
Tekst konkursowy. Ufam, że okaże się straszny.
Chwała Betującym! ;]
Tekst konkursowy. Ufam, że okaże się straszny.
Chwała Betującym! ;]
Starszy mężczyzna rozsiada się wygodnie w bujanym fotelu wykonanym z litego drewna. Z rozrzewnieniem spogląda na sześcioletniego chłopca, który siedzi przy stole i właśnie kończy jeść kolację. Mężczyzna uśmiecha się do własnych wspomnień, sięga myślami do czasów, gdy sam był taki mały. I równie niewinny. Z kontemplacji wyrywa go niespodziewane żądanie:
– Dziadku, opowiedz mi bajkę! – W głosie Jaśka jest stanowczo zbyt wiele energii, jak na tak późną porę dnia.
– Bajkę? Oczywiście, łobuziaku. Mam wielki, ilustrowany zbiór najpiękniejszych baśni Braci Grimm. Daj mi chwilę, zaraz go znajdę…
– Nie chcę znowu słuchać tych nudnych bajek. Opowiedz mi coś strasznego, może być nawet wymyślone przez ciebie. Chcę się przestraszyć. Proszę, proszę, proszę…
Dziadek uśmiecha się pod nosem i kiwa głową.
– Siadaj na kolano i słuchaj. Tylko pamiętaj, pod żadnym pozorem nie możesz tej historii powtórzyć ojcu, bo będziemy mieli obaj przechlapane – mówi, w jego głosie można wyczuć powagę. – Mówię serio. Twój tatko to chłop jak dąb, a do tego pracuje w tartaku, więc i krzepy mu nie brakuje. Chyba nie chciałbyś, żeby porachował kości staremu człowiekowi?
– Pewnie, że nie, dziadku. To będzie nasza tajemnica – chichocze. – Tata się nie dowie!
– Bardzo dobrze. W takim razie pozwól, że opowiem ci historię o Babci Faszystce.
Na dźwięk tych słów chłopiec się śmieje, jednak pod karcącym wzrokiem starszego mężczyzny poważnieje w jednej chwili.
– Dziadku?
– Tak, wnusiu?
– Kto to jest faszysta? – pyta chłopiec, jest wyraźnie zaciekawiony.
– Tak naprawdę? Faszysta to inaczej narodowy socjalista. Musisz jednak wiedzieć, że dla historii to zupełnie bez znaczenia. Może to głupie, ale my wtedy byliśmy jeszcze dziećmi i nazwy, których używaliśmy dla różnych rzeczy i osób nie zawsze były poprawne. Prawdę mówiąc, rzadko w ogóle pasowały, ale były nasze i tylko to się liczyło.
– To rzeczywiście głupie, dziadku.
– Sam widzisz. – Mężczyzna się uśmiecha, po czym jego twarz momentalnie przybiera kamienny wyraz. – To są jednak szczegóły, bo w czasie gdy miały miejsca wydarzenia, o których ci zaraz opowiem, nie było nam do śmiechu. Oj nie… – zapewnia.
– Czyli to będzie prawdziwa historia? – Jasiek aż podskakuje z ekscytacji.
– Skoro ma być naprawdę straszna, to nie ma innego wyjścia. No, ale dosyć już tych pytań. Siadaj i słuchaj.
***
Jak już wspominałem, opowiem ci mrożącą krew w żyłach historię o Babci Faszystce. Ów koszmar rozgrywał się w późnych latach dziewięćdziesiątych minionego stulecia, na typowym osiedlu domków jednorodzinnych. Budynki wyglądały jak najzwyklejsze w świecie kostki, więc oczywiście przylgnęła do nich taka nazwa. Wszystkie, co do jednego, były szare, zupełnie pozbawione wyrazu i kwadratowe. Uważam, że stanowiły doskonałą metaforę tamtych czasów. Jakiekolwiek odstępstwa wzbudzały emocje. Wśród naszych rodziców dominowała zazdrość, my natomiast czuliśmy ekscytację. Nie powinno zatem nikogo dziwić, że gdy tylko odkryliśmy dom należący do, jak ją wtedy nazwaliśmy, Babci Faszystki, to momentalnie wzbudził nasze zainteresowanie.
Natrafiliśmy na niego zupełnym przypadkiem. Podczas jednego z ciepłych, majowych popołudni jeździliśmy rowerami po całym osiedlu. Musisz wiedzieć, że to były jeszcze te czasy, kiedy większość dnia spędzaliśmy na dworze. Wtedy nie było telefonów komórkowych, więc pomiędzy rodzicami i ich dziećmi istniała niepisana umowa, że na posiłki i wieczorynkę pociechy wracały same do domów. W miarę możliwości bez większych uszkodzeń ciała. A w tym czasie dorośli zajmowali się swoimi sprawami. Natomiast, jak któryś z dzieciaków nie pojawił się w domu na czas… Wystarczy powiedzieć, że gdy już odnalazła go wkurzona mama, to nie było sympatycznie. Oj nie…
Wróćmy jednak do owej majowej przejażdżki na rowerze. Mieliśmy kilka ulubionych miejsc. Należał do nich stary tor motocrossowy w lesie, ścieżka na skraju jeziora, czy wysoka górka (czasami nazywana nawet „górką śmierci”). Jednak tego dnia po prostu, bez żadnego celu, przemierzaliśmy osiedlowe ulice. Krzysiek, który zawsze musiał jechać kilkanaście metrów przed całą resztą, nagle stanął jak wryty i zaczął pokazywać coś palcem. Gdy do niego dojechaliśmy, w mig zrozumieliśmy, co ma na myśli.
Wszystkie okna jednego z domów przyozdabiały – czy może raczej szpeciły – obrazki z podobiznami Matki Boskiej i rozmaitych innych świętych. To samo w sobie nie byłoby może aż tak dziwne, ale do każdego z nich były doczepione kartki ze starannie wykaligrafowanymi napisami. To one wprawiły nas w konsternację.
Krzysiek czytał na głos:
– „Alleluja i do piekła”, „Jesteśmy niegodni w oczach Pana”, „Nie znacie dnia ani godziny”.
– Co to ma być? – zapytałem.
– “Gniew Pana pochłonie tę ziemię”, “Wasza władza nie ma Boga w sercu” – wyliczał dalej Krzysiek. – Kurczę, ktoś tutaj nieźle odpłynął…
– Bądźcie cicho – ostrzegł nas Piotrek. – Moi rodzice mówili, że tutaj mieszka stara baba, od której trzeba trzymać się z daleka.
– A nie wspominali ci czasem, dlaczego? – zapytałem.
– Podobno tutaj kiedyś zaginął chłopak, jego zwłok nigdy nie znaleziono – dodał półszeptem Krzysiek. – Słyszałem, że jego duch krąży teraz…
Piotrek uciszył kolegę gestem, kręcąc przy tym głową z ironią wymalowaną na twarzy.
– Naprawdę, rodzice nie chcieli o tym ze mną rozmawiać, ale kiedyś podsłuchałem, jak ojciec wspominał, że to babsko jest jakieś pierdolnięte – podsumował Piotrek.
Użytemu przekleństwu zawtórowała salwa śmiechu, w oczach kolegów dało się dojrzeć przebłysk podziwu. Widzisz, wnusiu, w tamtych czasach jak ktoś przeklinał, to był wśród kolegów uznawany za degenerata, ale jednocześnie budził prawdziwy, choć zdecydowanie niezdrowy szacunek. Taki paradoks czasów słusznie minionych. Ale tak chyba było lepiej… Dzisiaj, jak pierwszym wypowiedzianym przez dziecko słowem będzie „kurwa”, to już nikt się tym nawet specjalnie nie przejmie. Z drugiej strony, jakby ktoś pytał, to ode mnie takich słów nie usłyszałeś. To będzie kolejna z naszych tajemnic, dobrze? Tatko nie byłby zachwycony.
A teraz… O czym to ja…?
W czasie, gdy Krzysiek próbował wycisnąć z Piotrka trochę więcej informacji o starej babie, która mieszkała w domu, ja zostawiłem rower i ruszyłem w kierunku wejścia do posesji. Było coś takiego… hipnotyzującego w zaniedbanym domostwie, gęstej i wysokiej trawie za płotem, poniszczonych drzwiach, z których całymi płatami odpadała farba, ale przede wszystkim w obrazkach i złowieszczych podpisach. Moje nogi zdawały się poruszać same, jakby sterowane przez obcą siłę. Nigdy wcześniej nie ogarnęło mnie takie uczucie, ale z dalszej części historii dowiesz się, że nie był to ostatni raz.
Dłońmi dotykałem już sztachety płotu, gdy w jednym z okien dostrzegłem pomarszczoną twarz, wykrzywioną grymasem pierwotnego szaleństwa. Mógłbym przysiąc, że lewe oko żarzyło się jakimś niedobrym światłem, przywodzącym na myśl najniższe kręgi piekła. To światło, ono przenikało mnie… Moją duszę. Chciałem krzyczeć, ale nie potrafiłem.
Nagle poczułem na ramieniu dotyk dłoni. Obróciłem się i zobaczyłem roześmianą twarz Krzyśka. Przenikliwe, paraliżujące uczucie bycia obserwowanym prysło w okamgnieniu.
– Dobrze się czujesz? – zapytał kolega. – Wyglądasz, jakbyś zobaczył ducha.
– Tam w oknie… – wydukałem.
– Obrazki i napisy, wiem. Przecież właśnie o nich dyskutowaliśmy z Piotrkiem.
– To nie to, widzisz ja…
Nie dokończyłem, ponieważ okno, przez które obserwowała mnie owa piekielna twarz, gwałtownie się uchyliło. Obleciał nas blady strach, więc dopadliśmy do rowerów i zaczęliśmy pedałować ile sił w nogach. Byle odjechać na bezpieczną odległość od domu.
– Pierdolona faszystka! – krzyknął jeszcze na odchodne Krzysiek. Tym razem przekleństwo nie zrobiło na nikim wrażenia, częściowo zagłuszone szumem wiatru.
***
Przydomek „Babcia Faszystka” bardzo dobrze się przyjął, chociaż nikt tak naprawdę nie znał jej poglądów ani w ogóle nie widział kobiety na oczy. A przynajmniej nie w pełnej okazałości, jeżeli tak to można ująć.
Bywały takie wieczory, gdy prześladowało mnie wspomnienie owej przerażającej twarzy, którą dostrzegłem w oknie. Nie przyznałem się nigdy nikomu, jak wielkie i okropne wrażenie na mnie zrobiła. Zamiast tego postanowiłem przekuć to wspomnienie w niesamowitą historię. Wiesz, jak to dzielnie stawiłem czoła Babci Faszystce i wygrałem wojnę spojrzeń. Byłem takim… Samozwańczym bohaterem, to chyba dobre określenie.
Do dzisiaj nie mam pewności, kogo chciałem oszukać, siebie czy innych. Z moich znajomych tylko Krzysiek znał prawdę, ale z jakiegoś względu nigdy o tym nie mówił na głos, ani mnie nie poprawiał w inny sposób.
Dom Babci Faszystki budził w nas niepokój, ale i jakąś niezdrową, pierwotną fascynację. Był inny, a do tego tajemniczy i najprawdopodobniej krył w swych murach jakąś mroczną przeszłość. Odkąd go odkryliśmy, jeszcze wielokrotnie przejeżdżaliśmy w okolicy, pod byle pretekstem. A czasem zupełnym „przypadkiem”. Chociaż, im dłużej o tym myślę, tym bardziej dochodzę do przekonania, że w życiu nie ma żadnych “przypadków”.
Co było dość intrygujące, zarówno obrazki, jak i napisy czasami się zmieniały. To dawało pretekst, by „odwiedzać” dom ponownie. Nie wiem jak często przejeżdżaliśmy pod oknami starszej pani, ale za każdym razem odczuwaliśmy niesłabnącą ekscytację.
Jakiś czas później postanowiliśmy, że osobliwe domostwo musimy koniecznie pokazać dziewczynom z klasy. Podświadomie chcieliśmy im zaimponować. Jak o tym pomyślę, to dość zabawne, że wtedy jeszcze uważaliśmy je wszystkie, znaczy przedstawicielki płci pięknej, za głupie, ale jednocześnie czuliśmy przemożną potrzebę pokazania im, jacy jesteśmy odważni. Wiek dojrzewania rządzi się swoimi prawami, sam rozumiesz.
***
W pierwszej kolejności uznaliśmy, że pokażemy dom Karolinie, najpiękniejszej dziewczynie w klasie. O względy owej blond piękności rywalizowało wielu chłopaków. Teraz mieliśmy realną okazję naprawdę jej zaimponować.
Gdy dotarliśmy na miejsce, od razu spostrzegłem wyraz rozczarowania malujący się na twarzy Karoliny. Najwyraźniej obrazki nie zrobiły na dziewczynie większego wrażenia. Same napisy określiła zwyczajnie głupimi. Tym samym nasz ambitny plan spalił na panewce.
– Naprawdę ściągnęliście mnie tutaj, żeby mi pokazać to? Zwykła żenada, a nie coś strasznego – skomentowała dziewczyna, moim zdaniem dość niegrzecznie.
– To zadzwoń do środka – powiedziałem cicho.
– Słucham?
– Otwórz furtkę, wejdź po schodach i zadzwoń do drzwi. Chyba się nie boisz, co?
– Ja… – wydukała Karolina. – Oczywiście, że nie! – zapewniła, ale w jej głosie brakowało przekonania.
– Ja też się nie boję! – zadeklarował Krzysiek. – Patrzcie na to.
Pełni napięcia obserwowaliśmy, jak kolega beztrosko podszedł do furtki, nacisnął klamkę i… Nic się nie stało. Nacisnął raz jeszcze, potem kolejny raz, aż wreszcie zaczął szarpać z wściekłością, by na koniec opuścić ręce w wyrazie bezsilności.
– Cholera jasna, zamknięte! Uwierzycie w to? – zapytał.
– Jak jesteś taki męski, to przeskocz przez płot.
Musisz wiedzieć, wnusiu, że w tamtych czasach zwrot „jak jesteś taki męski” stanowił ostateczne wyzwanie dla młodego chłopaka. Jeżeli by zrezygnował, to na bardzo długi czas przylgnęłaby do niego łatka „cioty”. Nie krzyw się tak! To były inne czasy, nie było jeszcze tej całej poprawności, inkluzywnego słownictwa i temu podobnych bzdur. Jeżeli wymiękłeś, to zostawałeś „ciotą”, tak po prostu i bez żadnych podtekstów.
***
Jak się pewnie domyślasz, Krzysiek postanowił udowodnić swoją odwagę i zaczął wspinać się na płot. Gdy był już po drugiej stronie, uniósł ręce w geście triumfu. W odpowiedzi Karolina wywróciła oczami, teatralnie ukazując narastające zniecierpliwienie. Stałem jednak wystarczająco blisko, by dostrzec niepokój ukryty głęboko w jej oczach.
Krzysiek pewnym krokiem ruszył ku drzwiom wejściowym, ale w pewnym momencie zamarł i nadstawił ucha, jakby nasłuchiwał. Chciałem krzyknąć, by wracał, ale głos uwiązł mi w gardle. Podobnie mieli chyba pozostali, bo nikt nie odezwał się ni słowem. Obserwowaliśmy kolegę, który stał, niczym marmurowy posąg anioła na płycie cmentarza.
– Słyszeliście to? – zapytał niespodziewanie i obrócił głowę w naszym kierunku. – Te szepty… One chyba dochodzą z ogródka, pójdę to lepiej sprawdzić.
Piotrek usiłował zaprotestować, ale w dalszym ciągu nie był w stanie wykrztusić z siebie choćby słowa. Karolina podbiegła pod sam płot i gestami pokazywała Krzyśkowi, żeby pod żadnym pozorem nie szedł dalej, ale wracał czym prędzej.
Jednak chłopak nie byłby sobą, gdyby wtedy odpuścił. Ostrożnym krokiem ruszył w głąb ogrodu. Myślę, że to istotne, żebyś wiedział, wnusiu, że nikt poza Krzyśkiem nie zanotował choćby szmeru, więc tym większe było narastające w nas przerażenie.
Gdy chłopak zniknął za budynkiem, wstrzymałem oddech. Czekaliśmy w napięciu, każda upływająca sekunda zdawała się nie mieć końca. Na najmniejszy odgłos, dochodzący choćby z okolic domu Babci Faszystki, reagowaliśmy nerwowymi ruchami.
Po niespełna pięciu minutach zacząłem się zastanawiać, czy znajdę w sobie tyle odwagi, żeby w razie potrzeby iść na poszukiwanie Krzyśka. Szczęśliwie, nie musiałem tego sprawdzać w praktyce, gdyż zza domu wyłoniła się znajoma postać. Chłopak, powłócząc nogami, szedł w naszą stronę. Głowę miał opuszczoną, a ręce zwisały bezwładnie. Gdy dotarł do furtki, pewnym ruchem odblokował ją i wyszedł z posesji Babci Faszystki.
– Martwiliśmy się o ciebie – powiedziała Karolina. – Dlaczego tak długo nie wracałeś?
– Coś… Coś mnie zatrzymało.
– Spotkałeś staruchę? – zapytał Piotrek.
W jego głosie wyczułem nutę ekscytacji, chociaż jeszcze przed chwilą na twarzy malował się blady strach.
– Nie chcę o tym rozmawiać, chcę wrócić do domu.
– Obleciał cię cykor? – Piotrek zachichotał nerwowo.
Wszystko działo się w ułamku chwili. Krzysiek doskoczył do pytającego, złapał go za szyję i powalił. Usiadł okrakiem na torsie Piotrka i patrzył prosto w oczy. W jego źrenicach błyszczało coś niedobrego, jakby dopiero kiełkujący obłęd. Chłopak nie zdążył się jeszcze odezwać, ale siłą odciągnęliśmy go na bok. Zaczął nerwowo oddychać, po czym opuścił głowę i uronił kilka łez.
– Przepraszam, ja… – powiedział.
– A moim zdaniem to wszystko ściema, z tą całą Babcią Faszystką – oznajmił Piotrek. – Moi rodzice też tak gadają, żebym nie wpadł na jakiś głupi pomysł, czy coś w tym stylu. Nie chcesz powiedzieć, co zobaczyłeś? – zwrócił się do Krzyśka, który wyraźnie był roztrzęsiony. – Dobrze, sam zobaczę.
Chłopak otworzył furtkę i pewnym krokiem pomaszerował przed siebie. Po chwili zniknął za budynkiem. Znowu czułem, że powinienem zaprotestować, ale nie potrafiłem wydobyć z siebie choćby jednego słowa.
Dobiegł nas złowieszczy, przenikający czaszkę pisk. Gdy zdaliśmy sobie sprawę, że dochodzi z uchylanego okna w domu Babci Faszystki, spanikowaliśmy. Karolina zaczęła nerwowo nawoływać Piotrka, ale nie usłyszeliśmy żadnego odzewu. Na dźwięk odblokowywanego zamka drzwi wejściowych dopadliśmy do rowerów i uciekliśmy. Nikt nie był z tego dumny, ale czego wymagać od dzieci? Możesz nas nazwać cykorami i pewnie będzie w tym dużo racji, ale najzwyczajniej w świecie byliśmy przerażeni.
***
Pamiętam, że wieczorem tego samego dnia podszedł do mnie ojciec. Po wyrazie jego twarzy poznałem, że jest bardzo zły. Zanim się odezwał, przez dłuższą chwilę przyglądał mi się badawczo, jakby chciał poznać moje myśli. W końcu powiedział:
– Piotrek był z wami na rowerach, prawda?
– Tak – przytaknąłem.
– Cały czas?
– Nie, w pewnym momencie się rozdzieliliśmy. A co? Coś się stało? – wypaliłem z głupia frant.
– Ty mi powiedz – ojciec nie odpuszczał.
– Ale co mam powiedzieć? – Wzruszyłem ramionami. – Jeździliśmy sobie, jak to my, bez większego celu, po czym w pewnym momencie Piotrek stwierdził, że już mu się znudziło i tyle go widzieliśmy.
– To wszystko?
– Tak, to wszystko – zapewniłem.
Ojciec westchnął, gniew w jego oczach momentalnie zgasł i został tylko smutek.
– Widzisz, Piotrek nie wrócił na noc do domu. Jego rodzice bardzo się martwią, dzwonili przed chwilą.
– Nie wrócił na noc? – zapytałem, ze wszelkich sił usiłując ukryć przerażenie.
– Niestety. Jeżeli ci się cokolwiek przypomni, to daj znać. Sprawa wygląda bardzo poważnie.
***
Nie chcę cię, wnusiu, zanudzać powtarzaniem w kółko tego samego, niczym zdarta płyta, ale zastanawiasz się pewnie, dlaczego nie powiedziałem ojcu o domu Babci Faszystki i o tym, że zostawiliśmy kolegę na łaskę obłąkanej, starszej kobiety. Otóż, byłem przekonany, że cokolwiek stało się z Piotrkiem, to była nasza wina. A nie chciałem trafić do więzienia. Na samą myśl dopadał mnie blady strach… Nie śmiej się! Musisz zrozumieć, że wtedy trochę inaczej pojmowaliśmy świat. W pewnym sensie wszystko było czarno-białe. Była zbrodnia, musiała być kara.
Tej nocy nie spałem dobrze, gdyż dręczyły mnie koszmary. Przed oczami majaczył mi obraz Piotrka, który raz za razem pogrążał się w mroku. Krzyczał opętańczo, wyciągał w moim kierunku ręce, jakby błagając o ratunek. A ja leżałem na łóżku, niezdolny do najdrobniejszego ruchu. Krzyczałem, płakałem, ale nie potrafiłem pomóc koledze.
Niespodziewanie Piotrek znalazł się obok mnie i wyszeptał mi do ucha:
– To twoja wina. Przez ciebie zginąłem.
Obudziłem się z krzykiem, cały zlany potem. Usiadłem na łóżku, serce waliło mi jak szalone. Przez chwilę miałem obawy, czy nie obudziłem rodziców, ale wyglądało na to, że nie.
***
Następnego dnia Piotrek nie pojawił się w szkole. Wymieniliśmy z Krzyśkiem i Karoliną ukradkowe spojrzenia. Każde z nas miało świadomość nieuchronności rozmowy o tym „co dalej”. I rzeczywiście, na długiej przerwie Karolina w końcu powiedziała:
– Rodzice Piotrka dzwonili wczoraj…
– Do nas też – powiedzieliśmy jednocześnie z Krzyśkiem. Każdy z nas miał wzrok wbity w podłogę.
– Musimy tam wrócić… – powiedziała dziewczyna, jej głos zdradzał determinację.
– Zwariowałaś?! – krzyknąłem.
– Właśnie, zwariowałaś? Będziemy udawać, że nic się nie stało. Oficjalnie nic nie wiemy. Jak znam życie, to Piotrek wróci za kilka dni, cały i zdrowy…
– Co takiego zobaczyłeś za domem Babci Faszystki? – zapytała Karolina przez zaciśnięte zęby.
– Daj mu spok…
– A ty się zamknij! To przez nas Piotrek tam wszedł i nie możemy go tak po prostu zostawić! Więc zapytam jeszcze raz, Krzysiek, co tam zobaczyłeś?
I tak już pergaminowa twarz chłopaka zrobiła się jeszcze bledsza. Widziałem wyraźnie, że walczy z myślami, niepewny co powiedzieć.
– Ja… Ja nie mam pewności… – wydukał w końcu.
– Ciota jesteś, nie facet! – krzyknęła Karolina, po czym wskazała mnie palcem i dodała: – Ty też.
Po tym obróciła się na pięcie i odbiegła. Natomiast Krzysiek powiedział półszeptem:
– Ona ma rację, musimy tam wrócić. Pójdziemy od razu po szkole.
***
Nie mam pewności, czy to odpowiednie słowo, ale gdy znaleźliśmy się na tyłach domu Babci Faszystki, poczułem zawód. Najwyraźniej rzeczywistość nie sprostała moim wyobrażeniom. Miałem nadzieję zobaczyć coś… Nie wiem, niesamowitego? Rozczłonkowane zwłoki, czy inne potworności, a tymczasem napotkaliśmy odrobinę bałaganu i nieskoszoną trawę. To uśpiło naszą czujność. Powinniśmy uciekać, a zaczęliśmy poszukiwać.
Wtedy nie umiałem tego poskładać w jedną całość, ale podskórnie czułem, że z Krzyśkiem jest coś wyraźnie nie w porządku. Niby był taki sam, jak zawsze, jednak zupełnie inny. Było coś takiego w jego oczach… To również powinno mnie skłonić do ucieczki.
– Drzwi są otwarte – wypalił mój towarzysz. – Wchodzimy?
– Nie mamy innego wyjścia – odparłem bez przekonania.
Przekroczyliśmy próg i znaleźliśmy się wewnątrz przybudówki.
Pierwsze, co nas uderzyło, to przeraźliwy, gryzący w oczy odór. Jakby w porzuconej ubojni ktoś postanowił składować gnijące owoce. Fetor był trudny do wytrzymania, więc zakryliśmy nosy rękawami i szliśmy przed siebie, chociaż tak naprawdę powinniśmy byli zawrócić.
Gdy już trochę oswoiliśmy się ze smrodem, uderzyło nas coś innego – istny ogrom świętych obrazków. Wypełniały niemalże całą powierzchnię ścian, tworząc coś jakby kiczowatą tapetę, wzorowaną na słynnych freskach Michała Anioła. Poza tym pokój był zupełnie pusty, na podłodze nie było dywanu, nie postawiono też żadnych mebli.
Nie mieliśmy pojęcia, z czego została zrobiona podłoga, ale z każdym krokiem wydawała głuchy trzask, który przywodził na myśl pękające skorupiaki. Ostrożnie stawialiśmy stopy, mając nadzieję, że towarzyszące temu odgłosy nie zdradzą naszej obecności. Prawdopodobnie by nam się udało, jednak niespodziewanie Krzysiek padł jak długi. Pod ciężarem chłopaka podłoga częściowo się zapadła, odsłaniając wąską szczelinę.
Szok spowodowany zajściem był tak wielki, że mój towarzysz odruchowo wydał z siebie okrzyk. Zamarliśmy, gdy usłyszeliśmy wyraźne poruszenie za drzwiami. Pomogłem Krzyśkowi wstać. Syknął z bólu, gdy tylko postawił stopę na podłodze. Wziąłem go pod ramię i pokuśtykaliśmy razem do drzwi wyjściowych.
Gdy nacisnąłem klamkę, zaniemówiłem zupełnie. Przede mną nie było zapuszczonego ogródka, a długi korytarz. Przez chwilę przeszło mi przez myśl, że coś mi się pomyliło, że otworzyłem niewłaściwe drzwi. Tyle że innych nie było.
Usłyszałem coś za plecami, dobiegł mnie odgłos przypominający charczenie. Mimowolnie obróciłem się w kierunku źródła dźwięku. Okazała się nim starsza pani, która miała na sobie wypłowiałą koszulę nocną, z narzuconym na wierzch fartuchem z ceraty. Rzadkie włosy zostały spięte w niedbały kok, na nosie spoczywały grube okulary w kolorze bursztynu. Z szyi zwisał pokaźnych rozmiarów złoty krzyż, a ręce szpeciły liczne sińce, które równie dobrze mogły być plamami opadowymi.
Kobieta wyciągnęła do nas ręce. Chwyciłem mocniej Krzyśka i puściliśmy się pędem. Przez próg, a następnie korytarzem. Biegliśmy bez wytchnienia. Pokonywaliśmy kolejne metry, między starymi ścianami o odrapanych tapetach. Drewniana podłoga skrzypiała pod tenisówkami. A korytarz zdawał się nie mieć końca. Zupełnie jakby wydłużał się równomiernie do naszych kroków.
Parliśmy przed siebie. Jednak w tym samym czasie dosłownie czuliśmy na plecach oddech staruszki, która z nieprzejednaną konsekwencją podążała naszym śladem. Nie musiałem się obracać, by wiedzieć, że z każdą sekundą skracała dzielący nas dystans.
Krzysiek zaczął kuleć. Krzyczał z bólu przy każdym kroku. W końcu upadł, a ja razem z nim. Wstałem z największym trudem. Spojrzałem na Krzysia. W jego oczach widziałem strach. Oglądałem przerażenie bezbronnego chłopca, drżącego z niemocy. A potem zobaczyłem Babcię Faszystkę, sunącą korytarzem z wyciągniętymi rękoma. Zacharczała przeraźliwie. Krzysiek odruchowo obrócił się w jej kierunku. Jego jasne dżinsy pociemniały w miejscu krocza. Nie jestem dumny z tego, co zrobiłem, wnusiu… Jednak wiedziałem, że nie zdołam mu pomóc. Nie mogłem ponownie spojrzeć przyjacielowi w oczy. Zostawiłem go. Siedzącego na podłodze. Na pastwę staruchy.
Gdy dotarłem do kolejnych drzwi, usłyszałem stłumiony krzyk, a potem zapanowała grobowa cisza. Nacisnąłem klamkę i wszedłem do środka. Wiedziony instynktem przetrwania, zaryglowałem wejście i dodatkowo zastawiłem komodą. Byłem przekonany, że chwilowo jestem bezpieczny. Z perspektywy czasu wydaje mi się niesprawiedliwe, że wszedłem do domu, by uratować jednego przyjaciela, lecz zamiast tego straciłem też drugiego. A na domiar złego sam stałem się zwierzyną i pozostawało wyłącznie kwestią czasu, aż zostanę kolejną ofiarą.
Jednak w tamtej chwili potrzebowałem odrobiny wytchnienia. Zaimprowizowana barykada sprawiała wrażenie na tyle solidnej, że jej sforsowanie powinno zająć dłuższą chwilę, więc mogłem rozejrzeć się po wnętrzu.
Nie byłem zdziwiony ogromną ilością świętych obrazów rozwieszonych na ścianach, ostatecznie to już widziałem. Znacznie bardziej niepokojące wrażenie robiły na mnie liczne rzeźby i posągi przedstawiające Najświętszą Maryję Pannę. Zimny dreszcz przeszedł mi po plecach, gdy zdałem sobie sprawę, że ich martwe, drewniane i kamienne, oczy wpatrują się prosto we mnie.
Czy one żyły? Nie, to niemożliwe. Najwyraźniej wyobraźnia płatała mi figle. Jednak pomimo przepełniającego mnie strachu, postanowiłem to sprawdzić. Nie spuszczając wzroku z posągów, zrobiłem cztery kroki w prawo. Dalej czułem na sobie ich spojrzenia, przenikające duszę i ciało.
Przemieściłem się po pomieszczeniu jeszcze kilkukrotnie. Chociaż nie wychwyciłem choćby najmniejszego ruchu gałek ocznych, to wszystkie Maryje niezłomnie wodziły za mną wzrokiem. Byłbym toczył tę ponurą grę w nieskończoność, ale potknąłem się na czymś zalegającym na podłodze. Kucnąłem, by lepiej zobaczyć, co to było, ale szybko tego pożałowałem. Oto miałem przed sobą wysuszone zwłoki dziecka, przy których leżała wyrwana kartka z wizerunkiem dziewczynki z czerwonym nakryciem głowy. Przepełniony strachem i obrzydzeniem, krzyknąłem.
Dzikie walenie w zabarykadowane drzwi uświadomiło mi, że popełniłem błąd. Ponownie dobiegło mnie charczenie staruchy. W poszukiwaniu drogi ucieczki zacząłem gorączkowo biegać po pomieszczeniu. Ścianę za jednym z posągów zdobił niewielki witraż z wizerunkiem Trójcy Świętej. Solidnym kopnięciem rozbiłem szkło, otwierając przejście do kolejnego korytarza. Gdy przedzierałem się do środka, coś ostrego rozdarło mi skórę na ręce. Rana nie była bardzo głęboka, ale paskudnie krwawiła. Zdjąłem koszulkę i zrobiłem z niej prowizoryczny bandaż. Mogłem mieć tylko nadzieję, że to wystarczy.
Pobiegłem korytarzem, który tym razem okazał się znacznie krótszy. Na jego końcu były schody prowadzące na górę. Bez chwili zastanowienia zacząłem przemierzać kolejne stopnie, aż dotarłem do masywnych drzwi.
Gdy je otworzyłem, wszedłem do pokoju, który dawniej musiał pełnić rolę sypialni. Spodziewałem się ponownie zobaczyć ściany obwieszone obrazami, ale poza pojedynczym krzyżem tutaj praktycznie nie było żadnych symboli religijnych ani innych świętych obrazków. Powrócił za to intensywny fetor, przez który dostałem spazmatycznego ataku kaszlu, a następnie zwymiotowałem resztki drugiego śniadania, które ojciec spakował mi do szkoły.
Gdy już doszedłem do siebie, zobaczyłem w kącie pomieszczenia masywny bujany fotel, ewidentnie nadgryziony zębem czasu. Z podłokietnika zwisał ludzki szkielet. Już na pierwszy rzut oka było dla mnie jasne, że musiał należeć do dziecka. Był zwyczajnie zbyt mały na osobę dorosłą.
Nie mam pewności, czy w tak krótkim czasie, który dzielił mnie od momentu wejścia do domu do tamtej właśnie chwili, mogłem zupełnie zobojętnieć na widok ludzkich szczątków. A może to był efekt buzującej mi we krwi adrenaliny? Jednak tym razem nie krzyknąłem. Powiem więcej: zwłoki nie zrobiły na mnie żadnego wrażenia. A to bardzo niedobry znak.
Postąpiłem kilka kroków naprzód i zobaczyłem, że przy fotelu leży wyrwana kartka z książki, z ilustracją przedstawiającą uśmiechniętego wilka pukającego do drzwi domku, w którego wnętrzu znajdowały się małe kozy.
Wtedy coś we mnie pękło. Usiadłem na podłodze i zakryłem twarz dłońmi. Usiłowałem znaleźć wyjaśnienia. Czegokolwiek, co nadałoby temu wszystkiemu jakikolwiek sens. Jednak bezskutecznie. Na domiar złego zawinięta na ramieniu koszulka zaczęła przesiąkać krwią. Chociaż byłem jeszcze dzieckiem, zakląłem siarczyście, niczym stały bywalec najgorszej speluny.
Ponownie usłyszałem przeraźliwe charczenie, po którym włosy zjeżyły mi się na ciele. Zanim zdążyłem zareagować, wymalowana sińcami, wysuszona, ale niezwykle silna ręka pochwyciła mnie i uniosła w powietrze, by następnie rzucić o ścianę. Pociemniało mi przed oczami, ale resztką sił wstałem. Nogi się pode mną uginały, jednak zdołałem utkwić wzrok w moim oprawcy, którym była przeraźliwa starucha.
– Cccco… Co zrobiłaś moim przyjaciołom, stara raszplo? – zachrypiałem.
Kobieta spojrzała na mnie badawczo, ale się nie odezwała. Zamiast tego wskazała palcem album ze zdjęciami. Nie mam pewności, czy sam kierowałem swoimi poczynaniami, czy też zmusiła mnie do tego jakaś niewidzialna siła, ale wstałem, podszedłem do komody i zacząłem wertować fotografie.
Niektóre były bardzo stare, jeszcze czarno-białe i pomarszczone wskutek upływu lat. Inne sprawiały wrażenie znacznie nowszych, jakby były wywołane dosłownie przed kilkoma dniami. Tym, co łączyło wszystkie zdjęcia, były nienaturalne, martwe oczy uwiecznionych na nich dzieci. Owe oczy były otwarte, ale w oczywisty sposób pozbawione życia.
Ilość zdjęć była przytłaczająca. Czy to możliwe, że wszystkie te dzieci były ofiarami staruchy? Próbowałem odrzucić od siebie tę myśl, gdyż była zbyt przerażająca. Gdy jednak uniosłem wzrok znad albumu i spojrzałem na kobietę, zrozumiałem, że ona rzeczywiście była odpowiedzialna za te morderstwa. Zaś zdjęcia… One stanowiły trofea. Nie wiedziałem tylko, dlaczego starucha nalegała, bym je obejrzał.
Wszystko ułożyło się w logiczną całość, gdy dotarłem do ostatniej fotografii. Tu chodziło wyłącznie o złamanie mnie. I muszę przyznać, że poskutkowało. Oto miałem przed oczami zdjęcie, na którym uwieczniono Piotrka. Jego oczy były martwe. Choć zamknąłem powieki, nie potrafiłem w żaden sposób wymazać z głowy tego upiornego obrazu. W jednej chwili album wysunął mi się z rąk i z hukiem spadł na podłogę. To wywołało wściekłość starszej pani, o której obecności niemalże zdążyłem zapomnieć. Istota doskoczyła do mnie i ponownie uniosła w górę, by raz jeszcze rzucić, niczym szmacianą lalką. Przed oczami miałem już tylko ciemność.
***
Obudziłem się na podłodze w zimnym pomieszczeniu, z którego biło wilgocią. Podłogi nie wyłożono żadnymi płytkami, stanowił ją goły beton. W głowie dalej mi dudniło od niedawnego zderzenia ze ścianą. Wydarzenia ostatnich minut zaczęły powracać migawkami, a we mnie narastało napięcie.
Niewielkie okna były umiejscowione blisko sufitu i zostały niedbale zakryte starymi płytami wiórowymi. Wątłe snopy światła wpadały do środka, dzięki czemu mogłem rozejrzeć się po pomieszczeniu, które musiało być piwnicą.
Metalowe regały były zbyt niskie, żebym mógł sięgnąć okien, a jednocześnie stanowczo za ciężkie na próby ustawienia z nich wieży. Przez dłuższą chwilę napierałem na zakurzone meble, ale ostatecznie skapitulowałem, uznając swoją porażkę. Osiągnąłem wyłącznie tyle, że poraniłem dłonie i znowu zabrakło mi tchu.
Usiadłem w kącie piwnicy zrezygnowany. Gdy spostrzegłem gnijące zwłoki dziecka, zupełnie mnie to nie obeszło. Dla mojej psychiki było to już zwyczajnie zbyt wiele. Obok zwłok leżała wyrwana kartka z książki, zawierająca ilustrację przedstawiającą żabę w koronie, ale ją także zignorowałem. W tym momencie moją głowę zaprzątały niepokojące myśli.
Dlaczego Babcia Faszystka mnie nie zabiła? W jakim celu trafiłem do piwnicy? Mimo najszczerszych chęci nie potrafiłem tego zrozumieć.
Kątem oka wychwyciłem, że snopy światła zaczynają migotać, co wskazywało na jakiś ruch po drugiej stronie. Kurczowo uczepiłem się myśli, że to musi być pomoc, więc doskoczyłem do najbliższego regału i zacząłem krzyczeć. Możliwe, że było to nierozważne z mojej strony, ale już nic mnie nie obchodziło.
Odetchnąłem z ulgą, gdy usłyszałem:
– Aspirant Kowalski, policja. Jak się nazywasz, chłopcze?
Głos mężczyzny rezonował w mojej głowie. Pomimo oszołomienia udało mi się wydukać imię i nazwisko.
– Jesteś tam sam?
– Tak – potwierdziłem.
– Dobrze, odsuń się od okna, spróbujemy je wyważyć i wyciągnąć cię stamtąd.
Następnie wydarzenia potoczyły się w przyspieszonym tempie. Gdy znalazłem się na zewnątrz, zaczerpnąłem powietrza, jakbym robił to pierwszy raz w życiu. Zupełnie niczym człowiek uwięziony pod taflą lodu, który w ostatniej chwili, tuż przed utratą przytomności, wydostaje się na powierzchnię, by zaczerpnąć życiodajnego tlenu.
Jeden z policjantów odprowadził mnie do radiowozu, trzech pozostałych zaczęło przeszukiwać dom. Trwało to nieznośnie długo. Z każdą upływającą sekundą ogarniało mnie przerażające wrażenie, że funkcjonariusze już do nas nie wrócą, gdyż dopadnie ich upiorna starucha, która mieszka w domu.
Na szczęście byłem w błędzie, a policjanci wrócili. Cali i zdrowi. Gdy stali przy radiowozie, zaczęli gorączkowo dyskutować, a ich oczy co chwilę łypały w moją stronę. Pomimo szoku zrozumiałem, że dom najwyraźniej był opuszczony od lat i nie znaleziono w środku jakichkolwiek śladów Piotrka.
– Powiedz mi, chłopcze, co robiłeś w piwnicy? – zapytał aspirant Kowalski. – Tak naprawdę.
– Ja… Ja zostałem tam wrzucony i zamknięty siłą. Zrobiła to Babcia Faszystka, która tu mieszka – odpowiedziałem łamiącym się głosem.
Policjanci wymienili porozumiewawcze spojrzenia.
– Posłuchaj, wiem, że słyszałeś, o czym rozmawialiśmy. Właściciel od lat przebywa za granicą, a w środku nikt nie mieszka. Ani nie pomieszkuje, nie znaleźliśmy czegokolwiek, co sugerowałoby inny scenariusz.
– A te obrazki w oknach? – Wskazałem palcem liczne wizerunki Matki Boskiej.
– Przyjrzyj się uważnie, chłopcze. Wszystkie są wyblakłe i pokryte pajęczynami – powiedział drugi z mundurowych.
Rozłożyłem ręce w geście bezsilności.
– A porozrzucane wszędzie zwłoki dzieci?
– Żadnych zwłok nie znaleźliśmy – odpowiedział Kowalski. – No, jeżeli nie liczyć kilku martwych myszy – zachichotał.
– Przecież ja je widziałem na własne oczy! W środku umierały dzieci! Dlaczego mi nie wierzycie!? No i piwnica, przecież sam się w niej nie zamknąłem!
– Drzwi były otwarte – dodał drugi policjant, w jego głosie wybrzmiewała lekka irytacja.
– To skąd wy się tutaj wzięliście, skoro wszystko jest w porządku?!
– Dostaliśmy zawiadomienie od rodziców twojej koleżanki, Karoliny… Jak jej tam było? Nowak. Karoliny Nowak, więc przyjechaliśmy – wyjaśnił aspirant Kowalski.
– Ale…
– Dość już tych niestworzonych historii, odwieziemy cię do domu. Rodzice z pewnością są bardzo zmartwieni twoim zniknięciem. Nie wiem co to za dziwna moda, chować się po opuszczonych domach, ale więcej tak nie rób, dobrze? Ufam, że to całe zajście będzie dla ciebie wystarczającą nauczką.
– Ale…
– Bez dyskusji – powiedział policjant, po czym usiadł za kierownicą radiowozu, uruchomił go i ruszył.
***
Gdy wróciłem do domu, rodzice rzeczywiście wyglądali na zmartwionych. Co oczywiste, nie powstrzymało to ich od urządzenia mi porządnego ochrzanu. Pamiętam, że jeszcze przez kilka dni czułem na tyłku promieniujące wspomnienie ojcowskiego pasa…
Winien ci jeszcze jestem wyjaśnienie w kwestii moich zaginionych kolegów, Piotrka i Krzyśka. Dla nich ta historia nie zakończyła się happy endem. Przez jakiś czas byli jeszcze poszukiwani przez służby. Rodzice przyklejali ogłoszenia na słupach, publikowali je w lokalnej prasie, ale bez powodzenia. Z czasem zwyczajnie uznano ich za zmarłych, chociaż ciał nigdy nie odnaleziono.
***
– Koniec – oznajmia dziadek. – Podobała ci się ta historia?
– Jeszcze jak! Szkoda tylko, że nigdy nie wyjaśniło się, jaki los spotkał Babcię Faszystkę.
– Kto wie? Kto wie…
Jaś cały dygocze wskutek emocji, które wzbudziła w nim historia opowiedziana przez dziadka. Jego twarz pokrywają wypieki, a oczy wypełnia żar. Chłopiec zeskakuje z kolan dziadka i kręci się po salonie bez wyraźnego celu.
– Dziadku?
– Tak, wnusiu?
– Opowiesz mi jeszcze jedną historię?
– Nie mamy na to już czasu – odpowiada nieco zbyt twardo, ale po chwili łagodnieje. – Przykro mi.
Na twarzy Jasia maluje się rozczarowanie, ale ogarnięty falą gorąca nie przestaje krążyć po salonie.
– Wspominałeś, że masz jakiś piękny zbiór baśni, pokażesz mi?
– Oczywiście – mówi dziadek, wstaje z fotela i podchodzi do regału. Wodzi wzrokiem w poszukiwaniu właściwej książki, po czym wyciąga ją i wręcza wnuczkowi.
Jaś gładzi z namaszczeniem skórzany, zdobiony grzbiet Baśni Braci Grimm. Jest wprost zachwycony. Otwiera książkę i zaczyna ją kartkować. Ze zdumieniem odkrywa, że część stron wyrwano, inne zaś noszą ślady niedbałego klejenia. Jest wyraźnie rozczarowany, więc odkłada tom na miejsce.
Chłopiec już prawie odchodzi od regału, jednak dostrzega niewielki obrazek z wizerunkiem Matki Boskiej. Do ramki doczepiona jest kartka. Jaś nie potrafi jeszcze dobrze czytać, więc skupia się z całych sił i zaczyna literować na głos:
– A – L – L – E – L – U –J – A… Dziadku?
– Tak…? – mężczyzna ciężko wzdycha.
– Co tutaj jest napisane?
– “Alleluja i do piachu”.
– O, to zupełnie jak w domu… – Jasiek urywa w połowie zdania i cały się wzdryga, niczym wyrwany z głębokiego snu.
Chłopiec oddycha z wyraźnym trudem, a na twarzy wykwita mu rumieniec. Odwraca się do dziadka, który cały ten czas stoi za jego plecami, i spogląda na niego, jakby widział go pierwszy raz w życiu. Jasiek mruży oczy i delikatnie przekrzywia głowę. Zalewa go setka myśli. Chłopiec niepewnie robi krok w tył.
– Kkk… Kim jesteś? – duka.
– Nie poznajesz mnie?
– Z pewnością nie jesteś moim dziadkiem! – krzyczy chłopiec i rzuca się w kierunku drzwi.
Mężczyzna z nieludzką szybkością łapie Jasia i unosi w powietrzu. Przez chwilę taksuje wzrokiem przerażonego chłopca, po czym spogląda mu prosto w mokre od łez oczy i mówi:
– Masz rację, nie jestem twoim dziadkiem, mam na imię Krzysztof.
– Puść mnie! Bo mój tata zrobi ci krzywdę! – grozi chłopiec.
– Obawiam się, że to niemożliwe.
– Proszę, puść mnie – błaga Jasiek, podczas gdy na nogawce spodni rośnie mu mokra plama.
– Cii… Już dobrze, tak po prostu musi być. – Chrupot łamanego karku roznosi się po pomieszczeniu wraz z towarzyszącym mu smutnym zawodzeniem, przywodzącym na myśl duszę opuszczającą ciało. – Tak zawsze musiało być…
Mężczyzna w ciszy przygląda się pozbawionym blasku życia oczom chłopca. Ten widok koi go, zaspokaja pierwotny głód tkwiący głęboko w sercu. Cieszy go także, że doprawił duszę Jasia historią, którą sam wymyślił, a nie tylko bezmyślnie przeczytał ze zbioru baśni. Teraz rozumie, że tak jest lepiej. To jest właściwa metoda.
Niespodziewanie uderza go uczucie, którego już od dawna nie zaznał. Niepokój. Pojmuje, że nieświadomie zmienił zasady gry. A wkrótce znowu poczuje głód.
Z pogardą w oczach rozluźnia uchwyt, a bezwładne zwłoki dziecka spadają na podłogę. Następnie Krzysztof podchodzi do okna i obserwuje krople deszczu, które tworzą na szybie mozaikę kształtów. Ponownie odwraca się do zwłok Jasia i mówi szeptem:
– Będę jeszcze musiał opowiedzieć bajkę twojej siostrze. Mam przygotowaną historię, która z całą pewnością przypadnie jej do gustu.
***
– Przepraszam, czy może mi pani pomóc z zakupami? – mężczyzna zwraca się do elegancko ubranej dwudziestolatki. – Wziąłem trochę za dużo i nie mogę tego unieść.
Kobieta taksuje go wzrokiem, waha się przez moment, ale ostatecznie kiwa głową. Podnosi reklamówki wypełnione jedzeniem i ze zdumieniem odkrywa, że wcale nie są ciężkie. Skoro już jednak zgodziła się pomóc, to idzie za ciosem.
– Daleko pan mieszka? – pyta.
– Niedaleko, dosłownie tam za rogiem. – Wskazuje gestem kierunek.
– Dobrze, chodźmy zatem.
Po niecałych dwustu metrach mężczyzna przystaje, opiera się o latarnię i głęboko oddycha, jakby z wysiłkiem.
Tylko mi tutaj nie zejdź, staruszku, myśli kobieta.
– Dziękuję ci, dziecko, za pomoc. Na stare lata człowiek niedołężnieje. A był czas, gdy na widok takiej panienki jak ty…
– Nie ma najmniejszego problemu – przerywa mężczyźnie, jakby spodziewając się obleśnego komentarza z jego strony. – Jest pan w stanie iść dalej?
– Tak… Tak, chodźmy.
Gdy wreszcie docierają na miejsce, kobieta czuje ulgę. Towarzystwo starszego mężczyzny okazało się znacznie bardziej wycieńczające, niż myślała. Ponownie na niego spogląda. Ze zdumieniem dochodzi do wniosku, że człowiek wcale nie jest tak stary, jak pierwotnie założyła.
– Dziękuję ci za pomoc, moja droga. Może mógłbym ci się jakoś odwdzięczyć?
– To naprawdę drobiazg, więc nie ma takiej potrzeby.
– Wybacz mi moje maniery! Nie zapytałem nawet jak masz na imię!
– Małgorzata, bardzo mi miło – mówi kobieta i wyciąga dłoń.
– Piękne imię… Naprawdę piękne. Ja z kolei jestem Krzysztof – odpowiada, po czym odwzajemnia gest. – Może wejdziesz na moment? Chciałbym ci coś opowiedzieć. – W oczach mężczyzny pojawia się niepokojący błysk.
Niespodziewana propozycja sprawia, że Małgorzata unosi wzrok i dostrzega zrujnowany dom, który musi być chyba ostatnią niewyremontowaną “kostką” na osiedlu. Od lat nie widziała budynku w tak opłakanym stanie. Dreszcz obrzydzenia oraz lęku przechodzi kobietę na myśl o tym, że mogłaby wejść do środka.
– Dziękuję za zaproszenie, ale naprawdę muszę się już zbierać. Powinnam odebrać brata ze szkoły.
– Proszę, zajmę ci dosłownie kilka chwil – nalega Krzysztof.
– Nie. Naprawdę muszę już iść. Do widzenia!
– Zaśnij, dziecino. Zaśnij, a wszystko będzie jak w baśni…
– Słucham?!
Mężczyzna wzdycha przeciągle, po czym w jednej chwili doskakuje do Małgorzaty i kładzie jej rękę na czole. Kobieta momentalnie traci czucie w nogach i osuwa się na ziemię.
– Myślę, że jednak zechcesz mnie wysłuchać – szepcze Krzysztof prosto do ucha ofiary. – Zresztą nie masz wyjścia…
***
Bohaterem historii, którą ci opowiem, jest mężczyzna w sile wieku. Proszę, nie wierć się, tak będzie dla ciebie lepiej! Doskonale, grzeczna dziewczyna. O czym to ja…? Już wiem. Ów mężczyzna, po latach spędzonych na emigracji, wrócił wreszcie do domu, w którym się wychował. Niestety, jak to często bywa, początkowa euforia, będąca skutkiem ubocznym powrotu w rodzinne strony, dość szybko ustąpiła miejsca znudzeniu i wszechogarniającemu poczuciu beznadziei.
Mężczyzna z niepokojem odkrył, że pozornie znajome mu miejsca okazywały się zupełnie obce. Niby wszystko było po staremu, a jednak każdy element uległ zmianie. Czasem były to zmiany drobne, innym razem fundamentalne. Zawsze jednak je dostrzegał i nie dawały mu spokoju.
Podobno nie można wejść dwa razy do tej samej rzeki. Usłyszałem kiedyś, że dzieje się tak dlatego, że rzeka płynie, a przez to ulega nieustannym przeobrażeniom. Podobnie jest z życiem. Nie można zatrzymać go w jednym momencie, a potem po latach bezboleśnie wrócić w to samo miejsce. Bo to już nie będzie nasze miejsce, rozumiesz? Nasz bohater, chociaż nie jest to najlepsze określenie, tak właśnie myślał. Był naiwny w tej swojej nostalgii za utraconym czasem.
Musisz wiedzieć, droga Małgorzato, że mężczyznę wyróżniał pewien istotny szczegół. Otóż miał on dość nietypową potrzebę… Żeby utrzymać młodość ciała i ducha, żywił się duszami małych chłopców. Ile ich było? Och, nie pytaj mnie o liczby! Nie umiem ich podać nawet w przybliżeniu. Poza tym, to nie ilość jest ważna, ale ich odpowiednie przygotowanie. Nie można ot tak pochwycić czyjejś duszy i się nią nakarmić. Dlatego potrzebne są historie, opowieści, baśnie!
Czy wiedziałaś, że w każdej baśni jest ukryte ziarno prawdy? Kiedyś musiałaś o tym słyszeć, możliwe nawet, że wierzyłaś w to, będąc jeszcze dzieckiem. Zdradzę ci jednak pewien sekret. Wszystkie baśnie są tak naprawdę szczerą prawdą, jedynie ich forma, a przez to przekaz, uległa przez lata drobnym zniekształceniom. Czy jednak powinno nas to dziwić? Przecież sam świat także stracił wiele ze swojej pierwotnej magii. Pojawiła się telewizja, więc porzuciliśmy wyobraźnię, niczym bezużyteczny relikt dawnej cywilizacji. Nastała era samolotów, więc już nikt nie podróżuje, nie tak naprawdę. Przestrzeń publiczną zdominowały media, więc przestaliśmy samodzielnie myśleć…
Ale potwory, te prawdziwe potwory… One nie wyginęły zupełnie. Wręcz przeciwnie, czyhają w mroku, skryte przed wścibskimi oczami. Czasem jednak muszą wyjść na powierzchnię, by zaspokoić swoje żądze. A nie ma słodszej delicji nad prawdziwą, czystą i niewinną duszę…
Pomyśl, Małgorzato, co by się stało, gdyby taki potwór przeżył w ukryciu odrobinę zbyt długo? Co jeżeli dawne smaki utraciłyby głębię, a nasycenie trwało ledwie ulotną chwilę? Czy taki potwór by zwariował? A może dostrzegłby możliwości, które zostały celowo przed nim ukryte?
Jesteś bystrą kobietą, więc do tej pory z pewnością odgadłaś tożsamość owego „mężczyzny”. Widzisz, nie przeczę, że jestem potworem. Oj nie… Ale targają mną wątpliwości. Pragnę się zmienić. Ze wszystkich sił próbowałem się zmienić. Bóg jeden mi świadkiem, że naprawdę próbowałem. Poprzednia “lokatorka” także próbowała. Obstawiła się dziesiątkami obrazów z wizerunkami świętych… Jakby to miało w czymkolwiek pomóc! Tępa starucha! Powinna być mądrzejsza! Powinna rozumieć, że w tym domu nawet największa świętość ulegnie wypaczeniu!
Musisz wiedzieć, że mimo najszczerszych chęci, wszelkie moje dotychczasowe starania zawsze kończyły się porażką. Spaliłem nawet album wypełniony zdjęciami martwych dzieci, wiesz? Ale okazało się, że to były tylko pamiątki, zupełnie bezużyteczne. W końcu zrozumiałem… Buzującej we mnie żądzy nie można od tak sobie ugasić. Jest coś takiego we mnie… W tym domu…
Uciekaj, proszę!
***
Małgorzata biegnie korytarzem, który zdaje się nie mieć końca. Widzi drzwi majaczące w oddali, ale sprawiają wrażenie nieuchwytnych. Niczym niewielki punkt przytwierdzony na stałe do linii horyzontu.
Za plecami słyszy odgłosy ciężkich butów uderzających o posadzkę. Kobieta nie może pozbyć się wrażenia, że obrazy zawieszone na ścianach były już świadkami podobnych scen. Martwe oczy świętych nie wyrażały zainteresowania tym powtarzanym do znudzenia spektaklem, w którym regularnie zmieniano obsadę.
Gdy Małgorzata dobiega wreszcie do końca korytarza, naciska klamkę, by z przerażeniem odkryć, że drzwi są zamknięte. Kobieta desperacko napiera na nie, kopie, ale nie przynosi to spodziewanego efektu, więc siada na podłodze i chowa twarz w dłoniach.
Dudniące kroki są coraz głośniejsze. Krzysztof za chwilę ją dopadnie, a wtedy… Kobieta straciła nadzieję, że zostanie wypuszczona z łap szaleńca. Ręce Małgorzaty opadają bezwładnie na podłogę i jedna z nich natrafia na jakiś twardy, zimny przedmiot, którym okazuje się nóż myśliwski.
W pierwszej reakcji kobieta jest zaskoczona, jednak po chwili wszystko nabiera dla niej sensu. Rozumie doskonale, dlaczego Krzysztof pozostawił ostrze właśnie w tym miejscu. Wie czego od niej oczekuje, ale nie ma pewności, czy temu podoła.
Odgłos kroków ustaje, gdy mężczyzna kuca przy przerażonej Małgorzacie. Przysuwa twarz tak blisko, że czuć chłód jego oddechu.
– Ja ją wtedy zabiłem, wiesz? – Wykrzywia twarz w paskudnym grymasie. Widząc brak zrozumienia w oczach ofiary, wyjaśnia: – Wiedźmę, która zwabiała dzieci do domu. W przeszłości miała wiele imion i tyle samo przezwisk. Ale „Babcia Faszystka” było chyba najlepszą nazwą. Wewnętrznie sprzeczną, a jednocześnie taką prawdziwą. Biedne dzieciaki…
– Jesteś obłąkany! – krzyczy Małgorzata. Z trudem wyciera łzy napływające jej do oczu.
– Co ty do kurwy nędzy wiesz o obłąkaniu, tępa suko?! Mam ci opowiedzieć, co robiła tutaj wiedźma? Zwabiała dzieci. Niewinne, zupełnie bezbronne dzieci… A następnie czytała im baśnie, by na koniec zamordować z zimną krwią. To potworne, nie uważasz? Ale to nie wszystko, oj nie… Chcesz dowiedzieć się, co było najgorsze? Ona wyrywała strony z książki i rzucała obok zwłok. Potrafisz to sobie wyobrazić? Takie marnotrawstwo?!
Małgorzacie słowa grzęzną w gardle. Jest cała rozdygotana, nie może zebrać myśli. Ostatecznie wydaje z siebie urywany szept:
– Kim…? Czym ty jesteś…?
Twarz mężczyzny momentalnie się zmienia. Grymas czystego szaleństwa znika. W oczach Krzysztofa można teraz dostrzec targający nim wewnętrzny konflikt.
– Ja próbowałem uratować baśnie… Chciałem skleić książkę. – Nagle urywa i się rozgląda, jakby w przerażeniu, po czym kontynuuje błagalnym tonem: – To ten dom… Ja nie mogłem odejść, dalej nie mogę… To wszystko wina domu! Jestem jego więźniem, a on domaga się kolejnych ofiar!
Małgorzata rozumie, że ma właśnie jedyną okazję do działania. Pewnym ruchem wbija nóż prosto w serce napastnika. Ostrze znika w ciele, jednak wokół nie pojawia się choćby kropla krwi. Krzysztof chwyta za rękojeść, nie próbuje jej pociągnąć, a jedynie czule gładzi dłonią metalowe zakończenie. Twarz mężczyzny wypełnia uśmiech, który nie znika nawet wtedy, gdy pada na podłogę, pozbawiony życia.
Małgorzata nie ma pewności, czy to już koniec koszmaru, jednak podskórnie czuje, że nie powinna marnować czasu. Biegnie korytarzem, otwiera jedne drzwi za drugimi. Zupełnie ignoruje otaczające ją wnętrze. Serce wali jak oszalałe, ale kobieta nie pozwala sobie choćby na sekundę wytchnienia. Ma świadomość, że dom może skrywać jeszcze wiele niebezpieczeństw.
W końcu Małgorzata dociera do sporego wiatrołapu zakończonego masywnymi drzwiami. Wie, że to jej przepustka na wolność. Kładzie dłoń na klamce, jednak jej nie naciska. Kątem oka dostrzega zawiniątko leżące na parapecie. Podchodzi bliżej, chwyta przedmiot i rozwija papier. Na twarzy kobiety wyrasta delikatny uśmiech, gdy w jej dłoni ląduje aromatyczny kawałek piernika. Niespodziewanie perspektywa opuszczenia domu wydaje się jej… Niewłaściwa.
Przez dłuższą chwilę Małgorzata walczy z myślami, ale ostatecznie dociera do niej, że nie może odejść. Jak miałaby odejść? Przy każdym starym domu jest tak wiele do zrobienia, a ten jest tak bardzo zaniedbany…
A co jak przyjdą dzieci?, myśli.
W oczach kobiety pojawia się niedobry błysk, gdy znika w czeluściach domu.
Ej, compadre, ostatnie zdanie nie było do wywalenia w całości, tylko zapomniałem w tym zdaniu pogrubić słowo "ta", które miało być do wywalenia :D
Known some call is air am
Jestem mistrzem… xD Szczęśliwie da się to naprawić;)
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
Hej, no to czas na komentarz po becie. Solidny, klimatyczny horror z ciekawym motywem na nawiedzone miejsce, nic tylko czytać :) Polecam i klikam :) Pozdrawiam :)
"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."
Początek opowiadania niespecjalnie mnie urzekł. Długo niewiele ciekawego się dzieje, dopiero gdy mamy sceny wewnątrz przeklętego domku odczułem, że akcja solidnie ruszyła.
Ale im dalej w las tym jest lepiej i druga połowa opowiadania potrafiła solidnie zaintrygować i zaniepokoić. Mamy klimat, mamy potwora albo klątwę, nie wiadomo do końca co – i bardzo dobrze, że nie wiadomo, jak o czymś za dużo wiemy, to przestaje być to straszne. Tak właśnie się powinno pisać horrory.
Kilka drobnych uwag co do technicznej strony:
Powtórzonka:
Okazała się nim starsza pani, która miała na sobie wypłowiałą koszulę nocną, z narzuconym na wierzch fartuchem z ceraty. Rzadkie włosy miała spięte w niedbały kok
(tu jest co prawda trochę miejsca między wytchnieniami, ale za to są dwa słowa powtórzone)
Biegliśmy bez wytchnienia. Pokonywaliśmy kolejne metry, miedzy starymi ścianami o odrapanych tapetach. Drewniana podłoga skrzypiała pod tenisówkami. A korytarz zdawał się nie mieć końca. Zupełnie jakby wydłużał się równomiernie do naszych kroków.
Bez wytchnienia parliśmy przed siebie
Powtórzonko + chyba brakuje słowa (nie obeszło)?
Gdy spostrzegłem gnijące zwłoki dziecka, zupełnie mnie to obeszło. To było zwyczajnie zbyt wiele, jak na psychikę dziecka
Brakuje słowa chyba (niewielkie co?)
Niewielkie (?) były umiejscowione blisko sufitu i zostały niedbale zakryte starymi płytami wiórowymi.
Literówki:
Babcie Faszystkę
Jednak w tamten chwili
Pozdrawiam i powodzenia w konkursie
Bardzie
Dzięki serdecznie za bezcenne rady w toku bety! ;] Miło mi, że całość Ci się spodobała no i ukłon za klika ;]
GalicyjskiZakapiorze
Tobie również dziękuję za uwagi! Człowiek może czytać tekst kilkadziesiąt razy, a i tak jakieś babolki zawsze się zaplączą ;]
Początek opowiadania niespecjalnie mnie urzekł. Długo niewiele ciekawego się dzieje,
Do tej pory opowiadania starałem się zaczynać z wysokiego C i trochę ta formuła mi się już przejadła. Tutaj postawiłem na klasyczne, stopniowe budowanie napięcia, gdzie wprowadzenie stanowi typową “ciszę przed burzą”.
Grunt, że dalsza część siadła ;]
Tak właśnie się powinno pisać horrory.
Bardzo mi miło ;]
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
Kiedyś w każdym mieście był jakiś dom, o którym się mówiło, ze jest nawiedzony. Taki jak ten w Izbicy :)
Udało Ci się ożywić te wspomnienia z dziecinnych czasów, kiedy żyło się takimi historiami.
Jak zawsze w Twoim przypadku jest bardzo oryginalnie i dodałbym, że” filmowo”.
Życzę powodzenia w konkursie i klikam
Cześć, Sajmonie!
Dzięki za dobre słowo i kliknięcie ;]
Kiedyś w każdym mieście był jakiś dom, o którym się mówiło, ze jest nawiedzony. Taki jak ten w Izbicy :)
O, również “kostka”! :]
Udało Ci się ożywić te wspomnienia z dziecinnych czasów, kiedy żyło się takimi historiami.
Miałem trochę ułatwione zadanie, bo dom “Babci Faszystki” rzeczywiście istniał. Obrazki i napisy także są prawdziwe ;]
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
Witaj. :)
Ze spraw technicznych wątpliwości, które mnie zatrzymały podczas czytania (zawsze – tylko do przemyślenia):
Może to głupie, ale my wtedy byliśmy jeszcze dziećmi i nazwy, których używaliśmy dla różnych rzeczy i osób (przecinek?) nie zawsze były poprawne.
Musisz wiedzieć, że to były jeszcze te czasy, kiedy większość dnia spędzaliśmy na dworze. Wtedy nie było jeszcze telefonów komórkowych, więc pomiędzy rodzicami i ich dziećmi istniała niepisana umowa, że na posiłki i wieczorynkę pociechy wracały same do domów. – powtórzenie?
– A nie wspominali ci czasem (przecinek?) dlaczego? – zapytałem.
Nie dokończyłem, ponieważ okno, z przez które obserwowała mnie owa piekielna twarz, gwałtownie się uchyliło. – albo brak części zdania, albo niepotrzebne „z”?
Niby był taki sam, jak zawsze, jednak zupełnie inny. – jakoś mi zgrzyta to zdanie
Przez dłuższą chwilę napierałem na zakurzone meble, ale ostatecznie skapitulowałem, uznając swoją porażkę. Ostatecznie osiągnąłem wyłącznie tyle, że poraniłem dłonie i znowu zabrakło mi tchu. – powtórzenie?
Zrobiła to Babcia Faszystka, która tu mieszka – odpowiedziałem łamanym głosem. – trochę mi zgrzyta ten wyraz (?)
– Posłuchaj, wiem, że słyszałeś (przecinek?) o czym rozmawialiśmy.
Twoi rodzice z pewnością są bardzo zmartwieni twoim zniknięciem. – powtórzenie?
Nie wiem (przecinek?) co to za dziwna moda, chować się po opuszczonych domach, ale więcej tak nie rób, dobrze?
– Przepraszam, czy może mi pani pomóc z zakupami? – mężczyzna zwraca się do elegancko ubranej dwudziestolatki. – wielka literą?
Co (przecinek?) jeżeli dawne smaki utraciłyby głębię, a nasycenie trwało ledwie ulotną chwilę?
Buzującej we mnie rządzy nie można od tak sobie ugasić. – ortografiak
Rozumie doskonale (przecinek?) dlaczego Krzysztof pozostawił ostrze właśnie w tym miejscu.
Wie (przecinek) czego od niej oczekuje, ale nie ma pewności, czy temu podoła.
Karolinie słowa grzęzną w gardle. – czy tu celowo Małgorzata staje się Karoliną?
Znakomity horror, wielkie brawa, jestem pod ogromnym wrażeniem. :) Wcale nie takie oczywiste zwroty akcji, mocne sceny, sporo trupów oraz tajemnic. :) No i ten nastrój – genialny! :)
Klik podwójny, powodzenia w konkursie, pozdrawiam serdecznie. :)
Pecunia non olet
Ave, Bruce!
Serdeczne podziękowania za wizytę, kliki i przede wszystkim – za łapankę ;] Większość uwag naniosłem zgodnie z Twoimi sugestiami.
Z tą “rządzą” to oczywiście efekt nanoszenia ostatnich poprawek przy użyciu telefonu, a autokorekta nie śpi… Niemniej, wstyd na całe osiedle domków jednorodzinnych… :P
Kilka przecinków nie dodałem, wydaje mi się, że mam dobrze zapisane, chociaż jeszcze to przemyślę ;]
Super, że klimat trafił. Miałem obawy, że tekst będzie zbyt rozwleczony i przez to klimat będzie taki sobie ;]
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
Horror w porządku, znaczy dzieje się, są niewinne ofiary.
Tylko trochę mi się rozjeżdża wstęp z dalszym ciągiem. Na początku dziadek opowiada wnukowi historię. OK, jest w tym pewna paralela do Babci Faszystki, ale wnuczek wydaje się być biologicznym potomkiem opowiadającego. To nie jest chłopięca wyprawa z serii “kto pierwszy stchórzy” tylko normalny wieczór w rodzinie. Znają się od dawna, obgadują ojca/syna… A potem nagle coś się zmienia. Tego przejścia nie rozumiem.
Sześciolatek bardzo bystry jak na ten wiek.
Babska logika rządzi!
Hej, Finklo!
Dzięki, że wpadłaś i kliknęłaś ;)
OK, jest w tym pewna paralela do Babci Faszystki, ale wnuczek wydaje się być biologicznym potomkiem opowiadającego
Wydaje się być, ale nie jest ;) Jasiek został uprowadzony i otumaniony przez Krzysztofa/dom. Chłopak odkrywa to po zakończeniu opowiadanej historii.
Sześciolatek bardzo bystry jak na ten wiek.
Mój Synek ma 6 lat i czasami jego obserwacje i wnioski, do jakich potrafi dojść, wbijają mnie w fotel i powodują opad szczęki. Stąd może mam lekko zaburzony obraz potencjału typowego szesciolatka ;)
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
OK, ale w jaki sposób sześciolatek znalazł się w tym opętanym miejscu? Takich małych dzieci raczej nie wypuszcza się samych z domu.
Babska logika rządzi!
A to już historia na inne opowiadanie ;) Odkrycie, że Krzysztof nie jest dziadkiem Jasia nie byłoby twistem, jakby było opisane wcześniejsze uprowadzenie… ;)
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
Czekaj, czyli dom otumanił Jasia, żeby Krzysztof mógł go porwać, udając dziadka, a potem zaprowadzić do domu w celu otumanienia? Przy czym otumanieni musieli zostać także dorośli opiekunowie – rodzina albo przedszkole? Dobrze zrozumiałam? ;-)
Babska logika rządzi!
XD
Ja to widzę tak:
1. W bliżej nieokreślonych okolicznościach Krzysztof porywa Jasia
2. Gdy Jaś jest już w domu, to wskutek działania magii/klątwy domu zostaje otumaniony i wydaje mu się, że Krzysztof jest jego dziadkiem
3. Ojciec-drwal wcale nie musi być prawdziwy, ale w tamtym momencie Jasiek wierzy, że jest (Ojciec baśniowych Jasia I Malgosi zdaje się pracował w tartaku)
4. Rodzina nie wie o uprowadzeniu, a pory dnia w domu są wyłącznie umowne
5. Przed śmiercią Jaś "budzi się", ale już jest za późno
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
Bardzo wygodne te bliżej niewyjaśnione okoliczności.
Za to nawiązania do baśni Grimmów fajne.
Babska logika rządzi!
Bardzo wygodne te bliżej niewyjaśnione okoliczności.
Trochę tak, ale jak pisałem, są niezbędne zeby twist zadziałał… ;)
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
Ujmujące jest już samo zestawienie sielankowego początku z zakończeniem. Stworzyć taki nastrój horroru to nie lada sztuka! BRAWA! :)
Co do przecinków, jasne, ja wypisuje zawsze na czuja podczas czytania, ale mam manię ich nadmiernego umieszczania gdzie popadnie, niestety. :) “Żądza” mnie nadal sprawia problem, bo jest prawie identyczna z “rządem” i “rządzeniem” – wyrazami ciągle obecnymi w naszym życiu z uwagi na wszechobecną politykę. :) Stale zdarza mi się je mylić w tekstach. :)
Pozdrawiam serdecznie, powodzenia w nominowaniu, głosowaniu, a także w Konkursie. :)
Pecunia non olet
Dziękuję, Bruce ;)
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
Jestem przekonana, że i Piórko, i wysokie miejsce będzie w Konkursie, trzymam kciuki!
Pecunia non olet
Horrory to zwykle nie moja bajka, ale raz na jakiś czas lubię się przestraszyć. Nie zawiodłem się, poświęcając sobotni wieczór na „Kostkę z piernika”.
Przypadł mi do gustu gawędziarski styl Krzysztofa (acz początkowo trochę jednak za bardzo gadatliwego). Jestem ciekawy, czy podobna narracja pojawia się także w innych Twoich opowiadaniach, czy może jest to zabieg stylizacyjny, zastosowany specjalnie dla tego utworu – zerknę w wolnej chwili.
Byłem bliski żalu, gdy Krzysztof powiedział, że historia opowiedziana Jasiowi jest zmyślona. Pomyślałem wtedy, że świętym prawem autora jest zadawanie czytelnikowi takich ciosów. Na szczęście dalsza część rzuciła na tę myśl nowe światło – podobało mi się, jak tekst targał moimi emocjami we wszystkie strony.
Na plus również klimat PRL-u, gdyż jestem z roczników, które jeszcze trochę go pamiętają, więc sentyment pozostał.
Podobała mi się także nienachalna i zgrabnie wpleciona refleksja o tym, jak te same miejsca zmieniają się wraz z upływem czasu. A może to my się zmieniamy? Jeśli wracamy do nich tylko po to, by poczuć się jak dawniej, to może być frustrujące (a w skrajnych przypadkach – razem z nawiedzoną kostką - zmuszać do zjadania dusz małych chłopców ;)).
Kliknąłbym, ale jako żółtodziób na forum nie mam jeszcze uprawnień.
Wyłapałem drobnego chochlika:
A co jak przyjdą dzieci?, myśli.
Wkradł się tu zbędny przecinek :)
Zaś zdjęcia… One stanowiły trofea.
Tutaj z kolei nie ma błędu, choć przeszło mi przez myśl, że płynniej brzmiałoby:
Zaś zdjęcia… to były trofea.
Ale to tylko luźna sugestia.
Pozdrawiam,
Zygi
teksty publikuję również na www.zygisonar.com
Ave, Zygi!
Serdeczne dzięki za wizytę i rozbudowany komentarz;) Bardzo mi miło, że opowiadanie wzbudziło w Tobie tyle emocji;)
Kliknięciem się nie przejmuj, dobre słowa są równie ważne, a czasem nawet ważniejsze;)
Serdecznie zapraszam Cię także do lektury innych tekstów. Lubię eksperymentować z formą i sposobem narracji, więc możesz spodziewać sie wszystkiego…. :P
Ten przecinek przemyślę, chociaż wydaje mi się, że w zapisie myśli powinien być. Co do zmiany fragmentu z trofeami, Twoja propozycja brzmi lepiej, ale wtedy pojawia mi się powtórzenie "były" i muszę przerabiać wcześniejsze zdanie, które z kolei też przerabiałem żeby uniknąć innych powtórzeń… Także zostawię, jak jest, chociaż zgadzam się z Twoją uwagą w 100% ;)
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
Hej, Cezary2, to ja, Twoja bliźniaczka, przyszłam opowiedzieć Ci historię! Usiądź tu i posłuchaj…
Smakowity horror! Pełen zwrotów, naprawdę wzbudzał emocje podczas czytania. Opowiadanie niezwykle udane, chociaż prze małą chwilę mój mózg protestował przed ciągnięciem dalej historii po ukatrupieniu małego słuchacza. Ja bym tam skończyła. Ale Ty… poszedłeś dalej. No i dobrze, bo dalej było interesująco i zaskakująco. I dalej strasznie. Jednym słowem – gratulacje! :) Klikam wirtualnie, bo już nie potrzebujesz. Pozdrowionka!
Heja, Bliźniaczko! ;)
Dzięki takim opiniom, jak Twoja, aż chce się pisać;) Dzięki serdeczne za motywację do dalszej walki pracy twórczej ;)
Ja bym tam skończyła
W pierwszej wersji opowiadania tam faktycznie był koniec. Ale okazało się, ze brakuje mi skandalicznie dużo znaków do osiągnięcia dolnego limitu. Nie chciałem na siłę rozwlekać już istniejących wątków, więc zacząłem kombinować, jak poprowadzić fabułę dalej i jakoś tak samo poszło… ;)
Dziękuję za wirtualnego klika, dla mnie ma moc nie mniejszą, niż taki "prawdziwy" ;)
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
Początkowa sielska historia, w której dziadek opowiada wnukowi przeżycia z lat szkolnych, powoli wypełnia się szczególnym klimatem. Z każdym akapitem atmosfera gęstnieje i straszy coraz bardziej, a kiedy miałam wrażenie, że rzecz zmierza ku końcowi, wprowadziłeś kolejne wątki, zaskakujące i wzbudzające trwogę. Bardzo zacna opowieść, choć muszę wyznać, że miejscami nieco się gubiłam, ale lektura komentarzy wyjaśniła sytuację.
Wykonanie mogłoby być lepsze.
Piotrek uciszył kolegę gestem dłoni… → Zbędne dookreślenie – gesty wykonuje się dłonią/ ręką.
– Naprawdę ściągnęliście mnie tutaj, żeby mi pokazać TO? → Umiała mówić wielkimi literami?
Karolina podbiegła pod sam płot i gestami rąk pokazywała… → Wystarczy: Karolina podbiegła pod sam płot i gestami pokazywała…
Chłopak powłóczył nogami w naszą stronę. –> A może: Chłopak, powłócząc nogami, szedł w naszą stronę.
Głowę miał opuszczoną, a ręce zwisały mu bezwładnie. → Zbędny zaimek.
…przed chwilą na twarzy malował mu się blady strach. → Jak wyżej.
Usiadłem na łóżku, serce waliło mi jak szalone. → Jak wyżej.
Pierwszym, co nas uderzyło, był przeraźliwy… → Pierwsze, co nas uderzyło, był przeraźliwy…
Z jej szyi zwisał pokaźnych rozmiarów złoty krzyż… → Czy zaimek jest konieczny?
Pokonywaliśmy kolejne metry, miedzy starymi ścianami… → Literówka.
…zawinięta na ramieniu koszulka zaczęła przeciekać krwią. → …zawinięta na ramieniu koszulka zaczęła przesiąkać krwią. Lub: …z zawiniętej na ramieniu koszulki zaczęła przeciekać krew.
…album wysunął mi się z rąk i z głośnym hukiem spadł na podłogę. → Zbędne dookreślenie – huk jest głośny z definicji.
Na podłodze nie było wyłożonych płytek, tylko goły beton. → A może: Podłogi nie wyłożono żadnymi płytkami, stanowił ją goły beton.
…spróbujemy je wyważyć i cię stamtąd wyciągnąć. → A może: …spróbujemy je wyważyć i wyciągnąć cię stamtąd.
…odpowiedziałem łamanym głosem. → …odpowiedziałem łamiącym się głosem.
…co wskazywałoby na inny scenariusz.
– A te obrazki w oknach? – Wskazałem palcem… → Nie brzmi to najlepiej.
Proponuję w pierwszym zdaniu: …co sugerowałoby inny scenariusz.
…mówi dziadek, po czym wstaje z fotela i podchodzi do regału. Wodzi wzrokiem w poszukiwaniu właściwej książki, po czym wyciąga ją… → Nie brzmi to najlepiej.
Proponuję pierwsze zdanie: …mówi dziadek, wstaje z fotela i podchodzi do regału.
Wskazuje gestem dłoni kierunek. → Wskazuje gestem kierunek.
Kobieta straciła nadzieję, że ponownie zostanie wypuszczona z łap szaleńca. → Dlaczego ponownie? Kiedy była wypuszczona poprzednio?
Przybliża twarz tak blisko… → Nie brzmi to najlepiej.
Proponuję: Przysuwa twarz tak blisko…
Serce wali jej jak oszalałe… → Zbędny zaimek.
…dom może skrywać jeszcze wiele niebezpieczeństw.
W końcu Małgorzata dociera do sporego wiatrołapu, który skrywa masywne drzwi. → Czy to celowe powtórzenie?
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Cześć, Reg!
Serdecznie dziękuję Ci za łapankę. Wszystkie poprawki wprowadziłem zgodnie z Twoimi sugestiami ;] Pociesza mnie, że jakby usunąć “gesty dłoni” i kilka nadprogramowych zaimków, to aż tak dużo babolków by nie było… (takie wielkopiątkowe zakłamywanie rzeczywistości… :P).
Dlaczego ponownie? Kiedy była wypuszczona poprzednio?
Chwilę wcześniej, gdy Krzysztof zaczął toczyć wewnętrzną walkę i na koniec kazał jej biec :) Niemniej i tak poprawiłem zapis ;]
Bardzo mi miło, że elementy grozy zagrały, bo miałem trochę obaw na tym polu ;]
Pozdrawiam serdecznie ;]
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
Bardzo proszę, Cezary, ciesze się, że uznałeś uwagi za przydatne i żałuję, że spóźniłam się do klikarni.
Serdeczności. :)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
i żałuję, że spóźniłam się do klikarni
Na spokojnie, najważniejsza jest pozytywna opinia ;) A na marginesie, to z takich wirtualnych kliknięć już zaraz będzie druga biblioteka… ;>
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
Życzę Ci, Cezary, aby Twoje dzieła znalazły się w bardzo wielu prawdziwych bibliotekach. :)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Może kiedyś… Kto wie…? ;) Dziękuję;)
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
No, miejsce wyszło bardzo nawiedzone.
Zagrałeś na wspomnieniach wszystkich okropnych miejsc, których baliśmy się w przeszłości.
Już miałam pisać, że kiepski taki dziadek, co opowiada horrory, ale tę sprawę mamy już wyjaśnioną;P
Podobają mi się warstwy, normalnie jak u ogra. Kiedy już zdołałam oswoić lęk, okazywało się, że na kolejnym poziomie również jest diabeł.
Motyw dewocji i te obserwujące oczy zarówno zabawne i okropne. To jest duża sztuka rozbawić, a mimo to nie przestawać straszyć.
Tylko formalnie jeszcze dodam, że kostka powinna być z wyrobu piernikopodobnego;P
"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke
Heja, Ambush!
Takie komentarze, jak Twój dają motywację do dalszej pracy twórczej i podejmowania prób ujarzmienia gatunków, z którymi niekoniecznie dobrze sobie radzimy. Jeżeli dobrze liczę, to moje 4 podejście do napisania horroru i chyba wreszcie udało mi sie stworzyć rzecz, w której faktycznie czuć grozę… ;)
Fajnie, że dostrzegłaś "warstwy" opowiadania. Bardzo zależało mi na osiągnięciu takiego efektu ;)
To jest duża sztuka rozbawić, a mimo to nie przestawać straszyć.
Myślę, że jest to po części efekt uboczny mojej skłonności do absurdu… ;)
Tylko formalnie jeszcze dodam, że kostka powinna być z wyrobu piernikopodobnego;P
Zanotowane ;)
Dziękuję raz jeszcze i pozdrawiam serdecznie!
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
Hej!!
Sorry, że tak długo mi to zajęło. Chciałem przeczytać jak najszybciej, ale jakoś tak wyszło, że trafiłem tu dopiero teraz.
Mam mieszane uczucia. W kilku miejscach musiałem zawiesić niewiarę. Rozmowa ojca z synkiem o zaginięciu Piotrka – mam wrażenie, że raczej rodzice ukrywają przed dziećmi te straszne, nieprzyjemne rzeczy i mówią dopiero, gdy jest to wymagane. Moim zdaniem można by tę scenę poprowadzić subtelniej i bardziej naturalnie.
Do tego jest jeszcze dziadek Jasia. No ciężko mi uwierzyć, że on widział w nim dziadka przez ten cały czas.
Ale to takie narzekanie. Oprócz tego czytało się przyjemnie, to fajny retelling baśni o Jasiu i Małgosi. Ma ciekawe sceny, jest straszny. Skojarzył mi się z To Kinga. Dobre, ale bez efektu wow :)
Pozdrawiam!
Kto wie? >;
Hej, Skryty!
Dzięki za uwagi, postaram się odnieść:
Rozmowa ojca z synkiem o zaginięciu Piotrka – mam wrażenie, że raczej rodzice ukrywają przed dziećmi te straszne, nieprzyjemne rzeczy i mówią dopiero, gdy jest to wymagane.
Ta scena miała miejsce w zupełnie innych czasach, wtedy rodzice aż tak się nie certolili z dziećmi :P
Moim zdaniem można by tę scenę poprowadzić subtelniej i bardziej naturalnie.
Ponownie, gdyby ta rozmowa odbywała się dzisiaj (i przy okazji nie była elementem lekko zmyślonej historii), to z pewnością bym ją inaczej poprowadził. Ale, parafrazując klasyka, jest prawda ekranu i prawda czasów, w których toczy się opowiadanie ;]
Do tego jest jeszcze dziadek Jasia. No ciężko mi uwierzyć, że on widział w nim dziadka przez ten cały czas.
To jest działanie domu i jest elementem fantastycznym w równym stopniu, co zjadanie dusz ;]
Fajnie, że coś tam jednak zagrało. Pozdrawiam serdecznie!
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
Ave,
Na te rozmowy można przymknąć oko, na dziadka już tak mniej i to mi w tym opowiadaniu najbardziej zgrzyta. Wiadomo, magia, ale jakoś tym razem nie udało ci się mnie przekonać. Za to nie mogę ci odmówić fajnych przyjemnych w swojej nieprzyjemności horrorowych scen :D Czuć grozę i to chyba najważniejsze :)
Pozdrawiam!
Kto wie? >;
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
:D
Kto wie? >;
Ave Cezarze, przybywam po długim czasie!
kiedy większość dnia spędzaliśmy na dworze
Krew nagła zalała krakoskie serce :))
Może nie wszystko mi się spina w 100%, miałem pewne dziury logiczne (ale komentarz z punktami wyjaśnił, co dowodzi, że żyjemy w czasach punktozy), a sielski klimat z początku niekoniecznie przeszedł mi zgrabnie w nagły horror. Tak samo uwolnienie przez policjanta wydawało się jakieś hm… proste? Poprzednie wydarzenia były po prostu bardziej opisane.
Ale, konkurs to “Nawiedzone miejsca”. No i żeś takie nawiedzone miejsce wysmarował, że ręce składają się do oklasków. Klimat, klimat i jeszcze raz klimat. Wobec tego wszystko inne nie ma znaczenia, bo czyta się znakomicie, wszystko zaprzęga się do maszyny, która jedzie naprzód i jeńców nie bierze.
Dlatego była to znakomita lektura.
W konkursie życzę powodzenia (bo on chyba nierozstrzygnięty wciąż, prawa?)
Pozdrawiam serdecznie!
Hej, Beeeecki!
Dzięki za budujący komentarz ;)
Co do dziur logicznych, jakieś tam są, ale część wynika wprost z okoliczności, ze Krzysztof oszukuje Jasia. A ratunek orzez policję jest poprowadzony szybko, bo ma mały wpływ na fabułę i do tego stanowi element opowieści "dziadka". A wiadomo, opowiadający sie męczy i pod koniec skraca… ;)
Pozdrawiam!
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
Łel, gyd myrning, Cezarze, czy raczej, ti saluto! Dawno się nie widzieliśmy :)
Mam wielki, ilustrowany zbiór najpiękniejszych baśni Braci Grimm.
Ludzie, którzy znają oryginalne baśnie braci Grimm:
Dzisiaj, jak pierwszym wypowiedzianym przez dziecko słowem będzie „kurwa”, to już nikt się tym nawet specjalnie nie przejmie.
No, już bez przesady. Ale fakt, dzieci teraz uczą się przekleństw o wiele szybciej i nie wahają się ich użyć.
dowiesz się, że nie był to
takżeostatni raz.
Dłońmi dotykałem już sztachety płotu, gdy w jednym z okien dostrzegłem pomarszczoną twarz, wykrzywioną grymasem pierwotnego szaleństwa.
Brr, ciary :P
zaczęliśmy pedałować ile sił w nogach.
→ zaczęliśmy pedałować, ile sił w nogach.
Do dzisiaj nie mam pewności kogo chciałem oszukać
→ Do dzisiaj nie mam pewności, kogo chciałem oszukać
Nie wiem jak często przejeżdżaliśmy
→ Nie wiem, jak często przejeżdżaliśmy
nie było jeszcze tej całej poprawności
Piękne czasy.
inkluzywnego słownictwa
Raczej by nie użył takiego słowa, przemawiając do kilkuletniego chłopaka.
Poza tym, dlaczego inkluzywnego?
https://sjp.pwn.pl/slowniki/inkluzywny
wyksztusić
wykrztusić
gestamipokazywała
→ gestami pokazywała
Jednak chłopak nie byłby sobą, gdyby teraz odpuścił.
To się działo kiedyś, więc wtedy a nie teraz.
Nie chcesz powiedzieć co zobaczyłeś?
→ Nie chcesz powiedzieć, co zobaczyłeś?
niepewny co powiedzieć.
→ niepewny, co powiedzieć.
Nie mam pewności czy to odpowiednie słowo
→ Nie mam pewności, czy to odpowiednie słowo
To również powinno mnie skłonić do ucieczki.
Wszystko się działo kiedyś, więc: powinno było.
Jednakże teraz w tym fragmencie występuje zagęszczenie słów “był(o)”:
Niby był taki sam, jak zawsze, jednak zupełnie inny. Było coś takiego w jego oczach… To również powinno <było> mnie skłonić do ucieczki.
Proponuję:
→ Niby zachowywał się tak jak zawsze, a jednak trochę inaczej. Miał coś takiego w oczach… To również powinno było mnie skłonić do ucieczki.
chociaż tak naprawdę powinniśmy zawrócić.
powinniśmy byli
Tyle, że innych nie było.
→ Tyle że innych nie było.
https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/tyle-ze;5728.html
zobaczyłem że w kącie pomieszczenia stał masywny bujany fotel
Upraszczajmy:
→ zauważyłem w kącie pomieszczenia masywny bujany fotel
do tej właśnie chwili
tamtej
A może to był efekt buzującej
miwe krwi adrenaliny?
była odpowiedzialna za te mordy.
Ktoś może pomyśleć o twarzach, pyskach :) Lepiej napisać: morderstwa.
W głowie dalej mi dudniło od
niedawnegozderzenia ze ścianą.
Jeśli stracił przytomność, to skąd ma wiedzieć, że wydarzyło się to niedawno?
ale ostatecznie skapitulowałem
Małemu dziecku lepiej powiedzieć: się poddałem.
gdyż dopadnie ich upiorna starucha
, która mieszka w domu.
Oczywistość.
wiem, że słyszałeś o czym rozmawialiśmy.
→ wiem, że słyszałeś, o czym rozmawialiśmy.
Nie wiem co to za dziwna moda
→ Nie wiem, co to za dziwna moda
Co jeżeli dawne smaki
→ Co, jeżeli dawne smaki
Proszę, nie wierć się, tak będzie dla ciebie lepiej!
(…)
Uciekaj, proszę!
Tutaj odczułam dysonans. Skoro nakazał jej się nie wiercić i zawlókł do domu siłą, to od razu przyjęłam, że ją unieruchomił, związał. A potem nagle mówi, żeby uciekała. Czyli co, ona tak grzecznie siedziała przez cały monolog, nie próbowała uciekać? Dziwne.
Wie czego od niej oczekuje
→ Wie, czego od niej oczekuje
A co jak przyjdą dzieci?
→ A co, jak przyjdą dzieci?
Hm. Pierwsza połowa bardzo mi się podobała, potem zaczęłam się gubić. Skoro babcia faszystka próbowała się bronić przed demonem-Krzysztofem, to czemu sama zabijała dzieci? Zabijała na zlecenie Krzysztofa? I na końcu Małgorzata stała się tą Babą Jagą, kolejną Babą Faszystką?
Bardzo podobał mi się opis wnętrza Babci Faszystki w pierwszej połowie opowiadania. Świetny klimat miejsca, nie taki oczywisto horrorowy, a jednak przerażający: puste pomieszczenia bez mebli, nagromadzenie świętych obrazków, no i to chrupanie pod nogami. A potem ten pokój z rzeźbami. Sztos.
Szkoda, że skręciłeś potem w innym kierunku, bo już przestało być strasznie, a zaczęło się robić chaotycznie i tak drastyczna zmiana akcji zaczęła burzyć moje zawieszenie niewiary.
Kolejnym małym minusikiem jest nieadekwatny styl w części, gdy dziadek opowiadał wnukowi historię. Zdarzało mu się używać zbyt skomplikowanych słów jak do kilkulatka.
Ogólnie jednak tekst jest bardziej na plus niż na minus, życzę powodzenia w konkursie :)
Bez sztuki można przeżyć, ale nie można żyć
Ave, Holly!
Dziekuje Ci za odwiedziny i rozbudowany komentarz. Babolki poprawię nieco później.
Fajnie, że coś się spodobało ;)
Tutaj odczułam dysonans. Skoro nakazał jej się nie wiercić i zawlókł do domu siłą, to od razu przyjęłam, że ją unieruchomił, związał.
Unieruchomił owszem, ale nie związał ;)
Skoro babcia faszystka próbowała się bronić przed demonem-Krzysztofem, to czemu sama zabijała dzieci?
Bo to wszystko działanie domu. Osoba aktualnie w nim mieszkająca jest po części więźniem, stąd wahania Krzysztofa. Starałem się to pokazać w jego monologu przed wypuszczeniem Małgorzaty.
? I na końcu Małgorzata stała się tą Babą Jagą, kolejną Babą Faszystką?
Na to wygląda;)
Zdarzało mu się używać zbyt skomplikowanych słów jak do kilkulatka.
A bo ja wiem, mój syn ma sześć lat i rozmawiam z nim normalnie. Czasem o coś dopyta najwyżej, jak nie zrozumie :P
Dzięki raz jeszcze!
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
Cześć, Cezary!
Opowiadanie czytało się przyjemnie. Cała pierwsza część jest ładną robótką techniczną, widać, że na ogół dobrze radzisz sobie ze zmianami perspektywy pomiędzy dziadkiem opowiadającym historię wnukowi (co najwyżej chwilami wydawało mi się, że powinien mieć więcej niż sześć lat) a tym, co miała przeżywać jego młoda wersja. Jednocześnie zastanawiałem się, do czego to wszystko doprowadzi, jaki wpływ wywrze ta historia na aktualne życie postaci. I muszę powiedzieć, że rozwiązanie mnie nie przekonało, z przyczyn chyba identycznych z opisanymi przez Finklę: czytelnik nie ma jak się domyślić, że Krzysztof nie jest naprawdę dziadkiem chłopca, nic w logice opowieści nie wskazuje na takie prawdopodobieństwo. Potem nagle pojawia się siostra Jasia (siłą rzeczy Małgosia…), przydałaby się może wcześniejsza wzmianka, że on ma jakieś rodzeństwo? I zastępuje Krzysztofa jako gospodarza tajemniczego domu, tak jak on kiedyś zastąpił Babcię Faszystkę, świadczyłoby to o domknięciu kręgu zdarzeń. Przetworzyłeś kilka klasycznych motywów, ale jeżeli starałeś się tu zawrzeć głębszą treść, to mogła mi umknąć, nie mam poczucia, żebym dowiedział się czegoś nowego o ludzkiej naturze i zachowaniach w sytuacjach skrajnych.
Pod względem języka i interpunkcji potykałem się tu i ówdzie, ale dramatu nie ma. Kilka przykładów:
Twój tatko to chłop jak dąb, a do tego pracuje w tartaku, więc…
… mogą go omyłkowo przerobić na deski? Nie wiem, czy żart jest zamierzony i czy jest dostrzegalny dla typowych odbiorców.
Może to głupie, ale my wtedy byliśmy jeszcze dziećmi i nazwy, których używaliśmy dla różnych rzeczy i osób, nie zawsze były poprawne.
Domknięcie wtrącenia.
Uważam, że stanowiły doskonałą metaforę tamtych czasów.
Jedno z licznych miejsc, w których mam wrażenie, że opowiadający nie zwraca się do sześciolatka.
Należał do nich stary tor motocrossowy w lesie, ścieżka na skraju jeziora(-,) czy wysoka górka (czasami nazywana nawet „górką śmierci”).
Przed “czy” w znaczeniu współrzędnym nie stawia się przecinka.
– A nie wspominali ci czasem, dlaczego? – zapytałem.
Bez przecinka (na końcu zdania jest samotny zaimek względny – jedna z dziwniejszych reguł, szczerze mówiąc).
Dom Babci Faszystki budził w nas niepokój, ale i jakąś niezdrową, pierwotną fascynację. Był inny, a do tego tajemniczy i najprawdopodobniej krył w swych murach jakąś mroczną przeszłość.
“Dziadek” na ogół opowiada barwnie i emocjonalnie, ale wydaje mi się, że w kilku miejscach takich jak to nagle sięga po niewiele znaczące, powierzchowne sformułowania.
Obleciał nas blady strach, więc dopadliśmy do rowerów i zaczęliśmy pedałować ile sił w nogach.
Na dźwięk odblokowywanego zamka drzwi wejściowych dopadliśmy do rowerów i uciekliśmy.
Dwa razy ta sama fraza. Poza tym, chociaż “dopaść do czegoś” nie jest niespotykaną formą, “dopaść czegoś” wydaje mi się częstsze i zgrabniejsze.
Szok spowodowany zajściem był tak wielki, że mój towarzysz odruchowo wydał z siebie okrzyk.
O, to wyrażenie też staje się komiczne w swojej formalnej powadze.
Myślę, że to istotne, żebyś wiedział, wnusiu, że nikt poza Krzyśkiem nie zanotował choćby szmeru
Szmer można dosłyszeć, wychwycić, ostatecznie odnotować, ale zanotować?
– Wybacz mi moje maniery! Nie zapytałem nawet, jak masz na imię!
Niestety, jak to często bywa, początkowa euforia, będąca skutkiem ubocznym powrotu w rodzinne strony, dość szybko ustąpiła miejsca znudzeniu i wszechogarniającemu poczuciu beznadziei.
Coś tu jest niezręcznego – jeżeli Krzysztofowi euforia nie odpowiadała, to nie mówiłby, że “niestety” ustąpiła, a jeżeli odpowiadała, nie nazywałby jej chyba skutkiem ubocznym.
Wie, czego od niej oczekuje, ale nie ma pewności, czy temu podoła.
W końcu Małgorzata dociera do sporego wiatrołapu zakończonego masywnymi drzwiami. Wie, że to jej przepustka na wolność.
Przepustką może być jakiś fant, ale wiatrołap?
Zagłosuję na NIE, chociaż warto zaznaczyć, że przedstawienie bohaterów, ich życia wewnętrznego, wydało mi się wiarygodne, zwłaszcza tam, gdy “dziadek” mówił o pobudkach kierujących dawniej nim i jego rówieśnikami.
Pozdrawiam!
Cześć, Ślimaku!
Dziękuję za łapankę, przyjrzę się w wolnej chwili Twoim uwagom i naprawię trochę tekst.
czytelnik nie ma jak się domyślić, że Krzysztof nie jest naprawdę dziadkiem chłopca, nic w logice opowieści nie wskazuje na takie prawdopodobieństwo
Bo żadnych poszlak wcześniej nie ma i to był mój świadomy wybór. Ewentualnie porozrzucane obrazki z innych bajek mogą dawać lekki sygnał, że odbiorcy bajek w tym opowiadaniu nie kończą cali i zdrowi. W ogólnym rozrachunku chciałem czytelników zaskoczyć, widać przedobrzyłem.
Przetworzyłeś kilka klasycznych motywów, ale jeżeli starałeś się tu zawrzeć głębszą treść, to mogła mi umknąć
W zasadzie poza przemyśleniami o zmieniających się miejscach, które znamy z dzieciństwa, głębszych treści tu rzeczywiście nie ma.
nie mam poczucia, żebym dowiedział się czegoś nowego o ludzkiej naturze i zachowaniach w sytuacjach skrajnych
Bo i nie taki był cel opowiadania. Chciałem stworzyć nostalgiczny horror oparty na wspomnieniach z dziecinstwa. Tylko tyle i aż tyle.
Pozdrawiam serdecznie i dziekuję za wnikliwy komentarz!
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
No, trochę się pogubiłam, ni cholery nie rozumiałam, czemu Jaś tak spokojnie słucha opowieści obcego faceta i jeszcze mówi do niego dziadku. Komentarze wyjaśniły, ale… komentarze. Dalej, wydaje się, że żeby zająć miejsce baby jagi, trzeba ją najpierw zabić. Przynajmniej tak to wyglądało w przypadku Małgosi, więc kiedy Krzysztof zabił babcię Faszystkę? Był już dziwny, kiedy wrócił do dzieciaków, a potem to raczej babcia go dopadła, a nie na odwrót. A jeśli nawet to on ją załatwił, to co robił przez tyle czasu? Na Małgosię czar podziałał od razu. I czemu gliniarze nic w chacie nie znaleźli?
Szczerze mówiąc mam za dużo pytań i za dużo niezrozumienia, żeby być na tak.
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
Dziękuję za wizytę I komentarz, Irko ;) Pozostaje mi tylko nadzieja, że w konkursie pójdzie mi lepiej niż w głosowaniu piórkowym:)
Edit:
więc kiedy Krzysztof zabił babcię Faszystkę?
W czasie wizyty w domu. Krzysztof wspomina o tym Jasiowi. Plus część (znaczna) tej historii jest zmyślona ;]
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
Podobało mi się. Początek jak z horroru inicjacyjnego, które bardzo lubię. Klimat od razu się rozlewa. Jest też porządnie nawiedzone miejsce. Później tempo nie zwalania, opowieść trzyma w napięciu i zaskakuje, a wszystko ostatecznie ładnie składa się do kupy. Ja tam pirórkowo przytaknę, bo historia trafiła w mój gust.
Ave, Zygfrydzie! Serdeczne dzięki za miłą opinię i TAKnięcie ;]
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
Ave, Cezarze!
Ode mnie było NIE. Z dwóch powodów – po pierwsze kompozycja, po drugie zabieg ramowy.
Co do kompozycji – dwie trzecie tekstu to historia opowiadana przez dziadka wnuczkowi będącą formą retellingu baśni. Mamy wspomnienia dziadka, który jest też głównym narratorem żonglującym przeszłością i odpowiednio dawkującym suspens. Jest to historia wewnętrznie spójna (pod względem treści, do języka jeszcze wrócę), ciekawa i dobrze oddająca klimat dzieciństwa. Jest potwór i nawiedzony dom, grupa dzieciaków i tajemnica – klasyka, ale w bardzo dobrym wydaniu, w dodatku wzbogacona o dodatkowe smaczki (retelling baśni, świetne dekoracje tworzące klimat łączące sacrum i profanum, pomysł na Babcię Faszystkę). Wyjaśnienie o tym, jak działa dom i modus operandi samej babci kupuję. Moment kulminacji nie do końca mnie przekonuje (ten nagły powrót wynaturzonej rzeczywistości domu do “normalności” rzeczywistości zewnętrznej jest dość arbitralny) i właściwie od niego historia zaczyna rozłazić się fabularnie. Motyw dorosłego Krzysztofa zwabiającego Małgorzatę do domu nie ma w tekście wystarczającej podbudowy. Bo to że poprzednia ofiara nazywała się Jaś, a teraz mamy Małgosię to trochę mało. (Wspominasz coś o siostrze Jasia, ale wtedy nie wiadomo, czemu czekał aż Małgosia dorośnie, jeśli rzeczywiście Małgorzata jest siostrą Jasia). Ten nagły przeskok na dorosłą ofiarę i zrobienie z niej kolejnego potwora jest jakby na doczepkę. W ogóle miałam wrażenie, że dla tekstu byłoby lepiej albo gdybyś wątek z Małgorzatą wywalił całkowicie, albo go porządnie rozbudował. Bo teraz ten wątek jest trochę jak piernik ulepiony z resztek ciasta, które zostało po wałkowaniu i żal było wyrzucić, więc mimo, że jest zeschnięte i niezbyt się lepi, to jednak ląduje na blasze – wychodzi jadalne, ale nie dorasta smakiem do pozostałych pierników ;)
Problem drugi – rama opowiadania. Po pierwsze, gdyby opowieści słuchał prawdziwy mały chłopiec, to odpadłby po pierwszym akapicie. A tu dziadek mówi i mówi, używa bardzo wielu słów, nierzadko trudnych, a dziecko nic, siedzi grzecznie i słucha, nie przerywa, pytań nie zadaje. Kurczę, nawet nastolatek odpadłby po kilku akapitach tak opowiadanej historii. I nie chodzi o to, że opowiadasz w sposób nudny – bo tak nie jest. Ale sytuacja, w którą wkomponowałeś opowieść jest zupełnie niewiarygodna. W którymś momencie się zaczęłam zastanawiać, czy Jaś jest takim wdzięcznym słuchaczem, bo go potwór otumanił. No ale wtedy jego reakcja po wysłuchaniu opowieści powinna jakoś na to wskazywać.
Używasz zabiegu z Jasiem, żeby móc bezpośrednio zwracać się z historią do czytelnika (opowiadanie na “ty”), jednocześnie Jaś jest też istotnym elementem tej historii. Nie udało Ci się tych dwóch funkcji satysfakcjonująco połączyć (jest to bardzo trudne, bo wymaga połączenia w jednym bohaterze spojrzenia wewnątrz historii, które będzie jednocześnie działać na zewnątrz historii). Przez co miałam bardzo duży problem z zawieszeniem niewiary w tym tekście.
Język narratora – jest niespójny. Tych niespójności nie ma może bardzo dużo, ale niestety na tyle, że przeszkadzały w lekturze i zaburzały imersję. Miałam wrażenie, że czasem mieszasz różne rejestry języka. Bo z jednej strony cały czas jest to pisane jako opowieść skierowana do wnuczka, z drugiej masz partie będące wspomnieniem i do tego dodajesz komentarz starca mówiącego językiem osoby, która dużo przeżyła i widziała. I czasami te trzy języki plączą ci się między sobą. Gdzieś w partiach przytoczonych wspomnień wkradają się słowa starca, czasem na odwrót; gdzieś tam pojawił się Krzyś, mimo że wszędzie było albo Krzysiek, albo Krzysztof.
Tytuł… Nie pasuje mi do treści. Sugeruje coś humorystycznego i lekkiego. Zaczęłam się zastanawiać, czy ważniejsze dla Ciebie było, żeby był długi, niż żeby pasował do tekstu.
To już może nie zarzut, co subiektywne narzekanie z mojej strony, ale żałowałam, że nie wykorzystałeś w pełni motywu Babci Faszystki i “dwulicowych” obrazów. Z przyjemnością poczytałabym o nich coś więcej. Trochę po macoszemu potraktowałeś też Piotrka.
Plusy – z wszystkich czterech tekstów nominowanych w tym miesiącu Twój zdecydowanie wyróżnia się klimatem. To jest tekst, który wzbudza niepokój, a groza jest odczuwalna. Mimo tego, że w którymś momencie czytelnik domyśla się, że z narratorem jest coś nie tak, to ta wiedza dodatkowo buduje napięcie. Jak już pisałam wcześniej – rewelacyjny pomysł na babcię i obrazy. Wątki baśniowe – trochę mało wyeksponowane, ale fajne :)
Podsumowując – domek z piernika wyszedł smaczny, ale upiekł się nierówno. Myślę, że zawiódł proces selekcji pomysłów i rozwiązań formalnych, przez co autor miał więcej ciasta niż rąk do jego wyrabiania ;)
It's ok not to.
Hej, Dogs!
Dziękuję za rozbudowaną opinię. Rozumiem i akceptuję Twoje stanowisko w głosowaniu piórkowym. Postaram się wyciągnąć wnioski na przyszłość, by kolejne wypieki nie okazały się częściowym zakalcem… ;]
Fajnie, że jakieś tam elementy zagrały, jak trzeba.
Pozdrawiam serdecznie!
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"