- Opowiadanie: Krokus - Bracia upiorni

Bracia upiorni

W tek­ście wy­stę­pu­ją wzbu­rze­ni bo­ha­te­ro­wie, a co za tym idzie, ich język bywa wul­gar­ny.

Po­ja­wia się wiel­ko­pol­ska „sipa”, czyli ło­pa­ta/szu­fla.

Oraz „kiel­czyć się”, czyli śmiać się.

Akcja dzie­je się w po­łu­dnio­wej Wiel­ko­pol­sce, tej, więc się nie cze­piaj!

Hasła:

– Pol­skie Świę­ta, które stra­szą

– Obcy w Świę­ta

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Bracia upiorni

Wiesz, czym się róż­nię od pierw­szej gwiazd­ki w Wi­gi­lię? Ja za­wsze się po­ja­wiam. Chmu­ry, nie-chmu­ry, rok w rok sia­dam trzy­dzie­ści me­trów nad zie­mią i się gapię. Jest w tym coś z pta­siej wol­no­ści, kiedy zwie­szasz ogon, trzy­masz się szpo­na­mi cien­kiej ba­rier­ki, ale wiesz, że choć­byś uciął ko­ma­ra, nie spad­niesz. A nawet jeśli, masz prze­cież wiel­kie czar­ne skrzy­dła.

Moż­li­we, że już nie raz mnie wi­dzia­no, nie dbam o to. W taki dzień lu­dzie mają fil­try na oczach i widzą tylko dobre rze­czy; nawet te­ścio­wa ma jakby mniej łusek, a ska­pu­ją­cy jad nie wy­pa­la dziur w ob­ru­sie. Nie pytaj, skąd wiem. Upiór z wieży może mieć roz­le­głą wie­dzę.

W te­go­rocz­ną Wi­gi­lię mało kto bę­dzie szu­kał pierw­szej gwiazd­ki. Chmu­ry wiszą nisko, ale za to robi się baj­ko­wo – go­dzi­nę temu za­czął padać śnieg. Płat­ki lecą cha­otycz­ny­mi ścież­ka­mi, nie­nę­ka­ne żad­nym po­dmu­chem. Jest cicho, pusto, ciem­no (no, może nie tu – ostrze­szow­ska wieża ci­śnień ma efek­tow­ną ilu­mi­na­cję). Jest tak, jak miało być.

Byle tylko nie pa­trzeć na po­zo­sta­łe dwie wieże – szko­da ner­wów. Ja nawet w Wi­gi­lię nie mam fil­trów na oczach.

Wci­skam głowę mię­dzy ra­mio­na. Z czoła zsuwa mi się płat śnie­gu, który sys­te­ma­tycz­nie zmie­nia mnie z czar­ne­go pta­szy­ska w bał­wa­na. Tylko w zna­cze­niu wi­zu­al­nym.

Chr-r-r-r-r

Uszy i duszę roz­dzie­ra me­ta­licz­no-chro­bo­czą­cy dźwięk nio­są­cy się nad mia­stem.

Szlag.

Chr-r-r-r-r

Nie wie­rzę. Miał być spo­kój, miało się nic nie dziać. Na-na-na-na, kurwa!

Chr-r-r-r-r

Ty­be­tań­ski mnich. Tafla je­zio­ra. Kwiat lo­to­su.

Chr-r-r-r-r

To jakiś kosz­mar. Chyba za­sną­łem na tej ba­rier­ce i teraz śnię naj­gor­szym…

Chr-r-r-r-r

…snem. Co to w ogóle za dźwięk? Jakby ktoś…

Chr-r-r-r-r

…za­brał się do od­śnie­ża­nia. Ale nie szu­flą z pla­sti­ku tylko…

Chr-r-r-r-r

…za­sra­ną me­ta­lo­wą sipą po ko­st­ce bru­ko­wej. Co za chory pojeb!

Chr-r-r-r-r

Może te­ścio­wa przy­jeż­dża i nie może sobie…

Uci­chło.

Chr-r-r-r-r

…ba­le­ri­nek, kurwa, w śnie­gu uty­tłać.

No, nie wie­rzę!

Chr-r-r-r-r

Cały rok cze­ka­nia na ten jeden cichy wie­czór i…

Chr-r-r-r-r

…i teraz coś ta­kie­go. Ale wiecz­nie od­śnie­żać nie…

Chr-r-r-r-r

…bę­dzie.

Wy­trzy­mu­ję jesz­cze dwa po­cią­gnię­cia ło­pa­tą, ale w końcu roz­kła­dam skrzy­dła, zrzu­ca­jąc z sie­bie otu­li­nę ze śnie­gu. Lecę w dół. Na­stra­szę gnoj­ka tak, że na­stęp­nym razem bę­dzie za­kła­dał pam­per­sa, jak tylko za­cznie padać śnieg. Zo­sta­nę, kurwa, upio­rem roku.

Ale jest tak cicho, że dźwięk, który raz po raz skro­bie mi czasz­kę od środ­ka, nie­sie się po cały mie­ście i trud­no zlo­ka­li­zo­wać źró­dło. Krążę więc, sys­te­ma­tycz­nie za­cie­śnia­jąc ob­szar po­szu­ki­wań, aż w końcu zo­sta­je mi jedna krót­ka ulica, le­d­wie oświe­tlo­na po­je­dyn­czą la­tar­nią. Lą­du­ję, roz­glą­da­jąc się za zwy­rod­nial­cem z ło­pa­tą, ale kątem oka widzę cień na skrzy­żo­wa­niu.

Po­kracz­nie zna­jo­my.

Idzie w moją stro­nę, mrużę oczy. To… je­stem pra­wie pe­wien… ten chód, syl­wet­ka…

Nagle ciszę roz­dzie­ra syk jakby le­gio­nu węży, a wokół głowy zbli­ża­ją­cej się po­sta­ci roz­wi­ja się ba­zy­lisz­ko­wy koł­nierz.

Smok!

Roz­po­ście­ram skrzy­dła i z naj­gło­śniej­szym kra­ka­niem, na jakie mnie stać bie­gnę na spo­tka­nie upio­ra z zam­ko­wej wieży.

On wy­cią­ga przed sie­bie pa­zu­ry, ja ska­czę i ata­ku­ję szpo­na­mi. Ście­ra­my się, spla­ta­my, tnąc skórę, dźga­jąc, dra­piąc i kłu­jąc. W amoku wy­pro­wa­dzam cios dzio­bem w twarz, ale chy­biam. Głowa leci bez­wład­nie, aż czo­łem ude­rzam w czoło smoka. Ten cios nas roz­dzie­la. Ja za­ta­czam się do tyłu, on ude­rza ple­ca­mi i po­ty­li­cą w as­falt.

Jeżu, ba­niak na­pa­rza mnie nie mniej niż po uro­dzi­nach brata. Chwie­ję się na no­gach, roz­ma­so­wu­jąc wy­ła­nia­ją­cą się spo­mię­dzy piór śliwę. Wy­gra­łem, po­wa­li­łem Ga­dzi­nę, od­bi­łem sobie dłu­gie lata ocze­ki­wań na spusz­cze­nie mu ło­mo­tu. Pa­trzę na niego z góry. Tro­chę mnie bie­rze strach, czy aby nie prze­sa­dzi­łem.

Kątem oka do­strze­gam ruch. Pod­no­szę dziób, ale jest już za późno. Do­strze­gam inną zna­jo­mą twarz. I sipę. Sipa ro­śnie i ro­śnie, i ro­śnie. Aż staje się ciem­ność po­prze­dzo­na mi­lio­nem gwiazd.

 

***

 

Jeżu bo­ro­wy, czy nie można po­zba­wiać przy­tom­no­ści cio­sem ło­pa­tą w kuper? A skoro się nie da, to czy bu­dze­nie zno­kau­to­wa­ne­go nie może od­by­wać się w ciszy, za­miast krzy­ków?

– …po­wy­ry­wam ci pa­znok­cie, zro­bię z nich pie­przo­ne shu­ri­ke­ny i wsa­dzę do gar­dła!

Żeby cho­ciaż ja­kieś wier­sze re­cy­to­wa­li. Szym­bor­ską, czy coś z Osiec­kiej. Na pewno ro­bi­li­by przy tym mniej ha­ła­su.

– Za­mknij się i cze­kaj! Fiu­tek się obu­dzi, to wszyst­ko wy­tłu­ma­czę!

Po co tyle złych emo­cji? Złe emo­cje pod­no­szą głos, a ten od­bi­ja mi się echem w gło­wie. Się­gam skrzy­dłem do…

Nie, nie się­gam.

Ręce mam skrę­po­wa­ne. Po­wo­li roz­szy­fro­wu­ję in­for­ma­cje o mojej po­zy­cji i wy­cho­dzi na to, że sie­dzę na krze­śle ze skrzy­dła­mi zwią­za­ny­mi za ple­ca­mi.

Stę­kam prze­cią­gle, na co milk­ną wszyst­kie głosy. Na­resz­cie. O, jak do­brze! Aż sobie rzu­cam kur­ty­za­ną przez pół­otwar­ty dziób.

– Nie bluź­nij, pie­rzo­ny po­mio­cie! – wrzesz­czy mi ktoś nad głową.

Chyba znam ten głos, ale pew­no­ści…

– Pie­przo­ny! – po­pra­wia drugi głos, z na­prze­ciw­ka, i wy­bu­cha kpią­cym śmie­chem.

Tego znam na pewno. Smok.

– Za­mknij się, już ci mó­wi­łem – krzy­czy ten zza ple­ców.

– Ci­szej, pę­ta­ki – mówię, ba­lan­su­jąc gło­śno­ścią tak, żeby mnie usły­sze­li, a jed­no­cze­śnie, żeby sa­me­mu nie roz­sa­dzić sobie czasz­ki. Nie udaje się – mógł­bym przy­siąc, że po­ty­li­ca pęka przy każ­dej wy­po­wia­da­nej gło­sce.

– Wi­ta­my śpią­cą kró­lew­nę!

Nie od­po­wia­dam. Kom­pul­syw­nie mru­gam ocza­mi, pró­bu­jąc roz­kle­ić po­wie­ki, a gdy to się udaje, pod­no­szę dziób i pró­bu­ję zła­pać ostrość. To nie takie łatwe. Naj­pierw orien­tu­ję się, że wszy­scy na mnie pa­trzą. Wszy­scy, czyli dwie osoby sie­dzą­ce na­prze­ciw­ko, po dru­giej stro­nie stołu. Smok sie­dzi z pra­wej. Wraz z kon­tu­ra­mi pyska za­uwa­żam coś, co przy­wra­ca mi pa­mięć ostat­nich chwil – czer­wo­no-fio­le­to­wą śliwę na czole. Teraz oprócz bólu czuję rów­nież dumę. Re­cho­czę, ale naj­ci­szej jak się da.

– Czego się kiel­czysz? Wi­dzia­łeś się w lu­strze? – cedzi Ga­dzi­na.

Mówi ciut za gło­śno, więc ze śmie­chu prze­cho­dzę w bo­le­sny syk.

I wtedy roz­po­zna­ję też tego po lewej – Bobak. Taka prze­ro­śnię­ta sowa. Po­dob­nie jak Smok, sie­dzi przy­wią­za­ny do krze­sła, ale nie miota się, a minę ma obo­jęt­ną, jakby cze­kał na ko­niec lek­cji w szko­le.

– A ten tu skąd? – pytam.

Bobak w mie­ście po­ja­wił się w chwi­li, gdy my pro­wa­dzi­li­śmy ze sobą wojny, o przy­czy­nach któ­rych zdą­ży­li­śmy za­po­mnieć. Zajął wieżę ci­śnień przy sta­cji ko­le­jo­wej, bo tylko tam był wakat. Pró­bo­wał się przy­mi­lać, za­ga­dy­wał, ale co mi się bę­dzie gów­niarz pod skrzy­dła­mi pa­łę­tał. Po­go­ni­łem go raz i dwa, w końcu dał za wy­gra­ną i się od­cze­pił.

– No wła­śnie! Skąd tu się wziął Młody? – pod­bi­ja temat Smok.

W mię­dzy­cza­sie zlo­ka­li­zo­wa­łem opar­tą o ścia­nę za ich ple­ca­mi sipę. W takim razie jej wła­ści­ciel musi stać…

– Młody sam się na­pa­to­czył.

…za mną. Ko­ściel­ny.

– Jak już le­że­li­ście na ulicy, pod­szedł, za­ga­dał, więc też obe­rwał. Na szczę­ście mia­łem do­dat­ko­we na­kry­cie – kon­ty­nu­uje upiór z ko­ściel­nej wieży – bo jak wie­cie, mamy dziś Wi­gi­lię.

Cisza, nikt nie ko­men­tu­je. Cisza jest dobra.

– Dla­te­go wła­śnie was tu zgro­ma­dzi­łem. Że­by­śmy mogli wspól­nie zjeść ko­la­cję przed Bożym Na­ro­dze…

– Co, kurwa?! – wrzesz­czy Smok. Jeżu, dla­cze­go musi krzy­czeć? – Dla­te­go za­tar­ga­łeś nas nie­przy­tom­nych do piw­ni­cy i zwią­za­łeś?

Fak­tycz­nie sie­dzi­my w piw­ni­cy, ta­kiej z hor­ro­rów – ob­dra­pa­ne ścia­ny bez okien, pod su­fi­tem zbyt słaba ża­rów­ka wi­szą­ca na kablu. Przy­tul­nie.

– A po­my­śla­łeś może – cią­gnie Ga­dzi­na – żeby wy­słać za­pro­sze­nia?!

– Po­darł­byś je, zanim byś prze­czy­tał! A gdy­bym przy­szedł oso­bi­ście…

– …to bym ci spu­ścił wpier­dol!

– No wła­śnie! Ina­czej niż siłą się nie dało!

Sam chęt­nie bym coś dodał, ot tak, żeby wy­ła­do­wać na Ko­ściel­ne­go tro­chę emo­cji, ale za­my­kam oczy, pró­bu­jąc za­cho­wać in­te­gral­ność cze­re­pu.

– A dla­cze­go niby miał­bym chcieć spę­dzić z tobą Wi­gi­lię? – Kro­pel­ki śliny ja­zgo­czą­ce­go Smoka lą­du­ją na moim dzio­bie.

Fuj.

– Bo je­ste­śmy ro­dzi­ną!

Milk­ną, ale Ga­dzi­na po­chy­la głowę do przo­du i mruży oczy, jakby chciał prze­czy­tać zbyt mały napis na czole Ko­ściel­ne­go.

– Co? – szep­cze z gry­ma­sem nie­do­wie­rza­nia. – Jaką. Kurwa. Ro­dzi­ną?

Ko­ściel­ny od­chrzą­ku­je i robi kilka kro­ków tak, że w końcu mam go w za­się­gu wzro­ku. Staje u szczytu stołu po­mię­dzy mną a Smo­kiem. Gdy­bym miał zga­dy­wać, jak do­stał fuchę upio­ra na ko­ściel­nej wieży, to po­wie­dział­bym, że wy­pie­przy­li go z aniel­skie­go or­sza­ku za wy­gląd. Taki Ar­cha­nioł Ga­briel po mie­sią­cu na Pod­la­siu.

– Wiem, że dzie­li nas wiele – mówi spo­koj­nie. Aż przy­jem­nie po­słu­chać. – Po­cho­dze­nie, stare wa­śnie, wy­po­wie­dzia­ne i nie­wy­po­wie­dzia­ne słowa. Ale pia­stu­je­my w tym mie­ście, można rzec, naj­wyż­sze sta­no­wi­ska…

– On naj­niż­sze – wtrą­cam, wska­zu­jąc dzio­bem na Bo­ba­ka. Nie mo­głem się po­wstrzy­mać.

Ko­ściel­ny i Smok par­ska­ją śmie­chem. Fak­tycz­nie Młody jest upio­rem w naj­niż­szej ostrze­szow­skiej wieży. Nie wiem dla­cze­go, ale za­wsze mnie iry­to­wał.

Anioł chrzą­ka.

– Poza sobą nie mamy ni­ko­go – po­dej­mu­je prze­rwa­ną myśl – co czyni nas tro­chę ro­dzi­ną.

– No nie wy­trzy­mam – krzy­czy Smok i re­cho­cze te­atral­nie. – Zaraz się jesz­cze roz­pła­czę ze wzru­sze­nia!

Pa­no­wie, nie tak gło­śno.

– Dla­te­go – wcho­dzi mu w słowo Ko­ściel­ny, ak­cen­tu­jąc pierw­szą sy­la­bę pod­nie­sio­nym pal­cem wska­zu­ją­cym – za­po­mni­my o tym, co nas dzie­li i spę­dzi­my Wi­gi­lię razem, jak każe tra­dy­cja!

Ostat­nie słowa wy­krzy­ku­je.

– Czy tra­dy­cja każe też wią­zać współ­bra­ci? – Iry­tu­je się Ga­dzi­na.

– Nie było innej moż­li­wo­ści!

– To w takim ko­ściel­nym stylu, żeby zmu­szać do pięk­nych rze­czy!

– Nie bluź­nij!

– Będę!

– Cisza! – pró­bu­ję wrzesz­czeć, ale jakiś bez­piecz­nik tłumi krzyk do ta­kiej gło­śno­ści, że nikt mnie chyba nie sły­szy.

– Czy nie przy­szło ci do głowy – nie ustę­pu­je Smok – że jeśli nie wie­rzę w te twoje wi­gi­lij­ne zwy­cza­je, to prze­kre­śla ja­ki­kol­wiek sens?

– Byłby to pierw­szy znany mi dowód na to, że nie­wia­ra ma ja­ką­kol­wiek moc – od­po­wia­da Ko­ściel­ny.

– To z Sap­kow­skie­go – wtrą­ca gło­śno Bobak.

Wszy­scy milk­nie­my i ga­pi­my się długą chwi­lę w Mło­de­go.

– Co? – pyta w końcu Smok.

– To cytat z „Ostat­nie­go Ży­cze­nia”. Taka książ­ka – od­po­wia­da Bobak.

– Wiem kto to Sap­kow­ski – pry­cha Ga­dzi­na. – Teraz nową książ­kę wydał.

– Strasz­nie słabą – wtrą­cam.

– A niby skąd wiesz? – pyta Ko­ściel­ny.

– Brat mi mówił.

– To co tak sza­fu­jesz cudzą opi­nią? Sapek mi­strzem słowa jest, jak lew jest król dżun­gli.

– A to z ojca węd­ka­rza – od­po­wia­dam. – Lekka pa­ra­fra­za.

– No i?

– Nic. Ja też coś tam czy­tam, nie my­śl­cie sobie.

Ko­ściel­ny pry­cha z po­gar­dą.

– Ty się tu nie pluj, anio­łecz­ku, bo lep­sze takie in­ter­ne­to­we pasty, niż te twoje świę­tosz­ko­we ksią­żecz­ki – od­po­wia­da mu Smok.

– Nie pro­wo­kuj mnie!

– A „Hi­sto­rię na­tu­ral­ną smo­ków” zna­cie? – pyta gło­śno Bobak jak gdyby nigdy nic.

Znów wszy­scy się na niego ga­pi­my, a Ga­dzi­na nad­sta­wia ucha.

– Też taka książ­ka, mogę po­ży­czyć – kon­ty­nu­uje Młody. – O… smo­kach. – Od­wra­ca się przy tym w stro­nę są­sia­da o łu­sko­wa­nej skó­rze.

Ten tylko mam­ro­cze coś pod nosem, jakby nie wie­dział, czy się zgo­dzić, czy zru­gać.

– Jak ty tam czy­tasz w tej wieży, jak tam nawet ilu­mi­na­cji nie ma – pytam, nie szczę­dząc zgryź­li­we­go tonu.

Ko­ściel­ny re­cho­cze, Smok po chwi­li do­łą­cza.

– Nocą mam cie­kaw­sze za­ję­cia, a za dnia jest cał­kiem widno – od­po­wia­da Bobak i bez za­sta­no­wie­nia po­dej­mu­je: – A Bar­ce­lo­nę ostat­nio oglą­da­li­ście?

Mil­czy­my.

– Tu i tam da się na pa­ra­pe­cie usiąść i przez szybę obej­rzeć – tłu­ma­czy Młody.

Nie wiem co od­po­wie­dzieć, trud­no stwier­dzić, czy w tym gro­nie ja­ra­nie się piłką jest passé, czy w do­brym gu­ście. Nigdy o tym nie roz­ma­wia­li­śmy. Po­zo­sta­li chyba mają po­dob­nie. No i jak on może tak sobie wolno latać.

– Nie mo­żesz tak sobie…

– Ja oglą­da­łem – wtrą­ca mi się Ko­ściel­ny. – Szczę­sny cią­gle na ławie sie­dzi.

– A bo tre­ner to Nie­miec – do­po­wia­da Smok.

– Ale Lewy gra, do formy wró­cił. Nie taki zły ten Nie­miec.

Ci­śnie mi się na usta, że pier­wot­nie jego ko­ściół był ewan­ge­lic­ki i stąd pew­nie taka sym­pa­tia do szko­pów…

– W Lidze Mi­strzów im do­brze idzie, ale w La Liga tro­chę spu­ści­li z tonu – mówi Smok.

…ale sie­dzę cicho, bo wi­docz­nie o piłce można roz­ma­wiać.

Po­zo­sta­li ki­wa­ją gło­wa­mi, więc i ja do­łą­czam. I tak sobie sie­dzi­my, ki­wa­my cze­re­pa­mi, ale każ­de­go chyba bie­rze na prze­my­śle­nia. Mnie też. I teraz ta cisza nie daje ulgi bo­lą­cej gło­wie, tylko łupie pod cie­mie­niem, jak basy w dwu­dzie­sto­let­nim BMW po tu­nin­gu.

– Ale że Dudka… – mówię pierw­sze, co mi przy­cho­dzi do głowy, zanim orien­tu­ję się, jak głu­pią i prze­sta­rza­łą frazę wy­bra­łem.

– …na mun­dial nie wzię­li – koń­czy za mnie Smok.

Pa­trzy­my sobie w oczy. Uśmie­cha się i mogę przy­siąc, że nie ma w tym fał­szu.

– Roz­ma­wia­my – mówi Bobak. – To chyba do­brze.

Głu­pio teraz wy­śmie­wać, kpić, za­prze­czać, czy wsz­czy­nać awan­tu­rę. Więc mil­czy­my.

– Z tego Pro­bie­rza to już chyba nic nie bę­dzie – wzdy­cha po chwi­li Ko­ściel­ny, roz­sia­da­jąc się na krze­śle obok mnie.

– Już ten Sousa był lep­szy, tyle że ba­je­rant i tchórz – od­po­wia­dam.

– A gdyby tak Na­wał­kę znów przekonać… – mówi roz­ma­rzo­nym tonem Smok.

– Albo, gdy­by­śmy tak te sznu­ry… – Młody wpa­tru­je się wy­mow­nie w Ko­ściel­ne­go.

 

Wie­cie, że Anioł przy­go­to­wał też pie­ro­gi, ka­pu­stę z gro­chem i zupę rybną? To le­d­wie ćwierć z wy­ma­ga­nych dwu­na­stu po­traw, ale nikt nie ma tu­pe­tu, by to wy­po­mnieć. Jemy, sie­dzi­my, a Ko­ściel­ny raz po raz czer­pie wodę z ka­mien­nej stą­gwi pod ścia­ną i roz­le­wa do gli­nia­nych kub­ków wy­bor­ne wino. Przyj­dzie mi tu chyba spę­dzić noc, bo wia­do­mo – piłeś, nie leć. Roz­mo­wy o piłce skoń­czy­li­śmy, po­li­ty­ki, nawet tej lo­kal­nej, zgod­nie nie chcie­li­śmy ru­szać, więc teraz ze­szło na re­mon­ty i ogrze­wa­nie.

– Ko­ściel­ny, a masz opła­tek? – pyta ni z tego, ni z owego Smok, gdy je­stem w po­ło­wie la­men­tu na wil­goć, co mi w mury wcho­dzi.

Anioł za­sty­ga z sze­ro­ko otwar­ty­mi ocza­mi.

– O-o-opła­tek? – Nagle jego twarz prze­cho­dzi w sze­ro­ki uśmiech. – Mam, tak! Gdzieś mam!

Wy­cho­dzi z po­miesz­cze­nia, mó­wiąc pod nosem:

– Udało się, udało!

Zer­kam na Bo­ba­ka. Nic nie mówi, tylko pa­trzy na swój ta­lerz, ze skrzy­dła­mi złą­czo­ny­mi na ko­la­nach i uśmie­cha się. Wy­glą­da na kogoś, kto jest bar­dzo z sie­bie za­do­wo­lo­ny.

Koniec

Komentarze

Das War eine schmerzen. Ale w końcu, czym by były święta bez odrobiny przemocy? Sipą o bruk? Godne najzwyrodnialejszego zwyrodnialca, szacun.

Czołg może wpaść w poślizg na zwłokach, na asfalcie

Cześć, Leclercu! 

 

Ale w końcu, czym by były święta bez odrobiny przemocy?

Byłyby marnotrawieniem wspaniałej okazji! 

Dziękuję za docenienie sipy na bruku ;) 

 

Pozdrówka! 

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Hej

 

”Taki Archanioł Gabriel po miesiącu na Podlasiu”. – zacne, lubię. 

 

“Przyjdzie mi tu chyba spędzić noc, bo wiadomo – piłeś, nie leć”. – to też spoko. Jeszcze, sporo gadają o piłce, brakuje mi tu czegoś w stylu: Nie leć po pijaku, bo skończysz jak Hajto.

 

Udane, miłe dla oka, opko. Fajnie wyszło to pojednanie. No i naturalne dialogi, co cenię.

W sumie ciężko się do czegoś przyczepić. Opko nie udaje czegoś, czym nie jest. No i postacie oblatane z nowościami w świecie: trochę o piłce, trochę o książce.

Najs.

Zarówno łuski teściowe, jak i piłeś nie leć mnie rozwaliły.

To taki rollercoaster rozmaitych smaczków, albo nawet świąteczny keks.

Do tego, choć to zaskakujące, bardzo świąteczny.

"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke

Cześć, Krokusie.

Kilka razy naprawdę szeroko się uśmiechnąłem, kilka razy mniej, no ale utrzymać wysoki poziom humoru przez cały tekst to niełatwa sprawa. W ogólnym jednak rozrachunku mamy całkiem niezłą dawkę dobrej zabawy połączonej z nietypową, świąteczną scenką.

Jak ktoś pisał wyżej, przedstawiłeś w zasadzie to, co niebawem pojawi się w większości domach. Czyli gadki o standardowych tematach (polityka, sport), bieżące wydarzenia (Nowy Wiesiek od Sapka), a to wszystko między kłótniami i ewentualnym mordobiciem przy odmiennych poglądach :D

Ale najważniejsze, aby ostatecznie połamać się opłatkiem w zgodzie i dojść do porozumienia, jak też uczynili Twoi bohaterowie :)

Pozdrawiam.

Cześć, Czytelnicy!

 

Canulasie,

Serdecznie dziękuję za lekturę i komentarz, szczególnie cieszę się z pozytywnej oceny dialogów, bo to rzecz trudna w obiektywnej ocenie przez autora ;) No i fajnie, że podobały się niektóre frazy!

 

Ambush,

Cieszę się, że udało się rozwalić Cię! XD Mam również nadzieję, że pozbierasz się do kupy, bo zbliża się Wigilia i zdecydowanie przydasz się w jednym kawałku ;)

Dziękuję za lekturę i komentarz, i klika!

 

Realucu,

Czytelnik uśmiechnięty szeroko, to wielka przyjemność dla autora!

Chciałbym też zaznaczyć, że opinia bohatera nt. “Rozdroża Kruków” nie jest moją opinią – z takową poczekam do końca lektury ;)

Dziękuję za lekturę, komentarz i klika!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Hej!

 

Dobrze, że nie zaczęli politykować, bo mogłoby się nie skończyć tak dobrze.

 

Na początku ciężko było mi złapać flow dialogu w piwnicy, czy też utarczek słownych między bohaterami, szczególnie przy tej narracji, ale potem siadło i było miło. Czyli jak podczas wigilii:)

 

Pozdrawiam!

Hej , straszydła wigilijne wypadły bardzo zacnie. Przyjemne opowiadanie ze świąteczną puentą, trochę za dużo o tej bolącej głowie było i jednak można się domyśleć do czego te uprowadzenie prowadzi ale i tak humor i ciekawe dialogi o piłce robią robotę. Bardzo mi się początek podobał z przerywnikami w postaci "Chr-r-r-r-r". A i u nas jest szipa ;) a nie sipa ciekawe czemu ktoś postanowił dodać tę jedną literkę, może Outta wpadnie to wyjaśni :). Klika i pozdrawiam :) Edit : nie dam rady z tekstem na konkurs, jest 27 tys a jeszcze daleko do końca, a na dodatek mało czas :( postaram się wrzucić z tagiem w styczniu :).

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Cześć, Rafael!

 

Dobrze, że nie zaczęli politykować

Swoją drogą, ciekawe jakie mają poglądy ;)

Dobrze, że na końcu siadło – miało być miło, więc mogę ogłosić sukces ;)

 

Dziękuję za lekturę i komentarz!

 

Cześć, Brdzie!

 

Szipy nie słyszałem nigdy, ale wszystkiemu winne Niemce, a to nie Wy sobie literkę dodaliście, tylko Poznaniaki, jak to Poznaniaki, literkę zaoszczędzili ;)

 

A wrcając do tematu – cieszę się z odbioru tekstu! Dobrze wiedzieć, co zagrało, a gdzie zazgrzytało ;)

 

Dziękuję za lekturę, komentarz i klika!

 

Jak i tak limit przekroczony, to nie ma wielkiej tragedii – wstawiaj, jak będzie gotowe, ja i tak przeczytam, choć faktycznie najlepiej byłoby przeczytać sobie w okolicach Świąt ;)

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

No i wszystko jasne, coś tak czułem, że to przez sąsiadów :D. No proszę jak nas wzbogacili jezykowo i to w dwóch regionach naraz ;). Dobra idą święta, czas pojednania, jak uczą Bracia upiorni, więc już się na sąsiedzie nie wyżywam :).

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Dobrze misię czytało, z zainteresowaniem i uśmiechem. Sipa/szipa może odegrać ważną rolę, jak widać, przed Wigilią. Powodzenia w konkursie. :)

Przeczytane. 

Na początku nie mogłem wejść w opowiadanie, ale potem jakoś poszło. Sympatyzuję z Młodym, kto był inspiracją? :D Rozmowa o Barcelonie rozbawiła :) 

Kto wie? >;

Pomysłowe opowiadanie o nietypowej Wigilli choć bardziej: Wigilia była normalna, tylko goście nietypowi. Mało upiorne te upiory, ale w końcu są święta ;) Końcówka dobra, tylko samo ostatnie zdanie nie pasuje jako ostatnie, dałabym jeszcze jakieś zdanie podsumowujące. Bardzo dobrze się czytało, więc klikam!

Cześć, Misiu!

 

Sipa to obowiązkowy element wyposażenia! Koniecznie miej pod ręką w Wigilię!

Bardzo się cieszę z wrażeń, dziękuję za lekturę i komentarz!

 

Cześć, Skryty!

 

Nie wzorowałem Młodego na nikim mi znanym. Zresztą trudno znaleźć inspirację dla postaci pozytywnej – łatwiej dla jakiegoś skubańca :P

Fajnie, że rozbawiło, dzięki za lekturę, komentarz i klika!

 

Cześć, Satano!

 

Upiory byłyby pewnie bardziej upiorne w nieupiornym towarzystwie :P

Cieszę się z wrażeń :)

Co do ostatniego zdania, to początkowo miałem inne, ale zrezygnowałem na rzecz tego – teraz trudno obiektywnie ocenić, czy dobrze zrobiłem XD

Ale dziękuję za opinię, lekturę, komentarz i klika!

 

Pozdrówka, Czytelnicy!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Dobra, Krokusie, szykuj się na szczerą opinię o tekście, bez słodzenia i wchodzenia w jurorski tyłek…

 

Po pierwsze, uwazam za absolutnie skandaliczne, ze nie opatrzyłeś opowiadania tagiem "absurd". Szczególnie, że absurd i humor wylewają się z tekstu na prawo i lewo xD

 

Jaką. Kurwa. Rodziną?

 

Klasyczne wigilijne "dysputy" przedstawiłeś w szalenie zabawny sposób i dodatkowo z perspektywy różnych mniej lub bardziej potwornickich istot. Sekcja piłkarska to dosłownie jakbym siedział u rodziców xD

 

Szanuję za łuski teściowej. Sama teściowa pewnie trochę mniej by szanowała, ale nie będziemy tego potwierdzać empirycznie.

 

Jeżeli już miałbym się czegoś czepiać, tak na siłę, to w zasadzie fabuła jest dość szczątkowa, czy może: pretekstowa. W konsekwencji całość sprawia wrażenie raczej scenki kabaretowej, a nie spójnej historii. Czy mi to przeszkadzało? Ani trochę, bo bawiłem się doskonale podczas lektury ;)

 

Nie wiem czy potrzebujesz, ale dorzucę klika ;)

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Cześć, Cezary!

 

bez słodzenia i wchodzenia w jurorski tyłek…

 

Sekcja piłkarska to dosłownie jakbym siedział u rodziców xD

Ach, ten Nawałka…

Szanuję za łuski teściowej. Sama teściowa pewnie trochę mniej by szanowała, ale nie będziemy tego potwierdzać empirycznie.

 O-ho. Cykor.

 

Bardzo się cieszę, że dobrze się bawiłeś! Jak humor podszedł, to tym bardziej ;) Serdecznie dziękuję za lekturę, komentarz i kliczka!

 

Pozdrówka!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Cykor

Ja po prostu zbyt mocno szanuję teściową… ^^

 

A poza tym. Chyba Ty! :)

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Cześć Krokusie,

Tagi Twojego opowiadania mnie zaintrygowały, lecz po przeczytaniu muszę zgodzić się z cezarym, że brakuje “absurdu”. Nie mogłem też znaleźć Obcego :-)

Nie zmienia to faktu, że nieźle ująłeś różne aspekty współczesnego przeżywania Wigilii (moje na szczęście wyglądały zwykle nieco weselej :-D) przez pryzmat spotkania kliku potworków wyjętych z naszego rodzimego (i nie tylko) folkloru. Lektura przyjemna, dialogi pomysłowe, również doceniam że nie było polityki. :-)

 

Pozdrawiam!

Cześć, Michale Aniele!

 

Biorąc pod uwagę Twój nick, szczęśliwie wybrałem Archanioła do porównania Kościelnego ;)

“Obcy w Święta” wziąłem od strony “obcy sobie nawzajem, spotykają się w Święta”, bo choć się znali, to tak naprawdę byli sobie obcy – a wystarczyło chwilę porozmawiać.

Cieszę się z wrażeń, dziękuję za lekturę i komentarz!

 

Pozdrówka!

 

Cezary,

 

A poza tym. Chyba Ty! :)

Twoim szczęściem jest, że spośród wszystkich ciętych ripost nie potrafię wybrać jednej, przez którą poszłoby Ci w pięty!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Twoim szczęściem jest, że spośród wszystkich ciętych ripost nie potrafię wybrać jednej, przez którą poszłoby Ci w pięty!

Nawet jakbyś coś znalazł, to przypominam:

 

 

XD

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Święta są, hasła są, jest okejka.

Rozmowy o piłce mi nie podeszły, bo nie rozumiałam. No, jeszcze Lewego i Szczęsnego kojarzę (z jakiegoś skeczu), ale trenerzy to już zbyt duże obciążenie dla pamięci. Ale rozumiem, że jest to jakiś temat wspólny dla istot rodzaju męskiego i niebudzący kontrowersji.

Miło, że sięgnęli po opłatek. Ciekawe, czy w Wielkanoc też się spotkają.

Babska logika rządzi!

Cześć, Finklo!

 

jest okejka.

 

Taki już urok Upiorów, że lubią piłkę – dla czytelników znajomość nazwisk konieczna nie jest ;)

Co do Wielkanocy, nie jestem w stanie odpowiedzieć – zobaczymy w kwietniu, będę monitorował sytuację – do wieży ciśnień mam rzut beretem ;)

Dziękuję za lekturę i komentarz!

 

Pozdrówka!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Hej!

Bardzo fajna perspektywa, ciekawe stworzenia-istoty, w dodatku jedno jest narratorem. ;)

 

Miałam trochę wrażenie zamotania w momencie, kiedy bohater obudził się związany i gadali, ale jak już połapałam się, że wszyscy są związani, a na scenę wkroczył kościelny – no to rozjaśniło mi wszystko. ;)

 

– Dlatego zatargałeś nas nieprzytomnych do piwnicy i związałeś?

Tutaj to już nawet mnie rozbawiło. :D Pomysł kościelnego, żeby wyłapać te stwory i zjeść z nimi kolację wigilijną… Oryginalne i odpowiednio humorystyczne. :D

 

Dalej te dialogi są już naprawdę świetne, ubawiłam się. :D

 

– To w takim kościelnym stylu, żeby zmuszać do pięknych rzeczy!

– Nie bluźnij!

– Będę!

heart

 

Ach, mieć taki talent do pisania wesołych historii. :D Zazdroszczę!

 

Z tą piłką to w temacie nie jestem, więc tam tylko nazwiska się obiły o uszy. ;p No i co te potwory tak zainteresowane piłką, powinny raczej nielegalne walki potworów oglądać. XD

 

Ale ogólnie bardzo dobrze się bawiłam, a i na koniec wszyscy pogodzeni, więc świąteczna moc ich dopadła, ładnie, ładnie. :)

 

Pozdrawiam,

Ananke

Cześć, Ananke!

 

Miałam trochę wrażenie zamotania w momencie, kiedy bohater obudził się związany

W zasadzie… dziękuję za komplement XD bohater też był zamotany, a jeśli się wszystko naprostowało, to idealnie!

W ogóle fun fact – to opowiadanie zacząłem pisać na Konkurs Świąteczny 2022 i totalnie nie miało być śmiechowe, ale coś mi nie chciało wyjść nic zjadliwego. Widać czasem pomysły muszę swoje odleżeć i zupełnie zmienić swoje założenia ;)

Nielegalne walki potworów mogą być dobrym tematem na tekst ;)

Dziękuję za lekturę i komentarz! Bardzo się cieszę z odbioru!

 

Pozdrówka!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

opowiadanie zacząłem pisać na Konkurs Świąteczny 2022

Oo, no ładnie. :D Przyszła na nie kolej, fajnie, że się nie zmarnowało w szufladzie folderze. :) 

Ale wiesz, z dramatu iść w komedię wcale nie jest łatwo. :D

 

Nielegalne walki potworów mogą być dobrym tematem na tekst ;)

Pisałam kiedyś coś podobnego, no i trochę już takich tematów było. :D

 

Pozdrawiam! 

Krokusie, zobaczyłam wielce nietypowych bohaterów w równie nietypowej dla nich sytuacji, a jednak zdołałeś świetnie pokazać zarówno „nieporozumienia” między nimi, jak i potem – stopniowo ocieplając klimat – sprawić by to osobliwe spotkanie trwało w świątecznej atmosferze wzajemnego zrozumienia i nader uprzejmie wymienianych poglądów na różne tematy. ;)

 

zabrał się za odśnieżanie. → …zabrał się do odśnieżania.

http://filologpolski.blogspot.com/2016/11/brac-siewziac-sie-za-cos-brac-siewziac.html

 

Staje w szczycie stołu… → Staje u szczytu stołu

 

– A „Historię naturalną smoków” znacie? – mówi głośno Bobak… → – A „Historię naturalną smoków” znacie? – pyta głośno Bobak

 

– A gdybały tak Nawałkę znów namówić… – mówi rozmarzonym tonem Smok. → Nie brzmi to najlepiej.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cześć, Reg!

 

Tradycyjnie dziękuję za łapankę – błędy poprawione ;)

No i cieszą mnie bardzo odczucia, bo właśnie to przejście od “nieporozumień” (bardzo to… delikatne słowo :D) do przyjemnej wigilii chciałem pokazać ;)

 

Dziękuję za lekturę i komentarz!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Bardzo proszę, Krokusie. Niezmiernie się cieszę, że odczytałam opowiadanie zgodnie z Twoimi intencjami, co nie było trudne, bo nie wydaje mi się, aby można je odczytać inaczej. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Akcja dzieje się w południowej Wielkopolsce, tej, więc się nie czepiaj!

Ulubiona_emotka_Baila

Chmury, nie-chmury

? Po co ten myślnik?

Jest w tym coś z ptasiej wolności

Hmm.

nawet teściowa ma jakby mniej łusek, a skapujący jad nie wypala dziur w obrusie

:D

Upiór z wieży może mieć rozległą wiedzę.

A nie może po polsku: dużo wiedzieć?

Płatki lecą chaotycznymi ścieżkami, nienękane żadnym podmuchem.

Dlaczego, u licha, podmuch miałby nękać?

Z czoła zsuwa mi się płat śniegu, który systematycznie zmienia mnie z czarnego ptaszyska w bałwana.

Trochę mętne.

metaliczno-chroboczący dźwięk niosący się nad miastem

… hmmmm.

śnię najgorszym

Śnić można jakiś sen, kiedy coś się śni, ale nie jakimś snem. Można spać niespokojnym snem.

rozkładam skrzydła, zrzucając z siebie otulinę ze śniegu

Czego nie robi imiesłów? Rozkładam skrzydła, zrzucam z siebie otulinę śniegu.

z najgłośniejszym krakaniem, na jakie mnie stać biegnę

A nie leci aby?: z najgłośniejszym krakaniem, na jakie mnie stać, biegnę.

oczekiwań na spuszczenie mu łomotu

Hmm.

zamiast krzyków?

Może: bez krzyków?

Powoli rozszyfrowuję informacje o mojej pozycji

… hę.

balansując głośnością

Yyy, nie. https://wsjp.pl/haslo/podglad/99022/balansowac

Kompulsywnie mrugam oczami

Hmm. https://wsjp.pl/haslo/podglad/61996/kompulsywnie

najciszej jak się da

Najciszej, jak się da.

ze śmiechu przechodzę w bolesny syk

Śmiech przechodzi w syk, ale nie narrator.

Bobak w mieście pojawił się w chwili

Trochę źle się parsuje.

No właśnie!

No, właśnie!

W takim razie jej właściciel musi stać…

Nie musi. Na pewno stoi :P

bo jak wiecie,

Po obu stronach wtrącenia przecinki: bo, jak wiecie, mamy…

wyładować na Kościelnego

Na Kościelnym.

zamykam oczy, próbując zachować integralność

Czego nie robi imiesłów? https://academicon.pl/imieslowy/

lądują na moim dziobie

Lądują mi na dziobie.

Taki Archanioł Gabriel po miesiącu na Podlasiu.

… wut? XD

Faktycznie Młody jest upiorem w najniższej ostrzeszowskiej wieży. Nie wiem dlaczego, ale zawsze mnie irytował.

Faktycznie, Młody jest upiorem w najniższej ostrzeszowskiej wieży. Nie wiem, dlaczego, ale zawsze mnie irytował. Trochę słabo się to łączy.

No nie wytrzymam

No, nie wytrzymam.

akcentując pierwszą sylabę podniesionym palcem wskazującym

Ekhm. Jak?

jakiś bezpiecznik tłumi krzyk do takiej głośności, że nikt mnie chyba nie słyszy

Może lepiej: jakiś bezpiecznik tłumi krzyk tak, że nikt mnie chyba nie słyszy.

Byłby to pierwszy znany mi dowód na to, że niewiara ma jakąkolwiek moc

https://instantrimshot.com/index.php?sound=rimshot&play=true

Wiem kto to Sapkowski

Wiem, kto to Sapkowski.

łuskowanej skórze

Łuskowatej. Chyba że to wielkopolszczyzna :P

nie szczędząc zgryźliwego tonu.

… wut.

Nie wiem co odpowiedzieć, trudno stwierdzić, czy w tym gronie

Nie wiem, co odpowiedzieć, trudno orzec, czy w tym gronie.

Pozostali chyba mają podobnie.

Hmm.

spuścili z tonu

https://wsjp.pl/haslo/podglad/39717/ktos-spuscil-z-tonu ?

zanim orientuję się, jak głupią i przestarzałą frazę wybrałem

Hmm.

by to wypomnieć

Brak zaimka: by mu to wypomnieć.

rozlewa do glinianych kubków wyborne wino

Ech, no, w Wigilię? :P

gdy jestem w połowie lamentu na wilgoć, co mi w mury wchodzi.

Hmmmmmm.

Nagle jego twarz przechodzi w szeroki uśmiech.

Jego mina ewentualnie mogłaby, ale twarz może się w uśmiech najwyżej ułożyć.

Wygląda na kogoś, kto jest bardzo z siebie zadowolony.

Angielskawe: Wygląda na bardzo zadowolonego z siebie.

 

Mimo bluzgów, czuć świąteczną atmosferę XD Dobrze się czytało i oryginalnie jest, a zarazem na temat. A i humor dopisał. Fajne :)

Upiory byłyby pewnie bardziej upiorne w nieupiornym towarzystwie :P

Ale są po robocie i mogą wyluzować :D

W konsekwencji całość sprawia wrażenie raczej scenki kabaretowej, a nie spójnej historii.

Trochę tak.

Czy mi to przeszkadzało? Ani trochę, bo bawiłem się doskonale podczas lektury ;)

I tu też zgoda :)

bo choć się znali, to tak naprawdę byli sobie obcy – a wystarczyło chwilę porozmawiać.

Ha.

No i co te potwory tak zainteresowane piłką, powinny raczej nielegalne walki potworów oglądać. XD

A czemu ludzie zainteresowani piłką? XD Chłopa nie zrozumiesz :D

Widać czasem pomysły muszę swoje odleżeć i zupełnie zmienić swoje założenia ;)

Tak, tylko żeby się jeszcze autor przeciwko temu nie buntował, to może by czasem coś napisał…

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Cześć, Tarnino!

 

Poszła łapanka! Z pewnością się za nią zabiorę, ale to nie rzecz na dzisiejszy wieczór XD

I bardzo się cieszę, że się podobało, że humor podszedł i ogólne wrażenia pozytywne. Rad jestem, że poczułaś wigilijną atmosferę XD

 

Dziękuję za lekturę i komentarz!

Pozdrówka!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

heart

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Cześć, Krokusie!

 

Bardzo sympatyczne opowiadanie :). Podobał mi się sposób, w jaki pokazałeś, że nawet upiory czasem doceniają towarzystwo i trochę serdeczności, chociaż się do tego nie przyznają, nawet przed sobą. Fajnie oddany klimat Świąt. Dobrze Ci też wyszło przejście pomiędzy początkową wrogością a późniejszym rozluźnieniem i większą otwartością bohaterów. Wyszło naturalnie, a wydaje mi się, że tego typu przejścia nie należą do najłatwiejszych i bywają sztuczne.

 

Pozdrawiam serdecznie :).

Cześć, Iyumi!

 

Bardzo Ci dziękuję za lekturę i bardzo miły komentarz! Cieszę się, że się podobało!

 

Pozdrówka!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Hej, Krokusie, ciekawie, niezwykle, a jednocześnie świątecznie! Czasami pomysł robi już połowę dobrej roboty i tutaj na pewno przysłużył Ci się dobry dobór bohaterów. Zadziałało na zasadzie kontrastu: ciepłe święta i postacie nie do końca “pozytywne”…

Lektura była przede wszystkim ciekawa, ale również przyjemna. Dobre opko, dla mnie wartością były też zgrabne dialogi, ukazanie relacji między bohaterami, słowem: gratuluję! :)

Pozdrawiam cieplutko! :)

Ciekawy pomysł, udana realizacja. Kiedy wjechały piłkarskie tematy, byłem pewien, że porozumienie jest blisko :) Fajnie oddałeś to, jak napięcie opada, jak wszystko zmierza ku dobremu zakończeniu, w które nie wątpiłem. Przyjemna lektura.

Pozdrawiam!

Cześć, Jolko i Adamie!

 

Bardzo dziękuję za lekturę i przemiłe komentarze!

Kiedy wjechały piłkarskie tematy, byłem pewien, że porozumienie jest blisko

A takie tematy mogłyby też towarzystwo podzielić XD jeden za Lechem, drugi za Legią i nieszczęście gotowe…

 

Pozdrówka!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Ciekawa zmiana nastroju po ogłuszeniu głównego bohatera. Czytając początek spodziewałem się czegoś innego, a tutaj świąteczny stół, może troszkę wypaczony dosłownie i w przenośni, ale zawsze świąteczny!

 

Jak już zauważyła Ananke, potwory wydają się żyć wydarzeniami ze świata ludzi. Zdziwiło mnie to, że nie mają swojego świata, takiego krzywego zwierciadła naszego, z własnym sportem, kulturą… Być może dlatego, że jest ich zbyt mało? Może nie mogą istnieć bez świata ludzi?

Spieszmy się kochać potwory, skoro są takim ginącym gatunkiem!

 

Idę wysypać w garażu okruszki dla potwora mieszkającego za piecem – tego, który zawsze zostawia czarne ślady na podłodze. Pozdrawiam!

Idę wysypać w garażu okruszki dla potwora mieszkającego za piecem – tego, który zawsze zostawia czarne ślady na podłodze.

Potwory, jak wiadomo, jedzą skarpetki :D

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Tarnino, różne potwory jedzą różne rzeczy. O skarpetki można podejrzewać potwory z łazienki, może jeszcze te z sypialni, ale przecież nie kuchenne. ;-)

Babska logika rządzi!

Finklo, u mnie pralka stoi w kuchni i mam uzasadnione podejrzenia, że potwory kuchenne jednak żywią się skarpetkami… ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ekologia potworów okazuje się tematem-rzeką :D

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Reg, o tym nie pomyślałam… ;-)

Babska logika rządzi!

Finklo, pewnie dlatego, że kuchnia nie jest typowym miejscem dla pralek. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

No, niby nie jest, ale przecież nieraz coś takiego widziałam. :-)

Babska logika rządzi!

Skarpetami żywią się Niedoparki. Ekologia Niedoparek jest dobrze znana z książki i filmu. Jeden z ulubionych mojej córki.

Zdanie “potwory jedzą skarpety” kusi mnie ogromnie możliwością zamiany kolejności wyrazów. Może to doprowadzić do wytworzenia surrealistycznej wizji, ale nie brzmi dobrze dla i tak nielicznych potworów.

W jednoizbowej chacie piec, łóżko/siennik oraz balia do prania znajdowały się w jednym miejscu, co zapewne ułatwiało wymianę genów potworom. Rozdzielając izby zubożyliśmy pulę genetyczną potworów i teraz możemy tylko narzekać, że ich populacja jest taka słaba.

Skarpetami żywią się Niedoparki.

Ooo, ekspert :)

Może to doprowadzić do wytworzenia surrealistycznej wizji, ale nie brzmi dobrze dla i tak nielicznych potworów.

Może skarpety to też rodzaj potworów? Może w formie larwalnej?

Rozdzielając izby zubożyliśmy pulę genetyczną potworów i teraz możemy tylko narzekać, że ich populacja jest taka słaba.

A potwory nie przechodzą przez drzwi? laugh

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Przechodzą. Ale na przykład taki potwór spod łóżka – razem z wyrkiem. I tu już może być problem. ;-)

Babska logika rządzi!

Ale jak on to wyrko przez drzwi przepchnie? XD

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

No i dlatego się praktycznie nie rusza z sypialni. ;-)

Babska logika rządzi!

Aaaa, to w takim razie jak u niego z rozmnażaniem? XD W końcu tak samemu – to trudno XD

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Niektóre gatunki opanowały partenogenezę. A może pączkowanie?

Babska logika rządzi!

Mmmm, prawda. I już wiem, po co klientowi kartony na pączki…

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Cześć, Marzanie!

 

Upiorów jest raczej mało – na moje miasteczko przypadają 4, więc trudno o jakiś własny świat (ale nietrudno o upiorne wojny!)

Nie wiem, czy wykarmisz potwora okruszkami. Nie myślałeś o tym, żeby zostawić mu pieczonego dzika? Albo gęś? Albo pyry z gziką!

 

Dziękuję za lekturę i komentarz, który… wywołał lawinę…

 

Może skarpety to też rodzaj potworów? Może w formie larwalnej?

A jeśli skarpetka jest gametą żeńską, a gametą męską jest smrodek gromadzony przez minimum 2 dni noszenia skarpet?

 

Pralki, Niedoparki, potwory spod łóżka… co tu się w ogóle…

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

A jeśli skarpetka jest gametą żeńską, a gametą męską jest smrodek gromadzony przez minimum 2 dni noszenia skarpet?

Ciekawa idea, ale jak w takim razie będzie wyglądał proces zapłodnienia? (Chyba pożałuję tego pytania…)

Pralki, Niedoparki, potwory spod łóżka… co tu się w ogóle…

Science fiction to nie tylko gwiazdoloty i czarne dziury XD

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Ciekawa idea, ale jak w takim razie będzie wyglądał proces zapłodnienia?

to nie jest chwila – to właśnie te 2 dni. Efektem jest zesztywnienie skarpety. Nie ma czego żałować ;)

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

to nie jest chwila – to właśnie te 2 dni. Efektem jest zesztywnienie skarpety. Nie ma czego żałować ;)

Proces z definicji trwa dłużej, nie jest chwilowy XD I potem skarpeta zaczyna się dzielić i bruzdkować? XD

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

A może w środku skarpety pojawia się malutki potworek? ;-)

Babska logika rządzi!

Uuu, i stąd Amerykanom się wzięły te prezenty w skarpetach? To potwory się maskują? XD

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Proces z definicji trwa dłużej, nie jest chwilowy

Ale czym jest wobec wieczności… ;)

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Uuu, i stąd Amerykanom się wzięły te prezenty w skarpetach? To potwory się maskują? XD

Bardzo skuteczny sposób na zasiedlanie nowych obszarów przez młode potwory.

Właśnie wyobraziłem sobie zdegenerowane potwory (jeśli mogą być jeszcze bardziej) koczujące w blaszanym kontenerze na odzież używaną. Muszę oswoić wyobraźnię z taką wizją, na razie jest zbyt niepokojąca.

Kurczę, my tu zaraz jakieś czadowe urban fantasy spłodzimy XD

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Cześć, Anet!

 

No i fajnie!

 

Pozdrówka!

 

zaraz jakieś czadowe urban fantasy spłodzimy XD

Ten potwór urodzi się w skarpetach, a umrze w butach

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Ten potwór urodzi się w skarpetach, a umrze w butach

To mamy początek i koniec. Teraz środek!

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

To mamy początek i koniec. Teraz środek!

Początek – zależy, czy wrzucać czytelnika w środek świata i zaczynać z perspektywy potwora, czy wyświechtane rozwiązanie typu “dziecko odkrywa istnienie potwora, ale nikt mu nie wierzy”.

A może romantycznie: potworzyca ze skarpetki świątecznej, i potwór zrodzony w bu(b)lu wywalonym na wysypisku? Ona jeździ sobie na roombie, a on walczy o przetrwanie?

Wall-e? XD

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Tarnino, masz rację, musi być oryginalnie…

To może dla odmiany rodzic, który odkrywa istnienie potworów, ale nie wierzą mu dzieci? Zawsze jakaś nowość.

Krwiożercza skarpetka, która potem karmi małe potworki (teraz już wiecie, skąd się biorą bąble na stopach).

Potwór i właścicielka skarpetek zakochują się w sobie (kategoria R)

To może dla odmiany rodzic, który odkrywa istnienie potworów, ale nie wierzą mu dzieci? Zawsze jakaś nowość.

Niezłe…

Krwiożercza skarpetka, która potem karmi małe potworki (teraz już wiecie, skąd się biorą bąble na stopach).

No, weź, mam w tej chwili taaakie bąble XD A tak dbam o skarpetki, tak je reperuję szydełkiem, póki się da XD

Potwór i właścicielka skarpetek zakochują się w sobie (kategoria R)

To temat na japońskie anime, ale skarpetka musi zapuścić macki XD

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Nowa Fantastyka