- Opowiadanie: Edward Pitowski - Deus Vapor Machina

Deus Vapor Machina

Hasło: “Ko­le­żeń­ska wi­zy­ta z za­świa­tów”

Bilet: Je­sień, 6:00

Więk­szość na­zwisk jest po­ży­czo­na z opo­wia­dań Gra­biń­skie­go.

To pra­wie na pewno nie jest hor­ror, ale zo­sta­wiam ga­tu­nek na wszel­ki wy­pa­dek jakby ktoś się przez przy­pa­dek prze­stra­szył.

 

Ser­decz­ne po­dzię­ko­wa­nia dla ko­le­jo­wej grupy be­tu­ją­cej: Am­bush, Bar­dja­skier, Ce­za­ry­_ce­za­ry, Jol­kaK, Skry­ty. Ślę ukło­ny w Waszą stro­nę :)

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Deus Vapor Machina

Cze­ka­my.

Jest piąta pięć­dzie­siąt osiem, je­sień do­pa­dła prze­strzeń i serca. Wsta­je słoń­ce, ale dla nas nie ma na­dziei. Je­ste­śmy osob­no, ale jed­nak razem, po­łą­cze­ni biedą, stra­chem, prze­ra­że­niem.

Od razu ich roz­po­zna­ję.

Prze­gra­ne twa­rze, zu­ży­te życie, oczy go­to­we na wszyst­ko.

Wszy­scy chce­my coś zmie­nić, od cze­goś uciec. Nie ma tu ni­ko­go nor­mal­ne­go ani szczę­śli­we­go, ni­ko­go nie­win­ne­go. Tylko garst­ka ludzi sko­rych po­rzu­cić wszyst­ko i wszyst­kich, ska­czą­cych w prze­paść.

Bi­le­ty wrę­cza za­ma­sko­wa­na ko­bie­ta, żon­glu­ją­ca zmie­nia­ją­cy­mi się zda­nia­mi. Szep­cze przy tym słowa, któ­rych nie po­tra­fię zro­zu­mieć.

Jak każdy z nas.

Ufamy jed­nak jej wy­ro­kom. Chce­my, aby ktoś de­cy­do­wał o na­szej przy­szło­ści, bo nasze wy­bo­ry były za­wsze naj­gor­sze z naj­głup­szych. Wynik rzutu był dla nas bez zna­cze­nia, ważne, że tym razem nie my rzu­ca­my ko­ść­mi.

Cze­ka­my, bo Deus Vapor Ma­chi­na nie ma roz­kła­du. Bo­skiej ma­szy­ny pa­ro­wej wy­glą­dać można na do­wol­nej sta­cji. Cza­sem trwa to go­dzi­nę, cza­sem dzień, cza­sem kilka ty­go­dni. W pa­lą­cym słoń­cu, w zim­nym wie­trze, w okrut­nych stru­gach desz­czu. Może to trwać tak długo, że stra­cisz na­dzie­ję.

W końcu, gdy we­wnętrz­na roz­pacz jest nie do znie­sie­nia, po­ja­wia się, nad­jeż­dża­jąc nie­śpiesz­nie zza za­krę­tu. Nikt nie wy­sia­da, bo to za­wsze droga w jedną stro­nę. Wsia­da­ją ci, któ­rzy nie mają in­ne­go wyj­ścia, bo wszyst­kie inne po­my­sły na życie zo­sta­ły wy­czer­pa­ne, prze­gra­ne, za­prze­pasz­czo­ne.

Jak­by­śmy mu­sie­li go wy­mo­dlić, jakby po­ja­wiał się, gdy już, uto­pie­ni w roz­pa­czy, do­ty­ka­li­śmy czar­ne­go dna, jak­by­śmy po­wo­ła­li go do życia naszą bez­na­dzie­ją, wspól­ną nie­do­lą, so­li­dar­nym krzy­kiem w prze­strzeń.

Więc nagle stoi przed nami jak cała wiecz­ność, jakby za­wsze tu był. Wiel­ki, nie­skoń­cze­nie długi, o ma­je­sta­tycz­nej lo­ko­mo­ty­wie i wszyst­kich wa­go­nach świa­ta. Ko­lo­ro­wy i czar­no-bia­ły, za­dba­ny i zu­peł­nie zde­ze­lo­wa­ny, kwa­dra­to­wy i owal­ny.

Taki, jaki chcesz, jakim go sobie ma­lo­wa­łeś w gło­wie od dawna.

Po­ciąg nad po­cią­ga­mi, Deus Vapor Ma­chi­na.

Jest szó­sta rano i wiem, że zaraz od­je­dzie. Przez mo­ment za­sta­na­wiam się nad wszyst­kim, co za sobą zo­sta­wię.

Wszyst­kie grze­chy, wszyst­kich ludzi, wszyst­kie za­sa­dy.

Myślę o tym bez sen­ty­men­tu i wsia­dam do po­cią­gu.

– Bacz­ność sy­gnał! – wrzesz­czy kon­duk­tor na ze­wnątrz, a potem pod­no­si dłoń i ru­sza­my.

 

*

 

Sto­imy, stło­cze­ni jeden obok dru­gie­go.

Pa­trzę na twa­rze pa­sa­że­rów. Ko­bie­ty, męż­czyź­ni, cza­sem całe ro­dzi­ny, wszy­scy prze­ra­że­ni chyba bar­dziej niż ja. Sły­szę ruch tło­ków, kra­jo­braz za oknem się po­ru­sza.

Nagle coś za­ciem­nia widok, wnę­trze wa­go­nu zdaje się po­kry­wać czar­nym szro­nem. Wcho­dzi czło­wiek-nie­czło­wiek, mały, ra­chi­tycz­ny, a jed­nak wszy­scy wiemy, że drze­mie w nim wiel­ka moc. Cy­ka­da prze­raź­li­wie brzę­czy, szcze­kacz­ka, którą ma u pasa, szumi w dziw­nym, nie­zna­nym ję­zy­ku.

Kon­duk­tor ma na imię Grot, jak głosi pla­kiet­ka przy­pię­ta w jego kla­pie. Za­czy­na spraw­dzać bi­le­ty, szu­kam swo­je­go, ale nie mogę zna­leźć. Go­rącz­ko­wo prze­szu­ku­ję kie­sze­nie, ale nic tam nie ma.

Muszę ucie­kać!

Prze­ci­skam się po­mię­dzy pa­sa­że­ra­mi, są jak żywy ocean stra­chu i pa­syw­no­ści. Nie chcą się prze­su­nąć ani mnie prze­pu­ścić. Ma­szy­na się roz­pę­dza, je­dzie coraz szyb­ciej i szyb­ciej, to ostat­ni mo­ment, żeby wy­sko­czyć, potem nie bę­dzie od­wro­tu.

Nagle ktoś łapie mnie mocno za rękę. To drob­na dziew­czy­na o ład­nej twa­rzy i zim­nych, mar­twych oczach. Ubra­na w strój ko­le­ja­rza, na gło­wie czap­ka, w ręku ko­lo­ro­wy lizak.

– Już nie ma uciecz­ki, już za późno – mówi.

Pa­trzę na nią, czu­jąc jak gula prze­ra­że­nia ro­śnie w gar­dle. Wy­ry­wam się, choć wiem, że ma rację.

Se­kun­dę póź­niej wy­ra­sta przede mną kon­duk­tor Grot. Chcę mu po­wie­dzieć, że nie mam bi­le­tu, niech mnie wy­rzu­ci, póki jesz­cze można, mogę się nawet zabić, po­ła­mać, ale muszę stąd wyjść.

On sięga bez słowa pod moją spło­wia­łą ma­ry­nar­kę i wy­cią­ga bilet, na któ­rym jest to samo zda­nie, które prze­ka­za­ła mi żon­glu­ją­ca ko­bie­ta. Gdy je widzi, uśmie­cha się do mnie zę­ba­mi tak bia­ły­mi, że muszą być sztucz­ne.

Nim zwróci mi bilet, prze­gry­za go dłu­gim kłem. Potem kle­pie po twa­rzy cie­płą, mokrą dło­nią i po­ka­zu­je, bym sta­nął w dłu­giej linii, z in­ny­mi no­wy­mi pa­sa­że­ra­mi.

Nie mam chyba wy­bo­ru, więc to robię.

 

*

 

Tło­czy­my się w ko­lej­ce i choć nikt jej nie or­ga­ni­zu­je, usta­wia­my się jedno za dru­gim, jakby pro­wa­dzi­ła nas nie­wi­dzial­na siła. Co kil­ka­na­ście se­kund robię krok do przo­du. Spo­koj­nie, po­wo­li i me­to­dycz­nie, jak każdy z nas.

W końcu wcho­dzi­my do prze­dzia­łu na czole cugu, ca­łe­go ude­ko­ro­wa­ne­go uro­czy­sty­mi bia­ły­mi ob­ru­sa­mi i czar­ny­mi ró­ża­mi. Do nosa pcha się ostry za­pach ka­dzi­dła wy­mie­sza­ny z dymem. Z dru­giej stro­ny wa­go­nu widzę wnę­trze brycz­ki i oso­bli­wy oł­tarz. To pul­pit ste­row­ni­czy lo­ko­mo­ty­wy, nad któ­rym gó­ru­je mi­nia­tu­ra na­sze­go po­cią­gu, jeż­dżą­ce­go w kółko po nie­wi­dzial­nych to­rach.

Krok za kro­kiem zbli­żam się do miej­sca, gdzie od­święt­nie ubra­ny kie­row­nik po­cią­gu robi coś z każ­dym pa­sa­że­rem, który wła­śnie wszedł do środ­ka.

Gdy w końcu staję przed nim, za­uwa­żam, że strój kie­row­ni­ka sta­no­wi po­łą­cze­nie ko­le­jo­we­go mun­du­ru i szat ka­pła­na ja­kiejś nie­zna­nej re­li­gii. Ale dalej nie­wie­le mi to mówi.

Po­da­je mały li­stek wę­glo­wy, czar­ną ho­stię, którą przyj­mu­ję i czuję, jak roz­pły­wa się na ję­zy­ku, jak osia­da na pod­nie­bie­niu. Mam wra­że­nie, że barwi jamę ustną i zęby na czar­no, ale boję się spraw­dzić.

Kie­row­nik-ka­płan wy­cią­ga małą, złotą oli­wiar­kę i na­ka­zu­je wy­su­nąć język. Gdy to robię, z ole­jar­ki spły­wa na niego złota kro­pla oleju, który roz­le­wa się po ciele cie­płem, drże­niem, dy­go­tem.

Wsta­ję, kie­row­nik pa­trzy na mnie dziw­nie. Kiwam mu głową, nie re­agu­je, więc wra­cam, czu­jąc, że coś się zmie­ni­ło. Może na ze­wnątrz, może we mnie, może w nas wszyst­kich.

A gdy pa­trzę na smugę zmie­nia­ją­ce­go się kra­jo­bra­zu za oknem, wiem, że fak­tycz­nie nie ma już stąd uciecz­ki.

 

*

 

Coś się zmie­ni­ło i jakoś po­łą­czy­li­śmy się z boską ma­szy­ną. Może przy­ję­li­śmy jej frag­ment i je­ste­śmy w tym wszyst­kim razem? Pa­trzy­łem po lu­dziach, ale głów­nie za okno, na zni­ka­ją­cy za nami świat.

Droga hip­no­ty­zo­wa­ła, wkra­da­ła się do mózgu, snu­jąc nie­stwo­rzo­ne hi­sto­rie o po­tę­dze, sza­leń­stwie i mi­ło­ści. Gdy pa­trzy­łem na umy­ka­ją­ce ki­lo­me­try, mo­głem uwie­rzyć w co­kol­wiek, w każdą we­wnętrz­ną i ze­wnętrz­ną prze­mia­nę, w każdą naj­bar­dziej nie­do­rzecz­ną trans­for­ma­cję.

Cug jakby roz­pę­dzał się do gra­nic nie­skoń­czo­no­ści. Czy jesz­cze je­chał po to­rach, czy już fru­nął w po­wie­trzu, wzno­szo­ny ofia­rą, ma­rze­niem, prze­kleń­stwem?

Zer­k­ną­łem na resz­tę pa­sa­że­rów i mia­łem wra­że­nie, że też się gapią, za­cza­ro­wa­ni nie­wia­ry­god­nym pędem. Chyba, tak jak ja, od dawna ma­rzy­li o zmia­nie, uciecz­ce, o tym, że zo­sta­wią cały prze­klę­ty świat i wszyst­kie grze­chy da­le­ko za sobą.

Ten pęd, ta po­trze­ba cią­gło­ści po­zo­sta­wa­ła głę­bo­ko w każ­dym z nas. Cel był nie­waż­ny. Byle je­chać, je­chać jak naj­da­lej, jak naj­szyb­ciej.

Jak naj­dłu­żej.

 

*

 

Sie­dzi­my w wiel­kim, otwar­tym wa­go­nie, chyba wszy­scy, któ­rzy wsie­dli na kilku ostat­nich sta­cjach. Czas się dłuży, więc nawet taki in­tro­wer­tyk jak ja znaj­du­je part­ne­ra do roz­mo­wy.

Za­przy­jaź­niam się z Ha­szy­co­wą, która opo­wia­da o swo­jej pasji, ma­lo­wa­niu i ry­so­wa­niu. Potem od­naj­du­ję się w ciszy z męż­czy­zną o na­zwi­sku Sto­gryn. Mil­czy­my długo i god­nie, nie mó­wi­my pra­wie nic, cza­sem tylko gest albo pół­słów­ko bu­du­je naszą re­la­cję.

Zdaje się bo­wiem, że ma miej­sce jakaś forma jed­no­myśl­no­ści, jak­by­śmy byli tacy sami i mieli w gło­wach po­dob­ne rze­czy. Wszy­scy je­ste­śmy prze­cież tacy sami.

Roz­wa­ża­nia prze­ry­wa nagły po­stój po­cią­gu. Pa­trzę na ze­wnątrz i orien­tu­ję się, że nie znam tego miej­sca.

Że nie znam tej pla­ne­ty.

Za oknem ró­żo­we niebo i czar­na jak kawa zie­mia. Wszę­dzie pełno ży­wych drzew, śpie­wa­ją­cych swoje sny o pięk­nie i do­bro­ci. Bie­ga­ją po nich małe gry­zo­nie przy­po­mi­na­ją­ce wie­wiór­ki. Skądś wiem, że te stwo­rzon­ka po­że­ra­ją pie­śni, za­mie­nia­jąc je w wiecz­ny ruch, który z kolei na­pę­dza las do snu i śpie­wu.

Skądś wiem, że to ide­al­na sym­bio­za.

Na końcu wa­go­nu wsta­je matka z dzieć­mi. Wie, że to ich sta­cja, a gdy wy­sia­da­ją, na­stę­pu­je me­ta­mor­fo­za i cała ro­dzi­na za­mie­nia się w małe ssa­ko­po­dob­ne stwo­rze­nia. Bie­gną szyb­ko, zni­ka­ją w gąsz­czu liści i pie­śni. Naj­mniej­sze stwo­rzon­ko oglą­da się jesz­cze na nas, a potem zjada pio­sen­kę i rusza bły­ska­wicz­nie przed sie­bie.

Po­ciąg rusza dalej, po­zo­sta­wia­jąc nas wszyst­kich w osłu­pie­niu.

 

*

 

Na ko­lej­nej sta­cji Julia, za­lęk­nio­na dziew­czy­na, wy­sia­da i za­mie­nia się w wiel­ki, cią­gną­cy się po ho­ry­zont or­ga­nizm. Gdy tylko wy­peł­nia sobą więk­szość prze­strze­ni, ob­la­tu­je ją stado żół­tych pta­ków, że­ru­ją­cych na nie­skoń­czo­nym ciele. Po­że­ra­ją ją łap­czy­wie, a ona, nie wiem skąd, ale wiem o tym na pewno, nigdy nie była tak szczę­śli­wa i speł­nio­na jak teraz, gdy jej drob­ne czę­ści wy­peł­nia­ją brzu­chy żar­łocz­nych pta­ków.

Jarek, facet, który miał naj­bar­dziej prze­ra­żo­ne oczy z nas wszyst­kich, wy­sia­da w miej­scu, gdzie duchy tań­czą do me­lo­dii za­śpie­wu sza­lo­ne­go boga, ni­czym trawa fa­lu­ją­ca z po­dmu­chem let­nie­go wia­tru. Męż­czy­zna mo­men­tal­nie traci ciało na rzecz wiecz­nej po­wło­ki. Tań­czy w rytm pie­śni obłą­ka­ne­go bó­stwa i wi­dzi­my, jak jego nie-twarz roz­świe­tla sze­ro­ki uśmiech.

Wszy­scy wy­chy­la­my się przez okno. To być może naj­pięk­niej­sze, co w życiu wi­dzie­li­śmy. Ci lu­dzie, choć prze­mie­nie­ni, choć sta­ją­cy się czymś zu­peł­nie poza wła­snym po­strze­ga­niem, zdają się speł­nie­ni i szczę­śli­wi.

Wiemy o tym, bo wie o tym po­ciąg. Jakby dzie­lił się z nami swoją świa­do­mo­ścią i myślą, wła­sną re­flek­sją.

Pra­wie na pewno tak robi.

W mojej gło­wie, w na­szych gło­wach ro­śnie jedno wiel­kie py­ta­nie: co się sta­nie ze mną? Gdzie ja wy­lą­du­ję? W co się prze­mie­nię?

Kim będę?

 

*

 

Jed­nak są też mo­men­ty, które prze­peł­nia­ją nasze serca trwo­gą, bo mamy i bez­na­dziej­ne przy­pad­ki. Lu­dzie, któ­rzy wsie­dli do po­cią­gu, ale nie od­mie­nią swego losu, nie znaj­dą swo­jej sta­cji. Nie ma dla nich żad­ne­go miej­sca, żad­nej zmia­ny, żad­ne­go od­ku­pie­nia.

Po tych przy­cho­dzi kon­duk­tor Grot. W rę­kach ma ko­lo­ro­wy lizak ma­szy­ni­sty z na­pi­sa­mi, które są jed­no­cze­śnie zna­jo­me i zu­peł­nie obce. Pod­cho­dzi do mło­dej ko­bie­ty o imie­niu Sta­cha. Ona stara się pa­trzeć wszę­dzie, tylko nie na niego.

– Wstań, dziec­ko – mówi kon­tro­ler, uno­sząc pal­cem jej pod­bró­dek, tak by na niego spoj­rza­ła. – Po­pro­szę bilet.

– Nie mam, zgu­bi­łam. Za­po­mnia­łam. – Sta­cha kręci głową, udaje, że cze­goś szuka. Grot sięga do kie­sze­ni jej kurty i wy­cią­ga bilet. Czyta, co jest na nim na­pi­sa­ne, nie uśmie­cha się, kiwa głową.

Potem wy­cią­ga przed nią lizak, który za­czy­na pul­so­wać czer­wie­nią, coraz bar­dziej i bar­dziej, za­le­wa­jąc cały prze­dział stro­bo­sko­po­wym kar­ma­zy­no­wym świa­tłem. Bilet Sta­chy roz­pły­wa się w szkar­łat­nej po­świa­cie, a ona sama opada z sił. Jej ciało wy­da­je się bez­wład­ne, jakby ktoś od­ciął jej nitki, na któ­rych wi­sia­ła ni­czym ma­rio­net­ka.

Kon­duk­tor bie­rze jej dłoń i cią­gnie za sobą. Ro­bi­my im miej­sce, two­rząc ludz­ki szpa­ler, gdy idą, cisza jest wręcz ogłu­sza­ją­ca, jakby ktoś ukradł wszyst­kie dźwię­ki z całej prze­strze­ni.

Nie wia­do­mo, czy mil­czy­my ze stra­chu, czy sza­cun­ku.

W końcu kon­tro­ler znika nam z oczu i wiemy, że wi­dzie­li­śmy Sta­chę po raz ostat­ni.

 

*

 

Za­trzy­mu­je­my się na ko­lej­nych przy­stan­kach, które usu­wa­ją z głowy przy­kre wspo­mnie­nia, uka­zu­jąc ko­lej­ne prze­mia­ny i me­ta­mor­fo­zy. I choć te są cał­kiem zwy­czaj­ne, wy­da­ją się jesz­cze bar­dziej nie­zwy­kłe.

Sto­gryn, mój cichy kom­pan, wy­sia­da w małym mia­stecz­ku, gdzie przy­gar­nia go ro­dzi­na mil­czą­cych szwa­czek. Jego nie­zgrab­ne palce są wy­jąt­ko­wo zręcz­ne. Wi­dzi­my przez okno, jak ko­bie­ty bez słowa go ak­cep­tu­ją, a on wresz­cie, w wiecz­nym spo­ko­ju, szyje naj­zwy­klej­sze ubra­nia na świe­cie, czer­piąc z tego nie­wy­po­wie­dzia­ną przy­jem­ność.

Ma­cham mu, cie­szę się, że od­na­lazł szczę­ście, choć ro­śnie we mnie coś dziw­ne­go, jakiś robak żrący wnętrz­no­ści jak osza­la­ły pa­so­żyt. Wiem, że to za­zdrość, za­wiść, że jemu się udało, a mnie jesz­cze nie. I choć życzę mu do­brze, to uczu­cie zo­sta­je we mnie i jakaś cząst­ka jest prze­ko­na­na, że Sto­gryn, wy­sia­da­jąc sam, w jakiś spo­sób mnie zdra­dził.

Je­dzie­my dalej.

 

*

 

Potem znowu przy­cho­dzi Grot. Za­uwa­żam, że ma­te­ria­li­zu­je się, ni­czym zjawa albo duch. Wy­cho­dzi po ka­wał­ku, z su­fi­tu głowa, ze ścian ręce, z pod­ło­gi nogi. Gość z za­świa­tów, ko­le­ga z in­ne­go wy­mia­ru.

Pod­cho­dzi do Szy­go­nio­wej, sta­rej, po­marsz­czo­nej ko­bie­ty, która jeź­dzi po­cią­giem od lat, nie­zdol­na od­na­leźć celu i wy­siąść na żad­nej sta­cji.

– Nie, pro­szę – błaga. – Może na ko­lej­nym przy­stan­ku się uda.

– Pró­bo­wa­li­śmy – tłu­ma­czy kon­duk­tor. – Pró­bo­wa­łaś. To ko­niec. Po­pro­szę bi­le­cik.

Szy­go­nio­wa kręci głową, po­chy­la się, a potem od­py­cha kon­duk­to­ra, Grot się prze­wra­ca, klnie. Ona ucie­ka, bo znowu bez­wied­nie ro­bi­my szpa­ler i ma wolną drogę. Bie­gnie, to jej ostat­nia po­dróż, ale jesz­cze przez mo­ment jest wolna, jesz­cze przez chwi­lę kon­duk­tor nie po­cią­gnie jej w wiecz­ną ot­chłań.

Pod­sta­wiam jej nogę i prze­wra­ca się jak długa.

Chwy­tam ją za rękę i ści­skam z ca­łych sił. Wy­ry­wa się, ale nie ma ze mną szans. Kon­duk­tor otrze­pu­je się, pod­cho­dzi, bie­rze jej to­reb­kę. Grze­bie w niej, wy­cią­ga bilet, po­ka­zu­je lizak.

Przez mo­ment zni­ka­my i po­ja­wia­my się w stro­bo­sko­po­wym szkar­ła­cie, pły­ną­cym od na­rzę­dzia.

– Nie ma już dla pani na­dziei i to też jest ja­kieś oczysz­cze­nie, wol­ność – szep­czę cicho do Szy­go­nio­wej i widzę, jak łza spły­wa jej po po­licz­ku. Kon­duk­tor pa­trzy na mnie i z uzna­niem kiwa głową. Potem przej­mu­je dłoń ko­bie­ty, która teraz idzie za nim po­słusz­nie.

Czuję się dziw­nie, do­brze, w jakiś spo­sób czy­sto. Może dla­te­go, że Grot po­pa­trzył na mnie ła­ska­wym okiem? A może dla­te­go, że bar­dzo się cie­szę, że to nie mnie teraz pro­wa­dzi gdzieś w nie­zna­ne?

Bo w gło­wie po­ja­wia się scena. Ko­buch bie­rze lizak, z któ­re­go wy­su­wa­ją się ma­lut­kie ostrza i ude­rza nim w głowę Szy­go­nio­wą. Raz, drugi, trze­ci, aż ko­bie­ta roz­pa­da się na ty­siąc ka­wał­ków w ka­łu­ży krwi. Nie wiem skąd, ale je­stem prze­ko­na­ny, że na­rzę­dzie ma­szy­ni­sty jest cięż­kie i twar­de jak obuch młot­ka.

Scena pul­su­je w gło­wie, ry­su­je się przed ocza­mi, a ja mam wra­że­nie, że coś się we mnie zmie­ni­ło już na za­wsze.

 

*

 

W nocy budzi mnie ła­god­ny dotyk.

To Grot. Kła­dzie palec na ustach i ru­chem głowy każe mi iść za sobą.

Wsta­ję, idę naj­ci­szej, jak potrafię. La­wi­ru­ję po­mię­dzy śpią­cy­mi współ­pa­sa­że­ra­mi, sta­ra­jąc się ni­ko­go nie obu­dzić. W końcu wcho­dzi­my w prze­strzeń mię­dzy prze­dzia­ła­mi, za­su­wam za sobą drzwi i z wy­cze­ki­wa­niem pa­trzę na kon­duk­to­ra.

Mówi coś do mnie szep­tem, wy­cią­ga lizak, chyba chce mi coś po­ka­zać. Nie do końca ro­zu­miem, o co mu cho­dzi.

– Bi­le­ci­ki pro­szę – po­wta­rza.

– Co? Oba­wiam się, że nie ro­zu­miem.

– Chyba ro­zu­miesz.

– Ale jak to? My­śla­łem, że jest mię­dzy nami jakaś spe­cjal­na więź. Ja­kieś po­ro­zu­mie­nie. Że może…

– To źle my­śla­łeś. Droga nie­któ­rych jest jasna już od po­cząt­ku. Ni­g­dzie nie znaj­dziesz miej­sca, żaden świat cię nie przyj­mie.

Kręcę głową, ale po­słusz­nie za­czy­nam szu­kać po kie­sze­niach bi­le­tu.

Gdy to robię, na li­za­ku Grota udaje mi się w końcu od­czy­tać jakiś napis. Brzmi: „Ko­le­ga z za­świa­tów, na któ­re­go za­wsze mo­żesz li­czyć”. I nagle wszyst­ko łączy się w chorą, ale wła­ści­wą ukła­dan­kę, jakby ktoś za­pa­lił mi w gło­wie bar­dzo złą, ale jasną ża­rów­kę.

Je­stem prze­cież sil­niej­szy niż Szy­go­nio­wa.

Z ca­łych sił ude­rzam kon­duk­to­ra w głowę. Robię to nie­umie­jęt­nie, ale sku­tecz­nie. Prze­wra­ca się, wsta­je, chce mnie ści­gać, ale ja nie ucie­kam. Trzy­ma lizak jak nóż, ale wy­da­je się za­gu­bio­ny. Może nigdy wcze­śniej nikt, nikt tak silny, jak ja, mu się nie po­sta­wił?

Zaraz się jed­nak uśmie­cha. Kopie mnie w ko­la­no, ude­rza li­za­kiem na odlew, po­pra­wia lewym sier­po­wym. Po­my­li­łem się, jest za silny, za­bi­je mnie, albo uni­ce­stwi, za mo­ment prze­pad­nę i mnie nie bę­dzie. Ko­lej­ny cios w brzuch i padam na pod­ło­gę. Kon­duk­tor pod­no­si na­rzę­dzie do osta­tecz­ne­go ciosu, a ja dło­nią za­sła­niam głowę.

Jed­nak nie umie­ram.

Przez przy­pa­dek Grot za­ha­cza o ścia­nę li­za­kiem, który wy­pa­da mu z dłoni. Pod­no­szę przed­miot, na któ­re­go owal­nej czę­ści mo­men­tal­nie wy­ra­sta­ją ha­czy­ko­wa­te ostrza. Tnę nim kon­duk­to­ra w nogę, prze­ci­nam klat­kę pier­sio­wą. Ude­rzam w twarz i brzuch, a gdy się zwija, po­pra­wiam ko­la­nem w głowę.

Grot upada nie­przy­tom­ny. Z nosa leje się krew, może ma wstrzą­śnie­nie mózgu, ale na pewno od­dy­cha. Ze szcze­kacz­ki sły­chać jakiś szum, ktoś go wzywa w nie­zro­zu­mia­łym ję­zy­ku.

– Co ja zro­bi­łem? – szep­czę. – Co ja naj­lep­sze­go zro­bi­łem?

Trzy­mam w dłoni ko­lo­ro­wy lizak i stoję z nim nad bez­bron­nym cia­łem. Przez mo­ment mam w gło­wie pa­nicz­ny mę­tlik, ale nagle coś zdaje się go roz­wią­zy­wać albo roz­ci­nać.

Może to lizak?

Z pier­si Grota za­czy­na wy­snu­wać się jakaś ulot­na nić. Na okrą­głej czę­ści ko­lo­ro­we­go li­za­ka znowu wy­ra­sta­ją małe, ha­czy­ko­wa­te ostrza. Prze­ci­nam nimi smugę wy­pły­wa­ją­cą z kon­duk­to­ra, bo wy­da­je się to naj­nor­mal­niej­szą spra­wą na świe­cie.

Prze­trzą­sam ubra­nie Grota, bo to musi gdzieś być. Szu­kam i szu­kam, tracę na­dzie­ję, ale w końcu jest. Jego bilet, bo też ma, jak każdy w tym po­cią­gu. Prze­kre­ślam jego imię i wy­pi­su­ję dłu­go­pi­sem swoje.

Po chwi­li wy­glą­da, jakby moje na­zwi­sko było tam od za­wsze.

To wy­ma­ga­ją­ce pre­cy­zji za­da­nie zaj­mu­je całą moją uwagę i nie widzę nawet, jak ciało Grota za­czy­na zni­kać, po­wo­li wcho­dząc w struk­tu­rę po­cią­gu, umac­nia­jąc jego astral­ną bu­do­wę.

Spo­glą­dam na swoje od­bi­cie w szy­bie i orien­tu­ję się, że mam na sobie ubra­nie kon­tro­le­ra. Do twa­rzy mi w nim, na pewno bar­dziej niż jemu.

Ważę w dłoni ko­lo­ro­wy lizak. Fak­tycz­nie jest cięż­ki, pre­cy­zyj­nie wy­wa­żo­ny, mocny. Ide­al­ne na­rzę­dzie dla ide­al­ne­go czło­wie­ka.

– Chcesz być moim nowym ko­le­gą? – pyta nagle przed­miot, a mnie to wcale nie dziwi.

– Jasne, że chcę – od­po­wia­dam. – To bę­dzie po­czą­tek pięk­nej przy­jaź­ni.

A potem lizak za­bie­ra mnie na prze­jażdż­kę do swo­je­go we­wnętrz­ne­go im­pe­rium.

 

*

 

Wszyst­ko tutaj jest inne.

To jakaś forma za­świa­tów, nad­prze­strzeń, czwar­ty wy­miar, co­kol­wiek. To w sumie bez zna­cze­nia, gdzie tak na­praw­dę je­stem.

Naj­waż­niej­sze, że karty zo­sta­ły od­kry­te, a praw­da ujaw­nio­na. Bo teraz widzę, że wszyst­ko się po­ru­sza, po­dró­żu­je wokół po­cią­gu, który jest nie­ru­cho­my. To cen­tral­ny punkt świa­ta, wokół któ­re­go ob­ra­ca się rze­czy­wi­stość, to tu dzie­je się cała magia.

Wspa­nia­le być w domu no­we­go ko­le­gi, to praw­dzi­wy za­szczyt i przy­wi­lej.

Lizak mówi, a gdy to robi, coś w ro­dza­ju ust po­ru­sza się na jego okrą­głej czę­ści.

– To moja misja – skrze­czy. – Zo­sta­łem po­wo­ła­ny zni­kąd, z mroku, z ciem­no­ści, z gwiazd, by od­sy­łać ludzi w pięk­no ni­co­ści. Bo le­piej być mar­twym i ko­rzy­stać w pełni z nie­by­tu, niż miesz­kać w żywej, bez­ce­lo­wej masie.

– Teraz to nasza misja. – Uśmie­cham się do niego. Może z Gro­tem wią­za­ła go jakaś forma obo­wiąz­ko­wo­ści, w końcu był na­rzę­dziem i po­trze­bo­wał wła­ści­cie­la, ale wiem, że nas po­łą­czy coś in­ne­go.

Wspól­na pasja.

– I to nas umoc­ni – szep­cze lizak. – Spra­wi, że bę­dzie­my nie­po­ko­na­ni. Grot był słaby, ty je­steś silny, mo­car­ny, okrut­ny. Razem mo­że­my wszyst­ko. Razem bę­dzie­my robić wspa­nia­łe, okrop­ne, nie­skoń­czo­ne rze­czy. Jeśli tylko się od­wa­żysz i mi za­ufasz.

– Oczy­wi­ście, że ci za­ufam – od­po­wia­dam i pa­trzę na niego z po­dzi­wem.

 

*

 

Cze­kam i nie­cier­pli­wię się, cho­dząc po prze­dzia­łach.

Teraz widzę linie prze­zna­cze­nia wy­do­by­wa­ją­ce się z ludzi. Jedne słabe, wątłe i nie­ja­sne, te do­pie­ro się two­rzą. Inne mocne i kla­row­ne, zwia­stu­ją­ce, że dany pa­sa­żer wy­sią­dzie już nie­dłu­go i znaj­dzie swoją przy­szłość.

– Tych nie wolno nam ru­szać – tłu­ma­czy lizak, a ja kiwam głową, bo je­stem pil­nym i do­brym uczniem. Chcę do­stać piąt­kę, może nawet z plu­sem. Po pro­stu szu­kam swo­jej ko­lej­nej ofia­ry, bo chcę wy­ko­nać pracę. Prze­cież nie ma w tym nic złego.

– Masz rację, ale pa­mię­taj o za­sa­dach – su­ge­ru­je lizak, jakby czy­tał mi w my­ślach. No tak, mo­że­my za­brać tylko tych, któ­rzy nie mają przy­szło­ści.

Roz­my­ślam o tym wszyst­kim jako nie do końca ma­te­rial­ny obiekt. Ra­czej peł­znę po ścia­nach i su­fi­cie, płynę, prze­ni­ka­jąc cza­sa­mi przez in­nych pa­sa­że­rów.

Czuję się wspa­nia­le, choć jest tro­chę nudno. Na szczę­ście w końcu mam swo­je­go de­li­kwen­ta. Młody męż­czy­zna, Zdań­ski, wsiadł do po­cią­gu nie­daw­no, ale jego smuga jest słaba i wątła, nie pro­wa­dzi do­ni­kąd.

Ma­te­ria­li­zu­ję się kilka me­trów od niego. Chcę, by po­czuł, że nad­cho­dzę, by wszy­scy to po­czu­li. Lu­dzie orien­tu­ją się, że jest nowy kon­duk­tor, inny niż Grot, może mają na­dzie­ję, że będę ła­god­niej­szy.

Ale bar­dzo się mylą.

– Bi­le­ci­ki do kon­tro­li – mówię do Zdań­skie­go. On kręci głową, jest na tyle zo­rien­to­wa­ny, że wie, co to zna­czy. Sięga do kie­sze­ni ma­ry­nar­ki, ale wy­szar­pu­je z niej mo­tyl­ko­wy nóż, który wy­cią­ga w moją stro­nę.

– Dla­te­go nie ma dla cie­bie przy­szło­ści – tłu­ma­czę mu. – Bo nie po­zby­łeś się prze­szło­ści. Chcia­łeś za­cho­wać jej skra­wek dla sie­bie. A to tak nie dzia­ła.

Macha nożem, ale łapię ostrze w ha­czy­ki wy­ra­sta­ją­ce z li­za­ka i łamię metal. Zdań­ski wy­pusz­cza ze­psu­tą broń z rąk. Przy­sta­wiam mu lizak do pod­bród­ka, lekko ra­niąc skórę.

– Bi­le­ci­ki – syczę. – Do kon­tro­li.

Prosi o li­tość i szan­sę, ale ja tylko kręcę głową. Gdy nic nie robi, się­gam do we­wnętrz­nej kie­sze­ni jego ma­ry­nar­ki i wy­cią­gam kar­to­nik. Stro­bo­sko­po­wa czer­wień za­mie­nia bilet w ni­cość.

Nikt mnie nie po­wstrzy­mu­je, nie­któ­rzy pa­trzą chyba nawet z wdzięcz­no­ścią.

Zdań­ski już się nie rzuca i nie wal­czy. Kładę mu dłoń na ra­mie­niu i po­py­cham przed sie­bie. Idzie­my, wszy­scy robią nam miej­sce. Po­do­ba mi się mie­sza­ni­na lęku i po­dzi­wu, osia­da­ją­ca w oczach pa­sa­że­rów na mój widok.

W końcu do­cho­dzi­my z chło­pa­kiem do pu­ste­go prze­dzia­łu. Pa­trzę mu głę­bo­ko w oczy, prze­ci­na­jąc sła­biut­ką smugę prze­zna­cze­nia, która pro­wa­dzi do­ni­kąd. Otwie­ra usta, jakby bar­dzo się zdzi­wił, potem pada na zie­mię, za­mie­nia­jąc się w nie­bie­ska­wą mgieł­kę. Jego esen­cja ży­cio­wa lą­du­je na su­fi­cie po­cią­gu i ma­szy­na ją wchła­nia, jakby po­trze­bo­wa­ła jej, by utwar­dzić ścia­ny.

Prze­no­szę się w za­świa­ty, roz­pły­wam w prze­dzia­le, pa­trzę z kilku róż­nych per­spek­tyw. Błę­kit­na po­świa­ta lśni siłą, gdy mości się w try­bach cugu i to jest bar­dzo pięk­ny widok.

Uśmiech nie scho­dzi z mej astral­nej twa­rzy.

 

*

 

Potem znowu się za­trzy­mu­je­my.

Świta, sa­mot­na ko­bie­ta, wy­cho­dzi jako zu­peł­nie inny czło­wiek. Wita ją wiel­ka ro­dzi­na, dzie­ci, matka i oj­ciec. W końcu wy­so­ki i przy­stoj­ny mąż ca­łu­je ją długo i mocno. Świta uśmie­cha się do nich, potem do nas. Macha na po­że­gna­nie, gdy od­jeż­dża­my.

Cyryl Joszt, męż­czy­zna w bar­dzo dro­gim gar­ni­tu­rze, wsta­je, pewny swego losu. Wy­sia­da i wie, co ma robić. Ścią­ga gar­ni­tur, wy­rzu­ca cały do­by­tek, roz­bie­ra się do naga. Pod­no­si z ziemi ubra­nie: ku­char­ski cze­pek, białe buty i far­tuch.

– Wresz­cie od­pocz­nę – mówi gło­śno. – Od sie­bie sa­me­go.

Gruby, za­ro­śnię­ty ku­charz pod­cho­dzi, wrzesz­czy na niego i każe wra­cać do ro­bo­ty. Joszt wcho­dzi do ob­le­śnej, przy­droż­nej knaj­py i przez okno wi­dzi­my, jak za­czy­na szo­ro­wać za­schnię­te gary. Na jego twa­rzy wy­ra­sta wiel­ki uśmiech.

Ale żeby nie było tak nor­mal­nie.

Leon Boroń, za­tro­ska­ny męż­czy­zna, za­mie­nia się w ka­ra­lu­cha. Biega po izbie, wolny od prze­szło­ści i wszyst­kich trosk, które nie miesz­czą się już w małej, owa­dziej gło­wie. Nie ma tam prze­strze­ni na wstyd, lęk i me­lan­cho­lię. Za­le­wa go wspa­nia­łe prze­świad­cze­nie pro­ste­go i jed­no­staj­ne­go celu.

Je­dzie­my dalej, a ja czuję, jak za­ci­skam nie­ist­nie­ją­ce w za­świa­tach zęby i pię­ści. Jak ro­śnie we mnie coś ostre­go i kłu­ją­ce­go od środ­ka.

Bo wcale mi się nie po­do­ba że oni tak po pro­stu wy­sia­da­ją z po­cią­gu.

I wiem, że muszę coś z tym zro­bić.

 

*

 

I wła­śnie dziś jest ten dzień.

Nie­ist­nie­nie jest zbyt pięk­ne, by ob­da­ro­wy­wać nim tylko bez­na­dziej­ne przy­pad­ki. Każdy na nie za­słu­gu­je, każdy po­wi­nien do­stać szan­sę. Dla­te­go dziś wie­czo­rem płynę po pod­ło­dze, ścia­nach, su­fi­cie, szu­ka­jąc ofia­ry.

W końcu mam.

To Józef K, po­waż­ny typ, z głową pełną dzi­wactw. Gdy ma­te­ria­li­zu­ję się przed nim, prosi o łaskę, nie chce umie­rać. Mówi, że prze­czu­wa, że nie­ba­wem spo­tka go coś wy­jąt­ko­we­go i ma rację. Wiem, bo po­ciąg to wie, wy­zna­czył już dla niego przy­szłość.

Józef bę­dzie ma­la­rzem po­ko­jo­wym i to wy­peł­ni jego serce wiel­ką na­dzie­ją. Wresz­cie, po la­tach two­rze­nia nie­ist­nie­ją­cych cy­fro­wych ob­ra­zów, które przy­pła­cił próbą sa­mo­bój­czą, bę­dzie za­ma­lo­wy­wał wiel­kie po­wierzch­nie, w małym, nie­koń­czą­cym się mia­stecz­ku, zy­sku­jąc sym­pa­tię wszyst­kich ludzi.

Ale ja mam dla niego lep­szą przy­szłość. Nisz­czę jego bi­le­ci­ki i tnę smugę prze­zna­cze­nia. Pa­trzę z uśmie­chem, jak jego ciało znika i roz­my­wa się w po­cią­gu.

To było do­praw­dy wy­bor­ne, więc chcę jesz­cze i de­cy­du­ję się ukró­cić ko­lej­ną przy­szłość.

Pada na fał­szu­ją­cą diwę ope­ro­wą, któ­rej nikt nie kocha. Ma otrzy­mać speł­nie­nie w świe­cie peł­nym głu­chych istot, które po­tra­fią od­czy­tać je­dy­nie pasję i mi­łość do wy­ko­ny­wa­ne­go za­wo­du.

W końcu mo­gła­by robić to, co kocha, i być po­dzi­wia­na.

Za­miast tego leży na ziemi i znika. Jej bi­le­cik roz­pły­wa się, smuga prze­zna­cze­nia jest prze­cię­ta. Gdy jej dusza blak­nie, w wa­go­nach sły­chać wycie tak gło­śne, że czuje się je w nosie, po­ja­wia przed oczy­ma. Nikt nie śpie­wał tak wspa­nia­le, jak ona, roz­my­ta na szy­bie, wdep­ta­na w pod­ło­gę, fa­lu­ją­ca na ścia­nie.

Czuję bło­gość.

Orien­tu­ję się, że ży­wo­ty, które miały pięk­ną przy­szłość, prze­ry­wać jest naj­sło­dziej. Mam wra­że­nie, jak­bym wła­śnie zjadł naj­lep­sze ciast­ko na świe­cie. Eu­fo­ria za­le­wa mi mózg i serce.

I już wiem, że za­wsze bę­dzie mi mało.

 

*

 

Prze­ci­nam coraz wię­cej świe­tli­stych przy­szło­ści i po­ciąg orien­tu­je się, że coś się zmie­nia.

Trzę­sie się, drga, ledwo wy­ra­bia na za­krę­tach. Z ko­mi­na lo­ko­mo­ty­wy leci naj­czar­niej­szy dym, jaki wi­dzia­łem. Pa­sa­że­ro­wie trzy­ma­ją się mocno, pa­trząc po sobie, jakby prze­czu­wa­li, co może się stać.

A ja od­naj­du­ję moją przy­ja­ciół­kę Ha­szy­co­wą, która cią­gle marzy o ma­lo­wa­niu. Widzę bar­dzo wy­raź­nie jasną nitkę jej prze­zna­cze­nia, która z każ­dym ki­lo­me­trem robi się coraz moc­niej­sza.

– To tylko ja – mówię, po­ja­wia­jąc się przed nią. Przez chwi­lę mnie nie po­zna­je, a gdy pa­trzę w szybę, orien­tu­ję się czemu. Mam na sobie ubra­nie kon­duk­to­ra, a twarz zdaje się spły­wać po czasz­ce.

– Muszę cię o coś po­pro­sić – stwier­dzam. – Nic się nie bój.

Kiwa głową, idzie za mną, wier­na, ufna, dobra Ha­szy­co­wa. Gdy je­ste­śmy już z boku, mówię do niej:

– Bi­le­ci­ki do kon­tro­li.

Marsz­czy czoło, ale zaraz wy­cią­ga kar­ne­cik. Pa­trzę jej w oczy, uśmie­cham się, a stro­bo­sko­po­wym świa­tłem li­za­ka spra­wiam, że kar­to­nik mo­men­tal­nie znika.

– Ale prze­cież ty… – za­czy­na. – Roz­ma­wia­li­śmy. Znasz mnie. Wiesz, prze­czu­wasz, jak ja, że ja już zaraz, że jesz­cze może sta­cja, dwie i zna­la­zła­bym…

– Wiem.

Zbie­ra się jej na płacz, ale wy­cie­ra łzy. Pa­trzy na mnie z po­gar­dą i zło­ścią.

– Nie ma więk­szej pod­ło­ści niż za­brać komuś przy­szłość – mówi jesz­cze, gdy prze­ci­nam ostrym li­za­kiem jej nić prze­zna­cze­nia. Jej ciało znika, mo­men­tal­nie wta­pia­jąc się w struk­tu­rę po­cią­gu.

Nie zdą­ży­łem jej od­po­wie­dzieć, że prze­cież nie ma więk­szej na­gro­dy niż za­brać komuś przy­szłość. Prze­cież teraz, w jed­no­ści z ma­szy­ną, już nie mogą po­peł­nić błędu.

Wszyst­ko jest im wy­ba­czo­ne, bo nic już nie ma zna­cze­nia.

To wiel­ka nie­wy­po­wie­dzia­na ulga, gdy nie muszą już cią­gnąć okrop­nych myśli w gło­wie, cię­ża­ru w sercu, wy­rzu­tów w pier­si.

Roz­pły­wam się, wcho­dząc w po­ziom astral­ny. Płynę wzdłuż ma­szy­ny, wi­dząc ru­chli­wą struk­tu­rę po­cią­gu, która wije się ty­sią­cem ode­bra­nych ist­nień i prze­zna­czeń, przy­wo­dząc na myśl wiecz­nie po­ru­sza­ją­ce się ro­ba­ki.

Bo każda ode­bra­na przy­szłość bu­du­je moją armię. Gwar­dię przy­ja­ciół, skry­tych na po­wierzch­ni szyby, wkle­pa­nych w ta­pi­cer­kę fo­te­la, roz­pro­szo­nych w po­wie­trzu.

Je­ste­śmy wszę­dzie i ni­g­dzie.

Je­ste­śmy wszyst­kim i ni­czym.

Woj­sko nie­umar­łych i nie­ży­wych, wiel­kich ma­łych nie­ist­nień.

I wkrót­ce wszy­scy będą mi po­trzeb­ni.

 

*

 

Deus Vapor Ma­chi­na na­praw­dę nic nie ro­zu­mie i za­czy­na mnie to iry­to­wać.

– To musi się skoń­czyć – mówi kie­row­nik-ka­płan po­cią­gu. Ura­to­wa­łem wła­śnie ko­lej­ną ofia­rę, od­sy­ła­jąc ją w ni­cość, a on za­wra­ca mi głowę. – Wiemy, co ro­bisz. To jest bar­dzo złe. Nie taka przy­świe­ca nam idea, nie takie są za­sa­dy.

– Bi­le­ci­ki do kon­tro­li – od­po­wia­dam, zmę­czo­ny jego na­rze­ka­niem.

– To tak nie dzia­ła.

– Teraz ja usta­lam, jak to dzia­ła.

– Nie masz ta­kiej mocy. Nikt nie ma.

– Zo­ba­czy­my.

Kie­row­nik ude­rza mnie, raz, drugi, jest o wiele sil­niej­szy niż Grot. Otwie­ra drzwi po­cią­gu, łapie mnie za frak. Je­stem oszo­ło­mio­ny, zgię­ty, prze­gra­ny. Z kie­sze­ni wy­pa­da mi lizak.

– Po­mo­cy! – krzy­czę do niego.

– Czy na pewno tego chce­my? – pyta na­rzę­dzie.

– Ja na pewno.

Lizak za­czy­na uja­dać jak pies, wy­su­wa ha­czy­ki. Za­czy­na się ob­ra­cać wokół wła­snej osi, prze­ci­na­jąc but kier­po­cia i jego dwa palce. Kie­row­nik mnie pusz­cza, od­ska­ku­je, łapie się za ranę. Teraz moja kolej. Drzwi są już otwar­te, chwy­tam go za koł­nierz i z ca­łych sił wy­py­cham na ze­wnątrz.

Dyszę, ledwo mogę zła­pać od­dech. Krew bu­zu­je w skro­niach, pod­no­szę lizak, uśmie­cham się do niego, a on robi to samo. Wpada mi do głowy po­mysł.

Roz­pły­wam się i ru­szam na czoło po­cią­gu. Kilka myśli póź­niej chcę wejść do lo­ko­mo­ty­wy, która, je­stem tego pe­wien, po­ru­sza się na opa­rach na­szych nie­do­li, po­że­ra nasze po­raż­ki i prze­gra­ne życia.

Tak pędzi do przo­du.

Jed­nak wej­ście do lo­ko­mo­ty­wy jest szczel­nie za­mknię­te. Szar­pię drzwi, nie mogę tam wpły­nąć nawet w for­mie astral­nej. Nie po­tra­fię prze­nik­nąć w żaden spo­sób. Klnę cicho w za­świa­tach i w bez­cza­sie.

I nagle zdaję sobie spra­wę z cze­goś bar­dzo waż­ne­go. Orien­tu­ję się, że po­ciąg za­wra­ca i że pierw­szy raz w hi­sto­rii je­dzie­my z po­wro­tem.

 

*

 

Wra­ca­my, więc przez okno widzę tych, któ­rych zo­sta­wi­li­śmy za sobą.

Leon Boroń, peł­za­ją­cy ra­do­śnie jako ka­ra­luch. Cyryl Joszt, świe­żo upie­czo­ny kuch­cik. Świta ob­da­ro­wa­na nową ro­dzi­ną. Mi­ja­my ich, a oni gapią się na po­ciąg, bo nigdy nie wi­dzie­li, aby po­dró­żo­wał w tę stro­nę.

To nie­na­tu­ral­ne i dziw­ne. To pra­wie jak świę­to­kradz­two, jak bluź­nier­stwo, jak za­prze­cze­nie idei.

Deus Vapor Ma­chi­na za­wsze po­dró­żo­wa­ła w jed­nym kie­run­ku, a teraz za­wra­ca, bo chce się mnie po­zbyć. Zmie­ni­ła re­gu­ły gry z mo­je­go po­wo­du.

To miłe i prze­ra­ża­ją­ce za­ra­zem.

Ob­ser­wu­ję przez okno mi­ja­ne świa­ty i widzę zna­jo­mą twarz. To Jarek, facet, któ­re­go zo­sta­wi­li­śmy, gdy tań­czył z uśmie­chem do pie­śni obłą­ka­ne­go bó­stwa. Teraz sie­dzi z pod­ku­lo­ny­mi no­ga­mi i twa­rzą skry­tą w dło­niach pod wy­gię­tą nie­na­tu­ral­nie skałą. Jego ciało drży, jakby pła­kał.

Czuję jego ból i smu­tek, wy­rzu­ty su­mie­nia.

Może, jak po­wie­dzie­li mą­drzej­si, wszę­dzie za­bie­rasz swoje pie­kło ze sobą? Mo­żesz zmie­nić sie­bie i oto­cze­nie, ale czar­na dziu­ra drą­żą­ca cię od środ­ka nigdy zu­peł­nie nie znika. Jeśli roz­pa­dłeś się na mi­lion ka­wał­ków, to żadne miej­sce i czas już cię wię­cej nie złożą.

Do głowy wpada smut­na myśl, że może oni wszy­scy tak skoń­czą, w któ­rymś mo­men­cie. Coś spie­przą, gdzieś się wy­wa­lą, coś po­to­czy się zu­peł­nie ina­czej, niżby chcie­li. Świat pod­ło­ży im nogę.

Życie, jakby nie było wspa­nia­łe, jest jed­nak naj­okrut­niej­szą ze zna­nych prak­tyk.

Co in­ne­go nie­byt. Bo nie­ist­nie­nie ła­ska­we jest, nie za­zdro­ści, nie pa­mię­ta złego. Wszyst­ko znie­sie, wszyst­ko prze­trzy­ma, jest sta­bil­ne i wiecz­ne.

Nie uzna­je pła­czu, bo jak cię nie ma, to nie uro­nisz żad­nej łzy.

To oczy­wi­ste, co muszę teraz zro­bić. W swo­jej astral­nej for­mie wy­chy­lam się z po­cią­gu i się­gam do pła­czą­ce­go Jarka. Nie jest to łatwe, bo po­ciąg pędzi, a ja z każ­dym me­trem robię się cień­szy, ale jed­nak, w końcu, je­stem rap­tem metr od dy­go­czą­ce­go po­wi­do­ku męż­czy­zny.

– Życie do kon­tro­li – mówię, ma­te­ria­li­zu­jąc się przed nim, bo proś­ba o bi­le­ty by­ła­by nie na miej­scu.

On mruga, wy­cie­ra łzy z ja­śnie­ją­cej twa­rzy. Kręci głową, nie ro­zu­mie, ale w sumie wcale nie musi ro­zu­mieć, bo widzę jego prze­zna­cze­nie jasno i wy­raź­nie. Wy­cho­dzi z klat­ki pier­sio­wej i pędzi w nie­zna­ne. Jest mocne i świe­cą­ce.

Wy­cią­gam lizak z ha­czy­ko­wa­ty­mi ostrza­mi i za­czy­nam ciąć, ale od razu widzę, że nie bę­dzie łatwo. Smuga jego przy­szło­ści jest twar­da ni­czym badyl, nie­spe­cjal­nie to idzie.

– Nie damy rady – ma­ru­dzi moje ko­lo­ro­we na­rzę­dzie.

– Mu­si­my. Dla niego. On tego po­trze­bu­je.

– Zo­staw mnie, pro­szę, to tylko chwi­lo­wy spa­dek formy. Tu jest mi do­brze i… – za­czy­na Jarek, ale ja wiem le­piej, czego po­trze­bu­je. Biorę się do ro­bo­ty ze zdwo­jo­ną siłą. Lizak wzmac­nia ostrza i w końcu się udaje. Prze­zna­cze­nie Jarka jest prze­cię­te, forma ma­te­rial­na za­czy­na się roz­pły­wać.

Łapię jego astral­ne reszt­ki i po­py­cham z ca­łych sił w stro­nę pę­dzą­ce­go po­cią­gu. Widzę, jak Jarek wpada przez okno i roz­pły­wa się w struk­tu­rze ma­chi­ny.

Uśmie­cham się, bo już wiem, co robić.

 

*

 

Gdyby Deus Vapor Ma­chi­na to prze­wi­dzia­ła, wcale by nie za­wra­ca­ła po­cią­gu.

Sku­piam się na wy­ry­wa­niu ludzi z ich świa­tów, jed­ne­go po dru­gim. Nawet jeśli są jaśni i uśmiech­nię­ci, to wszy­scy wiemy prze­cież, jak skoń­czą.

Nie ma żad­nej na­dziei w ist­nie­niu, ono za­wsze koń­czy się tra­gicz­nie.

Staję przed Sto­gry­nem, z wy­cią­gnię­tym ję­zy­kiem sku­pio­nym na szy­ciu. Wy­da­je się za­do­wo­lo­ny, spo­koj­ny, ale to prze­cież tylko po­zo­ry. Po­ja­wiam się przed nim, on mnie widzi i za­pa­la pa­pie­ro­sa. Nic nie mówi, tylko pa­trzy na mnie z po­gar­dą. Przy­naj­mniej ma dość ho­no­ru, by się nie rzu­cać i nie wal­czyć.

Tuż przed od­cię­ciem smugi prze­zna­cze­nia splu­wa mi w twarz, ale ja tylko kręcę głową. W końcu ciach i go nie ma, po­ciąg go wchła­nia i za­sy­sa, wkle­pu­jąc w struk­tu­rę su­fi­tu. Prze­cie­ram czoło, uśmie­cham się do sa­me­go sie­bie, jak po do­brze wy­ko­na­nym za­da­niu.

Wra­cam też po Bo­ro­nia, Josz­tę i Świtę, bo nie mogą tak bez­sen­sow­nie trwać w ist­nie­niu.

Je­stem ich ko­le­gą z za­świa­tów, przy­ja­cie­lem, naj­lep­szym, co ich spo­tka­ło.

Czy tego chcą, czy nie.

Wra­cam do ma­szy­ny i czuję, że coś się zmie­nia. Po­ciąg sku­pia wolę i mo­bi­li­zu­je wszyst­kich ży­ją­cych po­dróż­nych ni­czym wiel­ki sta­lo­wy or­ga­nizm swoje prze­ciw­cia­ła. To już oczy­wi­ste, że to ja je­stem ra­kiem to­czą­cym or­ga­nizm, więc wy­sy­ła ich wszyst­kich na mnie.

Nie wie­dzą, jakim je­stem do­brym kom­pa­nem.

Skra­plam się, tę­że­ję, nie mogę uciec w wy­miar astral­ny. To po­ciąg robi to wszyst­ko, to on wrzu­ca mnie w rze­czy­wi­stość, a potem na­ka­zu­je każ­de­mu mnie ata­ko­wać. Pa­sa­że­ro­wie za­mie­nia­ją się w so­ki­stów. Męż­czyź­ni, ko­bie­ty i dzie­ci, wszy­scy słu­cha­ją bo­skiej ma­szy­ny pa­ro­wej i spada na mnie grad cio­sów. Prze­ista­cza­ją się w wilki ko­le­jo­we, w złych ludzi, któ­rzy chcą zbu­rzyć nowy po­rzą­dek rze­czy. Po­py­cha­ją mnie, ude­rza­ją, a gdy upad­nę, kopią. Wrzesz­czą na mnie i wy­zy­wa­ją od sza­ta­nów, de­mo­nów, po­two­rów. Ból jest okrop­ny, zaraz ze­mdle­ję.

– Już nigdy nie za­bie­rzesz ni­ko­mu przy­szło­ści – krzy­czy jakaś ko­bie­ta w stro­ju so­ki­sty i wbija mi nóż w serce. Stal jest zimna i ostra, czuję ją do­kład­nie. Mam mrocz­ki przed ocza­mi, tłum od­stę­pu­je, staje krę­giem wokół mnie.

Pa­trzą na ro­sną­cą ka­łu­żę krwi, pa­trzą, jak gasnę. Już zaraz, mo­ment i wcale mnie nie bę­dzie.

Za­po­mi­na­ją, że nie można zabić cze­goś, co od dawna jest mar­twe. Może mar­twe już się uro­dzi­ło, a teraz, w nie­ist­nie­niu, po raz pierw­szy żyje i trium­fu­je.

Wsta­ję w za­świa­tach, uśmie­cham się okrop­nie i uka­zu­ję się im wszyst­kim jako upior­ny duch. Lśnię bla­skiem, trium­fu­ję nie­by­tem, re­cho­czę im wszyst­kim w twarz. Za­czy­na­ją przede mną ucie­kać.

Wska­zów­ka ha­sle­ra za­czy­na wi­ro­wać jak sza­lo­na, su­ge­ru­jąc, że osią­ga­my za­wrot­ną pręd­kość.

– Prze­rżnę­li­śmy se­ma­for! – wrzesz­czy jeden z so­ki­stów. Inny do­ska­ku­je do ręcz­ne­go ha­mul­ca i po­cią­ga, ale nic to nie daje. Ktoś dmie z ca­łych sił w gwiz­dek.

– Prze­cież koła się nie ob­ra­ca­ją – wtó­ru­je im trze­ci. – Je­dzie­my na suwa. Je­dzie­my na suwa!

Krzy­ki robią swoje i po chwi­li wszy­scy pa­ni­ku­ją. Bar­dzo do­brze, bo jest przed czym ucie­kać. Każde życie, które wy­sła­łem w nie­byt, jest teraz mną, wiel­kim astral­nym po­two­rem. Razem za­bie­ra­my im przy­szłość, bo to takie pięk­ne i wspa­nia­łe, od­sy­łać ich w nie­byt.

Wcho­dzę w struk­tu­rę po­cią­gu i roz­pę­dzam go do nie­przy­tom­no­ści. Ma­szy­na jesz­cze nigdy nie je­cha­ła tak szyb­ko, le­ci­my nie­mal, pły­nie­my w prze­stwo­rzach. Lo­ko­mo­ty­wa zdaje się prze­obra­żać w smoka szyb­ko­ści, de­mo­na pędu, me­ta­lo­we­go bożka ruchu, któ­rym prze­cież jest.

Przej­mu­ję nad nim kon­tro­lę. Teraz to ja je­stem Deus Vapor Ma­chi­na, ja je­stem ko­le­jo­wym pie­kłem, nie­bem i czyść­cem.

Pły­nie­my po to­rach mych myśli, za­ha­cza­jąc o wszyst­kie świa­ty jed­no­cze­śnie. Roz­le­wa­my się po całym wszech­świe­cie. Wcho­dzi­my pod po­wie­ki, wkra­da­my się w sny i ma­rze­nia, po­że­ra­my przy­szłość. Maj­stru­je­my przy my­ślach, tkamy wiel­kie lęki. Po­py­cha­my tam, gdzie wcale nikt nie chce iść.

Je­ste­śmy tu i tam, wszę­dzie i ni­g­dzie, za­wsze i wcale. Je­ste­śmy Deus Vapor Ma­chi­na i już nic tego nie zmie­ni!

Koniec

Komentarze

Cześć, Edwardzie

 

Wracam z komentarzem pobetowym. Piszę z telefonu, więc będzie krótko i na temat ;)

 

Historia niesamowita, a do tego doskonale napisana. Przemiana narratora, z zagubionego pasażera przez konduktora do… esencji Deus vapor machina, została przez Ciebie poprowadzona rewelacyjnie. 

 

No i ogólnie koncepcja samego pociągu to mistrzostwo ;)

 

Pozdrawiam, klikam i nominuję do piórka;)

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Przeczytałem. Powodzenia w konkursie. :)

Cześć Cezary_cezary

 

Dzięki piękne za klika i nominacje. No i serdeczne podziękowania za betę, która znacząco usprawniła tekst.

 

Witam Misiu

 

Dziękuję za przeczytanie!

 

Pozdrawiam!

Hej, ode mnie na pewno kliczek :). Dla mnie weird jest tym gatunkiem, który średnio przemawia. Ale doceniam pomysł, który jak na weird jest zrozumiały i mi się podobał :) Resztę znasz z komentarza betowego. Powodzenia w konkursie i pozdrawiam :)

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

BARDZO MI SIĘ PODOBAŁO! 

Bardzo.

Pomysłowe, świetnie napisane, bardzo oryginalne.

Początkowo zastanawiałem się czy to zaświaty, czy raczej metafora, ale koncepcja metafory szybko zniknęła (choć oczywiście można jej poszukiwać głębiej).

Nie ma w tym grozy (jak zaznaczałeś na wstępie), ale wciąga od razu i trzyma do samego końca. Piękny popis wyobraźni.

 

Drobiazg:

“W końcu kontroler znika nam z oczu i wiemy, że widzieliśmy Stachę po raz ostatni w życiu.” – Obciąłbym “w życiu”. Przegadane. “Po raz ostatni” jest wystarczająco dobitne. Mocniejsze.

 

Literówki:

Przecinam coraz więcej świetlistych przyszłości i pociąg orientu się, że coś się zmienia.

Skraplam się, tężeje

Ból jest okropny, zaraz zemdleje.

 

Pozdrawiam i gratuluję.

Moje powieści: https://marmaxborowski.pl/kwestia-wyboru/

Hej Bardzie

 

Dzięki piękne za komentarz i klika. Twoje wskazówki z bety również znacząco usprawniły opowiadanie!

 

Hej Marcinie Maksymilianie

 

Cieszę się bardzo , że się podobało :) Twoje wskazówki i poprawki naniosłem!

 

Dzięki i pozdrawiam!

Cześć Edward,

 

No cóż… bardzo dobre opowiadanie, świetna koncepcja i wykonanie. Podobało mi się od samego początku do końca, klimat grozy i Grabiński też odczuwalny, nie tylko w zapożyczonych nazwiskach (mimo, że to weird fiction).

Kunsztownym językiem, pełnym metafor, kolejowych smaczków, zaserwowałeś barwną opowieść o ostatniej podróży dla ludzi pozbawionych nadziei. 

Ciekawa przemiana głównego bohatera, nie przeszkadza mi nawet to, że w sumie dość szybko z przestraszonego pasażera stał się konduktorem wydającym wyroki, a potem demoniczną składową maszyny. 

Domyślam się też, że naprawdę dużo czasu poświęciłeś na to opowiadanie, aby tak zręcznie i barwie zobrazować kolejne pomysły na kolejnych pasażerów. Fajną robotę robi narracja pierwszoosobowa i czas teraźniejszy.

Nie wiem czy przeczytam wszystkie opowiadania w konkursie (ze względu na dużą liczbę zgłoszeń), ale Twoje zostanie w pamięci na dłużej i na pewno będzie w TOPie w moim prywatnym rankingu. 

 

Gratuluję i pozdrawiam!

Bardzo ładnie napisane. Poetycka podróż z przemianą bohatera. Dziwny świat, czy też zaświaty, odniesienia religijne, obrazoburcze. Do tego rozważania filozoficzno-kosmologiczne.

 

Klikam. Pozdrawiam.

Zapomniałem jeszcze. Podobał mi się obraz konduktora kasującego bilet kłem. Ekstra.

I uważam, że to Józef K zdecydowanie powinien się przemienić w karalucha! XD

Moje powieści: https://marmaxborowski.pl/kwestia-wyboru/

W sumie po tym opowiadaniu możesz już pomyśleć o sekcie.

Kwestie tego co po życiu masz już przeanalizowaną;)

 

Podobała mi się nie tylko koncepcja sprawdzania biletów i konsekwencji ich braku, ale też nieoczekiwana zmiana miejsc. To nowe zakończenie super. Właśnie ono natchnęło mnie myślą o nowej religii;)

Bardzo ładne postacie, udało Ci się stworzyć galimatias, równocześnie sprawnie prowadząc akcję. Mi zazwyczaj wychodzi to pierwsze;)

 

Edit:

 

A ponieważ udaję się na urlop, więc zgłaszam iż piórkowo będą na TAK.

"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke

Hej JPolsky

 

Dziękuję za rozbudowany komentarz. Fajnie, że odnalazłeś tam Grabińskiego i doceniłeś pomysły. Cieszę się, że nie przeszkadzała Ci czas teraźniejszy, bo wiem, że niektórym się to nie podoba.

 

Witam AP

 

Dziękuję za komentarz, dobre słowo i klika :)

 

Marcinie_Maksymilianie

Fajnie, że kieł się podobał.

No tym razem postanowiłem dać możliwość przemienienia się w karalucha komu innemu :)

 

Ahoj Ambush

 

W sumie po tym opowiadaniu możesz już pomyśleć o sekcie.

Cały czas o niej myślę :P

Dzięki wielkie za komentarz, klika i oczywiście za wkład betowy :)

 

Pozdrawiam!

Wrażenia podczas lektury nie były dobre o.o.

Czułem w powietrzu jakąś ciężką atmosferę, niepokój, coś było zdecydowanie nie tak. Po jakimś czasie usłyszałem zgrzyt pociągu.

 

Pisałem już coś o tym opku na becie, ale jeszcze tutaj dorzucę opinię. Zachwyciły mnie metafory (wow!). Poza tym fabuła to drugie wow. Czyta się bardzo dobrze, miałem chęć jeszcze jednej strony. Ogólnie opowiadanie jest pomysłowe (Józef K hehe).

 

No co tu więcej mówić. Klikam i nominuję!

Kto wie? >;

Piękny tekst, który czyta się z rosnącą przyjemnością. Rozpędza się, niczym pociąg, by w kulminacji zabrzmieć horrorem, który nas wszystkich czeka, przez tą piekielną maszynę! Ja tam się dopatrzyłam horroru, takiego apokaliptycznego! :) 

Pozdrawiam serdecznie! :) 

 

Hej Skryty

 

Dzięki bardzo za tak przychylną opinię.

Serdeczne podziękowania za betę, klika i nominację :)

 

Witaj JolkaK

 

Fajne podsumowanie zrobiłaś tego tekstu :)

Dziękuję Ci pięknie za betę i dobre słowo!

 

Pozdrawiam!

Edwardzie, ale “życie” się nie pluralizuje sad Przybędę. Może niebawem, a może bawem.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Oho, pisałeś, że nie wiesz, czym jest weird fiction, a tu widzę, że ten gatunek wychodzi Ci świetnie! Bardzo ładnie przeplatasz dziwność z realnymi problemami. Dawno żaden tekst tak mnie nie skłonił do refleksji. Było tu napisane sporo mądrych rzeczy, a zwłaszcza:

Życie, jakby nie było wspaniałe, jest jednak najokrutniejszą ze znanych praktyk.

Podobały mi się obrazy malowane za szybami Deus vapor machiny, bardzo wyraziste i opisane w taki sposób, że od razu stawały przed oczami. O dziwo jedna ze scen mnie nawet rozbawiła, kiedy okrutny konduktor podchodzi do jednego z pasażerów i prosi go o bilet, a tamten błaga o litość, bo brzmiało trochę, jakbyś w horrorowy sposób pisał o jeździe na gapę i kontroli biletów ;) Pożyczanie imion i nazwisk od Grabińskiego (i nie tylko) wydało mi się tu niepotrzebne i nieco mi zawadzały, ale ogółem tekst mi się bardzo podobał. Masz wspaniałą wyobraźnię i oby tak dalej!

Hej Tarnino

 

Super! To czekam cierpliwie :)

 

Cześć Sonato

 

Bardzo miło mi czytać taki komentarz. Najbardziej cieszy mnie, że tekst skłonił do refleksji. Rozumiem też że te imiona mogły być nie do końca trafione, ale fajnie, że mimo to tekst jest w porządku :)

Dziękuję Ci bardzo za dobre słowa.

 

Pozdrawiam! 

Cześć, Edwardzie!

 

W konkursowych tekstach pociąg, w którym dzieją się dziwne rzeczy występuje dość gęsto, ale Ty pod kątem “dziwności”, czy wręcz absurdalności jeńców nie brałeś. Do tego tekst rozwijał się dość wolno przez co trochę zaczęło mnie to nużyć.

Natomiast od momentu, gdy zobaczyłem, w którą stronę zmierza bohater, czytałem z już tylko rosnącym zainteresowaniem. Bardzo ciekawie poprowadzona przemiana, do tego umotywowana, z odpowiednio rozstawionymi zwiastunami gdzieś po drodze.

No i poszedłeś krok dalej niż się spodziewałem – aż po samą Deus Vapor Machinę. Myślałem, że skończysz na samym konduktorze.

 

Pozdrówka i powodzenia w krokusie!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Cześć Krokusie

 

No faktycznie nie biorę jeńców jeśli chodzi o dziwność i absurdalność :). Rozumiem że tekst się mógł dłużyć bo wstęp jest nieco rozwleczony jak na mnie, ale przed betą było jeszcze gorzej :). Fajnie, że potem się to jakoś rozkręca i jest akceptowalnie.

Dziękuję za przeczytanie i komentarz.

 

Pozdrawiam!

Fajne opowiadanie. Najbardziej podobała mi się kreacja bohatera i jego przeobrażenie w antybohatera. Duże plusy również za Grota, wizje światów, klimat. Na minus – dość jednostajne tempo. Zakończenie bezpieczne, choć nieco mnie zaskakuje, że taka moc dała się okiełznać jednej duszy, której pomysł na uzyskanie władzy był, cóż, dość klasyczny. Wydawać by się mogło, że pojawi się więcej silnych chłopaków i dziewczyn chętnych spróbować się z konduktorem ;)

Też zaskakujące, że w finałowym starciu żaden z pasażerów nie zrobił z głównym bohaterem to, co ten zrobił z Grotem. Tym bardziej, że pasażerowie mieli po swojej stronie świadomość pociągu. Czy może czegoś nie zrozumiałem?

 

Interpunkcja szwankuje – sam nie jestem asem (bliżej mi do szóstki, maks. siódemki ^^), więc wynotowałem tylko część (+ parę innych rzeczy):

W końcu wchodzimy do przedziału na czole cugu, całego upstrzonego w białe serwatki → nie wiem, czy to błąd, czy nie rozumiem. Chodziło o białko serwatkowe? Serwetki?

Patrzę na nią, czując jak gula przerażenia(-,) rośnie w gardle

Czas się dłuży więc nawet taki introwertyk jak ja(-,) znajduje partnera do rozmowy.

Stogryn, mój milczący kompan wysiada w małym miasteczku, gdzie przygarnia go rodzina milczących szwaczek. → powtórzenie

Wychodzi ze ścian po kawałku, z sufitu głowa, ze ścian ręce, z podłogi nogi. → te pierwsze ściany robią bałagan. Ja bym pewnie zostawił samo wychodzi po kawałku i półpauza, ale są na pewno inne, lepsze opcje :)

– Nie(+,) proszę – błaga ona. – Może na kolejnym przystanku się uda.

Pomyliłem się, jest za silny zabije mnie, albo unicestwi, za moment przepadnę i mnie nie będzie. → tu się coś chyba rozjechało

Czekam i niecierpliwię się, chodząc po przedziałach. Teraz widzę linie przeznaczenia wychodzące z ludzi. → powtórzenie, ale takie lekkie w sumie

Ściąga garnitur, wyrzuca cały dobytek, rozbiera (+się) do naga.

Orientuję się, że życia, które miały piękną przyszłość, przerywać jest najsłodziej. → Tarnina wspominała o niepluralizujących życiach… Później jest jeszcze raz w liczbie mnogiej (”żyć”). Jeśli zostawiłeś, bo buntujesz się przeciw tej zasadzie, to szanuję – irytująca moim zdaniem

Orientuję się, że pociąg zawraca i że pierwszy raz w historii(-,) jedziemy z powrotem.

Coś spieprzą, gdzieś się wywalą, coś potoczy się(-,) zupełnie inaczej niżby chcieli

Kręci głowa, nie rozumie, ale w sumie wcale nie musi rozumieć, → literówka

Tuż przed przecięciem smugi przeznaczenia(-,) spluwa mi w twarz, ale ja tylko kręcę głową.

 

Tyle ode mnie. Powodzenia w konkursie!

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Świetny tekst. Niezwykle gęsta atmosfera, jest dziwnie, ale wszystko jest bardzo namacalne. Podobnie jak Marcin_Maksymilian, szybko odrzuciłem koncept metafory, przez tę namacalność właśnie, ale też niekoniecznie sądzę, że musi to być wersja zaświatów. Skłaniam się raczej ku wizji jakiegoś narkotycznego wymiaru, wspólnej płaszczyźnie świadomości, a jeszcze bardziej do przekonania, że nie ma się co nad tym rozwodzić. Od początku do końca utrzymujesz specyficzny klimat, pewne momenty są może bardziej groteskowe od innych, ale pasują co całości. Choć poruszamy się w nieznanym świecie, to napisałeś to tak sprawnie, że czytelnik instynktownie czuje, gdy coś jest nie tak. 

 

No i muszę zapytać, czy była tu jakaś inspiracja Disco Elysium? Język opowiadania, bardzo kunsztowny, mocno przywodzi na myśl ten, jakim posługują się umiejętności w DE, a użycie sformułowania “wewnętrzne imperium” w scenie, gdy ożywa lizak… To już musiałby być niesamowity przypadek.

 

Pozdrawiam!

Hej CountPrimagen

 

Dzięki wielkie za rozbudowany komentarz! Cieszę się, że tekst jest fajny choć rozumiem, że może być nie pozbawiony wad.

Też zaskakujące, że w finałowym starciu żaden z pasażerów nie zrobił z głównym bohaterem to, co ten zrobił z Grotem. Tym bardziej, że pasażerowie mieli po swojej stronie świadomość pociągu. Czy może czegoś nie zrozumiałem?

Bohater był tak potężny no bo w jakiś sposób był wyjątkowy i mocniejszy np. od Grota. Przynajmniej tak mu powiedział lizak :). Świadomość pociągu była po stronie pasażerów, ale za to bohater podporządkował sobie zabrane dusze. Tak to sobie przynajmniej wymyśliłem choć może nie uargumentowałem tego za dobrze :)

Dzięki za poprawki, wszystkie naniosłem!

 

Witaj Reinee

 

Cieszę się, że tekst jest w porządku. Podoba mi się bardzo Twoja interpretacja i narkotyczna wersja zaświatów, to zresztą byłby świetny punkt wyjścia do opowiadania :)

użycie sformułowania “wewnętrzne imperium” w scenie, gdy ożywa lizak… To już musiałby być niesamowity przypadek.

No i brawo, zdobywasz myśl do schowka myśli :) Co prawda DE nie było inspiracją dla opowiadania (przynajmniej świadomego, bo co mi się obija po głowie samoistnie to inna sprawa), jednak to sformułowanie faktycznie jest inspirowane grą czy też formą specyficznego easter ega :)

 

Dzięki piękne za komentarz!

 

Pozdrawiam!

Nawet jeśli to nie jest stricte horror, napięcia w historii nie brakuje. Niepokój towarzyszył mi od początku i zanim zdążyłam zacząć narzekać na czas teraźniejszy, zupełnie wsiąknęłam w opowiadanie. Bardzo mi się podoba ta turpistyczna senność, niemal jak u Schulza.

 

No i muszę zapytać, czy była tu jakaś inspiracja Disco Elysium?

Też o tym pomyślałam. Właściwie, gdyby w którejś scenie wszedł Harry i przypomniał, że on tu jest prawem, uśmiechnęłabym się tylko i natychmiast to zaakceptowała. ;-)

„‬Człowiek, który potrafi druzgotać iluzje jest zarazem bestią i powodzią. Iluzje są tym dla duszy, czym atmosfera dla planety." - V. Woolf

Edwardzie, wykazałeś się szaloną wyobraźnią, opisując zarówno samą jazdę, jak i wybranych pasażerów, że o bohaterze doznającym niewiarygodnych przeobrażeń nie wspomnę. Horroru, jak na mój gust, znalazłam tu w sam raz.

Opowiadanie, choć mocno przygnębiające – jak wszystko, co traktuje o sprawach ostatecznych – czytało się świetnie i z pewnością nieprędko o nim zapomnę.

Mam nadzieję, że poprawisz usterki, bo choć nie mam już po co chodzić do klikarni, to pragnęłabym odwiedzić nominowalnię. :)

 

Prze­gra­ne twa­rze, zu­ży­te życia… → Życie nie ma liczby mnogiej.

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Zycie;20113.html

 

– Już nie ma uciecz­ki, już za późno – mówi. Pa­trzę na nią, czu­jąc jak gula prze­ra­że­nia ro­śnie w gar­dle. Wy­ry­wam się, choć wiem, że ma rację. ->Narracji nie zapisujemy z didaskaliami. Winno być:

– Już nie ma uciecz­ki, już za późno – mówi.

Pa­trzę na nią, czu­jąc jak gula prze­ra­że­nia ro­śnie w gar­dle. Wy­ry­wam się, choć wiem, że ma rację.

 

Prze­gry­za bilet dłu­gim kłem i mi go zwra­ca. → Czy oba zaimki as konieczne?

Proponuję: Prze­gry­za bilet dłu­gim kłem i zwra­ca/ oddaje mi.

 

ca­łe­go ude­ko­ro­wa­ne w białe ob­ru­sy, uro­czy­ste czar­ne róże. → …ca­łe­go ude­ko­ro­wa­nego białymi obrusami, uroczystymi czarnymi różami.

Dekorujemy czymś, np. orderem, nie w coś, np. w order.

 

je­ste­śmy w tym wszyst­kim razem? Pa­trzy­łem po lu­dziach, ale przede wszyst­kim za okno… → Czy to celowe powtórzenie?

 

Gdy tylko wy­peł­nia sobą prze­strzeń, ob­la­tu­je stado żół­tych pta­ków, że­ru­ją­cych na jej nie­skoń­czo­nym ciele. Po­że­ra­ją łap­czy­wie, a ona… → Czy wszystkie zaimki są konieczne?

 

że jemu się udało, a mi jesz­cze nie. → …że jemu się udało, a mnie jesz­cze nie.…

 

że Sto­gryn, wy­cho­dząc sa­me­mu… → …że Sto­gryn, wy­cho­dząc sa­m

 

…pod­no­szę lizak, uśmie­cham się do niego, a on od­da­je ten gest. → Gesty wykonuje się rękami. Uśmiech nie jest gestem.

 

Szar­pię za drzwi… → Szar­pię drzwi/ klamkę

 

Sku­piam się na wy­ry­wa­niu ludzi z ich świa­tów, jeden po dru­gim. → Piszesz o ludziach, więc: Sku­piam się na wy­ry­wa­niu ludzi z ich świa­tów, jednego po dru­gim.

 

To już oczy­wi­ste, że to ja je­stem ra­kiem to­czą­cym cho­ro­bę… → Rak jest chorobą, rak toczy chorobą organizm. Rak nie toczy choroby.

 

ro­biąc wokół mnie okrąg.

Pa­trzą na ro­sną­cą wokół ka­łu­żę… → Czy to celowe powtórzenie?

 

Każde z żyć, które wy­sła­łem w nie­byt… → Życie nie ma liczby mnogiej.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hej Rossa!

 

Dzięki za opinię i przeczytanie. Fajnie, że niepokój towarzyszył i że nawet dzięki niemu udało się przełknąć czas teraźniejszy :) Wiem, że niektórych on drażni.

Właściwie, gdyby w którejś scenie wszedł Harry i przypomniał, że on tu jest prawem, uśmiechnęłabym się tylko i natychmiast to zaakceptowała. ;-)

A to ciekawe, że też masz takie skojarzenie. Ale jak tam się chociaż ocieram o DE to raczej dobre wieści :)

 

Witam Reg!

 

Bardzo mnie cieszy, że spodobały Ci się pomysły i przemiana bohatera, a nawet że horroru było tyle co trzeba. Jest mi niezmiernie miło, że choć opowiadanie jest przygnębiająco to dobrze się czytało i zapadnie w pamięć :)

Jak zwykle kłaniam się nisko za wskazanie usterek, które już poprawiłem :)

Serdeczne podziękowania za opinię i docenienie opowiadania potencjalną nominacją!

 

Pozdrawiam!

Edwardzie, jak zwykle bardzo się ciesze, że mogłam się przydać. :)

Nominacja stała się faktem! :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję pięknie Reg za nominację.

Twoje uwagi są jak zwykle nieocenione! :)

Bardzo proszę, Edwardzie. I pięknie dziękuję, za tak dobre o mnie mniemanie. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

A gdy patrzę za smugę zmieniającego się krajobrazu za oknem wiem, że faktycznie nie ma już stąd ucieczki.

Chyba brakuje przecinka przed “wiem”.

Siedzimy w wielkim otwartym wagonie, chyba wszyscy, którzy wsiedli na kilku ostatnich stacjach. Czas się dłuży więc nawet taki introwertyk jak ja znajduje partnera do rozmowy.

Tu chyba przed “więc” 

 Widzimy przez okno jak kobiety bez słowa go akceptują,

Tutaj przed “jak”

Patrzę mu głęboko w oczy, przecinając słabiutką smugę przeznaczenia, która nigdzie nie prowadzi. Wybałusza oczy,

Tu powtórzenie. Chyba niecelowe? 

 Coś spieprzą, gdzieś się wywalą, coś potoczy się zupełnie inaczej niżby chcieli.

Tu chyba też brakuje przecinka.

 

Mocny tekst, wywołujący sporo emocji. Na początku trochę trudno było mi z jakiegoś powodu przyzwyczaić się do stylu, ale później przypadł do gustu i płynąłem przez opowiadanie. 

Niezły pomysł zarówno na pociąg, jak i na głównego bohatera. Te dwie rzeczy świetnie się łączą. Bo postać stworzyłeś nietypową i obserwowanie z jej perspektywy dziejących się wydarzeń wypadło interesująco, a pociąg z własną świadomością w pewien sposób decydujący o przyszłości ludzi, to też coś ciekawego. 

Słowem, kawał dobrego czytadła. 

Pozdrawiam.

 

Sen jest dobry, ale książki są lepsze

Hej Młody Pisarzu

 

Cieszę się, że mimo trudnego początku potem to jakoś poszło i opowiadanie okazało się zjadliwe :)

 

Piękne dzięki za komentarz i wskazanie usterek, które już poprawiłem.

 

Pozdrawiam!

jesień dopadła przestrzeń i serca

Serca, może. Ale przestrzeń? W jaki sposób jesień "dopada" przestrzeń? Co takiego może jej zrobić?

Przegrane twarze, zużyte życie, oczy gotowe na wszystko.

Mmmm… antropomorfizacja twarzy i oczu trochę mnie śmieszy…

Nie ma tu nikogo normalnego

A, to na Fantastów? XD

skaczących w przepaść w nieznane

Idiom: skaczących w przepaść. To "nieznane" dubluje sens i tylko bałagani.

żonglująca zmieniającymi się zdaniami.

… ?

Szepcze przy tym sentencję, której nie potrafię zrozumieć.

Hmmmm…

Tak jak każdy z nas.

Tak, jak każdy z nas.

Wierzymy jednak w nią i te wyroki.

To znaczy? Ufamy jej?

wybory, były

Co to za przecinek? Pacnij go stąd.

Deus vapor machina

Hmm. Nie wiem, czy każdego wyrazu nazwy własnej nie należałoby pisać dużymi literami: https://sjp.pwn.pl/zasady/18-A-Wielka-litera-piszemy;629375.html Zresztą sama konstrukcja budzi moje wątpliwości – łacina jest językiem fleksyjnym. Zdaniem internetów silnik parowy to "machina vaporaria" ( https://la.wikipedia.org/wiki/Machina_vaporaria ) co brzmi w miarę sensownie, ale poszukaj kogoś, kto się tego uczył mniej dawno, niż pół życia temu ;) W każdym razie jeżeli ośrodkiem grupy nominalnej ma być "machina", to "vapor" i "deus" muszą być odmienione (albo musisz użyć wywiedzionych z nich przymiotników w odpowiednich formach).

w okrutnych strugach deszczu.

W jaki sposób deszcz jest okrutny?

Nikt nie wysiada, bo to zawsze droga w jedną stronę.

Hmmmm.

Wchodzą do niej ci, którzy nie mieli innego wyjścia,

Może prościej: Wsiadają ci, którzy nie mają innego wyjścia.

już utopieni w rozpaczy dotykaliśmy

Wtrącenie: już, utopieni w rozpaczy, dotykaliśmy.

gęstego dna

Mmmm, rozumiem muł, rozumiem wodorosty i beztlenową strefę przydenną – ale nie odpływasz trochę?

majestatycznej lokomotywie

Co jest majestatycznego w lokomotywie i czy nie lepiej byłoby to pokazać?

o majestatycznej lokomotywie i wszystkich wagonach świata.

Może być pociąg o wielu wagonach, ale o wszystkich – nie bardzo.

kwadratowy i owalny

Rozumiem, że pociąg wykracza poza logikę, ale dlaczego jest figurą płaską?

Taki jaki chcesz, jakiego malowałeś sobie

Taki, jaki chcesz, jakim go sobie malowałeś.

Przez moment zastanawiam się, nad wszystkim co za sobą zostawiam

Rym, przesunięty przecinek: Przez moment zastanawiam się nad wszystkim, co za sobą zostawię.

wchodzę do maszyny

Wsiadam do pociągu.

Stoimy stłoczeni jeden obok drugiego.

Stoimy, stłoczeni jeden obok drugiego. Albo: Stoimy stłoczeni, jeden obok drugiego. Może też być: Stoimy, stłoczeni, jeden obok drugiego. Różnice są subtelne, ale są.

Słyszę ospały ruch tłoków

Hmm.

coś zaciemnia wizję

Wizję?

wnętrze wagonu zdaje się ogarniać czarny mróz pokrywający całą powierzchnię

… wut? Najlepsze, co umiem wymyślić: wnętrze wagonu zdaje się pokrywać czarnym szronem.

jak oznajmia plakietka na jego piersi.

Bardziej głosi, ale wyjdzie rym.

nie potrafię znaleźć

Nie mogę znaleźć. "Mogę" i "potrafię" to nie do końca to samo.

są jak żywy ocean strachu i pasywności

… wut.

żeby stąd wyskoczyć

"Stąd" zbędne.

łapie mnie mocno za dłoń

Za rękę.

mała dziewczyna

Mylące troszkę. Lepiej: drobna.

Patrzę na nią, czując jak gula przerażenia rośnie w gardle.

Hmmmm.

Chcę powiedzieć mu

Chcę mu powiedzieć.

bilet, na którym jest to samo zdanie, które przekazała mi żonglująca kobieta

Trochę źle to brzmi (czekam na resztę fantastów :D).

stanął w długiej linii, którą tworzą nowo przybyli podróżujący.

Może: stanął w długiej linii, z innymi nowymi pasażerami.

choć nikt jej nie organizuje, ustawiamy się jedno za drugim, jakby prowadziła nas niewidzialna siła

Nadnaturalność kolejki (ogonka, nie pociągu) szarpie moim zawieszeniem niewiary.

białymi obrusami, uroczystymi czarnymi różami

Obrusy nie są różami.

miniatura naszego pociągu, jeżdżącego w kółko po niewidzialnych torach

To miniatura jeździ w kółko, czy pociąg?

kierownik pociągu w odświętnym stroju

Lepiej się parsuje: odświętnie ubrany kierownik pociągu.

Gdy w końcu dochodzę przed kierpocia, zauważam, że to faktycznie specjalny strój, połączenie ubrania kolejowego urzędnika i kapłana jakiejś nieznanej religii.

Hmmmmmmmm. Gdy w końcu staję przed nim, zauważam, że strój kierownika stanowi połączenie kolejowego munduru i szat kapłana jakiejś nieznanej religii. Ale dalej niewiele mi to mówi.

Podaje mały listek węglowy

… w sumie czarna msza pasuje do tego pociągu.

barwi jamę ustną i zęby

To nie reklama pasty. Wystarczy: barwi zęby.

Gdy to robię, spływa na niego złota kropla oleju

Hmmmmmmmm. Co tu jest podmiotem?

, jakby niósł w sobie wielki ładunek mocy.

Zaufaj czytelnikowi i wytnij to.

patrzy na mnie dziwnym wzrokiem

Patrzy na mnie dziwnie. Porada "nie nadużywaj przysłówków" nie oznacza, że przysłówki są be – oznacza, że trzeba pokazywać, nie zapewniać.

patrzę za smugę zmieniającego się krajobrazu za oknem

…?

Może przyjęliśmy jej fragment i jesteśmy w tym wszystkim razem?

Hmm. Trochę to oczywiste.

Zdawało się, że cug rozpędzał się do granic nieskończoności.

C.t., nadmiar "się": Cug jakby rozpędzał się do granic nieskończoności.

unosił się w powietrzu wznoszony

Powtórzenie: frunął w powietrzu, wznoszony.

miałem wrażenie, że też gapią się zaczarowani niewiarygodnym pędem

Miałem wrażenie, że też się gapią, zaczarowani niewiarygodnym pędem.

Chyba tak jak ja, od dawna marzyli o zmianie

Chyba, tak, jak ja, od dawna marzyli o zmianie.

ta potrzeba ciągłości pozostawała głęboko w każdym z nas

…?

nawet taki introwertyk jak ja

Nawet taki introwertyk, jak ja.

odnajduję się w ciszy z mężczyzną

Hmm.

Zdaje się bowiem, że ma miejsce jakaś forma jednomyślności

Hmmmmmmmm.

Rozważanie przerywa nagłe zatrzymanie pociągu.

Rym: Rozważania przerywa nagłe zatrzymanie się pociągu.

Patrzę na zewnątrz i orientuję się, że to nie jest żadne ze znanych mi miejsc.

Nie po polsku: Patrzę na zewnątrz i orientuję się, że to nie znam tego miejsca.

Że to nawet nie jest znana mi planeta.

Że nie znam tej planety.

Horyzont jest gęsty

Jak, u licha ciężkiego, linia (horyzontu) może być gęsta?

Biegają po nich małe gryzonie przypominające wiewiórki.

I bohater to widzi, chociaż są na horyzoncie? (Swoją drogą, ładna planeta.)

Matka z dziećmi z końca wagonu wstaje.

Jaśniej: Na końcu wagonu wstaje matka z dziećmi.

gdy wychodzą, następuje metamorfoza i cała rodzina zamienia się w małe ssakopodobne stworzenia

Gdy wysiadają. Mógłbyś opisać tę metamorfozę.

Biegną szybko, znikając w gąszczu

Imiesłów nie oznacza przyczyny, tylko jednoczesność: Biegną szybko, znikają w gąszczu.

, pozostawiając nas wszystkich w osłupieniu.

Dlaczego?

Na kolejnej stacji, Julia

Tu bez przecinka.

wychodzi i zamienia się w wielki ciągnący się po horyzont organizm

Wysiada i zamienia się w wielki, ciągnący się po horyzont organizm. Czyli co?

Gdy tylko wypełnia sobą przestrzeń, oblatuje ją stado żółtych ptaków

Ale całą przestrzeń?

nie wiem skąd, ale jestem o tym przekonany

Frazeologia: nie wiem skąd, ale wiem o tym na pewno.

jej drobne części

Mmmmm…

miał najbardziej przerażone oczy z nas wszystkich

Antropomorfizujesz oczy.

pod wpływem zaśpiewu

Może: Do melodii zaśpiewu? Poruszane zaśpiewem?

trawa niesiona letnim wiatrem

Jeśli coś jest niesione wiatrem, to leci na wietrze, a trawa tylko faluje.

traci ciało na rzecz wiecznej powłoki

To znaczy, że oddaje ciało tej powłoce… https://wsjp.pl/haslo/podglad/46465/na-rzecz

Tańczy do pieśni

Tańczy w rytm pieśni.

widzimy jak jego nie-twarz, rozświetla

Przecinki: widzimy, jak jego nie-twarz rozświetla.

To być może najpiękniejsza rzecz, jaką widzieliśmy.

Anglicyzm: To być może najpiękniejsze, co w życiu widzieliśmy.

Wiemy to, bo wie to pociąg.

Wiemy o tym, bo wie o tym pociąg.

Co stanie się ze mną?

Co się stanie ze mną?

Jednak są też momenty, które przepełniają nasze serca trwogą, bo są tu też beznadziejne przypadki.

Hmm. Jednak są też momenty, które przepełniają nasze serca trwogą, bo mamy i beznadziejne przypadki.

którzy weszli do pociągu

Wsiedli.

unosząc palcem jej podbródek, tak by na niego spojrzała.

Hmmm.

Grot sięga dłonią do kieszeni

A czym innym ma sięgać?

stroboskopowym, karmazynowym światłem

Przecinek zbędny.

a ona sama opada z sił

Opadanie z sił to raczej stopniowy proces.

nitki, na których poruszała się niczym marionetka

Może: nitki, na których wisiała niczym marionetka?

Konduktor bierze jej dłoń i ciągnie za sobą.

To brzmi tak, jakby jej urwał rękę…

Nie wiadomo czy milczymy

Nie wiadomo, czy milczymy.

przystankach, które usuwają z głowy przykre wspomnienia

Mmmm…

I choć te są całkiem zwyczajne, wydają się jeszcze bardziej niezwykłe.

Zwyczajne?

Stogryn, mój cichy kompan wysiada

Wtrącenie: Stogryn, mój cichy kompan, wysiada.

Macham mu dłonią

Wystarczy: Macham mu.

wychodząc sam

Wysiadając. Ze środka transportu zawsze się wysiada.

Zauważam, że materializuje się, niczym jakaś zjawa, albo duch.

 Zauważam, że materializuje się, niczym zjawa albo duch.

jeździ podobno pociągiem od lat

Aliteracja: jeździ podobno od lat.

nie potrafiąc znaleźć celu i wysiąść, na którejkolwiek ze stacji.

Niezdolna odnaleźć celu i wysiąść na żadnej stacji.

jeszcze na chwilę

Przez chwilę.

Chwytam ją za dłoń

Za rękę.

podchodzi do niej, bierze jej torebkę

"Niej" można wyciąć.

w stroboskopowym szkarłacie, płynącym od narzędzia.

"Płynącym" zupełnie rozwala mi tu obraz.

kiwa mi głową z uznaniem

Z uznaniem kiwa głową.

to nie mnie gdzieś teraz prowadzi w nieznane?

To nie mnie teraz prowadzi, gdzieś w nieznane?

Nie wiadomo skąd wiem

Nie wiadomo, skąd, wiem.

delikatny dotyk.

Mógłby być łagodny?

Przykłada palec wskazujący do ust, nakazując, bym zachował ciszę. Głową pokazuje, abym poszedł za nim.

Nie kombinuj: Kładzie palec na ustach i ruchem głowy każe mi iść za sobą.

Wstaję, idę najciszej jak to możliwe.

Wstaję, idę najciszej, jak mogę.

przechodzimy do przestrzeni między przedziałami

Aliteracja.

patrzę z wyczekiwaniem

Szyk: z wyczekiwaniem patrzę.

Uderzam z całych sił konduktora w głowę.

Szyk: Z całych sił uderzam konduktora w głowę.

Może nigdy wcześniej nikt, tak mocny jak ja, mu się nie postawił?

Może nigdy wcześniej nikt, nikt tak mocny, jak ja, mu się nie postawił?

Kolejny cios w brzuch powala na podłogę.

Kolejny cios w brzuch i padam na podłogę.

ja zasłaniam dłonią głowę

Co Ty z tymi dłońmi?: ja dłonią zasłaniam głowę.

Podnoszę przedmiot, na którego owalnej części momentalnie wyrastają haczykowate ostrza.

Hmmmmm.

gdy zwija się

Gdy się zwija.

Przez moment mam w głowie paniczny mętlik, ale nagle coś zdaje się go rozwiązywać albo rozcinać.

Pomieszane metafory – chaos nie jest węzłem.

Z piersi Grota zaczyna wypływać jakaś ulotna nić.

Pomieszane metafory – nici nie wypływają. Ale mogłaby się wysnuwać.

Przecinam nimi smugę wypływającą z konduktora, bo wydaje się to najnormalniejszą sprawą na świecie.

Hmmmmmm.

Jego bilet, bo też ma jakiś

Jego bilet, bo też ma

wpisuje

Literówka.

Po chwili wydaje się, jakby moje nazwisko było tam od zawsze.

Po chwili wygląda, jakby moje nazwisko było tam od zawsze.

To precyzyjne zadanie odwraca moją uwagę

To wymagające precyzji zadanie zajmuje całą moją uwagę.

powoli wchodząc w strukturę pociągu

Hmm?

pyta nagle przedmiot, co z niejasnych przyczyn, wcale mnie nie dziwi.

Ufaj czytelnikowi: pyta nagle przedmiot, a mnie to wcale nie dziwi.

z ciemności, z gwiazd, by odsyłać ludzi w piękno nicości

Rym.

Bo lepiej być martwym i korzystać w pełni z niebytu, niż mieszkać w żywej, bezcelowej masie.

To przeczy wszystkiemu, co dotąd zrozumiałam z tekstu…

Może z Grotem wiązała go jakaś forma obowiązkowości

…? https://sjp.pwn.pl/szukaj/obowi%C4%85zkowo%C5%9B%C4%87.html

jakby czytał moje myśli

Jakby czytał mi w myślach.

Rozmyślam o tym wszystkim jako nie do końca materialny obiekt.

Obiekty materialne i tak nie myślą.

mam swojego delikwenta

Mmmm…

wsiadł niedawno do pociągu

Szyk: wsiadł do pociągu niedawno.

jest jakiś nowy konduktor

"Jakiś" można wyciąć.

raniąc lekko skórę

Lepiej: lekko raniąc skórę.

Podoba mi się mieszanina lęku i podziwu, osiadająca w oczach pasażerów na mój widok.

… "osiadająca"?

która nigdzie nie prowadzi

Donikąd.

potem pada na ziemię, zamieniając się w niebieskawą mgiełkę

Hmm. Naraz?

Uśmiech nie schodzi z mej astralnej twarzy.

Hmmm.

wstaje pewny swego losu

Wstaje, pewny swego losu.

Na jego twarzy zdaje się wykwitać wielki uśmiech.

Hmm. Zdaje się?

Biega po izbie wolny

Biega po izbie, wolny.

Zalewa go wspaniałe uczucie prostego i jednostajnego imperatywu.

https://sjp.pwn.pl/szukaj/imperatyw.html ? Pomijając wszystko, to nie uczucie…

wcale nie podoba mi się

Szyk: wcale mi się nie podoba.

wychodzą z pociągu

Wysiadają.

Nieistnienie jest zbyt piękne by obdarowywać

Nieistnienie jest zbyt piękne, by obdarowywać.

każdy winien dostać szansę

Powinien.

prosi mnie o łaskę

"Mnie" można skasować, chyba że chcesz podkreślić, że Józef prosi narratora.

Wiem to, bo pociąg to wie

Wiem, bo pociąg wie.

tworzenia nieistniejących cyfrowych obrazów

…?

więc chcę jeszcze i decyduję się ukrócić jeszcze jedną przyszłość.

Dwa razy "jeszcze".

Trafia na fałszującą diwę operową

Idiom: (los) pada na fałszującą…

które potrafią odczytać jedynie pasję

Hmmm?

W końcu mogłaby robić to, co kocha i być podziwiana.

Wtrącenie: W końcu mogłaby robić to, co kocha, i być podziwiana.

smuga przeznaczenia jest ukrócona

Przecięta chyba?

Gdy jej dusza blaknie w wagonach słychać wycie

Chyba: Gdy jej dusza blaknie, w wagonach słychać wycie.

przerywać jest najsłodziej

Szyk: najsłodziej jest przerywać.

pociąg orientuje się, że coś się zmienia.

Hmm.

wyraźnie jej jasną nitkę przeznaczenia

Lepiej: wyraźnie jasną nitkę jej przeznaczenia.

twarz zdaje się spływać po czaszce

Yyy…

przeczuwasz jak ja

Przeczuwasz, jak ja.

Jej ciało znika, momentalnie wnikając w strukturę pociągu.

Może: Jej ciało znika, momentalnie wtapia się w strukturę pociągu.

Przecież tutaj, w jedności z maszyną, już nie mogą popełnić błędu.

Może: teraz?

Rozpływam się, wchodząc w poziom astralny.

Hmmm.

wiecznie ruszające się robaki.

Poruszające.

odpowiadam mu

"Mu" można wyciąć.

łapie mnie za fraki

Za frak.

– Czy na pewno tego chcemy? – pyta narzędzie.

O, nie, nawet w zaświatach produkcja Microsoftu XD

Zaczyna obracać się

Zaczyna się obracać.

wypycham z całych sił na zewnątrz

Szyk: z całych sił wypycham na zewnątrz.

porusza się na oparach naszych niedoli, pożera nasze porażki i przegrane życia.

Porusza się na torach, a Tobie chyba idzie o paliwo.

I nagle zdaję sobie sprawę z bardzo ważnej rzeczy.

Anglicyzm: I nagle zdaję sobie sprawę z czegoś bardzo ważnego.

tych, których pozostawiliśmy.

Lepiej: tych, których zostawiliśmy za sobą.

aby podróżował w tę stronę

Żeby. "Żeby" i "aby" to nie do końca to samo.

To miłe i przerażające zarazem.

Hmm.

Teraz siedzi skulony pod wygiętą nienaturalnie skałą z podkulonymi nogami i twarzą skrytą w dłoniach.

Od kiedy skały mają nogi?

Jego ciało drga, jakby płakał.

Może: drży.

to żadne miejsce i czas już cię więcej nie złożą.

Mmm, to nie miejsce i czas składają, chyba.

Życie, jakby nie było wspaniałe, jest jednak najokrutniejszą ze znanych praktyk.

… co to jest "praktyka"? https://wsjp.pl/haslo/podglad/4774/praktyka

Nie uznaje płaczu, bo jak cię nie ma, to nie uronisz żadnej łzy.

A wiesz, co jest najsmutniejsze? Że ludzie, którzy powinni ten tekst przeczytać, nawet, jeśli przeczytają, to nie zobaczą w nim siebie. Nie dlatego, że coś jest nie tak z tekstem, tylko z nimi.

To oczywiste co muszę teraz zrobić.

To oczywiste, co muszę teraz zrobić.

ja z każdym metrem robię się coraz cieńszy

"Coraz" nie wstawiamy do tej konstrukcji, bo nic nie wnosi.

wyciera łzy ze swej jaśniejącej twarzy.

A z czyjej twarzy ma wycierać?

Jego smuga przyszłości jest twarda, niczym badyl, niespecjalnie to idzie.

Smuga jego przyszłości jest twarda niczym badyl, niespecjalnie to idzie.

Przeznaczenie Jarka jest przecięte

Hmm.

wiem co robić

Wiem, co robić.

Nawet jeśli są jaśni i uśmiechnięci, to wszyscy wiemy przecież, jak skończą.

Hmmm.

skupionym na szyciu z wyciągniętym językiem

Szyk: z wyciągniętym językiem skupionym na szyciu.

ma wystarczająco dużo honoru

Ma dość honoru; albo: ma tyle honoru.

przed przecięciem

Aliteracja.

zasysa, wklepując

Naraz?

jak po dobrze wykonanym zadaniu.

Anglicyzm. On przecież uważa, że właśnie dobrze wykonał zadanie.

nie mogą trwać tak bezsensownie w istnieniu.

A nie przypadkiem: nie mogą tak bezsensownie trwać w istnieniu.

najlepszym co ich spotkało.

Najlepszym, co ich spotkało.

rakiem toczącym chorobą organizm

Wybierz jedno: rakiem toczącym organizm; albo: chorobą toczącą organizm.

Nie wiedzą jakim dobrym jestem kompanem.

Nie wiedzą, jakim jestem dobrym kompanem; albo: Nie wiedzą, jak dobry ze mnie kompan.

potem nakazuje każdemu mnie atakować

Hmmm.

Mężczyźni, kobiety i dzieci wszyscy słuchają

Mężczyźni, kobiety i dzieci, wszyscy słuchają. Tutaj przecinek jest potrzebny, bo podmiotem są "wszyscy", a "mężczyźni, kobiety i dzieci" to dookreślenie.

Stal jest chłodna i ostra

Tylko chłodna? Nie zimna?

tłum odpuszcza, robiąc wokół mnie okrąg.

Osłabiasz efekt kolokwializmem: tłum odstępuje, staje kręgiem wokół mnie.

Zapominają jednak o tym, że nie można zabić czegoś

Nadmiar słów osłabia efekt: Zapominają, że nie można zabić czegoś.

Może martwe było już od urodzenia, a teraz, w nieistnieniu, pierwszy raz żyje i triumfuje.

Może martwe już się urodziło, a teraz, w nieistnieniu, po raz pierwszy żyje i triumfuje.

upiorny duch

Hmm.

Wskazówka haslera zaczyna obracać się jak szalona, sugerując, że osiągamy jakieś zawrotne prędkości.

Wzmocniłabym trochę: Wskazówka haslera zaczyna wirować jak szalona, sugerując, że osiągamy zawrotną prędkość.

– Przecież koła się nie obracają – wtóruje trzeci.

Wtóruje im trzeci.

Krzyki robią swoje i za chwilę wszyscy panikują.

Kolokwializmy psują efekt: Krzyki robią swoje i po chwili wszyscy panikują.

Każde życie, które wysłałem w niebyt, jest teraz mną, tworząc wielkiego astralnego potwora.

Mmm. Może: Każde życie, które wysłałem w niebyt, jest teraz mną, wielkim astralnym potworem.

Wchodzę w strukturę pociągu

Mam dzisiaj spóźniony refleks, ale ta "struktura" zdecydowanie dałaby się zastąpić czymś lepszym. W całym tekście.

lecimy niemal, płyniemy w przestworzach

Hmmm.

torach mych myśli

Hmmm.

Majstrujemy przy myślach, tkamy wielkie lęki. Popychamy tam, gdzie wcale nikt nie chce iść.

Dobrze wiedzieć, kogo za to winić…

 

Łuuu… Dobre. Odjazdowe jak regionalny z Pruszcza, niewypolerowane tu i ówdzie, ale z atmosferą i cenną myślą. Dobre.

W sumie po tym opowiadaniu możesz już pomyśleć o sekcie.

XD

pisałeś, że nie wiesz, czym jest weird fiction, a tu widzę, że ten gatunek wychodzi Ci świetnie!

Nie trzeba wiedzieć, czym coś jest, żeby to zrobić ;)

jakbyś w horrorowy sposób pisał o jeździe na gapę i kontroli biletów ;)

No, bo oni wszyscy trochę na gapę w życiu, nie? :D

Wydawać by się mogło, że pojawi się więcej silnych chłopaków i dziewczyn chętnych spróbować się z konduktorem ;)

Może się jeszcze pojawią… ;)

Przynajmniej tak mu powiedział lizak :).

Coś mi się zdaje, że ten lizak niekoniecznie musi słuchać rozkazów pociągu.

Opowiadanie, choć mocno przygnębiające – jak wszystko, co traktuje o sprawach ostatecznych

Sprawy ostateczne – przygnębiające? Bez przesady ("Liść, dzieło Niggle'a").

Życie nie ma liczby mnogiej.

I nie ono jedno. Życie, ryzyko, polityka i podobne abstrakty pluralizują się w angielszczyźnie (czemu? Nie wiem, ale tak jest), choć to nielogiczne. Kalkowanie tego na nasz język uważam za przejaw lenistwa tłumaczy.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Na kolejnej stacji, Julia, dziewczyna o przerażonych oczach

Jarek, facet, który miał najbardziej przerażone oczy z nas wszystkich,

Sporo tych przerażonych oczu ;)

Sympatyczne :)

Przynoszę radość :)

Hej Tarnino

O kurcze! Dzięki piękne za tak wyczerpującą analizę tekstu. Do poprawek przysiądę jak tylko znajdę trochę więcej czasu.

Na razie kłaniam się nisko i ślicznie dziękuję! :)

 

Cześć Anet

Dziękuję i Tobie za wizytę i przeczytanie. Cieszę się, że sympatyczne i postaram się zmniejszyć niebawem ilość przerażonych oczu :)

 

Pozdrawiam!

heart

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Tekst robi wrażenie.

Interesująca przemiana głównego bohatera. Z jednej strony pierwszy krok jest wyraźny, a jednak zachowujesz stopniowość.

Światotwórstwo prima sort. I to niejeden raz.

Taki psychopatyczny bóg jest przerażający. Ale z drugiej strony… Które z bóstw było zawsze miłe? Nawet boginie miłości potrafiły zachowywać się jak wredne suki.

Jakiś czas zastanawiałam się, co jest metaforą czego, co jakim symbolem. W końcu przestałam i dałam się porwać tekstowi. I nie żałuję.

Będę na TAK, czyli.

Babska logika rządzi!

Hej! 

Początek kojarzy mi się z piosenką „High Hopes” Pink Floydów, głównie przez samą melodię, jakoś by mi pasowała tutaj. Ale to takie luźne skojarzenie, poza tym wstęp bardzo mi się podoba. 

 

w jego klapie

w sensie stamtąd wystaje, czy miała być przypięta na klapie? 

 

w całej twarzy

Hm, w twarzy? Może na podniebieniu albo jakoś inaczej to ubrać w słowa? 

 

Czuć tutaj ducha obłędni, ale ja tam lubię takie klimaty. Jedynie co to mam wrażenie takich poszatkowanych scenek, które nie do końca łączą się w całość. Jakby ktoś nagrał kilka ujęć i połączył, ale na razie nie montował w sensowną całość. Może też tak ma być, albo mi coś umyka, choć z drugiej strony językowo czyta się bardzo dobrze. 

 

maszynisty z jakimiś napisami

Potrzebne „jakimiś”? 

 

Mniej więcej w połowie fabuła stabilizuje się, obrazy są mniej szalone, mocniej osadzone w świecie, który tworzysz. Grot staje się nieodłącznym elementem układanki, bohater patrzy na przemiany innych, sam nie jest pewny swojego losu. Można gdybać: czyściec? Droga przez zaświaty? Pociąg na innej planecie? Wciągnęłam się. 

 

Zabicie Grota i rozmowa z lizakiem – masz takie fajne, szalone pomysły, które są dziwne, ale jednocześnie osadzone w fabule, jakby to wszystko było tam normą. ;) 

 

Na plus, że bohater też myśli chwilę, gdzie jest – czyściec, czwarty wymiar, w sumie nieważne. I dobrze to obrazuje jego naturę i łamanie zasad plus czerpanie sadystycznej przyjemności z cierpienia, w „Black Mirror” był podobny motyw, też fajnie pokazany. 

 

Trochę przeszkadzała mi tu przewidywalność: bohater stał się maniakiem przerywania przeznaczenia, rósł w siłę, aż stał się wszechmocnym bogiem. Może przypadek, ale kiedy zaczął pozwalać sobie na coraz więcej, czułam, że rozwiązania mogą być właśnie takie: ktoś go pokona/stanie się bogiem/wykolei pociąg. Więc żadne by mnie nie zaskoczyło i tu tak samo. Trochę też jestem anty przy czytaniu superbohaterów, więc nie bierz tego za wielki zarzut, po prostu dość często wywracam oczami, kiedy bohater ze zwykłej postaci staje się niemal bogiem. Takich filmów/opowiadań było sporo. 

 

Ale oczywiście czytało się bardzo dobrze, przy takim stylu ciężko, żeby było inaczej. 

 

Pozdrawiam, 

Ananke

 

Hej Tarnino

 

Melduję, że dokonałem pierwszego etapu poprawek i tekst na pewno na tym dużo zyskał.

Co do tych, których nie wprowadziłem będę się zastanawiał na co je zamienić i jak to usprawnić.

Dzięki jeszcze raz serdecznie za pomoc, cieszę się, że uznałaś opowiadanie za dobre :)

 

No, bo oni wszyscy trochę na gapę w życiu, nie? :D

Ano :)

 

Cześć Finklo

 

Fajnie, że tekst robi wrażenie. Ano wiadomo bogowie dosyć często nie są za fajni. Z drugiej strony jakby człowiek miał tyle władzy co oni, to czy faktycznie były w stanie zachowywać się moralnie?

Super, że dałaś się porwać tekstowi :)

Będę na TAK, czyli.

Bardzo się cieszę!

Dziękuję za przeczytanie tekstu i komentarz :)

 

Witaj Ananke

 

Cieszę się, że chociaż otarłem się o taki fajny utwór PF :)

To na pewno są scenki, zresztą ja właściwie piszę bardziej filmowo, niż pisarsko. W głowie mam film, obrazy, scenki i je opowiadam :) Myślę, że nic Ci nie umyka to raczej ja nie dowiozłem :)

Rozumiem, że przewidywalność może się nie podobać, a już zostanie przez bohatera bogiem (lub jakąś jego formą) to jakiś tam klasyk :)

Fajnie że chociaż przez chwilę się wciągnęłaś i że styl Ci odpowiadał.

Uwagi uwzględniłem.

Dzięki piękne za pozostawienie swojej opinii :)

 

Pozdrawiam!

heart

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

zresztą ja właściwie piszę bardziej filmowo, niż pisarsko

Opisy masz takie, że nie zawsze mogę się zgodzić. :) W sensie – bardzo dobre, nie suche jak na film (scenariusz). ;)

 

a już zostanie przez bohatera bogiem

Trochę tego było, więc to pewnie kwestia zmęczenia takimi rozwiązaniami.

 

Fajnie że chociaż przez chwilę się wciągnęłaś i że styl Ci odpowiadał.

Twój styl to mi bardzo odpowiada, także cieszę się, że brałeś udział w konkursie. ;)

 

Pozdrawiam,

Ananke

Opisy masz takie, że nie zawsze mogę się zgodzić. :) W sensie – bardzo dobre, nie suche jak na film (scenariusz). ;)

 

Dzięki i cieszę się bardzo, że styl Ci odpowiada.

Pozdrawiam również :)

Na wielki plus – podoba mi się tworzony świat. Jest wierd, ale zarazem kapkę znajomy, balansujący na niezrozumiałym dla mnie. Lubię takie uczucie.

Tempo i prowadzenie bohatera też definitywnie na plus.

Językowo też czytało się miło.

Ogółem: koncert fajerwerkow na plus :)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Hej NoWhereMan

Dzięki wielkie za przeczytanie i komentarz :)

Cieszę się, że kilka rzeczy jest na plus, a szczególnie koncert fajerwerków :)

Pozdrawiam!

No, to jest weird pełną gębą, wydaje mi się, że świetnie czujesz ten gatunek. To nie tak, że w tym tekście jest sporo dziwności, on sam jest jedną wielką dziwnością i chyba o to chodzi. Co ważne – Twoja wizja, mimo wszystko, jest klarowna i spójna, co dla mnie (choć może nie dla wszystkich) stanowi wielką zaletę. Stacje, na których wysiadali podróżni, przemiana głównego bohatera, morderczy lizak, natura samego pociągu – każdy z tych motywów mi się podobał, składa się to wszystko na bardzo udany tekst.

Pozdrawiam!

Hej Adamie

Dzięki wielkie za komentarz i przeczytanie.

Cieszę się, że mimo dużego stężenia weirdu jakoś to wszystko zagrało i tekst uznałeś za udany :)

Pozdrawiam! 

Siema!

 

Ufamy jednak w jej wyroki.

Ufamy jednak jej wyrokom?

 

Przegryza bilet długim kłem i zwraca mi. Potem klepie po twarzy ciepłą, mokrą dłonią i pokazuje, bym stanął w długiej linii, z innymi nowymi pasażerami.

Brzydko to brzmi, Edwardzie. Może lepiej w taki deseń: Nim zwraca mi bilet, przegryza go długim kłem. Pomyśl nad tym :)

 

W końcu wchodzimy do przedziału na czole cugu

Chopie, po ślonsku mi tu bydziesz szprechoł? ;)

 

Podaje mały listek węglowy, czarną hostię, którą przyjmuję do ust. Czuję, jak rozpływa się na języku, jak osiada na podniebieniu. Mam wrażenie, że barwi jamę ustną i zęby na czarno, ale boję się sprawdzić.

Usunąłbym pogrubione, bo z dalszej części wynika jak i gdzie ją przyjmuje, a poza tym krzywo to brzmi.

 

Kierownik-kapłan wyciąga małą, złotą oliwiarkę i nakazuje wyciągnąć język. Gdy to robię, z olejarki spływa na niego złota kropla oleju, który rozchodzi się po ciele ciepłem, drżeniem, dygotem.

Powtórzenie – drugie zmieniłbym na “wysunąć”. Podkreślone: rozlewa się?

 

A gdy patrzę za smugę zmieniającego się krajobrazu za oknem, wiem, że faktycznie nie ma już stąd ucieczki.

A nie “na”?

 

Rozważania przerywa nagłe zatrzymanie się pociągu. Patrzę na zewnątrz i orientuję się, że to nie znam tego miejsca.

Może “postój”? No i jedno słowo za dużo się wkradło do drugiego zdania.

 

Jarek, facet, któremu strach wybałuszał oczy z nas wszystkich, wysiada w miejscu, gdzie duchy tańczą do melodii zaśpiewu szalonego boga, niczym trawa falująca z podmuchem letniego wiatru.

Cyba brakuje w tym zdaniu jakiegoś słowa…

 

Nie wiadomo, skąd, wiem, że narzędzie maszynisty jest ciężkie i twarde jak obuch młotka.

Coś z tym zdaniem jest nie teges.

 

Zalewa go wspaniała prostego i jednostajnego imperatywu.

W tym też.

 

– Przerżnęliśmy semafor! – wrzeszczy jeden z sokistów. Inny doskakuje do ręcznego hamulca i pociąga z całych sił, ale nic to nie daje. Ktoś dmie z całych sił w gwizdek.

Brzydko to wygląda.

 

Z opinią przyjdę później :)

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Hej Outta

 

Dzięki serdeczne za przeczytanie i sugestie. Wszystko poprawiłem :)

 

Chopie, po ślonsku mi tu bydziesz szprechoł? ;)

Hehe No trudno zostawiam tego cuga :)

 

Z opinią przyjdę później :)

Super. To czekam :)

 

Pozdrawiam!

Może lepiej w taki deseń: Nim zwraca mi bilet, przegryza go długim kłem.

Jak już, to "nim zwróci".

heart

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Chyba faktycznie jest lepiej. Dzięki piękne Tarnino!

heart

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

To była niezwykła przejażdżka pociągiem. Zacznę od tego, że uwielbiam teksty napisane w czasie teraźniejszym, uważam, że do niektórych gatunków pasuje to idealnie. Do tego krótkie sceny, co sprawiało, że niemal czułam ten pęd pociągu. Gdy zaczęłam czytać, to opowiadanie wciągnęło mnie bez reszty. Jednocześnie zastanawiałam się, w którym kierunku to wszystko skręci. Grupa straceńców bez przyszłości, czekająca na pociąg do lepszego świata, dziwny pociąg, który nie ma rozkładu, to jest coś, co od razy przykuwa uwagę. Nie przeszkadzało mi, że nie znam bohatera, nie wiem, na czym naprawdę polegała jego porażka i co doprowadziło go do pociągu.

Lubię sobie czasem, a właściwie zawsze, poanalizować, więc zastanawiam się, co kierowało Julią, że jej szczęśliwy świat akurat tak wyglądał. Doszłam do wniosku, że mogła pragnąć czuć się potrzebna, wręcz niezbędna. Patrząc z dystansu, jest to makabryczne, ptaki rozdziobujące ciało, a jednak ona jest szczęśliwa. Nieco mniej poważnie, to może analogicznie jak, niespełniona diwa, Julia była niedocenioną kucharką. I takie rzeczy działy się w mojej głowie, gdy czytałam ;)

Przez moment myślałam, że cała historia będzie tylko opisem kolejnych stacji, aż bohater dotrze do celu, ależ się pomyliłam. On nie tylko nie dotarł do celu, ale zawładnął pociągiem. I tu mam lekki niedosyt, bo dla mnie żądza bohatera, żeby przecinać nici z przyszłością, pojawiła się zbyt nagle, tak jakby nie zdążył się rozsmakować w ich przecinaniu, nie zdążył zauważyć, że te słabe nici już mu nie wystarczają. Oczywiście moja pierwsza myśl jest taka, że to lizak stał za wszystkim, że zabicie Grota było mu na rękę (albo na to, co mają lizaki, nóżkę, trzonek), może pomógł bohaterowi przejąć władzę, wyczuł w nim odpowiednie cechy, co zresztą mów wprost. Poza tym powiedział, że nie wolno przecinać mocnych nici, ale gdy bohater to robi, to jakoś lizak nie protestuje. No to przypadkowe zahaczenie o ścianę, gdy wypadł z ręki Grota, taki podejrzanie szczęśliwy traf. To zdecydowanie zły lizak był.

Zakończenie jest otwarte i chyba był to najlepszy wybór, bo alternatywą mogłoby być zatrzymanie bohatera albo zniszczenie świata, skoro pociąg był w centrum rzeczywistości. Przyszła mi też do głowy inna myśl. Może tak naprawdę bohater wysiadł, tylko tego nie zauważył i to, co się wydarzyło było jego pełnią szczęścia. Przecież tego pragnął, dało mu to radość.

Dziękuję, Edwardzie, za to opowiadanie, było wspaniałe :)

Hej Irmino

 

Dziękuję Ci pięknie za rozbudowany komentarz.

Cieszy mnie bardzo Twoja opinia i bardzo ciekawie czytać Twoje interpretacje oraz to co działo się w Twojej głowie podczas czytania :)

Interesujące rozważania nad naturą lizaka :). Faktycznie mogłem nie do końca dobrze umotywować przecinanie nici, ale super że zakończenie było w porządku (podoba mi się też Twoja jego interpretacja :))

 

Dzięki za przeczytanie!

 

Pozdrawiam!

Cześć!

W Twoich tekstach zawsze spodziewam się dobrze wyważonej mieszanki abstrakcji z powagą i tutaj również z tym mamy do czynienia. Wychodzisz z konceptu raczej smutnego – ludzi, którzy nie znaleźli swojego miejsca – żeby przeprowadzić czytelnika przez rząd szczęśliwych zakończeń – odnajdywania siebie w niespodziewanych światach – a ostatecznie i tak zaserwować mu makabrę. Ja tam nie wiem, czy to nie horror. Może nie taki o duchach, ale mamy potwory i złych ludzi, zjawiska nadprzyrodzone i jakiś niepokój. Horror psychologiczny jak znalazł.

Czytało się Twój tekst bardzo dobrze, niezmiennie pozazdraszczam zdolności zabawy językiem i wszystkich ładnych obrazków – wiewiórek kradnących pieśni czy ludzi tańczących do melodii szalonego boga. Nawet zwyczajność, jak mycie garów czy szycie, brzmi tu całkiem poetycko.

Jedyne do czego mogłabym się delikatnie przyczepić, to to, że przemiana bohatera jest tu jak najbardziej płynna, ale zgrzytała swoją dosłownością na etapie bójki z poprzednim konduktorem. Potem jednak wszystko zgrało się z nastrojem tekstu. Namalowałeś fajny kontrast pomiędzy tym, co mistyczne a tym, co w pełni rzeczywiste. Jak na przykład ludzie.

Bardzo udane opowiadanie i jak najbardziej jestem piórkowo na TAK.

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Cześć Verus

 

Dziękuję za przeczytanie i opinię.

Faktycznie chyba można to odczytać jako horror psychologiczny więc to trafna klasyfikacja :)

Cieszę się, że tekst się czytało dobrze i że obrazki się podobały :)

Rozumiem zgrzyt, że może to jest zbyt dosłowne, ale chyba nie byłem w stanie wymyślić nic lepszego.

Super, że mimo to uznałaś opowiadanie za udane i że piórkowo jesteś na TAK :)

 

Pozdrawiam!

Ech, w ogóle nie rozumiem sensu istnienia grozy i horrorów. Po cholerę nam to? Jakbyśmy, kurcze, nie mieli dość realnych problemów, musimy się jeszcze dobijać grozą w literaturze. W tego typu tekstach bohater traci wpływ na cokolwiek, bo światem rządzą siły będące poza zdolnością jego pojmowania czy możliwością przeciwstawienia się. Jest tylko liściem miotanym przez wiatr. Jedyne, co może zrobić to – jak w tym wypadku – opowiedzieć się po ciemnej stronie mocy, ale czy to jest zwycięstwo?

Dobra, ruszyło mnie, pomiotałeś mną trochę i wcale mi się to nie podobało. Ale opko jest dobrze napisane (choć zdrowo przesadziłeś z przymiotnikami), historia ma sens i na swój pokrętny sposób wciąga, a bohater jest wiarygodny. I w zasadzie fakt, że nie przepadam za gatunkiem, w piórkowym głosowaniu działa na Twoją korzyść, bo nie chciałabym, żeby moje subiektywne preferencje miały decydujący głos.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Cześć!

 

Nie wiem, czy jest to hor­ror, ale weird – imho – zde­cy­do­wa­nie (a ja, kur­cze, jakoś lubię te we­ir­dy) i jest to najmocniejszy punkt całości. Nie oceniasz, nie tłumaczysz, pokazujesz. Tłum ludzi na zakręcie, czekających na pociąg, który zabierze ich do… w drogę, w jakimś celu. Taki nowy początek, na który wszyscy liczą, zmiana, mająca przynieść radość, pokój ducha czy inne zbawienie. I bohater, o którym z początku niewiele można powiedzieć, bo też niczym szczególnym się ponad współpasażerów nie wyróżnia.

Pokazuje podróż oczami człowieka, który poznaje ten nowy świat i uczy się panujących zasad. Jest ciekaw, trochę zazdrości, nieco się boi, że sam nigdzie nie zagrzej miejsca. On czasu do czas pojawia się wzbudzający grozę konduktor, uzbrojony w lizak, który nawiązuje jakiegoś rodzaju kontakt z bohaterem. A później zaczyna się podbój: najpierw konduktor, potem kolejni pasażerowie, w końcu sam kierownik. Nie tłumaczysz, wciąż tylko pokazujesz, pozostawiając odbiór czytelnikowi i tu przyznam mam wiele tropów, trochę też brakuje mi interakcji z tajemniczym lizakiem, bo to taki trochę boskie narzędzie, wszechwładna enigma. Wachlarz interpretacji trochę się to zmienia w samej końcówce, kiedy bohater częściowo dzieli się swoim zamysłem, koncepcją. Nie jestem pewien, czy to wyszło, jak powinno, ale klimat ruchu (pociągu) pełniącego rolę szalonego, nieokiełznanego bóstwa wybrzmiewa i został bardzo przystępnie (jak na weird, jeśli można to tak nazwać) napisany.

Piórkowo będę na TAK, jest klimat, jest dziwnie, ruch i działanie lśnią nad ołtarzem.

 

2P dla Ciebie: Po­zdra­wiam i Powodzenia w konkursie!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Utwór nie był najłatwiejszy w lekturze, ale wrażenie zrobił, poniekąd wyłania się w pamięci z mgły licznych historii kolejowych. Po pierwsze, historia jest ciekawa w sensie fabularnym, opowiedziana malowniczo, gdzieniegdzie wręcz poetyckimi frazami. Po drugie, jako alegoria: śledzimy drogę bohatera od człowieka, który kolekcjonował niepowodzenia życiowe i żałośnie nadskakiwał konduktorowi, poprzez zdobycie pozycji dającej władzę niemal przypadkiem, w odruchowej walce o byt, aż w tym miejscu wykształca dziwaczne, niebezpieczne przekonania i krzywdzi otaczających go ludzi. Wydaje się, że podobną drogę przebyło w rzeczywistości wiele niesławnych postaci. Tekst byłby nawet lepszy, gdyby udało Ci się przekonująco pokazać to formułowanie poglądów, jako że od początku było widać, iż bohater nie ma kwalifikacji moralnych do dobrego sprawowania władzy, ale nic nie wskazywało, aby musiał koniecznie zostać doktrynerem myślącym w kategoriach wręcz religijnych. Lizak opowiadający o pięknie nicości tłumaczy to w warstwie fabuły, ale raczej nie w warstwie alegorii. Znakomitym zabiegiem był (moim zdaniem) powrót pociągu: przedstawienie niszczenia losów postaci, o których myśleliśmy, że odnalazły szczęście, pozwala czytelnikowi znacznie dobitniej odczuć opisywane zło.

Gdzie ja wyląduje?

Ogonek zeżarło.

Przekreślam jego imię i wypisuje długopisem swoje.

I tutaj.

Świta, samotna kobieta, wychodzi jako zupełnie inny człowiek.

Bardzo dobry przykład, dlaczego wtrącenia należy domykać z obu stron. Tutaj brak przecinka zmienia znaczenie, zdanie w podanej przez Ciebie formie wymaga zinterpretowania “świta” jako czasownika. Było to tym bardziej mylące, że przecież masz w tekście sporo takich naturalnie wplecionych opisów otoczenia. Mocno się zdziwiłem, odkrywając kilka linijek dalej, że to jednak imię bohaterki.

Leon Boroń, zatroskany mężczyzna, zamienia się w karalucha.

Jak poprzednio.

 

Przykrym dysonansem było dla mnie kilka przypadkowych fraz slangu kolejarskiego (kierpoć, przerżnęliśmy semafor, jedziemy na suwa), sprzecznych z używanym w całym opowiadaniu rejestrem polszczyzny, ale zdaję sobie sprawę, że wynikło to z założeń konkursu.

Jestem zdania, że utwór zasługuje na piórko.

Pozdrawiam ślimaczo!

Hej Irko

 

Ech, w ogóle nie rozumiem sensu istnienia grozy i horrorów

Jest teoria, że podobno dzięki nim lepiej można sobie radzić ze stresem i lękiem, ale nie wiem na ile jest to prawda.

Dobra, ruszyło mnie, pomiotałeś mną trochę i wcale mi się to nie podobało.

No to cieszę się, że ruszyło, ale zdecydowanie mniej, że jednak Ci się to nie podobało.

 

I w zasadzie fakt, że nie przepadam za gatunkiem, w piórkowym głosowaniu działa na Twoją korzyść, bo nie chciałabym, żeby moje subiektywne preferencje miały decydujący głos.

Bardzo doceniam takie obiektywne podejście. Ale zrozumiem też oczywiście jeśli nie dasz głosu na TAK bo to nie Twoja bajka i klimat/gatunek się nie podoba.

 

Fajnie, że uznałaś opowiadanie za dobrze napisane.

Dziękuje serdecznie za komentarz i przeczytanie!

 

Cześć Krarze

 

Dzięki wielkie!

No to czekam na komentarz :)

Ja chyba też lubiłem weirdy nawet jak nie wiedziałem kiedyś, że je czytam :)

 

Witam Ślimaku

 

Bardzo się cieszę, że utwór zrobił wrażenie i że historia jest ciekawa. Z pewnością mógłbym usprawnić tekst pokazaniem lepiej jak formułują się poglądy. Mogę się tłumaczyć limitem, ale to raczej moja nieudolność w tym elemencie, by lepiej to nakreślić.

Fajnie, że doceniłeś za to powrót pociągu i to co dzieje się później.

Faktycznie niedomknięte wtrącenie może utrudniać czytanie szczególnie gdy nazwisko może zmylić czytelnika co do treści. Poprawiłem to wraz z resztą wskazanych błędów, za które serdecznie dziękuję.

I może slang kolejowy faktycznie nie był takim dobrym pomysłem. Oczywiście konkurs o nim wspominał, ale jego być może niezbyt udane użycie jest tylko i wyłącznie moją winą.

Jestem zdania, że utwór zasługuje na piórko.

Bardzo się cieszę.

 

Dziękuję za przeczytanie i rozbudowaną opinię.

 

Pozdrawiam!

Bardzo dobry tekst. Fabuła wciąga od początku i nie puszcza do samego końca (może ostatnie dwa akapity trochę mi nie pasują – nie do końca lubię, kiedy skala wydarzeń tak eksploduje). Bardzo ciekawy bohater. Pomysłowość i wyobraźnia na niesamowitym poziomie. 

Cześć, jestem w końcu, kilka dni po lekturze :)

 

Trochę będę chwalil, a trochę też ponarzekam ;)

Zacznę może od pomysłu pociągu, który zbiera ludzi, szukających swojego miejsca, ponieważ życie nie szczędziło im razów. I nie jest to pomysł świeży, bo już nie raz się z czymś podobnym spotkałem, ale tutaj robotę robi fakt, że to nie cel jest ważny, ale sam proces ruchu i przystawania na kolejnych stacjach w drodze donikąd, do końca/początku bez końca i początku. Bardzo lubię w opowiadaniach zabieg, który pozwala mi obserwować etapy jakiegoś procesu, pozwalające pokazać bogactwo wyobraźni autora – z tego powodu lubię wariacje multiversalne marvela, tak przy okazji – a jednocześnie kierować mnie ku końcowi, jakiejś konkluzji. I to znalazłem u Ciebie w tych przystankach, na których na poszczególnych ludzi czekają ich wymarzone światy. I tak mnie prowadziłeś po wydarzeniach, po postojach, pokazywałeś też przy okazji realia jazdy tym pociągiem, a potem – kiedy myślałem nad tym, jaką stację zafundujesz bohaterowi – wprowadziłeś motyw, mówiący mi, że Grot przycodzi po jakimś czasie po tych, dla których nie ma wymarzonego miejsca. Podbiłeś stawkę, i to było dobre.

A teraz marudzenie: a potem protagonista zabija Grota, przejmuje lizak i zaczyna mu coraz bardziej odpie*dalać – do tego stopnia, że staje się jakimś pokręconym apostołem pustki, który sprzeciwia się temu, co jeszcze przed chwilą napawało go bogobojnym zachwytem. Za szybko, za mocno. Nic wcześniej nie wskazywało na fakt, że gość to socjopata, skłonny po uzyskaniu władzy pójść ścieżką chorej dyktatury, czerpiącej radość z niszczenia wszytskiego, nawet tego co już znalazło swoje miejsce, zostało w tyle. To byłby bardzo udany motyw, gdybyś mocniej podbudował protagonistę, albo od początku ukazał go, jako postać w której jest wiele gniewu i pretensji. Zbyt gwałtownie przeprowadziłeś bohatera z jasnej na ciemną stronę mocy.

Zakończenie jest w porządku, dostatecznie mocne, ale bez przesady, co jest dużym plusem, bo uważam, że w tekstach, w których bohater w narracji pierwszoosobowej egzaltuje się poprzez dumne stwierdzenia o samym sobie, łatwo można wpaść w patos lub/oraz śmieszność. Uniknąłeś tego, czego Ci gratuluję :)

Ogólnie ciekawe opowiadanie, myślę, że dostaniesz za nie piórko :)

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

 

PS. Jeszcze odnośnie Grabińskiego – inspiracje widać, jest tutaj to uwielbienie ruchu, są imiona zapożyczone z tekstów Grabińskiego, ale jest też weird i jakaś zbytnia dosłowność w malowanych wizjach. Na szczęście nie jestem jurorem w tym konkursie i to nie moja sprawa :) Powodzenia, Edwardzie, myślę, że masz spore szanse na podium :)

Known some call is air am

Hej Zygfrydzie

 

Cieszę się, że tekst uznałeś za dobry i że fabuła wciągnęła :) Nie jesteś pierwszy, który wspomina o zakończeniu, więc rozumiem, że może nie być do końca satysfakcjonująca. Fajnie, że doceniłeś pomysłowość :).

 

Dziękuję za przeczytanie i komentarz.

 

Cześć Outta

 

No tak ten motyw z ludźmi szukającymi swojego miejsca na pewno nie jest nowatorski, ale fajnie, że jakoś udało mi się go trochę odświeżyć kilkoma nowymi pomysłami i wpleść tam też jakiś cel, który do czegoś tą historię prowadził.

Fajnie, że zaskoczyłem Cię Grotem :)

Rozumiem ten zarzut, że trochę za szybko pojawia się ta przemiana. W pierwotnej wersji tekstu (przede wszystkim tej, którą miałem w głowie) bohater miał być jakimś kryminalistą, który ucieka przed swoją przeszłością. Ale porzuciłem ten pomysł, a może pewne rzeczy z tego oryginału zostały w głowie i tak to poszło. No nic, może następnym razem będzie lepiej, albo chociaż znajdę lepsze wytłumaczenie :)

Cieszę się, że końcówka jest w porządku :)

 

Co do Grabińskiego to faktycznie mogło mi się to udać w sposób umiarkowany. No ale stwierdziłem, że po prostu spróbuję się nim zainspirować i napisać to po swojemu :)

 

Dziękuję serdecznie za rozbudowany komentarz.

 

Pozdrawiam!

W pierwotnej wersji tekstu (przede wszystkim tej, którą miałem w głowie) bohater miał być jakimś kryminalistą, który ucieka przed swoją przeszłością.

No i to byłoby dostateczne podbudowanie postaci – tak myślę :)

 

Pozdro

Q

Known some call is air am

Outta

 

No pewnie tak. Niemniej jednak ostatnio za dużo u mnie było tych ludzi o socjopatycznych zapędach/przeszłości i chciałem inaczej. Ale chyba wyszło jak zwykle :)

 

Żongler

 

Witam Szanowną Jurorkę :)

 

Pozdrawiam!

U mnie prywatnie to jest polskie opowiadanie roku, jak na razie. Zagrało wszystko: pomysł, nastrój, postacie, dostosowanie narracji do konceptu opowiadania. Limit wykorzystany idealnie, jest wszystko, co powinno być, i nic w nadmiarze. Brawo. 

ninedin.home.blog

Hej Ninedin

Dziękuję pięknie za te słowa i wyróżnienie srebrem.

Jestem zaszczycony!

Pozdrawiam serdecznie! 

Coś się popsuło…

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

No, nijak nie widać tego, co wstawił MaSkrol. Ani w robocie nie widziałam, ani w domu.

Babska logika rządzi!

No faktycznie dziwnie to wygląda.

Komentarz najwidoczniej się wykoleił, że pozwolę sobie na taki suchar :)

 

EDIT: Co nie zmienia faktu, że witam serdecznie MaSkrola i dziękuję za przeczytanie tekstu :)

Wiem, że nie widać, ale zasadniczo podoba mi się to zwichrowanie rzeczywistości i całkiem tutaj pasuje. Bardziej, niż to co planowałem wstawić :P

Nie wiem, co wy tam robicie, obywatele, ale proszę tak dwuznacznie nie psuć portalu, bo zaraz plotki jakieś się pojawią…

 

 

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

No, my też nie wiemy, ale coś zrobiliśmy. Coś na miarę naszych możliwości.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Hej, Edwardzie.

Przeczytałem do momentu, kiedy główny bohater sam zmienił się w konduktora, dokładnie jakieś dwa, trzy akapity dalej. Później porzuciłem lekturę, choć sam się sobie dziwię, bo bardzo lubię metaforyczne teksty.

Być może metafor jest tutaj zbyt dużo, być może dlatego, że kolejne zdarzenia i światy, choć bardzo pomysłowe i obrazowe, prowadziły donikąd. Nie widziałem brzegu. Nie doczytałem jednak, więc może jakiś jest, ale coś w głębi mówi mi, że nie. Czuję, że płynąłeś tak, płynąłeś i nigdzie nie dopłynąłeś. A ja lubię jakiś koniec, nawet jeśli jest otwarty.

Ale fajnie było nacieszyć oko Twoimi pomysłami. Wyobraźnię masz, to trzeba docenić. :)

Pozdrawiam serdecznie.

 

Cześć, Edwardzie!

Świetnie napisany tekst. Jak już wsiadłam do tego pociągu to nawet nie zauważyłam kiedy dojechałam do końca, mimo, że to zupełnie nie moje klimaty. Bardzo płynnie i przyjemnie mi się czytało. Jedyna rzecz, która mi trochę nie pasowała to ten kawałek (w którym nawiasem mówiąc “bo” wydaje się zupełnie niepotrzebne):

 

Bo teraz widzę, że wszystko się porusza, podróżuje wokół pociągu, który jest nieruchomy. To centralny punkt świata, wokół którego obraca się rzeczywistość, to tu dzieje się cała magia.

Od tego momentu zaczęłam sobie ten świat właśnie tak wyobrażać, że pociąg stoi a świat się porusza. Nawet na początku mi to pasowało, ale w miarę postępu opowiadania, coraz mniej, a na końcu jak pociąg zaczął się rozpędzać “do nieprzytomności” to już w ogóle. Wiem, że to było tylko takie odczucie bohatera i na pewno nie zależało tego odbierać dosłownie, ale lepiej by mi się czytało bez sugestii, że pociąg był nieruchomy.

 

 

Ponieważ coś tam się znam na stronach, pewnie bardziej niż na opowiadaniach ;-) To dla ciekawych, wyjaśniam prawdopodobny powód dziwnego formatowania komentarza MaSkrola. Podejrzewam, że przy wrzucaniu obrazka dorzucił przypadkowo fragment kodu html, który został zinterpretowany przez stronę. Coś takiego powinno być zablokowane i zwykle świadczy o większej lub mniejszej luce w zabezpieczeniach. Można by sprawdzić jak duża jest dziura, ale nie będę tego robiła, bo dopiero tu przyszłam i nie chcę od razu dostać bana ;-)

Hej Darconie,

 

Dziękuję za przeczytanie i komentarz. Zdaję sobie sprawę, że wrzuciłem tam sporo i mogło się zdawać, że zmierza to donikąd. Na pocieszenie powiem Ci, że przed betą było tego jeszcze więcej :)

Cieszę się, że choć spodobało Ci się kilka pomysłów :)

Miło mi, że mnie odwiedziłeś.

 

Cześć Iyumi

Dziękuję za przeczytanie i komentarz. Cieszę się, że tekst się podobał. 

Od tego momentu zaczęłam sobie ten świat właśnie tak wyobrażać, że pociąg stoi a świat się porusza.

Tak masz rację, że to jedna z interpretacji bohatera. Czy jest prawdziwa to wiadomo rzecz względna bo tam się dużo dziwnych rzeczy działo :)

Podejrzewam, że przy wrzucaniu obrazka dorzucił przypadkowo fragment kodu html, który został zinterpretowany przez stronę.

Tutaj może napisać do administratorów strony, którzy są wymienieni w tym linku. Pewnie nie da się z tym nic zrobić i pewnie o tym wiedzą. Ale zawsze to informacja przekazana właściwym osobom :)

https://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/31375

 

Pozdrawiam serdecznie!

Świetnie się to czytało.

Odniosłem wrażenie, że przekaz mówił, że zawsze znajdzie się większy i gorszy skurwy… niż sam diabeł, to tylko kwestia czasu. Ale dlaczego na ziemi, to pewnie przez tą wolną wolę?

Hej Michale

 

Dziękuję za opinię. Cieszę się, że dobrze się czytało :)

 

Pozdrawiam!

Gyd myrning,

 

Jak się tłumaczy tytuł na polski? Bóg parujący maszyną? Bóg maszyny parowej?

 

Tak, jak każdy z nas.

→ Tak jak każdy z nas.

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Przecinek-przed-jak;16291.html

A najlepiej usunąć taka:

Jak każdy z nas.

 

Baczność sygnał! – wrzeszczy konduktor

Hę? Czemu baczność? Nigdy nie słyszałam, żeby konduktor tak wołał.

 

 

Chyba, tak, jak ja, od dawna marzyli o zmianie

→ Chyba, tak jak ja, od dawna marzyli o zmianie

 

Chociaż ja bym w ogóle przekształciła ten fragment:

→ Wyglądali, jakby od dawna marzyli o zmianie, ucieczce, o tym, że zostawią cały przeklęty świat i wszystkie grzechy daleko za sobą. Ja też o tym marzyłem.

 

Siedzimy w wielkim otwartym wagonie

→ Siedzimy w wielkim, otwartym wagonie

 

więc nawet taki introwertyk, jak ja

→ więc nawet taki introwertyk jak ja

Ech. Jeśli jak pełni funkcję porównawczą, to nie stawiamy przed nim przecinka.

 

Najmniejsze stworzonko ogląda się jeszcze na nas, a potem zjada piosenkę i rusza błyskawicznie przed siebie.

Hm. Mam bujną wyobraźnię, ale i tak nie potrafię sobie wyobrazić zjadania piosenki. Piosenka jest abstrakcyjna, niewidoczna, nie można widzieć, jak ktoś ją zjada. No chyba że jest spisana na papierze.

 

W mojej głowie, w naszych głowach rośnie jedno wielkie pytanie.

→ W mojej głowie, w naszych głowach, rośnie jedno wielkie pytanie: co się stanie ze mną?

 

Ludzie, którzy wsiedli do pociągu, ale nie odmienią swego losu, nie znajdą swojej stacji.

Czyli oni mają odmienić swój los podczas jazdy pociągiem? W jaki sposób?

 

starej pomarszczonej kobiety

→ starej, pomarszczonej kobiety

 

– Nie, proszę – błaga ona.

Po co ona? Dosłownie przed chwilą o niej pisałeś, zaimek jest zbędny.

 

że to nie mnie teraz prowadzi, gdzieś w nieznane?

→ że to nie mnie teraz prowadzi gdzieś w nieznane?

 

Wstaję, idę najciszej, jak mogę.

→ Wstaję, idę najciszej, jak potrafię.

Jakoś lepiej mi pasuje potrafię zamiast mogę.

 

jakby ktoś zapalił mi w głowie bardzo złą, ale jasną żarówkę

W jakim sensie złą?

Złą – niewłaściwą czy złą – złowrogą?

 

Może nigdy wcześniej nikt, nikt tak mocny, jak ja, mu się nie postawił?

→ Może nigdy wcześniej nikt tak silny jak ja mu się nie postawił?

 

Jego bilet, bo też ma, tak samo, jak każdy w tym pociągu.

 

Świta, samotna kobieta, wychodzi jako zupełnie inny człowiek.

Dlaczego akurat takie imię? Nie wiedziałam, czy chodzi o imię, czy o to, że słońce świta.

 

Ale żeby nie było tak normalnie.

Nie rozumiem, co znaczy i czemu ma służyć to wtrącenie.

 

Bo wcale mi się nie podoba , że

Zbędna spacja.

 

To Józef K, poważny typ

Czyżby nawiązanie do “Procesu”?

 

Ale nie, niestety, ja mam dla niego lepszą przyszłość.

→ Ale ja mam dla niego lepszą przyszłość.

 

że to ja jestem  rakiem

Zbędna spacja.

 

 

No i skończone.

Zacznę od pytania: co Ty bierzesz? I czemu tylko pół? smiley

Nie dziwi mnie, że opowiadanie zostało wyróżnione, warsztatowo jest profeska. Może akcja nie pędziła szalona jak pociąg, ale nie zawsze musi. Mimo że sama fabuła mnie nie urzekła, nie mogę stwierdzić, że opowiadanie jest złe. Jest naprawdę dobrze napisane, a to, że nie do końca mnie przekonało, nie jest Twoją winą, po prostu nie trafiło do końca w mój gust. Lepiej nie dało się tego napisać, tak mi się wydaje. I przyznam, że przedstawiony przez Ciebie koncept zaświatów jest bardzo ciekawy.

Gratuluję zaszczytnych wyróżnień i imponującego warsztatu heart

Bez sztuki można przeżyć, ale nie można żyć

Hej HollyHell

Dzięki za odwiedziny, komentarz i poprawki.

Większość zmian wprowadziłem, kilka zostawiłem. 

 

Jak się tłumaczy tytuł na polski? Bóg parujący maszyną? Bóg maszyny parowej?

Myślę że Boska Maszyna Parowa :)

 

Świta to zapożyczone nazwisko z opowiadań Grabińskiego aczkolwiek chyba faktycznie jest nieco mylące. Józef K to nawiązanie do Kafki w ogóle, ale też do pierwszej odsłony konkursu, która była pod jego egidą :)

 

No cóż faktycznie fabuła jest relatywnie szczątkowa. To raczej eksploracja świata i proces jakiejś tam przemiany lub odnowy poprzez nią. Rozumiem, że mogło nie siąść. Fajnie że oceniłaś tekst jako dobrze napisany.

Pozdrawiam i piękne dzięki raz jeszcze!

Myślę że Boska Maszyna Parowa :)

Chciałbyś XD Języki fleksyjne niemodne ostatnio wink

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Nowa Fantastyka