- Opowiadanie: Rafael Sanki - A słowo ciałem się stało

A słowo ciałem się stało

No cóż... Czy świę­ta to dobry czas na hor­ror i prze­moc? Na de­mo­ny i klą­twy? Dobry, jak każdy inny! Za­pra­szam i jed­no­cze­śnie ostrze­gam. 

 

Wy­ko­rzy­sta­ne hasła: “Pol­skie świę­ta, które stra­szą” oraz “obłęd i świę­ta” 

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

A słowo ciałem się stało

 

– I co my tera zro­bim? Zim­jo­ki będę owcom da­wa­ła? Jęcz­mień? Żyto?! – La­ment Jadź­ki był rów­nie iry­tu­ją­cy, co zwy­kle, jed­nak wy­jąt­ko­wo uza­sad­nio­ny.

Wi­gi­lij­ny po­ra­nek, prócz trza­ska­ją­ce­go mrozu, przy­wi­tał miesz­kań­ców wio­ski nie­zwy­kłym od­kry­ciem. Otóż od Jaś­ko­wi­zny, Oziem­ków­ki, po Józ­ko­we Bło­nia i Bagna, każde go­spo­dar­stwo do­tknę­ła ta sama, prze­dziw­na przy­pa­dłość – brak siana. Sto­do­ły, pod­da­sza obó­rek, chle­wów, a nawet sien­ni­ki ni z tego, ni z owego opu­sto­sza­ły. Ba! Okien­ni­ce, strze­chy i odrzwia zio­nę­ły pust­ką szpar do­tych­czas wy­peł­nio­nych po­wszech­nie do­stęp­nym i sku­tecz­nym izo­la­to­rem.

– Nawet źdźbło się nie osta­ło – skon­sta­to­wał Jam­ro­ży, miej­sco­wy wójt, od do­brych kilku minut wle­pia­jąc wzrok w opu­sto­sza­łe kle­pi­sko sto­dół­ki, kom­pul­syw­nie po­cie­ra­jąc od­święt­nie ogo­lo­ny podbródek. 

Mimo iż ko­gu­ty gdzie­nie­gdzie jesz­cze pró­bo­wa­ły swo­ich gar­deł, męż­czy­zna zdą­żył od­wie­dzić więk­szość do­mostw, z każ­dym ko­lej­nym dzi­wu­jąc się bar­dziej i bar­dziej.

Bez­sku­tecz­nie. Nikt niczego nie wi­dział, nie sły­szał, nie po­dej­rze­wał.

– Psy po­ci­chły, nie­cno­ty, a na byle jeża czy nor­ni­cę całą noc pysk drą. Zmar­z­nię­te jakie, czy co? – Spoj­rzał na budy Zło­śni­ka i Ru­dol­fa z wy­raź­nym wy­rzu­tem.

Bar­dziej od dy­le­tanc­twa nie zno­sił tylko źle uwę­dzo­nej kieł­ba­sy i swo­je­go szwa­gra, Ję­dr­ka. Jadź­ka, jak gdyby wal­cząc o miej­sce w tym za­szczyt­nym gro­nie, nie prze­sta­wa­ła ję­czeć.

– Boże drogi, Ro­dzi­ciel­ko Naj­święt­sza, Pa­nien­ko Słod­ka – wy­śpie­wy­wa­ła li­ta­nie do Matki Bo­skiej Iry­tu­ją­cej – co my pod obrus po­ło­żym? Tak się nie godzi prze­ca. Kyrie elej­son…

Jam­ro­ży nie wy­trzy­mał.

– Ić babo mak mleć na plac­ki, bo mnie ręka świerz­bi, a w Wi­gi­lię nie lza tak, jak świę­ta ro­dzi­na trza – wark­nął na mał­żon­kę, która po chwi­li znik­nę­ła za linią brzó­zek pro­wa­dzą­cą na po­dwó­rze.

Wró­cił do ana­li­zy dzi­siej­szych re­we­la­cji. Wciąż nie do­wie­rzał, iż bim­ber, zwy­cza­jo­wo do­brze skry­ty w stogu, stał nie­tknię­ty. A może jed­nak tro­chę bra­kło? Osąd był o tyle trud­ny, iż zda­rza­ło mu się, zu­peł­nie nie­spo­dzie­wa­nie, obu­dzić w sto­dół­ce w to­wa­rzy­stwie jeno kwar­ty i gą­sior­ka.

– Jakim cudem zło­dziej nie za­in­te­re­so­wał się choć­by apa­ra­tu­rą? Dziw­ny ów rze­zi­mie­szek – rzu­cił sam do sie­bie. 

Nie omiesz­kał, ma się ro­zu­mieć, spraw­dzić, czy aby ja­kość trun­ku nie ucier­pia­ła, a łotr w swoim ło­tro­stwie, dajmy na to, nie na­pa­sku­dził do gą­sio­ra. Ode­tchnął z wy­raź­ną ulgą. Kon­tro­lę po­no­wił kil­ku­krot­nie.

Nagle za­uwa­żył coś, czego w po­ran­nym pół­mro­ku do­strzec nie był w sta­nie. W jed­nym z prze­zie­wów po­ły­ski­wa­ł oso­bli­wy kształt. Mężczyzna ostroż­nie zbli­żył się do otwo­ru w ścia­nie. Dziw ten był dłu­gim, sinym, po­ły­sku­ją­cym zmro­żo­ną juchą ję­zy­kiem. Cie­ka­wość wy­gra­ła z na­tu­ral­ną od­ra­zą, a szcze­gó­ło­we oglę­dzi­ny przy­nio­sły da­le­ce bar­dziej prze­ra­ża­ją­ce wnio­ski. Wno­sząc po wień­czą­cych mię­sień, zwi­sa­ją­cych tkan­kach, nie­re­gu­lar­nych po­je­dyn­czych włók­nach oraz nit­kach żył i ner­wów, język mu­siał zo­stać ofie­rze wy­rwa­ny. Nie­mal na­tych­miast od­su­nął się od ma­ka­brycz­ne­go zna­le­zi­ska, zro­bił kilka po­spiesz­nych, ner­wo­wych kro­ków wstecz, po czym od­wró­cił się i od­szedł. Sko­ło­wa­ny i apa­tycz­ny.

 

*

Za­le­d­wie chwi­lę póź­niej wójt przy­biegł na miej­sce oso­bli­wych wy­da­rzeń. Zdy­sza­ny, padł na ko­la­na. Za­jrzał do prze­próch­nia­łej budy Ru­dol­fa i wpół roz­pa­da­ją­cej się Zło­śni­ka. Prze­czu­cie nie my­li­ło go. Psy le­ża­ły mar­twe w ka­łu­ży skrze­płej, pur­pu­ro­wej tafli.

 

*

Po­wie­trze prze­ni­kał nie­na­tu­ral­ny swąd pa­lo­ne­go chru­stu i ol­cho­wych ga­łę­zi. Pie­ką­cy, cięż­ki, kwa­śny. 

 

Nie cze­kał do jutra. Nie przy­szło mu nawet do głowy, by po­cze­kać. Wrzu­cił ciel­ska kun­dli na cięż­ką drew­nia­ną tacz­kę, wy­wiózł do ol­szy­ny, zwy­cza­jo­wo mo­krej jak dia­bli, teraz zmar­z­nię­tej ni­czym żywe że­la­zo. Choć ko­pa­nie w ta­kich wa­run­kach za­kra­wa­ło na głu­po­tę, nie zwa­żał na to. Walił szpa­dlem w twar­dą jak ka­mień darń w na­dziei chyba, że ta pod na­po­rem roz­grza­ne­go do czer­wo­no­ści me­ta­lu od­ta­je i od­pu­ści. Nic ta­kie­go się nie stało, a wójt dłu­gie go­dzi­ny łupał na zmia­nę to szpa­dlem, to ki­lo­fem.

Gdy dół był go­to­wy, a Jam­ro­ży do­go­ry­wał, za­le­wa­jąc się na zmia­nę zim­nym i go­rą­cym potem, tru­chła wy­lą­do­wa­ły w pro­wi­zo­rycz­nej jamie. Po­śpiesz­ny pro­ces jej po­wsta­wa­nia wy­klu­czał do­kład­ność i skom­pli­ko­wa­ne wy­li­cze­nia, toteż po przy­sy­pa­niu ze­włoków zie­mią, tu i ów­dzie wy­zie­ra­ła to łapa, to pysk, to po­ło­wa Zło­śni­ka. Wójt nie miał ni czasu, ni ocho­ty po­świę­cać ko­lej­nych go­dzin świą­tecz­ne­go dnia na ja­kie­kol­wiek po­praw­ki w wy­ko­na­nej prze­zeń gra­bar­skiej pracy. Jednak, jako że wrodzone zamiłowanie do estetyki oraz upodobanie do kontemplacji zacisza własnego obejścia pozbawionego dzikich padlinożerców nie dawały mu spokoju, powziął proste, acz skuteczne środki zaradcze.

Wie­dzio­ny nie­wąt­pli­wie mi­ło­ścią, po­czął nie­zgrab­nie i chaotycznie upy­chać ciel­ska w mo­gi­le. Szpa­del, któ­rym po­trak­to­wał wy­sta­ją­cy pysk, oka­zał się jed­nak na­rzę­dziem mało sku­tecz­nym.

W na­głym przy­pły­wie gnie­wu, nie­mo­cy i nie­zna­nej mu dotąd złej woli, Jam­ro­ży chwy­cił jedną z ga­łę­zi, z całą mocą ude­rza­jąc w mo­gi­łę. Potem ko­lej­ną i jesz­cze jedną. Po­wta­rzał czyn­ność tak długo, aż ca­łość przy­po­mi­na­ła upior­ny, ma­ka­brycz­ny kur­han, oso­bli­wy ster­czą­cy­mi, ol­cho­wy­mi za­sie­ka­mi. Jeśli da się zabić po raz drugi, Jam­ro­ży do­ko­nał tego nie­chyb­nie. Na ko­niec do­rzu­cił kilka luź­nych szczap, polał ca­łość so­lid­ną por­cją bim­bru, który przy­tar­gał ze sobą, i pod­pa­lił. Słoń­ce scho­wa­ło się za ho­ry­zon­tem, nie chcąc uczest­ni­czyć w tym po­nu­rym przed­sta­wie­niu.

 

*

 

Jadź­ka cze­ka­ła już na scho­dach, wraz z set­ka­mi pierw­szych gwiaz­dek blado i z wy­rzu­tem ły­pią­cych na spóź­nial­skie­go go­spo­da­rza. Długo my­śla­ła nad tym, co powie ślub­ne­mu, jak skar­ci go za tak do­tkli­wą ob­ra­zę jej pracy, gości i sa­me­go Boga. Gdy w końcu do­strze­gła męża, zdję­ła ją trema, strach. Za­rów­no ten zro­zu­mia­ły, jak i zu­peł­nie nowy, nie­okre­ślo­ny i nie­zna­ny lęk. Już miała coś po­wie­dzieć… nie zdą­ży­ła. Jam­ro­ży ubiegł ją, rzu­ca­jąc z da­le­ka:

– Ka­pu­sta jesz­cze cie­pła? Pie­ro­gi? Grzej, bom głod­ny, a i dzie­cia­ki pewno nie ­mniej. Krzyk­nij Maćka, coby mi wannę po­sta­wił w izbie, koło kozy. 

Ko­bie­ta nic nie od­po­wie­dzia­ła, ale nie spu­ści­ła z męża wzro­ku. Prze­łknę­ła kilka prze­kleństw, aż na­sy­co­na nimi do cna nie wy­trzy­ma­ła i wy­ce­dzi­ła przez zęby jedno, so­czy­ste i ocie­ka­ją­ce złą wolą “niech cię dia­bli!”, po czym wró­ci­ła do kuch­ni pil­no­wać ka­pu­sty, ryb, ziem­nia­ków i ru­mia­nych od cią­głej tor­tu­ry pie­ro­gów.

 

*

 

– Szedł też i Józef od Ga­li­lei z mia­sta Na­za­re­tu do ży­dow­skiej ziemi, do mia­sta Da­wi­do­we­go, które zowią Be­tle­jem: prze­to, iż był z domu i po­ko­le­nia Da­wi­do­we­go… – Wójt z pro­fe­tycz­ną wręcz ma­nie­rą w gło­sie, wolno i sta­ran­nie de­kla­mo­wał słowo Boże.

Mimo świa­do­mo­ści kon­se­kwen­cji, uczest­ni­cy wie­cze­rzy nie zdo­ła­li po­wstrzy­mać się od wy­da­wa­nia naj­róż­niej­szych dźwię­ków nie­przy­sta­ją­cych do tak pod­nio­słe­go i waż­kie­go mo­men­tu. Gromy wy­posz­czo­nych żo­łąd­ków, po­ję­ki­wa­nia co młod­szych wy­rost­ków, nie­cier­pli­we wier­ce­nie za­dków na skrzy­pią­cych krze­słach, nie­życz­li­we szep­ty czy wręcz pod­szep­ty czy­ni­ły lico Jam­ro­że­go coraz to czer­wień­szym, oczy zaś – coraz bar­dziej ro­ze­dr­ga­ny­mi. “Jesz­cze jedno chrząk­nię­cie, jedno ziew­nię­cie albo wes­tchnie­nie” my­ślał, lecz głos jego nie zdra­dzał nad­cho­dzą­cej awan­tu­ry. Ta na­de­szła nie­spo­dzie­wa­nie. Prze­cią­głe, so­czy­ste pierd­nię­cie sku­pi­ło całą uwagę do­mow­ni­ków na gru­ba­sie Igo­rze. Na do­miar złego – cały gniew ro­ze­dr­ga­ne­go Jam­ro­że­go. Ener­gia owego ro­ze­dr­ga­nia wy­zwo­lo­na zo­sta­ła wraz z ude­rze­niem pię­ści o wi­gi­lij­ny stół. W dud­nie­niu so­sno­wych desek, w trza­sku pę­ka­ją­ce­go opłat­ka, w ka­ko­fo­nicz­nym brzdę­ku szkła, za­sta­wy i sta­lo­wych sztuć­ców, w zdu­szo­nych ję­kach i pi­skach do­mow­ni­ków dało się usły­szeć jesz­cze jeden, oso­bli­wy dźwięk. Po­cząt­ko­wo nie­iden­ty­fi­ko­wal­ny, choć tak zna­jo­my.

Z cza­sem, pew­nym się stało, że było to uja­da­nie. Nie zwy­czaj­ne, psie, wiej­skie uja­da­nie, lecz je­żą­ce włosy na gło­wie uja­da­nie, a ra­czej jego sza­leń­cza, obłą­kań­cza i de­spe­rac­ka próba. Opę­tań­cza wola wy­do­by­cia z sie­bie dźwię­ku, zda­ją­ca się jed­no­cze­śnie wo­ła­niem o pomoc i oskar­że­niem. Po­twor­ny wizg zbli­żał się z każdą chwi­lą. Ucichł, gdy zda­wał się do­bie­gać tuż zza drzwi wej­ścio­wych.

Chwi­lo­wy spo­kój szyb­ko oka­zał się ulot­ny. Biały obrus suto za­sta­wio­ne­go, wi­gi­lijn­ego stołu nie­spo­dzie­wa­nie za­czął pęcz­nieć, fa­lo­wać, marsz­czyć się i na­bie­rać kształ­tów. Ta­le­rze, miski i wazy roz­po­czę­ły zaś ewa­ku­ację z po­wsta­ją­cych tu i ów­dzie nie­re­gu­lar­nych wy­brzu­szeń. Wszy­scy bie­siad­ni­cy, jak jeden mąż, ze­rwa­li się z miejsc. Dzie­ci pła­ka­ły, ko­bie­ty pisz­cza­ły i szlo­cha­ły, Jam­ro­ży za­nie­mó­wił. Wle­piał wzrok w uno­szą­cy się coraz wyżej i wyżej ma­te­riał, w roz­bi­tą za­sta­wę po­roz­rzu­ca­ną wokół stołu. Do­strze­gał, a jakże, coraz licz­niej wy­pa­da­ją­ce spod ob­ru­sa źdźbła siana, nie mógł jed­nak za­re­ago­wać. Był spa­ra­li­żo­wa­ny. Bez tchu. Bez wiary w to, co zdawał mu się pod­su­wać kłam­li­wy zmysł wzro­ku, nie wie­rząc słu­cho­wi, nie przyj­mu­jąc do­tkli­we­go zimna, które ze­wsząd go ogar­nę­ło.

 

Góra siana pod ob­ru­sem nie była praw­dzi­wa. Nic wspól­ne­go z rze­czy­wi­sto­ścią nie miała czer­wo­na plama, która po­ja­wi­ła się na szczy­cie owej góry. Nie, to nie była krew. Barszcz! Tak, to barszcz prze­sią­kał ko­lej­ne po­ła­cie tka­ni­ny, do­cie­ra­jąc do jej kra­wę­dzi i opadając na podłogę rzę­si­sty­mi kro­pla­mi.

Nagły ruch. Skry­ta pod pur­pu­rą za­schnię­ta trawa zda­wa­ła się zmie­niać, for­mo­wać i kon­den­so­wać, a przy tym przy­oble­kać w ocie­ka­ją­cy nie­zi­den­ty­fi­ko­wa­nym pły­nem ma­te­riał. Chwi­lę póź­niej nie było już siana, nie było ob­ru­sa, nie było pytań o na­tu­rę figli, które pła­tał Jam­ro­że­mu prze­mę­czo­ny i prze­pi­ty umysł. Był on.

Sie­dział na stole, wy­ma­chu­jąc sztyw­ny­mi, pa­łą­ko­wa­ty­mi, ob­le­czo­ny­mi sia­nem no­ga­mi. Prócz tego nie po­ru­szał się. Z jego ra­mie­nia luźno zwi­sał po­kaź­nych roz­mia­rów wór, po­pla­mio­ny tu i ów­dzie w wy­ni­ku kon­tak­tu z krwi­ście bu­ra­cza­nym, ob­ru­so­wym ka­fta­nem przy­by­sza. W izbie za­pa­dła gro­bo­wa cisza, ustę­pu­ją­ca w swo­jej prze­ni­kli­wo­ści tylko doj­mu­ją­cemu po­czu­ciu mar­two­ty wszyst­kie­go wokół. Ciszę prze­rwał dzia­du­nio.

– Cho… cho… cho… – dukał, nie mogąc prze­zwy­cię­żyć nie­mo­cy, która nagle go do­tknę­ła.

– Cho­choł – po­twier­dził tępo Jam­ro­ży, a wy­wo­ła­ny z imie­nia przy­bysz w tym samym mo­men­cie zwró­cił głowę w jego kie­run­ku. Ma­ka­brycz­na, bez­li­ca po­stać mimo braku oczu, zda­wa­ła się mu przy­glą­dać, mimo braku ust uśmie­cha­ła się zło­wróżb­nie. Nagle wsta­ła. Łomot worka, a w za­sa­dzie jego za­war­to­ści, roz­darł izbę. Cho­choł prze­su­nął się w stro­nę cho­in­ki, bo­ga­to przy­bra­nej, pięk­nej, od­święt­nej. Wór zna­czył drogę czer­wo­ną wstę­gą, koń­czą­cą się na drzew­ku, pod któ­rym spo­czął, po­zo­sta­wio­ny przez sien­ne­go bał­wa­na. Ten zaś wska­zu­jąc nań koń­czy­ną, ma­ją­cą ucho­dzić za rękę, wpa­try­wał się su­ge­styw­nie w wójta.

– Dla mnie? – spy­tał po dłuż­szej chwi­li Jam­ro­ży. Py­ta­nie nie na­le­ża­ło do naj­bar­dziej błyskotliwych. W po­miesz­cze­niu byli tylko oni. Za­własz­czy­li prze­strzeń i czas. Wszyst­ko wokół było mar­twe. A może żywe?

Męż­czy­zna wciąż pe­wien uczest­nic­twa w sen­nym kosz­ma­rze, z za­kra­wa­ją­cą o non­sza­lan­cję pew­no­ścią pod­szedł do worka, by prze­ko­nać się co do jego za­war­to­ści. Zer­k­nął. Prze­świad­cze­nie, na któ­rym opie­ra­ła się jego senna rze­czy­wi­stość, w jed­nej chwi­li pry­sło, roz­wia­ło się jak pył na wie­trze ob­ja­wie­nia, któ­re­go do­znał. Za­to­czył się, upadł. Dy­szał cięż­ko, jak gdyby obu­dzo­ny ze złego snu, choć było wręcz od­wrot­nie.

– To nie tak… nie tak miało być – szlo­chał, ro­niąc słowa na zmia­nę ze łzami. Spoj­rzał na do­tknię­tych mar­two­tą do­mow­ni­ków, nie­zdol­nych do ja­kich­kol­wiek ludz­kich re­ak­cji. – Nie, nie, nie – po­wta­rzał coraz to gło­śniej, a każde “nie” przy­bli­ża­ło go do pod­ję­cia de­spe­rac­kie­go kroku. Akt, ów, ża­ło­sny i nik­czem­ny, po­le­gał ni mniej ni wię­cej, na uciecz­ce.

 

Po otwar­ciu drzwi przy­po­mniał sobie jed­nak o głu­chym, po­twor­nym uja­da­niu, które do­tych­czas zda­wa­ło się naj­mniej­szym z pro­ble­mów. W świe­tle oścież­ni­cy stał upiór. Po­znał go, ale nie od razu. Puste, per­ło­we oczy wy­glą­da­ły ze zna­jo­me­go pyska. Ten po­kry­ty był za­krze­płą krwią, zie­mią, a wień­czy­ła go krwi­ście po­ły­skli­wa, nie­mal ja­rzą­ca się pie­kiel­ną czer­wie­nią wyrwa, nie­gdyś nie­za­wod­nie bę­dą­ca nosem upio­ra. Dźwięk szpa­dla tną­ce­go darń prze­szył bo­le­snym ukłu­ciem umysł Jam­ro­że­go. Tną­ce­go darń… i coś jesz­cze. Głowa upio­ra ozdobiona była róż­nej wiel­ko­ści ol­cho­wy­mi ga­łę­zia­mi, wy­zie­ra­ją­cy­mi nie­na­tu­ral­nie z bla­dej czasz­ki od­sło­nię­tej przez le­ni­wie opa­da­ją­ce płaty skóry. Dwie spo­śród ga­łę­zi gó­ro­wa­ły nad in­ny­mi, po­tęż­ne i ro­so­cha­te. Wójt czuł w dło­niach szorst­kie, zimne drew­no, czuł opór, jaki na­po­ty­ka­ło na swo­jej dro­dze. Na jed­nej z rózg Jam­ro­ży do­strzegł ka­wa­łek pa­pie­ru, który rów­nież w jakiś spo­sób zda­wał się funk­cjo­no­wać w jego świa­do­mo­ści. “To list” zdał sobie nagle spra­wę.

Po­stą­pił krok, do­ło­żył ko­lej­ny i jesz­cze jeden, po czym wy­cią­gnął nie­pew­nie rękę. Po­czuł za­wrót głowy, mdło­ści, bez­wład koń­czyn. Po­tknął się i byłby opadł na de­mo­nicz­ne stwo­rze­nie, ale równie nagle jak się po­ja­wi­ły, do­le­gli­wo­ści ustą­pi­ły. Przez uła­mek se­kun­dy był pi­ja­ny, za­la­ny w trupa. Tylko przez uła­mek, gdy jego dłoń na­po­tka­ła list. Po­no­wił próbę. Tym razem pa­pier ustą­pił, a jego oczom uka­zał się nie­skład­ny, pi­sa­ny w po­śpie­chu tekst. Uwa­dze Jam­ro­że­go nie umknął fakt, iż był to jego wła­sny cha­rak­ter pisma. Nie umknął mu też kar­mi­no­wy, roz­le­wa­ją­cy się tusz. Chciał prze­łknąć ślinę. Nada­rem­nie. Skur­czo­ne gar­dło przy­wi­ta­ła me­ta­licz­na su­chość.

 

Mi­ko­ła­ju,

Skur­wy­sy­nie Ty

Nie byem grzecz­ny ale ten kur­wa­aaaaaa

Niech znik­nie, niech go licho, szlag, cho­re­la

Jen

 Szwa

Ję­dr­ka, kur­wa­aa, za­bierz

 

I niech te kun­dle się za­mkną w koń­cu­uu, na­amen

A Jadź­ka…

 

Nie do­wie­dział się, czego ży­czył mał­żon­ce. Nie tylko dla­te­go, że list w tym mo­men­cie się ury­wał .

 

Wy­bi­ła pół­noc.

 

Jam­ro­ży nie żył, choć jesz­cze o tym nie wie­dział. Nie mógł wie­dzieć. Bez­no­sy demon sto­ją­cy w progu spoj­rzał na niego. Słowa, które mogły paść, lecz z wia­do­mych wzglę­dów nie padły, ugrzę­zły w prze­szy­tym ga­łę­zią gar­dle, za­mie­nia­jąc się w dia­bo­licz­ny skrzek przy­po­mi­na­ją­cy dzwon. Głu­cha za­po­wiedź śmier­ci. Ży­cze­nie wy­po­wie­dzia­ne nie­zli­czo­ną ilość razy. 

Jam­ro­ży za­to­czył się. Wy­pi­ty al­ko­hol po­now­nie upo­mniał się o swoje.

Nie­moc, która go do­pa­dła pod­cię­ła mu nogi, padł na deski po raz ko­lej­ny, tym razem nie my­ślał wsta­wać. Wpa­try­wał się w pięk­ne, zie­lo­ne igli­wie świer­ko­wych ga­łą­zek, w mi­go­tli­we wstąż­ki, bie­lo­ne szysz­ki i tań­czą­ce w prze­cią­gu pło­mie­nie świec. Nie prze­szka­dza­ła mu lepka sub­stan­cja, w któ­rej leżał, odór do­cho­dzą­cy z worka. 

Cho­choł zwró­cił się w stro­nę wyj­ścia. Po­kracz­ny­mi su­sa­mi sztyw­nych, pa­łą­ko­wa­tych nóg do­tarł do de­mo­nicz­ne­go ogara, ten zaś, char­cząc i du­sząc się, pod­ku­lił krwa­wią­cy kikut ogona, po czym opu­ścił izbę.

 

Jam­ro­ży, leżąc w apa­tycz­nym tran­sie, chcąc nie chcąc do­strzegł drew­nia­ną tacz­kę par­ku­ją­cą w świe­tle odrzwi, po­nu­ry za­przęg, na czele któ­re­go stały dwa zna­jo­me mu stwo­rze­nia oraz sie­dzą­ce­go na pro­wi­zo­rycz­nym po­wo­zie cho­cho­ła, w ciem­no­ści przy­po­mi­na­ją­ce­go wy­krzy­wio­ne­go star­ca.

– Cho… – za­czął. Do­strzegł nogi. Ko­bie­ce, zna­jo­me. Potem był już tylko brzdęk, chrzęst i łomot że­liw­ne­go garn­ka wy­peł­nio­ne­go po­st­ną ka­pu­sta z gro­chem i kaszą. – Cho… cho… choo… – Nie do­koń­czył.

 

Koniec

Komentarze

Klikam, dziękuję za zaproszenie do bety i raz jeszcze gratuluję oryginalności w interpretacji wybranych haseł konkursowych oraz samej idei konkursu. Brawa, brawa, brawa! :)

Pozdrawiam serdecznie, powodzenia. :)

Pecunia non olet

List do Mikołaja oraz scena upychania piesków w dole tak genialne, że śmiałem się prawie do łez. Pomysł też bardzo dobry, czytałem jednym tchem od początku do końca.

 

Trafiły się dwa miejsca, które nieco wybiły mnie z rytmu:

Makabryczna, bezlica postać, mimo braku oczu, zdawała się przyglądać mu, mimo braku ust uśmiechała się złowróżbnie

Nie przeszkadza mi zamierzone powtórzenie, tylko czy “mu się przyglądać” nie brzmiałoby lepiej? Do dyskusji :)

Potknął się i byłby opadł na demoniczne stworzenie, ale tak nagle jak się pojawiły, dolegliwości ustąpiły

Może zamiana “tak” na “równie” – jak rozumiem, szyk w drugiej części zdania jest zamierzonym zabiegiem, żeby zawrócić uwagę na nagłość ustąpienia?

 

Hej

 

Opko bardzo ok, szeroki wachlarz słów. Najlepiej wypada scena zakopywania psów. Baardzo wyrazista.

 

“Tnącego darń… i coś jeszcze. Głowa upiora upstrzona byłą różnej wielkości olchowymi gałęziami,” – tutaj się ogonek dorysował.

 

Pozdrox

Ciekawy jest słowiański chochoł, który jest naprawdę przerażającym potworem, a brak pewnych narządów tym bardziej rozbudza wyobraźnię. Podobała mi się intryga “kryminalna” – zaginięcie słomy i piesków, która napędzała fabułę już od samego początku. Dialogi też dobrze się czytało, obserwacja “folkloru” świetna, język postaci barwny i pełen humoru. Wplecione elementy świąteczne dla uważnych, stylizacja psiego upiora na renifera… mnóstwo oryginalnych zabiegów.

połyskiwał osobliwy kształt. Ostrożnie zbliżył się do

Podmiot uciekł, bo wygląda, jakby kształt się zbliżył. 

 

odszedł. Skołowany i apatyczny.

Może odszedł skołowany. 

Bo ta apatia średnio tu pasuje po wstrząsie z językiem. 

 

trema, strach

Raczej sam strach, bo trema to bardziej jak ktoś występuje publicznie. 

 

pewno niemniej

nie mniej. 

Jak my to przegapiliśmy, betujący? :p

Czytałam pierwszy raz i ślepa byłam…

 

Jeszcze wrócę. :) Tylko muszę na dziś dokończyć opowiadanie na konkurs. ;) 

Cześć, Rafaelu! ;]

 

Moją pierwotną opinię o tekście znasz z bety. Zmiany oceniam bardzo na plus, szczególnie pod względem spójności narracji ;]

 

Tekst jest mroczny, swojski i klimatyczny. Kliknę ;]

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Hej,

 

biednym psom się nawet po śmierci oberwało. Mimo tych nieszczęsnych czworonogów, krwawych opisów i mrocznego klimatu, tekst jest bardzo… przyjemny :) Fajna dialektyzacja. Poczucie humoru w dialogach też zacne. Powodzenia w konkursie i pozdrawiam!

Makabryczna, bezlica postać, mimo braku oczu, zdawała się przyglądać mu

Dziwna konstrukcja zdania.

 

A poza tym – przeczytane, ale widzę, że już wrzuciłeś. :D

 

Tak jak pisałam wcześniej – opowiadanie z oryginalnym klimatem, takim wiejsko-chochołowym. :) I językowo sprawiło mi wielką przyjemność.

Klikam i pozdrawiam,

Ananke

Dziękuję wszystkim za dobre słowo oraz uwagi, które jako dobre słowo również traktuję:)

Ja również dziękuję, powodzenia, pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Krokus

 

Taktyczny Krokus?:) Przepraszam za te pieski…

Hej!

 

Wybacz, Rafaelu, że nie dotarłem na betę, ale życie mnie dopadło :(

No, ale przeczytałem i kliknąłem bibliotekę, bo podoba mi się ten wiejski klimat, warcholstwo Jamrożego i to, co go ostatecznie spotkało.

Całośc napisana jest dobrze, choć przeszkadza mi brak jakiegokolwiek rozwinięcia dla historii znikającego siana. No niby dajesz nam tego chochoła, którego pojawienie się wyjaśnia co nieco, ale jakoś nie potrafię znaleźć uzasadnienia, dlaczego to akurat chochoł był tą istotą, która się pojawiła. Jasne, dostałeś hasło, którego musiałeś się trzymać, a postać chochoła rzeczywiście wyszła niepokojąco, ale ja nadal nie widzę jakiejś wyraźnej potrzeby fabularnej, by to akurat mial być ten rodzaj potwora – choć, przyznaję, powiązanie go z tradycją wkładania siana pod stół jest zabiegiem genialnym.

Całościowo, pomimo kilku wątpliwości, podobało mi się, stąd klik.

 

Pozdrawiam serdecznie :)

Q

Known some call is air am

Outta Sewer 

 

Nie ma sprawy z betą, posiłki dotarły i wygraliśmy batalię z tekstem. Dziękuję za klika i samo zapoznanie się z historią:)

 

Co do siana – list napisany pod wpływem alkoholu i wewnętrznych uraz Jamrożego, miast do świętego Mikołaja trafił… no cóż, do sił zdecydowanie mniej świętych. Początkowo chochoł miał zagarnąć całe siano jako symbol zgormadzonych przewin Jamrożego w jego własnym obejściu… ale jako, że facet jest jaki jest, uznałem, że cała wieś ma z nim na pieńku, każdemu zaszedł za skórę, więc siano zniknie zewsząd. Kumulacja tej złej energii i woli w postaci chochoła wypełnia jego życzenie dokładając co nieco od siebie, przy okazji wpływając chociażby na Jadźkę, która wciela w życie własne “słowo” wypowiedziane przed chatą w oczekiwaniu męża i znajduje w tej nikczemnej aurze chochoła odwagę na podjęcie drastycznych działań. Mam nadzieję, że w jakiś sposób przybliżyłem mój tok myślowy, i bynajmniej nie powstał on na potrzeby tej odpowiedzi :D

 

Jako ciekawostkę do interpretacji dodam, że dawniej wierzono, że gdy zwierzęta domowe przemówią w wigilię, nie wolno ich słuchać, gdyż przepowiedzą śmierć słuchającego. 

 

Pozdrawiam i wszystkim życzę Wesołych, cho cho cho, Świąt:)

Jako ciekawostkę do interpretacji dodam, że dawniej wierzono, że gdy zwierzęta domowe przemówią w wigilię, nie wolno ich słuchać, gdyż przepowiedzą śmierć słuchającego. 

A to ciekawostka, nigdy bym nie przypuszczała; sądziłabym wręcz, że jest odwrotnie. smiley

Pozdrawiam, Rafaelu, wzajemnie. :)

Pecunia non olet

Cześć, Rafael!

Dziękuję za udział w krokusie!

Poniższy komentarz jest pisany jeszcze przed wstawieniem obrazka jurorsko-konkursowego :)

Z przykrością stwierdzam, że zabiłeś dwa pieski.

Hasła konkursowe wykorzystałeś całkiem ok, a i całość jest dość dobrze ulokowana w Świętach. To pierwszy horror wśród tegorocznych tekstów, co było już miłą odmianą.

Cała fabuła oparta na myśli „uważaj czego sobie życzysz, bo może się spełnić”. Trochę żałuję, że nie ma jakoś zaznaczonej historii powstania listu (albo mi umknęła), choć z drugiej strony mogło to zrujnować napięcie, a pewnie wiązało się ze zwyczajnym zalaniem pały przez Jamrożego.

Wykonane całkiem solidne, nic mnie nie zatrzymywało, choć brakło mi hmm… jakiegoś pazura w narracji.

Pozdrówka!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Udało Ci się połączyć grozę, horror z kapustą z grochem i Świętami. Co prawda czasem wychodzi z tego breja, ale klimat Świąt i grozy wciąż jest obecny.

Stylizacja podobała mi się mniej, ale rzadko kiedy mi się podoba.

To sobie dobiję do biblio, a co!;)

"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke

Lament Jadźki był równie irytujący, co zwykle, jednak wyjątkowo uzasadniony.

Lament Jadźki był równie irytujący, jak zwykle, jednak, wyjątkowo, uzasadniony.

dotknęła ta sama, przedziwna przypadłość

Nie bardzo: https://sjp.pwn.pl/sjp/przypadlosc;2512369.html

sienniki ni z tego, ni z owego, opustoszały

Drugi przecinek wytnij.

Okiennice, strzechy i odrzwia zionęły pustką szpar dotychczas wypełnionych powszechnie dostępnym i skutecznym izolatorem.

Żeś się rozpoetyzował…

skonstatował Jamroży, miejscowy wójt, od dobrych kilku minut wlepiając wzrok w opustoszałe klepisko stodółki, kompulsywnie pocierając odświętnie ogoloną brodę.

https://academicon.pl/imieslowy/ – skonstatował Jamroży, miejscowy wójt, od dobrych kilku minut wlepiający wzrok w opustoszałe klepisko stodółki i kompulsywnie pocierający odświętnie przystrzyżoną brodę. Albo ogolony podbródek, chyba sensowniej.

Mimo iż koguty gdzieniegdzie jeszcze próbowały swoich gardeł, mężczyzna zdążył odwiedzić większość domostw, z każdym kolejnym dziwując się bardziej i bardziej.

Wut. Choć koguty gdzieniegdzie jeszcze próbowały gardeł, mężczyzna zdążył już odwiedzić większość domostw, a z każdym kolejnym dziwował się bardziej.

Nikt nic nie widział, nie słyszał, nie podejrzewał.

Niczego nie widział.

Zmarznięte, jakie czy co?

Zmarznięte jakie, czy co?

Bardziej od dyletanctwa

https://sjp.pwn.pl/szukaj/dyletanctwo.html ?

Ić babo mak mleć

Ić, babo, mak mleć.

która po chwili zniknęła za linią brzózek prowadzącą na podwórze.

Rymuje się, i od kiedy brzózki prowadzą dokądkolwiek?

Osąd był o tyle trudny, iż zdarzało mu się, zupełnie niespodziewanie, obudzić w stodółce w towarzystwie jeno kwarty i gąsiorka.

Osądowi?

Jakim cudem złodziej nie zainteresował się choćby aparaturą? Dziwny ów rzezimieszek

Jamroży raz "ić" i "nie zla", a drugi jak dziennik telewizyjny. To jak on w końcu godo?

W jednym z przeziewów połyskiwał osobliwy kształt.

Nie wiem, czym są przeziewy, więc nie mogę się wypowiadać w kwestii ich wielości, ale maniera "w jednym z" szerzy się ostatnio niepokojąco. Czy wyraźne zaznaczenie, że przeziewów jest dużo, jest potrzebne?

Mężczyzna ostrożnie zbliżył się do otworu w ścianie.

Hmm.

naturalną odrazą i niepokojem

Less is more. "Niepokoju" w ogóle nadużywa się ostatnio, a przecież wiadomo, że on towarzyszy podobnym odczuciom.

szczegółowe oględziny przyniosły dalece bardziej przerażające wnioski

Oględziny przynoszą tylko materiał do wnioskowań.

Wnosząc po wieńczących mięsień, zwisających tkankach, nieregularnych pojedynczych włóknach oraz nitkach żył i nerwów, Jamroży doszedł do wniosku, że język musiał zostać ofierze wyrwany.

Trzy razy tłumaczysz, że Jambroży wnioskował. Spokojnie: Sądząc po wieńczących mięsień zwisających tkankach, nieregularnych pojedynczych włóknach oraz nitkach żył i nerwów, język został ofierze wyrwany.

Skołowany i apatyczny.

https://wsjp.pl/haslo/podglad/11183/apatia Nie pasuje do sytuacji.

Zaledwie chwilę później wójt przybiegł na miejsce osobliwych wydarzeń.

…?

padł na kolana zaglądając

Padł na kolana, by zajrzeć.

Psy leżały martwe w kałuży skrzepłej, purpurowej tafli.

https://wsjp.pl/haslo/podglad/8702/tafla

Powietrze przenikał nienaturalny swąd palonego chrustu i olchowych, rosochatych gałęzi

Co w tym nienaturalnego, poza faktem, że ogień zwykle nie rośnie na drzewach? I czy rosochate gałęzie pachną jakoś inaczej?

olszyny, zwyczajowo mokrej jak diabli

"Zwyczajowo" to nie to samo, co "zwyczajnie": olszyny, zwykle mokrej jak diabli. https://wsjp.pl/haslo/podglad/81668/zwyczajowy

niczym żywe żelazo

Żywe?

Choć kopanie w takich warunkach zakrawało o głupotę, nie zważał na to.

Zakrawało na, ale po co taki komentarz?

Walił szpadlem w twardą jak kamień darń w nadziei chyba, że ta pod naporem rozgrzanego do czerwoności metalu odtaje i odpuści.

Hmm? Walił szpadlem w twardą jak kamień darń, chyba w nadziei, że ta pod naporem rozgrzanego do czerwoności metalu odtaje i odpuści.

Pośpieszny proces jej powstawania wykluczał dokładność i skomplikowane wyliczenia, toteż po przysypaniu zewłok ziemią, tu i ówdzie wyzierała to łapa, to pysk, to połowa Złośnika.

Proces nie może być pospieszny, a "zezwłok" to mianownik: Powstawała w gorączkowym pośpiechu, toteż po przysypaniu zwłok ziemią tu i ówdzie wyzierała to łapa, to pysk, to połowa Złośnika.

na jakiekolwiek poprawki w wykonanej przezeń grabarskiej pracy

Uciąć, skrócić i wyrzucić: na poprawki grabarskiej pracy.

Jako że jednak wrodzone zamiłowanie do estetyki oraz lubość w kontemplacji zacisza własnego obejścia pozbawionego dzikich padlinożerców nie dawały mu spokoju, powziął proste, acz skuteczne środki zaradcze.

Stylizacja Ci się wymyka, spokojnie: Jednak, jako że wrodzone zamiłowanie do estetyki oraz upodobanie do kontemplacji zacisza własnego obejścia pozbawionego dzikich padlinożerców nie dawały mu spokoju, powziął proste, acz skuteczne środki zaradcze.

Wiedziony niewątpliwie miłością, począł niezgrabnie i mało efektywnie upychać cielska w mogile. Szpadel, którym potraktował wystający pysk, okazał się jednak narzędziem mało skutecznym.

Po pierwsze, już wyjaśniłeś, co nim powodowało. Po drugie, już je przysypał, więc postępuje trochę bez sensu (nieprzenikalność materii, te sprawy) – co trzymałoby się kupy, gdyby wójt panikował, ale chyba nie panikuje. I po trzecie – "mało efektywnie" to to samo, co "mało skutecznie", więc i masło się rozmaśliło, i w ogóle przegadana ta scena.

nieznanej mu dotąd złej woli

Dlaczego złej woli?

Jamroży chwycił jedną z gałęzi

Chwycił gałąź. To las, więc wiemy, że gałęzi jest dużo.

Powtarzał czynność tak długo, aż całość przypominała upiorny, makabryczny kurhan, osobliwy sterczącymi, olchowymi zasiekami.

…??? nie mam pojęcia, co zrobić z tym zdaniem, chyba przebić osinowym kołkiem i obciąć głowę. Co próbujesz powiedzieć? Co chcesz pokazać?

zdjęła ją trema, strach

… dlaczego?

ubiegł ją rzucając z daleka:

Ubiegł ją, rzucając z daleka.

rumianych od ciągłej tortury pierogów

… nie przesadzasz trochę?

do Żydowskiej ziemi

Małą, bo to przymiotnik. "Dawidowy" dużą, bo to nie przymiotnik, tylko archaiczna forma rzeczownika w dopełniaczu (miasto Dawidowe = miasto Dawida).

Wójt z profetyczną wręcz manierą w głosie

Co to znaczy?

Mimo świadomości konsekwencji, uczestnicy wieczerzy nie zdołali powstrzymać się od wydawania najróżniejszych dźwięków nieprzystających do tak podniosłego i ważkiego momentu.

Przekombinowane to.

podszepty czyniły lico Jamrożego coraz to czerwieńszym

Hmmm.

oczy zaś – coraz bardziej rozedrganymi

… to raczej niedobór magnezu :P

lecz głos jego nie zdradzał nadchodzącej awantury

Zderzenie tonów, które mogłoby wypaść komicznie, ale wypada raczej dziwnie.

pierdnięcie, skupiło

Nie stawiamy przecinka między podmiot a orzeczenie. Nigdy.

Na domiar złego – cały gniew rozedrganego Jamrożego.

Czy to zdanie nie miało aby orzeczenia?

Energia owego rozedrgania, wyzwolona została wraz z uderzeniem pięści o wigilijny stół.

Przecinek między podmiotem a orzeczeniem: Energia owego rozedrgania wyzwolona została uderzeniem pięści o wigilijny stół.

Z czasem, pewnym się stało, że było to ujadanie.

Pierwszy przecinek bez sensu, ale ile to wszystko trwało? Ile było tego czasu?

Nie zwyczajne, psie, wiejskie ujadanie, lecz jeżące włosy na głowie ujadanie, a raczej jego szaleńcza, obłąkańcza i desperacka próba

Nie za dużo tego ujadania? I – the author does protest too much.

Potworny wizg zbliżał się z każdą chwilą.

Jak się ma wizg do ujadania?

Chwilowy spokój szybko okazał się ulotny.

?

Biały obrus suto zastawionego, wigilijnego stołu

Biały obrus na suto zastawionym wigilijnym stole.

Talerze, miski i wazy rozpoczęły zaś ewakuację z powstających tu i ówdzie nieregularnych wybrzuszeń

Wiesz, taki styl jest trudny. A tu wyraźnie widać, że słowa kręcą Tobą, jak chcą, a nie Ty nimi. Tupnij. Niech wiedzą, kto tu rządzi.

zerwali się z miejsc, w przerażeniu odsuwając się jak najdalej od dotychczasowych siedzisk

Zerwali się z miejsc. Kropka.

Jamroży zaniemówił. Nie wydobywał z siebie żadnych odgłosów.

Jamroży zaniemówił. Kropka.

Wlepiał wzrok

Spojrzenie.

w rozbite zastawy porozrzucane wokół stołu

W rozbitą zastawę porozrzucaną wokół stołu. Zastawa to kolektyw! Jak pościel: https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/posciel;16090.html

Bez wiary w to, co zdaje mu się podsuwać kłamliwy zmysł wzroku, nie wierząc słuchowi, nie przyjmując dotkliwego zimna, które zewsząd go ogarnęło.

Zdawał, ale strasznie dużo tego patosu.

Tak, to barszcz przesiąkał kolejne połacie tkaniny docierając do jej krawędzi, sącząc się rzęsistymi kroplami.

Tak, to barszcz przesiąkał kolejne warstwy tkaniny, docierając do jej krawędzi, sącząc się rzęsistymi kroplami.

Skryta pod purpurą

Ekhm. Tyś powiedział :)

Siedział na stole wymachując

Siedział na stole, wymachując.

obleczonymi sianem nogami

https://wsjp.pl/haslo/podglad/7048/oblec Oblec można w coś, nie czymś, ale o co chodzi?

Prócz tego nie poruszał się.

A zaznaczanie tego służy…?

Na jego ramieniu luźno zwisał pokaźnych rozmiarów wór, poplamiony tu i ówdzie w wyniku kontaktu z krwiście buraczanym, obrusowym kaftanem przybysza.

Z ramienia zwisał mu luźno pokaźnych rozmiarów wór, poplamiony tu i ówdzie w wyniku kontaktu z krwiście buraczkowym obrusowym kaftanem przybysza.

cisza, ustępującą swojej przenikliwości tylko dojmującemu poczuciu martwoty wszystkiego wokół

… ? Cisza, ustępującą w swojej przenikliwości tylko dojmującemu poczuciu martwoty.

Makabryczna, bezlica postać, mimo braku oczu, zdawała się mu przyglądać

Makabryczna, bezlica postać mimo braku oczu zdawała się mu przyglądać.

Łomot worka, a w zasadzie jego zawartości, rozdarł izbę.

…?

kończącą się na drzewku, pod którym spoczął

Przy drzewku.

Ten zaś wskazując nań kończyną, mającą uchodzić za rękę

Ten zaś, wskazując nań kończyną mającą uchodzić za rękę.

Pytanie nie należało do najbardziej lotnych.

Pytanie nie może być lotne.

Mężczyzna wciąż pewien uczestnictwa w sennym koszmarze, z zakrawającą o nonszalancję pewnością podszedł do worka, by przekonać się, co do jego zawartości.

Mężczyzna, wciąż pewien, że znalazł się w sennym koszmarze, z zakrawającą o nonszalancję pewnością podszedł do worka, by przekonać się co do jego zawartości.

Przeświadczenie, na którym opierała się jego senna rzeczywistość,

Co to znaczy?

szlochał roniąc słowa

Szlochał, roniąc słowa.

Spojrzał na dotkniętych martwotą domowników, niezdolnych do jakichkolwiek ludzkich reakcji.

Spojrzał na domowników tkniętych martwotą, niezdolnych do ludzkiej reakcji.

polegał ni mniej ni więcej, na ucieczce

Polegał ni mniej ni więcej, tylko na ucieczce.

wyrwa, niegdyś niezawodnie będąca nosem upiora

A to nie jest wyrwa w miejscu nosa?

Dźwięk szpadla tnącego darń przeszył bolesnym ukłuciem umysł Jamrożego .

Odkleiła się kropka.

Głowa upiora upstrzona była różnej wielkości olchowymi gałęziami

https://wsjp.pl/haslo/podglad/70805/upstrzyc/5231424/pokryc-plamkami

papieru, który również w jakiś sposób zdawał się funkcjonować w jego świadomości

Co to znaczy?

byłby opadł

Upadł.

równie nagle jak się pojawiły, dolegliwości ustąpiły. Przez ułamek sekundy był pijany, zalany w trupa

…?

Uwadze Jamrożego nie umknął fakt, iż był to jego własny charakter pisma.

Hmmmmmmmmmmmmmmmmm. Charakter pisma to nie list.

Nie dowiedział się, czego życzył małżonce.

Sam jej życzył, a nie wiedział, czego?

Nie tylko dlatego, że list w tym momencie się urywał .

Znów odklejona kropka.

Niemoc, która go dopadła podcięła mu nogi

Niemoc, która go dopadła, podcięła mu nogi.

drewnianą taczkę parkującą w świetle odrzwi

Drewniane taczki zaparkowane w świetle odrzwi. Czyli na progu – hę?

ponury zaprzęg, na czele którego stały dwa znajome mu stworzenia oraz siedzącego na prowizorycznym powozie chochoła

Ponury zaprzęg, na czele którego stały dwa znajome stworzenia, oraz siedzącego na prowizorycznym powozie chochoła.

postną kapusta

Literówka.

 

Oj, przesadziłeś z tym straszeniem, i z tym purpurowym stylem. Trudno odczytać, co się właściwie dzieje, ale jeszcze trudniej zrozumieć, dlaczego. O co chodzi? Co tu się stało? Dlaczego? I dlaczego tak mętnie?

Podobała mi się intryga “kryminalna” – zaginięcie słomy i piesków, która napędzała fabułę już od samego początku.

Ale wkrótce gdzieś się zgubiła.

list napisany pod wpływem alkoholu i wewnętrznych uraz Jamrożego, miast do świętego Mikołaja trafił… no cóż, do sił zdecydowanie mniej świętych

Hmmm…

facet jest jaki jest, uznałem, że cała wieś ma z nim na pieńku, każdemu zaszedł za skórę, więc siano zniknie zewsząd

A skąd niby czytelnik miał o tym wiedzieć?

Jako ciekawostkę do interpretacji dodam, że dawniej wierzono, że gdy zwierzęta domowe przemówią w wigilię, nie wolno ich słuchać, gdyż przepowiedzą śmierć słuchającego.

Oj, tam. Umrzeć kiedyś trzeba :)

Z przykrością stwierdzam, że zabiłeś dwa pieski.

Tu masz pieska zastępczego:

:)

Trochę żałuję, że nie ma jakoś zaznaczonej historii powstania listu (albo mi umknęła), choć z drugiej strony mogło to zrujnować napięcie, a pewnie wiązało się ze zwyczajnym zalaniem pały przez Jamrożego.

Albo właśnie go dodać. Ale tego się już nie dowiemy…

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Zaiste, upiorna Wigilia trafiła się Jamrożemu i nic dziwnego, że jej nie przeżył. Horror nasycony czarnym humorem wypadł bardzo dobrze. I tylko piesków żal…

Wykonanie pozostawia nieco do życzenia.

 

edycja

Nie dojrzałam komentarza Tarniny, więc pewnie jakieś uwagi się powtórzą.

 

toteż po przysypaniu zewłok ziemią… → Pisałeś o dwóch psach, więc …toteż po przysypaniu zewłoków ziemią

Tu znajdziesz odmianę słowa zewłok.

 

do Żydowskiej ziemi… → …do żydowskiej ziemi

 

rozbite zastawy porozrzucane wokół stołu. → …rozbitą zastawę porozrzucaną wokół stołu.

Naczynia i sztućce znajdujące się na stole to jedna zastawa.

 

barszcz przesiąkał kolejne połacie tkaniny docierając do jej krawędzi, sącząc się rzęsistymi kroplami. → Skoro krople były rzęsiste, to raczej nie sączyły się.

Proponuję: …barszcz przesiąkał kolejne połacie tkaniny docierając do jej krawędzi, kapiąc licznymi kroplami.

 

...zapadła grobowa cisza, ustępującą swojej przenikliwości tylko dojmującemu poczuciu… → …zapadła grobowa cisza, ustępującą swoją przenikliwością tylko dojmującemu poczuciu

 

przeszył bolesnym ukłuciem umysł Jamrożego . → Zbędna spacja przed kropką.

 

Głowa upiora upstrzona była różnej wielkości olchowymi gałęziami… → Obawiam się, że olchowe gałęzie nie mogły niczego upstrzyć.

 

z bladej czaszki odsłoniętej przez leniwie opadające płaty skóry. → A może: …z bladej czaszki odsłoniętej przez bezwładnie opadające płaty skóry.

 

A Jadźka…. → Zbędna kropka. Po wielokropku nie stawia się kropki.

 

list w tym momencie się urywał . → Zbędna spacja przed kropką.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cho,cho,cho! :) Super klimat, jakby wyrwany z filmowych Chłopów i obrazków Różalskiego, kilka blackmetalowych projektów też mi się kojarzy. Prosiłam akcję od momentu falującego obrusa żeby zwolniła, ale może za bardzo się rozsmakowałam w nastroju (moje prywatne upodobania czytelnicze). Cho-cho-cho-choł z sianka wspaniały. To opowiadanie to trochę tak jakby dostać wazę z barszczem w którym pływają uszka, ale takie prawdziwe i stwierdzić, że lepsze od tradycyjnych :) W mojej opinii zarówno hasła świąteczne, jak i klimat i realizacja wypadły wspaniale.

Dziękuję za komentarze, uwagi i dyskusję. Niebawem odpowiem i będę rozmyślał nad wcieleniem w życie tych krytycznych:) 

Tytuł świetnie pasuje do treści. Podobało mi się zestawienie prostych wieśniaków z mrocznymi siłami natury. Powinieneś dostać medal za “Cho… cho… cho…”! Widać chochoł wpada nie tylko na wesela, ale i Wigilię ;)

Tekst ciekawy, na pewno oryginalny. Stylizacja, jak dla mnie, troszkę “zbyt”, ale nie mogę powiedzieć, że mi przeszkadzała. Zdecydowanie spodobał mi się sposób, w jaki wprowadziłeś do historii grozę – było to niespodziewane. Zakończenie odrobinę mętne, ale usprawiedliwiam to taką a nie inną konwencją.

Pozdrawiam! 

Oryginalne podejście do konkursu. No, tak podejrzewałam, że organizator Krokus Ci tych psów nie daruje… Ale trudno je czymś zastąpić.

Zabrakło mi wyjaśnienia, dlaczego siano zniknęło (w liście nic o nim nie było, a chochoły chyba są ze słomy, co nie?) i co się stało ze szwagrem Jędrkiem.

Morał z historii raczej z tych starszych, ale niech Ci będzie.

Babska logika rządzi!

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka