- Opowiadanie: TYRANOTYTAN 3000 - W zawieszeniu

W zawieszeniu

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

W zawieszeniu

Pach­nia­ło mo­kry­mi li­ść­mi, któ­rych nikt nie za­mia­tał z ale­jek prósz­kow­skiej po­mo­lo­gii. Szu­rał nogą, sze­le­ści­ły.

Szur

Szur

Szur

Weł­nia­ny sza­lik gryzł nie­ogo­lo­ną szyję. A on wsa­dził ręce w kie­sze­nie. I szedł.

Cią­gle.

 

– Mó­wi­łem, jak mnie chciał oszu­kać na węglu Grze­siek Si­ko­ra?

– Tak.

– Aha.

Grab­ski od go­dzi­ny pa­sto­wał tego sa­me­go buta. Jego żona sie­dzia­ła w oknie. Pa­trzy­ła na rynek.

– Zimno – po­wie­dział Grab­ski.

– Zimno.

 

Ktoś przy­szedł do skle­pu. Obcy. Teraz sie­dział na rynku.

– Miał długą brodę.

– I płaszcz do ziemi.

– I śmier­dział.

– Śmier­dział? Pach­niał, tak dziw­nie.

– Tak wschod­nio.

– Jak Żyd.

W kwe­stii Żydów spe­cja­li­stą był Ma­lic­ki:

– Żydzi kon­tro­lu­ją media.

– A oni wszy­scy takie dzia­dy?

– Wszy­scy.

– A skąd wiesz?

– Czy­ta­łem.

Gro­mad­ka stała w wi­try­nie skle­pu Ma­ry­si i pa­trzy­ła. On sie­dział na ławce i jadł ko­łacz z serem.

– A co, jeśli to on ją… – szep­nę­ła Ma­ry­sia. – Bo co on niby… tutaj…?

Rano z rzeki wy­ło­wio­no córkę Grab­skich. Mó­wio­no, że była tro­chę nad­wraż­li­wa. Tro­chę nie­po­rad­na. Nie­przy­sto­so­wa­na.

Miała szes­na­ście lat, de­pre­sję i nie­bie­skie włosy.

– Ona się za­bi­ła.

– A kto to może wie­dzieć?

– Jeden Pan Bóg.

– Po­dob­no nie uto­nę­ła… w płu­cach nie zna­leź­li wody.

 

Wie­dział, że na niego pa­trzą. Ale tak by­wa­ło, a ko­łacz z serem był wy­jąt­ko­wo dobry.

Przez rynek szła Grab­ska. W kap­ciach i sta­rym, zno­szo­nym fu­trze z ru­dych lisów. Spoj­rza­ła na Ob­ce­go z sze­ro­kim uśmie­chem i we­szła do skle­pu.

– Dzień dobry.

Bali się ode­zwać.

– Jak się pani czuje? – spy­ta­ła Ma­ry­sia.

– Do­brze, dzię­ku­ję. Dwa­dzie­ścia deko kra­kow­skiej, po­pro­szę.

– Tak, ale… pro­szę wy­ba­czyć… ale pani mała Do­mi­ni­ka… sły­sze­li­śmy wszyst­ko…

– Jutro do nas wróci.

– Wróci?

– Za­wsze wraca, głup­ta­sku. Za­wsze wraca.

 

– Zwa­rio­wa­ła do resz­ty – osą­dził Ma­lic­ki, kiedy Grab­ska wy­szła.

– Brak jej pią­tej klep­ki.

– A jak się szcze­rzy do tego Żyda.

– Bied­na ko­bie­ta, nie wy­obra­żam sobie, przez co prze­cho­dzi.

– Ja ją pa­mię­tam, jak była młoda. Za­wsze taka ele­ganc­ka. A teraz… w kap­ciach do skle­pu…

– Do mor­der­cy się szcze­rzy.

– Czego on tu szuka?

W radiu śpie­wał Za­ucha:

 

C'est la vie – pod­miej­ski po­ciąg roz­wo­zi Twe dni,

C'est la vie – wciąż spóź­nio­ny…

C'est la vie – cały Twój Paryż, dwie drogi na krzyż.

 

– Wie pan co? – za­gad­nę­ła Grab­ska Ob­ce­go. – Oni myślą, że stra­ci­łam córkę.

– Ach tak…

– A to nie­praw­da. U nas nic się nie zmie­nia… Jesz­cze tego nie wie­dzą, jesz­cze żyją złu­dze­niem. Ale złu­dze­nia się traci.

I po­szła do domu. 

 

W radiu śpie­wał Za­ucha:

 

Zo­sta­niesz tu – w "Ka­ska­dzie" nocą też grają walca,

Już na rogu kum­ple, jak grzech,

Od­wro­tu już nie ma

Nie, nie

Wy­pi­jesz to wszyst­ko do dna, także dziś

Jak co dnia

 

– Jak co dnia… – do­śpie­wał Zby­szek Fi­gu­ra.

Sie­dział w ra­dio­wo­zie i oglą­dał pie­przyk na pra­wej dłoni.

– To rak na pewno – wy­mru­czał. – Na pewno rak.

Bał się iść do le­ka­rza. Bo od le­ka­rza nie ma od­wro­tu. Pa­mię­tał, jak kie­dyś do szpi­ta­la po­je­chał jego oj­ciec. Dawno to było. Oj­ciec był rześ­ki, zdro­wy, śmiał się do Zbysz­ka.

Umarł po ty­go­dniu.

Ktoś za­stu­kał w szybę.

– Co jest, Ma­lic­ki? – za­py­tał Zby­szek.

– Wi­dzia­łeś, kto się kręci po rynku?

– Kto?

– Po­dej­rza­ny typ.

– Jak to po­dej­rza­ny?

– Dziw­ny, ja mówię, że Żyd. Włó­czę­ga.

– Pa­sku­dzi?

– Może pa­sku­dzić.

Za­pa­lił sil­nik.

– I Zby­szek, słu­chaj. On się tu po­ja­wił, a wczo­raj tę dziew­czy­nę zna­leź­li.

– Coś w tym może być.

 

Zby­szek pod­je­chał na rynek. Pięć­dzie­siąt me­trów pod­je­chał. Zo­ba­czył włó­czę­gę i wy­siadł z po­lo­ne­za.

– Pan długo tu sie­dzieć za­mie­rza?

– Tylko nogom dam od­po­cząć.

– Nogom od­po­cząć? Już po­sie­dział.

– Go­dzin­kę.

– Ciem­no się robi. Gdzie spać bę­dzie?

– Pójdę dalej.

– Do­ku­men­ty, pro­szę.

Obcy wpa­trzył się w krzyż na ko­ście­le. Pod drzwia­mi krzą­tał się pro­boszcz.

– Do­ku­men­ty – wark­nął Zby­szek.

– Nie mam.

– Na­zwi­sko.

– Nie mam.

– Niech ze mnie kre­ty­na nie robi. Co tu robi i dla­cze­go? Zaraz za­aresz­tu­ję.

Ma­lic­ki przy­pa­try­wał się im z nie­opo­dal.

– Mor­du­je może! – za­wo­łał.

– O wła­śnie! Może! – po­wie­dział Zby­szek.

– I krad­nie!

– Krad­nie! Co?

– Ja już pójdę – po­wie­dział Obcy, wsta­jąc. Do­bit­nie wpa­trzył się w oczy Zbysz­ko­wi i mach­nął de­li­kat­nie dło­nią.

– Ni­g­dzie nie idzie!

Obcy zmarsz­czył brwi zdzi­wio­ny.

– Pa­no­wie, co to za afera?

Ksiądz pro­boszcz pod­szedł do ławki.

– Ksiądz się w to nie mie­sza – po­wie­dział po­li­cjant, ale ła­god­nie.

– Czego chce­cie od tego czło­wie­ka?

– Włó­czę­ga to jest. I po­dej­rza­ny w spra­wie o mor­der­stwo.

– Czyje?

– Dziew­czy­ny od Grab­skich.

– Fi­gu­ra, po­li­cja stwier­dzi­ła, że to sa­mo­bój­stwo.

– Ja też je­stem po­li­cja.

– Panie Fi­gu­ra niech się pan nie ośmie­sza, a pan, panie Ma­lic­ki niech wraca do domu. A ty – zwró­cił się do Ob­ce­go. – Masz gdzie spać?

– Nie, ale mogę iść dalej.

– Mo­żesz jutro. Za­pra­szam do sie­bie, bo pusto mam na ple­ba­nii, przy­da się to­wa­rzy­stwo.

Wszy­scy go po­słu­cha­li. Był księ­dzem.

 

 

Pod­ło­ga skrzy­pia­ła. Pa­ra­fia pach­nia­ła sta­rym, wil­got­nym domem. Była pusta i wiel­ka.

Pro­boszcz po­pro­wa­dził Ob­ce­go ko­ry­ta­rzem. W po­ko­iku na końcu pa­li­ła się lamp­ka. Usie­dli. Ksiądz za­pa­rzył her­ba­tę.

– Dzię­ku­ję za pomoc.

– Nie ma spra­wy… Lu­dzie są…

– Różni.

– Tak… a ci tutaj mają swoje pro­ble­my. Ta dziew­czy­na na przy­kład. Ona się tu du­si­ła… cięż­ko jej było.

– Od dawna je­steś tu pro­bosz­czem?

– Od dawna… chyba pół wieku… jeśli nie wię­cej.

– Ile masz lat?

– Osiem­dzie­siąt trzy.

– Wy­glą­dasz na pięć­dzie­siąt.

Deszcz stu­kał o szybę.

Stuk stuk

Ksiądz pro­boszcz czy­tał Ty­go­dnik Po­wszech­ny.

– To bar­dzo stary numer.

– Od paru ty­go­dni mam pro­blem z pre­nu­me­ra­tą.

Obcy przyj­rzał się okład­ce.

– Ma dwa­dzie­ścia lat.

Stuk, stuk… o szyby deszcz dzwo­ni

Deszcz dzwo­ni je­sien­ny

I plusz­cze jed­na­ki

Mia­ro­wy

Nie­zmien­ny…

– Muszę iść.

– Niby gdzie? – ksiądz za­ci­snął mu dłoń na ra­mie­niu.

– Ja muszę iść!

Wy­rwał się z uści­sku pro­bosz­cza i zbiegł po scho­dach ple­ba­ni. W dół ścież­ką i drogą. Już minął znak prze­kre­ślo­ny czer­wo­ną linią: Prósz­ków.

W od­da­li świa­tła jakby mia­stecz­ka. Nie biegł tak szyb­ko od dwóch ty­siąc­le­ci.

Do­padł do znaku.

W świe­tle księ­ży­ca bielą świe­ci­ło słowo:

Prósz­ków.

Koniec

Komentarze

Nie do końca wiem jak to od­czy­ty­wać, ale udało Ci się zbu­do­wac tutaj kli­mat nie­po­ko­ju, kli­mat ma­ło­mia­stecz­ko­wy, gdzie po­li­cjant i ksiądz to wła­dza, a ten drugi jest waż­niej­szy, gdzie lu­dzie re­agu­ją na ob­cych stra­chem, po­są­dza­jąc ich w swoim kse­no­fo­bicz­nym kom­for­cie o naj­gor­sze co aku­rat się zda­rzy­ło. Tytuł su­ge­ru­je, że ta sce­ne­ria, bar­dzo bli­ska i swoj­ska, a jed­no­cze­śnie spra­wia­ją­ca wra­że­nie pod­skór­nie oni­rycz­nej, to pętla, gdzie czas pły­nie, jed­nak ina­czej niż dla resz­ty świa­ta. Za­sta­na­wia mnie po­stać Ob­ce­go, który tam przy­był, gdzie utknął. Czy ta wzmian­ka, że nie bie­gał tak szyb­ko od dwóch ty­się­cy lat miała czy­tel­ni­ko­wi za­su­ge­ro­wać toż­sa­mośc bo­ha­te­ra?

Nie­za­leż­nie od Two­jej in­ten­cji czy moich prób in­ter­pre­ta­cji, szor­ta czy­ta­ło się bar­dzo do­brze, za­słu­gu­je więc na klika. Po­zdra­wiam ser­decz­nie.

Q

Known some call is air am

Witaj. :)

Kli­ma­tycz­ne, nie­po­ko­ją­ce, bo­le­sne i ba­aar­dzo przy­kre. Na ta­kie­go Ob­ce­go to w sumie można zwa­lić wszyst­ko, każde prze­wi­nie­nie, jakie się czło­wie­ko­wi przy­po­mni – każdą wojnę, każdą kra­dzież, do­ko­na­ną w ciągu tych dwóch ty­się­cy lat, każdą zbrod­nię… Nie za­wsze znaj­dzie się pro­boszcz, ma­ją­cy po­wa­ża­nie, który wsta­wi się, obro­ni i uży­czy schro­nie­nia. Je­zu­sa nie obro­nił nikt. Wo­le­li Ba­ra­ba­sza. I tak bę­dzie po wieku wie­ków. I nic się nie zmie­ni, nie­ste­ty. Bo taka jest nasza, ludz­ka na­tu­ra. Świet­ny tekst, brawa! 

 

Su­ge­stie jeśli cho­dzi o kwe­stie tech­nicz­ne – do prze­my­śle­nia:

Grab­ski od go­dzi­ny pa­sto­wał tego sa­me­go buta. – czy nie po­win­no być w Bier­ni­ku kogo?, co? – but?

– A to nie praw­da. – razem?

 

Po­zdra­wiam, po­wo­dze­nia, klik. :)

 

Pe­cu­nia non olet

Nie­po­ko­ją­cy kli­mat. Nie­ja­sne za­koń­cze­nie. Tekst rwany i nie­spój­ny. Ale wła­śnie przez to – i przez pewną chro­pa­wość – in­try­gu­ją­cy. Do­brze od­da­łeś kli­mat ma­łe­go mia­stecz­ka, gdzie każdy obcy to za­gro­że­nie nie tylko po­ten­cjal­ne, ale wręcz zło wcie­lo­ne. Ksiądz jako osta­tecz­na in­stan­cja – jakie to ty­po­we.

Mia­łem dziw­ne wra­że­nie, że to frag­ment cze­goś więk­sze­go, albo że coś zo­sta­ło mocno ob­cię­te.

 

en­tro­pia nigdy nie ma­le­je // Outta Sewer: Jim, in­dio­to Ty, nadal chyba nie ro­zu­miesz

Hej 

Cie­ka­wa forma opo­wia­da­nia, jed­nak cze­goś mi za­bra­kło w samej hi­sto­rii. Może jed­ne­go zda­nia wię­cej, które by roz­ja­śni­ło finał. Bo tak prze­czy­ta­łem i zo­sta­łem z ni­czym :) 

 

Po­zdra­wiam

"On jest dziw­nym wir­tu­ozem – Na or­ga­nach ludz­kich gra Bu­dząc za­chwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Po­wiedz, kogo ob­cho­dzi gra, Z któ­rej żywy nie wy­cho­dzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złu­dze­nia! Na sobie te­stu­je­my Każdą praw­dę i mit."

Nie­ty­po­wo o zwy­kłych spra­wach i obcym, nie­chcia­nym, bo obcy. Można mu wszyst­ko przy­pi­sać. Samo życie w małej miej­sco­wo­ści, a może już nie. Oby!

Outta!

Czy ta wzmian­ka, że nie bie­gał tak szyb­ko od dwóch ty­się­cy lat miała czy­tel­ni­ko­wi za­su­ge­ro­wać toż­sa­mośc bo­ha­te­ra?

Tak wła­śnie. Widzę, że nikt jej jesz­cze nie od­gadł, więc po­wiedz­my, że kon­kurs trwa…

Bar­dzo się cie­szę, że mimo wszyst­ko do­brze się czy­ta­ło i dzię­ku­ję ślicz­nie za klicz­ka.

 

bruce! 

Dzię­ku­ję za miłe słowa i klicz­ka. Te znaki za­py­ta­nia przy po­praw­kach spra­wia­ją, że tro­chę boję się je wpro­wa­dzić… może zjawi się Reg…

 

Jim!

A dzię­ku­ję. Nie, nie jest i nigdy nie był to frag­ment więk­szej ca­ło­ści. Albo może ina­czej, było to tro­chę więk­sze w mojej gło­wie i z pew­no­ścią w tejże gło­wie jest wię­cej in­for­ma­cji o świ­cie i bo­ha­te­rach, ale przy pi­sa­niu sta­ra­łem się być, jak naj­bar­dziej oszczęd­ny.

Może stąd Twoje wra­że­nie. 

 

Bar­dzie!

Mo­żesz po­cze­kać wraz Outtą na roz­wią­za­nie kon­kur­su-zga­dy­wan­ki – kim jest głów­ny bo­ha­ter… Albo nawet sam wziąć w nim udział!

 

Koalo!

Samo życie w małej miej­sco­wo­ści, a może już nie. Oby!

Ot, co. Oby nie. I myślę, że już nie. Choć nie do końca. Nie­ste­ty. (Bar­dzo dużo. Zdań krót­kich. Wy­szło. Mi…)

 

Ukło­ny!

[...] chleb [...] ~ Ho­no­riusz Bal­zac

TY­RA­NO­TY­TAN 3000

było to tro­chę więk­sze w mojej gło­wie i z pew­no­ścią w tejże gło­wie jest wię­cej in­for­ma­cji o świ­cie i bo­ha­te­rach, ale przy pi­sa­niu sta­ra­łem się być, jak naj­bar­dziej oszczęd­ny.

Cza­sem też tak mie­wam, więc ro­zu­miem o czym mó­wisz. Rze­czy­wi­ście to może być powód.

 

po­zdra­wiam,

 

Jim

en­tro­pia nigdy nie ma­le­je // Outta Sewer: Jim, in­dio­to Ty, nadal chyba nie ro­zu­miesz

bruce! 

Dzię­ku­ję za miłe słowa i klicz­ka. Te znaki za­py­ta­nia przy po­praw­kach spra­wia­ją, że tro­chę boję się je wpro­wa­dzić… może zjawi się Reg…

 

 

Ja też się boję udzie­lać ta­kich porad jako stu­pro­cen­to­wo pew­nych. :) Wąt­pli­wo­ści rodzą się pod­czas czy­ta­nia, ale – czy słusz­nie? :)

Po­zdra­wiam, dzię­ku­ję. :)

Pe­cu­nia non olet

Skoro te dwa ty­sią­ce lat to pod­po­wiedź, to samo na­rzu­ca się, że to mógł­by być ten żyd, po któ­rym imię nosi co drugi la­ty­nos ;)

Known some call is air am

Nie­ste­ty to nie ten żyd, ale ten mój jest z tym Twoim dość bli­sko zwią­za­ny. Mieli oka­zję się po­znać. Ba, los mo­je­go żyda zo­stał przez Two­je­go spro­wo­ko­wa­ny.

[...] chleb [...] ~ Ho­no­riusz Bal­zac

Aha­swe­rus / Żyd Wiecz­ny Tu­łacz?

 

A tekst na­praw­dę udany, po­my­sło­wy i kli­ma­tycz­ny. Fa­bu­lar­nie naj­bar­dziej po­do­ba mi się zmył­ka, jaką ro­bisz w sce­nie z matką mło­dej sa­mo­bój­czy­ni w skle­pie: jej za­cho­wa­nie wy­da­je się nie­ra­cjo­nal­ne i za­bu­rzo­ne, ale oka­zu­je się ona je­dy­ną osobą, która po­strze­ga rze­czy­wi­stość taką, jaka jest. Bar­dzo umie­jęt­nie bu­do­wa­ny kli­mat i na­strój – za­rów­no ten ma­ło­mia­stecz­ko­wy, jak i na­ra­sta­ją­cy kli­mat nie­po­ko­ju. Bar­dzo dobry tekst.

ninedin.home.blog

 

Na­gro­da We­so­łe­go Aha­swe­ru­sa za pra­wi­dło­wą od­po­wiedź wę­dru­je do ni­ne­din! Ser­decz­ne gra­tu­la­cje!

 

I bar­dzo się cie­szę, że tekst się spodo­bał! 

 

Ukło­ny

[...] chleb [...] ~ Ho­no­riusz Bal­zac

Dzię­ku­ję :) Byłam w dość uprzy­wi­le­jo­wa­nej i nie­spra­wie­dli­wej wobec kon­ku­ren­cji po­zy­cji jako ju­da­ist­ka z dru­gie­go wy­kształ­ce­nia XD

A tekst na­praw­dę dobry, w tej chwi­li czo­łów­ka kon­kur­su, IMHO :)

ninedin.home.blog

Och, jak miło, aż się za­ru­mie­ni­łem.

[...] chleb [...] ~ Ho­no­riusz Bal­zac

Bar­dzo dobry tekst!

Z po­my­słem, do­brze opo­wie­dzia­ny. Pew­niak do an­to­lo­gii moim zda­niem :)

A z cze­pial­stwa:

– “Weł­nia­ny sza­lik gryzł nie­ogo­lo­ną szyję. Ręce wsa­dził w kie­sze­nie. I szedł” - sza­lik co ma kie­sze­nie i bie­gnie – weird pełną gębą ;);

– “nie praw­da” – nie­praw­da.

Pierw­sze prawo Sta­ru­cha - li­te­rów­ki w cu­dzych tek­stach są oczo­bi­ją­ce, we wła­snych - nie­do­strze­gal­ne.

Mnie rów­nież bar­dzo się spodo­bał Twój szor­ciak. Zbu­do­wa­ny pra­wie wy­łącz­nie z dia­lo­gów, a to wy­ma­ga od­wa­gi. Trze­ba umieć nimi cza­ro­wać, żeby nie wy­pa­dło drę­two i bez po­lo­tu. Tobie się zde­cy­do­wa­nie udało, a po­mysł na wy­ko­rzy­sta­nie San­da­la­rza w swoj­skim kli­ma­cie wy­szedł wy­jąt­ko­wo do­brze.

Kli­kam.

"- Znisz­czy­li­śmy coś swoją obec­no­ścią - po­wie­dział Ber­nard - być może czyiś świat." V. Woolf

Sta­ru­chu! 

Ra­du­je mnie twoja opi­nia.

– “Weł­nia­ny sza­lik gryzł nie­ogo­lo­ną szyję. Ręce wsa­dził w kie­sze­nie. I szedł” - sza­lik co ma kie­sze­nie i bie­gnie – weird pełną gębą ;);

He he, wiem… li­czy­łem, że nikt na to nie zwró­ci uwagi, bo lubię rytm pierw­sze­go frag­men­tu…. Ale zmie­ni­łem. W imię po­praw­no­ści i jed­no­znacz­no­ści wszyst­ko! 

 

fms­du­va­lu!

 

Bar­dzo się cie­szę i dzię­ku­ję!!!

 

I w ogóle ucie­szy­ło mnie wiel­ce Wasze po­ja­wie­nie się, już się za­czą­łem tro­szecz­kę mar­twić, że opo­wia­dan­ko za­gi­nie wśród in­nych tek­stów…

 

Ukło­ny!

[...] chleb [...] ~ Ho­no­riusz Bal­zac

A do mnie do końca nie prze­mó­wi­ło. Nie wiem, może kon­wen­cja, może kli­mat… Niby umie­jęt­nie zbu­do­wa­ny, ale cze­goś mi bra­ko­wa­ło. Nie­mniej czyta się płyn­nie :)

Spo­dzie­waj się nie­spo­dzie­wa­ne­go

Jest moc

NaNa! ach, no cóż jesz­cze się taki nie na­ro­dził i tak dalej… Ale ważne, że przy­naj­mniej da się czy­tać;)

 

I klawo, Kazik!

 

Ukło­ny! 

[...] chleb [...] ~ Ho­no­riusz Bal­zac

Po­do­ba­ło mi się :)

Przy­no­szę ra­dość :)

Hej,

Bar­dzo cie­ka­we i me­lan­cho­lij­ne opo­wia­da­nie, nie bar­dzo zro­zu­mia­łem o co w nim cho­dzi, ale po­do­ba­ło mi się.

Po­zdra­wiam,

Było mocno oby­cza­jo­wo, ale wresz­cie po­ja­wi­ła się fan­ta­sty­ka i na­pro­sto­wa­ła. No, fak­tycz­nie, taki obcy jest obcy pod wie­lo­ma wzglę­da­mi. A chyba naj­bar­dziej chro­no­lo­gicz­nie. Na­su­wa się cał­kiem inna od­po­wiedź na py­ta­nie o jego toż­sa­mość, ale Twoja ma wię­cej sensu.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Nieco oso­bli­wa forma nie­złe­go po­my­słu, świet­nie ilu­stru­ją­ca za­cho­wa­nie ma­ło­mia­stecz­ko­wych oby­wa­te­li.

W za­wie­sze­niu zo­sta­ło od­ko­pa­ne w ra­mach skra­ca­nia ko­lej­ki. ;)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Nowa Fantastyka