
Użyte słowa to: “choinki”, “karpia”, “kolęda”, “odkupienia”, “wigilia”, “pierogi”, “niezapowiedziany gość”.
Użyte słowa to: “choinki”, “karpia”, “kolęda”, “odkupienia”, “wigilia”, “pierogi”, “niezapowiedziany gość”.
Stanisław zdjął karpia z patelni i położył na stole, obok jedenastu innych potraw. Tyle jedzenia i on sam.
Od kilku lat prowadził życie z samotnika. Nie z wyboru, oczywiście. Nikt nie wybiera bycia samotnym. Każdy stara się znaleźć swoją bratnią duszę, jednak od czasu tragicznej śmierci żony pięć lat temu, Stanisław nie znalazł drugiej odpowiadającej mu osoby.
Chociaż nie spodziewał się żadnego gościa i nie był wielkim fanem świąt Bożego Narodzenia, zdecydował się na przygotowanie aż tylu potraw. Czuł się winny śmierci żony i to właśnie, jak co roku, miało stanowić niewielką pokutę i hołd dla kobiety, która, w odróżnieniu od niego, przepadała za tymi świętami.
Mężczyzna wzniósł niemy toast i włączył radio. Świąteczne melodie zaczęły przygrywać i razem z alkoholem doskonale zagłuszały jego emocje. Stanisław nie lubił emocji, bał się ich. Z autopsji wiedział, co one oznaczają i jak niebezpieczne są. Był świadomy, że należy się ich wystrzegać.
Muzyka w radiu z wesołego Dzisiaj w Betlejem zmieniła się w spokojne Lulajże, Jezuniu. Instrumenty leciutko pogrywały, a wokalista śpiewał nad wyraz cicho, jakby nucił kołysankę dla dziecka.
Stanisław ukroił kawałek karpia i nałożył go sobie na wzorzysty talerz.
„Jak bym chciał, żeby do mnie wróciła” – pomyślał wkładając do ust kawałek ryby.
Kolęda znowu zmieniła się – tym razem w Cichą noc. Z głośnika radia rozległ się kobiecy, poruszający głos:
Cicha noc, święta noc,
pokój niesie ludziom wszem
a u żłobka Matka Święta
czuwa sama uśmiechnięta,
nad Dzieciątka snem.
Wtrącony przez muzykę w stan ponurej melancholii prawie nie zauważył, gdy głos kobiety z radia zmienił się na dużo bardziej fałszujący:
– Cichaaaa noc, świętaaaa noc, pastuszkowieeee od swych trzóóóddd! – rozległ się skrzek. – Biegnąąą wielce zadziweniii! Za anielskim głoseeeemmm pieni! – wykrzyczała kobieta gardłowym głosem.
Gdy z radia rozlegał się ten dźwięk, Stanisław wkładał do ust kawałek ryby, jednak zamarł w trakcie i upuścił sztućce na podłogę. Zakrztusił się ością i zaczął kasłać.
Coś było nie tak.
– Gdzie się spełnił cuuuud! – wyśpiewała osoba w radiu przeciągając literę „u” w nieskończoność, niczym przedszkolak na jasełkach.
To nie mogła być prawda, ale…
„Założyłbym się o wszystko, że usłyszałem głos Mileny”.
Mężczyzna wsłuchał się w dalszą część kolędy z radia, jednak zamiast fałszującego głosu jego żony, słyszał jedynie nieskazitelnie czysty ton piosenkarki.
„Musiałem się przesłyszeć” – pomyślał sięgając po pierogi z kapustą i grzybami.
Kiedy wbijał widelec w ciasto, poczuł na plecach dziwny chłód. Przeszedł go dreszcz, na tyle silny, że odwrócił się, jakby ktoś go dotknął.
W domu oświetlonym przez jedną lampę było ciemno, jego wzrok nie sięgał dalej niż do choinki stojącej tuż obok niego. Popatrzył na przyozdobiony nielicznymi bombkami świerk, jednak nie zauważył w nim nic niepokojącego.
Stanisław wrócił do jedzenia.
– Wśród nocnej ciszy – zaśpiewała Milena. Nikt nie mógł go zapewnić, że była to właśnie ona, ale był o tym przeświadczony, tak samo jak o tym, że dzisiaj jest wigilia. – Głos się rozchodzi! Wstańcie pasterze…
Radio zwiększyło głośność na taką, której Stanisław nie mógł znieść. Ciche pomrukiwanie zamieniło się w krzyk.
– Bóg się wam rodzi! – zawyła żona mężczyzny.
Światło nad stołem zgasło. Głos martwej żony, głos z zaświatów zaparł Stanisławowi dech w piersiach. Nie czuł nic poza dotkliwym zdziwieniem, jego twarz wykrzywiła się, oddychał szybko, próbując uchwycić odrobinę powietrza, jakby miało go to uchronić od szaleństwa, jakby potrzebował jakiegoś oparcia w rzeczywistości.
„Tak nie może być” – pomyślał – „To nie może być prawda”.
Mężczyzna widział śmierć swojej żony, słyszał jej krzyk, a potem ciszę, wirującą i brzęczącą mu w uszach głośniej niż jakikolwiek hałas. “Musiało mi się przesłyszeć. Może przesadziłem z alkoholem albo zatrułem się czymś innym, ale to nie może być ona” – pomyślał.
W domu Stanisława rozległo się pukanie do drzwi. „Niezapowiedziany gość czy moja żona?” – zastanowił się. – “W sumie to jedno i to samo”.
Ruszył w kierunku drzwi powoli, jakby bał się tego, co zobaczy, gdy pociągnie za klamkę. Czuł, że wariuje, że to nie może być prawda. „Może ktoś robi mi jakiś psikus?” – pomyślał próbując chwycić się kawałka rzeczywistości.
Zerknął przez wizjer. Był zasłonięty. „A co jeśli ktoś chce mnie napaść? Może nie powinienem otwierać”. Bił się chwilę ze swoimi myślami, ale w końcu zdecydował się, że nie uchyli drzwi. Nie wiedział, co może się za nimi kryć i wolał nie ryzykować.
„A co jeśli ktoś będzie próbował się włamać? Muszę się na to przygotować” – pomyślał i zaczął szukać śrutówki. Nie zdążył jednak nawet opuścić przedpokoju, a pojawiła się w nim jego zmarła żona.
– Witaj kochanie – powiedziała wykonując zamaszysty ruch ręką. – Dawno cię nie widziałam!
– Ale… – Słowa utknęły Stanisławowi w gardle. Nie mógł opanować umysłem tego, co się dzieje.
– Zastanawiasz się jak się tu dostałam? Och, Stanisław, odpowiedź jest prosta: jestem duchem. Nie potrzebuję drzwi. Pukanie to była tylko taka moja mała… uprzejmość. Tak, dokładnie, uprzejmość. No chodź do salonu, nie jestem w stanie czuć zapachów jako duch, ale coś czuję w kościach… Nie… czekaj, nie w kościach. Nie mam kości. Powiedzmy, że czuję w mojej duszy, gdzieś tam w otchłani, że przygotowałeś coś smacznego! Zaprowadź mnie do stołu, bądź dżentelmenem.
Stanisław podszedł do stołu, usiadł przy nim i oczekiwał na swoją żonę, która, nie wiedział jak, ale zjawiła się tutaj.
Milena uśmiechnęła się szeroko i zaczęła wpatrywać się w swego męża, prosto w oczy, jakby mogła w ten sposób czytać mu w myślach.
Stanisław, czując zaniepokojenie, kaszlnął i zapytał:
– Co cię tu sprowadza?
– Dobrze, że pytasz, byłam już przekonana, że się nie odezwiesz – powiedziała, po czym przeniosła wzrok z męża na talerz, przygotowany przez Stanisława dla niespodziewanego gościa. – Sprowadza mnie do ciebie usilna chęć doświadczenia jeszcze raz tego cudownego święta. Zanim, wiesz, wybiorę się na tamtą stronę. Czekałam z tym, na początku rozważałam nawet zemstę na tobie, ale widzę, że się trochę zmieniłeś. Poza tym wigilia to czas pojednań i odkupienia. Dlatego zdecydowałam się ciebie odwiedzić. Nałożysz mi tego karpia?
Stanisław podał kobiecie talerz ze smażoną rybą.
– Możesz jeść? Myślałem, że duchy…
– Nie mogą wchodzić w kontakt z rzeczami materialnymi? Ja też tak myślałam. Ale jednak potrafię to robić, chociaż mogę też zachowywać się, jak bardziej… Powiedzmy, że konwencjonalny duch. Pozwól, że zademonstruję. – Milena wzięła nóż i wbiła go sobie w klatkę piersiową, na co Stanisław zareagował zduszonym krzykiem, szybko uspokojonym przez widok żony, której nic się nie stało. Nóż przeszedł przez nią, nie zostawiając żadnych śladów. – Myślisz, że można zabić człowieka dwa razy?
– Nie… Nie wiem, nigdy nie miałem do czynienia z takimi rzeczami…
– To teraz wiesz. – Kobieta wzięła do ust kawałek ryby. – Niestety nie czuję smaku karpia. Ale mogę przynajmniej starać się sobie przypomnieć, jak to smakowało, gdy jeszcze mogłam czuć cokolwiek poza zniewalającą pustką. Zastanawiasz się, jak pustka może być zniewalająca? Możesz twierdzić, że po prostu nic nie czuję. Nie ma smaku, zapachu, ale również dotyku czy bólu. Przez to, jestem zdana na siebie. Na to, na ile będę mogła sobie wyobrazić odczucia związane z tym, czego doświadczam. Jak na przykład teraz.
– Chcesz się czegoś napić?
– Nie dziękuję, zostaw to dla siebie.
Kolejne minuty, w trakcie których kobieta odkrajała sobie kawałki karpia i powoli je przeżuwała mijały w ciszy. Niezręcznej ciszy. Stanisław od wielu lat marzył o spotkaniu ze swoją żoną, choćby na chwilę, aby móc powiedzieć jej wszystko, o czym nie zdążył powiedzieć jej wcześniej. Teraz jednak nie czuł takiej potrzeby. A raczej, czuł, ale nie wiedział jak zacząć, aby jej do siebie nie zrazić. To był tylko duch, nie mógł istnieć, ale wydawał się taki prawdziwy.
Cisza była bezpieczna. To właśnie była ta pustka, o której wspominała Milena. Oznaczało to brak przyjemności, ale również brak cierpienia. Balans pomiędzy dobrem, a złem.
– Coś się zmieniło od kiedy umarłam? – spytała.
– Właściwie to niezbyt wiele – powiedział mężczyzna nerwowo zacierając ręce. – Życie jakoś się toczy dalej. Tylko… bez ciebie.
– A robi ci to dużą różnicę?
„I co ja mam jej powiedzieć?” – zastanowił się Stanisław. Wprawdzie czuł pustkę i smutek związany z utratą ukochanej osoby, ale czy naprawdę chciał się przed nią otwierać? Nie widział jej od lat, a końcówka związku nie była zbyt szczęśliwa…
– Robi. Szkoda, że nie mogę żyć z tobą.
– Niestety nie starałeś się zachować mnie wcześniej…
– To zupełnie nie tak – zaprotestował Stanisław.
– A więc jak to było? – spytała Milena.
Sam nie wiedział. To wszystko potoczyło się tak szybko. Trochę nerwów, niekontrolowany ruch i… śmierć.
– Jak to było, według ciebie?
„Popełniłem wtedy duży błąd. Ogromny. Ale naprawdę nie chciałbym już do tego wracać” – pomyślał i powiedział:
– Zostań ze mną i zapomnijmy o przeszłości.
Milena zaniemówiła i nałożyła sobie na talerz kilka pierogów.
– Nie – powiedziała. – Nie, nie, nie, nie, nie. Takim osobom, jak ty nie można ufać. Dzisiaj wigilia, ale nie przesadzajmy.
Stanisław nie nalegał.
– Chyba będę się zbierać – powiedziała kobieta. – Chyba, że masz mi coś istotnego do powiedzenia?
Mężczyzna milczał przez chwilę, aż wreszcie powiedział:
– Zrobiłem to, bo mnie zdradziłaś.
– To żadna wymówka.
– Czułem złość… Czystą, złość. Nie wiesz, jak coś takiego może boleć. To była tylko chwila…
– …i nie obchodzi mnie to. Zepchnąłeś mnie ze schodów. Czy jestem wściekła? Nie, nie jestem. Zdążyłam się z tym oswoić przez te wszystkie lata. Czy kiedykolwiek ci wybaczę? Nie! I, Stanisław, jeszcze raz o tym wspomnisz, a obiecuję ci…
– Wiesz co? Zmieniłem zdanie – powiedział mężczyzna głosem, który wydawał się dochodzić z oddali, jakby nie należał do niego. Tak, jak wtedy, pięć lat temu. To nie były jego ręce, one pochodziły z oddali. Wiedział, że za chwilę pożałuje tego, co powie, ale nie mógł nic na to poradzić. – Czuję się dobrze z tym, co zrobiłem. Miałem w życiu pewnego pasożyta, pasożyta, który pozbawił mnie radości życia. Czuję się szczęśliwy, że udało mi się go wyciąć.
Twarz Mileny przybrała gniewną pozę, po czym wykrzyczała:
– JAK MOŻESZ SIĘ TAK DO MNIE ZWRACAĆ?!
Regał stojący za mężczyzną przechylił się i upadł. Usta Stanisława otworzyły się szeroko, wyrażając niemą rozpacz. Nie miał czasu zareagować, zginął przygnieciony przez szafę, pokonany przez tą samą złość, która zjadła jego żonę.
Nad domem, w którym do tego wszystkiego doszło, wzeszła pierwsza gwiazda.
Witaj, Simeone!
Z góry przepraszam za czepialstwo, ale to tylko taka kosmetyka ;)
Czuł się winny za śmierć żony…
Winny → czego? → śmierci (a nie “za co?”).
„Jakbym chciał, żeby do mnie wróciła”…
Tutaj “jak bym” – bo bym od “chciałbym”, a nie od “jakby”.
Wtrącony przez muzykę w stan ponurej melancholii…
“Wtrącony w stan” mi zgrzyta, może lepiej “wprowadzony”?
Nikt nie mógł go zapewnić, że była to właśnie ona, ale był tego pewien…
Powtórzenie.
– Bóg się wam rodzi! – zawyła.
Kto? Dosłownie akapit wcześniej zmieniasz podmiot, więc tutaj nie powinieneś pozostawiać domyślnego.
Nie czuł nic poza dotkliwym zdziwieniem, jego twarz dziwnie się wykrzywiła, oddychał szybko, próbując uchwycić kawałek powietrza…
Po pierwsze, powtórzenie. Moim zdaniem “jego twarz się wykrzywiła” w zupełności wystarczy.
Po drugie, co oznacza “kawałek powietrza”? Nie lepiej “odrobinę”?
„Niezapowiedziany gość czy moja żona?” – zastanowił się. – “W sumie to jedno i to samo”.
Tutaj w didaskaliach powinna być kropka.
(…) pomyślał i zaczął szukać śrutówkę…
Szukać → czego? → śrutówki.
(…) powiedziała, po czym odwróciła wzrok z męża na talerz…
Raczej “przeniosła”, “odwrócić wzrok” można od czegoś, nie z czegoś na coś.
Przez to, jestem zdana na siebie. Na to, na ile będę mogła sobie wyobrazić odczucia związane z tym, co doświadczam.
Trochę kulawy ten fragment ogólnie. Ale, co najważniejsze: doświadczać → czego? (nie “co?).
Życie się jakoś toczy dalej.
“Życie jakoś toczy się dalej.” Niepotrzebna inwersja.
W końcu nie widział jej od lat, a końcówka związku nie była zbyt szczęśliwa…
Znowu powtórzenie.
Kilka nerwów, niekontrolowany ruch i… śmierć.
Raczej “trochę nerwów”, teraz to sprawia wrażenie, jakbyś mówił o fragmencie układu nerwowego.
Takim osobą, jak ty nie można ufać.
Liczba mnoga: osobom. “Osobą” to liczba pojedyncza ;)
(…) powiedział mężczyzna głosem, który wydawał się mu dochodzić z oddali, jakby nie należał do niego…
“Wydawał się mu” brzmi kulawo, generalnie lepiej wyglądałoby “wydawał mu się”, ale osobiście uważam, że “mu” jest całkowicie zbędne, można wyrzucić.
JAK MOŻESZ SIĘ TAK DO MNIE ZWRACAĆ!?
Ponieważ to pytanie, znaki postawiłeś w złej kolejności – najpierw pytajnik, potem wykrzyknik.
Nie miał czasu zareagować, zginął przykryty przez szafę, pokonany przez tą samą złość, która zjadła jego żonę.
“Przykryty przez szafę”? A może “przywalony”?
Nad domem,
w którym do tego wszystkiego doszło,wzeszła pierwsza gwiazda.
To tylko taka moja sugestia, ale ten środek możnaby spokojnie wyrzucić.
Uff, sporo tego. Wybacz. Przecinków się nie czepiam, choć i tu znalazłoby się co nieco do poprawy.
Przyznam, że jak magnes przyciągnęła mnie tu etykieta “horror” i powiem tak: tekst, co prawda, nosi znamiona tego gatunku, ale trochę brakuje mi w nim atmosfery. Trochę potykałam się na tych rzeczach, które wskazałam powyżej, więc nie czytało się całkiem płynnie, ale znośnie, z umiarkowanym zainteresowaniem. Może nie było jakiegoś wielkiego wow, ale nie było też najgorzej :)
Pozdrawiam!
Spodziewaj się niespodziewanego
Miś przeczytał. Powodzenia w konkursie.
Niezła opowieść wigilijna ;P
Wszyscy źli, wszyscy winni.
Ale czytało się fajnie (dzięki Anet;)
"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke
No, horroru nie poczułam, nie przestraszyłam się, a mocno udziela mi się nastrój tego, co czytam. Pomysł fajny, facet w złości zabił żonę, teraz za nią tęskni, a kiedy żonka wraca, znowu go wkurza. Tyle tylko, że to ma raczej potencjał na czarny humor i IMO próba wrzucenia tej historii w ramy horroru mocno jej zaszkodziła.
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
Przez święta nie miałem czasu sprawdzić komentarzy, ale widzę, że trochę się ich nazbierało, więc odpisuję.
NaNa, dzięki za wyłapanie błędów już poprawiam.
Koala75, dzięki za przeczytanie, chociaż czekam na opinię.
Irka_Luz prawdę mówiąc na początku miałem pomysł, aby pociągnąć to trochę bardziej w stronę czarnej komedii (i odbicia tego widać chociażby w tytule), ale nie miałem za dobrych pomysłów na coś takiego. No, cóż, dzięki za przeczytanie.
Pozdrawiam
All in all, it was all just bricks in the wall
Cześć, Simeone!
Łapanka, bo czytam na komputerze :)
Stanisław wyjął karpia z patelni
Może lepiej “zdjął”. Patelnia to nie piekarnik.
Kiedy wbijał widelec w ciasto
Tu jest zbędna spacja przed akapitem, w kilku innych miejscach też się trafiła.
poczuł na plecach dziwny chłód. Przeszedł go dreszcz, na tyle silny, że odwrócił się, jakby ktoś dotknął jego plecy.
Powtórka
zginął przykryty przez szafę
To chyba nie jest najlepsze słowo :P może “przygnieciony”
Hmm… małżeństwo raczej nie było udane. Po całym bólu śladu nie zostało, gdy znów przeżył kilka chwil z żonką. Słabo wczuwam się w horrory, tu niestety też nie poczułem strachu, a co więcej w sumie nie widzę też skąd ten strach miałby się wziąć. Zaleciało raczej czarną komedią (podpinając się pod komentarz Irki) i zabrakło mi jedynie dwóch zgryźliwych dla siebie duchów, które zostały na pobojowisku.
Także gdzieś rozmył się gatunek, warto by nad tym popracować.
Pozdrawiam!
Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.
Dzięki za przeczytanie i pozostawienie opinii, Krokus.
Pozdrawiam
All in all, it was all just bricks in the wall
Przeczytane.
Dzięki za przeczytanie, Ando.
All in all, it was all just bricks in the wall
Przyjemnie się czytało :)
Przynoszę radość :)
Dzięki za przeczytanie i opinię, Anet.
All in all, it was all just bricks in the wall
Zaczynasz klimatem smutku i niepokoju, potem przechodzisz do opowieści o ducach, które nie straszą, a kończysz dziwnym akcentem z gwiazdką nad domem. Od momentu pojawienia się Mileny klimat opowiadania siadł. Wcześniej zwróciłem uwagę na kilka kanciastych zdań, ale one nie przeszkadzały tak mocno jak wszystkie kwestie wypowiadane przez Milenę – są okropnie nienaturalne, dziwne, momentami infodumpowe, tłumaczące niby mężowi, ale tak naprawde czytelnikowi kilka rzeczy, które chcesz aby czytelnik wiedział, ale koniec końców okazuje się to nie do końca potrzebne.
Końcówka nieco rozwija relacje i wyjaśnia przyczynę śmierci żony, ale ten wybuch złości nie współgra mi z tym, co pokazywałeś wcześniej – on za nią tęskni, nie czuje się dobrze, to pokazujesz, a na koniec mówi o zabitej przez niego żonie jak o pasożycie. To przejście jest zbyt gwałtowne, ta reakcja i padające słowa musiałyby mieć silniejszą podstawę niż to, co zaprezentowałeś. To nie jest zły pomysł, tylko pomysł któremu brakło i trochę wykonania i trochę postaciotwórstwa.
Pozdrawiam serdecznie
Q
Known some call is air am
Dzięki za komentarz, Outta Sewer!
Wcześniej zwróciłem uwagę na kilka kanciastych zdań, ale one nie przeszkadzały tak mocno jak wszystkie kwestie wypowiadane przez Milenę – są okropnie nienaturalne, dziwne, momentami infodumpowe, tłumaczące niby mężowi, ale tak naprawde czytelnikowi kilka rzeczy, które chcesz aby czytelnik wiedział, ale koniec końców okazuje się to nie do końca potrzebne.
Chciałem nadać kwestiom Mileny taki posmak “tego złego, który mówi swój plan przed tym, jak ten dobry go powstrzyma”, co oczywiście znaczące wydłużyło jej części w dialogach. Taki był mój zamysł, ale rozumiem, że może się to nie podobać.
Pozdrawiam
All in all, it was all just bricks in the wall
Przeczytałam.
"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll
Dzięki za przeczytanie, Morgiana.
All in all, it was all just bricks in the wall
Czyli żony nie należy wkurzać nawet po śmierci. Rozsądny morał.
Z jednej strony fajnie, że powoli odsłaniasz fakty, z drugiej – mąż na początku tęsknił całkiem, jakby nie on ją zabił. Jakiś taki niekonsekwentny przez to wypadł.
Stanisław wyjął karpia z patelni
Nie znam się na kuchennych czarach, ale z patelni chyba się zdejmuje, a nie wyjmuje. Wyjąć można z garnka.
Nikt nie wybiera bycia samotnym.
Eeee, dlaczego? Introwertycy nie mają nic przeciwko, a eremici skądś się przecież wzięli.
Babska logika rządzi!
Dzięki za przeczytanie, Finklo.
Nikt nie wybiera bycia samotnym.
Eeee, dlaczego? Introwertycy nie mają nic przeciwko, a eremici skądś się przecież wzięli.
No w sumie introwertycy nie mają nic przeciwko (źródło: jestem introwertykiem), ale nawet oni czasami chcą się z kimś spotkać. Poza tym to taki banał, który jest raczej dosyć dużym uproszczeniem i oczywiście nie odnosi się do wszystkich ludzi.
Pozdrawiam
All in all, it was all just bricks in the wall
Naprawdę spoko. Podobają mi się te twoje horrorki. Pisz tego więcej.
wisny
Dzięki za komentarz, Wisny!
All in all, it was all just bricks in the wall