Dira szedł jasnym korytarzem. Merdał ogonem, bo wiedział, dokąd idą. On i jego pan. Czekała ich zabawa w czołganie, później w gryzienie celu, a na koniec w szukanie smaczków. Smaczki lubił najbardziej. Najmniej za to – wracać do kojca. Czuł się wtedy samotny, chociaż dochodził go zapach innych. Czasem jakiś dźwięk, skomlenie albo szczekanie.
Nie rozumiał uczuć, jakie te rzeczy w nim wywoływały. Jednocześnie wydawały mu się znajome do szpiku kości i wprawiały w zdumienie – przecież ludzie nie mieli takiego głosu. Wszechobecna woń sierści i feromonów też nie była ludzka. Był tu ktoś jeszcze, kogo Dira nigdy nie widział. Ludzie z laboratorium pokazywali mu wszystko i wszystkiego uczyli, nawet trudnych słów. Dziwnych rzeczy, niezrozumiałych i powodujących ból głowy. Ale to jedno musiało być jakąś tajemnicą.
Może kiedyś przestanie być mały i wszystko się zmieni. Stanie się dorosły jak jego pan. Będą wszędzie biegać razem i nie wróci już nigdy do kojca. Ludzie przecież traktują się dobrze, prawda? Nie zmuszają się do dziwnych rzeczy w laboratorium. Każdy człowiek jest wolny. Człowiek. Jak on, Dira. Dobry człowiek, dobry. Tak mówił jego pan, a on zawsze miał rację.
Korytarz się rozmył. Oślepiająca jasność przerodziła się w ciemną otchłań, znajomy dotyk w uczucie spadania.
Dira był sparaliżowany strachem. Nikt go nie przygotował na to, co się stało. Dźwięki, których nie rozumiał, dobiegały go stłumione.
– Co my z nim mamy zrobić, kiedy on tylko siedzi spięty? Nic nie gada. Może coś mu z mózgiem zrobili? Oczy jakieś puste…
– Mówię ci, trzeba go wysłać do skrzydła szpitalnego na badania. Prawie nie ma zapachu, to nie jest normalne.
– Dobra, to zajmij się tym. Ja sprawdzę, czy zrobili jakieś postępy z człowiekiem.
– Tylko uważaj, zaostrzony rygor gatunkowy to nie jest przyjemne miejsce. Sierść mi staje dęba, kiedy myślę o tych bestiach.
Nad planetę przeniósł ich najeżony antenami skoczek dalekiego zasięgu. Na podłodze hangaru, w którym stały lądowniki, widniało olbrzymie logo Instytutu. Każdy człowiek miał takie na skafandrze. Pojazdów było kilka, jednak do zrzutu na powierzchnię przygotowywano jedynie dwa. Powłoka kamuflująca przed sensorami lśniła opalizująco. To była pierwsza powierzchnia, jaką widział w swoim krótkim życiu, która nie była matowa, lecz odbijała zniekształcony obraz otoczenia. Dużo się działo tego dnia, więc nie przywiązał do tego wagi. Zaaferowany natłokiem wrażeń trzymał się nogi pana, reagując na polecenia w ułamkach sekund.
Wsiedli do maszyny, człowiek zapiął mu pasy. Kieszeń przeznaczona dla niego była ciasna i nasączona dziwnym zapachem. Zaczęła się procedura przedstartowa, mieszanina piknięć zsynchronizowana ze światłami tablicy kontrolnej. Zakręciło mu się w głowie, a po chwili zapadł w przyjemny sen.
Powierzchnia planety była najrozleglejszym miejscem, jakie widział w życiu. Siedziba instytutu, dotychczas będąca jego domem, wydawała mu się ogromna – zwłaszcza sala treningowa, w której mieściło się więcej ludzi, niż mógł policzyć. Tutaj nie było żadnych ludzi. Nigdzie. Otaczały ich powyginane, pachnące kształty. Kołysały się na wietrze, który mierzwił mu sierść. Strumienie powietrza niosły olbrzymią ilość informacji.
Żywe istoty. Ciepłe istoty. Zimne istoty. Apetyczne. Trujące. Inne rodzaje tego, po czym szli. Obce odmiany wszystkiego, co znał. Rzeczy, których nie znał – te go niepokoiły. Instynkt szeptał, że przyjdzie mu się z nimi spotkać. Może nawet zmierzyć w walce.
Krajobraz zmieniał się z czasem. Im dłużej szli, tym bardziej stawał się uporządkowany.
Jego pan był inny niż wcześniej. Przed startem skupiony i powściągliwy jak zawsze, teraz jakby ciągle gotowy do skoku. Czujnie obserwował otoczenie, co jakiś czas przystając w marszu, żeby porównać obraz horyzontu ze wskazaniami komputera taktycznego. Nawigował na duże skupisko zapachów i dźwięków. Tam było mnóstwo istot, Dira czuł je jakby na odległość. Ciepło i mieszaninę feromonów, podobnych do tych z domu. Tam znajdą rozwiązanie tajemnicy! Radość poniosła jego łapy, wyrwał do przodu.
Zapomniał się. Ostry gwizd przeszył wnętrze czaszki i zatrzymał go w miejscu. Zwiadowca zdjął palec z przycisku awaryjnego, jakby zaskoczony, że musiał go użyć. Wyuczony nawyk kazał Dirze natychmiast wrócić do jego człowieka. Spojrzał z niepokojem w górę, na zmarszczone brwi pana. Znów był małym człowiekiem, pomocnikiem w misji dużego człowieka. Misja jest najważniejsza. Człowiek jest najważniejszy.
Nieco później okolica się zmieniła. Pojawiły się duże regularne kształty bez zapachu. Zaczęli poruszać się wolniej i ciszej. Przemykali między coraz gęstszymi skupiskami przeróżnych tworów. Niektóre pachniały smakowicie, inne intrygująco. Dira nigdy nie widział tylu kolorów, nigdy nie czuł się tak pełen życia. Jego pan zdawał się tego wszystkiego nie zauważać. Stale zerkając na przyrządy szedł na ugiętych nogach. Trzymał przed sobą jakiś przedmiot. Dira nigdy go nie widział, ale przypominał mu niektóre urządzenia w laboratorium. Kiedyś chciał jedno powąchać z bliska, co bardzo poruszyło ludzi. Dostał wtedy karę i długo nie wychodził z kojca.
Coraz bardziej kluczyli, często się zatrzymując albo wracając po swoich śladach. Znaleźli kryjówkę, kiedy coś miało przejść zbyt blisko. Zapach tej istoty był dla Diry odurzający, ledwo się opanował. Jednak szkolenie wzięło górę. Przypadł nisko do ziemi, spowalniając oddech. Obecność innych stworzeń była teraz wyczuwalna wszędzie dookoła. Nie rozumiał czemu ich unikają, przecież mogły im pomóc. Wszystkie zmysły i przeczucia pchały go w ich kierunku. Człowiek przeciwnie – był teraz zaniepokojony.
W tym momencie coś się zmieniło. Odeszły emocje, myśli, odczucia. Ciało zaczęło inaczej przetwarzać sygnały, a on mógł się skupić tylko na podstawowych rzeczach. Misja, otoczenie, przeciwnicy. Obrona człowieka. Jego pan skończył manipulować ustawieniami na ekranie taktycznym i ruszyli dalej. Dira czuł się jakby odrętwiały, jakby to wszystko nie działo się naprawdę. Kątem oka widział ruchy zwiadowcy, jak wyprzedzają jego własne, jednocześnie im odpowiadając. Byli idealnie zgrani. Przyspieszyli.
Duży cień górował nad nimi. Dira widział wszystko jak przez mgłę. Lepiej odbierał teraz emocje pana. Prawie wyczuwał jego myśli. To tu szli. Po drodze musieli neutralizować te z napotkanych stworzeń, które nie uciekły na ich widok. Nie mógł się na tym skupić, chociaż wydawały się podobne do niego. Czyżby były małymi ludźmi? Czemu wyczuwał w tych spotkaniach strach i wrogość? Czemu jego pan raz po raz celował w nie swoim przedmiotem? Czuł ich ból. Zewsząd dobiegał go zapach walki. Nie rozumiał tego – przecież tylko biegli, a tamci padali na ziemię, ledwo dysząc. Cel misji był coraz bliżej. Dira widział wszystko jak obrazy na ekranie w laboratorium, powoli przelewające się przed jego oczami, jeden w drugi.
Łapiąc oddech, dotarli do wejścia. Człowiek kucnął, rozejrzał się i zaczął manipulować dziwnym urządzeniem na ścianie. Strzeliły iskry, lecz drzwi ani drgnęły. Były niewiele wyższe od Diry. Poczuł przymus bycia czujnym, pilnowania czy coś nie dzieje się za ich plecami. Zwiadowca był zły. Zbliżało się wiele istot. Biegły, dysząc głośno, a powietrze niosło zapach zagrożenia. Czując natłok mieszających się emocji własnych i obcych, Dira wydał z siebie głos. Wyczuł zaskoczenie obcych. Człowiek również krzyknął, kiedy drzwi się otworzyły. Razem weszli w ciemność za wejściem, natychmiast je za sobą zamykając.
Przemierzali dziwne korytarze i sale, niepodobne do znajomych wnętrz Instytutu. Dużo, dużo niższe. Jego pan poruszał się z trudnością, z każdą chwilą coraz bardziej niepewnie. Mijały pełne napięcia minuty. Coś było nie tak. Dira poczuł, jak zalewają go uczucia konsternacji, paniki i wściekłości. Usłyszał głos pana:
– Centrala! Tu Theta cztery, kod pięćdziesiąt siedem, powtarzam kod pięćdziesiąt siedem. Błędna lokacja, obecność celu niepotwierdzona. Pościg! Potrzebna natychmiastowa ekstrakcja, powtarzam…
Wtedy zapaliły się jasne światła. Usłyszeli przytłaczające, wręcz przygniatające do ziemi buczenie. Dira przestał czuć połączenie ze zwiadowcą, kiedy tamten upadł na podłogę. Obezwładniający impuls przeszył ich ciała. Łapy ugięły się pod przerażonym zwierzęciem. Niespodziewana ulga rozluźniła wszystkie mięśnie w dotąd napiętym, małym ciele. Ostatnią chwilę przytomności wypełniła jedna myśl: “Nie wykonałem zadania”.
Wszystko się rozmyło.
– Sierżancie, skan wykazał obecność matrycy augmentacyjnej typowej dla ludzkich jednostek wywiadowczych. Były w niej wolne miejsca, więc przystosowaliśmy standardowy implant słuchomowy, jakiego używa się dla głuchoniemych szczeniąt. Pacjent właśnie przechodzi procedurę adaptacyjną. Będzie rozumiał nasz język.
– Pozostałe implanty?
– Oryginalne moduły zbadaliśmy. Jednostka przetwarzania kombatywnego została rozbrojona, kognitywną zostawiliśmy jak była.
– Proszę ją wzbogacić o program kulturowy. Jakieś zmiany w mózgu?
– Ponadprzeciętne ilości połączeń neuronalnych w niektórych ośrodkach. Stan indukowanego posłuszeństwa rozproszyliśmy odpowiednimi lekami. Oczyściliśmy jego krew z inhibitorów behawioralnych. Przeszedł niewielkie modyfikacje hormonalne, stąd szczątkowy zapach. Poza tym jest zdrowy, jeśli o to pan pyta.
– Jest pan pewien?
– Sierżancie, jestem tu naczelnym neurologiem.
– Oczywiście, proszę wybaczyć. W takim razie, jeśli to wszystko…
– Tak, damy znać, kiedy będzie gotowy. Po wybudzeniu proszę mu podać coś przeciwbólowego. I ostrożnie z przesłuchaniem.
Dira obudził się w nowym pomieszczeniu. Czuł się bardziej skupiony niż kiedykolwiek. Czujny. Mimo bólu pod czaszką myśli klarowały się w głowie z łatwością, przypominał sobie ostatnie zdarzenia, analizował otoczenie. Wyciągał wnioski? Szereg znaków nad wejściem głosił, że jest to sala przesłuchań numer osiem. Był przypięty do kojca, na którym leżał, mimo to było mu całkiem wygodnie. Zrozumiał, że nawet gdyby udało mu się stąd wyjść, nie wiedziałby dokąd uciekać.
Obok niego stała miska z wodą i druga z kilkoma białymi kulkami. Nie pachniały podejrzanie, a głód ściskał mu żołądek, więc zaryzykował. Smakowały zaskakująco dobrze. Długo pił. Zastanawiały go dwie maty leżące na podłodze w drugiej części pomieszczenia. Czy ktoś ma zająć te miejsca? Po chwili ból głowy zelżał, a Dira znów zasnął.
Tym razem śniło mu się laboratorium. Rażący ból płynął ze świeżo zagojonej rany na głowie. Do całego jego ciała podłączone były dziesiątki czujników, a zespół ubranych w białe kombinezony ludzi krzątał się wokół niego i otaczających urządzeń. Wydawali się przejęci i zadowoleni. Mówili coś między sobą, maski tłumiły ich głosy o jednakowym tonie. Mięśnie Diry drgały bez jego woli, coraz silniej, kończyny zaczęły się same poruszać. W końcu wstał.
To znaczy jego ciało wstało, bo on był jakby zamknięty w środku, oddzielnie. Zobaczył swojego pana, podłączonego czujnikami do fotela na drugim końcu sali. Miał zamknięte oczy, raz po raz na jego twarzy pojawiał się grymas po czym drgała któraś kończyna. Obraz stał się zamglony, a Dira poczuł, jak osuwa się na stół operacyjny wśród zgiełku okrzyków i alarmowych odgłosów aparatury.
Kiedy odzyskał przytomność, naprzeciw siebie ujrzał dwie istoty. Podobne do niego, lecz inne. Dira, wgapiony w rzędy ostrych kłów i spiczaste uszy, poczuł strach zmieszany z ciekawością. Ich woń go dezorientowała. Stworzenia również przyglądały mu się badawczo.
– Rozumiesz mnie, przybyszu?
Głos pytającego był głęboki, na granicy warkotu. Coś się stało z umysłem Diry – zaskoczony, nie tylko zrozumiał, ale i odruchowo sformułował zachrypniętą odpowiedź.
– T… tak.
– Dobrze. Słuchaj uważnie i powiedz, jeśli tylko przestaniesz rozumieć. Jestem sierżant Oghi, a to specjalista Bakun. Czy wiesz, gdzie się znajdujesz i dlaczego?
Ograniczony pasami bezpieczeństwa milczał.
– Jak mamy się do ciebie zwracać?
Dzięki temu poczuł się pewniej. Tak nazywał go jego pan.
– Dira.
– Dobrze, Dira. Jesteśmy funkcjonariuszami jednostki reagowania kontrwywiadowczego, a otacza nas centralna siedziba wywiadu. Będziesz od teraz pod naszym nadzorem, tak samo jak twój towarzysz.
– Nie rozumiem. Gdzie jest mój pan?
Milczący dotąd Bakun nagle wyraźnie stracił cierpliwość.
– Co tu robicie?! Czego szukają wasi zwiadowcy?
Oghi uspokoił go gestem łapy.
– On jest dalej skołowany. Dira, czy wiesz, czemu tu przylecieliście?
– Nie.
– Zastanów się dobrze.
Bakun prychnął i założył łapę na łapę.
– Chyba mieliśmy coś znaleźć, odkryć jakąś tajemnicę. – Wzrok Diry stał się nieobecny. – Miałem pomóc wypełnić zadanie, żeby zostać dużym człowiekiem.
– Co? Zostać…?
Bakun i Oghi spojrzeli po sobie zdziwieni.
– Dira, jesteś psem. Nie możesz stać się człowiekiem.
– Mogę! – Zerwał się, pasy pociągnęły go z powrotem na kojec. – Jestem małym człowiekiem, kiedyś zostanę dużym człowiekiem, jak mój pan! I będziemy… będziemy…
Agenci znów popatrzyli na siebie, po czym Oghi wstał i podszedł do Diry, a Bakun zaczął manipulować przy panelu sterowniczym na ścianie. Po chwili obok niego otworzyła się szczelina, przez którą do pokoju wpłynęło lustro i unosząc się coraz bliżej kojca, zawisło przed zaskoczonym nieszczęśnikiem.
– Jesteś psem. Tak jak my.
– Nigdy nie widziałeś swojego odbicia? Ani innego psa?
Dira wpatrywał się w lustro pustym wzrokiem. Trwało to jakiś czas. W końcu oderwał spojrzenie od swojego obrazu, przyjrzał się tamtym. Dostrzegał teraz tyle podobieństw między nimi, nie tylko łapy i ogon miały zbliżony kształt. Tak wiele ich różniło od ludzi. Równie wiele różniło Dirę. Jak mógł nigdy się nad tym nie zastanowić?
– Jestem psem? – Jego głos wyrażał kompletne zagubienie.
– Tak. – Oghi zastanowił się chwilę. – Daj sobie czas, oswój się z tym. Zostawimy ci lustro. Za tobą na ścianie jest przycisk. Gdybyś czegoś potrzebował, możesz dać nam znać za jego pomocą.
Sierżant opuścił pomieszczenie. Bakun jeszcze chwilę patrzył smutno na nieruchomego Dirę, po czym też wyszedł, wolno kręcąc głową.
– Ludzkie ścierwa – mruknął do siebie.
Od zewnątrz większa część ściany sali przesłuchań była przejrzysta, dzięki czemu agenci mogli obserwować zachowanie psa w środku bez jego wiedzy. Patrzyli jak wolno przechyla głowę na boki, obraca nią na wszystkie strony, nie spuszczając oczu ze swojego wizerunku.
– Co o tym myślisz?
– On nie udaje. – Oghi się zamyślił. – Zrobili mu pranie mózgu, żeby traktował nas jak obcych. Przeprogramowali jak narzędzie. Neurolog powiedział, że w momencie pojmania był pod wpływem indukcji posłuszeństwa.
– Myślisz, że poradzimy sobie bez behawiorysty?
– Z czym? To już nie jest przesłuchanie. Jesteśmy na grząskim gruncie. Jeśli chcemy się czegokolwiek dowiedzieć, musimy go wyciągnąć z psychicznego bagna. To pierwszy taki przypadek i sami się nie dowiemy, po co zwiadowcy był pies. Może wcale się nie dowiemy, ale on potrzebuje pomocy.
– Załatwisz to?
– Jasne. Obserwuj go. Gdyby zaczął wariować, natychmiast uśpij.
– Oghi.
– Co?
– Jego człowiek jest straszny. I niebezpieczny.
– Oni wszyscy są tacy. Przynajmniej wszyscy, których tu przysłali.
Kwatera dowódcy była surowa, tak jak on był surowym psem. Nie staje na czele kontrwywiadu ktoś, kto lubi ganiać za piłeczką, jak to się mówi.
– Sierżant Oghi melduje się do raportu.
– Spocznij. Zwiadowca numer dziewiętnaście, tak?
– Zgadza się, komandorze. I “jego” pies. Sprawa jest nietypowa.
– Domyślam się. Wiemy już, po co mu był jeden z nas?
– Przesłuchanie jest utrudnione. Nie dość, że był trzymany w niewiedzy co do celu misji, to ma silne zaburzenie tożsamości.
– Co to znaczy?
– Do tej pory myślał, że jest człowiekiem. Nie znał innych psów.
Dowódca podniósł wzrok znad papierów i spojrzał na Oghiego, jakby ten zaczął bredzić. Milczał przez moment, wpatrując się w godło Psiego Cesarstwa zawieszone na ścianie.
– Sierżancie, dobrze pan wie, że ludzie próbują infiltrować naszą planetę prawie tak długo, jak tu jesteśmy. Mimo starannego przygotowania nas jako rasy do takich przedsięwzięć, kiedy tylko zaczęliśmy działać na własną łapę, zwrócili się przeciwko nam. A teraz robią z nas żołnierzy? To niewybaczalne. Zwiadowcy stanowią zagrożenie dla naszych psobywateli. Musimy wiedzieć, czego chcą i czy jest ich więcej. Za wszelką cenę. Czy wyrażam się jasno?
– Panie komandorze, złamanie go nic nie da. Uważam, że trzeba oddać go w ręce specjalistów ze skrzydła szpitalnego, doprowadzić do równowagi umysłowej. Pokazać miasto. Sprawić, aby poczuł się prawdziwym psem, że tak powiem. Może wtedy coś sobie przypomni.
– Nie stanowi zagrożenia?
– Z całym szacunkiem, to nie człowiek, komandorze. Trzeba nad nim popracować, nie wymuszać informacje. Dajmy mu szansę, inaczej i tak nic z niego nie wyciągniemy.
– W takim razie proszę działać. Ufam panu, ale takie rozwiązanie to duża odpowiedzialność. Jest pan gotowy na ewentualne konsekwencje?
– Ku chwale cesarstwa!
– Ku chwale cesarstwa. Aha, sierżancie?
– Tak?
– Kiedy już będzie gotowy, niech pan sprawdzi, jak zachowa się przy swoim człowieku. Każę go przenieść z gatunkowego do izolatki.
Dira dużo myślał. Trzymali go teraz w miejscu przyjemniejszym niż sala przesłuchań. Mówili na to skrzydło szpitalne. Poznał tu inne psy – niektóre były jak on, skołowane, niepewne. Inne chwiejnym krokiem uczące się od nowa chodzić. Przestraszone. Nieobecne. Chore. Wiedział, że coś z nim jest nie tak, choć nie chcieli mu powiedzieć co. Muskularni porządkowi łypali spod ścian na każdy ruch pacjentów, czasem tylko ciągnąc tęsknym wzrokiem za pielęgniarkami o pięknym futrze. Te poruszały się wolno między pacjentami. Kulki o różnych kolorach lądowały regularnie w miskach, po czym znikały popijane wodą.
Dira dużo myślał nie tylko o tym, co go otacza. Najwięcej myślał o sobie, o byciu psem. Kim były psy dla ludzi? Kim byli ludzie dla psów? Czym jest ta cała wojna? Czemu przywieźli go na tę planetę? Jaka jest teraz jego rola wśród swoich? Jeszcze się nie przyzwyczaił do myślenia o nich w ten sposób. Nie był taki jak inne psy. Mimo lekcji mówienia, wykładów z historii planety czy zajęć socjalnych, poczucie się częścią psołeczeństwa sprawiało mu trudność. To wszystko miało go zbliżyć do tego świata, odbudować jego wewnętrznego psa, jak mówili na oddziale.
Zamiast tego powodowało ból gdzieś w środku, nieznane mu emocje odbierające siłę i chęć do życia. Słyszał jak lekarz i pielęgniarka rozmawiali o zmianie kulek. Obserwowali go. Zmiana nie pomogła, czuł się jeszcze gorzej. Miał dosyć otaczającej go atmosfery złamanych charakterów, chorych wymagających opieki. Przymusu. Jak kojec za karę. Zły Dira! Nie, to tylko wspomnienie. Już go nie dosięgną.
Chciał stąd wyjść.
Oghi posłuchał jego prośby. Może zobaczył na dnie oczu przybysza tę rozpacz, potrzebę wolności. Niezadowolony lekarz dał mu jakieś inne kulki dla Diry, “na syndrom odstawienia”. Sierżant przeniósł Dirę do wolnej kwatery mieszkalnej, w najniższej, zewnętrznej części budynku.
Mógł stąd widzieć przez okno wszystko. Niebo. Drzewa. Budynki. Dziwaczne pojazdy. Psy zmierzające każdy w innym kierunku. Mnóstwo psów.
– Na razie będziesz mieszkał tutaj. Możesz korzystać z mesy, posiłki są tam trochę lepsze niż to, co jadłeś do tej pory. – Uśmiechnął się lekko. – Rozmowa z kimś nowym dobrze ci zrobi. Poza tym wszystko, czego możesz potrzebować, książki czy przybory osobiste, znajdziesz w kwaterze. Damy ci kilka dni na przestawienie się. A później… – Zawahał się.
– Tak?
– Później czeka cię większy krok, jeśli uznamy, że jesteś gotowy.
– Większy krok?
– Wyjście na zewnątrz.
Dira nie wiedział, co powiedzieć. Myśli zakłębiły się w głowie, wyobrażenia i lęki prawie nim zachwiały. Otrząsnął się.
– Oghi…
– Słucham, Dira.
– Dziękuję.
– Jesteś teraz jednym z nas. To nasz obowiązek. I jeszcze jedno.
– Tak? – Dira wpatrywał się w jego ciemne oczy.
– Mam nadzieję, że pomożesz nam, tak jak my pomogliśmy tobie. Życie wielu psów od tego zależy.
– Zrobię, co będę mógł.
– Dobrze, Dira. Dobrze.
Korytarz był ciemny i wysoki. Prowadziła do niego równie ciemna, kręta rampa. Byli kilka poziomów pod powierzchnią gruntu, tak się przynajmniej wydawało. Mrok rozświetlały tu jedynie czerwone lampy przymocowane nad masywnymi drzwiami, z których każde miały zakratowane okienko. Oghi długo szedł, odczytując numery cel. Dira niepewnie podążał za nim. Źle tu pachniało. Wszystkim, co najgorsze. W końcu zatrzymali się, agent westchnął głęboko i spojrzał podopiecznemu w oczy.
– Wiesz, czemu tu jesteśmy?
Młodszy pies nie miał pojęcia. Tego dnia, jak go uprzedzono, odbędzie się ostatni sprawdzian przed wyjściem na zewnątrz.
– Zajrzyj przez okienko, Dira.
Kiedy zbliżył nos do szyby zobaczył swojego pana. To on, jego człowiek! Zalała go fala rozedrganych emocji, które szybko ustąpiły miejsca wątpliwościom i lękowi. Nie rozumiał czy boi się o pana, boi się jego czy może Oghiego. Zaczął się wycofywać, błądząc wzrokiem dookoła.
– Spokojnie! – Sierżant mówił pewnym, opanowanym tonem. – Nic ci nie grozi. Jemu też nic nie zrobimy. Uspokój się.
Ciężko dysząc, Dira przestał drżeć i stanął w miejscu. Zebrał się w sobie. Podszedł ponownie do drzwi i przyjrzał się dokładniej postaci, która przez większość życia była całym jego światem. Człowiek chodził od ściany do ściany, jakby wściekły albo przerażony. Czasami miotał się w losowych kierunkach, to kurczył w kącie, to znowu krążył.
Na jego twarzy widniał grymas, którego Dira nigdy wcześniej nie widział. Był przerażający. Wreszcie zauważył byłego towarzysza, który wodził za nim zmartwionymi oczami. Natychmiast dopadł do okna, aż tamten się cofnął.
– Dira!!! – Mimo, że wrzasnął z całych sił, jego głos był stłumiony przez drzwi izolatki. – Dyrektywa sto cztery! Otrząśnij się! Dyrektywa sto cztery! Reset! Natychmiast mnie stąd wyciągnij, musimy wypełnić zadanie! To jest najważniejsze! Zagryź ich, walcz! Nie daj się omamić, oni chcą naszej zagłady! Reset!
Pies zwiadowcy spojrzał na Oghiego pytająco. Człowiek wrzeszczał dalej.
– Oghi, czy to prawda? Chcecie zagłady ludzi?
– Jak widzisz, oni są o tym przekonani. Znam tylko podstawy jego języka, ale dotarł do mnie sens. Czy teraz rozumiesz?
– Co mam rozumieć? – Dira zaczął czuć złość. Nie chciał być dalej wykorzystywany jak pionek w grze. – Że jesteście wrogami?
– Ludzie są agresywni. Nic od nich nie chcemy, nie wysyłamy na ich planetę jednostek wojskowych. Oni na naszą tak – takie jak wy. Czy wiesz jakie było wasze zadanie?
– Nie. Mieliśmy wejść do jakiegoś budynku, ale nie wiem po co.
– Myślisz, że jesteś w stanie to z niego wyciągnąć? – Wskazał pyskiem w stronę celi. Człowiek wewnątrz tłukł pięściami w drzwi, nadal krzycząc wściekle. Pies milczał.
– Dira?
– Nie jestem. Nie chcę tu być. Nie chcę go już widzieć.
Oghi długo patrzył na niego badawczym wzrokiem. Dira stał nieruchomo, gapiąc się w podłogę. Ledwo zauważalnie się trząsł. Agent westchnął głęboko. Ruszyli z powrotem. Nie spojrzeli już na drzwi izolatki, gdzie człowiek dyszał w zakratowane okienko, odprowadzając ich wzrokiem. Nikt nie usłyszał jak osuwa się na ziemię, łkając.
Później tego dnia Oghi przyszedł po niego znowu, zapewniając, że drugie spotkanie jakie ich czeka będzie mniej intensywne, chociaż nie mniej ważne. Tym razem na jedno z wyższych pięter budynku zawiozła ich winda. Od razu przeszli do pomieszczenia, w którym siedziały już trzy psy. Największy z nich, o surowym wyrazie pyska i władczej aurze, rzucił Oghiemu pytające spojrzenie. Ten pokręcił głową. Duży pies wstał i zaczął mówić.
– Witaj, Dira. Jestem komandor Grenf, dowódca wywiadu Psiej Cesarskiej Mości. To znaczy, że ten budynek i każdy, kto się w nim znajduje, jest pod moją jurysdykcją. Obok mnie siedzą nasi najlepsi psychologowie, doktorzy Hirru i Mubo. – Pozostałe dwa psy lekko skinęły głowami. – Jesteśmy tu po to, aby ocenić czy możesz wyjść na zewnątrz. A dokładniej, czy jest to bezpieczne dla ciebie, jak i dla innych psów. – Dowódca wymienił długie spojrzenie z Oghim. Tamten lekko popchnął Dirę w stronę jego siedziska, samemu siadając obok. Były pies zwiadowczy usiadł powoli, wiedząc jak dużo zależy od przebiegu tej sytuacji. Pytania zaczął zadawać jeden z lekarzy.
– Prosimy, abyś odpowiadał szczerze i dokładnie. Jak się dziś czujesz?
– Jest mi przykro.
– Dlaczego?
– Widziałem się ze swoim człowiekiem. Nie był taki, jak go pamiętałem.
– Jakie masz teraz uczucia względem niego?
– Żal. Złość. Strach.
– Rozumiem. Czy to spotkanie przypomniało ci o czymś ważnym?
Odpowiedź uwięzła mu w gardle. Hirru nabrał tchu do kolejnej kwestii lecz Grenf powstrzymał go gestem, nie odrywając wzroku od przepytywanego. Ten w końcu przełknął ślinę.
– Przypomniało mi, że chcę być wolny. Chcę być wolnym psem.
– Dobrze. Jakie masz odczucia względem nas, psów tej planety?
– Chciałbym lepiej poznać wasze życie. Zrozumieć.
– Co dokładnie?
– Zrozumieć kim ja dla was jestem. Kim mogę być.
– Kim sobie wyobrażasz, że możesz być?
– Nie wiem. Dotąd byłem żołnierzem, nawet tego nie rozumiejąc. Ludzie… Ludzie mnie oszukali. Chcę należeć do stada. Chcę być psem.
Mubo i Hirru wymienili spojrzenia, po czym zwrócili się w stronę komandora i zgodnie kiwnęli głowami. Dowódca przejął prowadzenie.
– Teraz ja mam do ciebie kilka pytań. Jesteś niezwykłym psem. Wiemy to dzięki badaniom, ale też przez kontakt z tobą. Czas jaki tu spędziłeś pozwolił nam sprawdzić cię na różne sposoby. Dlatego, przede wszystkim: czy chciałbyś dla mnie pracować? Tu, w jednej z naszych jednostek?
– Nie.
– Nie? Odpowiedziałeś bardzo szybko. Jesteś pewien?
– Jestem pewien. Z całym szacunkiem, chcę mieć jak najmniej wspólnego z tą wojną. Wolałbym, żeby jej wcale nie było.
– Tak jak i my, uwierz mi. Nie możemy ignorować ludzi, inaczej odbiorą nam naszą planetę. Nasz dom. Wtedy i ty nie miałbyś gdzie się podziać. Prawdopodobnie czekałaby cię wiwisekcja z rąk tych samych ludzi, którzy cię szkolili.
– Rozumiem to. Nie przekona mnie pan.
– W takim razie odpowiedz mi na takie pytanie: czy uważasz, że nie wszyscy ludzie są niebezpieczni?
– Nie wiem.
– My też i to jest jedna z rzeczy, które stara się ustalić wywiad, ryzykując życie i zdrowie naszych agentów w kontaktach z pojmanymi zwiadowcami. Tylko ich mamy do badań. Dotychczas nie dowiedzieliśmy się niczego, poza tym, że każdy żołnierz przysłany tu przez nich nadaje się tylko do uśpienia. Nowe światło na tę sprawę rzucił raport, stworzony na podstawie danych z twojego implantu kognitywnego. Mogliśmy dzięki nim przeanalizować większość wspomnień jakie posiadasz o Instytucie. Wiesz o czym mówię?
– Laboratorium. Tak.
– Portret psychologiczny, stworzony dzięki tym danym, nie nastraja do kontaktu z rasą ludzką. Wydaje się, że zrobią wszystko dla osiągnięcia swoich celów, nieważne ile psów i planet na tym ucierpi. Czy masz coś do dodania w tej kwestii?
– Nie wiem. Ja ich zawsze widziałem zupełnie inaczej. Jak starszych braci.
– Wiem, to musi być trudne. Zatem pozostaje mi spytać o okres związany z przybyciem na nasz świat. Najświeższe wspomnienia były dość niejasne, prawdopodobnie dane uszkodziła manipulacja twoim mózgiem przy pomocy indukowanego posłuszeństwa.
– Okrutnicy… – mruknął Mubo.
– Czy pamiętasz cokolwiek z podróży tutaj, zarówno w przestrzeni kosmicznej jak i po lądowaniu, co mogłoby nam dać przewagę?
Dira zamyślił się na dłuższy czas. W pomieszczeniu panowała cisza, oddechy zebranych psów mieszały się w skomplikowanym rytmie.
– Były dwa.
– Słucham?
– Były dwa lądowniki.
– Tak, znaleźliśmy jeden. Rozumiem, że przywiózł was tu większy statek, z którego na planetę opadła jeszcze jedna maszyna poza waszą?
– Tak. W hangarze było ich więcej, nie wiem ile. Ale przygotowane były tylko dwa.
– To znaczy, gdzieś na planecie jest jeszcze jeden zwiadowca z takim psem jak ty? – wtrącił się milczący dotąd Oghi.
– Chyba tak. Nie wiem na pewno.
– Sierżancie. – Grenf zwrócił wzrok na podwładnego. – Wiadomość do tropiących.
– W tej chwili. – Oghi natychmiast wstał i wyszedł.
– Dira, to bardzo ważne, że udało ci się to sobie przypomnieć. Czy masz dla mnie coś jeszcze?
Ten zastanowił się chwilę, po czym zwiesił głowę. Chciałby pamiętać więcej, znać plany misji, cokolwiek.
– Nie.
– W porządku. Wróć teraz do swojej kwatery, odpocznij. Dobrze się spisałeś. Jutro wyjdziesz na zewnątrz, zobaczysz, jak żyjemy. Może coś cię zainteresuje, poznasz kogoś. Znajdziesz miejsce dla siebie. Jesteś teraz wolnym psem. Żyj godnie.
– Dziękuję, komandorze.
Rano pod drzwiami czekał na niego Oghi. Nie miał na sobie uprzęży taktycznej jak zwykle, zamiast niej założył cywilny ocieplacz. Pachniał też jakoś inaczej.
– Gotowy? – Jego głos był pełen zachęty.
Dira nie wyglądał na wyspanego, co nie zdziwiło sierżanta. Chciał go zmotywować, to był najważniejszy dzień w zupełnie nowym życiu.
– Czy będę mógł tu wrócić?
– Oczywiście, dopóki nie znajdziemy ci jakiegoś mieszkania. Chodźmy. Dużo przed tobą, przyjacielu.
– Sierżancie…
– Mów mi Oghi, proszę.
– Oghi. Jestem naprawdę wdzięczny tobie i innym. Za tę szansę.
– Daj już spokój, szkoda dnia! Co chcesz zjeść na śniadanie?
Zjedli wszystko, co było w menu. Knajpkę wybrał oczywiście Oghi. Uśmiechał się do kelnerki na tyle często, że Dira domyślił się, o co chodzi. Starszy pies odchrząknął znacząco.
– Ja stawiam, bo przecież nie masz żadnych pieniędzy.
– Dzięki.
– Kim jest twój przyjaciel? – Ona miała długą, błyszczącą sierść i powabnie zamiatała ogonem.
Wojskowy zawahał się, nie mogąc zdradzić zbyt wiele cywilowi.
– Jestem Dira. – Były zwiadowca coraz lepiej wczuwał się w chwilę. Buzowały w nim hormony. Dobre jedzenie, piękne samice. Ruch uliczny grał w uszach jak dzika muzyka. – Poznaliśmy się w pracy.
– Ach tak. Zaglądajcie częściej. Muszę lecieć, mam klientów.
– Jasne, trzymaj się…
– Mika! Dbaj o Oghiego, to dobry pies. – Mrugnęła na odchodne, a Oghi westchnął za nią. Wyraźnie był zauroczony od dawna.
– Jest taka piękna.
– Mika. Sierżancie, pan się zakochał. Czytałem o tym w książce.
Tamten spojrzał na niego osłupiały, po czym obaj zaśmiali się po psiemu.
– Przejdźmy się po mieście. Zobaczmy co ci w duszy zagra.
– Ty jesteś przewodnikiem.
Mimo to Dira co chwilę ciągnął ich w nowym kierunku, chcąc zobaczyć jakieś miejsce, rzecz czy ciekawego psa. Oghi w miarę potrzeby ostrzegał, tłumaczył albo przepraszał za zachowanie Diry zdziwionych przechodniów. Niektórzy chcieli usłyszeć jego historię, jakieś wyjaśnienie skąd wziął się ten pies, który niczego nie zna. Musieli ustalić przykrywkę.
Dirę fascynowało wszystko, każdy był interesujący. Podążał za kuszącymi zapachami psiego miasta, tam gdzie podpowiadał mu instynkt. Wsłuchiwał się w rozmowy mijanych czworonogów.
– Mamo, chcę jakiś psismak.
– Znowu podwyższyli psiodatki, słyszałaś?
– Pankracy, zaczekaj na mnie!…
Miasto wrzało. Psów dookoła było tak wiele, a każdy miał jakieś sprawy, dokądś pędził. Każdy decydował sam o sobie, choć wszyscy razem tworzyli wielkie stado. Oghi przyglądał się zapatrzonemu w ten chaos przybyszowi z innego świata, jak chłonie to wszystko. Jak głęboko oddycha. Przeszedł go dreszcz, a napływające wspomnienia sprawiły, że poczuł się młodszy. Zazdrościł towarzyszowi.
– Dira?
– Tak?
– Odpocznijmy trochę. Znam piękny park.
– Miejsce, gdzie jest tak dużo drzew?
– Właśnie tam. To niedaleko.
– Dobrze. Trochę mi się kręci w głowie od tego wszystkiego.
W centrum parku stała niezwykła rzeźba. Ogromna, hipnotyzująca swoim powolnym ruchem. Wyglądała jak żywa. Wiele psów siedziało dookoła niej, kontemplując piękno przemiany.
– Co to jest? – Zaintrygowany Dira wskazał ją czubkiem pyska.
– Chciałem, żebyś to zobaczył. To jest rzeźba słynnego artysty i filozofa, Kjuva Wynalazcy. Zmienia kształty w zależności od tego, co dzieje się w umysłach otaczających ją psów.
– To dlatego siedzą tak blisko.
– Tak. Razem tworzą jej taniec.
– Wspaniałe. Nigdy nie sądziłem, że istnieją takie rzeczy. Kim był Kjuv?
– Żył w tym mieście bardzo dawno temu. Pozostawił po sobie wiele niesamowitych dzieł sztuki, wynalazków, wierszy, ale najważniejszy dla nas jest stworzony przez niego nurt filozoficzny. Ukształtował obecną cywilizację, psią myśl stwórczą i sprawczą. Między innymi dzięki niemu możemy cieszyć się dzisiaj takim dobrobytem. Gdyby tylko nic nie zagrażało pokojowi. Wybacz, nawyk.
– To nic. Wiesz, może tego właśnie szukają ludzie. Może chcą zabrać coś, co on stworzył.
– Zabrać albo zniszczyć. Nie wiem czy w jego mądrości jest coś, co mogłoby spowodować wybuch wojny. Pewnie po prostu się nas boją.
Wiatr przeczesywał trawę, na której leżeli. Słońce grzało im grzbiety. Wydawało się, że świat ucina sobie drzemkę. Dla Diry ten moment był bardzo ważny. Chciał wiedzieć.
– Czy nauczysz mnie jej?
– Myśli Kjuva? Bo chyba nie mówisz o wojnie. Jakby to… Nie jestem wystarczająco biegły w tej dziedzinie, ani w nauczaniu.
– Jesteś zbyt skromny, Oghi.
– Poważnie. Znam kogoś, kto może ci pomóc. O ile nie masz już dość książek.
– Prowadź, przyjacielu.
Zanim dotarli na miejsce, zdążyło się rozpadać. Otrzepali się z wody przed wejściem. Nad nimi złocił się napis “Psięgarz”. Weszli do środka, gdzie powitał ich zapach papieru i drewna oraz jeden bardzo stary pies. Miał czarną, kręconą sierść, gęsto poprzetykaną pasmami siwizny. Podobnych do niego Dira widział tego dnia bardzo niewielu. Jeszcze bardziej wyróżniał się przez egzoszkielet, który pomagał mu stać i chodzić. Jego tylne łapy nieustannie lekko drżały.
Psięgarz odchrząknął. Oghi szturchnął Dirę, ten przestał się gapić i spostrzegł, jak staruszek przygląda mu się z zainteresowaniem znad okularów.
– Kogo mi tym razem przyprowadziłeś, Oghi? Czyżby jakiś młokos żądny tajemnej wiedzy?
– To jest Dira. Jest tu nowy. Zupełnie nowy.
– Zupełnie, co? W takim razie chyba trafił w odpowiednie miejsce.
– Dira, to jest Nori. Jest najmądrzejszym psem, jakiego znam. Nauczył mnie wielu rzeczy, kiedy byłem szczeniakiem.
– Ledwo mi się to udało, taki byłeś niesforny! Co mogę dla was zrobić?
– Szukamy książki – odparł trochę zbyt szybko Oghi, próbując ukryć zawstydzenie. – Nie tylko, szukamy kogoś, kto objaśni ją Dirze. Pomyślałem o tobie.
– Nie mówisz chyba o Myślach?
– Tak.
Nori przyglądał się im obu przez moment, po czym wrócił do porządkowania jakichś drobiazgów i przekładania ksiąg między półkami. Zdawał się o nich zapomnieć. Dira spojrzał pytająco na Oghiego, ten wpatrywał się w starego psięgarza. Czekał. Cisza się przedłużała.
– Przychodzisz tak rzadko. A teraz zjawiasz się znienacka, przyprowadzasz jakiegoś żółtodzioba i stawiasz mnie przed tak olbrzymim, odpowiedzialnym zadaniem. Mam go uczyć Myśli Kjuva? Jestem już stary. – Książki zmieniały swoje miejsca. Sądząc po wzburzonym kurzu, nie było to coś, co robiły często. Dira kichnął.
– Nori, proszę. Słuchaj, on jest… Nie powinienem ci tego mówić, ale on jest spoza planety.
– Spoza planety? – Starzec się zawahał. – Masz na myśli, że przysłali go ludzie?
Dira opuścił głowę. Poczuł się gorszy, niechciany. Nie wiedział, jak się zachować. Jak opanować smutek. Już miał zwrócić się w stronę wyjścia, ale stary pies podszedł prosto do niego, bucząc żyromotorami. Egzoszkielet nadawał mu groźny wygląd, lecz w jego oczach Dira zobaczył smutek, który sam odczuwał. Dobroć. Mądrość. Jego oddech na chwilę się zatrzymał.
– Młody, czemu chcesz się tego uczyć?
– Proszę pana, chcę wiedzieć jak być prawdziwym psem. Chcę wiedzieć jak mam żyć! Tu, na tym świecie, pełnym psów, niesamowitych rzeczy i wszystkiego, czego do tej pory nie znałem. Chcę wiedzieć jak zatrzymać tę wojnę z ludźmi – dodał cicho na koniec.
– Dobrze, dziecko. Nie musisz nic więcej mówić. Wybaczcie to, jak zareagowałem wcześniej. Oghi, oczywiście, że zajmę się twoim przyjacielem. Najlepiej jak umiem. Czy ma gdzie mieszkać?
– Ma kwaterę w siedzibie wywiadu, dopóki…
– Nonsens, to takie odrzucające miejsce. Bez urazy. Może zostać u mnie, mam na poddaszu wolny pokój. Przyda mi się też pomoc przy księgach. – Przeniósł wzrok na Dirę, unosząc brwi. – Odpowiada ci takie rozwiązanie?
Dira nie mógł z siebie wydusić słowa. Nareszcie będzie przynależeć, mieć przyjaciół. Uczyć się, jak być naprawdę mądrym.
– Oczywiście – wykrztusił wreszcie.
Psięgarz spojrzał na zegar.
– I tak miałem niedługo zamykać. Równie dobrze możemy od razu siąść do pracy.
– Naprawdę?
– Oczywiście. Oghi, wpadniesz do nas jutro?
– Jasne, jak tylko ogarnę raporty. Przyniosę smaczki.
– Pamiętaj, moje ulubione to róża…
– Róża i spirulina, wiem przecież. – Oghi uśmiechnął się do Diry. – Zostawiam cię w dobrych rękach. Bywajcie!
Wyszedł żwawo i zniknął za rogiem. Dira zerknął wyczekująco w stronę staruszka, który przywołał go machnięciem mordki i zwrócił się w stronę zejścia do piwnicy. Drzwi na dole trzeba było odblokować szyfrem.
Za nimi, w małym pokoiku, na podeście leżała księga. Miała zdobioną okładkę z drewna, kości i metalu. Była dość gruba, a jej zapach drażnił nozdrza Diry, niosąc niewyraźne opowieści o jej dawnych właścicielach i miejscach, które odwiedziła. Nori zachęcił Dirę, szturchając go nosem.
– Otwórz ją, będziemy czytać razem.
Na stronie tytułowej widniały dwa słowa – Kiełbasa Metafizyczna.
Taki był początek przygód wielkiego filozofa, stratega i dyplomaty, znanego później w historii Psiego Cesarstwa jako Dira Rozjemca. Ten, który przywrócił pokój. Nigdy nie wyprowadził się z poddasza Noriego. Został kolejnym psięgarzem. Niektórzy mówią nawet, że był szczęśliwy.