1.
Intel 24 puchł i falował, nabierał kolorów i zaraz je tracił. Dynamika groziła destabilizacją, ale Ankela się tym nie przejmowała. Traktowała sztuczne inteligencje przedmiotowo, co ściągało na nią falę krytyki ze strony innych ludzi. Tym nie przejmowała się również, a wręcz chłonęła piętrzące się wokół niej kontrowersje.
– Dodaj pięć punktów masy mięśniowej w łuku barkowym – poleciła Ankela Chi. Reżyserka, scenarzystka i mistrzyni fantomatyki wodziła krytycznym spojrzeniem po rodzącym się przed nią ciele.
– Prowadzisz do nierealistycznego nadmiaru – sprzeciwił się Intel 24. – Ludzkie ciało zachowuje inne proporcje.
– Nie masz pola dla dyskusji – skarciła kobieta. – Wykonaj.
Po chwili pulsowania hologramu, Intel 24 ostatecznie skonfigurował kształty, które Ankela uznała za satysfakcjonujące. Ostatecznie na płycie projektora pojawił się rosły mężczyzna, o potężnej masie mięśniowej, siwym zaroście i przenikliwych oczach.
– W ludziach nie ma prawdy – pouczyła Ankela. – Są wrażenia. Dlatego budujemy sugestywne formy, aby prowokować reakcje ponad czasem i przestrzenią.
– Ale nie ponad realizm.
Kobieta zlekceważyła odpowiedź intela.
– Tak, oto mój nowy bohater. Silny, jak goryl, przenikliwy, jak najwyższe inteligencje i czuły, jak wilczyca dla szczeniąt. Zagubiony ideał mężczyzny i stróża prawa.
– Ta wizja nie ma oparcia w źródłach. Realia historyczne były zgoła inne.
– Realia historyczne dotkniemy za miesiąc na zgromadzeniu. Wtedy zdobędziemy przekonanie.
Telekom zaświecił promieniami lasera i w salonie pojawiła się kolorowa postać. Ankela powitała wirtualnego gościa z radością.
– Kochane Villuelo. Co masz dla mnie?
Villuelo rozłożyło ręce.
– Oczekujesz rzeczy nierealnej. Od stu lat na świecie nie ma takich maszyn ani materiałów.
Kobieta westchnęła, bo nie tego się spodziewała po genialnym projektancie mody.
– Przecież są muzea, laboratoria archeologiczne. Odpowiednie materiały można wygenerować z kompozytów. W czym problem?
– Problem w konstrukcji. Ówczesne okrycia budowano z oddzielnych segmentów tkanin, które łączono cienkim przewodem. Taka operacja wymaga odpowiednich urządzeń.
– Nie tłumacz mi tego, co znam. Co jest w mocy, żeby pokonać trudności?
– Czas mi na to nie pozwala. To zbyt wymagające.
Ankela miała na to idealną odpowiedź.
– Szykujesz nową kolekcję. Tworzysz nowe funkcje?
– Prawda. Nowe okrycie gromadzi zużytą biomasę ze skóry. – Villuelo chciało opowiedzieć o swoich pomysłach, lecz Ankela przerwała słowotok obojnaka.
– Wiesz, ile waży moja opinia na zgromadzeniu? Wiesz, co będzie, gdy potępię twoje pomysły?
Ankela groziła, zachowując nieskazitelny uśmiech i przymilne spojrzenie.
– Ośmielisz się? Twoja premiera jest ważniejsza od mojego czasu?
– Tak, mój genetyczny ideale. Bo sztuka to pomost między światami.
2.
Ludzie, którzy przybyli na zgromadzenie osobiście, czuli się dziwnie. Niektórzy z nich nie przebywali w jednym pomieszczeniu z drugim człowiekiem od kilku lat. Byli też tacy, którzy nie zdecydowali się na kontakt osobisty, więc pojawili się tylko fantomatycznie.
Ankela lawirowała między gośćmi, inicjując rozmowy i chwaląc się ekstrawaganckim strojem. A ten był niezwykły. Villuelo Aikante stworzyło go według wzorów z XXI wieku. Skąd wytrzasnęło oryginalne tkaniny, tego nie wiedział nikt, ale dla towarzystwa, szczególnie dla Ankele, nie miało to znaczenia. Suknia falowała i szumiała, połyskując poliestrowym szalem i aluminiowymi cekinami.
– To niesamowite zgromadzenie – zachwalali goście. – Te dźwięki są niezwykłe.
– Tamci ludzie potrafili własnymi rękami generować harmonię. I robili to na potrzeby premier w dwóch wymiarach.
Tak, to zgromadzenie było idealne. Miejskie intele przygotowały najbardziej pożywne, a jednocześnie wykwintne w formie dania. Muzyka sączyła się ze ścian w rytmie miękkiego, pulsującego światła. Roboty polewały gęste sumi, a projektory transmitowały fantomowych gości w pełnym zakresie, aby mogli zajrzeć w każdy kąt wielkiego atrium. Wszystko przygotowano na przybycie wyjątkowej osoby.
– Czy będzie w nim podobieństwo do postaci z twoich premier? – Villuelo zagadnęło Ankelę.
– Będzie duże.
Jeszcze przez godzinę Ankela zabawiała gości niezobowiązującą rozmową, aż wreszcie do hali wmaszerowały intele z portu kosmicznego. Jeden z nich poinformował organizatorkę przyjęcia, że jej najważniejszy gość czeka przed drzwiami.
– Kochani – zawołała podniecona Ankela. – Czekanie się skończyło. Oto kapitan John Washington, dowódca misji badawczej Trappist Venture.
W atrium rozległ się podniecony szmer i wszyscy skupili się na jednej postaci. John Washington pojawił się w przedsionku. Wyglądał na zagubionego. Najwyraźniej nie czuł się komfortowo, lecz nikt nie wiedział, czy to przez badawcze spojrzenia obserwatorów, czy przylegający do ciała skafander z inteligentnego trifolenu. Napiętą atmosferę rozładowała Ankela.
– John, wspaniale, że jesteś.
Astronauta nie miał aż tak potężnej sylwetki, jak sobie wyobrażała. Był raczej szczupły, poruszał się nienaturalnie i sztywno. Podobno to wynik długotrwałego przebywania kriostazie. Niemniej jego ruchy miały w sobie coś zdecydowanego, jakby każdy krok był zwycięską bitwą w wojnie z własną słabością. Ankela pomyślała, że w spojrzeniu mężczyzny kryła się nie tyle niepewność, co raczej ostrożność i nieufność. Rozglądał się jak wpuszczone między ludzi dzikie zwierzę, które w każdej chwili mogło wysunąć pazury i rozszarpać wszystkich na strzępy. Niezwykle się to reżyserce podobało.
Przez następną godzinę Ankela nie odstępowała astronauty na krok. Oprowadziła go po atrium, przedstawiając kolejnym gościom, którzy bez cienia skrępowania fascynowali się nim. Oczy zgromadzonych świeciły na widok zagadkowego mężczyzny i każdy chciał mu zadać milion pytań. Jednak reżyserka nikomu nie pozwoliła na dłuższą rozmowę. Zagarnęła Johna dla siebie i dowolnie rozporządzała jego czasem.
– Villuelo Aikante, geniusz mody – Ankela przedstawiła przyjaciela. – Twoje okrycie powstało w pracowni Villuelo, a ono tworzy tylko dla najwspanialszych ludzi.
Washington odruchowo wyciągnął na powitanie dłoń, lecz zaraz ją cofnął. Villuelo Aikante wyglądało na wstrząśnięte i patrzyło w oblicze mężczyzny z przerażeniem.
– Porozmawiacie w innym czasie. A teraz, John, chodź ze mną. Pokażę ci twój nowy świat.
Ankela wyprowadziła astronautę na balkon, z którego rozciągał się widok na miasto. Według standardów urodzonego w XXI wieku człowieka, przypominało ono dzieło postmodernistycznego rzeźbiarza. Mleczne, srebrzyste powierzchnie przenikały się, jakby zbudowano je z czegoś półmaterialnego. Swobodnie unoszące się ażurowe sfery, abstrakcyjne formy, niby bez logicznego przeznaczenia, uzupełniały ciszę tego miejsca jednostajnym ruchem. Wokół tych domów? Wieżowców? John nie był pewien, jak je określić, ale wokół tych brył unosiły się czarne, białe i szare kształty, zupełnie jak niesione wiatrem nasiona mniszka lekarskiego. Niektóre łączyły cienkie nici, które zdawały się opierać grawitacji.
– Proszę, mów ze mną – zachęciła gospodyni.
– Proszę, mów ze mną – powtórzył John, kręcąc głową. – Wy nawet mówicie inaczej.
– Co to znaczy?
– Nic. Po prostu nie wszystko tu jeszcze rozumiem.
– Tak jak ja nie wszystko rozumiem o tobie. Dlatego chciałam ci zaproponować wspólny projekt.
Washington patrzył na kobietę z niedowierzaniem.
– Zostaniesz moim konsultantem premierowym. Jak wiesz, specjalizuję się w premierach historycznych, a moją ulubioną epoką jest XXI wiek. A kto ma więcej wiedzy o takim czasie, niż ty?
– Niewiele zrozumiałem z tego, co powiedziałaś. Co to są premiery?
– Możesz pomyśleć, że są podobne filmów, jednak poziom ich odbioru jest dla ciebie obcy. I myślę nie tylko o działaniu na zmysły. Moich premier się nie ogląda, je się przeżywa. Jakbyś odtwarzał wspomnienie. Musisz kiedyś spróbować.
– Nie mam zielonego pojęcia o filmach. Tym bardziej o premierach.
– Każdy naukowiec jest w części artystą. Mam o tym wiedzę.
– Masz wiedzę?
– Dawno temu byłam w programie astronautów. To silne doświadczenie, które wykorzystuję w twórczości.
Mówiąc o swojej pracy, Ankela zbliżyła się do Johna i pogłaskała go po głowie. Dotyk tego człowieka wydał się kobiecie elektryzujący i na swój sposób dziki. Było to uczucie, które wywołało w Ankeli falę zwierzęcego podniecenia. Jej prywatny intel zareagował natychmiast i zaproponował sesję seksualną. Niestety nie było możliwości komunikacji z drugą osobą, ponieważ mózg Washingtona nie miał personalnej sieci.
– W takich momentach nasze intele umawiają ludzi na kontakt.
John spojrzał podejrzliwie, lecz nie podjął tematu.
– Czy macie tu chociaż normalne toalety? – zapytał i odszedł speszony, nie czekając na odpowiedź. Kiedy Ankela została sama, na balkonie pojawiło się Villuelo.
– Widzę, że jeszcze się nie połączyliście w kontakcie.
– On ma opory. W jego czasie robiło się to w sposób całkowicie cielesny.
– Chyba nie masz zamiaru spróbować?
Brak jednoznacznej odpowiedzi wystraszył obojnaka.
– Bądź ostrożna – ostrzegło. – Wiesz, jacy oni są.
– Zależy kogo masz na myśli.
3.
Washington zastał Ankelę w bezruchu. Stała z dłonią przytkniętą do czoła, a intele czekały na ponowne uruchomienie programu.
– Jestem – oznajmił John, lecz to nie wybiło reżyserki ze skupienia.
– Coś tu się nie składa – powiedziała do siebie i trwała zamyślona. Dało to astronaucie chwilę, by się kobiecie przyjrzeć.
John zdążył się już przekonać, że w tych czasach większość ludzi mogło pochwalić się zdrową sylwetką. Zachowanie formy fizycznej wymagało o wiele mniej wysiłku niż dawniej, dzięki skomplikowanym operacjom, modyfikującym ludzki genom. Nie były to jednorazowe zabiegi, a raczej rozłożony na dziesięciolecia proces reorganizacji całego gatunku.
Ankela nie wyróżniała się ani figurą, ani urodą, lecz jej głos był niepowtarzalny. Była w nim szorstka nuta, jakby ktoś deptał żwirową drogę. Już podczas zgromadzenia John pomyślał, że jakiś bioinżynier popisał się przebłyskiem artystycznego geniuszu. Zostawił Ankeli tę jedną, niepowtarzalną skazę na poza tym idealnym obrazie, dzięki czemu całość nabrała jeszcze większej głębi i charakteru.
– Mogę ci jakoś pomóc? – zagadnął, czym wreszcie zwrócił na siebie uwagę. Ankela uśmiechnęła się na widok gościa i od razu przeszła do rzeczy.
– Czy Edgar ma powinność, by ratować Erikę?
John zastanowił się chwilę i wszedł między nieruchome intele. Każdego dotknął, nie mogąc uwierzyć, że nie były prawdziwymi istotami, a jedynie konurbacją odpowiednio nakierowanych, zupełnie nieorganicznych cząstek.
– Erika zdaje sobie sprawę, że go skrzywdziła?
Ankela nie odpowiedziała, tylko słuchała dalej.
– Edgar wygląda mi na takiego, który bardzo głęboko chowa urazę i pielęgnuje ją w sobie. Jest mściwy, a ona tego nie bierze pod uwagę. Rozumiem, że złamała prawo i liczyła na specjalne względy policjanta, który przecież był jej kochankiem, prawda?
– Skąd ty wiesz?
– Widać to po nich.
– Masz taką wiedzę bez personalnej sieci?
– To się nazywa empatia, pani Chi.
Ankela, w jej własnym mniemaniu, również dysponowała wglądem w ludzkie emocje i nie potrzebowała do tego inteli ani mózgowych interfejsów. A jednak natury astronauty nie potrafiła rozgryźć.
– Siadajmy i mówmy o tym więcej – zaproponowała.
Rozmowa zajęła wiele godzin. Analiza motywacji i pragnień głównych bohaterów dramatu wciągnęła astronautę bez reszty. Okazało się, że gdy już się rozluźnił, był doskonałym rozmówcą. Umysł naukowca idealnie szedł w parze z artystyczną wrażliwością. Tak skomponowany fundament wzmocniły dziesięciolecia trudnych doświadczeń misji kosmicznych.
– Admini kosmodromu nie mówią o tym, ale siedzi we mnie wielka ciekawość – zwierzyła się Ankela.
– Pytaj.
– Ile minęło lat?
– Od startu prawie trzysta. Od lądowania na Trappist-e dwieście pięćdziesiąt.
John łyknął zimnego sumi i się skrzywił. Nadal nie mógł się przyzwyczaić do smaku współczesnego pożywienia. Oddałby wszystko za frytki z piwem.
– Musisz mieć głębokie emocje.
– Najczęściej czuję się po prostu zagubiony. Czasem jest mi żal. A czasem jestem wściekły.
– Wściekły? W rozumieniu agresji?
– W rozumieniu chęci rozwalenia sobie łba.
Ankela wyglądała na zaniepokojoną. Jej codziennością były interfejsy mózgowe, które tego typu emocje potrafiły szybko rozładować albo stworzyć hostowi warunki, by dał upust swoim popędom.
– Nie chcę, żebyś się ranił.
– Postaram się – odparł John bez przekonania.
– A czego ci żal?
– Właściwie, to chciałem o tym z tobą porozmawiać. Potrzebuję spotkać się z przyjaciółmi. Wiem, że część już wróciła, ale nie wiem, jak nawiązać z nimi kontakt. Zobacz, to oni. Byliśmy razem na misji.
Washington wyjął z torebki fotografię. Uśmiechało się na niej osiem osób. Jedną z nich był on sam.
– Dwie osoby ze zdjęcia już dawno nie żyją. Luis miał wypadek po lądowaniu. Skafander się rozszczelnił i koniec. A Marina zmarła na raka, jeszcze zanim ruszyliśmy w drogę powrotną. Nadmiar promieniowania… No, po prostu było ciężko. W każdym razie została nas szóstka i reszta powinna już być na Ziemi.
– John, to nie będzie możliwe. Admini kosmodromu mają reguły. Chodzi o dopasowanie profilu osobowości. W kontakcie ze starym wzorcem to będzie trudniejsze. Dlatego admini nie dają zgody na kontakt. Żebyś mógł skupić wysiłek na współczesnym modelu.
– Wiem o tym, ale sądziłem, że masz znajomości. Jesteś uwielbiana i poważana, wszyscy liczą się z twoim słowem. Może mogłabyś coś załatwić?
Ankela Chi chciała zaprzeczyć, lecz zorientowała się, że z Johnem było źle. Zgrzytał zębami, pociągał nosem i mrużył oczy, a w dłoni zaciskał fotografię, jakby jego życie od niej zależało. Ten świstek antycznej folii był jedyną pamiątką astronauty po utraconym świecie. Ankeli zrobiło się żal mężczyzny, na co prywatna sieć zareagowała propozycją relaksującej drzemki w ramionach opiekuńczego intela. Zamiast tego, Chi postanowiła przytulić Johna. Zabrała się do tego niezgrabnie, lecz instynkt podpowiedział jej, co zrobić. Było to dokładnie to, czego astronauta potrzebował. Skulił się w ramionach reżyserki, przytknął głowę do jej piersi i spokojnie oddychał. Tak bezpośredni kontakt fizyczny z drugim człowiekiem spowodował, że Ankela zadrżała
– Postaram się. – Złożyła obietnicę wbrew sobie i wbrew realiom, w których nie było miejsca na żadne ustępstwa.
4.
Villuelo obserwowało przyjaciółkę, która dreptała w poprzek salonu, mamrocząc pod nosem niezrozumiałe przekleństwa.
– Intel 24. Czy sugerowałeś jej złagodzenie? – zainteresowało się Villuelo.
– Pani Chi postanowiła cynicznie ignorować moje sugestie – odparł nie bez urazy intel.
– Nie było w tym cynizmu – odezwała się nagle Ankela. Była rozdygotana, zupełnie jak nie ona. Nawet głos jej drżał. – To są moje emocje, nie żadna symulacja.
– Intel, proszę o strefę prywatną.
Inteligencja uszczelniła salon i rozproszyła pozostałe intele w sieci zewnętrznej. Villuelo i Ankele zostali sami.
– Masz niepokój, widzę to, więc mów ze mną i proszę, bez wykrętów – poleciło Villuelo. – Kwestia astronauty?
Ankela krygowała się. Żeby wyciągnąć z niej prawdę, obojnak musiał jeszcze długo nalegać.
– Obiecałam Johnowi pomoc w kontakcie z przyjaciółmi.
W pierwszej chwili Villuelo parsknęło śmiechem, jednak zaraz zrozumiało, że to nie był żart.
– Poddałam się emocji. Nic nie poradzę. Nie ma w tym błędu, to rzecz ludzka. Tak? Nie? Zatkało cię? Odezwij się.
Villuelo usiadło, złożyło ręce i twardo spojrzało na przyjaciółkę.
– Opanuj się i myśl jasno. Jesteś na okresie próbnym. Nie pozwól, żeby emocje wzięły górę. Znamy ten scenariusz, prawda?
– Nie potrzebuję przypomnienia.
Zmartwione Villuelo westchnęło głęboko.
– Widzę, że masz więcej myśli.
– Tak. Może mam powinność powiedzieć mu prawdę?
Nagle salon stał się jakby zupełnie pozbawiony życia. Zaległa w nim cisza tak absolutna, że Villuelo podejrzewało intele o sztuczne wypłaszczenie akustyki. Była to absurdalna myśl, ale pozwoliła obojnakowi szybciej otrząsnąć się z szoku.
– Nie muszę mówić, jak bardzo to zły pomysł. Przypomnę tylko, że będzie to złamanie umowy z adminami. I sądzę, że mimo gorących emocji masz świadomość, jaki będzie efekt.
Ankela nie musiała odpowiadać. Nie pozostało nic innego, jak nalać sobie gęstego, mlecznego verano.
– Sugeruję, byś skupiła się na aktualnościach. Możemy wrócić do twoich myśli po premierze. Co ty na to?
5.
John był Edgarem i w tej chwili przepełniał go żal tak ogromny, że porównać go mógł tylko do ogromu przestrzeni w układzie planetarnym Trappist. Czując na rękach ciepłą krew ukochanej Eriki, Edgar drżał, jakby każda cząstka jego ciała chciała oderwać się od reszty. Na przygniatający żal nałożyło się niemożliwe do zniesienia poczucie winy, ponieważ to sam Edgar podniósł dezintegrator i jednym, ostrym promieniem lasera zakończył wszystko. Finał premiery okazał się trudnym aktem samosądu. Edgar wymierzył sobie karę, przykładając broń do skroni i naciskając spust. Potem nastąpiły długie minuty ciszy, podczas których projektory powoli gasiły światła, dając odbiorcom czas na gładki powrót do rzeczywistości.
Washington był wstrząśnięty. Premiera autorstwa Ankeli Chi okazała się czymś niezwykłym. John nie miał bladego pojęcia, jak funkcjonowała technologia, która obsługiwała spektakl, ale musiał przyznać, że było to coś godnego podziwu.
– Dziękuję wam za udział w dramacie – ogłosił Intel 24, prowadzący spotkanie. Zgromadzony w teatrze tłum podniósł gorącą owację. – Przeżyliście wspólną emocję dzięki dobrze wam znanej osobie. Oto przed wami Ankela Chi. Reżyserka, scenarzystka i choreografka. Brawa dla niej!
Ankela stanęła na środku okrągłej sceny. Podest z każdej strony otaczały kaskadowo ustawione rzędy foteli, których ruchome siłowniki pogłębiały realizm spektaklu.
– Kochani, dziękuję za uznanie. Było długie czekanie na aktualną premierę, lecz tym razem wymówka miała podobną aktualność.
Publiczność przyjęła wyznanie Ankele śmiechem i brawami.
– Praca nad premierą postępowała z kimś wyjątkowym. Ten ktoś ma niepowtarzalną wiedzę i głębokie emocje. Ten ktoś patrzył na obce światy i niebezpieczeństwo nie w sieci. Doświadczył wszystkiego czystym umysłem. Przed wami równy reżyser premiery, kapitan John Washington! Nasz gwiazdor z kosmosu!
John stanął w kręgu światła. Na szczęście przemawianie w blasku fleszy nie było dla niego czymś zupełnie nowym. Brał udział w niejednej misji w obrębie Układu Słonecznego, a te zawsze cieszyły się zainteresowaniem mediów. Kiedy okazało się, że obejmie dowodzenie wyprawy, która po raz pierwszy zaprowadzi ludzkość daleko poza jej macierzysty układ, dziennikarze z całego świata nie dawali mu chwili oddechu.
– Pozdrowienia z muzeum – zażartował sobie, na co widownia zareagowała ciepłą owacją. W krótkim przemówieniu podzielił się własnymi przemyśleniami na temat współczesnego świata, który w jego opinii miał być najlepszą możliwą wersją ludzkości. Nie będąc do końca przekonanym o prawdziwości tych słów, zdecydował się na pochlebstwo. Wiedział, że zgromadzeni na premierze ludzie poczują się dowartościowani, jeśli pochwali ich sposób życia.
– Nasza gospodyni zasługuje na najwyższe uznanie – zakończył John, ukłonił się i wyszedł z kręgu światła. Na tym oficjalna część premiery się skończyła. Widzowie fizycznie obecni w teatrze rozeszli się w foyer i skupili na rozmowach.
– Oddaję ci wdzięczność, za twoje słowa – rzekła Ankela, gdy przyniosła Johnowi świeże verano – ale nadal nie powiedziałeś mi zdania na temat premiery.
– Muszę to przemyśleć – odparł astronauta. – To było coś wstrząsającego, na pewno.
Ankela nie chciała tak łatwo odpuścić. Była zdeterminowana, aby usłyszeć opinię astronauty. Zapewne rozmowa nie skończyłaby się na deklaracji Johna, gdyby nie Imke Amahle.
– Przyjmij mój podziw. – Wysoki, smukły i perfekcyjnie zbudowany mężczyzna wtrącił się do rozmowy.
– Imke jest z adminów portów kosmicznych Południowego Pacyfiku – przedstawiła gościa Ankele.
Na powitanie Imke wyciągnął dłoń, co zaskoczyło zarówno Ankelę, jak i Johna.
– Na okoliczność twojego powrotu nauczyłem się dawnych zwyczajów i słów. W sensie zdań, po staremu – wyjaśnił admin.
– Idzie ci bardzo dobrze.
Ku jej wielkiemu oburzeniu, Amahle odprawił Ankelę i poprowadził Johna wzdłuż galerii. Najwyraźniej nie miał w zwyczaju owijać w bawełnę, ponieważ od razu przeszedł do rzeczy.
– Zadowalają mnie twoje postępy. Mnie i radę kosmoportów. Twoje zaangażowanie w pracę Ankeli Chi było celnie pomyślane. Ona uważa, że sztuka to pomost między światami. Program adaptacji w twojej wersji to był jej pomysł. Chwalę ją za to.
– Nie robiłem tego, by się komuś przypodobać.
– Rozumiem. A jednak przypodobanie jest ważne.
– Dla kogo?
– Ankela liczy na możliwość produkcji premier poza Ziemią. Jeśli praca z tobą się powiedzie, będzie mogła rozwinąć nową działalność. Jej koncepcja jest ważna nie tylko z tego powodu. Trzeba udowodnić, że astronauci, tacy jak ty, potrafią dostosować swój profil osobowości do nowych czasów.
– Tacy, jak ja?
– Którzy w wyniku efektów relatywistycznych przeskoczyli w ziemskiej skali czasowej dwa wieki.
– Skoro o tym mowa. Chciałbym nawiązać kontakt z pozostałymi członkami załogi.
Imke zatrzymał się przy szklanej balustradzie i wywołał intela, aby przyniósł napoje.
– Wszelkie decyzje zapadną po ewaluacji dostosowania.
Ni stąd, ni zowąd w nastawienie Johna wkradła się irytacja, zabarwiona nieufnością.
– A jednak dawna gramatyka sprawia ci problemy.
– Jest przestarzała i irracjonalna – odparł Imke. – Na szczęście przez wieki uległa zmianie i uproszczeniu. Stała się kontekstowa i intuicyjna. Nie nadaje rozmówcom żadnej etykiety na podstawie ich pochodzenia, koloru skóry czy wierzenia.
– Chyba nadinterpretujesz. Mam wrażenie, że mówicie hasztagami.
– Nie jestem pewien, co oznacza to hasło. Wydaje mi się pejoratywne, ale to nie szkodzi. Rozumiem twoje nastawienie. Instynktownie odrzucasz nowości w wyniku niezrozumienia.
– I co to wszystko dla mnie oznacza?
– Pracuj z Ankelą, a my obserwujemy. Nadal wkładasz dużo wagi do starych form społecznych. Jesteś bezcenną bazą wiedzy o zamierzchłych czasach, ale musisz poznać obecne, aby przesłać wiedzę w sposób pojęty dla współczesnych. Kiedy się okaże, że potrafisz, pomyślimy o wbudowaniu twojej sieci osobistej i spotkaniu z przyjaciółmi.
– Czyli zabraniacie mi spotkać się z bliskimi, tak?
– Inny format wypowiedzi będzie pasował lepiej. Odkładamy spotkanie w czasie.
– Rozumiem, że reszta załogi z mojej misji też jest w trakcie oceny? – zapytał astronauta, a jego głos niechcący przybrał nerwowy ton.
– Ich ewaluacja została podsumowana. Jesteś ostatni.
Imke Amahle podziękował za rozmowę i odszedł, a John został sam ze swoim niesmakiem. Astronauta czuł się, jak obiekt eksperymentu socjologicznego. Jakby siedział w pleksiglasowej klatce, zza której obserwował go tłum ciekawskich kosmitów. Narastająca irytacja zepsuła Johnowi przyjemność bycia gwiazdą.
6.
Ankele była podniecona i zadowolona, choć jeszcze nie całkiem spełniona. Premiera udała się wyśmienicie. Pozytywne opinie rozlały się po światowej sieci w tempie ekspresowym. Prośby o dostęp do plików płynęły ze wszystkich kontynentów. Ankela musiała zlecić wyposażenie inteli w dodatkowe konurbacje cząstek, ponieważ zamówienia na pokazy na żywo przerastały ich możliwości. A to wszystko, zanim jeszcze doleciała z Johnem do domu.
– Masz niepokój – oceniła tryskająca energią reżyserka. – To przez Imke?
– Przez niego i przez cały ten bajzel – warknął John.
– Mam radę na twój nastrój.
Gdy dotarli do domu, Ankela poleciła opróżnić wszystkie pomieszczenia z inteli. W salonie czekało wielkie, pościelone łóżko, a na stole karafka z prawdziwym, organicznym winem. Światło przyjemnie pulsowało w rytmie lekkiej, ambientowej muzyki z XXI wieku.
– Oto mój dar – oznajmiła gospodyni i nalała wina. Zaskoczony John z przyjemnością przyjął kieliszek i na raz wychylił cały. Ankela upiła mały łyk i wzdrygnęła się lekko, czując rozlewające się ciepło alkoholu. Na szczęście zawczasu wyłączyła sieć osobistą, ponieważ intele natychmiast podniosłyby alarm, identyfikując szkodliwą substancję w organizmie.
– Teraz wreszcie podaj opinię – poleciła. Astronauta napotkał zniecierpliwione spojrzenie reżyserki, która oczekiwała natychmiastowej recenzji.
– Nie wiem – mruknął John. – To, co pokazałaś, jak to się potoczyło… Nie wiem, jak to ocenić. Jestem wstrząśnięty, a jednocześnie zachwycony.
– Obiecałam wstrząs, prawda?
– To było, jakby załadować kilka osobowości w umysł człowieka i obserwować, jak te osobowości zadają sobie ból i przeżywają własne cierpienie. Myślę, że to nieludzkie.
Ankela nie to chciała usłyszeć. Spodziewała się oceny niejednoznacznej, opartej na lęku przed nowością i przed nowym wymiarem doznań. Ale to, co powiedział John, to zupełnie inny wymiar zaskoczenia.
– Ta emocja jest naturalna. Nie masz sieci osobistej, a rozszerzenia zmysłów doznałeś niecałkowicie, bo za pomocą zewnętrznej nakładki. Gdybyś się wpiął do inteli, mógłbyś lepiej zaznać premiery.
– To wszystko jest obce – podsumował John i znowu nalał wina.
Ankela odstawiła kieliszek. Postanowiła zrealizować swoje pierwotne zamierzenie i uznała, że teraz albo nigdy.
– Wiem, co dla ciebie jest nieobce – szepnęła i objęła mężczyznę. W jej podbrzuszu zapłonął przyjemny płomyk, który spowodował drżenie całego ciała. John wiedział, jak na to odpowiedzieć. Przysunął kobietę do siebie i pocałował.
W sercu Ankeli pulsowało podniecenie. To nic, czego by nie znała, ale nigdy wcześniej nie dała upustu swoim pragnieniom w sposób tak całkowicie fizyczny. Zawsze używała do tego inteli, nawet w kontaktach z innymi osobami. Tymczasem John najwyraźniej nie miał żadnych wątpliwości, ponieważ zrzucił z siebie ubranie i przygniótł reżyserkę swoim ciężarem. Zdarł z niej górne okrycie i łapczywie całował jej piersi. Dla Ankeli było to coś wstrząsającego. Wstrząsającego, a zarazem przyjemnego. Nie mogła opanować drżenia, lecz mogła zgadnąć, z czego się ono brało – z pożądania czy ze strachu? Gdy mężczyzna ściągnął Ankeli spodnie i rozsunął na boki jej nogi, poczuła się bardzo niepewnie.
– Przestań – poprosiła, lecz za pierwszym razem do Johna nie dotarło. Dopiero za drugim, gdy podniosła głos, mężczyzna się wycofał. Ciężko dyszał i dziko patrzył na Ankelę.
– Przepraszam – powiedziała – miałam chęć od dawna, ale teraz mam dyskomfort.
John nie wyglądał na zawiedzionego, a raczej na wściekłego. Pulsująca w nim frustracja wzięła górę nad zagubieniem i żalem.
– Jesteście nienormalni – warknął – a ty najbardziej. Kręcisz się wokół mnie bez przerwy, podrywasz, zachęcasz. Myślałaś, że tego nie widzę? Chciałaś się przekonać, jak to jest z takim dzikusem, co nie ma kabelków w głowie, co nie jest genetycznie idealny.
Ankela z przerażeniem patrzyła na Johna, ponieważ najwyraźniej stracił nad sobą panowanie. – Opanuj emocje, proszę.
– Opanuj emocje? Gówno! Myślałaś, że co? Że się bzykniesz ze mną, pomacasz sobie antyczne ciało, a potem zbudujesz karierę na moim przypadku, co? Wystarczy, że mnie wytresujesz i twoi admini będą zadowoleni. Dostaniesz super fuchę i kupę forsy.
– John, pieniądze nie są w użyciu.
– Będę nie tylko eksperymentem, będę dla ciebie trampoliną. I to dwa razy. Najpierw poskaczesz na moim fiucie, a potem piękny skok do wspaniałej kariery!
– Uspokój emocje! – Ankela musiała krzyknąć, żeby przebić się przez tyradę rozkręconego mężczyzny. – Twoje słowa są błędne! W tym czasie nie ma karier, nie ma zdobywania posad. Nie ma pieniędzy ani korporacji. Są ludzie, jest indywidualność.
– Pieprzysz głupoty!
– John, proszę, weź moje zdanie poważnie. Możesz ominąć konsekwencje nieopanowania. Bądź sobą, a nie swoją emocją. – Ankela wstała i zbliżyła się do astronauty. Położyła mu dłoń na ramieniu, lecz on gwałtownie ją odtrącił, a potem odepchnął Ankelę. Gdy upadła na łóżko, obok natychmiast zmaterializowały się intele i obezwładniły Washingtona.
– Zgodnie z protokołami z Auckland, przejmuję kontrolę nad twoimi poczynaniami – oznajmił Intel 24. – Naruszyłeś integralność Ankeli Chi, będąc w stanie wzburzenia emocjonalnego. Zostaniesz wydalony z posiadłości, a o twoich poczynaniach poinformujemy adminów.
– Nie spowodujcie krzywdy – poprosiła Ankela. – On nie jest złą osobą, tylko nie panuje nad emocjami.
– Statystyka jasno pokazuje, że nieopanowanie to wstęp do czynów o większej wadze – wyjaśnił Intel 24.
– John, masz bezpieczeństwo, krzywdy nie będzie. Tylko się uspokój.
– Wal się. Walcie się wszyscy.
7.
Ankela nie wybrała się osobiście na przesłuchanie. Spodziewała się, że będzie to nieprzyjemne doświadczenie, więc po wszystkim chciała być w domu. Dlatego skorzystała z projektora i w ten sposób stanęła przed panelem adminów.
– Próba kontaktu fizycznego była błędem – skarcił Imke Amahle.
– Pierwotnie używałam waszych procedur, co nie miało sukcesu w żadnym wypadku – wyjaśniła reżyserka. – Każdy scenariusz zaprojektowany przez adminów powielał fałszywe przesłanki, a uczestnicy odrzucali współczesne rozwiązania. Aktualnie spróbowałam innego podejścia. Wzięłam postanowienie: zgłębić psychikę, poznać zwyczaje obiektu, żeby zrozumieć potrzeby. Chciałam dopasować do nich program adaptacji, aby zastąpić przyzwyczajenia nowymi sposobami funkcjonowania. Chciałam zrobić to stopniowo, nie wywołując szoku poznawczego.
– Co doprowadziło do zachowań agresywnych.
– Tak, to mój błąd, bo nie opanowałam własnej emocji. Fizyczne pożądanie wzięło górę, ale to nie jest nowe. Wszyscy je znamy. Różnica leży w sposobie wyładowania pragnień. Jego sposób bazuje na impulsywności, która…
– Która jest bazą dla zachowań aspołecznych – wtrącił Imke. – Sytuacja stanowi zagrożenie dla projektu. Admini proponują zamknięcie eksperymentu i unieruchomienie obiektu badań.
– Polecam przypomnienie, że obiekt badań to żywy człowiek – fuknęła ze złością Ankela, jednocześnie odsyłając do diabła intela, który proponował rozładowanie napięcia.
– Mamy to w pamięci.
– Wnoszę sugestię, aby nie kończyć projektu. Mimo ostatnich reakcji, John Washington powoli buduje zrozumienie dla współczesnych form. Na tym czasie posiadam już więcej zrozumienia jego schematu. Mam wiedzę i narzędzia, aby prowadzić eksperyment do efektu.
– Jest to możliwe, ale nie masz pełnej wiedzy. Astronauta Washington zaprezentował niedostosowane reakcje nie tylko w kontakcie z tobą. Nasze skanery wykazują zmianę chemii mózgu, a w efekcie postępującą depresję.
– Naukowy eksperyment nie podlega zakończeniu, gdy zmaga się z trudnością. Przeformatowaniu podlega podejście do eksperymentu.
Imke westchnął głęboko, spoglądając na pozostałych adminów. Ankela widziała, że prowadzili niewerbalną wymianę myśli. Dyskusja trwała raptem kilka minut, lecz z pewnością była treściwa.
– Osiągnęliśmy porozumienie – ogłosił Imke. – Uznajemy słuszność twojej sugestii. Zakazujemy ponownych kontaktów cielesnych, ale wyrażamy zgodę na kontynuację eksperymentu. Weź przestrogę, że zachowania niedostosowane będą odbierane drastycznie.
Mając to w pamięci, Ankela zakończyła sesję. Nie była z jej obrotu całkiem zadowolona, ale przynajmniej mogła działać dalej. Dlatego postanowiła odnaleźć Johna i szczerze z nim porozmawiać. Okazało się to niełatwe, ponieważ astronauta opuścił metropolię i zniknął w lasach Wilsons Promontory. Admini wyrazili zgodę na wykorzystanie lokalizacji satelitarnej. Po kilku godzinach poszukiwań intele wyśledziły Johna Washingtona w leśniczówce w okolicy zabytkowego lotniska Yannakie. Tam też udała się Ankela.
8.
– Nie mam entuzjazmu do wędrowania w dziczy – narzekało Villuelo, idąc leśną ścieżką. – Tu grasują tygrysy i diabły tasmańskie.
– Żadne z nich – Ankela żachnęła się, choć w rzeczywistości narzekania przyjaciela podnosiły ją na duchu.
– Ty jesteś dzikuską, masz zdolności brodzenia w błocie, ale ja jestem człowiekiem cywilizacji ludzkiej, nie bagiennej.
Faktycznie, Ankela umiała odnaleźć się w różnego rodzaju ekosystemach, ponieważ w młodości spędziła wiele czasu na wyprawach terenowych. Szkoliła się na przyszłe misje kosmiczne, które miały ją zaprowadzić daleko poza Układ Słoneczny. Życie potoczyło się jednak inaczej i Ankela nigdy nie opuściła Ziemi.
Leśniczówka okazała się zadbanym i całkiem sporym drewnianym domem. Siedliskiem opiekowały się przestarzałe androidy, których silikonowe powłoki nieudolnie naśladowały ludzką skórę. Intel 24 szybko przejął nad nimi kontrolę.
– Kapitan John Washington znajduje się w pomieszczeniu kuchennym. Czujniki robotów wskazują, że jego stan zdrowia jest niekorzystny.
Ankela pospieszyła do środka.
– Czekaj, nie bierz ryzyka – krzyknęło Villuelo, lecz przyjaciółka nie posłuchała. Przebiegła przez salon i zastała astronautę w kuchni.
Washington siedział skulony pod oknem. Jego lewe przedramię pokrywały krwawiące rany. W prawej dłoni trzymał nóż, którym ponownie nacinał skórę, sycząc przy tym z bólu.
– John, co zrobiłeś? – jęknęła Ankela, zasłaniając usta. John spojrzał na nią nieprzytomnie. Wyglądał, jakby zażył jakąś substancję psychoaktywną, lecz Intel 24 przeanalizował ślad biometryczny mężczyzny i poinformował, że astronauta nie znajdował się pod wpływem środków farmakologicznych.
– Stan Washingtona jest pochodną reakcji psychofizjologicznych. Należy poinformować adminów o reakcjach obiektu.
Ankela zobaczyła na twarzy Johna obraz cierpienia podszytego bezradną wściekłością. Wpatrywała się w niego, jakby chciała przejrzeć jego umysł na wylot. Tymczasem jej myśli pędziły jak szalone, mijając po drodze stacje współczucia, irytacji, zawodu i zrezygnowania. Reżyserka toczyła ze sobą walkę, a każdy możliwy wynik wydawał jej się koszmarny.
– Włącz strefę prywatną – poleciła intelowi.
– Nalegam, abyś…
– Bez dyskusji.
Ankela została sama z Johnem, a w domu zrobiło się cicho. Towarzyszyły im tylko świergoty ptaków i szum lasu. Pojawienie się reżyserki na chwilę odwróciło uwagę Johna, więc Ankela wyjęła mu z ręki nóż.
– Jesteś – mruknął nie całkiem przytomny mężczyzna. – Widzisz, co narobiłem?
Łzy napłynęły do oczu Ankeli. Hamując płacz, pomogła astronaucie usiąść na krześle.
– Nie czuj lęku. Mogę ci pomóc.
Wśród wielu umiejętności, jakie Ankela zdobyła, szkoląc się na astronautkę, znalazło się też opatrywanie ran. Te tutaj prawdopodobnie dałoby się całkowicie zasklepić, stosując najzwyklejszy na świecie regenerator, ale Ankela postanowiła użyć starodawnych metod. Znalazła w szafce bandaże i spirytus.
– Pojechałem na kosmodrom, ale mnie tam nie wpuścili. – John rozgadał się, kiedy Ankela spokojnie pracowała nad opatrunkiem. – Chciałem popatrzeć na start rakiet, ale tam już nic nie startuje. Nie ma rakiet. Są wertykale, ale one przecież nawet nie mają silników. I nie wożą już ludzi, tylko maszyny. Potem zgubiłem się w mieście, a ludzie na mnie patrzyli, jak na dzikusa. Jak w końcu znalazłem swój apartament, to nie mogłem się zamknąć, nie mogłem nawet zostać sam. Wszędzie te intele, wszędzie na mnie patrzyły. Potem chciałem do ciebie zadzwonić, ale tu nie ma telefonów.
Opatrunek był gotowy. Ankela pogładziła Johna po twarzy, na co ten się rozpłakał.
– Byłem sam, wiesz? Oni ciągle mi usługiwali, chcieli ciągle ze mną rozmawiać. Ale byłem sam, rozumiesz?
– Rozumiem – przyznała Ankela, pociągając nosem. – W przyszłym czasie pamiętaj, że intele można odwołać. Trzeba dać wyraźne polecenie.
– Tak, pewnie tak. Pewnie to wszystko jest takie proste.
Ankela usiadła na krześle obok i schowała twarz w dłoniach.
– Jesteś zawiedziona, co? Nie sprawdziłem się i teraz nie dostaniesz swojego projektu, prawda?
W głosie Washingtona pobrzmiewał smutek i wstyd. Ankela z ulgą przyjęła jego postawę. Dzięki temu wyzbyła się wątpliwości. Miałą wielką ochotę na szczerość.
– Dawno temu, prawie sto lat w tył miałam wyruszyć w kosmos. Były szkolenia, dobre noty i wielka chęć. Admini mnie doceniali. A potem powróciła pierwsza misja z głębokiej przestrzeni. Wrócili z Proximy. Dla nich minęło sto pięćdziesiąt lat. Byli w szoku. Świat się przeobraził, a oni nie. Stały się przez nich wielkie niepokoje. Nastąpiło dużo zniszczeń i kilka śmierci. Nie umieli dostosować relacji społecznych, odmówili włączenia do sieci. Zniszczyli wiele nośników inteli. Admini wzięli decyzję i przywrócili załogę do kriostazy. Potem wróciły następne misje i odbył się ten sam scenariusz. Znowu były niepokoje, znowu dewastacja i śmierci. W reakcji admini zawiesili wszelkie loty załogowe w głęboki kosmos. Zobaczyli, co długotrwałe podróże robią z ludzi. Następne misje, które powróciły, został zatrzymane w przestrzeni, a załogi w lodówkach. Powstał program dostosowania i ewaluacji.
Ankela posprzątała ze stołu narzędzia. Wycierając łzy spod oczu, nie zauważyła czerwonej smugi, jaką zostawiła na policzku. W dłoni ciągle trzymała zakrwawiony nóż Johna.
– Wtedy przyszła do mnie świadomość – kontynuowała opowieść – że nie będzie realizacji moich zamierzeń. Nie polecę w kosmos.
– Przykro mi.
– Po latach wzięłam postanowienie, by wejść w program ewaluacji i pomóc. Żeby szybciej wróciły loty załogowe. Ciągle mam pragnienie, żeby wyruszyć. Opracowałam design premier w odmiennych grawitacjach, w niekorzystnych atmosferach.
John wytarł mokrą twarz i spojrzał na opatrunek.
– Sam bym tego lepiej nie zrobił – pochwalił. Zauważył czerwień na twarzy Ankeli i wytarł jej policzek namoczoną chustką.
– Wybacz mi wszystko. Nie chcę być powodem twojego nieszczęścia. Dość marudzenia. Bierzmy się za program. Pomogę ci, a ty mnie nauczysz, jak być współczesnym człowiekiem.
Ankela spojrzała na nóż.
– Nie tym razem – odparła stanowczo.
Patrząc Johnowi głęboko w oczy, poleciła:
– Intel 24, poinformuj adminów o sytuacji. Proszę unieruchomić obiekt.
W kuchni zmaterializowały się intele, które ze spokojnymi twarzami obezwładniły Johna. Zaskoczony astronauta nie protestował.
– Rozumiem cię – przyznał.
– Wynieście go. Jest niebezpieczny dla siebie. I dla otoczenia.
Intele pozbawiły Johna przytomności.
9.
Ośmioro członków załogi Trappist Venture spoczywało w kriostazie. Kilka dni temu dołączył do nich kapitan John Washington. Na pokrywie jego lodówki wyświetlały się dane biometryczne, wedle których stan astronauty był stabilny. Ankela patrzyła nań spokojnie, choć z żalem.
– Masz głęboki zawód – zauważył Imke Amahle. – Niepotrzebnie. Przeprowadziliśmy audyt eksperymentu i wysnuliśmy wnioski. W żadnej opcji nie mieści się twoja wina.
– Czuję całkiem odmiennie.
Imke westchnął, bo choć współczuł Ankeli, to jej przywiązanie do Johna wydało mu się niestosowne.
– Dawno temu w Indiach ludzie masowo chorowali na zaćmę i tracili wzrok. Niektórzy już we wczesnym dzieciństwie. W dorosłości zostali poddani eksperymentowi, kuracji, która przywróciła im widzenie. Nie odgadniesz, ale mimo tego większość rezygnowała z odzyskanego zmysłu i przeżywało resztę dni szczelnie zakrywając oczy.
– Gdzie twój wniosek?
– Ci astronauci są jak tamci ślepcy. Większość istnienia przeżyli w ciemności. Ich mózgi nie potrafiły sobie poradzić ze światłem. Było dla nich tak obce, że machinalnie je odrzucili.
– Masz wniosek, że każdy następny eksperyment idzie na niepowodzenie?
– Mam sąd, że należy w pełni zmienić ich paradygmat. Na poziomie podświadomości. Zmiana społeczna dokonała się przez pokolenia, nasza ewolucja postąpiła równo z naszym dorastaniem. Im potrzeba czasu.
– A jakie jest rozwiązanie?
– Nasze życia nie są już ograniczone biologiczną funkcjonalnością, ich też nie. Dlatego intele przejmują kontrolę nad misjami, które są jeszcze w powrocie. Astronauci w kriostazie wejdą w nowy program, który przez długie lata pozwoli im żyć fantomatycznie. Doświadczyć powolnej zmiany.
– A oni? – zapytała Ankela, wskazując na rząd lodówek. – Ci, którym się nie udało?
– Ich też podłączymy pod program. Program dostosowania oprzemy na technologii premier. Premier, które ty opracujesz. Dzięki kriostazie oni je przeżyją dokładnie, w pełni, a nie połowicznie. Przez lata ich umysły dorosną do poszerzenia zmysłów i do zmiany sposobu życia.
– Za pomocą moich premier? – upewniła się Ankela, czując rosnące podniecenie.
– Sztuka to pomost między światami – podsumował Imke.