- Opowiadanie: Haragitanai - Klątwa Gunderyka

Klątwa Gunderyka

Kolejne opowiadanie – historia z wakacji. Inspirowana po części prawdziwymi wydarzeniami. 

 

Ogromne podziękowania dla Oidrin i Greasysmooth’a za betę. 

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Biblioteka:

Finkla

Oceny

Klątwa Gunderyka

Kamienne kręgi pozostawione w Węsiorach przez Gotów stanowiły kolejny przystanek podczas wycieczki Sławka i jego rodziny. Urlop dobiegał końca i choć zmierzali w kierunku Bytowa, by obejrzeć tamtejszy zamek, postanowili zrobić krótką pauzę, na poznanie historii starego cmentarzyska.  

Samochód zatrzymał się na parkingu, o ile można tak nazwać fragment ubitej ziemi. Po wyjściu z samochodu oczom podróżnych ukazał się starszy mężczyzna, który machał ręką zza prowizorycznego straganu.

– Dzień dobry państwu! W czym mogę pomóc? Mam konfitury, miody, pamiątki, naleweczki, a i coś mocniejszego się znajdzie – skwitował staruszek, puszczając oko w kierunku Sławka. – Czego tylko dusza zapragnie. Opłata parkingowa też u mnie.

– Opłata? – zdziwił się Sławek.

– Teren prywatny. Tam wisi tabliczka. Ale parking strzeżony. Będę pilnował i chronił waszego dobytku. – Mężczyzna uśmiechnął się szeroko, odsłaniając szereg różnokolorowych zębów.

– No dobrze, ile się należy?

– Dwadzieścia złotych.

– No coś pan. Nie za dużo?

Mina starca zdradzała, że nie był skory do negocjacji.

– Moja ziemia, moja stawka.

– Jakby tak nie wyrwały do przodu – rzekł Sławek, wskazując na żonę i córkę, których sylwetki znikały powoli w cieniu lasu – to byśmy odjechali, bo pewnie oglądać i tak tu nie ma czego. Moja strata. – Wyjął z kieszeni pogięty banknot i podał go parkingowemu, którego uśmiech jeszcze bardziej się poszerzył.

– Chwila, żeby mnie pan lepiej wspominał. Proszę. – Wyciągnięta pomarszczona dłoń trzymała bransoletkę. Wykonana z małych, czarnych kamieni nanizanych na rzemień, połyskiwała w promieniach słonecznych.

– Ładna, dziękuję. – Usta Sławka uniosły się w delikatnym uśmiechu. – Idę, bo zaraz mi uciekną. Do zobaczenia.

– Do widzenia – odpowiedział staruszek, po czym zniknął, schylając się pod stolik.

***

Promienie letniego słońca, gdy tylko miały ku temu okazję, łaskotały skórę. Pogoda zachęcała do aktywności. Szczególnie odczuwała to Monika, która biegała bez przerwy, w ogóle się przy tym nie męcząc. Jej ojciec nie był zwolennikiem upałów. Cmentarzysko również nie robiło na nim specjalnego wrażenia. Spostrzegł skąpany w cieniu brzeg jeziora wyłożony soczyście zieloną trawą. Miejsce wręcz stworzone do odpoczynku, który jednak szybko zakłóciło przybycie córki.

– Tato! Chodź, coś ci pokażę! – krzyczała, chwytając Sławka za rękę.

– Myszko, nie możesz tak krzyczeć. W takich miejscach należy zachować powagę.

– Przepraszam. – Córka zwiesiła głowę.

– Nie szkodzi. Zaraz pójdziemy, ale wcześniej zamknij oczy. 

Sławek chwycił jej prawe ramię. Dziewczynka poczuła, że coś owija się wokół nadgarstka.

– Możesz otworzyć.

Monika ujrzała bransoletkę, mieniącą się licznymi barwami.

– Są takie same. Skąd wiedziałeś? – zapytała z przejęciem.

– Nie rozumiem – odparł zdziwiony Sławek, patrząc podejrzliwie na córkę.

– Chodź, pokażę ci.

Po krótkim marszu trafili do leżącego na skraju, otoczonego owalnymi kamieniami, kurhanu. W środku znajdował się masywny głaz. Jego struktura do złudzenia przypominała odłamki tworzące bransoletkę dziewczynki.

– Faktycznie, podobne. Pewnie pełno tu takich. Chodź, poszukamy mamy. Wiesz, gdzie pojedziemy? – Kończąc zdanie, uśmiechnął się do dziewczynki.

– Na lody? – zapytała, kierując w stronę ojca spojrzenie najbardziej maślanych oczu, jakie do tej pory widział.

– Dokładnie, chociaż wcześniej zjemy coś bardziej pożywnego. Musisz tylko znaleźć mamę – stwierdził, rozglądając się wokoło.

Dziewczynka ruszyła pędem, zostawiając Sławka z tyłu. Spacerował ścieżką, gdy usłyszał przenikliwy krzyk. Zaniepokojony przyspieszył kroku. Za jednym z pagórków ujrzał siedzącą na ziemi Małgosię, przy której kucała Monika. Matka z grymasem bólu masowała dłoń.

– Co się stało?

– Nadepnęła mi na rękę – zaciskając wargi wydusiła z siebie Małgosia.

– Biegłam i nie widziałam, że tu leżysz. Przepraszam. – Monika zwiesiła głowę i przytuliła się do matki.

– Trudno, poboli i w końcu przestanie. Jednak następnym razem patrz pod nogi.

– Czemu leżałaś na ziemi? – zapytał z kwaśną miną Sławek.

– Starałam się zaabsorbować trochę dobrej energii. Nie czujesz tego? To miejsce aż od niej kipi.

Sławek popatrzył na żonę, by ostatecznie wzruszyć tylko ramionami.

– Chcieliśmy już jechać coś zjeść. Chyba, że chcesz tu jeszcze pobyć? – Postanowił zostawić wybór żonie.

– Możemy się zbierać. Sama też zgłodniałam.

– Daj rękę i zamknij oczy. – Monika zwróciła się do siedzącej na ziemi matki.

Gdy ta wykonała polecenie córki, dziewczynka przełożyła bransoletkę na rękę Małgosi.

– Możesz otworzyć.

– Jaka ładna. Skąd ją masz? – Kobieta była wyraźnie zdziwiona widząc niecodzienną biżuterię.

– Dostałam od taty, ale nie chcę żebyś była smutna. Teraz to prezent dla ciebie.

– Nie przejmuj się robaczku. A za bransoletkę dziękuję, jest przepiękna. Obiecuję, że jej nie zdejmę. Przynajmniej do końca wakacji – mrugnęła wymownie w kierunku męża. – Poczekaj Monia, masz coś we włosach.

Gdy matka sięgnęła w kruczoczarne pukle córki, poczuła pod palcami coś szorstkiego, co na dodatek się poruszało. Szarpnęła z obrzydzeniem rękę, a gdy spojrzała na dłoń, ujrzała dorodną ćmę, która zwinnie czmychnęła w powietrze.

– Fuj! – Krzyknęła Monika odskakując do tyłu.  

– Cokolwiek to było, już poleciało. Zbierajmy się – zadecydował Sławek, pomagając wstać z ziemi żonie.  

Na parkingu zastali głuchą ciszę. Zaskakujący okazał się brak straganu oraz sprzedawcy, który miał przecież pilnować auta. Sławek westchnął dosadnie. Wsiadając do auta miał wrażenie, że w oddali między drzewami widzi skąpaną w cieniu postać. Nie przypominała straganiarza, dlatego nie zamierzał jej zaczepiać. Podróżnicy odjechali, zostawiając cmentarzysko za sobą.

***

Jadąc w stronę Bytowa, zatrzymali się w jednej z przydrożnych knajp. Posiłek zwieńczony deserem w postaci długo wyczekiwanych lodów, upłynął w miłej atmosferze. Jedynie Małgosia skarżyła się na coraz mocniejszy ból głowy. Siedziała bez ruchu z przymkniętymi oczami. Miała nadzieję, że ograniczenie bodźców zewnętrznych pozwoli chociaż w niewielkim stopniu zniwelować ból.

– Ta bransoletka. Skąd ją pani ma? – zapytała bezpośrednio starsza kobieta, która nie wiadomo skąd, pojawiła się obok Małgosi. Nie wyglądała na bezdomną, jednak oceniając po wyglądzie, niewiele do takiego stanu brakowało. Brudne i poszarpane ubranie wskazywało na ubóstwo albo silne zaniedbanie.

– Dostałam w prezencie. A czemu pani pyta? – odpowiedziała uprzejmie Małgosia, czując pulsujący ból w czaszce.

– Wiem, gdzie byliście. Wiem, skąd ją masz. Wiem też, że musisz zwrócić ją tam, gdzie miejsce tych kamieni. Zrób to. Pozbądź się jej.

– A cóż to za brednie – wtrącił się Sławek. – Zaraz pewnie zacznie nam pani wciskać jakieś ziółka albo wróżby. Proszę zostawić nas w spokoju.

– Oby nie było za późno. – Staruszka pokiwała tylko głową, by po chwili kulejąc, ruszyć w stronę drzwi.

***

Zwiedzanie zamku w Bytowie kilkukrotnie przerywała potrzeba odpoczynku Małgosi. Coraz bardziej doskwierał jej ból głowy i mdłości, o czym mógł poświadczyć obraz bladej i zroszonej potem twarzy. Przed wyjściem z zamku zdecydowała się wymusić wymioty.

– Lepiej ci? – zapytał Sławek, widząc wychodzącą z toalety żonę. – To pewnie ten obiad.

– Ani trochę. Czuję się okropnie… Przepraszam kochani, że psuję wam wycieczkę.

Monika przytuliła się czule do mamy.

– Zgłupiałaś? Wracamy do hotelu. Musisz odpocząć. – Zarządził Sławek, po czym skierował się do auta.

***

Kobieta leżała na wznak nieopodal kamiennego kręgu. Włosy przysłaniały i tak niewyraźną twarz. Jej sukienka… Tak, Sławek już taką widział. Choć wtedy była schludna i czysta. Teraz umorusana ziemią straciła swoje piękno. Niebo zasnute mrocznym całunem, jedynie miejscami przepuszczało srebrzysty blask księżyca, jednak nawet te odbite promienie nie pomogły w potwierdzeniu podejrzeń, kim była kobieta. Wtem, kilka drobnych kamieni zsunęło się z kurhanu do stóp leżącej. Chwilę później kolejna garstka. I kolejna. Z powstałej dziury wydobyła się czerń w swojej najpierwotniejszej postaci. Pełzła blisko podłoża, rozlewając się na boki. Pokrywała stopniowo ciało leżącej, zaczynając od stóp, a na szyi kończąc. Połyskujący w świetle księżyca kamień wieńczący kurhan, zaczął pulsować barwą krwistej czerwieni. Gdy kobieta rozchyliła usta, by nabrać powietrza, czerń spłynęła na wargi i wlała się do środka. Kropla po kropli.

***

Rano, gdy Sławek otworzył oczy, uzmysłowił sobie, że to był tylko sen. Jednak był to jeden z tych snów, które zostają w pamięci. Obrócił głowę i spostrzegł żonę skuloną na skraju łóżka. Choć otulona kołdrą, zdawała się dygotać.

– Zamknij proszę okno. Zimno mi.

Sławek zdziwił się, gdyż w pokoju panowała duchota. Podszedł do Małgosi i ujrzał strużkę potu spływającą po jej czole. Wystarczyło, że zbliżył dłoń do jej głowy – miała gorączkę.

Przygotował żonie szklankę wody, ubrał się i wyszedł sprawdzić co z córką. Ta czekała już, aż pójdą na śniadanie. Żona odmówiła jedzenia.

Sławek z córką, podenerwowani stanem matki, wrócili po niespełna dwudziestu minutach. Gdy stanęli w progu, ujrzeli spakowane walizki. Na łóżku leżała przepocona piżama oraz bransoletka. Po chwili usłyszeli wodę szumiącą pod prysznicem, co pozwoliło Sławkowi odetchnąć z ulgą.

– I Jak? – zapytał, gdy tylko żona wyszła z łazienki.

– Dużo lepiej. To pewnie po tym wczorajszym obiedzie. Zbierajmy się, dobrze? Chciałabym być już w domu. – Małgosia poklepała męża po plecach, ubrała się szybko, chwyciła swoją walizkę i wyszła za drzwi.

Pomimo kończącego się weekendu, ulice świeciły pustkami. Sławka zadowalał taki obrót spraw. Podczas podróży czas umilały im przeróżne proste zabawy. Monice najbardziej przypadła do gustu ta, w której zdobywało się punkty za każde zauważone zwierzę. Śpiewali również piosenki, jednak przy jednej z nich Małgosia, w pewnej chwili zamilkła.

– Niedobrze mi – wycedziła, jednocześnie podpierając dłonią lodowate, zroszone potem czoło.

– Znowu? – Sławek z uniesionymi brwiami spojrzał na żonę.

– Znowu. Przecież tego nie wymyślam. Zatrzymaj się gdzieś, bo będę rzygać.

– Chciałbym, ale na razie nie mogę.

Pobocze drogi było bardzo wąskie. Dodatkowo zatrzymanie utrudniały rosnące blisko jezdni drzewa. Sławek widział w lusterku, że w niedużej odległości od niego jedzie kilka samochodów.

– Musisz jeszcze chwilę wytrzymać. – Ze współczuciem w oczach spojrzał na Małgosię, która bladła z każdą sekundą.

Nagle poczuł mocne szarpnięcie kierownicy. Towarzyszył temu donośny huk. Szczęśliwie ujrzał blisko zatoczkę, w której się zatrzymał. Małgosia otworzyła drzwi i wyskoczyła jak z procy. Po dwóch, może trzech metrach, wyrzuciła z siebie brunatną, gęstą maź. Sławek poprosił córkę, by zaopiekowała się matką, podczas gdy będzie zmieniał koło.

Wymiana koła przebiegła sprawnie. Wycierając ręce w kawałek szmatki, podszedł do pochylonej Małgosi. Monika starała się przytrzymywać matczyne włosy. Choć patrzyła w przeciwnym kierunku, na jej twarzy malowało się obrzydzenie. Gdy Sławek podchodził, jego uwagę przykuły dziwne pręgi i krosty na szyi żony.

– Co masz na szyi?

– Co? O co pytasz? – zapytała, wycierając usta.

– O te zadrapania i czerwone plamy.

Małgosia dotknęła karku. Wyczuła pod palcami zgrubienia, a sama skóra niemal parzyła. Opuszczając rękę zahaczyła bransoletką o ucho, na którym pojawiło się drobne otarcie.

– Może to przez bransoletkę? Zdejmij ją. Nie jest ci teraz potrzebna.  

– Nie wymyślaj, dobrze? Skoro zmieniłeś koło, to jedziemy. W domu zrobię opatrunek.

***

Po powrocie ojciec z córką zabrali się do rozpakowywania bagaży, natomiast Małgosia, wyczerpana podróżą i chorobą, ruszyła do sypialni, by chwilę odpocząć. Sławek przyniósł jej wodę i kilka sucharków, po czym wrócił pomagać córce. W pewnej chwili drzwi zaczęły się powoli otwierać. Kobieta stwierdziła, że to pewnie przeciąg, jednak pomimo uchylonego okna, firany wisiały bez ruchu. Nagle drzwi cofnęły się, aż z impetem trzasnęły. Małgosia podskoczyła i usiadła na łóżku. Po chwili dotarł do niej krzyk Sławka.

– Małgosiu, wszystko dobrze?

Głos był coraz wyraźniejszy, stwierdziła zatem, że Sławek wchodzi po schodach.

– Tak, to chyba przeciąg – mówiąc to, spojrzała jeszcze raz na firanę, która nie drgnęła nawet o centymetr.

– Otwórz proszę. Czemu się zamknęłaś?

– Nie zamykałam.

– Małgoś, stoję tu już kilka minut i dobijam się do drzwi. Otwórz wreszcie. Spałaś?

– Naprawdę nic nie słyszałam. Nie spałam. Już otwieram.

Kobieta podeszła do drzwi i chwyciła zimną jak lód klamkę. Rażona chłodem wzdrygnęła się, czując przebiegający po plecach dreszcz. Drzwi ustąpiły bez problemu, co kobieta przypieczętowała pełnym wyrzutów spojrzeniem. Sławek stał przez chwilę w progu i obserwował. Blada, niemal sina, Małgosia kładła się ponownie na łóżku. Podszedł bliżej, chcąc się przytulić, jednak jego wzrok przykuło zaczerwienienie na szyi, które podwoiło swą wielkość. Pośród czerwonego pola wyraźnie odznaczała się gruba pręga.

– Miałaś zrobić opatrunek – stwierdził Sławek, podnosząc jej włosy.

– Niby kiedy? Dopiero co się położyłam.

– Małgoś, przyjechaliśmy ponad sześć godzin temu. Słońce już dawno zaszło.

Kobieta podniosła głowę. Na zewnątrz faktycznie zmierzchało.

– Dobrze, zaraz się tym zajmę – wystękała, zamykając oczy.

Sławek uznał, że sam ją opatrzy. Schodząc na parter, usłyszał trzask tłuczonego szkła. Ze ściany zsunęła się ramka ze zdjęciem. Podszedł do leżących na podłodze szczątków i wydobył spośród nich fotografię. Przedstawiała wakacje sprzed dwóch lat, kiedy całą trójką zwiedzali Rzym. Zdjęcie było niestety zniszczone, gdyż kawałek szkła wbił się obok twarzy żony, rozdzierając je na dwie części.  Dotknął gwóźdź, na którym wisiała ramka, jednak ten tkwił w ścianie na tyle sztywno, że nie dało się go w żaden sposób odgiąć. Kątem oka spostrzegł zmieniający swe położenie cień. Dreszcz momentalnie obiegł jego ciało. Obrócił szybko głowę, ale nic nie przykuło jego uwagi. Uznał, że to tylko zmęczenie daje się we znaki.

Wracając z łazienki z niezbędnymi przyborami, ujrzał blask dochodzący z salonu. Uchyliwszy drzwi, spostrzegł ogień buchający przez otwarte drzwi kominka. Płomienie lizały klinkier, a iskry atakowały podłogę. Rzucił wszystko co trzymał i pobiegł po miskę z wodą. Zbliżył się do kominka, po czym chlusnął wodą. Drwa zaczęły skwierczeć do tego stopnia, że zdawało się, iż zaraz wybuchną. Wiedział, że nie powinien tego robić, ale wolał zaryzykować zniszczenie kominka niż dopuścić do spalenia domu.

Gdy ogień przygasł, chwycił zawieradło od drzwi i zwinnym ruchem zamknął je. Rozżarzony metal oparzył jednak jego palce, na co zaklął przez zęby. Ujął w dłonie wszystko, co pobrał z apteczki i ruszył poddenerwowany na piętro. Zwrócił się w kierunku pokoju córki, która w tym samym momencie wyszła za na korytarz.

– Dokąd to? – zapytał, zaciskając zęby Sławek.

– Do mamy. Chciałam powiedzieć dobranoc.

– Matkę zostaw. Niech odpoczywa. Powiedz lepiej, po co rozpaliłaś ogień w kominku?

– Co? Ja niczego nie zrobiłam.

– Wiem, że lubisz patrzeć na ogień. Rozpaliłaś, zaczął się robić coraz większy i uciekłaś, tak?

– Nie tato, naprawdę. Nic nie zrobiłam. – W oczach Moniki pojawiły się łzy.

– Marsz do spania.

Dziewczynka spuściła głowę i posłusznie zawróciła. Sławek wszedł do sypialni. Włączając lampkę, usłyszał kilka pomruków, co wskazywało, że Małgosia nie śpi. Usiadł obok i sięgnął by odchylić jej włosy. Szyja nabrała buraczanej barwy. Ślad oplatał już niemal cały jej obwód.

– Musimy jechać z tym do szpitala. Jest coraz gorzej.

– Z czym? ­– Przytłumionym i chrapliwym głosem zapytała kobieta.

– Jak to z czym? Z twoim zdrowiem, a szczególnie szyją.  

– Dzisiaj nie pojedziemy. Nie dam rady. Może jutro.

– Mogę zadzwonić po pogotowie.

– Nie trzeba, jutro. Teraz muszę odpocząć. Gunderyk może przyjść w każdej chwili.

– Kto? O czym ty gadasz?

Jednak Małgosia nic już nie mówiła. Sławek opatrzył jej szyję. Po czym zszedł na parter by sprawdzić co z kominkiem. Ogień dogasał jeszcze w kilku miejscach. Gospodarz stwierdził, że zginie samoistnie. Usiadł w miękkim fotelu wpatrując się w pulsujące gniazda żaru i przeskakujące pomiędzy nimi płomyki. Wreszcie, pierwszy raz od samego rana miał chwilę spokoju.

***

Siedząc na fotelu, Sławek zauważył przemykającą po korytarzu postać w białej halce. To musiała być Małgosia. Ruszył za nią. Weszła na schody i podążała w górę. Gdy była już u szczytu, obejrzała się i spojrzała na niego. Jej oczy wypełniała czerń. Nie widać było źrenic, białek, nic. Tylko dwie czarne kule. Po chwili maź popłynęła z oczodołów, pozostawiając na policzkach dwie szerokie ciemne smugi.

***

Zbudził go szum telewizora. Nie pamiętał, żeby uruchamiał odbiornik. Przetarł oczy i zwlókł się z fotela. Zegar wyświetlał godzinę 2:45. Ruszył na schody, a gdy dotarł na ich koniec, ujrzał uchylone drzwi do sypialni. Małgosi nie było w łóżku. Gdy wszedł do pomieszczenia, po nogach przetoczył mu się chłodny powiew powietrza. Z zaniepokojeniem podniósł głowę i spostrzegł otwarte okno. Wystraszony, podbiegł i wyjrzał na zewnątrz, jednak niczego niepokojącego nie zauważył. Letni wiatr, dający wytchnienie po upalnym dniu, głaskał liście pobliskich drzew. Sławek, obróciwszy głowę, spostrzegł firanki, które zwiewnie tańczyły na kolejnych podmuchach. Chwycił klamkę okna, jednak zanim je zamknął, ujrzał grubą ciemnoszarą ćmę wędrującą po parapecie. Machnął szybko dłonią, wyganiając ją na zewnątrz, po czym zamknął okno. Stale słyszał dziwny, powtarzający się stukot.  

Wyszedł z sypialni i spojrzał w stronę łazienki. Poczuł ulgę, gdy w szparze pod drzwiami ujrzał smugę światła. Nadal na nogach czuł jednak ruch powietrza. Rozejrzał się i spostrzegł otwarte drzwi balkonowe. Ze znużeniem podszedł, by je zamknąć. Jego oczom ukazała się Małgosia w białej halce, poruszająca się bezwładnie na wietrze. Jej nogi rytmicznie uderzały o drewnianą balustradę. Wokół sinego śladu na szyi owinięty był kabel od żelazka. Sławek wybiegł na balkon. Jedną ręką chwycił żonę w pasie, drugą zaś starał się rozwiązać zaciśniętą pętle. Małgosia wpadła wreszcie w ramiona Sławka, niczym marionetka wypuszczona z ręki lalkarza. Krzyki rozpaczy oraz zawodzenie męża przywołały córkę, która pojawiła się w drzwiach.

– Tato, co się dzieje – zapytała przerażona Monika.

– Wracaj do środka i zadzwoń po pomoc.

– Czy to mama? Tato, co się stało?

– Wyjdź stąd i zadzwoń na pogotowie. Już!

Monika posłusznie wycofała się i pobiegła po telefon. Sławek starał się ocucić żonę. Robił wszystko tak, jak uczono go na wielu odbytych szkoleniach z pierwszej pomocy. Nic to jednak nie dało.  Medycy po przyjeździe stwierdzili zgon.

***

Sławek siedział przy stole w kuchni ze zwieszoną głową. Po domu kręcili się policjanci.

– Pozwoli pan z nami. – Jeden z mundurowych wyrwał mężczyznę z letargu.  

Gdy wstał, do Moniki podeszła pewna kobieta.

– Cześć, mam na imię Zosia. Nie bój się, jestem z policji. Czy możemy porozmawiać?

– Kim pani jest? Proszę zostawić moją córkę.

– Jestem psychologiem, zajmę się nią przez pewien czas. Jestem tutaj dla jej dobra.

Sławek nie miał siły protestować. Westchnął i ruszył za czekającym na niego funkcjonariuszem. Gdy wchodził na piętro, miał wrażenie, że przed jego głową przeleciała gruba ćma. Zniknęła jednak w salonie, z którego właśnie wychodziła córka, trzymająca za rękę psycholożkę.

Po godzinie Sławek wrócił na parter, jednak nie było tam już praktycznie nikogo.

– Gdzie jest moja córka? – Z przerażeniem w głosie zapytał schodzących z piętra policjantów.

– Zabrali ją na komisariat. Proszę iść z nami, zawieziemy pana.

– Jak mogliście zabrać ją, bez mojej zgody?

– W takich okolicznościach nie potrzebujemy pana zgody. Domniemanie przestępstwa, to sytuacja kryzysowa. Na wszystko mamy procedury. – Zdawkowo odpowiadał najstarszy z mundurowych.

– Jakim okolicznościach? Córka nie powinna być przy ojcu po takiej tragedii?

– Nie w przypadku, gdy nie mamy pewności, co tutaj tak naprawdę zaszło.

– Co chcecie powiedzieć? Czego nie wiecie? Moja żona popełniła samobójstwo.

– Proszę mi wierzyć, że dla nas też nie jest to łatwe. Gwarantuję, że już niedługo zobaczy się pan z córką. Proszę pojechać z nami.

Na komisariacie, został zaprowadzony do odosobnionego pokoju. Gdy zajął wskazane mu miejsce, naprzeciw niego rozsiadł się starszy policjant. Przedłużająca się rozmowa nasilała u Sławka zmęczenie.  

– Chce się zobaczyć z córką – zażądał w pewnym momencie. – Czy jestem o coś posądzony? Postawicie mi jakieś zarzuty, czy chcecie mnie tu bezprawnie przetrzymywać?

– O nic pana nie posądzamy. Przynajmniej na ten moment. Chcemy tylko wiedzieć, co się wydarzyło. Choć w sumie – policjant spojrzał na papiery leżące przed nim – na razie wiemy wszystko. Za moment zobaczy się pan z córką. O nic nie jest pan oskarżony, jednak proszę pozostać w okolicy. Do zobaczenia.

Po kilku minutach do pokoju weszła Monika prowadzona przez psycholożkę.  

– Gdybyś potrzebowała jakiejkolwiek pomocy, to wiesz, gdzie mnie szukać. Zawsze możesz też zadzwonić. – Kobieta uśmiechnęła się do dziewczynki, po czym przeniosła wzrok na Sławka, który miał wrażenie, że jej oczy na chwilę pociemniały. Gdy mężczyzna przetarł w niedowierzaniu oczy, psycholożki nie było już w pomieszczeniu.

Sławek szybko otrząsnął się i podbiegł do Moniki. Ujął córkę w ramiona i mocno przytulił.

– Nic ci nie jest?

– Nic, tato – dziewczynka objęła ojca równie czule.

Sławek poczuł, że coś drapie jego szyję. Chwycił córkę za ręce i spostrzegł połyskującą bransoletkę na jej przedramieniu.  

– Skąd to masz? – zapytał, wskazując na biżuterię.

– Od tamtej pani. Mówiła, że mama chciałaby bym to miała.

Mężczyzna skinął jedynie głową. Gdy trafili do domu zaczynało już świtać. Sławek słaniał się na nogach. Gdy ułożył córkę do snu, usiadł w salonie i zaczął płakać. Czuł, jak schodzi z niego ciśnienie. Jaki jest bezradny w obliczu tego co się stało. Nie minął kwadrans, a powieki odmówiły posłuszeństwa. Zasnął siedząc na krześle z głową wspartą na łokciu.

Zbudził go metaliczny trzask. Gdy otworzył oczy, ujrzał Monikę grzebiącą w torebce Małgosi.  

– Czego tam szukasz?

– Niczego, chciałam tylko zobaczyć rzeczy mamy – dziewczynka sądząc, że ojciec tego nie zauważył, włożyła coś do kieszeni. Sławek nie chciał robić jej awantury. Uznał, że skoro chce mieć pamiątkę, to nawet lepiej.

– Poczekaj chwilę, zaraz zrobię jakieś śniadanie – Sławek wstał z krzesła zataczając się. Wiedział, że nie może pozwolić sobie na zaniedbanie córki.

Wieczorem usiedli razem przy stole w salonie. Rozmawiali długo, wspominając Małgosię. Chwile, które spędzili razem całkiem niedawno, jak i te bardziej odległe. Stwierdzili w końcu, że najwyższy czas na sen. Odchodząc od stołu, Monika podbiegła do ojca i przytuliła się ze łzami w oczach. Sławek też był wzruszony, jednak w pewnej chwili jego uwagę przykuł czerwony ślad na szyi dziewczynki.

– Coś ci się stało? – zapytał, wskazując palcem przebarwienie. – To zadrapanie? Nie widziałem tego wcześniej.

– Chyba nie, ale nic nie czuję. To chyba dobrze, prawda?

– Idź spać. Rano pojedziemy do lekarza. – Stłumionym głosem zadecydował mężczyzna.

– Ale nic mi przecież nie jest. Tato, musimy?

– Bez dyskusji.

Sławek miał w pamięci, co stało się z jego Małgosią. Postanowił pilnować dziewczynki. Odprowadził ją do łazienki, gdzie umyła zęby, a następnie ułożył do snu. Wiedział, że przesadza, ale wolał mieć wszystko pod kontrolą. Drzwi pozostawił uchylone, a sam usnął w przysuniętym obok nich fotelu.

***

Leśna ścieżka, po której szedł Sławek wydawała się znajoma. Słońce raziło promieniami prześwitującymi przez korony drzew. Nagle między jego palce wślizgnęła się drobna dłoń o delikatnej, choć chłodnej skórze. Obrócił głowę i ujrzał Monikę. Uśmiech na jej twarzy przynosił ulgę pośród mrocznych wizji, jakich był ostatnio świadkiem. Coś jednak zaczynało się zmieniać. Niebo pokryły wymieszane granatowe i brunatne chmury, skutecznie odcinając od światła. Gałęzie drzew uchylały się przed nimi pod naporem napierających podmuchów coraz silniejszego wiatru. Spojrzał na córkę i odskoczył z przerażeniem. Jej oczy wypełnione były czernią. Dreszcze przebiegły po całym jego ciele. Puścił rękę córki, która po chwili przekształciła się w chmurę ciem, rozpierzchających się na wietrze i niknących w mroku między drzewami.  

***

Sławek obudził się koło południa. Był zły na siebie, gdyż zupełnie stracił kontakt ze światem, a miał pilnować Moniki. Ta nadal leżała w łóżku. Niestety jej stan nie poprawiał się. Po południu udali się do pediatry. Po oględzinach uznał, że to zwykłe otarcia, jednak ich pochodzenie było niejasne. Sławek miał wrażenie, że doktor podejrzliwie się mu przygląda. Wychodząc, ojciec Moniki spojrzał wymownie w kierunku lekarza, jednak ten skrupulatnie notował i nawet na chwilę nie podniósł wzroku.

Kiedy wracali do domu, Sławek spoglądał na córkę, która notorycznie drapała się po karku. Nawet z odległości dostrzegł, że skóra w drażnionym miejscu przybierała intensywne kolory czerwieni. Monika miała zamknięte oczy. Co jakiś czas na jej twarzy pojawiał się grymas bólu. Mamrotała też coś pod nosem. Sławek nie był w stanie wychwycić pełnych zdań, a nawet kontekstu. Usłyszał jednak słowo – Gunderyk, które wcześniej powiedziała Małgosia. Nie dowierzał, że znów go to spotyka. Nagle przed autem pojawiła się kobieta. Sławek otworzył oczy w przerażeniu i momentalnie zahamował. Przez chwilę nie mógł uwierzyć, że udało mu się uniknąć wypadku. Widział w lusterku, że staruszka, która nieomal została ofiarą w zderzeniu z samochodem, stała bez ruchu. Mężczyzna miał wrażenie, że nie drgnęła nawet o krok. Przyglądała mu się.

Wyskoczył z samochodu i podszedł do staruszki. Z początku miał jedynie dziwne wrażenie, że już kiedyś ją widział. Dopiero kiedy usłyszał jej głos, był pewien, że się wcześniej spotkali.  

– O mały włos, a doszłoby do wypadku. Co pani tu robi? Śledzi nas? Jasno przecież mówiłem, że niczego nie chcę.

Staruszka, którą wcześniej widzieli w przydrożnej knajpie, przystawiła powoli palec do ust, starając się uciszyć mężczyznę.

– Daj mi mówić. Potem rób co chcesz. Jesteście w niebezpieczeństwie. On już tu jest i niedługo zabierze twoją córkę, tak samo jak zrobił to z twoją żoną. Nie masz dużo czasu. Do kolejnego wschodu słońca musisz zwrócić kamienie tam, gdzie ich miejsce. Inaczej dziewczynka przepadnie.

– Proszę zostawić nas w spokoju. Bo wezwę policję. Czy pani nie rozumie, że dopiero co straciłem żonę, a teraz moje dziecko choruje? Nie wstyd pani mnie nękać?

– To ty nic nie rozumiesz. Nie chcesz słuchać. Gunderyk. Mówi ci to coś?

Na dźwięk tego imienia Sławka zamurowało.

– Zna go pani? Ma z tym pani coś wspólnego?

– Nie szukaj we mnie winnej. Cały czas staram się wam pomóc. Swojego męża nie uratowałam. Może przynajmniej was ochronię. Historia Gunderyka to starodawna legenda. Nikt nie wie, czy to prawda, jednak dowodów jego istnienia nie brakuje. W czasach, gdy na ziemiach Polski przebywali Goci, wśród nich zrodzona została bestia. Morderca, który zabił wiele kobiet. Swoje ofiary dusił. Pojmano go w końcu i powieszono.

– Ale co to ma wspólnego z nami? Przecież nic złego nikomu nie zrobiliśmy.

– Bransoletka, którą widziałam w restauracji. Czy twoja córka ją jeszcze ma?

– Chyba tak. Chciała ja nosić jako pamiątkę po matce.

– To nie ona chce ją nosić, tylko Gunderyk. Wniknął już w jej ciało, a dzięki tym odłamkom zyskuje na sile. Widzisz, takie kamienie wykorzystywane były przy pochówku Gotów. Ale nie wszystkich. Tylko tych, którzy dokonali za życia czegoś niegodziwego lub niewyobrażalnie złego. Miały odróżniać ich grobowce od reszty miejsc pochówku. Wierzono, że zamknięta zostaje w nich dusza chowanych złoczyńców. Musisz tam wrócić i oddać kamienie, gdzie ich miejsce.

– Jak mam w to wierzyć? Przecież to niedorzeczne.

– Czy twoja żona miała styczność z tymi kamieniami?

– Miała, przecież sama pani widziała, ale to niczego nie dowodzi.

– Nie dowodzi? A gdzie jest teraz twoja żona? Chcesz, by córka do niej dołączyła. Ślady na szyi to nie zwykły rumień. To ślady po powieszeniu. Tak Gunderyk oznacza swoich gospodarzy. Ciała, których dusze rozszarpuje. Nie wy pierwsi zabraliście te kamienie z cmentarzyska. Jednak zwykle historie te kończą się tragicznie. Jedź. Nie ma czasu do stracenia.

– A co z córką? Nie mogę jej zabrać. To długa podróż.

– Musisz zabrać ją ze sobą. Tylko tak w pełni wyplewisz zło. Jedźcie. Pamiętaj tylko, by kamienie położyć wewnątrz kręgu otaczającego grobowiec. Tylko wtedy opętanie powinno ustąpić.

– Oby się pani nie myliła.

Mężczyzna wskoczył do auta i po chwili gnał już na północ. 

***

Sławek jechał niezmordowany. Nie mógł przestać myśleć o córce. O tym, że może ją stracić. Refleksje pobudzały go i odganiały sen, który atakował z każdym kilometrem. Z zamyślenia wyrwał go donośny sygnał. Kończyło im się paliwo. Zjechał na najbliższej stacji. Nie mógł pozwolić sobie na błędy.

Gdy stał przy kasie, usłyszał dziwne odgłosy dochodzące z zewnątrz. Starał się dojrzeć coś przez szybę, jednak na próżno. Po wyjściu zrozumiał, że harmider dochodzi z okolic jego auta. Przyspieszył kroku i zobaczył Monikę, klęczącą na tylnej kanapie i krzycząca wniebogłosy.

– Ratunku! Pomocy! Porwał mnie. To nie jest mój ojciec. Pomóżcie mi.

Do czasu, gdy Sławek wsiadł do auta i ruszył, zebrała się znaczna liczba gapiów, jednak nikt nie zareagował. Monika usiadła w końcu na kanapie i zaczęła się śmiać.

– Czemu to zrobiłaś? – Sławek nie mógł uwierzyć w to, co się dzieje.

Nikt mu jednak nie odpowiedział. Kiedy spojrzał w lusterko, zobaczył, że córka siedzi ze spuszczoną głową. Wydawała się drzemać. Po chwili poczuł łaskotanie na dłoni. Odruchowo podrapał się, jednak pod palcami wyczuł coś szorstkiego, co nagle pofrunęła i usiadło na lusterku. Gdy się przyjrzał, spostrzegł dużą ciemnoszarą ćmę. Strącił ją odruchowo. Oczom Sławka ukazał się wówczas obraz, na widok którego wzdrygnął się i niemal podskoczył na fotelu. Ujrzał przerażającego dorosłego mężczyznę, który siedząc za jego plecami, złowieszczo się uśmiechał.

– Już niedługo – oznajmił głosem dziewczynki, po czym rozpłynął się w powietrzu.

Sławek skręcił odruchowo kierownicą, zjeżdżając na pobocze. Szybko obrócił głowę. Mężczyzna zniknął na dobre, a na kanapie ponownie siedziała dziewczynka z pochyloną głową.  

Na zewnątrz zaczynało zmierzchać, a na szybie pojawiły się pierwsze krople deszczu. Spokojna mżawka przerodziła się po chwili w ulewę, która z każdym kilometrem zdawała się przybierać na sile. Nawigacja wskazywała jednak, że są już niemal na miejscu. Gdy zjechał z głównej drogi, ujrzał kobietę, z którą rozmawiał dzisiaj przed domem. Stała zmoknięta przy drodze z kamiennym wyrazem twarzy i wskazywała palcem kierunek, w którym zmierzał Sławek.

Wjechał pędem na rozmoczony parking. Brakowało kwadransa do trzeciej w nocy. Szybko wyskoczył z samochodu i wydobył z niego córkę. Była bezwładna. Czuł jedynie jej płytki oddech. Gdy Sławek się obrócił, murem wyrósł przed nim mężczyzna, który raptem przedwczoraj określał się tam zarządcą i straganiarzem.

– A więc wróciliście. I tak długo wytrzymaliście, choć chyba nie wszyscy – zaczął śmiać się przeraźliwie. – Nic wam to nie da. Jesteście już straceni.

Sławek przeskoczył obok mężczyzny, kurczowo ściskając dziewczynkę. Gdy oddalał się pędem z parkingu, w jego uszach nadal dźwięczał złowieszczy chichot. Obrócił głowę, jednak nie było już tam nikogo. Biegł dalej. Deszcz spływał mu po twarzy, utrudniając orientację podczas i tak bardzo ciemnej nocy. Miał jednak przeczucie, że dąży w dobrym kierunku. Nagle potknął się. Upadając, zdołał obrócić ciało tak, by nie zgnieść córki. Monika podniosła powieki.

– Tato, co się dzieje? Gdzie jesteśmy?

– Tam, gdzie nigdy nie powinniśmy trafić.

Gdy podniósł głowę, spostrzegł sterczący przed nim czarny głaz. Kamień pulsował, przybierając co chwilę kolor szkarłatu. Mężczyzna wraz z córką leżeli w kamiennym kręgu, którego szukał. Sławek sięgnął do kieszeni i wyciągnął bransoletkę. Cisnął nią w czarną skałę, po czym odetchnął z ulga. Przyczołgał się do córki, jednak ślad na jej szyi stawał się coraz większy. Oddychała z trudem. Mężczyzna podskoczył do leżącej u podnóża głazu bransoletki. Był przekonany, że wszystko zrobił dobrze. Nie kojarzył, by widział tu wczoraj inny taki głaz. To musiał być ten grób.

Nagle usłyszał stłumione warczenie. Spodnie Moniki szarpał czarny pies, rozdzierając je na kawałki i ciągając dziewczynkę po przesiąkniętej ziemi. Córka krzyczała, wzywając ojca na pomoc. Sławek miał wrażenie, że powoli odzyskiwała świadomość. Rzucił się na psa, starając się go kopnąć, jednak ten zwinnie odskoczył i wbił się kłami w ramię dziewczynki. Gruchot kości poprzedził rozdzierający powietrze krzyk dziecka.

Deszcz lał się z nieba, przybierającego coraz wyraźniejsze kolory czerwieni i niebieskiego przeplatane z głęboką czernią. Pies o rubinowych ślepiach długimi pazurami jeździł po twarzy dziewczynki. Głębokie rany momentalnie wypełniały się krwią. Monika krzyczała coraz głośniej. Pomimo donośnego dudnienia deszczu słychać było, podrywające się z gałęzi drzew ptaki. Sławek podniósł się, chwycił w dłoń kamień i cisnął nim w kierunku psa. Nie trafił, jednak w tym samym momencie ujrzał w oddali kurhan z czarnym spiczastym głazem na szczycie. Rozejrzał się wokół siebie. Stał pośród zwykłych otoczaków, choć jeszcze przed momentem patrzył na pulsujący kamień. Na chwilę udało mu się przyciągnąć uwagę zwierzęcia. Uchroniło to dziewczynkę choć na moment przed kolejnymi ranami.  

Pies kontrolował ruchy Sławka, który schylił się i podniósł grzęznącą w błocie bransoletkę. Ruszył pędem w kierunku widzianego przed chwilą głazu, a zwierzę pobiegło za nim. Mężczyzna potknął się o korzeń, a upadając rzucił przed siebie rzemień. Gdy padł na ziemię obrócił się, zasłaniając przed atakiem zwierzęcia, jednak pies zniknął. Sławek spojrzał za siebie. Bransoletka wisiała na czubku czarnego głazu.  

Mężczyzna poderwał się i podbiegł w kierunku córki. Monika leżała poraniona pośród błota. Strzępy ubrania ledwie zasłaniały nogi i ręce. Sławek zbliżył się do niej i podniósł z ziemi. Spojrzał na kark dziewczynki i choć światło księżyca nie było zbyt silne, był w stanie stwierdzić, że sine ślady znikają. Jego euforia oraz zmęczenie przyćmiły zmysły, przez co nie zwrócił uwagi na rozświetlające niebo niebieskie koguty policyjnych samochodów.

– Nie ruszaj się! Ręce w górze! Już! – Funkcjonariusz szybkim krokiem zbliżał się w kierunku mężczyzny.

Inny mundurowy skierował światło latarki na dziewczynkę. Ujrzał ubłocone, rozdarte ubranie oraz czerwone ślady rozmazanej krwi, których nie był w stanie całkowicie zmyć nawet ulewny deszcz.

– Pan Sławomir Porębski? – zapytał donośnie.

Sławomir skinął jedynie w milczeniu głową.

– Jest pan zatrzymany pod zarzutem morderstwa Małgorzaty Porębskiej i usiłowania drugiego. Pójdzie pan z nami.

– Ale moja córka… Jest ranna. Potrzebuje pomocy.

– Zajmiemy się nią. Pomoc medyczna już jedzie. Proszę nie stawiać oporu, w niczym to panu nie pomoże.

– Nic nie rozumiecie. To nie ja. To Gunderyk. Czerń.

Funkcjonariusz wziął Monikę na ręce. Postrzępione spodnie oraz koszulka odsłaniały fragmenty ciała, w których widniały głębokie ślady kłów. Nieustannie z wolna sączyła się z nich krew.

Sławek wsiadł do radiowozu. Nadal był w szoku. Jego ręce, choć skute za plecami, trzęsły się. Gdy podniósł głowę, wypatrując córki, przez zamglone od łez oczy ujrzał dziwny szarobury kształt, poruszający się po szybie. 

Koniec

Komentarze

Starałeś się, Harigitanai, aby w opowiadaniu panował stosowny klimat, tajemniczy i niesamowity, i poniekąd to Ci się udało, ale szkoda, że rekwizytem, który doprowadził do nieszczęść w rodzinie uczyniłeś mało ciekawy, niemal tradycyjny przedmiot, w dodatku otrzymany w sposób zapowiadający kłopoty. Późniejsze zdarzenia, moim zdaniem, mocno sugerowały dalszy ciąg opowieści, więc moja ciekawość mocno osłabła, a finał nie zdołał zaskoczyć.

Wykonanie pozostawia sporo do życzenia.

 

– Dzień dobry Pań­stwu!– Dzień dobry pań­stwu!

Formy grzecznościowe piszemy wielką literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.

 

od­sła­nia­jąc ple­ja­dę róż­no­ko­lo­ro­wych zębów. → Obawiam się, że plejada nie jest tu najlepszym określeniem.  

Proponuję: …od­sła­nia­jąc szereg róż­no­ko­lo­ro­wych zębów.

 

Pro­mie­nie let­nie­go słoń­ca, gdy tylko miału ku temu oka­zję… → Literówka.

 

– Prze­pra­szam – córka zwie­si­ła głowę. → – Prze­pra­szam.Córka zwie­si­ła głowę.

Przypomnij sobie wskazówki, jak zapisywać dialogi.

 

Jego struk­tu­ra do złu­dze­nia przy­po­mi­na­ła odłam­ki sple­cio­ne w bran­so­let­kę… → Skoro, jak wspomniałeś wcześniej, bransoletka była: Wy­ko­na­na z ma­łych, czar­nych ka­mie­ni na­ni­za­nych na rze­mień… → odłamki nie mogły być plecionką.

 

Chyba, że chcesz jesz­cze zo­stać? – Po­sta­no­wił zo­sta­wić wybór żonie. → Nie brzmi to najlepiej.

Może w pierwszym zdaniu: Chyba, że chcesz tu jesz­cze pobyć?

 

Brud­ne i po­szar­pa­ne ubra­nia wska­zy­wa­ły na ubó­stwo… → Brud­ne i po­szar­pa­ne ubra­nie wska­zy­wa­ło na ubó­stwo

Ubrania wiszą w szafie, leża na półkach i w szufladach. Odzież którą mamy na sobie to ubranie.

 

Coraz bar­dziej do­skwie­rał jej ból głowy i mdło­ści, ujaw­nia­ją­ce się także po­przez jej bladą i zro­szo­ną potem twarz. → Nie wydaje mi się, aby ból głowy i mdłości ujawniały się poprzez twarz.

Proponuję końcówkę zdania: …twarz miała bladą i zroszoną potem.

 

Przed wyj­ściem z obiek­tu zam­ko­we­go… → A może zwyczajnie: Przed wyj­ściem z zamku

 

Wtem, kilka drob­nych ka­mie­ni zsu­nę­ło się z kur­ha­nu gó­ru­ją­ce­go u stóp le­żą­cej. → W jaki sposób kurhan górował u stóp? Poza tym jest oczywiste, że kurhan był wyższy od leżącej osoby.

Proponuję: Wtem kilka drob­nych ka­mie­ni zsu­nę­ło się z kur­ha­nu do stóp le­żą­cej.

 

czerń ob­la­ła wargi i wlała się do środ­ka. → Brzmi to fatalnie.

Proponuję: …czerń spłynęła na wargi i wlała się do środ­ka.

 

Zbli­żył się do Mał­go­si i uj­rzał struż­kę potu wi­ją­cą się po jej czole. Wy­star­czy­ło, że zbli­żył dłoń… → Nie wydaje mi się, aby strużka potu wiła się po czole.

Proponuję: Podszedł do Mał­go­si i uj­rzał struż­kę potu na jej czole. Wy­star­czy­ło, że zbli­żył dłoń

 

Z po­li­to­wa­niem w oczach spoj­rzał na Mał­go­się… → Czy na pewno patrzył z politowaniem?

Proponuję: Ze współczuciem spoj­rzał na Mał­go­się

 

Pod­cho­dząc, spoj­rze­nie Sław­ka przy­ku­ły dziw­ne pręgi i kro­sty na szyi żony. → Czy dobrze rozumiem, że dziw­ne pręgi i kro­sty na szyi żony podchodziły i przykuły uwagę Sławka?

Proponuję: Gdy Sławek podchodził, jego uwagę przy­ku­ły dziw­ne pręgi i kro­sty na szyi żony.

 

za­bra­li się za roz­pa­ko­wy­wa­nie ba­ga­ży… → …za­bra­li się do rozpakowywania ba­ga­ży

 

Gdy ogień przy­gasł, chwy­cił za za­wie­ra­dło od drzwi… → Gdy ogień przy­gasł, chwy­cił za­wie­ra­dło od drzwi

 

Ogień jesz­cze w kilku miej­scach do­go­ry­wał. → Raczej: Ogień dogasał jesz­cze w kilku miej­scach.

 

Zbu­dził go szum te­le­wi­zo­ra. Nie pa­mię­tał, żeby uru­cha­miał od­bior­nik. Prze­tarł oczy łza­wią­ce pod wpły­wem śnie­żą­ce­go ob­ra­zu… → Skoro spał i miał zamknięte oczy, to dlaczego one łzawiły, skoro na nic nie patrzyły?

 

Chwy­cił za klam­kę okna… → Chwy­cił klam­kę okna

 

po czym za­mknął okien­ni­ce. → Czy tam na pewno były okiennice?

 

Wy­szedł z sy­pial­ni i prze­niósł wzrok w stro­nę ła­zien­ki. → A może zwyczajnie: Wy­szedł z sy­pial­ni i spojrzał w stro­nę ła­zien­ki.

 

Jego oczom uka­za­ła się Mał­go­sia w swo­jej bia­łej halce… → Zbędny zaimek – czy Małgosia nosiłaby cudza halkę?

 

Roz­pacz ujaw­nia­na przez krzy­ki oraz za­wo­dze­nie męża przy­wio­dła córkę… → A może:  Krzyki rozpaczy oraz za­wo­dze­nie męża przywołały córkę

 

Od­pro­wa­dził ją do to­a­le­ty, gdzie umyła zęby… → Czy na pewno myła zęby w toalecie, czy raczej: Od­pro­wa­dził ją do łazienki, gdzie umyła zęby

 

Ga­łę­zie drzew uchy­la­ły się przed nimi pod na­po­rem na­pie­ra­ją­cych po­dmu­chów wzbie­ra­ją­ce­go na sile wia­tru. → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: Ga­łę­zie drzew uchylały się przed nimi pod na­po­rem po­dmu­chów coraz silniejszego wia­tru.

 

która in­ten­syw­nie dra­pa­ła się po karku. Nawet z od­le­gło­ści do­strzegł, że skóra w draż­nio­nym miej­scu przy­bie­ra­ła in­ten­syw­ne ko­lo­ry… → Powtórzenie.

 

Sła­wek nie był w sta­nie wy­chwy­cić peł­nych zdać, a nawet kon­tek­stu. → Literówka.

 

Usły­szał jed­nak słowo – Gun­de­ryk, które wcze­śniej Mał­go­sia. → Co Małgosia? A może miało być: Usły­szał jed­nak słowo – Gun­de­ryk, które wcze­śniej powiedziała Mał­go­sia.

 

Nie­do­wie­rzał, że znów go to spo­ty­ka. → Nie­ do­wie­rzał, że znów go to spo­ty­ka.

 

Sta­rusz­ka, którą dzień wcze­śniej wi­dzie­li w przy­droż­nej knaj­pie… → Według moich obliczeń musiały minąć co najmniej dwa dni.

 

nie­dłu­go za­bie­rze twoja córkę, tak samo jak zro­bił to z twoja żoną. → Literówki.

 

Z za­my­śle­nia do­no­śny sy­gnał. → Czy tu aby nie miało być: Z za­my­śle­nia wyrwał go do­no­śny sy­gnał.

 

ze­bra­ła się znacz­na ilość ga­piów… → Gapiów można policzyć, więc: …ze­bra­ła się znacz­na liczba ga­piów

 

męż­czy­znę, który sie­dząc za jego ple­ca­mi, zło­wiesz­czo się uśmie­cha­jąc. → …męż­czy­znę, który sie­dząc za jego ple­ca­mi, zło­wiesz­czo się uśmie­cha­ł.  

 

Ob­ró­cił głowę, jed­nak tam już nie było. → Chyba miało być: Ob­ró­cił głowę, jed­nak tam już nikogo nie było.

 

Męż­czy­zna raz z córką le­że­li w ka­mien­nym kręgu… → Literówka.

 

Męż­czy­zna po­de­rwał się na nogi i pod­biegł w kie­run­ku córki. → Zbędne dopowiedzenie – czy mógł pobiec, gdyby nie wstał?

Wystarczy: Męż­czy­zna po­de­rwał się i pod­biegł w kie­run­ku córki.

 

nie zwró­cił uwagi roz­świe­tla­ją­ce niebo nie­bie­sko-czer­wo­ny ko­gu­ty po­li­cyj­nych sa­mo­cho­dów. → …nie zwró­cił uwagi na roz­świe­tla­ją­ce niebo niebieskie ko­gu­ty po­li­cyj­nych sa­mo­cho­dów.

Koguty niebieskie i czerwone to w Ameryce.

 

frag­men­ty ciała, w któ­rych wid­nia­ły głę­bo­kie za­głę­bie­nia, bę­dą­ce śla­da­mi za­to­pio­nych w ciele kłów. → Brzmi to fatalnie.

Proponuję: …frag­men­ty ciała, w któ­rych wid­nia­ły głę­bo­kie ślady kłów.

 

Nadal z wolna są­czy­ła się z nich krew. Sła­wek wsiadł do ra­dio­wo­zu. Nadal był w szoku. → Czy to celowe powtórzenie?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cześć :) 

 

regulatorzy – dziękuję za uwagi. Ze zdecydowaną większością się zgadzam – w sumie z jednym wyjątkiem chyba bezsprzecznie. 

Byłem przygotowany na to, że wyjadą jakieś błędy. Owszem, sądziłem, że będzie ich mniej, ale ostatecznie, zawsze mogło być gorzej. 

 

Co do fabuły i przedmiotu z opowieści. Myślę, że cokolwiek bym tutaj nie wstawił, to byłoby to jakiegoś rodzaju powielenie tej czy tamtej historii, którą ktoś już kiedyś słyszał. Bransoletka i tak była dla mnie lepsza niż pierścień czy wisiorek, a na pewno zgrabniejsza niż wazonik czy pozytywka. Jak najbardziej mógł to być po prostu kamień – tak jak faktycznie ma to miejsce w legendach z tamtego regionu – ale uznałem, że przedmiot użytkowy będzie tu bardziej na miejscu. Mało kto nosi przy sobie kamienie :P

 

Wyszło jak wyszło. Ja tam jestem zadowolony, że udało się opowiadanie zamknąć w całkiem zgrabnej formie (mam nadzieję). A skoro reg piszę, że poniekąd udało się wpleść złowrogi nastrój – czuję się spełniony :)

 

Pozdrowienia!

Bardzo proszę, Haragitanai, miło mi, że uznałeś uwagi za przydatne. ;)

A że treść nieco przewidywalna – cóż, jestem przekonana, że z czasem nawiedzi Cię doskonały pomysł i na jego postawie stworzysz świetne opowiadanie, które przestraszy wszystkich. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Muszę pamiętać, żeby nie wybierać się z Tobą na żadne wycieczki. ;-)

Faktycznie, trochę przewidywalne, ale skoro horror, to wiadomo, że nie ma co liczyć na happy end.

Jeden fragment jest napisany narracją pierwszoosobową. Dlaczego?

Mroczna historia, czytało się przyjemnie.

Babska logika rządzi!

Cześć Finkla,

 

miło mi, że “przypadło do gustu”, o ile tak można w tym wypadku napisać ;)

Ten fragment był wcześniej celowym zabiegiem, ale potem się z tego wycofałem – jak widać nie do końca. Zaraz to poprawię. 

Postaram się następnym razem bardziej zaskoczyć, ale jakby nie patrzeć, to w przypadku horroru faktycznie ciężko o łzy szczęścia na koniec :)

 

Wcale nie jest tak źle ze mną w podróży :D Przynajmniej coś się dzieje ;)

 

Pozdrowienia!

Hej! 

 

Opowiadanie przeczytałem, było pare momentów, gdzie przeszedł mnie dreszcz (chyba najbardziej, mimo, że to klasyk, scena z lusterkiem samochodu).

 

Napisać coś niepowtarzalnego w tym temacie jest ciężko, aczkolwiek zwróciłem uwagę na pewien element który chyba najbardziej kuł mnie w oczy. Mam wrażenie, że Ojciec nie wyczuwa praktycznie cały czas zagrożenia, nic mu nie świta w głowie. Rozumiem, że to jakoby tendencja w tym temacie, aczkolwiek jemu przydałoby się trochę więcej oleju w głowie, aby ten motyw psychozy jeszcze zwiększyć. Przez to nie czuję w ogóle przywiązania do bohatera, więc kiedy zabiera go policja, jest mi to obojętne. Brakuje mi tutaj emocjonalnej więzi. To samo tyczy się czasu po śmierci matki, za mało tu emocji, wszystko jest całkowicie oczywiste co się stanie, więc końcowy fragment niestety mnie osobiście nie zaskakuje. A myślę, że można by go dopieścić, zbudować relację między bohaterami, nie pokazywać wszystko w oczywisty sposób. Zostawić trochę miejsca na interpretacje czytelnika. 

 

Łatwo mówić ogólnikami, także co mi przyszło do głowy jako element który mógłby nadać charakteru postaci – może jakaś historia o nich samych, może szczęśliwy / nieszczęśliwy ich związek który jakoś wpływa na córkę. Może lepiej byłoby nie pokazywać od razu bransoletki, ukryć ją gdzieś, budować jednak psychozę, że cos dzieje się wokół żony. Oczywiście to tylko mój pomysł :) 

 

Podoba mi się scena w deszczu, chyba dla tego, że pojawia się tam dobry opis natury, pozwala trochę poczuć czytelnikowi to, co odczuwają bohaterowie. 

 

Pozdrawiam serdecznie i czekam na kolejny tekst :) 

Cześć Velendil,

 

dzięki za przeczytanie. 

Wezmę Twoje zastrzeżenia pod rozwagę, gdy będę jeszcze raz siadał do tego tekstu ;) 

Skoro opis natury przypadł Ci do gustu i czekasz na kolejny tekst, to sprawdź proszę najnowszy w Poczekalni ;) 

 

Pozdrawiam serdecznie, 

H

Nowa Fantastyka