- Opowiadanie: aeoth - Kiełbasa Metafizyczna

Kiełbasa Metafizyczna

To pierw­sze co na­pi­sa­łem od bar­dzo, bar­dzo dawna. Po­wsta­ło na ży­wioł.

Za­in­spi­ro­wa­ło mnie wspo­mnie­nie z któ­rejś po­wie­ści Stru­gac­kich. Zwia­dow­ca badający obcą pla­ne­tę, utrzymując te­le­pa­tycz­ny kontakt ze swoim psem pra­wie traci życie, wcho­dząc w drogę stadu ty­się­cy miej­sco­wych psów – oca­lił go jego to­wa­rzysz, wy­czu­wa­jąc je z da­le­ka. To zo­sta­ło ze mną z ja­kie­goś po­wo­du.

 

Chcia­łem też uho­no­ro­wać mo­je­go psa, który w tym roku ma już 20 lat.

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Kiełbasa Metafizyczna

 

Dira szedł ja­snym ko­ry­ta­rzem. Mer­dał ogo­nem, bo wie­dział, dokąd idą. On i jego pan. Cze­ka­ła ich za­ba­wa w czoł­ga­nie, póź­niej w gry­zie­nie celu, a na ko­niec w szu­ka­nie smacz­ków. Smacz­ki lubił naj­bar­dziej. Naj­mniej za to – wra­cać do kojca. Czuł się wtedy sa­mot­ny, cho­ciaż do­cho­dził go za­pach in­nych. Cza­sem jakiś dźwięk, skom­le­nie albo szcze­ka­nie.

Nie ro­zu­miał uczuć, jakie te rze­czy w nim wy­wo­ły­wa­ły. Jed­no­cze­śnie wy­da­wa­ły mu się zna­jo­me do szpi­ku kości i wpra­wia­ły w zdu­mie­nie – prze­cież lu­dzie nie mieli ta­kie­go głosu. Wszech­obec­na woń sier­ści i fe­ro­mo­nów też nie była ludz­ka. Był tu ktoś jesz­cze, kogo Dira nigdy nie wi­dział. Lu­dzie z la­bo­ra­to­rium po­ka­zy­wa­li mu wszyst­ko i wszyst­kie­go uczy­li, nawet trud­nych słów. Dziw­nych rze­czy, niezrozumiałych i po­wo­dujących ból głowy. Ale to jedno mu­sia­ło być jakąś ta­jem­ni­cą.

Może kie­dyś prze­sta­nie być mały i wszyst­ko się zmie­ni. Stanie się dorosły jak jego pan. Będą wszę­dzie bie­gać razem i nie wróci już nigdy do kojca. Lu­dzie prze­cież trak­tu­ją się do­brze, praw­da? Nie zmu­sza­ją się do dziw­nych rze­czy w la­bo­ra­to­rium. Każdy czło­wiek jest wolny. Czło­wiek. Jak on, Dira. Dobry czło­wiek, dobry. Tak mówił jego pan, a on za­wsze miał rację.

Ko­ry­tarz się roz­mył. Ośle­pia­ją­ca ja­sność prze­ro­dzi­ła się w ciem­ną ot­chłań, znajomy dotyk w uczucie spadania.

 

 

Dira był spa­ra­li­żo­wa­ny stra­chem. Nikt go nie przy­go­to­wał na to, co się stało. Dźwię­ki, któ­rych nie ro­zu­miał, do­bie­ga­ły go stłu­mio­ne.

– Co my z nim mamy zro­bić, kiedy on tylko sie­dzi spię­ty? Nic nie gada. Może coś mu z mó­zgiem zro­bi­li? Oczy ja­kieś puste…

– Mówię ci, trze­ba go wy­słać do skrzy­dła szpi­tal­ne­go na ba­da­nia. Pra­wie nie ma za­pa­chu, to nie jest nor­mal­ne.

– Dobra, to zaj­mij się tym. Ja spraw­dzę, czy zro­bi­li ja­kieś po­stę­py z czło­wie­kiem.

– Tylko uwa­żaj, za­ostrzo­ny rygor ga­tun­ko­wy to nie jest przy­jem­ne miej­sce. Sierść mi staje dęba, kiedy myślę o tych be­stiach.

 

 

Nad pla­ne­tę prze­niósł ich na­je­żo­ny an­te­na­mi sko­czek da­le­kie­go za­się­gu. Na pod­ło­dze han­ga­ru, w któ­rym stały lą­dow­ni­ki, wid­nia­ło ol­brzy­mie logo In­sty­tu­tu. Każdy czło­wiek miał takie na ska­fan­drze. Po­jaz­dów było kilka, jednak do zrzu­tu na po­wierzch­nię przy­go­to­wy­wa­no je­dy­nie dwa. Po­wło­ka ka­mu­flu­ją­ca przed sen­so­ra­mi lśni­ła opa­li­zu­ją­co. To była pierwsza powierzchnia, jaką widział w swoim krótkim życiu, która nie była matowa, lecz odbijała zniekształcony obraz otoczenia. Dużo się działo tego dnia, więc nie przywiązał do tego wagi. Zaaferowany natłokiem wrażeń trzy­mał się nogi pana, re­agu­jąc na po­le­ce­nia w ułam­kach se­kund.

Wsie­dli do ma­szy­ny, czło­wiek za­piął mu pasy. Kie­szeń prze­zna­czo­na dla niego była cia­sna i na­są­czo­na dziw­nym za­pa­chem. Za­czę­ła się pro­ce­du­ra przed­star­to­wa, mie­sza­ni­na pik­nięć zsyn­chro­ni­zo­wa­na ze świa­tła­mi ta­bli­cy kon­tro­l­nej. Za­krę­ci­ło mu się w gło­wie, a po chwi­li za­padł w przy­jem­ny sen.

 

 

Po­wierzch­nia pla­ne­ty była najrozleglejszym miej­scem, jakie wi­dział w życiu. Sie­dzi­ba in­sty­tu­tu, do­tych­czas będąca jego domem, wy­da­wa­ła mu się ogrom­na – zwłasz­cza sala tre­nin­go­wa, w któ­rej mie­ści­ło się wię­cej ludzi, niż mógł po­li­czyć. Tutaj nie było żad­nych ludzi. Ni­g­dzie. Otaczały ich po­wy­gi­na­ne, pach­ną­ce kształ­ty. Ko­ły­sały się na wietrze, który mierz­wi­ł mu sierść. Strumienie powietrza niosły olbrzymią ilość informacji.

Żywe isto­ty. Cie­płe isto­ty. Zimne isto­ty. Ape­tycz­ne. Tru­ją­ce. Inne ro­dza­je tego, po czym szli. Obce od­mia­ny wszyst­kie­go, co znał. Rze­czy, któ­rych nie znał – te go nie­po­ko­iły. Instynkt szeptał, że przyj­dzie mu się z nimi spo­tkać. Może nawet zmie­rzyć w walce.

Krajobraz zmieniał się z czasem. Im dłużej szli, tym bardziej stawał się uporządkowany.

Jego pan był inny niż wcze­śniej. Przed star­tem sku­pio­ny i po­wścią­gli­wy jak za­wsze, teraz jakby ciągle gotowy do skoku. Czuj­nie ob­ser­wo­wał oto­cze­nie, co jakiś czas przy­sta­jąc w mar­szu, żeby po­rów­nać obraz ho­ry­zon­tu ze wska­za­nia­mi kom­pu­te­ra tak­tycz­ne­go. Na­wi­go­wał na duże sku­pi­sko za­pa­chów i dźwię­ków. Tam było mnó­stwo istot, Dira czuł je jakby na od­le­głość. Cie­pło i mie­sza­ni­nę fe­ro­mo­nów, po­dob­nych do tych z domu. Tam znaj­dą roz­wią­za­nie ta­jem­ni­cy! Ra­dość po­nio­sła jego łapy, wy­rwał do przo­du.

Za­po­mniał się. Ostry gwizd prze­szył wnę­trze czasz­ki i za­trzy­mał go w miej­scu. Zwia­dow­ca zdjął palec z przy­ci­sku awa­ryj­ne­go, jakby za­sko­czo­ny, że mu­siał go użyć. Wy­uczo­ny nawyk kazał Dirze na­tych­miast wró­cić do jego czło­wie­ka. Spoj­rzał z nie­po­ko­jem w górę, na zmarsz­czo­ne brwi pana. Znów był małym czło­wie­kiem, po­moc­ni­kiem w misji du­że­go czło­wie­ka. Misja jest naj­waż­niej­sza. Czło­wiek jest naj­waż­niej­szy.

 

 

Nie­co póź­niej oko­li­ca się zmie­ni­ła. Po­ja­wi­ły się duże re­gu­lar­ne kształ­ty bez za­pa­chu. Za­czę­li po­ru­szać się wol­niej i ci­szej. Prze­my­ka­li mię­dzy coraz gęst­szy­mi sku­pi­ska­mi prze­róż­nych two­rów. Nie­któ­re pach­nia­ły sma­ko­wi­cie, inne in­try­gu­ją­co. Dira nigdy nie wi­dział tylu ko­lo­rów, nigdy nie czuł się tak pełen życia. Jego pan zda­wał się tego wszyst­kie­go nie za­uwa­żać. Stale zer­ka­jąc na przy­rzą­dy szedł na ugię­tych no­gach. Trzymał przed sobą jakiś przed­miot. Dira nigdy go nie wi­dział, ale przy­po­mi­nał mu nie­któ­re urzą­dze­nia w la­bo­ra­to­rium. Kie­dyś chciał jedno po­wą­chać z bli­ska, co bar­dzo po­ru­szy­ło ludzi. Do­stał wtedy karę i długo nie wy­cho­dził z kojca.

Coraz bar­dziej klu­czy­li, czę­sto się za­trzy­mu­jąc albo wra­ca­jąc po swo­ich śla­dach. Znaleźli kryjówkę, kiedy coś miało przejść zbyt bli­sko. Za­pach tej isto­ty był dla Diry odu­rza­ją­cy, ledwo się opa­no­wał. Jed­nak szko­le­nie wzię­ło górę. Przy­padł nisko do ziemi, spo­wal­nia­jąc od­dech. Obec­ność in­nych stworzeń była teraz wy­czu­wal­na wszę­dzie do­oko­ła. Nie ro­zu­miał czemu ich uni­ka­ją, prze­cież mogły im pomóc. Wszyst­kie zmy­sły i prze­czu­cia pcha­ły go w ich kie­run­ku. Czło­wiek prze­ciw­nie – był teraz za­nie­po­ko­jo­ny.

W tym mo­men­cie coś się zmie­ni­ło. Ode­szły emo­cje, myśli, od­czu­cia. Ciało za­czę­ło ina­czej prze­twa­rzać sy­gna­ły, a on mógł się sku­pić tylko na pod­sta­wo­wych rze­czach. Misja, oto­cze­nie, prze­ciw­ni­cy. Obro­na czło­wie­ka. Jego pan skoń­czył ma­ni­pu­lo­wać usta­wie­nia­mi na ekra­nie tak­tycz­nym i ru­szy­li dalej. Dira czuł się jakby odrę­twia­ły, jakby to wszyst­ko nie dzia­ło się na­praw­dę. Kątem oka wi­dział ruchy zwia­dow­cy, jak wy­prze­dza­ją jego wła­sne, jed­no­cze­śnie im od­po­wia­da­jąc. Byli ide­al­nie zgra­ni. Przy­spie­szy­li.

 

 

Duży cień gó­ro­wał nad nimi. Dira wi­dział wszyst­ko jak przez mgłę. Le­piej odbierał teraz emo­cje pana. Pra­wie wy­czu­wał jego myśli. To tu szli. Po drodze mu­sie­li neutralizować te z napotkanych stworzeń, które nie uciekły na ich widok. Nie mógł się na tym sku­pić, chociaż wy­da­wa­ły się po­dob­ne do niego. Czyż­by były ma­ły­mi ludź­mi? Czemu wy­czu­wał w tych spo­tka­niach strach i wro­gość? Czemu jego pan raz po raz ce­lo­wał w nie swoim przed­mio­tem? Czuł ich ból. Zewsząd dobiegał go za­pach walki. Nie ro­zu­miał tego – prze­cież tylko bie­gli, a tamci pa­da­li na zie­mię, ledwo dysząc. Cel misji był coraz bli­żej. Dira wi­dział wszyst­ko jak ob­ra­zy na ekra­nie w la­bo­ra­to­rium, po­wo­li prze­le­wa­ją­ce się przed jego ocza­mi, jeden w drugi.

Łapiąc oddech, do­tar­li do wej­ścia. Czło­wiek kuc­nął, ro­zej­rzał się i za­czął ma­ni­pu­lo­wać dziw­nym urzą­dze­niem na ścia­nie. Strze­li­ły iskry, lecz drzwi ani drgnę­ły. Były nie­wie­le wyż­sze od Diry. Po­czuł przy­mus bycia czuj­nym, pil­no­wa­nia czy coś nie dzie­je się za ich ple­ca­mi. Zwia­dow­ca był zły. Zbli­ża­ło się wiele istot. Bie­gły, dy­sząc gło­śno, a po­wie­trze nio­sło za­pach za­gro­że­nia. Czu­jąc na­tłok mie­sza­ją­cych się emo­cji wła­snych i ob­cych, Dira wydał z sie­bie głos. Wy­czuł za­sko­cze­nie obcych. Czło­wiek również krzyk­nął, kiedy drzwi się otwo­rzy­ły. Razem we­szli w ciem­ność za wejściem, na­tych­miast je za sobą za­my­ka­jąc.

Prze­mie­rza­li dziw­ne ko­ry­ta­rze i sale, nie­po­dob­ne do znajomych wnętrz Instytutu. Dużo, dużo niż­sze. Jego pan po­ru­szał się z trud­no­ścią, z każdą chwi­lą coraz bar­dziej nie­pew­nie. Mi­ja­ły pełne na­pię­cia mi­nu­ty. Coś było nie tak. Dira po­czuł, jak za­le­wa­ją go uczu­cia kon­ster­na­cji, pa­ni­ki i wście­kło­ści. Usły­szał głos pana:

– Cen­tra­la! Tu Theta cztery, kod pięćdziesiąt siedem, po­wta­rzam kod pięćdziesiąt siedem. Błęd­na lo­ka­cja, obec­ność celu nie­po­twier­dzo­na. Po­ścig! Po­trzeb­na na­tych­mia­sto­wa eks­trak­cja, po­wta­rzam…

Wtedy za­pa­li­ły się jasne świa­tła. Usły­sze­li przy­tła­cza­ją­ce, wręcz przy­gnia­ta­ją­ce do ziemi bu­cze­nie. Dira prze­stał czuć po­łą­cze­nie ze zwiadowcą, kiedy tam­ten upadł na pod­ło­gę. Obez­wład­nia­ją­cy im­puls prze­szył ich ciała. Łapy ugięły się pod przerażonym zwierzęciem. Nie­spo­dzie­wa­na ulga roz­luź­ni­ła wszyst­kie mię­śnie w dotąd na­piętym, małym ciele. Ostat­nią chwi­lę przy­tom­no­ści wy­peł­ni­ła jedna myśl: “Nie wykonałem zadania”.

Wszyst­ko się roz­my­ło.

 

 

– Sier­żan­cie, skan wy­ka­zał obec­ność ma­try­cy au­gmen­ta­cyj­nej ty­po­wej dla ludz­kich jed­no­stek wy­wia­dow­czych. Były w niej wolne miej­sca, więc przy­sto­so­wa­li­śmy stan­dar­do­wy im­plant słu­cho­mo­wy, ja­kie­go używa się dla głu­cho­nie­mych szcze­niąt. Pa­cjent wła­śnie prze­cho­dzi pro­ce­du­rę ad­ap­ta­cyj­ną. Będzie rozumiał nasz język.

– Pozostałe implanty?

– Ory­gi­nal­ne moduły zba­da­li­śmy. Jed­nost­ka prze­twa­rza­nia kom­ba­tyw­ne­go zo­sta­ła rozbrojona, ko­gni­tyw­ną zo­sta­wi­li­śmy jak była.

– Proszę ją wzbogacić o program kulturowy. Ja­kieś zmia­ny w mózgu?

– Po­nad­prze­cięt­ne ilo­ści po­łą­czeń neu­ro­nal­nych w nie­któ­rych ośrod­kach. Stan in­du­ko­wa­ne­go po­słu­szeń­stwa roz­pro­szy­li­śmy od­po­wied­ni­mi le­ka­mi. Oczyściliśmy jego krew z inhibitorów behawioralnych. Przeszedł nie­wiel­kie mo­dy­fi­ka­cje hor­mo­nal­ne, stąd szcząt­ko­wy za­pach. Poza tym jest zdro­wy, jeśli o to pan pyta.

– Jest pan pe­wien?

– Sier­żan­cie, je­stem tu na­czel­nym neu­ro­lo­giem.

– Oczy­wi­ście, pro­szę wy­ba­czyć. W takim razie, jeśli to wszyst­ko…

– Tak, damy znać, kiedy bę­dzie go­to­wy. Po wy­bu­dze­niu pro­szę mu podać coś przeciwbólowego. I ostroż­nie z prze­słu­cha­niem.

 

 

Dira obu­dził się w nowym pomieszczeniu. Czuł się bar­dziej sku­pio­ny niż kie­dy­kol­wiek. Czuj­ny. Mimo bólu pod czasz­ką myśli kla­ro­wa­ły się w gło­wie z ła­two­ścią, przy­po­mi­nał sobie ostat­nie zda­rze­nia, ana­li­zo­wał oto­cze­nie. Wy­cią­gał wnio­ski? Sze­reg zna­ków nad wej­ściem gło­sił, że jest to sala prze­słu­chań numer osiem. Był przy­pię­ty do kojca, na któ­rym leżał, mimo to było mu cał­kiem wy­god­nie. Zrozumiał, że nawet gdyby udało mu się stąd wyjść, nie wiedziałby dokąd ucie­kać.

Obok niego stała miska z wodą i druga z kil­ko­ma bia­ły­mi kul­ka­mi. Nie pach­nia­ły po­dej­rza­nie, a głód ści­skał mu żo­łą­dek, więc za­ry­zy­ko­wał. Sma­ko­wa­ły za­ska­ku­ją­co do­brze. Długo pił. Za­sta­na­wia­ły go dwie maty le­żą­ce na pod­ło­dze w dru­giej czę­ści po­miesz­cze­nia. Czy ktoś ma zająć te miej­sca? Po chwi­li ból głowy ze­lżał, a Dira znów za­snął.

 

 

Tym razem śniło mu się la­bo­ra­to­rium. Rażący ból pły­ną­ł ze świe­żo za­go­jo­nej rany na gło­wie. Do ca­łe­go jego ciała pod­łą­czo­ne były dzie­siąt­ki czuj­ni­ków, a ze­spół ubra­nych w białe kom­bi­ne­zo­ny ludzi krzą­tał się wokół niego i ota­cza­ją­cych urzą­dzeń. Wy­da­wa­li się prze­ję­ci i za­do­wo­le­ni. Mó­wi­li coś mię­dzy sobą, maski tłu­mi­ły ich głosy o jed­na­ko­wym tonie. Mię­śnie Diry drga­ły bez jego woli, coraz sil­niej, koń­czy­ny za­czę­ły się same po­ru­szać. W końcu wstał.

To zna­czy jego ciało wsta­ło, bo on był jakby zamknięty w środ­ku, od­dziel­nie. Zo­ba­czył swo­je­go pana, pod­łą­czo­ne­go czuj­ni­ka­mi do fo­te­la na dru­gim końcu sali. Miał za­mknię­te oczy, raz po raz na jego twa­rzy po­ja­wiał się gry­mas po czym drga­ła któ­raś koń­czy­na. Obraz stał się za­mglo­ny, a Dira po­czuł, jak osuwa się na stół ope­ra­cyj­ny wśród zgieł­ku okrzy­ków i alar­mo­wych od­gło­sów apa­ra­tu­ry.

 

 

Kiedy od­zy­skał przy­tom­ność, na­prze­ciw siebie ujrzał dwie isto­ty. Podobne do niego, lecz inne. Dira, wgapiony w rzędy ostrych kłów i spiczaste uszy, poczuł strach zmieszany z ciekawością. Ich woń go dezorientowała. Stworzenia również przyglądały mu się badawczo.

– Ro­zu­miesz mnie, przy­by­szu?

Głos py­ta­ją­ce­go był głę­bo­ki, na gra­ni­cy war­ko­tu. Coś się stało z umy­słem Diry – za­sko­czo­ny, nie tylko zro­zu­miał, ale i od­ru­cho­wo sfor­mu­ło­wał za­chryp­nię­tą od­po­wiedź.

– T… tak.

– Do­brze. Słu­chaj uważ­nie i po­wiedz, jeśli tylko prze­sta­niesz ro­zu­mieć. Je­stem sier­żant Oghi, a to spe­cja­li­sta Bakun. Czy wiesz, gdzie się znaj­du­jesz i dla­cze­go?

Ograniczony pasami bezpieczeństwa milczał.

– Jak mamy się do cie­bie zwra­cać?

Dzię­ki temu poczuł się pew­niej. Tak na­zy­wał go jego pan.

– Dira.

– Dobrze, Dira. Je­ste­śmy funk­cjo­na­riu­sza­mi jed­nost­ki re­ago­wa­nia kontr­wy­wia­dow­cze­go, a otacza nas centralna siedziba wywiadu. Będziesz od teraz pod na­szym nad­zo­rem, tak samo jak twój to­wa­rzysz.

– Nie ro­zu­miem. Gdzie jest mój pan?

Mil­czą­cy dotąd Bakun nagle wy­raź­nie stra­cił cier­pli­wość.

– Co tu ro­bi­cie?! Czego szu­ka­ją wasi zwia­dow­cy?

Oghi uspo­ko­ił go ge­stem łapy.

– On jest dalej sko­ło­wa­ny. Dira, czy wiesz, czemu tu przy­le­cie­li­ście?

– Nie.

– Za­sta­nów się do­brze.

Bakun prych­nął i za­ło­żył łapę na łapę.

– Chyba mie­li­śmy coś zna­leźć, od­kryć jakąś ta­jem­ni­cę. – Wzrok Diry stał się nie­obec­ny. – Mia­łem pomóc wy­peł­nić za­da­nie, żeby zo­stać dużym czło­wie­kiem.

– Co? Zo­stać…?

Bakun i Oghi spoj­rze­li po sobie zdzi­wie­ni.

– Dira, je­steś psem. Nie mo­żesz stać się czło­wie­kiem.

– Mogę! – Ze­rwał się, pasy po­cią­gnę­ły go z po­wro­tem na kojec. – Je­stem małym czło­wie­kiem, kie­dyś zo­sta­nę dużym czło­wie­kiem, jak mój pan! I bę­dzie­my… bę­dzie­my…

Agen­ci znów popa­trzy­li na sie­bie, po czym Oghi wstał i pod­szedł do Diry, a Bakun za­czął ma­ni­pu­lo­wać przy pa­ne­lu ste­row­ni­czym na ścia­nie. Po chwi­li obok niego otwo­rzy­ła się szcze­li­na, przez którą do po­ko­ju wpły­nę­ło lu­stro i uno­sząc się coraz bli­żej kojca, za­wi­sło przed za­sko­czo­nym nie­szczę­śni­kiem.

– Je­steś psem. Tak jak my.

– Nigdy nie wi­dzia­łeś swo­je­go od­bi­cia? Ani in­ne­go psa?

Dira wpa­try­wał się w lu­stro pustym wzrokiem. Trwa­ło to jakiś czas. W końcu ode­rwał spojrzenie od swo­je­go ob­ra­zu, przyj­rzał się tam­tym. Do­strze­gał teraz tyle po­do­bieństw mię­dzy nimi, nie tylko łapy i ogon miały zbliżony kształt. Tak wiele ich róż­ni­ło od ludzi. Rów­nie wiele róż­ni­ło Dirę. Jak mógł nigdy się nad tym nie zastanowić?

– Je­stem psem? – Jego głos wy­ra­żał kom­plet­ne za­gu­bie­nie.

– Tak. – Oghi za­sta­no­wił się chwi­lę. – Daj sobie czas, oswój się z tym. Zo­sta­wi­my ci lu­stro. Za tobą na ścia­nie jest przy­cisk. Gdy­byś cze­goś po­trze­bo­wał, mo­żesz dać nam znać za jego po­mo­cą.

Sier­żant opu­ścił po­miesz­cze­nie. Bakun jesz­cze chwi­lę pa­trzył smut­no na nie­ru­cho­me­go Dirę, po czym też wy­szedł, wolno krę­cąc głową.

– Ludz­kie ścier­wa – mruk­nął do sie­bie.

 

 

Od ze­wnątrz więk­sza część ścia­ny sali prze­słu­chań była przej­rzy­sta, dzię­ki czemu agenci mogli ob­ser­wo­wać za­cho­wa­nie psa w środ­ku bez jego wie­dzy. Pa­trzy­li jak wolno prze­chy­la głowę na boki, ob­ra­ca nią na wszyst­kie stro­ny, nie spusz­cza­jąc oczu ze swo­je­go wi­ze­run­ku.

– Co o tym my­ślisz?

– On nie udaje. – Oghi się za­my­ślił. – Zro­bi­li mu pra­nie mózgu, żeby trak­to­wał nas jak ob­cych. Prze­pro­gra­mo­wa­li jak na­rzę­dzie. Neu­ro­log po­wie­dział, że w mo­men­cie poj­ma­nia był pod wpły­wem in­duk­cji po­słu­szeń­stwa.

– My­ślisz, że po­ra­dzi­my sobie bez be­ha­wio­ry­sty?

– Z czym? To już nie jest prze­słu­cha­nie. Je­ste­śmy na grzą­skim grun­cie. Jeśli chcemy się cze­go­kol­wiek do­wie­dzieć, mu­si­my go wy­cią­gnąć z psy­chicz­ne­go bagna. To pierw­szy taki przy­pa­dek i sami się nie do­wie­my, po co zwia­dow­cy był pies. Może wcale się nie do­wie­my, ale on po­trze­bu­je po­mo­cy.

– Za­ła­twisz to?

– Jasne. Ob­ser­wuj go. Gdyby za­czął wa­rio­wać, na­tych­miast uśpij.

– Oghi.

– Co?

– Jego czło­wiek jest strasz­ny. I nie­bez­piecz­ny.

– Oni wszy­scy są tacy. Przy­naj­mniej wszy­scy, któ­rych tu przy­sła­li.

 

 

Kwa­te­ra do­wód­cy była su­ro­wa, tak jak on był su­ro­wym psem. Nie staje na czele kontr­wy­wia­du ktoś, kto lubi ga­niać za pi­łecz­ką, jak to się mówi.

– Sier­żant Oghi mel­du­je się do ra­por­tu.

– Spo­cznij. Zwia­dow­ca numer dziewiętnaście, tak?

– Zga­dza się, ko­man­do­rze. I “jego” pies. Spra­wa jest nie­ty­po­wa.

– Do­my­ślam się. Wiemy już, po co mu był jeden z nas?

– Prze­słu­cha­nie jest utrud­nio­ne. Nie dość, że był trzy­ma­ny w nie­wie­dzy co do celu misji, to ma silne za­bu­rze­nie toż­sa­mo­ści.

– Co to zna­czy?

– Do tej pory my­ślał, że jest czło­wie­kiem. Nie znał in­nych psów.

Do­wód­ca pod­niósł wzrok znad pa­pie­rów i spoj­rzał na Oghie­go, jakby ten za­czął bre­dzić. Mil­czał przez mo­ment, wpa­tru­jąc się w godło Psiego Ce­sar­stwa za­wie­szo­ne na ścia­nie.

– Sierżancie, dobrze pan wie, że ludzie próbują infiltrować naszą planetę prawie tak długo, jak tu jesteśmy. Mimo starannego przygotowania nas jako rasy do takich przedsięwzięć, kiedy tylko zaczęliśmy działać na własną łapę, zwrócili się przeciwko nam. A teraz robią z nas żołnierzy? To niewybaczalne. Zwia­dow­cy sta­no­wią za­gro­że­nie dla na­szych pso­by­wa­te­li. Mu­si­my wie­dzieć, czego chcą i czy jest ich wię­cej. Za wszel­ką cenę. Czy wy­ra­żam się jasno?

– Panie ko­man­do­rze, zła­ma­nie go nic nie da. Uwa­żam, że trze­ba oddać go w ręce spe­cja­li­stów ze skrzy­dła szpi­tal­ne­go, do­pro­wadzić do rów­no­wa­gi umy­sło­wej. Po­ka­zać mia­sto. Spra­wić, aby po­czuł się praw­dzi­wym psem, że tak po­wiem. Może wtedy coś sobie przy­po­mni.

– Nie sta­no­wi za­gro­że­nia?

– Z całym sza­cun­kiem, to nie czło­wiek, ko­man­do­rze. Trze­ba nad nim po­pra­co­wać, nie wy­mu­szać in­for­ma­cje. Dajmy mu szan­sę, ina­czej i tak nic z niego nie wy­cią­gnie­my.

– W takim razie pro­szę dzia­łać. Ufam panu, ale takie roz­wią­za­nie to duża od­po­wie­dzial­ność. Jest pan go­to­wy na ewen­tu­al­ne kon­se­kwen­cje?

– Ku chwa­le ce­sar­stwa!

– Ku chwa­le ce­sar­stwa. Aha, sier­żan­cie?

– Tak?

– Kiedy już bę­dzie go­to­wy, niech pan spraw­dzi, jak za­cho­wa się przy swoim czło­wie­ku. Każę go prze­nieść z ga­tun­ko­we­go do izo­lat­ki.

 

 

Dira dużo my­ślał. Trzy­ma­li go teraz w miejscu przy­jem­niej­szym niż sala prze­słu­chań. Mó­wi­li na to skrzy­dło szpi­tal­ne. Po­znał tu inne psy – nie­któ­re były jak on, sko­ło­wa­ne, nie­pew­ne. Inne chwiej­nym kro­kiem uczą­ce się od nowa cho­dzić. Prze­stra­szo­ne. Nie­obec­ne. Chore. Wie­dział, że coś z nim jest nie tak, choć nie chcie­li mu po­wie­dzieć co. Mu­sku­lar­ni po­rząd­ko­wi ły­pa­li spod ścian na każdy ruch pa­cjen­tów, cza­sem tylko cią­gnąc tę­sk­nym wzro­kiem za pie­lę­gniar­ka­mi o pięk­nym fu­trze. Te po­ru­sza­ły się wolno mię­dzy pa­cjen­ta­mi. Kulki o róż­nych ko­lo­rach lą­do­wa­ły re­gu­lar­nie w mi­skach, po czym zni­ka­ły po­pi­ja­ne wodą.

Dira dużo my­ślał nie tylko o tym, co go ota­cza. Naj­wię­cej my­ślał o sobie, o byciu psem. Kim były psy dla ludzi? Kim byli lu­dzie dla psów? Czym jest ta cała wojna? Czemu przy­wieź­li go na tę pla­ne­tę? Jaka jest teraz jego rola wśród swo­ich? Jesz­cze się nie przy­zwy­cza­ił do my­śle­nia o nich w ten spo­sób. Nie był taki jak inne psy. Mimo lek­cji mó­wie­nia, wy­kła­dów z hi­sto­rii planety czy zajęć socjalnych, po­czu­cie się czę­ścią pso­łe­czeń­stwa spra­wia­ło mu trud­ność. To wszyst­ko miało go zbli­żyć do tego świa­ta, od­bu­do­wać jego we­wnętrz­ne­go psa, jak mó­wi­li na od­dzia­le.

Za­miast tego po­wo­do­wa­ło ból gdzieś w środ­ku, nie­zna­ne mu emo­cje od­bie­ra­ją­ce siłę i chęć do życia. Sły­szał jak le­karz i pie­lę­gniar­ka roz­ma­wia­li o zmia­nie kulek. Ob­ser­wo­wa­li go. Zmia­na nie po­mo­gła, czuł się jesz­cze go­rzej. Miał dosyć ota­cza­ją­cej go at­mos­fe­ry zła­ma­nych cha­rak­te­rów, cho­rych wy­ma­ga­ją­cych opie­ki. Przy­mu­su. Jak kojec za karę. Zły Dira! Nie, to tylko wspo­mnie­nie. Już go nie do­się­gną.

Chciał stąd wyjść.

 

 

Oghi po­słu­chał jego proś­by. Może zo­ba­czył na dnie oczu przy­by­sza tę roz­pacz, po­trze­bę wol­no­ści. Nie­za­do­wo­lo­ny le­karz dał mu ja­kieś inne kulki dla Diry, “na syn­drom od­sta­wie­nia”. Sier­żant prze­niósł Dirę do wol­nej kwa­te­ry miesz­kal­nej, w naj­niż­szej, ze­wnętrz­nej czę­ści bu­dyn­ku.

Mógł stąd wi­dzieć przez okno wszyst­ko. Niebo. Drze­wa. Bu­dyn­ki. Dzi­wacz­ne po­jaz­dy. Psy zmie­rza­ją­ce każdy w innym kie­run­ku. Mnó­stwo psów.

– Na razie bę­dziesz miesz­kał tutaj. Mo­żesz ko­rzy­stać z mesy, po­sił­ki są tam tro­chę lep­sze niż to, co ja­dłeś do tej pory. – Uśmiech­nął się lekko. – Roz­mo­wa z kimś nowym do­brze ci zrobi. Poza tym wszyst­ko, czego mo­żesz po­trze­bo­wać, książ­ki czy przy­bo­ry oso­bi­ste, znaj­dziesz w kwa­te­rze. Damy ci kilka dni na prze­sta­wie­nie się. A póź­niej… – Za­wa­hał się.

– Tak?

– Póź­niej czeka cię więk­szy krok, jeśli uzna­my, że je­steś go­to­wy.

– Więk­szy krok?

– Wyj­ście na ze­wnątrz.

Dira nie wie­dział, co po­wie­dzieć. Myśli zakłę­bi­ły się w gło­wie, wy­obra­że­nia i lęki pra­wie nim za­chwia­ły. Otrzą­snął się.

– Oghi…

– Słu­cham, Dira.

– Dzię­ku­ję.

– Je­steś teraz jed­nym z nas. To nasz obo­wią­zek. I jeszcze jedno.

– Tak? – Dira wpa­try­wał się w jego ciem­ne oczy.

– Mam na­dzie­ję, że po­mo­żesz nam, tak jak my po­mo­gli­śmy tobie. Życie wielu psów od tego za­le­ży.

– Zro­bię, co będę mógł.

– Do­brze, Dira. Do­brze.

 

 

Ko­ry­tarz był ciem­ny i wy­so­ki. Pro­wa­dzi­ła do niego rów­nie ciem­na, kręta rampa. Byli kilka po­zio­mów pod po­wierzch­nią grun­tu, tak się przy­naj­mniej wy­da­wa­ło. Mrok roz­świe­tla­ły tu je­dy­nie czer­wo­ne lampy przy­mo­co­wa­ne nad ma­syw­ny­mi drzwia­mi, z któ­rych każde miały za­kra­to­wa­ne okien­ko. Oghi długo szedł, od­czy­tu­jąc nu­me­ry cel. Dira nie­pew­nie po­dą­żał za nim. Źle tu pach­nia­ło. Wszyst­kim, co naj­gor­sze. W końcu za­trzy­ma­li się, agent wes­tchnął głę­bo­ko i spoj­rzał podopiecznemu w oczy.

– Wiesz, czemu tu je­ste­śmy?

Młodszy pies nie miał po­ję­cia. Tego dnia, jak go uprze­dzo­no, odbędzie się ostat­ni spraw­dzian przed wyj­ściem na ze­wnątrz.

– Zaj­rzyj przez okien­ko, Dira.

Kiedy zbli­żył nos do szyby zo­ba­czył swo­je­go pana. To on, jego czło­wiek! Za­la­ła go fala ro­ze­dr­ga­nych emo­cji, które szyb­ko ustą­pi­ły miej­sca wąt­pli­wo­ściom i lę­ko­wi. Nie ro­zu­miał czy boi się o pana, boi się jego czy może Oghie­go. Za­czął się wy­co­fy­wać, błą­dząc wzro­kiem do­oko­ła.

– Spo­koj­nie! – Sier­żant mówił pew­nym, opa­no­wa­nym tonem. – Nic ci nie grozi. Jemu też nic nie zro­bi­my. Uspo­kój się.

Cięż­ko dy­sząc, Dira prze­stał drżeć i sta­nął w miej­scu. Ze­brał się w sobie. Pod­szedł po­now­nie do drzwi i przyj­rzał się do­kład­niej postaci, która przez więk­szość życia była całym jego świa­tem. Czło­wiek cho­dził od ścia­ny do ścia­ny, jakby wście­kły albo prze­ra­żo­ny. Cza­sa­mi mio­tał się w lo­so­wych kie­run­kach, to kur­czył w kącie, to znowu krą­żył.

Na jego twa­rzy wid­niał gry­mas, któ­re­go Dira nigdy wcze­śniej nie wi­dział. Był prze­ra­ża­ją­cy. Wresz­cie za­uwa­żył by­łe­go to­wa­rzy­sza, który wo­dził za nim zmar­twio­ny­mi ocza­mi. Na­tych­miast do­padł do okna, aż tam­ten się cof­nął.

– Dira!!! – Mimo, że wrza­snął z ca­łych sił, jego głos był stłu­mio­ny przez drzwi izo­lat­ki. – Dy­rek­ty­wa sto cztery! Otrzą­śnij się! Dy­rek­ty­wa sto cztery! Reset! Na­tych­miast mnie stąd wy­cią­gnij, mu­si­my wy­peł­nić za­da­nie! To jest naj­waż­niej­sze! Za­gryź ich, walcz! Nie daj się oma­mić, oni chcą na­szej za­gła­dy! Reset!

Pies zwia­dow­cy spoj­rzał na Oghie­go py­ta­ją­co. Czło­wiek wrzesz­czał dalej.

– Oghi, czy to praw­da? Chce­cie za­gła­dy ludzi?

– Jak wi­dzisz, oni są o tym prze­ko­na­ni. Znam tylko pod­sta­wy jego ję­zy­ka, ale do­tarł do mnie sens. Czy teraz ro­zu­miesz?

– Co mam ro­zu­mieć? – Dira za­czął czuć złość. Nie chciał być dalej wy­ko­rzy­sty­wa­ny jak pio­nek w grze. – Że je­ste­ście wro­ga­mi?

– Lu­dzie są agre­syw­ni. Nic od nich nie chce­my, nie wy­sy­ła­my na ich pla­ne­tę jed­no­stek woj­sko­wych. Oni na naszą tak – takie jak wy. Czy wiesz jakie było wasze za­da­nie?

– Nie. Mie­li­śmy wejść do ja­kie­goś bu­dyn­ku, ale nie wiem po co.

– My­ślisz, że je­steś w sta­nie to z niego wy­cią­gnąć? – Wska­zał py­skiem w stro­nę celi. Czło­wiek we­wnątrz tłukł pię­ścia­mi w drzwi, nadal krzy­cząc wście­kle. Pies mil­czał.

– Dira?

– Nie je­stem. Nie chcę tu być. Nie chcę go już wi­dzieć.

Oghi długo pa­trzył na niego ba­daw­czym wzro­kiem. Dira stał nie­ru­cho­mo, ga­piąc się w pod­ło­gę. Ledwo za­uwa­żal­nie się trząsł. Agent wes­tchnął głę­bo­ko. Ru­szy­li z po­wro­tem. Nie spoj­rze­li już na drzwi izo­lat­ki, gdzie czło­wiek dy­szał w za­kra­to­wa­ne okien­ko, od­pro­wa­dza­jąc ich wzro­kiem. Nikt nie usły­szał jak osuwa się na zie­mię, łka­jąc.

 

 

Póź­niej tego dnia Oghi przy­szedł po niego znowu, za­pew­nia­jąc, że dru­gie spo­tka­nie jakie ich czeka bę­dzie mniej in­ten­syw­ne, cho­ciaż nie mniej ważne. Tym razem na jedno z wyż­szych pię­ter bu­dyn­ku za­wio­zła ich winda. Od razu prze­szli do po­miesz­cze­nia, w któ­rym sie­dzia­ły już trzy psy. Naj­więk­szy z nich, o su­ro­wym wy­ra­zie pyska i wład­czej aurze, rzu­cił Oghie­mu py­ta­ją­ce spoj­rze­nie. Ten po­krę­cił głową. Duży pies wstał i za­czął mówić.

– Witaj, Dira. Je­stem ko­man­dor Grenf, do­wód­ca wy­wia­du Psiej Ce­sar­skiej Mości. To zna­czy, że ten bu­dy­nek i każdy, kto się w nim znaj­du­je, jest pod moją ju­rys­dyk­cją. Obok mnie sie­dzą nasi naj­lep­si psy­cho­lo­go­wie, dok­to­rzy Hirru i Mubo. – Po­zo­sta­łe dwa psy lekko ski­nę­ły gło­wa­mi. – Je­ste­śmy tu po to, aby oce­nić czy możesz wyjść na ze­wnątrz. A do­kład­niej, czy jest to bez­piecz­ne dla cie­bie, jak i dla in­nych psów. – Do­wód­ca wy­mie­nił dłu­gie spoj­rze­nie z Oghim. Tam­ten lekko po­pchnął Dirę w stro­nę jego sie­dzi­ska, sa­me­mu sia­da­jąc obok. Były pies zwia­dow­czy usiadł po­wo­li, wie­dząc jak dużo za­le­ży od prze­bie­gu tej sy­tu­acji. Py­ta­nia za­czął za­da­wać jeden z le­ka­rzy.

– Pro­si­my, abyś od­po­wiadał szcze­rze i do­kład­nie. Jak się dziś czu­jesz?

– Je­st mi przykro.

– Dla­cze­go?

– Wi­dzia­łem się ze swoim czło­wie­kiem. Nie był taki, jak go pa­mię­ta­łem.

– Jakie masz teraz uczu­cia wzglę­dem niego?

– Żal. Złość. Strach.

– Ro­zu­miem. Czy to spo­tka­nie przy­po­mnia­ło ci o czymś waż­nym?

Od­po­wiedź uwię­zła mu w gar­dle. Hirru na­brał tchu do ko­lej­nej kwe­stii lecz Grenf po­wstrzy­mał go ge­stem, nie od­ry­wa­jąc wzro­ku od prze­py­ty­wa­ne­go. Ten w końcu prze­łknął ślinę.

– Przy­po­mnia­ło mi, że chcę być wolny. Chcę być wol­nym psem.

– Do­brze. Jakie masz od­czu­cia wzglę­dem nas, psów tej pla­ne­ty?

– Chciał­bym le­piej po­znać wasze życie. Zro­zu­mieć.

– Co dokładnie?

– Zro­zu­mieć kim ja dla was je­stem. Kim mogę być.

– Kim sobie wy­obra­żasz, że mo­żesz być?

– Nie wiem. Dotąd byłem żoł­nie­rzem, nawet tego nie ro­zu­mie­jąc. Lu­dzie… Lu­dzie mnie oszu­ka­li. Chcę na­le­żeć do stada. Chcę być psem.

Mubo i Hirru wy­mie­ni­li spoj­rze­nia, po czym zwró­ci­li się w stro­nę ko­man­do­ra i zgod­nie kiw­nę­li gło­wa­mi. Do­wód­ca prze­jął pro­wa­dze­nie.

– Teraz ja mam do cie­bie kilka pytań. Je­steś nie­zwy­kłym psem. Wiemy to dzię­ki ba­da­niom, ale też przez kon­takt z tobą. Czas jaki tu spę­dzi­łeś po­zwo­lił nam spraw­dzić cię na różne spo­so­by. Dla­te­go, przede wszyst­kim: czy chciał­byś dla mnie pra­co­wać? Tu, w jednej z na­szych jednostek?

– Nie.

– Nie? Od­po­wie­dzia­łeś bar­dzo szyb­ko. Je­steś pe­wien?

– Je­stem pe­wien. Z całym sza­cun­kiem, chcę mieć jak naj­mniej wspól­ne­go z tą wojną. Wo­lał­bym, żeby jej wcale nie było.

– Tak jak i my, uwierz mi. Nie mo­że­my igno­ro­wać ludzi, ina­czej od­bio­rą nam naszą pla­ne­tę. Nasz dom. Wtedy i ty nie miał­byś gdzie się po­dziać. Praw­do­po­dob­nie cze­ka­ła­by cię wi­wi­sek­cja z rąk tych sa­mych ludzi, któ­rzy cię szko­li­li.

– Ro­zu­miem to. Nie prze­ko­na mnie pan.

– W takim razie od­po­wiedz mi na takie py­ta­nie: czy uwa­żasz, że nie wszy­scy lu­dzie są nie­bez­piecz­ni?

– Nie wiem.

– My też i to jest jedna z rze­czy, które stara się usta­lić wy­wiad, ry­zy­ku­jąc życie i zdro­wie na­szych agen­tów w kon­tak­tach z poj­ma­ny­mi zwiadowcami. Tylko ich mamy do badań. Do­tych­czas nie do­wie­dzie­li­śmy się ni­cze­go, poza tym, że każdy żoł­nierz przy­sła­ny tu przez nich na­da­je się tylko do uśpie­nia. Nowe świa­tło na tę spra­wę rzu­cił ra­port, stwo­rzo­ny na pod­sta­wie da­nych z two­je­go im­plan­tu ko­gni­tyw­ne­go. Mo­gli­śmy dzię­ki nim prze­ana­li­zo­wać więk­szość wspo­mnień jakie po­sia­dasz o In­sty­tu­cie. Wiesz o czym mówię?

– La­bo­ra­to­rium. Tak.

– Por­tret psy­cho­lo­gicz­ny, stwo­rzony dzię­ki tym danym, nie na­stra­ja do kon­tak­tu z rasą ludzką. Wy­da­je się, że zro­bią wszyst­ko dla osią­gnię­cia swo­ich celów, nie­waż­ne ile psów i pla­net na tym ucier­pi. Czy masz coś do do­da­nia w tej kwe­stii?

– Nie wiem. Ja ich za­wsze wi­dzia­łem zu­peł­nie ina­czej. Jak star­szych braci.

– Wiem, to musi być trud­ne. Zatem po­zo­sta­je mi spy­tać o okres zwią­za­ny z przy­by­ciem na nasz świat. Naj­śwież­sze wspo­mnie­nia były dość nie­ja­sne, praw­do­po­dob­nie dane uszko­dzi­ła ma­ni­pu­la­cja twoim mó­zgiem przy po­mo­cy in­du­ko­wa­ne­go po­słu­szeń­stwa.

– Okrut­ni­cy… – mruk­nął Mubo.

– Czy pa­mię­tasz co­kol­wiek z po­dró­ży tutaj, za­rów­no w prze­strze­ni ko­smicz­nej jak i po lą­do­wa­niu, co mo­gło­by nam dać prze­wa­gę?

Dira za­my­ślił się na dłuż­szy czas. W po­miesz­cze­niu pa­no­wa­ła cisza, od­de­chy ze­bra­nych psów mie­sza­ły się w skom­pli­ko­wa­nym ryt­mie.

– Były dwa.

– Słu­cham?

– Były dwa lą­dow­ni­ki.

– Tak, zna­leź­li­śmy jeden. Ro­zu­miem, że przy­wiózł was tu więk­szy sta­tek, z któ­re­go na pla­ne­tę opa­dła jesz­cze jedna ma­szy­na poza waszą?

– Tak. W han­ga­rze było ich wię­cej, nie wiem ile. Ale przy­go­to­wa­ne były tylko dwa.

– To zna­czy, gdzieś na pla­ne­cie jest jesz­cze jeden zwia­dow­ca z takim psem jak ty? – wtrą­cił się mil­czą­cy dotąd Oghi.

– Chyba tak. Nie wiem na pewno.

– Sier­żan­cie. – Grenf zwró­cił wzrok na pod­wład­ne­go. – Wia­do­mość do tro­pią­cych.

– W tej chwi­li. – Oghi na­tych­miast wstał i wy­szedł.

– Dira, to bar­dzo ważne, że udało ci się to sobie przy­po­mnieć. Czy masz dla mnie coś jesz­cze?

Ten za­sta­no­wił się chwi­lę, po czym zwie­sił głowę. Chciał­by pa­mię­tać wię­cej, znać plany misji, co­kol­wiek.

– Nie.

– W po­rząd­ku. Wróć teraz do swo­jej kwa­te­ry, od­pocz­nij. Do­brze się spi­sa­łeś. Jutro wyj­dziesz na ze­wnątrz, zo­ba­czysz, jak ży­je­my. Może coś cię za­in­te­re­su­je, po­znasz kogoś. Znaj­dziesz miej­sce dla sie­bie. Je­steś teraz wol­nym psem. Żyj god­nie.

– Dzię­ku­ję, ko­man­do­rze.

 

 

Rano pod drzwia­mi cze­kał na niego Oghi. Nie miał na sobie uprzę­ży tak­tycz­nej jak zwy­kle, zamiast niej założył cy­wil­ny ocie­placz. Pach­niał też jakoś ina­czej.

– Go­to­wy? – Jego głos był pełen za­chę­ty.

Dira nie wy­glą­dał na wy­spa­ne­go, co nie zdzi­wi­ło sier­żan­ta. Chciał go zmo­ty­wo­wać, to był naj­waż­niej­szy dzień w zupełnie nowym życiu.

– Czy będę mógł tu wró­cić?

– Oczy­wi­ście, do­pó­ki nie znaj­dzie­my ci ja­kie­goś miesz­ka­nia. Chodź­my. Dużo przed tobą, przy­ja­cie­lu.

– Sier­żan­cie…

– Mów mi Oghi, pro­szę.

– Oghi. Je­stem na­praw­dę wdzięcz­ny tobie i innym. Za tę szan­sę.

– Daj już spo­kój, szko­da dnia! Co chcesz zjeść na śnia­da­nie?

Zje­dli wszyst­ko, co było w menu. Knajp­kę wy­brał oczy­wi­ście Oghi. Uśmie­chał się do kel­ner­ki na tyle często, że Dira domyślił się, o co chodzi. Starszy pies odchrząknął znacząco.

– Ja sta­wiam, bo prze­cież nie masz żad­nych pie­nię­dzy.

– Dzię­ki.

– Kim jest twój przy­ja­ciel? – Ona miała długą, błysz­czą­cą sierść i po­wab­nie za­mia­ta­ła ogo­nem.

Wojskowy za­wa­hał się, nie mogąc zdra­dzić zbyt wiele cy­wi­lo­wi.

– Je­stem Dira. – Były zwia­dow­ca coraz le­piej wczu­wał się w chwi­lę. Bu­zo­wa­ły w nim hor­mo­ny. Dobre je­dze­nie, pięk­ne sa­mi­ce. Ruch ulicz­ny grał w uszach jak dzika mu­zy­ka. – Po­zna­li­śmy się w pracy.

– Ach tak. Za­glą­daj­cie czę­ściej. Muszę le­cieć, mam klien­tów.

– Jasne, trzy­maj się…

– Mika! Dbaj o Oghie­go, to dobry pies. – Mru­gnę­ła na od­chod­ne, a Oghi wes­tchnął za nią. Wyraźnie był zauroczony od dawna.

– Jest taka pięk­na.

– Mika. Sier­żan­cie, pan się za­ko­chał. Czy­ta­łem o tym w książ­ce.

Tam­ten spoj­rzał na niego osłu­pia­ły, po czym obaj za­śmia­li się po psie­mu.

– Przejdź­my się po mie­ście. Zo­bacz­my co ci w duszy zagra.

– Ty je­steś prze­wod­ni­kiem.

Mimo to Dira co chwi­lę cią­gnął ich w nowym kie­run­ku, chcąc zo­ba­czyć ja­kieś miej­sce, rzecz czy cie­ka­we­go psa. Oghi w miarę po­trze­by ostrze­gał, tłu­ma­czył albo prze­pra­szał za za­cho­wa­nie Diry zdzi­wio­nych prze­chod­niów. Nie­któ­rzy chcie­li usły­szeć jego hi­sto­rię, ja­kieś wy­ja­śnie­nie skąd wziął się ten pies, który ni­cze­go nie zna. Mu­sie­li usta­lić przy­kryw­kę.

Dirę fascynowało wszyst­ko, każdy był in­te­re­su­ją­cy. Po­dą­żał za ku­szą­cy­mi za­pa­cha­mi psie­go mia­sta, tam gdzie pod­po­wia­dał mu in­stynkt. Wsłu­chi­wał się w roz­mo­wy mijanych czworonogów.

– Mamo, chcę jakiś psi­smak.

– Znowu pod­wyż­szy­li psio­dat­ki, sły­sza­łaś?

– Pankracy, zaczekaj na mnie!…

Mia­sto wrza­ło. Psów do­oko­ła było tak wiele, a każdy miał ja­kieś spra­wy, do­kądś pę­dził. Każdy de­cy­do­wał sam o sobie, choć wszy­scy razem two­rzy­li wiel­kie stado. Oghi przy­glą­dał się za­pa­trzo­ne­mu w ten chaos przy­by­szo­wi z innego świata, jak chło­nie to wszyst­ko. Jak głę­bo­ko od­dy­cha. Prze­szedł go dreszcz, a napływające wspomnienia sprawiły, że po­czuł się młod­szy. Za­zdro­ścił to­wa­rzy­szo­wi.

– Dira?

– Tak?

– Od­pocz­nij­my tro­chę. Znam pięk­ny park.

– Miejsce, gdzie jest tak dużo drzew?

– Właśnie tam. To niedaleko.

– Do­brze. Tro­chę mi się kręci w gło­wie od tego wszyst­kie­go.

W cen­trum parku stała nie­zwy­kła rzeź­ba. Ogrom­na, hip­no­ty­zu­ją­ca swoim powolnym ruchem. Wyglądała jak żywa. Wiele psów sie­dzia­ło do­oko­ła niej, kon­tem­plu­jąc pięk­no prze­mia­ny.

– Co to jest? – Za­in­try­go­wa­ny Dira wska­zał ją czub­kiem pyska.

– Chcia­łem, żebyś to zo­ba­czył. To jest rzeź­ba słyn­ne­go ar­ty­sty i fi­lo­zo­fa, Kjuva Wy­na­laz­cy. Zmie­nia kształ­ty w za­leż­no­ści od tego, co dzie­je się w umy­słach ota­cza­ją­cych ją psów.

– To dla­te­go sie­dzą tak bli­sko.

– Tak. Razem two­rzą jej ta­niec.

– Wspa­nia­łe. Nigdy nie są­dzi­łem, że ist­nie­ją takie rze­czy. Kim był Kjuv?

– Żył w tym mie­ście bar­dzo dawno temu. Po­zo­sta­wił po sobie wiele nie­sa­mo­wi­tych dzieł sztu­ki, wy­na­laz­ków, wier­szy, ale naj­waż­niej­szy dla nas jest stwo­rzo­ny przez niego nurt fi­lo­zo­ficz­ny. Ukształ­to­wał obec­ną cy­wi­li­za­cję, psią myśl stwór­czą i spraw­czą. Mię­dzy in­ny­mi dzię­ki niemu mo­że­my cie­szyć się dzi­siaj takim do­bro­by­tem. Gdyby tylko nic nie za­gra­ża­ło po­ko­jo­wi. Wy­bacz, nawyk.

– To nic. Wiesz, może tego właśnie szukają ludzie. Może chcą zabrać coś, co on stworzył.

– Zabrać albo zniszczyć. Nie wiem czy w jego mądrości jest coś, co mogłoby spowodować wybuch wojny. Pewnie po prostu się nas boją.

Wiatr prze­cze­sy­wał trawę, na któ­rej le­że­li. Słoń­ce grza­ło im grzbie­ty. Wy­da­wa­ło się, że świat ucina sobie drzemkę. Dla Diry ten mo­ment był bar­dzo ważny. Chciał wie­dzieć.

– Czy na­uczysz mnie jej?

– Myśli Kjuva? Bo chyba nie mówisz o wojnie. Jakby to… Nie je­stem wy­star­cza­ją­co bie­gły w tej dzie­dzi­nie, ani w na­ucza­niu.

– Je­steś zbyt skrom­ny, Oghi.

– Po­waż­nie. Znam kogoś, kto może ci pomóc. O ile nie masz już dość ksią­żek.

– Pro­wadź, przy­ja­cie­lu.

 

 

Zanim do­tar­li na miej­sce, zdą­ży­ło się roz­pa­dać. Otrze­pa­li się z wody przed wej­ściem. Nad nimi zło­cił się napis “Psię­garz”. We­szli do środ­ka, gdzie po­wi­tał ich za­pach pa­pie­ru i drew­na oraz jeden bar­dzo stary pies. Miał czar­ną, krę­co­ną sierść, gęsto po­prze­ty­ka­ną pa­sma­mi si­wi­zny. Po­dob­nych do niego Dira wi­dział tego dnia bar­dzo nie­wie­lu. Jesz­cze bar­dziej wy­róż­niał się przez eg­zosz­kie­let, który po­ma­gał mu stać i cho­dzić. Jego tylne łapy nie­ustan­nie lekko drża­ły.

Psię­garz od­chrząk­nął. Oghi szturch­nął Dirę, ten prze­stał się gapić i spo­strzegł, jak staruszek przy­glą­da mu się z za­in­te­re­so­wa­niem znad oku­la­rów.

– Kogo mi tym razem przy­pro­wa­dzi­łeś, Oghi? Czyż­by jakiś mło­kos żądny ta­jem­nej wie­dzy?

– To jest Dira. Jest tu nowy. Zu­peł­nie nowy.

– Zu­peł­nie, co? W takim razie chyba tra­fił w od­po­wied­nie miej­sce.

– Dira, to jest Nori. Jest naj­mą­drzej­szym psem, ja­kie­go znam. Na­uczył mnie wielu rze­czy, kiedy byłem szcze­nia­kiem.

– Ledwo mi się to udało, taki byłeś nie­sfor­ny! Co mogę dla was zro­bić?

– Szu­ka­my książ­ki – od­parł tro­chę zbyt szyb­ko Oghi, pró­bu­jąc ukryć zawstydzenie. – Nie tylko, szu­ka­my kogoś, kto ob­ja­śni ją Dirze. Po­my­śla­łem o tobie.

– Nie mó­wisz chyba o Myślach?

– Tak.

Nori przy­glą­dał się im obu przez mo­ment, po czym wró­cił do po­rząd­ko­wa­nia ja­kichś dro­bia­zgów i przekła­da­nia ksiąg mię­dzy pół­ka­mi. Zda­wał się o nich za­po­mnieć. Dira spoj­rzał py­ta­ją­co na Oghie­go, ten wpa­try­wał się w sta­re­go psię­ga­rza. Cze­kał. Cisza się prze­dłu­ża­ła.

– Przy­cho­dzisz tak rzad­ko. A teraz zja­wiasz się znie­nac­ka, przy­pro­wa­dzasz ja­kie­goś żółtodzioba i sta­wiasz mnie przed tak ol­brzy­mim, od­po­wie­dzial­nym za­da­niem. Mam go uczyć Myśli Kjuva? Je­stem już stary. – Książ­ki zmie­nia­ły swoje miej­sca. Są­dząc po wzbu­rzo­nym kurzu, nie było to coś, co ro­bi­ły czę­sto. Dira kich­nął.

– Nori, pro­szę. Słu­chaj, on jest… Nie po­wi­nie­nem ci tego mówić, ale on jest spoza pla­ne­ty.

– Spoza pla­ne­ty? – Starzec się zawahał. – Masz na myśli, że przysłali go lu­dzie?

Dira opu­ścił głowę. Po­czuł się gor­szy, nie­chcia­ny. Nie wie­dział, jak się za­cho­wać. Jak opa­no­wać smu­tek. Już miał zwró­cić się w stro­nę wyj­ścia, ale stary pies pod­szedł pro­sto do niego, bu­cząc ży­ro­mo­to­ra­mi. Eg­zosz­kie­let nada­wał mu groź­ny wy­gląd, lecz w jego oczach Dira zo­ba­czył smu­tek, który sam od­czu­wał. Do­broć. Mą­drość. Jego od­dech na chwi­lę się za­trzy­mał.

– Młody, czemu chcesz się tego uczyć?

– Pro­szę pana, chcę wie­dzieć jak być praw­dzi­wym psem. Chcę wie­dzieć jak mam żyć! Tu, na tym świe­cie, peł­nym psów, nie­sa­mo­wi­tych rze­czy i wszyst­kie­go, czego do tej pory nie zna­łem. Chcę wie­dzieć jak za­trzy­mać tę wojnę z ludź­mi – dodał cicho na koniec.

– Do­brze, dziec­ko. Nie mu­sisz nic wię­cej mówić. Wy­baczcie to, jak za­re­ago­wa­łem wcze­śniej. Oghi, oczy­wi­ście, że zajmę się twoim przy­ja­cie­lem. Naj­le­piej jak umiem. Czy ma gdzie miesz­kać?

– Ma kwa­te­rę w sie­dzi­bie wy­wia­du, do­pó­ki…

– Non­sens, to takie od­rzu­ca­ją­ce miej­sce. Bez urazy. Może zo­stać u mnie, mam na pod­da­szu wolny pokój. Przy­da mi się też pomoc przy księ­gach. – Prze­niósł wzrok na Dirę, unosząc brwi. – Odpowiada ci takie roz­wią­za­nie?

Dira nie mógł z sie­bie wy­du­sić słowa. Na­resz­cie będzie przy­na­le­żeć, mieć przy­ja­ciół. Uczyć się, jak być naprawdę mą­drym.

– Oczy­wi­ście – wy­krztu­sił wresz­cie.

Psię­garz spoj­rzał na zegar.

– I tak mia­łem nie­dłu­go za­my­kać. Rów­nie do­brze mo­że­my od razu siąść do pracy.

– Na­praw­dę?

– Oczy­wi­ście. Oghi, wpad­niesz do nas jutro?

– Jasne, jak tylko ogar­nę ra­por­ty. Przy­nio­sę smacz­ki.

– Pa­mię­taj, moje ulu­bio­ne to róża…

– Róża i spi­ru­li­na, wiem przecież. – Oghi uśmiech­nął się do Diry. – Zo­sta­wiam cię w do­brych rę­kach. Bywajcie!

Wy­szedł żwawo i znik­nął za ro­giem. Dira zer­k­nął wy­cze­ku­ją­co w stro­nę sta­rusz­ka, który przy­wo­łał go mach­nię­ciem mord­ki i zwró­cił się w stro­nę zejścia do piw­ni­cy. Drzwi na dole trze­ba było od­blo­ko­wać szy­frem.

Za nimi, w małym po­ko­iku, na po­de­ście le­ża­ła księ­ga. Miała zdo­bio­ną okład­kę z drew­na, kości i me­ta­lu. Była dość gruba, a jej za­pach draż­nił noz­drza Diry, nio­sąc nie­wy­raź­ne opo­wie­ści o jej daw­nych wła­ści­cie­lach i miej­scach, któ­re odwiedziła. Nori za­chę­cił Dirę, sztur­cha­jąc go nosem.

– Otwórz ją, bę­dzie­my czy­tać razem.

Na stro­nie ty­tu­ło­wej wid­nia­ły dwa słowa – Kieł­ba­sa Me­ta­fi­zycz­na.

 

 

Taki był po­czą­tek przy­gód wiel­kie­go fi­lo­zo­fa, stra­te­ga i dy­plo­ma­ty, zna­ne­go póź­niej w hi­sto­rii Psie­go Ce­sar­stwa jako Dira Roz­jem­ca. Ten, który przy­wró­cił pokój. Nigdy nie wy­pro­wa­dził się z pod­da­sza Noriego. Zo­stał ko­lej­nym psię­ga­rzem. Nie­któ­rzy mówią nawet, że był szczę­śli­wy.

Koniec

Komentarze

Witaj. :)

Ze spraw technicznych mam następujące wątpliwości (zawsze – tylko do przemyślenia):

Co my z nim mamy zrobić, kiedy on tylko siedzi spięty. – czy to nie jest zdanie pytające?

Jaka jest teraz jego rola wśród swoich. – i to?

– Ludzkie ścierwa. – mruknął do siebie. – zbędna kropka w zapisie dialogu?

Chcę wiedzieć jak zatrzymać tę wojnę z ludźmi. – dodał cicho na koniec. – tutaj znowu?

Dira dużo myślał. Trzymali go teraz w dużo przyjemniejszym miejscu, niż sala przesłuchań. – powtórzenie?

Niezadowolony lekarz dał mu jakieś inne kulki dla Diry i kazał dawać jedną dziennie(…) – i tu?

Młodszy pies nie miał pojęcia. Tego dnia, jak go uprzedzono, miał się odbyć ostatni sprawdzian przed wyjściem na zewnątrz. – i tu też?

 

Wszystkim (przecinek?) co najgorsze.

– Wiesz (i tu?) czemu tu jesteśmy?

Wyraz „Wywiad” czasem masz małą, a czasem wielką literą, np.:

Jestem komandor Grenf, dowódca wywiadu Psiej Cesarskiej Mości.

Jesteśmy funkcjonariuszami jednostki reagowania kontrwywiadowczego, a otacza nas centralna siedziba Wywiadu.

Sierżant przeniósł Dirę do wolnej kwatery mieszkalnej, w najniższej, zewnętrznej części budynku Wywiadu.

– Ma kwaterę w siedzibie wywiadu, dopóki…

 

 

– Czy pamiętasz cokolwiek z podróży tutaj, zarówno w przestrzeni kosmicznej jak po lądowaniu, co mogłoby nam dać przewagę? – brakuje „i”?

 

Diry fascynowało wszystko, każdy był interesujący. – błędna odmiana imienia psa?

Dira nie mógł z siebie wydusić słowa. Nareszcie będzie mógł przynależeć, mieć przyjaciół. – znów powtórzenie?

 

Stronę językową trzeba jeszcze bardzo dokładnie przejrzeć i poprawić.

Nieco zdumiało mnie, że książka miała okładkę z kości. :)

Opowieść mocno zaskakująca pomysłem i fabułą. :) Trzymająca do końca w napięciu. :)

Pozdrawiam serdecznie, cóż, nie mam wyboru, zaryzykuję wobec tak niezwykłego tekstu – podwójny klik, powodzenia. :)

Pecunia non olet

Po przeczytaniu zacząłem zadawać sobie pytania, na które tekst nie odpowiada. Jak powstało Psie Cesarstwo? Czy przyczynili się do tego ludzie, poprzez na przykład manipulacje genetyczne, czy psy samoistnie tak bardzo “zmądrzały”? Jakim sposobem stworzyły cywilizację technologiczną, nie posiadając chwytnych kończyn? Pyskiem, szczękami, wszystkiego się nie da “załatwić”… Jakim sposobem przeniosły się na inną planetę?

Pytania swoją drogą, pierwsze wrażenia z lektury – swoją. A były i pozostają praktycznie pozytywnymi. Dzięki wielkiemu kontrastowi pomiędzy cywilizacjami, ziemską i psią. Bo te czworonogi okazały się bardziej ludzkie od ludzi.

Szkoda tylko, że tak wiele wkradło się mniejszych i większych błędów.

Czytałem z zapartym tchem (mówiąc wzniośle). Pal licho niedoróbki w tekście. Fascynująca próba pokazania psiego spojrzenia na światy tak różne, psi i ludzki. W porównaniu psy wypadają lepiej niż ludzie. Może jest to rezultat Twojego dwudziestoletniego kontaktu z psem (zakładam, że od szczeniaka). Życzę Twojemu psu zdrowia. Jego wiek w przeliczeniu na ludzkie lata to chyba sto. :)

Miło mi, że opowieść okazała się wciągająca.

 

bruce

Dziękuję za łapankę, część baboli wynikła przy przerabianiu tekstu, ale na niektóre rzeczy wcześniej nie zwróciłem uwagi. Powtórzenia pospolitych słówek natomiast to mój ból, nad tym popracuję.

Jak tylko znajdę czas – poprawię.

 

Adamie

Zmądrzały nie do końca samoistnie, chociaż tylko o tym niejasno wspomina komandor. Postanowiłem ich historię zostawić w domyśle.

 

Koalo

Dzięki, akurat nie od szczeniaka. Wzięty ze schroniska w wieku 8 lat, wyleczyliśmy mu nerki ale na starość dopada go zaćma… W przeliczeniu chyba tak, to sznudel (sznaucer-pudel), podobno bardzo długowieczna rasa.

A to jak wypadają ludzie to raczej efekt kontaktu z ludźmi :P

Do mnie, moja puento..!

Na spokojnie, Szanowny Autorze, każdy popełnia błędy, ja mam ich w tekstach całe mnóstwo. :) Ważne, abyś poprawił, nim pojawią się nowi Czytelnicy i zanim dojdą kolejne nominacje, bo ja już teraz trzymam kciuki za Piórko. :) Powodzenia. :)

Pozdrawiam. :) 

Pecunia non olet

Bardzo zacny pomysł na psią planetę. To chyba pierwsze przeczytane przeze mnie opowiadanie traktujące o zorganizowanej psiej społeczności i muszę powiedzieć, że zaciekawiło mnie ogromnie a lektura okazała się bardzo satysfakcjonująca.

Aeocie, mam nadzieję, że poprawisz usterki, bo chciałabym zgłosić opowiadanie do Biblioteki.

 

– Tylko uważaj, zaostrzony rygor gatunkowy to nie jest przyjemne miejsce. → Czy rygor może być miejscem?

 

Dotychczas będąca jego domem siedziba instytutu wydawała mu się ogromna… → A może: Siedziba instytutu, dotychczas będąca jego domem, wydawała mu się ogromna

 

Niedługo później okolica się zmieniła. → Nieco później okolica się zmieniła. Lub: Niebawem okolica się zmieniła.

 

Razem weszli w ciemność leżącą za wejściem… → Nie umiem zobaczyć leżącej ciemności.

A może wystarczy: Razem weszli w ciemność za wejściem…

 

– Centrala! Tu Theta 4, kod 57, powtarzam kod 57. → – Centrala! Tu Theta cztery, kod pięćdziesiąt siedem, powtarzam kod pięćdziesiąt siedem.

Liczebniki zapisujemy słownie, zwłaszcza w dialogach.

 

Mimo bólu pod czaszką myśli klarowały się w jego głowie… → Czy zaimek jest konieczny?

 

krzątał się wokół niego i otaczających go urządzeń. → Czy oba zaimki są konieczne?

 

Mięśnie Diry drgały bez jego woli, coraz silniej, jego kończyny… → Jak wyżej.

 

– Spocznij. Zwiadowca numer 19, tak? → – Spocznij. Zwiadowca numer dziewiętnaście, tak?

 

Słyszał jak lekarz i pięlęgniarka rozmawiali… → Literówka.

 

Damy ci kilka dni na przestawienie się. A później… – zawahał się. → Skoro zawahał się, to przestał mówić, więc: Damy ci kilka dni na przestawienie się. A później… – Zawahał się.

Tu znajdziesz wskazówki, jak-zapisywac-dialogi/.

 

Myśli kłębiły mu się w głowie… → Zbędny zaimek.

 

– Dyrektywa 104! Otrząśnij się! Dyrektywa 104! → – Dyrektywa sto cztery! Otrząśnij się! Dyrektywa sto cztery!

 

Ten pokręcił głową przecząco. → Zbędne dookreślenie. Czy można pokręcić głową potakująco?

 

Jesteśmy tu po to, aby ocenić czy jesteś gotowy wyjść na zewnątrza dokładniej… → Nie brzmi to najlepiej. Unikaj dodatkowych półpauz w dialogach; sprawiają, że zapis staje się mniej czytelny.

Proponuję: – Jesteśmy tu po to, aby ocenić czy możesz wyjść na zewnątrz, a dokładniej

 

Dlatego, przede wszystkimczy chciałbyś dla mnie pracować? → Raczej: Dlatego, przede wszystkim: czy chciałbyś dla mnie pracować?

 

– My też i to jest jedna z rzeczy jakie stara się ustalić wywiad… → – My też i to jest jedna z rzeczy, które stara się ustalić wywiad

 

– Portret psychologiczny, jaki stworzyliśmy dzięki tym danym… → – Portret psychologiczny, który stworzyliśmy dzięki tym danym

 

Jestem naprawdę wdzęczny tobie i innym. → Literówka.

 

– Szukamy książki. – odparł trochę zbyt szybko Oghi… → Zbędna kropka po wypowiedzi.

 

– Nie mówisz chyba o Myślach? → – Nie mówisz chyba o „Myślach”? Lub: – Nie mówisz chyba o Myślach?

Tytuły ujmujemy w cudzysłów albo zapisujemy kursywą.

 

Mam go uczyć Myśli Kjuva? → Mam go uczyć „Myśli” Kjuva? Lub: Mam go uczyć Myśli Kjuva?

 

– Oczywiście. Wykrztusił wreszcie. Psięgarz spojrzał na zegar. → Zbędna kropka po wypowiedzi. Didaskalia małąliterą. Narracji nie zapisujemy z didaskaliami. Winno być:

– Oczywiście – wykrztusił wreszcie. 

Psięgarz spojrzał na zegar.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Przeczytałem z dużym zaciekawieniem. Duży plus za neologizmy.

Poruszyłeś przy okazji ważny problem, relacji człowiek – pies, wcale nie tak prosty, jak się może wydawać. Czy udomowione zwierzę ma ludzkie cechy? Może zaczyna upodabniać się do człowieka? A jeśli wróci do stada, kim jest? Skojarzyło mi się Kongo Crichtona i szympansica Amy.

Pozdrawiam serdecznie.

Oblatywaczu

Cieszy mnie, że opko się podoba i skłania do przemyśleń. Neologizmów nie planowałem ale jakoś tak same się wprosiły.

 

reg

Naprawdę dobrze to słyszeć. Dziękuję za wyłapanie usterek. Chociaż przy niektórych mam wątpliwości, na przykład:

 

Czy rygor może być miejscem?

A tak zwany ostry dyżur? Zwyczajowy skrót myślowy używany już szeroko poza szpitalami, dotyczy w języku potocznym miejsca, chociaż właściwie określa gotowość. Język potoczny w dialogu wydaje się dopuszczalny.

 

Nie umiem zobaczyć leżącej ciemności.

Zdawało mi się, że to często używana przenośnia. Zgodzę się, że nie do końca trafiona, bo bardziej pasują słowa opisujące zjawiska przestrzenne, a nie coś co znalazło się na podłodze. Rozpościerająca się brzmi niezgrabnie.

 

– My też i to jest jedna z rzeczy jakie stara się ustalić wywiad… → – My też i to jest jedna z rzeczy, które stara się ustalić wywiad

 

– Portret psychologiczny, jaki stworzyliśmy dzięki tym danym… → – Portret psychologiczny, który stworzyliśmy dzięki tym danym

Hm. Rzeczywiście, ale: skoro który dotyczy rzeczy określonych, a jaki typu i cech, to pierwszy przykład jest chyba w szarej strefie? Nie wiadomo, co to konkretnie za rzeczy, poza tą jedną wynikającą z kontekstu. Pozostałe są zbiorem nieokreślonym, chyba, że to nie ma znaczenia skoro są jasno ujęte jako grupa rzeczy. Twardo które?

 

EDIT: Poprawione wszystko poza rygorem, dobrze mi to brzmi. Jeszcze się zastanowię.

 

Do mnie, moja puento..!

Bardzo ciekawe spojrzenie na relacje psio-ludzkie. ogromnie podobał mi się świat widziany okiem/nosem psa. Oczywiście to już było, bo osobiście czytałam dzieciom “Pamiętniki grzecznego psa”, ale Twoja wizja, a właściwie spisana przez Ciebie wizja Diry dała mi arcyciekawy obraz świata.

Tak, jak pisałam na becie, mniejsze wrażenie zrobił na mnie uczłowieczony świat psów, ale i tak całość na duży plus.

"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke

Ambush

Psiękuję bardzo ;-)

Trochę nad tym myślałem, że te psy takie ludzkie. Też mi taki zabieg niedawno zazgrzytał, chociaż przy rasie kształtowanej przez naszą cywilizację odruchowo uczyniłem ją na obraz i podobieństwo. Może nie porywa aż tak, ale nie wydaje się nieprawdopodobne.

Myślę, że jeśli rzecz inną niż ludzka przedstawi się bez przyrządzenia na ludzką modłę czy bohatera będącego człowiekiem, łatwo może okazać się zbyt niezrozumiała. Przy dłuższej formie, gdzie byłby czas na przedstawienie złożoności obcej kultury, na pewno pokusiłbym się o bardziej psi świat.

Do mnie, moja puento..!

Aeocie, miło mi, że mogłam się przydać. :)

 

Czy rygor może być miejscem?

A tak zwany ostry dyżur? Zwyczajowy skrót myślowy używany już szeroko poza szpitalami, dotyczy w języku potocznym miejsca, chociaż właściwie określa gotowość. Język potoczny w dialogu wydaje się dopuszczalny.

Ostry dyżur nie jest miejscem. 

Nie ukrywam, że jestem mocno zdumiona takim użyciem pojęcia rygor. Do tej pory nigdy i nigdzie nie zetknęłam się z traktowaniem rygoru jako miejsca. Jednak to jest Twoje opowiadanie i będzie napisane słowami, które uznasz za najwłaściwsze. 

Za SJP PWN: rygor 1. «ustalony porządek lub narzucone normy postępowania zmuszające do określonych zachowań» 2. «przymus prawny, sankcja»

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

reg

Oczywiście, technicznie rzecz biorąc zgadzam się zupełnie. Natomiast w tej sytuacji uważam za naturalne, że mogłaby się utrzeć wśród funkcjonariuszy związanych z tym miejscem skrótowa nazwa zwyczajowa. Wybryk ten uznaję za najwłaściwszy. ;-)

Do mnie, moja puento..!

Mam nadzieję, że kolejni czytelnicy zrozumieją to należycie. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Świat z opowiadania wygląda z grubsza jak ten nasz, współczesny, tylko psobywatele wydają się dla siebie życzliwsi. Podobała mi się warstwa sf, choć w mniejszym stopniu jej socjologiczna część. Chciałbym zobaczyć różnice między naszą cywilizacją a tym jak zorganizowały się psy. I czemu stworzyły cesarstwo, a nie republikę?

Mam bardzo pozytywne wrażenia po lekturze.

 

Klikam. Pozdrawiam!

 

AP

Dzięki! Jak pisałem wyżej, przy dłuższej formie pokusiłbym się o bardziej odmienny świat, chociaż miałem też inne powody związane z bohaterem. A czemu cesarstwo? Republika jest teoretycznie bardziej przyjaznym ustrojem, ale też nie ma reguły mówiącej, że monarcha musi być chorym sadystą. W stadzie natomiast najczęściej obowiązuje ścisła hierarchia. Gdybym miał rozwinąć tę historię, być może psią cywilizację czekałaby w niedalekiej przyszłości zmiana ustroju, kto wie? :)

 

Pozdrawiam i dziękuję klikaczom!

Do mnie, moja puento..!

Cześć, Aeothu! 

 

Do lektury przymierzałem się już od jakiegoś czasu, ale życie skutecznie dopadało i odciągało od lektury. No, ale dość wymówek, czas na recenzję… ;)

 

Czytało się całkiem nieźle, chociaż nie jestem pisarzem (ani kociarzem, generalnie zwierzęta preferuję na talerzu). Myślę, że my jako społeczeństwo moglibyśmy się wiele od Twoich psów nauczyć. W ogóle koncepcja Psiego Cesarstwa jest bardzo fajna i troszkę szkoda, że nie rozwinąłeś trochę tego wątku. Chętnie bym przeczytał tekst traktujący o jego powstaniu.

 

Pod względem językowym tekst wypadł naprawdę przyzwoicie. Widać tutaj zbawienny wpływ łapanek;)

 

Kliknalbym, ale już nie ma czego :P

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

cezary

Dzięki, że znalazłeś czas. Mnie też życie skutecznie powstrzymuje przed stworzeniem kolejnego tekstu, przynajmniej na razie.

Łapanki owszem ratują, bez pomocy wyszłoby kwadratowo. No ale nie od razu styl zbudowano, czy jakoś tak…

Pozdrawiam.

Do mnie, moja puento..!

Nowa Fantastyka