- Opowiadanie: Idaho - Kwarantanna

Kwarantanna

Tak wła­ści­wie nie wiemy, jak to z tym Op­por­tu­ni­ty na­praw­dę było. Może było ina­czej, niż nam się wy­da­je...

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Biblioteka:

Irka_Luz, regulatorzy, Finkla

Oceny

Kwarantanna

Pa­mię­ci Op­por­tu­ni­ty, który wy­sła­ny w stra­ceń­czą misję przez ludzi, do końca wal­czył dla tych­że ludzi o wie­dzę i przy­szłość. Może więc za­miast po­wie­dze­nia “wier­ny jak pies”, po­win­ni­śmy cza­sem mówić “wier­ny jak Op­por­tu­ni­ty”.

 

Sta­cja przy­ciem­ni­ła świa­tła. Ka­pi­tan Berg An­der­sen od­no­to­wał to z pew­nym zdzi­wie­niem, nie miał do tej pory pro­ble­mu z trzy­ma­niem się linii czasu bez spraw­dza­nia, która jest go­dzi­na. Przy­ło­żył bez­wied­nie dłoń do lewej skro­ni, gdzie kil­ka­na­ście go­dzin wcze­śniej tra­fił go pię­ścią kadet Tre. Wy­piął się z sy­mu­la­to­ra prze­cią­żeń i zde­cy­do­wał, że musi coś z tym zro­bić.

Sek­tor me­dycz­ny już nie pra­co­wał, więc za­kle­pał tylko skan głowy i prze­szedł do małej kuch­ni zjeść wy­sty­głą ko­la­cję. Może stra­cił przez to ga­pio­stwo ja­kieś pół­to­rej go­dzi­ny, po­ten­cjal­nie krót­szy sen mu nie gro­ził, w końcu na­stęp­ne­go dnia miał wolne. Spraw­dził jesz­cze pry­wat­ną pocz­tę, po czym wziął szyb­ki prysz­nic i po­szedł spać.

Elek­tro­nicz­ny skow­ro­nek za­ćwier­kał o pią­tej trzy­dzie­ści, bez­sze­lest­nie la­ta­jąc nad jego łóż­kiem i pul­su­jąc w rytm treli po­ma­rań­czo­wym świa­tłem. Berg obu­dził się pra­wie na­tych­miast. Chło­nął przez dłuż­szą chwi­lę czy­ste dźwię­ki, wy­chwy­tu­jąc ciche od­gło­sy tła. Roz­po­znał eu­ro­pej­skie­go pusz­czy­ka, oraz, choć nie był do końca pe­wien, świersz­cze. Ory­gi­nal­ny kwant dźwię­ko­wy przy­sła­ła mu Na­ta­sza, zaraz po po­wro­cie z ostat­niej wy­ciecz­ki na Zie­mię. Za­sta­na­wiał się nie­raz, dla­cze­go wpada w oko nie­któ­rym tu­ryst­kom, które eskor­tu­je. Kie­dyś młoda pani psy­cho­log z dzia­łu be­ha­wio­ral­ne­go pró­bo­wa­ła mu wy­tłu­ma­czyć jak dzia­ła fe­no­men nie­pro­por­cjo­nal­ne­go za­in­te­re­so­wa­nia męż­czy­zna­mi o okre­ślo­nych ce­chach w wa­run­kach za­gro­że­nia.

– Wsta­waj Berg, zmia­na pla­nów – prze­mó­wi­ła do niego ścia­na w sy­pial­ni.

Jego stary szef miał dziką przy­jem­ność w prze­ka­zy­wa­niu wia­do­mo­ści w zu­peł­nie nie­ocze­ki­wa­nych mo­men­tach.

– Dzi­siaj le­cisz z Neo­nem, to raz, a dwa, że mu­sisz sobie do­brać któ­re­goś z ka­de­tów. Wy­bierz, kto z two­jej grupy ci pa­su­je.

Skow­ro­nek-budzik od­fru­nął do ukry­te­go gniaz­da, żeby się pod­ła­do­wać. Włą­czy­ło się świa­tło sy­mu­lu­jąc wschód słoń­ca. Fakt, że jego prze­ło­żo­ny był już na no­gach nie bar­dzo po­mógł Ber­go­wi w ru­sze­niu się z łóżka. Nie pa­mię­tał, czy sam na­sta­wił skow­ron­ka na po­bud­kę o tak wcze­snej porze, czy to spraw­ka cen­tra­li. Zmu­sił się do wsta­nia.

– Dla­cze­go nie z Jor­mim? – Wy­słał sze­fo­wi py­ta­nie przez szy­fro­wa­ne łącze pięt­na­ście minut póź­niej, wprost ze swo­jej kuch­ni.

Zde­cy­do­wał się na lo­so­we śnia­da­nie, ogar­nię­ty jakąś nie­mo­cą pro­ste­go wy­bo­ru. Cze­kał, aż nie­spo­dzian­ka pod­grze­je się i wy­su­nie z ku­chen­ne­go au­to­ma­tu, pa­trząc przez grube szkło okien­ne na pla­ne­tę Si­lvia, nad którą wi­sia­ła ich ol­brzy­mia sta­cja prze­siad­ko­wa. Gdzieś z boku ciur­ka­ła do kubka mocna kawa wy­peł­nia­jąc ni­skie ku­chen­ne po­miesz­cze­nie cha­rak­te­ry­stycz­nym aro­ma­tem.

Blat stołu wy­świe­tlił twarz Ste­ven­so­na, zer­ka­ją­cą na niego spod miski z owo­ca­mi. Z szaf­ki wy­su­nął się ta­lerz ze śnia­da­niem.

– Jormi z ze­spo­łem utknął w kwa­ran­tan­nie – po­wie­dzia­ła twarz szefa.

– Oni też? To już jakaś epi­de­mia – stwier­dził Berg sia­da­jąc z wiel­kim to­stem nie­spo­dzian­ką i kawą do stołu – po­wi­nie­nem do­stać ra­port. A z ka­de­tów wy­bie­ram Tren­to­na Tre – osten­ta­cyj­nie siorb­nął i po­sta­wił kubek na je­dy­nym wi­docz­nym oku. Wpraw­dzie prze­ło­żo­ny nie mógł go wi­dzieć, ale głu­pio się czuł w sa­mych szor­tach przed ły­pią­cą na niego twa­rzą.

– Ra­port utaj­ni­łem. Czy to nie Tre ci przy­ło­żył wczo­raj? – za­py­tał Ste­ven­son, szcze­rząc zęby mię­dzy ta­le­rza­mi. – Wieść się taka roz­nio­sła, że nie­ty­kal­ny Berg do­stał od mło­de­go w oko. To prze­cież ko­niec le­gen­dy. Chcesz się na nim ode­grać?

– Nie w oko, tylko w bok głowy – żach­nął się, pró­bu­jąc rów­no­cze­śnie roz­chy­lić spie­czo­ne krom­ki i roz­po­znać źró­dło no­we­go smaku. – A szko­le­nie było w sta­rej sali z trzy-g. Wiesz jak to jest. Czło­wiek tre­nu­je mie­sią­ca­mi, ba, la­ta­mi ćwi­czy obro­ny przed róż­ny­mi se­kwen­cja­mi ata­ków i spo­dzie­wa się ja­kiejś finty, po­zo­ro­wa­ne­go pchnię­cia, za­awan­so­wa­nych rów­no­le­głych cio­sów na dwóch po­zio­mach. A tu pod­cho­dzi am­bit­ny kadet i robi coś zu­peł­nie głu­pie­go, jakiś nie­ma­ją­cy sensu zwód, je­dy­nie nie­prze­cięt­nie szyb­ki. W szwan­ku­ją­cym trzy-g.

– Był szyb­szy od cie­bie?

– Prze­wra­cał się i chciał się przy­trzy­mać.

– A to fajne tłu­ma­cze­nie jest. Muszę za­pa­mię­tać. – Szef był wy­raź­nie roz­ba­wio­ny. – Ale do rze­czy… Ze­bra­nie o siód­mej u mnie, omó­wi­my nowy przy­dział.

Blat wró­cił do czar­nych od­cie­ni sak­soń­skie­go drew­na. Berg do­jadł tost o nie­roz­po­zna­wal­nym smaku, dopił kawę i po­szedł się ubrać.

*

Od­pra­wa w ga­bi­ne­cie szefa zde­fi­nio­wa­ła za­da­nie: ochro­na małej grupy w po­dró­ży na­uko­wo-hi­sto­rycz­nej po klu­czo­wych mo­men­tach ludz­kiej eks­pan­sji. Wy­pra­wie miał to­wa­rzy­szyć ze­spół Salt­zma­na, ale z po­wo­du prze­dłu­żo­nej kwa­ran­tan­ny ko­niecz­ne były za­stęp­stwa.  

Ber­nard Ste­ven­son, Dy­rek­tor Ochro­ny Sta­cji Or­bi­tal­nej Sa­lva­dor, na któ­rej się znaj­do­wa­li, wy­świe­tlił po­glą­do­wą mapę trzech ukła­dów pla­ne­tar­nych z ła­ma­ną linią sko­ków i pa­ra­me­tra­mi cza­so­wy­mi. Za­czy­na­ło się od Marsa, miej­sca pierw­szej ko­lo­nii.

Berg sie­dział jak za­wsze na końcu dłu­gie­go stołu. Tre do­siadł się obok w mo­men­cie roz­po­czę­cia na­ra­dy.

– Jak głowa? – za­py­tał szep­tem, gdy Ste­ven­son był od­wró­co­ny tyłem.

– Do­brze, a jak niby miało być?

– Nooo, nie wiem, tra­fi­łem w kość jarz­mo­wą, mogła strze­lić.

Berg się uśmiech­nął z po­li­to­wa­niem.

– Nie mogła. Skup się na in­for­ma­cjach.

Wła­śnie po­ja­wi­ły się ko­lej­ne szcze­gó­ły – rok i miej­sce lą­do­wa­nia na Ziemi, które stat­ki będą w za­się­gu w oknach cza­so­wych, za­sa­dy ko­mu­ni­ka­cji i tak dalej. Ko­men­ta­rze po­ja­wi­ły się do­pie­ro, gdy dy­rek­tor po­ka­zał listę pa­sa­że­rów.

– Ma le­cieć wi­ce­pre­mier? – Rzu­cił pierw­sze py­ta­nie Mar­kus White, in­ży­nier sko­ków w cza­sie. – Po­win­ni­śmy wie­dzieć dużo wcze­śniej.

– To de­cy­zja z wczo­raj, do­sta­łem ją wie­czo­rem – tłu­ma­czył się Ste­ven­son. – Jego bra­ta­nek jest w gru­pie na­ukow­ców i chce od razu znać wy­ni­ki ich eks­pe­ry­men­tu.

– Jaki to eks­pe­ry­ment? – za­py­tał Tre, pod­no­sząc rękę.

– Jest tajny, ale nie za­gra­ża bez­pie­czeń­stwu stat­ku ani pa­sa­że­rom.

– Mu­si­my wie­dzieć. – Za­pro­te­sto­wał ktoś z boku.

– Leci też do­dat­ko­wa ochro­na z we­wnętrz­ne­go. Pięć osób, nie ma ich na tej li­ście. Do­wo­dzi ca­ło­ścią Wil­liam Horn. Roz­kaz z góry, więc bez dys­ku­sji. Start o dzie­wią­tej, we­dług planu.

Zro­bił się mały szum na sali. Horn nie był lu­bia­ny ze wzglę­du na jego po­gar­dli­wy sto­su­nek do ich grupy. Zresz­tą nikt z Wy­dzia­łu We­wnętrz­ne­go nie był lu­bia­ny. Ste­ven­son naj­wy­raź­niej nie miał ocho­ty słu­chać ich ko­men­ta­rzy, bo wy­łą­czył obraz i ru­szył do swo­je­go ga­bi­ne­tu. Tre spoj­rzał py­ta­ją­co na star­sze­go ko­le­gę.

– No trud­no – stwier­dził krót­ko Berg, wzru­sza­jąc ra­mio­na­mi. – Usta­lę z pi­lo­ta­mi nowe pro­ce­du­ry bez­pie­czeń­stwa, do­sta­niesz potem dane.

*

Wza­jem­na pre­zen­ta­cja po­dróż­nych i opie­ku­nów na­stą­pi­ła w hali od­lo­tów, jakąś go­dzi­nę póź­niej. Wil­liam Horn cze­kał na wszyst­kich i prze­jął szyb­ko za­rzą­dza­nie. Gó­ro­wał nad wszyst­ki­mi wzro­stem, mówił ni­skim, zde­cy­do­wa­nym gło­sem. Po kil­kuz­da­nio­wej au­to­pre­zen­ta­cji przed­sta­wiał gru­pie po­dróż­nych opie­ku­nów, przy­dzie­lo­nych im na czas wi­zy­ty na Ziemi po cof­nię­ciu się w cza­sie.

Berg ob­ser­wo­wał tu­ry­stów. Kilku waż­nia­ków z żo­na­mi stało i słu­cha­ło. Grupa mło­dzie­ży zda­wa­ła się nie być w ogóle za­in­te­re­so­wa­na, kto jest kim. Na­to­miast ekipa z we­wnętrz­ne­go wy­mie­nia­ła na boku uwa­gi, zer­ka­jąc dys­kret­nie w jego stro­nę. Może też ich za­sko­czy­ło, że nie leci Salt­zman ze swoim ze­spo­łem, a może byli zdzi­wie­ni, że leci tylko dwóch ochro­nia­rzy od Ste­ven­so­na.

– Panie pre­mie­rze – kon­ty­nu­ował Horn, włą­cza­jąc swój no­tat­nik – pro­szę po­zwo­lić mi na pre­zen­ta­cję pana grupy.

– A to dla­cze­go? – Za­sko­czył go py­ta­niem Geo­r­ge Prin­ce­ton, wi­ce­pre­mier pla­ne­ty Silva. – Po­win­ni znać nas na pa­mięć. Mó­wio­no mi, że do­sta­nie­my pro­fe­sjo­nal­ną eskor­tę.

Horn uśmiech­nął się krzy­wo.

– No tak mó­wi­li – przy­tak­nął.

– Sprawdź­my – po­wie­dział Prin­ce­ton, od­wra­ca­jąc się do Berga. – Panie ka­pi­ta­nie, kim jest ta pani o pla­ty­no­wych wło­sach? – Wska­zał na je­dy­ną z dziew­czyn.

– To Mo­ni­que Black-Prin­ce, córka pana brata. Ma dwa­dzie­ścia lat, ak­tu­al­nie stu­diu­je psy­cho­tro­ni­kę, jest mi­ło­śnicz­ką wspi­na­czek gór­skich, ma za sobą czte­ry loty mię­dzy­pla­ne­tar­ne, łącz­nie dwa­dzie­ścia sie­dem dni w nie­waż­ko­ści, nie­za­męż­na…

– Wy­star­czy – prze­rwał jakby tro­chę za­sko­czo­ny pre­mier – dzię­ku­ję ka­pi­ta­nie.

Horn po­pa­trzył dziw­nie na Berga mru­żąc oczy, po czym za­rzą­dził za­ła­du­nek.

Ob­słu­ga portu pod­wio­zła całą grupę pod po­chyl­nię stat­ku Neon, któ­rym mieli ru­szyć w dzie­się­cio­dnio­wą po­dróż. Roz­lo­ko­wa­li się w swo­ich ka­ju­tach, po ko­lej­nym kwa­dran­sie już sie­dzie­li w prze­dzia­le pa­sa­żer­skim przy­pię­ci do fo­te­li na czas star­tu i po­cząt­ko­wej fazy lotu. Od­pom­po­wa­no po­wie­trze z han­ga­ru, otwo­rzo­no wrota, aby Neon mógł zwol­nić za­cze­py i de­li­kat­nie unieść się poza za­sięg sta­cji.

– Coś mi tu nie pa­su­je – po­wie­dział na boku Berg do Tre, jesz­cze zanim sta­tek wy­piął się z za­cze­pów. – Ci z we­wnętrz­ne­go po­dej­rza­nie się za­cho­wu­ją, a wśród stu­den­tów jest taka dziw­na grup­ka, stali tro­chę z boku, są na oko za sta­rzy na stu­dia. Mo­żesz przej­rzeć ich ży­cio­ry­sy, póki mamy jesz­cze do­stęp do sieci sta­cji?

– Jasne, sze­fie – od­po­wie­dział Tre na­tych­miast wy­pi­na­jąc się z pasów. Nie ba­cząc na lek­kie pul­so­wa­nie sztucz­nej gra­wi­ta­cji ru­szył do swo­jej ka­ju­ty. Neon od­pa­lił sil­ni­ki ma­new­ro­we i po­wo­li ob­ra­cał się w stro­nę otwar­tych ze­wnętrz­nych wrót.

Pierw­sze dwa kwa­dran­se lotu były nudne, mu­sie­li się naj­pierw scho­wać za na­stęp­ną pla­ne­tą ukła­du Sa­la­man­dry, aby fala gra­wi­ta­cyj­na wy­two­rzo­na sko­kiem cza­so­wym nie do­tknę­ła Silvy. Prak­tycz­nie wszy­scy pa­sa­że­ro­wie zgro­ma­dzi­li się w okrę­to­wym barze. Wil­liam bry­lo­wał w to­wa­rzy­stwie wi­ce­pre­mie­ra i jego zna­jo­mych, wy­my­śla­jąc ja­kieś sen­sa­cyj­ne hi­sto­rie.

– O mnie też pan tyle wie, ka­pi­ta­nie? – za­gad­nę­ła Berga na boku Eli­sa­beth, żona jed­ne­go z ofi­cje­li.

Po­pa­trzył na nią, do­ce­nia­jąc urodę.

– Muszę znać pod­sta­wo­we in­for­ma­cje. Taką mamy pro­ce­du­rę – od­po­wie­dział skrom­nie.

– I nic po­nad­to pana nie za­cie­ka­wi­ło? – do­py­ty­wa­ła się ko­kie­te­ryj­nie.

– Nie mia­łem czasu na do­kład­niej­sze stu­dia. Do­sta­li­śmy listę pa­sa­że­rów na pół go­dzi­ny przed na­szym pierw­szym spo­tka­niem.

– I w kilka minut na­uczył się pan na pa­mięć in­for­ma­cji o ponad trzy­dzie­stu oso­bach? – Kiw­nę­ła ręką na no­we­go, eks­klu­zyw­ne­go ro­bo­ta ba­ro­we­go. – Nie­źle jak na ochro­nia­rza. Na­pi­je się pan ze mną drin­ka? Na pewno mamy spe­cjal­ne menu. To może je­dy­na szan­sa na coś eks­tra.

– Nie piję al­ko­ho­lu – od­parł, in­for­mu­jąc bar­dziej ro­bo­ta, niż Eli­sa­beth.

Po­my­ślał, że ten au­to­mat ba­ro­wy mu­siał zo­stać za­ła­do­wa­ny spe­cjal­nie z po­wo­du rangi pa­sa­że­rów

– Ach, sły­sza­łam. Chłod­ny, nie­do­stęp­ny ka­pi­tan An­der­sen. Po służ­bie też pan taki jest?

Uśmiech­nął się. Za­mó­wił ge­stem szklan­kę wody w stan­dar­do­wym au­to­ma­cie.

– Ja się chęt­nie na­pi­ję cze­goś eks­tra – po­wie­dział Horn pod­cho­dząc z boku.

Do­łą­czy­ło do nich jesz­cze kilka osób ko­rzy­sta­jąc z obec­no­ści sa­mo­jezd­ne­go su­per­bar­ma­na. Berg od­szedł na bok roz­glą­da­jąc się za młod­szym ko­le­gą, w końcu po­łą­czył się z nim przez kon­so­lę owi­nię­tą na swym lewym przed­ra­mie­niu.

Wiesz, że są za­kła­dy, która cię pierw­sza za­cią­gnie do ka­ju­ty? – Usły­szał w słu­chaw­ce Tre, gdy tylko na­wią­za­li po­łą­cze­nie. – Przyj­mu­ją wy­zwa­nie przed lotem. Je­steś naj­droż­szym za­kład­ni­kiem na Sin­gle­rze.

– Ktoś mi już o tym wspo­mi­nał – od­parł ka­pi­tan. – Nawet chcia­ła się po­dzie­lić wy­gra­ną.

Tre po­ki­wał głową na małym ekra­nie.

Mam wła­ści­wie złe in­for­ma­cje – po­wie­dział, zmie­nia­jąc temat. – Ci mło­dzi stu­den­ci-na­ukow­cy ra­czej nie są na­ukow­ca­mi.

– Dla­cze­go?

– Mam takie prze­czu­cie. Nie zga­dza­ją się pewne dane.

– To szu­kaj dalej – po­le­cił Berg. – Jak coś znaj­dziesz kon­kret­ne­go na­tych­miast mel­duj. I skup się na pa­sa­że­rach a nie za­kła­dach.

Jasne sze­fie – Tre uśmiech­nął się z ekra­nu.

 

– Uwaga, ko­mu­ni­kat dla pa­sa­że­rów! – Roz­le­gło się nagle z gło­śni­ków. – Do pierw­sze­go skoku w cza­sie zo­sta­ło dwa­dzie­ścia minut, dla­te­go wszy­scy pro­sze­ni są do sali ob­ser­wa­cyj­nej.

– Sły­sza­łeś? – za­py­tał ka­de­ta przez wciąż ak­tyw­ne łącze.

Tak.

– Sprawdź czy ktoś nie zo­stał i przyjdź. To we­dług mnie o pół go­dzi­ny za szyb­ko.

Tre tylko kiw­nął głową i się roz­łą­czył. An­der­sen stwier­dził, że po­do­ba mu się szyb­kość dzia­ła­nia mło­de­go. Bez zbęd­nych dys­ku­sji i stra­ty czasu. Sam ru­szył za grupą, wy­chwy­tu­jąc przy­pad­kiem spoj­rze­nie jed­ne­go z ludzi Horna. Zro­bi­ły się małe za­to­ry w wą­skich przej­ściach, część tro­chę pod­pi­te­go już to­wa­rzy­stwa dys­ku­to­wa­ła, opóź­nia­jąc przej­ście. Przy­sta­nął wi­dząc wy­wo­ła­nie na kon­so­li.

Pra­wie wszy­scy tu­ry­ści zmie­rza­ją w stro­nę ob­ser­wa­to­rium – za­ko­mu­ni­ko­wał Tre szy­fro­wa­nym ka­na­łem.

– Pra­wie?

Ta grupa ośmiu niby stu­den­tów coś robi w ła­dow­ni. Może przy­go­to­wu­ją się do tego eks­pe­ry­men­tu.

– A we­wnętrz­ni?

– Nie wiem, sta­tek ich nie lo­ka­li­zu­je.

– To źle, ale może je­stem prze­wraż­li­wio­ny. Wi­dzia­łem tu tylko dwóch i nie widzę Horna. – Za­sta­no­wił się chwi­lę. – Le­piej załóż skórę.

– Jed­nak prze­sa­dzasz.

– Mam na­dzie­ję. Za­kła­daj i sprawdź ła­dow­nię. I mel­duj.

Berg przy­spie­szył, do­go­nił ostat­nie osoby wcho­dzą­ce do wy­so­kie­go, dość ciem­ne­go po­miesz­cze­nia. My­ślał jesz­cze, że oprócz tak zwa­nej skóry, chro­nią­cej przed ata­ka­mi z broni ki­ne­tycz­nej, Tre po­wi­nien za­brać co naj­mniej głu­sza­ka. Mógł mu po­wie­dzieć. Teraz pew­nie i tak już jest w dro­dze.

Więk­szość pa­sa­że­rów sie­dzia­ła już w wy­god­nych fo­te­lach, wpa­tru­jąc się w ogrom­ny ekran z wy­świe­tlo­nym ob­ra­zem ko­smo­su, jakby pa­trzy­li przez ol­brzy­mie okno. Zajął miej­sce w ostat­nim rzę­dzie, aby móc wi­dzieć wszyst­kich. Zga­sło świa­tło, roz­po­czę­ło się krót­kie od­li­cza­nie, po czym zalał ich spek­takl barw two­rzo­ny przez zmie­nia­ją­ce się frak­tal­ne struk­tu­ry, za­czy­na­jąc od ciem­nej czer­wie­ni i po­wo­li prze­cho­dząc przez ko­lej­ne ko­lo­ry spek­trum, koń­cząc na gra­na­cie.

Frak­ta­le prze­sta­ły ewo­lu­ować, osta­tecz­nie wy­gła­dzi­ły się na ekra­nie, ściem­nia­ły, po czym wró­ci­ła czerń z mi­lio­na­mi gwiazd. Ca­łość trwa­ła może dwa­dzie­ścia se­kund. Z lewej stro­ny widok pasa ga­lak­ty­ki po­wo­li prze­sło­ni­ła tar­cza Marsa, do któ­rej zbli­ża­li się z dużą pręd­ko­ścią. Trud­no było oce­nić jak wy­so­ko za­wi­śli w końcu nad po­wierzch­nią, a na ile wy­świe­tla­ny prze­kaz był po­więk­sze­niem z ka­me­ry.

Cof­nę­li­śmy się do daty trzy­dzie­ste­go czerw­ca dwa ty­sią­ce osiem­na­ste­go roku ka­len­da­rza ziem­skie­go. – Po­pły­nął głos au­to­ma­tycz­ne­go prze­wod­ni­ka gdzieś z su­fi­tu. – Po trzech ty­go­dniach burzy pia­sko­wej bez­za­ło­go­wy ziem­ski łazik Op­por­tu­ni­ty miał już nie­wiel­kie za­pa­sy ener­gii, dla­te­go moduł łącz­no­ści był nie­ak­tyw­ny. Do czasu po­lep­sze­nia po­go­dy i pod­ła­do­wa­nia aku­mu­la­to­rów z wy­ko­rzy­sty­wa­nych w tam­tych cza­sach pa­ne­li sło­necz­nych, re­ali­zo­wał za­pro­gra­mo­wa­ne ba­da­nia geo­lo­gicz­ne w oko­li­cach kra­te­ru En­da­vo­ur.

Na ekra­nie uka­zał się widok z góry na po­ma­rań­czo­wą po­wierzch­nię ol­brzy­mie­go kra­te­ru, po któ­rej w iście śli­ma­czym tem­pie po­ru­szał się sze­ro­ki, pła­ski po­jazd na gą­sie­ni­cach.

– Obraz, który pań­stwo widzą jest skła­do­wą kilku za­kre­sów pro­mie­nio­wa­nia, dla­te­go nie widać uno­szą­ce­go się pyłu, pro­szę zo­ba­czyć jak by to wy­glą­da­ło wy­ko­rzy­stu­jąc tylko świa­tło wi­dzial­ne.

Ekran prze­sło­nił na chwi­lę sza­ropo­ma­rań­czo­wy kolor, zu­peł­nie za­kry­wa­jąc po­wierzch­nię i ziem­skie­go ła­zi­ka. Po kilku se­kun­dach obraz znów się wy­ostrzył. Lek­tor kon­ty­nu­ował.

– Silny wiatr i burze pia­sko­we stwa­rza­ły wiele pro­ble­mów tech­nicz­nych, w tym przy­pad­ku jed­nak oka­za­ły się czyn­ni­kiem, który pchnął ludz­kość w erę ko­smicz­nej eks­pan­sji. Łazik Op­por­tu­ni­ty na­tknął się na czę­ścio­wo od­sło­nię­te­go przez wiatr Siew­cę.

Ka­me­ra w dużym zbli­że­niu po­ka­za­ła białą bryłę o nie­re­gu­lar­nych ścia­nach, kil­ku­krot­nie więk­szą od ziem­skie­go ła­zi­ka. Gdy Op­por­tu­ni­ty pod­je­chał na kil­ka­na­ście me­trów, jedna ze ścian roz­ja­rzy­ła się kie­ru­jąc w jego stro­nę silny stru­mień świa­tła. Łazik au­to­ma­tycz­nie tak się usta­wił, aby po­kry­te czer­wo­nym pyłem pa­ne­le chło­nę­ły jak naj­wię­cej ener­gii.

Pro­szę nie dać się zwieść po­zo­rom. Stru­mień świa­tła z Siew­cy nie był tylko po­da­ro­wa­ną wiąz­ką ener­gii. Pierw­sza mi­nu­ta była fazą ska­no­wa­nia, po czym obcy obiekt za­czął prze­sy­łać dane w sys­te­mie bi­nar­nym. Teraz zwol­ni­my na chwi­lę prze­kaz, około trzy­stu­krot­nie, aby mogli pań­stwo za­uwa­żyć…

Berg, mo­żesz przyjść na mo­stek? – Usły­szał głów­ne­go pi­lo­ta w słu­chaw­ce.

– Co się dzie­je? – za­py­tał za­sła­nia­jąc usta.

Mamy dziw­ny pro­blem z łącz­no­ścią.

– Już idę – po­wie­dział i spo­koj­nie wstał, uda­jąc znu­dze­nie. Skie­ro­wał się w stro­nę drzwi uświa­da­mia­jąc sobie, że Tre już po­wi­nien do­trzeć. Zmie­rza­jąc do wyj­ścia, sły­szał jesz­cze dal­szą część opisu hi­sto­rii mar­sjań­skiej:

– Dane, które otrzy­mał Op­por­tu­ni­ty, a które prze­słał dobę póź­niej na Zie­mię, pchnę­ły wie­dzę o fi­zy­ce, gra­wi­ta­cji, za­krzy­wia­nia czasu, o kilka ge­ne­ra­cji do przo­du. Dwa­dzie­ścia dwa lata póź­niej pierw­szy ziem­ski sta­tek po­ko­nał dy­stans dzie­lą­cy błę­kit­ną pla­ne­tę do Marsa w trzy dni, co otwo­rzy­ło łatwą drogę do ko­lo­ni­za­cji i eks­pan­sji ludz­ko­ści…

 

Za­trzy­mał się po wyj­ściu z sali za pierw­szym za­krę­tem. Sta­nął w bez­ru­chu przy ścia­nie, przy­go­to­wał się. Jason Glox, agent biura we­wnętrz­ne­go wręcz wy­sko­czył zza za­krę­tu, naj­wy­raź­niej idąc spe­cjal­nie za nim. Za­sko­czo­ny agent zro­bił głu­pią minę, za­trzy­mał się mi­mo­wol­nie.

– Szu­kasz mnie? – za­py­tał Berg.

– Tak. My­śla­łem, że coś się stało – od­po­wie­dział Jason.

– Nic się nie stało, mo­żesz wra­cać.

– Też mnie to znu­dzi­ło. Co u was sły­chać? – za­gad­nął, jakby nigdy nic.

– Śle­dzisz mnie? Wi­dzia­łem jak zer­ka­cie na mnie ukrad­kiem.

– Przy­wi­dzia­ło ci się.

– Mo­żesz już wró­cić na salę.

Stali bli­sko sie­bie, mie­rząc się wzro­kiem.

– Czyli jed­nak coś się stało – po­wie­dział Jason.

– Jeśli, jak mó­wisz, coś się stało, to po­win­ni­ście wie­dzieć pierw­si. Je­ste­ście po­dob­no naj­lep­si.

– Prze­szka­dzam ci w czymś? Może ty sta­no­wisz pro­blem.

– Po pro­stu nie chodź za mną, nie po­trze­bu­ję opie­ki.

– Po­sto­ję tu z tobą.

– Po­stój sobie, ale sam. Nie mam ocho­ty na twoje to­wa­rzy­stwo – po­wie­dział Berg, po czym od­wró­cił się i ru­szył w stro­nę ka­bi­ny pi­lo­tów. Sły­szał za sobą kroki Gloxa.

Prze­cho­dząc przez ko­lej­ną gródź za­trza­snął ją i za­blo­ko­wał ręcz­ną za­su­wą. Ak­ty­wo­wał tryb za­gro­że­nia stat­ku na za­mon­to­wa­nym pa­ne­lu na ręce i wy­słał ostrze­że­nie do Tre. Mar­twił się, że wciąż nie ma od niego in­for­ma­cji.

Wszedł do ste­rów­ki i za­marł po dwóch do­słow­nie kro­kach. Przy głów­nym pi­lo­cie stat­ku stał jeden z fał­szy­wych stu­den­tów przy­kła­da­jąc mu lufę do po­ty­li­cy. Pilot, major Crohn, sie­dział nie­ru­cho­mo i trzy­mał ręce na po­rę­czach swo­je­go fo­te­la, od­su­nię­te­go znacz­nie od urzą­dzeń ste­ru­ją­cych i kom­pu­te­ra po­kła­do­we­go. Berg pstryk­nię­ciem pal­ca­mi włą­czył ka­me­rę na swoim przed­ra­mie­niu, mając wciąż na­dzie­ję, że Tre to widzi i sły­szy.

W po­dob­nej sy­tu­acji co Crohn był Mar­kus White – drugi pilot, od­po­wie­dzial­ny za skoki w cza­sie. Sie­dział bez żad­ne­go ruchu jak jego do­wód­ca. Horn zaj­mo­wał za to sta­no­wi­sko tech­nicz­ne, ma­ją­ce do­stęp do uzbro­je­nia. Na ekra­nach nad grubą szybą, za którą, gdzieś na po­wierzch­ni Marsa Op­por­tu­ni­ty od­bie­rał wła­śnie in­struk­cje bu­do­wy sil­ni­ka gra­wi­ta­cyj­ne­go, kom­pu­ter in­for­mo­wał o ak­ty­wa­cji ko­lej­nych sys­te­mów mi­li­tar­nych, za­trzy­mu­jąc się na wy­bo­rze wy­rzut­ni ra­kiet elek­tro­ma­gne­tycz­nych. Na jed­nym z bocz­nych ekra­nów wy­świe­tlo­ny był punkt na po­wierzch­ni pla­ne­ty, gdzie miała ude­rzyć ra­kie­ta. Dla Berga było jasne, że to za bli­sko ła­zi­ka.

Ro­zej­rzał się po ste­rów­ce. Trzech ko­lej­nych pseu­dostu­den­tów stało roz­sta­wio­nych w róż­nych miej­scach. Jeden z nich trzy­mał w sza­chu Mah­wa­die­go – in­ży­nie­ra łącz­no­ści, po­zo­sta­li dwaj ce­lo­wa­li do niego z krót­kich ka­ra­bi­nów przy­sto­so­wa­nych do zwal­cza­nia na­past­ni­ków na stat­kach.

– Nie­po­trzeb­nie pan przy­szedł – po­wie­dział jeden z nich pod­cho­dząc do niego. Miał cha­rak­te­ry­stycz­ną wiel­ką szczę­ką i żółty ta­tu­aż na szyi.

– To wy­glą­da na WRO­GIE PRZE­JĘ­CIE. Czyj roz­kaz za­mie­rzasz WY­KO­NAĆ, Horn? – za­py­tał gło­śno i wy­raź­nie Berg.

Ten tylko od­wró­cił się na chwi­lę, zer­ka­jąc na niego.

– Nie wiesz An­der­sen, co się dzie­je? – za­py­tał. – Epi­de­mia. Przy­la­tu­ją z ko­lej­ny­mi mu­ta­cja­mi pa­so­ży­ta. Jakiś pie­przo­ny eks­o­dus. Mu­si­my to za­koń­czyć. Prze­rwie­my tę eks­pan­sję na kil­ka­set lat.

– Chcesz strze­lić w Siew­cę? Je­steś aż tak głupi?

– To klu­czo­wy mo­ment eks­pan­sji. Zie­mia pój­dzie inną ga­łę­zią cza­so­wą i nas zo­sta­wi w spo­ko­ju. A my już sobie po­ra­dzi­my.

– Jeśli prze­tniesz to po­łą­cze­nie, to mo­że­my nie zna­leźć już ta­kiej Ziemi jaką znamy. Nie da się póź­niej wró­cić na tę ścież­kę, choć­byś cof­nął się w cza­sie jesz­cze bar­dziej.

– Ale za to prze­ży­je­my, a poza tym nie wiesz tego na pewno. Wy­star­czy, że uszko­dzę Op­por­tu­ni­ty. Je­steś tylko ochro­nia­rzem Berg, nie wtrą­caj się jak nie ro­zu­miesz. – od­parł Horn i włą­czył in­ter­kom. – Panie pre­mie­rze, je­ste­śmy go­to­wi.

– Co zro­bi­li­ście z moim ko­le­gą? – za­py­tał Berg. – Jeśli Tre nie żyje za­pła­ci­cie za to wszy­scy.

Pro­szę za­czy­nać. – Usły­sze­li głos pre­mie­ra Prin­ce­tow­na.

– Nie strasz, Berg, nikt się cie­bie nie boi – po­wie­dział Horn, od­su­wa­jąc za­bez­pie­cze­nie i na­ci­ska­jąc przy­cisk po­twier­dza­ją­cy roz­kaz od­pa­le­nia ra­kie­ty.

 

Sta­tek za­re­ago­wał we­dług pro­ce­dur wro­gie­go prze­ję­cia, które Berg chwi­lę przed­tem uru­cho­mił se­kwen­cją słów. Zga­sły wszyst­kie świa­tła i mo­ni­to­ry, sztucz­na gra­wi­ta­cja sko­czy­ła do trzech g. Berg przy­go­to­wa­ny na tę re­ak­cję za­nur­ko­wał bły­ska­wicz­nie w stro­nę naj­bliż­sze­go pseu­do­stu­den­ta. Cha­rak­te­ry­stycz­ny dźwięk strza­łów z jego ka­ra­bin­ka wy­raź­nie gó­ro­wał nad gło­śny­mi prze­kleń­stwa­mi, kule świ­snę­ły gdzieś nad głową An­der­se­na.

Strze­la­ją­cy na oślep krzyk­nął z bólu, gdy po­czuł mocne kop­nię­cie w bok ko­la­na. Po zwięk­sze­niu cią­że­nia masa każ­de­go pa­sa­że­ra na po­kła­dzie wzro­sła trzy­krot­nie, dla­te­go staw ko­la­no­wy nie miał żad­nych szans na wy­trzy­ma­nie tak du­że­go ob­cią­że­nia przy na­głym wy­gię­ciu.

Coś bły­snę­ło w ste­rów­ce raz, po chwi­li drugi. Berg wstał, strze­lił z prze­ję­te­go ka­ra­bi­nu w stro­nę uzbro­jo­nych ludzi, za­uwa­ża­jąc pod­czas ko­lej­ne­go bły­sku gdzie stoją. Sły­szał ich stęk­nię­cia i cięż­kie upad­ki na pod­ło­gę. Wy­pa­lił z bli­ska do tego ze szczę­ką wi­dząc, jak się prze­su­wa w jego stro­nę.

Sma­gnął go ból w udach, po­czuł jak do­stał w nogi wiąz­ką obez­wład­nia­ją­cą. Upadł na bok czu­jąc jak gruch­nę­ła kość w lewej ręce, którą pró­bo­wał się po­de­przeć. Znowu bły­snę­ło. Druga wiąz­ka była cel­niej­sza. Im­puls elek­trycz­ny ściął mu mię­śnie rąk, chwy­cił za gar­dło.

Naj­pierw za­pło­nę­ły mo­ni­to­ry. Zro­zu­miał, że ktoś wy­ko­nał reset wszyst­kich sys­te­mów. Cią­że­nie wró­ci­ło do normy, za­pło­nę­ły świa­tła. Horn pod­szedł do le­żą­ce­go Berga.

– Na co li­czy­łeś? Że sam tutaj za­trzy­masz nie­uchron­ny bieg hi­sto­rii? – za­py­tał za­bie­ra­jąc mu ka­ra­bin.

– Ta hi­sto­ria już się wy­da­rzy­ła. Nie zmie­nisz jej – po­wie­dział przez ści­śnię­te gar­dło An­der­sen przy­trzy­mu­jąc lewą rękę. Kość z otwar­te­go zła­ma­nia prze­bi­ła jego ob­ci­słą bluzę, czer­wo­na plama po­więk­sza­ła się po­wo­li na sza­rym rę­ka­wie.

– Bar­dzo się my­lisz, ochro­nia­rzu.

Horn wró­cił na swoje sta­no­wi­sko i po ak­ty­wa­cji sys­te­mu bo­jo­we­go od­pa­lił ra­kie­tę we­dług po­przed­nich usta­wień. Ka­pi­tan spoj­rzał na okno. Cy­lin­drycz­ny przed­miot po­mknął w kie­run­ku po­wierzch­ni Marsa. W od­da­li Siew­ca na chwi­lę zga­sił świa­tło, praw­do­po­dob­nie ana­li­zu­jąc zbli­ża­ją­cą się ra­kie­tę. Jej tra­jek­to­ria pro­wa­dzi­ła do punk­tu od­le­głe­go od Op­por­tu­ni­ty o ja­kieś pięć­dzie­siąt me­trów. Wy­star­cza­ją­co, aby im­pul­sem elek­tro­ma­gne­tycz­nym uci­szyć na za­wsze jego całą elek­tro­ni­kę i pa­mięć.

Berg od­wró­cił głowę w stro­nę sta­no­wisk pi­lo­tów. Wła­ści­wie nic się nie zmie­ni­ło, je­dy­nie ci, do któ­rych strze­lał, le­że­li nie­ru­cho­mo na pod­ło­dze. Obok zwi­jał się z bólu wła­ści­ciel żół­te­go ta­tu­ażu. Obaj pi­lo­ci wciąż sie­dzie­li nie­ru­cho­mo wpa­trze­ni w ekra­ny z przy­sta­wio­ny­mi lu­fa­mi do głowy.

Syk­nę­ły drzwi do ste­rów­ki. Pra­wie wszy­scy od­wró­ci­li się w stro­nę głów­ne­go wej­ścia. Tren­ton Tre wszedł pew­nym kro­kiem naj­pierw strze­la­jąc z głu­sza­ka do zdzi­wio­ne­go Horna, a do­słow­nie pół se­kun­dy póź­niej do tych, któ­rzy pil­no­wa­li pi­lo­tów i łącz­no­ściow­ca. Naj­wię­cej czasu miał ten ostat­ni, był jed­nak o kilka mi­li­se­kund spóź­nio­ny, do­dat­ko­wo nie do­szedł jesz­cze do sie­bie po na­głych sko­kach cią­że­nia.

– Za­ry­gluj wej­ście – po­le­cił An­der­sen z pod­ło­gi.

Kadet bez słowa cof­nął się za­my­ka­jąc wej­ście.

– Co tak długo?

– Przy­trzy­ma­li mnie w ła­dow­ni i do­pie­ro jak wszyst­ko zga­sło, mia­łem szan­se za­dzia­łać. Spo­tka­łem też po dro­dze dwóch z we­wnętrz­ne­go, szczę­śli­wie nie mają szko­leń w trzy-g – opo­wie­dział w skró­cie Tre, pod­cho­dząc do ka­pi­ta­na. – Kiep­sko to wy­glą­da – stwier­dził pa­trząc na wy­sta­ją­cą kość ra­mien­ną.

– Pięć se­kund do ude­rze­nia – ode­zwał się major Crohn.

Spoj­rze­li na ekra­ny. Ra­kie­ta wła­śnie ude­rzy­ła w po­wierzch­nię Marsa, ge­ne­ru­jąc wy­ła­do­wa­nia elek­trycz­ne do­ty­ka­ją­ce Op­por­tu­ni­ty. Fala ude­rze­nio­wa prze­szła też przez Siew­cę. Biała obca bryła unio­sła się z po­wierzch­ni i ru­szy­ła w ich stro­nę.

– Co ro­bi­my? – za­py­tał White. – Mam sko­czyć?

– Jeśli uciek­nie­my, to ta linia czasu już się za­mknie na za­wsze – od­po­wie­dział Berg. – Po­myśl­my, czy da się jakoś na­pra­wić tę sy­tu­ację.

Biała obca jed­nost­ka zbli­ża­ła się do nich ze stałą pręd­ko­ścią z nie­zna­ny­mi za­mia­ra­mi.

– Czy Neon ma na­gra­ny prze­kaz Siew­cy do Op­por­tu­ni­ty? – za­py­tał Tre.

– Ma – od­parł ofi­cer łącz­no­ści.

– Pod­leć­my w stro­nę Ziemi i na­daj­my ten sy­gnał pod­szy­wa­jąc się pod ła­zi­ka. Wtedy NASA do­sta­nie te dane i nie ze­rwie się linia czasu.

– Dasz radę tak zro­bić? – za­py­tał Crohn Mah­wa­die­go.

– Tak.

– Zrób­my to – po­wie­dział Berg. – To ge­nial­ny po­mysł.

– Już usta­lam pa­ra­me­try skoku – po­wie­dział White wstu­ku­jąc dane. – Mu­si­my się cof­nąć o ja­kieś sto dzie­sięć se­kund, żeby zdą­żyć za­kłó­cić obraz. Mogą zo­ba­czyć eks­plo­zję w ziem­skich ob­ser­wa­to­riach – do­po­wie­dział na wszel­ki wy­pa­dek, gdyby po­zo­sta­li nie zro­zu­mie­li o co mu cho­dzi.

Siew­ca urósł na ekra­nie, za­trzy­mał się na wy­so­ko­ści stat­ku. Tkwił tak za ich gru­bym oknem przez chwi­lę, po czym ośle­pił ich bia­łym świa­tłem. Nie mieli szan­sy zo­ba­czyć, jak ekra­ny po­ka­zu­ją­ce obraz z ze­wnątrz ściem­nia­ły a szyba w ste­rów­ce zma­to­wia­ła. Ze­wnętrz­ne ka­me­ry au­to­ma­tycz­nie za­sło­ni­ły obiek­ty­wy chro­niąc się przed uszko­dze­niem, sta­tek scho­wał wszyst­kie ze­wnętrz­ne an­te­ny.

– Nic nie widzę – po­wie­dział Crohn.

– Ja też nie – stwier­dził Tre.

– Siew­ca chyba uszko­dził nam wzrok – stwier­dził Mah­wa­di.

– Może to chwi­lo­we – ode­zwał się Berg, cią­gle leżąc spa­ra­li­żo­wa­ny na podło­dze. – Mo­że­my sko­czyć, Mar­kus?

– Nie je­stem pe­wien jed­nost­ki czasu – od­po­wie­dział White. – Ośle­pił mnie w mo­men­cie, gdy koń­czy­łem pro­gra­mo­wa­nie skoku.

– Nic tu po nas – stwier­dził Crohn. – Nie po­mo­że­my już Op­por­tu­ni­ty. Skacz, Mar­kus, zanim Siew­ca nas ska­su­je.

– Ale ja nic nie widzę! Nie wiem, gdzie tra­fi­my!

Przez sta­tek prze­szła fala wi­bra­cji.

– Skacz, nie gadaj! – po­parł pi­lo­ta Berg. – Bo za chwi­lę nas w ogóle unie­ru­cho­mi.

– Dobra. Uwaga!

Po­kład Neona drgnął zde­cy­do­wa­nie, jak przy każ­dym skoku. Od­li­czy­li w my­ślach dwa­dzie­ścia se­kund, spo­dzie­wa­jąc się ka­ta­stro­fy, spo­wo­do­wa­nej wy­ło­nie­niem się z tu­ne­lu cza­so­prze­strzen­ne­go we­wnątrz pla­ne­ty lub zde­rze­niem z ja­kimś sa­te­li­tą lub aste­ro­idą.

Po ko­lej­nych se­kun­dach nic się nie wy­da­rzy­ło.

– Czy je­ste­śmy na miej­scu? – za­py­tał Crohn. – Ja dalej nic nie widzę.

– Nie wiem. Też je­stem ślepy – od­parł White.

– Mu­si­my za­ry­zy­ko­wać – stwier­dził Berg – odpal Mah tę trans­mi­sję.

– A co potem? – za­py­tał Tre.

– Sko­czy­my try­bem awa­ryj­nym do domu – po­wie­dział Mar­kus White. – Nie po­trze­bu­je­my do tego wzro­ku, przy­ci­sk uciecz­ko­wy jest cha­rak­te­ry­stycz­ny. Roz­po­znam go po kształ­cie. Kwe­stia zdję­cia za­bez­pie­cza­ją­ce­go wieka.

 – Jeśli je­ste­śmy nad Zie­mią, to nasz skok spo­wo­du­je małą ka­ta­stro­fę na po­wierzch­ni.

– I tak dzia­ła­my po omac­ku. Nie wiemy, ile je­ste­śmy nad Zie­mią.

– Czas się koń­czy – wtrą­cił się Crahn. – Dzia­łaj Mah.

– Uru­cha­miam trans­mi­sję – po­wie­dział Mah­wa­di, ko­rzy­sta­jąc z pod­po­wie­dzi sys­te­mu w neu­ro­ka­sku. – Na­gra­nie ma pięć minut, o ile pa­mię­tam. Po­szło.

Zo­sta­li na chwi­lę w bez­ru­chu. Crahn zle­cił gło­so­wo kom­pu­te­ro­wi od­li­cza­nie sze­ściu minut, tak na wszel­ki wy­pa­dek. Tre zde­cy­do­wał się na przej­ście po omac­ku po ste­rów­ce i ze­bra­nie broni nie­przy­tom­nym lub mar­twym fał­szy­wym stu­den­tom. No i Hor­no­wi, który też nie dawał znaku życia. Ode­zwał się pre­mier przez in­ter­kom, wy­wo­ły­wał wszyst­kich po kolei, wrzesz­czał, pytał, co się dzie­je. W tle sły­chać były pod­nie­sio­ne głosy zdez­o­rien­to­wa­nych pa­sa­że­rów.

Ktoś pró­bo­wał sfor­so­wać wej­ście, stu­kał gło­śno czymś me­ta­lo­wym w drzwi od stro­ny ko­ry­ta­rza. Nikt z nich nie za­re­ago­wał.

– Ta śle­po­ta może minąć – ode­zwał się Berg. – Kie­dyś lu­dzie mieli taką broń, od­po­wied­nią czę­sto­tli­wo­ścią pa­ra­li­żo­wa­li na jakiś czas nerw wzro­ko­wy.

Po­zo­sta­li nie pod­ję­li roz­mo­wy. Gdzieś z su­fi­tu do­cie­ra­ło mo­no­ton­ne od­li­cza­nie.

– Je­stem gotów – oznaj­mił White po za­koń­czo­nych sze­ściu mi­nu­tach.

– Nie za­kłó­ci­li­śmy ob­ra­zu z Marsa – wtrą­cił Tre.

– Na ślepo się nie dało. Wra­caj­my – zde­cy­do­wał Crahn. W końcu to on, jako pierw­szy pilot miał de­cy­du­ją­cy głos.

Mar­kus na­ci­snął tak zwany przy­cisk roz­pa­czy i wszy­scy stra­ci­li przy­tom­ność z po­wo­du sil­ne­go prze­cią­że­nia.

*

Berg wy­bu­dził się z sil­nym bólem głowy. Otwo­rzył oczy, nie pa­mię­ta­jąc o śle­po­cie. Obraz miał mocno za­ma­za­ny, na po­cząt­ku był więc tro­chę zdez­o­rien­to­wa­ny, do­pie­ro po chwi­li przy­po­mi­nał sobie przy­czy­nę. Do­tar­ło do niego, że leży na łóżku w sek­cji me­dycz­nej ich or­bi­tal­nej sta­cji, skąd ru­szy­li. Lewa ręka była unie­ru­cho­mio­na, więc się­gnął prawą po przy­go­to­wa­ną przez kogoś małą bu­tel­kę z wodą.

Ste­ven­son przy­szedł do niego go­dzi­nę póź­niej. Przy­sta­wił sobie krze­sło, usiadł, po­ki­wał głową.

– Co z resz­tą z Neona? – za­py­tał ka­pi­tan za­chryp­nię­tym gło­sem.

– Wszy­scy po­wo­li do­cho­dzą do sie­bie. Oczy­wi­ście oprócz tych, któ­rych za­ła­twi­li­ście z Tre.

Pró­bo­wał wy­czy­tać coś z jego twa­rzy.

– Wi­dzie­li­śmy na­gra­nia – dodał szef.

– Udało nam się z prze­ka­zem?

Ste­ven­son po­chy­lił się w jego kie­run­ku, pod­parł się łok­cia­mi o ko­la­na.

– Nie­ste­ty nie.

– To zna­czy?

– White źle wpro­wa­dził jed­nost­kę czasu. Za­miast o sto dzie­sięć se­kund, cof­nę­li­ście się o sto dzie­sięć lat.

– No i co z tego? – Nie zro­zu­miał. – Ale nad Zie­mię?

– Nad Zie­mię – przy­tak­nął jego szef. – Ale w czerw­cu ty­siąc dzie­więć­set ósme­go nie było jesz­cze ani NASA, ani sa­te­li­tów, ani kom­pu­te­rów. Wy­sła­li­ście trans­mi­sję w stro­nę Ziemi, ale nie byli w sta­nie jej ode­brać i od­czy­tać. Pew­nie nawet nie za­uwa­ży­li.

Berg od­wró­cił z re­zy­gna­cją głowę na bok.

– Uszko­dzo­ny przez Horna Op­por­tu­ni­ty nie prze­słał więc da­nych na Zie­mię – tłu­ma­czył dalej Ste­ven­son. – Lu­dzie w ich obec­nej linii czasu tkwią pew­nie jesz­cze na za­tło­czo­nych kon­ty­nen­tach, nie­po­rad­nie ulep­sza­jąc swoje pierw­sze ra­kie­ty mię­dzy­pla­ne­tar­ne z tra­dy­cyj­nym na­pę­dem.

– Czyli już ich nie zo­ba­czy­my? To mówią fi­zy­cy? – Spoj­rzał na szefa.

– Ra­czej nie. Ge­ne­sis zro­bił skok roz­po­znaw­czy do tam­te­go mo­men­tu, ale Ukła­du Sło­necz­ne­go już tam nie ma. Nie po­tra­fi­my na razie tego wy­tłu­ma­czyć.

– Może znisz­czy­li­śmy Zie­mię star­tu­jąc try­bem ra­tun­ko­wym.

– Nie, to aku­rat jest pewne. Star­to­wa­li­ście z bar­dzo ni­skiej or­bi­ty znad ja­kichś pu­stych ob­sza­rów na Sy­be­rii. Co cie­ka­we, zna­leź­li­śmy wasz ślad w hi­sto­rii Ziemi. Na­zwa­li to wtedy ka­ta­stro­fą Tun­gu­ską, twier­dząc, że to był me­te­oryt. Praw­do­po­dob­nie nikt tam nie zgi­nął. Zwie­rząt szko­da.

– Czyli je­ste­śmy od­cię­ci od Ziemi i po­zo­sta­łych pla­net?

– Tak. To­tal­na kwa­ran­tan­na. Chyba, że po­ja­wi się jakiś inny Siew­ca i nas cze­goś znowu na­uczy. Może jakoś to bę­dzie.

– Tylko Op­por­tu­ni­ty żal.

– Ano żal. Dla tam­tych ludzi i tak jest bo­ha­te­rem. Nie wie­dzą, co jesz­cze mógł prze­ka­zać.

Sta­cja przy­ga­si­ła świa­tła. Ste­ven­son wstał, po­że­gnał się, wy­szedł z izo­lat­ki. Berg za­mknął oczy i po­my­ślał, że w końcu ma szan­sę się wy­spać, po czym od­wró­cił się z gry­ma­sem bólu na prawy bok. Tuż przed za­śnię­ciem przy­po­mniał mu się jesz­cze obraz elek­trycz­ne­go wy­ła­do­wa­nia, które pod­stęp­nie za­mknę­ło ma­łe­mu ła­zi­ko­wi oczy i wszel­ką na­dzie­ję na prze­trwa­nie.

Koniec

Komentarze

Cze­goś bra­ku­je. Po­pro­szę jesz­cze o de­dy­ka­cję dla Oppy, zgod­nie z re­gu­la­mi­nem kon­kur­su :)

 

Po­nad­to każdy tekst, pu­bli­ko­wa­ny w ra­mach kon­kur­su, po­świę­co­ny jest pa­mię­ci Op­por­tu­ni­ty i po­wi­nien być mu de­dy­ko­wa­ny. Na de­dy­ka­cję macie do­dat­ko­wo 250 zna­ków (we­dług licz­ni­ka por­ta­lo­we­go).

Chcia­ła­bym w końcu prze­czy­tać coś opty­mi­stycz­ne­go!

Bar­dzo przy­jem­nie mi się czy­ta­ło, lubię takie kli­ma­ty. Mało uczuć, dużo de­cy­zji i ma­new­rów i tro­chę jatki. Na­pi­sa­ne na tyle do­brze, że chce się czy­tać dalej.

Chcia­ła­bym w końcu prze­czy­tać coś opty­mi­stycz­ne­go!

Chal­bar­czyk – dzię­ku­ję za ko­men­tarz. To mój de­biut, więc jeśli pierw­sza opi­nia jest po­zy­tyw­na, to już je­stem szczę­śli­wy, nawet jeśli inne będą kry­tycz­ne, lub nie bę­dzie ich wcale :-).

Mnie się po­do­ba­ło :)

Przy­no­szę ra­dość :)

Thril­ler SF z kil­ko­ma ty­po­wy­mi, ale spraw­nie uży­ty­mi mo­ty­wa­mi (po­dróż w cza­sie, zmia­na linii cza­so­wych, po­mył­ka w ob­li­cze­niach i inne). Spraw­nie skon­stru­owa­ne opo­wia­da­nie, cier­pią­ce tro­chę z po­wo­du sche­ma­tycz­nych po­sta­ci. Nie za­pa­mię­tam na długo, ale ge­ne­ral­nie wra­że­nia mam po­zy­tyw­ne. 

ninedin.home.blog

Choć od po­cząt­ku prze­czu­wa­łam, że taka nagła zmia­na pla­nów nie za­po­wia­da ni­cze­go do­bre­go, to po­tra­fi­łeś utrzy­mać na­pię­cie przez cały czas, nic przed­wcze­śnie nie zdra­dza­jąc. Czy­ta­ło się na­praw­dę do­brze, a szcze­gól­nie spodo­ba­ło mi się wy­tłu­ma­cze­nie ka­ta­stro­fy tun­gu­skiej.

Wy­ko­na­nie mo­gło­by być lep­sze.

Kiedy po­pra­wisz uster­ki, klik­nę Bi­blio­te­kę. ;)

 

– Wsta­waj Berg, zmia­na pla­nów.Prze­mó­wi­ła do niego ścia­na w sy­pial­ni. ―> – Wsta­waj Berg, zmia­na pla­nów – prze­mó­wi­ła do niego ścia­na w sy­pial­ni.

Tu znaj­dziesz wska­zów­ki, jak za­pi­sy­wać dia­lo­gi: http://www.forum.artefakty.pl/page/zapis-dialogow

 

Berg do­jadł tosta o nie­roz­po­zna­wal­nym smaku… ―> Berg do­jadł tost o nie­roz­po­zna­wal­nym smaku

 

przed­sta­wiał gru­pie po­dróż­nych przy­dzie­lo­nych im opie­ku­nów na czas wi­zy­ty na Ziemi… ―> Ra­czej: …przed­sta­wiał gru­pie po­dróż­nych opie­ku­nów, przy­dzie­lo­nych im na czas wi­zy­ty na Ziemi

 

Na­to­miast ekipa z we­wnętrz­ne­go wy­mie­nia­ła się na boku uwa­ga­mi… ―> Na­to­miast ekipa z we­wnętrz­ne­go wy­mie­nia­ła na boku uwa­gi

 

– Panie Pre­mie­rze… ―> Dla­cze­go wiel­ka li­te­ra?

 

Po­pa­trzył na nią, do­ce­nia­jąc jej urodę. ―> Czy oba za­im­ki są ko­niecz­ne?

 

część tro­chę pod­pi­te­go już to­wa­rzy­stwa dys­ku­to­wa­ło opóź­nia­jąc przej­ście. ―> Pi­szesz o czę­ści to­wa­rzy­stwa, więc: …część tro­chę pod­pi­te­go już to­wa­rzy­stwa dys­ku­to­wa­ła, opóź­nia­jąc przej­ście.

 

Ekran prze­sło­nił na chwi­lę sza­ro-po­ma­rań­czo­wy kolor… ―> Ekran prze­sło­nił na chwi­lę sza­ropo­ma­rań­czo­wy kolor

 

Pierw­sza mi­nu­ta było fazą ska­no­wa­nia… ―> Li­te­rów­ka.

 

Teraz zwol­ni­my na chwi­lę prze­kaz, około trzy­stu­krot­nie, aby mogli pań­stwo za­uwa­żyć … ―> Zbęd­na spa­cja przed wie­lo­krop­kiem.

 

pierw­szy Ziem­ski sta­tek po­ko­nał dy­stans dzie­lą­cy błę­kit­ną pla­ne­tę do Marsa… ―> …pierw­szy ziem­ski sta­tek po­ko­nał dy­stans dzie­lą­cy błę­kit­ną pla­ne­tę od Marsa

 

Co u Was sły­chać? ―> Co u was sły­chać?

Za­im­ki pi­sze­my wiel­ką li­te­rą, kiedy zwra­ca­my się do kogoś li­stow­nie.

 

sie­dział nie­ru­cho­mo i trzy­mał ręce na opar­ciach swo­je­go fo­te­la… ―> …sie­dział nie­ru­cho­mo i trzy­mał ręce na po­rę­czach swo­je­go fo­te­la

Fotel ma jedno opar­cie i mie­ści się ono za ple­ca­mi sie­dzą­ce­go.

 

Trzech ko­lej­nych pseu­do stu­den­tów… ―> Trzech ko­lej­nych pseu­dostu­den­tów

 

Berg przy­go­to­wa­ny na re­ak­cję… ―> Berg, przy­go­to­wa­ny na re­ak­cję

 

Obaj pi­lo­ci wciąż sie­dzie­li nie­ru­cho­mo wpa­trze­nie w ekra­ny… ―> Li­te­rów­ka.

 

do tych, co pil­no­wa­li pi­lo­tów i łącz­no­ściow­ca. ―> …do tych, któ­rzy pil­no­wa­li pi­lo­tów i łącz­no­ściow­ca.

 

pod­szy­wa­jąc się po ła­zi­ka. ―> Li­te­rów­ka.

 

Mogą zo­ba­czyć eks­plo­zję w Ziem­skich ob­ser­wa­to­riach… ―> Mogą zo­ba­czyć eks­plo­zję w ziem­skich ob­ser­wa­to­riach

 

leżąc spa­ra­li­żo­wa­ny na odło­dze. ―> Li­te­rów­ka.

 

– Nie po­trze­bu­je­my do tego wzro­ku, przy­ci­sku uciecz­ko­wy jest cha­rak­te­ry­stycz­ny. ―> Li­te­rów­ka.

 

ze­bra­niu broni nie­przy­tom­nym lub mar­twym fał­szy­wym stu­den­tom. ―> Li­te­rów­ka.

 

znad jakiś pu­stych ob­sza­rów na Sy­be­rii. ―> …znad ja­kichś pu­stych ob­sza­rów na Sy­be­rii.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Idaho, cał­kiem udany de­biut. Bar­dzo faj­nie się czy­ta­ło. To, czego mi tu bra­ko­wa­ło, to ko­lo­ni­za­cji Marsa. Bo w sumie taki był temat kon­kur­su: pierw­sze kroki czło­wie­ka na Mar­sie, z któ­rymś z ła­zi­ków w tle. Łazik nie­wąt­pli­wie jest, ale ko­lo­ni­za­cję dość sku­tecz­nie za­ha­mo­wa­łeś ;)

Ode mnie kli­czek na Bi­blio­te­kę (mam na­dzie­ję, że po­pra­wisz ba­bo­le, już można).

Chcia­ła­bym w końcu prze­czy­tać coś opty­mi­stycz­ne­go!

re­gu­la­to­rzy

Dzię­ku­ję za prze­czy­ta­nie i do­kład­ną ana­li­zę tek­stu. Mu­sia­ło to za­brać sporo czasu. Wiem, po­wi­niem prze­pu­ścić przez beta. Mea culpa. To po­czą­tek drogi.

Po­pra­wi­łem wy­ła­pa­ne błędy.

Dzię­ku­ję za ko­men­tarz i po­zdra­wiam!

Ir­ka­_Luz

Hej!

Fajny kon­kurs był.

A mój de­biut, jak to z de­biu­ta­mi bywa – od­faj­ko­wa­ny ;-)

Ko­lo­ni­za­cja się ska­so­wa­ła, to fakt, nie chcia­łem już kom­pli­ko­wać. Wrócę jesz­cze kie­dyś na Marsa, tylko muszę warsz­tat po­pra­wić.

Dzię­ku­ję i po­zdra­wiam!!

Bar­dzo pro­szę, Idaho. Cie­szę się, że mo­głam pomóc. ;)

A skoro po­czą­tek masz za sobą, życzę Ci, aby dal­sza droga nie była wy­bo­ista. ;)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Fa­bu­ła pełna zwro­tów akcji – to na plus.

Nie ku­pu­ję nie­któ­rych rze­czy – na przy­kład ko­biet z es­ta­bli­sh­men­tu flir­tu­ją­cych z ochro­nia­rza­mi (chyba że były strasz­li­wie zbla­zo­wa­ne) albo pro­po­no­wa­nia drin­ków żoł­nie­rzo­wi na służ­bie. Jeśli pre­mier wie­dział o całej awan­tu­rze, to po co brał tylu cy­wil­nych świad­ków? Czy lu­dzie bez przy­go­to­wa­nia znio­są tak łatwo 3g?

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Nowa Fantastyka