- Opowiadanie: JolkaK - Drzwi, czyli jak przeżyć przygodę, nie ruszając się z miejsca

Drzwi, czyli jak przeżyć przygodę, nie ruszając się z miejsca

Opo­wia­da­nie za­li­czy­ła­bym do ka­te­go­rii przy­go­do­wej, cho­ciaż hmmm...

Jest bo­ha­ter­ka, jest wy­na­la­zek, a przy­go­dy jakoś same się po­ja­wia­ją. 

Bar­dzo dzię­ku­ję moim be­tu­ją­cym  za wspar­cie i cenne wska­zów­ki! 

Miłej lek­tu­ry!

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Drzwi, czyli jak przeżyć przygodę, nie ruszając się z miejsca

Od ty­go­dnia krą­ży­ły po­gło­ski, że za Drzwia­mi dzie­ją się cuda, a kra­sno­lud­ka Przy­laszcz­ka po­sta­no­wi­ła ich nie de­men­to­wać. In­ten­syw­ne dzia­ła­nia re­kla­mo­we po­le­ga­ły na utrzy­ma­niu ta­jem­ni­czo­ści, stwa­rza­niu ma­gicz­nej at­mos­fe­ry i nie­do­po­wie­dze­niach. 

Dla­te­go, gdy po balu za­czę­ła usta­wiać się ko­lej­ka chęt­nych, nikt tak na­praw­dę nie wie­dział, w co się pa­ku­je. 

Same Drzwi wy­glą­da­ły cał­kiem zwy­czaj­nie, wy­róż­niał je tylko in­ten­syw­ny od­cień in­dy­go, ja­śnie­ją­cy na za­dzio­rach drew­na, a w szpa­rach mię­dzy de­ska­mi mie­nią­cy się gra­na­to­wo. Chwi­la­mi zda­wa­ło się, że coś się dzie­je z naj­bliż­szą prze­strze­nią, ja­kieś drga­nia, wiry, za­sy­sa­nie, jakby sama obec­ność tego cudu myśli ma­gicz­nej wy­wo­ły­wa­ła za­kłó­ce­nia rze­czy­wi­sto­ści. 

Było to nie­po­ko­ją­ce, dla­te­go na po­cząt­ku ko­lej­ki pa­no­wa­ło mil­cze­nie i zbio­ro­we uni­ka­nie spo­glą­da­nia na Drzwi.

Im dalej w głąb sali ba­lo­wej prze­miesz­czał się wścib­ski nos nar­ra­to­ra, tym sil­niej­szy wy­czu­wał za­pach fry­wol­ne­go ducha cha­osu. 

Za jedną z ko­lumn sali ba­lo­wej ktoś wła­śnie pró­bo­wał za­pa­no­wać nad roz­ga­da­nym tłu­mem, co wy­da­wa­ło się cał­kiem łatwe, gdy od­po­wied­nio gło­śno przed­sta­wia­ło się swoje racje. 

– Pan tu nie stał! – krzyk­nę­ła wzbu­rzo­na kra­sno­lud­ka Przy­laszcz­ka, nie wie­dząc nawet, że wła­śnie prze­kro­czy­ła ma­gicz­ną ba­rie­rę i użyła jed­ne­go ze zwro­tów „sto­ją­cych na kra­wę­dzi rze­czy­wi­sto­ści i pa­su­ją­cych w każ­dej”.

– Jak to? – zdzi­wił się pu­szy­sty ogr, który od dłuż­sze­go czasu nie ru­szał się z miej­sca.

– Nie ma pana na li­ście!

– Na ja­kiej li­ście?

– Ko­lej­ko­wej! – ob­wie­ści­ła z en­tu­zja­zmem kra­sno­lud­ka, ma­cha­jąc ra­do­śnie ogo­nem.

Po­nie­waż ogr nie bar­dzo wie­dział, co w ta­kiej sy­tu­acji od­po­wie­dzieć, do dys­ku­sji włą­czy­ła się pulch­na sta­ro­win­ka z im­po­nu­ją­cym po­ro­żem na gło­wie.

– A ja je­stem na li­ście?

– A pani to kto? – spy­ta­ła dziew­czy­na po­dejrz­li­wie, wy­cią­ga­jąc bar­dzo gruby notes z kie­sze­ni ogrod­ni­czek.

Sta­ro­win­ka wy­pro­sto­wa­ła się nieco i po­pra­wi­ła dia­dem na gło­wie.

– Hra­bi­na Ha­thor, moje dziec­ko, je­stem go­ściem króla. A ty?

– Przy­laszcz­ka ze Wschod­niej Pusz­czy, pani hra­bi­no, z kra­sno­lu­dów ogo­nia­stych, pra­cow­nik tech­nicz­ny króla, opie­kun­ka ma­szyn i wy­na­laz­ków w kró­lew­skiej ko­pal­ni. 

– To cie­ka­we, Przy­laszcz­ko. – Bo­gi­ni ła­ska­wie ski­nę­ła głową. 

– A dla­cze­go pra­cow­nik tech­nicz­ny zaj­mu­je się ko­lej­ką? – za­brzmia­ło gdzieś z tyłu py­ta­nie za­da­ne z pełną po­dejrz­li­wo­ścią.

– A dla­te­go, że mamy do czy­nie­nia z Drzwia­mi, pro­szę pań­stwa – od­po­wie­dzia­ła kra­sno­lud­ka, nie wi­dząc, kto ją pytał. – Musi być po­rzą­dek! Drzwi to mój wy­na­la­zek i mogą się… ze­psuć!

Po ko­lej­ce ro­ze­szły się nie­wy­raź­ne po­mru­ki, do­ty­czą­ce głów­nie mło­dych osób i ja­ko­ści ich pracy. 

W tym mo­men­cie wspo­mnia­ne Drzwi uchy­li­ły się i wszy­scy na chwi­lę za­po­mnie­li o dys­ku­sji. Wy­so­ki dżen­tel­men cały w fio­le­tach, który stał jako pierw­szy, pod­szedł nie­pew­nie i zaj­rzał do środ­ka. Jeśli można po­wie­dzieć, że cała za­war­tość ko­lej­ki wy­cią­gnę­ła wszyst­kie swoje, jakże różne, szyje, by też zaj­rzeć, to tak to wła­śnie wy­glą­da­ło. Dżen­tel­men od­wró­cił się i coś po­wie­dział do osoby za nim, po czym, nieco drżą­cym kro­kiem, wszedł za Drzwi, które za­mknę­ły się na­tych­miast z hu­kiem.

Po ko­lej­ce prze­szedł szmer po­wta­rza­nej z ust do ust, a cza­sem do dzio­bów, wia­do­mo­ści.

– Ciem­no, ciem­no, po­wie­dział, że ciem­no – roz­le­gło się cicho, ni­czym szum wia­tru, za­krę­ci­ło za jedną ko­lum­ną, drugą i znik­nę­ło w od­le­głych za­ka­mar­kach sali ba­lo­wej.

Gdzieś tam sie­dzi król – prze­mknę­ło Przy­laszcz­ce przez głowę i za­pa­trzy­ła się przez chwi­lę na da­le­kie kan­de­la­bry, ka­pią­ce wo­skiem na głowy ko­lej­ko­wi­czów.

– Prze­pra­szam, ale co ze mną? – do­py­ty­wał się ogr, wy­raź­nie za­gu­bio­ny wobec nie­sta­nia tam, gdzie stał.

– Tak, już, pan chwi­lę po­cze­ka – ode­zwa­ła się dziew­czy­na, wra­ca­jąc do no­te­su i spraw bie­żą­cych. – Pan… Pu­szy­sty? – spoj­rza­ła nie­pew­nie, a gdy ogr po­twier­dził, szyb­ko wró­ci­ła wzro­kiem do no­te­su.

– O, jest pan, już wiem, pani hra­bi­na pierw­sza, przed panem Pu­szy­stym, mu­si­cie pil­no­wać, gdzie sto­icie… przed Hra­bi­ną zie­lo­ny faun, zga­dza się, pan uważa z tymi ko­py­ta­mi, och, hra­bi­no, te rogi, pro­szę się nie po­chy­lać…

– Chu­s­tecz­ka mi spa­dła! Mam aler­gię na futro!

– Ja pod­nio­sę, niech pani stoi pro­sto!

– To nie jest futro, to włosy, wy­pra­szam sobie!

– Niech pan sobie wy­pra­sza, pro­szę pana, ale ja mam aler­gię i już! O, dzię­ku­ję! – Hra­bi­na przy­ję­ła chu­s­tecz­kę z wdzięcz­no­ścią.

– Trze­ba iść do psy­chow­róż­ki, one świet­nie pro­stu­ją aler­gie uro­jo­ne…

– Ooo, trzy­maj­cie mnie wszyst­kie stwo­rze­nia, bo nie wy­trzy­mam! Że niby sobie uro­iłam, że niby wy­my­ślam, co? A ten katar widzi? Te czer­wo­ne oczy widzi? A czy wie, sza­now­ny ogr, że w cza­sie na­pa­dów aler­gii staję się bo­gi­nią płod­no­ści i po­tra­fię spra­wić, że nawet stary ogr zaj­dzie w ciążę!? Hę? Czy dalej mam iść do psy­chow­róż­ki?! Czy jed­nak zo­sta­nę w tej ko­lej­ce?!

Sto­ją­cy w po­bli­żu, zwłasz­cza Przy­laszcz­ka i Pu­szy­sty, za­uwa­żal­nie od­su­nę­li się od hra­bi­ny, która z chust­ką przy nosie pięk­nia­ła i młod­nia­ła z każdą chwi­lą, a po­ro­że roz­ga­łę­zia­ło się ni­czym ja­błoń na wio­snę.

– Ja tę panią chęt­nie prze­pusz­czę! – krzyk­nął zie­lo­ny faun, ustę­pu­jąc wy­mow­nie miej­sca, a przed nim na­stęp­ni chęt­ni, wi­dząc, co się dzie­je, od­su­wa­li się po­spiesz­nie.

W końcu Przy­laszcz­ka, mru­cząc pod nosem coś bar­dzo szka­rad­ne­go, chwy­ci­ła hra­bi­nę za rękę i po­cią­gnę­ła w stro­nę Drzwi.

– Ta pani bę­dzie jed­nak pierw­sza! – oznaj­mi­ła Drzwiom, po czym za­ło­ży­ła rę­ka­wicz­kę i do­tknę­ła klam­ki.

Szarp­nę­ła dwa razy i otwo­rzy­ła ener­gicz­nie. In­dy­go bły­snę­ło zło­wiesz­czo. Hra­bi­na jęk­nę­ła, nagle wy­stra­szo­na, ale kra­sno­lud­ka już pcha­ła ją ku ciem­ne­mu wnę­trzu. Drzwi za­trza­snę­ły się z hu­kiem. Ko­lej­ka lekko się cof­nę­ła.

– Czy ktoś jesz­cze stoi nie tam, gdzie po­wi­nien? – za­py­ta­ła dziew­czy­na z groź­ną miną, ścią­ga­jąc rę­ka­wicz­kę.

Za­pa­no­wa­ła cisza, pełna oglą­da­nia wła­snych stóp i ka­pią­cych kan­de­la­brów i pa­no­wa­ła­by dalej, ni­czym kró­lo­wa ab­so­lut­na, gdyby nie Czar­na Po­stać, która po­ja­wi­ła się przed Przy­laszcz­ką.

– Hej, tu jest ko­lej­ka, pan tu nie stał! – krzyk­nął ktoś zza ko­lum­ny.

– Za­pi­sy są! – za­wo­łał ktoś inny.

– Co za bez­czel­ność! – Nawet zie­lo­ny faun był obu­rzo­ny.

– A, dzię­ku­ję! – od­par­ła Po­stać, uchy­la­jąc czar­ne­go ka­pe­lu­sza. – Ja do pani.

– Do mnie? – zdzi­wi­ła się kra­sno­lud­ka, mach­nąw­szy nie­pew­nie ogo­nem.

– Patrz, ona ma ogon! – za­brzmia­ło gdzieś z tyłu. 

– Cicho bądź!

Wśród kilku osób, stwo­rzeń i bytów nie­okre­ślo­nych na­stą­pi­ło małe po­ru­sze­nie, szme­ry roz­mów, po czym na­stą­pił względ­ny spo­kój. Tym­cza­sem Po­stać kon­ty­nu­owa­ła:

– Tak, do pani. Ma­szy­na w ko­pal­ni się ze­psu­ła.

– Która?

– Czuj­nik bąków. Nie rusza się i nie wy­da­je ko­mu­ni­ka­tów o bez­pie­czeń­stwie, w związ­ku z czym nie mo­że­my pra­co­wać.

– Wy­kry­wacz Opa­rów Nie­bez­piecz­nych? Nie mogę teraz, mam tu dyżur. – Za­czę­ła pisać coś na kart­ce z no­te­su. – Na­sma­ro­wać kółka, otwo­rzyć drzwicz­ki po lewej i wsta­wić to – po­wie­dzia­ła, po­da­jąc kart­kę. – I nie otwie­rać drzwi­czek po pra­wej.

Po­stać spoj­rza­ła na no­tat­kę.

– Go­rą­ca kawa z cu­krem i jajka na twar­do, ale…

– Żadne ale. Ma­szy­na bę­dzie jeź­dzić jak nowa, a jutro zaj­rzę do was, jak już tu się skoń­czy. Nie prze­szka­dzać!

Po­stać za­wa­ha­ła się na chwi­lę.

– A mógł­bym do­łą­czyć do ko­lej­ki?

– A kto na­pra­wi ma­szy­nę?!

– No tak, racja. To ja prze­pra­szam – wy­mru­czał nie­za­do­wo­lo­ny i wy­szedł.

Cie­ka­we, gdzie po­dzie­wa się król, po­my­śla­ła dziew­czy­na.

 

Było wiele spraw, o któ­rych Przy­laszcz­ka nie zo­sta­ła po­wia­do­mio­na. Tego ranka w kró­lew­skiej ko­pal­ni rzad­kich opa­rów, jesz­cze zanim ze­psuł się czuj­nik, pra­cow­ni­cy ogło­si­li strajk ge­ne­ral­ny (w pro­te­ście prze­ciw­ko prze­by­wa­niu w cią­głej at­mos­fe­rze gazów cie­plar­nia­nych). Ich po­ziom (gazów, nie pra­cow­ni­ków, cho­ciaż nigdy nie wia­do­mo na pewno) nie­usta­ją­co rósł, wraz z nimi cie­plar­nia­ne wa­run­ki pracy, co na­tu­ral­nie pro­wa­dzi­ło do straj­ków prze­ciw­ko ja­kiej­kol­wiek ak­tyw­no­ści.

Wcze­sny ranek był zwy­cza­jo­wą porą, gdy pro­te­sty wcho­dzi­ły w fazę kul­mi­na­cyj­ną, czyli ofla­go­wa­nie i kawę z wy­so­ko­ci­śnie­nio­we­go eks­pre­su, wy­wal­czo­ne­go po­przed­ni­mi straj­ka­mi. Pra­cow­ni­cy mieli szcze­rą na­dzie­ję na zdo­by­cie przy­dzia­łu co­dzien­nej por­cji ja­błecz­ni­ka jako uzu­peł­nie­nia do kawy, w związ­ku z czym z za­an­ga­żo­wa­niem nie pra­co­wa­li. 

Czuj­nik za to pra­co­wał, aż do mo­men­tu, w któ­rym się ze­psuł. 

 

– Ra­tun­ku, po­mo­cy! – Od stro­ny Drzwi roz­le­gło się roz­pacz­li­we wo­ła­nie.

Trzy­ma­jąc się fu­try­ny, w po­ło­wie za nią, gruby troll pró­bo­wał się wy­do­stać, pod­czas gdy Drzwi ryt­micz­nie za­trza­ski­wa­ły się na jego ka­mien­nych ra­mio­nach, usi­łu­jąc naj­wy­raź­niej prze­pchnąć go do środ­ka.

Przy­laszcz­ka pod­bie­gła za­nie­po­ko­jo­na, krę­cąc ner­wo­wo ogo­nem.

– Co tu się dzie­je?

– Po­mo­cy! Roz­my­śli­łem się, nie chcę tam wcho­dzić!

– Ależ już pan wszedł! Pro­szę nie utrud­niać! Wpro­wa­dza pan za­mie­sza­nie!

Troll po­pra­wił uchwyt na fu­try­nie, bo palce za­czę­ły pusz­czać. Ciem­ność za drzwia­mi za­sy­sa­ła zło­wiesz­czo.

– Ale ja już nie chcę! Re­zy­gnu­ję!

– Przy­kro mi, ale nic nie mogę zro­bić. Pro­szę się nie opie­rać!

Kra­sno­lud­ka po­de­szła i ku zdzi­wie­niu trol­la, jak i po­kaź­nej czę­ści ko­lej­ki, za­czę­ła ude­rzać ener­gicz­nie no­te­sem po trol­lo­wych pal­cach. In­dy­go mi­go­ta­ło za­chę­ca­ją­co na sta­rych de­skach.

Za­sko­czo­ny troll pu­ścił i znik­nął w środ­ku. Drzwi za­mknę­ły się z hu­kiem, a Przy­laszcz­ka od­wró­ci­ła się w stro­nę ko­lej­ki.

– Jeśli ktoś chce zre­zy­gno­wać, to teraz! Nie wolno de­ner­wo­wać tego… urzą­dze­nia. Zro­zu­mia­no?! To nie jest za­baw­ka!

Była wy­raź­nie za­nie­po­ko­jo­na, jej krę­co­ne włosy pod­ska­ki­wa­ły ryt­micz­nie, gdy ma­cha­ła no­te­sem. Ko­lej­ka utwo­rzy­ła coś w ro­dza­ju niec­ki, co­fa­jąc się przed jej rę­ko­ma.

– Jak to, nie wolno de­ner­wo­wać, prze­cież to tylko drzwi… – bąk­nę­ła nie­pew­nie ko­bie­ta w stro­ju straż­ni­ka kró­lew­skie­go.

– A pani co tu robi? Kto chro­ni króla?

– Je­stem po służ­bie, zresz­tą króla nie ma.

– Jak to nie ma?

– Może jest, może nie ma, nie mogę nic mówić! – za­czę­ła bro­nić się ko­bie­ta, wie­dząc, że po­wie­dzia­ła za dużo.

– Co z tymi Drzwia­mi? – do­py­ty­wał się ktoś z tłumu.

– Wła­śnie, wróć­my do te­ma­tu. Pro­szę pań­stwa, jak już wcze­śniej tłu­ma­czy­łam, ni­ko­go nie zmu­sza­my. Można iść do domu. Ale po prze­kro­cze­niu progu nie ma już od­wro­tu. Nie chce­my, żeby na­stą­pi­ła… awa­ria.

– Ale ten troll był prze­ra­żo­ny! – krzyk­nął ktoś z tyłu. 

– Mógł wy­co­fać się wcze­śniej! Ni­ko­go nie zmu­sza­my! – tłu­ma­czy­ła cier­pli­wie dziew­czy­na. 

– Jego zmu­si­łaś! To było prze­ra­ża­ją­ce!

– Życie jest prze­ra­ża­ją­ce, pro­szę pani!

– Te Drzwi są prze­ra­ża­ją­ce!

– To pro­szę iść do domu! – wrza­snę­ła wście­kła już Przy­laszcz­ka.

– Nikt mi nie bę­dzie mówił, co mam robić!

Kra­sno­lud­ka mach­nę­ła ogo­nem, ni­czym bi­czem i tup­nę­ła nogą. Po­nio­sło się po pod­ło­dze dziw­nym, głu­chym dźwię­kiem. Drzwi za­drża­ły i uchy­li­ły się.

– Pro­szę wcho­dzić, nie ocią­ga­my się!

– Prze­cież można zre­zy­gno­wać!

– A, to pro­szę, na­stęp­ny.

– Nie, nie, idę już, idę – ode­zwał się zde­cy­do­wa­ny nagle gnom i znik­nął w ciem­no­ściach. Trza­snę­ło. Z hu­kiem.

– Jesz­cze ja­kieś py­ta­nia? – ode­zwa­ła się już nieco spo­koj­niej dziew­czy­na.

– Tak. Czym wła­ści­wie są te Drzwi?

Za­pa­dła cisza.

Było to py­ta­nie z tych, które wszy­scy chcą zadać, ale nikt nie chce tak na­praw­dę usły­szeć od­po­wie­dzi. Bo może le­piej nie wie­dzieć, rzu­cić się w nie­zna­ne, tak, jak tylko bar­dzo mło­dzi osob­ni­cy wszyst­kich ga­tun­ków po­tra­fią. Może ta wie­dza, nie jest tą, która jest nam po­trzeb­na do szczę­ścia, a wręcz prze­ciw­nie, spra­wi, że za­sło­na nie­pew­no­ści i sza­leń­stwa opad­nie bez­sil­nie na pod­ło­gę i od­sło­ni ba­nal­ną, pro­stą rze­czy­wi­stość w typie: „To są drzwi do wy­chod­ka, pro­szę nie utrud­niać”.

Przy­laszcz­ka jako młody tech­nik kró­lew­ski zda­wa­ła sobie spra­wę, jak ważna jest ta­jem­ni­czość, nie­wie­dza i ma­rze­nia, i jak ogrom­ną rolę grają w po­pu­la­ry­za­cji po­rząd­nych wy­na­laz­ków. Wie­dzia­ła, że musi być bar­dzo ostroż­na.

Przez ko­lej­kę prze­biegł szmer. „Czym są Drzwi, czym są Drzwi”, szept prze­cho­dził coraz dalej, mię­dzy ko­lum­ny i aż ku od­le­głym roz­świe­tlo­nym za­ka­mar­kom sali, gdzie ginął wśród od­gło­sów zwy­kłych roz­mów. Zmarszcz­ki myśli, pytań i wąt­pli­wo­ści zna­czy­ły po­wie­trze nad gło­wa­mi cze­ka­ją­cych ni­czym fale na je­zio­rze.

Nawet nar­ra­tor to po­czuł.

Jed­nak zanim po­ja­wi­ła się od­po­wiedź, ostroż­nie wy­wa­żo­na przez au­tor­kę wy­na­laz­ku, Czar­na Po­stać wró­ci­ła z cze­lu­ści kró­lew­skiej ko­pal­ni, by sta­nąć w pozie wy­ra­ża­ją­cej za­rów­no zmie­sza­nie, jak i upór (to zna­czy z rę­ko­ma za­ło­żo­ny­mi z tyłu, głową po­chy­lo­ną, lecz wzro­kiem utkwio­nym po­nu­ro w Przy­laszcz­ce).

– No? Dzia­ła? – spy­ta­ła dziew­czy­na, cho­wa­jąc notes do kie­sze­ni ogrod­ni­czek.

– Nie.

– Nie? Kółka na­oli­wio­ne?

– Tak. Ale lewe drzwicz­ki się za­cię­ły. Komuś spa­dła kro­pla am­bro­zji i ze­spa­wa­ło je na wieki.

– O rany! Otwo­rzy­li­ście prawe?! Mó­wi­łam, nie otwie­rać! Mó­wi­łam! Gwar­ło ucie­kło? Pew­nie, że ucie­kło – do­da­ła sama, wi­dząc minę gór­ni­ka. – Jak to, ze­spa­wa­ło? Wasza am­bro­zja? Rtęć, ko­balt, in­dy­go i skład­nik wzmac­nia­ją­cy?

Kiw­nął głową i spoj­rzał na swoje stopy.

– Mu­si­cie iść do grzdy­la­rza. Tego, co miesz­ka w Za Kró­le­stwem.

– Za Kró­le­stwem? – wy­ją­kał wy­stra­szo­ny gór­nik.

– A co, my­śle­li­ście, że czuj­nik opa­rów ob­słu­gu­je ba­bu­nia Ja­gód­ka? Nie­bez­piecz­ne sub­stan­cje wy­czu­je tylko nie­bez­piecz­ne stwo­rze­nie. A grzdy­le są do tego naj­lep­sze i to te z Za Kró­le­stwem. Weź­cie trzy, po­wiedz­cie, że ode mnie je­ste­ście. W ra­mach gwa­ran­cji. Tylko ani słowa o pra­wych drzwicz­kach. Potem do­ku­pi­my resz­tę, żeby było całe gwar­ło.

Kiw­nął głową i po­czła­pał smęt­nie do wyj­ścia.

Przy­laszcz­ce zro­bi­ło się go żal.

– Tam nie jest tak strasz­nie, dasz radę! Jak do­sta­niesz grzdy­le, to śpie­waj im gło­śno: “Śpij mały grzdy­lu, gdy pieśń się nie­sie”. Znasz to, praw­da? Będą spo­koj­niej­sze. A za­ła­twisz szyb­ko, to jesz­cze zdą­żysz do ko­lej­ki! – krzyk­nę­ła za nim.

Wy­da­wa­ło się, że przy­spie­szył kroku.

– Moje dziec­ko, w tej ko­lej­ce ktoś sieje po­płoch, czy mo­żesz mi po­wie­dzieć, o co tu cho­dzi?

Przy­laszcz­ka od­wró­ci­ła się do si­wo­wło­sej ko­bie­ty w luź­nej bia­łej bluz­ce i dłu­giej spód­ni­cy.

– Bab­cia?

– A co? Nie po­zna­jesz? – spy­ta­ła z prze­ką­sem ko­bie­ta. –  Zo­sta­wi­łaś w pra­cow­ni rozum, obok do­brych ma­nier? 

Bab­cia nie była praw­dzi­wą bab­cią Przy­laszcz­ki, ale była bab­cią w każ­dym innym zna­cze­niu tego słowa. Nikt nie zwra­cał się do niej ina­czej (oprócz jej dawno zmar­łe­go męża, który zwykł ją na­zy­wać Psz­czół­ką).

Teraz trzy­ma­ła w ręku pla­kat opa­trzo­ny kró­lew­ską pie­czę­cią, naj­wy­raź­niej ze­rwa­ny z murów miej­skich, bo bra­ko­wa­ło mu na­roż­ni­ków.

– Co to ma być? Skąd taki po­mysł i dla­cze­go pa­nu­je tu taki nie­po­kój? Tylko się nie wy­krę­caj!

Ko­lej­ka jako chwi­lo­wy byt zbio­ro­wy na­chy­li­ła się z za­in­te­re­so­wa­niem ku ko­bie­tom.

– Bab­ciu, tak nie można…

– Nie gadaj mi tu, co można a co nie, tylko od­po­wia­daj, pókim dobra!

Szmer apro­ba­ty prze­fru­nął ni­czym raj­ski ptak mię­dzy ko­lum­na­mi. Bab­cia na po­par­cie swo­ich ar­gu­men­tów wy­cią­gnę­ła zza ple­ców sty­lo­wą mio­tłę ze szma­rag­do­wy­mi zdo­bie­nia­mi na trzon­ku i wy­ce­lo­wa­ła w stro­nę dziew­czy­ny. Kra­sno­lud­ka ska­pi­tu­lo­wa­ła. 

– No, więc król…

– Król, król… – prze­bie­gło po ko­lej­ko­wych me­an­drach, lecz za­miast zga­snąć, przy­bra­ło na sile, wzro­sło, aż wresz­cie ko­lej­ka za­czę­ła ugi­nać się, ni­czym wierz­by na wie­trze.

Król zbli­żał się po­wo­li, a pod­da­ni klę­ka­li przed jego ma­je­sta­tem. Ma­je­stat był nie­zwy­kle młody, wy­so­ki i do­brze zbu­do­wa­ny. Jak na elfa (bo taki, na przy­kład, ogr wy­da­wał­by się za­pew­ne za chudy).

– Wasza wy­so­kość! – bąk­nę­ły jed­no­cze­śnie, Przy­laszcz­ka i Bab­cia, za­sko­czo­ne tą nie­ocze­ki­wa­ną wi­zy­tą i rzu­ci­ły się na ko­la­na.

– Ależ pro­szę, bez tych ce­re­gie­li, moje panie! – ode­zwał się król życz­li­wie.

Przy­laszcz­ka pod­nio­sła głowę. Cze­ka­ła na króla rano, przed balem, bo miał jako pierw­szy, w ra­mach przy­wi­le­ju, przejść przez Drzwi, jed­nak nie do­cze­ka­ła się. A teraz do­strze­gła kolor jego oczu. Głę­bo­kie in­dy­go.

– Wasza wy­so­kość była za Drzwia­mi! – wy­krzyk­nę­ła zdu­mio­na.

Nie było ich widać, a jed­nak miało się wra­że­nie, że ko­lej­ce wła­śnie uro­sły ol­brzy­mie sło­nio­we uszy o mocy na­słu­cho­wej się­ga­ją­cej po­ło­wy kró­le­stwa.

– Byłem – oświad­czył spo­koj­nie, z odro­bi­ną dumy, mło­dzie­niec w ko­ro­nie.

– I jak było? – nie wy­trzy­mał zie­lo­ny faun.

Król uśmiech­nął się.

– In­te­re­su­ją­co. Twój wy­na­la­zek, Przy­laszcz­ko, jest nie­zwy­kły.

Zanim król zdo­łał wy­ja­śnić nieco wię­cej, po­ja­wi­ła się Czar­na Po­stać, nio­są­ca w ręku zie­lo­ną, mio­ta­ją­cą się na wszyst­kie stro­ny, torbę.

– Prze­pra­szam, ale mam już grzdy­le! Śpie­wa­nie po­mo­gło! – ogło­szo­no ra­do­śnie spod ka­pe­lu­sza.

Jak to moż­li­we, że już wró­cił, prze­cież to kawał drogi, po­my­śla­ła kra­sno­lud­ka, za­glą­da­jąc do torby. Grzdy­le były ład­nie wy­bar­wio­ne, od­cho­wa­ne i ru­chli­we. Jeden wpraw­dzie miał pod­bi­ty lewy czu­łek i wiel­ki guz na małej gło­wie, ale Przy­laszcz­ka wie­dzia­ła, że to nie­istot­ne w ich pracy. Na­rzą­dy wę­cho­we i czu­cio­we wy­glą­da­ły do­brze. Nada­dzą się.

– Włóż­cie je do ma­szy­ny razem ze śnia­da­niem. Potem przyj­dę od­blo­ko­wać lewe drzwicz­ki. Am­bro­zja, po­wia­dasz? – upew­ni­ła się jesz­cze, na wszel­ki wy­pa­dek.

Po­stać przy­tak­nę­ła.

Zdu­mio­ny nar­ra­tor spły­nął ku sercu góry. 

 

Wcze­śniej tego ranka w ko­pal­ni nikt nie usły­szał ostat­nie­go ostrze­gaw­cze­go sy­gna­łu od gwar­ła grzdy­li, które nie wie­dząc o straj­ku, dzia­ła­ły po swo­je­mu, gwiż­dżąc i śpie­wa­jąc przy co bar­dziej tru­ją­cych opa­rach.

Nie by­ło­by to wiel­kim pro­ble­mem, gdyby nie fakt, że ten aku­rat gaz, wy­do­by­wa­ją­cy się z pod­stęp­nych skał ma­cie­rzy­stych góry zam­ko­wej, po­wo­do­wał nie­od­par­tą po­trze­bę two­rze­nia prze­ko­nu­ją­cych kłamstw.

– Przy­go­to­wa­łeś przed straj­kiem por­cję in­dy­go z ga­zo­wy­mi utwar­dza­cza­mi ko­lo­ru? – spy­ta­ła Czar­na Po­stać ko­pal­nia­ne­go trol­la che­mi­ka, po­pi­ja­jąc wy­bor­ną kawę skro­pio­ną mle­kiem.

– Chyba nie… – za­sta­no­wił się troll, bo wła­śnie za­czął go ota­czać cie­ka­wy za­pach, jakby ko­ci­mięt­ki.  Tylko pod­stęp­ne skały ma­cie­rzy­ste tak pach­nia­ły. 

– Nie­do­brze, Przy­laszcz­ka przyj­dzie po barw­nik do Drzwi, bo chcia­ła po­ma­lo­wać je przed balem. Po balu bę­dzie już ko­lej­ka.

– Taak… – przy­tak­nął drugi troll, pra­cow­nik drą­żą­cy ko­ry­ta­rze w opa­rach.

Po­pi­jał mleko skro­pio­ne wy­bor­ną kawą.

– To co z tym barw­ni­kiem? – do­py­ty­wa­ła się Czar­na Po­stać.

– Bę­dzie – skła­mał lub nie che­mik, pła­wiąc się w wy­zie­wach.

Życie w ko­pal­ni gazów nie jest łatwe.

 

Gdy król prze­szedł przez Drzwi, zo­ba­czył sa­me­go sie­bie. Zdzi­wił się, bo nie wie­dział, że tak do­brze wy­glą­da.

Tego ranka cze­kał cier­pli­wie, aż kra­sno­lud­ka skoń­czy ma­lo­wać deski i fu­try­nę i pój­dzie umyć ręce. Do­pie­ro wtedy wy­szedł zza ko­lum­ny i pod­szedł ostroż­nie. Drzwi, jakby sły­sząc jego kroki, uchy­li­ły się usłuż­nie. Król, przy­zwy­cza­jo­ny do usłuż­no­ści, nie zwró­cił na to uwagi. A po­wi­nien. Być może wtedy po­czuł­by za­pach ko­ci­mięt­ki z szyb­ko­sch­ną­cej farby i przy­po­mniał sobie, co mówił jego dzia­dek na temat skały ma­cie­rzy­stej.

Król zo­ba­czył więc sa­me­go sie­bie, w świet­nej for­mie, a potem pa­trzył, jak roz­dzie­la się na dwóch, rów­nie przy­stoj­nych wład­ców, któ­rzy ru­sza­ją przed sie­bie w róż­nych kie­run­kach. I wtedy każdy z nich za­czął robić coś in­ne­go.

 

Drzwi trza­ska­ły z re­gu­lar­nym hu­kiem za ple­ca­mi Przy­laszcz­ki. Widok króla, który był już po dru­giej stro­nie, a teraz pro­mie­niał ma­je­sta­tem żywy i zdro­wy, ukoił wszyst­kie nie­spo­koj­ne serca i parę aort krze­mo­wych ko­lej­ki. Cały pro­ces przy­spie­szył, zwłasz­cza że każdy chciał przejść jak naj­bli­żej wład­cy. Ko­lej­ka prze­su­wa­ła się.

In­dy­go po­ły­ski­wa­ło w mroku zło­wiesz­czo.

Tylko Bab­cia zda­wa­ła się nie wie­dzieć, o co cho­dzi.

 – Mów mi tu zaraz, co się dzie­je! – de­ner­wo­wa­ła się, nie ba­cząc na króla.

– To pani nie wie? – zdzi­wił się ma­je­stat.

– Byłam za gra­ni­cą! – od­par­ła pręd­ko.

– W Za Kró­le­stwem? – Król spoj­rzał z po­dzi­wem.

– Tylko tam mają po­rząd­ne mio­tły dla kotów – do­da­ła tonem uspra­wie­dli­wie­nia.

– Dla kotów?

– Nie­waż­ne – prze­rwa­ła im kra­sno­lud­ka. – Bab­ciu, z oka­zji balu uro­dzi­no­we­go spo­rzą­dzi­łam drzwi, które po­ma­ga­ją po­dej­mo­wać de­cy­zje. Pra­co­wa­łam nad nimi pół roku, a dru­gie pół spraw­dza­łam, czy są spraw­ne. Kam­pa­nia re­kla­mo­wa za­kła­da­ła, że nie tłu­ma­czy­my, jak dzia­ła­ją, tylko pod­kre­śla­my ich cu­dow­ność i takie tam… wiara w prze­zna­cze­nie, no wiesz.  Ci w ko­lej­ce nie wie­dzą, czego się spo­dzie­wać… Ale po­ja­wił się król…

– Po­ma­ga­ją w czym? Po­dej­mo­wać de­cy­zje? Czyś ty zgłu­pia­ła?! – zde­ner­wo­wa­ła się ko­bie­ta, a siwy war­kocz pod­sko­czył z obu­rze­niem.

– Ależ droga pani, to dobry wy­na­la­zek, zna­la­złem tam świet­ne pod­po­wie­dzi…

– Król mi tu głu­pot nie wy­ga­du­je, bo ja swoje wiem! Po­dej­mo­wać de­cy­zje mu­si­my sami! 

– Ależ to za­pew­ne tylko takie su­ge­stie, jak mnie­mam, ja, na przy­kład, już wiem, że na pewno nigdy się nie oże­nię!

Bab­cia spoj­rza­ła na Przy­laszcz­kę tak wy­mow­nie, że nie trze­ba już było żad­nych słów. Ko­lej­ka zwol­ni­ła nieco w swym pę­dzie ku in­dy­go­wym de­skom na za­wia­sach i za­czę­ła na­słu­chi­wać z za­in­te­re­so­wa­niem.

– A dla­cze­go to wasza wy­so­kość po­sta­no­wił nigdy się nie oże­nić? – spy­ta­ła cicho kra­sno­lud­ka, ma­cha­jąc ner­wo­wo ogo­nem.

– Za drzwia­mi zo­ba­czy­łem sie­bie i dwie drogi, jedna pro­wa­dzi­ła ku żonie i dzie­ciom, druga ku wo­jen­nej chwa­le. Wy­raź­nie zo­ba­czy­łem, jak pod­bi­cie Za Kró­le­stwem pro­wa­dzi, po pięt­na­stu la­tach cięż­kich walk, do do­bro­by­tu i po­ko­ju. A wszyst­ko za mo­je­go pa­no­wa­nia! – opo­wia­dał en­tu­zja­stycz­nie mło­dzie­niec.

Bab­cia i Przy­laszcz­ka słu­cha­ły, przy czym spoj­rze­nie si­wo­wło­sej ko­bie­ty ci­ska­ło bły­ska­wi­ce, wpraw­dzie nie­wi­dzial­ne, ale na tyle bo­le­sne, że dziew­czy­na ku­li­ła się coraz bar­dziej, jakby raz za razem ktoś ude­rzał ją w kształt­ną pierś. Ko­lej­ka za­fa­lo­wa­ła, nie­zde­cy­do­wa­na naj­wy­raź­niej, co o tym są­dzić. Jed­nak wciąż po­su­wa­ła się do przo­du, a tam Drzwi za­trza­ski­wa­ły się. Z hu­kiem.

– A druga droga? – spy­ta­ła Bab­cia z na­dzie­ją.

Król mach­nął ręką.

– Och, no, żona, dzie­ci, wiel­ka nuda, dro­gie panie!

– Na kocią mio­tłę! – wy­krzyk­nę­ła Bab­cia. – Nuda jest dobra! Te drzwi kła­mią!

– Nie­praw­da! Spraw­dza­łam je pół roku! Dzia­ła­ły bez za­rzu­tu!

– I co tam wi­dzia­łaś?

– Nie po­wiem!

– Ha!

Czar­na po­stać po­ja­wi­ła się po raz ko­lej­ny na sali ba­lo­wej.

– Czego?! – Przy­laszcz­ka wy­ła­do­wa­ła całą fru­stra­cję na tym py­ta­niu.

– Gwar­ło zja­dło śnia­da­nie…

– Trzy grzdy­le to nie gwar­ło! Musi być pięć! – krzyk­nę­ła od­ru­cho­wo dziew­czy­na.

– No, niby tak, ale one, jak tylko się naja­dły, to zaraz wzię­ły się do pracy, cho­ciaż mie­li­śmy strajk, ale che­mik je usły­szał, bo chciał przy­mknąć po­jem­nik na opary ab­sur­du…

– Ja nie mam czasu na…

– Opary ab­sur­du?! – za­in­te­re­so­wał się król. – Są nie­bez­piecz­ne?

– Bar­dzo, wasza wy­so­kość! Trze­ba uwa­żać! Ale ja nie o tym…

– A o czym? – Bab­cia też już miała dosyć.

– O pod­stęp­nej skale ma­cie­rzy­stej! Grzdy­le za­śpie­wa­ły de­tek­cję za­pa­chu ko­ci­mięt­ki! – wy­rzu­ci­ła z sie­bie Czar­na Po­stać.

– O, w mio­tłę kota! – krzyk­nę­ła Bab­cia, bo miała ja­kieś po­ję­cie o ska­łach. – Na­tych­miast od­su­nąć ko­lej­kę od Drzwi! Klucz! – krzyk­nę­ła do Przy­laszcz­ki.

Ta rzu­ci­ła się ku in­dy­go­wym de­skom, wy­cią­ga­jąc z kie­sze­ni klucz, a drugą ręką po­wstrzy­mu­jąc opa­słą bo­gi­nię prze­two­rów i za­praw przed do­tknię­ciem klam­ki. Zamek, wy­czu­wa­jąc za­mia­ry kra­sno­lud­ki, za­czął zni­kać i po­ja­wiać się w róż­nych miej­scach po­wierzch­ni desek, kolor ciem­niał i gra­na­to­wiał z każdą chwi­lą, gdy dziew­czy­na sta­ra­ła się tra­fić klu­czem w zni­ka­ją­cy wciąż otwór zamka. Tę nie­rów­ną walkę prze­rwał nagle trzo­nek mio­tły we­tknię­ty spraw­nie w sza­mo­czą­cą się dziur­kę.

– Drew­no drew­nem, pa­mię­taj – ode­zwa­ła się Bab­cia. – Dobra, teraz uwa­żaj, na trzy.

Po czym cof­nę­ła trzo­nek, ro­biąc miej­sce. Wpraw­dzie nie po­li­czy­ła do trzech, ale Przy­laszcz­ka do­brze ją znała i była go­to­wa. Klucz wpadł do dziur­ki, a ona już tylko za­dba­ła, by prze­krę­cić go do­kład­nie w prawo. Zgrzyt­nę­ło.

Na­pię­cie w ko­lej­ce opa­dło. 

Nawet nar­ra­tor ode­tchnął z ulgą. 

– Wszyst­kich bar­dzo prze­pra­szam, ale na dzi­siaj mu­si­my skoń­czyć! Drzwi wy­ma­ga­ją de­zyn­fek­cji i kwa­ran­tan­ny! Naj­praw­do­po­dob­niej do przy­szłe­go roku – do­koń­czy­ła przy­gnę­bio­na kra­sno­lud­ka ocie­ra­jąc łzę za­wo­du. Przez chwi­lę ob­ser­wo­wa­ła jak ten cu­dow­ny or­ga­nizm, bę­dą­cy ko­lej­ką, roz­pa­da się na po­je­dyn­cze osob­ni­ki, zgod­nie zmie­rza­ją­ce do wyj­ścia i po­mru­ku­ją­ce z dez­apro­ba­tą.

– Król też wy­ma­ga de­zyn­fek­cji – do­da­ła Bab­cia. – Te bzdu­ry trze­ba mu wy­wie­trzyć z głowy. Jemu i wszyst­kim pod­da­nym, któ­rzy tam we­szli. – Wska­za­ła za­mknię­te Drzwi.

– Mnie? – zdzi­wił się wład­ca. – Prze­cież je­stem kró­lem.

– Oczy­wi­ście – zgo­dzi­ła się Bab­cia. – Dla­te­go zro­bi­my to po kró­lew­sku.

Drzwi lekko drża­ły.

 

– Co ten grzdyl tak kicha? – zdzi­wił się che­mik, za­glą­da­jąc do czuj­ni­ka bąków. 

– A czy ja wiem? – od­po­wie­dział pra­cow­nik ko­ry­ta­rzo­wy.

Czar­na Po­stać po­pi­ja­ła kawę z cy­na­mo­nem, słu­cha­jąc śpie­wa­nia zło­śli­wych ma­łych stwo­rzeń z wiel­ki­mi zę­ba­mi, które ra­to­wa­ły im życie w ko­pal­ni. Coś, jakby nie­ja­sne prze­czu­cie, po­ja­wi­ło się na chwi­lę w czar­nym umy­śle. 

 

Nowe grzdy­le wy­glą­da­ły na zdro­we i, nie­ste­ty, Przy­laszcz­ka nie za­uwa­ży­ła, za­glą­da­jąc do torby, że tego dnia miały aler­gię, ni­czym hra­bi­na Hator. Nie mogły więc wy­czuć za­pa­chu ko­ci­mięt­ki. Za­śpie­wa­ły sy­gnał ostrze­gaw­czy, bo wszyst­ko je swę­dzia­ło od wdy­cha­nia in­ne­go gazu.

Me­lo­dia róż­ni­ła się tylko jedną nutką, a che­mik nie był do­świad­czo­nym mu­zy­kiem. To, co ogło­sił jako alert dla opa­rów kłamstw, było w isto­cie czymś o wiele bar­dziej nie­bez­piecz­nym.

Pod zam­kiem zbie­ra­ły się pod­stęp­ne bąble przy­szło­ści, które po­ka­zy­wa­ły praw­dę, ale, jak wę­żo­wy język, ma­ją­cą za­wsze dwa końce.

Kie­dyś w końcu do­wie­my się, (nar­ra­tor się tym zaj­mie) co było gor­sze – pięt­na­sto­let­nia wojna czy okrop­na żona i kró­lo­bój­cze dzie­ci. No i dla kogo gor­sze – dla króla, czy dla resz­ty kró­le­stwa. 

Z bą­bla­mi przy­szło­ści nigdy nic nie wia­do­mo. Choć wy­da­je się, że tak.

 

Drzwi w końcu od­sta­wio­no do ko­pal­ni, gdzie oka­za­ło się, że świet­nie od­sy­sa­ją nie­któ­re gazy…

 

Koniec

Komentarze

Za­bra­kło mi tagu "ab­surd" :)

 

Kie­dyś za­sta­na­wia­łem się, jak by brzmia­ło opo­wia­da­nie o kra­sno­lud­kach na­pi­sa­ne przez Ba­re­ję. Już nie muszę się za­sta­na­wiać xD

 

A wy­da­wać by się mogło, że drzwi… Prze­pra­szam, Drzwi, to żaden wy­na­la­zek ;)

 

Opo­wia­da­nie mocno uśmiech­nę­ło, kli­kam i życzę po­wo­dze­nia w kon­kur­sie ;)

Jak opi­sał mnie pe­wien zacny Bard: "Szysz­ko­wy Czem­pion Nie­skoń­czo­no­ści – lord lata, im­pe­ra­tor szor­tów, naj­wspa­nial­sza por­ta­lo­wa Szy­szu­nia"

Hej!

Opi­nie znasz z bety więc bę­dzie krót­ko. To spraw­nie na­pi­sa­na hi­sto­ria z nie­na­chal­nym hu­mo­rem, faj­ny­mi dia­lo­ga­mi i po­sta­cia­mi. Cał­kiem sza­lo­na do tego.

Prze­czy­ta­łem z przy­jem­no­ścią :)

Kli­kam i po­zdra­wiam!

No, fan­ta­zyj­nie. Bar­dzo cie­ka­wy wy­na­la­zek, szko­da, że się tak szyb­ko ze­psuł. Nie mia­łam po­ję­cia, że za­pach ko­ci­mięt­ki jest tak szko­dli­wy…

Ab­surd sym­pa­tycz­ny, trzy­mam kciu­ki za Przy­laszcz­kę, bo nie­głu­pia z niej kra­sno­lud­ka.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Już pi­sa­łem opi­nię na becie, ale tutaj też trze­ba zo­sta­wić od­po­wied­ni ko­men­tarz :)

Prze­mó­wił do mnie ten taki cozy, prze­ry­so­wa­ny humor, który jest obec­ny w całym opo­wia­da­niu. Bar­dzo przy­jem­ny tekst! Kli­kam!

Kto wie? >;

Naj­bar­dziej po­do­ba­ło mi się drę­czą­ce py­ta­nie ,,Co jest za tymi cho­ler­ny­mi Drzwia­mi?”. W za­sa­dzie mało widać, ale za to mamy faj­nie zbu­do­wa­ne na­pię­cie. Humor – no cóż, tu było róż­nie, grzdy­le, opary ab­sur­du i prze­ży­wa­ją­cy nar­ra­tor były za­baw­ne, żarty z gazów już nie bar­dzo. Ale ogól­nie sym­pa­tycz­ne.

Show us what you've got when the motherf...cking beat drops...

Ko­lej­ny (dla mnie) fajny tekst z hu­mo­rem. Je­że­li wszyst­kie kon­kur­so­we będą takie, to nie za­zdrosz­czę jur­kom ko­niecz­no­ści wy­bo­ru naj­lep­sze­go. Cho­ciaż pew­nie już nie­po­trzeb­ny, ale ode mnie klik się na­le­ży, jak kotu ko­ci­mięt­ka. :) Faj­nie, że można coś prze­czy­tać, uśmie­cha­jąc się. Po­wo­dze­nia w kon­kur­sie. :)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Im dalej wgłąb sali ba­lo­wej prze­miesz­czał się wścib­ski nos nar­ra­to­ra, tym sil­niej­szy wy­czu­wał za­pach fry­wol­ne­go ducha cha­osu.

Chyba li­te­rów­ka. 

 

 Pra­co­wa­łam nad nimi pół roku, a dru­gie pół spraw­dza­łam, czy są spraw­ne. Kam­pa­nia re­kla­mo­wa za­kła­da­ła, że nie tłu­ma­czy­my jak dzia­ła­ją,

Bra­ku­je prze­cin­ka. 

Prze­czy­ta­łem z przy­jem­no­ścią. Do­brze moim zda­niem wy­pa­dło umiesz­cze­nie do­pie­ro na końcu od­po­wie­dzi, czym tak na­praw­dę ten wy­na­la­zek jest. Dzię­ki temu za­bie­go­wi utrzy­ma­łaś moje za­in­te­re­so­wa­nie przez cały tekst. Byłem w końcu cie­ka­wy, co to za drzwi. 

Aaa, i był­bym za­po­mniał, do­ce­niam rów­nież wstaw­ki z nar­ra­to­rem :P 

Po­zdra­wiam. 

Sen jest dobry, ale książ­ki są lep­sze

Czy­ta­ło się re­we­la­cyj­nie, oprócz do­sko­na­łe­go hu­mo­ru cie­ka­wość trzy­ma­ła do końca, na całe szczę­ście zo­sta­ła za­spo­ko­jo­na :) Lubię w ab­surd, czu­łam się jak u sie­bie :D

Spo­dzie­waj się nie­spo­dzie­wa­ne­go

Hej, ce­za­ry­_ce­za­ry, wsta­wi­łam “ab­surd” do tagów, bar­dzo dzię­ku­ję za ko­men­tarz i klika i cie­szę się, że się po­do­ba­ło!

Edward Pi­tow­ski, dzię­ku­ję za pomoc w becie, dzię­ki temu to opo­wia­da­nie wy­glą­da jak wy­glą­da! Klik przy­ję­ty z wdzięcz­no­ścią! 

Fin­kla, dzię­ku­ję za ko­men­tarz i trzy­ma­nie kciu­ków, Przy­laszcz­ce na pewno się to przy­da, zwłasz­cza że nie wszyst­ko jej wy­cho­dzi jak trze­ba… :)

skry­ty, klik przy­ję­ty z wdzięcz­no­ścią, ale jesz­cze bar­dziej Twoja pomoc w szli­fo­wa­niu opo­wia­da­nia! Jesz­cze raz dzię­ku­ję! 

SNDWLKR, dzię­ku­ję za ko­men­tarz, spra­wa po­czu­cia hu­mo­ru jest jak zwy­kle kwe­stią bar­dzo oso­bi­stą, każdy ma nieco inne, więc do­sko­na­le ro­zu­miem, że nie wszyst­ko po­de­szło. Ale za­pew­ne masz nieco racji, że cza­sa­mi żart jest mniej wy­ra­fi­no­wa­ny i to może razić. Do­brze, że ogól­nie sym­pa­tycz­ne, czyli nie ra­zi­ło zbyt mocno… :) 

Ko­ala­75, każdy klik się przy­da, tego nigdy za wiele! :) Do­ce­niam i dzię­ku­ję! I cie­szę się, że było przy­jem­nie! :)

Tar­ni­na, witam ser­decz­nie ju­ror­kę! :)

Młody Pi­sarz, po­pra­wi­łam wska­za­ne błędy, dzię­ku­ję za tą ła­pan­kę i bar­dzo miły ko­men­tarz! :) Nar­ra­to­ra do­da­łam pra­wie na końcu, ale też myślę, że to cie­ka­wy choć ma­leń­ki wtręt. :)

NaNa, no mi się bar­dzo do­brze pisze w takim lek­kim ab­sur­dzie, nie za­wsze to wy­cho­dzi mi na dobre, ale tym razem chyba się udało – skoro czy­tel­ni­cy się nie gubią, to już jest suk­ces! :) Dzię­ku­ję za cie­pły ko­men­tarz! :)

Dzię­ku­ję wszyst­kim za od­wie­dzi­ny i po­zdra­wiam w Dniu Nie­pod­le­gło­ści! :)

Dzień dybry,

 

Przy­laszcz­ka

Przy­laszcz­ka? Jejku, jakie cu­dow­ne, po­ciesz­ne imię!

 

Same Drzwi wy­glą­da­ły cał­kiem zwy­czaj­nie, wy­róż­niał je tylko in­ten­syw­ny od­cień in­dy­go, ja­śnie­ją­cy na za­dzio­rach drew­na, a w szpa­rach mię­dzy de­ska­mi mie­nią­cy się gra­na­to­wo. Chwi­la­mi zda­wa­ło się, że coś się dzie­je z naj­bliż­szą prze­strze­nią, ja­kieś drga­nia, wiry, za­sy­sa­nie, jakby sama obec­ność tego cudu myśli ma­gicz­nej wy­wo­ły­wa­ła za­kłó­ce­nia rze­czy­wi­sto­ści. 

O, jaki pięk­ny opis, widzę te drzwi bar­dzo wy­raź­nie :)

 

– A pani to kto? – spy­ta­ła po­dejrz­li­wie, wy­cią­ga­jąc bar­dzo gruby notes z kie­sze­ni ogrod­ni­czek.

Ale kto spy­tał? Do­my­ślam się, że kran­so­lud­ka, ale pew­no­ści nie mam.

 

Drzwi, to mój wy­na­la­zek i mogą się… ze­psuć!

→ Drzwi to mój wy­na­la­zek i mogą się… ze­psuć!

 

– Trze­ba iść do psy­chow­róż­ki, one świet­nie pro­stu­ją aler­gie uro­jo­ne…

Ha­hahh­ha :P

 

– Co z tymi drzwia­mi? – do­py­ty­wał się ktoś z tłumu.

Drzwi raz są na­pi­sa­ne z dużej, raz z małej li­te­ry.

 

ostroż­nie wy­wa­żo­na przez au­tor­kę wy­na­laz­ku, Czar­na Po­stać wró­ci­ła z cze­lu­ści kró­lew­skiej ko­pal­ni

→ ostroż­nie wy­wa­żo­na przez au­tor­kę wy­na­laz­ku Czar­na Po­stać wró­ci­ła z cze­lu­ści kró­lew­skiej ko­pal­ni

 

Ci w ko­lej­ce nie wie­dzą czego się spo­dzie­wać…

Ci w ko­lej­ce nie wie­dzą, czego się spo­dzie­wać…

 

– Czego?! – Przy­laszcz­ka wy­ła­do­wa­ła całą swoją fru­stra­cję na tym py­ta­niu.

Wia­do­mo, że swoją.

 

Klucz wpadł do dziur­ki, a ona już tylko za­dba­ła by prze­krę­cić go do­kład­nie w prawo.

→ Klucz wpadł do dziur­ki, a ona już tylko za­dba­ła, by prze­krę­cić go do­kład­nie w prawo.

 

roz­pa­da się na po­je­dyn­czych osob­ni­ków

A nie po­win­no być: roz­pa­da się na po­je­dyn­cze osob­ni­ki?

 

Jemu i wszyst­kim pod­da­nym, któ­rzy tam we­szli – wska­za­ła na za­mknię­te Drzwi.

wska­za­ła nie jest czyn­no­ścią pasz­czo­wą, więc:

→ Jemu i wszyst­kim pod­da­nym, któ­rzy tam we­szli. – Wska­za­ła na za­mknię­te Drzwi.

 

Bar­dzo sym­pa­tycz­ne opo­wia­da­nie, klik­nę­ła­bym, ale nie ma już po co.

Ko­lo­ro­we, z hu­mo­rem i ory­gi­nal­ne, do tego pięk­nym ję­zy­kiem opi­sa­ne, jed­nym sło­wem: świet­ne. Gra­tu­lu­ję!

Bez sztu­ki można prze­żyć, ale nie można żyć

Hol­ly­Hel­l91, bar­dzo dzię­ku­ję za od­wie­dzi­ny i po­rząd­ną ła­pan­kę! Jutro usią­dę do po­pra­wek! Cie­szę się, że się po­do­ba­ło! Klik wir­tu­al­no-po­ten­cjal­ny przyj­mę z wdzięcz­no­ścią! :) Po­zdra­wiam cie­plut­ko! :) 

Dawno nie czy­ta­łem opo­wia­da­nia w kli­ma­cie "fry­wol­ne­go ducha cha­osu" i muszę po­wie­dzieć, że była to przy­jem­na lek­tu­ra. Tekst: "Gdy król prze­szedł przez Drzwi, zo­ba­czył sa­me­go sie­bie. Zdzi­wił się, bo nie wie­dział, że tak do­brze wy­glą­da." wzbu­dził u mnie na­praw­dę sze­ro­ki uśmiech, po­dob­nie jak opi­nia o spo­so­bie by "za­pa­no­wać nad roz­ga­da­nym tłu­mem". Muszę za­pa­mię­tać i prze­ka­zać sio­strze na­uczy­ciel­ce. Może jej nikt nie po­wie­dział, że to "cał­kiem łatwe, gdy od­po­wied­nio gło­śno przed­sta­wia się swoje racje":) Co do wy­na­laz­ku – rze­czy­wi­ście są takie, które po­win­ny po­zo­stać za ze­psu­ty­mi drzwia­mi;) Mam jed­nak po­dej­rze­nie, że od­sta­wie­nie wy­na­laz­ku do ko­pal­ni nie było wy­star­cza­ją­co do­brym roz­wią­za­niem. Praw­do­po­dob­nie wcze­śniej czy póź­niej za­czę­ły się tam znów usta­wiać gi­gan­tycz­ne ko­lej­ki. Jak ina­czej wy­tłu­ma­czyć, że po­pu­la­cja fan­ta­stycz­nych stwo­rzeń jest obec­nie tak nie­wiel­ka?;)

em­pa­tia

 

em­pa­tia, dzię­ku­ję i bar­dzo się cie­szę, że przy­pa­dło do gustu! Mam na­dzie­ję, że sio­stra już dawno wy­ko­rzy­stu­je ta spraw­dzo­ną me­to­dę… :) :D Co do Drzwi, to pew­nie wkrót­ce zo­sta­ną prze­nie­sio­ne w bar­dziej od­po­wied­nie miej­sce – jakaś od­osob­nio­na cela w wię­zie­niu o pod­nie­sio­nym ry­go­rze… :)

 

Hol­ly­Hel­l91, po­pra­wi­łam, choć za­sta­na­wia­łam się nad po­je­dyn­czy­mi osob­ni­ka­mi, to jed­nak masz rację z tym bier­ni­kiem. Na­to­miast tu:

ostroż­nie wy­wa­żo­na przez au­tor­kę wy­na­laz­ku Czar­na Po­stać wró­ci­ła z cze­lu­ści kró­lew­skiej ko­pal­ni

chyba jed­nak zo­sta­nę przy prze­cin­ku po “wy­na­laz­ku”, bo to prze­cież zda­nia skła­do­we i trze­ba je od­dzie­lić. A może cze­goś nie wiem?  To mnie oświeć!  :) Po­zdra­wiam ser­decz­nie! :) 

Hej, bar­dzo fajne opo­wia­da­nie, gdzie wy­da­rze­nia z jed­nej ko­lej­ki do nie tak po­trzeb­nych drzwi, jak by się mogło wy­da­wać, były nie tylko za­baw­ne ale i jak się oka­za­ło po­ucza­ją­ce:). Bąble przy­szło­ści i drzwi do od­sy­sa­nia gazów… :). Po­win­naś spró­bo­wać na­pi­sać tekst z Ce­za­rym albo sta­nąć z nim do po­je­dyn­ku, wy­szła­by z tego kon­kret­na dawka hu­mo­ru i ab­sur­du:). Po­zdra­wiam :)

"On jest dziw­nym wir­tu­ozem – Na or­ga­nach ludz­kich gra Bu­dząc za­chwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Po­wiedz, kogo ob­cho­dzi gra, Z któ­rej żywy nie wy­cho­dzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złu­dze­nia! Na sobie te­stu­je­my Każdą praw­dę i mit."

Sza­le­nie od­prę­ża­ją­ce opo­wia­da­nie – świet­ny po­mysł, zaj­mu­ją­ce opi­sa­nie przejść z Drzwia­mi, nie­co­dzien­ne ko­le­je ko­lej­ki, mnó­stwo do­bre­go hu­mo­ru i ab­sur­du tyle, że lek­tu­ra oka­za­ła się nad wyraz sa­tys­fak­cjo­nu­ją­ca. :D

Od­wie­dzi­ła­bym kli­kar­nię, ale cóż, ubie­gli mnie inni.

 

nio­są­ca w ręku zie­lo­ną, wierz­ga­ją­cą na wszyst­kie stro­ny, torbę. → Wierz­ga się no­ga­mi, więc oba­wiam się, że torba wier­gać nie mogła. Mogło na­po­miast wierz­gać to co znaj­do­wa­ło się w tor­bie.

Pro­po­nu­ję: …nio­są­ca w ręku zie­lo­ną, mio­ta­ją­cą się na wszyst­kie stro­ny, torbę.

 

– To Pani nie wie? – zdzi­wił się ma­je­stat.– To pani nie wie? – zdzi­wił się ma­je­stat.

Formy grzecz­no­ścio­we pi­sze­my wiel­ką li­te­rą, kiedy zwra­ca­my się do ko­go­0s li­stow­nie.

 

czy są spraw­ne.  Kam­pa­nia… → Jedna spa­cja po krop­ce wy­star­czy.

 

czego się spo­dzie­wać…  Ale po­ja­wił się król… → Wy­star­czy jedna spa­cja po pierw­szym wie­lo­krop­ku.

 

siwy war­kocz pod­sko­czył z obu­rze­niem do góry. → Masło ma­śla­ne – czy mógł pod­sko­czyć do dołu?

 

dzie­ci,  wiel­ka nuda… → Wy­star­czy jedna spa­cja po prze­cin­ku.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Hej!

 

Bar­dzo sym­pa­tycz­ne opo­wia­da­nie, takie tro­chę zwa­rio­wa­ne, ale w po­zy­tyw­ny spo­sób :-). Po­do­bał mi się spo­sób w jaki przed­sta­wi­łaś świat, w Two­ich opi­sach mia­łam wra­że­nie ta­kiej jakby lek­ko­ści. Super po­mysł na Bab­cię, lubię takie po­sta­cie.

Pod ko­niec mia­łam wra­że­nie, że już tro­chę za długo stoję pod tymi Drzwia­mi, ale wła­ści­wie nie wiem dla­cze­go. Może udzie­lił mi się na­strój ko­lej­ko­wi­czów i też nie mo­głam się do­cze­kać, żeby zo­ba­czyć co jest po dru­giej stro­nie ;-).

Bar­dja­skier, dzię­ku­ję za od­wie­dzi­ny i bar­dzo miły ko­men­tarz! Cie­szę się, że lek­tu­ra była przy­jem­na! Ja jesz­cze nigdy nie bra­łam udzia­łu w po­je­dyn­kach, więc nawet nie wiem, z czym to się je, ale opka Ce­za­re­go za­wsze mi się po­do­ba­ły! :) 

re­gu­la­to­rzy, jak zwy­kle dzię­ku­ję za bar­dzo po­moc­ną ła­pan­kę, już po­pra­wio­ne, cie­szę się, że na­stą­pi­ło od­prę­że­nie w trak­cie czy­ta­nia! Może kie­dyś będą sprze­da­wać w ap­te­ce opka za­miast zió­łek… faj­nie by było… :) 

lyumi, dzię­ki za miły ko­men­tarz, nie tylko ty sta­łaś za długo przed Drzwia­mi, w trak­cie be­to­wa­nia, też były głosy, że kon­struk­cja fa­bu­ły wy­ma­ga­ła­by po­pra­wek, ale nieco po­le­głam przy tym… jesz­cze nie ten etap, ale w końcu dojdę do punk­tu, w któ­rym będę mie­lić swoje opo­wia­da­nia, kroić, piec, aż wyj­dzie pysz­ne cia­cho! :)

Po­zdra­wiam wszyst­kich cie­plut­ko! :)

Bar­dzo pro­szę, Jolko. :)

 

Może kie­dyś będą sprze­da­wać w ap­te­ce opka za­miast zió­łek…

Pięk­na wizja i mam na­dzie­ję, że to nie będą żadne su­ple­men­ty, jeno praw­dzi­we i peł­no­praw­ne opo­wia­da­nia do­stęp­ne bez re­cep­ty. :)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Za­baw­ne opko w moim gu­ście. Kra­sno­lud­ka z ogo­nem, czar­na po­stać i ko­lej­ka jako nie­za­leż­ny byt to moi ulu­bień­cy. 

Nova, dzię­ku­ję ślicz­nie za ko­men­tarz, cie­szę się, że się po­do­ba­ło! :) Po­zdra­wiam ser­decz­nie! :)

Gry słów w dia­lo­gach to jest to.

Jedna rzecz wy­bi­ła mnie z rytmu: “In­dy­go”. Jak zwy­kle mu­sia­łem spraw­dzić jaki to kolor ;)

Czy­ta­ło się super.

Ooo, dzię­ku­je bar­dzo, Mi­chał­Bro­ni­sław, cie­szę się bar­dzo! No, nie każdy wie, co to jest in­dy­go, to praw­da, nie po­my­śla­łam o tym… za­pa­mię­tam na przy­szłość! Faj­nie, że wpa­dłeś! :)

Jolko

Wspa­nia­łe, chcę wię­cej! Bar­dzo turla mnie ze śmie­chu ta hi­sto­ria. ;D

Opisy pla­stycz­ne, ri­po­sty cięte, lo­gi­ka świa­ta twar­da jak chleb kra­sno­lu­dów. Ja­kieś dro­bia­zgi tech­nicz­ne były ale mi ucie­kły. Ogrod­nicz­ki sza­nu­ję. A “ka­pią­ce kan­de­la­bry” brzmią jak nazwa ze­spo­łu tru­ba­du­rów!

Uro­czo za­krę­co­ne opary ab­sur­du.

Do mnie, moja pu­en­to..!

aeoth, to wspa­nia­le, że Ci się po­do­ba­ło! Dzię­ku­ję za prze­mi­ły ko­men­tarz i cie­szę się z ele­men­tów, które się spodo­ba­ły! 

Po­zdra­wiam cie­plut­ko! :)

Zga­dzam się, że to sym­pa­tycz­ne i bar­dzo cie­płe opo­wia­da­nie, ale z pa­zu­rem – faj­nie od­da­łaś kli­mat wner­wio­nej ko­lej­ki. Do­dat­ko­wym atu­tem jest dzi­wacz­ność ocze­ku­ją­cych, jak i sam fakt, że tak na­praw­dę nie wia­do­mo, za czym stoją. Pi­ra­mi­dal­ny ab­surd, a na jego czele re­zo­lut­na, umie­ją­ca ład­nie się od­ciąć, Przy­laszcz­ka.

Po­zdra­wiam!

Dzię­ki Adam_c4, super, że wpa­dłeś! Do­brze mi się pi­sa­ło to opo­wia­dan­ko, więc faj­nie, że do­brze się czyta. :) Tak miły ko­men­tarz to jak pre­zent pod cho­in­kę! :)

Po­zdra­wiam cie­plut­ko! :)

Przy­jem­nie się czy­ta­ło :)

Przy­no­szę ra­dość :)

Au­tor­ka za­de­kla­ro­wa­ła jako ga­tu­nek fan­ta­sty­kę przy­go­do­wą.

Wy­na­la­zek: drzwi uła­twia­ją­ce po­dej­mo­wa­nie de­cy­zji

 

Jest przy­go­do­wo, jest we­so­ło i jest zwa­rio­wa­nie. Ogól­ne wra­że­nie mo­gła­bym pod­su­mo­wać: sym­pa­tycz­na ko­me­dia.

 

Sporo tu szcze­gó­łów i szcze­gó­li­ków świa­to­twór­czych, które wy­peł­nia­ją w sumie nie­zgo­rzej zbu­do­wa­ną hi­sto­rię – to cał­kiem fajny świat (może nie­ko­niecz­nie, żeby w nim miesz­kać, ale na małą wy­ciecz­kę w sam raz). Muszę jed­nak po­ma­ru­dzić, że szcze­gó­li­ki po­ja­wia­ją się nie wcze­śniej, niż są po­trzeb­ne. Ale przy całym tym ra­do­snym ab­sur­dzie nie jest to wiel­ka wada.

 

Szko­da tylko, że za­koń­cze­nie jest i otwar­te, i su­ge­ru­je, że ten fajny świat może już nie­dłu­go prze­stać być fajny.

 

Me­ta­fo­ry rów­nie zbzi­ko­wa­ne, jak cała resz­ta – pa­su­ją do ca­ło­ści.

 

Ję­zy­ko­wo jest tro­chę błę­dów, tro­chę męt­nej wody, ale ogól­nie nie­źle. Za­wsze jed­nak może być le­piej.

Ot, cho­ciaż­by, pod wzglę­dem in­ter­punk­cji: prze­ci­nek sta­wia­my przed wo­ła­czem, ale nie przed "panem" czy jego od­po­wied­ni­kiem w wy­ra­że­niach typu „czy pan wie”, a „pani” ("pan" też) pi­sze­my dużą li­te­rą tylko w li­stach. Pi­sze­my też: wasza wy­so­kość był za drzwia­mi, nie "była" – to tytuł: https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Wasza-wysokosc-i-legenda;18411.html

 

Szyk tu i ów­dzie za­bu­rzo­ny, ale nie za czę­sto, a nie­któ­re zda­nia co­kol­wiek się splą­ta­ły. Są ali­te­ra­cje, a nie­któ­re słowa nie do końca pa­su­ją. Ale więk­szość po­tknięć było spra­wą se­man­ty­ki: czy po­mru­ki mogą do­ty­czyć? czy cisza może być pełna oglą­da­nia? Oczy­wi­ście, można cią­gle prze­by­wać w ja­kiejś at­mos­fe­rze, ale sama at­mos­fe­ra jest za­wsze cią­gła (o ile nie mamy mi­kro­sko­pu ;D). Jeśli nie­sie się dźwięk, to trze­ba za­zna­czyć, że to dźwięk, nie straj­ku­je się prze­ciw­ko „ak­tyw­no­ści” (wrr) tylko prze­ciw­ko złym wa­run­kom pracy. Jak huk może być „re­gu­lar­ny”? Czy to nie drzwi re­gu­lar­nie trza­ska­ły? Jak można co­kol­wiek prze­krę­cić „do­kład­nie w prawo”? Albo w prawo, albo w lewo, ale do­kład­nie?

 

Poza tym zła­ma­łaś idiom: po­win­no być "prze­ka­zy­wać z ust do ust", a nie „po­wta­rzać”. Parę spe­cja­li­stycz­nych ter­mi­nów tro­chę Ci się wy­mknę­ło z rąk: z opisu „am­bro­zji” wy­ni­ka ra­czej lu­to­wa­nie niż spa­wa­nie. Moc na­słu­cho­wa może się­gać iluś­tam jed­no­stek, ale nie po­ło­wy kró­le­stwa – za­sięg, tak. Ale nie moc. Zaś skała ma­cie­rzy­sta to bar­dziej po­ję­cie z za­kre­su gle­bo­znaw­stwa, nie gór­nic­twa, no, i nie bar­dzo się plu­ra­li­zu­je. Aler­gię ma się całe życie, więc nie „tego dnia miały aler­gię, ni­czym hra­bi­na Hator” tylko miały ob­ja­wy aler­gii (przy oka­zji – „ni­czym” nie jest sy­no­ni­mem „tak samo, jak”). Przy oka­zji – ujed­no­lić pi­sow­nię hra­bi­ny ;)

 

Z in­nych kik­sów: „or­ga­nizm, bę­dą­cy ko­lej­ką” su­ge­ru­je, że to jakiś osob­ny or­ga­nizm pełni rolę ko­lej­ki, a chyba cho­dzi o to, że ko­lej­ka funk­cjo­nu­je jako jed­ność or­ga­nicz­na. A także „To, co ogło­sił jako alert dla opa­rów kłamstw, było w isto­cie czymś o wiele bar­dziej nie­bez­piecz­nym.” To, co uznał za ostrze­że­nie przed opa­ra­mi kłam­stwa, w rze­czy­wi­sto­ści świad­czy­ło o czymś znacz­nie bar­dziej nie­bez­piecz­nym

 

Szcze­gó­ło­wy wykaz, spon­so­ro­wa­ny przez li­ter­ki "H" i "M" do od­bio­ru za pri­vem. Adres, na który jed­no­roż­ce i re­ni­fe­ry mają do­star­czyć na­gro­dę, także po­pro­szę na priv.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Nowa Fantastyka