- Opowiadanie: zygfryd89 - Nocne Radio znów nadaje. Lorelei

Nocne Radio znów nadaje. Lorelei

Dru­gie opo­wia­da­nie o Noc­nym Radiu. 

Pierw­sze można zna­leźć TU i w na­szym zbio­rze Fan­ta­stycz­ne pióra 2018, lecz jego lek­tu­ra nie jest wy­ma­ga­na.

Tylko dla peł­no­let­nich czy­tel­ni­ków (ponoć to naj­lep­sza re­kla­ma).

 

Po­dzię­ko­wa­nia dla oidrin i K.Jankie­wicz za betę.

 

Dla po­bor­ców jak zwy­kle wer­sje – PDF, MOBI, EPUB.

Au­dio­bo­ok – https://www.youtube.com/watch?v=0tDEawCgFck

 

Miłej lek­tu­ry. 

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Nocne Radio znów nadaje. Lorelei

Usły­szał śpiew do­bie­ga­ją­cy znad po­to­ku.

Pa­mię­tał, że szedł do­kądś z ojcem, dzień był cie­pły, a nad brze­giem doj­rze­wa­ły ma­li­ny. Udał, że chce ze­rwać kilka owo­ców.

Uj­rzał fur­ma­na, który gó­ro­wał nad roz­kle­ko­ta­ną ster­tą desek, konia żło­pią­ce­go wodę, i w końcu ją.

Mogła mieć z pięt­na­ście, szes­na­ście lat, nie­wie­le wię­cej od niego. Sie­dzia­ła na końcu wozu, ma­cha­jąc no­ga­mi. Była tak pięk­na, że Adam za­pra­gnął zo­stać tam i pa­trzeć na nią, póki świat nie roz­pad­nie się w pył ze sta­ro­ści. Śpie­wa­ła. Nie za­pa­mię­tał do­kład­nie, co to była za pio­sen­ka, ale chyba coś o nie­szczę­śli­wej mi­ło­ści. Jej głos mógł zmie­niać biegi rzek i kru­szyć góry.

Po­my­ślał, że to z pew­no­ścią nie jest isto­ta ludz­ka. To mu­sia­ła być zjawa z in­ne­go świa­ta.

Stał i słu­chał, i pa­trzył tylko przez chwi­lę. Nigdy nie do­wie­dział się, czy go za­uwa­ży­ła. Od­da­lił się do­pie­ro, gdy wo­ła­nie ojca przy­bra­ło nie­bez­piecz­nie roz­gnie­wa­ny ton.

Wie­dział, że ją od­naj­dzie. Może miesz­ka nie­da­le­ko? Czy spro­wa­dzi­ła się do wio­ski? Po­py­ta ludzi. Tutaj każdy wie wszyst­ko o wszyst­kich.

Gdy wró­cił nad potok, nie za­stał nad nim fur­man­ki. Szu­kał, lecz nikt nie wie­dział, co to była za dziew­czy­na. Nikt jej nie wi­dział. Jakby roz­pły­nę­ła się w po­wie­trzu.

Miało minąć wiele lat, nim znów usły­szał jej głos.

***

Ist­nia­ła szan­sa, że dziś przy­je­dzie, i tylko dla­te­go Adam po­sta­no­wił zwlec się z łóżka.

Pierw­sze se­kun­dy po prze­bu­dze­niu były cał­kiem przy­jem­ne. Aż wy­ko­nał pierw­szy ruch.

Ból eks­plo­do­wał tu i tam, ni­czym fa­jer­wer­ki w syl­we­stra. Jed­nak to, co dzia­ło się w nodze, przy­po­mi­na­ło wy­buch bomby ato­mo­wej. Jakby ktoś wsa­dził mu pod skórę sta­lo­wy pręt, do­tarł do kości i za­czął świ­dro­wać.

Wie­dział, że kiedy już się roz­ru­sza, bę­dzie tro­chę le­piej. Ale naj­pierw mu­siał wstać z tego cho­ler­ne­go łóżka.

Ona wkrót­ce tu bę­dzie – po­my­ślał. Może nawet dziś. To do­da­ło mu siły. Gdy się dźwi­gnął, świat za­wi­ro­wał, a sta­lo­wy pręt w nodze roz­dzie­lił się na troje. Adam zdo­łał ustać i spoj­rzał na ze­ga­rek. Do­cho­dzi­ło po­łu­dnie. No tak, pół nocy słu­chał tego pie­przo­ne­go radia.

Do­czła­pał do kom­pu­te­ra, włą­czył i spraw­dził sta­tus prze­sył­ki na stro­nie firmy ku­rier­skiej.

W do­rę­cze­niu.

Po­czuł przy­jem­ny dreszcz.

Wie­dział, że po­wi­nien zjeść śnia­da­nie, umyć zęby, może nawet wziąć prysz­nic. Go­dzi­nę póź­niej wciąż sie­dział przed kom­pu­te­rem. Naj­pierw przej­rzał naj­now­sze in­for­ma­cje (ma­sa­kra, co się dzie­je w tym kraju!), oczy­wi­ście z ko­men­ta­rza­mi (skoro wszy­scy są tacy mą­drzy, to dla­cze­go jest tak źle?), potem głu­pie ob­raz­ki (suche jak tru­chło wiel­błą­da, a nie, ten jest cał­kiem nie­zły), spraw­dził swoje au­kcje (ob­ser­wu­ją, ale żaden nie kupi), a skoń­czył na Fa­ce­bo­oku. Córka nie na­pi­sa­ła.

Por­no­gra­fii nawet nie tykał, bo od­szedł­by od kom­pu­te­ra wie­czo­rem. Zresz­tą, ona dziś przy­bę­dzie. To bę­dzie dużo lep­sze.

Kiedy w końcu wstał, zde­cy­do­wa­ny na prysz­nic, noga za­pro­te­sto­wa­ła, ale zdo­łał do­kuś­ty­kać pod okno du­że­go po­ko­ju, gdzie zro­bił sobie przy­sta­nek. Ktoś po­ma­lo­wał świat ze­wnętrz­ny na żółto i na nie­bie­sko – pod ma­jo­wym nie­bem nie­zli­czo­ne mnisz­ki zaj­mo­wa­ły każdy skra­wek daw­nej zie­le­ni. Adam przy­po­mniał sobie, że w takie pięk­ne, cie­płe dni czę­sto dzie­ją się pa­skud­ne rze­czy.

Radio pa­trzy­ło na niego z pa­ra­pe­tu. W dzień wy­da­wa­ło się nie­win­ne, jakby na każ­dym ka­na­le od­bie­ra­ło wy­łącz­nie chóry aniel­skie. Nocą jed­nak jego czer­wo­ny wy­świe­tlacz roz­ja­rzał się w ciem­no­ści, a z gło­śni­ków są­czy­ło się coś, czego Adam wciąż nie ro­zu­miał. A prze­cież znał Nocne Radio od ja­kichś czter­dzie­stu lat.

Do­brze pa­mię­tał ten pierw­szy raz. To Paweł po­wie­dział mu o sta­cji, która na­da­je cza­sem w nocy, wtedy jesz­cze na czę­sto­tli­wo­ści sześć­dzie­siąt dzie­więć i sie­dem.

– Są tam różne strasz­ne rze­czy – twier­dził pod­eks­cy­to­wa­ny chło­piec. – Chcesz, to ci pusz­czę.

Adam uwiel­biał strasz­ne hi­sto­rie, a naj­wię­cej sły­szał ich od babci. W cie­płe dni sta­rusz­ka sia­da­ła z nim pod drze­wem w swym ogród­ku i za­mie­nia­ła się w Sze­he­re­za­dę, wy­pusz­cza­jąc w świat, jak je na­zwa­ła, Ba­śnie ty­sią­ca słońc. Nie­któ­re nie były strasz­ne, inne bar­dzo, lecz rzad­ko pro­te­sto­wał. W bla­sku dnia był od­waż­niej­szy niż ciem­ną nocą.

Był cie­kaw tego radia. Może w końcu to on bę­dzie mógł opo­wie­dzieć babci coś strasz­ne­go?

W końcu nad­szedł wie­czór, gdy ro­dzi­ce Pawła upili się bar­dzo szyb­ko, a sio­stry po­szły na za­ba­wę. Adam pa­mię­tał wiel­kie kro­ple desz­czu, które zbie­ra­ły się na szy­bie po­ko­ju przy­ja­cie­la.

O pół­no­cy scho­wa­li się pod łóż­kiem, je­dy­nie kabel i an­te­na radia wy­sta­wa­ły spod po­ście­li. Paweł maj­stro­wał przy gałce, pró­bu­jąc zła­pać wła­ści­we pasmo. Ba­lan­so­wał nią raz w lewo, raz w prawo. De­li­kat­ne, wy­wa­żo­ne ruchy ko­ja­rzy­ły się Ada­mo­wi z li­no­skocz­kiem kro­czą­cym nad prze­pa­ścią.

W końcu z szumu wy­ło­nił się głos męż­czy­zny:

– …takie dni jak dziś, kiedy niebo pła­cze, a świat ozda­bia­ją ty­sią­ce kałuż. – Adam znie­ru­cho­miał. W gło­sie tym było coś nie­na­tu­ral­ne­go i prze­ra­ża­ją­ce­go. – Na jutro rów­nież za­po­wia­da­ją opady, choć nie tak in­ten­syw­ne. Po­słu­chaj­my chwi­lę roz­bi­ja­ją­cych się kro­pel desz­czu.

Więc słu­chał. Puk. Puk. Puk. Nagle chłop­cu zro­bi­ło się dusz­no, atak klau­stro­fo­bii prze­mie­nił łóżko w trum­nę. A prze­cież ten gość pro­wa­dził au­dy­cję o po­go­dzie.

Paweł, który trzy­mał la­tar­kę tak, jak mar­twy król mógł­by trzy­mać miecz, wy­da­wał się roz­cza­ro­wa­ny.

– Wiemy, że pada – wy­szep­tał.

– W takie dni – pod­jął w końcu pro­wa­dzą­cy – radzę wam nie spo­glą­dać zbyt długo w ozdo­bio­ne kro­pla­mi desz­czu szyby. Od­bi­ja­ją one zbyt wiele. Można zo­ba­czyć coś, czego nie po­win­no się wi­dzieć.

Mi­nu­tę póź­niej Paweł i Adam sta­nę­li na­prze­ciw­ko okna. W po­ko­ju było ciem­no, je­dy­ne świa­tło rzu­ca­ła le­żą­ca na pod­ło­dze la­tar­ka. Ści­szo­ne radio po­zo­sta­ło pod łóż­kiem.

– Nic nie widzę – wy­szep­tał Adam. – Tylko nas i to nie­wy­raź­nie.

Szyba błysz­cza­ła, ciem­ny świat na ze­wnątrz roz­pły­wał się, jakby ktoś polał go czymś żrą­cym. 

– Ja też nic.

Adam wie­dział, jak to wy­glą­da. Dwaj głupi chłop­cy stali i pa­trzy­li nie wia­do­mo na co, bo dali się pod­pu­ścić ja­kie­muś sta­re­mu pier­dzie­lo­wi, który nu­dził się no­ca­mi. By­ło­by to nie­praw­do­po­dob­nie ża­ło­sne, gdyby nie było takie strasz­ne.

Nic. Ciem­ność. Głos spod łóżka, zbyt cichy, by roz­róż­nić słowa. Mi­ja­ją­ce mi­nu­ty. Iry­ta­cja po­wo­li za­stę­pu­ją­ca strach.

Adam za­czął ża­ło­wać, że nie po­szedł na za­ba­wę z sio­stra­mi Pawła.

I nagle ją zo­ba­czył. Nie­wy­raź­ne od­bi­cie w szy­bie.

W po­ko­ju była jakaś ko­bie­ta. Od­wró­cił się na­tych­miast, pod­niósł z pod­ło­gi la­tar­kę, wy­ce­lo­wał. Pusto. Byli sami.

– Wi­dzia­łeś?

Paweł po­pa­trzył na niego dziw­nie.

– Nic nie wi­dzia­łem.

Adam za­czął się trząść i za­krył usta dło­nią. Scho­wa­ła się gdzieś? Może pod…

– Mu­si­my wy­łą­czyć… – Wska­zał pal­cem łóżko.

Przy­ja­ciel zro­bił to za niego. Się­gnął po od­bior­nik, po­sta­wił na łóżku, wyjął wtycz­kę z kon­tak­tu. I nawet nie za­ata­ko­wa­ła go żadna zjawa.

Nim Radio za­mil­kło, Adam zdą­żył jesz­cze usły­szeć bar­dzo ciche słowa upior­ne­go męż­czy­zny. Coś o lu­dziach ży­ją­cych w drze­wach.

Pa­mię­tał, że Paweł mu­siał od­pro­wa­dzić go do domu. Gdy zna­lazł się w swoim łóżku, strach nieco ze­lżał. Oj­ciec uwa­żał takie wy­na­laz­ki jak radio za zby­tecz­ne głu­po­ty.

W domu było za to wiele mo­krych szyb. Nie pa­trzył na nie. Miał tego uni­kać jesz­cze przez wiele lat.

***

Adam w swoim życiu do­brze po­znał pewną pra­wi­dło­wość – im bar­dziej nie mo­żesz otwo­rzyć drzwi, tym więk­sze praw­do­po­do­bień­stwo, że ktoś się pod nimi zjawi. Był w po­ło­wie ką­pie­li, gdy usły­szał dzwo­nek.

– Idę!

Za­rzu­cił szla­frok i po­kuś­ty­kał za­dzi­wia­ją­co szyb­ko, wy­obra­ża­jąc sobie, że do­rę­czy­ciel od­jeż­dża, zo­sta­wia­jąc pacz­kę pod drzwia­mi, albo, o zgro­zo, u któ­re­goś z są­sia­dów.

Po­kwi­to­wał od­biór, za­sta­na­wia­jąc się, czy ku­rier do­my­ślił się, co jest w kar­to­nie. Nawet jeśli, pew­nie ma to gdzieś. Nie­raz mu­siał do­star­czać gor­sze rze­czy znacz­nie gor­szym lu­dziom.

Prze­sył­ka była duża i cięż­ka. Adam zo­stał z nią sam i prze­cią­gnął przez próg. Spoj­rzał jesz­cze na ze­wnątrz, lecz na szczę­ście nie do­strzegł żad­nych są­sia­dów.

Za­mknął drzwi na klucz i za­tar­gał kar­ton pod ścia­nę po­ko­ju, z dala od okien.

Za­czął wy­do­by­wać swą Lo­re­lei.

Za­pa­ko­wa­li ją tak, że z pew­no­ścią prze­trwa­ła­by wojnę ją­dro­wą. Kiedy w końcu wy­ło­ni­ła się z morza folii i sty­ro­pia­nu, po­ło­żył ją na dy­wa­nie.

Była pięk­na. I po­dob­na. Nie ude­rza­ją­co, lecz za­do­wa­la­ją­co. Brą­zo­we włosy opa­da­ły swo­bod­nie do ra­mion. Nie­bie­skie oczy przy­po­mi­na­ły Ren o po­ran­ku. Usta uśmie­cha­ły się nie­śmia­ło, pięk­ne, choć nie­ste­ty nieme. Ciało miała szczu­płe, lecz za­okrą­glo­ne tam, gdzie to ważne. Jej na­gość wy­da­wa­ła się Ada­mo­wi nie­wła­ści­wa, więc szyb­ko po­kuś­ty­kał do szaf­ki i wyjął przy­go­to­wa­ny wcze­śniej strój. Ubrał swą Lo­re­lei w białą bluz­kę, ja­sno­nie­bie­ską spód­nicz­kę do kolan i brą­zo­we pan­to­fel­ki – takie przy­odzie­nie (albo bar­dzo po­dob­ne) miała na sobie tam­te­go dnia dziew­czy­na znad po­to­ku.

Gdyby zna­lazł gdzieś fur­man­kę, mógł­by od­two­rzyć scenę nie­mal w pełni. Nie­mal, gdyż ta Lo­re­lei nigdy nie za­śpie­wa. Nigdy się do niego nie ode­zwie. Może to do­brze – stwier­dził, pa­trząc na nie­ru­cho­me ciało. Przy­naj­mniej miał pew­ność, że go nie skrzyw­dzi.

Po­my­ślał o byłej żonie. Co by po­wie­dzia­ła, gdyby go teraz zo­ba­czy­ła?

Adam miał żonę, choć by­wa­ły dni, że wy­da­wa­ła mu się je­dy­nie po­sta­cią z dawno za­po­mnia­ne­go snu.

Nigdy nie prze­stał ko­chać dziew­czy­ny znad po­to­ku, lecz wspo­mnie­nie o niej z cza­sem przy­ga­sło, a on nie mógł całe życie po­dą­żać za zjawą. Dla­te­go w końcu kupił pier­ścio­nek ze szma­rag­dem i wy­po­wie­dział słowa przy­się­gi. Znał Martę całe życie, miesz­ka­li w jed­nej wio­sce, więc po­ślu­bie­nie jej wy­da­ło mu się rów­nie na­tu­ral­ne jak to, że słoń­ce wsta­je o świ­cie. Lubił ją. A gdy udali się w po­dróż po­ślub­ną do Nie­miec, gdzie miesz­ka­ła jej dal­sza ro­dzi­na, zda­rza­ły się dni, gdy ani razu nie po­my­ślał o dziew­czy­nie sie­dzą­cej na fur­man­ce. Wtedy był naj­bli­żej po­ko­cha­nia swej żony.

Któ­re­goś dnia stali opar­ci o re­ling stat­ku wy­ciecz­ko­we­go, a wody Renu pro­wa­dzi­ły ich ku ol­brzy­miej, do­ty­ka­ją­cej nieba skale wy­ra­sta­ją­cej wprost z rzeki. Lo­re­lei. Ocza­mi wy­obraź­ni Adam wi­dział na jej po­wierzch­ni nie­stwo­rzo­ne rze­czy – ludz­kie syl­wet­ki, wiel­kie zamki, kwia­ty i zwie­rzę­ta – wszyst­ko to ukła­da­ło się w sceny, jakby z dawno mi­nio­nych cza­sów. Ku­zyn­ka Marty prze­tłu­ma­czy­ła dla nich słowa prze­wod­ni­ka, le­gen­dę o ko­bie­cie, która w wy­ni­ku za­wo­du mi­ło­sne­go rzu­ci­ła się z tej skały. Za­mie­niw­szy się w sy­re­nę, przez lata wa­bi­ła słod­kim gło­sem ry­ba­ków i że­gla­rzy, przy­no­sząc im zgubę.

– On wam tego nie powie – ko­bie­ta wska­za­ła na prze­wod­ni­ka – ale to tak na­praw­dę prąd wody roz­wa­lał te łajby. Rzeka za­krę­ca i się zwęża, pły­nie szyb­ciej.

Adam po­ca­ło­wał Martę w cie­niu wiel­kiej góry. Póź­niej spo­glą­dał, jak Lo­re­lei po­wo­li ma­le­je, znika ni­czym prze­szłość. W tej naj­pięk­niej­szej chwi­li swo­je­go mał­żeń­stwa po­my­ślał o dziew­czy­nie znad po­to­ku. Ona też była sy­re­ną, która wo­dzi­ła swym śpie­wem. Adam chyba po­wi­nien być szczę­śli­wy, że tak szyb­ko znik­nę­ła z jego życia. Mogła go do­paść jak tych nie­szczę­snych ger­mań­skich ry­ba­ków.

Przy­tu­lił moc­niej żonę.

***

Kiedy szedł w stro­nę po­to­ku, jej śpiew wy­peł­niał cały świat. Za­uwa­ży­ła go i uśmiech­nę­ła się.

Po­ca­ło­wał ją tak, jak ca­łu­je się dawno nie­wi­dzia­ną uko­cha­ną. Póź­niej ko­cha­li się na twar­dych de­skach. Gdzieś za nimi sły­chać było pły­ną­cą wodę, koń za­rżał raz czy dwa, a dziew­czy­na po­ję­ki­wa­ła i od czasu do czasu stu­ka­ła pan­to­fel­ka­mi o drew­no. Żad­nych in­nych dźwię­ków. Zero pie­śni. Fur­ma­na tam nie było. Po pro­stu go sobie nie wy­obra­ził.

Kiedy w końcu skoń­czył, opadł tuż obok swej nie­mej i nie­ru­cho­mej Lo­re­lei. Łóżko było mięk­kie, ale i tak za­mie­nił­by je na tamtą fur­man­kę. Czuł dziw­ną mie­szan­kę speł­nie­nia, wsty­du i bólu. Noga pul­so­wa­ła ze strasz­li­wą re­gu­lar­no­ścią.

Wie­dział, że po­wi­nien wy­czy­ścić lalkę i gdzieś scho­wać, lecz sen na­ci­skał na jego po­wie­ki, więc tylko zła­pał jej sztyw­ną rękę, wtu­lił się w po­dusz­kę i za­snął.

We śnie czoł­gał się, wle­kąc za sobą roz­trza­ska­ną nogę. Gdzieś w od­da­li szu­mia­ła rzeka, a niebo miało barwę szma­rag­du. Świat wy­peł­nia­ła głów­nie góra, ol­brzy­mi ka­mień wy­rzeź­bio­ny przez sza­lo­ne­go ol­brzy­ma. Była stro­ma i Adam bał się, że spad­nie, a do tego ból roz­szar­py­wał go od środ­ka. Ci trzej byli bli­sko, sły­szał ich od­de­chy. Mu­siał przeć przed sie­bie. Ona cze­ka­ła na szczy­cie. Spoj­rzał w górę…

Obu­dzi­ło go pu­ka­nie do drzwi. Ze­rwał się gwał­tow­nie i jego noga eks­plo­do­wa­ła. Jeśli ktoś zo­ba­czy…

Lo­re­lei le­ża­ła na boku, zwró­co­na twa­rzą do wła­ści­cie­la. Dziw­ne, wy­da­wa­ło mu się, że gdy za­sy­piał, była uło­żo­na na ple­cach. Pew­nie ob­ró­cił ją nie­świa­do­mie pod­czas snu.

Zo­sta­wił lalkę w po­ście­li i za­mknął drzwi po­ko­ju.

Oka­za­ło się, że to jeden z tych dni, gdy Paweł po­sta­no­wił wpaść z nie­za­po­wie­dzia­ną wi­zy­tą. W jed­nej ręce trzy­mał czte­ro­pak naj­tań­sze­go piwa, jakie można do­stać w po­bli­skim skle­pie, w dru­giej swój naj­więk­szy skarb – sza­chy po dziad­ku pięk­nie wy­rzeź­bio­ne z wi­śnio­we­go drew­na. Adam za­klął w duchu, ale wpu­ścił przy­ja­cie­la do środ­ka.

Prze­grał pierw­szą par­tię po dłu­giej i za­cię­tej walce, w dru­giej do­szło do pata. Na po­cząt­ku trze­ciej wy­su­szy­li piwa do ostat­niej kro­pli, więc Adam mu­siał ura­to­wać sy­tu­ację, przy­no­sząc na­po­czę­tą bu­tel­kę bim­bru.

– Trzy­na­ście au­kcji. I nikt nic nie ku­pu­je – żalił się po raz… może nawet trzy­na­sty. – Nie będę rzeź­bił, póki cze­goś nie sprze­dam. To cho­ler­stwo zaj­mu­je cały pokój!

Paweł kiwał głową ze zro­zu­mie­niem, jakby uwa­żał nie­ku­po­wa­nie drew­nia­ne­go ba­ra­chła za nie­spo­ty­ka­ną zbrod­nię, choć sam nigdy nic od Adama nie nabył.

– Ale daje ci to przy­jem­ność – wy­mam­ro­tał. – Rzeźb.

Przy­jem­ność? Może odro­bi­nę. Bar­dziej sa­tys­fak­cję. Tro­chę gro­sza też się li­czy­ło. Adam utrzy­my­wał się z nędz­nej renty, a w do­dat­ku wydał wszyst­kie oszczęd­no­ści, w więk­szo­ści po­cho­dzą­ce jesz­cze z od­szko­do­wa­nia, na ga­dżet ero­tycz­ny. Z pew­no­ścią nie był naj­bar­dziej od­po­wie­dzial­nym z ludzi.

– Masz rację – przy­znał po za­sta­no­wie­niu. – Może po­wi­nie­nem bar­dziej się po­sta­rać, wtedy ktoś kupi.

Prze­grał trze­cią par­tię i zdał sobie spra­wę, że jest na­praw­dę pi­ja­ny. Może miał­by teraz szan­sę z pię­cio­lat­kiem w war­ca­by, ale na pewno nie z Paw­łem w sza­chy. Jego przy­ja­ciel był lep­szym gra­czem i miał moc­niej­szą głowę.

Adam za­pra­gnął wró­cić do po­ko­ju, po­ło­żyć się obok Lo­re­lei i spać.

– Włą­czę, w te­le­wi­zo­rze samo dzia­do­stwo – po­wie­dział Paweł, pod­cho­dząc do radia.

Adam po­czuł nagłe ude­rze­nie pa­ni­ki. Zmie­nił pasmo? Chyba nie. Wszyst­ko przez za­mie­sza­nie z lalką. Mógł rzu­cić się na przy­ja­cie­la i od­cią­gnąć go od od­bior­ni­ka, lecz jakby się z tego wy­tłu­ma­czył?

– Osiem­dzie­siąt dzie­więć i sie­dem – od­czy­tał Paweł z nie­do­wie­rza­niem. – Słu­chasz tego?

– Cza­sa­mi – skła­mał. Włą­czał pra­wie co noc.

Dłoń Pawła za­wi­sła nad przy­ci­skiem ON.

– Nigdy nie mó­wi­łeś – po­wie­dział z wy­rzu­tem. – A nie­raz o tym ga­da­li­śmy.

– A czym się tu chwa­lić?

– I co? Nic nigdy? Ja­kieś upio­ry? Duchy? Radio cię nie… po­stra­szy­ło?

– Jak wi­dzisz, je­stem cały i zdro­wy – skła­mał. Od kiedy spo­tkał tamtą dziew­czy­nę nad po­to­kiem, nigdy już nie był cały. Gdy ode­szła od niego żona, zo­sta­ło go wręcz nie­wie­le. A od tam­te­go dnia, gdy za­trzy­mał się na nie­wła­ści­wym par­kin­gu, z pew­no­ścią nie mógł o sobie po­wie­dzieć, że jest zdro­wy.

– Ale wiesz, co się mówi. Tamte dzie­cia­ki, żona pie­ka­rza, Wie­siek. – Paweł się wahał. Dziw­ne. Adam za­wsze miał go za typa w ro­dza­ju: „Przy­trzy­maj mi piwo i patrz, jak włą­czam to radio”.

– Wy­pad­ki były, są i będą.

– Może… Pa­mię­tasz, jak słu­cha­li­śmy za dzie­cia­ka? Przy­wi­dzia­ło ci się coś w szy­bie.

– Pa­mię­tam. – Nie przy­wi­dzia­ło – pra­gnął dodać, lecz wolał tego nie roz­dra­py­wać.

– Ja nic nie wi­dzia­łem. Potem słu­cha­łem je jesz­cze kilka razy. – Zła­pał od­dech. – I też gówno z tego wy­szło. Znu­dzi­ło mi się. Od­kry­łem dziew­czy­ny.

Paweł był brzyd­ki jak li­sto­pa­do­wy po­ra­nek, ale miał stałą pracę i nawet nie pił zbyt dużo. Dla­te­go przez jego łóżko wciąż prze­wi­ja­ła się rze­sza ko­biet. Z żadną się nie oże­nił. Z żadną nie miał dziec­ka. Pew­nie nawet żad­nej nie ko­chał. Tym róż­nił się od Adama.

– Włącz – po­pro­sił Adam – zo­ba­czy­my, czy w ogóle na­da­je. – Na jedną noc, gdy z gło­śni­ka są­czy­ło się Nocne Radio, przy­pa­da­ło dzie­sięć, pod­czas któ­rych sły­chać było je­dy­nie szum. Adam zdzi­wił się więc, gdy usły­szał zna­jo­my głos:

– …w wieko trum­ny i za­śmiał się jak sza­le­niec. Od­rzu­cił ło­pa­tę i za­czął od­gar­niać grunt wła­sny­mi rę­ko­ma, aż od­ry­so­wał wy­raź­ny, czwo­ro­bocz­ny zarys miej­sca wiecz­ne­go spo­czyn­ku uko­cha­nej. Otwo­rzył trum­nę, spo­dzie­wa­jąc się uj­rzeć szkie­let, lecz nie było w niej ciała. Je­dy­nie stare odzie­nie.

Upior­ny głos pro­wa­dzą­ce­go za­stą­pi­ły od­gło­sy lasu, tak do­brze znane Ada­mo­wi – po­hu­ki­wa­ła sowa, wilk wył, drze­wa tań­czy­ły na wie­trze, a gdzieś w od­da­li szu­miał potok.

– Nocne Radio znów na­da­je – oznaj­mił inny głos, star­ca, który na an­te­nie za­wsze wy­po­wia­dał tylko te czte­ry słowa. Robił to od tylu lat, że z pew­no­ścią mu­siał być dawno mar­twy.

– O tym, jak za­koń­czy­ła się ta hi­sto­ria – pod­jął upior­ny pro­wa­dzą­cy – do­wie­my się w inną noc, a tym­cza­sem czas na ko­lej­ny pro­gram. Nie po­rzu­ca­my jed­nak te­ma­ty­ki mi­ło­ści. Tę au­dy­cję na­zwa­łem Lo­re­lei. Po­słu­chaj­my, jak pięk­nie na­wią­zu­je do tej hi­sto­rii ze­spół Scor­pions.

Ada­mo­wi zro­bi­ło się go­rą­co. Miał wra­że­nie, że wie, co zaraz się sta­nie. Gdy usły­szał pierw­sze słowa śpie­wa­ne przez Klau­sa Meine, czuł mie­szan­kę prze­ra­że­nia i eks­cy­ta­cji.

 

There was a time when we sa­iled on to­ge­ther

Once had a dream that we sha­red on the way

There was a place where we used to seek shel­ter

I never knew the pain of the price I would pay

 

– Nie znam tego – przy­znał Paweł. – To chyba któ­raś z tych now­szych.

– Cicho – wark­nął Adam.

 

You led me on with a cloak and a dag­ger

And I didn't know you had made other plans

You had me be­lie­ve we were meant for fo­re­ver

I re­al­ly tho­ught my heart would be safe in your hands

 

Głos za­czął zmie­niać się w ko­bie­cy, słod­ki i obłęd­nie pięk­ny. Adam za­pra­gnął chwy­cić od­bior­nik w dło­nie i przy­ci­snąć do serca. Nie zro­bił tego, jed­nak zbli­żył się do pa­ra­pe­tu.

 

Lo­re­lei

My ship has pas­sed you by

And tho­ugh you pro­mi­sed me to show the way

You led me astray

You were my Lo­re­lei

What kind of fool was I

Cause I be­lie­ved in every word you said

And now I won­der why

Lo­re­lei

 

To była ona, na pewno. Świat fa­lo­wał tak, jakby Adam na­praw­dę zna­lazł się na stat­ku.

Od­słu­chał całą pio­sen­kę, a gdy się skoń­czy­ła i wró­cił upior­ny głos, męż­czy­znę za­la­ła tę­sk­no­ta tak silna, że miał ocho­tę zawyć. Dla­cze­go do­pie­ro teraz? Tyle lat na to cze­kał, choć nawet nie wie­dział, czy ten po­przed­ni raz zda­rzył się na­praw­dę.

On ją zna – po­my­ślał o pro­wa­dzą­cym au­dy­cję. Wie, gdzie jest.

Od­słu­cha­li resz­ty trans­mi­sji. Paweł był wy­raź­nie zdez­o­rien­to­wa­ny emo­cja­mi przy­ja­cie­la i chyba uznał za roz­trop­ne się nie od­zy­wać. Adam tym­cza­sem chło­nął każde słowo.

Pro­wa­dzą­cy opo­wie­dział swoją in­ter­pre­ta­cję le­gen­dy o Lo­re­lei, za­kli­na­jąc się, że ta jest naj­bliż­sza praw­dy. W skale wzno­szą­cej się nad Renem, tej samej, którą Adam wi­dział wiele lat temu, żyli ponoć lu­dzie, co od wie­ków nie wi­dzie­li świa­tła sło­necz­ne­go. Aż pew­ne­go dnia uro­dzi­ła się spryt­na i cie­kaw­ska dziew­czyn­ka, która bun­to­wa­ła się, od kiedy tylko za­czę­ła mówić. Wie­rzy­ła głę­bo­ko, że słoń­ce ist­nie­je na­praw­dę. Gdy pod­ro­sła, udało jej się wykuć tunel. Była tak szczu­pła, że prze­ci­snę­ła się prze­zeń i choć inni pró­bo­wa­li ją za­trzy­mać, je­dy­nie za­kli­no­wa­li się w skale.

Pierw­szym, co zo­ba­czy­ła po opusz­cze­niu pod­zie­mi, był Ren o po­ran­ku mi­go­czą­cy w świe­tle wscho­dzą­ce­go słoń­ca. Ze­szła ze skały i po­ma­cha­ła gru­pie ry­ba­ków, stło­czo­nych na małej łódce. Gdy opo­wie­dzia­ła im, kim jest i skąd po­cho­dzi, uzna­li ją za sza­lo­ną i nie­bez­piecz­ną.

Zgwał­ci­li ją, a potem uto­pi­li w rzece.

– Gdy zna­la­złem jej tru­chło na dnie Renu i przy­wró­ci­łem je do życia, no cóż, nad­reń­scy ry­ba­cy z pew­no­ścią nie mogli już dłu­żej spać spo­koj­nie. – Pro­wa­dzą­cy za­milkł, a prze­ryw­nik pełen od­gło­sów lasu oświad­czył słu­cha­czom, że au­dy­cja do­bie­gła końca. – Czas się po­że­gnać. Idź­cie spać w spo­ko­ju. Albo nie­po­ko­ju, jeśli do­brze od­czy­ta­li­ście, co dziś chcia­łem wam prze­ka­zać. Ro­zej­rzyj­cie się. Kto miesz­ka we­wnątrz ka­mie­nia, a kto ma wnę­trze z ka­mie­nia? Mi­łość nisz­czy, za­ufa­nie to naj­gor­sze z uczuć, a praw­dę można wy­do­być tylko ki­lo­fem. Do­bra­noc.

Z radia po­pły­nął szum.

Paweł od­chrząk­nął, naj­wy­raź­niej nie miał po­ję­cia, co my­śleć o tej au­dy­cji.

– Z wie­kiem coraz bar­dziej mie­sza mu się w gło­wie – stwier­dził w końcu. – Idę do kibla.

Adam zo­stał sam. Szum z radia wy­peł­niał jego uszy, przy­po­mi­nał od­głos rzeki.

Usły­szał ją. Ona wciąż gdzieś tam była. Żywa. Czy po­ma­ga­ła temu go­ścio­wi w pro­wa­dze­niu radia?

Wie­dział, że i tak nie zdoła jej od­szu­kać. Tak jak w tam­tych dniach, gdy był jesz­cze chłop­cem. I wiele lat póź­niej, kiedy usły­szał ją po raz ko­lej­ny. Dwu­krot­nie cho­dził po lu­dziach i pytał o dziew­czy­nę. Nikt nic nie wie­dział, nikt nic nie sły­szał. Pa­trzy­li na niego jak na wa­ria­ta.

Jeśli wie­rzyć opo­wie­ściom, w Noc­nym Radiu naj­bar­dziej prze­ra­ża­ją­ce było to, że są­czą­ce się z gło­śni­ków zło w końcu cię znaj­do­wa­ło, wy­star­czy­ło słu­chać. Adam jed­nak chciał być zna­le­zio­ny. I od lat czuł zawód.

A jeśli nawet ja­kimś cudem do­trze do tej dziew­czy­ny, co zrobi? Oświad­czy się jej? Dla­cze­go mia­ła­by spoj­rzeć przy­chyl­nym okiem na ka­le­kę bez gro­sza?

Paweł wró­cił chwiej­nym kro­kiem.

– Ktoś jest u cie­bie w po­ko­ju?

Adam spoj­rzał na niego prze­ra­żo­ny.

– Kto niby?

– Sły­sza­łem ja­kieś ha­ła­sy.

– Zo­sta­wi­łem otwar­te okno – skła­mał.

Do­koń­czy­li bim­ber przy dźwię­kach zu­peł­nie nor­mal­ne­go, nie­na­wie­dzo­ne­go radia. Adam nie był w na­stro­ju do roz­mo­wy. W gło­wie mu się ko­tło­wa­ło, świat wi­ro­wał. Nie pa­mię­tał, kiedy Paweł po­szedł do domu.

Sie­dział jesz­cze chwi­lę otę­pia­ły, a potem za­wlókł się do po­ko­ju, w któ­rym sy­piał, po dro­dze przy­trzy­mu­jąc się ścia­ny.

Lalka sie­dzia­ła w fo­te­lu z wy­tar­te­go, sza­re­go ma­te­ria­łu.

Dziw­ne. Od­niósł wra­że­nie, że chyba nie tam ją zo­sta­wił, ale miał to gdzieś. Tym bę­dzie się mar­twił ju­trzej­szy, trzeź­wy Adam. Zwa­lił się na łóżko ni­czym kłoda i na­tych­miast za­snął.

***

We śnie wró­cił na tam­ten par­king, nie­wiel­ką as­fal­to­wą wyspę po­śród lasu, przy­tu­lo­ną do drogi szyb­kie­go ruchu i sta­cji ben­zy­no­wej. Było pięk­nie i sło­necz­nie. Cóż złego mo­gło­by się stać w tak cu­dow­ny dzień, praw­da?

Jak za­wsze jego pro­ble­my za­czę­ły się od ko­bie­ty.

Było ich trzech. Pa­mię­tał ich mordy, tak brzyd­kie, że gdyby do­kład­nie po­szu­kać, z pew­no­ścią zna­la­zł­by się na nie jakiś pa­ra­graf. I or­ta­lio­no­we kurt­ki, ko­lo­ro­we i sze­lesz­czą­ce, które nada­wa­ły im wy­gląd eg­zo­tycz­nych pta­ków.

– Pod­rzu­cić cię? – jeden z nich za­py­tał ko­bie­tę.

Była młoda i nie­brzyd­ka, wy­szła z bu­dyn­ku sta­cji ben­zy­no­wej, w tej samej chwi­li, gdy Adam wy­siadł z tira.

– Nie, dzię­ku­ję – od­po­wie­dzia­ła z ostroż­ną uprzej­mo­ścią.

– Chodź, bę­dzie faj­nie. – Ten, który na­ma­wiał, był naj­szpet­niej­szy z całej trój­ki. Wy­glą­dał, jakby jego twarz po­trak­to­wał dłu­tem rzeź­biarz gor­szy nawet od Adama. Drugi męż­czy­zna pod­śmie­wał się pod nosem, a trze­ci stał z boku, wy­raź­nie za­że­no­wa­ny sy­tu­acją.

Ko­bie­ta nie od­po­wie­dzia­ła i przy­spie­szy­ła kroku. Dwaj męż­czyź­ni ru­szy­li za nią.

– Wsiądź z nami…

– Pani ka­za­ła wam się od­pier­do­lić – Adam usły­szał wła­sne słowa.

– Co? – za­py­tał ten uśmiech­nię­ty.

Naj­brzyd­szy zro­bił kilka szyb­kich kro­ków i pchnął Adam na as­falt. Udało mu się wy­lą­do­wać na rę­kach, lecz zdarł skórę do krwi. Śmie­szek też był już przy nim, kop­nął go w brzuch.

Wie­dział, że musi się bro­nić, choć świat na­oko­ło tań­czył, a brzuch palił go żywym ogniem. Się­gnął do kie­sze­ni, wyjął klu­cze, wło­żył jeden z nich mię­dzy palce. Śmie­szek od­wró­cił się, może wy­pa­try­wał dziew­czy­ny. Zawył i zło­żył się jak domek z kart, gdy klucz wbił się w tył jego ko­la­na.

Naj­brzyd­szy za­re­ago­wał szyb­ko. Ko­lej­ne kop­nię­cie, tym razem w mied­ni­cę, spra­wi­ło, że Adam padł na zie­mię jak spa­ra­li­żo­wa­ny.

– I po co ci to było, skur­wy­sy­nie? – za­py­tał brzy­dal i na­pluł na niego.

No wła­śnie, po co?

Adam cudem od­na­lazł w sobie jesz­cze tro­chę siły, zła­pał naj­brzyd­sze­go za nogę, po­cią­gnął i prze­wró­cił na zie­mię. Męż­czy­zna zarył twa­rzą o as­falt.

Cie­ka­we, czy teraz bę­dzie jesz­cze brzyd­szy – po­my­ślał, oszo­ło­mio­ny. Mu­siał ucie­kać, lecz sama myśl o sta­nię­ciu na nogi spra­wia­ła mu nie­wy­obra­żal­ny ból.

Ten trze­ci, za­że­no­wa­ny, mu­siał jed­nak lubić swo­ich ko­le­gów, bo przy­był z od­sie­czą. Sta­nął nad Ada­mem z łomem w dłoni i za­czął za­mie­niać jego nogę w krwa­wą mia­zgę.

Wtedy, czter­na­ście lat temu, Adam stra­cił przy­tom­ność, a gdy ją od­zy­skał, leżał sa­mot­nie na par­kin­gu, a jakiś tir sunął wprost na niego ni­czym prze­ra­ża­ją­ca be­stia. Wie­dział, że musi ucie­kać, lecz zu­peł­nie nie czuł nogi. Po­ło­żył dło­nie na ziemi i pró­bo­wał czoł­gać się przed sie­bie. Udało mu się prze­mie­ścić ka­wa­łek, o czym świad­czył nie­dłu­gi, krwa­wy ślad.

We śnie było jed­nak ina­czej. Za­że­no­wa­ny stał nad nim i ude­rzał raz za razem. Dziew­czy­na, która wtedy ucie­kła do bu­dyn­ku sta­cji ben­zy­no­wej, by we­zwać pomoc, teraz pę­dzi­ła ku nim w ja­kimś sfa­ty­go­wa­nym oplu. Maska auta ude­rzy­ła na­past­ni­ka z taką siłą, że od­le­ciał jak praw­dzi­wy ptak.

Adam, mimo że otrzy­mał kilka ude­rzeń, wstał bez pro­ble­mu i do­strzegł, że to nie dziew­czy­na z par­kin­gu sie­dzi za kie­row­ni­cą, ale tamta znad po­to­ku, naj­praw­dziw­sza Lo­re­lei. Jej twarz po­wo­li nie­ru­cho­mia­ła, aż męż­czy­zna zo­rien­to­wał się, że widzi przed sobą nie czło­wie­ka, lecz lalkę. Przy­pię­ta pa­sa­mi, wy­glą­da­ła gro­te­sko­wo, ni­czym jeden z ma­ne­ki­nów, ja­kich używa się w te­stach zde­rze­nio­wych.

Kiedy od­wró­ci­ła ku niemu twarz, za­czął krzy­czeć.

Roz­bu­dził się w jed­nej chwi­li i usiadł na łóżku, co bar­dzo nie spodo­ba­ło się jego nodze.

Lalka pa­trzy­ła na niego z fo­te­la, nie­ru­cho­ma jak za­wsze. W po­zy­cji iden­tycz­nej jak we śnie. Adam miał nie­ja­sne wra­że­nie, że wczo­raj coś go bar­dzo w niej za­nie­po­ko­iło. A może tylko mu się wy­da­wa­ło?

Przy­po­mniał sobie wi­zy­tę Pawła i głos dziew­czy­ny w Noc­nym Radiu. To było ostat­nie wy­raź­nie wspo­mnie­nie z wczo­raj­sze­go dnia. Usły­szał ją, to na­praw­dę znów się stało.

Od­dał­by kró­le­stwo za łyk wody, do­kuś­ty­kał więc do kuch­ni, potem do ła­zien­ki, a w końcu spo­czął przed kom­pu­te­rem.

Przez ostat­nią noc popyt na drew­nia­ne rę­ko­dzie­ła nie­zna­ne­go rzeź­bia­rza z wio­ski na końcu świa­ta nie wie­dzieć czemu nie wzrósł, toteż au­kcje po­zo­sta­ły nie­tknię­te. Do­szedł do wnio­sku, że po­wi­nien oddać je do skle­pu wszyst­ko po czte­ry złote.

Za to córka na­pi­sa­ła.

„Cześć, tato. Mogę wpaść dziś na noc? Będę au­to­bu­sem 16:12”

„Pew­nie :)” – od­pi­sał.

Spoj­rzał na ze­ga­rek. Miał nie­ca­łe czte­ry go­dzi­ny i mnó­stwo rze­czy do zro­bie­nia. Po­wi­nien za­czął od lalki. Wziąć ją i… W sumie to zo­sta­ło mu cał­kiem sporo czasu. Zdąży raz jesz­cze wy­brać się nad potok.

Kiedy już skoń­czył, umył ją, za­pa­ko­wał w folię i pod­niósł wzrok.

Rzad­ko od­wie­dzał strych przez ostat­nie lata. Pro­wa­dzą­cym nań scho­dom nie­wie­le bra­ko­wa­ło do dra­bi­ny, a urwa­na przed laty po­ręcz po­zo­sta­ła tylko wspo­mnie­niem. Nie lubił tam cho­dzić.

Kiedy w końcu za­tar­gał lalkę na górę (udało mu się za­chwiać na wą­skich stop­niach tylko raz), noga roz­bo­la­ła go tak po­twor­nie, że za­czął się za­sta­na­wiać, czy kie­dy­kol­wiek uda mu się zejść na dół. Może po­wi­nie­nem tu zo­stać na za­wsze – po­my­ślał.

Strych był cmen­ta­rzem jego prze­szło­ści, bar­dzo bo­le­sną ne­kro­po­lią. Adama ota­cza­ły kar­to­ny wy­peł­nio­ne za­baw­ka­mi i ubran­ka­mi córki. Obok okna wciąż stała ko­ły­ska, a w niej małe wrot­ki. Pod war­stwą kurzu ukry­wał się stary tap­czan, na któ­rym męż­czy­zna spę­dził po­ło­wę nocy swego mał­żeń­stwa. Do­strzegł pierw­szą rzeź­bę, po­ro­że je­le­nia ustrze­lo­ne­go przez ojca, ma­szy­nę do szy­cia na­le­żą­cą do mamy.

Co on tu po sobie po­zo­sta­wi? Czy kie­dyś jego wnuk znaj­dzie ukry­tą w sza­fie lalkę, przy­kry­tą ku­rzem i ob­le­czo­ną pa­ję­czy­ną?

Wal­cząc z bólem, ru­szył ku rze­czo­nej sza­fie. Stała w rogu stry­chu, od kiedy pa­mię­tał, i w końcu na coś miała się przy­dać. Była ide­al­na – duża i z zam­kiem. Wło­żył Lo­re­lei do środ­ka, za­mknął drzwi i prze­krę­cił klucz.

– Prze­pra­szam – po­wie­dział to na głos, co zna­czy­ło, że jest z nim na­praw­dę źle. – Wrócę po cie­bie. Ni­g­dzie się nie ru­szaj.

***

Adam zdą­żył ogar­nąć dom i od­wie­dzić sklep, gdzie nad­szarp­nął swój i tak mocno nad­szarp­nię­ty bu­dżet. Kupił pro­duk­ty na ko­la­cję, cia­sto, piwa sma­ko­we i chip­sy na wie­czor­ny seans.

Pau­li­na po­ja­wi­ła się o wpół do pią­tej, tasz­cząc torbę tak wiel­ką, jakby miała zo­stać mie­siąc.

– Jak się czu­jesz? – py­ta­ła za­wsze z prze­ję­ciem po po­wi­tal­nym uści­sku.

– Noga boli, ale poza tym nie­źle.

Uśmiech­nę­ła się, uspo­ko­jo­na. Przy­po­mi­na­ła matkę – nie­wy­so­ka, z brą­zo­wą czu­pry­ną. Z każ­dym ro­kiem stu­diów ro­bi­ła się coraz chud­sza, jakby miała znik­nąć tuż po ab­so­lu­to­rium. Był dumny, że jego córka zdo­bę­dzie wy­kształ­ce­nie, choć wsty­dził się, że tak nie­wie­le w tym po­mógł.

Usie­dli w kuch­ni, gdzie wy­pi­li kawę i zje­dli cia­sto.

Opo­wie­dzia­ła mu o pracy dy­plo­mo­wej, nowym do­ryw­czym za­ję­ciu na week­en­dy, wy­czy­nach ko­le­gów z aka­de­mi­ka (w któ­rych rzecz jasna nie brała udzia­łu), o kon­cer­cie, na któ­rym była w ze­szłym ty­go­dniu.

Naj­cie­kaw­sze, co on miał do opo­wie­dze­nia, to to, że są­sia­do­wi ze­psuł się trak­tor.

– Ale już na­pra­wi­li – uspo­ko­ił córkę.

No bo co mam jej wy­ja­wić? – za­sta­na­wiał się. Że Nocne Radio znów na­da­je? Hej, usły­sza­łem głos dziew­czy­ny, którą ko­cham, i to nie twoja mama. Wiesz, co scho­wa­łem w sza­fie na stry­chu?

Chciał za­py­tać o byłą żonę, ale to by­ło­by zbyt ob­ce­so­we. Z tego co sły­szał, wciąż miesz­ka­ła ze swym lo­we­la­sem, ko­mi­nia­rzem. Gość mu­siał nie­źle prze­py­chać komin, skoro wy­trzy­ma­ła z nim tyle lat. A może po pro­stu miał dwie zdro­we nogi i so­lid­ne źró­dło utrzy­ma­nia?

Pau­li­na bar­dzo chcia­ła obej­rzeć jego nowe dzie­ła, więc za­pro­wa­dził ją do po­ko­ju słu­żą­ce­go za pra­cow­nię.

– Więk­szość już chyba wi­dzia­łaś – stwier­dził, kiedy za­trzy­ma­li się na­prze­ciw­ko drew­nia­nych stra­szy­deł. Stały w rzę­dzie pod ścia­ną, jakby cze­ka­ły na roz­strze­la­nie. Trzy­na­ście. Ga­ze­la, kot i ży­ra­fa. Z bar­dziej am­bit­nych – drze­wo, wazon z kwia­ta­mi i coś, co miało być smo­kiem, ale bar­dziej przy­po­mi­na­ło di­no­zau­ra.

– To ładne – po­wie­dzia­ła, wska­zu­jąc elfkę.

– Jest twoje.

– Serio? Naj­ład­niej­sze. Lu­dzie, czy tam elfy, za­wsze naj­faj­niej ci wy­cho­dzą. – Wzię­ła rzeź­bę na ręce i przy­tu­li­ła. – Cho­ciaż w ka­mie­niu ro­bi­ło­by jesz­cze więk­sze wra­że­nie.

– Pew­nie tak. – Od lat uni­kał pracy z ka­mie­niem. To było trud­niej­sze, cza­so­chłon­ne i ręce bo­la­ły go dużo bar­dziej niż kiedy zaj­mo­wał się drew­nem.

Pau­li­na za­wsze przy­wo­zi­ła filmy spi­ra­co­ne z In­ter­ne­tu. Po ko­la­cji, gdy za­padł zmierzch, le­że­li na ka­na­pie, za­ja­da­li się chip­sa­mi i oglą­da­li nowe Gwiezd­ne Wojny. Kiedy seans zbli­żał się ku koń­co­wi, a jego córka, jak miała w zwy­cza­ju, wtu­li­ła się w niego jak mała dziew­czyn­ka, usły­szał:

– Mama zo­sta­ła sama.

Może po­wi­nien się cie­szyć, ale jakoś nie wi­dział w tym po­wo­du do ra­do­ści.

– Rzu­ci­ła ko­mi­nia­rza?

– To chyba on ją rzu­cił. Robi się coraz gor­sza i gor­sza.

– Wiesz, po stu­diach… Za­wsze mo­żesz za­miesz­kać ze mną…

Na­praw­dę za­czę­ła to roz­wa­żać, co skło­ni­ło Adama do sza­lo­nej myśli, że może nie jest naj­gor­szym ojcem świa­ta. W końcu jed­nak wzru­szy­ła ra­mio­na­mi, jak zwy­kle od­kła­da­jąc przy­szłość na potem.

Pau­li­na miała swój pokój, któ­re­go wy­stro­ju Adam nie zmie­niał od czter­na­stu lat. Ży­czy­ła mu do­brej nocy i znik­nę­ła za drzwia­mi, a męż­czy­zna uło­żył się w swoim łóżku naj­wy­god­niej, jak po­tra­fił. W uszy we­tknął słu­chaw­ki.

Sto­ją­ce obok radio usta­wio­ne było na czę­sto­tli­wo­ści osiem­dzie­siąt dzie­więć i sie­dem.

Tej nocy sły­chać było je­dy­nie szum, roz­cza­ro­wu­ją­cy i uspo­ka­ja­ją­cy za­ra­zem. Dziw­ne. Wy­da­je się zmie­niać, a jed­no­cze­śnie cały czas brzmiał tak samo.

No cóż, nie można mieć wszyst­kie­go. Córka spała pod jego da­chem, lu­bi­ła go od­wie­dzać, ro­bi­ła to nawet czę­sto. Wtedy czter­na­ście lat temu na­praw­dę bał się, że stra­cił ją na za­wsze.

Dzień był cie­pły i sło­necz­ny, mi­nę­ły ja­kieś dwa mie­sią­ce, od kiedy wy­szedł ze szpi­ta­la. Od rana rzeź­bił. Z dłu­gi­mi prze­rwa­mi, bo po dwu­dzie­stu mi­nu­tach sie­dze­nia w jed­nej po­zy­cji bo­la­ło go tak, że ledwo mógł utrzy­mać w dłoni nóż sny­cer­ski. Ale pra­co­wał. Wie­dział, że dzie­ło, nad któ­rym pra­cu­je, z pew­no­ścią nie zmie­ni hi­sto­rii sztu­ki, ale co mu po­zo­sta­ło?

– Jak za­mie­rzasz nas utrzy­mać? – za­py­ta­ła. Pro­mie­nie słoń­ca pa­da­ły przez okno na jej brą­zo­we włosy.

Adam miał kie­dyś zie­mię, którą upra­wiał jego oj­ciec, a przed nim dzia­dek. Sprze­dał ją po ślu­bie, zro­bił prawo jazdy i jeź­dził tirem po Eu­ro­pie. Za­ra­biał cał­kiem nie­źle. Aż za­trzy­mał się na nie­wła­ści­wym par­kin­gu.

– No jak? – po­no­wi­ła py­ta­nie, gdy upar­cie mil­czał.

Mógł jej po­wie­dzieć, że wy­wal­czy rentę, do­ro­bi rzeź­bie­niem, a może z cza­sem znaj­dzie pracę, którą bę­dzie mógł wy­ko­ny­wać bez wia­dra mor­fi­ny. Mógł, ale noga bo­la­ła go tak bar­dzo…

– To jest teraz dla cie­bie naj­waż­niej­sze? – wark­nął.

Utrzy­ma­li­by się. Mieli wła­sny dom, tylko jedno dziec­ko, a ona pra­co­wa­ła w szko­le. Czy już wtedy spo­ty­ka­ła się z ko­mi­nia­rzem albo ja­kimś jego po­przed­ni­kiem?

Wy­je­cha­ły przed za­cho­dem słoń­ca, za­bie­ra­jąc tylko naj­po­trzeb­niej­sze rze­czy. Pau­lin­ka pła­ka­ła. Adam rów­nież.

Swoje ostat­nie, nie­mal go­to­we dzie­ło po­sie­kał sie­kier­ką, do­koń­czył za to bu­tel­kę wódki.

Gdy za­pa­dły ciem­no­ści, za­czę­ło lać. Kro­ple na szy­bie wy­glą­da­ły jak wyspy na ciem­nym morzu. Przy­po­mniał sobie tamtą noc, ko­bie­tę, która mu się uka­za­ła, i prze­ra­ża­ją­cy głos czło­wie­ka pro­wa­dzą­ce­go au­dy­cję w radiu. Mi­nę­ło ponad ćwierć wieku i przez ten czas uni­kał tej prze­klę­tej sta­cji. Oczy­wi­ście nie­raz do­cie­ra­ły do niego opo­wie­ści, tak nie­praw­do­po­dob­ne, że wy­śmiał­by je, gdyby sam nie do­świad­czył cze­goś po­dob­ne­go.

– Przyjdź po mnie – po­wie­dział, sta­jąc przed oknem. – Przyjdź, kurwa, i za­bierz mnie stąd.

Usta­wił czę­sto­tli­wość na od­bior­ni­ku, za­sta­na­wia­jąc się, czy jest pierw­szą osobą w hi­sto­rii, która po­sta­no­wi­ła po­peł­nić sa­mo­bój­stwo po­przez wy­bra­nie sta­cji ra­dio­wej.

Kiedy zła­pał pasmo, usły­szał pio­sen­kę. Po­cząt­ko­wo był pe­wien, że się po­my­lił i na­tra­fił na zu­peł­nie nor­mal­ne radio. Utwór wcale nie wy­da­wał się mrocz­ny i brzmiał zna­jo­mo.

 

Sa­mot­nie pły­niesz po­przez mrok

Wsłu­cha­ny w serca swego ta­jem­ny zew

Ru­bi­nem czy­stym gwiaz­dy lśnią

I tylko jeden sły­chać z od­da­li śpiew

 

Nie po­tra­fił sobie przy­po­mnieć, kto jest wy­ko­naw­cą. Pod­gło­śnił.

 

To jest twój azy­mut i kres twej drogi

Twoje pie­kło, cały twój słod­ki raj

 

I wtedy to się stało. Męski wokal zmie­nił się w inny. Ko­bie­cy. W głos dziew­czy­ny znad po­to­ku.

 

To do niej tak pły­niesz

Aż na życia skraj

Lo­re­lei

Do­pły­niesz i zgi­niesz

W Lo­re­lei

Lo­re­lei

To ona, wciąż ona

Tylko jedna naj

Lo­re­lei

Prze­klę­ta, sza­lo­na…

Lo­re­lei

 

Adam klęk­nął przed ra­diem, za­no­sząc się szlo­chem. Ból, tę­sk­no­ta, żal – zda­wa­ło mu się, że cała jego osoba skła­da się wy­łącz­nie z tych trzech uczuć.

– Gdzie byłaś? – za­py­tał radio.

***

Śniło mu się, że za­miesz­kał w krysz­ta­ło­wym zamku, bu­dow­li, która była jed­nym wiel­kim oknem. Gdy na­sta­ła noc i za­czę­ło kro­pić, Adam za­mknął oczy i za­czął po­ru­szać się po omac­ku, do­ty­ka­jąc dło­nią gład­kich ścian. Nie wie­dział, dokąd idzie, nie pro­wa­dził go żaden głos.

Kiedy się obu­dził, jedna słu­chaw­ka wciąż dziel­nie tkwi­ła w uchu (wy­peł­nia­jąc je szu­mem), druga za­gi­nę­ła gdzieś w po­ście­li. Udało mu się zwlec z łóżka i do­czła­pać do kom­pu­te­ra. Spraw­dził au­kcje. Czer­wo­ny wy­krzyk­nik przy znacz­ku wia­do­mo­ści mu­siał stro­ić sobie żarty, bo su­ge­ro­wał, że ktoś kupił rzeź­bę.

Ano, kupił, Adam do­wie­dział się po chwi­li. Elfkę. Po­kła­dy zło­śli­wo­ści losu mu­sia­ły być nie­skoń­czo­ne.

No nic. Spró­bu­je wy­rzeź­bić ją jesz­cze raz.

Pau­li­na już wsta­ła. Stu­ka­ła w te­le­fon, sie­dząc przy za­sta­wio­nym śnia­da­niem stole.

– Do­brze spa­łaś? – za­py­tał, zaj­mu­jąc krze­sło obok.

Wzru­szy­ła ra­mio­na­mi.

– Nie­źle. – Ode­rwa­ła wzrok od ekra­nu. – Sły­sza­łeś te ha­ła­sy?

– Ha­ła­sy?

– Ha­ła­so­wa­ło coś.

– Gdzie?

– Tak jakby ze stry­chu.

Adam za­marł z wi­del­cem za­wie­szo­nym przed otwar­ty­mi usta­mi. To nie­do­rzecz­ne – po­my­ślał.

– Pew­nie z dachu. Kuny albo coś w tym ro­dza­ju.

– Moż­li­we.

– Sły­sza­łaś coś jesz­cze?

– Tylko, jak cho­dzi­łeś po domu. Wy­da­wa­ło mi się, że nawet zaj­rza­łeś do mo­je­go po­ko­ju.

Adam nie przy­po­mi­nał sobie, by wę­dro­wał w nocy, a przy jego sta­nie zdro­wia każdy krok głę­bo­ko za­pa­dał w pa­mięć. Czy coś jej się przy­śni­ło? A może wsta­wał, lecz nie prze­bu­dził się w pełni? No bo chyba nie…

– Cza­sem czło­wiek musi do ła­zien­ki – po­wie­dział z wy­mu­szo­nym uśmie­chem, koń­cząc spra­wę, i za­brał się z po­wro­tem za śnia­da­nie.

– Mam au­to­bus po czter­na­stej – po­in­for­mo­wa­ła go córka.

– Jeśli chcesz, mo­żesz zo­stać. Do kiedy ci pa­su­je.

– Na­stęp­nym razem. Ale mam inną proś­bę. Moje kla­mo­ty dalej są na stry­chu?

Przy­tak­nął.

– Mogę tam po­grze­bać?

– Pew­nie. Jeśli nie boisz się kun. Ani nie­to­pe­rzy.

Wcale mu się to nie po­do­ba­ło. Dla­cze­go wszyst­kich za­wsze cią­gnie tam, gdzie nie po­win­no? Gdyby nie scho­wał lalki na stry­chu, za­pew­ne nikt nie za­in­te­re­so­wał­by się tym po­miesz­cze­niem przez naj­bliż­sze sto lat. A teraz zro­bi­ło się tam cen­trum wszech­świa­ta. Kto na­stęp­ny? Po­li­cja szu­ka­ją­ca śla­dów? Ko­mi­niarz? Ekipa te­le­wi­zyj­na z en­tu­zja­zmem ogła­sza­ją­ca, że wy­re­mon­tu­ją mój strych? A potem przyj­dzie wi­chu­ra, ze­rwie dach i roz­trza­ska szafę na środ­ku wsi.

Pró­bo­wał się uspo­ko­ić. Ona jest za­mknię­ta, a klucz mam w kie­sze­ni. Nic się nie sta­nie.

Pau­li­na nie mar­no­wa­ła czasu i wdra­pa­ła się po stro­mych scho­dach. Adam prze­su­nął ku­chen­ne krze­sło, by mieć dobry widok na drzwi stry­chu. Sły­szał kroki i prze­su­wa­ne rze­czy. Od czasu do czasu mi­gnę­ła mu w nich ko­bie­ca syl­wet­ka. Tak bli­sko sie­bie… A co jeśli wcale nie za­mknął tych drzwi?

– Co było w tej sza­fie?! – za­wo­ła­ła jego córka.

Ada­mo­wi za­ję­ło chwi­lę, nim zro­zu­miał sens jej słów.

Było?

– W… w ja­kiej sza­fie?!

– No, jest tu jedna!

– Co z nią?!

– Otwar­ta, a w środ­ku jakaś folia!

Adam wyjął z kie­sze­ni klucz. Wło­żył go mię­dzy drżą­ce palce, jak zro­bił to już kie­dyś. Co tu się naj­lep­sze­go od­pier­da­la? Wstał tak szyb­ko, że jego kości za­mie­ni­ły się w szty­le­ty, i za­czął drep­tać w stro­nę stry­chu.

Po­wo­li. Jeśli wbie­gnie tam za­sa­pa­ny, jego córka za­cznie coś po­dej­rze­wać. Krok za kro­kiem. Sto­pień za stop­niem.

Pau­li­na prze­glą­da­ła wła­śnie za­war­tość jed­ne­go z kar­to­nów. Spoj­rza­ła na ojca nieco za­sko­czo­na, ale o nic nie za­py­ta­ła, pew­nie już za­po­mnia­ła o sza­fie. Adam uda­wał, że nie za­uwa­ża otwar­tych na oścież drzwi­czek i wy­le­wa­ją­ce­go się z wnę­trza wo­do­spa­du folii.

– Spójrz, to za­bie­ram, takie są teraz w mo­dzie – po­wie­dzia­ła, wyj­mu­jąc skó­rza­ną pa­sku­dę. To­reb­ka wy­lą­do­wa­ła nie­gdyś w kar­to­nie, bo mała Pau­li­na wsty­dzi­ła się z nią cho­dzić.

– Weź, weź – po­wie­dział, roz­glą­dał się po stry­chu.

Czy ktoś tu się wła­mał? Kroki na stry­chu, dziw­na po­stać cho­dzą­ca po domu. Ale prze­cież nikt nie wie­dział, że kupił sobie lalkę! No, może sprze­daw­ca. Adam czy­tał o pra­cow­ni­kach ban­ków, któ­rzy da­wa­li cynk oszu­stom, i o di­le­rach sa­mo­cho­do­wych bę­dą­cych w zmo­wie ze zło­dzie­ja­mi. Czy bran­ża ga­dże­tów ero­tycz­nych mogła być rów­nie ze­psu­ta?

– Moje wrot­ki – po­wie­dzia­ła Pau­li­na, bio­rąc je do ręki. – Szko­da, że już za małe.

Był jesz­cze Paweł. Mógł ją zo­ba­czyć wczo­raj w dro­dze do ła­zien­ki i za­kraść się w nocy.

Adam mgli­ście za­pa­mię­tał, że jego córka wy­grze­ba­ła z kar­to­nów jesz­cze kilka pier­dół. Póź­niej wy­pi­li szyb­ką kawę, po­że­gna­ła się i po­mknę­ła na przy­sta­nek.

Kiedy w końcu usiadł i wy­cią­gnął przed sie­bie bo­lą­cą nogę, wcale nie po­czuł się le­piej. Ktoś go okradł. To była kra­dzież, no bo prze­cież… Spoj­rzał na radio, mil­czą­ce i cze­ka­ją­ce. Od­rzu­cił tę myśl. Mu­siał my­śleć ra­cjo­nal­nie. Po­wi­nien za­dzwo­nić na po­li­cję, ale zbyt­nio się wsty­dził. Wy­obra­ził sobie po­li­cjan­ta z no­te­si­kiem i słabo skry­wa­nym uśmiesz­kiem pod wąsem.

– Pro­szę opi­sać jej wy­gląd – za­żą­dał­by. – Ja­kieś cechy szcze­gól­ne? Kiedy ostat­ni raz jej pan uży­wał?

Po­sta­no­wił, że kupi piwo, po zmro­ku od­wie­dzi Pawła i wy­niu­cha, czy jego kum­pel ma coś na su­mie­niu.

Spoj­rzał przez okno. Za­no­si­ło się na deszcz. Córka od­je­cha­ła, Lo­re­lei znik­nę­ła. Wes­tchnął. Rację miał ten, kto śpie­wał, że sa­mot­ność to strasz­na trwo­ga.

***

Za­pu­kał po raz trze­ci. Dalej cisza. Za­klął i wyjął z kie­sze­ni te­le­fon, tak cięż­ki i stary, że pra­daw­ni lu­dzie mu­sie­li nim kie­dyś łupać ka­mie­nie. Czy coś mu zo­sta­ło na kon­cie? Na szczę­ście tak, ale Paweł nie ode­brał.

Deszcz za­ci­nał coraz bar­dziej. Co za pa­skud­na noc. A w takie noce, tak jak w sło­necz­ne dni, lu­bi­ły dziać się kosz­mar­ne rze­czy.

Ru­szył z po­wro­tem do domu, w jed­nej dłoni trzy­ma­jąc pa­ra­sol­kę, a drugą ści­ska­jąc laskę. Czte­ro­pak niósł w ple­ca­ku. Co praw­da tak krót­ki dy­stans Adam po­ko­nał­by bez pod­par­cia, ale uznał, że warto mieć pod ręką so­lid­ny kawał drew­na.

Do­tarł­szy do domu, roz­siadł się w fo­te­lu i wypił piwko, oglą­da­jąc jeden z tych dur­nych pro­gra­mów, gdzie cwani ludzi ro­bi­li głu­pie rze­czy, by głupi wi­dzo­wie mogli wy­śmiać ich głu­po­tę. Wcią­gnął się nawet.

Póź­niej otwo­rzył dru­gie piwo i po­padł w pa­skud­ny na­strój. Lo­re­lei. Jak to pięk­nie brzmi. Już od lat nie ma­rzył o tej praw­dzi­wej, za­do­wo­lił się jej marną na­miast­ką, lecz nawet to mu za­bra­no. Czy żył kie­dyś czło­wiek ża­ło­śniej­szy ode mnie?

W końcu zegar wybił pół­noc, więc Adam wy­łą­czył te­le­wi­zor. Nie miał ja­kiejś wiel­kiej ocho­ty słu­chać radia, ale siła przy­zwy­cza­je­nia ro­bi­ła swoje.

Nada­wa­ło. Trze­ci raz w ciągu czte­rech nocy. Nie­by­wa­łe. I nie­po­ko­ją­ce.

Upior­ny męż­czy­zna czy­tał. Robił to czę­sto, wy­bie­ra­jąc utwo­ry nie­zna­ne, prze­ra­ża­ją­ce lub od­ra­ża­ją­ce, prze­waż­nie mar­nej ja­ko­ści. Miał jed­nak głos stwo­rzo­ny do hor­ro­rów, niski i bu­dzą­cy grozę, co w po­łą­cze­niu z nie­na­gan­ną dyk­cją czy­ni­ło go nie­złym lek­to­rem.

Opo­wieść o zło­dzie­jasz­kach łu­pią­cych groby była rów­nie krwa­wa co głu­pia, miała jed­nak w sobie sporo pry­mi­tyw­ne­go uroku. Adam wcią­gnął się tak bar­dzo, że zdzi­wił się, gdy z radia do­bie­gły od­gło­sy lasu, a sta­rzec po raz stu­ty­sięcz­ny po­in­for­mo­wał, że Nocne Radio znów na­da­je.

– Teraz chciał­bym was za­pro­sić na au­dy­cję, którą za­ty­tu­ło­wa­łem Kłam­stwa – oznaj­mił pro­wa­dzą­cy. – Jest to swego ro­dza­ju kon­ty­nu­acja jed­ne­go z te­ma­tów, który pod­ją­łem cał­kiem nie­daw­no. Pa­mię­ta­cie, jak opo­wia­da­łem o dziew­czy­nie, którą uto­pio­no w Renie, a ja przy­wró­ci­łem ją do życia? Miała szczę­ście. To było pro­ste i szyb­kie. Jed­nak nie za­wsze tak się dzie­je. Chcę wam teraz przed­sta­wić hi­sto­rię innej nie­wia­sty, cu­dow­ne­go anio­ła. Jej wskrze­sze­nie trwa­ło nieco dłu­żej, bo trzy­dzie­ści osiem lat.

Adam pił już trze­cie piwo, co z pew­no­ścią nie po­ma­ga­ło w zro­zu­mie­niu beł­ko­tu tego dzi­wa­ka. Słu­chał jed­nak uważ­nie. Czuł, że nie spodo­ba mu się to, co usły­szy.

– Przy­by­ła do na­szej wio­ski wła­śnie trzy­dzie­ści osiem lat temu. Nie­win­ne, pięk­ne dziew­czę. Słod­ka jak ma­li­na, o gło­sie czy­stym ni­czym by­stry potok. Gdyby jed­nak za­py­tać miesz­kań­ców, czy wi­dzie­li taką osobą, z pew­no­ścią po­krę­ci­li­by gło­wa­mi. Gdyż dziew­czy­na znik­nę­ła i zo­sta­ła tu na za­wsze. Zgwał­co­no ją. Za­mor­do­wa­no. I rzu­co­no świ­niom na po­żar­cie.

Adam uświa­do­mił sobie, że stoi. Czuł pa­lą­cy ból, pa­skud­ne pul­so­wa­nie, lecz jego źró­dłem nie była noga, lecz radio.

– Któż do­ko­nał tej od­ra­ża­ją­cej zbrod­ni? Nie zdra­dzę. Mogę jed­nak wy­ja­wić, że po wszyst­kim za­cho­wał przy­odzie­nie swej ofia­ry i za­ko­pał je pod pła­czą­cym drze­wem. Po co? Nie wiem. Może na pa­miąt­kę. Póź­niej zalał świat mo­rzem kłamstw. Ołgał ro­dzi­ców, ro­dzeń­stwo i swo­je­go przy­ja­cie­la. A przede wszyst­kim sie­bie. Nigdy się nie przy­znał, nigdy nie zo­stał uka­ra­ny. Nie za­sko­czy­ło mnie to, ci mali i podli za­wsze umy­ka­ją spra­wie­dli­wo­ści. Czło­wiek ten tak przej­mo­wał się zda­niem in­nych, że po­tra­fił skła­mać w naj­błah­szej spa­wie. Na przy­kład, co wi­dział w od­bi­ciu w szy­bie. Miał­by więc po­dzie­lić się ze świa­tem okrut­ną zbrod­nią?

Adam zdał sobie spra­wę, że łka cicho. Wie­dział, gdzie ro­śnie pła­czą­ce drze­wo i która ro­dzi­na ho­do­wa­ła kie­dyś świ­nie. Pa­mię­tał tamtą noc i po­kry­tą kro­pla­mi desz­czu szybę.

– Mam jed­nak dla was rów­nież dobrą wia­do­mość – oznaj­mił pro­wa­dzą­cy gło­sem, w któ­rym nie­mal dało się wy­czuć ra­dość. – Trzy­dzie­ści osiem lat trudu i wresz­cie mogę to ogło­sić. Ona po­wró­ci­ła. Jest tu z nami. I to jej de­dy­ku­ję tę pięk­ną i mrocz­ną pieśń.

Kiedy roz­le­gły się pierw­sze dźwię­ki gi­ta­ry, Adam od razu roz­po­znał utwór. Po ty­siąc­kroć słu­chał każ­dej pio­sen­ki, w któ­rej autor na­wią­zy­wał do le­gen­dy Lo­re­lei.

 

Ferie de­arest, was it loe so­oth­fast or a façade

A se­re­na­de siren'd to lure – Zo­unds! not to court me?

A menad, yet the swe­etest col­le­en

Cer­tes didst thou me unve­il me­ekly life pri­sti­ne

 

Wie­dział, że w nad­cho­dzą­cym re­fre­nie usły­szy jej głos. Słowa śpie­wa­ne przez umar­łą. Drżał.

 

Lo­re­lei

A poet of tra­ge­dies, scri­be I lauds to Death

Yet who the hell was I to dare?

Lo­re­lei

Canst thou not see thou to me ne­ed­ful art?

Canst thou not see the loss of loe pa­in­ful is?

 

Przy­po­mi­na­ją­cy czar­ny kar­mel głos, który współ­ś­pie­wał re­fren, na­le­żał do Liv Kri­sti­ne. Bez wąt­pie­nia. Adam od­słu­chał drugą zwrot­kę i po raz wtóry re­fren, z kon­ster­na­cją za­uwa­ża­jąc, że pio­sen­ka brzmi do­kład­nie jak ory­gi­nał. Co jest grane?

Nie ma jej tam do­szedł do wnio­sku. Nie za­śpie­wa­ła. Dla­cze­go?

A jeśli tam jej nie ma, to gdzie jest?

Radio za­mil­kło wraz z koń­cem utwo­ru. Żad­nych od­gło­sów lasu, żad­ne­go po­że­gna­nia. Jed­nak au­dy­cja trwa­ła, ina­czej po­ja­wił­by się szum. Ada­mo­wi bar­dzo nie po­do­ba­ła się ta cisza.

Kro­ple ude­rza­ły o pa­ra­pet i w tej chwi­li był to je­dy­ny dźwięk, który ostał się na świe­cie. Adam wie­dział, że nie po­wi­nien pa­trzeć w okna. Od­bi­ja­ją zbyt wiele, jak do­wie­dział się bar­dzo dawno temu.

Stał przy radiu, roz­trzę­sio­ny, nie­zdol­ny do ruchu. Skądś wie­dział, że kiedy spoj­rzy w szybę, zo­ba­czy w nim nie tylko swoje od­bi­cie. Znów był tam­tym małym, prze­ra­żo­nym chłop­cem, lecz teraz nie miał przy sobie Pawła, który bo­ha­ter­sko wy­łą­czył­by radio.

To głu­po­ta – zdał sobie spra­wę. Mu­siał spoj­rzeć. Po­ko­nać ten głupi, dzie­cin­ny lęk.

Więc spoj­rzał.

Stała za nim, opar­ta o ścia­nę.

Ob­ró­cił się gwał­tow­nie, ból zalał całe jego ciało, lecz zdo­łał po­chwy­cić pierw­szą rzecz, którą mógł zro­bić krzyw­dę. A było to radio.

Lalka naj­wy­raź­niej nie zmie­rza­ła go za­ata­ko­wać. Była nie­ru­cho­ma jak za­wsze, z ple­ca­mi przy­ci­śnię­ty­mi do ta­pe­ty, ja­kimś cudem utrzy­my­wa­ła pion. Pa­trzy­ła na swego wła­ści­cie­la nie­ru­cho­my­mi oczy­ma. Ubra­nie miała mokre od desz­czu, a buty po­kry­te bło­tem.

Jak mógł po­my­śleć, że jest je­dy­nie po­dob­na do tam­tej dziew­czy­ny znad po­to­ku? Wy­glą­da­ła iden­tycz­nie. Jakby w tam­tej chwi­li trzy­dzie­ści osiem lat temu za­sty­gła ni­czym owad w bursz­ty­nie. Albo jakby zmar­ła i po­wró­ci­ła do życia.

Za żadne skar­by nie chciał jej do­tknąć. Do­czła­pał więc do laski i za jej po­mo­cą po­wa­lił lalkę (a może ciało) na pod­ło­gę. Od­sko­czył nagle, spo­dzie­wa­jąc się, że ożyje i zła­pie go za nogę, lecz nic się nie stało. Prze­su­nął więc ją na brzeg dy­wa­nu i za­czął zwi­jać naj­cia­śniej, jak po­tra­fił.

Usiadł w fo­te­lu, pró­bu­jąc zła­pać tchu. Noga bo­la­ła go tak okrop­nie, że nie po­tra­fił ze­brać myśli, wie­dział tylko jedno – mu­siał się po­zbyć tego cze­goś.

Na­fa­sze­ro­wał się naj­sil­niej­szy­mi le­ka­mi, jakie miał w ap­tecz­ce, a potem wy­szedł w noc, w sza­lo­nym opty­mi­zmie opie­ra­jąc cię­żar na ra­mie­niu. Kiedy do­tarł do furt­ki, jego plecy pło­nę­ły, po­sta­wił więc jeden ko­niec zro­lo­wa­ne­go dy­wa­nu na ziemi i za­czął cią­gnąć.

Mo­dlił się, by żaden z są­sia­dów go nie zo­ba­czył. Na szczę­ście wio­ska wy­da­wa­ła się wy­mar­ła – pusta ulica, po­ga­szo­ne świa­tła, nawet deszcz prze­stał już kro­pić.

Adam cią­gnął dywan z tru­dem i tak po­wo­li, że z pew­no­ścią w całej hi­sto­rii zbrod­ni nikt nigdy nie ukry­wał ciała rów­nie nie­po­rad­nie. Dokąd wła­ści­wie miał się udać? Mu­siał ją uni­ce­stwić, ale jak? Wrzu­cić do ol­brzy­miej nisz­czar­ki? Czyn­ne­go wul­ka­nu? Za­to­pić na dnie morza? Mógł­by spró­bo­wać ją spa­lić, ale cały świat był w tej chwi­li mokry ni­czym ma­rze­nie na­sto­lat­ka.

Do­tarł do końca ulicy i skrę­cił w stro­nę lasu, gdzie drze­wa pła­ka­ły desz­czem. Każdy gło­śny krok oku­py­wał po­twor­nym bólem, a rąk pra­wie nie czuł. Przy­sta­nął na chwi­lę, by od­po­cząć i za­marł, wi­dząc ja­kieś po­ru­sze­nie w krza­kach. To mu­sia­ła być sarna, gdyż czmych­nę­ła szyb­ko.

Prze­szedł ko­lej­ne sto me­trów wzdłuż gra­ni­cy lasu. Dywan robił się coraz cięż­szy, w do­dat­ku za­czął się roz­wi­jać. Kilka razy Ada­mo­wi wy­da­wa­ło się, że czuje lek­kie po­ru­sze­nie w środ­ku, jakby isto­ta pró­bo­wa­ła się oswo­bo­dzić.

– On to za­wsze miał w dupie i trud­no.

Za­marł. To był głos męż­czy­zny i kroki przy­naj­mniej dwóch osób. Zbli­ża­li się. Po­ło­żył dywan na ziemi i klęk­nął, choć nie był pe­wien, czy zdoła wstać z po­wro­tem.

– No co zro­bisz? – za­py­tał drugi głos.

– No nic nie zro­bię.

Roz­po­znał te głosy. Syn Mar­ci­sza i jego kum­pel, ten łysy. Adama za­czę­ła ogar­niać pa­ni­ka. Jeśli ktoś go tu zo­ba­czy, jesz­cze przed świ­tem wio­ska bę­dzie hu­czeć w rytm jego imie­nia. We­pchnął dywan głę­bo­ko w krza­ki, li­cząc, że ciem­ność do­brze go ukry­je, a potem skie­ro­wał się w głąb lasu. Jutro tu wróci i z nią skoń­czy.

Kuś­ty­ka­jąc do domu, za­to­czył spory łuk, by nie wzbu­dzić po­dej­rzeń. Szedł i szedł, po­wo­li, wal­cząc z bólem. Lu­dzie ro­dzi­li się i umie­ra­li, im­pe­ria po­wsta­wa­ły i ob­ra­ca­ły się pył, gwiaz­dy ro­dzi­ły się i wy­bu­cha­ły, a on wciąż szedł.

***

Naj­trud­niej­sze po prze­stą­pie­niu progu było włą­cze­nie świa­tła. Spo­dzie­wał się, że ujrzy ją sie­dzą­cą w fo­te­lu z mar­twym wzro­kiem utkwio­nym gdzieś przed sobą.

Pstryk. Pokój był pusty.

Adam wy­łą­czył szu­mią­ce radio, upew­nił się, że za­mknął drzwi i wszyst­kie okna, a potem zwa­lił się na łóżko.

Nie dał rady za­snąć. Noga bo­la­ła po­twor­nie i nie mógł zna­leźć wy­god­nej po­zy­cji. Wciąż wy­obra­żał sobie, że jego lalka krąży wokół domu i spo­glą­da przez szyby, szu­ka­jąc spo­sob­no­ści, by wśli­zgnąć się do środ­ka.

Prze­le­żał może z dwie go­dzi­ny, od­zy­skał więc nieco sił. Wie­dział, że nie za­pad­nie w sen, póki nie do­pro­wa­dzi spra­wy do końca.

Za­brał czte­ry rze­czy – la­tar­kę (by od­go­nić mrok), za­pal­nicz­kę (by zabić ciem­ność), ło­pat­kę (by od­kryć kłam­stwo) i sie­kier­kę (by uka­rać kłam­cę) – po czym wy­szedł z domu.

***

Stuk­nął w coś twar­de­go i za­czął od­gar­niać pia­sek.

Miał szczę­ście, że nie mu­siał kopać w gli­nie, ina­czej ręce od­padł­by mu i zo­sta­ły w tej dziu­rze na za­wsze. Po­dzię­ko­wał za to w my­ślach ostat­nie­mu zlo­do­wa­ce­niu.

Adam za­czął po­szu­ki­wa­nia tam, gdzie ga­łę­zie pła­czą­cej wierz­by nie­mal do­się­ga­ły ziemi. Czę­sto ba­wi­li się tu z Paw­łem w dzie­ciń­stwie. Raz nawet za­ko­pa­li pod drze­wem kap­su­łę czasu, lecz wy­grze­ba­li ją po kilku mie­sią­cach, gdyż za­bra­kło im cier­pli­wo­ści, by od­cze­kać umó­wio­ne pięć­dzie­siąt lat.

To, co miał teraz od­kryć, z pew­no­ścią le­ża­ło tu znacz­nie dłu­żej. Z syp­kie­go grun­tu wy­ło­nił się pro­sto­kąt, ostro ry­su­ją­cy się w świe­tle la­tar­ki. Adam wy­szedł z dołu, dźwi­ga­jąc mocno nad­gni­ły kufer. Wy­star­czy­ło jedno ude­rze­nie ło­pa­ty, by jego zamek ogło­sił ka­pi­tu­la­cję.

W środ­ku było tro­chę pia­sku. I para skó­rza­nych pan­to­fel­ków na nie­wy­so­kim ob­ca­sie, tak sple­śnia­łych, że wy­da­wa­ły się bar­dziej białe niż brą­zo­we. A także sporo wil­got­nych szmat, które wy­glą­da­ły, jakby miały się po­drzeć od sa­me­go spoj­rze­nia – ta duża, szara mu­sia­ła być kie­dyś białą bluz­ką, ta nie­bie­sko­sza­ra spód­nicz­ką, a w mniej­szych łach­ma­nach roz­po­znał biu­sto­nosz i majt­ki. Wszyst­ko cuch­nę­ło zie­mią i roz­kła­dem.

Póź­niej usiadł pod drzwia­mi domu fał­szy­we­go przy­ja­cie­la, trzy­ma­jąc od­kry­ty skarb na ko­la­nach.

Cze­kał. Wi­dział stąd miej­sce, gdzie kie­dyś stała za­gro­da dla świń. Wy­da­wa­ło mu się, że do­strze­ga te zwie­rzę­ta w mro­kach nocy. Chrum­ka­ły, prze­py­cha­ły się wśród nie­czy­sto­ści w stro­nę ko­ry­ta, nie­któ­re kwi­cza­ły, jakby ktoś pro­wa­dził je na rzeź. Prze­su­nął sie­kier­kę bli­żej, a po na­my­śle scho­wał pod swe­trem.

Usły­szał Pawła na długo, zanim go zo­ba­czył. Stary fiat char­czał i stę­kał, mając gdzieś sub­tel­ną ciszę nocy. Za­to­czył się na po­dwór­ko i wy­pluł swo­je­go wła­ści­cie­la.

– Adam? – Kłam­li­wy su­kin­syn zdzi­wił się nieco, lecz mu­siał nie roz­po­znać gar­de­ro­by dziew­czy­ny, gdyż dodał: – Właź do środ­ka.

Kuch­nia Pawła wciąż tkwi­ła w la­tach sie­dem­dzie­sią­tych, więc wcho­dząc do niej, Adam czuł się, jakby wkra­czał do cza­sów mło­do­ści. Usiadł przy stole, okrą­głym i przy­kry­tym pa­skud­ną ce­ra­tą w czer­wo­ne krop­ki. Usta­wił swój wy­ko­pa­ny skarb na bla­cie. Do­pie­ro wtedy Paweł zo­rien­to­wał się, że coś jest nie tak. Znie­ru­cho­miał.

– Klap­nij sobie. Po­ga­da­my.

By­dlak zajął krze­sło na­prze­ciw­ko.

– Sły­sza­łem kie­dyś pio­sen­kę – za­czął Adam – o dziew­czy­nie, która miesz­ka­ła w wierz­bie. Za­ko­chał się w niej młody męż­czy­zna. Facet miał dużo de­ter­mi­na­cji i ostrą sie­kie­rę.

– To pew­nie nie za­koń­czy­ło się zbyt do­brze – prze­wi­dział Paweł.

– Ra­czej nie. Ona nie mogła żyć poza drze­wem. Za­mie­ni­ła się w kwiat.

– Marny los. – Prze­ma­wiał ostroż­nie i wy­da­wał się spo­koj­niej­szy, niż można było się spo­dzie­wać.

Nie wie­rzy w to, co się dzie­je. Albo gdzieś ukry­wa sie­kie­rę więk­szą od mojej.

– Le­piej zmie­nić się w kwiat niż stać się żar­ciem dla świń – po­wie­dział Adam. – Czy to spo­tka­ło twoją wierz­bo­wą pannę? Też uży­łeś ostrej sie­kie­ry?

Paweł mil­czał przez chwi­lę.

– Żar­ciem dla świń? Sie­kie­ry? Nie ro­zu­miem. – Wska­zał na stół. – Skąd wie­dzia­łeś, gdzie to za­ko­pa­łem?

– Mó­wi­li o tym w radiu.

– W radiu? – Nagle do­tarł do niego sens tych słów i… ro­ze­śmiał się, choć nieco ner­wo­wo. – Stary zbo­cze­niec. Coraz głup­sze te jego au­dy­cje.

Adam wyjął sie­kier­kę.

– Chciał­bym cię za­py­tać o kilka spraw. Jeśli mnie okła­miesz, będę ciął.

Paweł spoj­rzał na ostrze, a potem wbił spoj­rze­nie w jego oczy.

– Pro­szę, pytaj. Nie mam nic do ukry­cia.

Z każdą chwi­lą robi się coraz pew­niej­szy sie­bie – do­szedł do wnio­sku. Myśli, że to ko­lej­na par­tia sza­chów. A w sza­chach był lep­szy od Adama.

– Czy w tę noc, gdy pierw­szy raz słu­cha­li­śmy Noc­ne­go Radia, wi­dzia­łeś ko­bie­tę od­bi­tą w szy­bie?

– Nie.

Adam ciął. Dło­nie miał spraw­ne i szyb­kie, to w sumie nie­wie­le róż­ni­ło się od rzeź­bie­nia. Ko­niu­szek dłu­gie­go palca pra­wej ręki kłam­cy zo­stał na bla­cie. Paweł krzyk­nął.

– Bałeś się włą­czyć Nocne Radio!

– O co ci cho­dzi? Po­je­ba­ło cię?

– Dwa dni temu! Skoro nic ci nie zro­bi­ło, dla­cze­go?

Paweł wy­glą­dał, jakby miał za­miar uciec, lecz w końcu wło­żył palec do ust, po­ssał chwi­lę i spró­bo­wał się uspo­ko­ić.

– Nie wi­dzia­łem nic w szy­bie – przy­znał. Głos miał ża­ło­sny i pełen nie­do­wie­rza­nia. – Ale potem słu­cha­łem je jesz­cze kilka razy. I w końcu mia­łem po­pie­przo­ną sy­tu­ację… Dość prze­ra­ża­ją­cą… Nie chcę o tym mówić.

A Adam nie chciał o tym słu­chać. Pew­nie sprze­dał­by mi ko­lej­ne kłam­stwo.

– Do kogo na­le­żą te ubra­nia? – wska­zał sie­kier­ką.

– Do dziew­czy­ny, która przy­je­cha­ła kie­dyś do wio­ski. – Gdy skoń­czył mówić, cof­nął się nieco, jakby spo­dzie­wał się ko­lej­ne­go cię­cia.

– Trzy­dzie­ści osiem lat temu – do­po­wie­dział Adam.

– Nie li­czy­łem do­kład­nie. Coś koło tego. Mogę wstać i opa­trzyć…

– Nie. Opo­wiedz mi o tej dziew­czy­nie. Skąd jej ciu­chy zna­la­zły się w twoim ogro­dzie?

– Prze­le­cia­łem ją – rzu­cił bez owi­ja­nia w ba­weł­nę. Wy­cią­gnął z kie­sze­ni chu­s­tecz­kę i przy­ci­snął do ran­ne­go palca. – Ucie­kła z domu, włó­czy­ła się bez celu, aż jakiś fur­man pod­rzu­cił ją do na­szej wio­ski. Szu­ka­ła miej­sca, gdzie mo­gła­by się za­cze­pić na noc. Była dość zde­spe­ro­wa­na i chęt­na. Pod­sze­dłem i po­ga­da­łem z nią. Fur­man od­je­chał, a ja wzią­łem ją do sie­bie.

Adam miał na­dzie­ję, że jego oj­ciec palił się teraz w pie­kle za to, że za­wo­łał go tam­te­go dnia i nie po­zwo­lił po­roz­ma­wiać z dziew­czy­ną.

– I co było dalej?

– Aku­rat mia­łem wolną chatę, więc sko­rzy­sta­li­śmy z oka­zji. Tro­chę ją okła­ma­łem, bo wie­dzia­łem, że oj­ciec nie­dłu­go wróci i nigdy nie po­zwo­li jej prze­no­co­wać. Po­ja­wił się wcze­śniej, niż my­śla­łem, w trak­cie dru­gie­go razu. Ka­za­łem jej ucie­kać przez okno. Rzu­ci­ła mi mor­der­cze spoj­rze­nie i naga, jak ją Bóg stwo­rzył, ucie­kła. Wstyd mi za to, co zro­bi­łem, ale czło­wiek młody to i głupi. Nie wiem, co się z nią stało potem. Nigdy nie wró­ci­ła po rze­czy. Mu­sia­ła wy­je­chać z wio­ski.

Hi­sto­ria brzmia­ła dość spój­nie. Na pewno nie wy­my­ślił jej na po­cze­ka­niu. Mógł to zro­bić wiele lat temu. Albo po­wie­dział praw­dę.

– Głos w radiu twier­dził, że ją za­bi­łeś i rzu­ci­łeś zwło­ki świ­niom.

– Głos w radiu pier­do­li lu­dziom w gło­wach. My­ślisz, że mój oj­ciec nic by nie za­uwa­żył? Chyba by zo­sta­ły ja­kieś kości…

– Może tak. Może nie. Nie mam du­że­go do­świad­cze­nia w po­zby­wa­niu się zwłok.

– Gdyby ta dziew­czy­na za­gi­nę­ła, to prze­cież ktoś by jej szu­kał, do cięż­kiej cho­le­ry! Wi­dzia­łeś mi­li­cję wy­py­tu­ją­cą o to, co się z nią stało? Nie. Pew­nie wró­ci­ła do domu.

– A czemu ukry­łeś jej ubra­nie?

– To była pierw­sza, z którą spa­łem! – wy­znał, zdzi­wio­ny, że Adam tego jesz­cze nie pojął. – Zo­sta­wi­łem sobie pa­miąt­kę. I ukry­wa­łem do­brze, aż po­zna­łem Basię. Pa­mię­tasz? Wpro­wa­dzi­ła się do mnie. Mu­sia­łem się tego po­zbyć z domu, bo jakby zna­la­zła, w życiu bym się nie wy­tłu­ma­czył. Więc za­ko­pa­łem. A Basię wy­ko­pa­łem pół roku póź­niej.

To przy­naj­mniej było praw­dą. Pa­mię­tał pół­rocz­ną prze­rwę w piciu piwa i po­sie­dze­niach sza­cho­wych.

Adam za­sta­na­wiał się przez chwi­lę.

– Chciał­bym ci wie­rzyć.

– Gdyby to le­ża­ło w ziemi czter­dzie­ści lat, nic by z tego nie zo­sta­ło – po­wie­dział Paweł, wy­ma­chu­jąc za­krwa­wio­ną chu­s­tecz­ką nad sto­łem.

– Dla­cze­go jej nie po­zna­łeś? – za­py­tał z wy­rzu­tem. – Dwa dni temu słu­cha­li­śmy Noc­ne­go Radia, a ona dla nas za­śpie­wa­ła. Tę pio­sen­kę, Lo­re­lei.

– To był jej głos? – Paweł do­znał cięż­kie­go szoku. – My­śla­łem, że Scor­pion­si wzię­li sobie jakąś młodą laskę do pod­krę­ce­nia ka­wał­ka. Jak mia­łem się zo­rien­to­wać? Nie wiem, jak ona śpie­wa. Nie ro­bi­ła tego dla mnie. W ogóle nie mó­wi­ła zbyt wiele. Czę­ściej ję­cza­ła. – Paweł spoj­rzał na niego po­dej­rza­nie. – Skąd ona wzię­ła się w tym radiu?

– Pro­wa­dzą­cy po­wie­dział, że ją za­bi­łeś, ale on do­ko­nał wskrze­sze­nia. Za­ję­ło mu trzy­dzie­ści osiem lat, by znów mogła za­śpie­wać. – Nagle Adam zro­zu­miał coś, co po­wi­nien był pojąć już dawno. Skoro upiór z radia przy­wra­cał ją do życia tyle czasu, to jak Adam mógł usły­szeć jej głos czter­na­ście lat temu? – Au­dy­cja na­zy­wa­ła się Kłam­stwa – po­wie­dział bar­dziej do sie­bie.

– Adam, do cho­le­ry, znasz mnie. Ni­ko­go nie za­bi­łem. Ten chory by­dlak z radia nie może znieść, jak od czasu do czasu ktoś tu nie skoń­czy z fla­ka­mi na wierz­chu. Nie daj sobą ma­ni­pu­lo­wać i nie słu­chaj tego szaj­su nigdy wię­cej. Wróć do domu i idź spać.

– Jak ona się na­zy­wa­ła? – za­py­tał w końcu. Może po­wi­nien zadać to py­ta­nie na samym po­cząt­ku.

– Ariet­ta So­bie­raj. Za­pa­mię­ta­łem… bo ory­gi­nal­ne imię.

Nie po­trze­bo­wał ani chwi­li, by sobie przy­po­mnieć. Sły­sząc ton, jakim Paweł wy­po­wie­dział te dwa słowa, Adam zdał sobie spra­wę, że ta ko­bie­ta na­zna­czy­ła życie rów­nież jego przy­ja­cie­la. Byli jak dwaj nad­reń­scy ry­ba­cy. Szko­da, że nigdy o tym nie po­roz­ma­wia­li bez sie­kie­ry na stole.

– Po­słu­chaj, gdy­bym był wi­nien, nie roz­ma­wiał­bym z tobą, tylko spier­do­lił da­le­ko – prze­ko­ny­wał Paweł. – To nie by­ło­by trud­ne, je­steś ku­la­sem, pa­mię­tasz? A mimo to chcia­łem ci wszyst­ko wy­ja­śnić.

Adam zdał sobie spra­wę, że mu wie­rzy.

– Ostat­nie py­ta­nie i sobie pójdę. Trzy­dzie­ści osiem lat temu py­ta­łem wszyst­kich, czy nikt nie wi­dział tej dziew­czy­ny. Okła­ma­łeś mnie. Dla­cze­go?

Wzru­szył ra­mio­na­mi.

– Tro­chę się wsty­dzi­łem. Tro­chę wie­dzia­łem, że ona już tu nie wróci, nie po tym ma­ra­to­nie na go­la­sa, więc nie chcia­łem dawać ci na­dziei. Ale głów­nie dla­te­go, że to nie była dziew­czy­na dla cie­bie. Po­zna­łem ją nie­źle przez te parę go­dzin. Byłeś do­brym chłop­cem i nie po­wi­nie­neś za­wra­cać sobie głowy ta­ki­mi jak ona. Po­łknę­ła­by cię i wy­sra­ła, a potem szyb­ko za­po­mnia­ła.

I tak to zro­bi­ła, nawet nie wie­dząc o moim ist­nie­niu.

Pa­trzy­li po sobie, jakby cze­ka­jąc, który pierw­szy powie prze­pra­szam, aż w końcu Adam ski­nął głową i od­szedł w kie­run­ku drzwi.

– Opatrz sobie ten palec – rzu­cił w progu i zo­sta­wił przy­ja­cie­la sa­me­go.

***

Nie mógł uwie­rzyć, że przez cały czas miał od­po­wiedź na wy­cią­gnię­cie ręki, wy­star­czy­ło raz otwo­rzyć się przed je­dy­nym przy­ja­cie­lem. Oczy­wi­ście nigdy nawet tego nie roz­wa­żał.

Drep­cąc w stro­nę domu, czuł się dziw­nie – tro­chę re­zy­gna­cji, szczyp­ta wsty­du, nieco ulgi. Na­praw­dę przed chwi­lą od­rą­bał Paw­ło­wi ko­niu­szek palca? Za­cho­wał się jak po­stać z ta­nie­go hor­ro­ru. Do­brze, że nie po­su­nął się do ni­cze­go wię­cej.

Przy­sta­nął, gdy do­strzegł, że w jego domu pali się świa­tło. Je­dy­ny jasny punkt w oko­li­cy, wa­bią­cy jak la­tar­nia mor­ska. Wy­łą­czył je, wy­cho­dząc? Wy­da­wa­ło mu się, że to zro­bił.

Wszyst­ko bo­la­ło go tak, jakby w jego ciele ktoś zor­ga­ni­zo­wał za­wo­dy w ka­tu­szach (noga szła po złoto), a serce biło szyb­ciej z każ­dym kro­kiem. Za­kradł się pod okno, pró­bu­jąc być cichy jak cień, co śred­nio mu wy­szło, gdyż dy­szał i stę­kał, aż w końcu się roz­ka­słał. Zaj­rzał do środ­ka.

Sie­dzia­ła w fo­te­lu z rę­ka­mi uło­żo­ny­mi na pod­ło­kiet­ni­kach, wpa­tru­jąc się pu­stym wzro­kiem przed sie­bie.

I nagle prze­krę­ci­ła głowę, wle­pi­ła spoj­rze­nie pro­sto w niego.

Nie był pe­wien, ale chyba krzyk­nął. A potem rzu­cił się do uciecz­ki, co w jego przy­pad­ku ozna­cza­ło nieco szyb­sze i dużo bar­dziej bo­le­sne kuś­ty­ka­nie.

Nie miał po­ję­cia, dokąd miał­by uciec ani gdzie szu­kać po­mo­cy. Obu­dzić któ­re­goś z są­sia­dów? Jak by mu to wy­tłu­ma­czył? Zresz­tą, to stwo­rze­nie mo­gło­by zabić ich obu. Adam już od lat nie prze­kro­czył progu ko­ścio­ła, lecz po tym, co prze­żył tej nocy, był go­to­wy szu­kać tam ra­tun­ku. Naj­bliż­sza świą­ty­nia znaj­do­wa­ła się jed­nak sie­dem ki­lo­me­trów stąd, w są­sied­niej wio­sce. Nie do­czła­pie tam przed zimą.

Wpa­dła mu do głowy sza­lo­na myśl – może ten upiór nie bę­dzie mógł prze­kro­czyć pły­ną­cej wody? W fan­ta­stycz­nych hi­sto­riach czę­sto tak się dzia­ło. Adam po­sta­no­wił, że przej­dzie na drugą stro­nę ru­cza­ju, a potem znaj­dzie jakąś kry­jów­kę. Do rana było nie­da­le­ko.

Usły­szał potok, zanim go zo­ba­czył. Spły­wał wart­ko po ob­to­czo­nych gła­zach, na­kar­mio­ny ostat­ni­mi opa­da­mi. Drew­nia­na kład­ka, którą wszy­scy dum­nie na­zy­wa­li mo­stem, już po­win­na wy­ło­nić się z ciem­no­ści. Łą­czy­ła dwa świa­ty od ponad trzy­dzie­stu lat, niemy świa­dek wszyst­kie­go, co dzia­ło się w wio­sce. Stary most opo­wia­da hi­sto­rie o dawno mi­nio­nych wie­kach jak śpie­wał pe­wien ze­spół. Miał tę bu­dow­lę w na­zwie, więc chyba znał się na rze­czy.

Tej nocy jed­nak kład­ka zwana mo­stem po­sta­no­wi­ła znik­nąć. Po pro­stu jej nie było. Może już dość się na­oglą­da­ła.

Adam stał nad brze­giem, za­sta­na­wia­jąc się, czy zdoła przejść na drugą stro­nę po śli­skich ka­mie­niach. Woda i skała. Potok wydał się nagle zdra­dli­wy i trud­ny do sfor­so­wa­nia ni­czym Ren. To do niej tak pły­niesz. Lo­re­lei. Do­pły­niesz i zgi­niesz. Po­wo­li do­cie­ra­ło do niego, że nie prze­ży­je tej nocy. Po­lo­wa­ło na niego coś po­tęż­ne­go. Coś, co po­tra­fi­ło uni­ce­stwić so­lid­ny most. Jeśli ze­chce, na pewno nie bę­dzie miało trud­no­ści z dużo mniej so­lid­nym czło­wie­kiem.

Usły­szał śpiew do­bie­ga­ją­cy znad po­to­ku.

Mógł uciec i przez resz­tę życia (za­pew­ne krót­kie­go) umie­rać ze stra­chu albo udać się tam i jesz­cze raz jej po­słu­chać. Wy­brał, nie za­sta­na­wia­jąc się długo.

– Młody męż­czy­zna szedł przez las z sie­kie­rą ostrą jak brzy­twa – za­nu­cił, choć nie był młody, a jego sie­kie­ra z pew­no­ścią nie była tak ostra.

Przy­sta­nął w krza­kach, gdzie za kilka ty­go­dni miały doj­rzeć ma­li­ny. Chciał być cichy jak ten mło­dzie­niec, który za­trzy­mał się tu przed trzy­dzie­stu ośmiu laty. Nie udało się. Gło­śno dy­szał, a przez ból nogi kil­ka­krot­nie jęk­nął.

Była tam. Wi­dział ją do­brze w bla­sku księ­ży­ca, który nie wie­dzieć kiedy wy­ło­nił się zza chmur. Sie­dzia­ła na końcu wozu, ma­cha­jąc no­ga­mi. Wy­glą­da­ła do­kład­nie jak tam­te­go dnia.

Śpie­wa­ła.

 

W szma­rag­do­wą noc

W krysz­ta­ło­wym zamku

Wciąż bu­dzi­my się i za­sy­pia­my

Wciąż w ra­mio­nach swych

 

Zjawa z in­ne­go świa­ta.

 

Puste oczy pełne kłamstw

Puste oczy pełne kłamstw

Lecz wciąż ko­cham cię ty­sią­cem słońc

 

Na wscho­dzie niebo za­czę­ło ja­śnieć, nie­dłu­go miał wstać nowy dzień.

 

I ty­siąc róż roz­kwi­ta nowym snem

I ty­siąc zło­tych róż roz­wi­ja swe ma­rze­nia

 

Do­pie­ro po chwi­li do­strzegł, że coś jest nie tak z fur­man­ką. Wóz wy­glą­dał, jakby ktoś po­rzu­cił go tu przed laty. Nie miał trzech kół, drew­no było po­ła­ma­ne i zbu­twia­łe, a w bur­cie zio­nę­ła dziu­ra. Nie było woź­ni­cy, za to Adam do­strzegł konia. W jego tu­ło­wiu widać było białe żebra, nogi miał po­kry­te krwią, a kiedy od­wró­cił łeb, Adam uj­rzał puste oczo­do­ły i coś żół­te­go ro­ją­ce­go się w ranie na szyi.

Stał i słu­chał, i pa­trzył tylko przez chwi­lę. Za­uwa­ży­ła go. I przy­wo­ła­ła pal­cem. Adam nigdy nie wi­dział, by jakaś ko­bie­ta zro­bi­ła coś rów­nie po­cią­ga­ją­ce­go.

Szedł ku niej jak za­hip­no­ty­zo­wa­ny. Ból go opu­ścił, po raz pierw­szy od wielu lat. Jego miej­sce za­ję­ła rów­nie silna erek­cja. Nie miał­by nic prze­ciw­ko, by zo­sta­ło tak na za­wsze.

Upu­ścił sie­kie­rę u jej stóp. Na­pra­wę chciał zabić tę prze­cud­ną isto­tę? Jak mógł być tak nie­go­dzi­wy? Czy jego par­szy­we życie na­praw­dę było wię­cej warte od jej wspa­nia­łe­go ist­nie­nia?

– Długo cze­ka­łam – po­wie­dzia­ła.

Wpił się w jej słod­kie jak ma­li­ny usta i po­ło­żył rękę na pier­si. Moja Lo­re­lei.

Przez chwi­lę czuł, że puka do bram nieba i wtedy wgry­zła się w jego wargę tak mocno, że usta za­la­ła mu krew. Ból był silny, a szok jesz­cze po­tęż­niej­szy. Pró­bo­wał ją ode­pchnąć, lecz zęby dziew­czy­ny trzy­ma­ły ich razem. Zła­pał jej głowę i ode­rwał pięk­ną twarz od swo­jej, po czym osu­nął się na zie­mię.

Pró­bo­wał wy­ma­cać w tra­wie sie­kie­rę, lecz bez skut­ku.

Lo­re­lei na­dep­nę­ła na jego chorą nogę. Świat po­ciem­niał, a ból nie­mal ode­brał mu zmy­sły. Przez chwi­lę naj­czar­niej­sze­go mroku gotów był uwie­rzyć, że znów jest na tam­tym par­kin­gu.

– Zo­staw­cie mnie – pro­sił.

Po­cze­ka­ła chwi­lę, aż od­zy­ska świa­do­mość, a potem usia­dła na nim okra­kiem. To dziw­ne, ale wciąż czuł pod­nie­ce­nie, nawet jesz­cze sil­niej­sze.

– Masz ręce ar­ty­sty – po­wie­dzia­ła, uj­mu­jąc jego palce w swoje. Przy­ło­ży­ła dłoń Adama do swych ust i od­gry­zła mu czu­bek środ­ko­we­go palca.

Wie­dział, że musi się bro­nić, choć świat na­oko­ło tań­czył, a całe ciało palił go praw­dzi­wym ogniem. Lewą rękę wciąż miał wolną, po­ło­żył ją na ziemi i tra­fił na trzo­nek sie­kie­ry.

Nie miał szans pod­nieść broni wy­so­ko, lecz ja­kimś cudem za­mach­nął się i ude­rzył przy ziemi. Ce­lo­wał w łydkę dziew­czy­ny, choć rów­nie do­brze mógł tra­fić w swoje udo.

Sie­kie­ra wbiła się w coś, a jego nie prze­szył żaden nowy ból. Po­no­wił więc atak. I jesz­cze raz. Od­rą­bał jej prawą nogę za­ska­ku­ją­co łatwo.

Spoj­rza­ła na niego ocza­mi bez wy­ra­zu. Pchnął ją i zrzu­cił z sie­bie. Nie było krwi. Jakby ciało dziew­czy­ny stwo­rzo­no z cze­goś sztucz­ne­go.

Trzy­ma­jąc się wozu, wstał chwiej­nie i za­czął kuś­ty­kać jak naj­da­lej od niej. Bał się ode­rwać rękę od drew­na, mógł wtedy prze­wró­cić się i już nigdy nie wstać.

Koń wy­rósł przed nim i kłap­nął ostry­mi, żół­ty­mi zę­ba­mi. Adam w ostat­niej chwi­li uchy­li się, dzię­ki czemu nie stra­cił po­ło­wy twa­rzy. Za­to­czył się, jego dłoń stra­ci­ła kon­takt z burtą wozu, upadł na zie­mię.

Mu­siał od­su­nąć się od konia. Wi­dział jego czar­ne oczo­do­ły, mar­twe jak re­flek­to­ry nad­jeż­dża­ją­ce­go tira. Prze­to­czył się na brzuch i za­czął czoł­gać. Do­strzegł, że dziew­czy­na się po­ru­sza. Trzy­ma­jąc się fur­man­ki, ska­ka­ła na jed­nej nodze. Okrą­ży­ła jed­nak wóz z dru­giej stro­ny i po­de­szła do konia.

Za­czę­ła zdej­mo­wać po­stron­ki z szyi zwie­rzę­cia.

Adam znie­ru­cho­miał z prze­ra­że­nia.

– Głod­nyś? – za­py­ta­ła po­two­ra, de­li­kat­nie głasz­cząc jego po­kry­tą krwią szyję.

W od­po­wie­dzi za­rżał gło­śno.

Adam wie­dział, że ma tylko chwi­lę.

Pod­czoł­gał się do fur­man­ki i trzy­ma­jąc się jej, wstał, co było naj­trud­niej­szą rze­czą, jaką uczy­nił w życiu. Ale tylko przez chwi­lę, gdyż zaraz potem do­ko­nał nie­moż­li­we­go i wszedł na wóz, zo­sta­wia­jąc na nim krwa­we ślady.

Jego Lo­re­lei wciąż od­wią­zy­wa­ła zwie­rzę, gdy ude­rzył na nią z góry. Jed­nym cię­ciem po­zba­wił ją lewej ręki, a ko­lej­nym pra­wej. Kiedy upa­dła, wpa­ko­wał ostrze w szyję wy­raź­nie za­sko­czo­ne­go konia i ude­rzał, ude­rzał, ude­rzał, aż zbry­zgał ich wszyst­kich krwią, a łeb po­two­ra upadł na zie­mię.

De­ka­pi­ta­cję upio­ra, który uda­wał dziew­czy­nę imie­niem Ariet­ta, jego praw­dzi­wą Lo­re­lei, zo­sta­wił sobie na ko­niec. Wciąż na niego pa­trzy­ła, choć jej twarz po­kry­wa­ła maska krwi.

Puste oczy pełne kłamstw. Ciął.

Choć świat na­oko­ło wciąż był mokry, fur­man­ka wy­da­wa­ła się sucha, jak wyspa na morzu. Uznał to za znak. Uło­żył ciało upio­ra na de­skach i wyjął za­pal­nicz­kę.

By zabić ciem­ność, roz­pa­lił ogień.

Słoń­ce wy­ło­ni­ło się zza ho­ry­zon­tu w peł­nej kra­sie, a on sie­dział na brze­gu po­to­ku, ob­ser­wu­jąc pożar. Za­sta­na­wiał się, czy kie­dyś uro­śnie tu róża.

W końcu wstał i za­czął kuś­ty­kać w stro­nę domu.

Po dro­dze minął kilka osób. Widok za­krwa­wio­ne­go, ledwo ży­we­go czło­wie­ka z sie­kie­rą za­pew­ne mógł za­siać kilka plo­tek.

– Znów na­da­je! – krzy­czał do nich, uśmie­cha­jąc się jak sza­le­niec. Pa­trzy­li na niego ze zgro­zą, ale też z pew­nym zro­zu­mie­niem.

Wszedł­szy do domu, pierw­sze kroki skie­ro­wał w stro­nę radia. Odłą­czył je od prądu i po­rą­bał na ka­wał­ki.

A potem zwa­lił się do łóżka i za­snął.

***

Prze­klę­ta, sza­lo­na…

Lo­re­lei

Spo­ty­kasz ją któ­re­goś dnia

W nie­zna­nym mie­ście, gdzie pędzi ludzi tłum

Ma oczy pełne mor­skich fal

I mógł­byś przy­siąc, że sły­szysz rzeki szum

 

Adam wy­cią­gnął słu­chaw­ki z uszu i spoj­rzał przez okno na po­wo­li zmie­nia­ją­cy się kra­jo­braz. Coraz wyż­sze bu­dyn­ki, coraz bar­dziej za­kor­ko­wa­ne drogi. Za­wsze czuł się przy­tło­czo­ny w du­żych mia­stach. Nie­dłu­go au­to­bus po­wi­nien za­trzy­mać się na przy­stan­ku, o rzut be­re­tem od ho­te­lu.

Wy­na­jął pokój na trzy dni, ale miał dość pie­nię­dzy, by w razie ko­niecz­no­ści zo­stać dłu­żej. Sprze­dał ostat­nio kilka rzeźb. Wszyst­kie wy­ko­na­ne w ka­mie­niu. Nie­któ­re nawet nie­złe.

Nie wie­dział, ile zaj­mie mu od­na­le­zie­nie Ariet­ty. Wy­śle­dze­nie jej w sieci było łatwe. Do­wie­dział się, gdzie miesz­ka, czym się zaj­mu­je, jak teraz wy­glą­da. Oczy­wi­ście nie ode­zwał się do niej, bo co miał­by do niej na­pi­sać?

Kiedy do­tarł do ho­te­lu, ucie­szył się z windy i mięk­kie­go łóżka w po­ko­ju. Z okna wi­dział park, do któ­re­go chyba lu­bi­ła cho­dzić. To tam miał za­miar za­cząć po­szu­ki­wa­nia.

Skra­wek zie­le­ni oku­po­wa­li głów­nie eme­ry­ci, bandy mło­dych wy­rost­ków i ko­bie­ty z ma­ły­mi dzieć­mi. Adam zna­lazł wolną ławkę. Oparł laskę o sie­dze­nie i cze­kał.

Na­za­jutrz po­now­nie.

Wy­pa­trzył ją trze­cie­go dnia. Pcha­ła wózek, który mógł skry­wać jej wnucz­ka lub wnucz­kę. W końcu usia­dła kilka ławek dalej.

Wie­dział, że po­wi­nien być przy­go­to­wa­ny, wi­dział jej zdję­cia w In­ter­ne­cie, lecz mimo to nie po­tra­fił ukryć roz­cza­ro­wa­nia. My­śla­łeś, głup­cze, że nie zmie­ni­ła się przez trzy­dzie­ści osiem lat? Jego Lo­re­lei miała teraz po­marsz­czo­ną, za­czer­wie­nio­ną twarz, włosy po­kry­te farbą w krzy­kli­wym ko­lo­rze i upię­te w obrzy­dli­wy kok. A także spore pro­ble­my z nad­wa­gą.

W pew­nej chwi­li za­nu­ci­ła coś dla dzie­ciąt­ka i nawet jej głos, choć cał­kiem przy­jem­ny, wydał mu się za­chryp­nię­ty i zu­peł­nie nie­wła­ści­wy.

Mimo to Adam wstał i pod­pie­ra­jąc się laską, ru­szył w kie­run­ku ko­bie­ty. Była tu i żyła, cała i zdro­wa, tylko to po­win­no się li­czyć, praw­da?

Jed­nak co miał jej po­wie­dzieć? Wspo­mnieć, że da­rzył ją chorą mi­ło­ścią całe życie? Że kupił seks lalkę o jej wy­glą­dzie i lalka ta pró­bo­wa­ła go zabić? A może za­gad­nąć o ich wspól­nym zna­jo­mym, przez któ­re­go mu­sia­ła ucie­kać nago przez wio­skę?

Do­pie­ro gdy się zbli­żył, do­strzegł ob­rącz­kę na jej palcu. To prze­są­dzi­ło spra­wę. No cóż, przy­naj­mniej pró­bo­wa­łem. Czuł dziw­ną ulgę, jakby zrzu­cił z sie­bie zbyt długo dźwi­ga­ny cię­żar. Jesz­cze zdąży na po­po­łu­dnio­wy au­to­bus. Za kilka dni przy­je­dzie córka i tym razem zo­sta­nie na dłu­żej. Adam mu­siał zro­bić za­ku­py i po­sprzą­tać. Może wy­rzeź­bi coś dla Pau­lin­ki w ka­mie­niu?

Lo­re­lei, jakim byłem głup­cem.

Minął ko­bie­tę i ru­szył w stro­nę ho­te­lu. Nigdy się nie do­wie­dział, czy go za­uwa­ży­ła.

 

 

 

 

W tek­ście wy­ko­rzy­sta­łem na­wią­za­nia do wielu utwo­rów mu­zycz­nych, a oto pięć naj­waż­niej­szych. W róż­nym stop­niu za­in­spi­ro­wa­ły mnie, a cza­sem nawet ła­pa­ły w swe me­lo­die fa­bu­łę, by me­an­dro­wać nią w cie­kaw­szych kie­run­kach.

„Lo­re­lei” Scor­pions https://www.youtube.com/watch?v=8qDK2E57V7M 

"Twoja Lo­re­lei" Ka­pi­tan Nemo https://www.youtube.com/watch?v=g1lzCzKyn48 

"Lo­re­lei" The­atre of Tra­ge­dy https://www.youtube.com/watch?v=nq9jbh2LX1I 

"Szma­rag­do­wa noc" Ar­tro­sis https://www.youtube.com/watch?v=F07bu1YwTis 

"The Wil­low Maid" Eru­tan https://www.youtube.com/watch?v=E52rxz2sjRs 

Koniec

Komentarze

Faj­nie, że po­ka­za­łeś ko­lej­ny od­ci­nek radia.

Hi­sto­ria in­te­re­su­ją­ca, ale jak na mój gust odro­bi­nę prze­ga­da­na. Pły­nie ryt­mem wła­ści­wym dla książ­ki, nie dla opo­wia­da­nia. Może to i od­po­wied­nia droga.

Kto by po­my­ślał, że da się skrzy­żo­wać ro­man­si­dło z hor­ro­rem…

Cią­gle nie wiem, czy ki­bi­co­wa­łam bo­ha­te­ro­wi, czy nie. W walce o życie – ow­szem. Ale na pewno to nie jest świe­tla­na po­stać. A to wyda całą kasę na dmu­cha­ną lalę, a to od­rą­bie przy­ja­cie­lo­wi ka­wa­łek palca…

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Dzię­ki za wi­zy­tę :)

A to wyda całą kasę na dmu­cha­ną lalę

Do­sta­łem kie­dyś dmu­cha­ną jako pre­zent w ra­mach żartu :) I po­wiem Ci, że nie była zbyt po­cią­ga­ją­ca, de­li­kat­nie to uj­mu­jąc :) Jed­nak tech­ni­ka po­szła mocno do przo­du, i te na­praw­dę dro­gie (nie dmu­cha­ne, ale na szkie­le­cie) wy­glą­da­ją nie­mal jak praw­dzi­wi lu­dzie.

Wie­rzę, dla mnie dmu­cha­ny lalek to też nie jest ideał męż­czy­zny. ;-)

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Umiesz pisać tak, że czło­wie­ko­wi robi się mo­men­ta­mi nie­swo­jo :) Sceny z ra­diem i lalą – to imo te naj­lep­sze. Zwłasz­cza lala, bo radio to już wiem z po­przed­niej czę­ści, że le­piej je omi­jać z da­le­ka ;)

Tro­szecz­kę mia­łam wra­że­nie prze­ga­da­nia czę­ści oby­cza­jo­wo-ro­man­so­wej, nie do końca uwie­rzy­łam w tę ob­se­sję bo­ha­te­ra po za­le­d­wie paru chwi­lach, gdy wi­dział Ariet­tę – i rów­nie szyb­kie roz­cza­ro­wa­nie. A ma­ru­dził przez tyle lat. W pew­nym mo­men­cie mia­łam wra­że­nie, że on ją zabił i wy­parł ze świa­do­mo­ści :) ale Twoje roz­wią­za­nie zgrab­ne i prze­ko­nu­ją­ce. Będę cze­kać na ko­lej­ny od­ci­nek! A na razie kli­czek.

Z przy­jem­no­ścią prze­czy­ta­łam ko­lej­ny od­ci­nek opo­wie­ści o upior­nym radiu :) Tym razem po­ło­ży­łeś na­cisk na nieco od­mien­ne spra­wy, tak czy ina­czej, bar­dzo do­brze Ci wy­szło po­łą­cze­nie ro­man­su z hor­ro­rem. Poza tym jak to u Cie­bie świet­nie na­pi­sa­ne :)

Oczy­wi­ście kli­kam bi­blio­te­kę i cze­kam na dal­sze czę­ści :)

Czy­ta­ło się przy­jem­nie, w za­sa­dzie nie po­czu­łem, że tekst ma aż 70 ty­się­cy zna­ków.

Naj­bar­dziej wcią­ga­ły frag­men­ty, w któ­rych po­ja­wia się radio lub lalka (to, o czym pi­sa­ła Bel­la­trix), choć ele­men­ty oby­cza­jo­we też stoją na wy­so­kim po­zio­mie. Nie od­czu­łem prze­ga­da­nia, ale to pew­nie w dużej czę­ści za­le­ży od gustu.

Naj­mniej z kolei spodo­ba­ły mi się re­tro­spek­cje z par­kin­giem. Sam po­mysł na po­wra­ca­nie do tam­tych wy­da­rzeń jest ok, ale zde­cy­do­wa­nie wo­lał­bym, żeby sam wy­pa­dek był bar­dziej in­te­re­su­ją­cy / po­my­sło­wy. Wy­da­rze­nia z par­kin­gu wy­da­ły mi się ba­nal­ne i nie­zbyt wia­ry­god­ne, tak jakby za­bra­kło w tych frag­men­tach po­my­słu.

Z mi­nu­sów może jesz­cze *spo­iler od­rą­ba­nie ko­niusz­ka palca. Wy­da­ło mi się mało nie­wia­ry­god­ne, że Adam był w sta­nie się za­mach­nąć i ude­rzyć tak, by tra­fić w kon­kret­ny palec i to jesz­cze w jego ko­niec (Paweł po­wi­nien też zdą­żyć ru­szyć dło­nią). Mi na pewno by się to nie udało, a bo­ha­ter był prze­cież w bar­dzo sła­bym sta­nie. *spo­iler

Ale to szcze­gó­ły nie­znacz­nie wpły­wa­ją­ce na od­biór. Ogól­nie opo­wia­da­nie mnie wcią­gnę­ło, hi­sto­ria wy­da­je się do­brze prze­my­śla­na, a koń­ców­ka robi wra­że­nie. Na pewno na plus bo­ha­ter, po­świę­casz mu sporo miej­sca i w efek­cie wy­cho­dzi dość nie­ty­po­wo i wzbu­dza emo­cje. Do stylu i spo­so­bu „stra­sze­nia” nie mogę się przy­cze­pić – ostat­nio coraz wię­cej au­to­rów skrę­ca w stro­nę new weird, Ty po­sta­wi­łeś bar­dziej na kla­sy­kę. Gęsta at­mos­fe­ra i wzbu­dza­nie nie­po­ko­ju – to na pewno wy­szło tutaj jak trze­ba.

Na razie zgła­szam do bi­blio­te­ki, no­mi­na­cję do piór­ka jesz­cze prze­my­ślę.

Nie czy­ta­łam pierw­sze­go opo­wia­da­nia o Radiu, ale cho­ler­ka, na pewno nad­ro­bię! Bar­dzo cie­ka­wa kon­cep­cja i styl też fajny :) 

Bel­la­trix, ka­tia­72, Per­rux, Char­li­se­Eile­en – dzię­ki za ko­men­ta­rze.

Do­brze pa­mię­tam pierw­sze opo­wia­da­nie o Noc­nym Radiu, więc wie­dzia­łam, że Lo­re­lei nie bę­dzie hi­sto­rią siel­ską i aniel­ską, no i nie za­wio­dłam się. A choć od mo­men­tu do­star­cze­nia pacz­ki do­my­śla­łam się, że jej za­war­tość sta­nie się dla Adama źró­dłem po­waż­nych kło­po­tów, czy­ta­łam z dużym za­cie­ka­wie­niem i pewną obawą o los bo­ha­te­ra. Nie­źle wy­pa­dło też po­ka­za­nie udzia­łu Pawła w wy­da­rze­niach sprzed lat.

Na­to­miast z pewną nie­wia­rą pod­cho­dzę do uczu­cia, które za­wład­nę­ło Ada­mem w wieku pa­cho­lę­cym, trwa­ło przez nie­mal czte­ry de­ka­dy i miało de­cy­du­ją­cy wpływ na wszyst­ko, co się wy­da­rzy­ło. No, jakoś nie umiem tego przy­jąć do wia­do­mo­ści.

Wy­ko­na­nie cał­kiem nie­złe, ale tra­fi­ło się parę uste­rek.

 

Uj­rzał fur­ma­na, który gó­ro­wał na roz­kle­ko­ta­ną zbit­ką desek… ―> Li­te­rów­ka. Czy to na pewno była zbit­ka?

A może: Uj­rzał fur­ma­na, który gó­ro­wał nad roz­kle­ko­ta­ną ster­tą desek

 

a skoń­czył na fa­ce­bo­oku. ―> …a skoń­czył na Fa­ce­bo­oku.

 

Ubrał swą Lo­re­lei w białą bluz­kę, ja­sno­nie­bie­ską su­kien­kę do kolan… ―> Skoro ubrał ją w su­kien­kę, to po co bluz­ka?

A może miało być: Ubrał swą Lo­re­lei w białą bluz­kę, ja­sno­nie­bie­ską spód­nicz­kę do kolan

Su­kien­ka i spód­ni­ca to dwa cał­kiem różna stro­je.

 

On ją zna – po­my­ślał o pro­wa­dzą­cym radio. ―> Czy można pro­wa­dzić radio?

Pro­po­nu­ję: On ją zna – po­my­ślał o pro­wa­dzą­cym au­dy­cję.

 

Paweł był wy­raź­nie zdez­o­rien­to­wa­nym emo­cja­mi przy­ja­cie­la… ―> Li­te­rów­ka.

 

żyli ponoć lu­dzie, co od wie­ków nie wi­dzie­li… ―> …żyli ponoć lu­dzie, któ­rzy od wie­ków nie wi­dzie­li

 

Sie­dział potem jesz­cze chwi­lę otę­pia­ły, a potem za­wlókł się… ―> Czy to ce­lo­we po­wtó­rze­nie?

 

Wziąć ją i.. ―> Wie­lo­krop­ko­wi bra­ku­je jed­nej krop­ki.

 

ma­szy­nę do szy­cie mamy. ―> Mama była szyta ma­szy­ną?

Może: …mamy/ ma­mi­ną ma­szy­nę do szy­cia.

 

gdzie nad­szarp­nął swój i tak mocno nad­szarp­nię­ty bu­dżet. ―> Czy to ce­lo­we po­wtó­rze­nie?

 

Może po­wi­nien się ci­szyć, ale… ―> Li­te­rów­ka.

 

za­czął po­ru­szać się po omac­ku, sma­ga­jąc dło­nią gład­kie ścia­ny. ―> Czy na pewno sma­gał ścia­ny?

Może: …za­czął po­ru­szać się po omac­ku, do­ty­ka­jąc dło­nią gład­kich ścia­n.

 

Jej wskrze­sze­nie za­ję­ło mi nieco dłu­żej, bo trzy­dzie­ści osiem lat. ―> Jej wskrze­sze­nie trwa­ło nieco dłu­żej, bo trzy­dzie­ści osiem lat. Lub: Jej wskrze­sze­nie za­ję­ło mi nieco wię­cej czasu, bo trzy­dzie­ści osiem lat.

 

ta duża, szara mu­sia­ła być kie­dyś białą bluz­ką, ta nie­bie­sko­sza­ra su­kien­ką… ―> …ta nie­bie­sko­sza­ra spód­nicz­ką

 

i nie słu­chaj tego szaj­su nigdy więc. ―> Chyba miało być: …i nie słu­chaj tego szaj­su nigdy wię­cej.

 

Gło­śno dy­szał, a przez ból nogi kil­ka­krot­nie jęk­nął z bólu. ―> Brzmi to fa­tal­nie.

 

Oczy­wi­ście nie ode­zwał do niej… ―> Chyba miało być: Oczy­wi­ście nie ode­zwał się do niej

 

Skra­wek zie­le­ni oku­py­wa­li głów­nie eme­ry­ci… ―> Skra­wek zie­le­ni oku­powa­li głów­nie eme­ry­ci

Za SKP PWN: oku­pićoku­py­wać 1. «osią­gnąć coś wiel­kim kosz­tem» 2. «wy­na­gro­dzić» oku­po­wać 2. «przez pe­wien czas zaj­mo­wać ja­kieś miej­sce, po­miesz­cze­nie po to, by osią­gnąć wy­zna­czo­ny cel» 3. pot. «długo cze­goś uży­wać lub długo gdzieś prze­by­wać»

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Dzię­ki, Re­gu­la­to­rzy. Wpro­wa­dzi­łem po­praw­ki :) 

 

Na­to­miast z pewną nie­wia­rą pod­cho­dzę do uczu­cia, które za­wład­nę­ło Ada­mem w wieku pa­cho­lę­cym, trwa­ło przez nie­mal czte­ry de­ka­dy i miało de­cy­du­ją­cy wpływ na wszyst­ko, co się wy­da­rzy­ło.

Fakt, uczu­cie było dziw­nie mocne, ale z cza­sem gasło i pew­nie zga­sło­by cał­ko­wi­cie, gdyby nie radio. Bo­ha­te­ra zo­sta­wia żona (wtedy dziew­czy­na znad po­to­ku jest już tylko wspo­mnie­niem) i tej samej nocy radio gra dla niego pio­sen­kę i roz­pa­la na nowo uczu­cie do tam­tej dziew­czy­ny. Bo­ha­ter chwy­cił się go i mocno trzy­mał, bo nic in­ne­go mu nie po­zo­sta­ło.

No tak, Zyg­fry­dzie, mogło być i tak jak mó­wisz – uczu­cie do nie­zna­jo­mej za­wład­nę­ło Ada­mem na amen, a potem, pod­sy­ca­ne sa­mot­no­ścią i au­dy­cja­mi, nie gasło. ;)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Od­bie­ram tekst po­dob­nie jak Fin­kla – faj­nie, ze “Nocne Radio” ma ko­lej­ną część, ale… wy­szło prze­ga­da­nie. Nawet bar­dzo, po­mi­mo płyn­no­ści stylu, w jakim pi­szesz. Tro­chę faj­nych tech­nik, typu wpla­ta­nie tek­sów pio­se­nek (dawno tego w opo­wia­da­niach nie wi­dzia­łem), tro­chę do­bre­go po­ka­za­nia ma­ło­mia­stecz­ko­wo­ści, ale jed­nak jako ca­łość nie to.

Ser­decz­nie po­le­cam ten tekst, bo cie­ka­we przed­sta­wie­nie ob­se­sji ma­ło­mia­stecz­ko­we­go zwy­kłe­go czło­wie­ka i motyw grozy urze­kły mnie tutaj już od pierw­sze­go czy­ta­nia. Su­ge­styw­ny opis świa­ta, świet­nie do­bra­ne mo­ty­wy mu­zycz­ne i radio, które naj­pierw w tle, a potem już cał­kiem na pierw­szym pla­nie za­czy­na mie­szać bo­ha­te­ro­wi w gło­wie. Na­praw­dę warto.smiley

Dzię­ku­ję za ko­men­ta­rze :)

Jak dla mnie opo­wia­da­nie takie… let­nie. Pierw­sza część Noc­ne­go Radia bar­dzo mi się po­do­ba­ła, nie mo­głem więc od­pu­ścić sobie dru­giej.

Na­pi­sa­ne jak zwy­kle świet­nie, po­sta­ci trzy­ma­ją po­ziom (a nawet pion :D), akcja po­wol­na, ale nie­prze­sad­nie. Czy­ta­łem na wy­dru­ko­wa­nym pdf.-ie, to też pew­nie miało zna­cze­nie – oczy mniej zmę­czo­ne.

Nie ku­pu­ję sceny z pal­cem (wiesz, o co mi cho­dzi, mam na­dzie­ję). Uwa­żam, że Adam mógł ude­rzyć obok, to by wy­star­czy­ło jako stra­szak, a re­ak­cja “tego dru­gie­go” by­ła­by bar­dziej prze­ko­nu­ją­ca – piszę enig­ma­tycz­nie, by unik­nąć spoj­le­rów ;)

Co do za­strze­żeń Belli i Reg, nie po­dzie­lam ich. Ro­zu­miem, że dla Adama chwi­la z dzie­ciń­stwa była czymś mi­stycz­nym, nie­za­po­mnia­nym. Jeśli nie za­ko­chał się praw­dzi­wie w przy­szło­ści, mógł to pa­mię­tać, wspo­mi­nać, pie­lę­gno­wać… Sło­wem – ak­cep­tu­ję, że tak mogło się stać.

Za­koń­cze­nie spo­koj­ne, ale fajne.

Jeśli cho­dzi o mi­nu­sy, to poza w/w sceną, przede wszyst­kim taka fa­bu­lar­na kla­sy­ka. Bra­kło mi ele­men­tów, które rze­czy­wi­ście wy­róż­nia­ły­by Lo­re­lei na tle in­nych hor­ro­rów. A, co za tym idzie, spra­wia­ły­by, że za­pa­mię­tał­bym opo­wia­da­nie na bar­dzo długo.

Tak czy ina­czej – stem­pel ja­ko­ści jak naj­bar­dziej się na­le­ży.

 

Trzy­maj się.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu prze­strze­ni ani mi­ło­ści. Jest tylko cisza."

Co­unt­Pri­ma­gen, dzię­ki za od­wie­dzi­ny :)

Na po­czą­tek plus za utwór Eru­tan. Też go lubię :)

Przy­sze­dłem, ocze­ku­jąc hor­ro­ru z ele­men­ta­mi oby­cza­jów­ki, a do­sta­łem oby­cza­jów­kę z ele­men­ta­mi… na­pię­cia, bo ra­czej grozy nie czu­łem. I tu tro­chę szko­da, bo aku­rat oby­cza­jów­ki mnie dosyć nudzą – co nie­ste­ty prze­ło­ży­ło się na to, że na ko­niec nie byłem jakoś szcze­gól­nie ukon­ten­to­wa­ny tek­stem.

Jed­nak to zrzę­dze­nie an­ty-oby­cza­jow­ca, bo od stro­ny tech­nicz­nej nie ma się do czego przy­cze­pić. Ję­zy­ko­wo jest okej. Po­sta­cie wy­raź­ne, pełne, mocne od stro­ny cha­rak­te­ru, a re­la­cje mię­dzy nimi za­ry­so­wa­łeś wy­raź­ne – to zwłasz­cza widać w roz­mo­wach Pawła i Adama. Tempo dosyć po­wol­ne, ale pa­su­ją­ce do kli­ma­tu sa­mot­ne­go czło­wie­ka na wsi.

Tak więc kon­cert fa­jer­wer­ków nie do końca dla mnie, ale kunszt wy­ko­na­nia do­ce­niam :)

Won't so­me­bo­dy tell me, an­swer if you can; I want so­me­one to tell me, what is the soul of a man?

No­Whe­re­Man, dzię­ki za ko­men­tarz.

Eru­tan jest wspa­nia­ła, nie­sa­mo­wi­te, że ktoś może być aż tak wszech­stron­nie uta­len­to­wa­ny. Mam na­dzie­ję, że jesz­cze kie­dyś za­śpie­wa…

A po­rzu­ca­jąc temat sztu­ki i ar­ty­stów, cie­szę się, że w moim opo­wia­da­niu zna­la­złeś plusy, mimo że nie było w Twoim gu­ście :)

Fajne, po­do­ba­ło mi się :)

Przy­no­szę ra­dość :)

Dzię­ki, Anet!

Cie­szę się, że po­wsta­ła druga część jed­ne­go z moich ulu­bio­nych opo­wia­dań na NF. Styl przy­po­mi­na nieco “Ko­ściół” Mag­da­le­ny Go­dlew­skiej i Łu­ka­sza Kieł­ba­sy ze zbio­ru “Hor­ror na Roz­to­czu”. O, jakże ja lubię takie hi­sto­rie: filmy i książ­ki. No a Adam to moje ulu­bio­ne mę­skie imię, któ­re­go sam chęt­nie uży­wam w od­nie­sie­niu do bo­ha­te­rów. ;-)

Ma­ciek­zol­now­ski, dzię­ki za ko­men­tarz. Nie znam tego zbio­ru, ale wy­glą­da cie­ka­wie.

Po­le­cam, jest też au­dio­bo­ok na YT. Zaj­rzyj, a zo­ba­czysz, że przy­pad­nie Ci do gustu. Mnie przy­padł. Poza tym fajny jest też, jako wzo­rzec, stary, ale wciąż jary “Klub sied­miu przy­gód” (zbiór po­wie­ści dla dzie­ci i mło­dzie­ży o mło­dzie­ży). Może znasz? Jak nie, to po­le­cam. Dla fanów fil­mo­we­go “Go­onies” 1985 oraz ludzi, któ­rzy spo­glą­da­ją z sen­ty­men­tem na lata dzie­ciń­stwa, 80-te w tym kon­kret­nym przy­pad­ku. :-)

Prze­czy­ta­łam już kilka dni temu. Zga­dzam się, że można było nieco skró­cić, ale ogól­nie po­do­ba­ło mi się, choć nie do końca zro­zu­mia­łam mo­ty­wa­cję głów­ne­go bo­ha­te­ra, który za­ata­ko­wał swo­je­go przy­ja­cie­la. Aż tak go oma­mi­ło nocne radio?

"Myślę, że jak czło­wiek ma w sobie tyle nie­sa­mo­wi­tych po­my­słów, to musi zo­stać pi­sa­rzem, nie ma rady. Albo do czub­ków." - Jo­na­than Car­roll

Ma­ciek­zol­now­ski, po­sta­ram się rzu­cić okiem, jak będę miał chwi­lę.

 

Mor­gia­na­89, dzię­ki za ko­men­tarz. Adam był przez pe­wien czas prze­ko­na­ny, że Paweł zabił dziew­czy­nę, więc tak, zo­stał mocno zma­ni­pu­lo­wa­ny.

Nowa Fantastyka