Jeszcze z klasy licealnej mam kilka oryginalnych znajomości. Ot, na przykład taki Franio, zeszłoroczny wicemistrz świata w akrobacjach na plecaku antygrawitacyjnym. Albo Józek – z tym akurat jest gorsza sprawa. Przezwaliśmy go Dianogą, bo ma przykry zwyczaj przyczajać się w kontenerach ze śmieciami i wciągać swoje ofiary do środka. Nie o tym jednak chciałem opowiedzieć.
Za każdym razem, kiedy jadę w góry, staram się w Krakowie odwiedzić Martę. Marta od zawsze ma duże ambicje:
– Zobaczycie, chłopaki, jeszcze odkryję lub wynajdę coś takiego, że wam oko zbieleje – mówiła.
Nie wiem, czy ktoś oprócz mnie docenił, że rozróżniała te dwa pojęcia:
– Dziewczyno, co jeszcze można wielkiego wynaleźć w świecie zaniedbywalnego starzenia się, czystej energii i podróży kosmicznych?
– Zobaczycie…
– Lepszą szkołę niż Bismarck – podsunął scenicznym szeptem Dianoga.
Po drugim roku studiów Marta otrzymała jakieś nadzwyczajne stypendium i wyleciała na Mimasa, żeby badać powstawanie wad wrodzonych kośćca w warunkach mikrograwitacji. Później eksperymentowała z totipotencjalną zupą tkankową, aż w końcu wynajęła suterenę przy Rynku Kleparskim i otworzyła pracownię backupu zwierząt domowych. Teraz to krzyk mody, bo sprawdza się lepiej niż klonowanie: wiadomo, jak to jest, hodujesz kotka znów od zarodka i zwykle uzyskasz podobny fenotyp, ale zachowanie o tyle, o ile. A tu z zupy tkankowej od razu wraca twój dawny pupil. Wprawdzie jedna czy dwie wielkie firmy oferują już taką usługę taniej, ale Marta ponoć osiąga wyjątkową dokładność behawioralną.
Dwa tygodnie temu nie zdziwiłem się zatem, że muszę poczekać pół godziny pod drzwiami, aż koleżanka upora się z kopią zapasową Mruczusia pewnej celebrytki. Od razu też zauważyłem z uznaniem, że nawet w tych amorficznych spodniach i opiętym srebrnym sweterku wygląda lepiej od słynnej gwiazdy hologier. Powiedziałem to, kiedy mogliśmy się swobodnie przywitać.
– Jesteś rozkosznie staroświecki, Romku! To takie dziewiętnastowieczne, komplementować kobietę za wygląd.
– Za to ty jesteś postępowa za nas dwoje – odpowiedziałem, po czym dodałem z głupia frant, czy raczej w nagłym olśnieniu:
– A jak twoje prace nad backupem człowieka?
– Nic takiego nie… Czekaj, ty nie powtarzasz plotek, sam się domyśliłeś, prawda?
– Tak. Są już zaawansowane?
– Interesuje cię to?
– Pewnie! Jako przełom naukowy, a poza tym… jadę z Helą w Tatry, nigdy nie wiesz, co się zdarzy w górach.
Marta ledwo zauważalnie wzruszyła ramionami:
– Tej twojej Heli to nigdy nie lubiłam, fałszywa taka. A moje prace… Wiesz, dlaczego skopiowanie człowieka tą metodą jest jak dotąd uważane za niemożliwe?
– Czytałem artykuły, możesz zwięźle przypomnieć.
– Zarys sprowadza się do pełnego skanu organizmu i zaprogramowania zupy tkankowej, aby odwzorowała możliwie drobne struktury anatomiczne. U psa lub kota to często wystarcza, żeby nikt nie zauważył różnicy, w każdym razie dokładne upakowanie hepatocytów w miąższu wątroby nas nie obchodzi, raczej rzecz w tym, że odtworzenie wymiarów poszczególnych części mózgu niewiele gwarantuje. Przewaga mojej techniki polega na tym, że w pewnym sensie łączę to z klonowaniem. Z przemysłowej zupy tkankowej edytuję nawet kilkadziesiąt tysięcy genów pod kątem konkretnego zwierzęcia, gdy konkurencja rusza ich najwyżej kilkaset, a czasami wcale. Naturalnie, takie podejście nie zadziała u człowieka. Może uzyskałabym kogoś o podobnej osobowości, trudnego do odróżnienia w tym sensie nawet dla rodziny, ale nie ma co marzyć o zachowaniu wspomnień czy przeniesieniu świadomości.
– Jak w takim razie pracujesz nad problemem? – Nachyliłem się nad stołem, Marta umiała budować napięcie.
– Zdałam sobie sprawę, że chociaż dokładność skanowania zaczyna już pozwalać na rekonstrukcję mózgu neuron po neuronie, to nam nic nie da, jeżeli nie potrafimy odtworzyć siatki połączeń i progów aktywacji. Dlatego musiałam szukać możliwych postępów w tym kierunku. Najpierw nawiązałam kontakt z takim zespołem badawczym z São Paulo, który właśnie rozwinął przyrząd pozwalający odczytywać na bieżąco bardzo niewielkie ładunki elektryczne i zapisywać na serwerze wyniki pomiarów. Potem połączyliśmy to z pracami mało znanej firmy biomedycznej z Genewy, która pracuje nad lekiem przywracającym pamięć. Okazało się, że ich środek zmusza mózg do odświeżenia we śnie wszelkich ścieżek neuronalnych, nawet już bardzo zatartych, co w połączeniu z takim zapisem jest idealne do moich celów. Algorytm rekonstruujący na tej podstawie połączenia aksonów i dendrytów pisałam już właściwie sama, pomagało mi tu w sekrecie parę osób z Jagiellonki.
– Czyli rozumiem, że to już teoretycznie działa?
– Tak, zdecydowanie!
– A powiedz mi taką rzecz. – Zawahałem się przez chwilę. – Przecież my nie rozumiemy natury świadomości. Skąd możesz wiedzieć, że naprawdę odtworzysz daną osobę, odnowisz jej subiektywne doświadczenie? Że to nie będzie nowy byt, zachowujący tylko pamięć i charakter poprzednika?
Marta splotła i rozplotła dłonie, przeszła parę kroków.
– Pomijając dokładność rekonstrukcji, bo to kwestia techniczna, byłoby niemądrze przypuszczać, że moja machineria ma jakieś magiczne cechy, które wpływają na świadomość bardziej niż inne manipulacje materią. Powiedzmy, wezmę gościa, uśpię na mur i przewiozę na Mimasa, poddając ekstremalnym przeciążeniom; albo rozmontuję tu, na miejscu, na części podstawowe i złożę znów z molekuł. Dlaczego ten, który obudzi się na Mimasie, miałby zachować świadomość oryginału, a ten na Ziemi nie?
– Ależ w takim razie mogłabyś mieć dwóch gości, którzy niezależnie kontynuują subiektywne doświadczenie tamtego…
– A dlaczego nie?
Otwierałem oczy coraz szerzej.
– Pomijając już implikacje filozoficzne, istnieje coś takiego jak kwantowy zakaz kopiowania – zauważyłem. – Jeżeli świadomość ma naturę kwantową, zdwojenie jej po prostu nie jest możliwe, naruszałoby prawa fundamentalne.
– Oczywiście moja teoria zakłada, że odzyskanie struktury mózgu jest wystarczające. – Ledwo dostrzegalnie kiwnęła głową, a może jednak pokręciła? – Nie przypuszczasz chyba, że świadomość jest zapisana w nietrwałych ładunkach elektrycznych czy wręcz spinach kwarków. Atak epileptyczny burzy to wszystko, może zresztą uszkodzić samą architekturę, przepalić niektóre synapsy. A przecież nikt poważny nie postuluje, żeby kasował bieg subiektywnego doświadczenia, niszczył samą istotę osoby.
– Nie, niby nie…
– Zresztą mogę ci powiedzieć, że na pewno nie czuję, jakby coś mi się urwało, jakbym miała wspomnienia obcej osoby. To po prostu wrażenie jak po doskonale przespanej nocy.
– Żartujesz! – Marta nie wyglądała, jakby żartowała. – Ty to testowałaś na sobie?!
– A widzisz, mówisz „testowałaś na sobie”, a nie „popełniłaś samobójstwo”. Przekonałam cię jednak!
– Powiedz jeszcze, jak to rozumiesz, gdyby w świadomości było przecież coś wymykającego się poznaniu fizycznemu, gdyby istniała dusza i raj?
– Konkretnie o tym to pogadaj z jakimś synkretystą chrześcijańsko-buddyjskim, są ludzie bardzo pomysłowo łączący koncepcje raju i reinkarnacji. Co do mnie, wymyśliłam taką teorię, że jeśli świadomość ma aspekt niematerialny, to może przerywa jej bieg skrajny dysonans poznawczy między pamięcią a realiami. Dlatego u mnie kładziesz się do komory urządzenia właśnie z pełną świadomością, że może obudzisz się za godzinkę, a może po nieco dłuższym czasie; nie odczuwasz wielkiego zaskoczenia i wszystko jest w porządku.
– Nie do końca mnie to przekonuje – westchnąłem – brzmi jak próba oszukania mechanizmu, którego nawet nie rozumiemy.
– Jak nie, to nie. Nie muszę ci robić kopii zapasowej przed wyprawą w góry, nie narzucam się z prezentem.
Pożegnaliśmy się bardzo serdecznie.
Po kilku dniach ponownie zajrzałem do Marty. Uniosła wzrok znad monitora:
– Nie spodziewałam się ciebie tak szybko.
– Hela zrobiła mnie w bambuko. Powiedziała, że jednak nie dołączy do mnie w Zakopanem, bo wypadł jej jakiś pilny projekt w pracy. – Machnąłem ręką. – W dodatku boleśnie podkręciłem kostkę pod Ornakiem. To postanowiłem wcześniej wrócić.
– Jestem na ciebie bardzo zła, Romku. Nawet sobie nie wyobrażasz, jak zła. – Ton głosu wydawał mi się raczej smutny niż zły, ale kto by się znał na kobiecych emocjach?
– Co takiego się stało? – zapytałem pospiesznie.
– Ty jej opowiadałeś o naszej rozmowie?
– Heli? Oczywiście; wiesz, że nie mamy przed sobą tajemnic.
Marta popatrzyła na mnie uważnie.
– Miałam ją tu przedwczoraj z jakimś gachem. Domagali się, żebym zrobiła im za darmo kopie zapasowe przed wyjazdem w góry, bo inaczej sprzedadzą moją historię mediom. Jeżeli nie wierzysz, mogę ci pokazać nagrania z monitoringu.
Poczułem się, jakby świat strzelił mi prosto w twarz.
– O rety… I co, zgodziłaś się?
– W pierwszej chwili miałam chęć wyrzucić szantażystów za drzwi, ale uznałam, że lepiej na razie ustąpić. To nie jest sprawa na dłuższą metę, już wkrótce powinnam mieć dostatecznie dużo danych, żeby upublicznić badania.
Musiałem wyglądać na całkiem przybitego, bo Marta podniosła się zza biurka:
– Czekaj, zrobię ci herbatę.
Po paru chwilach usiedliśmy razem na zapleczu, z pękatych kubków buchała para.
– Rozumiem, że masz wielkie pretensje – szepnąłem rozpaczliwie.
– Bez przesady. Powinieneś wiedzieć, że swoimi sekretami dzielisz się, z kim tylko chcesz, a co do cudzych trzymasz gębę na kłódkę. Nie zamierzam przecież uprawiać obwiniania ofiar, widzę, że ona ciebie także skrzywdziła. Na niej chciałabym się odegrać, a ciebie to raczej pocieszyć. – Pociągnęła kilka łyczków herbaty. – Zrobić ci ten backup?
– Chyba nie ma sensu – odpowiedziałem ze spuszczoną głową – teraz nie zamierzam się na nic narażać, może przed następnym wypadem w góry?
– Albo wiesz co, mam lepszy pomysł! – Marta uśmiechnęła się złowieszczo. – Jeżeli chcesz, przygotuję ci piracką kopię Heli.