- Opowiadanie: adam_c4 - Ofiara

Ofiara

Wielkie podziękowania dla betujących!

 

Moje hasło kon­kur­so­we to: "Dwóch dróż­ni­ków z za­pa­lo­ny­mi po­chod­nia­mi"

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Ofiara

Pu­ka­nie do drzwi wy­rwa­ło mnie z nie­przy­jem­nych roz­my­ślań, w któ­rych się po­grą­ży­łem.

– Wsta­waj!

Za każ­dym razem, gdy ru­sza­li­śmy na po­lo­wa­nie, stary Gun­ter kazał mi wsta­wać. W od­po­wie­dzi za­wsze wy­cho­dzi­łem z po­ko­ju w ciągu paru se­kund, odzia­ny w płaszcz i uzbro­jo­ny, co nie by­ło­by moż­li­we, gdy­bym chwi­lę wcze­śniej leżał pod koł­drą. Stary nie zwra­cał na to uwagi.

Sta­ną­łem na ko­ry­ta­rzu. Zie­lo­ne świa­tło wsą­cza­ło się przez okna, roz­ja­śnia­ło wnę­trze chaty. Gun­ter był już na scho­dach. Od­dy­chał cięż­ko, deski skrzy­pia­ły pod jego kro­ka­mi. Wciąż był zręcz­ny i wi­tal­ny jak nie­je­den mło­dzian, ale lata naj­więk­szej spraw­no­ści miał już dawno za sobą.

Drze­wo pło­nę­ło. Jesz­cze kilka go­dzin wcze­śniej, o zmierz­chu, na ga­łąz­kach tliły się po­je­dyn­cze blade pło­my­ki. Teraz ogień strze­lał wy­so­ko w niebo; szma­ragd i se­le­dyn mie­sza­ły się ze sobą i kłę­bi­ły z wście­kło­ścią, którą chęt­nie przy­pi­sy­wa­no nie­okieł­zna­nym siłom na­tu­ry. 

Stary łowca wrę­czył mi po­chod­nię. Przy­tkną­łem ją do hu­czą­cych pło­mie­ni. Gun­ter po­szedł w moje ślady, ale naj­pierw zło­żył na swo­jej po­chod­ni po­ca­łu­nek i od­mó­wił dzięk­czyn­ną mo­dli­twę. Po wielu mie­sią­cach za­żar­tych dys­ku­sji i sprze­czek przy­zwy­cza­ili­śmy się do swo­ich prze­ko­nań. Prze­ko­nań, które – co oka­za­ło się dla mnie wiel­kim za­sko­cze­niem – były skraj­nie różne. Przy­szło mi żyć i po­lo­wać u boku gor­li­we­go wy­znaw­cy kultu świę­te­go ognia.

Nie chcia­łem, by Stary do­strzegł w moim spoj­rze­niu coś, co mógł­by po­trak­to­wać jako wyraz nie­chę­ci, dla­te­go sta­ną­łem do niego bo­kiem, nie pa­trząc nawet, jak od­pra­wia swoje gusła.

Szyny bie­gły z mroku w mrok. Spoj­rza­łem w kie­run­ku, z któ­re­go miał nad­je­chać po­ciąg. Za­mkną­łem oczy, wstrzy­ma­łem od­dech.

– Ja już go sły­szę.

– Nie­moż­li­we!

Stary, jak zwy­kle, trzy­mał po­chod­nię przy samej twa­rzy. Kie­dyś stwier­dził, że czuje bi­ją­ce od niej cie­pło. Za­py­ta­łem go, czy wie, co to ta­kie­go au­to­su­ge­stia. Uśmiech­nął się tylko, uka­zu­jąc nie­peł­ne uzę­bie­nie i kilka no­wych zmarsz­czek.

– A tory? Nie czu­jesz, jak drżą?

Sta­ną­łem przy szynach. Cisza. Zlu­stro­wa­łem drew­nia­ne pod­kła­dy, roz­grze­ba­łem po­de­szwą tro­chę żwiru. Drżą, aku­rat.

– Coś cię trapi.

On nie pytał, stwier­dzał fakt. Bar­dzo w jego stylu. Za­gry­złem wargi.

– My­ślisz o niej.

Nie chcia­łem ani kła­mać, ani wy­zna­wać praw­dy. Zresz­tą – czym, do licha, była praw­da? Jak niby wy­glą­da­ła?

– Mia­łem to samo.

Wy­trzesz­czy­łem oczy i mi­mo­wol­nie roz­chy­li­łem usta, przy­da­jąc mej twa­rzy głup­ko­wa­ty wyraz.

– O czym mó­wisz?

– Długo by opo­wia­dać. Kie­dyś…

Z od­da­li do­biegł nas prze­cią­gły jęk sy­re­ny. Jak na ko­men­dę, zdję­li­śmy ple­ca­ki. Od­two­rzy­łem sobie w my­ślach na­po­mnie­nie Gun­te­ra:

„Wierz mi na słowo, że zna­łem ludzi zdol­niej­szych od nas, któ­rzy po­szli do pia­chu przez głupi błąd. Więc bez ga­da­nia spraw­dza­my, czy cze­goś nie za­po­mnie­li­śmy”.

Mó­wiąc o zdol­niejszych lu­dziach, miał na myśli mo­je­go po­przed­ni­ka. Zgi­nął pod­czas łowów. Pa­ra­no­icz­ny zwy­czaj spraw­dza­nia ekwi­pun­ku wcale mnie nie draż­nił, w kwe­stiach do­ty­czą­cych my­śliw­skie­go fachu ule­ga­łem sło­wom Sta­re­go bez dys­ku­sji.

– Masz wszyst­ko?

– Tak.

Usłuszałem ciche stu­ka­nie, z każdą se­kun­dą coraz gło­śniej­sze. Po chwi­li do­łą­czył do niego syk. Me­lo­dia wy­gry­wa­na przez pa­ro­wóz za­wsze brzmia­ła tak samo.

W końcu wy­ło­nił się z mroku. Po­my­śla­łem, że zmie­rza ku nam szyb­ciej niż za­zwy­czaj, ale gdyby coś było ina­czej, Stary z pew­no­ścią zwró­cił­by na to uwagę.

Po­ciąg zbli­żał się, wy­rzu­ca­jąc w po­wie­trze kłęby pary. Nie prze­sta­wał wy­gry­wać swej upior­nej me­lo­dii, coraz gło­śniej, coraz szyb­ciej. Jak zwy­kle, lo­ko­mo­ty­wa cią­gnę­ła za sobą pięć wa­go­nów. To, co zo­ba­czy­łem w ich oknach, spra­wi­ło, że po raz ko­lej­ny nie chcia­łem dać wiary wła­snym oczom.

– Klau­ni? – jęk­ną­łem.

– W do­dat­ku akro­ba­ci.

– Ska­ka­li, jakby mieli tam ja­kieś tram­po­li­ny. Jeden po­ka­zał nam chyba obe­lży­wy gest?

– Żeby to jeden.

Po­ciąg minął naszą wy­sep­kę świa­tła i znik­nął w czer­ni. Po­cze­ka­li­śmy, aż znów zrobi się zu­peł­nie cicho, i do­pie­ro wtedy ru­szy­li­śmy w ślad za nim.

Pod­czas mar­szu Gun­ter za­wsze roz­glą­dał się na boki, jakby w oba­wie, że coś może kryć się w ciem­no­ściach. Zie­lo­ny blask bi­ją­cy z na­szych po­chod­ni od­ga­niał mrok dużo sku­tecz­niej niż zwy­kły ogień, więc nikt ani nic nie mogło się do nas pod­kraść. A jed­nak trzy­ma­łem dłoń na rę­ko­je­ści szty­le­tu, gotów w każ­dej chwi­li wy­drzeć go z po­chwy.

Za­zwy­czaj gdzieś w po­ło­wie drogi za­czy­na­li­śmy roz­mo­wę na temat cze­ka­ją­ce­go nas za­da­nia.

– Może być ru­chli­we – rzu­cił Stary. – I za­ja­dłe.

– Albo wprost prze­ciw­nie – od­par­łem.

– Skąd ten po­mysł?

– Myślę, że pa­sa­że­rem jest utra­cjusz – od­par­łem – który przez dobre pół życia hulał jak sza­lo­ny. Mistrz w po­dej­mo­wa­niu złych de­cy­zji, czę­sto robił z sie­bie bła­zna. Taki klaun. Aż kipi gnie­wem, ale ma też w sobie całe po­kła­dy go­ry­czy, zre­zy­gno­wa­nia i me­lan­cho­lii. To prze­ci­wień­stwo ży­wot­no­ści. Co­kol­wiek wyj­dzie z tu­ne­lu, bę­dzie wście­kłe, ale i ospa­łe.

– Ładna hi­sto­ryj­ka.

Po­my­śla­łem sobie: To nie hi­sto­ryj­ka, tylko dia­gno­za, którą uku­łem na pod­sta­wie przy­swa­ja­nej ca­ły­mi dnia­mi fa­cho­wej li­te­ra­tu­ry, po którą też po­wi­nie­neś się­gnąć, ty chłop­sko­ro­zum­ski fa­na­ty­ku!

Po­wie­dzia­łem zaś:

– Ano.

Po raz ko­lej­ny zdu­mia­łem się tym, jak można być rów­no­cze­śnie tak mą­drym i głu­pim, tak otwar­tym i ogra­ni­czo­nym, tak prze­ze mnie po­dzi­wia­nym i wprost prze­ciw­nie.

Do­tar­li­śmy do tu­ne­lu. Sta­jąc przed wy­lo­tem czar­nej gar­dzie­li, po­wio­dłem wzro­kiem po skru­sza­łych ce­głach, wczy­ty­wa­łem się w do­brze mi znane in­skryp­cje, które bu­dow­ni­czo­wie po­sta­no­wi­li utrwa­lić w masie schną­ce­go be­to­nu dla na­stęp­nych po­ko­leń. Kim byli ci lu­dzie? Co sobie my­śle­li, ma­cha­jąc ło­pa­ta­mi, sta­wia­jąc stem­ple, mie­sza­jąc za­pra­wę?

Ode­zwa­ło się. Wy­ję­li­śmy szty­le­ty.

– Brzmia­ło jak szcze­ka­nie – po­wie­dział Gun­ter.

– Ra­czej jak tłu­mio­ny ka­szel. Albo śmiech.

– Jest bli­sko.

– Też tak myślę.

To, co kryło się przed nami w tu­ne­lu, w mroku tak wiel­kim, że nawet blask świę­te­go ognia nie był w sta­nie go prze­nik­nąć, mogło w każ­dej chwi­li się nam uka­zać.

– Przy­zy­wam cię! – krzyk­nął Gun­ter.

Roz­legł się chlu­pot, jakby coś wiel­kie­go weszło do ka­łu­ży. Z ciem­no­ści wy­ło­ni­ła się twarz. Na­tych­miast znik­nę­ła, ale tylko po to, by se­kun­dę póź­niej znów się nam uka­zać. Po­ru­sza­ła się w przód i tył, to wy­ska­ku­jąc, to wpa­da­jąc w czerń. Z każ­dym ru­chem isto­ta od­sła­nia­ła się przed nami coraz bar­dziej, aż w końcu uj­rze­li­śmy ją w całej obrzy­dli­wej oka­za­ło­ści.

Gęba jaź­nia­ka przy­po­mi­na­ła uma­lo­wa­ną ludz­ką twarz, może nawet nią była, ale nie mo­głem tego z całą pew­no­ścią stwier­dzić. W bla­sku zie­lo­ne­go ognia cyr­ko­wy ma­ki­jaż, gro­te­sko­wo wie­lo­barw­ny, przy­brał od­cień ko­bal­tu. Krót­ka szyja wy­ra­sta­ła z obrzy­dli­we­go ciel­ska, sza­rej masy przy­wo­dzą­cej na myśl coś zbli­żo­ne­go kształ­tem – a ra­czej bez­kszta­łtem – do gi­gan­tycz­ne­go śli­ma­ka. Po­je­dyn­cze, zwień­czo­ne pa­zu­ra­mi od­nó­ża, nie­któ­re dłu­gie i smu­kłe, inne zaś mikre i grube, sta­ra­ły się od­py­chać ciel­sko od ziemi, wspo­ma­gać je w śla­ma­zar­nym ruchu na­przód.

To było moje ósme po­lo­wa­nie. Osiem starć w nie­ca­łe pół roku. Dużo. Ku­si­ło mnie, aby, w opar­ciu o na­by­te do­świad­cze­nie, za­kwa­li­fi­ko­wać be­stię jako niegroź­ną i przy­głu­pią; wy­glą­da­ło na to, że nie jest za­in­te­re­so­wa­na kon­fron­ta­cją. Speł­zła z torów i za­czę­ła sunąć wzdłuż pa­gór­ka, w który wbi­jał się tunel. Gun­ter oce­niał sy­tu­ację. Cze­ka­łem na jego ko­men­dę.

– Po­wo­li! – po­wie­dział, ru­sza­jąc w stro­nę jaź­nia­ka. Kroki sta­wiał roz­waż­nie, gotów w każ­dej chwi­li od­sko­czyć albo odbić atak szty­le­tem.

Gdy zbli­ży­li­śmy się na od­po­wied­nią od­le­głość, Stary ujął po­chod­nię jak oszczep i ci­snął nią w le­d­wie ru­cho­my cel. 

Pło­mie­nie na­tych­miast roz­la­ły się po ciele be­stii. Za­wy­ła. Z jej gar­dła wy­do­był się ten sam co przed chwi­lą od­głos, przy­po­mi­na­ją­cy śmiech lub ka­szel, acz teraz na­sy­co­ny bólem i wście­kło­ścią.

Jaź­niak drżał i pękał. Wy­peł­nia­ją­ca go ciecz za­wrza­ła. Od smro­du za­krę­ci­ło mi się w gło­wie, ale ści­ska­łem szty­let mocno, wy­cze­ku­jąc pod­stęp­ne­go ataku. Za­czę­li­śmy się wy­co­fy­wać, nie spusz­cza­jąc oczu z umie­ra­ją­ce­go po­two­ra. W ostat­nim przed­śmiert­nym spa­zmie rzu­cił się w naszą stro­nę, ale był to wy­si­łek godny po­ża­ło­wa­nia – nie­któ­re be­stie po­tra­fi­ły jed­nym susem po­ko­nać dy­stans pię­ciu me­trów, ta zaś je­dy­nie prze­to­czy­ła się na bok i za­pa­dła w sobie jak prze­kłu­ty balon. Świę­ty ogień po­że­rał szcząt­ki, aż w końcu cały jaź­niak, łącz­nie ze swą brzyd­ką gębą, ob­ró­cił się w kupkę po­pio­łu.

Gun­ter po­szedł po swoją po­chod­nię i pod­niósł ją nad głowę, by przy­stą­pić do mo­dli­twy nad pro­cha­mi. Na szczę­ście nie była zbyt długa; jej od­mó­wie­nie, łącz­nie z ce­re­mo­nia­łem po­le­ga­ją­cym na klę­ka­niu, wsta­wa­niu i biciu po­kło­nów, zaj­mo­wa­ło góra czte­ry mi­nu­ty.

– Brawo – rzu­cił Stary, kiedy już skoń­czył.

– Co?

– Do­brze wy­kom­bi­no­wa­łeś. Z tą pa­sku­dą.

Rze­czy­wi­ście, moja dia­gno­za była celna. Albo mia­łem szczę­ście – nie­któ­rzy ana­li­ty­cy twier­dzi­li, że pra­wi­dło­we roz­po­zna­nie ja­kie­jkol­wiek cechy jaź­nia­ka na pod­sta­wie tego, co uda się za­ob­ser­wo­wać przez okna wa­go­nów, jest nie­moż­li­we, że to czy­sta zga­dy­wan­ka. Pod­cho­dzi­łem do tej teo­rii z cie­ka­wo­ścią, ale nie zga­dza­łem się z nią. Zbyt wiele przy­pad­ków, o któ­rych czy­ta­łem, do­wo­dzi­ło, że jest inaczej.

– Po­wi­nie­neś się ze mną po­mo­dlić, by­ło­by ci le­piej.

– Nie za­czy­naj znowu, pro­szę.

Roz­po­czę­li­śmy marsz ku na­szej chat­ce. Ocze­ki­wa­łem, że Gun­ter wróci do tam­tej myśli, którą rzu­cił przed po­lo­wa­niem. Kiedy wspo­mniał, że „miał to samo”.

Już chcia­łem go o to za­py­tać, ale on ode­zwał się pierw­szy:

– Mo­dli­twa to ważna rzecz. Poza wszyst­kim, czło­wiek po­trze­bu­je ry­tu­ałów. Sym­bo­li.

– Bła­gam, dajmy temu spo­kój. Nie chcę…

– Ma na­wrót?

Tego się nie spo­dzie­wa­łem. Stary nigdy nie pytał o Klarę.

– Tak – od­par­łem.

Za­pa­dło dłuż­sze mil­cze­nie. Nie zwal­nia­li­śmy tempa, żwir chrzę­ścił nam pod no­ga­mi.

– Mó­wi­łeś mi przed­tem, że „mia­łeś to samo” – rze­kłem w końcu. Roz­mo­wy z Gun­te­rem by­wa­ły okrut­nie uciąż­li­we. Ury­wał zda­nia w po­ło­wie, czę­sto od­po­wia­dał pół­słów­ka­mi.

– Dawno temu po­cią­giem je­cha­ła pewna ko­bie­ta. Potem przy­sła­ła mi list, tak samo jak ta Klara do cie­bie. Mie­li­śmy się po­brać, ale nic z tego nie wy­szło. Matka mojej córki.

Ile­kroć mówił o córce, at­mos­fe­ra gęst­nia­ła od nie­wy­po­wie­dzia­ne­go żalu. Po raz pierw­szy wspominał jej matkę i nie wiedziałem, jak za­re­ago­wać – po­cią­gnąć temat, czy od­pu­ścić?

 – Po­twór, który wy­lazł po niej z tu­ne­lu, spra­wił mi duży kło­pot.

Wi­dzia­łem, że Gun­ter chce mówić dalej, i czu­łem silną po­ku­sę, by go do tego za­chę­cić – jego hi­sto­rie z po­lo­wań biły na łeb suche spra­woz­da­nia za­miesz­cza­ne w książ­kach. Nie­ocze­ki­wa­nie, za­la­ła mnie fala zło­ści. Zło­ści na sa­me­go sie­bie; na moje nie­zde­cy­do­wa­nie, tchó­rzo­stwo, głu­po­tę, to wszyst­ko, co spra­wia­ło, że nie po­tra­fi­łem od­pi­sać Kla­rze. Nie po­wie­dzia­łem już ani słowa, wró­ci­li­śmy do chaty po­grą­że­ni w mil­cze­niu.

Drze­wo do­ga­sa­ło. Gun­ter za­brał moją po­chod­nię, by skrzy­żo­wać ją ze swoją, i zło­żyć je obie u pod­sta­wy pnia. Za parę go­dzin, o brza­sku, ogień znik­nie.

Zda­rza­ło się, że wró­ciw­szy z po­lo­wa­nia, sia­da­li­śmy w kuch­ni, żeby chwi­lę po­ga­dać, ale czę­ściej, z po­wo­du zmę­cze­nia albo in­nych przy­czyn, szli­śmy pro­sto do łóżek. Tak było i tym razem. Nie oglą­da­jąc się na mego to­wa­rzy­sza, wsze­dłem po scho­dach do po­ko­ju, zrzu­ci­łem z sie­bie cały rynsz­tu­nek, i po­ło­ży­łem się.

Sa­tys­fak­cja pły­ną­ca z uda­nych łowów za­wsze mnie uspo­ka­ja­ła, z po­czu­ciem do­brze wy­ko­na­nej ro­bo­ty bły­ska­wicz­nie za­pa­da­łem w sen. Nie tym razem. Stary tłukł się na dole, chyba przy­rzą­dzał sobie ko­la­cję. Ja nie byłem głod­ny. Jeśli już, to chęt­niej bym się cze­goś napił, choć to­pie­nie smut­ków w kie­lisz­ku nie wy­da­wa­ło mi się do­brym po­my­słem. Zresz­tą, nie mia­łem w tej kwe­stii żad­ne­go do­świad­cze­nia. Ostat­nio piłem z Gun­te­rem – flasz­ka z wy­bla­kłą ety­kie­tą stała w kre­den­sie i była ru­sza­na tylko wtedy, kiedy młody łowca opi­jał swoje pierw­sze łowy. Ja świę­to­wa­łem do­pie­ro po dru­gim po­lo­wa­niu. Po pierw­szym byłem, ła­god­nie rzecz uj­mu­jąc, nie­dy­spo­no­wa­ny.

Dałem ciała.

Po­dob­no nie można być sę­dzią we wła­snej spra­wie, tyczy się to rów­nież oceny wła­sne­go po­stę­pu (lub re­gre­su) na do­wol­nym polu. Mimo to uwa­żam, że kiedy pół roku temu Stary po raz pierw­szy wy­wo­łał mnie z po­ko­ju swym ochry­płym wsta­waj!, byłem zu­peł­nie innym czło­wie­kiem. Bałem się jak dia­bli, li­czy­łem się nawet z tym, że zginę.

Widok pło­ną­ce­go drze­wa dodał mi wów­czas otu­chy. Wielu po­etów po­dej­mo­wa­ło tę próbę, ale wszy­scy po­le­gli z kre­te­sem; żadne opisy nie od­da­ją choć­by w małej czę­ści jego praw­dzi­we­go pięk­na. Nic dziw­ne­go, że zie­lo­ny ogień na­zwa­no świę­tym i za­czę­to od­da­wać mu cześć. Kiedy na wła­sne oczy uj­rza­łem pło­mie­nie, które ska­ka­ły po ga­łę­ziach, nie ob­ra­ca­jąc ich w po­piół, sam od­czu­łem po­ku­sę za­wie­rze­nia swego mar­ne­go, śmier­tel­ne­go życia sile, mo­gą­cej do­ko­ny­wać po­dob­nych cudów.

Inny ja, ten po­przed­ni ja, miesz­ka­ją­cy w cha­cie od paru dni, po­czu­ł dreszcz, za­pa­la­jąc po­chod­nię po raz pierw­szy. Nie mo­głem się po­wstrzy­mać i zbli­ży­łem dłoń do pło­mie­ni. Długo sta­łem bez ruchu, cał­ko­wi­cie urze­czo­ny, po­zwa­la­jąc im gła­skać się po skó­rze. Stary ob­ser­wo­wał to z do­bro­dusz­nym uśmie­chem. Mu­siał przy­jąć mój za­chwyt za dobrą mo­ne­tę. Wie­dział, że nie je­stem czci­cie­lem ognia, i pew­nie wtedy do­strzegł we mnie ma­te­riał na wy­znaw­cę.

Usły­sze­li­śmy ryk sy­re­ny. Gun­ter zrzu­cił ple­cak i na­ka­zał mi zro­bić to samo.

– Przed chwi­lą spraw­dza­łem. Wszyst­ko mam.

Wtedy to usły­sza­łem o lu­dziach dużo od nas zdol­niej­szych, któ­rzy zgi­nę­li przez głupi błąd. Do­pie­ro wiele ty­go­dni póź­niej, kiedy uznał, że je­stem go­dzien, by wy­słu­chać tej hi­sto­rii, Stary opo­wie­dział mi o tym, jak stra­cił to­wa­rzy­sza. Młody łowca, nie­mal mój ró­wie­śnik, wy­krwa­wił się po tym, jak be­stia po­chwy­ci­ła go w pasz­czę. Jedna opa­ska uci­sko­wa, którą Gun­ter miał w swoim ple­ca­ku, nie wy­star­czy­ła do za­ta­mo­wa­nia krwo­to­ku. Nie po­wie­dzia­łem tego na głos, ale po wy­słu­cha­niu, jakie rany od­niósł tam­ten nie­szczę­śnik, wąt­pi­łem, by co­kol­wiek było w sta­nie mu pomóc.

Pa­ro­wóz wy­ło­nił się z mroku. Po­my­śla­łem sobie, że wy­glą­da jak żywa isto­ta, mkną­cy ku nam po­twór, gi­gan­tycz­ny in­sekt po­kry­ty czar­nym jak smoła pan­ce­rzem. Po­tęż­ny hałas, me­lo­dia zło­żo­na ze stu­ka­nia, zgrzyt­nięć i syku, na­praw­dę mnie wy­stra­szy­ła. Przy­zna­ję, że naj­chęt­niej za­tkał­bym sobie wtedy uszy. Zmu­si­łem się jed­nak, by sta­nąć przy to­rach, tuż obok mego to­wa­rzy­sza, i by trzy­mać oczy sze­ro­ko otwar­te.

Wrza­sną­łem i od­sko­czy­łem do tyłu, omal nie upusz­cza­jąc po­chod­ni. Stary nie wy­glą­dał na po­ru­szo­ne­go. Od­cze­kał, aż szum po­cią­gu ucich­nie w dali, i do­pie­ro wtedy, za­cho­wu­jąc ka­mien­ne ob­li­cze, ski­nął na mnie. Ru­szy­li­śmy w stro­nę tu­ne­lu.

– Szkie­le­ty – szep­ną­łem, zrów­nu­jąc się z nim w mar­szu.

– Ano. Praw­dzi­we ko­ścio­tru­py. Ładne suk­nie.

– Wi­dział pan… wi­dzia­łeś już kie­dyś coś po­dob­ne­go?

– Tru­po­szy? Nie, nie przy­po­mi­nam sobie. Ale takie fa­ta­łasz­ki się zda­rza­ją. Kie­dyś pod su­fi­tem wi­siała małpa w sukni ba­lo­wej.

– Jak my­ślisz, czego to sym­bol?

– Cho­le­ra wie. To, co wy­le­zie z tu­ne­lu, i tak nie bę­dzie ko­ścio­tru­pem, to tak nie dzia­ła.

– Tak. Kształt jaź­nia­ków rzad­ko bywa zbież­ny z na­tu­rą zło­gów. W końcu złogi to tylko, można po­wie­dzieć, za­czyn. Lubię tę me­ta­fo­rę. W każ­dym razie nie­któ­rzy ba­da­cze uwa­ża­ją…

– Złogi?

– No, to, co wy­peł­nia wa­go­ny.

– Nie wie­dzia­łem, że tak się na to mówi. Dla mnie to me­na­że­ria.

– Ładne okre­śle­nie.

– Nie­jed­ne cuda zda­rzy­ło mi się wi­dzieć w tych oknach.

– Ludz­ki umysł to prze­dziw­na kra­ina.

– Dusza, nie umysł. Prze­dziw­na, tak. I ba­gni­sta.

Za­brzmia­ło to bar­dzo gorz­ko. Roz­mo­wa się urwa­ła. Nie wie­dzia­łem, co są­dzić o moim to­wa­rzy­szu, wy­da­wał mi się dzi­wacz­ny, ale ktoś, kto od lat peł­nił dyżur na tym sta­no­wi­sku, nie mógł być zu­peł­nie nor­mal­ny. Nie rwał się, by mówić o sobie, wy­znał mi je­dy­nie, że ma do­ro­słą córkę, któ­rej nie wi­du­je, i za którą bar­dzo za nią tę­sk­ni. Na tamtą porę mia­łem tylko na­dzie­ję, że Gun­ter zna się na swo­jej ro­bo­cie – jakby wy­słu­ga lat nie była tego do­wo­dem. Chcia­łem się prze­ko­nać, że przy­szło mi współ­pra­co­wać z kimś, komu mogę za­ufać. Ślepy los speł­nił to ży­cze­nie.

W końcu do­szli­śmy do miej­sca, o któ­rym czy­ta­łem w dzie­siąt­kach ksią­żek, i które wi­dzia­łem na set­kach fo­to­gra­fii. Tunel. Miej­sce ko­ja­rzo­ne z ulgą, przy­no­szą­ce wy­tchnie­nie udrę­czo­nym umy­słom, czy – jak chciał­by Stary – du­szom. Jakiś czas potem, było to chyba po czwar­tym po­lo­wa­niu, roz­ma­wia­li­śmy aż do brza­sku. Za­py­ta­łem Gun­te­ra, czy nie chciał­by kie­dyś wy­brać się na prze­jażdż­kę po­cią­giem. To była nie­win­na, żar­to­bli­wa za­czep­ka. Twarz mo­je­go roz­mów­cy stę­ża­ła, uśmiech za­stą­pił gry­mas, jaki po­ja­wia się na twa­rzy kogoś, kto po­chy­la się nad pro­ble­mem nie do roz­wią­za­nia.

– Nie po­ra­dził­byś sobie z tym, co wy­szłoby z tu­ne­lu. Je­stem złym czło­wie­kiem, młody.

Mówił to śmiertelnie poważnie. Po­smut­niał. Roz­mo­wa ugrzę­zła, więc chwi­lę potem, o wscho­dzie słoń­ca, uda­li­śmy się na spo­czy­nek.

– Trzy­maj się bli­sko mnie. Po­chod­nia i szty­let do przo­du. Spo­dzie­waj się wszyst­kie­go – rzu­cił Stary. A potem za­czął na­wo­ły­wać jaź­nia­ka. Sporo czy­ta­łem o tej tra­dy­cji, mało kto ją po­chwa­lał. Je­dy­nym ar­gu­men­tem prze­ma­wia­ją­cym na jej ko­rzyść był fakt, że ogar­nię­ty re­li­gij­nym wzmo­że­niem łowca wkła­dał wię­cej serca do walki. Tylko tyle i aż tyle.

Za­le­ga­ją­cy w tu­ne­lu mrok opie­rał się bla­sko­wi świę­te­go ognia. Mimo to pró­bo­wa­łem do­strzec co­kol­wiek, prze­bić się wzro­kiem przez ścia­nę zwar­tej czer­ni.

Nie cze­ka­łem długo – z ciem­no­ści wy­sko­czy­ła sa­ren­ka. Jej ruch był lekki, pełen gra­cji, która od razu prze­pa­dła; zwie­rząt­ko za­drża­ło i wbiło w nas zlęk­nio­ne spoj­rze­nie. Zu­peł­nie, jakby w tam­tej chwi­li ona też uj­rza­ła nas po raz pierw­szy. Na­pię­ła się, po­sta­wi­ła dłu­gie uszy na sztorc, i tkwi­ła tak, nie­ru­cho­mo, cze­ka­jąc na roz­wój wy­pad­ków.

Wie­dzia­łem, że mam przed sobą bestię, ale jakoś nie łą­czy­łem tego z fak­tem, że będę mu­siał przy­ło­żyć rękę do jej za­bi­cia. Wydawała mi się piękna. Po­pa­dłem w dziw­ny, nie­mal­ hip­no­tycz­ny stan. 

To, że opu­ści­łem szty­let i po­chod­nię, do­tar­ło do mnie, kiedy nos i oczy sa­ren­ki, trzy ciem­ne ka­mycz­ki, nagle znik­nę­ły. Nie zdą­ży­łem drgnąć, kiedy coś bły­ska­wicz­nie po­mknę­ło w moją stro­nę i ści­snę­ło mnie za gar­dło. Upa­dłem na ko­la­na. Nie mo­głem od­dy­chać i w de­spe­ra­cji za­czą­łem wy­ma­chi­wać po­chod­nią. Na próż­no – miaż­dżą­cy ucisk nie ze­lżał ani odro­bi­nę.

Kątem oka do­strze­głem, jak Gun­ter unosi szty­let. Ciął sku­tecz­nie. Pa­dłem na zie­mię, z tru­dem ła­piąc od­dech. Zdar­łem z sie­bie to, czym jaźniak pró­bo­wa­ł przy­cią­gnąć mnie do sie­bie. Było zwiot­cza­łe i mokre.

Sa­ren­ka stała na sze­ro­ko roz­sta­wio­nych ra­ci­cach, po­chy­la­jąc się do przo­du. Jej głowa za­mie­ni­ła się w coś, co z jed­nej stro­ny przy­wo­dzi­ło na myśl gi­gan­tycz­ny kie­lich eg­zo­tycz­ne­go kwia­tu, a z dru­giej – pasz­czę kro­ko­dy­la. Jęzor, po­dob­ny do liny albo gi­gan­tycz­ne­go pędu, mio­tał się po żwi­rze jak ogar­nię­ty furią wąż. W miej­scu cię­cia try­ska­ła z niego czar­na krew.

Be­stia sko­czy­ła. Byłem gotów: Zdą­ży­łem pod­nieść się z ziemi i wy­sta­wić szty­let. Spa­da­ją­ce ciało, za­ska­ku­ją­co cięż­kie, zwa­li­ło mnie z nóg. Mimo to ude­rzy­łem czy­sto i mocno, wbi­łem ostrze aż po rę­ko­jeść. Na be­stii nie zro­bi­ło to wra­że­nia – wy­da­jąc z sie­bie od­głos przy­po­mi­na­ją­cy war­cze­nie, przy­ci­snę­ła mnie do pod­ło­ża. Wtedy po­czu­łem ukłu­cia, drob­ne igieł­ki wcho­dzą­ce w brzuch, ra­mio­na, klat­kę pier­sio­wą.

Gun­ter, wy­krzy­ku­jąc słowa jed­nej z mo­dlitw, wbił po­chod­nię w bok jaź­nia­ka. Ten od­sko­czył, wy­da­jąc z sie­bie pisk. Do­pie­ro wtedy zro­zu­mia­łem, że upu­ści­łem swoją po­chod­nię wcze­śniej, kiedy be­stia zła­pa­ła mnie ję­zo­rem.

Ze­rwa­łem się na równe nogi. Po­czu­łem ból. Przy­ło­ży­łem rękę do brzu­cha, moja ko­szu­la była cała mokra. Nie mia­łem wąt­pli­wo­ści, że to krew. Moja krew.

Kwia­to­po­dob­ny pysk roz­ra­stał się. Be­stia na­je­żo­na była kol­ca­mi, które z każ­dym jej od­de­chem wy­su­wa­ły się i cho­wa­ły w ciele. Pa­mię­tam jesz­cze zimno prze­szy­wa­ją­ce mnie od stóp do głów, a potem już nic. Stra­ci­łem przy­tom­ność.

Ock­ną­łem się w ciem­nym i dusz­nym po­ko­ju. Ob­rzu­ci­łem spoj­rze­niem ścia­ny, niski sufit, walające się po ką­tach szpar­ga­ły. Nie mo­głem ze­brać myśli do kupy, moja świa­do­mość za­wi­sła gdzieś po­mię­dzy jawą a snem. Otrzeź­wił mnie ból; znów po­czu­łem dzie­siąt­ki igieł wbi­ja­ją­cych się w ciało. Le­ża­łem na łóżku w po­ko­ju Gun­te­ra. Spró­bo­wa­łem usiąść i na­tych­miast po­ża­ło­wa­łem – igły za­mie­ni­ły się w noże, orząc moją skórę i wnętrz­no­ści. Krzyk­ną­łem z bólu.

– Leż spo­koj­nie! – Stary wszedł do pokoju, usiadł na skra­ju łóżka, i po­ło­żył mi rękę na czole. – Nie wy­rzy­gaj mi się cza­sem, wla­łem w cie­bie z pół litra sy­ro­pu. Boli?

Po­ki­wa­łem głową.

– To po­myśl, jak czuł­byś się bez leków.

– Co…? – Tyle zdo­ła­łem wy­chry­pieć.

– Ru­ną­łeś jak wór ziem­nia­ków. Pew­nie przez jad, roz­lał ci się po ży­łach. Ubi­łem pa­sku­dę, choć nie było łatwo. Opa­trzy­łem cię i przy­nio­słem do chaty.

Sto­cze­nie sa­mot­nej bitwy, od­nie­sie­nie w niej zwy­cię­stwa, i ura­to­wa­nie mi życia, Stary zre­fe­ro­wał w trzech zda­niach, gło­sem wy­pra­nym z emo­cji.

– Jaź­niak nie zdą­żył cię po­rząd­nie dziab­nąć, to w więk­szo­ści za­dra­pa­nia. Ale wpu­ścił sporo jadu.

Ob­ma­ca­łem tors i pod­brzu­sze. Byłem cia­sno ob­wią­za­ny ban­da­żem.

Nie­ocze­ki­wa­nie Gun­ter zmie­nił ton.

– Coś ty sobie my­ślał? – wark­nął, po­chy­la­jąc się nade mną.

– Po­chod­nia…

– Ano, po­chod­nia! Jak ci upa­dła, to od razu po­wi­nie­neś ją pod­nieść! Stalą to mo­żesz ma­chać do usra­nia…!

Stary rugał mnie na czym świat stoi, a ja, po­grą­żo­ny w bólu, przyj­mo­wa­łem re­pry­men­dę bez pro­te­stu. Może po­wi­nien sobie da­ro­wać, po­cze­kać, aż po­czu­ję się le­piej, ale naj­wi­docz­niej do­szedł do wnio­sku, że jego słowa będą miały więk­szą moc, jeśli wy­tknie mi wszyst­kie błędy w chwi­li, w któ­rej wciąż od­czu­wa­łem – i to na­praw­dę mocno – ich kon­se­kwen­cje.

– Prze­pra­szam – po­wie­dzia­łem, kiedy po­ła­jan­ka w końcu do­bie­gła końca.

– Obyś dzięki temu zmądrzał.

Przez na­stęp­ne dwa ty­go­dnie poił mnie i kar­mił, po­da­wał leki, wy­pro­wa­dzał do kibla. Pod­jął też pierw­sze próby na­wró­ce­nia mnie na tak zwaną wła­ści­wą ścież­kę – upie­rał się, że groź­ne star­cie z jaź­nia­kiem miało mnie cze­goś na­uczyć. Opatrz­ność da­wa­ła mi szan­sę na prze­war­to­ścio­wa­nie życia i za­sta­no­wie­nia się nad tym, w co wie­rzę, a ra­czej nie wie­rzę, a wie­rzyć po­wi­nie­nem. Choć czu­łem się kiep­sko, a to­cze­nie po­dob­nych spo­rów nigdy nie spra­wia­ło mi sa­tys­fak­cji, nie mia­łem wy­bo­ru i przy­stą­pi­łem do obro­ny swo­je­go punk­tu wi­dze­nia, co skut­ko­wa­ło pło­mien­ny­mi, nie­zmie­rza­ją­cy­mi do żad­ne­go celu, dys­ku­sja­mi.

Tak wy­glą­da­ło moje pierw­sze po­lo­wa­nie. Moja kom­pro­mi­ta­cja. Wra­ca­łem do niego za­wsze pod­czas bez­sen­nych nocy, które w ciągu ostat­nie­go pół­ro­cza zda­rza­ły mi się nader czę­sto. W końcu, wy­mę­czo­ny snu­ciem wspo­mnień, od­pły­wa­łem.

Tym razem też mi się udało. 

Spa­łem długo i twar­do. Kiedy otwo­rzy­łem oczy, zegar na ścia­nie wska­zy­wał dzie­sią­tą. Rzu­ci­łem okiem na ka­len­darz, by upew­nić się, że dzi­siaj od­wie­dza nas Jed. Zsze­dłem na dół. Gun­ter stał przed domem, za­pa­trzo­ny w dal.

– Tam­ten chyba zgu­bił ze­ga­rek – rzu­cił na po­wi­ta­nie.

Nie­cier­pli­wił się, po­nie­waż chciał jak naj­szyb­ciej za­ła­twić za­ku­py w ob­woź­nym skle­pi­ku Jeda i wy­ru­szyć na ko­lej­ną in­spek­cję. Prze­pro­wa­dzał je re­gu­lar­nie, choć wcale nie mu­siał tego robić. Raz za­brał mnie na taki ob­chód, ale nie po­słu­ży­ło to żad­ne­mu z nas. On wku­rzał się, że nie do­strze­gam oczy­wi­stych uste­rek, które na­le­ża­ło zgło­sić (pod­kła­dy były zbu­twia­łe, gdzie­nie­gdzie nasyp miał się osu­wać, tu i tam szyny były nie takie), a ja za­ła­my­wa­łem ręce nad jego cze­pial­stwem, po­wta­rza­jąc, że kon­ser­wa­cja linii nie jest na­szym zmar­twie­niem. Usły­sza­łem wów­czas, że ci, któ­rzy się tym zaj­mu­ją, to banda pa­ta­ła­chów, i że ktoś musi po nich spraw­dzać.

W końcu zza pa­gór­ka wy­ło­ni­ła się szara plam­ka. O ile nocne po­cią­gi, wy­pa­da­ją­ce nagle z ciem­no­ści, bu­dzi­ły prze­ra­że­nie, tak po­kracz­na dre­zy­na Jeda, wi­docz­na z da­le­ka i z da­le­ka zdu­mie­wa­ją­ca swą po­kracz­no­ścią, szcze­rze nas ba­wi­ła. Ten wa­riat po­skła­dał ją wła­sny­mi rę­ka­mi i był z tego dumny.

– Co tak rży­cie? – rzu­cił Jed, wy­ska­ku­jąc z szo­fer­ki.

– Po pro­stu cie­szy­my się, że sko­ru­pa ożyła – od­parł Stary.

Jed prych­nął. Opu­ścił burtę, by za­pre­zen­to­wać nam przy­wie­zio­ne to­wa­ry.

– Jesz­cze się nie zda­rzy­ło, żeby nie za­sko­czy­ła od kopa. Chciał­byś być w ta­kiej kon­dy­cji, jak moje ma­leń­stwo.

Jed za­glą­dał do nas co dwa ty­go­dnie. Słow­ne utarcz­ki były nie­od­łącz­nym ele­men­tem jego wizyt. On i Gun­ter bar­dzo się lu­bi­li, więc prze­róż­ne do­cin­ki, choć nie­kie­dy na­praw­dę ostre, sta­no­wi­ły przy­ja­ciel­ską grę to­czo­ną od nie­pa­mięt­nych cza­sów.

Mój to­wa­rzysz prze­szedł do kon­kre­tów:

– Dawaj pan tak: jajka, pla­stry bocz­ku, tro­chę sło­ni­ny, masło…

Jed nie byłby sobą, gdyby nie za­py­tał mnie o moją ko­re­spon­den­cję:

– Jak tam, młody? Na­skro­ba­łeś od­po­wiedź?

– Jesz­cze nie.

Jed syk­nął, jak­bym po­peł­nił jakąś gafę, i po­krę­cił głową.

– Z pan­na­mi tak nie wolno. Zna­czy, trze­ba je brać na prze­cze­ka­nie, ale z głową. Prze­do­brzysz.

– Będę miał to na uwa­dze.

– Chyba, że chce cię za­wlec przed oł­tarz. Takie rze­czy się czuje, nawet jak wprost o tym nie pisze…

– Daj mu spo­kój! – wark­nął Gun­ter. – Co się wtry­niasz w nie­swo­je spra­wy?

– Ja tu daję bez­cen­ne rady.

– Chyba be­zec­ne. I durne. Weź le­piej pokaż te jajka, znowu mi wci­śniesz ob­tłu­czo­ne.

– Ob­tłu­czo­ne…?!

Ja też zro­bi­łem za­ku­py i dałem Je­do­wi na­pi­wek, za który ład­nie po­dzię­ko­wał. Za­mknął burtę, wszedł na dre­zy­nę, i ro­zej­rzał się do­ko­ła.

– Ale to musi pięk­nie wy­glą­dać, jak się pali – rzu­cił, wska­zu­jąc drze­wo.

– Ser­decz­nie za­pra­sza­my! – Stary wy­ko­nał za­chę­ca­ją­cy gest. – Wpad­nij do nas kie­dyś, zo­ba­czysz sobie po­ciąg, pój­dzie­my na łowy… 

– Nie, dzię­ku­ję. Jesz­cze mi życie miłe. Nie każdy jest tak po­my­lo­ny, jak wy. Dwaj sza­le­ni dróż­ni­cy.

Jed lubił zwra­cać się do nas w ten spo­sób. Dróż­ni­cy. Za­kła­dał, że to okre­śle­nie nas de­pre­cjo­nu­je, choć mnie było ono zu­peł­nie obo­jęt­ne, a dla Gun­te­ra – bio­rąc pod uwagę jego szaj­bę na punk­cie kolei – sta­no­wi­ło wręcz kom­ple­ment czy ra­czej miłą wróż­bę; nie zdzi­wił­bym się, gdyby Stary pew­ne­go dnia zło­żył broń i z ce­nio­ne­go łowcy zo­stał pro­stym, do­glą­da­ją­cym to­ro­wi­ska, urzęd­ni­kiem.

Gun­ter ru­szył na in­spek­cję, a ja wró­ci­łem do swo­je­go po­ko­ju. Się­gną­łem po książ­kę, którą teraz stu­dio­wa­łem, wy­ją­łem ze­szyt z no­tat­ka­mi. Po pię­ciu mi­nu­tach czy­ta­nia w kółko tych sa­mych zdań bez ro­zu­mie­nia ich sensu, od­pu­ści­łem. Z po­nu­rą de­ter­mi­na­cją kogoś, kto pra­gnie po­grze­bać w ranie z na­dzie­ją, że przy­nie­sie mu to chwi­lo­wą ulgę, wy­ją­łem z szu­fla­dy list. Pierw­szy list od Klary.

Jed przy­wiózł mi go wkrót­ce po pe­cho­wym po­lo­wa­niu. Mo­głem już stać o wła­snych si­łach, oso­bi­ście ode­bra­łem ko­per­tę z rąk han­dla­rza, który nie szczę­dził dwu­znacz­nych ko­men­ta­rzy. Imię i na­zwi­sko nadaw­czy­ni nic mi nie mó­wi­ło. Ad­re­sa­tem był Sz. P. Łowca, który do­znał ran pod­czas łowów.

Dzie­sięć dwu­stron­nie za­pi­sa­nych kar­tek pa­pie­ru. Pismo było drob­ne i bar­dzo sta­ran­ne. Usia­dłem do lek­tu­ry i od razu prze­czy­ta­łem wszyst­ko, a zaraz potem zro­bi­łem to po raz drugi.

Klara była młodą ko­bie­tą, le­d­wie peł­no­let­nią. W pierw­szych sło­wach listu dzię­ko­wa­ła mi za moją po­słu­gę. Wy­ra­ża­ła na­dzie­ję, że rany szyb­ko się goją, i żal w związ­ku z tym, że to ona przy­czy­ni­ła się do ich po­wsta­nia; była pa­sa­żer­ką tam­te­go po­cią­gu, po któ­rym prze­cha­dza­ły się wy­stro­jo­ne ko­ścio­tru­py – tak sama je okre­śli­ła.

Opi­sa­ła mi swą po­dróż ze szcze­gó­ła­mi, po­cząw­szy od mo­men­tu, gdy pod­ję­ła de­cy­zję, by w nią wy­ru­szyć. Jej ro­dzi­na była ma­jęt­na, mogła po­zwo­lić sobie na kupno bi­le­tu, co za­le­cił jeden z le­ka­rzy, nie­mo­gą­cy dać gwa­ran­cji, że córka nie umrze z wy­cień­cze­nia – cier­pia­ła bo­wiem na ja­dło­wstręt i mimo szcze­rych chęci nie po­tra­fi­ła zmu­sić się do re­gu­lar­ne­go przyj­mo­wa­nia po­kar­mów.

 Klara zdra­dzi­ła mi, jak bar­dzo się bała, wcho­dząc do po­cią­gu. Wnę­trze było po­nu­re i przy­wo­dzi­ło na myśl po­przed­nią epokę; dłu­gie drew­nia­ne ławy, przy­twier­dzo­ne do sto­li­ków, po­czer­nia­łe lampy naf­to­we, cu­dacz­ne ozdo­by. Kiedy po­ciąg ru­szył, stało się coś dziw­ne­go – w jej gło­wie roz­brzmie­wa­ły ko­lej­no różne głosy, które nagle za­czę­ła sły­szeć nie pod czasz­ką, ale tuż obok. Oczy­wi­ście wie­dzia­ła, że w trak­cie prze­jaz­du po­zbę­dzie się zło­gów, ale nie przy­pusz­cza­ła, że bę­dzie to pro­ces tak prze­ra­ża­ją­cy.

Rap­tem kilka razy zdo­by­ła się na to, by otwo­rzyć oczy. Usia­dła w kącie prze­dzia­łu, ze szczel­nie za­ci­śnię­ty­mi po­wie­ka­mi, pocąc się ze stra­chu i szep­cząc ko­lej­ne mo­dli­twy. Miała na­dzie­ję, że zdoła zo­ba­czyć przez okno drze­wo da­ją­ce ogień, który miał wy­pa­lić jej kosz­mary. Nie­ste­ty, prze­ga­pi­ła je. Ko­ścio­tru­py szep­ta­ły do niej czułe słowa, po­kle­py­wa­ły po ple­cach i po­wta­rza­ły, że jest cu­dow­na, ide­al­na, a ona pró­bo­wa­ła nie zwra­cać na nie uwagi.

Kiedy wje­cha­ła do tu­ne­lu, stra­ci­ła przy­tom­ność. Ock­nę­ła się u kresu po­dró­ży. Po tru­po­szach nie było śladu, a jej serce wy­peł­niał spo­kój.

Klara na­pi­sa­ła, czym się zaj­mu­je, jakie są jej pasje i za­in­te­re­so­wa­nia, co lubi, a czego nie znosi, gdzie ku­pu­je ubra­nia i książ­ki, gdzie za­zwy­czaj spę­dza wa­ka­cje… W post­scrip­tum po­pro­si­ła mnie, bym w od­po­wie­dzi na jej list – na którą bar­dzo li­czy­ła – wy­znał, jaki kształt przy­brał jaź­niak, któ­re­go po sobie zo­sta­wi­ła, i który spra­wił mi tyle kło­po­tu.

Wy­la­łem z sie­bie stru­mień słów. Na­pi­sa­łem o sobie nie­mal wszyst­ko, co przy­szło mi do głowy. Nie wsty­dzi­łem się przy­znać, że zo­sta­łem łowcą nie dla idei, lecz z po­wo­du pie­nię­dzy. Zdra­dzi­łem jej rów­nież swój sto­su­nek do kultu świę­te­go ognia i może zbyt bru­tal­nie (zwa­żyw­szy na to, że sama była wie­rzą­ca) zwró­ci­łem uwagę na to, że ist­nie­je wiele prze­ko­nu­ją­cych hi­po­tez wy­ja­śnia­ją­cych w spo­sób ra­cjo­nal­ny i zgod­ny z nauką fe­no­me­n pło­ną­cych drzew.

Star­cie z jaź­nia­kiem opi­sa­łem szcze­gó­ło­wo, du­sząc w sobie chęć za­pre­zen­to­wa­nia się w lep­szym świe­tle.

Prze­ka­za­łem od­po­wiedź przez Jeda, a ko­lej­ny list do­tarł po dwóch ty­go­dniach. Klara dzię­ko­wa­ła mi wy­lew­nie za to, że zna­la­złem czas, by od­pi­sać. Przy­zna­ła, że jesz­cze nikt nigdy nie opo­wie­dział jej o sobie tak wiele; to ona stale się uze­wnętrz­nia­ła, nie li­cząc na nic w za­mian. Prze­sła­ła mi swoje zdję­cie. Była pięk­ną ko­bie­tą o szczu­płych ra­mio­nach i smut­nych oczach. Bez wa­ha­nia się­gną­łem po le­gi­ty­ma­cję łowcy i wy­cią­łem z niej swoją fo­to­gra­fię, by się zre­wan­żo­wać.

Od­po­wiedź na mój drugi list na­de­szła po mie­sią­cu. Klara znów źle się czuła. Nie każ­de­mu po­dróż po­cią­giem po­ma­ga­ła na długo. Tra­fi­ła do szpi­ta­la i wsty­dzi­ła się do tego przy­znać. Na­pi­sa­ła, że za­wio­dła sie­bie, ro­dzi­nę, mnie. Że ma tego wszyst­kie­go dosyć. Że pra­gnie odejść.

Od razu przy­stą­pi­łem do pi­sa­nia od­po­wie­dzi.

Jak śmiesz sto­so­wać tani, emo­cjo­nal­ny szan­taż…

Po­dar­łem kart­kę, zmią­łem ją w kulkę i z od­ra­zą od­rzu­ci­łem.

Klaro, bła­gam cię, spró­buj…

Spró­buj! Nikt nie pró­bował tak mocno i roz­pacz­li­wie jak ona! Jesz­cze raz.

Jeśli chcesz, prze­rwę służ­bę i do Cie­bie przy­ja­dę…

Niby czemu? Po co? I tak nie po­tra­fiłem jej pomóc. Nikt nie po­tra­fił.

Pod­ją­łem jesz­cze kilka prób stwo­rze­nia listu od nowa, ale każdą z nich szyb­ko koń­czy­łem, znie­sma­czo­ny moimi wła­sny­mi sło­wa­mi. Nie wie­dzia­łem, co po­wi­nie­nem jej prze­ka­zać. Ani co chcia­łem jej prze­ka­zać.

Wró­ciw­szy z in­spek­cji, Gun­ter po­szedł się zdrzem­nąć. Zde­cy­do­wa­łem, że kiedy wsta­nie, po­pro­szę go o roz­mo­wę. Nie wie­rzy­łem, że udzie­li mi rady, którą uznam za godną wcielenia w życie, ale mia­łem poczucie, że każda opi­nia, nawet nie­wie­le warta, przy­naj­mniej ode­rwie mnie od uciążliwych myśli i tych sa­mych, w kółko pod­su­wa­nych sa­me­mu sobie, skraj­nie róż­nych spo­so­bów dzia­ła­nia. Sie­dzia­łem w kuch­ni, sta­ra­jąc się wy­krze­sać z sie­bie odro­bi­nę na­dziei. W końcu usły­sza­łem krzą­ta­ni­nę w po­ko­ju obok. Aż pod­sko­czy­łem, kiedy do­bie­gło mnie gło­śne szu­ra­nie i ło­skot, wska­zu­ją­ce na to, że Gun­ter od­su­nął krze­sło, by gwał­tow­nie na nie opaść. Po­bie­głem, by zo­ba­czyć, co się stało, ale nim zdą­ży­łem za­pu­kać do drzwi, Stary ode­mknął je z mocą.

– Jutro po­lo­wa­nie – rzu­cił. W dłoni ści­skał kart­kę pa­pie­ru, którą mu­siał przed chwi­lą wy­jąć z da­le­ko­pi­su.

Za­trza­snął mi drzwi przed nosem. Sta­łem tam jesz­cze długo, osłu­pia­ły. W spoj­rze­niu Sta­re­go wi­dzia­łem czy­ste prze­ra­że­nie.

Resz­ta dnia była praw­dzi­wą mor­dę­gą. Wie­czo­rem Gun­ter wy­ło­nił się ze swo­je­go po­ko­ju, ale bez słowa minął mnie na ko­ry­ta­rzu, za­ła­twił, co miał do za­ła­twie­nia w to­a­le­cie, i wró­cił za za­mknię­te drzwi.

Za­sną­łem grubo po pół­no­cy, mę­czy­ły mnie kosz­ma­ry. Wsta­łem późno, ro­ze­źlo­ny i zmę­czo­ny. Tam­te­go ni­g­dzie nie było. Tro­ski zwią­za­ne z Klarą ze­szły na dal­szy plan, mar­twi­łem się o mo­je­go to­wa­rzy­sza.

Gun­ter wró­cił do domu w porze obia­do­wej. Przy­rzą­dzi­łem pie­czeń wo­ło­wą, ale nawet na nią nie spoj­rzał. Po­wie­dział, że nie jest głod­ny, i nim zdą­ży­łem się ode­zwać, znik­nął w swoim po­ko­ju. Zbli­ży­łem się na pal­cach do drzwi i przy­ło­ży­łem do nich ucho. Ni­cze­go nie usły­sza­łem.

Po­sze­dłem do sie­bie i roz­cią­gną­łem mię­śnie, a potem od­da­łem się me­dy­ta­cji po­łą­czo­nej z ćwi­cze­nia­mi od­de­cho­wy­mi. Da­le­ki byłem od transu, w któ­rym nigdy nie uda­wa­ło mi się po­grą­żyć. Sku­pi­łem się na wde­chach i wy­de­chach, wy­ci­szy­łem na­tręt­ne myśli. Tak do­cze­ka­łem do wie­czo­ra, a potem do nocy.

– Wsta­waj!

Wy­sze­dłem z Gun­te­rem na dwór. Przyj­rza­łem się jego twa­rzy. W świe­tle zie­lo­nych pło­mie­ni wy­glą­da­ła jesz­cze sta­rzej i bar­dziej po­nu­ro niż za dnia.

– Co ci jest? – za­py­ta­łem.

– Hmm?

– Wy­glą­dasz jak pół­ży­wy. Uni­kasz mnie. Od wczo­raj, kiedy do­sta­łeś da­le­ko­pis.

– Zapal po­chod­nię.

– Od­po­wiedz! O co cho­dzi?

– Wkrót­ce się do­wiesz.

– Zaraz ru­sza­my na po­lo­wa­nie i chciał­bym…

– Cier­pli­wo­ści. – Ku memu zdzi­wie­niu, na ustach Gun­te­ra po­ja­wił się uśmiech.

Chwi­lę potem usły­sze­li­śmy pa­ro­wóz. Cały czas bacz­nie przy­glą­da­łem się Sta­re­mu. Szep­tał pod nosem li­ta­nię.

Po wa­go­nach mio­ta­ły się po­sta­cie przy­po­mi­na­ją­ce ludzi. Tym, co od ludzi je od­róż­nia­ło, były wy­ra­sta­ją­ce z ple­ców skrzy­dła. Nad ko­tło­wa­ni­ną ciał fru­wa­ły setki sza­rych piór. Nie­któ­re po­sta­cie uma­za­ne były krwią; twa­rze, dło­nie i włosy spły­wa­ły czer­wie­nią. Jedna z nich rzu­ci­ła się na szybę, zo­sta­wia­jąc na niej wiel­ką plamę.

W oknie uj­rza­łem długowłosą ko­bie­tę. Kiedy nas mi­ja­ła, nawet nie drgnę­ła.

– Wi­dzia­łeś ją? – za­py­ta­łem Sta­re­go.

Nie od­po­wie­dział. Ru­szył w stro­nę tu­ne­lu.

Dotąd nie było mi dane wi­dzieć żad­ne­go z pa­sa­że­rów po­cią­gu. Po­dob­nie jak Klara, mu­sie­li oni spę­dzać po­dróż wci­śnię­ci w kąt prze­dzia­łu, pró­bu­jąc od­gro­dzić się od kosz­ma­rów wy­pły­wa­ją­cych z naj­głęb­szych wód ich nie­świa­do­mo­ści.

Nie li­czy­łem na to, że Gun­ter wy­po­wie choć­by słowo, i rze­czy­wi­ście – mil­czał. Nie mo­głem sku­pić się na cze­ka­ją­cym nas za­da­niu, byłem zły i za­nie­po­ko­jo­ny.

Kiedy do­tar­li­śmy na miej­sce, zwró­ci­łem uwagę na to, że Stary po­ru­sza się nie­na­tu­ral­nie, sztyw­no, jakby był nie­wpraw­nym ak­to­rem od­gry­wa­ją­cym rolę w przed­sta­wie­niu. Nie wy­cią­gnął szty­le­tu i już mia­łem go upo­mnieć, by to zro­bił, gdy uświa­do­mi­łem sobie, że przed wy­mar­szem nie kazał mi spraw­dzić ekwi­pun­ku.

– Pa­mię­taj o jed­nym, młody. Bez wzglę­du na to, jaką de­cy­zję po­dej­miesz, uniesz­czę­śli­wisz i ją, i sie­bie.

Nim sens tych słów zdo­łał do mnie do­trzeć, Gun­ter wy­rwał mi z dłoni po­chod­nię i ci­snął ją w czar­ną gar­dziel tu­ne­lu. Znik­nę­ła w mroku.

– Co ty wy­pra­wiasz? – wrza­sną­łem, szar­piąc go za poły płasz­cza.

– Za­mknij się i po­słu­chaj – szep­nął. Nawet na mnie nie spoj­rzał, wbił nie­wi­dzą­ce spoj­rze­nie gdzieś w dal. – Do­cze­ka­łem się. W końcu. Po tych wszyst­kich la­tach zgo­dzi­ła się przy­jąć ode mnie bilet. Moja córka. Je­dy­ne dziec­ko. Wiele wy­cier­pia­ła. Mu­sisz za­wró­cić…

– O czym ty bre­dzisz?!

– Uru­chom da­le­ko­pis i po­in­for­muj, kogo trze­ba, że…

Zdzie­li­łem go w twarz. Nie zro­bi­ło to na nim wra­że­nia. Zwró­cił się w stro­nę tu­ne­lu.

– Na moc świę­te­go ognia, przy­zy­wam cię, be­stio spra­wie­dli­wa, byś siłą, z któ­rejś po­czę­ta, za­dość­uczy­ni­ła…

 Mia­łem ocho­tę przy­ło­żyć mu po raz drugi. Tę mo­dli­twę, a ra­czej głu­pią ry­mo­wan­kę, uło­ży­li człon­ko­wie pew­nej cu­dacz­nej sekty. Ist­nie­li wa­ria­ci prze­ko­na­ni o tym, że jeśli za­spo­koi się jaź­nia­ka ofia­rą, to osoba, z nie­świa­do­mo­ści któ­rej zo­stał on zro­dzo­ny, na pewno wy­zdro­wie­je.

Z ciem­no­ści wy­sko­czy­ła gi­gan­tycz­na dłoń. W ślad za nią uka­za­ła się twarz, się­ga­ją­ca aż do stro­pu. Było to po­kry­te bli­zna­mi i świe­ży­mi ra­na­mi, czę­ścio­wo odar­te ze skóry, ob­li­cze Gun­te­ra.

Stary za­czął iść w stro­nę jaź­nia­ka. Rzu­ci­łem się na niego i zdo­ła­łem wy­szar­pać mu po­chod­nię.

– Nie! – krzyk­nął.

Be­stia była szyb­sza, niż są­dzi­łem; nie zdo­ła­łem uchy­lić się przed cio­sem. Ude­rze­nie łapą zwa­li­ło mnie z nóg, ale na­tych­miast się pod­nio­słem. Wciąż trzy­ma­łem po­chod­nię, w bi­tew­nym szale nie czu­łem bólu. Bły­ska­wicz­nie do­pa­dłem do wiel­kie­go łba i ude­rzy­łem. Po­twór zawył. Uj­rza­łem po­ła­ma­ne zęby, któ­ry­mi z ła­two­ścią mógł­by mi od­gryźć głowę.

 – Nie zrobi ci krzyw­dy! – usły­sza­łem za sobą Sta­re­go. – Chce tylko mnie!

Nie wiem, czy te słowa mnie roz­pro­szy­ły, czy jaź­niak był po pro­stu zbyt szyb­ki, ale po raz ko­lej­ny nie zdo­ła­łem się uchy­lić. Tym razem wiel­ka łapa za­ci­snę­ła się na moim ciele, a ból, ogar­nia­ją­cy mnie od pasa po pierś, spra­wił, że po­chod­nia wy­pa­dła mi z ręki. Be­stia przy­cią­gnę­ła mnie do swej gro­te­sko­wej mordy, którą le­d­wie zdo­ła­łem po­pa­rzyć; rana za­da­na ogniem gi­nę­ła po­śród in­nych blizn i ska­le­czeń.

W ob­li­czu końca, za­mkną­łem oczy.

 

***

 

Wlo­kłem się do chaty noga za nogą. Bodaj po raz drugi, może po raz trze­ci, z uwagą przy­glą­da­łem się gwiaz­dom wi­szą­cym nad tą kra­iną. Nie wiem, czy gdzie­kol­wiek in­dziej nocne niebo wy­glą­da­ło tak pięk­nie i czy­sto; szu­ka­łem kon­ste­la­cji, o któ­rych uczy­łem się w szko­le. Na próż­no.

Zło­ży­łem po­chod­nię u stóp ga­sną­ce­go drze­wa i uda­łem się do po­ko­ju Sta­re­go. Był za­gra­co­ny jak zwy­kle. Usia­dłem przy da­le­ko­pi­sie i dobrą chwi­lę przy­po­mi­na­łem sobie za­sa­dy jego dzia­ła­nia. Nie gło­wi­łem się zbyt długo nad tre­ścią ko­mu­ni­ka­tu, który chcia­łem nadać. Przy­stą­pi­łem do żmud­nej pro­ce­du­ry two­rze­nia wia­do­mo­ści.

 

Pisze młod­szy łowca.

Do­szło do wy­pad­ku pod­czas po­lo­wa­nia.

Po­cią­giem miała rze­ko­mo po­dró­żo­wać córka łowcy Gun­te­ra T.

Jaź­niak nie zro­bił mi krzyw­dy, choć z ła­two­ścią mógł mnie zabić.

Gun­ter nie pod­jął z nim walki. Dał się chwy­cić i wcią­gnąć do tu­ne­lu.

Nie sądzę, by prze­żył.

Z pew­no­ścią nie wie­rzy­cie w mój ko­mu­ni­kat.

Sam w niego nie wie­rzę.

 

W szu­fla­dzie zna­la­złem czy­stą kart­kę pa­pie­ru, a z wa­la­ją­cych się po bla­cie szpar­ga­łów wy­grze­ba­łem pióro.

Bez wzglę­du na to, jaką de­cy­zję po­dej­miesz, uniesz­czę­śli­wisz i ją, i sie­bie.

Tak.

Wie­dzia­łem już, co robić.

Ale naj­pierw, po raz pierw­szy od wielu, wielu lat, zmó­wi­łem krót­ką mo­dli­twę:

Choć nikt ani nic mnie nie sły­szy, pro­szę, by ten stary zrzę­da tra­fił tam, gdzie trze­ba. 

Potem już po­szło.

Droga Klaro, wy­bacz mi dłu­gie mil­cze­nie…

Koniec

Komentarze

Khaire!

 

Ode mnie pobetowy klik do biblioteki – niewielkie usterki zostały doszlifowane, tekst dobrze się czyta, nie zgrzyta. Nie chcę się powtarzać, więc zacytuję:

Podoba mi się za to Twój styl pisania, świetnie wykorzystujesz narrację pierwszoosobową, tekst czyta się lekko i ma cechy osobistego zwierzenia, które przykuwa uwagę (można nawet w momentach pisanych kursywą wyobrazić sobie ton głosu opowiadającego).

Odrealnione, tajemnicze tło intryguje, a osobiste historie wciągają, kiedy dajesz im trochę więcej miejsca. Bardzo świeży i interesujący koncept pociągu terapeutycznego.

Pozostaje lekkie poczucie niedosytu. Chciałoby się wiedzieć, skąd te elementy fantastyczne czy mistyczne się wzięły, jak na siebie oddziaływają, aczkolwiek zdaję sobie sprawę, że wszyscy jesteśmy niewolnikami form i limitów…

 

Pozdrawiam,

D_D

Twój głos jest miodem... dla uszu

co okazało się dla mnie wielki zaskoczeniem – były skrajnie różne. > wielkim

 

Każdy krok stawiał rozważnie, gotów w każdej chwili odskoczyć albo odbić atak sztyletem > powtórzenie

 

– O czy ty bredzisz?! > O czym

 

Intrygujący początek, wciągnąłem się. Zaskoczyło mnie, że działania łowców to część biznesu i bardzo przypadło mi to do gustu, o wiele oryginalniejsze od osobistej wojny/ratowania świata. Dobry bilans między akcją a historiami bohaterów, interesowało mnie, jak rozwiąże się sytuacja Klary. 

Są tu elementy horroru, choć to chyba bardziej dark fantasy?

Klikam i pozdrawiam!

Bardzo oryginalna historia. Świetnie poprowadzona opowieść. Czytałem z zainteresowaniem. Mimo że do końca było dziwnie, to wszystko ładnie się wyjaśniło.

 

Klikam. Pozdrawiam.

Witajcie!

 

Duago_Derisme,

wielkie dzięki za klika i za pracę przy becie, tekst niewątpliwe zyskał dzięki Twoim uwagom.

 

Reinee,

Dobry bilans między akcją a historiami bohaterów

Cieszę się, że tak uważasz, muszę się pilnować, żeby nie przynudzać.

W sumie zgodzę się, że horroru tu nie za wiele, ale, mam nadzieję, że można to pod horror podciągnąć :)

Dziękuję za wyłapanie baboli, lekturę i klika!

 

AP,

miło mi, że Twoja opinia o tekście jest tak pochlebna. Dziękuję za lekturę i za klika!

 

Pozdrawiam!

Hej Adamie

 

Nagadaliśmy się na becie więc będzie krótko:

Bardzo ciekawy pomysł na konkurs. Fajnie że pociąg pojawia się i ma bardzo ważną rolę ale oglądamy go z zewnątrz. Całość ma klimat spokojny, ale też przez pewien narracyjny stoicyzm trochę straszny.

Podobało mi się!

 

Pozdrawiam i klikam :)

Cześć, Adamie!

 

Zacznę od kwestii oczywistej. Masz bardzo dobry warsztat, więc pod względem językowym, budowania klimatu opowiadanie jest rewelacyjne.

 

Przez pierwszą część tekstu miałem z tyłu głowy skojarzenie, którego nie umiałem dookreślić, aż tu nagle piszesz:

Mogłem już stać o własnych siłach, osobiście odebrałem kopertę z rąk handlarza, który nie szczędził dwuznacznych komentarzy. Imię i nazwisko nadawczyni nic mi nie mówiło. Adresatem był Sz.P. Łowca, który doznał ran podczas łowów.

I już wiem:

 

 

Ogólnie pod względem klimatu opowiadanie budzi wiele skojarzeń z Bloodborne właśnie (zresztą – bardzo dobrych skojarzeń!)

 

Z innej beczki, przypadkiem znalazłem też w tekście literówkę :P

 

Miejsce kojarzone z ulgą, przynoszące wytchnienie udręczonym umysłom, czy – jak chciałbym Stary – duszom.

Podsumowując, bardzo mi się podobało, więc lecę klikać. Życzę powodzenia w konkursie :)

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Cześć!

Bardzo duży plus za ten akapit:

Odpowiedź na mój drugi list nadeszła po miesiącu. Klara znów źle się czuła. Nie każdemu podróż pociągiem pomagała na długo. Trafiła do szpitala i wstydziła się do tego przyznać. Napisała, że zawiodła siebie, rodzinę, mnie. Że ma tego wszystkiego dosyć. Że pragnie odejść.

Od razu przystąpiłem do pisania odpowiedzi.

Jak śmiesz stosować tani, emocjonalny szantaż…

Podarłem kartkę, zmiąłem ją w kulkę i z odrazą odrzuciłem.

Klaro, błagam cię, spróbuj…

Spróbuj! Nikt nie próbował tak mocno i rozpaczliwie jak ona! Jeszcze raz.

Jeśli chcesz, przerwę służbę i do Ciebie przyjadę…

Niby czemu? Po co? I tak nie potrafiłem jej pomóc. Nikt nie potrafił.

Podjąłem jeszcze kilka prób stworzenia listu od nowa, ale każdą z nich szybko kończyłem, zniesmaczony moimi własnymi słowami. Nie wiedziałem, co powinienem jej przekazać. Ani co chciałem jej przekazać.

Jest dogłębnie prawdziwy, wierzę, że uchwyciłeś istotę rzeczy. Potem, w ostatniej scenie… Droga Klaro, wybacz mi długie milczenie… to jest jeszcze najłatwiej napisać, dalej zaczynają się schody.

Reszta tekstu mnie raczej nie ujęła, relacja między młodym adeptem sztuki a starym praktykiem z mroczną przeszłością dość sztampowa, też miałem wrażenie, że łowy na potwory sporo czerpią z Wiedźmina.

Właściwie po co oni zabierają sztylety, skoro te stworzenia można skrzywdzić tylko ogniem? W ogóle mam pewne wątpliwości co do oznaczenia epoki, ale lampy naftowe są nieco przestarzałe i próbuje się hospitalizować osoby z jadłowstrętem psychicznym, więc może z grubsza odpowiednik lat trzydziestych? W takim razie trudno zrozumieć, dlaczego to niebezpieczne zajęcie dla pojedynczych łowców: rząd lub konsorcjum medyczno-kolejowe zatrudniałoby dużą grupę specjalistów, którzy wspólnie zabijaliby potwory bez ryzyka, pewnie używając miotaczy ognia i bomb zapalających raczej niż pochodni.

Językowo bez większych zastrzeżeń, czytało się przyjemnie. Pozdrawiam ślimaczo! (Prawda, miałem jeszcze zaprotestować przeciw niepochlebnemu przedstawieniu ślimaków w tekście).

Cześć, Ada­mie!

 

Sia­da­jąc do tek­stu już wie­dzia­łem, że czy­tać bę­dzie się przy­jem­nie, choć pew­nie ru­szysz ja­kieś trud­ne te­ma­ty. Nie po­my­li­łem się – masz dobry warsz­tat i po­tra­fisz kon­stru­ować tek­sty. Swoją drogą to jest prawie 40k znaków, a nie ma wiele scen, a przy tym tekst się nie dłuży. Bardzo dobra narracja, bardziej przystająca nawet do książki niż opowiadania.

Cho­ciaż mia­łem lek­kie pro­ble­my, bo linia czasu tego opo­wia­da­nia tro­chę ska­cze, a w pew­nym mo­men­cie mie­li­śmy nawet re­tro­spek­cję w re­tro­spek­cji i to już było wy­zwa­nie, żeby w tym wszech­ogar­nia­ją­cym upale się nie po­my­lić ;)

Bar­dzo cie­ka­we świa­to­twór­stwo i co naj­waż­niej­sze, nie ko­niecz­nie bę­dą­ce fan­ta­zją dla fan­ta­zji, a rze­czy­wi­ście miało swój wy­dźwięk w tek­ście. Nie do­sta­li­śmy też ca­łe­go świa­ta, tylko stop­nio­wo od­kry­wa­łeś karty, by czy­tel­nik do­stał tyle in­for­ma­cji, ile jest nie­zbęd­nych do zro­zu­mie­nia tek­stu.

To oczy­wi­ście może ro­dzić py­ta­nia. Widzę, że Śli­mak miał ich nawet wię­cej niż ja :P Na­to­miast uwa­żam, że dla sa­me­go tek­stu nie jest to istot­ne i chcąc pisać wię­cej w tym świe­cie, dał­byś radę to wy­ja­śnić.

Na wszyst­ko na­ło­ży­łeś dobry kli­mat, choć na po­cząt­ku tro­chę się skrzy­wi­łem na klau­ny w po­cią­gu. Ale ok – miał być weird ;) wy­da­je się to spój­ne z tek­stem i bar­dzo mi się po­do­ba. Czy jest to tekst na ten kon­kurs, to na szczę­ście nie moje zmar­twie­nie.

 

Po­zdrów­ka i powodzenia w krokusie!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Przeczytałem. Powodzenia w konkursie. :)

Witam wszystkich Gości!

 

Edwardzie,

cieszę się, że opowiadanie Ci się spodobało, i że miałeś udział w jego solidnym doszlifowaniu :) Dziękuję za pomoc, lekturę, klika.

 

cezary_cezary,

 Ogólnie pod względem klimatu opowiadanie budzi wiele skojarzeń z Bloodborne

No patrz – znam tę grę, i to całkiem nieźle, jest to zdecydowanie mój ulubiony soulslike, acz pisząc tekst ani razu świadomie o niej nie pomyślałem. Przy czym już nie raz okazało się, że tworząc fabułę opowiadania czerpałem z jakiegoś dzieła kultury pełnymi garściami, zupełnie sobie tego nie uświadamiając. Tak było i tym razem!

Dziękuję za masę dobrych słów i za klika, cieszę się, że zajrzałeś!

 

Ślimaku,

Potem, w ostatniej scenie… Droga Klaro, wybacz mi długie milczenie… to jest jeszcze najłatwiej napisać, dalej zaczynają się schody.

Pełna zgoda. Postawiłem na zakończenie otwarte – w sumie trudno odgadnąć, co narrator zechce w tym liście przekazać kobiecie, wiadomo tylko (a przynajmniej mam nadzieję, że udało mi się to zasugerować), że zdecydował się na rozwiązanie radykalne – a więc albo zerwanie kontaktu, albo wprost przeciwnie. 

Właściwie po co oni zabierają sztylety, skoro te stworzenia można skrzywdzić tylko ogniem?

Zamysł miałem taki, że unicestwić może je tylko ogień, ale zranić może również stal.

W ogóle mam pewne wątpliwości co do oznaczenia epoki, ale lampy naftowe są nieco przestarzałe i próbuje się hospitalizować osoby z jadłowstrętem psychicznym, więc może z grubsza odpowiednik lat trzydziestych?

Myślę, że akcja opowiadania dzieje się w zupełnie innej rzeczywistości, albo w bardzo, bardzo odległej przyszłości. 

W takim razie trudno zrozumieć, dlaczego to niebezpieczne zajęcie dla pojedynczych łowców: rząd lub konsorcjum medyczno-kolejowe zatrudniałoby dużą grupę specjalistów, którzy wspólnie zabijaliby potwory bez ryzyka, pewnie używając miotaczy ognia i bomb zapalających raczej niż pochodni.

Słuszna uwaga! Pierwotnie chciałem poświęcić trochę miejsca w tekście na to, by – myślami lub słowami narratora – wyrazić podobne wątpliwości. Zabawne, że wspominasz o miotaczu ognia, bo o takim właśnie sprzęcie miał fantazjować młody sceptyk :) Zostawiłem tę kwestię niedopowiedzianą, a Czytelnik ma prawo pytać. A więc dlaczego, zamiast wynająć ekipę profesjonalistów i wyposażyć ich w potężną broń, co umożliwiłoby eksterminowanie pokrak taśmowo, cała procedura wygląda tak, jak wygląda?

Podróż pociągiem, oczyszczenie nieświadomości ze złogów i unicestwienie jaźniaka przez łowców oraz idące za tym odzyskanie (choćby na krótko) przez pasażera psychicznej równowagi jest rodzajem usługi, ale, oprócz tego, stanowi też rytuał. Rytuał quasi-religijny albo wprost religijny, zważywszy na to, że jaźniaki zniszczyć może jedynie święty ogień. Daleko idąca komercjalizacja w jakiś sposób mogłaby ten rytuał wypaczyć.

Myślę, że to, jak wygląda cały proces w kształcie, w jakim go przedstawiłem, stanowi dla tamtejszego społeczeństwa pewne optimum. Zatrudnienie dodatkowego łowcy lub łowców, sięgnięcie po innego rodzaju oręż (broń palna, granaty, bomby), dodatkowe kursy, zwiększenie liczby pasażerów… to wszystko, choć technicznie wykonalne, mogłoby wpłynąć na „skuteczność” wspomnianego rytuału. Skuteczność wziąłem w cudzysłów, ponieważ zakładam, że owej skuteczności nie można w żaden sposób zmierzyć, ale jednak (w co się powszechnie wierzy) odstępstwa od ustanowionych (i uświęconych) metod traktowane byłyby jako obniżające szansę na to, że oczyszczający rytuału (który – jak wspomniałem – i tak nie jest skuteczny stuprocentowo) się powiedzie.

(Prawda, miałem jeszcze zaprotestować przeciw niepochlebnemu przedstawieniu ślimaków w tekście)

Oups, a to wpadka! Ale to nie tak, że mam jakieś uprzedzenia do ślimaków, albo że zaszły mi jakoś za skórę, dołożę starań, by w przyszłości nie przedstawiać ich w taki niekorzystny sposób.

Szkoda, że tekst nie porwał, ale dziękuję Ci za wizytę i komentarz!

 

Krokusie,

Swoją drogą to jest prawie 40k znaków, a nie ma wiele scen, a przy tym tekst się nie dłuży.

Uff, całe szczęście, że się nie dłuży.

Chociaż miałem lekkie problemy, bo linia czasu tego opowiadania trochę skacze, a w pewnym momencie mieliśmy nawet retrospekcję w retrospekcji i to już było wyzwanie, żeby w tym wszechogarniającym upale się nie pomylić ;)

Dobrze, że Edward i Duago wzięli tekst w obroty, bo przed betą mętlik byłby gwarantowany nawet w strefie podbiegunowej :D Mogłem jeszcze nad tym popracować, ale uparłem się, że wystarczy.

Natomiast uważam, że dla samego tekstu nie jest to istotne i chcąc pisać więcej w tym świecie, dałbyś radę to wyjaśnić.

Szedłem tym tropem. Znaczy z braku miejsca i ze sposobu przyjętej narracji miałbym problem, by zdradzić o tym świecie więcej informacji, co, być może, byłoby pożądane, choćby w przypadku kwestii, o których w komentarzu wspomniał właśnie Ślimak. 

Czy jest to tekst na ten konkurs, to na szczęście nie moje zmartwienie.

Pewno, wystarczy, że ja się tym martwię :)

 

Dziękuję Ci za wszystkie uwagi i dobre słowa!

 

Koalo,

miło, że wpadłeś. Dzięki!

 

Pozdrawiam!

Adamie, szczególny jest pociąg w tym opowiadaniu i szczególnych wozi pasażerów, ale horroru jest tu tyle, ile trzeba.

Podoba mi się pomysł na tak osobliwy sposób pozbywania się różnych przypadłości, zwłaszcza że opisana kuracja wywołuje dreszcze grozy, a i dróżnicy z pochodniami nie są podczas „polowania” bezpieczni.

Dobrze pokazałeś scenerię towarzyszącą wydarzeniom, a także wzajemną relację między obydwoma bohaterami. Brakło mi może nieco szerszego zarysowania świata, w którym rzecz się dzieje, ale i tak była to satysfakcjonująca lektura.

 

Uśmiech­nął się tylko, uka­zu­jąc mi nie­peł­ne uzę­bie­nie… → Czy zaimek jest konieczny?

 

i w ge­ście de­spe­ra­cji za­czą­łem wy­ma­chi­wać po­chod­nią. → A może wystarczy: …i w de­spe­ra­cji za­czą­łem wy­ma­chi­wać po­chod­nią.

 

Wtedy poczułem ukłucia, drobne igiełki wchodzące w mój brzuch, ramiona, klatkę piersiową. → Czy zaimek jest konieczny? Czy poczułby ukłucia w cudzym brzuchu, ramionach i klatce piersiowej?

 

Ob­rzu­ci­łem spoj­rze­niem ścia­ny, niski sufit, po­roz­rzu­ca­ne po ką­tach szpar­ga­ły. → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: Ob­rzu­ci­łem spoj­rze­niem ścia­ny, niski sufit, walające się po ką­tach szpar­ga­ły.

 

po­czu­łem dzie­siąt­ki igieł wbi­ja­ją­cych się w moje ciało. → Czy zaimek jest konieczny?

 

Ob­ma­ca­łem swój tors i pod­brzu­sze. → Jak wyżej.

 

Opatrz­ność da­wa­ła mi szan­sę na prze­war­to­ścio­wa­nie swo­je­go życia… → Jak wyżej.

 

rzu­cił, wska­zu­jąc na drze­wo. → …rzu­cił, wska­zu­jąc drze­wo.

Wskazujemy coś, nie na coś.

 

Ad­re­sa­tem był Sz.P. Łowca→ Brak spacji po pierwszej kropce.

 

W trak­cie po­dró­ży rap­tem kilka raz zdo­by­ła się… → Literówka.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Bardzo fajny pomysł na zawód bohaterów – ni to wiedźmin, ni to psychiatra. Trochę jakby wbrew naszym praktykom – tu pacjent musi się męczyć i ponosić ryzyko, a nie lekarz, ale to pozwala spojrzeć na problem z innej strony. Chętnie dowiedziałabym się więcej o tym świecie, bo wygląda bardzo ciekawie.

Wątek bohatera i Klary wydaje mi się niedomknięty. Co on w końcu jej w liście napisał?

Czytało się przyjemnie, acz z uwag technicznych: podzieliłabym tekst na jakieś części, bo ponad 30 kilo jednym ciągiem to jednak sporo. Chociaż linijka odstępu…

Babska logika rządzi!

Cześć, reg!

Brakło mi może nieco szerszego zarysowania świata

Betujący również zwracali na to uwagę, ale podczas pracy nad tekstem nie udało mi się, niestety, nic na to poradzić.

 

Nie wiem, co ja z tymi zaimkami… babole poprawione :)

Cieszę się, że lektura okazała się satysfakcjonująca! Dziękuję za wizytę i za łapankę!

 

Cześć, Finklo!

Wątek bohatera i Klary wydaje mi się niedomknięty. Co on w końcu jej w liście napisał?

Postanowiłem tego nie dopowiadać :) Sam nie przepadam za otwartymi zakończeniami, ale tutaj aż mi się prosiło, by uciąć opowiadanie wielką niewiadomą.

Chociaż linijka odstępu…

Kiedyś była, ale wywaliłem ;)

 

Cieszę się, że kupiłaś mój pomysł na bohaterów oraz na zajęcie, którym się parają. Dziękuję Ci za wizytę!

 

Pozdrawiam!

Są opowiadania, w których, jak tutaj, pierwsze skrzypce grają bohaterowie i na ich poczynaniach się skupiamy, a w innych czytelnika zadziwia wymyślony świat. Adamie, wszystko przed Tobą. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hej, a mi się podobała relacja między bohaterami i zaciekawił mnie świat – hmmm, gdzie zabija się choroby, dokonuję egzorcyzmów, ja do końca nie wpadłam na to, co właściwie robią bohaterowie i czemu akurat pociągi wyciągają jaźniaki z pacjentów. Ale to nie przeszkadza, tylko zastanawiam się, jeśli byś kontynuował historię, o co tu chodzi :D. A najlepszego jest to, że mimo niejasności czytało się bardzo dobrze, a sama historia, też wypadła bardzo dobrze :). Pozdrawiam i powodzenia w konkursie:)

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Bardzo fajne!

Podobało mi się już od pierwszych zdań. Miałem moment zwątpienia przy klaunach – zaniepokoiłem się, że fajny, klimatyczny tekst przerodzi się w jakąś błazenadę albo groteskę, ale nie.

Ciekawy pomysł, intrygujące postacie (ambiwalentny stosunek młodego do starego bardzo wiarygodny), zręczne pióro – ten tekst ma wszystko, co należy. Gratuluję.

Moje powieści: https://marmaxborowski.pl/kwestia-wyboru/

Reg :)

 

Cześć, Bardzie!

ja do końca nie wpadłam na to, co właściwie robią bohaterowie i czemu akurat pociągi wyciągają jaźniaki z pacjentów.

Właściwie sam dokładnie tego nie wiem :)

Ale to nie przeszkadza, tylko zastanawiam się, jeśli byś kontynuował historię, o co tu chodzi :D

Myślę, że gdyby tekst był sporo dłuższy, w jakiś sposób starałbym się to wyjaśnić, nakreślić szerszy kontekst. A tak, zależało mi tylko na przedstawieniu historii w świecie, o którym bardzo mało wiadomo, i miałem nadzieję, że ta historia zainteresuje czytelnika, więc cieszę się, że czytało Ci się bardzo dobrze :) Dziękuję za wizytę!

 

Cześć, Marcinie_Maksymilianie

 

Bardzo miło czytać tak pochlebną opinię! Dziękuję za wizytę i komentarz!

 

Pozdrawiam!

Szyny biegły z mroku w mrok.

Niby proste zdanie, ale bardzo trafiło do wyobraźni. I jakoś tak zatrzymało mnie na dłużej.

Jak już ktoś wspomniał, więcej znalazłam tu dark fantasy niż horroru, ale wcale mi to nie przeszkadza. Przeciwnie – fabuła jest wartka, elementy obyczajowe wyszły bardzo zgrabnie i chociaż czytałam tekst na raty (między innymi podczas krótkiej lecz wyjątkowo koszmarnej podróży pociągiem) wcale się w historii nie gubiłam. O tych szynach biegnących z mruku w mrok, to sobie zapisałam, żeby koniecznie wspomnieć w komentarzu. ;-)

Więc, właściwie, jak to często ze mną bywa, nie piszę komentarza na świeżo. Trochę żałuję, bo znalazłam więcej rzeczy, które chciałabym pochwalić, a które zwyczajnie wypadły mi z głowy. W notatce na telefonie zapisałam sobie tak: bardzo fajne, są klauny i wiedźmin, ładnie napisane, pochwalić.

No to chwalę i pozdrawiam. :-)

„‬Człowiek, który potrafi druzgotać iluzje jest zarazem bestią i powodzią. Iluzje są tym dla duszy, czym atmosfera dla planety." - V. Woolf

Cześć, adam_c4!

 

Nie będę powielał zdania innych i pisał o rzeczach oczywistych, takich jak Twój warsztat pisarski, umiejętność przedstawienia emocji bohaterów itp. wszystko jest tak, jak należy, czytało się bardzo przyjemnie.

Kilka słów natomiast, odnośnie moich wrażeń z lektury. Akcja jest dość wartka, połączyłeś tu elementy przygodowe, Fantasy i horroru. Miałem sporo skojarzeń podczas czytania, głownie filmowych, trochę takie połączenie “Nieustraszonych pogromców wampirów”, “Indiany Jonesa” i “Nocnego pociągu z mięsem”:) Na początku wydawało mi się, że pójdzie to w stronę jakiejś ostrej sieczki, a krew będzie lała się gęsto, ale później (na szczęście) potrafiłeś wyhamować akcję, pogłębić bohaterów i odkrywać kolejne elementy tajemnicy (dobry pomysł z tymi listami itp.) Nie dłużyło się, no może minimalnie gdzieś w środku, kiedy pojawił się Jed, ale może o zbyt późnej porze czytałem;)

Nie jest to oczywiście typowy Grabiński, ale podejrzewam, iż nie miałeś zamiaru go naśladować i dlatego pozostałeś przy swojej koncepcji. Zresztą to już oceni Jury;)

 

Powodzenia i pozdrawiam

Cześć, Rosso!

 

Wielkie dzięki za tak wiele miłych słów, cieszę się, że tekst do Ciebie trafił!

bardzo fajne, są klauny i wiedźmin, ładnie napisane, pochwalić.

No i dla takich recenzji warto stukać w klawiaturę :)

 

Pozdrawiam!

 

Cześć, JPolsky!

 

Ciszę się, że akcja jest jak na Twój gust wystarczająco wartka, i że miks, który zaproponowałem, okazał się strawny. 

Nie jest to oczywiście typowy Grabiński, ale podejrzewam, iż nie miałeś zamiaru go naśladować i dlatego pozostałeś przy swojej koncepcji.

Tak, myślę, że nie potrafiłbym stworzyć tekstu inspirowanego stylem pisarskim Grabińskiego. Dlatego postawiłem na inspirację innego rodzaju, mam nadzieję, że jury to przekona :)

Dziękuję za wizytę, pozdrawiam!

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Dzięki, Anet :)

Hej!

Masz bardzo dobry warsztat (ale o tym wiedziałam, zanim zaczęłam czytać), więc czyta się z przyjemnością, tempo takie jak w profesjonalnej literaturze, właściwie mam wrażenie, że wzięłam do ręki zbiorek opowiadań.

 

Opis jaźniaka ciekawy, no jednak jestem dużą fanką oryginalnych, nietypowych pomysłów.

 

Akcja zwalnia przy wspominaniu pierwszych łowów, akurat takie zabiegi mnie męczą, bo są dość częste. Bohaterowie coś robią: okradają bank, polują, lecą na księżyc, wszystko się udaje i… następuje wspominanie, jak to było kiedyś, jak robili to pierwszy raz.

 

Za to sami łowcy mi się podobają – młody i niepewny, co począć w relacji z Klarą i Gunter z tą tajemnicą tego, co go tak męczy, no i taki mentor prawdziwy, w burkliwym stylu, który lubię.

 

Bez wahania sięgnąłem po legitymację łowcy i wyciąłem z niej swoją fotografię, by się zrewanżować.

Hm, no skoro ma taką legitymację, to czy za brak zdjęcia nie dostanie kary? ;p Rozumiem romantyzm, ale bez przesady.

 

Za to podoba mi się, że łowcy są znani, traktowani jako zawód. Zazwyczaj w opowiadaniach/filmach kryją się i reszta ludzkości nic o nich nie wie, albo w imię ideałów walczą z potworami za liche wynagrodzenie.

 

Gunter i jego szaleństwo z sektą – coś mi to do niego średnio pasowało, zwłaszcza że z tą córką to jednak więzi silnych nie miał, wydawał się osobą twardo stąpającą po ziemi, bez sentymentalnego oddawania życia za historie powtarzane przez sektę. Gdyby to była prawda albo wierzenia z jego religii, wtedy inaczej, a tak to miałam zgrzyt.

Poza tym – czemu nie odrzucił własnej pochodni, skoro rzucił pochodnią młodego? Nie ma to sensu. Tak samo jak polowanie z chłopakiem, przecież mają listy, mógł napisać, co zrobi i pójść tam sam, w razie czego nie narażać młodego. Okej, można uznać, że chciał mieć świadka takiego czegoś, ale tak naprawdę po co? Ryzykował, że młody w jakiś sposób pokonałby jaźniaka (albo jaźniak mimo wszystko by go skrzywdził) i wtedy z planu nici.

Ale to końcowe marudzenie niech nie przyćmi tego, że całość bardzo mi się podobała. Mroczny klimat, oryginalny pomysł, ciekawi bohaterowie, świetne zawody. Byłam oczarowana. ;)

 

Pozdrawiam,

Ananke

Witam jurorkę!

 

Cześć, Ananke!

Gunter i jego szaleństwo z sektą – coś mi to do niego średnio pasowało, zwłaszcza że z tą córką to jednak więzi silnych nie miał, wydawał się osobą twardo stąpającą po ziemi, bez sentymentalnego oddawania życia za historie powtarzane przez sektę. Gdyby to była prawda albo wierzenia z jego religii, wtedy inaczej, a tak to miałam zgrzyt.

Myślę, że Gunter naprawdę wierzył w to, że złożenie samego siebie w ofierze jaźniakowi pozwoli jego córce w pełni wyzdrowieć. Rzeczywiście – wydawał się ortodoksem, a tu jednak okazało się, że skusiły go prawdy głoszone przez sektę. Najwidoczniej chęć pomocy i zadośćuczynienia córce (którą, co sugeruję, musiał w jakiś sposób skrzywdzić) była u niego silniejsza niż przywiązanie do ortodoksji.

Poza tym – czemu nie odrzucił własnej pochodni, skoro rzucił pochodnią młodego?

Święty ogień to nie tylko narzędzie do zwalczania bestii, ale i nośnik prawdziwej (zdaniem wierzących) obecność siły wyższej. Myślę, że Gunter, w ostatnich chwilach życia, nie chciał rozstawać się, odrzucać (czysto dosłownie i symbolicznie) tej boskiej cząstki.

Tak samo jak polowanie z chłopakiem, przecież mają listy, mógł napisać, co zrobi i pójść tam sam, w razie czego nie narażać młodego. Okej, można uznać, że chciał mieć świadka takiego czegoś, ale tak naprawdę po co? Ryzykował, że młody w jakiś sposób pokonałby jaźniaka (albo jaźniak mimo wszystko by go skrzywdził) i wtedy z planu nici.

Myślę, że Gunter miał dwie motywacje: Pierwsza – rzeczywiście taka, by chłopak na własne oczy zobaczył, że Gunter zginął z rąk jaźniaka i zrobił to na własne życzenie. Druga – aby młody łowca, widząc na własne oczy, że jaźniak pragnie zgładzić tylko Starego, uwierzył w moc rytuału, a więc i – pośrednio – w to wszystko, w co Gunter wierzył. Krótko mówiąc, to wydarzenie miało chłopaka nawrócić. I może się udało.

No i Gunter, w swym fanatyzmie, naprawdę wierzył w to, że jaźniak nie zrobi chłopakowi krzywdy.

Ale to końcowe marudzenie niech nie przyćmi tego, że całość bardzo mi się podobała. Mroczny klimat, oryginalny pomysł, ciekawi bohaterowie, świetne zawody. Byłam oczarowana. ;)

Bardzo mnie to cieszy :) Dziękuję Ci za podzielenie się ze mną licznymi wrażeniami i uwagami związanymi z lekturą!

 

Pozdrawiam!

była u niego silniejsza niż przywiązanie do ortodoksji.

Rozumiem, po prostu w trakcie opowiadania może trochę za mało było to rozbudowane, ale wiadomo, że limit też gdzieś tam ograniczał. ;)

 

Myślę, że Gunter, w ostatnich chwilach życia, nie chciał rozstawać się, odrzucać (czysto dosłownie i symbolicznie) tej boskiej cząstki.

Okej, choć sporo ryzykował, a wydawał się mimo wszystko bardziej twardo stąpającym po ziemi, no ale skoro go te prawdy sekty skusiły – to to by pasowało.

 

Pozdrawiam,

Ananke

Tekst ma świetny klimat i wciąga. Podobała mi się relacja między dwójka głównych bohaterów. Według mnie trochę zabrało szerszego przedstawienia świata, widzimy tylko mały jego wycinek (niczym patrząc z wnętrza tunelu), a wydaje się ciekawy, jego poszczególne elementy zapadają w pamięć (drzewo, pomysł na pasażerów). Okazało się, że tekst nominowany do piórka – zobaczymy, co z tego wyjdzie.

Też bym chętnie przeczytała trochę więcej o świecie, ale znaków już za wiele nie zostało. ;)

Cześć, Zygfrydzie!

 

Bardzo mi miło, że doceniasz klimat i relację między bohaterami.

Według mnie trochę zabrało szerszego przedstawienia świata(…)

Też bym chętnie przeczytała trochę więcej o świecie, ale znaków już za wiele nie zostało. 

W sumie Ananke ma rację, ale, co przyznaję bez bicia, gdybym się uprał (i to nie wcale mocno), mógłbym przemycić trochę informacji o świecie. W końcu postanowiłem tego nie robić, co być może nie wyszło całości na dobre :)

Pozdrawiam! 

Hmm, ciekawe. Z jednej strony podoba mi się świat, w którym ludzie z problemami są akceptowani, mają możliwość pozbycia się ich, nawet jeśli to inni muszą później walczyć z tym, co wylazło. Z drugiej – cóż, z własnymi demonami trzeba walczyć samodzielnie, inaczej się nie da. Natomiast tutaj ta walka jest zrzucona na barki łowców. Delikwent ma tylko… wsiąść do pociągu.

Współczuję córce Guntera, bo pewnie fakt, że jej jaźniak zabił jej ojca sprawi, że całkiem prędziutko będzie potrzebowała kolejnej przejażdżki.

Relacje między bohaterami są w porządku, choć obaj są trochę sztampowi, pomysł ciekawy, świat zrozumiały.Horrorków nie lubię, co akurat w przypadku głosowania piórkowego działa na korzyść autorów ;)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Cześć, Irko!

Współczuję córce Guntera, bo pewnie fakt, że jej jaźniak zabił jej ojca sprawi, że całkiem prędziutko będzie potrzebowała kolejnej przejażdżki.

Ciekawe spojrzenie na sprawę, myślę, że masz rację. Nawet jeśli córka Guntera wiedziała, że ojciec planuje złożyć siebie w ofierze, nawet jeśli była świadoma tego, że to on, ojciec (wnioskując po jednoznacznym kształcie jaźniaka) odpowiada za jej problemy, to świadomość tego, że zginął przez nią i dla niej, będzie jej ciążyć.

Horrorków nie lubię, co akurat w przypadku głosowania piórkowego działa na korzyść autorów ;)

Fajnie, fajnie ;)

 

Dziękuję za lekturę, pozdrawiam!

Cześć!

 

Prze­czy­ta­ne, ko­men­tarz jutro.

EDIT Mam trochę obsuwę, ale pamiętam, jutro dowiozę.

 

Po­zdra­wiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Hej, krarze!

Dzięki, to czekam :)

 

Pozdrawiam!

 

Cześć, 

bardzo ładnie napisana historia. Świetny pomysł na świat i zawód głównych bohaterów. Tylko zakończenie trochę mniej przypadło mi do gustu niż pierwsza część tekstu, bo o ile zmiana zachowania starego jeszcze bardziej wciągnęła, tak rozwiązanie tego wątku było dla mnie trochę zbyt nagłe. Podobnie wątek relacji z Klarą. Lubię otwarte zakończenia, ale tu czegoś mi brakło. 

Poza tym innych uwag nie mam, a tekst zdecydowanie mi się podobał. 

Pozdrawiam.

Sen jest dobry, ale książki są lepsze

Cześć, Młody pisarzu!

Dziękuję za wizytę! Rozumiem, że otwarte zakończenie i rozwiązanie wątku starego mogły Cię nie przekonać, ale mimo wszystko cieszy, że tekst Ci się spodobał :)

Pozdrawiam!

Jestem wreszcie. Co najbardziej zapadło mi w pamięć? Nieco wykręcony i naprawdę dziwny świat, który bardzo umiejętnie dawkowałeś czytelnikowi. Początek trochę pachnie banalną przygodówką w klimatach mistrz uczeń, ale szybko pokazujesz, że głębi czy fantastyki nie zabraknie, a z pozoru wyrwane z różnych światów puzzle składają się w interesująca całość.

Potrzebowałem nieco czasu, by przyzwyczaić się do zdawkowego stylu rozmowy bohaterów, który wręcz odrzucał w pierwszych dialogach, jednak im głębiej w tekst, tym robiło się ciekawiej, a konsekwentnie budowany klimat działał na korzyść opowieści. Pociągi z czegoś, co najpierw pachniało absurdem, okazują się sednem sprawy, lekarstwem, sensem i tajemnicą, a cała obrzędowość (jawnie kłócąca się z nauką, słodko!) tylko dodaje uroku. Sztylet i pochodnia, to czekanie, aż jaźniak wyjdzie… Weird!

Relacja bohaterów również niezła, niby skomplikowana, ale do bólu ludzka, pachnąca realizmem. Zakończenie, choć oktutne i na swój sposób smutne, to jednak daje nadzieję, pozwala odzyskać wiarę w ludzi, a o to – imho – niełatwo w tak wykręconej wizji świata. Brawo, świetny pomysł i tekst, dziwny i jakże ludzki jednocześnie. Piórkowo byłem na tak, ale to już pewnie wiesz.

 

2P dla Ciebie: Pozdrawiam i Powodzenia w konkursie!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Cześć, kra­rze!

Wiel­kie dzię­ki za ko­men­tarz i za TAKa, to za­wsze cie­szy, gdy czy­tel­nik ku­pu­je wizję, którą sta­ram się sprze­dać w opo­wia­da­niu. Chcia­łem, żeby było we­ir­do­wo (i zdaw­ko­wo), ale zro­zu­mia­le.

Po­zdra­wiam!

Cześć, przybywam z pokonkursowym komentarzem.

 

Subtelna warstwa przenikającej fantastyki jest rewelacyjna. Mistyczna specyfika zawodu dróżnika i tajemnice przeszłości postaci zagłębiają Czytelnika w Twoim świecie – klaustrofobicznym, surrealistycznym, mrocznym. Czytając, wstrzymuje się oddech. Słychać, jak żwir chrzęści pod butami, czuć jak zimne jest wnętrze tunelu, widać jak ciepłe jest światło pochodni. Ta warstwa wyszła zdecydowanie najlepiej. Najbardziej cenię oryginalne podejście do tematyki kolejowej – nie wprost o pociągu – w tym umiejętnie wplecionego potwora. Tekst zrobił na mnie wrażenie, nie z powodu klasycznej Grabińskiej grozy, ale podskórnego niepokoju, obowiązkowego dla konwencji horroru. Świetnie wykorzystane hasło, nieoczywiste i pomysłowe. Największym minusem było dla mnie zakończenie – wydało mi się nagłe, ucięte, niedograne z wszystkimi aspektami fabuły.

Pozdrawiam!

Hej, MaSkrolu, dzięki za lekturę.

 

Cześć, Żonglerze!

Słychać, jak żwir chrzęści pod butami, czuć jak zimne jest wnętrze tunelu, widać jak ciepłe jest światło pochodni.

Te słowa szczególnie mnie cieszą. Zależało mi na tym, aby czytelnik wsiąknął w tamtą mroczną, nie do końca zrozumiałą, rzeczywistość.

Dziękuję Ci za pochlebną opinię. Rozumiem, że końcówka mogła nie przekonać :)

Jeszcze raz dziękuję za ten konkurs!

 

Pozdrawiam!

Hej, Adamie.

Najpierw kilka spostrzeżeń.

Pukanie do drzwi wyrwało mnie z nieprzyjemnych rozmyślań, w których się pogrążyłem.

To wiadomo.

Za każdym razem, gdy ruszaliśmy na polowanie, stary Gunter kazał mi wstawać. W odpowiedzi zawsze wychodziłem z pokoju w ciągu paru sekund, odziany w płaszcz i uzbrojony, co nie byłoby możliwe, gdybym chwilę wcześniej leżał pod kołdrą. Stary nie zwracał na to uwagi.

Stanąłem na korytarzu. Zielone światło wsączało się przez okna, rozjaśniało wnętrze chaty. Gunter był już na schodach. Oddychał ciężko, deski skrzypiały pod jego krokami. Wciąż był zręczny i witalny jak niejeden młodzian, ale lata największej sprawności miał już dawno za sobą.

Drzewo płonęło. Jeszcze kilka godzin wcześniej, o zmierzchu, na gałązkach tliły się pojedyncze blade płomyki. Teraz ogień strzelał wysoko w niebo; szmaragd i seledyn mieszały się ze sobą i kłębiły z wściekłością, którą chętnie przypisywano nieokiełznanym siłom natury. 

W tych trzech pierwszych akapitach miałem problem z odnalezieniem się w miejscu i czasie. Pierwszy – bohater rozmyśla, drugi – są w chacie, trzeci – nocą na zewnątrz. Nie wiem czy ten fragment nie jest zbyt skrótowy. Fajnie, gdy czytając nie gubisz się już na początku.

Jednak później już nic specjalnie nie rzuciło mi się w oczy. Ciekawy pomysł, dosyć mroczny i hermetyczny. Skupiasz się na dwójce bohaterów i choć przestawiasz klasyczne archetypy mistrza i ucznia, to jest w nich coś przykuwającego uwagę. Każdy ma swój bagaż i chociaż są odmieni, egzystują razem.

Pierwszy potwór mnie nie przekonał, ale ten Starego i owszem. Sumarycznie całkiem dobra robota.

Pozdrawiam.

 

Cześć, Darconie!

W tych trzech pierwszych akapitach miałem problem z odnalezieniem się w miejscu i czasie. Pierwszy – bohater rozmyśla, drugi – są w chacie, trzeci – nocą na zewnątrz. Nie wiem czy ten fragment nie jest zbyt skrótowy.

Jasne, przyjmuję tę uwagę, może warto lekko to zmodyfikować.

 

Cieszę się, że, wziąwszy wszystko do kupy, oceniasz opowiadanie pozytywnie :) Dzięki za wszystkie uwagi, miło mi, że zajrzałeś.

Pozdrawiam!

Nowa Fantastyka