
Siemanko. Jak zwykle z pewną taką nieśmiałością, zapraszam śmiałków do lektury najdłuższego opowiadania, jakie kiedykolwiek napisałem.
Bardzo dziękuję profesor Bellatrix za pomoc przy tym tekście.
Siemanko. Jak zwykle z pewną taką nieśmiałością, zapraszam śmiałków do lektury najdłuższego opowiadania, jakie kiedykolwiek napisałem.
Bardzo dziękuję profesor Bellatrix za pomoc przy tym tekście.
– Zostaw, nie odsłaniaj – mamrocze Beti zaspanym, stłumionym przez poduszkę głosem.
Zdecydowanym ruchem pociągam łańcuszek rolety, pożółkła kurtyna podnosi się i wpuszcza do pokoju mętne światło. Patrzę na stojące jak nieruchomy tłum wyblakłe bloki, a te odwzajemniają się tysiącem pustych spojrzeń.
– Wstawaj – rzucam. – Idziemy po prowiant.
– No weź, pójdź sam, choć raz. A potem zrób mi śniadanie do łóżka, poproszę tosty, do tego sok pomarańczowy. – Beti wysyła mi spośród wygniecionej pościeli koci uśmiech.
Mam dość tego cotygodniowego teatrzyku.
– Bardzo śmieszne, naprawdę. Chcesz swój przydział, masz być na miejscu, dobrze o tym wiesz. Zbieraj się.
Wzdycha zrezygnowana, ale siada na łóżku. Nawet teraz, gdy chwilami mamy siebie dość, nie mogę oderwać wzroku od jej ledwo zakrytych koszulką ud. Beti nawet nie ma zamiaru się przebierać, zakłada wydeptane kapcie z brudnoróżowego tworzywa, wstaje i patrzy przez okno z niesmakiem.
– A wiesz, że za tymi blokami jest las? Pójdziesz kiedyś ze mną, co, Nick?
– Las? Chyba kolejnych bloków.
– Prawdziwy, zielony las, głupku – mówi dziewczyna i wychodzi z mieszkania.
Razem z innymi ludźmi z bloku, trzymając w rękach plastikowe torby, czekamy stłoczeni na klatce schodowej, rojąc się na kilku piętrach jak szeleszczące owady. Co kilka sekund robimy jeden-dwa kroczki w dół, schodek po schodku, piętro po piętrze, by w końcu dotrzeć na parter, gdzie zorganizowana jest Strefa Zaopatrzenia.
Betonowa podłoga jest tu pocięta krechami żółto-czarnej taśmy. Dziesiątki plakatów informacyjnych krzyczą na nas grubymi literami, że mamy się ustawiać jeden za drugim, co pół metra, zgodnie z tym, jak nakazują linie na podłodze, że mamy słuchać funkcjonariuszy i zachowywać spokój, że jest zakaz wyjścia z budynku, bo to stan wyjątkowy.
Gdy już wchodzimy do Strefy, wszystko zaczyna się dziać bardzo szybko. Stajemy, jeden za drugim, z przygotowanymi torbami. Po drugiej stronie żółto-czarnych linii gwardzista ponagla nas tym charakterystycznym dla wszystkich policjantów, ochroniarzy, strażników, celników i innych mundurowych machnięciem ręki. “Przechodzić, przechodzić” – słychać z głośników zamontowanych na hermetycznych hełmach żołnierzy. Idziemy więc, krok po kroku, byle nie za blisko siebie, byle nie za daleko, bo wtedy ruchy rąk stają się gwałtowne, polecenia głośniejsze, a głosy groźnie zachrypnięte.
– Stop! Czekaj! Krok w przód! Krok w tył! Przechodź! – Padają warknięcia i szczeknięcia. Zatrzymujemy się więc, stoimy, robimy małe kroczki, wszystko pod dyktando gwardzistów obserwujących nas zza poliwęglanowych zasłon czarnych kasków.
Moja kolej; staję na środku wyklejonego taśmą kwadratu, do torby wrzucają mi przydział jedzenia – parę puszek, mleko w proszku, zupki błyskawiczne, makaron; kosmetyki – żel do mycia i pastę do zębów; do tego kawa, czekolada, butelka wódki i papierosy, paczka prezerwatyw.
– Jakieś leki? Podaj numer identyfikacyjny – warczy stojący przede mną olbrzym w kombinezonie z ciemnego tworzywa. Wszyscy żołnierze są w tych kombinezonach ogromni, potężni, przerażający. Ci, którzy nie zajmują się zapełnianiem naszych siatek zapasami na cały tydzień, po prostu stoją ze strzelbami niedbale wycelowanymi w sufit.
– Nie, bez leków – odpowiadam.
Dwa metry za mną, w swoim kwadracie z taśmy Beti próbuje zagadać żołnierzy, uśmiecha się i gestykuluje, jednak ci przeganiają ją krzycząc, żeby nie przeszkadzała; ruchy ich odzianych w ciężkie rękawice rąk znów robią się krótsze i ostrzejsze. Opuszczamy Strefę Zaopatrzenia; strefę krzyków i poganiania, strefę unoszącego się w powietrzu strachu.
Dochodzimy z Beti do wind, którymi mieszkańcy po otrzymaniu swoich racji wjeżdżają na wyższe piętra. Rozpoczyna się kolejny etap rytuału, jaki odgrywamy tu wszyscy co tydzień od ponad trzech miesięcy.
Bo mamy tutaj, w bloku, drugą Strefę. To Strefa Gromadzenia Zapasów na Czarną Godzinę, jak twierdzą jej założyciele.
– Dzień dobry – sapie Siwy, zastępując nam drogę. Jego umięśnione, wytatuowane ręce podsuwają w naszym kierunku szeroko rozwartą paszczę wielkiego wora oklejonego podprowadzonymi skądś rządowymi nalepkami: “ZAOPATRZENIE”, “OBOWIĄZUJE BEZWZGLĘDNE POSŁUSZEŃSTWO WOBEC FUNKCJONARIUSZY”, “ZAGROŻENIE BIOLOGICZNE”. “KWARANTANNA”.
– Zgodnie z ustaleniami komisji mieszkańców, zbieramy część prowiantu na czarną godzinę. Bądźmy przygotowani na najgorsze, prawda? – mówi któryś z pozostałych chłopaków. Nie mają broni i pancerzy, nie muszą. Wrzucamy do worka część zapasu papierosów, jedną z butelek wódki i konserwę.
– Proszę zanotować: Beti i Wtyczka, piętro czternaste, składka uiszczona – komenderuje Siwy, choć żaden z jego kumpli nie ma przy sobie nic do pisania. Mięśniak przygląda mi się uważnie. Wiem co będzie dalej, przerabialiśmy to już. Sięgam do kieszeni, co nie umyka bystrym, świńskim oczkom.
– Jak tam naszemu VIP-owi pasują warunki w naszych skromnych progach?
Znów ten sam żart, po raz któryś już. Mam ochotę powiedzieć tym gnojkom, że to wcale nie jest śmieszne, że mogliby się bardziej postarać, bo się powtarzają. Zamiast tego, wyciągam z kieszeni tabliczkę czekolady.
– Proszę przekazać szanownemu komitetowi… – zaczynam swoją formułkę.
– Komisji! – poprawia mnie Siwy.
– Tak… Jasne, komisji, właśnie. No więc proszę przekazać ode mnie serdeczne podziękowania – mówię i wrzucam do worka tabliczkę czekolady.
– I to ja rozumiem, nie, chłopaki? – Siwy klepie mnie po plecach, a potem, jakże znajomym machnięciem ręki, kieruje nas w stronę windy. – Dziękujemy i życzymy miłego dnia, przechodzić, przechodzić!
Wchodzimy do windy i w milczeniu suniemy na górę. Okropnie długo trwa ta jazda starą, wysłużoną puszką. Zatrzymujemy się na kilku poziomach, kolejni pasażerowie wysiadają bez słowa.
Ostatnie piętra pokonujemy we troje, bo jedzie z nami któryś z tych pryszczatych gówniarzy. Skubaniec szczerzy się od ucha do ucha, gapiąc bez krępacji na nogi Beti i rysujące się pod jej koszulką sutki. W pewnym momencie dyskretnie celuje w Beti obiektywem telefonu, jednak ta opieprza go z góry na dół i każe mu schować sobie ten telefon w dupę, bo na pewno mu się to spodoba, bo jest zboczeńcem. Młody czerwienieje na twarzy i mamrocze coś o tym, że wyciągnął telefon, bo tylko chciał coś sprawdzić.
Na naszym piętrze natykamy się na grupę sąsiadów. To kolejny zwyczaj powtarzany tu co poniedziałek.
– Dzień dobry, dzień dobry, czy są już wszyscy? – krzyczy radośnie jeden z nastolatków stając na palcach i rozglądając się wokół, jakby próbował policzyć zebranych.
– To wszyscy, wjechałem z ostatnimi! – Szczerzy się do nas gówniarz z windy.
Cała sytuacja przypomina trochę scenkę z miejskiego deptaku, na którym młodzi artyści urządzają występ: grupkę nastolatków otacza szczelnym kręgiem niewielki tłumek, wśród którego uwija się młoda dziewczyna z torbą i zbiera opłaty za występ.
– Śmiało, proszę bardzo, nasi przyjaciele spod dwunastki, prosimy o wpłatę abonamentu na media, czekamy tylko na was – nawołuje najbardziej wyszczekany z całej paczki, wyglądający na jakieś piętnaście lat, chłopak z tlenioną czupryną.
Wyciągam z siatki jedną z konserw, jednak wcina się pryszczaty szczyl z windy.
– Na dole dali jedną czekoladę, to na pewno mają jeszcze jedną! – rzuca patrząc na Beti złośliwie.
– Czekolada, tak, no brakuje nam akurat jednej tabliczki – przyznaje tleniony blondas.
– Nie mamy, oddaliśmy na dole, do rezerwy – tłumaczę.
– Jasne. Ale Beti ma pewnie jeszcze drugą, co? Beti? – pyta gówniarz z windy, krzywiąc twarz w sztucznym uśmiechu.
Wtedy na korytarzu robi się bardzo cicho. Milkną sąsiedzkie rozmowy i szuranie stóp po wypolerowanym przez lata betonie. Rozglądam się zaskoczony, próbując znaleźć przyczynę. Spojrzenia wszystkich wędrują od Beti, do pyskatego malca i z powrotem. Młodemu rzednie mina.
– Nie rozpędzaj się tak, bo powiem twojej mamusi – mówi w końcu Beti z uśmiechem, który nie dociera do jej oczu.
Chłopak zupełnie traci rezon – z niewyraźną miną robi parę kroków w tył i znika wśród zebranych tu ludzi.
– No dobrze, to my bardzo dziękujemy za wpłaty i zapraszamy na serwis informacyjny – przerywa milczenie nastolatek z białymi włosami.
Na środek holu wkracza Gruba, która chyba ma wśród tych młodych największy posłuch. Niezgrabna nastolatka poci się i dostaje zadyszki po wypowiedzeniu ledwie jednego zdania. Patrzy w tablet i zaczyna czytać.
Dowiadujemy się od niej, że na świecie w wyniku epidemii zachorowało już miliard siedemset milionów ludzi, ale tak naprawdę to tylko szacunki, bo nie da się tego wszystkiego policzyć. Że prawdopodobnie zmarło już ponad pięćset milionów. Że śmierć jest wszędzie dookoła, a jedyne, co możemy zrobić, to ukryć się przed nią i czekać, aż sobie pójdzie albo nas znajdzie. Że lekarze walczą, naukowcy pracują, rządy robią co mogą, obywatele współpracują…
Odpływam.
Nie mogę tego słuchać.
Co się stało ze mną, tak bardzo przejmującym się jeszcze jakiś czas temu każdą kolejną informacją o postępach epidemii? Przed trzema miesiącami, jeszcze zanim tu trafiłem, to wszystko dopiero się zaczynało. Pamiętam ten nieśmiały z początku i trochę wstydliwy lęk przed nowym, zupełnie nieznanym zagrożeniem. Gdzieś daleko, na innym kontynencie, w innym kraju. U nich, nie u nas.
Ale strach rósł sobie powoli, oplótł nas siecią cienkich, białych korzonków, by w końcu rozkwitnąć bujnie i gwałtownie wraz z pierwszymi doniesieniami o pojedynczych przypadkach, setkach, tysiącach, dziesiątkach tysięcy ofiar. Blisko, coraz bliżej.
Nie ma we mnie już tego niepokoju, który kazał mi wciąż sprawdzać i ekscytować się newsami o śmierci, nawet jeśli nigdy jej nie zobaczyłem na własne oczy.
Teraz nadal jej nie widzę. Nie mogę nawet sprawdzić najnowszych wiadomości. Moje łącze nie jest w stanie znaleźć sieci, przeszkadza mi tylko swoim milczeniem, tym ciągłym brakiem sygnału, jest jak dziura w zębie, którą wciąż sprawdzam językiem.
Teraz o śmierci dowiaduję się od garstki gówniarzy z bloku, którzy twierdzą, że mają jeszcze dostęp do netu, bo Gruba jest geniuszem i zna się na elektronice.
Wciąż pinguję sieć. I wciąż odpowiada mi cisza.
***
Mieszkanie Beti jest maleńkie nawet jak na kawalerkę; mniejsze niż sam tylko mój pokój w domu rodziców pod Kopułą. Dziewczyna ma tu stolik, dwa plastikowe krzesła, aneks kuchenny i łazienkę wielkości schowka na miotły. Śpimy na rozłożonej wersalce, której nie chce nam się już składać.
Na ścianie przy łóżku wisi wyblakła fototapeta. Na zdjęciu jest gęsty, świerkowy las z przezierającymi przez gałęzie promieniami słońca. To jedyna rzecz, którą można tu uznać za ozdobę.
Beti czasem snuje opowieść o lesie. Z początku wywoływało to mój pobłażliwy uśmiech, jednak teraz mam tej paplaniny trochę dość. Nie chcąc robić jej przykrości, nie okazuję tego po sobie.
Im głębiej, tym las jest bardziej ciemny i cichy. W dole, wąskimi ścieżkami wydeptanymi w grubym igliwiu, przemykają jego mieszkańcy. Beti nie wie, kim są, mówi tylko o ich cieniach, szeptach i ledwo słyszalnych krokach. Czasem, kiedy jest upalona, w jej historyjkach pojawiają się tajemnicze postacie, a właściwie jedna.
– To Pani lasu, jest bardzo potężna – opowiada Beti nieobecnym głosem, przeciągając sylaby. – Źli ludzie zabrali jej królestwo, ale Władczyni wróci silniejsza, odzyska władzę nad nimi wszystkimi i świerkowy las znów będzie szumiał.
Oczywiście, nigdy nie dane mi było poznać tej historii do końca. Beti zostawia ją zawsze rozgrzebaną i zasypia, zanim zdoła posplatać ze sobą wszystkie wątki.
Nie mogła widzieć nigdy lasu, tak jak nigdy nie widziałem go na własne oczy ja. Bo nasz świat to bloki i kopuły. Nasz świat to jałowe pustynie pełne martwych drzew i suchych kości, upały, smród wysypisk, smród wdychanego powietrza.
Najważniejsze w klitce Beti jest okno. Leżę na wznak, patrzę na ten wielki kwadrat. Najczęściej niebo jest brudnoszare, jakby zasnute dymem. Czasem jest stalowoszare, puste i pozbawione treści, ale czasem wypełnione ciemnym, głębokim granatem i choć nie widać gwiazd wiem, że gapię się prosto w kosmos.
Ale kiedy niebo za oknem jest błękitne i przechadzają się po nim leniwie stada chmur, mówię o tym Beti. Dziewczyna przysuwa się do mnie, leżymy razem i patrzymy na niekończący się marsz. Przez te parę chwil, gdy kolejne obłoki pojawiają się z jednej strony okna, by zaraz zniknąć z drugiej, próbujemy nazywać ich kształty i opisujemy je sobie. I najczęściej okazuje się, że każde z nas widzi za oknem coś innego. To nasza jedyna rozrywka, jedyne zajęcie od tygodni.
– Wolałbyś być gdzie indziej, prawda? – pyta Beti, patrząc w okno.
– A ty nie? – odpowiadam po dłuższej chwili, kilku minutach, a może godzinie? Kiedy patrzymy przez okno, czas jest płynny i leje się przez palce, momentami klei się, krzepnie, wręcz zastyga.
– Ja, odkąd tu jestem, zawsze wolałam być gdzie indziej. – Beti położyła się na boku i podparła głowę ręką, wbijając we mnie spojrzenie. – Przykro mi, że tu ze mną utkwiłeś, Nick, naprawdę. Tu nigdy nie było dobrze, tylko że ja przywykłam, bo jestem tu już bardzo, bardzo długo.
Milczę. Pod spojrzeniem tych lodowobłękitnych oczu wszystko, co chciałbym powiedzieć rozsypuje się w proch.
– Pędzą, jakby przed czymś uciekały, co? – mówię w końcu, odwróciwszy wzrok kierunku przepływających przez kwadratowy kadr chmur.
***
Na ten zimny błękit natknąłem się trzy miesiące temu w jednym z megaklubów na obrzeżach Kopuły. W wirze pulsującej muzyki, półnagich ciał, tańczących świateł i cieni, w tym podkręconym koksem szaleństwie jak z puszczonego w przyspieszonym tempie filmu, nagle zwolniłem. Ściągnęła mnie jednym spojrzeniem i zabrała ze sobą.
Chyba wszyscy wtedy tak mieli: poczucie, że zaraza jest bardzo blisko i całe to rozpętane na świecie piekło pojawi się lada chwila i u nas. Jedyne co nam zostało, to wybawić się ile wlezie.
Wystarczyło, że z Beti spojrzeliśmy sobie w oczy i wiedzieliśmy od razu, że tę noc spędzimy razem, odurzeni tańcem, muzyką, narkotykami i sobą nawzajem. Nawet nie pamiętam, jak i dlaczego trafiliśmy akurat do niej, na blokowisko – miejsce, które normalnie omijałbym z daleka, bo kto by się pchał w to gigantyczne, betonowe dziadostwo pełne biedoty na zasiłku?
Obudziliśmy się u niej na wersalce, w odrapanym mieszkaniu i natychmiast zapragnąłem stamtąd uciec. Pożegnałem się jakoś niezdarnie i wyszedłem, zbyt głośno trzaskając drzwiami. Poczłapałem do windy.
Coś się zmieniło. Bez ostrzeżenia, jakby ktoś użył jakiegoś przycisku, w mojej głowie pojawił się koszmarny szum. Był jak podkręcona na maksymalną głośność, przenikająca kości cisza. Przerażony, przyspieszyłem kroku. Byle dostać się do domu, pod Kopułę.
W windzie zobaczyłem wzory. Na ścianach, suficie, wyblakłym i spękanym lustrze, nawet na podłodze, jeden na drugim, poukładane warstwami, tkwiły nabazgrane grubym mazakiem blokerskie symbole, napisy i rysunki. Znaki zaczęły drżeć, wić się i powoli przemieszczać, próbowałem nawet chwycić niektóre z nich w dłoń, by przyjrzeć im się z bliska. Szum zaczął przechodzić w gwizd, a potem przeraźliwy pisk. Spróbowałem wezwać pomoc, wysłać komunikat do rodziców… Nic. Pamiętam to zimno, świadomość rozkwitającą gdzieś w środku jak lodowy kryształ.
Ping – cisza. Ping – pustka. Pierwszy raz w życiu straciłem kontakt z siecią.
A potem zapadłem się w ciszę i ciemność.
***
W bloku nazywają mnie Wtyczką. Pierwsze skojarzenie jest oczywiste: to z powodu konektorów. Mam je na dłoniach, na głowie i karku; metalowe płytki przykuwają uwagę i są powodami wciąż tych samych żartów o tym, gdzie jeszcze je mam i co można do nich podłączyć.
Ale ten pseudonim ma jeszcze jedno, głębsze znaczenie: ten, co pojawił się w tym samym dniu, co żołnierze i żółto-czarna taśma, wstawiony tu przez nich w momencie rozpoczęcia blokady. Przy mnie cichną rozmowy, padają krzywe spojrzenia. Jestem obcy, jestem Wtyczką.
– Nie wiem, po chuj tu jesteś w ogóle i co kombinujesz – mówi Siwy przypierając mnie do ściany. Znajduję się w potrzasku jego przypakowanych ramion. Czuję zapach gandzi i alkoholu, okropna jest ta jego bliskość, doskonale widoczne pory skóry na nosie, osad na zębach, ciepło jego oddechu na mojej twarzy.
– Nie lubimy was tu, na blokach, powinienem cię stąd wykopać na zbity pysk.
– Siwy, daj spokój, nigdzie nikogo nie wykopiesz. – Beti nawet nie podnosi głosu. Kładzie niewielką dłoń na barczystym ramieniu mężczyzny i spokojnie odsuwa go ode mnie.
– Masz szczęście, robocie, że trafiłeś na Beti, jesteś pod jej ochroną. – Niczym lufa pistoletu paluch Siwego wycelowany jest prosto w moją głowę. – Lepiej jej nie krzywdź, czy coś, bo zajebię cię gołymi rękami – dodaje.
Boję się Siwego i innych. Są agresywni i gwałtowni. Jak ze sobą rozmawiają, to zawsze tak, jakby mieli się zaraz pobić. Wyzywają się, popychają, markują ciosy, nacierają na siebie jak koguty, ale nigdy nie przekraczają jakiejś niewidocznej granicy, za którą wszystko byłoby już na serio. Trzymają się razem i nigdy nie widziałem, żeby doszło między nimi do czegoś więcej niż tych ciągłych przepychanek i wyzwisk. Nigdy nie widziałem też, żeby ci brutale choć raz potraktowali źle Beti, mimo że nie stronią od przemocy w stosunku do pozostałych mieszkańców.
– Chodźmy na dach, Nick. – Beti patrzy na mnie wesoło, jakby nic się nie stało.
Wybieramy się tam zawsze wieczorem, bo w ciągu dnia jest zbyt gorąco. Gdy zmierzcha, rozgrzany słońcem beton zaczyna oddawać ciepło nocnemu powietrzu i robi się wtedy nawet przyjemnie. Rzadko tam chodzę, mimo nalegań Beti wolę zostawać w domu.
Nie, nie w domu – w jej mieszkaniu.
Na dachu zbiera się wieczorami mnóstwo osób, nie chcę tych spojrzeń i rozmów, z których w każdej chwili może wyniknąć coś nieprzyjemnego. Często odmawiam, wtedy dziewczyna po prostu wzrusza ramionami i idzie tam sama.
***
Wokół nas, jak ustawieni w szeregu na baczność ogromni żołnierze, po horyzont sterczą kanciaste wieżowce. Na dachach widać setki ludzkich sylwetek, czarnych na tle rozpalonego na pomarańczowo przez zachodzące słońce nieba. Nasz dach jest jak ogromny, więzienny spacerniak na którym ludzie ćwiczą, biegają, próbują grać w piłkę, bawią się z dziećmi. Zbierają się w mniejszych grupkach i rozmawiają, albo odchodzą trochę na bok i stoją sami, plecami do wszystkich, zapatrzeni w szczerbaty horyzont, za którym właśnie chowa się słońce.
Nad placem unoszą się kłęby dymu i ciężkie, basowe brzmienia. Panujące tu przez cały dzień cisza i spokój eksplodują nagromadzoną przez godziny bezczynności energią.
Beti tańczy, a ja nie mogę oderwać od niej wzroku. Wokół niej są inni, tak jak ona miotają się w rytmicznych konwulsjach, odpływają gdzieś daleko, niesieni dudniącym rytmem prostej muzyki, docierającej w nich do miejsc, których nie znam, miejsc, których chyba nie mam.
Chcę tylko patrzeć na Beti. Tańczy, pali skręta, przekazuje go dalej. Otacza ją burza włosów i niebieskawy dym. Znika, przesłonięta rozmazanymi w tańcu postaciami; mrugam przez chwilę. Błądzę wzrokiem. Jest! Ma zamknięte oczy i kołysze się w rytm muzyki.
– Tej, Wtyczka, chodź, zapal z nami! – woła Siwy. – No, chodź!
Podchodzę, palę z nimi ogromnego, przekazywanego zgodnie w ruchem wskazówek zegara blanta. Wiem, że nie zadziała na mnie tak, jak na nich.
– Chcecie nas wszystkich zajebać, co? – mówi jeden z chłopaków z paczki Siwego.
Siwy zaciąga się skrętem, wypuszcza nosem hektolitry dymu, naciąga kaptur czarnej bluzy i zaczyna podrygiwać w rytm muzyki.
– Nic ci nie zrobimy, Wtyczka, nie pękaj – ciągnie chłopak. – Ale powiedz, jak ty to wszystko widzisz, co? Tę epidemię?
Chcę mu odpowiedzieć, ale wyraźnie nie jest zainteresowany tym, co mam do powiedzenia, rozkręca się.
– Macie nas pewnie za głupków, ale my swoje wiemy! – Kumpel Siwego stuknął się wymownie palcem w czoło. – Umiemy myśleć, wiesz? Ciągle to potrafimy!
– Co wiecie? – pytam w końcu.
– Co wiemy? Wszystko! To wszystko robota rządu! Cała ta zaraza jest właśnie po to. Jesteśmy wam niepotrzebni, jesteśmy ciężarem!
– Hej, to nieprawda, ja… – Próbuję mu przerwać, bo wiem dokąd zmierza, ale chłopak mnie nie słucha, musi to z siebie wyrzucić.
– Wymyśliliście tę chorobę, pojeby! Zamknęliście nas i tylko czekacie, jakby tu nas zapierdolić! – Chłopak rusza na mnie z uniesionymi pięściami.
Cofam się, przerażony, ale ten zbliża się i bierze zamach. Wiem, że dwa kroki za mną kończy się dach, a zaczyna przepaść. Zaczynam szybko szukać drogi ucieczki, byle zejść mu z drogi i nie dać się zepchnąć. Na szczęście na szyi chłopaka pojawia się potężne, wytatuowane ramię Siwego.
– Stary, weź się, kurwa, uspokój, dobra? – mówi Siwy i odciąga go gdzieś w tłum.
Znów ją widzę. Idzie w moją stronę zwinnie wymijając tańczących. Przez chwilę myślę, że patrzy na mnie, jednak jej spojrzenie gna za moje plecy. Beti unosi rękę i pokazuje coś z tyłu.
– Zgasł! – Jej krzyk przebija się przez muzykę, a ludzie, jeden po drugim, przestają tańczyć.
Z równego szeregu pełnych życia bloków – kolumn mrugających światełkami miliona okien – jeden zgasł właśnie jak wypalona żarówka w łańcuchu choinkowych lampek. Łańcuchu, który i tak jest już trochę wybrakowany.
– Boże! – Słychać krzyk.
– To już siódmy! – dodaje inny głos.
– To dziewiętnastka, znamy tam typów. – Niski głos Siwego ucisza pozostałe.
Siwy staje blisko krawędzi dachu, odpala racę. Chłopaki oddają cześć zgasłej dziewiętnastce w milczeniu, ale z tłumu zebranych na dachu mieszkańców słychać przekleństwa, czasem płacz. Tuż obok mnie stoi Beti. Widzę tylko jej profil podświetlony blaskiem jarzącej się flary; wygląda, jakby się uśmiechała.
Dziewczyna odwraca się w moją stronę i delikatnie ciągnie za rękę. Jest ciemno i niewiele widać, ale wciąż mam wrażenie, że po jej twarzy błąka się uśmiech.
– Chodźmy stąd, Nick, szybko – szepcze.
Zerkam jeszcze na opadające w dół jaskraworóżowe iskry racy. Jesteśmy zbyt wysoko, żeby jej ostre światło padło na znajdujące się na dole wojskowe transportery i namioty, wiem jednak, że wciąż tam są.
– Nick – Szept Beti i mocny uścisk jej dłoni wyrywają mnie z zamyślenia. – Chodź, teraz.
Gdy odchodzimy, Siwy rzuca dogasającą racę w ziejącą u jego stóp przepaść.
– To na pewno epidemia, jest już na blokowisku – rzuca ktoś.
– Ja wam mówię, nie ma żadnej epidemii! Chcą nas wszystkich zajebać, blok po bloku!
***
Ledwo nadążam za Beti, która szybkim krokiem kieruje się do mieszkania. Korytarz słabo oświetla kilka umocowanych w drucianych osłonach żarówek, w dziesiątkach małych światów za drzwiami tętni życie – słychać rozmowy, krzyki i śmiechy, a przez szpary wydobywa się ciepłe światło.
– Boję się. – Dziewczyna odzywa się dopiero po wejściu do naszej klitki i zamknięciu za sobą drzwi na zasuwkę.
– Wszyscy się boimy – odpowiadam. – To jest coraz bliżej – mówię wskazując ręką za okno.
– Nie tego. Ale oni tam, na górze, w końcu coś ci zrobią. Kiedyś coś w nich pęknie i ich nie powstrzymam.
– To strach, Beti. Wokół umierają ludzie, właśnie byli świadkami… Przecież wymarł cały blok.
– Nie wiesz tego. Taki mądry, supermózg, rozmawia z komputerami, a głupi.
– Wiem, że codziennie umierają miliony i że w kolejnych blokach gasną światła. Nie trzeba być geniuszem, żeby to ze sobą połączyć.
– Dostajesz strzępki informacji od tych gnojków, przecież oni pewnie większość z tego wymyślają! – Beti podnosi głos i zaczyna energicznie gestykulować. – Nic nie wiesz, Nick!
– Beti, to epidemia, pandemia, a tuż obok umierają ludzie, blok po bloku, tysiąc po tysiącu, a ja nie wiem, czego tu nie rozumiesz?
– Karmisz się cyferkami, bo inaczej nie umiesz. A to tylko cyferki! Nie widziałeś nikogo z tych twoich milionów zmarłych. Gruba i spółka podają ci liczby, a ty w nie wierzysz. Liczby nie kłamią, tak? A jeśli kłamią ci, co podają liczby?
Siadam na łóżku, spuszczam głowę i chowam twarz w dłoniach.
– To w co mam wierzyć, co? – pytam przytłumionym głosem. – Przecież jest jakieś jedno wytłumaczenie.
– Jedno, Nick? – Beti prychnęła pogardliwie. Dziewczyna staje przede mną, paznokcie jej brudnych od tańca na dachu stóp są pomalowane różowym lakierem. – Byłoby łatwiej, co nie?
Czuję jej dłonie. Dotyka zimnych łączy wyrastających ze skóry na mojej głowie niczym metalowe wyspy.
– Wiesz, że tam, za blokami, jest las? Świerkowy, jak ten tutaj, na ścianie. – Głos Beti jest już cichy i spokojny, jakby rozmarzony.
– Kochanie, tak, mówiłaś, ale przecież tam nic nie ma!
– Nie jestem Grubą, nie mam dla ciebie cyferek – mówi klękając przede mną, by spojrzeć mi w oczy. – Tam jest piękny, zielony i pachnący las. Wierzysz mi?
– Beti…
– Wierzysz?
– Tak.
– A uwierzyłbyś, gdybym ci powiedziała, że to co się dzieje, ta epidemia, to taki mechanizm obronny? Natura się broni, kochany. Broni się przed ludźmi, Władczyni wzywa do siebie…
Widząc moja minę, Beti urywa w pół zdania, żałując chyba, że w ogóle je zaczęła.
***
W dzień Beti często przesypia długie, lepiące się od upału godziny, zostawiając mnie samemu sobie.
Czasami wymykam się po cichu z jej mieszkania i szwendam po bloku. Z reguły nikt nie ma ochoty na rozmowę z Wtyczką, więc przez nikogo nie nagabywany snuję się korytarzami, przemykam klatkami schodowymi, wyglądam przez nigdy nie myte okna. Patrzę na rozstawione między budynkami osiedla wozy bojowe, barykady z brzydkich, plastikowych klocków, przechadzających się znudzonym krokiem żołnierzy wyglądających z tej perspektywy jak postacie ze starej gry komputerowej.
W bocznej klatce schodowej unosi się smród. W całym odrapanym gigancie z betonu panuje zaduch i mieszanka woni gotowanych kalafiorów z zapachem starych papierosów, ale tu króluje smród zgnilizny. Dobiega z zakrytych blaszanymi pokrywami paszczy zsypu na śmieci. Taka obrzydliwa jama w ścianie znajduje się na każdym półpiętrze i najczęściej to właśnie w okolicach którejś z nich można najłatwiej spotkać zamieszkującą blok młodzież.
Gówniarzeria jara tu papierosy i zielsko, popija zdobyczną wódkę i spędza całe godziny grając na smartfonach w gry. Gruba zmodyfikowała im oprogramowanie tak, że działają mimo braku sieci. Jest tak dobra, że umie skonfigurować im prymitywną sieć lokalną i umożliwić zabawę w trybie multi.
Gdybym miał aktywne łącze, zabawa tym prostym i starym kodem byłaby czymś trywialnym. Ale ręczna dłubanina bez słowników i instrukcji byłaby trudna. Wciąż się zastanawiam, jak to możliwe, że radzi sobie z tym pryszczata grubaska z prekariackiego osiedla.
Królestwo Grubej znajduje się na jednym z półpięter. Dziewczyna siedzi na parapecie wielkiego okna, którego szyba pokryta jest gęstą siecią chaotycznych bazgrołów zrobionych markerem. Przypomina mi się ów poranek sprzed tygodni i zasłabnięcie w windzie. Wspomnienie jest tak silne, że aż wstrzymuję oddech i czekam na powrót upiornego szumu.
– O, siema Wtyczka. – Gruba wyplątuje się z kłębowiska kabli i niezgrabnie zeskakuje z parapetu. W ręku trzyma antyczny tablet, z którym chyba nigdy się nie rozstaje.
– Cześć – odpowiadam i zatrzymuję się w połowie schodów.
– No co? Chodź, nie zjemy cię – mówi Gruba, a kilku szczyli wybucha śmiechem.
– Wpierdoliłabyś go z kosteczkami, nie, Gruba? – mówi jeden z nich. Salwa śmiechu niesie się po klatce schodowej.
– Weź się, pało. – Dziewczyna karci go wzrokiem i po chwili durny rechot cichnie.
– No, chodź. – Gruba patrzy na mnie wyczekująco. Odwracam się, chcę odejść. Nudzące się szczyle potrafią być nieznośne i agresywne.
– Czekaj, poczekaj chwilę, chcę pogadać!
Dziewczyna idzie za mną po schodach, przy jej tuszy to spory wysiłek. Pomaga sobie podciągając się ręką po poręczy.
– Pogadamy? – pyta lekko zasapana.
– Zostaw mnie, nic od was nie chcę, przechodziłem tylko – odpieram.
– Rozmawiasz z maszynami, prawda?
Pozostawiam jej pytanie bez odpowiedzi.
– Ja też – ciągnie Gruba. – Ja też, ale tylko trochę, nie tak jak ty – dodaje, zerkając znacząco na moje konektory.
– Ty? Rozmawiasz? – Nie chciałem, żeby w moim głosie zabrzmiało powątpiewanie, ale chyba nie do końca mi się udało.
– A co kurwa, nie mogę? Bo co, bo nie urodziłam się gdzieś tam u was w centrum i nie zrobili ze mnie dziwadła z gniazdem na kable w dupie? – Gruba zatrzymuje się, zadziera głowę i patrzy mi w oczy; zerkam szybko gdzieś w bok.
– Przepraszam, nie wiem, nie chciałem cię urazić. Nie sądziłem, że potrafisz…
– Bo nie potrafię! – Gruba rozgląda się po pustym korytarzu, upewniając się, że nikt jej nie słyszał. – Nie tak jak wy, w każdym razie. Po prostu umiem, no wiesz, robić różne rzeczy z kodem, jestem w tym niezła.
– No, na pewno jesteś dobra. – Chcę ją jakoś udobruchać.
– Daj spokój z takimi tekstami, no proszę cię – ucina Gruba.
Chodzimy po korytarzu tam i z powrotem, widać, że dziewczynę to męczy, bo co jakiś czas zatrzymujemy się, żeby odsapnąć.
– Chciałabym, no wiesz, tak jak wy. Normalnie się z nimi łączyć, rozumieć je. Babranie się w kodzie jest, no wiesz.
– Nie wiem. Nie pracuję z kodem. Pracuję z maszynami, one są mądrzejsze ode mnie, grzebanie im w kodzie byłoby bez sensu.
– Nauczyłbyś mnie czegoś? Jak to jest? Jak się rozmawia? – Gruba wbija we mnie spojrzenie i czeka.
Milczę przez chwilę, analizując scenariusze. Wariant po wariancie, możliwość po możliwości, konsekwencje, efekty, ryzyka.
– Opowiem ci, ale muszę coś wiedzieć.
– Dawaj.
– Masz dostęp do sieci? – pytam dziewczynę, jednak w odpowiedzi dostaję tylko pogardliwe prychnięcie. – Masz?
– No raczej, co to za pytanie w ogóle? – odpowiada Gruba po namyśle. Zajęło jej to ułamek sekundy, jednak nie dało się tego nie zauważyć.
– Bo ja nie mam. Nic nie pinguje. Moim zdaniem sieć jest wyłączona. Stąd to pytanie.
Nastolatka odwraca wzrok.
– Opowiem ci, jak się rozmawia. Ale musisz powiedzieć prawdę. Czy na pewno masz dostęp do sieci? – ponawiam pytanie.
– Na pewno mam dostęp do sieci, Wtyczko!
Gruba próbuje uśmiechać się drwiąco, jednak efekt tego jest mizerny, patrzę na niezdarny grymas i lekko przygryzioną wargę. Patrzy mi w oczy, zaczyna bardzo często mrugać.
– Muszę się podłączyć, choć na chwilę. Muszę wezwać pomoc, co chcesz w zamian? – Pytam, choć czuję, że gówniara kłamie.
– Masz na imię Nick, prawda? – mówi Gruba, a na jej pucułowatej twarzy pojawia się rumieniec.
Kiwam głową.
– Nick, to nie takie proste. – Spojrzenie dziewczyny ucieka gdzieś w bok, potem szuka czegoś w górze.
– Gruba, powiem wszystkim.
– No co ty, weź, co powiesz?
– Że kłamiesz. Że wcale nie masz netu.
– Phi! – Gruba wykrzywia pogardliwie dolną wargę. – Nikt ci nie uwierzy, Wtyczko, możesz sobie gadać.
– To powiem Beti. A ona powie innym.
– Czego chcesz? – Gruba pyta ponuro po namyśle.
– Uciec stąd – odpowiadam i pozwalam, by zastygły czas znów ruszył swoim biegiem.
Gruba kiwa głową, nie wygląda na zaskoczoną.
***
Stoimy na dachu, otoczeni betonowymi molochami. Wyrastają z czarnej otchłani w dole i układają w schodkowaty wzór, za którym schowało się właśnie słońce.
Po pomarańczowym niebie śmigają jaskółki opychające się owadami. Ich pisk i gwałtowne ewolucje pozwalają na chwilę zapomnieć o prześladujących nas komarach. Chmary tego robactwa pojawiły się niedawno, a wraz z nimi polujące na nie ptaki. To dla nas wyjątkowy widok i, mimo tego, że jesteśmy później cali pokąsani, wieczorami wychodzimy na zewnątrz po prostu popatrzeć.
– Jesteśmy ostatni – mówi jeden z chłopaków wskazując na czarne monolity blokowiska – Wszyscy umarli.
– Nie pierdol – odpowiada Siwy.
Stoi najbliżej krawędzi i patrzy w dół, zaciągając się jointem.
– Zacznij wreszcie myśleć. Wszystkich bloków, w dzień i w nocy, pilnują wojskowi. Kto by pilnował trupów, co? – Siwy wydmuchuje kłąb dymu prosto w otaczającą nas chmarę komarów.
– To niby co się stało? – jego rozmówca nie daje za wygraną. – Wiesz, ilu ludzi już dopadła ta zaraza? Trzy miliardy. Trzy miliardy trupów! Nie mają co z nimi zrobić, ot co. Zostawili nas, czekają aż wyzdychamy.
– Trzy miliardy? Głupi gówniarz. – Siwy odwraca się, za plecami ma czarną przepaść. – Skąd wiesz, nic nam nie mówią, widziałeś choć jednego martwego?
– To czemu nie ma nikogo na dachach?
– Bo, kurwa, tu się nie da wytrzymać przez te jebane komary!
***
Obserwujemy z Beti owady, bo zrobiło się ich ostatnio całe mnóstwo. Ociężałe chrząszcze, muchy, o komarach nie wspominając. Całe to robactwo odbija się o niezrozumiałą dla niego barierę szyby naszego okna, jakby za wszelką cenę chciało wtargnąć do środka. Owady rozpędzają się, z paskudnym chrzęstem chityny uderzają w szybę, odbijają od niej, chwilę później uderzają znowu. Gdy Beti dotyka palcem szyby po naszej stronie, z drugiej gromadzą się w tym miejscu insekty, jakby koniuszek jej palca przyciągał je jak magnes.
Oglądamy to bezsensowne przedstawienie przez długie godziny. Czasem któreś z tych nieszczęśnie głupich stworzeń rozpędza się tak, że uderzenie w szybę jest zbyt mocne. Owad spada gdzieś w dół i więcej się nie pojawia, a na szybie zostaje mokry ślad.
W bloku pojawiły się też karaluchy. Są wszędzie – wyłażą ze szpar, biegają po podłodze, wspinają się na meble i bezczelnie mkną po kuchennym blacie. Widać je na korytarzach, klatce schodowej i w windzie. Tępimy je bez litości wszystkim, co jest pod ręką, ale to nic nie daje, bo wciąż pojawiają się kolejne, jakby ktoś je gdzieś produkował i wysyłał do nas z misją ostatecznego obrzydzenia nam mieszkania w tym betonowym pudle. Jakby nie wystarczył fakt, że od blisko stu dni nie możemy wyściubić stąd nosa. Któryś z mieszkańców ponoć poprosił wojsko o dostarczenie środków owadobójczych, ale na razie najskuteczniejszą bronią na te paskudy są kapcie.
Wieczorem Beti bacznie się czemuś przygląda.
– Nick, chodź, szybko, zobacz – mówi podekscytowana.
Na blacie niewielkiego stołu utkwiło kilka karaluchów. Nie uciekają na nasz widok, poruszają się powoli, a niektóre z nich w ogóle. Kolejne wspinają się po nogach stołu z owadzią determinacją, jakaś siła pcha je wyżej i wyżej, a gdy udaje im się wleźć na blat, zwalniają, jakby chciały zaczerpnąć tchu po wyczerpującej wspinaczce.
– No, karaluchy. – Wzruszam ramionami i zerkam pytająco na dziewczynę. W odpowiedzi Beti wskazuje palcem na grupkę nieruchomych insektów skupionych na środku stołu.
– Zobacz, to się dzieje. – Fascynacja w głosie Beti nie ustępuje.
Owady zbiły się w ciasną gromadkę i zastygły w dziwacznych pozach, jakby ktoś nagle je wyłączył. Dołączają do nich kolejne, próbują jeszcze wspinać się na truchła pobratymców i nieruchomieją.
Z cichym trzaskiem pękają górne części ich pancerzyków. Z tak powstałych szczelin wyrastają dziwaczne twory. Rachityczne, paluchowate wyrostki prostują się i pną na wysokość nawet kilku centymetrów. W bladym świetle kuchennej lampy wydaje mi się, że unosi się z nich dym, delikatny i ledwo widoczny, jak z wygaszonej zapałki.
W powietrzu czuć zapach pleśni. Zaczynam kaszleć. Rozglądamy się po mieszkaniu: karaluchy wspinają się na szafki w aneksie kuchennym, na lodówkę, włażą na krzesła, a nawet ściany. Wchodzą jak najwyżej mogą, a potem zastygają bez ruchu. Dziesiątki i setki umierających na naszych oczach owadów, dziesiątki i setki obrzydliwych, chrzęszczących trzaśnięć pękającej chityny.
Wychodzimy z mieszkania, na korytarzu spotykamy przerażonych sąsiadów; wstrząsani konwulsyjnym kaszlem próbują jakoś pomóc swoim łapiącym z trudem oddech dzieciom. Na całej długości korytarza z hukiem otwierają się drzwi, zataczając się i kaszląc wypadają przez nie kolejni mieszkańcy.
Coś pali mnie w płucach, chcę się tego pozbyć, więc opieram się o ścianę i rzężę, krztuszę się, próbuję wymiotować. Ciemnieje mi przed oczyma, obracam się więc wokół własnej osi z wyciągniętymi do przodu rękami.
– Beti – W końcu udaje mi się wydusić z siebie jedno, jedyne słowo. Próbuję ją jeszcze wołać, jednak czuję, jakby zasypywał mnie od środka suchy piach, który zatyka mi gardło i usta. Padam na kolana z wyciągniętymi w przód ramionami, szukam jej po omacku, w końcu leżę na chłodnym betonie posadzki długiego korytarza. Wokół słychać krzyki, płacz dzieci i kaszel, suche, konwulsyjne rzężenie odbijające się echem od ścian.
Beti siedzi na podłodze, a ja opieram głowę na jej udach. Czuję jej ciepłe dłonie na gładkiej skórze i chłodnym metalu, pomagają mi uspokoić oddech i szalejące płuca.
***
Pomogła mi wtedy. Trzy miesiące temu znaleźli mnie w windzie, w kałuży wymiocin i mokrych od moczu spodniach i zupełnie nie wiedzieli, co ze mną zrobić. W bloku panowała panika. Na osiedlu pojawili się właśnie żołnierze z żółto-czarną taśmą i megafonami, przez które kategorycznie kazali wszystkim zostać w domu.
Beti wzięła mnie do siebie i położyła na swojej wersalce. Karmiła mnie, myła, mówiła do mnie i czekała. Nie widziałem, jak gwardziści w kilka godzin zabezpieczyli zamieszkałe przez tysiące ludzi osiedle przy wsparciu armatek wodnych, gumowych kul i kolb wielkich strzelb. Nie słyszałem ryku megafonów, strzałów, syren, krzyków i odbijających się echem na betonowych skwerach blokowisk ciężkich kroków. O tym, jak brutalnie i bezwzględnie władza nałożyła na osiedle blokadę, dowiedziałem się z opowieści Beti.
Choć wiem, że były, nie mam konkretnych wspomnień jej głosu, którym próbowała uspokoić moje ataki drgawek, nie pamiętam jej ciepłych dłoni głaszczących mnie po głowie, delikatnie przesuwających opuszki palców po chłodnych płytkach konektorów. Gdy w końcu otworzyłem oczy, zapytałem ją, która jest godzina.
***
Na korytarzu robi się coraz ciszej. Ataki kaszlu mijają tak nagle, jak się pojawiły, a mieszkańcy, jak gdyby nigdy nic, wstają z podłogi, bez jednego słowa wchodzą z powrotem do swych mieszkań i zamykają za sobą drzwi. Zostaję na korytarzu sam.
Oddycham jeszcze z trudem, jednak w tej chwili nie daje mi spokoju coś zupełnie innego. Jak, po tym co się właśnie stało, mogli tak po prostu wstać i pójść do domu? Jeszcze przed chwilą wszyscy wypluwaliśmy płuca i byliśmy o jeden oddech od śmierci.
Widzę, jak i Beti znika za drzwiami, roztrzęsiony ruszam za nią.
– Jutro idziemy do lasu, kochany. – Beti patrzy na mnie z uśmiechem. – Jutro wszyscy stąd odejdziemy.
Chcę coś powiedzieć, jednak jej spojrzenie odbiera mi mowę. W jej oczach, zamiast chłodnego błękitu, panuje ciemność ogromnych jak czarne księżyce źrenic.
Wieczorem Beti nie chce iść na dach. Przy zgaszonym świetle leżymy tylko i gapimy się w rozgwieżdżone niebo w kwadracie naszego okna. Kilka razy próbuję podjąć rozmowę na temat dzisiejszych wydarzeń, wypytać ją, co myśli o karaluchach i tym ataku kaszlu, jednak dziewczyna zbywa mnie bezładną, rwaną paplaniną o jutrzejszej wycieczce do lasu.
Mam wrażenie, że leżąca obok mnie, wpatrzona w gwiazdy Beti przeżywa odlot jak po mocnych prochach. Gdy zasypiam, kiełkuje we mnie strach. Właśnie dotarła do nas epidemia.
Potem śni mi się las.
Ktoś na mnie patrzy, jest tu, bardzo mocno czegoś ode mnie chce. Rozglądam się, wokół: jeden obok drugiego, tłoczą się wysokie na setki metrów świerki kryjące w sobie ciężki, duszny mrok. W czerni między nieruchomymi gałęziami majaczy biel nagich, ludzkich ciał. Są ich setki, może tysiące. Siedzą w kucki na grubych konarach i patrzą na mnie, a jedno z nich ma jasnobłękitne oczy. Tysiące dłoni sięga ku mnie, dotykają, gładzą, ich palce przyprawiają skórę o przyjemne mrowienie. Z początku delikatnie, a potem coraz mocniej i gwałtowniej, zaczynają dotykać konektorów. Mam wrażenie, że chce je ze mnie wyrwać, pozbyć się ich, a wtedy wszystko ginie w białym rozbłysku palącego bólu.
Budzę się w zupełnych ciemnościach, z powidokami białej eksplozji w polu widzenia i echami bólu w miejscach, gdzie nienaturalnie teraz rozgrzany metal łączy wyrasta mi ze skóry głowy i rąk. Obok, z na wpół przymkniętymi oczami, śpi Beti. Najciszej jak potrafię, wymykam się z łóżka.
***
W bloku jest wyjątkowo cicho. Z reguły to właśnie w nocy jest tu największy ruch i gwar, lecz teraz jest inaczej. Chyba wszyscy pochowali się w swoich mieszkaniach, wątpię, aby ktokolwiek był na dachu, bo robactwo jest ostatnio nieznośne i przejęło tamto miejsce dla siebie.
Są tam, wiem to.
Gdy idę, przez szpary w drzwiach dobiegają mnie strzępki cichych rozmów, skrzypienie mebli, czasem dźwięk kroków.
Są cicho, jak nigdy, ale wiem, że tam siedzą.
Staram się poruszać bezgłośnie, tylko, że po ciemnym korytarzu wciąż niesie się echo moich kroków. Wstrzymuję oddech, bo wydaje mi się w tej chwili głośny jak krzyk. Obawiam się, że w każdej chwili któreś z drzwi – pewnie te, które właśnie mijam – otworzą się z hukiem, wypuszczając na mnie podejrzliwe spojrzenia mieszkańców i niewygodne pytania, na które nie wiedziałbym jak odpowiedzieć.
Na korytarzu nie świeci się ani jedna żarówka, a zza żadnych z dziesiątek drzwi nie wpada tu nawet odrobina światła. Z początku nie zwracam na to uwagi, jednak gdy dociera do mnie, że we wszystkich kolejnych mijanych przeze mnie mieszkaniach panuje ciemność, oblewa mnie fala gorąca.
Są tam, w środku.
Nie włączyli dziś świateł, tylko siedzą i na coś czekają.
Zgasła ostatnia z lampek w łańcuchu.
Docieram do schodów. Z trudem powstrzymuję się, żeby nie bacząc na to, co się dzieje, po prostu jak najszybciej zbiec w dół. Schodzę cicho i powoli, mijając kolejne opanowane przez ciemność i szepty piętra.
Nigdy nikomu nie pisnąłem nawet słówkiem, że Gruba nie ma dostępu do sieci i podawane przez nią informacje są wyssane z palca. Wygląda na to, że gówniara także wywiązała się ze swojej części umowy.
Do klapy buchającego smrodem zgnilizny zsypu na śmieci przywiązana jest zaimprowizowana ze splecionych kabli lina. Drżącymi rękami najpierw sprawdzam szarpnięciem jej mocowanie, a potem łapię mocno i gramolę się do otworu.
Zanim zamknę za sobą stalową klapę, omiatam jeszcze spojrzeniem klatkę schodową. Wydaje mi się, że zza okna dochodzą jakieś błyski, na kilka krótkich chwil siatka wypisanych na szybie markerem liter i rysunków staje się wyraźniejsza.
Mam wrażenie, że słyszę dźwięk otwieranych drzwi i kroki gdzieś na górze. Głuche trzaśnięcie drzwiami, ciche głosy, tupot nóg gdzieś wyżej, na schodach.
Nie dbam już o nic, chcę tylko uciec. Zamykam z hukiem pokrywę i ruszam w dół czarnego, cuchnącego szybu. Opuszczając się przez trzewia bloku, w którym spędziłem ostatnie sto dni, rozpieram się łokciami i kolanami, trzymając kurczowo liny. Pot zalewa mi oczy, ręce słabną. W wąskiej rurze zsypu jest potwornie duszno i ciemno. Mam do pokonania dwa piętra i nie znajduję się raczej zbyt wysoko w momencie, kiedy tracę siły i, obijając się o ściany szybu, spadam, by na dole runąć do pełnego gnijących odpadków ogromnego kontenera na śmieci.
Lot trwa chwilę zaledwie, a lądowanie, choć nieprzyjemne, nie jest zbyt bolesne, szybko więc zbieram się w sobie i zeskakuję na ledwo widoczną posadzkę. W ciemnościach zauważam jaśniejszy prostokąt wyjścia. Dobiegają stamtąd wyraźne rozbłyski i dźwięki kanonady. Natychmiast ruszam w tamtym kierunku.
Zobaczywszy, co się dzieje na osiedlu, staję jak wryty i rozglądam się bezradnie. Z ciemnych na tle jaśniejącego nieba bloków, niczym czarna magma, powoli wylewają się ludzie. Wśród krzyków strażników, ryku syren i warknięć megafonów, a w końcu i dźwięków wystrzałów z broni palnej, gęste jak smoła potoki mieszkańców osiedla przebijają się przez żółto-czarną taśmę Stref Zaopatrzenia i barykady. W miejscach, gdzie ludzka fala napotkała opór, leżą potwornie zniekształcone ciała żołnierzy, którym tłum wyłamywał kończyny, miażdżył klatki piersiowe i rozbijał głowy o beton.
– Wtyczka! Gdzie ty byłeś, w dupie? Jezu, jak ty capisz! – Głos Siwego wytrąca mnie z odrętwienia jak uderzenie bicza.
Odwracam się, stanowczo za późno. Są tuż za mną. Uśmiechnięty od ucha do ucha, zziajany i umorusany krwią Siwy i jego paczka, sąsiedzi, dzieciaki. Kolejni wysypują się z oznakowanych wielkimi literami wyjść z klatek schodowych. Szukam wzrokiem Beti, i trafiam na błękit jej spojrzenia.
– Idziemy do lasu, Nick – mówi dziewczyna, po jej twarzy błąka się smutny uśmiech.
– Chodź z nami, Wtyczko! – woła któryś z chłopaków.
– Tylko się najpierw umyj! – Słowom Siwego towarzyszy salwa śmiechu.
– Nie czekajcie na nas – rzuca Beti. – Dogonię was za chwilę.
Beti patrzy mi w oczy i gładzi dłonią po twarzy, opuszkami palców muskając konektory.
– Uciekłeś ode mnie, kochany. Nie pójdziesz ze mną, prawda?
– Beti, zaatakowaliście wojsko, co z wami! – krzyczę bardzo głośno i pokazuję oskarżycielsko na opływający nas jak małą wysepkę tłum.
– Odchodzimy, Nick, wracam do lasu.
– O czym ty mówisz?
– Mówiłam ci, to mechanizm obronny! – krzyczy Beti radosnym tonem.
Tłum gęstnieje, to doszli do nas mieszkańcy bloków z bardziej odległych części osiedla. Strumienie maszerujących zlały się teraz w jedną, rwącą rzekę, która naparła na nas z wielką mocą. Ludzka fala pcha nas przez osiedle, gdzieś w stronę zewnętrznego pierścienia bloków. Co rusz jesteśmy potrącani i popychani, a w końcu strumień ludzi wpada między nas.
– Beti! – krzyczę. – Zwariowaliście wszyscy przez karaluchy! Wracaj do mnie!
– Nick, kochany, to nie my zwariowaliśmy. Chodź – Dziewczyna coś jeszcze mówi, ale już tego nie słyszę. Znika, porwana przez tłum.
Chcę ją znaleźć, wskakuję na przewrócony fragment barykady z napisem KWARANTANNA. Wokół wciąż przelewają się ludzie, wszyscy zmierzają w tę samą stronę. Niedaleko, na skraju osiedla, tam gdzie kończą się bloki, teraz czarne i wyprostowane jak wyciągnięte w niebo martwe palce, rośnie las.
– Beti!
Wraz z nadejściem świtu osiedle pustoszeje. Daleko, gdzieś na drugim jego końcu słychać już syreny, a w górze śmigają drony, pewnie niedługo znów będzie tu wojsko.
Gdy dotykają mnie pierwsze promienie porannego słońca, daleko z przodu lśni Kopuła, dach mojego świata. Oglądam się po raz ostatni, widzę jak znad czubków ogromnych świerków podnosi się mgła.
Las kryje w sobie mrok. Gdzieś tam, na przebijające się przez gąszcz gałęzi promienie wstającego słońca, patrzą niebieskie oczy, których nigdy nie zapomnę.
Postapo aktualizowane motywami pandemii. OK, to jest jakiś pomysł.
Fajnie się przygotowali do wymarszu. Pytanie, jak przetrwały bez żarcia te bloki, które zgasły jako pierwsze. Co żołnierze wiedzieli o zgaśnięciach? Przed kim właściwie ta konspiracja?
Wyłączona sieć. Czy można ją tak po prostu wyłączyć jak światło? Niektóre rzeczy tak, ale ludzie to bestie społeczne i cwane. Bloki mogą się porozumiewać na wizji alfabetem Morse’a. Jeśli padną im baterie w latarkach, to jakoś inaczej – jasne i ciemne ręczniki, szereg ludzi kucających i wyprostowanych… Mają w domach radia, może nawet Cb-radia, walkie-talkie… To nie są technologie zbyt skomplikowane, żeby mógł je ogarnąć amator fascynat.
Ten świat można jeszcze rozwijać a rozwijać, komplikować fabułę.
Czyta się ciekawie.
Babska logika rządzi!
Hejo Finklo, toć to węglem naszkicowane wszystko, jak u Wiktora Zina :P
Cieszy, że czyta się ciekawie, bo się martwiłem, że jest nudne.
Łosiot, nie było nudne:-)
Byłam bardzo ciekawa jaką wizję nam zaprezentujesz i nie rozczarowałam się. Widzę tutaj ogromną alienację i zagubienie bohatera i za to dałabym największy plus. Zakładał, że Beti będzie znajomością na tylko na jedną noc, a został zmuszony związać się z nią na dłużej. Moim zdaniem nie czuje z nią więzi, raczej jest jej po prostu wdzięczny za ochronę. Nie nazywa jej mieszkania domem i nie wierzy w las. Ucieka, ale bez niej.
Dlatego zakończenie trochę mi nie pasuje. Nie tego się spodziewałam, ale cieszę się, że las ocalał, jako ten lepszy świat. Symbol nadziei i wolności. No i podsumowanie Beti, że Nick wierzy w statystyki, coś abstrakcyjnego, wymyślonego, zamiast rozejrzeć się dookoła i realnie ocenić sytuację.
Podoba mi się także sposób w jaki opisujesz żołnierzy.
Wszyscy żołnierze są w tych kombinezonach ogromni, potężni, przerażający.
w sensie, że w tych kombinezonach są potężni i przerażający, bez nich tacy by nie byli. W tym rzecz!
polecam do biblioteki, pozdrawiam
Życie w czasie pandemii nie jest łatwe i Tobie udało się to pokazać. I choć w pierwszej chwili, próbowałam porównywać okoliczności, w jakich przyszło mi żyć (w bloku), z izolacją mieszkańców bloku opisanego w opowiadaniu, to dochodzę do wniosku, że obu sytuacji chyba porównywać nie można, bo choć ja ze swoich okien widzę inne bloki, to patrzę też na wielką, soczystą zieleń.
Zastanawia mnie panoszenie się nastoletniej młodzieży i terroryzowanie przez nią dorosłych mieszkańców – czy ta, jak ich nazwałeś, gówniarzeria nie miała rodziców? Dlaczego wszyscy czuli przed nimi strach i pozwalali się terroryzować? Czy to tylko obawa przed siłą mięśni młodych byczków dowodzących grupą i chęć wysłuchiwania komunikatów Grubej? Rozumiem jedynie, że bać się ich mógł, pochodzący z innego środowiska i przypadkiem związany z Beti, Nick/ Wtyczka, bo trafił do nieznanego sobie środowiska i znalazł się w sytuacji podwójnie dla niego niekorzystnej, ale dlaczego podporządkowała się im reszta mieszkańców bloku?
Nie bardzo też wiem, o co chodzi z karaluchami, ale – mimo że nie wiem, dlaczego nagle się wyroiły i zachowywały tak dziwnie – muszę przyznać, że scena z nimi wypadła naprawdę nieźle.
Wykonanie mogłoby być lepsze, ale mam nadzieję, Łosiocie, że poprawisz usterki i będę mogła zgłosić Sto dni do Biblioteki.
…pożółkła kurtyna podnosi się i wpuszcza do pokoju mętny blask. ―> Blask jest z definicji mocny i jaskrawy, więc nie może być mętny.
Proponuję: …pożółkła kurtyna podnosi się i wpuszcza do pokoju mętne światło.
Zerkam za okno na stojące… ―> Zerkam przez okno na stojące…
By zerknąć za okno, należy je otworzyć i wychylić się zeń.
…rojąc się się na kilku piętrach jak szeleszczące owady. ―> Dwa grzybki w barszczyku.
…olbrzym w kombinezonie z ciemnego tworzywa. Wszyscy żołnierze są w tych kombinezonach ogromni… ―> Czy to celowe powtórzenie?
…stoją ze strzelbami niedbale wycelowanymi w sufit. ―> Strzelba, o ile mi wiadomo, to broń myśliwska – czy żołnierze na pewno mają strzelby?
…sapie Siwy, zastępując nam drogę. Jego umięśnione, wytatuowane ręce podsuwają nam szeroko… ―> Czy drugi zaimek jest konieczny?
…gapiąc bez ogródek na nogi Beti i rysujące się pod jej koszulką sutki. ―> Można coś komuś powiedzieć bez ogródek, ale nie wydaje mi się, aby bez ogródek można było patrzeć.
Zbędny zaimek.
Proponuję: …gapiąc bez skrępowania/ bezczelnie/ obcesowo na nogi Beti i rysujące się pod koszulką sutki.
U nich, nie u nas. . ―> Jedna kropka wystarczy.
…smród wdychanego powietrza, . ―> Co tu robi przecinek przed kropką?
Jestem obcy, jestem ich Wtyczką. ―> Raczej: Jestem obcy, jestem dla nich Wtyczką.
– Macie nas pewnie za głupków, ale my swoje wiemy! – kumpel Siwego… ―> – Macie nas pewnie za głupków, ale my swoje wiemy! – Kumpel Siwego…
Tu znajdziesz wskazówki, jak poprawnie zapisywać dialogi: https://fantazmaty.pl/pisz/poradniki/jak-zapisywac-dialogi/
Chłopak rusza na mnie z uniesionymi pięściami. Cofam się, przerażony, ale ten rusza w moją stronę i bierze zamach. ―> Powtórzenie.
Może w drugim zdaniu: Cofam się, przerażony, ale ten zbliża się i bierze zamach.
Widzę tylko profil jej twarzy… ―> Masło maślane – profil to twarz widziana z boku
Wystarczy: Widzę tylko jej profil…
– To czemu nie ma nikogo na dachach?. ―> Po pytajniku nie stawia się kropki.
…jakby za wszelką cenę chciało wtargnąc do środka. ―> Literówka.
Owad spada gdzieś w dół i więcej się nie pojawia… ―> Masło maślane – nie można spadać w górę.
Wystarczy: Owad spada gdzieś i więcej się nie pojawia…
…wyłażą spod mebli, biegają po podłodze, wspinają się na meble… ―> Nie brzmi to najlepiej.
Może: …wyłażą spod mebli, biegają po podłodze, wspinają się na sprzęty…
…paluchowate wyrostki prostują się i pną w górę na wysokość nawet kilku centymetrów. ―> Nie można piąć się w dół. A skoro w górę, to jasne, że na pewną wysokość.
Proponuję: …paluchowate wyrostki prostują się i pną na wysokość nawet kilku centymetrów.
…że unosi się z nich dym, delikatny i ledwo widoczny, jak z wygaszonej zapałki.
W powietrzu unosi się zapach pleśni. ―> Powtórzenie.
Może w drugim zdaniu: W powietrzu czuć zapach pleśni.
…więc opieram się ścianę i rzężę… ―> Pewnie miało być: …więc opieram się o ścianę i rzężę…
…pojawili się właśnie żołnierze z żółto czarną taśmą… ―> …pojawili się właśnie żołnierze z żółto-czarną taśmą…
Beti wzięła mnie do siebie i położyła na swojej wersalce. ―> Drugi zaimek zbędny – skoro wzięła go do siebie, to raczej nie położyła na cudzej wersalce.
…zaczynają dotykać konektorów. Mam wrażenie, że chcę je ze mnie wyrwać… ―> Literówka.
…a zza drzwi żadnych z dziesiątek drzwi nie wpada tu nawet odrobina światła. ―> Chyba miało być: …a zza drzwi żadnych z dziesiątek mieszkań, nie wpada tu nawet odrobina światła.
…i ruszam w dół czarnego, cuchnącego szybu. Opuszczając się w dół przez trzewia bloku… ―> Nie brzmi to najlepiej, ponadto nie można opuścić się w górę.
Proponuje w drugim zdaniu: Opuszczając się przez trzewia bloku…
…ogromnego kontenera na śmieci. Lot trwa chwilę zaledwie, a lądowanie, choć nieprzyjemne, nie jest zbyt bolesne, szybko więc zbieram się w sobie i wyskakuję z kontenera… ―> Nie brzmi to najlepiej.
Proponuję: …ogromnego kontenera na śmieci. Lot trwa chwilę zaledwie, a lądowanie, choć nieprzyjemne, nie jest zbyt bolesne, szybko więc zbieram się w sobie i wyskakuję z niego…
Dobiegają stamtąd wyraźne rozbłysków i dźwięki kanonady. ―> Dobiegają stamtąd wyraźne rozbłyski i dźwięki kanonady.
Beti patrzy mi w oczy i gładzi mnie dłonią… ―> Czy oba zaimki są konieczne?
Chcę znaleźć, wskakuję na przewrócony fragment barykady z napisem KWARANTANNA. ―> Co chce znaleźć?
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Olciatko
Bardzo Ci dziekuję. Wychodzi na to, że bohater się spina, bo jakoś tak, mniej wiecej tak, jak piszesz, chciałem gościa pokazać.
Mam ciągoty, żeby pisać tak, żeby czytelnik miał pole do interpretacji, za każdym razem powtarzam sobie, że to ostatni raz, a potem znowu robię to samo. Stąd pewnie nie wszystko jest tu klarowne i zgrzyty pod koniec.
regulatorzy
Dzięki, Łapankowa Mistrzyni. Bardzo się cieszę, że zajrzałaś.
(Prawie) wszystko grzecznie poprawiam, poniżej trochę wyjaśnień:
1. Sprawa kluczowa, czyli karaluchy. Zwracano mi wcześniej uwagę, że to raczej nie ma szans “wejść” czytelnikom. Słusznie zwracano. Nakierowałem jak umiałem najlepiej na maczużnika – grzyba, który przejmuje kontrolę nad systemami nerwowymi owadów (a może i nie tylko ich?).
2. Strzelby – IMO tu pasują, tu mowa o strzelbach gładkolufowych, standard w siłach zajmujących się kontrolą tłumu.
3. Powtórzenie, o które pytasz (kombinezon) – zostaje, jakoś tam mi tu “leży”.
4. Aha. Pytałaś o zachowanie młodych “terrorystów”. Widzę to tak: Siwy i spółka to bandyci. Osiedlowi, dziarscy chłopcy, w którymi nie warto zadzierać. Nie sieją terroru, aż tak źle nie jest. Po prostu mają tu mocną pozycję i to wykorzystują. Myślę, że Siwy to hegemon, który już wcześniej miał w bloku i na osiedlu sporo do powiedzenia. A “gówniarzeria”, to grupka młodych, skupionych wokół Grubej, która jest sprytna i próbuje się dorobić udając, że ma dostęp do informacji.
Łosiocie, pięknie dziękuję za wyjaśnienia.
Otworzyłeś mi oczy na maczużnika – nie miałam pojęcia o jego istnieniu, a co dopiero mówić o „wpływie” na owady. W tej sytuacji zachowanie karaluchów jest zrozumiałe, choć jakże szokujące, zwłaszcza po obejrzeniu filmiku.
Na broni zupełnie się nie znam, więc przyjmuję do wiadomości, że żołnierze mogli mieć strzelby.
Powtórzenia celowe. OK.
Dziękuję też za przybliżenie pozycji Siwego i grupy małolatów.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Bardzo ciekawe postapo. Chyba najbardziej w Twoim tekście urzekł mnie ten motyw lasu jako takiej utopii i wizji nadziei na lepsze jutro. Albo w sumie jakieś jutro w ogóle. Przeniesienie osiedlowych cwaniaków i innych subkultur z blokowiska w ten antyutopijny świat dodało temu wszystkiemu jeszcze więcej smaczku. A na dodatek te opisy karaluchów – jako ktoś, kto zmagał się z nimi w klimacie, gdzie rosną wielkie jak szyszki, jestem pod wrażeniem.
Podsumowując, aż sobie z tego wszystkiego kliknę.
Ja powiem tyle – czytałam i szczerze powyższe opowiadanie polecam. Dobrze wpisuje się w dzisiejsze czasy (i nie tylko ze względu na pandemię) a i ciekawych interpretacji można się doszukać, jak kto lubi:)
oidrin
Ogromnie mi miło, że zajrzałaś i postanowiłaś to przeczytać. A jeszcze milej, że wygląda na to, że odebrałaś tekst zgodnie ze stojącą za nim intencją (lub jedną z ważniejszych intencji).
Ja bym się tu wzbraniał przed postapo, do tej pory myślałem o tym opowiadaniu jako o umocowanym w dystopijnym świecie, w którym dostęp do technologii jest kluczem do pozycji społecznej. Ale, że świat jest zdegradowny (środowisko) i nieprzyjemny do zamieszkiwania dla zdecydowanej większości, to właściwie, dlaczego nie postapo?Dzięki serdeczne.
Bellatrix
Już sobie to opowiadanie przewałkowaliśmy wspólnie, pozostaje mi tylko podziękować raz jeszcze za pomoc, szczególnie w pchnięciu go w bardziej konkretnym kierunku.
Ewentualnie – zerknij jeszcze na zakończenie, bo zmieniłem/dopracowałem je tuż przed publikacją.
No.
Jak na “Jak słońce” narzekałem, bo “Jak słońce” było poprawne, ale średnie, tak tu będę chwalić. Bo “Sto dni” to w moim odbiorze wreszcie coś dobrego wśród ogólnego zmęczenia materiału, jakie widać u nas wszystkich na forum w ostatnich miesiącach.
Nie przeszkadza mi przy tym, ze to już nie pierwszy tekst o uwięzieniu w wieżowcu, jaki czytałem ostatnio (w szczegółach jest o czymś innym). Motyw reakcji obronnej przyrody też znany, a mimo to lubię ten motyw przerabiać i czytelniczo i twórczo, więc też pasuje (aż mi się przypomniał taki stary, trzyodcinkowy kryminał z właśnie takim wątkiem pobocznym).
Z technikaliów:
" Czasami wymykam się po"
" W bloku jest wyjątkowo cicho"
Nadmiarowe spacje przed akapitem.
"Kto by pilnował trupów pilnują"
To chyba nie tyle powtórzenie, co brak czegoś w zdaniu, ale nie wiem. Do przeredagowania.
"– To czemu nie ma nikogo na dachach?
– Bo, kurwa, tu się nie da wytrzymać przez te jebane komary! "
A to bardzo fajna wymiana myśli. Choć tez nasuwa się pytanie: komary na dachu, w ogóle na wyższych piętrach? Dolatywały i nikt się nie dziwił?
Zdziwiło też to, że przez większość opowiadania z perspektywy tego bloku nie widać lasu, a w finale już owszem, nawet z placu przed blokiem. To wymaga drobnych zmian (nawet nie aż tak dużych, jeśli zasłoni się tym, jak bardzo główny bohater siedzi w swoim świecie gadania z maszynami, ale jednak coś by trzeba było tu dopracować).
Całość płynna jak diabli, czyta się szybko, choć akcja powolna. I to jest sztuka – opisać coś rozleniwionego w sposób niepowodujący spowolnienia czytelnika.
Karaluchy są dla mnie raczej jasne, zachowanie młodzieży też (ale z tą młodzieżą to może poniekąd dlatego, ze wychowałem się na takim osiedlu, na jakim się wychowałem). Wyłączenie sieci? Tak, jest możliwe technicznie.
Widzę w tym opowiadaniu dużo, naprawdę dużo rzeczy, które dałoby się rozwijać, opisać głębiej, bardziej i opowiadanie sporo by na tym zyskiwało. Jednocześnie nawet i tak, jak jest, daje ono sporo. I mam w związku z tym dylemat – bo z jednej strony wydaje się okołopiórzaste, rozważam nominację. Z drugiej strony własnie to, że można było o wiele bardziej, kieruje trochę w stronę nie. Myślę. Rozważam. Póki co wariant na tak ma się odrobinę mocniej. Choć kilka drobiazgów logicznych trochę tu zgrzyta.
Może poprawisz, może przekonasz, a może samemu przeważę swoją opinie w którąś stronę. Ale z czytania jestem zadowolony.
"to nie my zwariowaliśmy"
A to świetnie wybrzmiewa.
Aż sobie włączę muzykę Dead Can Dance.
PS. Gdzie oni mieli to wyjście z zsypu, że bohater chciał uciec tędy, zamiast głównym wejściem? Zwykle wejście do zsypu jest bardzo blisko wejścia do klatki schodowej. To jeden z tych drobiazgów logicznych.
PS2. Bardzo sprytne autorsko, uderzające czytelniczo i wymowne cywilizacyjnie, że wszczepy odcinają od korzeni jestestwa (a z innej perspektywy “chronią przed chorobą”).
wilku, widzę Twój komentarz i bardzo Ci za niego dziękuję. Odpowiem wieczorkiem, bo nie chcę po łebkach i w pośpiechu.
W kwestii wyjścia ze zsypu, to mi nic nie zgrzytnęło, ale pewnie kwestia osobistych doświadczeń. Mieszkałam większość życia w takim bloku, że wejście na klatkę schodową było trochę wysunięte do przodu i podniesione o pół piętra (+schody i podjazd). Wejście do zsypu było na poziomie ‘0’ i troszkę ‘cofnięte’ w stosunku do głównego wejścia, a między wejściem do zsypu a głównym wejściem była wnęka, w której się zostawiało ‘gabaryty’ nie mieszczące się w zsypie. Jakby ktoś chciał wychodzić zsypem, to łatwo mógłby w tej wnęce się ukryć, a ze skrajnej klatki w sprzyjającym momencie zwiać, podczas gdy wejście do budynku byłoby obstawione.
W kwestii wyjścia ze zsypu, to mi nic nie zgrzytnęło, ale pewnie kwestia osobistych doświadczeń
Bellatrix, czy Ty widzisz co napisałaś? ;-)
Ale co do meritum – tak, wejścia do zsypu są często lekko cofnięte, ale to nadal parę metrów, można się przyczaić, ale próbując wyjść i tak będzie się widzianym, jeśli patrole pilnują bloku. A jeśli pilnują, to zapewne nie tylko wejścia na klatkę, bo inaczej ludzie wychodziliby z okien na parterze i pierwszym piętrze (też poniekąd można czekać w takim miejscu na dogodny moment).
Niestety tak wygląda pisanie komentarzy z wiercącym się niemowlęciem na rękach ;) Ja tekst odebrałam tak, że pilnują po prostu wejścia – no bo po co ktoś miałby uciekać z własnego mieszkania, wiedząc w dodatku, że nie wejdzie głównym wejściem. Skok z okna – możliwy, ale po co i jak wrócić?
A czemu miałby nie wracać głównym wejściem? Jeśli budynki było izolowane, przez wiele dni, to raczej była poprawka na to – chyba, że dodatkowo otoczono całe osiedle.
Jestem, wilku :)
Bardzo fajnie, że wpadłeś z komentarzem, w dodatku pozytywnym. Technikalia – dziękuję za wyłapanie, poprawki zrobię zaraz.
Las jakimś drobnym zabiegiem odsunę nieco dalej. Bo masz rację, to się nie do końca przestrzennie spina – blok, w którym dzieje się akcja wyobrażałem sobie gdzieś w centrum osiedla-molochu. Na pewno nie na jego skraju. Inna sprawa, że celowo trochę rozmyłem to, czy ten las w ogóle wcześniej tam był i kiedy się pojawił. Na ile jest zmaterializowanym wytworem sennych marzeń Beti, a na ile realnym lasem? Nie szukajmy odpowiedzi, ale pytać możemy :)
Komary na dachu. To jest taki szczególik niby, ale sam się nad tym zastanawiałem i nawet zrobiłem mały riserczyk w internecie. Trafiłem na kilka dyskusji na ten temat (kontekst: ludzie kupujący mieszkania w blokach pytają o to , czy na xx piętrze gryzą komary). Znalazłem kilka wypowiedzi, że odwiedziny komara zdarzyły się komuś na 15 piętrze, a nawet jeszcze wyżej, bo 28. Oczywiście, można to wytłumaczyć tym, że te bestie podróżują przez szyby wentylacyjne i tak dalej. No, uznałem, że trochę tu naciągnę.
Co do zdziwienia faktem pojawienia się komarów na dachu– raczej nie miałoby to miejsca. Owady pojawiły się nagle, wcześniej ich nie było. Ci ludzie słabo się znają na przyrodzie, bo przyroda ledwo zipie.
Piszesz: Widzę w tym opowiadaniu dużo, naprawdę dużo rzeczy, które dałoby się rozwijać, opisać głębiej, bardziej i opowiadanie sporo by na tym zyskiwało.
Finkla wyraziła podobną opinię i na pewno coś w tym jest. Po iluś tam próbach wyważenia poziomu szczegółowości i głębokości opisów świata przedstawionego, postawiłem na dość konsekwentne trzymanie się dokładności na poziomie szkicu. Pisałem Finkli o Wiktorze Zinie i szkicach węglem. Miało być zabawnie, ale sporo w tym prawdy. Chciałem tu zbudować lekko senny, rozmazany klimat(przesadziłbym pisząc “oniryczny”), to jedno.
Dwa– ja ten tekst pisałem bardzo długo w okresie, kiedy żyćko nie było mi łatwym. Nigdy bym tego nie dowiózł, gdybym zaczął pogłębiać wątki. A właśnie dowiezienie opowiadania do końca i publikacja tutaj była mi bardzo potrzebna :)
A, jeszcze ten zsyp. Też kwestia dokładności szkicu węglem, choć nie ukrywam, przemyślałem to sobie. Zsypy na śmieci to relikt wielkiej płyty. Moje opowiadanko dzieje się w dość nieodległej przyszłości i wymyśliłem sobie, że te paskudne bloki mogą być wytworem ciut nowocześniejszej myśli architektonicznej, w której ktoś pomyślał, że jakby zsypy odsunąć gdzieś w boczne rejony budynku (któryś z bocznych/skrajnych pionów) ze względu na smród, to nie byłyby takim głupim pomysłem. (Spakujmy prekariat do wielkich bloków, ale chociaż niech im tam nie śmierdzi)
Bardzo się cieszę, wilku, że Ci ten tekst podszedł. Teraz oczywiście sobie poudaję, że mi na piórku nie zależy (zależy, jak zawsze), ale przede wszystkim mam wielką radochę z tego, że mi tu wszedł przekaz i dorze Ci się mnie czyta.
Odnośnie muzyki jeszcze – jeśli gdzieś Ci się skojarzyło z DCD, to strasznie fajnie!
Ja z kolei, pisząc to opowiadanko, zainspirowałem się mocno the Blaze.
Polecam, jeśli znajdziesz chwilę, sprawdzić teledyski, bo są dość mocne (zgarnęły trochę nagród), mimo, że to proste jest bardzo na poziomie muzyki i obrazu. Ciekawe, czy to zauważalne (ta moja inspiracja).
3
I na koniec, obiecaj że chociaż zerkniesz tu, nawet, jeśli to nie są Twoje klimaty muzyczne, to po prostu popacz chwilę.
dzięki!
Komary – tak, zdarzają się nawet wyżej, ale w porównaniu z niższymi pietrami są rzadkością. Zgaduję w ciemno, że pewnie w dużej mierze na zasadzie "naniesienia" ze sobą na odzieży. Też pośredniego – sąsiad mógł sobie nanieść. Na piętrach typu 10-15 mogły się trafić jako "pasażerowie" na ptakach itd. Tylko właśnie – ile ich. Mam natomiast wątpliwości z dostaniem się ich "od gruntu przez wentylację", musiałby się wypowiedzieć ktoś od biologii (Arnubis?), ale wydaje mi się, ze o ile karaluchy sobie dotra, to z robactwem gorzej. Mogę się jednak mylić. Niemniej tu drugorzędne jest czy mogły być – to może być efekt uboczny tego, co się dzieje, ważniejsza własnie reakcja. Bo nawet jeśli przyroda ledwo zipie – ci ludzie mają obok las. Choć to akurat bronisz oddzielnie.
A z tym lasem, tu da się sporo pokombinować. Na przykład jeśli optyka sprawia, ze coś jest niewyraźne z dowolnego powodu i dopiero z czasem dociera co to. Ludzie mają niesamowitą zdolność"patrzenia, a niewidzenia", zwłaszcza jeśli coś wypierają.
"ktoś pomyślał, że jakby zsypy odsunąć gdzieś w boczne rejony budynku (któryś z bocznych/skrajnych pionów) ze względu na smród, to nie byłyby takim głupim pomysłem"
Ło panie. Pan naprawdę nie pamięta jak różnie bywa z zsypami ;)
"Odnośnie muzyki jeszcze – jeśli gdzieś Ci się skojarzyło z DCD, to strasznie fajnie!"
W jednym z utworów DCD pada nawet w tekście zdanie "opowiedz mi o Lesie, który nie jest już Twoim domem".
Gusta muzyczne to ja mam szerokie, ale wybredne. To z linków mi nie podchodzi.
U moich rodziców trzmiel podobno codziennie przylatuje do doniczki na balkonie. Piąte piętro.
Babska logika rządzi!
No piąte, a na przykład dziesiąte to już różnica ;-)
Ale i trzmiel sporo cięższy od komara. Pszczoły w poziomie mogą lecieć wiele kilometrów (nie pamiętam dokładnie ile) do źródła dobrego żarcia. To w pionie pewnie też. A jeśli jeszcze komary nie bardzo mają wybór, bo ludzie albo zamknięci w kombinezonach, albo na dachach, a ze zwierzętami krucho…
Babska logika rządzi!
Wciągający klimat opowieści. Odebrałam to opowiadanie jako wielowarstwowe. Na pograniczu trochę snu i jawy. Zwykle, gdy czytam, staram się zawiesić własne pytania, by prowadziła mnie wyobraźnia piszącego. Tu mi się to udało.
Smutne, że nie jest to opowieść wyłącznie wyssana z palca. Jednak daje nadzieję, że istnieje nowa możliwość. Rzeczywistość, w której znowu się wszyscy odnajdziemy.
Nasuwa się też pytanie: czym jest w tej nowej rzeczywistości wolność? Może właśnie jest to jakiś las.
Pozdrawiam
Nigdy się nie poddawać
Heloł Zielonko, bardzo dziękuję za odwiedziny i komentarz. A propos wolności, to w czasie tzw lockdownu na wiosnę, na jakiś czas zabroniono wstępu do lasu, dla mnie to był cios w wolność właśnie i byłem oburzony. A potem zacząłem chodzić do lasu wieczorem :)
Przy czym – choć nie to było intencją zakazujących – wyszło z teog coś dobrego, bo w tym czasie w niemal całej Polsce był bardzo wysoki poziom zagrożenia pozarowego w lasach. Gdyby poszły tłumy, to znając niefrasobliwość ludzi…
Co racja, to racja. W ogóle, lasowi zrobił ten zakaz bardzo dobrze :)
Taaa. Jak krótko po zdjęciu zakazu jechałam rowerem przez park, to zobaczyłam (specjalnie się nie rozglądając) trzy różne gatunki ptaków, w tym jeden czy dwa, których wcześniej w parku nie widziałam. Miały zwierzaczki labę… A w ogrodzie botanicznym (chyba ciągle ograniczone godziny otwarcia) widziałam zająca i bażanta.
Babska logika rządzi!
Ja parę razy nie wytrzymałem i zrobiłem nielegalną przebieżkę wieczorową porą. Podczas jednej z nich natknąłem się jenota. Chyba. To znaczy na pewno się natknąłem na jakieś zwierzę i chyba był to jenot.
Bardzo, ale to BARDZO dobre! Ja bym to widział nie tylko z piórkiem, ale i w NF. A rzadka tu taka ocena u mnie, jak wiesz. Pozdr. Edytka, żeby wymogom piórkowym stało się zadość: Kreujesz bardzo dobrze klimat. To tu rzadkość. Dzieje się przy tym akurat tyle, ile trzeba. Opko jest dość długie, a mimo to interesujące, chce się wiedzieć, co dalej. Niedookreśloność i brak łopatologii – to też spory plus. Może i są jakieś dropy, ale przyznam, że nie chciało mi się ich szukać, wolałem czytać. Bohaterowie przekonujący, pełnokrwiści. Słowem: dobry pomysł, bdobre wykonanie, moim zdaniem – najlepsze Twoje opko które tu czytałem dotychczas. A za dwa dni ponowię nominację do piórka.
Zwrócić piórko Sowom i Skowronkom z Keplera!
Oj, rybaku, ależ miło! Dzięki serdeczne, że zechciałeś przeczytać, a taka opinia od Ciebie – miodzio! Bardzo się cieszę, że Ci się spodobało, no chłopie no jaki czad :)
zapraszam śmiałków do lektury najdłuższego opowiadania, jakie kiedykolwiek napisałem.
No to ja mam nadzieję, że kiedyś napiszesz coś baaardzo długiego, bo po tym, co przeczytałam, chcę więcej.
Teraz kilka suchych uwag:
Czytało się płynnie, bez potknięć.
Historia jest ciekawa.
Niezłe światotwórstwo.
Pandemia przedstawiona w bardzo fajny sposób, z perspektywy małej, zamkniętej społeczności i to jest też fajne w Twoim wydaniu.
Bohaterowie barwni, trochę dziwni, zwłaszcza Gruba i Beti.
Zakończnie mnie osobiście zaskoczyło, ale to może nawet dobrze, że postawiłeś na nieoczywiste rozwiązanie.
A teraz poleje się miodek ;)
Bardzo spodobał mi się pomysł z gasnącymi łańcuchowo blokami. Rewelacyjnie przedstawiłeś wygaszenie dziewiętnastki i reakcje ludzi na dachu.
Detale, takie jak odrapana tapeta, obłoczki na niebie, owady, wnętrze mieszkania Beti– przedstawione są obrazowo i tworzą klimat. Czułam się, jakbym tam była.
Łosiocie, jestem tym opowiadaniem w pełni usatysfakcjonowana. :)
Chyba chciałam coś jeszcze napisać, ale mózg mi się już o tej porze wyczerpał. xD
Saro, cały Twój komentarz to miodek! Dzięki za poświęcenie mi czytelniczego czasu, serdeczności :)
Dobre opko. Misie! :-)
Po pierwsze gratuluję długości, bo niełatwe utrzymanie uwagi przy tej liczbie znaków i opowiadasz po prostu, konstruując bohatera i sytuację, nie sięgając po dziwne słowa, zawikłaną i zaplątaną fabułę, epatowanie emocjami wprost.
Co szczególnie przypadło mi do gustu. Podobało mi się zderzenie prekariatu z mieszkańcem Kopuły, który przypadkowo znalazł się w miejscu nie swoim. Relacjonuje on swoją „przygodę” (zakończenie zostawiasz otwarte), styka się z nieznanym, próbuje do niego zaadoptować, powoli zaczyna podzielać obsesje i marzenia bohaterów, choć kurczowo trzyma się swojej normalności. Który ze światów jest prawdziwy, ktory normalny, w domyśle lepszy? W tle mamy pandemię: zjawisko naturalne bądź nie, robactwo prawdziwe czy modyfikowane, prawo egzekwowane przez żołnierzy – chronią i pilnują, niby humanitarnie dostarczając racji żywnościowych (w końcu mieszkańcy bloków też są w pewnym stopniu ludźmi.
Słowem, w tym momencie to dla mnie ciekawe i najlepsze Twoje opowiadanie przez IMHO bardziej świadome kreowanie materii literkowej. Na plus: dialogi, postaci drugoplanowe i całe sceny zapisane od początku do końca.
Gratki i nominuję, niestety, żal, że tym miesiącu mam urlop i nie będzie to głos dyżurnej, choć może to i dobrze, bo większość zgłaszanych przeze mnie opowiadań przepada dość spektakularnie.
Odniosę się też do komentarzy i wątku z robactwem, czy może czy nie występować na wysokich piętrach? Pewnie powinien się tu wypowiedzieć Arnubis, który może zasięgnąć języka u…
Jak ja o tym myślę? Mieszkałam kiedyś bardzo wysoko (XII), ale w pewnym blokowisku, żadna tam enklawa, były tam też zsypy – robactwo lęgło się jak na drożdżach. Wieczna walka i zalepianie wszystkich możliwych dziur. Czasem zdawało mi się, że potrafią przecisnąć się przez stolarkę okienną, więc i ją szczelnie zaklejałam. Zsypy były na końcu korytarza, a nie koło klatek, taka osobna rura z klapą. Jak słyszałam, w niektórych blokach społeczności je zaspawały.
Z kolei komary to organizmy dużo starsze od człowieka, występowały już w okresie jurajskim, cirka about 210 mln. lat, gdy człowiek to zaledwie około 400 – 450 tys. lat. W związku z tym widzimy, jak wiele przetrwały, jak szybko potrafiły się zmieniać, adaptować do środowiska, tym bardziej, że łakomym z nich kąskek dla innych (ryby, ważki, itd.). Zastanawiałam się też nad bioróżnorodnością i zagospodarowywaniem wolnych ekologicznych nisz, a takie w świecie opisywanym są bezsprzeczne.
Wreszcie, można popatrzeć na zjawisko plagi komarów i robactwa jako czyszczenie świata przez ludzi z Kopuły, albo w wersji łagodniejszej na coś, co wymknęło im się spod kontroli.
Pozdrowienia, i ja chodzę do lasu. :-)
Za dwa dni zgłoszę. :-)
Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.
Nie lubię postapo, dystopii, a za wulgaryzmy w literaturze paliłbym na stosie. Dałeś mi tyle powodów do zrzędzenia, że nic, tylko rozjechać po całości. :D
A tak poważnie. Nie jestem wielkim fanem postapo czy dystopii, nie dlatego nawet, że ich nie lubię, zwyczajnie czasem ciężko mi się w tym odnaleźć. Albo nie zawsze wiem, gdzie szukać frajdy w takich tekstach. Za wulgaryzmy, jak pisałem, paliłbym na stosie. Generalnie mam zasadę, że po trzecim wulgaryzmie porzucam lekturę i to niezależnie od jakości opowiadanie, więc jedyny powód, dla którego nie porzuciłem lektury jest taki, że chciałem Ci zostawić jakąś opinię.
Po co o tym wszystkim piszę? Nie po to, żeby krytykować. Zostawiam Ci charakterystykę czytelnika żebyś wiedział, od jakich szczegółów zależy czasem jego postawa. Wulgaryzmów nie nazwę wadą tego opowiadania, bo wiem, że jesteś w stanie nie tylko je uzasadnić, ale też wybronić. Dlatego ta część to tak naprawdę forma materiału poglądowego/ciekawostki, że nawet dobre opowiadanie może czasem odrzucić czytelnika w oparciu o jego pogląd na literaturę czy preferencje czytelnicze.
Teraz jednak zapominamy o preferencjach i kaprysach CM-a i skupiamy się na opowiadaniu. Bo to nie będzie żadna opinia w stylu: to nie w moim guście, to mi nie leży, a to nie interesuje. Dostaniesz w pełni uczciwy komentarz skupiający się wyłącznie na opowiadaniu.
Opowiadanie specyficzne. Dajesz tu sto i jeden powodów, by się czepiać, a jednocześnie… żaden z tych powodów jakoś nie potrafi obrzydzić lektury. ;)
Można marudzić, że bohater nieco zbyt lekko zarysowany (momentami, jeśli chodzi o znajomość bohatera nieco brakowało informacji, widziałem go trochę jak przez mgłę), że świat można by rozwinąć, że jakoś wiele się nie dzieje. Można…
A jednak opowiadanie interesuje. Jakoś zatrzymuje przy sobie czytelnika i nie chce puścić. Dlaczego? Cholera je wie. ;-)
Ani ten świat nazbyt efektowny, ani zbyt wiele się w zasadzie nie dzieje (gdybym miał napisać jakiś sensowny plan wydarzeń, to pewnie miałbym z tym problem). Mimo to wciągasz się w tekst, wciągasz się w świat…
To dobre opowiadanie. I pewnie, ponieważ w pełni uczciwie nazywam je dobrym, powinienem teraz dla równowagi wymienić jego zalety. Powinienem obszernie wyjaśnić dlaczego rzeczywiście jest dobre. A może i bardzo dobre. Powinienem więc, ale tego nie zrobię. Z dwóch powodów.
Żebyś mnie dobrze zrozumiał, to pierwszy wyjaśnię na przykładzie. Wyobraź sobie tekst, który Cię zainteresował. Wciągnął. Czy Ty się w trakcie lektury zastanawiasz, dlaczego właściwie Cię wciągnął? Cóż takiego sprawiło, że biegniesz przez kolejne akapity z zainteresowaniem, ciekawy tego, co zdarzy się dalej?
Czy może zwyczajnie skupiasz się na frajdzie z lektury? Cieszysz się tym, że tekst interesuje, zagłębiasz się w niego i pozwalasz, by Autor prowadził Cię dalej. Bez zadawania pytań, czym konkretnie Cię kupił.
Widzisz, u mnie działa ten drugi schemat. Myślę, że u większości działa. Jeśli tekst mnie zainteresuje, to naprawdę guzik mnie obchodzi, z jakiego konkretnie powodu. Zatapiam się w lekturze i cieszę każdym akapitem, licząc, że ta frajda zostanie przy mnie do ostatniej kropki, a Autor zrobi wszystko, by mi tego nie odebrać. Tyle. Po ostatniej kropce nie interesuje mnie, co mi się konkretnie podobało, tylko czy tekst jako całość mi się podobał. Bo tego właśnie od niego oczekiwałem przystępując do lektury.
Myślę, że wielu z nas ma tak samo, a tekst pod kątem zalet analizujemy wyłącznie po to, by dać autorowi jakiś szerszy obraz. Bo czytelnik, jak sądzę, zwykle widzi głównie wady. Zalet nie widać. Zalety wciągają w tekst. ;-)
To jest więc pierwszy powód. CM chciał spędzić fajnie czas i spędził. I tak samo, jak nie rozważam przy ciekawej książce, co mnie interesowało. Tak, jak nie czuję potrzeby, by analizować element po elemencie, co konkretnie zadziałało i dlaczego, tak nie czuję tej potrzeby i tutaj.
Dla Ciebie najważniejszą informacją jest, że czytelnik czytał z zainteresowaniem. Że mu się podobało.
Wspomniałem jeszcze o drugim powodzie. Drugi powód to konwencja. A może konstrukcja opowiadania? W każdym razie są takie teksty, gdzie o jakości opowiadania wcale nie świadczy liczba zalet, jakie wymieni czytelnik, ale właśnie jego zadowolenie (i brak potrzeby marudzenia).
To jest właśnie tekst tego typu. Zwróć uwagę, że on nie jest szczególnie efektowny. Nie ma tu bogatego światotwórstwa, efektownych, refleksyjnych zdań, szalonych zwrotów akcji. A nie ma, bo to takie opowiadanie, gdzie Autor przy lekturze ma nie przeszkadzać. Gdzie ma go nie być widać. Dlatego pisałem, że wartością tekstu jest to, że czytelnik nie ma ochoty marudzić. Że nic go przy lekturze nadmiernie nie zatrzymywało (jasne, można tam mnożyć mniejsze lub większe pytania czy wątpliwości, ale ja jestem typem czytelnika, który raczej daje się prowadzić autorowi za rękę – kupuję świat takim, jakim go przedstawia).
Twoja rola przy tym tekście jest trochę niewdzięczna. Musiałeś wykonać sporo pracy (dla czytelnika raczej niedostrzegalnej) przy “budowie tego świata”, pomyśle na to, co ma się w nim dziać, jak ma wyglądać i funkcjonować, żeby wszystko, pisząc kolokwialnie, “trzymało się kupy”. Czytelnik tego nie widzi. Czytelnik przychodzi na gotowe. Później musisz jeszcze wykombinować, jak tę poskładaną z mozołem całość przedstawić czytelnikowi, by ten chciał się nią zainteresować. A gdy to wszystko wymyślisz, dalej musisz schować się w cień. Unikać purpury, nadmiernej efektowności. Pozwolić się bronić temu, co wypracowałeś.
Czy to pozwala rzucać na prawo i lewo pochwałami? No nie. Ale czytelniczo daje satysfakcję i to jest rzeczywistą miarą jakości tego opowiadania. Kiedy przyjrzeć się bliżej, widać te drobiazgi, pozornie niewidoczne, które dodają wartości. Choćby Siwy i grupa ludzi wokół niego. Niebezpieczni? Jasne. Ale, jak to fajnie podkreśliłeś, nigdy nie przekraczający pewnych granic. Zdawać by się mogło, że to nieistotny drobiazg. Ale jednak takie drobiazgi są ważne. Bo dzięki nim ci bohaterowi są prawdziwi, a nie sztampowo czarni lub biali, żeby łatwo (i pewnie przez to nieskutecznie) wymusić pewne reakcje czytelnicze.
Dobra kończę, bo i tak mi się z tego zrobił elaborat. Komentarz może być chaotyczny, trochę nie wszystko potrafiłem opisać tak, jak chciałem. Powtórzę więc to, co najważniejsze. To nie jest efektowne opowiadanie, ale bardzo dobre. A bardzo dobre właśnie dlatego, że pomimo braku efektowności (a przy tym określonej długości) potrafiło wciągnąć i nie puściło aż do końca.
Tyle.
Pozdrowił i poszedł.
P.S. Jeżeli po pierwszych zdaniach obawiałeś się krytycznego komentarza to… zrobiłem to specjalnie. XD
Samozwańczy Lotny Dyżurny-Partyzant; Nieoficjalny członek stowarzyszenia Malkontentów i Hipochondryków
Asylum, CM, dzięki Wam bardzo, dziś jestem w terenie i nie mam opcji odpisać dłużej, wrócę do Was jutro :)
Asylum
Bardzo dziękuje za docenienie tego opowiadania. Nie przyznam głośno, że jest z moich najlepsze, bo pozostałym tekstom mogłoby się zrobić przykro ;)
W kwestii komarów na którymś tam piętrze, to zapewne powinienem bardziej dbać o realizm, tym bardziej, że nie piszę jakichś odjechanych tekstów fantastycznych, tylko coś a’la close aim sci-fi.
Coś tam posprawdzałem na temat komarów w necie. Znalazłem same ogólniki i trudne do zweryfikowania historyjki, ale uznałem, że warto poświęcić precyzję na rzecz fajnego dialogu na dachu. Bardzo się cieszę, że to opowiadanie budzi takie pozytywne reakcje, w tym i Twoją.
CM
Tak, na początku powiało klasycznym,najwyżej średnio zadowolonym z lektury Ceemem ;)
Właściwie, to trudno mi się ustosunkować do tego, co napisałeś. No bo – wiadomo, miło. Właściwie, to nawet bardzo miło. Kiedyś Ci się odgrażałem chyba, że w końcu napiszę coś, co Ci się spodoba. Jeśli w końcu sie udało, no to naprawdę jestem z siebie dumny.
Opowiadanie nie jest efektowne, tak. Nie miałem tu parcia na fajerwerki, a nawet koncerty fajerwerków :)
To znaczy starałem się, żeby było efektowne “wizualnie”, czyli sugestywne, ale to tyle.
Bohater jest trochę przezroczysty, się zgodzę. Pewnie to, dlaczego tak jest, mógłbym trochę pouzasadniać (facet jest introwertykiem ze swiata pod Kopułą i rozmawia z maszynami), ale rozumiem, że to sie może rzucać w oczy jako pewna wada.
Dzięki CM, po raz kolejny, za bardzo cenny i głęboki komentarz. Bardzom kontent, że dobrze Ci się czytało mój tekst.
serdeczności dla Państwa
Za wulgaryzmy, jak pisałem, paliłbym na stosie
Podajcie, k#$%^, pochodnię!
Dla mnie z komarami jest, Łosiocie, bardzo ok :-)
Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.
Powiem tak: nie lubię postapo, ale to mi się naprawdę bardzo podobało! Nieprzyjemna sceneria, na pozór zwyczajne i wstrętne rzeczy u Ciebie zamieniają się w dramaturgiczną scenografię: karaluchy, blokowiska, owady, mundury i mój ukochany zsyp, którym Nick ucieka z bloku!
Moją uwagę zwrócił brak oczywistości podejścia bohaterów do zaistniałej sytuacji, różne frakcje, bo mamy i Wtyczkę, i bandę Siwego oraz Beti, która zdaje się być kompletnie odjechana. Wspaniale pokazujesz niuanse między nimi.
Podczas lektury, zastanawiałam się, kto jest najbliżej prawdy? Czy ta Gruba kłamie (swoją drogą świetna postać)? Jak to faktycznie jest z tą pandemią? Co zrobiły ludziom te robale? Czyli poruszasz moje zwoje czytelnicze, fajnie.
Smutno mi, że Nick z Beti nie łączą się w miłosnym, szczęśliwym uścisku. Najwyraźniej za duża różnica poglądów ;). Pięknie opisujesz uczucia między nimi.
Dzięki za tę historię! :)
Nie umiem jeszcze odpowiadać na tak pozytywne recenzje moich opowiadań, więc walnę jakąś głupotę/suchara.
Cytryno, bardzo Ci dziękuję za ten słodki komentarz.
Nie, no bez przesady. Serdecznie dzięki za przeczytanie tego kawału testu. Bardzo mnie cieszy, że napisałaś:
Podczas lektury, zastanawiałam się, kto jest najbliżej prawdy? Czy ta Gruba kłamie (swoją drogą świetna postać)? Jak to faktycznie jest z tą pandemią? Co zrobiły ludziom te robale? Czyli poruszasz moje zwoje czytelnicze, fajnie.
To jest ciekawe zjawisko, jak to do pisania tekstów SCI-FI/fantasyka (nie wiem właściwie, co ja napisałem) inspiruje rzeczywistość. Bo mam taką obserwację, że bardzo wiele osób się już pogubiło, poglądy na trwającą epidemię i kryzys COVID-19 są często skrajnie różne i “prawd” jest wiele.
Dziękuję za odwiedziny i podrawiam serdecznie.
Pierwsze skojarzenie – “Zielona pożywka”. Potem pojawia się motyw pandemii, mocno pijący do rzeczywistości. Potem wtyki, Kopuła…
To mi się w tekście podoba. Co chwila dorzucasz kolejny element do układanki, ale podczas czytania nie czuć, że czegoś wcześniej brakowało. Nie zostaję też wytrącony z budowania klimatu. To powolne budowanie świata wychodzi bardzo sprawnie.
Kolejna rzecz to klimat. Czuć tu wspomnianą “Zieloną pożywkę”, ale miałem też ciągi do “Ostatniego brzegu”. Oczekiwanie na moment zgaśnięcia bloku i na to, co on przyniesie. Rozwiązanie nie zawodzi, choć brakowało mi jakiegoś przytupu – ta napaść na żołnierzy wyszła dosyć spokojnie.
Główny bohater jest ciekawy, okrągły. Jednak reszta, poczynając od Beti, trochę mi się zlewali. Wydali się dosyć monotematyczni – o ile w postaciach tła to nie przeszkadza, to dziewczyna narratora zaczęła w pewnym momencie wkurzać tymi aluzjami do lasu. Jasne, to ważne od strony przemyśleń i ogólnego wydźwięku tekstu, ale zabrakło jakiś dodatkowych szlifów; czegoś, co jeszcze by ją charakteryzowało.
Podsumowując: sam koncert fajerwerków naprawdę dobry, głównie przez klimat oraz budowanie szerszego świata. Gratki ;)
Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?
NWM, super, że wpadłeś, poczytałeś i skomentowałeś.
Zielona Pożywka, to mój taki wyrzut sumienia. Wiem co to, wiem o czym, wiem, że powinienem zobaczyć, a wciąż jeszcze tego nie obejrzałem.
Odnośnie jednowymiarowości Beti i tego wątku z lasem. Oczywiście, ta jej paplanina ma swój cel i znużony jest nią nawet sam bohater, ale ja też miałem taką myśl (niedawno, jak po pary dniach wrociłem do tego tekstu żeby sobie go jeszcze poukładać w głowie), że jednak może być tych nawiązań zbyt wiele. To ciekawa uwaga, zgodna z tym, co mi podpowiada intuicja.
Pozostali bohaterowie – jest ich mało, zostali wyrysowani z szarego tłumu i pewnie każdego można by dopracować, choć uważam/wydaje mi się, że są dość krwiści (mam na myśli Siwego i Grubą). Zresztą, jak już tu komentowano – wszystko można by tu dopracować i pogłębić.
Bardzo Ci dziękuję za ten komentarz, bo raz, że oczywiście strasznie fajnie zobaczyć kolejną pozytywną recenzję swojej pracy, a dwa – pomagasz mi ten mój własny tekst przetrawić i zobaczyć, co wyszło, a co nie.
pozdrowionka,
Uosiot
Obiecane trzysta.
Ochy:
Bardzo sprawnie wykonane. Lekko prowadzisz czytelnika, za rączkę, ale nie ciągniesz za mocno. Tak w sam raz, z wyczuciem. 45k znaków i weszło gładko.
Zanim przejdę do echów, nurtujące mnie momenty.
Wtedy na korytarzu robi się bardzo cicho. Milkną sąsiedzkie rozmowy i szuranie stóp po wypolerowanym przez lata betonie. Rozglądam się zaskoczony, próbując znaleźć przyczynę. Spojrzenia wszystkich wędrują od Beti, do pyskatego malca i z powrotem. Młodemu rzednie mina.
– Nie rozpędzaj się tak, bo powiem twojej mamusi – mówi w końcu Beti z uśmiechem, który nie dociera do jej oczu.
Chłopak zupełnie traci rezon – z niewyraźną miną robi parę kroków w tył i znika wśród zebranych tu ludzi.
Co się stało, że ludzie ucichli? Słowa Betti padły dopiero, kiedy zrobiło się cicho? Czy to dlatego, że cieszyła się posłuchem? Jeśli tak, to do tej pory w tekście nic na to nie wskazuje.
W windzie zobaczyłem wzory. Na ścianach, suficie, wyblakłym i spękanym lustrze, nawet na podłodze, jeden na drugim, poukładane warstwami, tkwiły nabazgrane grubym mazakiem blokerskie symbole, napisy i rysunki. Znaki zaczęły drżeć, wić się i powoli przemieszczać, próbowałem nawet chwycić niektóre z nich w dłoń, by przyjrzeć im się z bliska. Szum zaczął przechodzić w gwizd, a potem przeraźliwy pisk. Spróbowałem wezwać pomoc, wysłać komunikat do rodziców… Nic. Pamiętam to zimno, świadomość rozkwitającą gdzieś w środku jak lodowy kryształ.
Ping – cisza. Ping – pustka. Pierwszy raz w życiu straciłem kontakt z siecią.
A potem zapadłem się w ciszę i ciemność.
Miałem nadzieję, że dowiem się czegoś więcej o tych wzorach, albo przynajmniej dlaczego stracił przytomność
Nasz dach jest jak ogromny, więzienny spacerniak na którym ludzie ćwiczą,
Przecinek czasem nie powinien przeskoczyć dwa słówka dalej?
Komary na piątym piętrze już nie działają. Testowane.
No i nie bardzo też wierzę w muchy na zewnątrz na tej wysokości. Bo wysoko mieszkają?
Czasem któreś z tych nieszczęśnie głupich stworzeń rozpędza się tak, że uderzenie w szybę jest zbyt mocne. Owad spada gdzieś w dół i więcej się nie pojawia, a na szybie zostaje mokry ślad.
Wydaje mi się to mało prawdopodobne.
panuje ciemność ogromnych jak czarne księżyce źrenic.
Hmm, ogromny czarny księżyc? W nowiu? Czy jakoś inaczej?
Mam wrażenie, że chce je ze mnie wyrwać
Chcą?
No to czas na ech… bo najgorszą z przysług jest pogłaskanie autora po konektorkach.:-)
W mojej ocenie, jako czytelnika, widzę tu trochę luk. Po pierwsze, skoro bloki gasły (dlaczego gasły nie wiem do tej pory), to ludzie, którzy tam mieszkali nie wychodzili po żywność? Bo mieszkali tam, na końcu wyszli.
Po drugie te owady na znacznej wysokości mnie nie przekonują. Problem w tym, że gdyby je zlikwidować, to sypnąłby się koncept.
Z tym lasem na skraju osiedla, którego nie widać z dachu wieżowca, to jednak zgrzyta.
Wszystkie “zarzuty” nie zmieniają faktu, że warto sięgnąć po to opowiadanie.
Elo, dzięki! Odpisze w niedzielę wieczorem, ok? Bo tu dużo do pogadania mamy, a ja jestem w lesie i tym razem nie wziąłem laptopa :)
Nie pali się. Wypoczywaj.
Fajne, podobało mi się :)
Przynoszę radość :)
Czytałem ze sporym zainteresowaniem. Trochę postapo, trochę dystopii, trochę nawiązań do aktualnej sytuacji. Wprowadzasz czytelnika w Twój tajemniczy świat z odpowiednim tempem, według mnie wyjaśniasz dokładnie tyle ile trzeba. Historia głównych bohaterów może nie jest sama w sobie szczególnie zajmująca (a przynajmniej dla mnie nie była), ale pozwala opisać życie na osiedlu ze wszystkimi smaczkami.
Technicznie jest bardzo dobrze, podoba mi się Twój styl – jestem pod wrażeniem, że czas teraźniejszy w tekście o tej długości nie zdążył mnie znużyć.
Mam jedynie zastrzeżenia do zakończenia. No cóż… według mnie wyszło trochę nijakie, oczekiwałem czegoś mocniejszego. Może niekoniecznie wyjaśnień, ale jakiś efekt „wow” pod koniec na pewno sprawiłby, że tekst mógłbym zapamiętać na dłużej.
Ale poza tym jest naprawdę dobrze – kawał przyjemnej lektury.
Aha, i jeszcze jedno – spodobał mi się fragment z karaluchami. Od razu nasuwają się skojarzenia z grzybem Ophiocordyceps unilateralis :)
PS. Przepraszam, jeśli powtarzam się po innych, ale dość późno tu trafiłem i nie chciało mi się przeglądać komentarzy, bo jest ich całkiem sporo ;)
Anet – senk ju!
Perrux – bardzo dziękuję za tę recenzję. Właściwie, to ewentualne powtórzenia wątków z innych komentarzy mają bardzo dużą wartość, bo zaczyna się wyłaniać jakiś obraz odbioru tekstu na większej próbie czytelników i jeśli są wspólne mianowniki – trza na nie zwracać szczególną uwagę.
ManeTekelFares – bardzo miło, że się załapałem na Twój 300 komentarz. Najchętniej wziąłbym z niego tylko “że warto sięgnąć po to opowiadanie.” :P
No, ale wiadomix, poniżej jadę z wyjaśnieniami. Zanim do nich przejdziemy, ogólny komentarz ode mnie jest taki, że w tym opowiadanku przyjąłem bardzo ciasny kadr postrzegania świata przez bohatera. Chodzi mi o to, że gość, jako obcy/Wtyczka w środowisku blokersów jest świadkiem różnych zachowań, co nie oznacza, że jest w stanie je zrozumieć. W ogóle staram się tak pisać – trzymać się zasady (wielu twierdzi, że przereklamowanej) show, don’t tell, co ma swoje minusy, gdy nie robi się tego perfekcyjnie, jak ci, no – dobrzy pisarze :)
Czasem więc będzie w tym tekście tak, że pewne wydarzenia są symptomami czegoś, czego bohater nie rozumie, a nawet nie zauważa. I zapewne, nieszczęsny czytelnik czasem też.
Piszesz, odnosnie fragmentu, w którym ludzie zamilkli, gdy jeden z młodziaków “zadarł” z Beti:
Co się stało, że ludzie ucichli? Słowa Betti padły dopiero, kiedy zrobiło się cicho? Czy to dlatego, że cieszyła się posłuchem? Jeśli tak, to do tej pory w tekście nic na to nie wskazuje.
Beti ma specyficzną pozycję w bloku. Widać to w scenie z Siwym, który nie robi Wtyczce krzywdy, gdy Beti interweniuje. Co więcej, nawet Wtyczkę ochrania, ale też grozi mu łomotem, gdyby ten Beti chciał skrzywdzić. Jest też scena, w której Gruba – w odpowiedzi na groźbę, że Wtyczka powie Beti o tym, że nie ma dostępu do sieci – zaczyna z Wtyczką współpracować i pomaga mu w ucieczce. Dlaczego tak jest? Nick może się tylko domyślać. Może Beti ma jakąś relację z Siwym – blokowym watażką? A może odgrywa jakąś poważniejszą rolę w całej tej sytuacji z lasem i grzybem, który wpływa na ludzką psychikę i powoduje eksodus z blokowiska? Może jest Panią lasu z bujd, które naopowiadała Nickowi? A może, po prostu, jest lubiana i zachowanie pyskatego gnojka wywołało konsternację? Nie podsuwam odpowiedzi, ale chciałbym, żebyś przyjął, że majaczą gdzieś tam, w tle.
Wzory w windzie. Sam miałem wątpliwość, czy to zostawić. To zwykły ozdobnik. Miała być fajna scenka ze starą, zamazaną flamastrami windą. Właśnie wyłączona zostaje sieć. Dla Nicka to potężny cios. Skupia się na tych znaczkach, bo akurat ma je w pobliżu, próbuje się ogarnąć, ale ponieważ jest mocno zależny od technologii, zupełnie się sypie. Sieć jest dla niego bardzo ważna. Gość traci przytomność, bo traci kontakt z siecią, wydaje mi się, że to akurat tu wybrzmiewa wyraźnie. Ale te wzorki mogą odwracać uwagę, zapewne niepotrzebnie.
Co do komarów i much, ale i tych robali rozpadających się na szybie – zgadzam się, można tu dyskutować o wysokości występowania owadów i siły ich uderzania w szybę. Potraktujmy to jako wątek, który sobie wymyśliłem mając świadomość, że nie każdemu się sklei. Mnie się klei.
Hmm, ogromny czarny księżyc? W nowiu? Czy jakoś inaczej? – sorry, nie rozumiem jaka tu jest kontrowersja? Okrągłe, ciemne źrenice. Jak księżyce, tylko że czarne, bo autor wymyślił takie porównanie do czegoś, co nie istnieje. Czy o to chodzi?
Dlaczego bloki gasły? – Bo stało się w nich to samo, co w “naszym” bloku. Atakował je karaluszkowy grzybek. Ludzie siedzieli w ciemności i czekali na “akcję” wyjścia do lasu. Nigdzie nie jest powiedziane, że nie chodzili w tym czasie po prowiant. Zresztą, nigdzie nie jest powiedziane ile ten proces trwał, osiedle mogło zostać zarażone w tydzień.
Las – namawiam do przyjęcia stanowiska, w którym jest również opcją to, że tego lasu wcześniej faktycznie tam nie było, (paplała o nim tylko Beti) i pojawił się, wraz z falą robactwa. Albo do tego, że to było naprawdę duże osiedle dośc wysokich bloków i horyzont stanowią dachy innych budynków.
Dzięki za ten rzeczowy komentarz i pokazanie niejasności w tekście. Mam nadzieję, że część z nich jakoś tam wyjaśniłem. Pozdrawiam i dziękuję!
Bardzo dobry tekst. Podoba mi się stricte językowo. Styl, w jakim prowadzisz narrację, też do mnie przemawia – w moim odczuciu wydarzenia toczą się w odpowiednim tempie.
Życie mieszkańców bloku jest nie tylko pełne napięcia, ale i dojmująco nudne. Przepełnia ich agresja i frustracja. Często imprezują, żyją atmosferą tańca na Titanicu. Dla mnie jest to wiarygodny obraz.
Podoba mi się wymowna scena na dachu, kiedy Siwy tłumaczy brak ludzi na dachach – piękna, desperacka racjonalizacja, której można się było po nim spodziewać.
Geneza ,,epidemii” interesująca.
Pozdrawiam.
Hej adam_c4, dzięki serdeczne za poświęcenie czasu na lekturę. Bardzo mnie cieszy Twoja pozytywna recenzja. Kurcze, no nie wiem, jak odpowiadać na takie pozytywne komentarze, brzmi jak z generatora komentarzy, ale serio, miło mi bardzo :)
Pamiętam nasze pierwsze spotkanie, Łosiocie, pod twoim opowiadaniem Gdańsk 76. Pamiętam jak żywo, jak płynną lekturę przerywało mi potykanie się na błędach, a łapanka, którą na tym opowiadaniu (12k, niemal szort!) uczyniłam, była chyba najdłuższą w moim życiu. Czemu o tym wspominam? Zaraz, momencik, komentarz na kanapkę wymaga najpierw odrobiny cukru.
Opowiadanie jest napisane w przyjemny, gawędziarski sposób. Mimo dużego rozmiaru udało ci się uniknąć dłużyzn; choć niewiele się dzieje, opowiadasz o tym bez nudy i zastoju. Duszną i ciężką atmosferę budujesz obrazami, przedmiotami, ciekawymi porównaniami. Czytając, współodczuwałam zmęczenie i zobojętnienie Nicka – kawał dobrej roboty.
Bohaterowie nie są jakoś szczególnie pogłębieni psychologicznie, ale dałeś im wystarczająco charakteru, bym odróżniała ich między sobą. Zastanawiam się, czemu Nick nazywa się Nick, ale reszta imion (Beti a nie żadna Betty, Siwy) brzmi polsko – gdzie w końcu rozgrywa się akcja? Szkoda mi trochę, że jedynym bohaterem, którego myśli poznajemy, jest Nick, bo nie wydaje się być zbyt ciekawym bohaterem, może dlatego, że niewiele o nim ostatecznie wiemy – bardziej zaintrygowała mnie żyjąca fantazją Beti, oszustka Gruba czy nawet lokalny mafiozo Siwy. Nick… Nick po prostu jest. Dopóki w ostatniej scenie nie zaczyna nagle wzdychać do Beti, czego za bardzo nie rozumiem. Ale to maleńki zarzut. Ogólnie mówiąc, twoje opowiadanie zaludniają ciekawe charaktery, których nietypowy moment życia podgląda się z zaciekawieniem.
Wielki plus za walor edukacyjny – obejrzałam ten filmik o maczużnikach i już wiem, komu wyślę rachunek za terapię po nadchodzących koszmarach sennych. Bardzo fajna scena z karaluchami.
No to teraz mniej miła część komentarza.
Nie wiem, czy zaglądałeś pod lipcowe opowiadanie Katii, gdzie mój dość skąpy komentarz spotkał się z krytyką, ale po raz kolejny zostanę panem marudą, niszczycielem dobrej zabawy i powtórzę – w mojej opinii poprawność językowa jest absolutnym minimum na liscie wymagań, które musi spełnić piórkowe opowiadanie. Nigdy nie dam TAK-a opowiadaniu, które nie odznacza się poprawnością językową, bo takie opowiadanie nie powinno reprezentować portalu.
Nie wiem, jaka zbiorowa pomroczność ostatnio opada na znanych i cenionych autorów z forum – czy spragnieni sławy wrzucają opowiadania bez ponownego przeczytania, czy mają o sobie zbyt dobre mniemanie, by korzystać z bety? Bo nie wiem jak inaczej wyjaśnić nawał błędów interpunkcyjnych, których zasady są ci doskonale znane (a wiem, że są, bo stosujesz je w innych miejscach w tym samym opowiadaniu) – błedy typu przecinek przed wołaczem, zapis dialogów, brak przecinka między orzeczeniami.
Czy możliwe jest, że autor nie zauważa własnych błędów? Być może do pewnego stopnia, ale po odleżeniu tekstu i ponownym, uważnym czytaniu powinien wyłapać 95% z nich (źródło: jestem autorką). A więc skąd to? Pośpiech? Lekceważenie? Przekonanie o własnej jakości? To nie są pytania retoryczne – widzę to zjawisko nie pierwszy raz i jestem ciekawa jego źródła.
Większość opowiadania czytałam na telefonie, więc łapanka wyjątkowo krótka, ale było tego sporo (choć nie aż tyle, co w Gdańsku).
Weź się, pało – dziewczyna karci go wzrokiem i po chwili durny rechot cichnie.
– No chodź – Gruba patrzy na mnie wyczekująco.
dodaje zerkając
Opowiem ci jak się rozmawia
Pójdziesz kiedyś ze mną, co Nick?
Wiesz ile ludzi już dopadła ta zaraza?
– Beti – W końcu udaje mi się wydusić z siebie jedno, jedyne słowo.
Odwracam się, stanowczo za późno.
Chodź z nami Wtyczko
Nie ma co czekać na cudze łapanki. To naszą, autorów, robotą jest zadbanie o poprawność publikowanego opowiadania. Każdy autor ma swój mózg i świadomie decyduje się wstawić na forum “półprodukt”, czyli niedoszlifowany tekst.
Nie podoba mi się też, że staję przed takimi dylematami ;) Prywatnie mogę czytać opowiadania z niewielkimi błędami, nie szkodzi, ale poprawność językowa jest dla mnie bardzo ważnym kryterium piórkowym, bo jedynym zmierzalnym. Oj, chyba znowu się powtarzam.
Nie wiem jeszcze, jak zagłosuję, bo prócz zastrzeżeń językowych, opowiadanie nie zerwało mi majtek z nóg i nie sprawiło, żeby szczęka wpadła mi do piwnicy sąsiadów. To jest ładne, przyjemne opowiadanie, którego lektura sprawia przyjemność, ale brak w nim głębszego, uniwersalnego przesłania czy jakiejś refleksji, która zostałaby ze mną na dłużej.
Zajrzę tu jeszcze na pewno przed ostatecznym głosowaniem i zobaczę, ile mi z tego opowiadania zostało w głowie, a na razie mam nadzieję, że uszanujecie moje zdanie i nie zaczniecie go atakować ;)
Disclaimery: Na potrzeby tego komentarza wyłączyłam część mózgu odpowiedzialną za sarkazm i mam nadzieję, że byłam wystarczająco grzeczna. Łosiotku, nie żegnaj się z życiem, nie żegnaj się z forum i nie usuwaj tego opowiadania, bo cię znajdę i spuszczę ci lanie.
Buziaczki.
www.instagram.com/mika.modrzynska.pisarka/
Hej kam, dobrze, że przyszłaś, dzięki. Cóż Ci rzec? Mam się tłumaczyć z błędów interpunkcyjnych?Robię ich multum, poprawiam, nie wszystko wyłapuję, mimo szczerych chęci. Czy wrzucam półprodukt, licząc na to, że ktoś mi poprawi byki? Że lekceważę? No coś Ty!
Robię, po prostu, jak umiem. Interpunkcja intuicyjnie, na słuch, na oddech. Spieszę się, czytam pierdylion razy, nie mogę się doczekać publikacji, czytam jeszcze, publikuję. O betę mi prosić głupio, bo to czyjś czas. Sam mam go niewiele, to cenny zasób.
Odnośnie samego opowiadania, odkładając na chwilę błędy interpunkcyjne na bok, to ono chyba faktycznie nie jest z rodzaju tych zrywających gacie, nie miałem tutaj takich intencji. Ja sobie tu pływam wokół własnych odczuć i obserwacji dotyczących tego, co pandemia i jej otoczka robią ludziom w głowach (w tym mojej). Marzę tu o lesie, nienawidzę blokowisk, choć potrafią na swój sposób być piękne, nudzę się, spotykam ze sobą ludzi z różnych światów zastanawiam się, czy się w sobie zakochali, czy nie? Zapewne zamulam :)
Nick… Nick po prostu jest.
Tak. Nawet imię Nick, brzmi jak nick, jak ksywka. Jak login.
Ludzie z bloków mają charaktery. Nickowi, gościowi spenetrowanemu przez technologię zdecydowanie go brakuje. Można nawet zaryzykować stwierdzenie, że nabrał nieco więcej tożsamości podczas pobytu w bloku, bo przynajmniej stał się facetem Beti/Wtyczką.
Ja sobie jeszcze to opko przejrzę pod kątem interpunkcji. Może minęło już wystarczająco dużo czasu i będę bardziej spostrzegawczy?
Dzięki bardzo kam, bardzo see cenię Twoje komentarze i krytykę. Obrażanie się nie wchodzi w grę, zapraszam Cię zawsze serdecznie do moich opowiadań. I dzięki za wyłączenie sarkazmu, to miłe. Wystarczy mi ból czoła po facepalmach, jakie zaliczyłem po zobaczeniu tych błędów.
Pozdrowionka,
Napisać ciekawe opowiadanie o kwarantannie jest raczej dość trudno. A to czytałam z zainteresowaniem i dozą niepokoju, który utrzymał się do samego końca. Atmosfera jest gęsta, można w niej niemal powiesić siekierę, i udaje Ci się ją pokazywać w każdym momencie opowiadania. Fajny klimat, bardzo aktualny w tych czasach. :D
Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.
Verus, bardzo dziękuję za wizyte. Cieszy mnie, że wspominasz o towarzyszacym Ci podczas lektury niepokoju i dusznej atmosferze, albowiem zależało mi na stworzeniu takowych. Fajnie, że zechciałaś poświęcić czas na mój tekst, pozdro :)
Sama nie wiem, co powiedzieć. Generalnie rzecz biorąc podoba mi się sposób, w jaki piszesz, prowadzisz narrację. Tworzysz klimat, a to najważniejsze – po prostu chce się czytać. Postać głównego bohatera wprawdzie prawie nie ma dla mnie twarzy, jest jakby pretekstem, ale za to pozostałe są stworzone fajnie przy użyciu niewielu słów (zwłaszcza Beti). No i wszystko jest super, poza rozwiązaniem, które mnie kompletnie nie satysfakcjonuje. O ile bardzo mi się podoba sam zamysł i atmosfera panująca w bloku, opisy zachowań ludzi i tak dalej, o tyle po prostu nie kupuję tego “wielkiego powrotu do natury”. Oczywiście to mój problem, a nie Twój. Zwyczajnie liczyłam na coś… bardziej dramatycznego? Psychologicznego? Trudno powiedzieć, sama nie wiem. Nie zmienia to jednak faktu, że dostarczyłeś mi przyjemnej lektury, dziękuję ;)
„– A wiesz, że za tymi blokami jest las? Pójdziesz kiedyś ze mną, co[+,] Nick?”
„Ci, którzy nie zajmują się zapełnianiem naszych siatek zapasami na cały tydzień, po prostu stoją ze strzelbami niedbale wycelowanymi w sufit.”
Nie znam się na militariach, ale… żołnierze ze strzelbami?
„– I to ja rozumiem, nie[+,] chłopaki?”
„– Pędzą, jakby przed czymś uciekały, co? – mówię w końcu, odwróciwszy wzrok kierunku przepływających przez kwadratowy kadr chmur.” Brakuje „w”. W kierunku.
„– Masz szczęście[+,] robocie, że trafiłeś na Beti, jesteś pod jej ochroną.”
„Nigdy nie widziałem też, żeby ci brutale choć raz potraktowali źle Beti[+,] mimo[-,] że nie stronią od przemocy w stosunku do pozostałych mieszkańców.”
„Na szczęście[-,] na szyi chłopaka pojawia się potężne…”
„Przez chwilę myślę, że patrzy na mnie, jednak jej spojrzenie mija mnie, gna za plecy. Beti unosi rękę i pokazuje coś za mną.”
„– To już siódmy! – Dodaje inny głos.” – dodaje małą literą.
„– To dziewiętnastka, znamy tam typów[+.] – Niski głos Siwego ucisza pozostałe.”
„– Nick[+.] – Szept Beti i mocny uścisk jej dłoni wyrywają mnie z zamyślenia.”
„– Boję się[+.] – [-d+D]ziewczyna odzywa się dopiero po wejściu do naszej klitki i zamknięciu za sobą drzwi na zasuwkę.”
„W dzień[-,] Beti często przesypia długie, lepiące się od upału godziny…”
„…mieszanka woni gotowanych kalafiorów z zapachem starych papierosów, ale tu króluje paskudny zapach zgnilizny.”
„– O, siema Wtyczka[+.] – Gruba wyplątuje się z kłębowiska kabli…”
„– Wpierdoliłabyś go z kosteczkami, nie[+,] Gruba?”
Generalnie trochę za dużo tej „Grubej” w całym dialogu.
„– Weź się, pało[+.] – [-d+D]ziewczyna karci go wzrokiem i po chwili durny rechot cichnie.”
„– No chodź[+.] – Gruba patrzy na mnie wyczekująco.”
„– Opowiem ci, ale muszę coś wiedzieć.
– Dawaj.
– Masz dostęp do sieci? – pytam dziewczynę, ale w odpowiedzi dostaję tylko pogardliwe prychnięcie.
– Masz?”
Drugie „Masz” powinno być przyłączone do kwestii dialogowej powyżej, mówi je ten sam bohater, który odzywał się przed chwilą.
„– Zobacz, to się dzieje[+.] – Fascynacja w głosie Beti nie ustępuje.”
„– Jutro idziemy do lasu, kochany[+.] – Beti patrzy na mnie z uśmiechem.”
„Są cicho, jak nigdy, ale wiem, że tam siedzą.
Staram się poruszać bezgłośnie, ale po ciemnym korytarzu wciąż niesie się echo moich kroków.”
„pewnie[-,] te, które właśnie mijam”
„Lot trwa chwilę zaledwie, a lądowanie, choć nieprzyjemne, nie jest zbyt bolesne, szybko więc zbieram się w sobie i wyskakuję z niego na ledwo widoczną posadzkę.” – Z niego? Brak dookreślenia podmiotu.
„– Chodź z nami[+,] Wtyczko – woła któryś z chłopaków.” – Jak woła, to brakuje wykrzyknika.
„– Beti, zaatakowaliście wojsko, co z wami? – krzyczę bardzo głośno” – jw., skoro krzyczy, to gdzie wykrzyknik?
"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr
hej joseheim, to ja dziękuję za to, że poświęciłaś swój czas na mój tekst i miły komentarz. No i, kurczę, mimo wszystko, ciesze się, że dostarczyłem Ci przyjemnej lektury!
No walę te byki, jak mi się tu słusznie wytyka, trza nad tym popracować, dzięki za łapankę, działam.
Co do zakończenia – powiem szczerze – napisane zostało z szczerze i serducha, jestem z nim OK. Ale kumam, że mogło nie wejść, jasne.
Do Twojej łapanki jedno małe ale:
– strzelby są tu moim zdaniem wponio, to takie automatyczne shotgun-y, a nie dubeltówki, czy inne myśliwskie flinty.
…resztę grzecznie poprawiam. Dzięki serdeczne za odwiedziny.
Łosiot,
Mam nadzieję, że część z nich jakoś tam wyjaśniłem.
Tak. Dzięki.
Hej, jeśli chodzi o te strzelby, to powiedziałam, że się nie znam, po prostu strzelba kojarzy mi się z polowaniem albo Dzikim Zachodem i tyle ;p
"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr
Podchodziłam do tego tekstu chyba z pięć razy i przyznam, że jakkolwiek udało mi się dotrzeć do końca, to ja się od niego odbijam.
Na plus: jest solidnie, porządnie napisany, ma klimat, ma pomysł na świat.
Na minus są rzeczy znacznie bardziej subiektywne: to jest typ świata, bohaterów i fabuły, który znajduje się dość na drugim biegunie od tego, co lubię czytać. I w sumie w związku z tym opowiadanie mi się dłużyło, może gdyby było znacznie krótsze, to bym je łatwiej łyknęła?
Z głównym bohaterem mam ten problem, że on się snuje i jest mało interesujący, pozostali są napisani lepiej, ale z kolei żadne z nich nie wzbudziło mojej sympatii (albo choćby i antypatii) na tyle, żebym przejęła się ich losami. Z kolei ta opozycja życia w bloku, kopule, kwarantannie i ucieczki do natury – dość banalna.
Słowem: jest nieźle w sensie tego, jak to jest napisane, ale zabrakło mi tu fabularnego bądź emocjonalnego pazura. I nie chodzi o to, żeby tu się wspiąć na łzawe czy też ponure wyżyny, nie, ale o to, żeby bohaterowie byli bardziej żywi, mniej typowi.
Uważam, że to jest najdojrzalszy literacko z Twoich dotychczasowych tekstów, ma lepiej poprowadzoną fabułę itp., ale jednak w kwestii piórka będę na NIE.
http://altronapoleone.home.blog
Cześć Drakaino. Dzięki, że znalazłaś czas na lekturę i zaopiniowanie tekstu.
Oczywiście szkoda, że odbiłaś się od tego opowiadania. I smuteczek, że NIE.
Największy jednak smuteczek, że dopatrzyłaś się tu banału.
Pozdro :)
Nie, no, nie aż tak źle :) Masz trochę fajnych kawałków i – jak pisałam – nastrój itede. Tylko rozwiązanie jednak nieco mnie rozczarowało, bo jest mało zaskakujące, mało oryginalne. Osobiście bardzo kocham las i rozumiem tę ucieczkę, niemniej ta opozycja wyszła literacko trochę blado. Albo bladorunnerowo ;)
http://altronapoleone.home.blog
albo bladawcowato ;)
Byłem, przeczytałem, chylę czoła! Napisano tu już wiele, więc nie będę się powtarzał, złożę tylko gratulacje, bo tekst jest znakomity tak w wymiarze pomysłu jak wykonania; mam nadzieję, że piórko weźmie bez problemu.
Jeden tylko drobiazg: gość powinien mieć ksywkę “gniazdko”, nie “wtyczka” :)
Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię
O! Właśnie jestem po lekturze Twojej Chmury! Bardzo się cieszę, że spodobał Ci się mój tekst, dzięki że zajrzałeś. Z gniazdkiem/wtyczką – pewnie tak, pamiętam nawet, że się nad tym zastanawiałem i stwierdziłem, że to niuans i nie będę wchodził w to, kto co komu w co wtykał, żeby się podłączyć ;)
A Wtyczka pasuje lepiej kontekstowo.
Serdeczności i dziękuję :)
Wtyczka ma posmak szpiega, a gniazdko – raczej pozytywny; ptaszki, dom…
Babska logika rządzi!
Takąż właśnie wtyczką o posmaku szpiega, jest Wtyczka :)
No cóż czasy mamy takie, że normą jest łączenie wtyczki z wtyczką, gniazdka z gniazdkiem… poza tym przez tę cyfrową rewolucję namnożyło się tych złączy od cholery, pewnie ponad pięćdziesiąt… a życie usiłuje za tym nadążyć :)
Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię
Łosiocie, melduję, że kot o imieniu Zołza jednym skokiem na klawiaturę skasował mi długi i wyczerpujący komentarz dla Ciebie i że w związku z tym jeszcze tu wrócę, żeby powiedzieć trochę więcej niż “podobało mi się”. Bo podobało się dość zdecydowanie.
ninedin.home.blog
Ha! Ninedin, w całej tej dramatycznej sytuacji jest co najmniej jedna rzecz bardzo pozytywna: świetnie sie złożyło, że trafiło akurat na mnie. Być może inni użytkownicy uznaliby historię z kotem za mało wiarygodną, ale nie ja. W pełni Cię rozumiem, a to za sprawą traumy z czasów studenckich. Wiele lat temu miałem psa o mocno zwichrowanej psychice (przygarnięta sznaucerka po przejściach). I ten pies NAPRAWDĘ zjadł mi indeks w czasie sesji. I musiałem na każdym egzaminie tłumaczyć psorom, że pies zjadł mi indeks. Wyobrażasz sobie ich reakcje. Do tej pory pamiętam te sceptyczne uśmieszki, podejrzliwe spojrzenia znad okularów i mruknięcia pod nosem: “jassne, na pewno”.
Proszę podrapać Zołzę za uszkiem ode mnie.
Widzę tutaj bardzo filmową historię. Jednak nie na amerykańską superprodukcję, tylko niezależny, niskobudżetowy i klimatyczny film (np. węgierski albo niemiecki ;)), z tak zwanego pogranicza s-f, za którego dystrybucję w Polsce odpowiada Gutek Film. Nie całkiem zrozumiałą, alegoryczną, lekko zakręconą, popkulturową, w sumie ambitną (ale bez przesady), z nienachalnym i nieoczywistym wątkiem miłosnym. Taką do przedyskutowania w gronie studenciaków znających “Moon” , “Melancholię”, “Odwróconych zakochanych” i na przykład “Sygnał”.
W zasadzie nie ma w powyższej fabule za wiele nowego. Tworzysz swoją wizję, korzystając z elementów, które skądś już znam, łącznie z tym finałowym, ale też ukrytym w tle przez cały czas przesłaniem/ostrzeżeniem przed naturą, która reaguje i reguluje (znanym chociażby z filmu „Zdarzenie” Shyamalana), odmienia świat oraz ludzi w odruchu samoobrony.
Mam przy tym również odległe i nieokreślone skojarzenia z „Leopardami i czaplami” Cerlega (jedno z najlepszych opowiadań na portalu w 2017 roku), trochę przez taką ponurą futurystyczną atmosferę zamknięcia, obrazków z życia odizolowanej społeczności, wydzielania dóbr (tam obozy, tutaj otoczone kordonem osiedle) i chyba poniekąd przez postać kobiecą – dostrzegam pewne nieuchwytne podobieństwo obu tych kreacji.
Przy okazji Twojego „Gdańska 76” pisałem: „Okazuje się, Łosiocie, że masz warsztat wystarczający, żeby napisać wciągające opowiadanie, które naprawdę dobrze się czyta. Ale przede wszystkim masz fajny zmysł, wyczucie, ucho, oko czy nosa do prostego, naturalnego, konkretnego i życiowego opisywania detali, świata, przemyśleń, działań, sytuacji. Szlifuj zatem technikę, rękę do narracji masz już naprawdę niezłą".
No i wciąż podtrzymuję, to co wtedy napisałem – poznajemy Twoje kolejne wciągające opowiadanie, które dobrze się czyta, zmysł pozostał (świetnie widać to w najlepszej w tekście, bardzo fajnie/naturalnie napisanej scenie na dachu – świetnym opisie reakcji na wygaszenie sąsiedniego bloku; ale też w opisach prostych relacji „wewnątrzbblokowych” itp.), dobra ręka do narracji wciąż jest, a do tego wyraźnie poprawiłeś technikę (chociaż zauważam, że opowiadanie napisałeś bardzo prostym językiem).
Sama fabuła to poniekąd miks wielu popkulturowych elementów: obyczajowych, metafizycznych, socjologicznych. Miszmasz scenek z życia lokalnej, zhierarchizowanej społeczności na tle dziwnego romansu z przymusu, zewnętrznego i niewyjaśnionego do końca zagrożenia, niejasnych działań władzy, tajemniczych zjawisk, podskórnej „rewolucji ekologicznej”, być może wywołanej i kierowanej przez samą naturę za pomocą zmieniających myślenie i zachowanie toksyn/grzybów/czegoś tam.
Wbrew pozorom fantastyki jest tutaj raczej niewiele. Można tekst potraktować jako szerszą alegorię pewnych zjawisk i zagrożeń, można też jako metaforę obecnej sytuacji, albo sumę naszych strachów (rządy coś knują, epidemii nie ma, jest maskaradą będącą pretekstem do ograniczenia naszych swobód; biologicznym narzędziem do podporządkowania sobie społeczeństwa lub ograniczenia populacji; czymś naprawdę pochodzącym od natury, ale wywołanym przez niszczycielską działalność i obecność człowieka, która broni się lub fiksuje (działające na wyobraźnię opisy zachowania robaków, które w sumie mają nie do końca jasne powiązania z całą resztą wydarzeń, poza wprowadzeniem elementu niesamowitości i odwołania się do efektownego i makabrycznego działania prezentowanego na video grzyba lub… wręcz przeciwnie – są podpowiedzią i wyjaśnieniem tego co się dzieje z ludźmi poddanymi toksynie, co nie prowadzi do zbyt optymistycznych perspektyw dla wzywolonych ludzi zmierzających do lasu i stawia na głowie całe przesłanie opowiadania, wprowadzając tylnymi drzwiami prawdziwą makarbę poza kadrem kamery).
Oczywiście, można ponarzekać. Na przykład na swoisty dysonans pomiędzy bardzo współczesnymi realiami blokowiska (tak je odebrałem podczas lektury), tabletów, dresiarzy itd. a sugerowanym tylko kilkoma motywami czasem wydarzeń – światem przyszłości, który podobno istnieje gdzieś obok (kopuły, wtyczki i rozmawianie z maszynami) a jakby nie przystaje do opisanych na pierwszym planie realiów i pachnie anachronizmem.
Można ponarzekać na dosyć słaby w wymowie wydźwięk scen i wydarzeń finałowych. Albo na kilka niedopowiedzeń, porzuconych wątków czy niejasności logicznych (naprawdę pomoc "Grubej od sieci" to sznur zawieszony w zsypie?)
Tekst jednak klimatem i obrazami stoi, kreacją nieoczywistych postaci, do tego umiejętnie budzi nieuchwytny niepokój i niesie niegłupie przesłanie. I pomimo pewnych niedoskonałości daje satysfakcję, wzbudza uznanie dla efektu osiągniętego przy tak skromnym budżecie, pozostawia w głowie kilka mocnych ujęć, tworzy pewną więź z bohaterami, a nawet pobudza do myślenia po seansie, w drodze do wypożyczalni, do której odnosimy kasetę Gutka.
Po bardzo ciężkiej rozkminie i długim namyśle jestem na TAK.
Po przeczytaniu spalić monitor.
mr.marasie, bardzo Ci jestem wdzięczny za ten komentarz. Tak, jest mi oczywiście niezwykle miło, że znalazłeś się w gronie czytelników, którzy są usatysfakcjonowani lekturą. Tak, bardzo (BARDZO!) mnie cieszą Twoje interpretacje i tropy, którymi w ich ramach poszedłeś, trafione to wszystko jak w mordę strzelił mocnym prostym.
Ale jest tu jeszcze ogromna dla autora wartość – to realne wsparcie w pozycjonowaniu tekstu. Niby nic, haha, Gutek i parę filmów, ale ja od razu złapałem te współrzędne. Dla mnie takie osadzenie opowiadania wśród, za przeproszeniem, benchmarków, jest bardzo cenne i pomocne i bardzo Ci za to dziękuję.
Miniwyjaśnienia:
Odnośnie “pomocy” Grubej, to miało być tak, ze owszem, polegało to na dostarczeniu liny, ale też w ogóle na wymyśleniu i wskazaniu drogi ucieczki.
Ciekawe, co piszesz o dysonansie między życiem na blokowisku vs tym “lepszym” światem, pewnie trzeba by tu coś jeszcze dorysować. Tu zamysł miałem taki, że ci nieszczęśni mieszkańcy bloków, prekariusze, to ludzie zbędni, zmarginalizowani. Są poza głównym nurtem technologii, żyją trochę w rezerwacie, stąd pewne zacofanie (na przykład: Gruba umie tylko kodować, co jest anachroniczne, bardzo chciałaby “rozmawiać” z maszynami, czyli robić coś, co nazwę na potrzeby chwili “postkodowaniem”, czymś znacznie bardziej zaawansowanym).
Dzięki mr.marasie, już po raz kolejny, za cenną recenzję. Cieszę się bardzo, że moje opowiadanie przetrwało test Twojej czytelniczej przenikliwości.
Cieszę się, Łosiocie, że mój komentarz uważasz za wartościowy. I że wyczuwasz dokładnie, co miałem na myśli z tym Gutkiem.
Ten dysonans jednak widzę. Imo jakby zbyt współcześnie jest na blokowisku wobec tych kopuł itd.
No a po Grubej spodziewałem się jednak bardziej jakieś "hakerskiej" pomocy, a nie sznura w zsypie. I nie było tam okien w korytarzu na 1 p. lub parterze?
Po przeczytaniu spalić monitor.
Tarnina skolejkowała “Sto dni”
Mocno wahałem się przy piórkowym głosie na ten tekst. Gdy zacząłem go czytać, to pierwszy odruch nie był zbyt pozytywny – “o matko, tekst o epidemii i strasznym lockdownie, jakbym nie miał tego na co dzień dookoła, to jeszcze czytać o tym muszę, meh”. Jasne, nie ma co skreślać opowiadania przez coś takiego, ale już od początku podchodziłem przez to ostrożnie. Szczęśliwie jednak kupiłeś mnie przedstawieniem blokowego społeczeństwa i panujących w nich nastrojów. Scena z blokersami na dachu oddającymi hołd ziomeczkom z bloku obok była naprawdę superowa. Do tego wszystko napisane naprawdę przyjemnym językiem. Generalnie w tym momencie byłem już kupiony i raczej coraz bardziej skłaniałem się w stronę TAKa. Ale potem przyszedł kolejny negatywny cios, kiedy uświadomiłem sobie, że całość zmierza do rozwiązania “ludzkość niszczy ziemię, epidemia to odpowiedź natury chcącej poradzić sobie z ludźmi”. No kurczę. Banał straszny, wyświechtany i wałkowany na milion sposobów. Jakże ja nie lubię tego motywu, no rozczarowałeś mnie tym rozwiązaniem bardzo. Jasne, próbowałeś to trochę wzbogacić metafizycznymi gadkami Beti o lesie, ale niezbyt mnie to kupowało.
A potem trochę podratowałeś się wykorzystując grzyby kontrolujące owady-zombie. To w ogóle jest strasznie ciekawa sprawa i cieszę się, że pojawiła się u ciebie w tekście. I kiedy się pojawiły i zaczęły zarażać mieszkańców bloku to autentycznie się zajarałem. Zajarałem się myślą, że idziesz w stronę naprawdę odjechanego finału, który ten wyświechtany banał z zemstą natury pokaże w sposób kopiący tyłki. Generalnie byłem przekonany, że chcesz rozegrać to w następujący sposób: zarażeni ludzie będą zachowywali się analogicznie do zarażonych owadów. Grzyb wyprowadzi ich z bloków i pójdą do lasu – do tego momentu mniej więcej się zgadzało. Byłem jednak przekonany, że pójdziesz z tymi grzybami znacznie dalej i w rezultacie tak jak ostatecznie grzyb wyrasta z głowy owada, tak tutaj las powstanie z grzybni wyrastającej z ciał zarażonych ludzi, tworząc piękny, makabryczny, widmowy las grzybów. No i niestety byłem autentycznie rozczarowany, że tego ostatniego kroku nie zrobiłeś. Wiem, że nie wypada oceniać tekstu na podstawie tego, czego w nim nie ma, a ja bym chciał, żeby było… ale nie potrafię poradzić nic na to, że się rozczarowałem.
Nie wszystko też mi dobrze wybrzmiało w tym opowiadaniu. Przez to, że całość dzieje się w zamkniętym blokowisku, a nawet bloku, niezbyt czuć tu twoją kreację świata przedstawionego. W sensie – niezbyt widać to, że to w zasadzie chyba jakiś cyberpunkowy świat z miastami pod kopułami dla elit, wszczepami kontrolującymi maszyny i zapewniającymi stały dostęp do sieci i tak dalej. Przez to, że od początku odciąłeś bohaterów od tego świata, tych technologii, nie bardzo je widać w opowiadaniu. A przez to nie do końca rozbrzmiewa dla mnie starcie natura vs technologia. Zamiast starcia natury z tym cyberpunkowym światem przyszłości mamy starcie natury z betonową, szarą dżunglą blokowiska. I tak naprawdę te cyberpunkowe elementy mógłbyś wyciąć bez żadnej straty dla tekstu.
No cóż, pozostaje kwestia oceny. Po kilku dniach wróciłem do opowiadania i ostatecznie zagłosowałem jednak na TAK. Przeważyła jednak kreacja blokowiska.
Może nie wyglądam, ale jestem tu administratorem. Jeśli masz jakąś sprawę - pisz śmiało.
Hej Arnubisie, po pierwsze, dzięki serdeczne za komentarz i ciekawą recenzję z cennymi odczuciami czytelniczymi. Trochę na szybko i wybiórczo się odniosę:
1. nie chciałem, żebyś jako czytelnik uznał, że scenariusz z “zemstą natury” jest jedynym, wiodącym wytłumaczeniem. No dobra – wiodący to on może być, bo rzuca się najbardziej w oczy. Ale być może, gdybyś zadał sobie pytanie kogo i dlaczego ta epidemia nie objęła i zastanowił się “qui bono” w całej tej sytuacji, dopuściłbyś jeszcze inne opcje jako równo prawdopodobne?
Mam uczulenie na słowo “banał”, nawet, jeśli słusznie mi się je dokleja do tego opowiadania :)
Ale to naprawdę nie jest opowiadanie o zemście matki natury, choć jest to jeden z wariantów interpretacyjnych. To już bardziej jest o zagubieniu wynikającym z braku możliwości dojścia do prawdy, tak bym chyba to określił.
2. nie pociągnąłem wątku tego, co się stało w lesie, tak. Niech działa wyobraźnia czytelnika, niech podsuwa mu pytania i odpowiedzi, tak se wykoncypowałem.
(Ja tu poległem na założeniu, że ten maczużnik to wątek powszechnie znany. Za tym szło kolejne założenie – że czytelnik, znając losy mrówek zaatakowanych przez to świństwo, pomyśli, co trzeba. Wydaje mi się to obiektywnie sknocone, choć nie jest to chyba aż tak ważne)
3. Bardzo się cieszę, ze cała reszta Ci się spodobała aż tak, żeby dać TAK! (Jakoś mi umknęło, że jesteś w Loży, więc bardzo mi miło)
serdeczności
Łosiot
Czyli sugerujesz, że ludzie zaatakowani przez maczużnika, blok za blokiem uciekają do lasu i tam wzbogacają humus?
Babska logika rządzi!
To możliwe, ale niech czytelnik decyduje. No bo, może żyli długo i szczęśliwie?
Co prawda pandemii mam po dziurki w nosie. Wykończy mnie, zanim zobaczę chorego na covid na własne śliczne niebieskie oczęta. Ale lubię czytać pandemiczne teksty. Nie wiem, czy to objaw masochizmu, czy też mam jakieś socjologiczne zacięcie ;) w każdym razie nie wzdrygam się i nie mruczę pod nosem: znowu ta pandemia ;)
I podobało mi się to Twoje opko. Co prawda przeniosłeś akcję w odległą przyszłość, ale ani przez moment nie miałam wątpliwości, że piszesz o naszej pandemii. I to nie jest zarzut. Udało Ci się w tym cyberpunkowym świecie pokazać pełne spektrum społecznych reakcji na dzisiejszą sytuację. I – żeby była jasność – to jest komplement.
Ludzie mają dość, czują się niedoinformowani, okłamywani, przestają wierzyć komukolwiek. Rodzą się teorie spiskowe, że to rządy same wywołały to cholerstwo. Niektórzy krzyczą o zemście natury, inni o wpływie technologii. O opisywanym przez Ciebie grzybku nigdy wcześniej nie słyszałam (swoją drogą fascynujące cholerstwo), więc w pierwszym momencie myślałam, że to jakieś maszyny. Tym bardziej, że piszesz o zniknięciu internetu, a Nick w którymś momencie mówi, że komputery są mądrzejsze od niego. Pomyślałam, że to one stoją za karaluchami. Z kolei rozważania Beti wiodły ku zemście natury. I w sumie mi się to niedopowiedzenie podobało i jakoś mi tak pozostało nawet po tym, jak zawarłam znajomość z Twoimi grzybkami. I tu przy okazji, jeśli mogę coś doradzić, wrzuć linka do filmiku z grzybkiem do przedmowy, z zaznaczeniem, żeby spojrzeć po przeczytaniu, bo ja na niego trafiłam zupełnie przypadkiem, skrolując komentarze.
Bardzo klimatycznie oddałeś życie w bloku. Spojrzenie ze strony kogoś obcego, niepasującego do tego środowiska było świetnym rozwiązaniem. Jednocześnie pokazuje też, że czym innym jest kwarantanna w blokowisku, a czym innym w nieco lepszych warunkach. U Ciebie jest to kopuła, a współcześnie domek jednorodzinny z ogródkiem ;)
Do tego postacie, które tchną autentyzmem. Fajnie opisałeś tych cwaniaczków, rządzących blokiem. Natomiast tu mi trochę zabrakło tych normalnych mieszkańców. Zwykłych ludzi, którzy mają jakąś tam nisko płatną robotę i zwyczajnie starają się przeżyć, bez jointów i chuliganki. Albo pijaczków, którzy przegrali życie, staruszków na emeryturze, maltretowanych żon, zaniebanych maluchów, albo przeciwnie maluchów, dla których rodzice zrobiliby wszystko. To jest blok młodej chuliganerii, a w rzeczywistości tak to nie wygląda.
Czytałam jednak z przyjemnością. Masz umiejętność budowania klimatu, której Ci piekielnie zazdroszczę, dlatego Twoje opka to czytelnicza uczta. Muszę jednak przyznać, że zakończenie tej uczty mocno mnie rozczarowało. Wydawało mi się nieco oderwane od rzeczywistości. To Beti miała lekkiego bzika na punkcie lasu i natury. Nie widziałam tego u innych. Jednocześnie nie odebrałam Beti jako osoby, która ma mocny wpływ ma przekonania reszty. Tak, bronią jej, oszczędzają Nicka, bo jest z nią, ale mnie ona wydawało się raczej maskotką, kimś do kogo inni mają słobość, ale też nie traktują poważnie. I nagle wszyscy wybierają jej opcję. Nie pasuje mi to. I tu już nie chodzi o moje preferencje, ale nie pasuje mi to fabularnie. Jakbym nagle na końcu znalazła się w innym świecie.
Przechodząc do rzeczy, czytałam Twoje opko kilka razy i długo nie mogłam się zdecydować, jak zagłosować. W końcu zdecydowałam, że jednak na NIE. To jest dobry tekst, ale IMO jednak nie piórkowy.
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
Irko, już się martwiłem, że mi tu nie przyjdziesz i nie skomentujesz. Fajnie, że dotarłaś :)
No co, no super, że Ci się spodobało! Widzę, że ogólnie rzecz biorąc, coraz lepiej trafiam w czytelników z przekazem (różnie to już bywało).
Bardzo fajna i chyba trafna jest ta Twoja uwaga o braku dodatkowych postaci, robotę odwalają tu tylko te kluczowe, a reszta do magma. (Mental note taken) ;)
Beti ogólnie odczytałaś w fajny i ciekawy sposób, ale dałbym tu małą gwiazdkę*
* To ten paskudny grzyb spowodował, że ludzie poszli w las, nie ona.
W końcu zdecydowałam, że jednak na NIE. To jest dobry tekst, ale IMO jednak nie piórkowy. – na to nie mam kontrargumentu :(
Serdeczności Irko, bardzo dużo miłych rzeczy mi napisałaś w tym komentarzu i bardzo Ci za to dziękuję :)
To ten paskudny grzyb spowodował, że ludzie poszli w las, nie ona.
Tak, to wszystko pasuje, ale pod warunkiem, że ktoś zna grzybka. A ja na niego trafiłam dopiero po drugim czytaniu opka, kiedy już mi się to inaczej w głowie ułożyło. Po prostu za bardzo ufasz w to, że czytelnik grzyba zna, a ma prawo nie znać. Bez Twojego komentarza i Twoich wyjaśnień na temat grzyba to zakończenie nie wynika z fabuły. I o to chodzi, dlatego tak się zastanawiałam nad decyzją i dlatego w końcu zadecydowałam tak a nie inaczej.
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
Zakończenie nie wynika z fabuły? Czyli, według Ciebie, nie widać tu ciągu przyczynowo-skutkowego między inwazją karaluchów rozsiewajacych “coś”, a poźniejszym “wygaszeniem” ostatniego z bloków i exodusem do lasu?
Nie wskazuje na to chronologia wydarzeń, albo ta wypowiedź Nicka:
“– Beti! – krzyczę. – Zwariowaliście wszyscy przez karaluchy! Wracaj do mnie!”?
To zonk, faktycznie.
Hmmm. A dlaczego bohater jest odporny?
Babska logika rządzi!
To jest, Finklo, jedno z kluczowych pytań, pytanie o różnice między nim, a resztą bohaterów z blokowiska.
Hej,
dotarłem tutaj i ja. Ciekawa historia, rozebrana już na czynniki pierwsze przez innych.
Mi się podoba, głównie z powodu języka i ciekawie ukazanego świata przedstawionego , to naprawdę dobre opowiadanie :)
Maurdzenie jest tutaj zwyczajem, więc i ja dodam swoje trzy grosze. Mam trochę niedosyt fabularny, widzę sporo znaków zapytania. Dlaczego bohater nie został opanowany przez zarazę? Nasuwa się wyjaśnienie związane z jego wtyczkami oraz zdolnością do komunikacji z siecią. Jaka była rola Beti? Ona jeszcze przed zarazą śniła o lesie i widziała go poza blokowiskiem, więc wydaje się taką pacjentką zero dla tego bloku, lub może kimś w rodzaju wiedźmy, w interpretacji pseudo magicznej. Myślę, że można by te wątki rozwinąć. zepialstwo wyłazi, wybacz ;)
No i jeszcze wypisałem kilka ulubionych zwrotów:
Zdecydowanym ruchem pociągam łańcuszek rolety, pożółkła kurtyna podnosi się i wpuszcza do pokoju mętne światło. Patrzę na stojące jak nieruchomy tłum wyblakłe bloki, a te odwzajemniają się tysiącem pustych spojrzeń.
Ale to jest, nie bójmy się tego słowa, zajebiste :)
jednak ta opieprza go z góry na dół i każe mu schować sobie ten telefon w dupę, bo na pewno mu się to spodoba, bo jest zboczeńcem.
Złoto :)
Zbierają się w mniejszych grupkach i rozmawiają, albo odchodzą trochę na bok i stoją sami, plecami do wszystkich, zapatrzeni w szczerbaty horyzont, za którym właśnie chowa się słońce.
Szczerbaty horyzont <3
Che mi sento di morir
Hejo, strasznie fajnie, że w końcu wpadłeś :) To fajny uczuć, jak po prepiórkowym stresie i postpiórkowej euforii mija czas i wpada ktoś z komentarzem.
Dzięki za wyróżnienie fragmentów, które Ci podeszły. Teraz, jak po czasie na nie patrzę – to faktycznie są fajne :P
Co do fabuły i wątków do pociągnięcia, to masz stoprocęt racji (podobnie stwierdziła m.in. Finkla). Chciałbym to rozbudować i połączyć z innymi grasującymi mi w głowie pomysłami, powstaje nawet Specjalny Plan.
Dziękuję bardzo za lekturę i komcia, poprawiłeś mi humor, bo wróciłem właśnie z politycznego spaceru, który był przygnębiający ze względu na niską frekwencję i przywiędły klimat (należało się tego spodziewać, wiem).
Miło mi, że choć trochę poprawiłem humor :)
Wlasnie jeszcze raz przeczytałem te fragmenty i nadal jestem pod wrażeniem. Naprawdę są świetne :)
Czekam zatem teraz na realizację Specjalnego Planu.
Che mi sento di morir
Gdy tylko wziąłem się za czytanie, od razu przypomniałem sobie, co mnie odrzuciło już na samym początku.
Patrzę na stojące jak nieruchomy tłum wyblakłe bloki, a te odwzajemniają się tysiącem pustych spojrzeń.
Czyli zdanie klucz, kopiuj wklej z 90% literatury związanej z postapo. To znaczy bohaterzy są już po kataklizmie, najczęściej jakiś czas, tak jak teraz u Ciebie, kiedy to wpadają w ten stan odrętwienia i egzystencjalnych przemyśleń. Sam widzę katastrofę i czas po niej inaczej. Każdy dzień będzie walką o przetrwanie, a każdy miesiąc trudniejszy od poprzedniego i nie wydaje mi się, aby ludzie mieli czas na takie przemyślenia. To przemyślenia człowieka myślącego, ale z perspektywy fotela, który tym samym odcięty jest od całej fizyczności i cielesności post apokaliptycznej. To jednak subiektywna opinia i można sobie na ten temat gdybać. Jednak inne rzeczy nie podlegają już takiej subiektywności tylko są albo nieprzemyślane, albo nieuzasadnione. Postaram się krótko:
– zachowanie żołnierzy, których wyraźnie pomyliłeś z kapo z czasów wojny; znam żołnierzy, mam byłych w rodzinie, i nawet takich, którzy jeździli na misje, i nie wyobrażam sobie takiego zachowania z ich strony. Twoja przyszłość jest niedaleka, więc nie spodziewam się w wojsku jakiś wielkich zmian na przestrzeni kilkudziesięciu lat. Od lat mamy też armię zawodową, i tak jest w wielu krajach. Stąd pomysł na robienie z patriotów – agresorów, jest dla mnie niezrozumiały i nieuzasadniony. Twoje postacie są rodem z gier RPG. Pomijam już dostarczanie paczek z papierosami i alkoholem w czasach takiej pandemii.
– młodzież, która wiedzie prym podczas apokalipsy, przewodzi stadu. I znowu, skąd taki pomysł? Moje obserwacje są inne. Młodzi ludzie z pokolenia na pokolenie stają się coraz później samodzielni, dojrzewają coraz później, mieszkają z rodzicami coraz dłużej. W ogóle biorą odpowiedzialność za swoje życie będąc znacznie starszymi, niż kiedyś. Dosłownie kilka miesięcy temu można było przeczytać o wyroku sądowym z Włoch, gdzie 35 letnia córka podała ojca do sądu, że przestał płacić jej kieszonkowe, a ona na pół etatu nie jest w stanie sama się utrzymać. I wygrała sprawę, sąd nakazał wypłacić ojcu zaległe trzy letnie kieszonkowe. To może wydawać się śmieszne, ale jest faktem i przykładem powyższej tezy. Wyprowadziłem się z domu w wieku 20 lat, zdziwiłbyś się, nawet na tym forum, ilu dwudziesto i trzydziestoparolatków nadal mieszka teraz ze swoimi rodzicami. A u Ciebie rządzą.
– archaiczny język, którym rozmawia młodzież. To Twój i mój język, jak byliśmy młodzi. To my mówiliśmy “no, weź”, teraz gówniarzeria tak nie mówi, wrzuca mnóstwo angielsko brzmiących powiedzonek, przekręconych słów, zwrotów zaczerpniętych z gier, a u Ciebie ani słowa. A to dlatego, że masz już 40 lat i tak jak ja, nie nadążasz za wszystkim. Stąd trzeba uważać, za co się zabierasz.
– Beti, czyli bohaterka z dupy. W żadnym miejscu nie uzasadniasz nawet jednym zdaniem, dlaczego rówieśnicy się jej boją/czy też szanują, i to tak mocno, że może chodzić prawie z gołym tyłkiem i sterczącymi sutkami po korytarzach. Może przez to, że została wybrana? I widzi panią lasu. Nastolatka, która trzy miesiące wcześniej widziała las na smartfonie. Bo dlaczego właśnie akurat ona, a nie ktoś inny, to przecież wszyscy wiemy, prawda? Widzę to trochę inaczej, w takim środowisku, w czasie takiej pandemii i w takiej izolacji, to, jak to powiedziała Andżelika w Psach, spóźniłeś się o kilkadziesiąt desek. Ok, w takim czasie może o kilka, a nie kilkadziesiąt. Ale, że wszyscy szanują Andżelikę/Beti? No nie.
Pomysł obrony przez naturę jakiś jest, ok, tylko też bez głębszej analizy, katalizatorów, nadciągających zjawisk.
Widzę w tym opowiadaniu tego samego bohatera, co w Twoich poprzednich post apo, Jeździec Czwarty i Nowe Zlodowacenie mają takich samych, tylko środowisko inne. A te środowisko post apokaliptyczne jest niedopracowane i nieuzasadnione. Wymyślone, ale nie podparte konkretnymi wątkami przyczynowo – skutkowymi. Mówiłem to już raz, powtarzam i teraz. Post apo nie jest dla Ciebie, ale patrząc na powyższe piórko, pewnie mi nie uwierzysz.
Zamów książkę Naz, Trupokupcy, a będziesz mógł poczytać porządnie skrojone post apo.
Pozdrawiam.
Hej Dc, dzięki za recenzję.
Mam wrażenie, że bardzo się różnimy na poziomie oczekiwań od tego, co czytamy i czy się to zgadza z naszym postrzeganiem świata.
To Ty, jako czytelnik zdecydowałeś, że to jest opowiadanie postapo i że nie wpisuje Ci się ono w Twoje rozumienie tej konwencji. Nie mam na to odpowiedzi.
Nie mam odpowiedzi na to, że ci się nie zgadzają zachowania żołnierzy/policjantów. Dobra, mam.
Ja mam zupełnie inne obserwacje (na przykład ze Stanów lub Azji), gdzie policja jest bardzo przemocowa. Nasza też tak potrafi, jak jej pozwolić. I myślę, że każda inna. Tu warto sobie przypomnieć eksperyment stanfordzki.
Fajnie, że znasz żołnierzy i są Twojej rodzinie fajnie, że zachowaliby się inaczej, bardzo to dobrze o nich świadczy.
Nie mam też odpowiedzi na Twoją uwagę o języku młodzieży. Albo – mam :)
Bo znów – mam inne doświadczenia. Pracuję z młodymi ludźmi i mam kontakt z młodzieżą. Mój wniosek jest taki, że nie zrozumiałbym ich języka pisanego, to fakt. W mowie – różnice są kosmetyczne, chyba, że przechodzą na hermetyczne rozmowy między sobą. Ze starszym pokoleniem rozmowa wygląda “normalnie”, potrafią się przełączać. Owszem, tu nie ma stylizacji na wydumany język prekariackiej młodzieży bliskiej przyszłości. I owszem, nie ma tu wielu innych rzeczy, które mogłyby się tu pojawić, co zresztą zauważyli czytelnicy.
Co do samodzielności i przedsiębiorczości młodych ludzi – mam totalnie inne zdanie, niż Twoje. Fundamentalnie wręcz.
Beti jest bohaterką “z dupy”. Dobre, myślę, że trochę tak jest.
Za zaproszenie do lektury dobrze skrojonego postapo Naz mogę tylko podziękować, czytam tego sporo i lubię tę konwencję.
Dzięki Darconie za cenne, krytyczne spojrzenie.
A z Piórka owszem, jestem dumny jak paw :)
Wiem, Łosocie, że mój komentarz był zbyt szorstki. Ale wiesz, że emocjonalnie podchodzę do literatury i oceniam ją, dany utwór. I tak. Czasami krytycznie.
I masz rację, to o postrzeganie świata chodzi, i stąd moje wnioski o pisaniu lub nie pisaniu post apo. Odbieram Cię jako dobrego i pogodnego człowieka, i takie też są Twoje teksty. A apokalipsa taka nie będzie. Bo gdy mówimy o 1,7 mld zachorować i 500 mln zgonów – to jest apokalipsa.
Żeby wytłumaczyć się ze swojej irytacji przytoczę Ci fakty. Oglądałem kilka dni temu dokument o niebieskiej linii, a dokładnie o wzroście interwencji w obecnym czasie. W październiku zanotowano 68 telefonów od dzieci w sytuacji bezpośredniego zagrożenia. Co się wcześniej nie zdarzało. Były wypowiedzi i analizy psychologów, o sytuacji, przymusowej izolacji, stresie itd. I zauważ, że to przemoc względem własnych dzieci. Niestety nie zapamiętałem tytułu, żeby go teraz przytoczyć. A co my obecnie mamy? 25 tysięcy zachorowań i kilkaset tysięcy na kwarantannie? Tak, na świecie jest tego więcej, ale jak to się ma do Twojego 1,7 mld i 500 mln zgonów? I izolacji przez trzy miesiące?
I naprawdę uważasz, że ultras Siwy, zabrałby Beti jedynie czekoladę?
A obserwacje policji w Stanach i Azji masz własne, czy z telewizji?
O tym mówię, Łosocie, o braku researchu, o braku głębszego zastanowienia się i pisania według własnego, dobrego, pogodnego, Łosociowego, postrzegania świata.
I nie bierz tego do siebie. Ja bardzo bym chciał, żeby świat składał się tylko z takich ludzi jak Ty.
Pozdrawiam.
:)
Darconie, zostawiając już trochę na boku to moje opowiadanie (na pewno masz sporo racji, szczególnie tam, gdzie piszesz o mnie ;), wkleję coś a propos tego, co napisałeś, fragment szerszego materiału, któy przed sekundą dostałem to od przyjaciela, który żyje w UK:
1 in 10 mental health patients has been waiting 6 months for help (source: Royal College of Psychiatrists)
The number of people drinking at ‘high risk levels’ has doubled since February – now 8.5 million (source: Royal College of Psychiatrists)
Off-licence alcohol sales are up 24.2% with beer sales up 66% (source: Kantar)
48% of UK respondents increased alcohol consumption and 54% increased drinking frequency (source: Institute of Alcohol Studies/Global Drug Survey Special Edition)
Just over 1 in 10 of over 70,000 surveyed had suicidal thoughts or thoughts of self-harm during the first week of lockdown (source: Samaritans)
Calls to domestic abuse helplines have surged (source: Refuge – For Women & Children Against Violence)
Aha – obserwacje policji w US i Azji – własne. Długo siedziałem w US i w Pakistanie.
A jak własne to powiedz mi, czy rzeczywiście oceniasz je jako brutalne, w kraju, gdzie jest powszechny dostęp do broni? Bo patrząc w drugą stronę, to strzelanin, w których cywile wybijają cywilów jest też dosyć dużo. Czy to nie ze względu na częste sięganie po broń policja równie często używa siły? Czy może uważasz, że mają problem z oceną sytuacji? Bo takie są moje spostrzeżenia (problemy w ocenie sytuacji), ale niestety tylko z dokumentów, nie z własnego doświadczenia.
Nawet nie chodzi o to, że policja strzela do ludzi. W Nowym Jorku jest na przykład tak, że z policją się absolutnie nie dyskutuje, schodzi z drogi, unika, nie patrzy w oczy i tak dalej. Goście są uzbrojeni po zęby i obwieszeni sprzętem, to z reguły wielcy, mało sympatyczni dranie którym niewiele trzeba, żeby cię rzucili na maskę, skuli, zabrali na komisariat i narobili problemów. Polityka zero tolerance Julianiego obniżyła przestępczość w mieście, ale w zamian za to mieszkańcy dostali policję, której się po prostu boją. Nie zastrzelą, ale porażą prądem, pociągną po nogach pałką, wykręcą ręce, upokorzą. Do tego dochodzi tło w postaci ciągłych afer na tle rasowym i korupcyjnym we władzach policji. Kilka razy byłem legitymowany przez NYPD, za każdym razem czułem się zagrożony.
W Pakistanie to jeszcze inna bajka. Tamtejszą policją pamiętam jako opryszków z kałasznikowami i babmusowymi kijami, którymi lali ludzi po plecach za krzywe spojrzenie. Traktowali ludzi z pogardą i wyższoscią, jak psy. To było wyjątkowo obrzydliwe.
Tak, o poczuciu zagrożenia słyszałem od znajomych, chociaż nie z US. Takie zachowanie nie dotyczy chyba tylko Stanów. Kraje muzułmańskie w ogóle wywołują u mnie poczucie zagrożenia.
Spojrzałem jeszcze raz na opko i widzę teraz, że wymieniasz zarówno policjantów jak i żołnierzy. Według mnie to jednak dwa różne środowiska, praktycznie w każdym rozwiniętym kraju. Ze wskazaniem na znacznie większą dyscyplinę, lepsze predyspozycje, a co za tym idzie – mentalność i zachowanie tych drugich. Ale podkreślam, mam na myśli kraje wysokorozwinięte i zawodową armię.
Jest w tej historii coś co mi się podobało. Myślę, że przede wszystkim chodzi o wrażenie jakiejś melancholii połączone z poczuciem nadciągającej zagłady (a może ona już nadeszła?). Wrażenie wyobcowania głównego bohatera i zagubienia, klimat blokowiska ze wszystkimi drobnymi i całkiem poważnymi zagrożeniami.
Czytało mi się płynnie mimo całkiem niemałej długości. W sumie tekst posklejany trochę ze znanych kawałków, ale coś w sobie ma.
Przyjemna lektura.
Witaj, Łosiocie.
Jest coś subtelnego, nie do końca uchwytnego – czego w każdym razie nie potrafię nazwać – w Twojej pisaninie, co wciąga i nie puszcza do samego końca, każąc czytać jeszcze jeden fragment, jeszcze jeden akapit. Nawet, gdy z jakiegoś powodu trzeba to czytanie przerwać. Może to kwestia prostej, przystępnej narracji, może to kwestia zdań-komentarzy, które nienachalnie pojawiają się tu i ówdzie i bardzo celnie punktują rzeczywistość. Cokolwiek to jest, uważam, że to wspaniała własność i życzę Ci, żebyś ją pielęgnował, bo przyniesie Ci tylko więcej sukcesów. :)
Co do historii: jest duszno i ciasno, przy tym interesująco, jest też brudno, może nawet trochę za bardzo, jakbyś odhaczał kolejne elementy konieczne do wykreowania dystopii. Ale wszystko z umiarem, nie poczułem przesytu. Bardzo fajne wykreowałeś postaci. Główny bohater z rodzaju “przepraszam, że żyję”, ale kupiłem go takiego. Jego bierność została umocowana w historii i świecie. Beti nosi cechy dziwnej, niezrozumiałej femme fatale, którą bohater jest zafascynowany, a mnie, jako czytelnika, irytuje ona swoim sposobem bycia. Jest to nieco przełamane jej fiksacją na punkcie lasu, stąd odbieram ją raczej neutralnie.
Opowieść pompujesz, niczym balonik, wolno i konsekwentnie. Finał natomiast wypadł dość nijako. Jakbyś po prostu spuścił z balonika powietrze, zamiast na sam koniec jeszcze docisnąć i doprowadzić do eksplozji. Fajny motyw z grzybami i owadami (choć mam wrażenie, że pojawia się ostatnio dosyć często; ze słynniejszych przykładów choćby “The last of us”), fajne zedytowanie rzeczywistości o raptem kilka detali, które sprawiają, że czuć ten futuryzm, a nie że to po prostu współcześni ludzie ze wszczepami, fajny las zarodników (jak mniemam). Tylko ten finał… Jak Wtyczka był niezdolny do podjęcia akcji przez całe opowiadanie, tak w finale taki pozostał. Cóż, przynajmniej byłeś konsekwentny. ;)
tl;dr: bardzo przyjemna lektura, ale zakończenie mnie nie usatysfakcjonowało.
Ciekawe opowiadanie. Bardzo wciągnęło. Ale chyba to, co mnie najbardziej urzekło, to język tego tekstu – świetnie umiesz się nim posługiwać, niektóre zdania chwyciły mnie mocno za serce. Tworzysz bajkowe, metaforyczne opisy w opowiadaniu wcale nie takim bajkowym.
Przesłanie tego opowiadania jest bardzo aktualne, mam wrażenie nawet, że dziś jest jeszcze bardziej aktualne niż te kilka miesięcy temu. Jest gdzieś w nas ten lęk przed czasami, w których żyjemy i umiejętnie na nim zagrałeś.
Co do fabuły, hmm, zdawało mi się, że wątek z układem Grubej i głównego bohatera był niepotrzebny. Zarysowałeś niezwykle barwną i charakterystyczną postać nastolatki, która wszystkich okłamuje. I to jest okej (to znaczy, nie okłamywanie, tylko wiesz :D). Ale ten wątek układu z nią wydał mi się jakby niedokończony. Bohater prowadzi z nią dość długi dialog, który zdawał mi się znaczący, tylko po to, by na koniec mógł uciec zsypem do kosza, gdzie później i tak wszyscy wyszli z bloku. Gdzieś w zakończeniu czekałam, aż znowu pojawi się postać Grubej i się nie doczekałam.
Niedopowiedziane zakończenie za to mi się spodobało, zostawia duże pole do refleksji nie tylko na temat opowiadania, ale ogólnie świata, w którym żyjemy. Motyw lasu i marzeń o nim w świecie pozbawionym praktycznie zieleni, a później jego magiczne pojawienie się, uważam za intrygujący.
– Wstawaj – rzucam. – Idziemy po prowiant.
Już jestem zaintrygowany.
Na środek holu wkracza Gruba, która chyba ma wśród tych młodych największy posłuch. Niezgrabna nastolatka poci się i dostaje zadyszki po wypowiedzeniu ledwie jednego zdania.
Ciekawy wybór przywódcy… ale co kto lubi…
Gruba jest geniuszem i zna się na elektronice.
…no chyba, że tak.
Z równego szeregu pełnych życia bloków – kolumn mrugających światełkami miliona okien – jeden zgasł właśnie jak wypalona żarówka w łańcuchu choinkowych lampek. Łańcuchu, który i tak jest już trochę wybrakowany.
Jeśli wcześniej byłem „tylko” zaintrygowany, teraz jestem już kompletnie wciągnięty. <wsuwa popcorn>
Wtyczka! Gdzie ty byłeś, w dupie? Jezu, jak ty capisz!
Ja wiem, że to prymitywne. Ja wiem, że nie powinno mnie śmieszyć.
Ale mimo to…
XDDD
patrzą niebieskie oczy, których nigdy nie zapomnę.
halo, to już koniec?
Na początku myślałem, że to opowiadanie jest długie.
Teraz widzę, że się myliłem. Jest krótkie, stanowczo za krótkie, bo to nie tyle opowiadanie, co streszczenie powieści. Czytałeś może FUTU.RE?
Zbyt wiele wątków zostało otwartych i nie rozwiniętych. Mam tak wiele pytań, na które nie dostałem odpowiedzi…
Poza tym, oczywiście, napisane jest solidnie i wciągająco. No właśnie. Zostałem tak głęboko wciągnięty, że teraz z trudem wygrzebuję się z powrotem, bo nie pokazałeś mi, gdzie jest wyjście :(
Pozdrawiam.
Precz z sygnaturkami.
Edwardzie, MrB, Sonato i Kosmito, bardzo Was przepraszam, że tak zostawiłem Wasze komentarze bez odzewu. Właśnie zakończyłem letarg, opuściłem zimowe leże łosiotów, już jestem :)
Bardzo Wam dziękuję za recenzje. “Sto Dni” wyszło, jak wyszło (jest tu trochę dziur), mam ogromną ochotę te historię rozwinąć i nawet mam na to koncept, będzie sie działo.
Musiałem zrobić małe śledztwo, żeby złapać skąd tu po tylu miesiącach taki ruch! Niezła akcja, pękam z dumy, ale też lece czytać i głosować.
Cześć, Łosiot,
niezłe światotwórstwo, naprawdę niezłe. No ale ja uwielbiam postapo, więc o to zadowolenie nie było tak trudno ;) Ale opowiadanie serio dobre, masz wprawę w posługiwaniu się językiem i w tym tekście szczególnie robisz z tego użytek. Przedstawiłeś świat z duszącą wręcz atmosferą, przez większość czasu czułam niepokój. Zakończenie też, o dziwo, mnie usatysfakcjonowało, bo trudno jest stworzyć dobre niedopowiedziane zakończenie, dzięki któremu czytelnicy dojdą do właściwych refleksji.
Powodzenia w dalszym pisaniu! :)
Nie wysyłaj krasnoluda do roboty dla elfa!
Dobrze zbudowany klimat, sugestywna estetyka slumsu brudnego, nieciekawego, ale bardzo swojskiego (och te blokowiska i blokersi, och te dresy w latach dziewięćdziesiątych ;-) ), nawiązanie do pandemicznego krajobrazu za oknem i ciekawy twist z robaczkami. Czytało mi się płynnie, byłem ciekaw: dokąd to wszystko zmierza, co tu się odjaniepawli? I co? I ten, no, nico. Poszli sobie po prostu, a Wtyczka został.
Przyznam szczerze, że nie zrozumiałem co i po co rozpylały karaluchy bez doczytania komentarzy. A jak juz doczytałem, to potrafię nazwać, co mnie w opowiadaniu uciekło i czego mi brakuje: zamknięcia, mocniejszego splecenia wątku lasu, blokowisk i grzybka. No i cudowna odpornośc Wtyczki…
Tego ostatniego splotu, węzełka kończącego ten brudnoszary, betonowy kilim mi zabrakło. Bo obrazowo i klimatycznie mi się.
"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)
Cześć, Łosiocie, dawno u Ciebie nie byłam. ;)
No cóż, tematycznie i gatunkowo tekst bez wątpienia na czasie. Czytało się bardzo dobrze, narracja wypadła naturalnie, nienachalnie i cały czas trzymała odpowiednie tempo. Twoje ujęcie dystopii skupia się raczej na codzienności niż na efektownym światotwórstwie, ale w tym też jest metoda – obserwowanie postaci w zwyczajnych sytuacjach daje nam bardziej namacalny wgląd w świat przedstawiony i buduje immersję, pozwalając odczuć tę monotonię i dyskomfort towarzyszące życiu bohaterów. Właściwie nawet dobrze, że światotwórstwo pozostało tak bardziej zasygnalizowane w tle, bo jednak mamy tu elementy w miarę rozpoznawalne w ramach gatunku, a prawdziwą siłą tekstu są konkrety i detale. W pamięć zapadają gasnące “lampki choinkowe” blokowiska i karaluchy.
Ogólnie satysfakcjonująca lektura. Jeśli artystycznie zamierzasz dalej iść w tym kierunku, to na pewno chętnie zajrzę, bo świetnie Ci leży ta konwencja.
Powodzenia w plebiscycie!
Remplis ton cœur d'un vin rebelle et à demain, ami fidèle
Dziękuję Lano, Fiszu i black_cape za lekturę i komentarze. Świetna sprawa być wylistowanym w tym plebiscycie, bo oto nedeszła, za przeproszeniem, druga fala czytelników.
Z drugiej strony – jakiś taki mam dyskomfort przy powrotach do tekstów z przeszłości – męczą mi bułę myśli, że mogłem napisać inaczej, lepiej, jaśniej i tak dalej. Teraz pewnie mógłbym – ale wtedy, gdy pisałem, to nie mogłem, bo bym napisał, no nie? ;)
I to jest dobry temat na tekst… ;-)
"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)
Hej, Łosiot
Przez tekst mknąłem gładko, kolejne rozdziały opisałeś zajmująco, nastrój odciętego blokowiska udał Ci się zdecydowanie. I tak mknąłem, i mknąłem i nagle koniec. Przyznam, że o ile podróż była ciekawa, to port docelowy mnie nie zachwycił (albo spodziewałem się czegoś innego).
Co by nie pisać, to opisy i wewnętrzne przeżycia bohaterów masz świetne, bardzo plastyczne, widać wprawę. Podobał mi się taki cyberpunkowo-blokerski klimat. Ciekawa mieszanka i ładnie wyszła.
Pozdrawiam i powodzenia :)
To opowiadanie u mnie na mocnym czwartym miejscu.
Bardzo podobał mi się początek – oryginalne nawiązanie do pandemii, z wykorzystaniem perspektywy tzw. sceptyków, uczciwym, bo nie ośmieszającym, ale pokazującym socjoekonomiczne podłoże tych zachowań. Bardzo to dobrze przy tym napisane, soczyście, dynamicznie, z bezpośrednim, a czytelnym zanurzeniem w świat, z wykorzystaniem dorobku postapo, ale w sposób nie sprawiający wrażenia kalki, tylko inteligentnego nawiązania.
Gorzej wypadła końcówka – w moim odczuciu nie rozegrany do końca duet Gruba-Wtyczka (co on jej dał, co ona mu za to dała) i nieczytelny motyw neuropasożytów, nie pozwalający wystarczająco wybrzmieć finałowi.
Zanais i coboldzie, zaraz tę końcówkę opowiadania po prostu skasuję, bo sam już nie mogę na nią patrzeć ;)
Dzięki za odwiedziny, Wasze uwagi biorę i zapamiętuję.
Dołujące. Jak większość postapo. Taka moda? Nie da się optymisty ?
Dołujące. Jak większość postapo. Taka moda? Nie da się optymisty ?
Na tym polega postapokaliptyczność… chociaż…?
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Post bardzo nękalny.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Panimał, czy mam dalej wrzucać gify?
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
W jakim języku czyta Myszka Miki, skoro tytuł jest na ostatniej stronie okładki?
Babska logika rządzi!
W języku krwiiii!
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
To tym językiem pisze się książki? ;-)
Babska logika rządzi!
Niom ^^
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Przecież Łosiot nie logował się od 24go maja, jak ma niby zobaczyć te ponaglenia? :p
Maila też nie odbiera. Mieszkasz koło niego? To ducnij jakimś kijkiem, co? Mogą być grabie ;)
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Cześć, Łosiocie!
Przybywam z kart Fantastycznych Piór. Gdzieś w połowie tekstu wchodziłem na portal, żeby sprawdzić datę publikacji. Pisany w dość osobliwych czasach, które mam nadzieję, że bezpowrotnie minęły. Ty jednak poszedłeś dalej w miks pandemii z dystopią.
Napisane nad wyraz sprawnie – lektura była czystą przyjemnością i bardzo mi pasowała do papieru trzymanego w ręku. Takie rzeczy należy drukować.
Świat ciekawie nakreślony, choć nie jest pokazany w całości. To z kolei działa na wyobraźnię. Zresztą zamknąłeś bohatera w niewielkiej społeczności i ciekawie operowałeś różnymi nastrojami społecznymi. Za to też dobra robota. No i klimat gasnących bloków, wojska u bram.
Bardzo fajny tekst!
Pozdrawiam!
Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.
Krokusie, ale miło, dziękuję :)
Lubie ten tekst, a raczej moje o nim wspomnienie, bo trochę się go teraz boję czytać, a nuż mi się coś nie spodoba…
Cześć!
Wreszcie nadrabiam antologię 2022.
Dystopijne i ekologiczne, no i bez wątpienia fantastyczne. Widzimy futurystyczne blokowisko oczami bohatera, który trafił tam ze świata pod kopułą. Wizja przyszłości jest zdecydowanie dystopijna, a sny o lesie dodają jej siły przekazu. Przynajmniej na początku, bo w samej końcówce jest tego zbyt dużo, i – jak dla mnie – zbyt wiele kwestii pozostaje nierozwiązanych i niezrozumiałych: Dlaczego ludzie nagle się zorganizowali i stawili opór? Dlaczego bloki gasły? Skąd się wzięły owady i jaką role odegrały? Pokazałeś wiele, ale dałeś – imho – zbyt mało poszlak (albo mi umknęły), by to sobie w głowie poukładać jednoznacznie, zostawiając wiele wątków otwartych, poświęcając jednocześnie sporo miejsca na eksponowanie roli lasu, jak lekarstwa na wszystkie troski. Trochę to osobliwe, ale rozumiem, że pandemia i lockdown miały swój wkład w konstrukcję tekstu.
Bohaterowie ciekawi i zróżnicowani, mechanizmy powstałe w bloku do bólu ludzkie, dach jako azyl przywodzi na myśl czasy dzieciństwa. Swoista apatia i brak motywacji bohaterów dobrze oddaje to, jak część ludzi zareagowała na pandemię (chociaż ucisk systemowy nieco przejaskrawiony, albo zabrakło jakiegoś racjonalnego wytłumaczenia, w które wierzyłaby przynajmniej część społeczności)
Ciekawe, inspirujące, nieco zbyt leśne jak dla mnie ale za to ciekawie napisane i dopracowane. Bardzo dobry tekst, choć w końcówce zabrakło kilku słów wyjaśnienia, oraz całość z silnym piętnem czasów izolacji (co jednak nie dziwi).
Pozdrawiam!
„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski
Hej, krar! Dzięki za ten komentarz. Wydaje mi się, że niejasnosci, że nierozwiązane kwestie, to moja wina. Po tym opowiadaniu postanowiłem sobie, że będę pisał konkretniej i zostawiał mniej w sferze domysłów. Bardzo się cieszę, że Ci się ten tekst spodobał i że wrociłęś z recenzją. Pozdrawiam serdecznie.
Łosiot