- Opowiadanie: Mysz_laboratoryjna - Świąteczna Teoria Względności (ŚTW)

Świąteczna Teoria Względności (ŚTW)

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Świąteczna Teoria Względności (ŚTW)

Niezdarnie próbowałem wyciągnąć ozdoby świąteczne z kąta pawlacza – gniazda, w którym spędzały większość roku – a pudełka odpowiadały głosami wściekłych grzechotników. Aby ich dosięgnąć, musiałem balansować na trzeszczącej drabince, sypiącej dookoła drzazgi niczym igliwie, uważając jednocześnie na ułożone wokół stosy leciwych książek. Wraz z dyndającą koło czubka mojej głowy żarówką pewnie wyglądałem jak drzewko choinkowe. Gdybym tylko założył ten zielony sweter, który dostałem w zeszłe święta… Strumień moich myśli rozbił się w tym momencie z wielkim pluskiem, którego i tak nie było słychać w towarzystwie łomotu spadającej starej książki o statystyce dla astronomów.

Dziadek Witalij aż podskoczył wynurzając się na powierzchnię rzeczywistości z jednej ze swoich popołudniowych drzemek.

– Misza? – zachłysnął się. Spojrzał na mnie starymi, wodnistymi oczami.

– Nie, dziadku, to tylko ja. Andriej. – Po chwili dodałem jeszcze: – Dobrze, że jesteśmy sami, bo jakby cię mama usłyszała, to nie zostawiłaby na tobie suchej nitki…

Udawałem nonszalancję, gdy zbierałem luźne kartki rozsypane po podłodze. Jak gdybym nie został właśnie pomylony przez dziadka z jego – nieistniejącym! – bratem. Misza, Misza… Bajania starego pryka, powtarzała mi mama za każdym razem, gdy przyjeżdżaliśmy do dziadków na święta. I słusznie! Przecież hipotetyczny bliźniak dziadka miałby już osiemdziesiąt cztery lata. Z pewnością nie przypadłby mu obowiązek balansowania na ledwo trzymającej się drabince. Równie dobrze można wierzyć w świętego Mikołaja co w bliźniaka Miszę!

Dziadek wychylił się, aby lepiej widzieć zbierane papiery i przywołał mnie gestem. Może nie miał nic lepszego do roboty, niż powtarzać sobie wiedzę z dawnych lat? W końcu reszta rodziny wyjechała na ostatnie przedświąteczne zakupy i byliśmy w domu sami.

Podszedłem do niego z naręczem dokumentów wyglądających na pozostałości czasów, gdy pracował w obserwatorium.

Dziadek Witalij przeciągnął ręką po kucyku siwych włosów, który oplatał jego kołnierzyk niczym Droga Mleczna, i zabrał się dziarsko do wertowania kartek. Opisy wykresów i rysy twarzy na fotografiach rozmywały mi się przed oczami, gdy brał strony do drżących od choroby rąk. W większości wyglądały na wypełnione biurokratycznym bełkotem, ale gdzieniegdzie zaczęły się pojawiać znajome wydruki symulacji ruchów gwiazdowych, którymi zajmował się dziadek. A także zdjęcia ludzi.

– Kto to? – spytałem, pokazując palcem uśmiechniętego bruneta na tle kredowej tablicy, kilku ekranów i ogólnego rozgardiaszu.

– To przecież twój chrzestny, Stas! Właśnie zaczęliśmy pracować razem. To nasze pierwsze stanowisko pracy, własne biuro, a nie jakiś home office, jak wy macie teraz… – zamyślił się i przyjrzał lepiej fotografii.

– Dziwne. Myślałem, że dali wam jakąś małą klitkę, a tu proszę. Dyrektor był łaskawy. Nawet macie dodatkowe krzesło dla niespodziewanego gościa! – zaśmiałem się, dopiero po chwili orientując się, że mogło to być trochę nietaktowne.

– To biurko Miszy… – wymamrotał dziadek, odwracając wzrok.

Na jednym z wykresów zauważyłem nieco inny przebieg krzywej. Coś na kształt optymalizacji parametrów startowych dla któregoś z wczesnych modeli rakiet międzygwiezdnych. Jeden z podpisów osi był skreślony i dziadek tę poprawkę zaświadczył. Przed znajomą krzywą oznaczającą nazwisko widniał jednak inicjał podobny, ale nie identyczny do dziadkowego “W” kopiującego ułożenie gwiazd w gwiazdozbiorze Kasjopei. Było to jego odbicie lustrzane, siostra bliźniaczka, literka “M”. 

Przeszły mnie ciarki.

– Pracowałeś nad lotami międzygwiezdnymi? – Starałem się brzmieć tak samo jak poprzednio, ale głos mnie zdradził. Dziadek ocknął się na moment, ale jego oczy wciąż były zeszklone, a spojrzenie rozogniskowane. Pogładził się znowu po włosach, a ja miałem wrażenie, że biały kolor pod jego palcami to nie siwizna, a pył kredowy zgromadzony przez lata pracy naukowej. 

– Nie ja. – Długo zbierał się do tej odpowiedzi, ale gdy już zaczął mówić, słowa płynęły w równym tempie. – Opowiadałem tę historię wiele razy. Jeśli nie chcecie mnie słuchać, to proszę bardzo!

– Ale… – zamyśliłem się. – Dziadku, nigdy nie opowiadałeś tej historii tylko mnie… Sam na sam. Tak jak kiedyś opowiadałeś o gwiazdach…

Zainspirowany gwiezdnymi opowieściami dziadka zacząłem pracę jako kosmograf w krajowym centrum lotów kosmicznych. A tam pamięć o jego odkryciach, która początkowo wyznaczyła mi ścieżkę kariery, ustąpiła zupełnie anegdotkom o jego szaleństwie. Tyle tylko, że to zawsze były anegdoty. Nieważne, czy opowiadała babcia, ciotka Lidia, mama czy znajomi z pracy – zawsze anegdoty, nigdy ze szczegółami czy pełnej historii.

Spojrzał na mnie chłodno, z zawzięciem naukowca stojącego przed problemem, co do którego standardowe metody rozwiązań zawodzą.

– Dobrze. Słuchaj mnie, Andriej, ale bardzo uważnie. Wszystko zaczęło się pięćdziesiąt lat temu w wieczór wigilijny, zupełnie podobny do tego, na niebie pojawiła się nowa gwiazda. Wszyscy z obserwatorium zostali pilnie wezwani. Najpierw myśleliśmy, że to żart. Że czyjeś dziecko wyczekiwało prezentów i ojciec chciał załatwić “prawdziwą” Gwiazdę Betlejemską, rozumiesz. Ale obiekt był jak najbardziej prawdziwy.

Nie przerywając, zebrał ostatnich kilka kartek i usiadł na taborecie, dając odpocząć zmęczonym nogom.

– Opłatkiem łamaliśmy się nad teleskopami, drugim okiem spoglądając na spektroskopy. O powrocie do domu na święta nie było mowy, bo zdarzenie wyglądało na zupełnie niespodziewane. W tym rejonie, kilka stopni pod galaktyką Andromedy, nie spodziewaliśmy się żadnej tego typu aktywności. Od czasu zaobserwowania przez nasz zespół wybuchu Betelgezy mieliśmy w tym zakresie sporo zaufania ze strony środowiska naukowego.

Początkowo myśleliśmy, że to może być jakaś zmienna kataklizmiczna niezidentyfikowana poprawnie jako układ podwójny. Albo pierwsza obserwacja wybuchu gwiazdy dziwnej. To było najbardziej ekscytujące, co widziałem do tej pory. Kiedy analizowaliśmy dane, postawiliśmy hipotezę iż jest to jednak ślad po supernowej ze względu na duże przesunięcia dopplerowskie w widmie. Ale było tam kilka linii, które nie pasowały nam do obecnych modeli, a do tego brakowało w katalogach obiektu, który mógłby się w taką supernową przeistoczyć. Niewątpliwie należało to zbadać bliżej… Pracowaliśmy bez ustanku, ja, Misza i Stas. W pierwszy dzień świąt do naszego obserwatorium przyjechali partyjni. Odcięli nam wszystkie kanały komunikacji ze światem zewnętrznym. Bali się chyba, że to inwazja obcych…

– Pewnie przylecieli nam podrzucić stonkę ziemniaczaną… – zażartowałem, jako iż byłoby to bardzo w stylu naszej władzy. Dziadek jednak nie dawał po sobie poznać, że usłyszał żart.

– Mówiliśmy im, że nie ma na to dowodów. Wykopaliśmy z piwnicy najśmielsze hipotezy szalonych teoretyków cząstkowców. Niektóre się nawet składały do kupy, ale oni i tak nie chcieli słuchać. Powiedzieli, że dopóki nie znajdziemy jednego sensownego wytłumaczenia, to badania będą kierowane przez mundurowych. A potem… Nie pamiętam już, kto pierwszy to zaproponował, ale był to chyba Misza… Od zawsze byliśmy nierozłączni, toteż czasem jego słowa mieszają mi się z moimi.

– Zupełnie jakbyście byli jedną osobą – rzuciłem kąśliwie. Służby? Wojskowi? Akurat w wigilię? Historia robiła się coraz bardziej nieprawdopodobna i nie chciała trafić do szufladki w moim umyśle z napisem “rzeczy, które zdarzyły się naprawdę”.

Dziadek jednak ponownie nie zwrócił na mnie uwagi.

– Misza rzucił, że w takim razie możemy połączyć te badania ze startem jednej z misji badawczych. Wyglądało na to, że jest w zasięgu ludzkiego życia aby tam dolecieć, a że byliśmy u progu ery kosmonautów, astrogatorów i Wielkiego Planu Sześćdziesięcioletniego… Każdego dnia coś leciało w kosmos, to się zgodzili mundurowi. Pod jednym warunkiem – musiał polecieć ktoś z obserwatorium.

– Twój Misza? – parsknąłem.

– Był naturalnym kandydatem! Zajmował się trajektoriami kosmicznymi i astronawigacją! Miał w zasadzie pełen zestaw kwalifikacji, a wtedy obaj byliśmy też młodzi i całkiem wysportowani… Umówiliśmy się, że co roku będziemy wysyłać sobie kartki świąteczne, ale jak go zabrali… Wiesz, jak jest, tacy ludzie nie wracają. Cud, że nas wypuścili. Po dłuuugich dwóch latach oczekiwania i objechaniu ze czterech tajnych placówek. Jakoś po tym, jak przestaliśmy widzieć tę gwiazdę. Zniknęła z nieba! Wyobrażasz sobie?! Zniknęła!

Już nie byłem w stanie dłużej się powstrzymywać. Uniosłem brwi i parsknąłem śmiechem.

– Tak po prostu, zniknęła? Cała gwiazda? Najjaśniejsza w kwadrancie? Oj, dziadku, dziadku, może ktoś sobie zażyczył gwiazdkę z nieba…

– Znasz ty się na kosmosie? – warknął. – Przecież wystarczy wybuch gwiazdy dziwnej albo pochłonięcie przez czarn… A zresztą, niepotrzebnie tracę na was czas! Zobaczysz, sytuacja się odwróci, kiedy będziesz w moim wieku. Twoje wnuki znajdą wszystkie zaszyfrowane przez reżim dokumenty. I to ciebie wezmą za wariata! Całą Gwiazdkę będziecie przywiązani świątecznymi łańcuchami do łóżek, ot co!

Wstał z krzesła z wyraźnym trudem, jakby samo podniesienie się było aktem ostatecznego zniecierpliwienia, i odwrócił się. Zmarszczki ułożyły mu się w grymas, który równie dobrze mógł być wynikiem zawodu, jak i urazy typowej dla człowieka, którego słowa zostały zlekceważone.

Zaskakująco energicznym krokiem wyszedł na taras. Przez uchylone drzwi wdarł się lodowaty podmuch wiatru, który zniknął tak nagle, jak się pojawił, razem z hukiem zatrzaśniętych przez dziadka Witalija drzwi.

 

***

Gdy mama z ciotką Lidką wróciły z zakupów, zabraliśmy się do szykowania kolacji wigilijnej i ubierania choinki. Trzeba już było odgrzać barszcz, kompot z suszu i wstawić rybę. Pracy mieliśmy potąd i uwijaliśmy się jak pszczoły w ulu.

– Gdzie tato? – spytała w którymś momencie ciotka. – Pomógłby nam, stary piernik.

– Wyszedł na taras – odpowiedziałem. – Siedzi i ogląda gwiazdy. Rozmawialiśmy o Miszy i chyba się obraził…

– Ech – westchnęła mama. – Typowe. Dajcie mu spokój, szkoda nerwów. Stary już nigdy się nie oduczy.

Pracując, spoglądałem czasem przez okno. Siedział tam wciąż, a na dworze taka plucha… Nie było może bardzo zimno, raczej mokro i wietrznie. Ale na tyle nieprzyjemnie, żebym poczuł się winny myśląc o tym, że to rozmowa ze mną go tam zaprowadziła. Szczególnie, gdy siedział taki zgarbiony i wydawało się, że przygniata go jakiś ciężar – i to bynajmniej nie worek z prezentami…

 Akurat zaczęła się zjeżdżać rodzina – wujkowie Rusłan i Oleksiej, kuzyni Grishka i Borys (z Natashą i dziećmi) – i od razu zostali wciągnięci przez mamę do pomocy w ostatnich przygotowaniach. Dostałem chwilę na złapanie oddechu, postanowiłem więc skorzystać z pomocy wietrznej pogody. 

Z początku głupio było mi się odezwać. Zrobiłem kółko po tarasie, zszedłem do ogrodu, obejrzałem rosnącą obok choinkę. A dziadek Witalij twardo milczał, choć wyprostował się i zadarł głowę w stronę nieba. Pokręciłem się jeszcze zbierając siły na rozmowę. Wreszcie poczułem na sobie surowe spojrzenie dziadka – pobrudziłem buty zalegającym wszędzie błotem.

W końcu wziąłem głęboki oddech.

– Dziadku… – zacząłem, ale on przyłożył palec do ust. Kontynuowałem mimo to: – Dziadku, przepraszam, nie powinienem się tak śmiać…

– Pierwsza gwiazdka – szepnął. – Widzisz? Pod Andromedą.

– Dziadku, chodźmy do środka. Mama czeka.

Spojrzał mi prosto w oczy, znowu na gwiazdę i znowu na mnie. Skinął nieznacznie głową.

Pomogłem mu wstać i zabrałem go do środka. Ewidentnie zmarzł i wyglądał na zmęczonego. Oparł się o mnie kościstą ręką, przypomniał mi gestem o zdjęciu butów i przeszliśmy powoli do środka, i do salonu.

Stół był już zastawiony i zostały tylko cztery wolne miejsca. Dwa dla nas i dwa puste, tak jak dziadek zawsze sobie życzył. Dla niespodziewanego gościa i dla Miszy.

Podzieliliśmy się prosforą i zabraliśmy się za kolację. Dzieci Borysa szybko spałaszowały racuchy z jabłkami i zaczęły pytać o prezenty.

– Dziadek Mróz, dziadek Mróz – wołał mały Stasio.

– Chwilkę, Stasiu – odpowiadał znad pierogów Borys. – Daj mi zjeść do końca.

Ciotki zaczęły dyskutować o nowych, świecących drzewkach, a Grishka podjął się wytłumaczenia mamie założeń nowego planu Dwudziestoletniego i fali kolonizacji Centaura. Dziadek podjadł nieco i przysnął w fotelu, a ja wkręciłem się w zabawę z siostrą Stasia, Irinką.

Wtem zabrzmiał dzwonek do drzwi.

Spojrzeliśmy się po sobie ze zdziwieniem. Siedziałem najbliżej, więc wstałem i poszedłem otworzyć. Stał w nich stryjo Stas, opatulony w ciepły szalik i uszankę. Niby niewiele starszy od dziadka, choć z twarzy ciut młodszy i bardziej dziarski – pewnie dlatego, że zawsze był bardziej pulchny i zostało mu trochę tłuszczu, wypełniającego niektóre zmarszczki.

– Cześć, wuju – powiedziałem zakłopotany. – Zjesz z nami? Nie spodziewaliśmy się…

Poklepał mnie po ramieniu i nic nie mówiąc wszedł do środka.

– Wita! – zawołał, ściągając buty. – Wita, jesteś tu?

Z daleka słyszałem stęknięcie dziadka, który wyłonił się z salonu po dłuższej chwili. Poklepał starego przyjaciela po ramieniu i zaczął szeptać z nim konspiracyjnie na ucho. I czort to – już widziałem oczami wyobraźni, jak mama zaraz przyjdzie cała czerwona i rozpędzi to spotkanie starych druhów, jak jakiś służbak z opowieści dziadka.

– Ja też – usłyszałem wuja Stasa, podekscytowanym głosem.

– Ha – zawołał już głośniej dziadek Witalij. – Nie przywidziało mi się, wy siewcy niewiary! Słyszysz mnie, Olga? Nie przywidziało mi się!

– Nie przywidziało ci się – potwierdził Stas. – Pisali do mnie z obserwatorium, zbadali to błyskawicznie. Wiesz, te nowoczesne teleskopy, dopasowania sztuczną inteligiencją i wszystkie te… Nie muszą tak zgadywać jak my!

– Co mają? – spytał dziadek. – Co mają?

– Czarna dziura, tak jak przewidywał Misza. Bardzo ciasna orbita, duże zakrzywienie optyczne. Zupełnie nieprawdopodobne. Na te kilkadziesiąt lat gwiazda schowała się w obszarze, w którym jej nie widzieliśmy. Czarna dziura, Wita! Rozumiesz, co to znaczy?

– Czarna dziura? – powtórzył dziadek.

Nie zdążył dokończyć. Znowu zabrzmiało pukanie i drzwi otworzył… odmłodzony o pięćdziesiąt lat dziadek.

Brakowało mu zmarszczek, a głebokie zakola wypełniły się bujną, brunatną czupryną. Oczy wydawały się żywsze, choć miały ten sam brązowawy kolor. Był trochę wyższy, wyprostowany, umięśniony – prawdę mówiąc, niewiele starszy ode mnie – a usta rozświetlał mu identyczny do dziadkowego uśmiech, z tą tylko różnicą, że wciąż miał wszystkie zęby.

– Wita! – krzyknął przybysz. – Stas!

– Misza… – wychrypiał dziadek. Wodniste oczy momentalnie się zeszkliły.

Bliźniacy rzucili się sobie w ramiona.

 

Koniec

Komentarze

Drugi współautor* W artykule naukowym moje nazwisko byłoby na końcu:P

Слава Україні!

Ładniuchny ten komunistyczny Interstellar. Pewnie dziadziowi, gdy już ochłonie, będzie przykro, że bliźniak przypomina jego wnuka. Mnie by było.

 

“Brakowało mu zmarszczek, a głebokie zakola wypełniły się bujną, brunatną czupryną.” – tu się ogonek w – głębokie – nie dorysował.

Pozdrawiaju.

Cytacik: […] wujkowie Rusłan i Oleksiej, kuzyni Grishka i Borys (z Natashą i dziećmi) […].

Mamy pośród innych reguł i zasad języka polskiego wypracowaną latami transkrypcję rosyjski ---> polski. Griszka, Natasza. i jeszcze ten szczególik, że jeśli już z angielska, to wszystkie, konsekwentnie, nie wybiórczo…

<><><>

Przyznaję bez bicia, że, ujmując jak najkrócej, nie zrozumiałem.

Pozdrawiam przedświątecznie.

@Golodh, no masz mnie tu, ale potraktowałam to raczej jako świąteczn kartkę tudzież plakat :)

 

@Canulas Ogonek doczepimy siłowo, jak Kłapouchowi z Kubusia Puchatka. A komunistyczny Interstellar to myślę dość trafne określenie pod względem tego w jaki klimat celowaliśmy, dzięki wielkie! :)

 

@AdamKB Dziękuję, za zwrócenie uwagi na imiona! Co do zrozumienia, odlecieliśmy tu trochę i to relatywistycznie, jako że chcieliśmy zrobić ‘retelling’ pewnego paradoksu szczególnej teorii względności, który kojarzy się nam dość ciepło i rodzinnie z tradycją zostawiania pustego talerza przy stole, ale cieszę się przeczytałeś nawet jeśli nie spełniło do końca oczekiwań, to ważny feedback ;)

 

Wesołych Świąt wszystkim!heart

Witaj. :)

 

Ze spraw technicznych zatrzymały mnie następujące fragmenty, co do których miałam wątpliwości (zawsze – tylko do przemyślenia):

Niezdarnie próbowałem wyciągnąć ozdoby świąteczne z kąta pawlacza – gnieździe (przecinek?) w którym spędzały większość roku – a pudełka odpowiadały głosami wściekłych grzechotników.

Aby ich dosięgnąć musiałem balansować na trzeszczącej drabince sypiącej dookoła drzazgi niczym igliwie, uważając jednocześnie na ułożone wokół stosy leciwych książek. Wraz z dyndającą koło czubka mojej głowy żarówką musiałem wyglądać jak drzewko choinkowe. – powtórzenie?

Dziadek wychylił się, aby lepiej widzieć zbierane przeze mnie papiery i przywołał mnie gestem. – i tu?

Podszedłem do niego z naręczem dokumentów wyglądających na pozostałości czasów, gdy dziadek pracował w obserwatorium. Dziadek Witalij przeciągnął ręką po kucyku siwych włosów, który oplatał jego kołnierzyk niczym Droga Mleczna, i zabrał się dziarsko do wertowania kartek. – i tu też?

… zamyślił się przyglądając się lepiej fotografii. – i tu?

Coś na kształt optymalizacji parametrów startowych dla jednego z wczesnych modeli rakiet międzygwiezdnych. Jeden z podpisów osi był skreślony i dziadek tę poprawkę zaświadczył. – i tu?

Miał w zasadzie pełen zestaw kwalifikacji, a wtedy oboje byliśmy też młodzi i całkiem wysportowani… – logiczny?

– Dziadek Mróz, dziadek Mróz – wołał mały Stasio. – brak wykrzyknika?

– Ha – zawołał już głośniej dziadek Witalij. – i tu?

Spojrzeliśmy się po sobie ze zdziwieniem. – mocno mi tu zgrzyta składnia

– Ja też – usłyszałem wuja Stasa, podekscytowanym głosem. – podobnie tu

 

Co do interpunkcji, wstawiłabym jeszcze znacznie więcej przecinków, ale to moja mania, nie zawsze zgodna z regułami językowymi. :)

Piękna, wzruszająca opowieść o rodzinie i nauce. Klikam za klimat oraz nieprzewidywalność. :)

Pozdrawiam serdecznie, powodzenia. :)

Pecunia non olet

Hej, Myszo_laboratoryjna! ;)

 

Naprawdę przyjemny tekst. Chyba najlepiej podsumował go Canulas, bo faktycznie to taki trochę komunistyczny Interstellar ;)

 

Trochę dziwią mnie wskazane w przedmowie hasła konkursowe, bo obłędu tutaj nie ma (konkurs charakteryzował się zachowaniem logiki snu) a i obcy okazał się wcale nie taki obcy, bo swój;)

 

Ale to szczegóły, bo czytało się naprawdę przyjemnie i czuć też wyraźnie ducha Świąt. 

 

Pozdrawiam serdecznie i życzę powodzenia w konkursie! Przy okazji lecę też kliknąć;)

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Hej!

 

Niezdarnie próbowałem wyciągnąć ozdoby świąteczne z kąta pawlacza – gnieździe w którym spędzały większość roku

Przecinek przed “w którym”.

 

Fajnie zarzucasz wędkę z haczykiem Miszą – nieistniejącym (czy na pewno?) bratem.

Tylko później przytłoczyła mnie ilość wyjaśnień i dość szybkie zrozumienie, że mam do czynienia z czymś w stylu czarnej dziury, a brat istnieje i tylko reżim udaje, że go nie było. Czekałam, aż Misza nadejdzie i dziadek pokaże wszystkim, że się nie mylił, jednocześnie mając nadzieję, że będzie ciut inaczej.

 

A dziadek Witalij twardo milczał, choć, wyprostował się i zadarł głowę w stronę nieba.

Bez przecinka po “choć”.

 

Hm, no jednak nie inaczej, bo Misza przybył i na koniec happy end. ;p

Trochę przydługi tekst jak na taką historię, ale ogólnie czytało się nieźle.

 

Pozdrawiam,

Ananke

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

'… OBOJE byliśmy …' – to on miał brata czy siostrę ? Bo dwoje, oboje, obydwoje, to kobieta i mężczyzna. Dwaj panowie to obaj, obydwaj.

Ładna, cieplutka historia. No i ciekawe jak się Miszka teraz odnajdzie, albo czy jego odnajdą biorąc pod uwagę system.

Swoją ścieżką, jako wieloletnia słuchaczka babć i cioć, przyznaję iż niekiedy snują znakomite opowieści, mają wiele wspomnień, o których nikt nie chce już słuchać.

Akrobacje z początku nastroiły mnie na inny tekst, może to efekt wielu autorów, ale całość spięła się i nie miałam poczucia zgrzytu.

"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke

@bruce dzięki za dobrze zlokalizowane komentarze do tekstu, akurat mi i przecinkom jest mocno nie po drodze więc Twoja mania jest tu kontrą w punkt, a nawet w przecinek :)

@cezary_cezary Dziękujemy za wizytę! Skupiliśmy się najbardziej na duchu świąt, a hasła wybraliśmy takie najbardziej kojarzące się nam z taką opowiastką wigilijną i zresztą wszystko wyszło od fizycznego paradoksu bliźniąt, którego podręcznikowe sformułowanie uznaliśmy za bardzo w klimacie tych haseł ;) Przychodzi mi teraz do głowy, że to może wszyscy przy stole byli Obcymi dla Miszy? :D

@SPW Dzięki za sprostowanie, nie chcieliśmy panom z opowiadania nic insynuować, pewnie byliby wdzięczni.

@Ambush Dziękujęmy, za wytrwanie z tymi akrobacjami :) Przyznam szczerze, że kwestia bardziej fikuśnego początku wynika z wielości osób autorskich, ale jednocześnie miała trochę wprowadzić w nastrój takiej opowieści wigilijnej na styku pokoleń zanim przejdziemy do czarnodziurowego sci-fi. W przyszłe święta Misza już będzie wcinał karpia przy stole, już my o to zadbamy. 

 

Szczęśliwego Nowego Roku wszystkim <3

Cześć, Myszo!

Dziękuję za udział w krokusie!

Poniższy komentarz jest pisany jeszcze przed wstawieniem obrazka jurorsko-konkursowego :)

Niezwykle podoba mi się naukowe-nienaukowe podejście do gwiazdy betlejemskiej. Jest to i mocno świąteczne, i obleczone wyjaśnieniami rodem z SF. Nie do końca jestem przekonany do wykorzystanych haseł, ale z drugiej strony nie wiem, czy dało się wybrać lepsze.

Wykorzystałaś problem bliźniaków wysłanych w misję kosmiczną, ale chyba trochę za bardzo rozjechały się daty – od wydarzeń mogło minąć pięćdziesiąt lat, ale różnica wieku byłaby mniejsza. Wątpię, by leciał z prędkością światła. Ale to takie marudzenie dla marudzenia, bo cała historia, nawet jeśli jest bezczelnie optymistyczna (Misza wrócił akurat w ten dzień, akurat znów pojawiła się gwiazda itd.), znakomicie wiąże się ze sobą.

I aż się nie chce wierzyć, że to Twój debiut. Bardzo fajnie wykonane, a kilka fragmentów sprawiło, że pokiwałem z uznaniem. Stworzyłaś bardzo dobry klimat, który zdecydowanie mnie kupił.

Pozdrówka!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Szczególna historia pełna wspomnień w świątecznej atmosferze, ale nie chyba nie zrozumiałam tego, co dziadek opowiadał wnukowi, tak jak nie wiem, skąd nagle wziął się Misza.

Wykonanie pozostawia sporo do życzenia, ale ponieważ usterki wskazane przez wcześniej komentujących nie zostały poprawione, uznałam, że i moja łapanka do niczego Ci się nie przyda.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Niezdarnie próbowałem wyciągnąć ozdoby świąteczne z kąta pawlacza – gnieździe w którym spędzały większość roku

Związki zgody! Niezdarnie próbowałem wyciągnąć ozdoby świąteczne z kąta pawlacza – gniazda, w którym spędzały większość roku.

Aby ich dosięgnąć musiałem balansować na trzeszczącej drabince sypiącej dookoła drzazgi niczym igliwie

Żeby ich dosięgnąć, musiałem balansować na trzeszczącej drabince, sypiącej dookoła drzazgi niczym igliwie.

Wraz z dyndającą koło czubka mojej głowy żarówką musiałem wyglądać jak drzewko choinkowe

Nie "wraz", bo żarówka nie jest częścią hipotetycznego drzewka, i nie funkcjonuje nazwa "drzewko choinkowe": Z dyndającą koło czubka głowy żarówką wyglądałem pewnie jak choinka.

Mój strumień myśli rozbił się w tym momencie z wielkim pluskiem, którego i tak nie było słychać w towarzystwie łomotu

Mieszana metafora. Strumień moich myśli.

Dziadek Witalij aż podskoczył wynurzając się na powierzchnię rzeczywistości z jednej ze swoich popołudniowych drzemek.

Hmmmm. Skąd ta wodna metaforyka?

– Misza? – spytał, zachłystując się.

Uprościłabym: – Misza? – zachłysnął się.

Nie dziadku

Przecinek przed wołaczem: Nie, dziadku.

jakby cię mama usłyszała to nie zostawiłaby na tobie suchej nitki

I znów mokro: jakby cię mama usłyszała, to nie zostawiłaby na tobie suchej nitki.

Jak gdybym nie został właśnie pomylony przez dziadka z jego – nieistniejącym! – bratem.

Strona bierna niezbyt zręcznie tu wypada. Skąd pomysł, żeby się nią posłużyć?

Równie dobrze można by wierzyć w świętego Mikołaja co w bliźniaka Miszę!

Równie dobrze można by wierzyć w świętego Mikołaja, jak w bliźniaka Miszę!

aby lepiej widzieć zbierane przeze mnie papiery

Żeby. Reszta jakoś mnie ciągnie w dwie strony – jednocześnie zupełnie ładna i dziwnie niezadowalająca. Nie wiem, czemu.

Może nie miał nic lepszego do roboty niż powtarzać sobie wiedzę z dawnych lat?

Może nie miał nic lepszego do roboty, niż powtarzać sobie wiedzę z dawnych lat?

W końcu reszta rodziny wyjechała na ostatnie, przedświąteczne zakupy

Ten przecinek sugeruje, że zakupy były w ogóle ostatnie. A chyba nie były.

dokumentów wyglądających na pozostałości czasów

Hmm.

przeciągnął ręką po kucyku siwych włosów, który oplatał jego kołnierzyk niczym Droga Mleczna

…? Siwym kucyku, jak już, ale i tak wypada to trochę dziwnie.

brał strony do drżących od choroby rąk

Hmmm. Nie wiem, czy zaznaczałabym, że od choroby, bo chyba będzie o tym więcej?

W większości wyglądały na wypełnione biurokratycznym bełkotem, ale gdzieniegdzie zaczęły się pojawiać znajome wydruki symulacji ruchów gwiazdowych

To w końcu wykresy i zdjęcia, czy biurokratyczny bełkot? I kiedy "zaczęły się pojawiać"?

zamyślił się przyglądając się lepiej fotografii

Dwa "się" tuż obok siebie nie robią dobrego wrażenia.

zaśmiałem się, dopiero po chwili orientując się, że

Jak wyżej, a poza tym – imiesłów nie oznacza przyczynowości, tylko jednoczesność. Mogłoby być np.: zaśmiałem się, a dopiero po chwili mnie tknęło, że.

wymamrotał dziadek odwracając wzrok

Wymamrotał dziadek, odwracając wzrok.

Na jednym z wykresów zauważyłem nieco inny przebieg krzywej.

Inny od czego?

Coś na kształt optymalizacji parametrów startowych dla jednego z wczesnych modeli rakiet międzygwiezdnych.

Ja nie wiem, o co chodzi – a Ty?

Jeden z podpisów osi był skreślony i dziadek tę poprawkę zaświadczył.

?

widniał jednak, inicjał

Skąd tu się wziął przecinek? Nie można go stawiać w środku związku zgody.

Starałem się brzmieć tak samo jak poprzednio, ale głos mnie zdradził

Nie brzmi człowiek, ale jego głos.

jego oczy wciąż były zeszklone, a spojrzenie rozogniskowane

Oczy szkliste (zeszklona może być cebula, albo minerał). A spojrzenie… hmm, nie wiem.

pył kredowy

Lepiej: kredowy pył.

słowa płynęły w równym tempie

Hmm.

Dziadku, nigdy nie opowiadałeś tej historii tylko mi

Tylko mnie – na miejscu akcentowanym zaimek musi być długi.

Zainspirowany gwiezdnymi opowieściami dziadka zacząłem pracę jako kosmograf w krajowym centrum lotów kosmicznych.

Aaa, to dlatego musi być Rosja… Dobra. "Gwiezdne opowieści" troszkę… ale w sumie.

A tam pamięć o jego odkryciach, która początkowo wyznaczyła mi ścieżkę kariery, ustąpiła zupełnie anegdotkom o jego szaleństwie.

To nie jest poprawne. Nawet nie wiem, jak to poprawić, ale dzisiaj mózg mi trochę zamarzł.

nigdy bez szczegółów czy pełnej historii

Nigdy ze szczegółami.

Wszystko zaczęło się pięćdziesiąt lat temu w wieczór wigilijny

Sęk w tym, że Rosjanie chyba Wigilii nie obchodzą (może się mylę…). Poza tym, że w ogóle używają innego kalendarza i Wigilia wypadałaby u nich na Trzech Króli wg. naszej miary, to przez dekady chrześcijaństwo w ogóle było u nich na cenzurowanym. Oni obchodzą Nowy Rok.

Wszyscy z obserwatorium zostali pilnie wezwani.

Źle to brzmi.

Że czyjeś dziecko wyczekiwało prezentów i ojciec chciał załatwić “prawdziwą” Gwiazdę Betlejemską,

… jak? Tatko był generałem i wystrzelił rakietę?

usiadł na taborecie, dając odpocząć

Znowu – imiesłów: usiadł na taborecie, by dać odpocząć.

O powrocie do domu na święta nie było mowy, bo zdarzenie wyglądało na zupełnie niespodziewane.

Nie widzę łączności logicznej – zresztą, skoro to się rozgrywa w bratnim kraju naszych najlepszych przyjaciół, to spodziewałabym się raczej wielkiego alarmu i postawienia w stan gotowości wojsk jądrowych.

nie spodziewaliśmy się żadnej tego typu aktywności

Oooj, "aktywność".

Od czasu zaobserwowania przez nasz zespół wybuchu Betelgezy mieliśmy w tym zakresie sporo zaufania ze strony środowiska naukowego.

…? Nie wiem, w którą stronę próbujesz mnie skierować. Historia alternatywna? Stary blagier?

To było najbardziej ekscytujące, co widziałem do tej pory.

Mocno angielskie zdanie. Może: Nic bardziej fascynującego dotąd nie widziałem?

Kiedy analizowaliśmy dane, postawiliśmy hipotezę iż jest to jednak ślad po supernowej ze względu na duże przesunięcia dopplerowskie w widmie.

Do skrócenia: Po analizie danych postawiliśmy hipotezę, że to jednak ślad po supernowej, ze względu na duże przesunięcia dopplerowskie w widmie.

mógłby taką supernową stworzyć

Przenigdy "stworzyć". Mógłby nią zostać.

zażartowałem, jako iż byłoby to bardzo w stylu naszej władzy.

Łopatologiczne, wystarczy "zażartowałem".

badania będą kierowane przez mundurowych

Trochę nadużywasz tej strony biernej.

Nie pamiętam już kto pierwszy to zaproponował, ale był to chyba Misza… Od zawsze byliśmy nierozłączni toteż czasem jego słowa mieszają mi się z moimi.

Nie pamiętam już, kto pierwszy to zaproponował, ale chyba Misza… Od zawsze byliśmy nierozłączni, toteż czasem jego słowa mieszają mi się z moimi.

Historia robiła się coraz bardziej nieprawdopodobna i nie chciała trafić do szufladki w moim umyśle z napisem “rzeczy, które zdarzyły się naprawdę”.

Komentarz wytrąca z zawieszenia niewiary, a szyk jest trochę nie teges, ale trudno go naprawić bez przeformułowania zdania.

Dziadek jednak ponownie nie zwrócił na mnie uwagi.

Hmm?

połączyć te badania ze startem jednej z misji badawczych

Nie rozumiem?

Wyglądało na to, że jest w zasięgu ludzkiego życia aby tam dolecieć

To nie po polsku. Wyglądało na to, że można tam dolecieć w czasie ludzkiego życia. I – dolecieć do supernowej? Przecież, gdyby była tak blisko, usmażyłaby życie na Ziemi!

Każdego dnia coś leciało w kosmos, to się zgodzili mundurowi.

Hmm.

– Twój Misza? – parsknąłem.

Ej, sam chciał słuchać. Czemu się złości?

wtedy oboje byliśmy też młodzi

Obaj. Obaj bracia, obie siostry, oboje rodzeństwa.

Umówiliśmy się, że co roku będziemy wysyłać sobie kartki świąteczne

Z kosmosu?

Wiesz jak jest

Wiesz, jak jest.

objechaniu z czterech tajnych placówek

Ze czterech, to kwestia wymowy.

Uniosłem brwi i parsknąłem śmiechem.

Spróbuj to zrobić naraz.

Znasz ty się na kosmosie?

Widać, że nie, ale właściwie – dlaczego? Skoro wnuk tyle razy o tym słyszał, i nawet wybrał podobną do dziadkowej pracę – to chyba powinien się znać. I dziwne jest to jego prześmiewcze podejście do człowieka, który zainspirował jego wybory życiowe.

Wstał z krzesła z wyraźnym trudem, jakby samo podniesienie się było aktem ostatecznego zniecierpliwienia

Nie rozumiem metafory.

Zmarszczki ułożyły mu się w grymas, który równie dobrze mógł być wynikiem zawodu, jak i urazy typowej dla człowieka, którego słowa zostały zlekceważone.

Naraz łopatologiczne i mętne – zawód i uraza wcale się nie wykluczają.

Przez uchylone drzwi wdarł się lodowaty podmuch wiatru, który zniknął tak nagle, jak się pojawił, razem z hukiem zatrzaśniętych przez dziadka Witalija drzwi.

Zniknął z hukiem?

Gdy mama z ciotką Lidką wróciły z zakupów zabraliśmy się do szykowania kolacji

Gdy mama z ciotką Lidką wróciły z zakupów, zabraliśmy się do szykowania kolacji.

Ale na tyle nieprzyjemnie, żebym i ja czuł się winny myśląc o tym

A kto – poza narratorem – czuje się winny? I czego nie robi imiesłów? Ale na tyle nieprzyjemnie, żebym poczuł się winny na myśl o tym.

że to rozmowa ze mną go tam zaprowadziła

Hmm.

Grishka (…) Natashą

Wszystkie inne imiona transkrybujesz normalnie, po polsku, więc i te powinieneś (trzeba być konsekwentnym). Nie "sh", tylko "sz".

Akurat zaczęła się zjeżdżać rodzina – wujkowie Rusłan i Oleksiej, kuzyni Grishka i Borys (z Natashą i dziećmi) – i od razu zostali wciągnięci przez mamę do pomocy w ostatnich przygotowaniach.

Rodzina zostali wciągnięci? Uważaj na związki zgody. "Przez mamę" można wyciąć, tylko mama i ciotka mogą wciągać, a psuje rytm.

Dostałem chwilę na złapanie oddechu, postanowiłem więc skorzystać z pomocy wietrznej pogody.

…?

choć, wyprostował się i zadarł głowę w stronę nieba

Nie stawiaj przecinków w dziwnych miejscach, a zadziera się głowę zawsze w górę – czyli w stronę nieba. Nie trzeba tego dodatkowo zaznaczać.

surowy wzrok dziadka

Surowe spojrzenie.

Skinął delikatnie głową.

Nieznacznie, leciutko, ledwo zauważalnie – ale przenigdy "delikatnie", bo to znaczy co innego.

dość przemęczonego

"Przemęczony" to bardzo zmęczony, więc osłabiające "dość" do niego nie pasuje.

Stół był już zastawiony i zostały tylko cztery wolne miejsca.

Stół jest zastawiony nakryciami i jedzeniem, więc nie jestem pewna, czy tu nie ma błędu.

Podzieliliśmy się prosforą

Ciekawe, że poprzednio był polski opłatek…

nowych, świecących drzewkach

Tu nie potrzeba przecinka.

fali kolonizacji Centaura

A, czyli historia alternatywna. OK.

Dziadek podjadł lekko

Podjadł nieco.

ja wkręciłem się w zabawę

Hmm?

dzwonek do drzwi

Dzwonek u drzwi.

poszedłem otworzyć drzwi

"Drzwi" tu niepotrzebne, wiemy z kontekstu.

Niby lekko starszy od dziadka

Starszym można być nieco, trochę, ciut – ale nigdy "lekko".

bardziej pulchny

Pulchniejszy.

Poklepał mnie po ramieniu i nic nie mówiąc wszedł do środka.

Dałabym wtrącenie: Poklepał mnie po ramieniu i, nic nie mówiąc, wszedł do środka.

zaczął szeptać z nim konspiracyjnie na ucho

Hmmm.

I czort to – już widziałem oczami wyobraźni, jak mama zaraz przyjdzie cała czerwona i rozpędzi to spotkanie starych druhów, jak jakiś służbak z opowieści dziadka.

Hmm? Nie stosujemy w polszczyźnie następstwa czasów: już widziałem oczami wyobraźni, jak mama przychodzi cała czerwona i rozpędza to spotkanie starych druhów, jak jakiś służbak z opowieści dziadka.

– Ja też – usłyszałem wuja Stasa, podekscytowanym głosem.

Usłyszał głosem? – Ja też! – Usłyszałem podniecenie w głosie wuja.

Nie muszą tak zgadywać jak my!

Nie muszą tak zgadywać, jak my!

Rozumiesz co to znaczy?

Rozumiesz, co to znaczy?

głebokie zakola wypełniły się bujną, brunatną czupryną

No, nie wypełniły się, bo to przecież jego bliźniak, więc nigdy nie miał zakoli…

prawdę mówiąc niewiele starszy ode mnie

Prawdę mówiąc, niewiele starszy ode mnie.

identyczny do dziadkowego uśmiech

Identyczny z dziadkowym uśmiech.

wciąż miał wszystkie zęby.

Ten uśmiech?

Wodniste oczy momentalnie się zeszkliły.

Zaszkliły. Ale "wodniste" oczy to raczej bladoniebieskie.

 

Hmmm… z jednej strony, pomysł jest po prostu piękny. Paradoks bliźniąt jeszcze nigdy nie wydał mi się taki miły i puszysty :) Z drugiej strony – wykonanie już trochę mniej. Za największą dziurę logiczną uznałabym niewiarę Olgi w istnienie jej własnego stryja – przyznaję, poza rodziną może nie byłoby bezpiecznie o nim mówić, ale przecież chyba go widywała w dzieciństwie? Psychologicznie też troszkę mnie to uwiera. Stylistycznie jest całkiem ładnie, płynnie, choć nie bez błędów – mam nadzieję, że wyłapałam wszystkie. Ogólnie obiecujące i przyjemnie się czytało. Taka spokojna historia.

Pewnie dziadziowi, gdy już ochłonie, będzie przykro, że bliźniak przypomina jego wnuka. Mnie by było.

A mnie nie :P

Mamy pośród innych reguł i zasad języka polskiego wypracowaną latami transkrypcję rosyjski ---> polski. Griszka, Natasza. i jeszcze ten szczególik, że jeśli już z angielska, to wszystkie, konsekwentnie, nie wybiórczo…

Tak.

Trochę dziwią mnie wskazane w przedmowie hasła konkursowe, bo obłędu tutaj nie ma (konkurs charakteryzował się zachowaniem logiki snu) a i obcy okazał się wcale nie taki obcy, bo swój;)

Racja, racja – co prawda obłęd dziadkowi wmawiano, ale, jak się okazało, niesłusznie.

Przychodzi mi teraz do głowy, że to może wszyscy przy stole byli Obcymi dla Miszy? :D

Wszyscy chyba nie…

Niezwykle podoba mi się naukowe-nienaukowe podejście do gwiazdy betlejemskiej.

Trooszkę chyba pseudonaukowe, ale co ja tam wiem :)

tak jak nie wiem, skąd nagle wziął się Misza.

https://pl.wikipedia.org/wiki/Paradoks_bli%C5%BAni%C4%85t heart

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Tarnino, dziękuję. Jestem Ci niezmiernie wdzięczna za podsunięcie rozwiązania, ale obawiam się, że mój starczy umysł nie jest już w stanie ogarnąć pewnych spraw. Jestem z tym pogodzona. heart

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

W Święta każdy jest dzieckiem :D

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

A tak się kiedyś cieszyłam, że przestałam być dzieckiem. ;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ale teraz możesz nim swobodnie być :)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Nie mogę, Tarnino, nigdy nie lubiłam dzieci i tak mam do dziś! :(

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Zamierzałam przełożyć cytat z Lewisa, ale nie mogłam, bo jadłam kanapkę :) Uporawszy się z tym:

Critics who treat adult as a term of approval, instead of as a merely descriptive term, cannot be adult themselves. To be concerned about being grown up, to admire the grown up because it is grown up, to blush at the suspicion of being childish; these things are the marks of childhood and adolescence. And in childhood and adolescence they are, in moderation, healthy symptoms. Young things ought to want to grow. But to carry on into middle life or even into early manhood this concern about being adult is a mark of really arrested development. When I was ten, I read fairy tales in secret and would have been ashamed if I had been found doing so. Now that I am fifty I read them openly. When I became a man I put away childish things, including the fear of childishness and the desire to be very grown up.

"On Three Ways of Writing for Children" (1952)

 

Krytycy, którzy traktują słowo “dorosły” jako pochwałę, a nie po prostu opis, sami z pewnością nie są dorośli. Przejmować się dorastaniem, podziwiać rzeczy dorosłe za to, że są dorosłe, rumienić się, kiedy nas oskarżają o bycie dziecinnym, wszystko to są cechy dziecięce. I póki się jest dzieckiem, są – do pewnego stopnia – zdrowe. To, co młode, powinno chcieć rosnąć. Ale zachować w średnim wieku, czy nawet w młodej dorosłości, to pragnienie zostania dorosłym, to właśnie objaw niedorozwoju. Kiedy miałem dziesięć lat, czytałem baśnie w tajemnicy i wstydziłbym się, gdyby mnie na tym przyłapano. Teraz mam pięćdziesiąt i czytam je otwarcie. Kiedy stałem się mężem, wyzbyłem się tego, co dziecięce, włącznie z lękiem przed dziecinnością i pragnieniem, żeby dorosnąć.

heart

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Tarnini, doceniam Twoje wysiłki, ale chyba pozostanę przy własnych doświadczeniach i przekonaniach. Wybacz. heart

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Wybaczam angel

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Dziękuję! :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

heart

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Hej, 

 

no ładnie to wymyśliłaś :). Co do spraw technicznych ( nie językowych, a naukowych) to już odwiedzili Cię specjaliści ( od językowych zresztą też ;)). Powrót drugiego dziadka z otchłani czasu gdzieś z czarnej dziury idealnie na święta i wprost do stołu Wigilijnego, jest tak świąteczny, że zasługuje na klika :). No i dobrze, że mieli dwa dodatkowe naczynia bo jeszcze pojawił się Stas, trochę mnie zastanawia czemu go nie zaprosili ale to już detal :). Przyjemnie się czytało. 

 

Pozdrawiam :) 

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Dzięki wszystkim za komentarze merytoryczne i techniczne, kajam się, trochę poprawek wprowadziłam (myślałam, że to faux pas poprawiać przed rozstrzygnięciem konkursu, jeszcze się muszę nauczyć tutejszej ogłady) z innymi jeszcze poczekam na drugiego autora :) Naprawdę doceniam wszystkich sceptyków i tropicieli przecinków.

 

Co do opłatków i prosfory -- mogliśmy to bardziej ujednolicić przyznaję się bez bicia, trzeba było więcej pomyśleć :) Ale mnie chyba nie dziwi taka mikstura, to taka historia alternatywna, nie starczyło znaków pod limitem, aby zarysować lepiej świat i sytuację społeczną kraju, może to już takie świeckie święta. Ponadto: a) wigilie firmowe z reguły są w obrządku katolickim więc w obserwatorium mógł być opłatek, jako zastępstwo prosforki, b) oficjalnie w prawosławiu świętuje się Boże Narodzenie 7 stycznia (Wigilia 6go), ale rodziny z mieszanych wyznań (a w jakimś alternatywnym ZSRR może takie by były częste :D) czasem mieszają też tradycje i np. z rodziną świętują w terminie katolickim. Nie mieliśmy planu bardziej konkretyzować daty niż po prostu “Wigilia”.

 

Z kartkami świątecznymi to taki easter egg ode mnie, bo jest taka wersja rozważania Paradoksu Bliźniąt w której bliźniacy wysyłają sobie życzenia urodzinowe. Mogli wysyłać faxem czy coś ;)

 

Co do pseudonaukowości – to taka opowiastka Wigilijna, pozwoliliśmy sobie trochę na cuda “nie z tej Ziemii” i małą poprawkę do fizyki relatywistycznej w postaci magii świąt. Ot, powstała sobie czarna dziura w wyniku procesu jeszcze nie odkrytego w dzisiejszej fizyce zachodzącego w gwiazdach dziwnych, a bliźniak się nie zestarzał bardzo, bo leciał na wyjątkowo ciasnej orbicie… no i akurat tak się złożyło, że przybył w Wigilię, bo kto mu zabroni, może go dopiero władza wypuściła, a może cud :) 

A czemu rodzina Witalija nie wierzyła w bliźniaka? No cóż, był jedynym przedstawicielem swojego pokolenia na świętach, niektórzy fizycy kariery zaczynają młodo, a dzieci mają późno… No i szacunek do czyjegoś dorobku naukowego nie oznacza, że się na kogoś nie parska z politowaniem jak zwariuje i ‘zdziadzieje’, może mu dopiero na starość się zaczęły te nawiązania wymykać, a wcześniej nie chciał robić problemów rodzinie…. 

 

Pozdrawienia wszystkim i dzięki jeszcze raz <3

a) wigilie firmowe z reguły są w obrządku katolickim więc w obserwatorium mógł być opłatek, jako zastępstwo prosforki,

Ooo, serio?

b) oficjalnie w prawosławiu świętuje się Boże Narodzenie 7 stycznia (Wigilia 6go), ale rodziny z mieszanych wyznań (a w jakimś alternatywnym ZSRR może takie by były częste :D) czasem mieszają też tradycje i np. z rodziną świętują w terminie katolickim.

A, o tym nie pomyślałam :)

No i szacunek do czyjegoś dorobku naukowego nie oznacza, że się na kogoś nie parska z politowaniem jak zwariuje i ‘zdziadzieje’, może mu dopiero na starość się zaczęły te nawiązania wymykać

Też prawda.

heart

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Już od pierwszych akapitów przeczuwałem zakończenie, co nie przeszkodziło mi zagłębić się w lekturze. Podobał mi się świat i jego bohaterowie, opisy domu i panujących w nim obyczajów. Przez jakiś czas “zgrzytało” to że istnienie Miszy łatwo da się udowodnić lub zaprzeczyć na podstawie dokumentów, ale potem zrozumiałem że bezpieka mogła zmienić je w ten sposób, żeby dany człowiek zniknął.

Opowiadanie inne niż reszta, pogodne, dające dużą przyjemność z czytania. Zostawiło mi w myślach trochę nostalgii za “starą” fantastyką naukową…

 

Pozdrawiam!

Przez jakiś czas “zgrzytało” to że istnienie Miszy łatwo da się udowodnić lub zaprzeczyć na podstawie dokumentów, ale potem zrozumiałem że bezpieka mogła zmienić je w ten sposób, żeby dany człowiek zniknął.

Dlaczego w ZSRR przyjmuje się do lotnictwa bliźniaków? Żeby jednego posłać w kosmos, a drugiego pokazywać, że wrócił ;)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

@marzan, dzięki za odwiedziny, widzisz, jak się chce żeby ktoś zniknął, to się go wrzuca do czarnej dziury lub oddaje reżimowi, w tym wypadku “fizyka” i miłość bratrerska przeszkodziła :| Autorzy nie ukrywają, że na “starej” fantastyce naukowej się wychowali literacko, więc jest to bardzo kompementujące, że gdzieś to pobrzmiewa! :D

@Tarnina, Żałuję, że na to nie wpadłam, haha <3 

Żałuję, że na to nie wpadłam, haha <3

Stary dowcip, z taaką brodą :D

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Hej Mysz_laboratoryjna,

Bardzo fajny, świąteczny tekst. Mam jednak nadzieję, że nie skłoni mnie on do podważania opowieści moich dziadków :-)

Po hasłach konkursowych początkowo spodziewałem się co prawda jakiegoś kosmity, ale jakby nie patrzeć Misza był obcy dla prawie całej rodziny. Z drugiej strony jednak znali go z opowieści dziadka, które z kolei brali za oznakę obłędu. Ale to już tylko moje dumanie :-)

 

Pozdrawiam!

OK, sympatyczny tekst, chociaż nie rzucił mnie na kolana.

Paradoks bliźniaków to nie jest coś strasznie zaskakującego.

Dziwne, że rodzina nie wierzyła w istnienie Miszy. Bliźnięta stanowią dość wdzięczny obiekt zdjęć, wydaje mi się niewiarygodnie, że dziadek nie miał żadnych fotek z dzieciństwa – w końcu to nie było średniowiecze, tylko era lotów kosmicznych (lub chwila przed).

Ja też zwróciłam uwagę na niejednolity zapis rosyjskich imion.

Babska logika rządzi!

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Bardzo ciekawe opowiadanie z rodzaju takich, które szczególnie lubię ;) Zmieściła się tu nauka, przygotowania do Wigilii oraz niecodzienna tajemnica rodzinna. Jest bardzo świątecznie. Cała historia zgrabnie ułożona i zaskakująca końcówka.

Cześć, Myszo!

 

Interesujący pomysł i całkiem niezłe wykonanie. Rozbawił mnie fragment o tym, że hipotetycznemu bliźniakowi dziadka nie przypadłby obowiązek balansowania na ledwo trzymającej się drabince :). Podobało mi się też wplecenie Gwiazdy Betlejemskiej w historię.

Jakoś nie przekonał mnie stosunek Olgi (zakładam, że to matka Andrieja) do bliźniaka ojca. Wydaje mi się, że powinna słyszeć o wujku od najmłodszych lat. Ja bym sobie to wyobrażała raczej jako taką tajemnicę rodzinną. Zresztą, przecież nawet Andriej przypadkiem odkrył dowody na istnieje Miszy, więc tym bardziej jego matka by je widziała. Spodziewałabym się, że Witalij pokazałby coś takiego córce. Owszem, w opowiadaniu Witalij jest dziadkiem i może mieć już problemy z pamięcią, ale przecież, kiedy Olga była młoda, był mężczyzną w sile wieku. Może jakoś źle sobie to wyobrażam, ale opis relacji ojciec córka do mnie nie przemówił.

 

– Ech – westchnęła mama. – Typowe. Dajcie mu spokój, szkoda nerwów. Stary już nigdy się nie oduczy.

Czy tutaj chodzi o to, że miałby się oduczyć wiary w swojego brata bliźniaka? Z tego może dałoby się wyleczyć, gdyby to było szaleństwo, ale nie wydaje mi się, żeby czegoś takiego się dało oduczyć.

 

Pozdrawiam serdecznie! :)

 

Pomysłowe. ŚTW jak się patrzy i warto słuchać opowieści starych ludzi. Mogą mieć sens i wartość, :)

Nowa Fantastyka