- Opowiadanie: cezary_cezary - Postpeerelowska kostka z piernika, czyli mrożąca krew w żyłach historia o faszyzmie, realiach życia w końcówce XX wieku, a także o niezapomnianych baśniach z dzieciństwa

Postpeerelowska kostka z piernika, czyli mrożąca krew w żyłach historia o faszyzmie, realiach życia w końcówce XX wieku, a także o niezapomnianych baśniach z dzieciństwa

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Postpeerelowska kostka z piernika, czyli mrożąca krew w żyłach historia o faszyzmie, realiach życia w końcówce XX wieku, a także o niezapomnianych baśniach z dzieciństwa

Star­szy męż­czy­zna roz­sia­da się wy­god­nie w bu­ja­nym fo­te­lu wy­ko­na­nym z li­te­go drew­na. Z roz­rzew­nie­niem spo­glą­da na sze­ścio­let­nie­go chłop­ca, który sie­dzi przy stole i wła­śnie koń­czy jeść ko­la­cję. Męż­czy­zna uśmie­cha się do wła­snych wspo­mnień, sięga my­śla­mi do cza­sów, gdy sam był taki mały. I rów­nie nie­win­ny. Z kon­tem­pla­cji wy­ry­wa go nie­spo­dzie­wa­ne żą­da­nie:

– Dziad­ku, opo­wiedz mi bajkę! – W gło­sie Jaśka jest sta­now­czo zbyt wiele ener­gii, jak na tak późną porę dnia.

– Bajkę? Oczy­wi­ście, ło­bu­zia­ku. Mam wiel­ki, ilu­stro­wa­ny zbiór naj­pięk­niej­szych baśni Braci Grimm. Daj mi chwi­lę, zaraz go znaj­dę…

– Nie chcę znowu słu­chać tych nud­nych bajek. Opo­wiedz mi coś strasz­ne­go, może być nawet wy­my­ślo­ne przez cie­bie. Chcę się prze­stra­szyć. Pro­szę, pro­szę, pro­szę…

Dzia­dek uśmie­cha się pod nosem i kiwa głową.

– Sia­daj na ko­la­no i słu­chaj. Tylko pa­mię­taj, pod żad­nym po­zo­rem nie mo­żesz tej hi­sto­rii po­wtó­rzyć ojcu, bo bę­dzie­my mieli obaj prze­chla­pa­ne – mówi, w jego gło­sie można wy­czuć po­wa­gę. – Mówię serio. Twój tatko to chłop jak dąb, a do tego pra­cu­je w tar­ta­ku, więc i krze­py mu nie bra­ku­je. Chyba nie chciał­byś, żeby po­ra­cho­wał kości sta­re­mu czło­wie­ko­wi?

– Pew­nie, że nie, dziad­ku. To bę­dzie nasza ta­jem­ni­ca – chi­cho­cze. – Tata się nie dowie!

– Bar­dzo do­brze. W takim razie po­zwól, że opo­wiem ci hi­sto­rię o Babci Fa­szy­st­ce.

Na dźwięk tych słów chło­piec się śmie­je, jed­nak pod kar­cą­cym wzro­kiem star­sze­go męż­czy­zny po­waż­nie­je w jed­nej chwi­li.

– Dziad­ku?

– Tak, wnu­siu?

– Kto to jest fa­szyst­a? – pyta chło­piec, jest wy­raź­nie za­cie­ka­wio­ny.

– Tak na­praw­dę? Fa­szy­sta to ina­czej na­ro­do­wy so­cja­li­sta. Mu­sisz jed­nak wie­dzieć, że dla hi­sto­rii to zu­peł­nie bez zna­cze­nia. Może to głu­pie, ale my wtedy by­li­śmy jesz­cze dzieć­mi i nazwy, któ­rych uży­wa­li­śmy dla róż­nych rze­czy i osób nie za­wsze były po­praw­ne. Praw­dę mó­wiąc, rzad­ko w ogóle pa­so­wa­ły, ale były nasze i tylko to się li­czy­ło.

– To rze­czy­wi­ście głu­pie, dziad­ku.

– Sam wi­dzisz. – Męż­czy­zna się uśmie­cha, po czym jego twarz mo­men­tal­nie przy­bie­ra ka­mien­ny wyraz. – To są jed­nak szcze­gó­ły, bo w cza­sie gdy miały miej­sca wy­da­rze­nia, o któ­rych ci zaraz opo­wiem, nie było nam do śmie­chu. Oj nie… – za­pew­nia.

– Czyli to bę­dzie praw­dzi­wa hi­sto­ria? – Ja­siek aż pod­ska­ku­je z eks­cy­ta­cji.

– Skoro ma być na­praw­dę strasz­na, to nie ma in­ne­go wyj­ścia. No, ale dosyć już tych pytań. Sia­daj i słu­chaj.

 

***

Jak już wspo­mi­na­łem, opo­wiem ci mro­żą­cą krew w ży­łach hi­sto­rię o Babci Fa­szy­st­ce. Ów kosz­mar roz­gry­wał się w póź­nych la­tach dzie­więć­dzie­sią­tych mi­nio­ne­go stu­le­cia, na ty­po­wym osie­dlu dom­ków jed­no­ro­dzin­nych. Bu­dyn­ki wy­glą­da­ły jak naj­zwy­klej­sze w świe­cie kost­ki, więc oczy­wi­ście przy­lgnę­ła do nich taka nazwa. Wszyst­kie, co do jed­ne­go, były szare, zu­peł­nie po­zba­wio­ne wy­ra­zu i kwa­dra­to­we. Uwa­żam, że sta­no­wi­ły do­sko­na­łą me­ta­fo­rę tam­tych cza­sów. Ja­kie­kol­wiek od­stęp­stwa wzbu­dza­ły emo­cje. Wśród na­szych ro­dzi­ców do­mi­no­wa­ła za­zdrość, my na­to­miast czu­li­śmy eks­cy­ta­cję. Nie po­win­no zatem ni­ko­go dzi­wić, że gdy tylko od­kry­li­śmy dom na­le­żą­cy do, jak ją wtedy na­zwa­li­śmy, Babci Fa­szyst­ki, to mo­men­tal­nie wzbu­dził nasze za­in­te­re­so­wa­nie.

Na­tra­fi­li­śmy na niego zu­peł­nym przy­pad­kiem. Pod­czas jed­ne­go z cie­płych, ma­jo­wych po­po­łu­dni jeź­dzi­li­śmy ro­we­ra­mi po całym osie­dlu. Mu­sisz wie­dzieć, że to były jesz­cze te czasy, kiedy więk­szość dnia spę­dza­li­śmy na dwo­rze. Wtedy nie było te­le­fo­nów ko­mór­ko­wych, więc po­mię­dzy ro­dzi­ca­mi i ich dzieć­mi ist­nia­ła nie­pi­sa­na umowa, że na po­sił­ki i wie­czo­ryn­kę po­cie­chy wra­ca­ły same do domów. W miarę moż­li­wo­ści bez więk­szych uszko­dzeń ciała. A w tym cza­sie do­ro­śli zaj­mo­wa­li się swo­imi spra­wa­mi. Na­to­miast, jak któ­ryś z dzie­cia­ków nie po­ja­wił się w domu na czas… Wy­star­czy po­wie­dzieć, że gdy już od­na­la­zła go wku­rzo­na mama, to nie było sym­pa­tycz­nie. Oj nie…

Wróć­my jed­nak do owej ma­jo­wej prze­jażdż­ki na ro­we­rze. Mie­li­śmy kilka ulu­bio­nych miejsc. Na­le­żał do nich stary tor mo­to­cros­so­wy w lesie, ścież­ka na skra­ju je­zio­ra, czy wy­so­ka górka (cza­sa­mi na­zy­wa­na nawet „górką śmier­ci”). Jed­nak tego dnia po pro­stu, bez żad­ne­go celu, prze­mie­rza­li­śmy osie­dlo­we ulice. Krzy­siek, który za­wsze mu­siał je­chać kil­ka­na­ście me­trów przed całą resz­tą, nagle sta­nął jak wryty i za­czął po­ka­zy­wać coś pal­cem. Gdy do niego do­je­cha­li­śmy, w mig zro­zu­mie­li­śmy, co ma na myśli.

Wszyst­kie okna jed­ne­go z domów przy­ozda­bia­ły – czy może ra­czej szpe­ci­ły – ob­raz­ki z po­do­bi­zna­mi Matki Bo­skiej i roz­ma­itych in­nych świę­tych. To samo w sobie nie by­ło­by może aż tak dziw­ne, ale do każ­de­go z nich były do­cze­pio­ne kart­ki ze sta­ran­nie wy­ka­li­gra­fo­wa­ny­mi na­pi­sa­mi. To one wpra­wi­ły nas w kon­ster­na­cję.

Krzy­siek czy­tał na głos:

– „Al­le­lu­ja i do pie­kła”, „Je­ste­śmy nie­god­ni w oczach Pana”, „Nie zna­cie dnia ani go­dzi­ny”.

– Co to ma być? – za­py­tałem.

– “Gniew Pana po­chło­nie tę zie­mię”, “Wasza wła­dza nie ma Boga w sercu” – wy­li­czał dalej Krzy­siek. – Kur­czę, ktoś tutaj nie­źle od­pły­nął…

– Bądź­cie cicho – ostrzegł nas Pio­trek. – Moi ro­dzi­ce mó­wi­li, że tutaj miesz­ka stara baba, od któ­rej trze­ba trzy­mać się z da­le­ka.

– A nie wspo­mi­na­li ci cza­sem, dla­cze­go? – za­py­ta­łem.

– Po­dob­no tutaj kie­dyś za­gi­nął chło­pak, jego zwłok nigdy nie zna­le­zio­no – dodał pół­szep­tem Krzy­siek. – Sły­sza­łem, że jego duch krąży teraz…

Pio­trek uci­szył ko­le­gę ge­stem, krę­cąc przy tym głową z iro­nią wy­ma­lo­wa­ną na twa­rzy.

– Na­praw­dę, ro­dzi­ce nie chcie­li o tym ze mną roz­ma­wiać, ale kie­dyś pod­słu­cha­łem, jak oj­ciec wspo­mi­nał, że to bab­sko jest ja­kieś pier­dol­nię­te – pod­su­mo­wał Pio­trek.

Uży­te­mu prze­kleń­stwu za­wtó­ro­wa­ła salwa śmie­chu, w oczach ko­le­gów dało się doj­rzeć prze­błysk po­dzi­wu. Wi­dzisz, wnu­siu, w tam­tych cza­sach jak ktoś prze­kli­nał, to był wśród ko­le­gów uzna­wa­ny za de­ge­ne­ra­ta, ale jed­no­cze­śnie bu­dził praw­dzi­wy, choć zde­cy­do­wa­nie nie­zdro­wy sza­cu­nek. Taki pa­ra­doks cza­sów słusz­nie mi­nio­nych. Ale tak chyba było le­piej… Dzi­siaj, jak pierw­szym wy­po­wie­dzia­nym przez dziec­ko sło­wem bę­dzie „kurwa”, to już nikt się tym nawet spe­cjal­nie nie przej­mie. Z dru­giej stro­ny, jakby ktoś pytał, to ode mnie ta­kich słów nie usły­sza­łeś. To bę­dzie ko­lej­na z na­szych ta­jem­nic, do­brze? Tatko nie byłby za­chwy­co­ny.

A teraz… O czym to ja…?

W cza­sie, gdy Krzy­siek pró­bo­wał wy­ci­snąć z Piotr­ka tro­chę wię­cej in­for­ma­cji o sta­rej babie, która miesz­ka­ła w domu, ja zo­sta­wi­łem rower i ru­szy­łem w kie­run­ku wej­ścia do po­se­sji. Było coś ta­kie­go… hip­no­ty­zu­ją­ce­go w za­nie­dba­nym do­mo­stwie, gę­stej i wy­so­kiej tra­wie za pło­tem, po­nisz­czo­nych drzwiach, z któ­rych ca­ły­mi pła­ta­mi od­pa­da­ła farba, ale przede wszyst­kim w ob­raz­kach i zło­wiesz­czych pod­pi­sach. Moje nogi zda­wa­ły się po­ru­szać same, jakby ste­ro­wa­ne przez obcą siłę. Nigdy wcze­śniej nie ogar­nę­ło mnie takie uczu­cie, ale z dal­szej czę­ści hi­sto­rii do­wiesz się, że nie był to ostat­ni raz.

Dłoń­mi do­ty­ka­łem już szta­che­ty płotu, gdy w jed­nym z okien do­strze­głem po­marsz­czo­ną twarz, wy­krzy­wio­ną gry­ma­sem pier­wot­ne­go sza­leń­stwa. Mógł­bym przy­siąc, że lewe oko ża­rzy­ło się ja­kimś nie­do­brym świa­tłem, przy­wo­dzą­cym na myśl naj­niż­sze kręgi pie­kła. To świa­tło, ono prze­ni­ka­ło mnie… Moją duszę. Chcia­łem krzy­czeć, ale nie po­tra­fi­łem.

Nagle po­czu­łem na ra­mie­niu dotyk dłoni. Ob­ró­ci­łem się i zo­ba­czy­łem ro­ze­śmia­ną twarz Krzyś­ka. Prze­ni­kli­we, pa­ra­li­żu­ją­ce uczu­cie bycia ob­ser­wo­wa­nym pry­sło w oka­mgnie­niu.

– Do­brze się czu­jesz? – za­py­tał ko­le­ga. – Wy­glą­dasz, jak­byś zo­ba­czył ducha.

– Tam w oknie… – wy­du­ka­łem.

– Ob­raz­ki i na­pi­sy, wiem. Prze­cież wła­śnie o nich dys­ku­to­wa­li­śmy z Piotr­kiem.

– To nie to, wi­dzisz ja…

Nie do­koń­czy­łem, po­nie­waż okno, przez które ob­ser­wo­wa­ła mnie owa pie­kiel­na twarz, gwał­tow­nie się uchy­li­ło. Ob­le­ciał nas blady strach, więc do­pa­dli­śmy do ro­we­rów i za­czę­li­śmy pe­da­ło­wać ile sił w no­gach. Byle od­je­chać na bez­piecz­ną od­le­głość od domu.

– Pier­do­lo­na fa­szyst­ka! – krzyk­nął jesz­cze na od­chod­ne Krzy­siek. Tym razem prze­kleń­stwo nie zro­bi­ło na nikim wra­że­nia, czę­ścio­wo za­głu­szo­ne szu­mem wia­tru.

 

***

Przy­do­mek „Bab­cia Fa­szyst­ka” bar­dzo do­brze się przy­jął, cho­ciaż nikt tak na­praw­dę nie znał jej po­glą­dów ani w ogóle nie wi­dział ko­bie­ty na oczy. A przy­naj­mniej nie w peł­nej oka­za­ło­ści, je­że­li tak to można ująć.

By­wa­ły takie wie­czo­ry, gdy prze­śla­do­wa­ło mnie wspo­mnie­nie owej prze­ra­ża­ją­cej twa­rzy, którą do­strze­głem w oknie. Nie przy­zna­łem się nigdy ni­ko­mu, jak wiel­kie i okrop­ne wra­że­nie na mnie zro­bi­ła. Za­miast tego po­sta­no­wi­łem prze­kuć to wspo­mnie­nie w nie­sa­mo­wi­tą hi­sto­rię. Wiesz, jak to dziel­nie sta­wi­łem czoła Babci Fa­szy­st­ce i wy­gra­łem wojnę spoj­rzeń. Byłem takim… Sa­mo­zwań­czym bo­ha­te­rem, to chyba dobre okre­śle­nie.

Do dzi­siaj nie mam pew­no­ści, kogo chcia­łem oszu­kać, sie­bie czy in­nych. Z moich zna­jo­mych tylko Krzy­siek znał praw­dę, ale z ja­kie­goś wzglę­du nigdy o tym nie mówił na głos, ani mnie nie po­pra­wiał w inny spo­sób.

Dom Babci Fa­szyst­ki bu­dził w nas nie­po­kój, ale i jakąś nie­zdro­wą, pier­wot­ną fa­scy­na­cję. Był inny, a do tego ta­jem­ni­czy i naj­praw­do­po­dob­niej krył w swych mu­rach jakąś mrocz­ną prze­szłość. Odkąd go od­kry­li­śmy, jesz­cze wie­lo­krot­nie prze­jeż­dża­li­śmy w oko­li­cy, pod byle pre­tek­stem. A cza­sem zu­peł­nym „przy­pad­kiem”. Cho­ciaż, im dłu­żej o tym myślę, tym bar­dziej do­cho­dzę do prze­ko­na­nia, że w życiu nie ma żad­nych “przy­pad­ków”.

Co było dość in­try­gu­ją­ce, za­rów­no ob­raz­ki, jak i na­pi­sy cza­sa­mi się zmie­nia­ły. To da­wa­ło pre­tekst, by „od­wie­dzać” dom po­now­nie. Nie wiem jak czę­sto prze­jeż­dża­li­śmy pod okna­mi star­szej pani, ale za każ­dym razem od­czu­wa­li­śmy nie­słab­ną­cą eks­cy­ta­cję.

Jakiś czas póź­niej po­sta­no­wi­li­śmy, że oso­bli­we do­mo­stwo mu­si­my ko­niecz­nie po­ka­zać dziew­czy­nom z klasy. Pod­świa­do­mie chcie­li­śmy im za­im­po­no­wać. Jak o tym po­my­ślę, to dość za­baw­ne, że wtedy jesz­cze uwa­ża­li­śmy je wszyst­kie, zna­czy przed­sta­wi­ciel­ki płci pięk­nej, za głu­pie, ale jed­no­cze­śnie czu­li­śmy prze­moż­ną po­trze­bę po­ka­za­nia im, jacy je­ste­śmy od­waż­ni. Wiek doj­rze­wa­nia rzą­dzi się swo­imi pra­wa­mi, sam ro­zu­miesz.

 

***

W pierw­szej ko­lej­no­ści uzna­li­śmy, że po­ka­że­my dom Ka­ro­li­nie, naj­pięk­niej­szej dziew­czy­nie w kla­sie. O wzglę­dy owej blond pięk­no­ści ry­wa­li­zo­wa­ło wielu chło­pa­ków. Teraz mie­li­śmy re­al­ną oka­zję na­praw­dę jej za­im­po­no­wać.

Gdy do­tar­li­śmy na miej­sce, od razu spo­strze­głem wyraz roz­cza­ro­wa­nia ma­lu­ją­cy się na twa­rzy Ka­ro­li­ny. Naj­wy­raź­niej ob­raz­ki nie zro­bi­ły na dziew­czy­nie więk­sze­go wra­że­nia. Same na­pi­sy okre­śli­ła zwy­czaj­nie głu­pi­mi. Tym samym nasz am­bit­ny plan spa­lił na pa­new­ce.

– Na­praw­dę ścią­gnę­li­ście mnie tutaj, żeby mi po­ka­zać to? Zwy­kła że­na­da, a nie coś strasz­ne­go – sko­men­to­wa­ła dziew­czy­na, moim zda­niem dość nie­grzecz­nie.

– To za­dzwoń do środ­ka – po­wie­dzia­łem cicho.

– Słu­cham?

– Otwórz furt­kę, wejdź po scho­dach i za­dzwoń do drzwi. Chyba się nie boisz, co?

– Ja… – wy­du­ka­ła Ka­ro­li­na. – Oczy­wi­ście, że nie! – za­pew­ni­ła, ale w jej gło­sie bra­ko­wa­ło prze­ko­na­nia.

– Ja też się nie boję! – za­de­kla­ro­wał Krzy­siek. – Pa­trz­cie na to.

Pełni na­pię­cia ob­ser­wo­wa­li­śmy, jak ko­le­ga bez­tro­sko pod­szedł do furt­ki, na­ci­snął klam­kę i… Nic się nie stało. Na­ci­snął raz jesz­cze, potem ko­lej­ny raz, aż wresz­cie za­czął szar­pać z wście­kło­ścią, by na ko­niec opu­ścić ręce w wy­ra­zie bez­sil­no­ści.

– Cho­le­ra jasna, za­mknię­te! Uwie­rzy­cie w to? – za­py­tał.

– Jak je­steś taki męski, to prze­skocz przez płot.

Mu­sisz wie­dzieć, wnu­siu, że w tam­tych cza­sach zwrot „jak je­steś taki męski” sta­no­wił osta­tecz­ne wy­zwa­nie dla mło­de­go chło­pa­ka. Je­że­li by zre­zy­gno­wał, to na bar­dzo długi czas przy­lgnę­ła­by do niego łatka „cioty”. Nie krzyw się tak! To były inne czasy, nie było jesz­cze tej całej po­praw­no­ści, in­klu­zyw­ne­go słow­nic­twa i temu po­dob­nych bzdur. Je­że­li wy­mię­kłeś, to zo­sta­wa­łeś „ciotą”, tak po pro­stu i bez żad­nych pod­tek­stów.

 

***

Jak się pew­nie do­my­ślasz, Krzy­siek po­sta­no­wił udo­wod­nić swoją od­wa­gę i za­czął wspi­nać się na płot. Gdy był już po dru­giej stro­nie, uniósł ręce w ge­ście trium­fu. W od­po­wie­dzi Ka­ro­li­na wy­wró­ci­ła ocza­mi, te­atral­nie uka­zu­jąc na­ra­sta­ją­ce znie­cier­pli­wie­nie. Sta­łem jed­nak wy­star­cza­ją­co bli­sko, by do­strzec nie­po­kój ukry­ty głę­bo­ko w jej oczach.

Krzy­siek pew­nym kro­kiem ru­szył ku drzwiom wej­ścio­wym, ale w pew­nym mo­men­cie za­marł i nad­sta­wił ucha, jakby na­słu­chi­wał. Chcia­łem krzyk­nąć, by wra­cał, ale głos uwiązł mi w gar­dle. Po­dob­nie mieli chyba po­zo­sta­li, bo nikt nie ode­zwał się ni sło­wem. Ob­ser­wo­wa­li­śmy ko­le­gę, który stał, ni­czym mar­mu­ro­wy posąg anio­ła na pły­cie cmen­ta­rza.

– Sły­sze­li­ście to? – za­py­tał nie­spo­dzie­wa­nie i ob­ró­cił głowę w na­szym kie­run­ku. – Te szep­ty… One chyba do­cho­dzą z ogród­ka, pójdę to le­piej spraw­dzić.

Pio­trek usi­ło­wał za­pro­te­sto­wać, ale w dal­szym ciągu nie był w sta­nie wy­krztu­sić z sie­bie choć­by słowa. Ka­ro­li­na pod­bie­gła pod sam płot i ge­sta­mi po­ka­zy­wa­ła Krzyś­ko­wi, żeby pod żad­nym po­zo­rem nie szedł dalej, ale wra­cał czym prę­dzej.

Jed­nak chło­pak nie byłby sobą, gdyby wtedy od­pu­ścił. Ostroż­nym kro­kiem ru­szył w głąb ogro­du. Myślę, że to istot­ne, żebyś wie­dział, wnu­siu, że nikt poza Krzyś­kiem nie za­no­to­wał choć­by szme­ru, więc tym więk­sze było na­ra­sta­ją­ce w nas prze­ra­że­nie.

Gdy chło­pak znik­nął za bu­dyn­kiem, wstrzy­ma­łem od­dech. Cze­ka­li­śmy w na­pię­ciu, każda upły­wa­ją­ca se­kun­da zda­wa­ła się nie mieć końca. Na naj­mniej­szy od­głos, do­cho­dzą­cy choć­by z oko­lic domu Babci Fa­szyst­ki, re­ago­wa­li­śmy ner­wo­wy­mi ru­cha­mi.

Po nie­speł­na pię­ciu mi­nu­tach za­czą­łem się za­sta­na­wiać, czy znaj­dę w sobie tyle od­wa­gi, żeby w razie po­trze­by iść na po­szu­ki­wa­nie Krzyś­ka. Szczę­śli­wie, nie mu­sia­łem tego spraw­dzać w prak­ty­ce, gdyż zza domu wy­ło­ni­ła się zna­jo­ma po­stać. Chło­pak, powłócząc nogami, szedł w naszą stro­nę. Głowę miał opusz­czo­ną, a ręce zwi­sa­ły bez­wład­nie. Gdy do­tarł do furt­ki, pew­nym ru­chem od­blo­ko­wał ją i wy­szedł z po­se­sji Babci Fa­szyst­ki.

– Mar­twi­li­śmy się o cie­bie – po­wie­dzia­ła Ka­ro­li­na. – Dla­cze­go tak długo nie wra­ca­łeś?

– Coś… Coś mnie za­trzy­ma­ło.

– Spo­tka­łeś sta­ru­chę? – za­py­tał Pio­trek.

W jego gło­sie wy­czu­łem nutę eks­cy­ta­cji, cho­ciaż jesz­cze przed chwi­lą na twa­rzy ma­lo­wał się blady strach.

– Nie chcę o tym roz­ma­wiać, chcę wró­cić do domu.

– Ob­le­ciał cię cykor? – Pio­trek za­chi­cho­tał ner­wo­wo.

Wszyst­ko dzia­ło się w ułam­ku chwi­li. Krzy­siek do­sko­czył do py­ta­ją­ce­go, zła­pał go za szyję i po­wa­lił. Usiadł okra­kiem na tor­sie Piotr­ka i pa­trzył pro­sto w oczy. W jego źre­ni­cach błysz­cza­ło coś nie­do­bre­go, jakby do­pie­ro kieł­ku­ją­cy obłęd. Chło­pak nie zdą­żył się jesz­cze ode­zwać, ale siłą od­cią­gnę­li­śmy go na bok. Za­czął ner­wo­wo od­dy­chać, po czym opu­ścił głowę i uro­nił kilka łez.

– Prze­pra­szam, ja… – po­wie­dział.

– A moim zda­niem to wszyst­ko ście­ma, z tą całą Bab­cią Fa­szyst­ką – oznaj­mił Pio­trek. – Moi ro­dzi­ce też tak ga­da­ją, żebym nie wpadł na jakiś głupi po­mysł, czy coś w tym stylu. Nie chcesz po­wie­dzieć, co zo­ba­czy­łeś? – zwró­cił się do Krzyś­ka, który wy­raź­nie był roz­trzę­sio­ny. – Do­brze, sam zo­ba­czę.

Chło­pak otwo­rzył furt­kę i pew­nym kro­kiem po­ma­sze­ro­wał przed sie­bie. Po chwi­li znik­nął za bu­dyn­kiem. Znowu czu­łem, że po­wi­nie­nem za­pro­te­sto­wać, ale nie po­tra­fi­łem wy­do­być z sie­bie choć­by jed­ne­go słowa. 

Do­biegł nas zło­wiesz­czy, prze­ni­ka­ją­cy czasz­kę pisk. Gdy zda­li­śmy sobie spra­wę, że do­cho­dzi z uchy­la­ne­go okna w domu Babci Fa­szyst­ki, spa­ni­ko­wa­li­śmy. Ka­ro­li­na za­czę­ła ner­wo­wo na­wo­ły­wać Piotr­ka, ale nie usły­sze­li­śmy żad­ne­go od­ze­wu. Na dźwięk od­blo­ko­wy­wa­ne­go zamka drzwi wej­ścio­wych do­pa­dli­śmy do ro­we­rów i ucie­kli­śmy. Nikt nie był z tego dumny, ale czego wy­ma­gać od dzie­ci? Mo­żesz nas na­zwać cy­ko­ra­mi i pew­nie bę­dzie w tym dużo racji, ale naj­zwy­czaj­niej w świe­cie by­li­śmy prze­ra­że­ni. 

 

***

Pa­mię­tam, że wie­czo­rem tego sa­me­go dnia pod­szedł do mnie oj­ciec. Po wy­ra­zie jego twa­rzy po­zna­łem, że jest bar­dzo zły. Zanim się ode­zwał, przez dłuż­szą chwi­lę przy­glą­dał mi się ba­daw­czo, jakby chciał po­znać moje myśli. W końcu po­wie­dział:

– Pio­trek był z wami na ro­we­rach, praw­da?

– Tak – przy­tak­ną­łem.

– Cały czas?

– Nie, w pew­nym mo­men­cie się roz­dzie­li­li­śmy. A co? Coś się stało? – wy­pa­li­łem z głu­pia frant.

– Ty mi po­wiedz – oj­ciec nie od­pusz­czał.

– Ale co mam po­wie­dzieć? – Wzru­szy­łem ra­mio­na­mi. – Jeź­dzi­li­śmy sobie, jak to my, bez więk­sze­go celu, po czym w pew­nym mo­men­cie Pio­trek stwier­dził, że już mu się znu­dzi­ło i tyle go wi­dzie­li­śmy.

– To wszyst­ko?

– Tak, to wszyst­ko – za­pew­ni­łem.

Oj­ciec wes­tchnął, gniew w jego oczach mo­men­tal­nie zgasł i zo­stał tylko smu­tek.

– Wi­dzisz, Pio­trek nie wró­cił na noc do domu. Jego ro­dzi­ce bar­dzo się mar­twią, dzwo­ni­li przed chwi­lą.

– Nie wró­cił na noc? – za­py­ta­łem, ze wszel­kich sił usi­łu­jąc ukryć prze­ra­że­nie.

– Nie­ste­ty. Je­że­li ci się co­kol­wiek przy­po­mni, to daj znać. Spra­wa wy­glą­da bar­dzo po­waż­nie.

 

***

Nie chcę cię, wnu­siu, za­nu­dzać po­wta­rza­niem w kółko tego sa­me­go, ni­czym zdar­ta płyta, ale za­sta­na­wiasz się pew­nie, dla­cze­go nie po­wie­dzia­łem ojcu o domu Babci Fa­szyst­ki i o tym, że zo­sta­wi­li­śmy ko­le­gę na łaskę obłą­ka­nej, star­szej ko­bie­ty. Otóż, byłem prze­ko­na­ny, że co­kol­wiek stało się z Piotr­kiem, to była nasza wina. A nie chcia­łem tra­fić do wię­zie­nia. Na samą myśl do­pa­dał mnie blady strach… Nie śmiej się! Mu­sisz zro­zu­mieć, że wtedy tro­chę ina­czej poj­mo­wa­li­śmy świat. W pew­nym sen­sie wszyst­ko było czar­no-bia­łe. Była zbrod­nia, mu­sia­ła być kara.

Tej nocy nie spa­łem do­brze, gdyż drę­czy­ły mnie kosz­ma­ry. Przed ocza­mi ma­ja­czył mi obraz Piotr­ka, który raz za razem po­grą­żał się w mroku. Krzy­czał opę­tań­czo, wy­cią­gał w moim kie­run­ku ręce, jakby bła­ga­jąc o ra­tu­nek. A ja le­ża­łem na łóżku, nie­zdol­ny do naj­drob­niej­sze­go ruchu. Krzy­cza­łem, pła­ka­łem, ale nie po­tra­fi­łem pomóc ko­le­dze.

Nie­spo­dzie­wa­nie Pio­trek zna­lazł się obok mnie i wy­szep­tał mi do ucha:

– To twoja wina. Przez cie­bie zgi­ną­łem.

Obu­dzi­łem się z krzy­kiem, cały zlany potem. Usia­dłem na łóżku, serce wa­li­ło mi jak sza­lo­ne. Przez chwi­lę mia­łem obawy, czy nie obu­dzi­łem ro­dzi­ców, ale wy­glą­da­ło na to, że nie.

 

***

Na­stęp­ne­go dnia Pio­trek nie po­ja­wił się w szko­le. Wy­mie­ni­li­śmy z Krzyś­kiem i Ka­ro­li­ną ukrad­ko­we spoj­rze­nia. Każde z nas miało świa­do­mość nie­uchron­no­ści roz­mo­wy o tym „co dalej”. I rze­czy­wi­ście, na dłu­giej prze­rwie Ka­ro­li­na w końcu po­wie­dzia­ła:

– Ro­dzi­ce Piotr­ka dzwo­ni­li wczo­raj…

– Do nas też – po­wie­dzie­li­śmy jed­no­cze­śnie z Krzyś­kiem. Każdy z nas miał wzrok wbity w pod­ło­gę.

– Mu­si­my tam wró­cić… – po­wie­dzia­ła dziew­czy­na, jej głos zdra­dzał de­ter­mi­na­cję.

– Zwa­rio­wa­łaś?! – krzyk­ną­łem.

– Wła­śnie, zwa­rio­wa­łaś? Bę­dzie­my uda­wać, że nic się nie stało. Ofi­cjal­nie nic nie wiemy. Jak znam życie, to Pio­trek wróci za kilka dni, cały i zdro­wy…

– Co ta­kie­go zo­ba­czy­łeś za domem Babci Fa­szyst­ki? – za­py­ta­ła Ka­ro­li­na przez za­ci­śnię­te zęby.

– Daj mu spok…

– A ty się za­mknij! To przez nas Pio­trek tam wszedł i nie mo­że­my go tak po pro­stu zo­sta­wić! Więc za­py­tam jesz­cze raz, Krzy­siek, co tam zo­ba­czy­łeś?

I tak już per­ga­mi­no­wa twarz chło­pa­ka zro­bi­ła się jesz­cze bled­sza. Wi­dzia­łem wy­raź­nie, że wal­czy z my­śla­mi, nie­pew­ny co po­wie­dzieć.

– Ja… Ja nie mam pew­no­ści… – wy­du­kał w końcu.

– Ciota je­steś, nie facet! – krzyk­nę­ła Ka­ro­li­na, po czym wska­za­ła mnie pal­cem i do­da­ła: – Ty też.

Po tym ob­ró­ci­ła się na pię­cie i od­bie­gła. Na­to­miast Krzy­siek po­wie­dział pół­szep­tem:

– Ona ma rację, mu­si­my tam wró­cić. Pój­dzie­my od razu po szko­le.

 

***

Nie mam pew­no­ści, czy to od­po­wied­nie słowo, ale gdy zna­leź­li­śmy się na ty­łach domu Babci Fa­szyst­ki, po­czu­łem zawód. Naj­wy­raź­niej rze­czy­wi­stość nie spro­sta­ła moim wy­obra­że­niom. Mia­łem na­dzie­ję zo­ba­czyć coś… Nie wiem, nie­sa­mo­wi­te­go? Roz­człon­ko­wa­ne zwło­ki, czy inne po­twor­no­ści, a tym­cza­sem na­po­tka­li­śmy odro­bi­nę ba­ła­ga­nu i nie­sko­szo­ną trawę. To uśpi­ło naszą czuj­ność. Po­win­ni­śmy ucie­kać, a za­czę­li­śmy po­szu­ki­wać.

Wtedy nie umia­łem tego po­skła­dać w jedną ca­łość, ale pod­skór­nie czu­łem, że z Krzyś­kiem jest coś wy­raź­nie nie w po­rząd­ku. Niby był taki sam, jak za­wsze, jed­nak zu­peł­nie inny. Było coś ta­kie­go w jego oczach… To rów­nież po­win­no mnie skło­nić do uciecz­ki.

– Drzwi są otwar­te – wy­pa­lił mój to­wa­rzysz. – Wcho­dzi­my?

– Nie mamy in­ne­go wyj­ścia – od­par­łem bez prze­ko­na­nia.

Prze­kro­czy­li­śmy próg i zna­leź­li­śmy się we­wnątrz przy­bu­dów­ki.

Pierwsze, co nas ude­rzy­ło, to prze­raź­li­wy, gry­zą­cy w oczy odór. Jakby w po­rzu­co­nej uboj­ni ktoś po­sta­no­wił skła­do­wać gni­ją­ce owoce. Fetor był trud­ny do wy­trzy­ma­nia, więc za­kry­li­śmy nosy rę­ka­wa­mi i szli­śmy przed sie­bie, cho­ciaż tak na­praw­dę po­win­ni­śmy byli za­wró­cić.

Gdy już tro­chę oswo­ili­śmy się ze smro­dem, ude­rzy­ło nas coś in­ne­go – istny ogrom świę­tych ob­raz­ków. Wy­peł­nia­ły nie­mal­że całą po­wierzch­nię ścian, two­rząc coś jakby ki­czo­wa­tą ta­pe­tę, wzo­ro­wa­ną na słyn­nych fre­skach Mi­cha­ła Anio­ła. Poza tym pokój był zu­peł­nie pusty, na pod­ło­dze nie było dy­wa­nu, nie po­sta­wio­no też żad­nych mebli. 

Nie mie­li­śmy po­ję­cia, z czego zo­sta­ła zro­bio­na pod­ło­ga, ale z każ­dym kro­kiem wy­da­wa­ła głu­chy trzask, który przy­wo­dził na myśl pę­ka­ją­ce sko­ru­pia­ki. Ostroż­nie sta­wia­li­śmy stopy, mając na­dzie­ję, że to­wa­rzy­szą­ce temu od­gło­sy nie zdra­dzą na­szej obec­no­ści. Praw­do­po­dob­nie by nam się udało, jed­nak nie­spo­dzie­wa­nie Krzy­siek padł jak długi. Pod cię­ża­rem chło­pa­ka pod­ło­ga czę­ścio­wo się za­pa­dła, od­sła­nia­jąc wąską szcze­li­nę.

Szok spo­wo­do­wa­ny zaj­ściem był tak wiel­ki, że mój to­wa­rzysz od­ru­cho­wo wydał z sie­bie okrzyk. Za­mar­li­śmy, gdy usły­sze­li­śmy wy­raź­ne po­ru­sze­nie za drzwia­mi. Po­mo­głem Krzyś­ko­wi wstać. Syk­nął z bólu, gdy tylko po­sta­wił stopę na pod­ło­dze. Wzią­łem go pod ramię i po­kuś­ty­ka­li­śmy razem do drzwi wyj­ścio­wych.

Gdy na­ci­sną­łem klam­kę, za­nie­mó­wi­łem zu­peł­nie. Przede mną nie było za­pusz­czo­ne­go ogród­ka, a długi ko­ry­tarz. Przez chwi­lę prze­szło mi przez myśl, że coś mi się po­my­li­ło, że otwo­rzy­łem nie­wła­ści­we drzwi. Tyle że in­nych nie było.

Usły­sza­łem coś za ple­ca­mi, do­biegł mnie od­głos przy­po­mi­na­ją­cy char­cze­nie. Mi­mo­wol­nie ob­ró­ci­łem się w kie­run­ku źró­dła dźwię­ku. Oka­za­ła się nim star­sza pani, która miała na sobie wy­pło­wia­łą ko­szu­lę nocną, z na­rzu­co­nym na wierzch far­tu­chem z ce­ra­ty. Rzad­kie włosy zo­sta­ły spię­te w nie­dba­ły kok, na nosie spo­czy­wa­ły grube oku­la­ry w ko­lo­rze bursz­ty­nu. Z szyi zwi­sał po­kaź­nych roz­mia­rów złoty krzyż, a ręce szpe­ci­ły licz­ne sińce, które rów­nie do­brze mogły być pla­ma­mi opa­do­wy­mi.

Ko­bie­ta wy­cią­gnę­ła do nas ręce. Chwy­ci­łem moc­niej Krzyś­ka i pu­ści­li­śmy się pędem. Przez próg, a na­stęp­nie ko­ry­ta­rzem. Bie­gli­śmy bez wy­tchnie­nia. Po­ko­ny­wa­li­śmy ko­lej­ne metry, między sta­ry­mi ścia­na­mi o odra­pa­nych ta­pe­tach. Drew­nia­na pod­ło­ga skrzy­pia­ła pod te­ni­sów­ka­mi. A ko­ry­tarz zda­wał się nie mieć końca. Zu­peł­nie jakby wy­dłu­żał się rów­no­mier­nie do na­szych kro­ków.

Par­li­śmy przed sie­bie. Jed­nak w tym samym cza­sie do­słow­nie czu­li­śmy na ple­cach od­dech sta­rusz­ki, która z nie­prze­jed­na­ną kon­se­kwen­cją po­dą­ża­ła na­szym śla­dem. Nie mu­sia­łem się ob­ra­cać, by wie­dzieć, że z każdą se­kun­dą skra­ca­ła dzie­lą­cy nas dy­stans.

Krzy­siek za­czął kuleć. Krzy­czał z bólu przy każ­dym kroku. W końcu upadł, a ja razem z nim. Wsta­łem z naj­więk­szym tru­dem. Spoj­rza­łem na Krzy­sia. W jego oczach wi­dzia­łem strach. Oglą­da­łem prze­ra­że­nie bez­bron­ne­go chłop­ca, drżą­ce­go z nie­mo­cy. A potem zo­ba­czy­łem Bab­cię Fa­szyst­kę, su­ną­cą ko­ry­ta­rzem z wy­cią­gnię­ty­mi rę­ko­ma. Za­char­cza­ła prze­raź­li­wie. Krzy­siek od­ru­cho­wo ob­ró­cił się w jej kie­run­ku. Jego jasne dżin­sy po­ciem­nia­ły w miej­scu kro­cza. Nie je­stem dumny z tego, co zro­bi­łem, wnu­siu… Jed­nak wie­dzia­łem, że nie zdo­łam mu pomóc. Nie mo­głem po­now­nie spoj­rzeć przy­ja­cie­lo­wi w oczy. Zo­sta­wi­łem go. Sie­dzą­ce­go na pod­ło­dze. Na pa­stwę sta­ru­chy.

Gdy do­tar­łem do ko­lej­nych drzwi, usły­sza­łem stłu­mio­ny krzyk, a potem za­pa­no­wa­ła gro­bo­wa cisza. Na­ci­sną­łem klam­kę i wsze­dłem do środ­ka. Wie­dzio­ny in­stynk­tem prze­trwa­nia, za­ry­glo­wa­łem wej­ście i do­dat­ko­wo za­sta­wi­łem ko­mo­dą. Byłem prze­ko­na­ny, że chwi­lo­wo je­stem bez­piecz­ny. Z per­spek­ty­wy czasu wy­da­je mi się nie­spra­wie­dli­we, że wsze­dłem do domu, by ura­to­wać jed­ne­go przy­ja­cie­la, lecz za­miast tego stra­ci­łem też dru­gie­go. A na do­miar złego sam sta­łem się zwie­rzy­ną i po­zo­sta­wa­ło wy­łącz­nie kwe­stią czasu, aż zo­sta­nę ko­lej­ną ofia­rą.

Jed­nak w tam­tej chwi­li po­trze­bo­wa­łem odro­bi­ny wy­tchnie­nia. Za­im­pro­wi­zo­wa­na ba­ry­ka­da spra­wia­ła wra­że­nie na tyle so­lid­nej, że jej sfor­so­wa­nie po­win­no zająć dłuż­szą chwi­lę, więc mo­głem ro­zej­rzeć się po wnę­trzu.

Nie byłem zdzi­wio­ny ogrom­ną ilo­ścią świę­tych ob­ra­zów roz­wie­szo­nych na ścia­nach, osta­tecz­nie to już wi­dzia­łem. Znacz­nie bar­dziej nie­po­ko­ją­ce wra­że­nie ro­bi­ły na mnie licz­ne rzeź­by i po­są­gi przed­sta­wia­ją­ce Naj­święt­szą Ma­ry­ję Pannę. Zimny dreszcz prze­szedł mi po ple­cach, gdy zda­łem sobie spra­wę, że ich mar­twe, drew­nia­ne i ka­mien­ne, oczy wpa­tru­ją się pro­sto we mnie.

Czy one żyły? Nie, to nie­moż­li­we. Naj­wy­raź­niej wy­obraź­nia pła­ta­ła mi figle. Jed­nak po­mi­mo prze­peł­nia­ją­ce­go mnie stra­chu, po­sta­no­wi­łem to spraw­dzić. Nie spusz­cza­jąc wzro­ku z po­są­gów, zro­bi­łem czte­ry kroki w prawo. Dalej czu­łem na sobie ich spoj­rze­nia, prze­ni­ka­ją­ce duszę i ciało.

Prze­mie­ści­łem się po po­miesz­cze­niu jesz­cze kil­ku­krot­nie. Cho­ciaż nie wy­chwy­ci­łem choć­by naj­mniej­sze­go ruchu gałek ocznych, to wszyst­kie Ma­ry­je nie­złom­nie wo­dzi­ły za mną wzro­kiem. Był­bym to­czył tę po­nu­rą grę w nie­skoń­czo­ność, ale po­tkną­łem się na czymś za­le­ga­ją­cym na pod­ło­dze. Kuc­ną­łem, by le­piej zo­ba­czyć, co to było, ale szyb­ko tego po­ża­ło­wa­łem. Oto mia­łem przed sobą wy­su­szo­ne zwło­ki dziec­ka, przy któ­rych le­ża­ła wy­rwa­na kart­ka z wi­ze­run­kiem dziew­czyn­ki z czer­wo­nym na­kry­ciem głowy. Prze­peł­nio­ny stra­chem i obrzy­dze­niem, krzyk­ną­łem.

Dzi­kie wa­le­nie w za­ba­ry­ka­do­wa­ne drzwi uświa­do­mi­ło mi, że po­peł­ni­łem błąd. Po­now­nie do­bie­gło mnie char­cze­nie sta­ru­chy. W po­szu­ki­wa­niu drogi uciecz­ki za­czą­łem go­rącz­ko­wo bie­gać po po­miesz­cze­niu. Ścia­nę za jed­nym z po­są­gów zdo­bił nie­wiel­ki wi­traż z wi­ze­run­kiem Trój­cy Świę­tej. So­lid­nym kop­nię­ciem roz­bi­łem szkło, otwie­ra­jąc przej­ście do ko­lej­ne­go ko­ry­ta­rza. Gdy prze­dzie­ra­łem się do środ­ka, coś ostre­go roz­darło mi skórę na ręce. Rana nie była bar­dzo głę­bo­ka, ale pa­skud­nie krwa­wi­ła. Zdją­łem ko­szul­kę i zro­bi­łem z niej pro­wi­zo­rycz­ny ban­daż. Mo­głem mieć tylko na­dzie­ję, że to wy­star­czy.  

Po­bie­głem ko­ry­ta­rzem, który tym razem oka­zał się znacz­nie krót­szy. Na jego końcu były scho­dy pro­wa­dzą­ce na górę. Bez chwi­li za­sta­no­wie­nia za­czą­łem prze­mie­rzać ko­lej­ne stop­nie, aż do­tar­łem do ma­syw­nych drzwi.

Gdy je otwo­rzy­łem, wsze­dłem do po­ko­ju, który daw­niej mu­siał peł­nić rolę sy­pial­ni. Spo­dzie­wa­łem się po­now­nie zo­ba­czyć ścia­ny ob­wie­szo­ne ob­ra­za­mi, ale poza po­je­dyn­czym krzy­żem tutaj prak­tycz­nie nie było żad­nych sym­bo­li re­li­gij­nych ani in­nych świę­tych ob­raz­ków. Po­wró­cił za to in­ten­syw­ny fetor, przez który do­sta­łem spa­zma­tycz­ne­go ataku kasz­lu, a na­stęp­nie zwy­mio­to­wa­łem reszt­ki dru­gie­go śnia­da­nia, które oj­ciec spa­ko­wał mi do szko­ły.

Gdy już do­sze­dłem do sie­bie, zo­ba­czy­łem w kącie po­miesz­cze­nia ma­syw­ny bu­ja­ny fotel, ewi­dent­nie nad­gry­zio­ny zębem czasu. Z pod­ło­kiet­ni­ka zwi­sał ludz­ki szkie­let. Już na pierw­szy rzut oka było dla mnie jasne, że mu­siał na­le­żeć do dziec­ka. Był zwy­czaj­nie zbyt mały na osobę do­ro­słą.

Nie mam pew­no­ści, czy w tak krót­kim cza­sie, który dzie­lił mnie od mo­men­tu wej­ścia do domu do tamtej wła­śnie chwi­li, mo­głem zu­peł­nie zo­bo­jęt­nieć na widok ludz­kich szcząt­ków. A może to był efekt bu­zu­ją­cej mi we krwi ad­re­na­li­ny? Jed­nak tym razem nie krzyk­ną­łem. Po­wiem wię­cej: zwło­ki nie zro­bi­ły na mnie żad­ne­go wra­że­nia. A to bar­dzo nie­do­bry znak.

Po­stą­pi­łem kilka kro­ków na­przód i zo­ba­czy­łem, że przy fo­te­lu leży wy­rwa­na kart­ka z książ­ki, z ilu­stra­cją przed­sta­wia­ją­cą uśmiech­nię­te­go wilka pu­ka­ją­ce­go do drzwi domku, w któ­re­go wnę­trzu znaj­do­wa­ły się małe kozy.

Wtedy coś we mnie pękło. Usia­dłem na pod­ło­dze i za­kry­łem twarz dłoń­mi. Usi­ło­wa­łem zna­leźć wy­ja­śnie­nia. Cze­go­kol­wiek, co nada­ło­by temu wszyst­kie­mu ja­ki­kol­wiek sens. Jed­nak bez­sku­tecz­nie. Na do­miar złego za­wi­nię­ta na ra­mie­niu ko­szul­ka za­czę­ła przesiąkać krwią. Cho­ciaż byłem jesz­cze dziec­kiem, za­klą­łem siar­czy­ście, ni­czym stały by­wa­lec naj­gor­szej spe­lu­ny.

Po­now­nie usły­sza­łem prze­raź­li­we char­cze­nie, po któ­rym włosy zje­ży­ły mi się na ciele. Zanim zdą­ży­łem za­re­ago­wać, wy­ma­lo­wa­na siń­ca­mi, wy­su­szo­na, ale nie­zwy­kle silna ręka po­chwy­ci­ła mnie i unio­sła w po­wie­trze, by na­stęp­nie rzu­cić o ścia­nę. Po­ciem­nia­ło mi przed ocza­mi, ale reszt­ką sił wsta­łem. Nogi się pode mną ugi­na­ły, jed­nak zdo­ła­łem utkwić wzrok w moim opraw­cy, któ­rym była prze­raź­li­wa sta­ru­cha.

– Cccco… Co zro­bi­łaś moim przy­ja­cio­łom, stara rasz­plo? – za­chry­pia­łem.

Ko­bie­ta spoj­rza­ła na mnie ba­daw­czo, ale się nie ode­zwa­ła. Za­miast tego wska­za­ła pal­cem album ze zdję­cia­mi. Nie mam pew­no­ści, czy sam kie­ro­wa­łem swo­imi po­czy­na­nia­mi, czy też zmu­si­ła mnie do tego jakaś nie­wi­dzial­na siła, ale wsta­łem, pod­sze­dłem do ko­mo­dy i za­czą­łem wer­to­wać fo­to­gra­fie.

Nie­któ­re były bar­dzo stare, jesz­cze czar­no-bia­łe i po­marsz­czo­ne wsku­tek upły­wu lat. Inne spra­wia­ły wra­że­nie znacz­nie now­szych, jakby były wy­wo­ła­ne do­słow­nie przed kil­ko­ma dnia­mi. Tym, co łą­czy­ło wszyst­kie zdję­cia, były nie­na­tu­ral­ne, mar­twe oczy uwiecz­nio­nych na nich dzie­ci. Owe oczy były otwar­te, ale w oczy­wi­sty spo­sób po­zba­wio­ne życia.

Ilość zdjęć była przy­tła­cza­ją­ca. Czy to moż­li­we, że wszyst­kie te dzie­ci były ofia­ra­mi sta­ru­chy? Pró­bo­wa­łem od­rzu­cić od sie­bie tę myśl, gdyż była zbyt prze­ra­ża­ją­ca. Gdy jed­nak unio­słem wzrok znad al­bu­mu i spoj­rza­łem na ko­bie­tę, zro­zu­mia­łem, że ona rze­czy­wi­ście była od­po­wie­dzial­na za te morderstwa. Zaś zdję­cia… One sta­no­wi­ły tro­fea. Nie wie­dzia­łem tylko, dla­cze­go sta­ru­cha na­le­ga­ła, bym je obej­rzał.

Wszyst­ko uło­ży­ło się w lo­gicz­ną ca­łość, gdy do­tar­łem do ostat­niej fo­to­gra­fii. Tu cho­dzi­ło wy­łącz­nie o zła­ma­nie mnie. I muszę przy­znać, że po­skut­ko­wa­ło. Oto mia­łem przed ocza­mi zdję­cie, na któ­rym uwiecz­nio­no Piotr­ka. Jego oczy były mar­twe. Choć za­mkną­łem po­wie­ki, nie po­tra­fi­łem w żaden spo­sób wy­ma­zać z głowy tego upior­ne­go ob­ra­zu. W jed­nej chwi­li album wy­su­nął mi się z rąk i z hu­kiem spadł na pod­ło­gę. To wy­wo­ła­ło wście­kłość star­szej pani, o któ­rej obec­no­ści nie­mal­że zdą­ży­łem za­po­mnieć. Isto­ta do­sko­czy­ła do mnie i po­now­nie unio­sła w górę, by raz jesz­cze rzu­cić, ni­czym szma­cia­ną lalką. Przed ocza­mi mia­łem już tylko ciem­ność.

 

***

Obu­dzi­łem się na pod­ło­dze w zim­nym po­miesz­cze­niu, z któ­re­go biło wil­go­cią. Podłogi nie wyłożono żadnymi płytkami, stanowił ją goły beton. W gło­wie dalej mi dud­ni­ło od nie­daw­ne­go zde­rze­nia ze ścia­ną. Wy­da­rze­nia ostat­nich minut za­czę­ły po­wra­cać mi­gaw­ka­mi, a we mnie na­ra­sta­ło na­pię­cie.

Nie­wiel­kie okna były umiej­sco­wio­ne bli­sko su­fi­tu i zo­sta­ły nie­dba­le za­kry­te sta­ry­mi pły­ta­mi wió­ro­wy­mi. Wątłe snopy świa­tła wpa­da­ły do środ­ka, dzię­ki czemu mo­głem ro­zej­rzeć się po po­miesz­cze­niu, które mu­sia­ło być piw­ni­cą.

Me­ta­lo­we re­ga­ły były zbyt ni­skie, żebym mógł się­gnąć okien, a jed­no­cze­śnie sta­now­czo za cięż­kie na próby usta­wie­nia z nich wieży. Przez dłuż­szą chwi­lę na­pie­ra­łem na za­ku­rzo­ne meble, ale osta­tecz­nie ska­pi­tu­lo­wa­łem, uzna­jąc swoją po­raż­kę. Osią­gną­łem wy­łącz­nie tyle, że po­ra­ni­łem dło­nie i znowu za­bra­kło mi tchu.

Usia­dłem w kącie piw­ni­cy zre­zy­gno­wa­ny. Gdy spo­strze­głem gni­ją­ce zwło­ki dziec­ka, zu­peł­nie mnie to nie obe­szło. Dla mojej psy­chi­ki było to już zwy­czaj­nie zbyt wiele. Obok zwłok le­ża­ła wy­rwa­na kart­ka z książ­ki, za­wie­ra­ją­ca ilu­stra­cję przed­sta­wia­ją­cą żabę w ko­ro­nie, ale ją także zi­gno­ro­wa­łem. W tym mo­men­cie moją głowę za­przą­ta­ły nie­po­ko­ją­ce myśli.

Dla­cze­go Bab­cia Fa­szyst­ka mnie nie za­bi­ła? W jakim celu tra­fi­łem do piw­ni­cy? Mimo naj­szczer­szych chęci nie po­tra­fi­łem tego zro­zu­mieć.

Kątem oka wy­chwy­ci­łem, że snopy świa­tła za­czy­na­ją mi­go­tać, co wska­zy­wa­ło na jakiś ruch po dru­giej stro­nie. Kur­czo­wo ucze­pi­łem się myśli, że to musi być pomoc, więc do­sko­czy­łem do naj­bliż­sze­go re­ga­łu i za­czą­łem krzy­czeć. Moż­li­we, że było to nie­roz­waż­ne z mojej stro­ny, ale już nic mnie nie ob­cho­dzi­ło.

Ode­tchną­łem z ulgą, gdy usły­sza­łem:

– Aspi­rant Ko­wal­ski, po­li­cja. Jak się na­zy­wasz, chłop­cze?

Głos męż­czy­zny re­zo­no­wał w mojej gło­wie. Po­mi­mo oszo­ło­mie­nia udało mi się wy­du­kać imię i na­zwi­sko.

– Je­steś tam sam?

– Tak – po­twier­dzi­łem.

– Do­brze, odsuń się od okna, spró­bu­je­my je wy­wa­żyć i wyciągnąć cię stamtąd.

Na­stęp­nie wy­da­rze­nia po­to­czy­ły się w przy­spie­szo­nym tem­pie. Gdy zna­la­złem się na ze­wnątrz, za­czerp­ną­łem po­wie­trza, jak­bym robił to pierw­szy raz w życiu. Zu­peł­nie ni­czym czło­wiek uwię­zio­ny pod taflą lodu, który w ostat­niej chwi­li, tuż przed utra­tą przy­tom­no­ści, wy­do­sta­je się na po­wierzch­nię, by za­czerp­nąć ży­cio­daj­nego tlenu.

Jeden z po­li­cjan­tów od­pro­wa­dził mnie do ra­dio­wo­zu, trzech po­zo­sta­łych za­czę­ło prze­szu­ki­wać dom. Trwa­ło to nie­zno­śnie długo. Z każdą upły­wa­ją­cą se­kun­dą ogar­nia­ło mnie prze­ra­ża­ją­ce wra­że­nie, że funk­cjo­na­riu­sze już do nas nie wrócą, gdyż do­pad­nie ich upior­na sta­ru­cha, która miesz­ka w domu.

Na szczę­ście byłem w błę­dzie, a po­li­cjan­ci wró­ci­li. Cali i zdro­wi. Gdy stali przy ra­dio­wo­zie, za­czę­li go­rącz­ko­wo dys­ku­to­wać, a ich oczy co chwi­lę ły­pa­ły w moją stro­nę. Po­mi­mo szoku zro­zu­mia­łem, że dom naj­wy­raź­niej był opusz­czo­ny od lat i nie zna­le­zio­no w środ­ku ja­kich­kol­wiek śla­dów Piotr­ka.

– Po­wiedz mi, chłop­cze, co ro­bi­łeś w piw­ni­cy? – za­py­tał aspi­rant Ko­wal­ski. – Tak na­praw­dę.

– Ja… Ja zo­sta­łem tam wrzu­co­ny i za­mknię­ty siłą. Zro­bi­ła to Bab­cia Fa­szyst­ka, która tu miesz­ka – od­po­wie­dzia­łem łamiącym się gło­sem.

Po­li­cjan­ci wy­mie­ni­li po­ro­zu­mie­waw­cze spoj­rze­nia.

– Po­słu­chaj, wiem, że sły­sza­łeś, o czym roz­ma­wia­li­śmy. Wła­ści­ciel od lat prze­by­wa za ­gra­ni­cą, a w środ­ku nikt nie miesz­ka. Ani nie po­miesz­ku­je, nie zna­leź­li­śmy cze­go­kol­wiek, co sugerowałoby inny sce­na­riusz.

– A te ob­raz­ki w oknach? – Wska­za­łem pal­cem licz­ne wi­ze­run­ki Matki Bo­skiej.

– Przyj­rzyj się uważ­nie, chłop­cze. Wszyst­kie są wy­bla­kłe i po­kry­te pa­ję­czy­na­mi – po­wie­dział drugi z mun­du­ro­wych.

Roz­ło­ży­łem ręce w ge­ście bez­sil­no­ści.

– A po­roz­rzu­ca­ne wszę­dzie zwło­ki dzie­ci?

– Żad­nych zwłok nie zna­leź­li­śmy – od­po­wie­dział Ko­wal­ski. – No, je­że­li nie li­czyć kilku mar­twych myszy – za­chi­cho­tał.

– Prze­cież ja je wi­dzia­łem na wła­sne oczy! W środ­ku umie­ra­ły dzie­ci! Dla­cze­go mi nie wie­rzy­cie!? No i piw­ni­ca, prze­cież sam się w niej nie za­mkną­łem!

– Drzwi były otwar­te – dodał drugi po­li­cjant, w jego gło­sie wy­brzmie­wa­ła lekka iry­ta­cja.

– To skąd wy się tutaj wzię­li­ście, skoro wszyst­ko jest w po­rząd­ku?!

– Do­sta­li­śmy za­wia­do­mie­nie od ro­dzi­ców two­jej ko­le­żan­ki, Ka­ro­li­ny… Jak jej tam było? Nowak. Ka­ro­li­ny Nowak, więc przy­je­cha­li­śmy – wy­ja­śnił aspi­rant Ko­wal­ski.

– Ale…

– Dość już tych nie­stwo­rzo­nych hi­sto­rii, od­wie­zie­my cię do domu. Ro­dzi­ce z pew­no­ścią są bar­dzo zmar­twie­ni twoim znik­nię­ciem. Nie wiem co to za dziw­na moda, cho­wać się po opusz­czo­nych do­mach, ale wię­cej tak nie rób, do­brze? Ufam, że to całe zaj­ście bę­dzie dla cie­bie wy­star­cza­ją­cą na­ucz­ką.

– Ale…

– Bez dys­ku­sji – po­wie­dział po­li­cjant, po czym usiadł za kie­row­ni­cą ra­dio­wo­zu, uru­cho­mił go i ru­szył.

 

***

Gdy wró­ci­łem do domu, ro­dzi­ce rze­czy­wi­ście wy­glą­da­li na zmar­twio­nych. Co oczy­wi­ste, nie po­wstrzy­ma­ło to ich od urzą­dze­nia mi po­rząd­ne­go ochrza­nu. Pa­mię­tam, że jesz­cze przez kilka dni czu­łem na tyłku pro­mie­niu­ją­ce wspo­mnie­nie oj­cow­skie­go pasa…

Wi­nien ci jesz­cze je­stem wy­ja­śnie­nie w kwe­stii moich za­gi­nio­nych ko­le­gów, Piotr­ka i Krzyś­ka. Dla nich ta hi­sto­ria nie za­koń­czy­ła się happy endem. Przez jakiś czas byli jesz­cze po­szu­ki­wa­ni przez służ­by. Ro­dzi­ce przy­kle­ja­li ogło­sze­nia na słu­pach, pu­bli­ko­wa­li je w lo­kal­nej pra­sie, ale bez po­wo­dze­nia. Z cza­sem zwy­czaj­nie uzna­no ich za zmar­łych, cho­ciaż ciał nigdy nie od­na­le­zio­no.

 

***

– Ko­niec – oznaj­mia dzia­dek. – Po­do­ba­ła ci się ta hi­sto­ria?

– Jesz­cze jak! Szko­da tylko, że nigdy nie wy­ja­śni­ło się, jaki los spo­tkał Bab­cię Fa­szyst­kę.

– Kto wie? Kto wie…

Jaś cały dy­go­cze wsku­tek emo­cji, które wzbu­dzi­ła w nim hi­sto­ria opo­wie­dzia­na przez dziad­ka. Jego twarz po­kry­wa­ją wy­pie­ki, a oczy wy­peł­nia żar. Chło­piec ze­ska­ku­je z kolan dziad­ka i kręci się po sa­lo­nie bez wy­raź­ne­go celu.

– Dziad­ku?

– Tak, wnu­siu?

– Opo­wiesz mi jesz­cze jedną hi­sto­rię?

– Nie mamy na to już czasu – od­po­wia­da nieco zbyt twar­do, ale po chwi­li ła­god­nie­je. – Przy­kro mi.

Na twa­rzy Jasia ma­lu­je się roz­cza­ro­wa­nie, ale ogar­nię­ty falą go­rą­ca nie prze­sta­je krą­żyć po sa­lo­nie. 

– Wspo­mi­na­łeś, że masz jakiś pięk­ny zbiór baśni, po­ka­żesz mi?

– Oczy­wi­ście – mówi dzia­dek, wsta­je z fo­te­la i pod­cho­dzi do re­ga­łu. Wodzi wzro­kiem w po­szu­ki­wa­niu wła­ści­wej książ­ki, po czym wy­cią­ga ją i wrę­cza wnucz­ko­wi.

Jaś gła­dzi z na­masz­cze­niem skó­rza­ny, zdo­bio­ny grzbiet Baśni Braci Grimm. Jest wprost za­chwy­co­ny. Otwie­ra książ­kę i za­czy­na ją kart­ko­wać. Ze zdu­mie­niem od­kry­wa, że część stron wy­rwa­no, inne zaś noszą ślady nie­dba­łe­go kle­je­nia. Jest wy­raź­nie roz­cza­ro­wa­ny, więc od­kła­da tom na miej­sce. 

Chło­piec już pra­wie od­cho­dzi od re­ga­łu, jed­nak do­strze­ga nie­wiel­ki ob­ra­zek z wi­ze­run­kiem Matki Bo­skiej. Do ramki do­cze­pio­na jest kart­ka. Jaś nie po­tra­fi jesz­cze do­brze czy­tać, więc sku­pia się z ca­łych sił i za­czy­na li­te­ro­wać na głos:

– A – L – L – E – L – U –J – A… Dziad­ku?

– Tak…? – męż­czy­zna cięż­ko wzdy­cha.

– Co tutaj jest na­pi­sa­ne?

– “Al­le­lu­ja i do pia­chu”.

– O, to zu­peł­nie jak w domu… – Ja­siek urywa w po­ło­wie zda­nia i cały się wzdry­ga, ni­czym wy­rwa­ny z głę­bo­kie­go snu.

Chło­piec od­dy­cha z wy­raź­nym tru­dem, a na twa­rzy wy­kwi­ta mu ru­mie­niec. Od­wra­ca się do dziad­ka, który cały ten czas stoi za jego ple­ca­mi, i spo­glą­da na niego, jakby wi­dział go pierw­szy raz w życiu. Ja­siek mruży oczy i de­li­kat­nie prze­krzy­wia głowę. Za­le­wa go setka myśli. Chło­piec nie­pew­nie robi krok w tył.

– Kkk… Kim je­steś? – duka.

– Nie po­zna­jesz mnie?

– Z pew­no­ścią nie je­steś moim dziad­kiem! – krzy­czy chło­piec i rzuca się w kie­run­ku drzwi.

Męż­czy­zna z nie­ludz­ką szyb­ko­ścią łapie Jasia i unosi w po­wie­trzu. Przez chwi­lę tak­su­je wzro­kiem prze­ra­żo­ne­go chłop­ca, po czym spo­glą­da mu pro­sto w mokre od łez oczy i mówi:

– Masz rację, nie je­stem twoim dziad­kiem, mam na imię Krzysz­tof.

– Puść mnie! Bo mój tata zrobi ci krzyw­dę! – grozi chło­piec.

– Oba­wiam się, że to nie­moż­li­we.

– Pro­szę, puść mnie – błaga Ja­siek, pod­czas gdy na no­gaw­ce spodni ro­śnie mu mokra plama.

– Cii… Już do­brze, tak po pro­stu musi być. – Chru­pot ła­ma­ne­go karku roz­no­si się po po­miesz­cze­niu wraz z to­wa­rzy­szą­cym mu smut­nym za­wo­dze­niem, przy­wo­dzą­cym na myśl duszę opusz­cza­ją­cą ciało. – Tak za­wsze mu­sia­ło być…

Męż­czy­zna w ciszy przy­glą­da się po­zba­wio­nym bla­sku życia oczom chłop­ca. Ten widok koi go, za­spo­ka­ja pier­wot­ny głód tkwią­cy głę­bo­ko w sercu. Cie­szy go także, że do­pra­wił duszę Jasia hi­sto­rią, którą sam wy­my­ślił, a nie tylko bez­myśl­nie prze­czy­tał ze zbio­ru baśni. Teraz ro­zu­mie, że tak jest le­piej. To jest wła­ści­wa me­to­da.

Nie­spo­dzie­wa­nie ude­rza go uczu­cie, któ­re­go już od dawna nie za­znał. Nie­po­kój. Poj­mu­je, że nie­świa­do­mie zmie­nił za­sa­dy gry. A wkrót­ce znowu po­czu­je głód.

Z po­gar­dą w oczach roz­luź­nia uchwyt, a bez­wład­ne zwło­ki dziec­ka spa­da­ją na pod­ło­gę. Na­stęp­nie Krzysz­tof pod­cho­dzi do okna i ob­ser­wu­je kro­ple desz­czu, które two­rzą na szy­bie mo­zai­kę kształ­tów. Po­now­nie od­wra­ca się do zwłok Jasia i mówi szep­tem:

– Będę jesz­cze mu­siał opo­wie­dzieć bajkę two­jej sio­strze. Mam przy­go­to­wa­ną hi­sto­rię, która z całą pew­no­ścią przy­pad­nie jej do gustu.

 

***

– Prze­pra­szam, czy może mi pani pomóc z za­ku­pa­mi? – męż­czy­zna zwra­ca się do ele­ganc­ko ubra­nej dwu­dzie­sto­lat­ki. – Wzią­łem tro­chę za dużo i nie mogę tego unieść.

Ko­bie­ta tak­su­je go wzro­kiem, waha się przez mo­ment, ale osta­tecz­nie kiwa głową. Pod­no­si re­kla­mów­ki wy­peł­nio­ne je­dze­niem i ze zdu­mie­niem od­kry­wa, że wcale nie są cięż­kie. Skoro już jed­nak zgo­dzi­ła się pomóc, to idzie za cio­sem.

– Da­le­ko pan miesz­ka? – pyta.

– Nie­da­le­ko, do­słow­nie tam za ro­giem. – Wska­zu­je ge­stem kie­ru­nek.

– Do­brze, chodź­my zatem.

Po nie­ca­łych dwu­stu me­trach męż­czy­zna przy­sta­je, opie­ra się o la­tar­nię i głę­bo­ko od­dy­cha, jakby z wy­sił­kiem.

Tylko mi tutaj nie zejdź, sta­rusz­ku, myśli ko­bie­ta.

– Dzię­ku­ję ci, dziec­ko, za pomoc. Na stare lata czło­wiek nie­do­łęż­nie­je. A był czas, gdy na widok ta­kiej pa­nien­ki jak ty…

– Nie ma naj­mniej­sze­go pro­ble­mu – prze­ry­wa męż­czyź­nie, jakby spo­dzie­wa­jąc się ob­le­śne­go ko­men­ta­rza z jego stro­ny. – Jest pan w sta­nie iść dalej?

– Tak… Tak, chodź­my.

Gdy wresz­cie do­cie­ra­ją na miej­sce, ko­bie­ta czuje ulgę. To­wa­rzy­stwo star­sze­go męż­czy­zny oka­za­ło się znacz­nie bar­dziej wy­cień­cza­ją­ce, niż my­śla­ła. Po­now­nie na niego spo­glą­da. Ze zdu­mie­niem do­cho­dzi do wnio­sku, że czło­wiek wcale nie jest tak stary, jak pier­wot­nie za­ło­ży­ła.

– Dzię­ku­ję ci za pomoc, moja droga. Może mógł­bym ci się jakoś od­wdzię­czyć?

– To na­praw­dę dro­biazg, więc nie ma ta­kiej po­trze­by.

– Wy­bacz mi moje ma­nie­ry! Nie za­py­ta­łem nawet jak masz na imię!

– Mał­go­rza­ta, bar­dzo mi miło – mówi ko­bie­ta i wy­cią­ga dłoń.

– Pięk­ne imię… Na­praw­dę pięk­ne. Ja z kolei je­stem Krzysz­tof – od­po­wia­da, po czym od­wza­jem­nia gest. – Może wej­dziesz na mo­ment? Chciał­bym ci coś opo­wie­dzieć. – W oczach męż­czy­zny po­ja­wia się nie­po­ko­ją­cy błysk.

Nie­spo­dzie­wa­na pro­po­zy­cja spra­wia, że Mał­go­rza­ta unosi wzrok i do­strze­ga zruj­no­wa­ny dom, który musi być chyba ostat­nią nie­wy­re­mon­to­wa­ną “kost­ką” na osie­dlu. Od lat nie wi­dzia­ła bu­dyn­ku w tak opła­ka­nym sta­nie. Dreszcz obrzy­dze­nia oraz lęku prze­cho­dzi ko­bie­tę na myśl o tym, że mo­gła­by wejść do środ­ka.

– Dzię­ku­ję za za­pro­sze­nie, ale na­praw­dę muszę się już zbie­rać. Po­win­nam ode­brać brata ze szko­ły. 

– Pro­szę, zajmę ci do­słow­nie kilka chwil – na­le­ga Krzysz­tof.

– Nie. Na­praw­dę muszę już iść. Do wi­dze­nia!

– Za­śnij, dzie­ci­no. Za­śnij, a wszyst­ko bę­dzie jak w baśni… 

– Słu­cham?!

Męż­czy­zna wzdy­cha prze­cią­gle, po czym w jed­nej chwi­li do­ska­ku­je do Mał­go­rza­ty i kła­dzie jej rękę na czole. Ko­bie­ta mo­men­tal­nie traci czu­cie w no­gach i osuwa się na zie­mię.

– Myślę, że jed­nak ze­chcesz mnie wy­słu­chać – szep­cze Krzysz­tof pro­sto do ucha ofia­ry. – Zresz­tą nie masz wyj­ścia…

 

***

Bo­ha­te­rem hi­sto­rii, którą ci opo­wiem, jest męż­czy­zna w sile wieku. Pro­szę, nie wierć się, tak bę­dzie dla cie­bie le­piej! Do­sko­na­le, grzecz­na dziew­czy­na. O czym to ja…? Już wiem. Ów męż­czy­zna, po la­tach spę­dzo­nych na emi­gra­cji, wró­cił wresz­cie do domu, w któ­rym się wy­cho­wał. Nie­ste­ty, jak to czę­sto bywa, po­cząt­ko­wa eu­fo­ria, bę­dą­ca skut­kiem ubocz­nym po­wro­tu w ro­dzin­ne stro­ny, dość szyb­ko ustą­pi­ła miej­sca znu­dze­niu i wszech­ogar­nia­ją­ce­mu po­czu­ciu bez­na­dziei.

Męż­czy­zna z nie­po­ko­jem od­krył, że po­zor­nie zna­jo­me mu miej­sca oka­zy­wa­ły się zu­peł­nie obce. Niby wszyst­ko było po sta­re­mu, a jed­nak każdy ele­ment uległ zmia­nie. Cza­sem były to zmia­ny drob­ne, innym razem fun­da­men­tal­ne. Za­wsze jed­nak je do­strze­gał i nie da­wa­ły mu spo­ko­ju.

Po­dob­no nie można wejść dwa razy do tej samej rzeki. Usły­sza­łem kie­dyś, że dzie­je się tak dla­te­go, że rzeka pły­nie, a przez to ulega nie­ustan­nym prze­obra­że­niom. Po­dob­nie jest z ży­ciem. Nie można za­trzy­mać go w jed­nym mo­men­cie, a potem po la­tach bez­bo­le­śnie wró­cić w to samo miej­sce. Bo to już nie bę­dzie nasze miej­sce, ro­zu­miesz? Nasz bo­ha­ter, cho­ciaż nie jest to naj­lep­sze okre­śle­nie, tak wła­śnie my­ślał. Był na­iw­ny w tej swo­jej no­stal­gii za utra­co­nym cza­sem.

Mu­sisz wie­dzieć, droga Mał­go­rza­to, że męż­czy­znę wy­róż­niał pe­wien istot­ny szcze­gół. Otóż miał on dość nie­ty­po­wą po­trze­bę… Żeby utrzy­mać mło­dość ciała i ducha, żywił się du­sza­mi ma­łych chłop­ców. Ile ich było? Och, nie pytaj mnie o licz­by! Nie umiem ich podać nawet w przy­bli­że­niu. Poza tym, to nie ilość jest ważna, ale ich od­po­wied­nie przy­go­to­wa­nie. Nie można ot tak po­chwy­cić czy­jejś duszy i się nią na­kar­mić. Dla­te­go po­trzeb­ne są hi­sto­rie, opo­wie­ści, ba­śnie!

Czy wie­dzia­łaś, że w każ­dej baśni jest ukry­te ziar­no praw­dy? Kie­dyś mu­sia­łaś o tym sły­szeć, moż­li­we nawet, że wie­rzy­łaś w to, będąc jesz­cze dziec­kiem. Zdra­dzę ci jed­nak pe­wien se­kret. Wszyst­kie ba­śnie są tak na­praw­dę szcze­rą praw­dą, je­dy­nie ich forma, a przez to prze­kaz, ule­gła przez lata drob­nym znie­kształ­ce­niom. Czy jed­nak po­win­no nas to dzi­wić? Prze­cież sam świat także stra­cił wiele ze swo­jej pier­wot­nej magii. Po­ja­wi­ła się te­le­wi­zja, więc po­rzu­ci­li­śmy wy­obraź­nię, ni­czym bez­u­ży­tecz­ny re­likt daw­nej cy­wi­li­za­cji. Na­sta­ła era sa­mo­lo­tów, więc już nikt nie po­dró­żu­je, nie tak na­praw­dę. Prze­strzeń pu­blicz­ną zdo­mi­no­wa­ły media, więc prze­sta­li­śmy sa­mo­dziel­nie my­śleć…

Ale po­two­ry, te praw­dzi­we po­two­ry… One nie wy­gi­nę­ły zu­peł­nie. Wręcz prze­ciw­nie, czy­ha­ją w mroku, skry­te przed wścib­ski­mi ocza­mi. Cza­sem jed­nak muszą wyjść na po­wierzch­nię, by za­spo­ko­ić swoje żą­dze. A nie ma słod­szej de­li­cji nad praw­dzi­wą, czy­stą i nie­win­ną duszę…

Po­myśl, Mał­go­rza­to, co by się stało, gdyby taki po­twór prze­żył w ukry­ciu odro­bi­nę zbyt długo? Co je­że­li dawne smaki utra­ci­ły­by głę­bię, a na­sy­ce­nie trwa­ło le­d­wie ulot­ną chwi­lę? Czy taki po­twór by zwa­rio­wał? A może do­strzegł­by moż­li­wo­ści, które zo­sta­ły ce­lo­wo przed nim ukry­te?

Je­steś by­strą ko­bie­tą, więc do tej pory z pew­no­ścią od­ga­dłaś toż­sa­mość owego „męż­czy­zny”. Wi­dzisz, nie prze­czę, że je­stem po­two­rem. Oj nie… Ale tar­ga­ją mną wąt­pli­wo­ści. Pra­gnę się zmie­nić. Ze wszyst­kich sił pró­bo­wa­łem się zmie­nić. Bóg jeden mi świad­kiem, że na­praw­dę pró­bo­wa­łem. Po­przed­nia “lo­ka­tor­ka” także pró­bo­wa­ła. Ob­sta­wi­ła się dzie­siąt­ka­mi ob­ra­zów z wi­ze­run­ka­mi świę­tych… Jakby to miało w czym­kol­wiek pomóc! Tępa sta­ru­cha! Po­win­na być mą­drzej­sza! Po­win­na ro­zu­mieć, że w tym domu nawet naj­więk­sza świę­tość ule­gnie wy­pa­cze­niu!

Mu­sisz wie­dzieć, że mimo naj­szczer­szych chęci, wszel­kie moje do­tych­cza­so­we sta­ra­nia za­wsze koń­czy­ły się po­raż­ką. Spa­li­łem nawet album wy­peł­nio­ny zdję­cia­mi mar­twych dzie­ci, wiesz? Ale oka­za­ło się, że to były tylko pa­miąt­ki, zu­peł­nie bez­u­ży­tecz­ne. W końcu zro­zu­mia­łem… Bu­zu­ją­cej we mnie żą­dzy nie można od tak sobie uga­sić. Jest coś ta­kie­go we mnie… W tym domu…

Ucie­kaj, pro­szę!

 

***

Mał­go­rza­ta bie­gnie ko­ry­ta­rzem, który zdaje się nie mieć końca. Widzi drzwi ma­ja­czą­ce w od­da­li, ale spra­wia­ją wra­że­nie nie­uchwyt­nych. Ni­czym nie­wiel­ki punkt przy­twier­dzo­ny na stałe do linii ho­ry­zon­tu.

Za ple­ca­mi sły­szy od­gło­sy cięż­kich butów ude­rza­ją­cych o po­sadz­kę. Ko­bie­ta nie może po­zbyć się wra­że­nia, że ob­ra­zy za­wie­szo­ne na ścia­nach były już świad­ka­mi po­dob­nych scen. Mar­twe oczy świę­tych nie wy­ra­ża­ły za­in­te­re­so­wa­nia tym po­wta­rza­nym do znu­dze­nia spek­ta­klem, w któ­rym re­gu­lar­nie zmie­nia­no ob­sa­dę.

Gdy Mał­go­rza­ta do­bie­ga wresz­cie do końca ko­ry­ta­rza, na­ci­ska klam­kę, by z prze­ra­że­niem od­kryć, że drzwi są za­mknię­te. Ko­bie­ta de­spe­rac­ko na­pie­ra na nie, kopie, ale nie przy­no­si to spo­dzie­wa­ne­go efek­tu, więc siada na pod­ło­dze i chowa twarz w dło­niach.

Dud­nią­ce kroki są coraz gło­śniej­sze. Krzysz­tof za chwi­lę ją do­pad­nie, a wtedy… Ko­bie­ta stra­ci­ła na­dzie­ję, że zo­sta­nie wy­pusz­czo­na z łap sza­leń­ca. Ręce Mał­go­rza­ty opa­da­ją bez­wład­nie na pod­ło­gę i jedna z nich na­tra­fia na jakiś twar­dy, zimny przed­miot, któ­rym oka­zu­je się nóż my­śliw­ski.

W pierw­szej re­ak­cji ko­bie­ta jest za­sko­czo­na, jed­nak po chwi­li wszyst­ko na­bie­ra dla niej sensu. Ro­zu­mie do­sko­na­le, dla­cze­go Krzysz­tof po­zo­sta­wił ostrze wła­śnie w tym miej­scu. Wie czego od niej ocze­ku­je, ale nie ma pew­no­ści, czy temu po­do­ła.

Od­głos kro­ków usta­je, gdy męż­czy­zna kuca przy prze­ra­żo­nej Mał­go­rza­cie. Przysuwa twarz tak bli­sko, że czuć chłód jego od­de­chu.

– Ja ją wtedy za­bi­łem, wiesz? – Wy­krzy­wia twarz w pa­skud­nym gry­ma­sie. Wi­dząc brak zro­zu­mie­nia w oczach ofia­ry, wy­ja­śnia: – Wiedź­mę, która zwa­bia­ła dzie­ci do domu. W prze­szło­ści miała wiele imion i tyle samo prze­zwisk. Ale „Bab­cia Fa­szyst­ka” było chyba naj­lep­szą nazwą. We­wnętrz­nie sprzecz­ną, a jed­no­cze­śnie taką praw­dzi­wą. Bied­ne dzie­cia­ki…

– Je­steś obłą­ka­ny! – krzy­czy Mał­go­rza­ta. Z tru­dem wy­cie­ra łzy na­pły­wa­ją­ce jej do oczu.

– Co ty do kurwy nędzy wiesz o obłą­ka­niu, tępa suko?! Mam ci opo­wie­dzieć, co ro­bi­ła tutaj wiedź­ma? Zwa­bia­ła dzie­ci. Nie­win­ne, zu­peł­nie bez­bron­ne dzie­ci… A na­stęp­nie czy­ta­ła im ba­śnie, by na ko­niec za­mor­do­wać z zimną krwią. To po­twor­ne, nie uwa­żasz? Ale to nie wszyst­ko, oj nie… Chcesz do­wie­dzieć się, co było naj­gor­sze? Ona wy­ry­wa­ła stro­ny z książ­ki i rzu­ca­ła obok zwłok. Po­tra­fisz to sobie wy­obra­zić? Takie mar­no­traw­stwo?!

Małgorzacie słowa grzę­zną w gar­dle. Jest cała roz­dy­go­ta­na, nie może ze­brać myśli. Osta­tecz­nie wy­da­je z sie­bie ury­wa­ny szept:

– Kim…? Czym ty je­steś…?

Twarz męż­czy­zny mo­men­tal­nie się zmie­nia. Gry­mas czy­ste­go sza­leń­stwa znika. W oczach Krzysz­to­fa można teraz do­strzec tar­ga­ją­cy nim we­wnętrz­ny kon­flikt.

– Ja pró­bo­wa­łem ura­to­wać ba­śnie… Chcia­łem skle­ić książ­kę. – Nagle urywa i się roz­glą­da, jakby w prze­ra­że­niu, po czym kon­ty­nu­uje bła­gal­nym tonem: – To ten dom… Ja nie mo­głem odejść, dalej nie mogę… To wszyst­ko wina domu! Je­stem jego więź­niem, a on do­ma­ga się ko­lej­nych ofiar!

Mał­go­rza­ta ro­zu­mie, że ma wła­śnie je­dy­ną oka­zję do dzia­ła­nia. Pew­nym ru­chem wbija nóż pro­sto w serce na­past­ni­ka. Ostrze znika w ciele, jed­nak wokół nie po­ja­wia się choć­by kro­pla krwi. Krzysz­tof chwy­ta za rę­ko­jeść, nie pró­bu­je jej po­cią­gnąć, a je­dy­nie czule gła­dzi dło­nią me­ta­lo­we za­koń­cze­nie. Twarz męż­czy­zny wy­peł­nia uśmiech, który nie znika nawet wtedy, gdy pada na pod­ło­gę, po­zba­wio­ny życia.

Mał­go­rza­ta nie ma pew­no­ści, czy to już ko­niec kosz­ma­ru, jed­nak pod­skór­nie czuje, że nie po­win­na mar­no­wać czasu. Bie­gnie ko­ry­ta­rzem, otwie­ra jedne drzwi za dru­gi­mi. Zu­peł­nie igno­ru­je ota­cza­ją­ce ją wnę­trze. Serce wali jak osza­la­łe, ale ko­bie­ta nie po­zwa­la sobie choć­by na se­kun­dę wy­tchnie­nia. Ma świa­do­mość, że dom może skry­wać jesz­cze wiele nie­bez­pie­czeństw.

W końcu Mał­go­rza­ta do­cie­ra do spo­re­go wia­tro­ła­pu zakończonego masywnymi drzwiami. Wie, że to jej prze­pust­ka na wol­ność. Kła­dzie dłoń na klam­ce, jed­nak jej nie na­ci­ska. Kątem oka do­strze­ga za­wi­niąt­ko le­żą­ce na pa­ra­pe­cie. Pod­cho­dzi bli­żej, chwy­ta przed­miot i roz­wi­ja pa­pier. Na twa­rzy ko­bie­ty wy­ra­sta de­li­kat­ny uśmiech, gdy w jej dłoni lą­du­je aro­ma­tycz­ny ka­wa­łek pier­ni­ka. Nie­spo­dzie­wa­nie per­spek­ty­wa opusz­cze­nia domu wy­da­je się jej… Nie­wła­ści­wa.

Przez dłuż­szą chwi­lę Mał­go­rza­ta wal­czy z my­śla­mi, ale osta­tecz­nie do­cie­ra do niej, że nie może odejść. Jak mia­ła­by odejść? Przy każ­dym sta­rym domu jest tak wiele do zro­bie­nia, a ten jest tak bar­dzo za­nie­dba­ny…

A co jak przyj­dą dzie­ci?, myśli.

W oczach ko­bie­ty po­ja­wia się nie­do­bry błysk, gdy znika w cze­lu­ściach domu.

Koniec

Komentarze

Ej, compadre, ostatnie zdanie nie było do wywalenia w całości, tylko zapomniałem w tym zdaniu pogrubić słowo "ta", które miało być do wywalenia :D

Known some call is air am

Jestem mistrzem… xD Szczęśliwie da się to naprawić;)

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Hej, no to czas na komentarz po becie. Solidny, klimatyczny horror z ciekawym motywem na nawiedzone miejsce, nic tylko czytać :) Polecam i klikam :) Pozdrawiam :)

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Początek opowiadania niespecjalnie mnie urzekł. Długo niewiele ciekawego się dzieje, dopiero gdy mamy sceny wewnątrz przeklętego domku odczułem, że akcja solidnie ruszyła.

 

Ale im dalej w las tym jest lepiej i druga połowa opowiadania potrafiła solidnie zaintrygować i zaniepokoić. Mamy klimat, mamy potwora albo klątwę, nie wiadomo do końca co – i bardzo dobrze, że nie wiadomo, jak o czymś za dużo wiemy, to przestaje być to straszne. Tak właśnie się powinno pisać horrory.

 

 

Kilka drobnych uwag co do technicznej strony:

 

Powtórzonka:

Okazała się nim starsza pani, która miała na sobie wypłowiałą koszulę nocną, z narzuconym na wierzch fartuchem z ceraty. Rzadkie włosy miała spięte w niedbały kok

(tu jest co prawda trochę miejsca między wytchnieniami, ale za to są dwa słowa powtórzone)

Biegliśmy bez wytchnienia. Pokonywaliśmy kolejne metry, miedzy starymi ścianami o odrapanych tapetach. Drewniana podłoga skrzypiała pod tenisówkami. A korytarz zdawał się nie mieć końca. Zupełnie jakby wydłużał się równomiernie do naszych kroków.

 

Bez wytchnienia parliśmy przed siebie

Powtórzonko + chyba brakuje słowa (nie obeszło)?

Gdy spostrzegłem gnijące zwłoki dziecka, zupełnie mnie to obeszło. To było zwyczajnie zbyt wiele, jak na psychikę dziecka

 

Brakuje słowa chyba (niewielkie co?)

Niewielkie (?) były umiejscowione blisko sufitu i zostały niedbale zakryte starymi płytami wiórowymi.

Literówki:

Babcie Faszystkę

Jednak w tamten chwili

 

 

 

Pozdrawiam i powodzenia w konkursie

Bardzie

 

Dzięki serdecznie za bezcenne rady w toku bety! ;] Miło mi, że całość Ci się spodobała no i ukłon za klika ;]

 

GalicyjskiZakapiorze

 

Tobie również dziękuję za uwagi! Człowiek może czytać tekst kilkadziesiąt razy, a i tak jakieś babolki zawsze się zaplączą ;]

 

Początek opowiadania niespecjalnie mnie urzekł. Długo niewiele ciekawego się dzieje,

Do tej pory opowiadania starałem się zaczynać z wysokiego C i trochę ta formuła mi się już przejadła. Tutaj postawiłem na klasyczne, stopniowe budowanie napięcia, gdzie wprowadzenie stanowi typową “ciszę przed burzą”.

 

Grunt, że dalsza część siadła ;]

 

Tak właśnie się powinno pisać horrory.

Bardzo mi miło ;]

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Kiedyś w każdym mieście był jakiś dom, o którym się mówiło, ze jest nawiedzony. Taki jak ten w Izbicy :)

 

Nawiedzony dom w Izbicy! Złodzieje to wiedzą! FILM

Udało Ci się ożywić te wspomnienia z dziecinnych czasów, kiedy żyło się takimi historiami.

Jak zawsze w Twoim przypadku jest bardzo oryginalnie i dodałbym, że” filmowo”.

Życzę powodzenia w konkursie i klikam

Cześć, Sajmonie!

 

Dzięki za dobre słowo i kliknięcie ;]

 

Kiedyś w każdym mieście był jakiś dom, o którym się mówiło, ze jest nawiedzony. Taki jak ten w Izbicy :)

O, również “kostka”! :]

 

Udało Ci się ożywić te wspomnienia z dziecinnych czasów, kiedy żyło się takimi historiami.

Miałem trochę ułatwione zadanie, bo dom “Babci Faszystki” rzeczywiście istniał. Obrazki i napisy także są prawdziwe ;]

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Witaj. :)

Ze spraw technicznych wątpliwości, które mnie zatrzymały podczas czytania (zawsze – tylko do przemyślenia):

Może to głupie, ale my wtedy byliśmy jeszcze dziećmi i nazwy, których używaliśmy dla różnych rzeczy i osób (przecinek?) nie zawsze były poprawne.

Musisz wiedzieć, że to były jeszcze te czasy, kiedy większość dnia spędzaliśmy na dworze. Wtedy nie było jeszcze telefonów komórkowych, więc pomiędzy rodzicami i ich dziećmi istniała niepisana umowa, że na posiłki i wieczorynkę pociechy wracały same do domów. – powtórzenie?

– A nie wspominali ci czasem (przecinek?) dlaczego? – zapytałem.

Nie dokończyłem, ponieważ okno, z przez które obserwowała mnie owa piekielna twarz, gwałtownie się uchyliło. – albo brak części zdania, albo niepotrzebne „z”?

Niby był taki sam, jak zawsze, jednak zupełnie inny. – jakoś mi zgrzyta to zdanie

Przez dłuższą chwilę napierałem na zakurzone meble, ale ostatecznie skapitulowałem, uznając swoją porażkę. Ostatecznie osiągnąłem wyłącznie tyle, że poraniłem dłonie i znowu zabrakło mi tchu. – powtórzenie?

Zrobiła to Babcia Faszystka, która tu mieszka – odpowiedziałem łamanym głosem. – trochę mi zgrzyta ten wyraz (?)

– Posłuchaj, wiem, że słyszałeś (przecinek?) o czym rozmawialiśmy.

Twoi rodzice z pewnością są bardzo zmartwieni twoim zniknięciem. – powtórzenie?

Nie wiem (przecinek?) co to za dziwna moda, chować się po opuszczonych domach, ale więcej tak nie rób, dobrze?

– Przepraszam, czy może mi pani pomóc z zakupami? – mężczyzna zwraca się do elegancko ubranej dwudziestolatki. – wielka literą?

Co (przecinek?) jeżeli dawne smaki utraciłyby głębię, a nasycenie trwało ledwie ulotną chwilę?

Buzującej we mnie rządzy nie można od tak sobie ugasić. – ortografiak

Rozumie doskonale (przecinek?) dlaczego Krzysztof pozostawił ostrze właśnie w tym miejscu.

Wie (przecinek) czego od niej oczekuje, ale nie ma pewności, czy temu podoła.

Karolinie słowa grzęzną w gardle. – czy tu celowo Małgorzata staje się Karoliną?

 

Znakomity horror, wielkie brawa, jestem pod ogromnym wrażeniem. :) Wcale nie takie oczywiste zwroty akcji, mocne sceny, sporo trupów oraz tajemnic. :) No i ten nastrój – genialny! :)

Klik podwójny, powodzenia w konkursie, pozdrawiam serdecznie. :) 

Pecunia non olet

Ave, Bruce!

 

Serdeczne podziękowania za wizytę, kliki i przede wszystkim – za łapankę ;] Większość uwag naniosłem zgodnie z Twoimi sugestiami.

 

Z tą “rządzą” to oczywiście efekt nanoszenia ostatnich poprawek przy użyciu telefonu, a autokorekta nie śpi… Niemniej, wstyd na całe osiedle domków jednorodzinnych… :P

 

Kilka przecinków nie dodałem, wydaje mi się, że mam dobrze zapisane, chociaż jeszcze to przemyślę ;]

 

Super, że klimat trafił. Miałem obawy, że tekst będzie zbyt rozwleczony i przez to klimat będzie taki sobie ;]

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Horror w porządku, znaczy dzieje się, są niewinne ofiary.

Tylko trochę mi się rozjeżdża wstęp z dalszym ciągiem. Na początku dziadek opowiada wnukowi historię. OK, jest w tym pewna paralela do Babci Faszystki, ale wnuczek wydaje się być biologicznym potomkiem opowiadającego. To nie jest chłopięca wyprawa z serii “kto pierwszy stchórzy” tylko normalny wieczór w rodzinie. Znają się od dawna, obgadują ojca/syna… A potem nagle coś się zmienia. Tego przejścia nie rozumiem.

Sześciolatek bardzo bystry jak na ten wiek.

Babska logika rządzi!

Hej, Finklo!

 

Dzięki, że wpadłaś i kliknęłaś ;)

 

OK, jest w tym pewna paralela do Babci Faszystki, ale wnuczek wydaje się być biologicznym potomkiem opowiadającego

Wydaje się być, ale nie jest ;) Jasiek został uprowadzony i otumaniony przez Krzysztofa/dom. Chłopak odkrywa to po zakończeniu opowiadanej historii.

 

Sześciolatek bardzo bystry jak na ten wiek.

Mój Synek ma 6 lat i czasami jego obserwacje i wnioski, do jakich potrafi dojść, wbijają mnie w fotel i powodują opad szczęki. Stąd może mam lekko zaburzony obraz potencjału typowego szesciolatka ;)

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

OK, ale w jaki sposób sześciolatek znalazł się w tym opętanym miejscu? Takich małych dzieci raczej nie wypuszcza się samych z domu.

Babska logika rządzi!

A to już historia na inne opowiadanie ;) Odkrycie, że Krzysztof nie jest dziadkiem Jasia nie byłoby twistem, jakby było opisane wcześniejsze uprowadzenie… ;)

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Czekaj, czyli dom otumanił Jasia, żeby Krzysztof mógł go porwać, udając dziadka, a potem zaprowadzić do domu w celu otumanienia? Przy czym otumanieni musieli zostać także dorośli opiekunowie – rodzina albo przedszkole? Dobrze zrozumiałam? ;-)

Babska logika rządzi!

XD

 

Ja to widzę tak:

 

1. W bliżej nieokreślonych okolicznościach Krzysztof porywa Jasia

2. Gdy Jaś jest już w domu, to wskutek działania magii/klątwy domu zostaje otumaniony i wydaje mu się, że Krzysztof jest jego dziadkiem

3. Ojciec-drwal wcale nie musi być prawdziwy, ale w tamtym momencie Jasiek wierzy, że jest (Ojciec baśniowych Jasia I Malgosi zdaje się pracował w tartaku)

4. Rodzina nie wie o uprowadzeniu, a pory dnia w domu są wyłącznie umowne

5. Przed śmiercią Jaś "budzi się", ale już jest za późno 

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Bardzo wygodne te bliżej niewyjaśnione okoliczności.

Za to nawiązania do baśni Grimmów fajne.

Babska logika rządzi!

Bardzo wygodne te bliżej niewyjaśnione okoliczności.

Trochę tak, ale jak pisałem, są niezbędne zeby twist zadziałał… ;)

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Ujmujące jest już samo zestawienie sielankowego początku z zakończeniem. Stworzyć taki nastrój horroru to nie lada sztuka! BRAWA! :)yes

Co do przecinków, jasne, ja wypisuje zawsze na czuja podczas czytania, ale mam manię ich nadmiernego umieszczania gdzie popadnie, niestety. :) “Żądza” mnie nadal sprawia problem, bo jest prawie identyczna z “rządem” i “rządzeniem” – wyrazami ciągle obecnymi w naszym życiu z uwagi na wszechobecną politykę. :) Stale zdarza mi się je mylić w tekstach. :)

Pozdrawiam serdecznie, powodzenia w nominowaniu, głosowaniu, a także w Konkursie. :) 

 

Pecunia non olet

Dziękuję, Bruce ;)

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Jestem przekonana, że i Piórko, i wysokie miejsce będzie w Konkursie, trzymam kciuki! yessmiley

Pecunia non olet

Horrory to zwykle nie moja bajka, ale raz na jakiś czas lubię się przestraszyć. Nie zawiodłem się, poświęcając sobotni wieczór na „Kostkę z piernika”.

Przypadł mi do gustu gawędziarski styl Krzysztofa (acz początkowo trochę jednak za bardzo gadatliwego). Jestem ciekawy, czy podobna narracja pojawia się także w innych Twoich opowiadaniach, czy może jest to zabieg stylizacyjny, zastosowany specjalnie dla tego utworu – zerknę w wolnej chwili.

Byłem bliski żalu, gdy Krzysztof powiedział, że historia opowiedziana Jasiowi jest zmyślona. Pomyślałem wtedy, że świętym prawem autora jest zadawanie czytelnikowi takich ciosów. Na szczęście dalsza część rzuciła na tę myśl nowe światło – podobało mi się, jak tekst targał moimi emocjami we wszystkie strony.

Na plus również klimat PRL-u, gdyż jestem z roczników, które jeszcze trochę go pamiętają, więc sentyment pozostał.

Podobała mi się także nienachalna i zgrabnie wpleciona refleksja o tym, jak te same miejsca zmieniają się wraz z upływem czasu. A może to my się zmieniamy? Jeśli wracamy do nich tylko po to, by poczuć się jak dawniej, to może być frustrujące (a w skrajnych przypadkach – razem z nawiedzoną kostką - zmuszać do zjadania dusz małych chłopców ;)).

Kliknąłbym, ale jako żółtodziób na forum nie mam jeszcze uprawnień.

 

Wyłapałem drobnego chochlika:

A co jak przyjdą dzieci?, myśli.

Wkradł się tu zbędny przecinek :)

Zaś zdjęcia… One stanowiły trofea.

Tutaj z kolei nie ma błędu, choć przeszło mi przez myśl, że płynniej brzmiałoby:

Zaś zdjęcia… to były trofea.

Ale to tylko luźna sugestia.

 

Pozdrawiam,

Zygi

 

 

teksty publikuję również na www.zygisonar.com

Ave, Zygi! 

 

Serdeczne dzięki za wizytę i rozbudowany komentarz;) Bardzo mi miło, że opowiadanie wzbudziło w Tobie tyle emocji;)

 

Kliknięciem się nie przejmuj, dobre słowa są równie ważne, a czasem nawet ważniejsze;)

 

Serdecznie zapraszam Cię także do lektury innych tekstów. Lubię eksperymentować z formą i sposobem narracji, więc możesz spodziewać sie wszystkiego…. :P

 

Ten przecinek przemyślę, chociaż wydaje mi się, że w zapisie myśli powinien być. Co do zmiany fragmentu z trofeami, Twoja propozycja brzmi lepiej, ale wtedy pojawia mi się powtórzenie "były" i muszę przerabiać wcześniejsze zdanie, które z kolei też przerabiałem żeby uniknąć innych powtórzeń… Także zostawię, jak jest, chociaż zgadzam się z Twoją uwagą w 100% ;)

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Hej, Cezary2, to ja, Twoja bliźniaczka, przyszłam opowiedzieć Ci historię! Usiądź tu i posłuchaj…

Smakowity horror! Pełen zwrotów, naprawdę wzbudzał emocje podczas czytania. Opowiadanie niezwykle udane, chociaż prze małą chwilę mój mózg protestował przed ciągnięciem dalej historii po ukatrupieniu małego słuchacza. Ja bym tam skończyła. Ale Ty… poszedłeś dalej. No i dobrze, bo dalej było interesująco i zaskakująco. I dalej strasznie. Jednym słowem – gratulacje! :) Klikam wirtualnie, bo już nie potrzebujesz. Pozdrowionka! 

Heja, Bliźniaczko! ;)

 

Dzięki takim opiniom, jak Twoja, aż chce się pisać;) Dzięki serdeczne za motywację do dalszej walki pracy twórczej ;)

 

Ja bym tam skończyła

W pierwszej wersji opowiadania tam faktycznie był koniec. Ale okazało się, ze brakuje mi skandalicznie dużo znaków do osiągnięcia dolnego limitu. Nie chciałem na siłę rozwlekać już istniejących wątków, więc zacząłem kombinować, jak poprowadzić fabułę dalej i jakoś tak samo poszło… ;)

 

Dziękuję za wirtualnego klika, dla mnie ma moc nie mniejszą, niż taki "prawdziwy" ;)

 

 

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Początkowa sielska historia, w której dziadek opowiada wnukowi przeżycia z lat szkolnych, powoli wypełnia się szczególnym klimatem. Z każdym akapitem atmosfera gęstnieje i straszy coraz bardziej, a kiedy miałam wrażenie, że rzecz zmierza ku końcowi, wprowadziłeś kolejne wątki, zaskakujące i wzbudzające trwogę. Bardzo zacna opowieść, choć muszę wyznać, że miejscami nieco się gubiłam, ale lektura komentarzy wyjaśniła sytuację.

Wykonanie mogłoby być lepsze.

 

Piotrek uciszył kolegę gestem dłoni… → Zbędne dookreślenie – gesty wykonuje się dłonią/ ręką.

 

– Naprawdę ściągnęliście mnie tutaj, żeby mi pokazać TO? → Umiała mówić wielkimi literami?

 

Karolina podbiegła pod sam płot i gestami rąk pokazywała… → Wystarczy: Karolina podbiegła pod sam płot i gestami pokazywała

 

Chłopak powłóczył nogami w naszą stronę. –> A może: Chłopak, powłócząc nogami, szedł w naszą stronę.

 

Głowę miał opuszczoną, a ręce zwisały mu bezwładnie. → Zbędny zaimek.

 

przed chwilą na twarzy malował mu się blady strach. → Jak wyżej.

 

Usiadłem na łóżku, serce waliło mi jak szalone. → Jak wyżej.

 

Pierwszym, co nas uderzyło, był przeraźliwy… → Pierwsze, co nas uderzyło, był przeraźliwy

 

Z jej szyi zwisał pokaźnych rozmiarów złoty krzyż… → Czy zaimek jest konieczny?

 

Pokonywaliśmy kolejne metry, miedzy starymi ścianami… → Literówka.

 

zawinięta na ramieniu koszulka zaczęła przeciekać krwią. → …zawinięta na ramieniu koszulka zaczęła przesiąkać krwią. Lub: …z zawiniętej na ramieniu koszulki zaczęła przeciekać krew.

 

album wysunął mi się z rąk i z głośnym hukiem spadł na podłogę. → Zbędne dookreślenie – huk jest głośny z definicji.

 

Na podłodze nie było wyłożonych płytek, tylko goły beton. → A może: Podłogi nie wyłożono żadnymi płytkami, stanowił ją goły beton.

 

spróbujemy je wyważyć i cię stamtąd wyciągnąć. → A może: …spróbujemy je wyważyć i wyciągnąć cię stamtąd.

 

odpowiedziałem łamanym głosem. → …odpowiedziałem łamiącym się głosem.

 

co wskazywałoby na inny scenariusz.

– A te obrazki w oknach? – Wskazałem palcem… → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję w pierwszym zdaniu: …co sugerowałoby inny scenariusz.

 

mówi dziadek, po czym wstaje z fotela i podchodzi do regału. Wodzi wzrokiem w poszukiwaniu właściwej książki, po czym wyciąga ją… → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję pierwsze zdanie: …mówi dziadek, wstaje z fotela i podchodzi do regału.

 

Wskazuje gestem dłoni kierunek. → Wskazuje gestem kierunek.

 

Kobieta straciła nadzieję, że ponownie zostanie wypuszczona z łap szaleńca. → Dlaczego ponownie? Kiedy była wypuszczona poprzednio?

 

Przybliża twarz tak blisko… → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: Przysuwa twarz tak blisko

 

Serce wali jej jak oszalałe… → Zbędny zaimek.

 

dom może skrywać jeszcze wiele niebezpieczeństw.

W końcu Małgorzata dociera do sporego wiatrołapu, który skrywa masywne drzwi. → Czy to celowe powtórzenie?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cześć, Reg!

 

Serdecznie dziękuję Ci za łapankę. Wszystkie poprawki wprowadziłem zgodnie z Twoimi sugestiami ;] Pociesza mnie, że jakby usunąć “gesty dłoni” i kilka nadprogramowych zaimków, to aż tak dużo babolków by nie było… (takie wielkopiątkowe zakłamywanie rzeczywistości… :P).

Dlaczego ponownie? Kiedy była wypuszczona poprzednio?

Chwilę wcześniej, gdy Krzysztof zaczął toczyć wewnętrzną walkę i na koniec kazał jej biec :) Niemniej i tak poprawiłem zapis ;]

 

Bardzo mi miło, że elementy grozy zagrały, bo miałem trochę obaw na tym polu ;]

 

Pozdrawiam serdecznie ;]

 

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Bardzo proszę, Cezary, ciesze się, że uznałeś uwagi za przydatne i żałuję, że spóźniłam się do klikarni.

Serdeczności. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

i żałuję, że spóźniłam się do klikarni

Na spokojnie, najważniejsza jest pozytywna opinia ;) A na marginesie, to z takich wirtualnych kliknięć już zaraz będzie druga biblioteka… ;>

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Życzę Ci, Cezary, aby Twoje dzieła znalazły się w bardzo wielu prawdziwych bibliotekach. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Może kiedyś… Kto wie…? ;) Dziękuję;)

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

No, miejsce wyszło bardzo nawiedzone.

Zagrałeś na wspomnieniach wszystkich okropnych miejsc, których baliśmy się w przeszłości.

Już miałam pisać, że kiepski taki dziadek, co opowiada horrory, ale tę sprawę mamy już wyjaśnioną;P

Podobają mi się warstwy, normalnie jak u ogra. Kiedy już zdołałam oswoić lęk, okazywało się, że na kolejnym poziomie również jest diabeł.

Motyw dewocji i te obserwujące oczy zarówno zabawne i okropne. To jest duża sztuka rozbawić, a mimo to nie przestawać straszyć.

 

Tylko formalnie jeszcze dodam, że kostka powinna być z wyrobu piernikopodobnego;P

"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke

Heja, Ambush!

 

Takie komentarze, jak Twój dają motywację do dalszej pracy twórczej i podejmowania prób ujarzmienia gatunków, z którymi niekoniecznie dobrze sobie radzimy. Jeżeli dobrze liczę, to moje 4 podejście do napisania horroru i chyba wreszcie udało mi sie stworzyć rzecz, w której faktycznie czuć grozę… ;)

 

Fajnie, że dostrzegłaś "warstwy" opowiadania. Bardzo zależało mi na osiągnięciu takiego efektu ;)

 

To jest duża sztuka rozbawić, a mimo to nie przestawać straszyć.

Myślę, że jest to po części efekt uboczny mojej skłonności do absurdu… ;)

 

Tylko formalnie jeszcze dodam, że kostka powinna być z wyrobu piernikopodobnego;P

Zanotowane ;)

 

Dziękuję raz jeszcze i pozdrawiam serdecznie!

 

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Hej!! 

Sorry, że tak długo mi to zajęło. Chciałem przeczytać jak najszybciej, ale jakoś tak wyszło, że trafiłem tu dopiero teraz.

 

Mam mieszane uczucia. W kilku miejscach musiałem zawiesić niewiarę. Rozmowa ojca z synkiem o zaginięciu Piotrka – mam wrażenie, że raczej rodzice ukrywają przed dziećmi te straszne, nieprzyjemne rzeczy i mówią dopiero, gdy jest to wymagane. Moim zdaniem można by tę scenę poprowadzić subtelniej i bardziej naturalnie.

Do tego jest jeszcze dziadek Jasia. No ciężko mi uwierzyć, że on widział w nim dziadka przez ten cały czas.

Ale to takie narzekanie. Oprócz tego czytało się przyjemnie, to fajny retelling baśni o Jasiu i Małgosi. Ma ciekawe sceny, jest straszny. Skojarzył mi się z To Kinga. Dobre, ale bez efektu wow :) 

Pozdrawiam!

Kto wie? >;

Hej, Skryty!

 

Dzięki za uwagi, postaram się odnieść:

Rozmowa ojca z synkiem o zaginięciu Piotrka – mam wrażenie, że raczej rodzice ukrywają przed dziećmi te straszne, nieprzyjemne rzeczy i mówią dopiero, gdy jest to wymagane.

Ta scena miała miejsce w zupełnie innych czasach, wtedy rodzice aż tak się nie certolili z dziećmi :P

Moim zdaniem można by tę scenę poprowadzić subtelniej i bardziej naturalnie.

Ponownie, gdyby ta rozmowa odbywała się dzisiaj (i przy okazji nie była elementem lekko zmyślonej historii), to z pewnością bym ją inaczej poprowadził. Ale, parafrazując klasyka, jest prawda ekranu i prawda czasów, w których toczy się opowiadanie ;]

Do tego jest jeszcze dziadek Jasia. No ciężko mi uwierzyć, że on widział w nim dziadka przez ten cały czas.

To jest działanie domu i jest elementem fantastycznym w równym stopniu, co zjadanie dusz ;]

 

Fajnie, że coś tam jednak zagrało. Pozdrawiam serdecznie!

 

 

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Ave, 

 

Na te rozmowy można przymknąć oko, na dziadka już tak mniej i to mi w tym opowiadaniu najbardziej zgrzyta. Wiadomo, magia, ale jakoś tym razem nie udało ci się mnie przekonać. Za to nie mogę ci odmówić fajnych przyjemnych w swojej nieprzyjemności horrorowych scen :D Czuć grozę i to chyba najważniejsze :) 

 

Pozdrawiam! 

Kto wie? >;

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

:D

Kto wie? >;

NOBODY EXPECTS | Monty python, Python, Monty python animation

Ave Cezarze, przybywam po długim czasie!

kiedy większość dnia spędzaliśmy na dworze

Krew nagła zalała krakoskie serce :))

 

Może nie wszystko mi się spina w 100%, miałem pewne dziury logiczne (ale komentarz z punktami wyjaśnił, co dowodzi, że żyjemy w czasach punktozy), a sielski klimat z początku niekoniecznie przeszedł mi zgrabnie w nagły horror. Tak samo uwolnienie przez policjanta wydawało się jakieś hm… proste? Poprzednie wydarzenia były po prostu bardziej opisane.

 

Ale, konkurs to “Nawiedzone miejsca”. No i żeś takie nawiedzone miejsce wysmarował, że ręce składają się do oklasków. Klimat, klimat i jeszcze raz klimat. Wobec tego wszystko inne nie ma znaczenia, bo czyta się znakomicie, wszystko zaprzęga się do maszyny, która jedzie naprzód i jeńców nie bierze. 

 

Dlatego była to znakomita lektura.

W konkursie życzę powodzenia (bo on chyba nierozstrzygnięty wciąż, prawa?)

Pozdrawiam serdecznie!

Hej, Beeeecki! 

 

Dzięki za budujący komentarz ;) 

 

Co do dziur logicznych, jakieś tam są, ale część wynika wprost z okoliczności, ze Krzysztof oszukuje Jasia. A ratunek orzez policję jest poprowadzony szybko, bo ma mały wpływ na fabułę i do tego stanowi element opowieści "dziadka". A wiadomo, opowiadający sie męczy i pod koniec skraca… ;)

 

Pozdrawiam!

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Łel, gyd myrning, Cezarze, czy raczej, ti saluto! Dawno się nie widzieliśmy :)

 

Mam wielki, ilustrowany zbiór najpiękniejszych baśni Braci Grimm.

Ludzie, którzy znają oryginalne baśnie braci Grimm:

laugh

 

Dzisiaj, jak pierwszym wypowiedzianym przez dziecko słowem będzie „kurwa”, to już nikt się tym nawet specjalnie nie przejmie.

No, już bez przesady. Ale fakt, dzieci teraz uczą się przekleństw o wiele szybciej i nie wahają się ich użyć.

 

dowiesz się, że nie był to także ostatni raz.

 

Dłońmi dotykałem już sztachety płotu, gdy w jednym z okien dostrzegłem pomarszczoną twarz, wykrzywioną grymasem pierwotnego szaleństwa.

Brr, ciary :P

 

zaczęliśmy pedałować ile sił w nogach.

→ zaczęliśmy pedałować, ile sił w nogach.

 

Do dzisiaj nie mam pewności kogo chciałem oszukać

→ Do dzisiaj nie mam pewności, kogo chciałem oszukać

 

Nie wiem jak często przejeżdżaliśmy

→ Nie wiem, jak często przejeżdżaliśmy

 

nie było jeszcze tej całej poprawności

Piękne czasy.

 

inkluzywnego słownictwa

Raczej by nie użył takiego słowa, przemawiając do kilkuletniego chłopaka.

Poza tym, dlaczego inkluzywnego?

https://sjp.pwn.pl/slowniki/inkluzywny

 

wyksztusić

wykrztusić

 

gestamipokazywała

 gestami pokazywała

 

Jednak chłopak nie byłby sobą, gdyby teraz odpuścił.

To się działo kiedyś, więc wtedy a nie teraz.

 

Nie chcesz powiedzieć co zobaczyłeś?

→ Nie chcesz powiedzieć, co zobaczyłeś?

 

niepewny co powiedzieć.

→ niepewny, co powiedzieć.

 

Nie mam pewności czy to odpowiednie słowo

→ Nie mam pewności, czy to odpowiednie słowo

 

To również powinno mnie skłonić do ucieczki.

Wszystko się działo kiedyś, więc: powinno było.

Jednakże teraz w tym fragmencie występuje zagęszczenie słów “był(o)”:

Niby był taki sam, jak zawsze, jednak zupełnie inny. Było coś takiego w jego oczach… To również powinno <było> mnie skłonić do ucieczki.

Proponuję:

→ Niby zachowywał się tak jak zawsze, a jednak trochę inaczej. Miał coś takiego w oczach… To również powinno było mnie skłonić do ucieczki.

 

chociaż tak naprawdę powinniśmy zawrócić.

powinniśmy byli

 

Tyle, że innych nie było.

→ Tyle że innych nie było.

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/tyle-ze;5728.html

 

zobaczyłem że w kącie pomieszczenia stał masywny bujany fotel

Upraszczajmy:

→ zauważyłem w kącie pomieszczenia masywny bujany fotel

 

do tej właśnie chwili

tamtej

 

A może to był efekt buzującej mi we krwi adrenaliny?

 

była odpowiedzialna za te mordy.

Ktoś może pomyśleć o twarzach, pyskach :) Lepiej napisać: morderstwa.

 

W głowie dalej mi dudniło od niedawnego zderzenia ze ścianą.

Jeśli stracił przytomność, to skąd ma wiedzieć, że wydarzyło się to niedawno?

 

ale ostatecznie skapitulowałem

Małemu dziecku lepiej powiedzieć: się poddałem.

 

gdyż dopadnie ich upiorna starucha, która mieszka w domu.

Oczywistość.

 

wiem, że słyszałeś o czym rozmawialiśmy.

→ wiem, że słyszałeś, o czym rozmawialiśmy.

 

Nie wiem co to za dziwna moda

→ Nie wiem, co to za dziwna moda

 

Co jeżeli dawne smaki

→ Co, jeżeli dawne smaki

 

Proszę, nie wierć się, tak będzie dla ciebie lepiej!

(…)

Uciekaj, proszę!

Tutaj odczułam dysonans. Skoro nakazał jej się nie wiercić i zawlókł do domu siłą, to od razu przyjęłam, że ją unieruchomił, związał. A potem nagle mówi, żeby uciekała. Czyli co, ona tak grzecznie siedziała przez cały monolog, nie próbowała uciekać? Dziwne.

 

Wie czego od niej oczekuje

→ Wie, czego od niej oczekuje

 

A co jak przyjdą dzieci?

→ A co, jak przyjdą dzieci?

 

 

Hm. Pierwsza połowa bardzo mi się podobała, potem zaczęłam się gubić. Skoro babcia faszystka próbowała się bronić przed demonem-Krzysztofem, to czemu sama zabijała dzieci? Zabijała na zlecenie Krzysztofa? I na końcu Małgorzata stała się tą Babą Jagą, kolejną Babą Faszystką?

Bardzo podobał mi się opis wnętrza Babci Faszystki w pierwszej połowie opowiadania. Świetny klimat miejsca, nie taki oczywisto horrorowy, a jednak przerażający: puste pomieszczenia bez mebli, nagromadzenie świętych obrazków, no i to chrupanie pod nogami. A potem ten pokój z rzeźbami. Sztos.

Szkoda, że skręciłeś potem w innym kierunku, bo już przestało być strasznie, a zaczęło się robić chaotycznie i tak drastyczna zmiana akcji zaczęła burzyć moje zawieszenie niewiary.

Kolejnym małym minusikiem jest nieadekwatny styl w części, gdy dziadek opowiadał wnukowi historię. Zdarzało mu się używać zbyt skomplikowanych słów jak do kilkulatka.

Ogólnie jednak tekst jest bardziej na plus niż na minus, życzę powodzenia w konkursie :)

Bez sztuki można przeżyć, ale nie można żyć

Ave, Holly!

 

Dziekuje Ci za odwiedziny i rozbudowany komentarz. Babolki poprawię nieco później.

 

Fajnie, że coś się spodobało ;)

 

Tutaj odczułam dysonans. Skoro nakazał jej się nie wiercić i zawlókł do domu siłą, to od razu przyjęłam, że ją unieruchomił, związał.

Unieruchomił owszem, ale nie związał ;)

 

Skoro babcia faszystka próbowała się bronić przed demonem-Krzysztofem, to czemu sama zabijała dzieci?

Bo to wszystko działanie domu. Osoba aktualnie w nim mieszkająca jest po części więźniem, stąd wahania Krzysztofa. Starałem się to pokazać w jego monologu przed wypuszczeniem Małgorzaty.

 

? I na końcu Małgorzata stała się tą Babą Jagą, kolejną Babą Faszystką?

Na to wygląda;)

 

Zdarzało mu się używać zbyt skomplikowanych słów jak do kilkulatka.

A bo ja wiem, mój syn ma sześć lat i rozmawiam z nim normalnie. Czasem o coś dopyta najwyżej, jak nie zrozumie :P

 

Dzięki raz jeszcze!

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Cześć, Cezary!

Opowiadanie czytało się przyjemnie. Cała pierwsza część jest ładną robótką techniczną, widać, że na ogół dobrze radzisz sobie ze zmianami perspektywy pomiędzy dziadkiem opowiadającym historię wnukowi (co najwyżej chwilami wydawało mi się, że powinien mieć więcej niż sześć lat) a tym, co miała przeżywać jego młoda wersja. Jednocześnie zastanawiałem się, do czego to wszystko doprowadzi, jaki wpływ wywrze ta historia na aktualne życie postaci. I muszę powiedzieć, że rozwiązanie mnie nie przekonało, z przyczyn chyba identycznych z opisanymi przez Finklę: czytelnik nie ma jak się domyślić, że Krzysztof nie jest naprawdę dziadkiem chłopca, nic w logice opowieści nie wskazuje na takie prawdopodobieństwo. Potem nagle pojawia się siostra Jasia (siłą rzeczy Małgosia…), przydałaby się może wcześniejsza wzmianka, że on ma jakieś rodzeństwo? I zastępuje Krzysztofa jako gospodarza tajemniczego domu, tak jak on kiedyś zastąpił Babcię Faszystkę, świadczyłoby to o domknięciu kręgu zdarzeń. Przetworzyłeś kilka klasycznych motywów, ale jeżeli starałeś się tu zawrzeć głębszą treść, to mogła mi umknąć, nie mam poczucia, żebym dowiedział się czegoś nowego o ludzkiej naturze i zachowaniach w sytuacjach skrajnych.

Pod względem języka i interpunkcji potykałem się tu i ówdzie, ale dramatu nie ma. Kilka przykładów:

Twój tatko to chłop jak dąb, a do tego pracuje w tartaku, więc…

… mogą go omyłkowo przerobić na deski? Nie wiem, czy żart jest zamierzony i czy jest dostrzegalny dla typowych odbiorców.

Może to głupie, ale my wtedy byliśmy jeszcze dziećmi i nazwy, których używaliśmy dla różnych rzeczy i osób, nie zawsze były poprawne.

Domknięcie wtrącenia.

Uważam, że stanowiły doskonałą metaforę tamtych czasów.

Jedno z licznych miejsc, w których mam wrażenie, że opowiadający nie zwraca się do sześciolatka.

Należał do nich stary tor motocrossowy w lesie, ścieżka na skraju jeziora(-,) czy wysoka górka (czasami nazywana nawet „górką śmierci”).

Przed “czy” w znaczeniu współrzędnym nie stawia się przecinka.

– A nie wspominali ci czasem, dlaczego? – zapytałem.

Bez przecinka (na końcu zdania jest samotny zaimek względny – jedna z dziwniejszych reguł, szczerze mówiąc).

Dom Babci Faszystki budził w nas niepokój, ale i jakąś niezdrową, pierwotną fascynację. Był inny, a do tego tajemniczy i najprawdopodobniej krył w swych murach jakąś mroczną przeszłość.

“Dziadek” na ogół opowiada barwnie i emocjonalnie, ale wydaje mi się, że w kilku miejscach takich jak to nagle sięga po niewiele znaczące, powierzchowne sformułowania.

Obleciał nas blady strach, więc dopadliśmy do rowerów i zaczęliśmy pedałować ile sił w nogach.

Na dźwięk odblokowywanego zamka drzwi wejściowych dopadliśmy do rowerów i uciekliśmy.

Dwa razy ta sama fraza. Poza tym, chociaż “dopaść do czegoś” nie jest niespotykaną formą, “dopaść czegoś” wydaje mi się częstsze i zgrabniejsze.

Szok spowodowany zajściem był tak wielki, że mój towarzysz odruchowo wydał z siebie okrzyk.

O, to wyrażenie też staje się komiczne w swojej formalnej powadze.

Myślę, że to istotne, żebyś wiedział, wnusiu, że nikt poza Krzyśkiem nie zanotował choćby szmeru

Szmer można dosłyszeć, wychwycić, ostatecznie odnotować, ale zanotować?

– Wybacz mi moje maniery! Nie zapytałem nawet, jak masz na imię!

Niestety, jak to często bywa, początkowa euforia, będąca skutkiem ubocznym powrotu w rodzinne strony, dość szybko ustąpiła miejsca znudzeniu i wszechogarniającemu poczuciu beznadziei.

Coś tu jest niezręcznego – jeżeli Krzysztofowi euforia nie odpowiadała, to nie mówiłby, że “niestety” ustąpiła, a jeżeli odpowiadała, nie nazywałby jej chyba skutkiem ubocznym.

Wie, czego od niej oczekuje, ale nie ma pewności, czy temu podoła.

W końcu Małgorzata dociera do sporego wiatrołapu zakończonego masywnymi drzwiami. Wie, że to jej przepustka na wolność.

Przepustką może być jakiś fant, ale wiatrołap?

 

Zagłosuję na NIE, chociaż warto zaznaczyć, że przedstawienie bohaterów, ich życia wewnętrznego, wydało mi się wiarygodne, zwłaszcza tam, gdy “dziadek” mówił o pobudkach kierujących dawniej nim i jego rówieśnikami.

Pozdrawiam!

Cześć, Ślimaku!

 

Dziękuję za łapankę, przyjrzę się w wolnej chwili Twoim uwagom i naprawię trochę tekst.

 

czytelnik nie ma jak się domyślić, że Krzysztof nie jest naprawdę dziadkiem chłopca, nic w logice opowieści nie wskazuje na takie prawdopodobieństwo

Bo żadnych poszlak wcześniej nie ma i to był mój świadomy wybór. Ewentualnie porozrzucane obrazki z innych bajek mogą dawać lekki sygnał, że odbiorcy bajek w tym opowiadaniu nie kończą cali i zdrowi. W ogólnym rozrachunku chciałem czytelników zaskoczyć, widać przedobrzyłem.

 

Przetworzyłeś kilka klasycznych motywów, ale jeżeli starałeś się tu zawrzeć głębszą treść, to mogła mi umknąć

W zasadzie poza przemyśleniami o zmieniających się miejscach, które znamy z dzieciństwa, głębszych treści tu rzeczywiście nie ma. 

 

nie mam poczucia, żebym dowiedział się czegoś nowego o ludzkiej naturze i zachowaniach w sytuacjach skrajnych

Bo i nie taki był cel opowiadania. Chciałem stworzyć nostalgiczny horror oparty na wspomnieniach z dziecinstwa. Tylko tyle i aż tyle. 

 

Pozdrawiam serdecznie i dziekuję za wnikliwy komentarz!

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

No, trochę się pogubiłam, ni cholery nie rozumiałam, czemu Jaś tak spokojnie słucha opowieści obcego faceta i jeszcze mówi do niego dziadku. Komentarze wyjaśniły, ale… komentarze. Dalej, wydaje się, że żeby zająć miejsce baby jagi, trzeba ją najpierw zabić. Przynajmniej tak to wyglądało w przypadku Małgosi, więc kiedy Krzysztof zabił babcię Faszystkę? Był już dziwny, kiedy wrócił do dzieciaków, a potem to raczej babcia go dopadła, a nie na odwrót. A jeśli nawet to on ją załatwił, to co robił przez tyle czasu? Na Małgosię czar podziałał od razu. I czemu gliniarze nic w chacie nie znaleźli?

Szczerze mówiąc mam za dużo pytań i za dużo niezrozumienia, żeby być na tak.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Dziękuję za wizytę I komentarz, Irko ;) Pozostaje mi tylko nadzieja, że w konkursie pójdzie mi lepiej niż w głosowaniu piórkowym:)

 

Edit:

więc kiedy Krzysztof zabił babcię Faszystkę?

W czasie wizyty w domu. Krzysztof wspomina o tym Jasiowi. Plus część (znaczna) tej historii jest zmyślona ;]

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Podobało mi się. Początek jak z horroru inicjacyjnego, które bardzo lubię. Klimat od razu się rozlewa. Jest też porządnie nawiedzone miejsce. Później tempo nie zwalania, opowieść trzyma w napięciu i zaskakuje, a wszystko ostatecznie ładnie składa się do kupy. Ja tam pirórkowo przytaknę, bo historia trafiła w mój gust.

Ave, Zygfrydzie! Serdeczne dzięki za miłą opinię i TAKnięcie ;]

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Ave, Cezarze!

 

Ode mnie było NIE. Z dwóch powodów – po pierwsze kompozycja, po drugie zabieg ramowy.

Co do kompozycji – dwie trzecie tekstu to historia opowiadana przez dziadka wnuczkowi będącą formą retellingu baśni. Mamy wspomnienia dziadka, który jest też głównym narratorem żonglującym przeszłością i odpowiednio dawkującym suspens. Jest to historia wewnętrznie spójna (pod względem treści, do języka jeszcze wrócę), ciekawa i dobrze oddająca klimat dzieciństwa. Jest potwór i nawiedzony dom, grupa dzieciaków i tajemnica – klasyka, ale w bardzo dobrym wydaniu, w dodatku wzbogacona o dodatkowe smaczki (retelling baśni, świetne dekoracje tworzące klimat łączące sacrum i profanum, pomysł na Babcię Faszystkę). Wyjaśnienie o tym, jak działa dom i modus operandi samej babci kupuję. Moment kulminacji nie do końca mnie przekonuje (ten nagły powrót wynaturzonej rzeczywistości domu do “normalności” rzeczywistości zewnętrznej jest dość arbitralny) i właściwie od niego historia zaczyna rozłazić się fabularnie. Motyw dorosłego Krzysztofa zwabiającego Małgorzatę do domu nie ma w tekście wystarczającej podbudowy. Bo to że poprzednia ofiara nazywała się Jaś, a teraz mamy Małgosię to trochę mało. (Wspominasz coś o siostrze Jasia, ale wtedy nie wiadomo, czemu czekał aż Małgosia dorośnie, jeśli rzeczywiście Małgorzata jest siostrą Jasia). Ten nagły przeskok na dorosłą ofiarę i zrobienie z niej kolejnego potwora jest jakby na doczepkę. W ogóle miałam wrażenie, że dla tekstu byłoby lepiej albo gdybyś wątek z Małgorzatą wywalił całkowicie, albo go porządnie rozbudował. Bo teraz ten wątek jest trochę jak piernik ulepiony z resztek ciasta, które zostało po wałkowaniu i żal było wyrzucić, więc mimo, że jest zeschnięte i niezbyt się lepi, to jednak ląduje na blasze – wychodzi jadalne, ale nie dorasta smakiem do pozostałych pierników ;) 

Problem drugi – rama opowiadania. Po pierwsze, gdyby opowieści słuchał prawdziwy mały chłopiec, to odpadłby po pierwszym akapicie. A tu dziadek mówi i mówi, używa bardzo wielu słów, nierzadko trudnych, a dziecko nic, siedzi grzecznie i słucha, nie przerywa, pytań nie zadaje. Kurczę, nawet nastolatek odpadłby po kilku akapitach tak opowiadanej historii. I nie chodzi o to, że opowiadasz w sposób nudny – bo tak nie jest. Ale sytuacja, w którą wkomponowałeś opowieść jest zupełnie niewiarygodna. W którymś momencie się zaczęłam zastanawiać, czy Jaś jest takim wdzięcznym słuchaczem, bo go potwór otumanił. No ale wtedy jego reakcja po wysłuchaniu opowieści powinna jakoś na to wskazywać. 

Używasz zabiegu z Jasiem, żeby móc bezpośrednio zwracać się z historią do czytelnika (opowiadanie na “ty”), jednocześnie Jaś jest też istotnym elementem tej historii. Nie udało Ci się tych dwóch funkcji satysfakcjonująco połączyć (jest to bardzo trudne, bo wymaga połączenia w jednym bohaterze spojrzenia wewnątrz historii, które będzie jednocześnie działać na zewnątrz historii). Przez co miałam bardzo duży problem z zawieszeniem niewiary w tym tekście. 

Język narratora – jest niespójny. Tych niespójności nie ma może bardzo dużo, ale niestety na tyle, że przeszkadzały w lekturze i zaburzały imersję. Miałam wrażenie, że czasem mieszasz różne rejestry języka. Bo z jednej strony cały czas jest to pisane jako opowieść skierowana do wnuczka, z drugiej masz partie będące wspomnieniem i do tego dodajesz komentarz starca mówiącego językiem osoby, która dużo przeżyła i widziała. I czasami te trzy języki plączą ci się między sobą. Gdzieś w partiach przytoczonych wspomnień  wkradają się słowa starca, czasem na odwrót; gdzieś tam pojawił się Krzyś, mimo że wszędzie było albo Krzysiek, albo Krzysztof. 

Tytuł… Nie pasuje mi do treści. Sugeruje coś humorystycznego i lekkiego. Zaczęłam się zastanawiać, czy ważniejsze dla Ciebie było, żeby był długi, niż żeby pasował do tekstu. 

To już może nie zarzut, co subiektywne narzekanie z mojej strony, ale żałowałam, że nie wykorzystałeś w pełni motywu Babci Faszystki i “dwulicowych” obrazów. Z przyjemnością poczytałabym o nich coś więcej. Trochę po macoszemu potraktowałeś też Piotrka.

Plusy – z wszystkich czterech tekstów nominowanych w tym miesiącu Twój zdecydowanie wyróżnia się klimatem. To jest tekst, który wzbudza niepokój, a groza jest odczuwalna. Mimo tego, że w którymś momencie czytelnik domyśla się, że z narratorem jest coś nie tak, to ta wiedza dodatkowo buduje napięcie. Jak już pisałam wcześniej – rewelacyjny pomysł na babcię i obrazy. Wątki baśniowe – trochę mało wyeksponowane, ale fajne :)

 

Podsumowując – domek z piernika wyszedł smaczny, ale upiekł się nierówno. Myślę, że zawiódł proces selekcji pomysłów i rozwiązań formalnych, przez co autor miał więcej ciasta niż rąk do jego wyrabiania ;) 

 

It's ok not to.

Hej, Dogs!

 

Dziękuję za rozbudowaną opinię. Rozumiem i akceptuję Twoje stanowisko w głosowaniu piórkowym. Postaram się wyciągnąć wnioski na przyszłość, by kolejne wypieki nie okazały się częściowym zakalcem… ;]

 

Fajnie, że jakieś tam elementy zagrały, jak trzeba.

 

Pozdrawiam serdecznie!

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Nowa Fantastyka