
Tak właściwie nie wiemy, jak to z tym Opportunity naprawdę było. Może było inaczej, niż nam się wydaje...
Tak właściwie nie wiemy, jak to z tym Opportunity naprawdę było. Może było inaczej, niż nam się wydaje...
Pamięci Opportunity, który wysłany w straceńczą misję przez ludzi, do końca walczył dla tychże ludzi o wiedzę i przyszłość. Może więc zamiast powiedzenia “wierny jak pies”, powinniśmy czasem mówić “wierny jak Opportunity”.
Stacja przyciemniła światła. Kapitan Berg Andersen odnotował to z pewnym zdziwieniem, nie miał do tej pory problemu z trzymaniem się linii czasu bez sprawdzania, która jest godzina. Przyłożył bezwiednie dłoń do lewej skroni, gdzie kilkanaście godzin wcześniej trafił go pięścią kadet Tre. Wypiął się z symulatora przeciążeń i zdecydował, że musi coś z tym zrobić.
Sektor medyczny już nie pracował, więc zaklepał tylko skan głowy i przeszedł do małej kuchni zjeść wystygłą kolację. Może stracił przez to gapiostwo jakieś półtorej godziny, potencjalnie krótszy sen mu nie groził, w końcu następnego dnia miał wolne. Sprawdził jeszcze prywatną pocztę, po czym wziął szybki prysznic i poszedł spać.
Elektroniczny skowronek zaćwierkał o piątej trzydzieści, bezszelestnie latając nad jego łóżkiem i pulsując w rytm treli pomarańczowym światłem. Berg obudził się prawie natychmiast. Chłonął przez dłuższą chwilę czyste dźwięki, wychwytując ciche odgłosy tła. Rozpoznał europejskiego puszczyka, oraz, choć nie był do końca pewien, świerszcze. Oryginalny kwant dźwiękowy przysłała mu Natasza, zaraz po powrocie z ostatniej wycieczki na Ziemię. Zastanawiał się nieraz, dlaczego wpada w oko niektórym turystkom, które eskortuje. Kiedyś młoda pani psycholog z działu behawioralnego próbowała mu wytłumaczyć jak działa fenomen nieproporcjonalnego zainteresowania mężczyznami o określonych cechach w warunkach zagrożenia.
– Wstawaj Berg, zmiana planów – przemówiła do niego ściana w sypialni.
Jego stary szef miał dziką przyjemność w przekazywaniu wiadomości w zupełnie nieoczekiwanych momentach.
– Dzisiaj lecisz z Neonem, to raz, a dwa, że musisz sobie dobrać któregoś z kadetów. Wybierz, kto z twojej grupy ci pasuje.
Skowronek-budzik odfrunął do ukrytego gniazda, żeby się podładować. Włączyło się światło symulując wschód słońca. Fakt, że jego przełożony był już na nogach nie bardzo pomógł Bergowi w ruszeniu się z łóżka. Nie pamiętał, czy sam nastawił skowronka na pobudkę o tak wczesnej porze, czy to sprawka centrali. Zmusił się do wstania.
– Dlaczego nie z Jormim? – Wysłał szefowi pytanie przez szyfrowane łącze piętnaście minut później, wprost ze swojej kuchni.
Zdecydował się na losowe śniadanie, ogarnięty jakąś niemocą prostego wyboru. Czekał, aż niespodzianka podgrzeje się i wysunie z kuchennego automatu, patrząc przez grube szkło okienne na planetę Silvia, nad którą wisiała ich olbrzymia stacja przesiadkowa. Gdzieś z boku ciurkała do kubka mocna kawa wypełniając niskie kuchenne pomieszczenie charakterystycznym aromatem.
Blat stołu wyświetlił twarz Stevensona, zerkającą na niego spod miski z owocami. Z szafki wysunął się talerz ze śniadaniem.
– Jormi z zespołem utknął w kwarantannie – powiedziała twarz szefa.
– Oni też? To już jakaś epidemia – stwierdził Berg siadając z wielkim tostem niespodzianką i kawą do stołu – powinienem dostać raport. A z kadetów wybieram Trentona Tre – ostentacyjnie siorbnął i postawił kubek na jedynym widocznym oku. Wprawdzie przełożony nie mógł go widzieć, ale głupio się czuł w samych szortach przed łypiącą na niego twarzą.
– Raport utajniłem. Czy to nie Tre ci przyłożył wczoraj? – zapytał Stevenson, szczerząc zęby między talerzami. – Wieść się taka rozniosła, że nietykalny Berg dostał od młodego w oko. To przecież koniec legendy. Chcesz się na nim odegrać?
– Nie w oko, tylko w bok głowy – żachnął się, próbując równocześnie rozchylić spieczone kromki i rozpoznać źródło nowego smaku. – A szkolenie było w starej sali z trzy-g. Wiesz jak to jest. Człowiek trenuje miesiącami, ba, latami ćwiczy obrony przed różnymi sekwencjami ataków i spodziewa się jakiejś finty, pozorowanego pchnięcia, zaawansowanych równoległych ciosów na dwóch poziomach. A tu podchodzi ambitny kadet i robi coś zupełnie głupiego, jakiś niemający sensu zwód, jedynie nieprzeciętnie szybki. W szwankującym trzy-g.
– Był szybszy od ciebie?
– Przewracał się i chciał się przytrzymać.
– A to fajne tłumaczenie jest. Muszę zapamiętać. – Szef był wyraźnie rozbawiony. – Ale do rzeczy… Zebranie o siódmej u mnie, omówimy nowy przydział.
Blat wrócił do czarnych odcieni saksońskiego drewna. Berg dojadł tost o nierozpoznawalnym smaku, dopił kawę i poszedł się ubrać.
*
Odprawa w gabinecie szefa zdefiniowała zadanie: ochrona małej grupy w podróży naukowo-historycznej po kluczowych momentach ludzkiej ekspansji. Wyprawie miał towarzyszyć zespół Saltzmana, ale z powodu przedłużonej kwarantanny konieczne były zastępstwa.
Bernard Stevenson, Dyrektor Ochrony Stacji Orbitalnej Salvador, na której się znajdowali, wyświetlił poglądową mapę trzech układów planetarnych z łamaną linią skoków i parametrami czasowymi. Zaczynało się od Marsa, miejsca pierwszej kolonii.
Berg siedział jak zawsze na końcu długiego stołu. Tre dosiadł się obok w momencie rozpoczęcia narady.
– Jak głowa? – zapytał szeptem, gdy Stevenson był odwrócony tyłem.
– Dobrze, a jak niby miało być?
– Nooo, nie wiem, trafiłem w kość jarzmową, mogła strzelić.
Berg się uśmiechnął z politowaniem.
– Nie mogła. Skup się na informacjach.
Właśnie pojawiły się kolejne szczegóły – rok i miejsce lądowania na Ziemi, które statki będą w zasięgu w oknach czasowych, zasady komunikacji i tak dalej. Komentarze pojawiły się dopiero, gdy dyrektor pokazał listę pasażerów.
– Ma lecieć wicepremier? – Rzucił pierwsze pytanie Markus White, inżynier skoków w czasie. – Powinniśmy wiedzieć dużo wcześniej.
– To decyzja z wczoraj, dostałem ją wieczorem – tłumaczył się Stevenson. – Jego bratanek jest w grupie naukowców i chce od razu znać wyniki ich eksperymentu.
– Jaki to eksperyment? – zapytał Tre, podnosząc rękę.
– Jest tajny, ale nie zagraża bezpieczeństwu statku ani pasażerom.
– Musimy wiedzieć. – Zaprotestował ktoś z boku.
– Leci też dodatkowa ochrona z wewnętrznego. Pięć osób, nie ma ich na tej liście. Dowodzi całością William Horn. Rozkaz z góry, więc bez dyskusji. Start o dziewiątej, według planu.
Zrobił się mały szum na sali. Horn nie był lubiany ze względu na jego pogardliwy stosunek do ich grupy. Zresztą nikt z Wydziału Wewnętrznego nie był lubiany. Stevenson najwyraźniej nie miał ochoty słuchać ich komentarzy, bo wyłączył obraz i ruszył do swojego gabinetu. Tre spojrzał pytająco na starszego kolegę.
– No trudno – stwierdził krótko Berg, wzruszając ramionami. – Ustalę z pilotami nowe procedury bezpieczeństwa, dostaniesz potem dane.
*
Wzajemna prezentacja podróżnych i opiekunów nastąpiła w hali odlotów, jakąś godzinę później. William Horn czekał na wszystkich i przejął szybko zarządzanie. Górował nad wszystkimi wzrostem, mówił niskim, zdecydowanym głosem. Po kilkuzdaniowej autoprezentacji przedstawiał grupie podróżnych opiekunów, przydzielonych im na czas wizyty na Ziemi po cofnięciu się w czasie.
Berg obserwował turystów. Kilku ważniaków z żonami stało i słuchało. Grupa młodzieży zdawała się nie być w ogóle zainteresowana, kto jest kim. Natomiast ekipa z wewnętrznego wymieniała na boku uwagi, zerkając dyskretnie w jego stronę. Może też ich zaskoczyło, że nie leci Saltzman ze swoim zespołem, a może byli zdziwieni, że leci tylko dwóch ochroniarzy od Stevensona.
– Panie premierze – kontynuował Horn, włączając swój notatnik – proszę pozwolić mi na prezentację pana grupy.
– A to dlaczego? – Zaskoczył go pytaniem George Princeton, wicepremier planety Silva. – Powinni znać nas na pamięć. Mówiono mi, że dostaniemy profesjonalną eskortę.
Horn uśmiechnął się krzywo.
– No tak mówili – przytaknął.
– Sprawdźmy – powiedział Princeton, odwracając się do Berga. – Panie kapitanie, kim jest ta pani o platynowych włosach? – Wskazał na jedyną z dziewczyn.
– To Monique Black-Prince, córka pana brata. Ma dwadzieścia lat, aktualnie studiuje psychotronikę, jest miłośniczką wspinaczek górskich, ma za sobą cztery loty międzyplanetarne, łącznie dwadzieścia siedem dni w nieważkości, niezamężna…
– Wystarczy – przerwał jakby trochę zaskoczony premier – dziękuję kapitanie.
Horn popatrzył dziwnie na Berga mrużąc oczy, po czym zarządził załadunek.
Obsługa portu podwiozła całą grupę pod pochylnię statku Neon, którym mieli ruszyć w dziesięciodniową podróż. Rozlokowali się w swoich kajutach, po kolejnym kwadransie już siedzieli w przedziale pasażerskim przypięci do foteli na czas startu i początkowej fazy lotu. Odpompowano powietrze z hangaru, otworzono wrota, aby Neon mógł zwolnić zaczepy i delikatnie unieść się poza zasięg stacji.
– Coś mi tu nie pasuje – powiedział na boku Berg do Tre, jeszcze zanim statek wypiął się z zaczepów. – Ci z wewnętrznego podejrzanie się zachowują, a wśród studentów jest taka dziwna grupka, stali trochę z boku, są na oko za starzy na studia. Możesz przejrzeć ich życiorysy, póki mamy jeszcze dostęp do sieci stacji?
– Jasne, szefie – odpowiedział Tre natychmiast wypinając się z pasów. Nie bacząc na lekkie pulsowanie sztucznej grawitacji ruszył do swojej kajuty. Neon odpalił silniki manewrowe i powoli obracał się w stronę otwartych zewnętrznych wrót.
Pierwsze dwa kwadranse lotu były nudne, musieli się najpierw schować za następną planetą układu Salamandry, aby fala grawitacyjna wytworzona skokiem czasowym nie dotknęła Silvy. Praktycznie wszyscy pasażerowie zgromadzili się w okrętowym barze. William brylował w towarzystwie wicepremiera i jego znajomych, wymyślając jakieś sensacyjne historie.
– O mnie też pan tyle wie, kapitanie? – zagadnęła Berga na boku Elisabeth, żona jednego z oficjeli.
Popatrzył na nią, doceniając urodę.
– Muszę znać podstawowe informacje. Taką mamy procedurę – odpowiedział skromnie.
– I nic ponadto pana nie zaciekawiło? – dopytywała się kokieteryjnie.
– Nie miałem czasu na dokładniejsze studia. Dostaliśmy listę pasażerów na pół godziny przed naszym pierwszym spotkaniem.
– I w kilka minut nauczył się pan na pamięć informacji o ponad trzydziestu osobach? – Kiwnęła ręką na nowego, ekskluzywnego robota barowego. – Nieźle jak na ochroniarza. Napije się pan ze mną drinka? Na pewno mamy specjalne menu. To może jedyna szansa na coś ekstra.
– Nie piję alkoholu – odparł, informując bardziej robota, niż Elisabeth.
Pomyślał, że ten automat barowy musiał zostać załadowany specjalnie z powodu rangi pasażerów
– Ach, słyszałam. Chłodny, niedostępny kapitan Andersen. Po służbie też pan taki jest?
Uśmiechnął się. Zamówił gestem szklankę wody w standardowym automacie.
– Ja się chętnie napiję czegoś ekstra – powiedział Horn podchodząc z boku.
Dołączyło do nich jeszcze kilka osób korzystając z obecności samojezdnego superbarmana. Berg odszedł na bok rozglądając się za młodszym kolegą, w końcu połączył się z nim przez konsolę owiniętą na swym lewym przedramieniu.
– Wiesz, że są zakłady, która cię pierwsza zaciągnie do kajuty? – Usłyszał w słuchawce Tre, gdy tylko nawiązali połączenie. – Przyjmują wyzwanie przed lotem. Jesteś najdroższym zakładnikiem na Singlerze.
– Ktoś mi już o tym wspominał – odparł kapitan. – Nawet chciała się podzielić wygraną.
Tre pokiwał głową na małym ekranie.
– Mam właściwie złe informacje – powiedział, zmieniając temat. – Ci młodzi studenci-naukowcy raczej nie są naukowcami.
– Dlaczego?
– Mam takie przeczucie. Nie zgadzają się pewne dane.
– To szukaj dalej – polecił Berg. – Jak coś znajdziesz konkretnego natychmiast melduj. I skup się na pasażerach a nie zakładach.
– Jasne szefie – Tre uśmiechnął się z ekranu.
– Uwaga, komunikat dla pasażerów! – Rozległo się nagle z głośników. – Do pierwszego skoku w czasie zostało dwadzieścia minut, dlatego wszyscy proszeni są do sali obserwacyjnej.
– Słyszałeś? – zapytał kadeta przez wciąż aktywne łącze.
– Tak.
– Sprawdź czy ktoś nie został i przyjdź. To według mnie o pół godziny za szybko.
Tre tylko kiwnął głową i się rozłączył. Andersen stwierdził, że podoba mu się szybkość działania młodego. Bez zbędnych dyskusji i straty czasu. Sam ruszył za grupą, wychwytując przypadkiem spojrzenie jednego z ludzi Horna. Zrobiły się małe zatory w wąskich przejściach, część trochę podpitego już towarzystwa dyskutowała, opóźniając przejście. Przystanął widząc wywołanie na konsoli.
– Prawie wszyscy turyści zmierzają w stronę obserwatorium – zakomunikował Tre szyfrowanym kanałem.
– Prawie?
– Ta grupa ośmiu niby studentów coś robi w ładowni. Może przygotowują się do tego eksperymentu.
– A wewnętrzni?
– Nie wiem, statek ich nie lokalizuje.
– To źle, ale może jestem przewrażliwiony. Widziałem tu tylko dwóch i nie widzę Horna. – Zastanowił się chwilę. – Lepiej załóż skórę.
– Jednak przesadzasz.
– Mam nadzieję. Zakładaj i sprawdź ładownię. I melduj.
Berg przyspieszył, dogonił ostatnie osoby wchodzące do wysokiego, dość ciemnego pomieszczenia. Myślał jeszcze, że oprócz tak zwanej skóry, chroniącej przed atakami z broni kinetycznej, Tre powinien zabrać co najmniej głuszaka. Mógł mu powiedzieć. Teraz pewnie i tak już jest w drodze.
Większość pasażerów siedziała już w wygodnych fotelach, wpatrując się w ogromny ekran z wyświetlonym obrazem kosmosu, jakby patrzyli przez olbrzymie okno. Zajął miejsce w ostatnim rzędzie, aby móc widzieć wszystkich. Zgasło światło, rozpoczęło się krótkie odliczanie, po czym zalał ich spektakl barw tworzony przez zmieniające się fraktalne struktury, zaczynając od ciemnej czerwieni i powoli przechodząc przez kolejne kolory spektrum, kończąc na granacie.
Fraktale przestały ewoluować, ostatecznie wygładziły się na ekranie, ściemniały, po czym wróciła czerń z milionami gwiazd. Całość trwała może dwadzieścia sekund. Z lewej strony widok pasa galaktyki powoli przesłoniła tarcza Marsa, do której zbliżali się z dużą prędkością. Trudno było ocenić jak wysoko zawiśli w końcu nad powierzchnią, a na ile wyświetlany przekaz był powiększeniem z kamery.
– Cofnęliśmy się do daty trzydziestego czerwca dwa tysiące osiemnastego roku kalendarza ziemskiego. – Popłynął głos automatycznego przewodnika gdzieś z sufitu. – Po trzech tygodniach burzy piaskowej bezzałogowy ziemski łazik Opportunity miał już niewielkie zapasy energii, dlatego moduł łączności był nieaktywny. Do czasu polepszenia pogody i podładowania akumulatorów z wykorzystywanych w tamtych czasach paneli słonecznych, realizował zaprogramowane badania geologiczne w okolicach krateru Endavour.
Na ekranie ukazał się widok z góry na pomarańczową powierzchnię olbrzymiego krateru, po której w iście ślimaczym tempie poruszał się szeroki, płaski pojazd na gąsienicach.
– Obraz, który państwo widzą jest składową kilku zakresów promieniowania, dlatego nie widać unoszącego się pyłu, proszę zobaczyć jak by to wyglądało wykorzystując tylko światło widzialne.
Ekran przesłonił na chwilę szaropomarańczowy kolor, zupełnie zakrywając powierzchnię i ziemskiego łazika. Po kilku sekundach obraz znów się wyostrzył. Lektor kontynuował.
– Silny wiatr i burze piaskowe stwarzały wiele problemów technicznych, w tym przypadku jednak okazały się czynnikiem, który pchnął ludzkość w erę kosmicznej ekspansji. Łazik Opportunity natknął się na częściowo odsłoniętego przez wiatr Siewcę.
Kamera w dużym zbliżeniu pokazała białą bryłę o nieregularnych ścianach, kilkukrotnie większą od ziemskiego łazika. Gdy Opportunity podjechał na kilkanaście metrów, jedna ze ścian rozjarzyła się kierując w jego stronę silny strumień światła. Łazik automatycznie tak się ustawił, aby pokryte czerwonym pyłem panele chłonęły jak najwięcej energii.
– Proszę nie dać się zwieść pozorom. Strumień światła z Siewcy nie był tylko podarowaną wiązką energii. Pierwsza minuta była fazą skanowania, po czym obcy obiekt zaczął przesyłać dane w systemie binarnym. Teraz zwolnimy na chwilę przekaz, około trzystukrotnie, aby mogli państwo zauważyć…
– Berg, możesz przyjść na mostek? – Usłyszał głównego pilota w słuchawce.
– Co się dzieje? – zapytał zasłaniając usta.
– Mamy dziwny problem z łącznością.
– Już idę – powiedział i spokojnie wstał, udając znudzenie. Skierował się w stronę drzwi uświadamiając sobie, że Tre już powinien dotrzeć. Zmierzając do wyjścia, słyszał jeszcze dalszą część opisu historii marsjańskiej:
– Dane, które otrzymał Opportunity, a które przesłał dobę później na Ziemię, pchnęły wiedzę o fizyce, grawitacji, zakrzywiania czasu, o kilka generacji do przodu. Dwadzieścia dwa lata później pierwszy ziemski statek pokonał dystans dzielący błękitną planetę do Marsa w trzy dni, co otworzyło łatwą drogę do kolonizacji i ekspansji ludzkości…
Zatrzymał się po wyjściu z sali za pierwszym zakrętem. Stanął w bezruchu przy ścianie, przygotował się. Jason Glox, agent biura wewnętrznego wręcz wyskoczył zza zakrętu, najwyraźniej idąc specjalnie za nim. Zaskoczony agent zrobił głupią minę, zatrzymał się mimowolnie.
– Szukasz mnie? – zapytał Berg.
– Tak. Myślałem, że coś się stało – odpowiedział Jason.
– Nic się nie stało, możesz wracać.
– Też mnie to znudziło. Co u was słychać? – zagadnął, jakby nigdy nic.
– Śledzisz mnie? Widziałem jak zerkacie na mnie ukradkiem.
– Przywidziało ci się.
– Możesz już wrócić na salę.
Stali blisko siebie, mierząc się wzrokiem.
– Czyli jednak coś się stało – powiedział Jason.
– Jeśli, jak mówisz, coś się stało, to powinniście wiedzieć pierwsi. Jesteście podobno najlepsi.
– Przeszkadzam ci w czymś? Może ty stanowisz problem.
– Po prostu nie chodź za mną, nie potrzebuję opieki.
– Postoję tu z tobą.
– Postój sobie, ale sam. Nie mam ochoty na twoje towarzystwo – powiedział Berg, po czym odwrócił się i ruszył w stronę kabiny pilotów. Słyszał za sobą kroki Gloxa.
Przechodząc przez kolejną gródź zatrzasnął ją i zablokował ręczną zasuwą. Aktywował tryb zagrożenia statku na zamontowanym panelu na ręce i wysłał ostrzeżenie do Tre. Martwił się, że wciąż nie ma od niego informacji.
Wszedł do sterówki i zamarł po dwóch dosłownie krokach. Przy głównym pilocie statku stał jeden z fałszywych studentów przykładając mu lufę do potylicy. Pilot, major Crohn, siedział nieruchomo i trzymał ręce na poręczach swojego fotela, odsuniętego znacznie od urządzeń sterujących i komputera pokładowego. Berg pstryknięciem palcami włączył kamerę na swoim przedramieniu, mając wciąż nadzieję, że Tre to widzi i słyszy.
W podobnej sytuacji co Crohn był Markus White – drugi pilot, odpowiedzialny za skoki w czasie. Siedział bez żadnego ruchu jak jego dowódca. Horn zajmował za to stanowisko techniczne, mające dostęp do uzbrojenia. Na ekranach nad grubą szybą, za którą, gdzieś na powierzchni Marsa Opportunity odbierał właśnie instrukcje budowy silnika grawitacyjnego, komputer informował o aktywacji kolejnych systemów militarnych, zatrzymując się na wyborze wyrzutni rakiet elektromagnetycznych. Na jednym z bocznych ekranów wyświetlony był punkt na powierzchni planety, gdzie miała uderzyć rakieta. Dla Berga było jasne, że to za blisko łazika.
Rozejrzał się po sterówce. Trzech kolejnych pseudostudentów stało rozstawionych w różnych miejscach. Jeden z nich trzymał w szachu Mahwadiego – inżyniera łączności, pozostali dwaj celowali do niego z krótkich karabinów przystosowanych do zwalczania napastników na statkach.
– Niepotrzebnie pan przyszedł – powiedział jeden z nich podchodząc do niego. Miał charakterystyczną wielką szczęką i żółty tatuaż na szyi.
– To wygląda na WROGIE PRZEJĘCIE. Czyj rozkaz zamierzasz WYKONAĆ, Horn? – zapytał głośno i wyraźnie Berg.
Ten tylko odwrócił się na chwilę, zerkając na niego.
– Nie wiesz Andersen, co się dzieje? – zapytał. – Epidemia. Przylatują z kolejnymi mutacjami pasożyta. Jakiś pieprzony eksodus. Musimy to zakończyć. Przerwiemy tę ekspansję na kilkaset lat.
– Chcesz strzelić w Siewcę? Jesteś aż tak głupi?
– To kluczowy moment ekspansji. Ziemia pójdzie inną gałęzią czasową i nas zostawi w spokoju. A my już sobie poradzimy.
– Jeśli przetniesz to połączenie, to możemy nie znaleźć już takiej Ziemi jaką znamy. Nie da się później wrócić na tę ścieżkę, choćbyś cofnął się w czasie jeszcze bardziej.
– Ale za to przeżyjemy, a poza tym nie wiesz tego na pewno. Wystarczy, że uszkodzę Opportunity. Jesteś tylko ochroniarzem Berg, nie wtrącaj się jak nie rozumiesz. – odparł Horn i włączył interkom. – Panie premierze, jesteśmy gotowi.
– Co zrobiliście z moim kolegą? – zapytał Berg. – Jeśli Tre nie żyje zapłacicie za to wszyscy.
– Proszę zaczynać. – Usłyszeli głos premiera Princetowna.
– Nie strasz, Berg, nikt się ciebie nie boi – powiedział Horn, odsuwając zabezpieczenie i naciskając przycisk potwierdzający rozkaz odpalenia rakiety.
Statek zareagował według procedur wrogiego przejęcia, które Berg chwilę przedtem uruchomił sekwencją słów. Zgasły wszystkie światła i monitory, sztuczna grawitacja skoczyła do trzech g. Berg przygotowany na tę reakcję zanurkował błyskawicznie w stronę najbliższego pseudostudenta. Charakterystyczny dźwięk strzałów z jego karabinka wyraźnie górował nad głośnymi przekleństwami, kule świsnęły gdzieś nad głową Andersena.
Strzelający na oślep krzyknął z bólu, gdy poczuł mocne kopnięcie w bok kolana. Po zwiększeniu ciążenia masa każdego pasażera na pokładzie wzrosła trzykrotnie, dlatego staw kolanowy nie miał żadnych szans na wytrzymanie tak dużego obciążenia przy nagłym wygięciu.
Coś błysnęło w sterówce raz, po chwili drugi. Berg wstał, strzelił z przejętego karabinu w stronę uzbrojonych ludzi, zauważając podczas kolejnego błysku gdzie stoją. Słyszał ich stęknięcia i ciężkie upadki na podłogę. Wypalił z bliska do tego ze szczęką widząc, jak się przesuwa w jego stronę.
Smagnął go ból w udach, poczuł jak dostał w nogi wiązką obezwładniającą. Upadł na bok czując jak gruchnęła kość w lewej ręce, którą próbował się podeprzeć. Znowu błysnęło. Druga wiązka była celniejsza. Impuls elektryczny ściął mu mięśnie rąk, chwycił za gardło.
Najpierw zapłonęły monitory. Zrozumiał, że ktoś wykonał reset wszystkich systemów. Ciążenie wróciło do normy, zapłonęły światła. Horn podszedł do leżącego Berga.
– Na co liczyłeś? Że sam tutaj zatrzymasz nieuchronny bieg historii? – zapytał zabierając mu karabin.
– Ta historia już się wydarzyła. Nie zmienisz jej – powiedział przez ściśnięte gardło Andersen przytrzymując lewą rękę. Kość z otwartego złamania przebiła jego obcisłą bluzę, czerwona plama powiększała się powoli na szarym rękawie.
– Bardzo się mylisz, ochroniarzu.
Horn wrócił na swoje stanowisko i po aktywacji systemu bojowego odpalił rakietę według poprzednich ustawień. Kapitan spojrzał na okno. Cylindryczny przedmiot pomknął w kierunku powierzchni Marsa. W oddali Siewca na chwilę zgasił światło, prawdopodobnie analizując zbliżającą się rakietę. Jej trajektoria prowadziła do punktu odległego od Opportunity o jakieś pięćdziesiąt metrów. Wystarczająco, aby impulsem elektromagnetycznym uciszyć na zawsze jego całą elektronikę i pamięć.
Berg odwrócił głowę w stronę stanowisk pilotów. Właściwie nic się nie zmieniło, jedynie ci, do których strzelał, leżeli nieruchomo na podłodze. Obok zwijał się z bólu właściciel żółtego tatuażu. Obaj piloci wciąż siedzieli nieruchomo wpatrzeni w ekrany z przystawionymi lufami do głowy.
Syknęły drzwi do sterówki. Prawie wszyscy odwrócili się w stronę głównego wejścia. Trenton Tre wszedł pewnym krokiem najpierw strzelając z głuszaka do zdziwionego Horna, a dosłownie pół sekundy później do tych, którzy pilnowali pilotów i łącznościowca. Najwięcej czasu miał ten ostatni, był jednak o kilka milisekund spóźniony, dodatkowo nie doszedł jeszcze do siebie po nagłych skokach ciążenia.
– Zarygluj wejście – polecił Andersen z podłogi.
Kadet bez słowa cofnął się zamykając wejście.
– Co tak długo?
– Przytrzymali mnie w ładowni i dopiero jak wszystko zgasło, miałem szanse zadziałać. Spotkałem też po drodze dwóch z wewnętrznego, szczęśliwie nie mają szkoleń w trzy-g – opowiedział w skrócie Tre, podchodząc do kapitana. – Kiepsko to wygląda – stwierdził patrząc na wystającą kość ramienną.
– Pięć sekund do uderzenia – odezwał się major Crohn.
Spojrzeli na ekrany. Rakieta właśnie uderzyła w powierzchnię Marsa, generując wyładowania elektryczne dotykające Opportunity. Fala uderzeniowa przeszła też przez Siewcę. Biała obca bryła uniosła się z powierzchni i ruszyła w ich stronę.
– Co robimy? – zapytał White. – Mam skoczyć?
– Jeśli uciekniemy, to ta linia czasu już się zamknie na zawsze – odpowiedział Berg. – Pomyślmy, czy da się jakoś naprawić tę sytuację.
Biała obca jednostka zbliżała się do nich ze stałą prędkością z nieznanymi zamiarami.
– Czy Neon ma nagrany przekaz Siewcy do Opportunity? – zapytał Tre.
– Ma – odparł oficer łączności.
– Podlećmy w stronę Ziemi i nadajmy ten sygnał podszywając się pod łazika. Wtedy NASA dostanie te dane i nie zerwie się linia czasu.
– Dasz radę tak zrobić? – zapytał Crohn Mahwadiego.
– Tak.
– Zróbmy to – powiedział Berg. – To genialny pomysł.
– Już ustalam parametry skoku – powiedział White wstukując dane. – Musimy się cofnąć o jakieś sto dziesięć sekund, żeby zdążyć zakłócić obraz. Mogą zobaczyć eksplozję w ziemskich obserwatoriach – dopowiedział na wszelki wypadek, gdyby pozostali nie zrozumieli o co mu chodzi.
Siewca urósł na ekranie, zatrzymał się na wysokości statku. Tkwił tak za ich grubym oknem przez chwilę, po czym oślepił ich białym światłem. Nie mieli szansy zobaczyć, jak ekrany pokazujące obraz z zewnątrz ściemniały a szyba w sterówce zmatowiała. Zewnętrzne kamery automatycznie zasłoniły obiektywy chroniąc się przed uszkodzeniem, statek schował wszystkie zewnętrzne anteny.
– Nic nie widzę – powiedział Crohn.
– Ja też nie – stwierdził Tre.
– Siewca chyba uszkodził nam wzrok – stwierdził Mahwadi.
– Może to chwilowe – odezwał się Berg, ciągle leżąc sparaliżowany na podłodze. – Możemy skoczyć, Markus?
– Nie jestem pewien jednostki czasu – odpowiedział White. – Oślepił mnie w momencie, gdy kończyłem programowanie skoku.
– Nic tu po nas – stwierdził Crohn. – Nie pomożemy już Opportunity. Skacz, Markus, zanim Siewca nas skasuje.
– Ale ja nic nie widzę! Nie wiem, gdzie trafimy!
Przez statek przeszła fala wibracji.
– Skacz, nie gadaj! – poparł pilota Berg. – Bo za chwilę nas w ogóle unieruchomi.
– Dobra. Uwaga!
Pokład Neona drgnął zdecydowanie, jak przy każdym skoku. Odliczyli w myślach dwadzieścia sekund, spodziewając się katastrofy, spowodowanej wyłonieniem się z tunelu czasoprzestrzennego wewnątrz planety lub zderzeniem z jakimś satelitą lub asteroidą.
Po kolejnych sekundach nic się nie wydarzyło.
– Czy jesteśmy na miejscu? – zapytał Crohn. – Ja dalej nic nie widzę.
– Nie wiem. Też jestem ślepy – odparł White.
– Musimy zaryzykować – stwierdził Berg – odpal Mah tę transmisję.
– A co potem? – zapytał Tre.
– Skoczymy trybem awaryjnym do domu – powiedział Markus White. – Nie potrzebujemy do tego wzroku, przycisk ucieczkowy jest charakterystyczny. Rozpoznam go po kształcie. Kwestia zdjęcia zabezpieczającego wieka.
– Jeśli jesteśmy nad Ziemią, to nasz skok spowoduje małą katastrofę na powierzchni.
– I tak działamy po omacku. Nie wiemy, ile jesteśmy nad Ziemią.
– Czas się kończy – wtrącił się Crahn. – Działaj Mah.
– Uruchamiam transmisję – powiedział Mahwadi, korzystając z podpowiedzi systemu w neurokasku. – Nagranie ma pięć minut, o ile pamiętam. Poszło.
Zostali na chwilę w bezruchu. Crahn zlecił głosowo komputerowi odliczanie sześciu minut, tak na wszelki wypadek. Tre zdecydował się na przejście po omacku po sterówce i zebranie broni nieprzytomnym lub martwym fałszywym studentom. No i Hornowi, który też nie dawał znaku życia. Odezwał się premier przez interkom, wywoływał wszystkich po kolei, wrzeszczał, pytał, co się dzieje. W tle słychać były podniesione głosy zdezorientowanych pasażerów.
Ktoś próbował sforsować wejście, stukał głośno czymś metalowym w drzwi od strony korytarza. Nikt z nich nie zareagował.
– Ta ślepota może minąć – odezwał się Berg. – Kiedyś ludzie mieli taką broń, odpowiednią częstotliwością paraliżowali na jakiś czas nerw wzrokowy.
Pozostali nie podjęli rozmowy. Gdzieś z sufitu docierało monotonne odliczanie.
– Jestem gotów – oznajmił White po zakończonych sześciu minutach.
– Nie zakłóciliśmy obrazu z Marsa – wtrącił Tre.
– Na ślepo się nie dało. Wracajmy – zdecydował Crahn. W końcu to on, jako pierwszy pilot miał decydujący głos.
Markus nacisnął tak zwany przycisk rozpaczy i wszyscy stracili przytomność z powodu silnego przeciążenia.
*
Berg wybudził się z silnym bólem głowy. Otworzył oczy, nie pamiętając o ślepocie. Obraz miał mocno zamazany, na początku był więc trochę zdezorientowany, dopiero po chwili przypominał sobie przyczynę. Dotarło do niego, że leży na łóżku w sekcji medycznej ich orbitalnej stacji, skąd ruszyli. Lewa ręka była unieruchomiona, więc sięgnął prawą po przygotowaną przez kogoś małą butelkę z wodą.
Stevenson przyszedł do niego godzinę później. Przystawił sobie krzesło, usiadł, pokiwał głową.
– Co z resztą z Neona? – zapytał kapitan zachrypniętym głosem.
– Wszyscy powoli dochodzą do siebie. Oczywiście oprócz tych, których załatwiliście z Tre.
Próbował wyczytać coś z jego twarzy.
– Widzieliśmy nagrania – dodał szef.
– Udało nam się z przekazem?
Stevenson pochylił się w jego kierunku, podparł się łokciami o kolana.
– Niestety nie.
– To znaczy?
– White źle wprowadził jednostkę czasu. Zamiast o sto dziesięć sekund, cofnęliście się o sto dziesięć lat.
– No i co z tego? – Nie zrozumiał. – Ale nad Ziemię?
– Nad Ziemię – przytaknął jego szef. – Ale w czerwcu tysiąc dziewięćset ósmego nie było jeszcze ani NASA, ani satelitów, ani komputerów. Wysłaliście transmisję w stronę Ziemi, ale nie byli w stanie jej odebrać i odczytać. Pewnie nawet nie zauważyli.
Berg odwrócił z rezygnacją głowę na bok.
– Uszkodzony przez Horna Opportunity nie przesłał więc danych na Ziemię – tłumaczył dalej Stevenson. – Ludzie w ich obecnej linii czasu tkwią pewnie jeszcze na zatłoczonych kontynentach, nieporadnie ulepszając swoje pierwsze rakiety międzyplanetarne z tradycyjnym napędem.
– Czyli już ich nie zobaczymy? To mówią fizycy? – Spojrzał na szefa.
– Raczej nie. Genesis zrobił skok rozpoznawczy do tamtego momentu, ale Układu Słonecznego już tam nie ma. Nie potrafimy na razie tego wytłumaczyć.
– Może zniszczyliśmy Ziemię startując trybem ratunkowym.
– Nie, to akurat jest pewne. Startowaliście z bardzo niskiej orbity znad jakichś pustych obszarów na Syberii. Co ciekawe, znaleźliśmy wasz ślad w historii Ziemi. Nazwali to wtedy katastrofą Tunguską, twierdząc, że to był meteoryt. Prawdopodobnie nikt tam nie zginął. Zwierząt szkoda.
– Czyli jesteśmy odcięci od Ziemi i pozostałych planet?
– Tak. Totalna kwarantanna. Chyba, że pojawi się jakiś inny Siewca i nas czegoś znowu nauczy. Może jakoś to będzie.
– Tylko Opportunity żal.
– Ano żal. Dla tamtych ludzi i tak jest bohaterem. Nie wiedzą, co jeszcze mógł przekazać.
Stacja przygasiła światła. Stevenson wstał, pożegnał się, wyszedł z izolatki. Berg zamknął oczy i pomyślał, że w końcu ma szansę się wyspać, po czym odwrócił się z grymasem bólu na prawy bok. Tuż przed zaśnięciem przypomniał mu się jeszcze obraz elektrycznego wyładowania, które podstępnie zamknęło małemu łazikowi oczy i wszelką nadzieję na przetrwanie.
Czegoś brakuje. Poproszę jeszcze o dedykację dla Oppy, zgodnie z regulaminem konkursu :)
Ponadto każdy tekst, publikowany w ramach konkursu, poświęcony jest pamięci Opportunity i powinien być mu dedykowany. Na dedykację macie dodatkowo 250 znaków (według licznika portalowego).
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
Bardzo przyjemnie mi się czytało, lubię takie klimaty. Mało uczuć, dużo decyzji i manewrów i trochę jatki. Napisane na tyle dobrze, że chce się czytać dalej.
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
Chalbarczyk – dziękuję za komentarz. To mój debiut, więc jeśli pierwsza opinia jest pozytywna, to już jestem szczęśliwy, nawet jeśli inne będą krytyczne, lub nie będzie ich wcale :-).
Mnie się podobało :)
Przynoszę radość :)
Thriller SF z kilkoma typowymi, ale sprawnie użytymi motywami (podróż w czasie, zmiana linii czasowych, pomyłka w obliczeniach i inne). Sprawnie skonstruowane opowiadanie, cierpiące trochę z powodu schematycznych postaci. Nie zapamiętam na długo, ale generalnie wrażenia mam pozytywne.
ninedin.home.blog
Choć od początku przeczuwałam, że taka nagła zmiana planów nie zapowiada niczego dobrego, to potrafiłeś utrzymać napięcie przez cały czas, nic przedwcześnie nie zdradzając. Czytało się naprawdę dobrze, a szczególnie spodobało mi się wytłumaczenie katastrofy tunguskiej.
Wykonanie mogłoby być lepsze.
Kiedy poprawisz usterki, kliknę Bibliotekę. ;)
– Wstawaj Berg, zmiana planów. – Przemówiła do niego ściana w sypialni. ―> – Wstawaj Berg, zmiana planów – przemówiła do niego ściana w sypialni.
Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi: http://www.forum.artefakty.pl/page/zapis-dialogow
Berg dojadł tosta o nierozpoznawalnym smaku… ―> Berg dojadł tost o nierozpoznawalnym smaku…
…przedstawiał grupie podróżnych przydzielonych im opiekunów na czas wizyty na Ziemi… ―> Raczej: …przedstawiał grupie podróżnych opiekunów, przydzielonych im na czas wizyty na Ziemi…
Natomiast ekipa z wewnętrznego wymieniała się na boku uwagami… ―> Natomiast ekipa z wewnętrznego wymieniała na boku uwagi…
– Panie Premierze… ―> Dlaczego wielka litera?
Popatrzył na nią, doceniając jej urodę. ―> Czy oba zaimki są konieczne?
…część trochę podpitego już towarzystwa dyskutowało opóźniając przejście. ―> Piszesz o części towarzystwa, więc: …część trochę podpitego już towarzystwa dyskutowała, opóźniając przejście.
Ekran przesłonił na chwilę szaro-pomarańczowy kolor… ―> Ekran przesłonił na chwilę szaropomarańczowy kolor…
Pierwsza minuta było fazą skanowania… ―> Literówka.
Teraz zwolnimy na chwilę przekaz, około trzystukrotnie, aby mogli państwo zauważyć … ―> Zbędna spacja przed wielokropkiem.
…pierwszy Ziemski statek pokonał dystans dzielący błękitną planetę do Marsa… ―> …pierwszy ziemski statek pokonał dystans dzielący błękitną planetę od Marsa…
Co u Was słychać? ―> Co u was słychać?
Zaimki piszemy wielką literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.
…siedział nieruchomo i trzymał ręce na oparciach swojego fotela… ―> …siedział nieruchomo i trzymał ręce na poręczach swojego fotela…
Fotel ma jedno oparcie i mieści się ono za plecami siedzącego.
Trzech kolejnych pseudo studentów… ―> Trzech kolejnych pseudostudentów…
Berg przygotowany na tą reakcję… ―> Berg, przygotowany na tę reakcję…
Obaj piloci wciąż siedzieli nieruchomo wpatrzenie w ekrany… ―> Literówka.
…do tych, co pilnowali pilotów i łącznościowca. ―> …do tych, którzy pilnowali pilotów i łącznościowca.
…podszywając się po łazika. ―> Literówka.
Mogą zobaczyć eksplozję w Ziemskich obserwatoriach… ―> Mogą zobaczyć eksplozję w ziemskich obserwatoriach…
…leżąc sparaliżowany na odłodze. ―> Literówka.
– Nie potrzebujemy do tego wzroku, przycisku ucieczkowy jest charakterystyczny. ―> Literówka.
…i zebraniu broni nieprzytomnym lub martwym fałszywym studentom. ―> Literówka.
…znad jakiś pustych obszarów na Syberii. ―> …znad jakichś pustych obszarów na Syberii.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Idaho, całkiem udany debiut. Bardzo fajnie się czytało. To, czego mi tu brakowało, to kolonizacji Marsa. Bo w sumie taki był temat konkursu: pierwsze kroki człowieka na Marsie, z którymś z łazików w tle. Łazik niewątpliwie jest, ale kolonizację dość skutecznie zahamowałeś ;)
Ode mnie kliczek na Bibliotekę (mam nadzieję, że poprawisz babole, już można).
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
regulatorzy
Dziękuję za przeczytanie i dokładną analizę tekstu. Musiało to zabrać sporo czasu. Wiem, powiniem przepuścić przez beta. Mea culpa. To początek drogi.
Poprawiłem wyłapane błędy.
Dziękuję za komentarz i pozdrawiam!
Irka_Luz
Hej!
Fajny konkurs był.
A mój debiut, jak to z debiutami bywa – odfajkowany ;-)
Kolonizacja się skasowała, to fakt, nie chciałem już komplikować. Wrócę jeszcze kiedyś na Marsa, tylko muszę warsztat poprawić.
Dziękuję i pozdrawiam!!
Bardzo proszę, Idaho. Cieszę się, że mogłam pomóc. ;)
A skoro początek masz za sobą, życzę Ci, aby dalsza droga nie była wyboista. ;)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Fabuła pełna zwrotów akcji – to na plus.
Nie kupuję niektórych rzeczy – na przykład kobiet z establishmentu flirtujących z ochroniarzami (chyba że były straszliwie zblazowane) albo proponowania drinków żołnierzowi na służbie. Jeśli premier wiedział o całej awanturze, to po co brał tylu cywilnych świadków? Czy ludzie bez przygotowania zniosą tak łatwo 3g?
Babska logika rządzi!