– Świerk, świerk, świerk… Szszszsz…
– Dąb, dąb, dąb… Szszsz…
Drzewa szeptały do siebie ledwo słyszalną pieśń, która unosiła się wraz z koronami ku niebiosom. Cały las mruczał, leśna muzyka trwała, a drzewa przekazywały sobie wieści. Szczęśliwe, spokojne, wieczne…
1965
– Stasiek, co robisz? Zwariowałeś? Jak się matka dowie, to spierze mnie na kwaśne jabłko!
– Cicho, nikt się nie dowie, będzie fajnie. Zresztą, jak jesteś pizda, to spadaj.
Stasiek groźnym wzrokiem trzynastolatka spojrzał na kolegę. Krzysiek aż się skulił, ale nie uciekł.
Przez chwilę słychać było tylko szum drzew i silniejsze podmuchy wiatru, który próbował przebić się prze sitowie.
– Dawaj te zapałki – rzucił Stasiek, mlaskając z niezadowoleniem, gdy chuderlawy chłopak zaczął grzebać w kieszeniach. – Grzebiesz się jak baba, nie wiem, po co cię zabrałem.
Stasiek chwycił zapałki, odpalił jedną i wsunął pod kopczyk usypany z gałęzi i suchych liści. Dmuchał delikatnie, by wzniecić ogień. Zapałka jednak zgasła. Musiał powtórzyć cały rytuał kilkukrotnie, bo za każdym razem podmuch wiatru udaremniał wysiłek. Las trzeszczał, gdyby tylko chłopaki wiedzieli…
Drzewa wydawały niemy protest. W końcu jednak się udało, a suche gałęzie i liście stanęły w ogniu.
– Dorzucaj, na co się gapisz? – syczał Stasiek.
Krzysiek posłusznie wykonywał polecenia, ale nerwowo rozglądał się na boki, jakby czuł czyjeś wrogie spojrzenia.
– Szybciej! Szybciej!
Ogień pożerał kolejne suche liście, aż podwoił siłę i zaczął się rozprzestrzeniać. We wzroku Staśka próżno było szukać czegoś dobrego. Dziki uśmiech na twarzy chłopaka rozświetlały rozchodzące się po ziemi płomienie.
– Chodź! Spadamy – syknął Krzysiek, ale nastolatek ani drgnął. – No, już!
– Dobra, dobra, idziemy… – Podrostek z żalem odwrócił wzrok od ognia, który ogarniał już pobliskie drzewa, ziemię i krzewy.
Uciekli, pozostawiając po sobie tylko śmierć.
***
1995
Młoda dziewczyna biegła przez las, którego drzewa nachylały się nad ścieżką, lekko muskając jej włosy, jakby chciały dosięgnąć stałego gościa.
Część lasu, koło której biegła ścieżka od wielu lat była zniszczona, pojedyncze drzewa przebijały się przez jałową ziemię. Kiedyś wybuchł tu ogromny pożar. Dziewczyna skrzywiła się, gdy tylko jej spojrzenie padło w tamtą stronę.
Jednak teraz las na nowo odżywał. Korony cicho szeptały liściastą pieśń. Dawno nikt ich nie przycinał, drzewa nachodziły na siebie, można by pomyśleć, że się tulą. Śpiew ptaków niósł się w koronach.
Dziewczyna skręciła z głównej ścieżki. Las zaszumiał, ostrzegał, ale ona nie zrozumiała, biegła dalej.
Wpadła prosto na kilku podchmielonych mężczyzn, którzy na jej widok poruszyli się.
– Co jest? – zawarczał jeden.
Wokół nich leżało pełno pustych puszek i butelek. Dziewczyna skrzywiła się na widok góry wyrzuconych śmieci. Nie pierwszej zresztą. Wiedziała od lat, że niektórzy traktują las jak wysypisko.
– Lala, coś ci się nie podoba? – zachrypiał jeden i wysunął się do przodu.
Dziewczyna odwróciła się na pięcie, ale nie zdążyła uciec, bo ktoś chwycił ją, a przy jej uchu i twarzy poczuła powiew alkoholu zmieszanego z papierosami.
– Jesteś tu sama, dziecinko?
Próbowała się wyrwać, ale byli silniejsi, złapali ją za szyję. Jeden z pijusów szybkim ruchem ściągnął jej spodnie i majtki. Cała ekipa zarechotała z zadowoleniem, dziewczyna próbowała się wyrwać, ale parę razy mocno oberwała w głowę, plecy i brzuch. W końcu tylko łzy płynęły po jej policzkach, ledwo łapiąc dech. Pierwsze pchnięcie było najgorsze, nie potrafiła powstrzymać krzyku, który wydarł się z jej gardła.
Krzyczała nie tylko dziewczyna, ale i las. Po wszystkim rzucili nią jak kukłą i odeszli.
2035
– Do roboty, panowie! – krzyczał zarządca. – Czas zaczynać wycinkę!
Mężczyzna trzymał plany, na których przedstawiono nowe osiedle, jedno z najnowocześniejszych rozwiązań technologicznych dwudziestego pierwszego wieku. Planowali wykorzystać system opracowany ponad dekadę temu z inteligentnego domu. Osiedle będzie osadzone na łonie natury, szczegół, że tak naprawdę z tego łona zostaną wyrwane trzewia. Oj, tak, mieli pozbyć się praktycznie całego lasu, a resztę przerobić na parkowe alejki. Oczekiwania były ogromne, ale ostatnio właśnie za to płacono krocie. Choć potencjalni klienci nie wiedzieli, że takich osiedli ma powstać zdecydowanie więcej i ich leśna otoczka z czasem zniknie. Kasa musi się zgadzać. Na samą myśl budowlaniec oblizał usta i uśmiechnął się.
Ludzie z piłami, koparki zmierzały w stronę lasu.
***
– Koniec! To koniec! Walczmy! – zawyła brzoza.
– Na pohybel, skurwysynom – skandował świerk.
Drzewa złowrogo zatrzęsły się, ale ludzie niczego nie zauważyli. Jeśli nie teraz to już nigdy.
Pierwsze korzenie wydarły się z życiodajnej ziemi, ból dla drzew był ogromny, ale musiały się bronić, jeśli tego nie zrobią, to nikt ich nie ochroni.
Teraz wystarczyło przeć do przodu.
– Wygramy!
– Wygramy!
– Wygramy…