
No cóż... Czy święta to dobry czas na horror i przemoc? Na demony i klątwy? Dobry, jak każdy inny! Zapraszam i jednocześnie ostrzegam.
Wykorzystane hasła: “Polskie święta, które straszą” oraz “obłęd i święta”
No cóż... Czy święta to dobry czas na horror i przemoc? Na demony i klątwy? Dobry, jak każdy inny! Zapraszam i jednocześnie ostrzegam.
Wykorzystane hasła: “Polskie święta, które straszą” oraz “obłęd i święta”
– I co my tera zrobim? Zimjoki będę owcom dawała? Jęczmień? Żyto?! – Lament Jadźki był równie irytujący, co zwykle, jednak wyjątkowo uzasadniony.
Wigilijny poranek, prócz trzaskającego mrozu, przywitał mieszkańców wioski niezwykłym odkryciem. Otóż od Jaśkowizny, Oziemkówki, po Józkowe Błonia i Bagna, każde gospodarstwo dotknęła ta sama, przedziwna przypadłość – brak siana. Stodoły, poddasza obórek, chlewów, a nawet sienniki ni z tego, ni z owego opustoszały. Ba! Okiennice, strzechy i odrzwia zionęły pustką szpar dotychczas wypełnionych powszechnie dostępnym i skutecznym izolatorem.
– Nawet źdźbło się nie ostało – skonstatował Jamroży, miejscowy wójt, od dobrych kilku minut wlepiając wzrok w opustoszałe klepisko stodółki, kompulsywnie pocierając odświętnie ogolony podbródek.
Mimo iż koguty gdzieniegdzie jeszcze próbowały swoich gardeł, mężczyzna zdążył odwiedzić większość domostw, z każdym kolejnym dziwując się bardziej i bardziej.
Bezskutecznie. Nikt niczego nie widział, nie słyszał, nie podejrzewał.
– Psy pocichły, niecnoty, a na byle jeża czy nornicę całą noc pysk drą. Zmarznięte jakie, czy co? – Spojrzał na budy Złośnika i Rudolfa z wyraźnym wyrzutem.
Bardziej od dyletanctwa nie znosił tylko źle uwędzonej kiełbasy i swojego szwagra, Jędrka. Jadźka, jak gdyby walcząc o miejsce w tym zaszczytnym gronie, nie przestawała jęczeć.
– Boże drogi, Rodzicielko Najświętsza, Panienko Słodka – wyśpiewywała litanie do Matki Boskiej Irytującej – co my pod obrus położym? Tak się nie godzi przeca. Kyrie elejson…
Jamroży nie wytrzymał.
– Ić babo mak mleć na placki, bo mnie ręka świerzbi, a w Wigilię nie lza tak, jak święta rodzina trza – warknął na małżonkę, która po chwili zniknęła za linią brzózek prowadzącą na podwórze.
Wrócił do analizy dzisiejszych rewelacji. Wciąż nie dowierzał, iż bimber, zwyczajowo dobrze skryty w stogu, stał nietknięty. A może jednak trochę brakło? Osąd był o tyle trudny, iż zdarzało mu się, zupełnie niespodziewanie, obudzić w stodółce w towarzystwie jeno kwarty i gąsiorka.
– Jakim cudem złodziej nie zainteresował się choćby aparaturą? Dziwny ów rzezimieszek – rzucił sam do siebie.
Nie omieszkał, ma się rozumieć, sprawdzić, czy aby jakość trunku nie ucierpiała, a łotr w swoim łotrostwie, dajmy na to, nie napaskudził do gąsiora. Odetchnął z wyraźną ulgą. Kontrolę ponowił kilkukrotnie.
Nagle zauważył coś, czego w porannym półmroku dostrzec nie był w stanie. W jednym z przeziewów połyskiwał osobliwy kształt. Mężczyzna ostrożnie zbliżył się do otworu w ścianie. Dziw ten był długim, sinym, połyskującym zmrożoną juchą językiem. Ciekawość wygrała z naturalną odrazą, a szczegółowe oględziny przyniosły dalece bardziej przerażające wnioski. Wnosząc po wieńczących mięsień, zwisających tkankach, nieregularnych pojedynczych włóknach oraz nitkach żył i nerwów, język musiał zostać ofierze wyrwany. Niemal natychmiast odsunął się od makabrycznego znaleziska, zrobił kilka pospiesznych, nerwowych kroków wstecz, po czym odwrócił się i odszedł. Skołowany i apatyczny.
*
Zaledwie chwilę później wójt przybiegł na miejsce osobliwych wydarzeń. Zdyszany, padł na kolana. Zajrzał do przepróchniałej budy Rudolfa i wpół rozpadającej się Złośnika. Przeczucie nie myliło go. Psy leżały martwe w kałuży skrzepłej, purpurowej tafli.
*
Powietrze przenikał nienaturalny swąd palonego chrustu i olchowych gałęzi. Piekący, ciężki, kwaśny.
Nie czekał do jutra. Nie przyszło mu nawet do głowy, by poczekać. Wrzucił cielska kundli na ciężką drewnianą taczkę, wywiózł do olszyny, zwyczajowo mokrej jak diabli, teraz zmarzniętej niczym żywe żelazo. Choć kopanie w takich warunkach zakrawało na głupotę, nie zważał na to. Walił szpadlem w twardą jak kamień darń w nadziei chyba, że ta pod naporem rozgrzanego do czerwoności metalu odtaje i odpuści. Nic takiego się nie stało, a wójt długie godziny łupał na zmianę to szpadlem, to kilofem.
Gdy dół był gotowy, a Jamroży dogorywał, zalewając się na zmianę zimnym i gorącym potem, truchła wylądowały w prowizorycznej jamie. Pośpieszny proces jej powstawania wykluczał dokładność i skomplikowane wyliczenia, toteż po przysypaniu zewłoków ziemią, tu i ówdzie wyzierała to łapa, to pysk, to połowa Złośnika. Wójt nie miał ni czasu, ni ochoty poświęcać kolejnych godzin świątecznego dnia na jakiekolwiek poprawki w wykonanej przezeń grabarskiej pracy. Jednak, jako że wrodzone zamiłowanie do estetyki oraz upodobanie do kontemplacji zacisza własnego obejścia pozbawionego dzikich padlinożerców nie dawały mu spokoju, powziął proste, acz skuteczne środki zaradcze.
Wiedziony niewątpliwie miłością, począł niezgrabnie i chaotycznie upychać cielska w mogile. Szpadel, którym potraktował wystający pysk, okazał się jednak narzędziem mało skutecznym.
W nagłym przypływie gniewu, niemocy i nieznanej mu dotąd złej woli, Jamroży chwycił jedną z gałęzi, z całą mocą uderzając w mogiłę. Potem kolejną i jeszcze jedną. Powtarzał czynność tak długo, aż całość przypominała upiorny, makabryczny kurhan, osobliwy sterczącymi, olchowymi zasiekami. Jeśli da się zabić po raz drugi, Jamroży dokonał tego niechybnie. Na koniec dorzucił kilka luźnych szczap, polał całość solidną porcją bimbru, który przytargał ze sobą, i podpalił. Słońce schowało się za horyzontem, nie chcąc uczestniczyć w tym ponurym przedstawieniu.
*
Jadźka czekała już na schodach, wraz z setkami pierwszych gwiazdek blado i z wyrzutem łypiących na spóźnialskiego gospodarza. Długo myślała nad tym, co powie ślubnemu, jak skarci go za tak dotkliwą obrazę jej pracy, gości i samego Boga. Gdy w końcu dostrzegła męża, zdjęła ją trema, strach. Zarówno ten zrozumiały, jak i zupełnie nowy, nieokreślony i nieznany lęk. Już miała coś powiedzieć… nie zdążyła. Jamroży ubiegł ją, rzucając z daleka:
– Kapusta jeszcze ciepła? Pierogi? Grzej, bom głodny, a i dzieciaki pewno nie mniej. Krzyknij Maćka, coby mi wannę postawił w izbie, koło kozy.
Kobieta nic nie odpowiedziała, ale nie spuściła z męża wzroku. Przełknęła kilka przekleństw, aż nasycona nimi do cna nie wytrzymała i wycedziła przez zęby jedno, soczyste i ociekające złą wolą “niech cię diabli!”, po czym wróciła do kuchni pilnować kapusty, ryb, ziemniaków i rumianych od ciągłej tortury pierogów.
*
– Szedł też i Józef od Galilei z miasta Nazaretu do żydowskiej ziemi, do miasta Dawidowego, które zowią Betlejem: przeto, iż był z domu i pokolenia Dawidowego… – Wójt z profetyczną wręcz manierą w głosie, wolno i starannie deklamował słowo Boże.
Mimo świadomości konsekwencji, uczestnicy wieczerzy nie zdołali powstrzymać się od wydawania najróżniejszych dźwięków nieprzystających do tak podniosłego i ważkiego momentu. Gromy wyposzczonych żołądków, pojękiwania co młodszych wyrostków, niecierpliwe wiercenie zadków na skrzypiących krzesłach, nieżyczliwe szepty czy wręcz podszepty czyniły lico Jamrożego coraz to czerwieńszym, oczy zaś – coraz bardziej rozedrganymi. “Jeszcze jedno chrząknięcie, jedno ziewnięcie albo westchnienie” myślał, lecz głos jego nie zdradzał nadchodzącej awantury. Ta nadeszła niespodziewanie. Przeciągłe, soczyste pierdnięcie skupiło całą uwagę domowników na grubasie Igorze. Na domiar złego – cały gniew rozedrganego Jamrożego. Energia owego rozedrgania wyzwolona została wraz z uderzeniem pięści o wigilijny stół. W dudnieniu sosnowych desek, w trzasku pękającego opłatka, w kakofonicznym brzdęku szkła, zastawy i stalowych sztućców, w zduszonych jękach i piskach domowników dało się usłyszeć jeszcze jeden, osobliwy dźwięk. Początkowo nieidentyfikowalny, choć tak znajomy.
Z czasem, pewnym się stało, że było to ujadanie. Nie zwyczajne, psie, wiejskie ujadanie, lecz jeżące włosy na głowie ujadanie, a raczej jego szaleńcza, obłąkańcza i desperacka próba. Opętańcza wola wydobycia z siebie dźwięku, zdająca się jednocześnie wołaniem o pomoc i oskarżeniem. Potworny wizg zbliżał się z każdą chwilą. Ucichł, gdy zdawał się dobiegać tuż zza drzwi wejściowych.
Chwilowy spokój szybko okazał się ulotny. Biały obrus suto zastawionego, wigilijnego stołu niespodziewanie zaczął pęcznieć, falować, marszczyć się i nabierać kształtów. Talerze, miski i wazy rozpoczęły zaś ewakuację z powstających tu i ówdzie nieregularnych wybrzuszeń. Wszyscy biesiadnicy, jak jeden mąż, zerwali się z miejsc. Dzieci płakały, kobiety piszczały i szlochały, Jamroży zaniemówił. Wlepiał wzrok w unoszący się coraz wyżej i wyżej materiał, w rozbitą zastawę porozrzucaną wokół stołu. Dostrzegał, a jakże, coraz liczniej wypadające spod obrusa źdźbła siana, nie mógł jednak zareagować. Był sparaliżowany. Bez tchu. Bez wiary w to, co zdawał mu się podsuwać kłamliwy zmysł wzroku, nie wierząc słuchowi, nie przyjmując dotkliwego zimna, które zewsząd go ogarnęło.
Góra siana pod obrusem nie była prawdziwa. Nic wspólnego z rzeczywistością nie miała czerwona plama, która pojawiła się na szczycie owej góry. Nie, to nie była krew. Barszcz! Tak, to barszcz przesiąkał kolejne połacie tkaniny, docierając do jej krawędzi i opadając na podłogę rzęsistymi kroplami.
Nagły ruch. Skryta pod purpurą zaschnięta trawa zdawała się zmieniać, formować i kondensować, a przy tym przyoblekać w ociekający niezidentyfikowanym płynem materiał. Chwilę później nie było już siana, nie było obrusa, nie było pytań o naturę figli, które płatał Jamrożemu przemęczony i przepity umysł. Był on.
Siedział na stole, wymachując sztywnymi, pałąkowatymi, obleczonymi sianem nogami. Prócz tego nie poruszał się. Z jego ramienia luźno zwisał pokaźnych rozmiarów wór, poplamiony tu i ówdzie w wyniku kontaktu z krwiście buraczanym, obrusowym kaftanem przybysza. W izbie zapadła grobowa cisza, ustępująca w swojej przenikliwości tylko dojmującemu poczuciu martwoty wszystkiego wokół. Ciszę przerwał dziadunio.
– Cho… cho… cho… – dukał, nie mogąc przezwyciężyć niemocy, która nagle go dotknęła.
– Chochoł – potwierdził tępo Jamroży, a wywołany z imienia przybysz w tym samym momencie zwrócił głowę w jego kierunku. Makabryczna, bezlica postać mimo braku oczu, zdawała się mu przyglądać, mimo braku ust uśmiechała się złowróżbnie. Nagle wstała. Łomot worka, a w zasadzie jego zawartości, rozdarł izbę. Chochoł przesunął się w stronę choinki, bogato przybranej, pięknej, odświętnej. Wór znaczył drogę czerwoną wstęgą, kończącą się na drzewku, pod którym spoczął, pozostawiony przez siennego bałwana. Ten zaś wskazując nań kończyną, mającą uchodzić za rękę, wpatrywał się sugestywnie w wójta.
– Dla mnie? – spytał po dłuższej chwili Jamroży. Pytanie nie należało do najbardziej błyskotliwych. W pomieszczeniu byli tylko oni. Zawłaszczyli przestrzeń i czas. Wszystko wokół było martwe. A może żywe?
Mężczyzna wciąż pewien uczestnictwa w sennym koszmarze, z zakrawającą o nonszalancję pewnością podszedł do worka, by przekonać się co do jego zawartości. Zerknął. Przeświadczenie, na którym opierała się jego senna rzeczywistość, w jednej chwili prysło, rozwiało się jak pył na wietrze objawienia, którego doznał. Zatoczył się, upadł. Dyszał ciężko, jak gdyby obudzony ze złego snu, choć było wręcz odwrotnie.
– To nie tak… nie tak miało być – szlochał, roniąc słowa na zmianę ze łzami. Spojrzał na dotkniętych martwotą domowników, niezdolnych do jakichkolwiek ludzkich reakcji. – Nie, nie, nie – powtarzał coraz to głośniej, a każde “nie” przybliżało go do podjęcia desperackiego kroku. Akt, ów, żałosny i nikczemny, polegał ni mniej ni więcej, na ucieczce.
Po otwarciu drzwi przypomniał sobie jednak o głuchym, potwornym ujadaniu, które dotychczas zdawało się najmniejszym z problemów. W świetle ościeżnicy stał upiór. Poznał go, ale nie od razu. Puste, perłowe oczy wyglądały ze znajomego pyska. Ten pokryty był zakrzepłą krwią, ziemią, a wieńczyła go krwiście połyskliwa, niemal jarząca się piekielną czerwienią wyrwa, niegdyś niezawodnie będąca nosem upiora. Dźwięk szpadla tnącego darń przeszył bolesnym ukłuciem umysł Jamrożego. Tnącego darń… i coś jeszcze. Głowa upiora ozdobiona była różnej wielkości olchowymi gałęziami, wyzierającymi nienaturalnie z bladej czaszki odsłoniętej przez leniwie opadające płaty skóry. Dwie spośród gałęzi górowały nad innymi, potężne i rosochate. Wójt czuł w dłoniach szorstkie, zimne drewno, czuł opór, jaki napotykało na swojej drodze. Na jednej z rózg Jamroży dostrzegł kawałek papieru, który również w jakiś sposób zdawał się funkcjonować w jego świadomości. “To list” zdał sobie nagle sprawę.
Postąpił krok, dołożył kolejny i jeszcze jeden, po czym wyciągnął niepewnie rękę. Poczuł zawrót głowy, mdłości, bezwład kończyn. Potknął się i byłby opadł na demoniczne stworzenie, ale równie nagle jak się pojawiły, dolegliwości ustąpiły. Przez ułamek sekundy był pijany, zalany w trupa. Tylko przez ułamek, gdy jego dłoń napotkała list. Ponowił próbę. Tym razem papier ustąpił, a jego oczom ukazał się nieskładny, pisany w pośpiechu tekst. Uwadze Jamrożego nie umknął fakt, iż był to jego własny charakter pisma. Nie umknął mu też karminowy, rozlewający się tusz. Chciał przełknąć ślinę. Nadaremnie. Skurczone gardło przywitała metaliczna suchość.
Mikołaju,
Skurwysynie Ty
Nie byem grzeczny ale ten kurwaaaaaaa
Niech zniknie, niech go licho, szlag, chorela
Jen
Szwa
Jędrka, kurwaaa, zabierz
I niech te kundle się zamkną w końcuuu, naamen
A Jadźka…
Nie dowiedział się, czego życzył małżonce. Nie tylko dlatego, że list w tym momencie się urywał .
Wybiła północ.
Jamroży nie żył, choć jeszcze o tym nie wiedział. Nie mógł wiedzieć. Beznosy demon stojący w progu spojrzał na niego. Słowa, które mogły paść, lecz z wiadomych względów nie padły, ugrzęzły w przeszytym gałęzią gardle, zamieniając się w diaboliczny skrzek przypominający dzwon. Głucha zapowiedź śmierci. Życzenie wypowiedziane niezliczoną ilość razy.
Jamroży zatoczył się. Wypity alkohol ponownie upomniał się o swoje.
Niemoc, która go dopadła podcięła mu nogi, padł na deski po raz kolejny, tym razem nie myślał wstawać. Wpatrywał się w piękne, zielone igliwie świerkowych gałązek, w migotliwe wstążki, bielone szyszki i tańczące w przeciągu płomienie świec. Nie przeszkadzała mu lepka substancja, w której leżał, odór dochodzący z worka.
Chochoł zwrócił się w stronę wyjścia. Pokracznymi susami sztywnych, pałąkowatych nóg dotarł do demonicznego ogara, ten zaś, charcząc i dusząc się, podkulił krwawiący kikut ogona, po czym opuścił izbę.
Jamroży, leżąc w apatycznym transie, chcąc nie chcąc dostrzegł drewnianą taczkę parkującą w świetle odrzwi, ponury zaprzęg, na czele którego stały dwa znajome mu stworzenia oraz siedzącego na prowizorycznym powozie chochoła, w ciemności przypominającego wykrzywionego starca.
– Cho… – zaczął. Dostrzegł nogi. Kobiece, znajome. Potem był już tylko brzdęk, chrzęst i łomot żeliwnego garnka wypełnionego postną kapusta z grochem i kaszą. – Cho… cho… choo… – Nie dokończył.
Klikam, dziękuję za zaproszenie do bety i raz jeszcze gratuluję oryginalności w interpretacji wybranych haseł konkursowych oraz samej idei konkursu. Brawa, brawa, brawa! :)
Pozdrawiam serdecznie, powodzenia. :)
Pecunia non olet
List do Mikołaja oraz scena upychania piesków w dole tak genialne, że śmiałem się prawie do łez. Pomysł też bardzo dobry, czytałem jednym tchem od początku do końca.
Trafiły się dwa miejsca, które nieco wybiły mnie z rytmu:
Makabryczna, bezlica postać, mimo braku oczu, zdawała się przyglądać mu, mimo braku ust uśmiechała się złowróżbnie
Nie przeszkadza mi zamierzone powtórzenie, tylko czy “mu się przyglądać” nie brzmiałoby lepiej? Do dyskusji :)
Potknął się i byłby opadł na demoniczne stworzenie, ale tak nagle jak się pojawiły, dolegliwości ustąpiły
Może zamiana “tak” na “równie” – jak rozumiem, szyk w drugiej części zdania jest zamierzonym zabiegiem, żeby zawrócić uwagę na nagłość ustąpienia?
Hej
Opko bardzo ok, szeroki wachlarz słów. Najlepiej wypada scena zakopywania psów. Baardzo wyrazista.
“Tnącego darń… i coś jeszcze. Głowa upiora upstrzona byłą różnej wielkości olchowymi gałęziami,” – tutaj się ogonek dorysował.
Pozdrox
Ciekawy jest słowiański chochoł, który jest naprawdę przerażającym potworem, a brak pewnych narządów tym bardziej rozbudza wyobraźnię. Podobała mi się intryga “kryminalna” – zaginięcie słomy i piesków, która napędzała fabułę już od samego początku. Dialogi też dobrze się czytało, obserwacja “folkloru” świetna, język postaci barwny i pełen humoru. Wplecione elementy świąteczne dla uważnych, stylizacja psiego upiora na renifera… mnóstwo oryginalnych zabiegów.
połyskiwał osobliwy kształt. Ostrożnie zbliżył się do
Podmiot uciekł, bo wygląda, jakby kształt się zbliżył.
odszedł. Skołowany i apatyczny.
Może odszedł skołowany.
Bo ta apatia średnio tu pasuje po wstrząsie z językiem.
trema, strach
Raczej sam strach, bo trema to bardziej jak ktoś występuje publicznie.
pewno niemniej
nie mniej.
Jak my to przegapiliśmy, betujący? :p
Czytałam pierwszy raz i ślepa byłam…
Jeszcze wrócę. :) Tylko muszę na dziś dokończyć opowiadanie na konkurs. ;)
Cześć, Rafaelu! ;]
Moją pierwotną opinię o tekście znasz z bety. Zmiany oceniam bardzo na plus, szczególnie pod względem spójności narracji ;]
Tekst jest mroczny, swojski i klimatyczny. Kliknę ;]
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
Hej,
biednym psom się nawet po śmierci oberwało. Mimo tych nieszczęsnych czworonogów, krwawych opisów i mrocznego klimatu, tekst jest bardzo… przyjemny :) Fajna dialektyzacja. Poczucie humoru w dialogach też zacne. Powodzenia w konkursie i pozdrawiam!
Makabryczna, bezlica postać, mimo braku oczu, zdawała się przyglądać mu
Dziwna konstrukcja zdania.
A poza tym – przeczytane, ale widzę, że już wrzuciłeś. :D
Tak jak pisałam wcześniej – opowiadanie z oryginalnym klimatem, takim wiejsko-chochołowym. :) I językowo sprawiło mi wielką przyjemność.
Klikam i pozdrawiam,
Ananke
Dziękuję wszystkim za dobre słowo oraz uwagi, które jako dobre słowo również traktuję:)
Ja również dziękuję, powodzenia, pozdrawiam. :)
Pecunia non olet
Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.
Krokus
Taktyczny Krokus?:) Przepraszam za te pieski…
Hej!
Wybacz, Rafaelu, że nie dotarłem na betę, ale życie mnie dopadło :(
No, ale przeczytałem i kliknąłem bibliotekę, bo podoba mi się ten wiejski klimat, warcholstwo Jamrożego i to, co go ostatecznie spotkało.
Całośc napisana jest dobrze, choć przeszkadza mi brak jakiegokolwiek rozwinięcia dla historii znikającego siana. No niby dajesz nam tego chochoła, którego pojawienie się wyjaśnia co nieco, ale jakoś nie potrafię znaleźć uzasadnienia, dlaczego to akurat chochoł był tą istotą, która się pojawiła. Jasne, dostałeś hasło, którego musiałeś się trzymać, a postać chochoła rzeczywiście wyszła niepokojąco, ale ja nadal nie widzę jakiejś wyraźnej potrzeby fabularnej, by to akurat mial być ten rodzaj potwora – choć, przyznaję, powiązanie go z tradycją wkładania siana pod stół jest zabiegiem genialnym.
Całościowo, pomimo kilku wątpliwości, podobało mi się, stąd klik.
Pozdrawiam serdecznie :)
Q
Known some call is air am
Outta Sewer
Nie ma sprawy z betą, posiłki dotarły i wygraliśmy batalię z tekstem. Dziękuję za klika i samo zapoznanie się z historią:)
Co do siana – list napisany pod wpływem alkoholu i wewnętrznych uraz Jamrożego, miast do świętego Mikołaja trafił… no cóż, do sił zdecydowanie mniej świętych. Początkowo chochoł miał zagarnąć całe siano jako symbol zgormadzonych przewin Jamrożego w jego własnym obejściu… ale jako, że facet jest jaki jest, uznałem, że cała wieś ma z nim na pieńku, każdemu zaszedł za skórę, więc siano zniknie zewsząd. Kumulacja tej złej energii i woli w postaci chochoła wypełnia jego życzenie dokładając co nieco od siebie, przy okazji wpływając chociażby na Jadźkę, która wciela w życie własne “słowo” wypowiedziane przed chatą w oczekiwaniu męża i znajduje w tej nikczemnej aurze chochoła odwagę na podjęcie drastycznych działań. Mam nadzieję, że w jakiś sposób przybliżyłem mój tok myślowy, i bynajmniej nie powstał on na potrzeby tej odpowiedzi :D
Jako ciekawostkę do interpretacji dodam, że dawniej wierzono, że gdy zwierzęta domowe przemówią w wigilię, nie wolno ich słuchać, gdyż przepowiedzą śmierć słuchającego.
Pozdrawiam i wszystkim życzę Wesołych, cho cho cho, Świąt:)
Jako ciekawostkę do interpretacji dodam, że dawniej wierzono, że gdy zwierzęta domowe przemówią w wigilię, nie wolno ich słuchać, gdyż przepowiedzą śmierć słuchającego.
A to ciekawostka, nigdy bym nie przypuszczała; sądziłabym wręcz, że jest odwrotnie.
Pozdrawiam, Rafaelu, wzajemnie. :)
Pecunia non olet
Cześć, Rafael!
Dziękuję za udział w krokusie!
Poniższy komentarz jest pisany jeszcze przed wstawieniem obrazka jurorsko-konkursowego :)
Z przykrością stwierdzam, że zabiłeś dwa pieski.
Hasła konkursowe wykorzystałeś całkiem ok, a i całość jest dość dobrze ulokowana w Świętach. To pierwszy horror wśród tegorocznych tekstów, co było już miłą odmianą.
Cała fabuła oparta na myśli „uważaj czego sobie życzysz, bo może się spełnić”. Trochę żałuję, że nie ma jakoś zaznaczonej historii powstania listu (albo mi umknęła), choć z drugiej strony mogło to zrujnować napięcie, a pewnie wiązało się ze zwyczajnym zalaniem pały przez Jamrożego.
Wykonane całkiem solidne, nic mnie nie zatrzymywało, choć brakło mi hmm… jakiegoś pazura w narracji.
Pozdrówka!
Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.
Udało Ci się połączyć grozę, horror z kapustą z grochem i Świętami. Co prawda czasem wychodzi z tego breja, ale klimat Świąt i grozy wciąż jest obecny.
Stylizacja podobała mi się mniej, ale rzadko kiedy mi się podoba.
To sobie dobiję do biblio, a co!;)
"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke
Lament Jadźki był równie irytujący, co zwykle, jednak wyjątkowo uzasadniony.
Lament Jadźki był równie irytujący, jak zwykle, jednak, wyjątkowo, uzasadniony.
dotknęła ta sama, przedziwna przypadłość
Nie bardzo: https://sjp.pwn.pl/sjp/przypadlosc;2512369.html
sienniki ni z tego, ni z owego, opustoszały
Drugi przecinek wytnij.
Okiennice, strzechy i odrzwia zionęły pustką szpar dotychczas wypełnionych powszechnie dostępnym i skutecznym izolatorem.
Żeś się rozpoetyzował…
skonstatował Jamroży, miejscowy wójt, od dobrych kilku minut wlepiając wzrok w opustoszałe klepisko stodółki, kompulsywnie pocierając odświętnie ogoloną brodę.
https://academicon.pl/imieslowy/ – skonstatował Jamroży, miejscowy wójt, od dobrych kilku minut wlepiający wzrok w opustoszałe klepisko stodółki i kompulsywnie pocierający odświętnie przystrzyżoną brodę. Albo ogolony podbródek, chyba sensowniej.
Mimo iż koguty gdzieniegdzie jeszcze próbowały swoich gardeł, mężczyzna zdążył odwiedzić większość domostw, z każdym kolejnym dziwując się bardziej i bardziej.
Wut. Choć koguty gdzieniegdzie jeszcze próbowały gardeł, mężczyzna zdążył już odwiedzić większość domostw, a z każdym kolejnym dziwował się bardziej.
Nikt nic nie widział, nie słyszał, nie podejrzewał.
Niczego nie widział.
Zmarznięte, jakie czy co?
Zmarznięte jakie, czy co?
Bardziej od dyletanctwa
https://sjp.pwn.pl/szukaj/dyletanctwo.html ?
Ić babo mak mleć
Ić, babo, mak mleć.
która po chwili zniknęła za linią brzózek prowadzącą na podwórze.
Rymuje się, i od kiedy brzózki prowadzą dokądkolwiek?
Osąd był o tyle trudny, iż zdarzało mu się, zupełnie niespodziewanie, obudzić w stodółce w towarzystwie jeno kwarty i gąsiorka.
Osądowi?
Jakim cudem złodziej nie zainteresował się choćby aparaturą? Dziwny ów rzezimieszek
Jamroży raz "ić" i "nie zla", a drugi jak dziennik telewizyjny. To jak on w końcu godo?
W jednym z przeziewów połyskiwał osobliwy kształt.
Nie wiem, czym są przeziewy, więc nie mogę się wypowiadać w kwestii ich wielości, ale maniera "w jednym z" szerzy się ostatnio niepokojąco. Czy wyraźne zaznaczenie, że przeziewów jest dużo, jest potrzebne?
Mężczyzna ostrożnie zbliżył się do otworu w ścianie.
Hmm.
naturalną odrazą i niepokojem
Less is more. "Niepokoju" w ogóle nadużywa się ostatnio, a przecież wiadomo, że on towarzyszy podobnym odczuciom.
szczegółowe oględziny przyniosły dalece bardziej przerażające wnioski
Oględziny przynoszą tylko materiał do wnioskowań.
Wnosząc po wieńczących mięsień, zwisających tkankach, nieregularnych pojedynczych włóknach oraz nitkach żył i nerwów, Jamroży doszedł do wniosku, że język musiał zostać ofierze wyrwany.
Trzy razy tłumaczysz, że Jambroży wnioskował. Spokojnie: Sądząc po wieńczących mięsień zwisających tkankach, nieregularnych pojedynczych włóknach oraz nitkach żył i nerwów, język został ofierze wyrwany.
Skołowany i apatyczny.
… https://wsjp.pl/haslo/podglad/11183/apatia Nie pasuje do sytuacji.
Zaledwie chwilę później wójt przybiegł na miejsce osobliwych wydarzeń.
…?
padł na kolana zaglądając
Padł na kolana, by zajrzeć.
Psy leżały martwe w kałuży skrzepłej, purpurowej tafli.
https://wsjp.pl/haslo/podglad/8702/tafla
Powietrze przenikał nienaturalny swąd palonego chrustu i olchowych, rosochatych gałęzi
Co w tym nienaturalnego, poza faktem, że ogień zwykle nie rośnie na drzewach? I czy rosochate gałęzie pachną jakoś inaczej?
olszyny, zwyczajowo mokrej jak diabli
"Zwyczajowo" to nie to samo, co "zwyczajnie": olszyny, zwykle mokrej jak diabli. https://wsjp.pl/haslo/podglad/81668/zwyczajowy
niczym żywe żelazo
Żywe?
Choć kopanie w takich warunkach zakrawało o głupotę, nie zważał na to.
Zakrawało na, ale po co taki komentarz?
Walił szpadlem w twardą jak kamień darń w nadziei chyba, że ta pod naporem rozgrzanego do czerwoności metalu odtaje i odpuści.
Hmm? Walił szpadlem w twardą jak kamień darń, chyba w nadziei, że ta pod naporem rozgrzanego do czerwoności metalu odtaje i odpuści.
Pośpieszny proces jej powstawania wykluczał dokładność i skomplikowane wyliczenia, toteż po przysypaniu zewłok ziemią, tu i ówdzie wyzierała to łapa, to pysk, to połowa Złośnika.
Proces nie może być pospieszny, a "zezwłok" to mianownik: Powstawała w gorączkowym pośpiechu, toteż po przysypaniu zwłok ziemią tu i ówdzie wyzierała to łapa, to pysk, to połowa Złośnika.
na jakiekolwiek poprawki w wykonanej przezeń grabarskiej pracy
Uciąć, skrócić i wyrzucić: na poprawki grabarskiej pracy.
Jako że jednak wrodzone zamiłowanie do estetyki oraz lubość w kontemplacji zacisza własnego obejścia pozbawionego dzikich padlinożerców nie dawały mu spokoju, powziął proste, acz skuteczne środki zaradcze.
Stylizacja Ci się wymyka, spokojnie: Jednak, jako że wrodzone zamiłowanie do estetyki oraz upodobanie do kontemplacji zacisza własnego obejścia pozbawionego dzikich padlinożerców nie dawały mu spokoju, powziął proste, acz skuteczne środki zaradcze.
Wiedziony niewątpliwie miłością, począł niezgrabnie i mało efektywnie upychać cielska w mogile. Szpadel, którym potraktował wystający pysk, okazał się jednak narzędziem mało skutecznym.
Po pierwsze, już wyjaśniłeś, co nim powodowało. Po drugie, już je przysypał, więc postępuje trochę bez sensu (nieprzenikalność materii, te sprawy) – co trzymałoby się kupy, gdyby wójt panikował, ale chyba nie panikuje. I po trzecie – "mało efektywnie" to to samo, co "mało skutecznie", więc i masło się rozmaśliło, i w ogóle przegadana ta scena.
nieznanej mu dotąd złej woli
Dlaczego złej woli?
Jamroży chwycił jedną z gałęzi
Chwycił gałąź. To las, więc wiemy, że gałęzi jest dużo.
Powtarzał czynność tak długo, aż całość przypominała upiorny, makabryczny kurhan, osobliwy sterczącymi, olchowymi zasiekami.
…??? nie mam pojęcia, co zrobić z tym zdaniem, chyba przebić osinowym kołkiem i obciąć głowę. Co próbujesz powiedzieć? Co chcesz pokazać?
zdjęła ją trema, strach
… dlaczego?
ubiegł ją rzucając z daleka:
Ubiegł ją, rzucając z daleka.
rumianych od ciągłej tortury pierogów
… nie przesadzasz trochę?
do Żydowskiej ziemi
Małą, bo to przymiotnik. "Dawidowy" dużą, bo to nie przymiotnik, tylko archaiczna forma rzeczownika w dopełniaczu (miasto Dawidowe = miasto Dawida).
Wójt z profetyczną wręcz manierą w głosie
Co to znaczy?
Mimo świadomości konsekwencji, uczestnicy wieczerzy nie zdołali powstrzymać się od wydawania najróżniejszych dźwięków nieprzystających do tak podniosłego i ważkiego momentu.
Przekombinowane to.
podszepty czyniły lico Jamrożego coraz to czerwieńszym
Hmmm.
oczy zaś – coraz bardziej rozedrganymi
… to raczej niedobór magnezu :P
lecz głos jego nie zdradzał nadchodzącej awantury
Zderzenie tonów, które mogłoby wypaść komicznie, ale wypada raczej dziwnie.
pierdnięcie, skupiło
Nie stawiamy przecinka między podmiot a orzeczenie. Nigdy.
Na domiar złego – cały gniew rozedrganego Jamrożego.
Czy to zdanie nie miało aby orzeczenia?
Energia owego rozedrgania, wyzwolona została wraz z uderzeniem pięści o wigilijny stół.
Przecinek między podmiotem a orzeczeniem: Energia owego rozedrgania wyzwolona została uderzeniem pięści o wigilijny stół.
Z czasem, pewnym się stało, że było to ujadanie.
Pierwszy przecinek bez sensu, ale ile to wszystko trwało? Ile było tego czasu?
Nie zwyczajne, psie, wiejskie ujadanie, lecz jeżące włosy na głowie ujadanie, a raczej jego szaleńcza, obłąkańcza i desperacka próba
Nie za dużo tego ujadania? I – the author does protest too much.
Potworny wizg zbliżał się z każdą chwilą.
Jak się ma wizg do ujadania?
Chwilowy spokój szybko okazał się ulotny.
?
Biały obrus suto zastawionego, wigilijnego stołu
Biały obrus na suto zastawionym wigilijnym stole.
Talerze, miski i wazy rozpoczęły zaś ewakuację z powstających tu i ówdzie nieregularnych wybrzuszeń
Wiesz, taki styl jest trudny. A tu wyraźnie widać, że słowa kręcą Tobą, jak chcą, a nie Ty nimi. Tupnij. Niech wiedzą, kto tu rządzi.
zerwali się z miejsc, w przerażeniu odsuwając się jak najdalej od dotychczasowych siedzisk
Zerwali się z miejsc. Kropka.
Jamroży zaniemówił. Nie wydobywał z siebie żadnych odgłosów.
Jamroży zaniemówił. Kropka.
Wlepiał wzrok
Spojrzenie.
w rozbite zastawy porozrzucane wokół stołu
W rozbitą zastawę porozrzucaną wokół stołu. Zastawa to kolektyw! Jak pościel: https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/posciel;16090.html
Bez wiary w to, co zdaje mu się podsuwać kłamliwy zmysł wzroku, nie wierząc słuchowi, nie przyjmując dotkliwego zimna, które zewsząd go ogarnęło.
Zdawał, ale strasznie dużo tego patosu.
Tak, to barszcz przesiąkał kolejne połacie tkaniny docierając do jej krawędzi, sącząc się rzęsistymi kroplami.
Tak, to barszcz przesiąkał kolejne warstwy tkaniny, docierając do jej krawędzi, sącząc się rzęsistymi kroplami.
Skryta pod purpurą
Ekhm. Tyś powiedział :)
Siedział na stole wymachując
Siedział na stole, wymachując.
obleczonymi sianem nogami
https://wsjp.pl/haslo/podglad/7048/oblec Oblec można w coś, nie czymś, ale o co chodzi?
Prócz tego nie poruszał się.
A zaznaczanie tego służy…?
Na jego ramieniu luźno zwisał pokaźnych rozmiarów wór, poplamiony tu i ówdzie w wyniku kontaktu z krwiście buraczanym, obrusowym kaftanem przybysza.
Z ramienia zwisał mu luźno pokaźnych rozmiarów wór, poplamiony tu i ówdzie w wyniku kontaktu z krwiście buraczkowym obrusowym kaftanem przybysza.
cisza, ustępującą swojej przenikliwości tylko dojmującemu poczuciu martwoty wszystkiego wokół
… ? Cisza, ustępującą w swojej przenikliwości tylko dojmującemu poczuciu martwoty.
Makabryczna, bezlica postać, mimo braku oczu, zdawała się mu przyglądać
Makabryczna, bezlica postać mimo braku oczu zdawała się mu przyglądać.
Łomot worka, a w zasadzie jego zawartości, rozdarł izbę.
…?
kończącą się na drzewku, pod którym spoczął
Przy drzewku.
Ten zaś wskazując nań kończyną, mającą uchodzić za rękę
Ten zaś, wskazując nań kończyną mającą uchodzić za rękę.
Pytanie nie należało do najbardziej lotnych.
Pytanie nie może być lotne.
Mężczyzna wciąż pewien uczestnictwa w sennym koszmarze, z zakrawającą o nonszalancję pewnością podszedł do worka, by przekonać się, co do jego zawartości.
Mężczyzna, wciąż pewien, że znalazł się w sennym koszmarze, z zakrawającą o nonszalancję pewnością podszedł do worka, by przekonać się co do jego zawartości.
Przeświadczenie, na którym opierała się jego senna rzeczywistość,
Co to znaczy?
szlochał roniąc słowa
Szlochał, roniąc słowa.
Spojrzał na dotkniętych martwotą domowników, niezdolnych do jakichkolwiek ludzkich reakcji.
Spojrzał na domowników tkniętych martwotą, niezdolnych do ludzkiej reakcji.
polegał ni mniej ni więcej, na ucieczce
Polegał ni mniej ni więcej, tylko na ucieczce.
wyrwa, niegdyś niezawodnie będąca nosem upiora
A to nie jest wyrwa w miejscu nosa?
Dźwięk szpadla tnącego darń przeszył bolesnym ukłuciem umysł Jamrożego .
Odkleiła się kropka.
Głowa upiora upstrzona była różnej wielkości olchowymi gałęziami
https://wsjp.pl/haslo/podglad/70805/upstrzyc/5231424/pokryc-plamkami
papieru, który również w jakiś sposób zdawał się funkcjonować w jego świadomości
Co to znaczy?
byłby opadł
Upadł.
równie nagle jak się pojawiły, dolegliwości ustąpiły. Przez ułamek sekundy był pijany, zalany w trupa
…?
Uwadze Jamrożego nie umknął fakt, iż był to jego własny charakter pisma.
Hmmmmmmmmmmmmmmmmm. Charakter pisma to nie list.
Nie dowiedział się, czego życzył małżonce.
Sam jej życzył, a nie wiedział, czego?
Nie tylko dlatego, że list w tym momencie się urywał .
Znów odklejona kropka.
Niemoc, która go dopadła podcięła mu nogi
Niemoc, która go dopadła, podcięła mu nogi.
drewnianą taczkę parkującą w świetle odrzwi
Drewniane taczki zaparkowane w świetle odrzwi. Czyli na progu – hę?
ponury zaprzęg, na czele którego stały dwa znajome mu stworzenia oraz siedzącego na prowizorycznym powozie chochoła
Ponury zaprzęg, na czele którego stały dwa znajome stworzenia, oraz siedzącego na prowizorycznym powozie chochoła.
postną kapusta
Literówka.
Oj, przesadziłeś z tym straszeniem, i z tym purpurowym stylem. Trudno odczytać, co się właściwie dzieje, ale jeszcze trudniej zrozumieć, dlaczego. O co chodzi? Co tu się stało? Dlaczego? I dlaczego tak mętnie?
Podobała mi się intryga “kryminalna” – zaginięcie słomy i piesków, która napędzała fabułę już od samego początku.
Ale wkrótce gdzieś się zgubiła.
list napisany pod wpływem alkoholu i wewnętrznych uraz Jamrożego, miast do świętego Mikołaja trafił… no cóż, do sił zdecydowanie mniej świętych
Hmmm…
facet jest jaki jest, uznałem, że cała wieś ma z nim na pieńku, każdemu zaszedł za skórę, więc siano zniknie zewsząd
A skąd niby czytelnik miał o tym wiedzieć?
Jako ciekawostkę do interpretacji dodam, że dawniej wierzono, że gdy zwierzęta domowe przemówią w wigilię, nie wolno ich słuchać, gdyż przepowiedzą śmierć słuchającego.
Oj, tam. Umrzeć kiedyś trzeba :)
Z przykrością stwierdzam, że zabiłeś dwa pieski.
Tu masz pieska zastępczego:
:)
Trochę żałuję, że nie ma jakoś zaznaczonej historii powstania listu (albo mi umknęła), choć z drugiej strony mogło to zrujnować napięcie, a pewnie wiązało się ze zwyczajnym zalaniem pały przez Jamrożego.
Albo właśnie go dodać. Ale tego się już nie dowiemy…
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Zaiste, upiorna Wigilia trafiła się Jamrożemu i nic dziwnego, że jej nie przeżył. Horror nasycony czarnym humorem wypadł bardzo dobrze. I tylko piesków żal…
Wykonanie pozostawia nieco do życzenia.
edycja
Nie dojrzałam komentarza Tarniny, więc pewnie jakieś uwagi się powtórzą.
…toteż po przysypaniu zewłok ziemią… → Pisałeś o dwóch psach, więc …toteż po przysypaniu zewłoków ziemią…
Tu znajdziesz odmianę słowa zewłok.
…do Żydowskiej ziemi… → …do żydowskiej ziemi…
…w rozbite zastawy porozrzucane wokół stołu. → …w rozbitą zastawę porozrzucaną wokół stołu.
Naczynia i sztućce znajdujące się na stole to jedna zastawa.
…barszcz przesiąkał kolejne połacie tkaniny docierając do jej krawędzi, sącząc się rzęsistymi kroplami. → Skoro krople były rzęsiste, to raczej nie sączyły się.
Proponuję: …barszcz przesiąkał kolejne połacie tkaniny docierając do jej krawędzi, kapiąc licznymi kroplami.
...zapadła grobowa cisza, ustępującą swojej przenikliwości tylko dojmującemu poczuciu… → …zapadła grobowa cisza, ustępującą swoją przenikliwością tylko dojmującemu poczuciu…
…przeszył bolesnym ukłuciem umysł Jamrożego . → Zbędna spacja przed kropką.
Głowa upiora upstrzona była różnej wielkości olchowymi gałęziami… → Obawiam się, że olchowe gałęzie nie mogły niczego upstrzyć.
…z bladej czaszki odsłoniętej przez leniwie opadające płaty skóry. → A może: …z bladej czaszki odsłoniętej przez bezwładnie opadające płaty skóry.
A Jadźka…. → Zbędna kropka. Po wielokropku nie stawia się kropki.
…list w tym momencie się urywał . → Zbędna spacja przed kropką.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Cho,cho,cho! :) Super klimat, jakby wyrwany z filmowych Chłopów i obrazków Różalskiego, kilka blackmetalowych projektów też mi się kojarzy. Prosiłam akcję od momentu falującego obrusa żeby zwolniła, ale może za bardzo się rozsmakowałam w nastroju (moje prywatne upodobania czytelnicze). Cho-cho-cho-choł z sianka wspaniały. To opowiadanie to trochę tak jakby dostać wazę z barszczem w którym pływają uszka, ale takie prawdziwe i stwierdzić, że lepsze od tradycyjnych :) W mojej opinii zarówno hasła świąteczne, jak i klimat i realizacja wypadły wspaniale.
Dziękuję za komentarze, uwagi i dyskusję. Niebawem odpowiem i będę rozmyślał nad wcieleniem w życie tych krytycznych:)
Tytuł świetnie pasuje do treści. Podobało mi się zestawienie prostych wieśniaków z mrocznymi siłami natury. Powinieneś dostać medal za “Cho… cho… cho…”! Widać chochoł wpada nie tylko na wesela, ale i Wigilię ;)
Tekst ciekawy, na pewno oryginalny. Stylizacja, jak dla mnie, troszkę “zbyt”, ale nie mogę powiedzieć, że mi przeszkadzała. Zdecydowanie spodobał mi się sposób, w jaki wprowadziłeś do historii grozę – było to niespodziewane. Zakończenie odrobinę mętne, ale usprawiedliwiam to taką a nie inną konwencją.
Pozdrawiam!
Oryginalne podejście do konkursu. No, tak podejrzewałam, że organizator Krokus Ci tych psów nie daruje… Ale trudno je czymś zastąpić.
Zabrakło mi wyjaśnienia, dlaczego siano zniknęło (w liście nic o nim nie było, a chochoły chyba są ze słomy, co nie?) i co się stało ze szwagrem Jędrkiem.
Morał z historii raczej z tych starszych, ale niech Ci będzie.
Babska logika rządzi!
Podobało mi się :)
Przynoszę radość :)