
Opowieść grozy w ośmiu rozdziałach zainspirowana moimi koszmarami. Trochę straszna, trochę obrzydliwa, z paroma zwrotami akcji.
Opowieść grozy w ośmiu rozdziałach zainspirowana moimi koszmarami. Trochę straszna, trochę obrzydliwa, z paroma zwrotami akcji.
I
Było dobrze po północy, gdy skąpanymi w mdłym świetle latarni ulicami Starego Habichtsburga dwie niewysokie postacie w szarozielonych płaszczykach spieszyły w stronę ruin Pałacu Cesarskiego. Zarówno dziewczynka, jak i podążający kilka kroków za nią chłopiec wyglądali na nie więcej niż trzynaście lat, a w rysach ich twarzy dostrzec można było rodzinne podobieństwo. Maszerowali w milczeniu, stąpając po kamieniach brukowych bezszelestnie niczym koty. Usta mieli zacięte, wzrok utkwiony przed siebie, jedynie chłopak od czasu do czasu rzucał podejrzliwe spojrzenie przez ramię.
– Czekaj, Katja! Poczekaj na mnie! – wołał stłumionym głosem, ilekroć zostawał przez to w tyle.
Przed wejściem do otaczających Pałac Ogrodów przystanęli, rozglądając się bacznie dookoła. Zdawali się czekać na kogoś na próżno – okolica sprawiała wrażenie wyludnionej, i tylko po drugiej stronie ulicy rozparty na ławce siedział włóczęga, z błogim wyrazem twarzy wpatrując się w nocne niebo i od czasu do czasu pociągając leniwie z butelki.
– No i gdzie ta informatorka? Miała się z nami tutaj spotkać punktualnie o pierwszej – szepnął zniecierpliwiony chłopiec, gdy zegar na pobliskiej wieży wybił umówioną godzinę.
– Kai, spójrz! – powiedziała Katja, pociągając brata za połę płaszcza, a wolną ręką wskazując na bramę. Ciężkie żelazne skrzydła były lekko uchylone do wewnątrz, a solidny łańcuch spinający je na noc walał się bezładnie po ziemi.
– Kłódka została wyłamana? – spytał chłopak.
– Nie – odparła dziewczynka, przykucnąwszy nad łańcuchem. – Wygląda na to, że otwarto ją kluczem. Strażnik musi być z nimi w zmowie. – Wstała, odgarnęła z czoła kosmyk czarnych jak heban włosów i spojrzała w stronę majaczących w mroku ruin. Wzniesione przed wieloma stuleciami masywne okrągłe baszty wyraźnie odcinały się na tle granatowego nocnego nieba. – Pod samym Pałacem Cesarskim, wyobrażasz to sobie? Daję słowo, robią się coraz bardziej bezczelni…
Wtem z cienia rozłożystego buka wynurzyła się zgarbiona sylwetka starej kobiety w czarnej opończy. Rodzeństwo instynktownie cofnęło się o krok.
– Chwała Ottonowi – powiedziała Katja, mierząc wzrokiem milczącą postać.
Usłyszawszy hasło, staruszka odrzuciła kaptur, ukazując oblicze pomarszczone niczym suszona śliwka.
– Dzieci? – wymamrotała zdziwiona. – Przysłali dzieci? Nie spodziewałam się, że…
– Rodzice przysłali nas, bo ufają naszym umiejętnościom – przerwała jej oschle dotknięta tym komentarzem dziewczynka.
– O, tak! Po raz pierwszy będziemy działać w pełni samodzielne. – Kai wypiął dumnie pierś. – To taki jakby nasz sprawdzian… – Natychmiast zamilkł, gdy coraz bardziej rozeźlona Katja rzuciła mu mordercze spojrzenie.
– Damy sobie radę. Pani ma nam tylko udzielić wszystkich potrzebnych informacji. Co pani dokładnie widziała? – zwróciła się do starej kobiety dziewczynka, siląc się na spokojny, rzeczowy ton.
– Tydzień temu wracałam późno do domu od pacjentki… Był koło północy… Przechodziłam obok bramy do Ogrodów i zobaczyłam, że dwoje osobników – wydało mi się, że mężczyzna i kobieta – otwiera ją kluczem i wchodzi do środka. Znaczy się, on otwierał furtę, a ona weszła za nim, niosąc jakieś zawiniątko. Od razu się domyśliłam, co ona tam niesie, bo już się takich tobołków w życiu naoglądałam, panienko. Przyszło mi do głowy, że chce się pozbyć małego, bo nie ma lepszego miejsca, żeby je porzucić, jak las lub park właśnie. Pomyślałam sobie, że choć jestem stara, mogłabym się jeszcze zająć niechcianym dziecięciem, poszłam więc za nimi. Prościutko, główną ścieżką, w stronę pałacowego cmentarza. Ale oni to dziecko nieśli, żeby je oddać na pożarcie temu… temu czemuś. – Wypowiadając ostatnie słowa, staruszka zadrżała na całym ciele.
– „Czemuś”? – powtórzył Kai.
– Ano pojęcia nie mam, jak wam to opisać, młody panie. Ja sama dobrze nie wiem, co tam zobaczyłam. Pewna jestem tylko, że czarne to było, czarne jak sama noc, tak czarne, że aż wygasiło gwiazdy, gdy się zbliżyło. Nigdy jeszcze nie widziałam czegoś takiego. Przeraziłam się nie na żarty i uciekłam, a gnałam tak, jakby mi czterdzieści lat ubyło. Szczęście, że nie dostałam apopleksji. Dwie noce później znów ich zobaczyłam przy wejściu do Ogrodów, i znów mieli ze sobą zawinięte w bety niemowlę… No i wtedy pomyślałam sobie o was. Pamiętam, jak mój dziadek opowiadał mi o Zakonie Obrońców Ziemi, o bitwie, którą stoczyli nad rzeką z jednym takim stworem, co to wychodził nocą z wody i pożerał dzieci ze wsi…
– Kultyści. Teraz też tam są, prawda? – Katja wskazała podbródkiem na bramę. – Też dwoje?
Staruszka potwierdziła i dodała:
– Po prawdzie to nie wiem, czy to za każdym razem byli ci sami, bo tak jak my mieli na głowach kaptury, ale to chyba bez znaczenia…
– Bez znaczenia – potwierdziła Katja, zacierając ręce. – Jeśli jest ich tam tylko dwójka, a z nimi jeden Przybysz… mam na myśli tę odrażającą istotę, której oni przynoszą w ofierze niemowlęta… to poradzimy sobie z nimi w trymiga. A choćby w pobliżu czaiło się ich więcej, będziemy na nich przygotowani. – Zwracając się do brata, dorzuciła raźno: – Chodź, Kai! Trzeba oczyścić z plugastwa dom wielkiego Ottona.
Oboje wśliznęli się przez uchyloną bramę do pogrążonych w ciemnościach Ogrodów, odprowadzani dziwnym, nieodgadnionym spojrzeniem starej kobiety.
II
Wysypana żwirem ścieżka chrzęściła pod stopami dzieci, gdy w migotliwym świetle gwiazd przemierzały rozległy park założony przez pierwszych cesarzy, obecnie zdziczały i zaniedbany. Wiekowe drzewa zwieszały ku nim ciężkie gałęzie jak żebracy wyciągający ręce po jałmużnę, a w gęstwinie mirtów i płożących jałowców co rusz rozlegały się tajemnicze szelesty i odgłosy buszujących zwierząt.
– Ani śladu Kultystów – mruknęła Katja, rozglądając się czujnie na boki. – O Przybyszu nie wspominając.
– Nie lubię, kiedy nazywa się ich Kultystami – skrzywił się Kai. – Ci ludzie naprawdę wierzą, że…
– Och, przestań! Żadne naiwne przekonania nie usprawiedliwiają tego, co robią. To zbrodniarze, mordercy, a my jesteśmy tu po to, żeby ich powstrzymać.
– I odesłać Przybysza tam, skąd pochodzi. Tylko gdzie on jest? No gdzie? Przydałby nam się teraz Pierścień Ottona…
– Tak, to niesprawiedliwe, że Pierścień słucha tylko Grety. Ale oto i cmentarz! – Stanęli na szczycie niewysokiego trawiastego wzniesienia, zbiegającego łagodnie ku rzędom nagrobnych płyt, pod którymi spoczywali dawni władcy Imperium, członkowie ich rodzin i zaufani doradcy. – Nikogo tu nie ma… Czekaj! Gwiazdy!
– Gwiazdy? – Kai zadarł głowę. – Nigdzie nie widzę… Ach! – Nagle zrozumiał. Choć jeszcze przed chwilą wysoko w górze lśniły mlecznym blaskiem roje mrugających punkcików, niebo było teraz czarne niczym żałobny kir.
– Tam! – Katja wycelowała palec w stronę mogił, wśród których coś kłębiło się i rosło, w szybkim tempie zbliżając się do pagórka.
Dziewczynka rozłożyła szeroko ramiona, wzięła głęboki oddech i wyszeptała kilka słów, a wtedy obie jej dłonie rozgorzały błękitnym płomieniem, który nie czynił jej żadnej krzywdy, nie parzył bowiem i nie spalał jak zwykły ogień. W jego jaskrawym świetle bliźniacze rodzeństwo ujrzało wyraźnie oblicze Przybysza, który na widok buchających Ogni Ottona zatrzymał się i jakby odrobinę skurczył w sobie. Dwa wydłużone łby podobne do końskich wpatrywały się łakomie w dwójkę ludzkich dzieci ziejącymi otworami pustych oczodołów, a ponad czworonożną, czarną jak węgiel sylwetką rozpościerała się para ogromnych, błoniastych skrzydeł, zdających się przesłaniać cały nieboskłon.
„Pierwsze zadanie i od razu trafił nam się podwójniak – pomyślała Katja, czując, jak jej serce zaczyna przyspieszać. – Na szczęście nas też jest dwoje!”
Gdy upiorny koń stanął dęba, wściekle parskając i sapiąc, krzyknęła „Teraz!” i wraz z bratem rzucili się pędem w dół zbocza. Biegnąc, Kai złożył dłonie i mruknął coś pod nosem, a szykujący się do ataku wróg momentalnie zastygł w bezruchu, podobny do wielkiej obsydianowej rzeźby. Dziewczynka machnęła ręką, ciskając w bestię snopem niebieskiego ognia. Znieruchomiałego Przybysza ogarnęły płomienie, pod wpływem których zaczął topnieć niczym kukła ze smoły, a kiedy odzyskał wreszcie zdolność poruszania się, składał się już w połowie z oleistej czarnej masy, tworzącej wśród grobów pokaźną kałużę. Zdążył jeszcze zawyć przeraźliwie z bólu, nim padł na ziemię bez życia.
– Ha! Sprawnie poszło – ucieszyła się Katja, spoglądając z satysfakcją na pokonanego nieprzyjaciela. Trawiący go Ogień Ottona zgasł samoistnie, pozostawiając po sobie jedynie kilka smużek dymu; szczęśliwie na nocne niebo zdążyły wrócić gwiazdy, zapobiegając zapadnięciu nad przyprawiającą o dreszcze sceną egipskich ciemności.
Odczekawszy chwilę, siostra i brat podeszli ostrożnie do zniekształconego, częściowo rozpuszczonego truchła potwora i równocześnie dobyli ostrych noży.
– Tego zawsze najbardziej nie lubiłem – jęknął Kai. – Paskudna, rzeźnicka robota. A dziś po raz pierwszy robimy to całkiem samodzielnie!
– Nie marudź. Są gorsze rzeczy – odburknęła Katja, pochylając się nad ścierwem. Z wprawą wykonała długie, pionowe cięcie, otwierając obrzydliwie wzdęty brzuch bestii. – Pomóż mi – rzuciła do Kaia, który wraz z nią posłusznie chwycił to, co wystawało z rozpłatanego ciała Przybysza, i pociągnął z całej siły. Po krótkich zmaganiach wyszarpnęli na zewnątrz ociekający śluzem i krwią skórzany, przywodzący na myśl macicę wór. Kolejne cięcia nożem odsłoniły jego zawartość, na widok której niejeden dzielny dorosły z pewnością zemdlałby z obrzydzenia.
Do pulsującego, zdającego się żyć własnym życiem mięsistego organu – odpowiednika łożyska – licznymi pępowinami przyłączone były dwa stworzenia, rozmiarami i budową ciała podobne do ludzkich osesków, lecz poza tym tak od nich różne, jak to tylko możliwe. Ich skórę, chropowatą, łuszczącą się i czerwoną jak skorupka homara, pokrywała gęsta sieć grubych, tętniących naczyń, brakowało im małżowin usznych, nienaturalnie długie palce rąk i nóg kończyły się krogulczymi szponami, a w otwartych ustach straszyło kompletne i bardzo ostre uzębienie.
Nie trzeba było wielkiej wyobraźni, by zrozumieć, że te odrażające karykatury płodów nie pochodziły z naszego świata, lecz z obcej, niezgłębionej przestrzeni poza nim, w której piękno jest brzydotą, a brzydota – pięknem. Ochrzczono je mianem Przybyszów, ponieważ przybyły z Zewnątrz, wdzierając się do naszej rzeczywistości jak bakcyle do otwartej rany. Ujrzawszy na mgnienie oka ich dom, gdzie wśród oparów siarki w krwawe niebo wystrzelają kościane wieżyce Martwego Miasta, Jego Cesarska Mość Otton XVI nazwał go piekłem, ale była to jedynie marna próba ogarnięcia umysłem nieogarnionego i opisania grozy, jakiej w żadnym ludzkim języku opisać nie sposób.
Przeciąwszy pępowiny, Katja i Kai podnieśli po jednej z kreatur i ułożyli je na wznak na najbliższej płycie grobowej. Wydawały się martwe, lecz rodzeństwo wiedziało, że to tylko pozory. Nie minęło kilka minut, a Przybysze otworzyli oczy – lśniące, czarne i pozbawione białek.
– Powiedz, jak masz na imię – rozkazała Katja, przytrzymując tors potworka tak, by unieruchomić jego szponiaste ramiona, a nożem celując w szyję. Na pożyłkowanym obliczu istoty pojawił się wyraz wrogości, lecz nie odpowiedziała ani słowem, wydając z siebie jedynie chrapliwy pomruk.
Tuż obok Kai zrobił z drugim spotworniałym płodem to samo, co siostra, uzyskując nie lepsze rezultaty.
– Powiedz, jak masz na imię! – powtórzyła z mocą dziewczynka, przesuwając nóż w kierunku dolnych kończyn Przybysza – albo utnę ci stopę. – Stworzenie zasyczało wściekle, by zaraz potem krzyknąć z bólu, gdy ludzkie dziecko niespodziewanie spełniło swoją groźbę. – I co, trochę boli, nie? – zakpiła Katja. – Posłuchaj! Będę teraz urzynać po kawałku twoje wstrętne nóżki, dopóki nie odpowiesz na wszystkie moje pytania, jasne? Zacznijmy jeszcze raz: jak masz na imię?
– Moje imię jest… Uterus – wycharczała kreatura.
– Umbilicord – powiedziała szybko druga z istot, na której ten pokaz bezwzględności i chłodnej determinacji najwyraźniej wywarł odpowiednie wrażenie.
– Działacie sami czy na czyjeś rozkazy? – spytał Kai, z trudem powstrzymując torsje.
– Na rozkazy – odparli równocześnie obaj Przybysze. Dzieci wymieniły szybkie spojrzenia.
– Komu służycie? – warknęła Katja. – Zdradź mi imię swojego pana lub pani. – Ponownie napotkawszy opór, wykonała kolejny zamach nożem i druga z pazurzastych stóp kreatury potoczyła się po trawie. Kai odwrócił głowę, by zwymiotować, nie rozluźniając jednak uścisku na oślizłym ciele Umbilicorda.
– Pan Lindstrom! – zawołał potworek Uterus, wierzgając krwawiącymi kikutami. – Pan Lindstrom!
– Gdzie znajdziemy waszego pana? – kontynuowała przesłuchanie dziewczynka.
Ku jej zdumieniu, na paskudnym obliczu Uterusa pojawił się błogi uśmiech.
– Pan Lindstrom jest… tutaj. Jest zawsze z nami. Wie, co robimy. Pilnuje nas.
– Co to ma znaczyć? Gadaj zaraz, bo będzie bolało! – zagroziła Katja, potrząsając nożem.
Wtem od strony ruin Pałacu rozbłysło intensywne, oślepiające światło elektrolatarni. Towarzyszył mu szelest liści, ujadanie psa i gniewne okrzyki:
– Kto tam jest? Wandale, hultaje, chuligani! Ja wam zaraz pokażę! – To stróż nocny pilnujący Ogrodów Cesarskich, zwabiony hałasem, zmierzał w ich stronę, przedzierając się przez chaszcze.
– Aaa! – Tym razem to Katja zawyła z bólu, kiedy Uterus, wykorzystując jej moment nieuwagi, szarpnął się do przodu i wpił przypominające igły zębiska w jej dłoń. Oddychając spazmatycznie, przycisnęła do piersi ociekającą krwią rękę, drugą sięgając pod płaszcz, do zwisających u pasa buteleczek. Beznogie stworzenie przetoczyło się tymczasem przez krawędź płyty nagrobnej i popełzło w krzaki.
– Katja! – zawołał Kai, chwytając ją za ramię. – Zdążysz jeszcze zażyć antidotum! Teraz musimy wiać.
– Gdzie Umbilicord?
– Uciekł. – Blask elektrolatarni był coraz jaśniejszy, a krzyki stróża i szczekanie psa coraz głośniejsze. – Ale to nic. Wynośmy się stąd!
Chłopak pociągnął siostrę w górę zbocza. Gdy wspinali się na nie, z zarośli na szczycie wychynęła nagle znajoma postać staruszki-informatorki.
– A, to pani! Cieszę się, że… – zaczął Kai, lecz kobieta niespodziewanie wydobyła zza pazuchy długi, zakrzywiony nóż. Ostrze zalśniło złowróżbnie w jaskrawym świetle.
Chłopiec zdążył zasłonić twarz, nim spadł cios, i zamiast z policzka, krew trysnęła z wnętrza dłoni. Oszołomiony pośliznął się, upadł na plecy i zsunął po wilgotnej trawie z powrotem ku mogiłom. Katja wrzasnęła wściekle i wycelowała w starą dwa palce, natychmiast posyłając ją w powietrze. Koziołkując na tle nieba, Kultystka poszybowała łukiem ku masywnej pałacowej baszcie, o którą uderzyła z głuchym łupnięciem.
– Katja, po lewej!
Dziewczynka odwróciła się i tą samą sztuczką potraktowała włóczęgę z ławki przed bramą do Ogrodów, który właśnie zamierzał się, by uderzyć ją w głowę pustą butelką. Ciśnięty w tył niewidzialną siłą, kloszard wypuścił improwizowaną broń i zniknął wśród wybujałych jałowców.
– Podaj mi rękę! – zawołała Katja do podnoszącego się z ziemi Kaia. Chłopak usłuchał, lecz jego zakrwawiona dłoń wyślizgnęła się z dłoni siostry, która również bezwiednie podała mu tę ugryzioną przez Uterusa. Oboje syknęli z bólu, a Kai ponownie wylądował na plecach. – Drugą! – rzuciła przez zaciśnięte zęby dziewczynka, ale w tym momencie pechowo nastąpiła na butelkę włóczęgi i sama także stoczyła się w dół pagórka.
Zanim którekolwiek z nich zdołało się pozbierać, rozległ się okrzyk „Aha! Mam was!” i Katja poczuła na piersi ucisk łap potężnego brytana, a Kaia chwyciły za ramię sękate palce nocnego stróża.
– Wandale, hultaje, chuligani! Coście za paskudztwo rozlali tam, wśród grobów cesarzy? Śmierdzi aż pod niebiosa!
– To szczątki Przybysza, proszę pana – wyjaśnił Kai. – Bo widzi pan, jesteśmy z Zakonu Obrońców Ziemi i…
– Ehe! A ja jestem Otton XVI! – zadrwił stróż. – Spróbujcie wcisnąć to swoje kłamstwo Gwardzistom. Im będziecie się tłumaczyć.
III
Słońce stało już wysoko na niebie, gdy drzwi do gabinetu Komendanta Głównego Gwardii Miejskiej przy Rotkopfstrasse otworzyły się z hukiem i ukazała się w nich wysoka postać Simona Steinmanna, głowy Zakonu Obrońców Ziemi. Na widok bliźniaków, całych, zdrowych i jak gdyby nigdy nic popijających z zażywnym Komendantem herbatę, z jego piersi dobyło się westchnienie ulgi.
– Katja! Kai! Och, dzięki bogom, nic wam nie jest! Baliśmy się z mamą, że spotkało was to samo, co Gretę – zawołał. – Ale na szczęście udało wam się…
– No, niezupełnie – bąknęła dziewczynka. – Właściwie to pokpiliśmy sprawę. Przybysze uciekli.
– Zawiedliśmy i nie jesteśmy godni, by nazywać się Obrońcami Ziemi – dorzucił smętnie chłopiec ze wzrokiem wbitym w kubek z parującą herbatą.
– Bzdura! Z tego, co mi powiedziano, spisaliście się dzielnie i jestem z was dumny – odparł Simon. – Katja, zażyłaś antidotum na skażenie?
– Ma się rozumieć, że zażyła – potwierdził za siostrę Kai. – A ja zastosowałem maść na trucizny Kultystów. – Obydwoje równocześnie podnieśli zabandażowane dłonie.
– Bardzo dobrze. – Wielki Mistrz Zakonu Obrońców Ziemi uśmiechnął się, lecz zaraz spoważniał. – Oczekuję wyjaśnień, dlaczego dopiero teraz dowiaduję się, gdzie są moje dzieci, i dlaczego Gwardia wtrąca się do naszych działań – dodał, zwracając się do Komendanta Webera, który zadrżał gwałtownie pod wpływem lodowatego spojrzenia mężczyzny. – Dopełniliśmy przecież procedur. Wiedzieliście o akcji w Ogrodach, mieliście tylko posprzątać, gdy już będzie po wszystkim.
– To nie tak, panie Steinmann – zaoponował Weber. – Słabym ogniwem okazał się nocny stróż. To on, jak już pewnie pan słyszał, przeszkodził tym młodym ludziom.
– Był w zmowie z Kultystami?
– Nie, nie był, w ogóle o niczym nie wiedział, dlatego dzieci obeszły się z nim łagodnie.
– Wykonywał tylko swoją pracę – wtrącił Kai.
– Tak – zgodził się Komendant – ale swoim pojawieniem się nieświadomie umożliwił tym kreaturom ucieczkę, i choć moi ludzie zgodnie z procedurą czuwali w pogotowiu i natychmiast przystąpili do przeczesywania Ogrodów, nie zdołali ich odnaleźć. To duży teren. Krwawy ślad pozostawiony przez rannego Przybysza… jak on się nazywał… Uterus, czy tak? Jego ślad urywa się w pobliżu Pałacu. Być może obaj przyczaili się w ruinach. Otoczyliśmy je kordonem, lecz nie śmieliśmy się w nie zapuścić. Jaki jest plan? – Weber spojrzał wyczekująco na Simona Steinmanna.
– Niech pan na razie odwoła swoich Gwardzistów. – Wielki Mistrz machnął lekceważąco ręką. – Na wszelki wypadek proszę przez kilka kolejnych nocy wystawiać straże przy bramie, wątpię jednak, żeby to coś dało. Jestem przekonany, że nasi Przybysze sami dadzą o sobie znać, i to już niebawem. Z tym czarcim pomiotem tak to już jest. A co z Kultystami? Przesłuchaliście ich?
– Staruszka nie żyje. Nieźle ją pogruchotało – odparł Komendant. – Była położną, noworodki wykradała ubogim samotnym kobietom, przy których porodzie asystowała, uprzednio podrzynając im gardła. Przypisuje się jej co najmniej trzy takie zbrodnie. Byliśmy już na jej tropie, kiedy pańska córka nieoczekiwanie nas wyręczyła. Ten drugi to pospolity pijaczyna, żaden tam arcymistrz zbrodni. Pomagał starej zacierać ślady. Nic mu się nie stało, trochę się tylko potłukł, ale pewnie i tak już długo nie pożyje – choruje na marskość wątroby. Na przesłuchaniu w kółko powtarzał, że „wielki dwugłowy koń” obiecał mu nieśmiertelność w zamian za regularne ofiary z dzieci. Cóż, desperacja popycha niekiedy ludzi do strasznych czynów…
– Istotnie. – Steinmann uśmiechnął się kwaśno. – Pragnąc za wszelką cenę uchronić się przed konsekwencjami własnych kiepskich wyborów, gotowi są dokonywać jeszcze gorszych. Ale naszą rolą nie jest ich ratować, tylko powstrzymywać. Inaczej ten świat ulegnie zagładzie.
– Prawda, prawda – odrzekł skwapliwie Weber. – Nie będę panu dłużej zawracał głowy, Steinmann. Tych dwoje młodych Obrońców Ziemi musi przecież odpocząć, to była dla nich ciężka noc. Obiecuję, że niezwłocznie poinformujemy centralę Zakonu, gdy Przybysze się ujawnią.
– Mam nadzieję, że naprawdę niezwłocznie – mruknął Wielki Mistrz.
– Moi agenci zachowają najwyższą czujność. Może pan być pewien, że nie umknie im żadne podejrzane zdarzenie – obiecał Komendant, puszczając tę uwagę mimo uszu. – Chwała Ottonowi!
– Chwała Ottonowi – powtórzył jak echo Simon, wychodząc z gabinetu. W ślad za nim, niczym podwójny cień, podążyły bliźniaki.
IV
– Uterus i Umbilicord, powiadacie? – Pochylona nad otwartym tomem Kodeksu Ottona Lisa Steinmann, matka Katji i Kaia, przerzucała karty owego Lemegetonu Obrońców Ziemi w poszukiwaniu imion dwóch kreatur spotkanych przez dzieci w Ogrodach Cesarskich.
– Tak nam się przedstawili, a Przybysze przecież nie potrafią kłamać – odpowiedziała Katja.
– O, są! Wiedziałam, że skądś ich znam – wykrzyknęła Lisa, odnajdując właściwą pozycję na długiej liście dziwacznych imion i tytułów, którym towarzyszyły enigmatycznie brzmiące opisy. – „Umbilicord-Uterus, podwójniak z kasty służebnej. Klasa druga, zmiennokształtny, wysoka plastyczność, dowolnie łączy się i rozpada. Wykazuje dużą wrażliwość na ból i Ogień” – przeczytała na głos. – Cóż, wygląda na to, że wasi nowi przyjaciele nie stanowią wielkiego zagrożenia. Bardziej martwi mnie to, że nie działają sami. Jak nazywał się ich pan?
– Lindstrom – odparł Kai.
– Lindstrom… To będzie na „L”… – powiedziała na wpół do siebie pani Steinmann. – Popatrzmy. Lain… Larvena… Latravis… Limbos… – mruczała przesuwając palcem po zżółkniętej, wystrzępionej stronicy księgi. – Lummia… Luxtrawn… Nie, nie ma tutaj żadnego Lindstroma. Może nie „Lindstrom”, tylko „Rindstrom”? Na wszelki wypadek sprawdzę jeszcze pod „R”… Hmm… Nie. To z pewnością ktoś nowy, jedna wielka niewiadoma. Może nie należy się nim specjalnie przejmować, jak tamtą dwójką, a może… – na moment zawiesiła głos – …świat jest w śmiertelnym niebezpieczeństwie.
– Myślisz, że to jeden z Trójcy Nieznanych Imion? – spytała Katja.
Strażniczka Kodeksu westchnęła ciężko.
– Niedługo się dowiemy – powiedziała, otwierając Kodeks na stronie z ustępem o trojgu potężnych Przybyszach, których sam Otton XVI ujrzał w otwartym przypadkowo Przejściu, a których imion dotąd nie poznano.
„W rozdarciu nie większym od szpary – pisał czcigodny cesarz – ukazały mi się trzy postacie, siedzące jak gdyby przy stole narad. Była tam jasnowłosa, odziana w zwiewną suknię pani, która pomimo olśniewającej urody miała w sobie coś głęboko nieludzkiego. Patrzyła wprost na mnie, a jej oczy przeszywały moje ciało na wylot jak ostrze miecza, zadając mi niemal fizyczny ból. Zrozumiałem wtedy, że dla tych niesamowitych oczu nie istnieje czas, że widzą ona wszystko to, co było, co jest, i co dopiero się wydarzy. A zobaczyły tragiczny koniec naszego świata.
Drugim z zasiadających przy stole był olbrzym zakuty w zbroję, z przerzuconym przez ramię ogromnym młotem. Jeden cios tego młota, jak przewidziała Piękna Wszystkowidząca, rozłupie naszą Ziemię na dwoje, sprowadzając na nią zagładę. Unicestwienie ludzkości jest jedynym celem istnienia owego groźnego rycerza; na rozkaz swej pani stanie się on naszym katem, by wszystko potoczyło się według jej wizji przyszłości. Biada nam, śmiertelnikom, gdy jego straszliwa broń uniesie się, a my znajdziemy się w jej cieniu!
Trzeciego członka tego nikczemnego zgromadzenia nie widziałem wyraźnie. Sylwetka jego falowała niczym rozgrzane pustynne powietrze i to rozpływała się, to znów skupiała w najprzeróżniejsze groteskowe formy. W przeciwieństwie do zwyczajnych zmiennokształtnych zdawał się on w ogóle nie posiadać jednej stałej postaci, lecz był samą duszą, niematerialną esencją, która zamieszkać może w dowolnym ciele, skażając krew i umysł istoty, którą opęta. Do niego właśnie należeć będzie ważkie zadanie doprowadzenia do upadku naszego świata, gdy przeniknie do niego w cudzej skórze i posłużywszy się zdradą i podstępem, od zewnątrz otworzy Przejście dla Tego z Młotem, aby mógł on zadać swój druzgocący cios.
Troje jest Tych, Których Imion Nie Znamy, największych wrogów naszej Ziemi – złotowłosa wieszczka, jej agent i czempion. Nawet teraz, gdy piszę te słowa, oni siedzą i knują, równie cierpliwi, co bezlitośni, czekając tylko na odpowiedni moment, by wprowadzić w życie swój niecny plan – plan, który spełni się nieuchronnie, lecz kiedy, tego określić nie sposób. Co dzień modlę się do wszystkich bogów, byśmy my, nasze wnuki i prawnuki, i pokolenia, które przyjdą po nich, zdołali odwlekać zgubę w nieskończoność…”
Odświeżywszy sobie ów najmroczniejszy i najbardziej tajemniczy fragment księgi, Katja przełknęła z wysiłkiem ślinę.
– Uterus – rzekła głucho – powiedział, że Lindstrom jest zawsze z nimi. Że ich pilnuje, nadzoruje. Ale my nie spotkaliśmy tam żadnego innego Przybysza.
Matka popatrzyła na nią w milczeniu, po czym wzięła do ręki pióro i przy wzmiance o agencie Wszystkowidzącej dopisała na marginesie imię, którego nie znalazła w Kodeksie.
Gdy dzieci opuściły salę, panią Steinmann dobiegło zza pleców znajome rytmiczne skrzypienie i z cienia wynurzyła się przykuta do wózka inwalidzkiego dziewczyna – podobnie jak jej młodsze rodzeństwo, smagła i czarnowłosa. Podjechawszy do Lisy, wyciągnęła do niej rękę, mówiąc:
– Spójrz, mamo. Odkąd bliźniaki wróciły, zachowuje się tak w ich obecności.
Dłoń, którą podniosła, zdobił okazały złoty pierścień z zatopionym w szklanym oczku maleńkim listeczkiem. Listek był czarny i uschnięty, lecz po chwili zaczął się zmieniać, stając się znów zielonym i świeżym.
– Usycha… przy nich? – W oczach Strażniczki Kodeksu pojawił się wyraz przestrachu. – Ale przecież oboje twierdzą, że Katja zażyła antidotum. To powinno załatwić sprawę…
– Może tylko udawała? Może Katja… nie jest już Katją? – głosem zniżonym niemal do szeptu Greta Steinmann wypowiedziała myśl, która zrodziła się równocześnie w głowach obu kobiet, budząc w ich sercach grozę. – Sądzę, że to nie oni mieli wpaść w tę pułapkę, tylko ty i tata – podjęła po chwili. – Wy wiecie, jak otwierać Przejścia. Dlatego nie wolno dopuścić, by Katja dowiedziała się, gdzie ukryta jest Zakazana Księga. Pilnuj kluczy, mamo.
Lisa zacisnęła palce na dwóch niewielkich kluczykach, który nosiła zawsze uwieszone u pasa. Zamknęła Kodeks i przekręciła mniejszy z kluczy w zamku, mając nadzieję, że uchroni w ten sposób sekret Przejść przed niebezpiecznym Przybyszem, którego esencja mogła teraz krążyć we krwi jej własnej córki.
V
Pani Steinmann obudziła się na podłodze w skąpanej w różowo-pomarańczowym blasku zachodzącego słońca sypialni. Zmarszczyła brwi, usiłując przypomnieć sobie, co tutaj robi, i jaki właściwie jest dzień. Pamiętała, że zaraz po obiedzie poczuła przemożną senność, tak wielką, że najwyraźniej nie zdążyła nawet dostać się do łóżka. Nie było wątpliwości – ktoś musiał podać jej coś na sen. Jej ręka bezwiednie powędrowała do kluczy u pasa. Nie znalazła ich tam.
Walcząc z ociężałością przenikającą jej ciało, Strażniczka Kodeksu podciągnęła się do pozycji siedzącej, a potem wstała na równe nogi i chwiejąc się, wyszła na korytarz, zmierzając prosto do biblioteki. Tak jak się obawiała, spoczywający na pulpicie Kodeks był otwarty. Lód ścisnął jej serce, gdy spostrzegła, że wyrwano z niego strony zawierające wskazówki co do miejsca ukrycia Zakazanej Księgi.
– Simon! – zawołała, wybiegając z sali. – Simon! Gdzie jest Katja?
Odpowiedziała jej głucha cisza.
Wielki Mistrz Zakonu Obrońców Ziemi spał jak niemowlę w swoim ulubionym fotelu w salonie, gdzie zwykł przesiadywać w wolnych chwilach, paląc fajkę. Naprzeciwko niego, z głową wspartą na dłoni, drzemała w swoim wózku Greta.
– Simon, obudź się, szybko! Mamy kłopoty! – zawołała Lisa, potrząsając mężem.
– Mmm? – wymruczał sennie Steinmann, otwierając oczy. – Co się stało?
– Daliśmy się podejść! Katja musiała dodać do naszego jedzenia środek nasenny, a kiedy spaliśmy, ukradła mi klucze i właśnie szuka Zakazanej Księgi. Jeżeli zdoła właściwie odczytać wskazówki, to koniec!
Simon natychmiast poderwał się z fotela i rzucił w stronę schodów, a za nim Lisa. Gdy wpadli do pokoju bliźniaków, ich oczom ukazało się śpiące w swoim łóżku tylko jedno z nich. Ale nie był to Kai. To była Katja.
– Dawno tak twardo nie spałam – powiedziała, ziewając potężnie, kiedy ją zbudzili. – Co na śniadanie?
– Katju, posłuchaj mnie, posłuchaj uważnie! – Wielki Mistrz uklęknął przy siedzącej na skraju łóżka córce, ściskając ją mocno za ramiona. – Czy w nocy w Ogrodach tobie i twojemu bratu przydarzyło się coś, o czym mama i ja powinniśmy wiedzieć, a nie wiemy?
– Na przykład co? – Katja zatrzepotała w zdziwieniu rzęsami.
– Czy Kai… – Simon przerwał i przełknął z wysiłkiem ślinę – …miał kontakt z twoją krwią?
Oczy Katji zrobiły się okrągłe jak spodki.
– M-miał… – wymamrotała. – Po tym, jak ugryzł mnie Uterus, a jego zraniła nożem starucha, podaliśmy sobie skaleczone ręce. Ale… Ach! On też powinien był zażyć antidotum na skażenie!
– Tak – odparł Simon. – Powinien był. Teraz musimy go powstrzymać, zanim znajdzie Zakazaną Księgę i otworzy Przejście dla Tego z Młotem.
VI
Zmierzchało i zaczynały już zapalać się latarnie, gdy czarny mobil Steinmannów mknął niczym drapieżny ptak przez ulice Habichtsburga. Prowadził Simon, obok niego siedziała Lisa, a na tylnym siedzeniu Greta i zagryzająca nerwowo dolną wargę Katja, której rodzice na jej usilną prośbę pozwolili zabrać się ze sobą.
– Owszem, Lindstrom przejął jego ciało, ale gdzieś tam, w środku, musi być przecież Kai. Błagam, dajcie mi chociaż spróbować do niego dotrzeć! – przekonywała, a Simon i Lisa zgodnie przyznali, że łącząca bliźniaki więź może pomóc uratować chłopca.
– Czekaj, chyba nie chcesz… – Strażniczka Kodeksu odezwała się nagle do męża, widząc, że jadą w kierunku Pałacu Cesarskiego.
– Chcę – odpowiedział krótko Wielki Mistrz.
– A jeżeli postanowił nas śledzić? Podążając za nami, dotrze do celu jak po sznurku. Czy nie lepiej byłoby zaczaić się na niego w starej katedrze albo…
– Spaliśmy ładnych parę godzin, Liso. Miał dość czasu, by odczytać wskazówki. Nie możemy ryzykować.
– Może nie zdołał ich rozszyfrować? Kai nigdy nie był dobry w łamigłówki.
– On nie, ale nie wiemy, co potrafi Lindstrom.
– Więc Zakazana Księga jest ukryta w Pałacu? – zdziwiła się Katja.
– Tak. W podziemiach, za ścianą z mozaiką przedstawiającą Ottona XVI. W jego ustach znajduje się zamek, który należy otworzyć kluczem – wyjaśniła Greta.
– Nie rozumiem, dlaczego po prostu nie spalono tej przeklętej książki – mruknęła młodsza z sióstr, krzyżując ręce na piersi.
– Wciąż nie udało się jej odcyfrować w całości. Może zawierać bezcenną wiedzę o Przybyszach i Zewnętrznych Światach…
– …która na nic nam się nie przyda, jeśli nasz świat się skończy! – odburknęła Katja.
Wtem z ruin Pałacu wystrzelił w niebo snop jasnego krwawoczerwonego światła, rozszerzający się ku górze na kształt lejka. Jakby natrafiwszy na niewidzialny sufit, blask zaczął w pewnej chwili rozpełzać się w poziomie, stopniowo rysując wysoko pośród chmur coraz większe koło.
– Co… Co to jest? – wyszeptała Katja.
– Przejście. Spóźniliśmy się – odparł Steinmann.
VII
Gdy Simon, Lisa i ich młodsza córka wbiegli na wewnętrzny dziedziniec Pałacu Cesarskiego, skąd buchało w nocne niebo szkarłatne światło, ujrzeli, że wznosi się ono ze środka wykreślonego kredą na bruku skomplikowanego wzoru geometrycznego. Na ziemi na klęczkach, z zadartą głową, siedział Kai-Lindstrom, przyglądając się rosnącemu portalowi do Zewnętrznych Światów z wyrazem błogiego zadowolenia na twarzy. Na widok trójki Obrońców Ziemi niespiesznie podniósł się i wydał krótki, rozkazujący okrzyk.
W odpowiedzi rozległ się potężny huk i z przebitej w ścianie pobliskiej baszty dziury wystrzeliły oślizgłe czarne macki, młócąc wściekle w chmurze pyłu. Jedna z nich owinęła się niczym boa wokół Katji, ściskając i dusząc.
– Uterus pamięta – zagrzmiał echem na dziedzińcu niski, dudniący głos. – Teraz Uterus urwie ci nóżki…
Szepcząc, pani Steinmann wykonała błyskawiczny gest, jakby przecinała coś dłonią. Przybysz zawył z bólu i odrąbana niewidzialnym ostrzem, brocząca krwią macka upadła na ziemię, uwalniając dziewczynkę ze swych wężowych splotów.
– Tato, uważaj! – pisnęła Katja, gdy zza pleców Wielkiego Mistrza wyłonił się niespodziewanie wysoki humanoid o szczudłowatych kończynach.
Nie odwracając się, Simon pstryknął palcami, zmieniając nową postać Umbilicorda w płonącą błękitnym ogniem pochodnię. Stwór padł na ziemię, wrzeszcząc i tarzając się po przerośniętym trawą bruku, a wreszcie w przypływie desperacji pobiegł na czworaka ku Uterusowi, by znów zespolić się z nim w jedno. Tkanki mackowatego Przybysza otuliły szczelnie kompana, gasząc płomienie, lecz na niewiele się to zdało – ogniste bicze wytrysnęły równocześnie z sześciu dłoni, podpalając potworny czarny amalgamat splątanych macek i owadzich odnóży. Steinmannowie w ostatnim momencie zeszli z drogi oszalałemu z bólu podwójniakowi, gdy w rozpaczliwej ucieczce rzucił się ku głównej bramie.
– Zostawcie ich! – Simon wykonał krótki, wzgardliwy ruch ręką. – Teraz trzeba się zająć Lindstromem!
Ale Kai gdzieś zniknął. Rozglądając się za nim nerwowo, Katja wodziła wzrokiem po ustawionych wzdłuż murów posępnych statuach cesarzy, które w wypełniającym dziedziniec krwawym blasku zdawały się poruszać i także śledzić ją spojrzeniem kamiennych oczu.
– Kai! Kai, gdzie jesteś? – chciała wołać co sił w płucach, lecz jej głos wyszedł z ust słaby i drżący. – Proszę, odezwij się!
Pod wpływem nagłego impulsu popatrzyła w górę i omal nie krzyknęła z przerażenia. W powiększającym się stale Przejściu majaczyła gigantyczna głowa, osłonięta hełmem przypominającym te noszone przez średniowiecznych rycerzy. Po chwili w polu widzenia pojawiła się także olbrzymia dłoń w pancernej rękawicy. Kolos zanurzył ciekawie jeden palec w przezroczystej, szkarłatnej tafli portalu, przebijając ją bez wysiłku jak lustro wody. Koniec świata jeszcze nigdy nie był tak blisko.
– Tato, trzeba szybko zamknąć Przejście! – zawołała dziewczynka.
– Mówiłem już: mam plan! Nie zbliżajcie się do światła i pomóżcie mi znaleźć Kaia! – odparł Simon.
– Próżno się trudzisz… ojcze – rozległy się gdzieś w pobliżu słowa wypowiedziane dziwnie spokojnym, wyzutym z emocji tonem. – Pani Chronaxa widziała zagładę waszej Ziemi i zagłada nadejdzie nieubłaganie. Nieubłaganie, nieubłaganie, nieubłaganie…
– Kai! – Katja zacisnęła powieki, z trudem opanowując łzy. – Wiem, że nie byłam najlepszą siostrą. Ja… przepraszam za wszystko. Za to, że tak często byłam wobec ciebie gburowata, że rządziłam tobą i narzucałam ci swoje zdanie, że nazywałam cię głupim, i że gdy byliśmy mali, omal nie ucięłam ci palca nożyczkami. A przede wszystkim za to, że to przeze mnie Lindstrom opanował twoje ciało. Gdybym wtedy nie podała ci skaleczonej ręki, to wszystko by się nie wydarzyło. Ale teraz musisz go pokonać, Kai. Wierzę w ciebie. Wiem, że potrafisz.
Nie otrzymała żadnej odpowiedzi.
– Kocham cię, Kai. Kocham cię najbardziej na świecie! Jesteśmy jak… jak… jak dwie połówki jabłka. Pamiętasz, jak to jest, kiedy po przecięciu jabłko żółknie i się marszczy, i nie jest już takie smaczne? To się właśnie ze mną stanie bez ciebie. Zżółknę i pomarszczę się jak ta stara akuszerka-Kultystka… – Pomimo strachu i rozpaczy dziewczynka zachichotała. – Błagam, zwalcz go, chodź do nas…
I stał się cud – zza jednego z posągów chwiejnym krokiem wyszedł Kai, osłaniając oczy przed intensywnym światłem.
– Katja? – bąknął zdziwiony. – Mama, tata? To wy? Co się dzieje, co my tu wszyscy robimy?
Pan Steinmann pierwszy przypadł do niego, chwytając go w objęcia.
– Zaufaj mi, synku. Zaufaj mi – poprosił, po czym wyjął z kieszeni kawałek sznurka i pospiesznie skrępował nim w przegubach ręce Kaia. Następnie wydobył zza pasa nóż i zanim chłopak zdążył zaprotestować, zranił go w ramię. – To dla twojego dobra – powiedział, gdy Kai krzyknął z bólu.
Wtem zaryczały silniki i na dziedziniec Pałacu wpadł w rozpędzie mobil Steinmannów. Pomału zwalniając obroty, maszyna skierowała się prosto na Simona i Kaia. Uderzenie rzuciło obydwu na ziemię, a zaraz potem obok nich wylądowała Greta.
– Nie, tato. Nie… pozwolę ci… Ja… to zrobię… – wysapała, doczołgawszy się do oszołomionego Kaia.
Wielki Mistrz jęknął i podniósł się na łokciu, lecz Greta zdążyła tymczasem przywrzeć ustami do świeżej rany młodszego brata i zapamiętale ssała jego krew. Oderwawszy się wreszcie od jego ramienia, wytarła rękawem sukienki usta i popełzła w kierunku słupa czerwonego światła.
– Nie! – wrzasnął Steinmann, ale było już za późno. Ze spuszczoną głową i długimi włosami falującymi łagodnie wokół jej ślicznej twarzy, dziewczyna wyglądała niczym anioł z obrazka, gdy unosiła się w szkarłatnym blasku w niebo, ku rosnącym wrotom na Zewnątrz – do obcego, nielitościwego świata, z którego miała nigdy nie powrócić. Widać w nich było już nie tylko głowę, ale całą górną część ciała straszliwego giganta, czempiona Chronaxy.
– Przygotuj się, Taydellissenie! – przemówił z wysoka donośny, dźwięczny kobiecy głos, lecz w chwili, gdy portal wchłonął bezwładną Gretę, całym Pałacem zatrząsł łoskot ogłuszającej eksplozji, świetlisty krąg skurczył się gwałtownie i na dziedzińcu zapadła ciemność. Ofiara podziałała. Przejście zostało zamknięte.
Simon ukrył twarz w dłoniach.
– Dobrzy bogowie, dlaczego to zrobiła? To powinienem być ja… To powinienem być ja…
Trudno powiedzieć, ile czasu – może godzinę, może dwie – wstrząśnięta, milcząca czwórka Obrońców Ziemi trwała wtulona w siebie w mroku nocy, nim jedno po drugim wstali i zasiedli w mobilu. Kiedy Katja przesuwała się, by zrobić miejsce dla Kaia, wyczuła pod palcami jakiś niewielki przedmiot. Podniesiony rozjarzył się delikatną zieloną poświatą.
„A więc teraz słuchasz się mnie, co?” – pomyślała, wsuwając na palec Pierścień Ottona.
*
Greta Steinmann wylądowała na brzuchu na miałkim, przypominającym popiół piasku. Wciągnąwszy do płuc powietrze, zakasłała się, cuchnęło bowiem zgnilizną i siarką. Powoli, niezdarnie, podciągnęła się na rękach i popatrzyła przed siebie. Na niebie barwy purpury, pośród ołowianych chmur, świeciły dwa zimne słońca, ale nie one przykuły jej uwagę. To, co ujrzała w oddali, rozlane na wzgórzach i zawieszonym w przestworzach archipelagu skalistych wysepek, nie mogło być niczym innym, jak Martwym Miastem.
Nagle, pod wpływem ostrego, kłującego bólu, zacisnęła mocno powieki. Kiedy je otworzyła, widziała jedynie ciemność, a jej policzki znaczyły dwie strugi krwawych łez. Dysząc ciężko, zdjęła apaszkę i przewiązała nią oślepłe oczy. Wiedziona nieodpartym instynktem, na zmianę siąkając nosem i chichocząc jak obłąkana, poczołgała się w stronę Miasta.
– Zawiodłem, pani Chronaxo, zawiodłem… Ale niebawem posiądę inne ciało, wrócę tam i dopełnię swojej misji – zawołała nieswoim głosem. – Wszystko, co przewidziałaś, spełni się nieubłaganie. Nieubłaganie, nieubłaganie, nieubłaganie…
VIII
BOHATERSKIE DZIECI RATUJĄ SIEROCINIEC
(z pierwszej strony „Codziennika Habichtsburskiego”)
Sensacyjne i dramatyczne wydarzenia rozegrały się wczoraj wieczorem w centrum stolicy, po raz kolejny zadając kłam wypływającym od czasu do czasu plotkom, jakoby Przybysze byli jedynie wymysłem, a Zakon Obrońców Ziemi w niecny sposób wyłudzał publiczne pieniądze. Dwoje bliźniąt, najmłodszych dzieci Simona Steinmanna, dzierżącego obecnie tytuł Wielkiego Mistrza owego czcigodnego i starożytnego bractwa, starło się w boju z Umbilicordem-Uterusem, ohydną, zmiennokształtną bestią z innego świata, która pod osłoną ciemności zaatakowała prowadzony przez Siostry Różytki sierociniec z zamiarem pożarcia jego wychowanków. Katja i Kai, bo tak właśnie mają na imię nasi młodzi bohaterowie, błyskawicznie zjawili się na miejscu i po krótkiej, lecz zażartej bitwie, która przeniosła się na ulice miasta, pozbyli się potwora. Obyło się bez ofiar w ludziach, jak również większych zniszczeń materialnych – nieznacznemu uszkodzeniu uległa tylko zabytkowa fontanna na Ottoplatz, a stare drewniane molo na rzece zawaliło się, kiedy jedna z części podzielonego na dwie osobne istoty Przybysza wtoczyła się na nie, próbując uciec pod rybopodobną postacią pływającą. (…)
Zakon Obrońców Ziemi założony został przeszło sześć stuleci temu przez ostatniego z cesarzy, Ottona XVI z dynastii Habichtsburgów. To właśnie za jego panowania odkryto przypadkiem tajemniczą księgę, nazwaną później Księgą Zakazaną, zawierającą wiedzę o istniejących poza naszą rzeczywistością Zewnętrznych Światach, wraz z instrukcją, jak otworzyć do nich bramę. Księga dostała się w ręce grupy ludzi najmniej do tego powołanych, a ci, nie bacząc na konsekwencje, ściągnęli na Ziemię pierwszego Przybysza. Stwór obiecał im nieśmiertelność, jeżeli będą w zamian dostarczali mu dzieci na pożarcie. Owym pierwszym Kultystom przeciwstawił się sam Otton, który korzystając z wykradzionej im Księgi, pokonał ich i odesłał Przybysza tam, skąd go sprowadzono (nie był niestety w stanie zabić go, gdyż Przybyszów można prawdziwie zgładzić wyłącznie w ich własnym świecie).
Choć cesarz mógł posłużyć się tajemnymi sztukami, jakich nauczył się z Zakazanej Księgi, dla umocnienia swej władzy, ku zdziwieniu poddanych zrzekł się jej całkowicie. Ster rządów w Imperium objął kanclerz Erik Rotkopf, który przekształcił je w Republikę, zaś Otton poświęcił się bez reszty walce z Przybyszami. Działania Kultystów spowodowały bowiem, że bariera pomiędzy naszym światem a Światami Zewnętrznymi uległa osłabieniu i zaczęły tworzyć się w niej wyrwy, przez które coraz to nowe groźne istoty z owej plugawej rasy ludojadów przedostają się po dziś dzień do naszej rzeczywistości. Wszystko, czego się nauczył, Otton przekazał swoim dzieciom i uczniom, a ci stali się pierwszymi Obrońcami Ziemi.
Mimo że mają zaledwie trzynaście lat, Katja i Kai ponad wszelką wątpliwość udowodnili, że nasze państwo, jak i cała Ziemia, mogą pod ich ochroną czuć się bezpiecznie. Zaprawdę, mamy ogromne szczęście, że tych dwoje dzielnych dzieci, potomków Ottona XVI, trzyma się ścieżki wyznaczonej im przez ich znamienitego przodka!
Witaj.
Ze spraw technicznych mam wątpliwości co do następujących fragmentów (zawsze – tylko do przemyślenia):
„Pierwsze zadanie i od razu trafił nam się podwójniak – pomyślała Katja, czując, jak jej serce zaczyna przyspieszać. – Na szczęście nas też jest dwoje!” – brak kropki na końcu zdania?
– Umbilicord – powiedziała szybko druga z istot… (…) nie rozluźniając jednak uścisku na oślizłym ciele Umblicorda. – rzeczowy – inne imię potworka?
Ale naszą rolą nie jest ich ratować, tylko powstrzymywać. Inaczej nasz świat ulegnie zagładzie. – powtórzenie?
Patrzyła wprost na mnie, a jej oczy przeszywały mnie na wylot jak ostrze miecza, zadając mi niemal fizyczny ból. – i tu?
…świat jest w śmiertelnym niebezpieczeństwie. – spacja po wielokropku?
…miał kontakt z twoją krwią? – i tu?; podobnie jeszcze w kilku innych miejscach
(…) której rodzice na jej usilną prośbę pozwolili zabrać się ze sobą. – nieco zgrzyta mi styl tego fragmentu zdania (?)
Świetna historia, wielopoziomowa fabuła, wszystko ciekawie prowadzone, wciąga szybko czytelnika. :)
Horror bardzo mi się spodobał, jest nieprzewidywalny i zaskakujący. :)
Podwójny klik, pozdrawiam serdecznie, powodzenia przy – mam nadzieję – nominacjach i głosowaniach – piórkowych. :)
Pecunia non olet
Dzięki za komentarz, bruce! Twoje bystre oko wyłapało parę potknięć, na które nie zwróciłem uwagi, i które natychmiast poprawiam. Przyznam, że musiałem się dobrze przyjrzeć, aby dostrzec, o co chodzi z pomyłką w imieniu Umbilicorda. ;-) Nie zgadzam się natomiast z uwagami interpunkcyjnymi – wydaje mi się, że wszystko jest okej, ale mogę się mylić.
(…) której rodzice na jej usilną prośbę pozwolili zabrać się ze sobą. – nieco zgrzyta mi styl tego fragmentu zdania (?)
Jesteś już drugą osobą, która zwraca mi na to uwagę. Może jakieś propozycje, jak to przerobić?
Podwójny klik, pozdrawiam serdecznie, powodzenia przy – mam nadzieję – nominacjach i głosowaniach – piórkowych. :)
Aż tak się podobało? Łał. Muszę częściej objadać się przed snem, żeby przyśniło mi się więcej takich ciekawych koszmarów.
"Moim ulubionym piłkarzem jest Cristiano Ronaldo. On walczył w III wojnie światowej i zginął, a teraz gra w reprezentacji Polski". Antek, 6 l.
Witaj. :)
A ja, przyznam szczerze, próbując po wielomiesięcznych przerwach przypomnieć sobie, czy znam inne Twoje teksty, natknęłam się na zapis w profilu i nieco przeraziłam, czy aby mój komentarz nie jest z tych “nieodpowiadanych”. :) Bo ja “bardzo merytorycznych” komentarzy nie piszę… :)
Co do wspomnianego zdania oraz interpunkcji, mogę się także mylić, najlepiej przy wątpliwościach zapytać Autorytety, np. w stosownym wątku w HP. :)
Podobało mi się bardzo, zaskakiwałeś co scena, fabuła byłą absolutnie nieprzewidywalna; sama miewam każdej nocy wiele snów, z których często czerpię skromnie natchnienie, zatem tym większy szacun. :)
Pozdrawiam serdecznie i także dziękuję, powodzenia, trzymam kciuki za Piórko! :)
Pecunia non olet
Wpadam pobetowo. Opowieść faktycznie przypomina senne koszmary, duszne, mroczne, dręczące. To znaczy czytelnika nie dręczy, ale miałam poczucie uwikłania.
Nie zdradzając fabuły powiem, że sytuacja jest trudna i w sumie, im dalej tym bardziej to widać.
Mnie opowieść zaskoczyła, bo znałam Cię z bajkowych, plastycznych i ciepłych opowieści, a tu dalej jest plastycznie (niekiedy ohydnie plastycznie), ale jest też wszechobecny niepokój.
Podsumowując, to nie jest klasyczny horror, ale za razem jest to opowiadanie burzące spokój i niepokojące.
"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke
Ogólnie miałeś trochę okazji, by poprowadzić to bardziej zaskakująco. Zapowiadałeś parę zwrotów akcji, a ja zauważyłem najwyżej jeden, w dodatku nie wykorzystany do końca. Przykład – zarażenie bliźniaków można było rozegrać inaczej, ja myślałem, że pójdziesz w coś takiego – rodzice są zmuszeni do zabicia zarażonego dziecka, potem okazuje się, że zarażone zostało drugie. No okazało się, że nie, więc pomyślałem, że może to wszystko to podstęp i zarażona jest ona, ale pozbyła się brata, aby wydawało się, że to był on, dzięki czemu będzie mogła razem z rodzicami dotrzeć tam, gdzie demon miał dotrzeć i zaatakować z zaskoczenia. No ale okazuje się, że też nie, i ostatecznie wszystko jest dokładnie tak, jak zostało wyjaśnione wcześniej. Trochę mnie to zawiodło, ale może po prostu jestem skrzywiony i oczekuję, że wszystko zawsze potoczy się najgorszym możliwym torem… ale to w końcu ma być horror, czy wesoła przygoda Katji i Kaja? Brak wystarczającej ilości zaskoczenia uwypukla też inne problemy, na które inaczej pewnie nie zwróciłbym uwagi, np zasady rządzące magią są niejasne. Nie widać żadnych wyraźnych ograniczeń, czemu jakieś machanie rękami i pstrykanie palcami załatwia wszystko. Oraz nie wiem czemu Greta skoczyła do portalu, nie wiem czemu go to zamknęło. Na plus na pewno stworzenie ciekawego obrazu demonów z zaświatów, enigmatyczne przedstawienie trzech najważniejszych. Demon, który uderzeniem młota ma rozbić ziemię na dwie części brzmi fajnie, bardzo… mitologicznie. Ale chyba dobrze byłoby wytłumaczyć ich motywację.
Hejo,
zastanawiam się, dlaczego Katia i Kaj walczą z demonami. Są dziećmi, mógłby to robić ojciec, żeby ich chronić.
Zastanawiały mnie też ich umiejętności. Używają dłoni, żeby przywoływać ogień, czy falę uderzeniową (skojarzyło mi się to z Yu yu Hakusho), ale nie zostało to ani trochę wyjaśnione. Czy to źle? Pół na pół. Byłem ciekawy, jak to działa, ale uznaję, że ta historia nadal jest pełna bez tego.
Staruszka kultystka i jej niemożność opisania stwora to takie fajne mrugnięcie okiem do fanów Lovecrafta.
Poza tym jest klimatycznie, mrocznie. Fragment z rozcinaniem potwora mocny.
Dobre opowiadaniem. Klikam piórkowo, niech loża sobie poczyta.
Pozdrawiam!
Kto wie? >;
freki – dzięki za przeczytanie i komentarz. Z niektórymi uwagami nawet się zgadzam. Mogę powiedzieć tyle, że fabularne niedostatki wynikają w znacznej mierze z tego, że dość ściśle trzymałem się treści swoich snów. Fajnie, że podobał ci się Taydellissen – mój sen o nim i Chronaxie (Lindstrom, Uterus i Umbilicord pochodzą z innego koszmaru) należał do bardzo męczących.
skryty – ojciec też walczy z Przybyszami, dzieciaki po prostu wdrażają się do zawodu. Co do “magii”, to sam do końca nie miałem pomysłu na wyjaśnienie, jak ona działa. W moim śnie Katja i Kai po prostu się nią posługiwali i tyle. Rozcinanie Umbilicorda-Uterusa to chyba mój ulubiony fragment, myślę, że mi się udał, choć trudno było wystarczająco plastycznie opisać tę obrzydliwość, która mi się przyśniła.
"Moim ulubionym piłkarzem jest Cristiano Ronaldo. On walczył w III wojnie światowej i zginął, a teraz gra w reprezentacji Polski". Antek, 6 l.
James Cameron miał kiedyś senny koszmar, w którym przez morze płomieni gonił go robot. Zainspirowany, napisał scenariusz w oparciu o ten sen. I tak powstał “Terminator”.
Tutaj jest też ciekawie i solidnie. Nie powiem, nie wszystko mnie chwyciło – co bardziej obrzydliwe fragmenty może mnie nie zniesmaczyły, ale też nie podkręciły poczucia zagrożenia, jak pewnie zamierzały. Tekst ma jednak solidne tempo, więc się nie nudziłem.
Bohaterowie – no tu byłem na nich obojętny. Nie wiem dlaczego, ale nic mnie nie chwyciło, mocno się nimi nie przejąłem.
Budowanie klimatu grozy na plus.
Technicznie są nadal fragmenty, przy których mi coś chrzęści podczas czytania.
Tak więc koncert fajerwerków niezły.
Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?
Ciekawy, klimatyczny tekst, napisany z wyczuciem tempa i klimatem. Gdybym miał się czepiać, to niektóre dialogi brzmią odrobinę nienaturalnie. Druga sprawa to nieco nadmierne opanowanie i niemal hiperkompetencja dzieci.
Opisy trucheł i bestii zostają w pamięci. Świat ma swoją mitologię, przedstawioną dośc nienachalnie.
facebook.com/tadzisiejszamlodziez
Hej,
fajne opowiadanie z ciekawym pomysłem na świata i bohaterów. Dużo się dzieje i przyznam, że nie nudziłem się przy lekturze. Do tego całkiem ciekawy opisy Przybyszów oraz walki z tymi kreaturami. Piórkowo jednak czegoś tu brakuje, w mojej ocenie. Mamy fantasy ale w Niemczech, jakoś nie znalazłem żadnego powodu, no może za wyjątkiem tego by Zakon Obrońców Ziemi był imienia Ottona ;), by właśnie w tym kraju działa się akcja. Sam ZOZ jak i Przybysze są ciekawi na tyle, że liczyłem na to, że napiszesz o nich coś więcej, a okazują się, wybacz, typowi – Przybysze pragną zagłady świata, a ZOZ za pomocą prastarej, tajemnej, ba zakazanej księgi, chronią Niemców przed zagładą. No i magia, która nie wiadomo jak działa ale działa na tyle dobrze, że wyciąga bohaterów z opresji, to sprawia, że opowiadanie, niestety jest dość przewidywalne. Natomiast zaskoczył mnie motyw z zarażonym bliźniakiem, przez chwilę myślałem, że pojawi się coś w stylu “Coś-a”, gdzie rodzice będą musieli rozwikłać, które z dzieci jest zarażone. No, niestety szybko wyjaśniasz ten wątek i dalej już jedziemy z ratowaniem świata.
Piórkowo będę na NIE, ale opowiadanie ma potencjał i chętnie wrócę do przygód rodziny Steinmannów, jeśli takie powstaną :)
Pozdrawiam :)
"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."
Cześć!
Wślizguję się z wizytą wobec nominacji do Piórka. Na początku lektury nawet mnie zaintrygowałeś, wzbudziłeś apetyt na dobry, mroczny retelling Królowej śniegu. Niestety, nie mogę powiedzieć, żebyś go potem zaspokoił.
Weźmy na warsztat tę scenę z rozcinaniem truchła, zainspirowaną, jak mówisz, koszmarem. Dzieciaki wyciągają z niego “przywodzący na myśl macicę wór”. Otóż jestem, jak na amatora, zupełnie dobrze zorientowany w anatomii i fizjologii, ale w sekcji oczywiście nigdy nie brałem udziału, trudno zatem, żeby widok jakiegoś wora mógł przywieść mi na myśl macicę. Ten opis, zgodny zapewne z logiką snu, jest pusty dla czytelnika. Może już prędzej “pełniący najwyraźniej funkcję macicy” (bo wyciągają go z podbrzusza potwora i coś się rusza w środku).
I z tej niby-macicy wyłazi mały potwór o imieniu… Macica. Po angielsku. W świecie mniej więcej niemieckojęzycznym. I drugi o imieniu Pęwina. Taka sytuacja. To nie jest ani straszne, ani śmieszne, ani nawet groteskowe; dla mnie to w ogóle żadne nie jest, tylko postrzegam to jako rażącą niezborność w konstrukcji świata.
Czytałem dalej – wydaje się, że pierwotny ton horroru nieco ustępuje miejsca młodzieżowej przygodówce fantasy. Prezentujesz szczęśliwą, kochającą się rodzinkę, w której rodzice stoją na czele mistycznego zakonu chroniącego świat przed demonami i przyuczają dzieci do zawodu, wysyłając je na misje grożące śmiercią, kalectwem lub porwaniem do innego wymiaru. Zabrakło mi jakiegoś trzeźwego spojrzenia z boku: mogłoby pokazać, że tatuś z mamusią nadużywają swojej pozycji i obciążają nadmiernymi ambicjami potomstwo, które jest głęboko straumatyzowane, nie rozwija się prawidłowo i nie ma szans samodzielnie zadecydować o swojej przyszłości.
Nie chcę już nadmiernie gromić tekstu, ale dla uczciwości powinienem zaznaczyć, że rozwiązanie wątku Grety wywarło na mnie jak najfatalniejsze wrażenie. Zamknięcie portalu przez taką ofiarę to możliwość ex machina, niesygnalizowana wcześniej w fabule, a poświęcenie właśnie postaci niepełnosprawnej może być obciążone bardzo niefortunnymi implikacjami, jak gdyby jej życie było mniej warte lub czytelnik miał jej mniej żałować. Oczywiście przy pewnej staranności dałoby się to naprawić i podbudować, wiążąc z poprzednim wątkiem: że to ona sama uważała swoje życie za mniej warte, bo kochana rodzinka dawała jej do zrozumienia, iż sprawiła im zawód i jest nieprzydatna, nie mogąc w pełni uczestniczyć w planach zwalczania potworów…
Podsumowując – trudno mi komuś radzić, jak ma pisać, gdy sam przecież nie jestem wybitnym twórcą, ale może na przyszłość warto czynić ze snów tylko inspirację opowiadań, a nie ich główne tworzywo?
Językowo wydaje się nieźle, tu i ówdzie wychwytywałem drobne potknięcia, na przykład nadmiar zaimków:
Patrzyła wprost na mnie, a jej oczy przeszywały
mojeciało na wylot jak ostrze miecza, zadającminiemal fizyczny ból.
Katja, której rodzice na jej usilną prośbę pozwolili zabrać się ze sobą.
Zabrać się z nimi? A może po prostu: dołączyć do wyprawy?
W mojej ocenie, NIE. Trzy małe wróżki podobały mi się znacznie bardziej.
Pozdrawiam ślimaczo!
Ave, Bolly!
W ogólnym rozrachunku opowiadanie mi się podobało. Stworzyłeś klimat ocierający się trochę o Van Helsinga, trochę Bloodborne, a gdzieś po środku biegają Jaś i Małgosia Kai i Katja i potwory z kosmosu. Szczególnie dobrze wypadła pierwsza część, tzn. do momentu, w którym dzieciaki spotykają stróża. Tutaj jest tajemnica, jest napięcie i ogólnie dobrze się to czytało.
Kolejne sceny, w których dowiadujemy się troszkę więcej o Zakonie Obrońców Ziemi są już tego napięcia pozbawione. Wątek “zakażenia” krwi miał potencjał, ale poprowadziłeś go w sposób nieco zbyt oczywisty. W konsekwencji czytałem kolejne znaki, ale napięcie uleciało zupełnie i trochę mnie przestało interesować, jak to się wszystko rozwinie.
Finałowa (bo ostatni rozdział to w sumie podsumowanie) scena wypadła nieco kiczowato w marvelowskim stylu. O pewnej “epickości” wydarzeń informowały mnie dialogi, nie sam przebieg akcji. W momencie, gdy już wessało Gretę i ruszyła w kierunku Martwego Miasta poczułem rozczarowanie.
Natomiast mój największy zarzut do tekstu to nadmiarowość postaci, nazw własnych i nawiązań do zupełnie mi nieznanej mitologii świata, który stworzyłeś. W efekcie byłem bardziej przytłoczony światem przedstawionym, niż realnie zainteresowany.
Niemniej, dostrzegam tutaj ogromny potencjał na kolejne teksty, które pozwolą lepiej zanurzyć się w wykreowanym przez Ciebie świecie.
Jak już się zapewne domyśliłeś, niestety piórkowo będę na NIE. Tekst jest zdecydowanie biblioteczny (dobijam), ale w mojej ocenie do piórka mu jeszcze brakuje.
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"