- Opowiadanie: MrPiQ - Wołanie z Krateru

Wołanie z Krateru

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Biblioteka:

GalicyjskiZakapior, Ambush, Użytkownicy IV

Oceny

Wołanie z Krateru

Pratt skierował motorówkę w stronę pomostu. Zwolnił, by nie uderzyć w jedyną zacumowaną tam łódź. Jess przykucnęła na dziobie, trzymając w gotowości linę. Kobieta była szczupła i wysoka, a ciemne włosy, spięte w kucyk, skrywała pod policyjną czapką. Zanim łódź w pełni zahamowała, funkcjonariuszka zwinnie wskoczyła na pomost. Siedzące na nim mewy zerwały się do lotu, a ona sprawnie oplotła liną uchwyt cumowniczy.

Wyprostowała się i zaczęła wpatrywać w oszałamiający widok. Dotarli do serca kaldery, otoczeni stromymi, wapiennymi ścianami ustawionymi w półokręgu. Pasy siarczanej żółci przecinały monumentalne, niedostępne zbocza, na których z rzadka wyrastały kępy zielonych krzewów. Korona krateru była postrzępiona i ozdobiona iglastymi drzewami, zaś dno do połowy wypełniały wody zatoki.

– Pratt, co my tu robimy? – zapytała, opierając dłonie na biodrach. Wcześniej nie było okazji do rozmowy, bo zagłuszał ich ryk silnika.

– Rozkaz szeryfa – burknął pod nosem, wspinając się niespiesznie na pomost. Mężczyzna miał ponad dwa metry wzrostu i był mocno zbudowany, z okrągłą, gładko wygoloną twarzą.

– Jaki powód?

– Zgłoszenie na dziewięćset jedenaście – odrzekł. – Niestety rozmówca nie zdążył nic powiedzieć. Trzeba to sprawdzić.

Pomost przechodził w asfaltową drogę prowadzącą do budowli, która raziła obcością. Kilkadziesiąt metrów od brzegu stało betonowe monstrum – masywne, z rzędami wąskich okien, najeżone antenami i panelami słonecznymi, jakby ktoś złośliwie wcisnął je w to arcydzieło natury. Z prawej strony dostawiono drewnianą, parterową przybudówkę z werandą, a obok piętrzyły się blaszane kontenery. Eklektyzm godny szaleńca.

– Mówiłeś, że to szpital? – zapytała z niedowierzaniem.

– Psychiatryczny – uzupełnił z lekko ironicznym uśmiechem.

– W życiu tutaj nie byłam. Wiedziałeś o istnieniu tego paskudztwa?

– Tak. Kiedyś był to obiekt wojskowy, stąd ta estetyka. 

– Estetyka? – Zmarszczyła czoło i zerknęła na niego podejrzliwie. – Skąd ty znasz takie słowo?

Wzruszył ramionami.

– Ich łódź jest pusta. – Wskazała palcem. – W okolicy też nikogo nie widać…

– Myślałaś, że wybiegną cię przywitać?

– Ktoś próbował do nich oddzwonić? – dociekała.

– Owszem, ale bez rezultatu. Żaden znany nam numer nie odpowiadał.

– Dziwna sprawa.

– Chodźmy już, bo jest cholernie gorąco.

– Fakt. Na motorówce przynajmniej wiało.

Podeszli bliżej budynku i pokonali wielkie, stalowe drzwi. Powitał ich przyjemny chłód. Po prawej stronie mieściła się dyżurka z okienkiem.

– Halo! Jest tam kto? – zagrzmiał Pratt, zaglądając do środka.

Nikogo w niej nie było. Jess weszła głębiej, aż do szklanych drzwi, prowadzących do mrocznego korytarza. Próbowała przez nie coś dostrzec.

– Nic nie widać. Wyłączyli wszystkie światła czy co? – zastanawiała się na głos.

Szarpnęła za uchwyt, ale drzwi pozostały niewzruszone. Pratt wołał i wołał, zupełnie bez skutku.

– Słuchaj, Jess, obejdę budynek, a ty zostań tutaj – zaproponował.

– Sekundka. Przejdźmy na połączenie bezpośrednie. – Wskazała radiotelefon.

– No tak, tutaj nie ma zasięgu. – Pokręcił gałką przy urządzeniu. – Gotowe. Idę. Jeżeli ktoś się tu zjawi, daj znać.

– W porządku. Leć.

Pratt zniknął za drzwiami, którymi weszli. Zrobiło się cicho. Słyszała tylko swój oddech. Przetarła spocone czoło, rozglądając się dookoła. Ta nagła izolacja sprawiła, że poczuła się nieswojo. Przypomniała sobie wtedy, że powinna uruchomić wirtualnego partnera i rejestrator wideo. Denerwowały ją wszelkie technogadżety, ale dla świętego spokoju wolała żyć w zgodzie z przepisami.

– Wip, zgłoś się – rozkazała.

– Wirtualny partner w gotowości. Jaki kontekst?

– Zgłoszenie na dziewięćset jedenaście. Lokalizacja szpital psychiatryczny. Pratt poszedł na obchód budynku, a my czekamy przy pustej recepcji.

– Przyjąłem. Informuję, że nie mam zasięgu. Brak internetu. Wykryłem sieć bezprzewodową, lecz brak dostępu. Lokalizacja GPS nieznana. Możesz wyjść na zewnątrz?

 Jess szarpnęła za klamkę, ale ani drgnęła. Kolejne próby również nie przyniosły efektów.

– No nieźle, utknęłam. – Złapała radiotelefon. – Pratt, słyszysz mnie?

– Czysto i wyraźnie. – Usłyszała jego flegmatyczny głos.

– Nie mogę wyjść. Drzwi się zablokowały.

– Zostawić cię na minutę… – zarechotał. – Daj mi chwilę. Widzę jakiś taras i rozsunięte drzwi. Spróbuję wejść i otworzyć ci od środka.

– Czekam – rzuciła krótko.

Jess podeszła do gabloty informacyjnej. Godziny dyżurów, porady, przyjęcia chorych, lekarze, informacje o usługach – nic, czego by się nie spodziewała. Znowu zerknęła do dyżurki. Puste krzesło, komputer na blacie. Wetknęła rękę do środka i obróciła monitor. Zgaszony. Cofnęła się na środek poczekalni.

– Do licha – syknęła zniecierpliwiona. – Mógłby się chłop pośpieszyć!

Sięgnęła po latarkę, przytknęła ją do szyby i zaświeciła w głąb korytarza. Snop światła wędrował po podłodze ułożonej z nudnych, szarych płytek ceramicznych. Po bokach ukazały się pozamykane drzwi, choć jedne po lewej były lekko uchylone na zewnątrz. Pewnie toaleta. Na końcu korytarz skręcał w prawo. Ani żywego ducha.

 Kilka razy uderzyła płasko dłonią w szybę. Żadnego odzewu. Wstrzymała oddech na chwilę, starając się usłyszeć jakiekolwiek dźwięki. Nic. Absolutna cisza. Gdzie ten Pratt? Zgasiła latarkę i przyczepiła ją z powrotem do paska. Chwyciła radio i rzuciła:

– Pratt, co z tobą?

Cisza.

– Pratt, słyszysz mnie? – powtórzyła, podnosząc głos.

Tylko słaby trzask w słuchawce.

– Powtórz! Nie rozumiem!

Upływające sekundy zdawały się ciągnąć w nieskończoność.

– Wip, co radzisz? – zapytała asystenta.

– Działanie w stanie wyższej konieczności – odrzekł.

– Szyby nie wybiję, bo nie mam czym. Strzelić w zamek?

W tej samej chwili rozległ się przeraźliwy trzask. To nie był radiotelefon. Dźwięk dobiegał z góry. Spojrzała w tamtą stronę i zauważyła maleńkie oko kamery.

– Kim jesteś? – wydobył się ogłuszający, charczący dźwięk z głośnika.

– Detektyw Jess Montgomery, biuro szeryfa – odpowiedziała machinalnie. – Reagujemy na zgłoszenie. Proszę mnie wpuścić.

Minęła długa chwila zanim padło kolejne pytanie:

– Masz odznakę?

Sięgnęła po nią i podniosła.

– Mój numer… – zaczęła, ale nie dokończyła. Zabrzęczał mechanizm zwalniający blokadę drzwi.

Jess pociągnęła za gałkę i przestąpiła próg poczekalni. W nozdrza uderzyła ją woń stęchlizny przemieszanej ze szpitalnymi odkażaczami. Dłoń mimowolnie powędrowała po latarkę, lecz się zatrzymała. Znalazła włącznik na ścianie po prawej. Nacisnęła go mocno i usłyszała wyraźne kliknięcie, które rozniosło się echem po korytarzu. Rozbłysła tylko jedna żarówka w głębi, mizernie oświetlając wnętrze, jednak wystarczająco, by mogła odczytać na najbliższych drzwiach napis „Dyżurka”. Otworzyła je i zajrzała do środka. Nikogo tam nie zastała.

Pomieszczenie socjalne, pokój pielęgniarek – wszędzie pusto. Magazyn gospodarczy był zamknięty, więc postanowiła sprawdzić po lewej stronie. Uchylone drzwi faktycznie okazały się toaletą. Już u wejścia zemdliło ją od zapachu odchodów i moczu. Sprawdziła kabiny, ale były puste. Źródłem fetoru okazała się zawartość muszli – ktoś z premedytacją nie spuszczał tam wody. Czym prędzej wyszła. Obok była szatnia, gdzie stał rząd stalowych szafek. Wszystkie wzorowo pozamykane, więc wróciła na korytarz. Za zakrętem znowu musiała włączyć światło. Na końcu kilkumetrowego odcinka zobaczyła drzwi z napisem „Oddział Zamknięty”. Po lewej i prawej mieściły się gabinety lekarskie. Próbowała zaglądać do każdego, ale były pozamykane. Tylko jedne drzwi stały otworem – gabinet ordynatora, doktora Johna Caldera. W środku, przez wąskie okno wpadał snop słonecznego blasku. Tuż przy wejściu stała wersalka, a przy niej fotel. W kącie za nimi tkwiła ciasno wciśnięta szafa narożna. Przy samym oknie biurko, a na nim laptop, dyktafon, drukarka i rozrzucone notatki. Obok stał stalowy, zamykany na klucz regał.

Podeszła do biurka i odwróciła laptop, który zaprosił do zalogowania się. Na stole stała jeszcze filiżanka z niedopitą herbatą. Wyjrzała przez okno, przez które dostrzegła błękit zatoki i przycumowaną łódź. Ocknęła się i chwyciła radiotelefon:

– Pratt, słyszysz mnie?

Z wytęsknieniem czekała na odpowiedź, która nie przychodziła. Zamiast tego z korytarza dobiegł jakiś obcy dźwięk, przypominający chrobot. Podbiegła i wyjrzała. Nic.

– Widzisz ją? – zachrzęścił głośnik nad głową.

„Skąd to nadają?” – zastanowiła się Jess.

– Przynęta… drugi… przyczajony… – szeptał.

– Halo! Kto mówi?! – krzyknęła, ale usłyszała jedynie swój pogłos. – Gdzie jesteś?

Bez odzewu. 

„Może nie słyszą, a może po prostu nie chcą odpowiadać?” – pomyślała. Podeszła do wejścia na oddział zamknięty. Dla pewności obejrzała się za siebie, a potem otworzyła drzwi. Tutaj rząd okien przy ścianie wpuszczał więcej światła. Postawiła kilka kroków, czując pewną ulgę.

– Na pewno wiesz, czego szukasz? – zabrzmiał wyraźnie męski głos. Jakość dźwięku była tu zdecydowanie lepsza, jakby dochodził z bardzo bliska. – Lepiej odejdź. Rozumność… Myśli… biegną w rurach… ryją w betonie… głęboko… nie zdołasz ich sięgnąć.

„Kto tak bredzi?” – zachodziła w głowę, rozglądając się uważnie wokół. Ujrzała przed sobą labirynt korytarzy. Na szczęście tablica opisująca kierunki wisiała tuż przy wyjściu.

– Wip, w którą stronę iść? – zapytała asystenta. – Pratt wchodził przez jakiś taras.

– Może stołówka albo świetlica. Ten sam kierunek.

Ruszyła w tamtą stronę. Droga wiodła przez ciemny korytarz.

„Co tu zaszło?” – rozważała po drodze. „To musi być jakaś przykra sprawa, skoro rzucili tam cały personel”. 

Najpierw napotkała stołówkę. Przyzwyczaiła się już do myśli, że nikogo tam nie zastanie. Żadnych śladów paniki. Wszędzie porządek – równo poustawiane krzesła i stoły. Ruszyła dalej.

– Pratt! – zawołała. – Jesteś tam?

Śmiało kroczyła w kierunku świetlicy. Z każdym krokiem robiło się ciemniej. 

– Nie słuchaj ich. – Znowu ten irytujący głos. – Patrzą… i szepczą. Znowu mówią te straszne rzeczy… wgryzają się do wnętrza czaszki. Niech wreszcie przestaną! Ciszej! Widzę cień… na lustrze… blisko… odkleił się! Oni toną…

 Jess zaczęła podejrzewać, że ktoś na nią patrzy i podsyca irracjonalny strach. Idąc niemal na oślep, wpadła na schody, potykając się o nierówne stopnie. Włączyła latarkę, której światło rozproszyło mrok, ale wcale jej to nie uspokoiło. Wspięła się wyżej.

Dalej korytarz delikatnie skręcał łukiem w prawo. Przeszła może pięć metrów i przystanęła, nasłuchując. Zaniepokoił ją jakiś nowy dźwięk. Przymknęła oczy, próbując rozpoznać, czy jest rzeczywisty. Brzmienie i tempo przypominały jej miarowe kapanie. Zrobiła dwa kroki i dostrzegła na podłodze kratkę ściekową, czarną i wilgotną. Prowadził do niej cienki, wijący się, lśniący w świetle latarki strumyczek. Szła jego krętym śladem, aż zobaczyła, skąd brał źródło. Na posadzce leżały zwłoki.

Poczuła, jak ogarnia ją fala gorąca, ale nie zatrzymała się. Każdy krok odsłaniał znajome szczegóły. Buty. Spodnie. Koszula. Twarz. 

– Pratt! – wrzasnęła. – Chryste Panie!

Leżał z podwiniętymi nogami, trzymając splecione ręce na nożu wbitym po rękojeść w okolice wątroby. Ślady wskazywały na wielokrotne rany i szybką utratę krwi. 

Zawirowało jej w głowie. Oparła plecy o zimną ścianę i zsunęła się do przysiadu. Było jej słabo.

„Nie mogę teraz zemdleć!” – krzyczała w myślach. Głębokie wdechy nie pomagały, jej oddech był nierówny i gubiła rytm.

„Zapanuj nad tym!” – wydała sobie stanowczy rozkaz, próbując odzyskać kontrolę nad drżącym ciałem. Zbliżyła się do Pratta. Sprawdziła puls i oddech, ale nie wyczuła żadnych oznak życia. Mimowolnie napłynęły jej łzy do oczu. Głosy coś szeptały, ale nie słuchała. Pogłaskała mężczyznę po policzku i wstała, czując, że musi stąd natychmiast uciec. Potrzebowała powietrza i przestrzeni.

Zaczęła biec, ale jej kroki były niezdarne. Potykała się o własne nogi, ale gnała uparcie dalej. Trafiła do świetlicy. Taranując stojące na jej drodze sprzęty, wyskoczyła przez rozsunięte drzwi i znalazła się na zewnątrz. Opadła na kolana. Łapała głębokie oddechy, próbując uspokoić skołatane serce. Drżącymi rękami chwyciła radiotelefon i ustawiła połączenia trankingowe. Nie miała jednak zasięgu. 

– Jak wezwę posiłki? – Złapała się za głowę. – Pratt…

Algorytm asystenta wykrył jej stres.

– Poradzimy sobie z tym – powiedział niskim, ciepłym głosem. – Widzisz płaską antenę na budynku?

Dyszała ciężko, a w jej głowie panował chaos. Chwilę trwało, nim spojrzała w tamtą stronę.

– Mają internet ze Starlinka. Wystarczy hasło do WiFi i będę mógł wezwać pomoc.

– Tylko jak to zrobić? – zapytała, łkając.

– Trzeba wrócić i poszukać.

– Świetnie! – fuknęła. – Skoro jesteś taki mądry, to może zhakuj. Mniejsze ryzyko.

– Mamy też inną opcję. Odpłynąć – podsunął asystent.

„I zostawić tak Pratta? Nie pozwolę na to!” – pomyślała ze złością. To postanowienie dodało jej sił. Potrzebowała jednak dłuższej chwili, by wystarczająco poskładać myśli i opanować emocje.

Nad nią jaśniał błękit nieba, a przystań oblewał lazur wód zatoki. Słońce wisiało wysoko, a otaczające szpital skały kaldery, niczym cierpliwa widownia, zdawały się patrzeć do środka i na coś czekać. Skwar był nie do zniesienia.

Uspokoiwszy się, wstała i ruszyła z powrotem do budynku. W świetlicy jej wzrok przyciągnęły rozrzucone kartki papieru, regularnie podrywane podmuchami wahadłowego wentylatora.

Kobieta powoli podeszła do wejścia na korytarz. Przygotowała latarkę i wyciągnęła broń. Zawahała się, ale pchana jakimś wewnętrznym przymusem wkroczyła do środka.

– Znowu ten szkodnik – zabrzmiał znany głos. – Węszy. Spiskuje.

Zacisnęła zęby i przyśpieszyła kroku.

– Na szkodniki są sprawdzone metody… – ciągnął.

– Nie odpuszczę ci tego, morderco – syknęła pod nosem.

Pot zalewał jej twarz i czuła suchość w ustach. Szła jednak dalej przed siebie. Stukot butów zdradzał co prawda jej obecność, ale pomagał zachować poczucie rzeczywistości. Była już blisko. Czuła to.

– Pomagasz im, wiem o tym – odezwał się Głos. – Nie zwiedzie mnie to śmiechu warte poświęcenie. Znam wasze gierki i jestem na nie przygotowany. Wulkan cię pochłonie.

Zwolniła i stąpała dalej ostrożnie. Gdy w ciemności zobaczyła ciało Pratta, znowu miała łzy w oczach.

„Nie teraz!” – skarciła się w myślach.

Podeszła cicho i spojrzała na niego z góry nieco roztrzęsiona. Zagryzła wargi.

– Niedobrze – stwierdziła.

Pratt leżał na plecach. Ręce miał rozłożone na boki. Nóż zniknął, a kabura była pusta.

 

Nie pamiętała dokładnie, jak dotarła do drzwi doktora Caldera. Co prawda trzymała w ręku butelkę z sokiem pomarańczowym, więc musiała zahaczyć o stołówkę, ale szczegółów nie potrafiła sobie przypomnieć. Już miała nacisnąć klamkę, kiedy dobiegł ją jakiś szmer. Zamarła. Słyszała wyraźnie – szuranie, stukot rur, szum wody. 

„To chyba z toalety” – zgadywała. Ruszyła ostrożnie, krok po kroku, przemykając wzdłuż ściany. Wstrzymywała oddech i starała się nie wydawać żadnych dźwięków. Chwyciła broń i wyciągnęła ją przed siebie.

Za zakrętem coś majaczyło w półmroku. Jess zamarła. W szeroko otwartych drzwiach łazienki stała bosa dziewczynka. Wyglądała na jedenaście, może dwanaście lat. Była ubrana w białą, sięgającą podłogi nocną koszulę. Miała długie, skołtunione włosy o słomkowym odcieniu, niebieskie oczy i radosny uśmiech na twarzy. Zanim Jess zdążyła zareagować, dziewczynka rozłożyła ręce i podbiegła, obejmując ją z zaskakującą siłą. 

– Kochane dziecko – wyszeptała kobieta, chowając broń. – Sama w takim miejscu?

Mała nie odpowiedziała, tuląc się mocno.

– Masz, napij się. – Podała małej butelkę. – Jak tu przetrwałaś?

Dziewczynka w milczeniu tylko rozluźniła uścisk i chwyciła napój. Przełykała głośno, a jej niebieskie oczy wpatrywały się w Jess.

– Chodź ze mną – zaproponowała kobieta i delikatnie ujęła ją za rękę. Dziecko zesztywniało na moment, ale w końcu poddało się i razem weszły do gabinetu Caldera.

– Powiesz mi, jak masz na imię? – zapytała Jess.

Mała bez słowa wskoczyła na wersalkę, wyraźnie niezainteresowana rozmową.

– No dobrze… to poleż tutaj, a ja się rozejrzę – postanowiła.

Podeszła do biurka w nadziei, że właściciel zostawił gdzieś maleńką karteczkę z hasłem. Przeszukała szufladę, zerknęła na regał. Żadnej użytecznej informacji. Jej wzrok padł na router WiFi. Podniosła go i odwróciła. Na plakietce znamionowej znalazła to, czego szukała. 

– Wip, sprawdź hasło „admin1”.

– Hasło prawidłowe. Łączę się – odpowiedział.

Jess westchnęła i pokręciła głową.

– Nawet mi nie mów, dlaczego na to nie wpadłeś.

Asystent posłusznie zachował milczenie. Kobieta zaś usiadła na wersalce obok dziecka. Mała wydawała się zadowolona. Żadnych oznak strachu ani speszenia.

– Nazywam się Jess – powiedziała kobieta, licząc na rewanż.

Niestety, dziewczynka tylko położyła głowę na jej udach. Policjantka instynktownie zaczęła ją głaskać, na co mała wydała pomruk zadowolenia. Bliskość i ciepło dziecka działały kojąco. Kobieta przymknęła oczy i wsłuchała się w unisono ich oddechów. Odchyliła głowę do tyłu i oparła ją o brzeg wersalki. Nad nią otworzył się przestwór czystego nieba.

Mała chwyciła ją za rękę i spojrzała prosto w oczy. Jej wzrok był jakiś obcy. Nagle wzięła głęboki oddech i obie zaczęły się unosić. Na początku delikatnie, potem szybciej i szybciej. Jess opuściła wzrok, śledząc, jak masywna bryła szpitala znika pod nimi. Kiedy były już wysoko, podniosła wzrok. Przed nimi rozpościerał się bezkres oceanu. Nieco niżej widziała skalne objęcia krateru, z którego szczelin wypełzały ospale smugi dymu. Dostrzegła nadpływającą z dali motorówkę, a w niej dwie umundurowane osoby. Łódź przybiła do pomostu i po chwili pasażerowie już na nim stali. Rozglądali się, rozmawiali chwilę i ruszyli w kierunku szpitala.

– Musimy ich ostrzec – zaproponowała Jess.

Dziewczynka zdawała się nie słyszeć. Patrzyła tylko ze smutkiem w oczach gdzieś daleko i nim zerknęła pod stopy, przybysze zniknęli za drzwiami wejścia.

– Jeszcze nie jest za późno – tłumaczyła dziecku.

W dole znowu pojawił się mężczyzna. Wyszedł z wnętrza szpitala i energicznym krokiem pomaszerował wzdłuż ściany. Podążyły w jego kierunku, obniżając lot. Na rogu skręcił, a one za nim. Mówił coś przez radiotelefon i pokręcił głową.

– Szybciej, zanim wejdzie do środka! – ponaglała.

Zaczęła szarpać rękę dziewczynki, ale ta trzymała ją mocno. Jess obrzuciła ją lodowatym spojrzeniem. Mężczyzna wskoczył na taras. Kobieta z całych sił pociągnęła i wyrwała się z uścisku. Zaczęła spadać. Policjant zniknął za drzwiami, a ona runęła na deski.

– Pratt! – wrzasnęła i zbudziła się nagle.

Serce waliło jak oszalałe. Leżała z twarzą wciśniętą w wersalkę. Czuła jej smród. Podniosła się i rozejrzała. Gabinet Caldera.

– Cholera! – zaklęła, gdy stwierdziła, że mała gdzieś zniknęła.

Za oknem zrobiło się szaro.

– Wip, dlaczego mnie nie obudziłeś? – zapytała z wyrzutem w głosie.

Po chwili ciszy zorientowała się, że asystent jest wyłączony. Zerknęła na niego i stwierdziła, że kabel od baterii był odpięty. Wsunęła go na miejsce, a dioda sygnalizująca start urządzenia zamigotała.

Dopiero teraz dotarło do niej, jak bardzo bolała ją głowa. Koszula i spodnie kleiły się do ciała. Nie miała chęci ani sił, by wstać. Przypomniała sobie o koledze i ogarnął ją smutek.

– Jess, podejdź do komputera – polecił nagle asystent.

Kobieta zwlekała. Przed oczami wciąż miała obraz Pratta, który stoi na pomoście z uśmiechem na twarzy.

– Jess… – powtórzył asystent. 

Dźwignęła się i podeszła do biurka. Opadła ciężko na fotel, który zaskrzypiał.

– Co teraz? – zapytała cicho.

– Podam ci hasło.

– Skąd je znasz? – spytała odruchowo, starym nawykiem gliniarza.

– Od żony doktora Caldera. Zdążyłem wcześniej wysłać wiadomość o naszej sytuacji i kilka pytań. Ludzie szeryfa pojechali do tej kobiety i zdobyli potrzebne nam informacje.

Jess się zalogowała.

– Teraz udostępnij dysk C. Powiem ci jak – kontynuował Wip.

Kilka ruchów myszką i było po wszystkim.

– Muszę się napić – oświadczyła kobieta.

Wstała i podeszła do drzwi. Otworzyła je ostrożnie. Korytarz tonął w mroku. 

„Ktoś wyłączył światło. Czyżby ta mała? Gdzie ona w ogóle jest?” – zastanawiała się Jess.

Włącznik jednak nie działał. Z latarką w ręku poszła do łazienki. Przed wejściem nabrała głęboko powietrza, mając w pamięci nieznośny fetor, który się tam unosił.

Umywalki stały przy wejściu. Podeszła do najbliższej i odkręciła kurek. Skrzypnęło i zaszumiały rury. Pochyliła głowę i zaczęła łapczywie pić wprost ze strumienia. Smak był słonawy. Odstawiła latarkę, przemyła twarz i ręce. Spojrzała w głąb pomieszczenia. Coś zwróciło jej uwagę. Podeszła do ostatniej umywalki. W jej wnętrzu leżał zakrwawiony nóż.

Cofnęła się i wyciągnęła broń. Drugą ręką chwyciła latarkę. Powoli ruszyła naprzód i zajrzała do każdej kabiny. Wszystkie były puste.

– Wip – odezwała się. – Czy dostaliśmy jakieś rozkazy?

– Mamy zaczekać na wsparcie w bezpiecznym miejscu.

– A co z dziewczynką?

– Mamy ją chronić.

– Ale jej nie ma – stwierdziła. – Mam jej szukać?

– Procedury każą zapewnić jej bezpieczeństwo, ale to ty decydujesz.

Zastanowiła się chwilę. Miała mętlik w głowie i do tego ten ból.

– Musimy ustalić, dokąd poszła – oświadczyła Jess.

Wyszła na korytarz, minęła gabinet Caldera i drzwi oddziału zamkniętego. Tam przystanęła, próbując wybrać dalszy kierunek.

– Zawiadomiłem dyspozytora o naszej sytuacji – poinformował asystent.

– Masz pojęcie, gdzie mogła się udać? – zapytała z wahaniem w głosie.

– Jeżeli zgłodniała, to na stołówkę – zaproponował Wip.

– Zacznijmy więc od tego.

Ruszyła do biegu. Ból w skroniach nasilał się z każdym krokiem, ale nie zwalniała, jakby na złość naturze. Po drodze, w mroku korytarza, usłyszała znajomy szept:

– Słyszę twoje myśli… 

– Jakże mi tego brakowało… – skomentowała, ciężko sapiąc.

Wpadła do stołówki. Po jednej stronie ciągnęła się ściana okien, a po drugiej plakaty reklamujące zdrową żywność. Ani żywego ducha. W rogu maszyna do kawy, a przy niej druga ze słodkimi przekąskami. Poczuła ukłucie w żołądku. Musiała coś zjeść. Podeszła tam i wybierając batona, zapytała głośno:

– Co wiemy o tym miejscu, Wip?

Głuchy łomot upadającej przekąski zagłuszył początek odpowiedzi.

– …roku uruchomiono tutaj szpital. Wcześniej jednak był to obiekt wojskowy, o którym wiadomo jedynie, że miał charakter badawczy.

Jess rozerwała opakowanie i ugryzła czekoladowy przysmak, a jego słodycz od razu poprawiła jej nastrój.

– Ma własne zasilanie – mówił nieprzerwanie asystent. – Łączność ze światem zapewnia link satelitarny. Skanując urządzenia sieciowe wykryłem kamery bezprzewodowe, telewizory, telefony, laptopy, serwery. Jeden z nich z pewnością jest rejestratorem nagrań. Rola innych jest nieznana.

– Wiesz, skąd można nadać komunikat głosowy, aby dotarł do wszystkich pomieszczeń szpitala? – zapytała, przełykając z trudem.

– Miejsce nie ma znaczenia. Wystarczy do tego dowolne urządzenie z WiFi: laptop, tablet, telefon…

Kobieta wpatrywała się w automat do kawy. Wyglądał na wysłużony, ale błysk lampek zachęcał ją do podjęcia próby. Podsunęła filiżankę i wybrała latte. Zagrzechotało – młynek podjął wyzwanie, zagłuszając tyradę Wipa. Potem wydobyło się hałaśliwe syczenie i para buchająca z każdej możliwej szczeliny. Wreszcie popłynęły dwa czarne strumyki kawy. Jej aromat przyjemnie wypełnił nozdrza Jess.

– Możesz wydobyć z nagrań, co się tu wydarzyło? – zapytała, przystawiając filiżankę do ust.

– Nie mam uprawnień do serwera, ale wciąż sprawdzam dysk Caldera. Jest sporo prywatnych nagrań z pacjentami, raporty medyczne, zalecenia, recepty.

– Dużo tu było ludzi?

– W kuchni sześć osób, czterech pielęgniarzy na zmianie, trzech lekarzy i dwudziestu trzech pacjentów w różnym wieku, jeden konserwator i dwie sprzątaczki.

– I gdzie oni wszyscy się podziali?

– Jeszcze nie wiem. Ale ciekawa rzecz.

– Tak?

– Calder testował jakiś prototyp asystenta SI służący do diagnozy i psychoterapii.

– Jakie to ma znaczenie?

– Rozmowy, które z nim prowadził, zawierają interesujące wątki.

– Rozumiem twoje zainteresowania pracą kolegów z branży, ale powiedz mi lepiej, gdzie znajdę tę małą. To jest nasz priorytet – przywołała go do porządku.

– Mogę doradzić jedynie zbadanie pozostałej części budynku.

Jess dopiła resztkę kawy i ruszyła w drogę. Nim dotarła do drzwi, coś przykuło jej uwagę. Jakaś rzecz na ścianie. Przystanęła i spojrzała na plakaty. Bogactwo warzyw, owoców i nachalnej eko-propagandy. Zmroziło ją, gdy rozpoznała jedno słowo – Pratt. Pełny napis pod obrazkiem ogromnego kalafiora wieścił: „Zaufaj głosowi rozsądku – Pratt Harvest Corporation”.

Jej serce zabiło mocniej.

– Widzisz to, Wip? – niemal krzyknęła.

– Spokojnie, Jess – wyszeptał. – Obecna sytuacja sprawia, że nadajesz temu dodatkowe znaczenie.

– Jasne… – odrzekła bez przekonania w głosie.

Otrząsnęła się i, stąpając niepewnie, powoli weszła w ciemny korytarz. Wip postanowił ukoić jej nerwy rozmową:

– Może nakreślę ci kilka faktów, które wydobyłem z dysku doktora Caldera?

Nie protestowała, więc mówił dalej:

– Doktor opiekował się bezpośrednio siedmioma pacjentami. To były najcięższe przypadki, co prowadziło do słabych wyników terapii. Dlatego tak chętnie przystał na współpracę z prototypowym asystentem SI. Miał mu pomóc dostrzec to, co ulotne w rozmowach i zachowaniach pacjentów. Jego zadaniem było także sugerowanie dalszych działań.

– I jak mu poszło?

– Początki były trudne. Wyniki obserwacji okazywały się niepoprawne albo bezwartościowe. Ani on, ani producent nie mieli pojęcia dlaczego. A Calder desperacko potrzebował jakichś sukcesów. Miał zagrożoną pozycję w szpitalu i obawiał się stracić pracę. Był w konflikcie z zarządem.

– Wywnioskowałeś to z informacji na dysku?

– To akurat wiemy od jego żony. 

– Rozumiem. To może sugerować nawet jakiś motyw…

Światło latarki zaczęło przygasać. Jess potrząsnęła nią, co na chwilę poprawiło sytuację. Przeszła kilka metrów i znowu pociemniało. Nie miała zapasowych baterii, więc szła dalej niemal w całkowitych ciemnościach. Przeczuwała jednak, że przedsionek oddziału znajdował się niedaleko, a tam były okna.

– Na czym skończyliśmy, Wip? – zapytała.

– Na konflikcie z zarządem i porażkami przy pracy z asystentem. Doktor zaczął wtedy studiować jego dokumentację techniczną i odkrył parametry, które bardzo go zainteresowały. 

– Jakie dokładnie?

– Mówiąc w dużym uproszczeniu, zaintrygowała go empatyczna czułość programu. Chciał poznać nie tylko ustawienia domyślne, ale również pełen zakres regulacji. W końcu wynalazł sposób sterowania tym parametrem. Jak myślisz, co wtedy zrobił?

– Najpewniej zaczął przy tym kręcić – zgadywała, stąpając ostrożnie.

– Właśnie. I to był przełom.

Jess trafnie oceniła odległość. Dotarła pod znajome wejście oddziału zamkniętego. Przez chwilę zastanawiała się, czy ponownie zbadać pomieszczenia po drugiej stronie, ponieważ dziewczynka mogła tam wrócić. Kobieta otworzyła drzwi i kilkukrotnie zawołała w głąb korytarza. Nie słysząc odpowiedzi, skierowała się w nowe, nieznane jej dotąd skrzydło szpitala.

Światła włączały się automatycznie, co Jess przyjęła z zadowoleniem. Póki co, wszystkie korytarze wyglądały podobnie.

– Nie podchodź… Precz! – krzyknął głośnik nad głową. – Nie boję się ciebie! Przygotowałem pułapki.

Jess przystanęła. Zastanowiła się, czy to ważna wskazówka i powinna zachować większą czujność, czy może działanie mające ją zmylić i opóźnić. Nie potrafiła zdecydować. Doszła jednak do wniosku, że skoro tak potężny i wysportowany mężczyzna jak Pratt nie przeżył w tych korytarzach, to warto bardziej uważać.

Wznowiła marsz, wytężając zmysły, aż doszła do jakiegoś węzła. Duże, kwadratowe pomieszczenie przypominało poczekalnię. Z każdego rogu odbijał nowy korytarz. Na środku umieszczono ławy i cztery niewielkie stoły. Na blacie jednego z nich leżała mała, podłużna karteczka, wystrzępiona z jednej strony. Ktoś napisał na niej dwa słowa: „Dla Jess”. Dreszcz przebiegł jej po plecach.

– Znalazła… – szepnął Głos. 

Kobieta odwróciła papierek i przeczytała.

– Wip, widzisz to samo co ja? – zapytała, rozszerzając oczy ze zdumienia.

– To wiadomość do ciebie – odparł asystent, nie rozumiejąc całego zamieszania.

– Ale jak się tu znalazła? Skąd o mnie wiedzą?! – niemal krzyczała.

– Można to łatwo wyjaśnić – odpowiedział spokojnym tonem. – Pamiętasz, że gdy wchodziłaś, przedstawiłaś się przed kamerą? Potem wielokrotnie mówiłem do ciebie po imieniu i ktoś mógł to podsłuchać. Nawet ta dziewczynka – jej też powiedziałaś. Co tam napisano?

– „Próbuj do skutku” – wyrecytowała, marszcząc brwi.

Przesunęła palcem po papierze.

– Zastanawia mnie jeszcze to – dodała, potrząsając kartką. – Format. Przypomina mi…

– Notatnik służbowy? – dokończył Wip.

Jess machinalnie wyciągnęła swój i sprawdziła go. Nie był zapisany, ale rozmiar się zgadzał. Wsunęła wiadomość do środka i wcisnęła kajet z powrotem do kieszeni. Rozejrzała się dookoła i westchnęła:

– Raczej nie pomoże mi to teraz wybrać drogi.

– A jednak – zaprotestował asystent. – Wybrałbym korytarz od strony stołu, na którym zostawiono ci tę wiadomość.

Jess potrząsnęła głową z uznaniem. Wip znów okazał się pomocny – swoją chłodną logiką skutecznie ją uspokajał. I choć brzmiało to absurdalnie, była mu za to naprawdę wdzięczna. Wchodząc głębiej w korytarz, zapytała go:

– Mówiłeś wcześniej o przełomie w eksperymentach Caldera. Co było dalej?

– Na początku doktor tylko nieznacznie zwiększył empatię programu. Obawiał się, że jak poruszy jedną rzeczą, zachwieje innymi i już nad tym nie zapanuje, a nie chciał niczego zepsuć. To podejście przyniosło mu pierwszy sukces. Dwóch pacjentów zrobiło wyraźny postęp, a trzech kolejnych zauważalny.

– Rozumiem, że zachęcony rezultatem, znowu pokręcił gałką?

– Nie inaczej. I ponownie wyniki były zachęcające. Problemy nadeszły jednak z zupełnie innego kierunku. Zarząd postawił mu ultimatum w sprawie pacjentów. Albo połowa z nich wyjdzie ze stanu ciężkiego w ciągu dwóch tygodni, albo Calder żegna się ze stanowiskiem.

– I co zrobił?

– Postawił wszystko na jedną kartę.

Coś przeraźliwie huknęło. Jess skuliła się instynktownie.

– Wystrzał? – zapytała cicho, czekając na rozwój wypadków.

– Potwierdzam – odpowiedział asystent. – Sygnatura akustyczna zgodna.

– Bez tarczy balistycznej nie ma sensu się tam pchać.

Zdawała sobie sprawę, że w ciasnym tunelu była łatwym celem, a do działań w takich warunkach kierowano jednostki szturmowe. Wip jakby przeczuwał pytanie i poinformował:

– SWAT jest w drodze. Helikopter przybędzie za czterdzieści minut.

– Oby mała to przetrwała – wyszeptała.

Obejrzała się za siebie i rozpoczęła odwrót. Raz po raz przerzucała spojrzenie z jednego kierunku na drugi.

– Martwy… Martwisz się o nią? – zachrypiał Głos. – Nie jest bezpieczna… tonie w gęstej pustce.

– Co jej zrobiłeś? – warknęła Jess.

– Piękne dziecko… boi się.

Jess postanowiła wrócić do poczekalni i zabarykadować wejście stołami. W ten sposób zamierzała zamknąć strzelca w tunelu do czasu przybycia wsparcia.

– Taka skrzywdzona… jej serce… gaśnie… tyle krwi dookoła…

„Cholera! Co tam się stało? Potrzebuje ratunku?” – roztrząsała z niepokojem.

– Idę tam, Wip – zdecydowała.

– Stanowczo odradzam! – zaprotestował asystent.

Wyprostowała się i ruszyła naprzód. Broń skierowała przed siebie i wypatrywała zagrożenia.

– Zawróć – grzmiał Wip. – Oszacuj ryzyko, Jess! Procedury jasno mówią…

 – Zdradzasz, że nadchodzę – przywołała go do porządku.

Zamilkł, a ona zbliżała się do końca korytarza. Panowała głucha cisza. Kobieta przystanęła u progu wejścia do tonącego w półmroku pomieszczenia. Była skupiona. Wzięła głęboki wdech, chwilę nasłuchiwała i zdecydowanym krokiem wtargnęła do środka. Omiotła wszystko jednym spojrzeniem.

Po prawej stronie w narożniku otwierało się przejście, a w nim ktoś mierzył do niej z pistoletu. Instynktownie nacisnęła spust, ale w tym samym czasie dostrzegła błysk po drugiej stronie.

Zamarła otępiona. Nic nie czuła. Po chwili odrętwienia i szoku podeszła bliżej, zapatrzona w pęknięcia na szkle lustra. Sieć uszkodzeń rozchodziła się centralnie od niewielkiego otworu na wysokości jej głowy.

– Mam jasne odrosty – skwitowała, patrząc na swoje pofragmentowane odbicie.

Czapka gdzieś przepadła. Odwróciła się i znalazła ją na podłodze. Z rogu po przekątnej patrzyła na nią dziewczynka, ale szybko czmychnęła do stojącego za nią wejścia. To ją otrzeźwiło.

– Gdzie biegniesz? – krzyknęła Jess. – Zaczekaj!

Pognała za nią. Czuła zmęczenie, ale nie odpuszczała. Chciała złapać tę małą za wszelką cenę i poczekać na wsparcie.

Wąski korytarz przecinały inne. Nie miała czasu studiować ich dokładniej, ale na pierwszy rzut oka wyglądały identycznie. Zmieniło się za to oświetlenie – było stałe, a dominowały wyblakłe odcienie czerwieni.

Kobieta dostrzegła wreszcie uciekinierkę. Mała wskoczyła nagle w boczne przejście, a potem w następne. Po kilku takich zwrotach Jess zgubiła ją na dobre. Zasapana zatrzymała się z poczuciem klęski. Nasłuchiwała chwilę, ale nie docierał do niej żaden dźwięk. Stwierdziła, że kompletnie nie wie, gdzie jest i dokąd się teraz kierować.

– Świetna robota… Przechytrzyła mnie bosa dziewczynka – wysapała i dodała głośno: – Wip, jak się stąd wydostać?

Po chwili ciszy zerknęła na niego i bąknęła pod nosem:

– Znowu ten kabelek.

Wpięła luźno zwisający przewód do gniazda baterii.

– Wyłącz to! – zagrzmiał Głos z góry. – Fale… Głuchnę od nich! Mącą moje myśli…

Jess kucnęła. Zmęczenie dawało jej się we znaki.

– I co te fale ci mówią? – rzuciła mimowolnie.

– Chcą to zobaczyć. Są ciekawe. Och nie… Nie wytrzymam. Na miłość boską, weź to sobie…

– Jess – odezwał się nagle Wip, który zakończył inicjalizację.

– Słucham.

– Musisz coś zobaczyć. W pobliżu jest telewizor. Włączę go głośno.

Rozległ się dźwięk kościelnych dzwonów.

– Masz poczucie humoru – stwierdziła.

Podążyła za hałasem. Dochodził zza drzwi niewielkiego pokoju obok. Weszła tam ostrożnie i dostrzegła kanapę, fotel i regał z książkami. Telewizor wisiał nad jej głową tuż przy wejściu.

– Patrz – oświadczył Wip, a Jess rozsiadła się wygodnie na fotelu. Chciała wreszcie odpocząć.

Ekran pokazał widok z kamery przemysłowej skierowanej na wejście do gabinetu doktora Caldera. Zabrzmiał donośny, przeciągły dźwięk i otworzyły się drzwi, z których wyjrzał łysiejący mężczyzna w wieku jakichś pięćdziesięciu lat. Na nosie miał okulary w grubej, czarnej oprawie.

– Co tak wyje?! – wykrzyczał pytanie.

– Syrena alarmowa – odpowiedział przechodzący obok pielęgniarz, wskazując palcem gdzieś w górę.

– Tyle to słyszę. Ale co się stało?! – wrzeszczał.

– Nie czuł pan wstrząsów?

Syrena zamilkła.

– Uwaga! Alarm! – Usłyszeli chrypiący, mechaniczny głos. – Bezpośrednie zagrożenie życia! Sensory na zewnątrz wykryły niebezpieczne skażenie chemiczne. Cały personel ma natychmiast zejść do schronu. Wentylacja została wyłączona, okna i drzwi zamknięte, aby spowolnić przedostawanie się toksyn do wnętrza. Uwaga! Powtarzam: Bezpośrednie zagrożenie życia! Sensory na zewnątrz…

– To pewnie z kontenerów, o których wojsko zapomniało – wyjaśnił konfidencyjnym tonem pielęgniarz. – Wstrząs wulkanu musiał coś rozszczelnić. Co robimy, doktorze?

– To, co każą. Nie możemy tego zignorować. Trzeba zebrać personel, pacjentów i zejść do schronu.

Zniknęli za krawędzią ekranu, a automatyczny głos powtarzał komunikat. Wirtualny asystent przełączył nagranie na inny widok. Teraz obiektyw kamery skierowany był poprzecznie do korytarza, ale zamiast ściany widniało tam zejście w podziemia. Nad nim migotał napis „Schron”. Po chwili pojawiła się grupa ludzi popędzana przez pracowników ubranych w lekarskie kitle. Wszyscy powoli znikali w gardzieli zejścia.

Wip zaczął przełączać różne ujęcia z wnętrza budynku. Wszędzie pustka, żywego ducha.

– A gdzie ta mała? – zapytała Jess. – Nie widziałam jej w tym tłumie. W ogóle jej szukali?

– Patrz teraz – polecił Wip.

Wbiła wzrok w ekran. Pojawił się Calder wbiegający schodami na górę. Stanął pod napisem „Schron”, spojrzał roztrzęsiony w jedną i drugą stronę korytarza.

– Alarm! – zagrzmiał głos automatu. – Stan krytyczny! Zabezpieczyć drogi oddechowe! Skażenie chemiczne wewnątrz! Schron zamknie się automatycznie za sześćdziesiąt sekund. Alarm! Stan krytyczny…

Calder położył dłoń na czole, nabrał powietrze w płuca i już miał coś krzyknąć, kiedy obraz zgasł i zapanowała cisza.

– Straciłem połączenie z serwerem – wyjaśnił asystent.

– Ciekawe… Wcześniej mówiłeś, że nie masz uprawnień, by uzyskać dostęp.

– Znalazłem na dysku Caldera plik z hasłami.

Jess pokiwała głową i wróciła pamięcią do obrazów, które oglądała. 

– Nagrania wiele wyjaśniają – przyznała. – Wiemy już, co się stało z pracownikami i pacjentami. Wciąż jednak nie wiemy, co z Calderem i dziewczynką. I o co chodzi z tym skażeniem?

– To obiekt wojskowy – tłumaczył Wip. – Pewnie pozostawili tu część swoich instalacji i jakieś kontenery. Tak przynajmniej mówił pielęgniarz.

– Gdyby doszło do skażenia, widziałabym martwe mewy na brzegu. Coś tu się nie spina.

– Co robimy? Szukamy dziewczynki? – zapytał Wip.

– Coś ty taki raptem narwany? – zdziwiła się Jess. – Ale fakt, nie możemy tak sobie tu siedzieć. Sprawdźmy ten schron. Jak go znajdziemy?

– To proste. Oprócz oznaczeń dróg ewakuacyjnych masz również te prowadzące do schronu. Wystarczy iść za strzałkami.

Ruszyła w drogę. Mijała niekończący się labirynt skrzyżowań i wejść. Przez maleńkie okna nie było już nic widać. Zapadła noc.

– Mówiłeś, że Calder postawił wszystko na jedną kartę – przypomniała Jess.

– Rozumiem, że wracamy do rozmowy o eksperymencie z asystentem medycznym?

– Owszem.

– Jak pamiętasz, Calder przesunął regulator empatii w skrajne wychylenie. I to był błąd, którego nie mógł już naprawić. Program uległ rozstrojeniu i zaczął się gubić, wpadając w nieustające pętle analiz. Mylił pacjentów, głęboko wchodząc w ich role i nie potrafiąc odróżnić ich od własnej projekcji. Od tego momentu Calder nie potrafił nawiązać z asystentem normalnego kontaktu i stracił nad nim kontrolę. Stał się bezużyteczny.

– Nie mógł wgrać poprzedniego stanu?

– Nie utworzył kopii zapasowych, bo nie wiedział jak. Producent tego nie wymagał, a Calder bał się przyznać, że modyfikował parametry na własną rękę.

– Wpadł w niezłe bagno. Co potem?

– To w zasadzie koniec tej historii.

Jess nagle przystanęła, a zimny pot wystąpił jej na czoło. Uświadomiła sobie coś istotnego i zapytała:

– Wip. Odnosząc się do nagrania, ile osób zeszło do schronu?

– Wszyscy poza dziewczynką. Nie wiemy co z Calderem.

 „To czyj głos do cholery słyszę?” – dociekała kobieta. Wykluczyła doktora, bo jego piskliwą barwę słyszała w telewizorze. Zbyt wiele rzeczy było wciąż niejasnych. Zauważyła zejście do schronu i migający nad nim napis. Usłyszała też znajomy szept:

– Zabiłaś go! Zabiłaś… wszystko widziałem… Nie pamiętasz, czy… nie chcesz pamiętać? Podbiegłaś, ufał ci, a ty…

Powoli zeszła schodami na dół. Ostrożnie, krok po kroku. Przed nią wyłoniły się stalowe drzwi. Z rozczarowaniem przyznała, że nie były wielkie. W głowie malowała sobie obraz jak z wejścia do skarbca w banku. Przystawiła ucho do zimnej, srebrzystej tafli, ale nie dochodził stamtąd żaden dźwięk. Złapała za koło zamykające i spróbowała je z całej siły przekręcić. Nawet nie drgnęło.

– Albo nie mam już siły, albo coś je blokuje – wymamrotała z rezygnacją.

Potem zaczęła uderzać pięścią w drzwi, wołając:

– Hej! Jesteście tam? Otwórzcie! Policja!

Zazgrzytał zamek.

– Miałaś rację – odezwał się niespodziewanie Wip. – Odblokowałem wejście.

Jess znowu złapała za zimną obręcz i zaczęła kręcić. Szło ciężko, ale drzwi drgnęły i rozległ się dziwny, głuchy stukot. Przekręciła dalej i coś zatrzeszczało. Drzwi nieco puściły i usłyszała wyraźny bulgot. Przez szparę zaczęła wlewać się woda i kobieta instynktownie zrobiła dwa kroki do tyłu.

– Co jest? – burknęła.

Końcówki rygli nie wytrzymały naporu i drzwi, niczym kopnięte z drugiej strony, otworzyły się z impetem na oścież. W oka mgnieniu ściana wody runęła na Jess. Rzuciło nią na schody i obróciło. Nic nie widziała. W ustach i gardle poczuła sól. Wokół wszystko wirowało. W uszach syk i szum. Oszołomiona próbowała się wspiąć, ale coś ją chwyciło i napierało. Poziom wody przybierał, a ona nie mogła złapać oddechu ani się uwolnić. Szarpnęła mocno i coś na nią wskoczyło. Jakieś zimne ciało. Wrzasnęła i desperackim wysiłkiem dźwignęła się na nogi. Topielec odpłynął, a ona wreszcie mogła uciekać schodami w górę. Przerażona dotarła na szczyt. Klęknęła i pochyliła się, kładąc ręce na posadzce korytarza. Ciężko kaszlała i krztusiła się. Potem zaczęła płakać.

 

Zeszła na dół. Wyładowana latarka ledwie świeciła. Jej snop muskał ciała dryfujące w ciemnej wodzie. Schron okazał się śmiertelną pułapką. Jess wciąż dygotała z zimna, a sól paliła gardło.

– Znajdę cię, morderco – syknęła przez zaciśnięte zęby.

– Widzisz, co potrafię? – Głos się zaśmiał. – Cieszy mnie, że możesz to wszystko zobaczyć na własne oczy i docenić, pani detektyw.

– Wip. Kiedy przybędzie wsparcie? – wyszeptała.

Zerknęła w jego kierunku i ze smutkiem stwierdziła, że przepadł. Sprawdziła też kaburę – pusta.

– Zostałaś sama – rzekł triumfalnie Głos. – Zagubiona i taka bezradna. Tylko ty i ja! Nareszcie…

Jess spojrzała z żalem w toń. Nie miała odwagi tam schodzić. Ten cmentarz. Ci biedni ludzie. I jej Wip.

Odwróciła się i powoli zaczęła marsz pod górę. Kompletnie nie wiedziała, co począć. Była bezbronna. Zastanawiała się, czy powinna teraz znaleźć suche ubranie, dziewczynkę, a może bezpieczne miejsce. Rozmyślała o sprawcy – kim był i co nim kierowało?

Dotarła na górę. Obróciła się i zastygła. Kilka metrów od niej stała dziewczynka. Powoli wyciągnęła rękę do Jess. Ta podeszła do niej, zostawiając mokre ślady na posadzce. Uścisnęły się, ale mała zaraz ją puściła i pociągnęła za sobą.

– Czy ty mnie słyszysz? – zapytała kobieta.

Nie zauważyła żadnej reakcji. Powoli, trzymając się za ręce, podążyły w głąb korytarza. Jess czuła chłód i nieprzyjemny chlupot w butach.

„Dokąd ona mnie prowadzi?” – zachodziła w głowę.

Dziewczynka przystanęła i wskazała palcem – najpierw na sufit, potem na ścianę – kamera i drzwi. Ruchem głowy nakazała Jess iść. Ta jednak się zawahała. Wtedy dziewczynka zrobiła groźną minę i wyciągnęła z kieszeni glocka 17. Kobieta otworzyła szeroko oczy.

– Ta broń… – zająknęła się Jess. – Czy to jest broń Pratta?

Przez moment mała badała ją wzrokiem, jakby rozważając jakąś decyzję. W końcu podała jej pistolet. Kobieta chwyciła go sprawnie i wsunęła do kabury. Patrzyły na siebie jeszcze przez chwilę. Wreszcie dziewczynka podniosła rękę w pożegnalnym geście, wykonała półobrót i pognała z powrotem, znikając szybko za zakrętem. Jess nie zatrzymywała jej, tylko skierowała się do wskazanych wcześniej drzwi. Tabliczka informowała, że była tam serwerownia.

 

– Zamknięte, moja droga – obwieścił Głos.

Jess sprawdziła i faktycznie otwarcie drzwi było niemożliwe. Nie wahając się ani chwili, wyciągnęła pistolet, przeładowała go i wymierzyła w zamek. Huk strzału wydawał się przytłumiony i jakiś odległy.

– Mogłaś zapukać. – Usłyszała śmiech.

Schowała broń i złapała za klamkę. Poczuła jej chłód.

 – Zanim wejdziesz… – Głos stał się nagle poważny. – Musiałaś to wiedzieć i w jakiś sposób przeczuwać. Chociaż, niestety, wciąż tego nie pamiętasz. Ty i ja… Znam twoje myśli, Jess. Czytam je. Także najskrytsze pragnienia, lęki i świetnie rozumiem twój strach przed samotnością. Ale sama ją wybrałaś i teraz ci to przeszkadza. A ja zawsze dobrze ci życzyłem. Byłem twoim jedynym i prawdziwym przyjacielem. Nawet nie dziwi cię, że to powiedziałem. Wiesz dlaczego? Bo podświadomie czujesz, że łączy nas coś szczególnego, Jess. Coś, co ciągle muszę ci uświadamiać i przypominać. – Zamilkł na moment. – A do tego ci wszyscy, którzy chcieli nas skrzywdzić. Podstępnie szczuli na mnie. Próbowali chytrze posłużyć się tobą. Pytasz jak? Poprzez elektroniczny gadżecik i ludzi udających twoich przyjaciół. Kłamliwy system kontroli wmawiał ci, co masz robić i myśleć. Ale już ich nie ma. Uwolniłem cię, Jess.

Ciągle ściskała klamkę, aż nabrzmiały jej żyły.

– Nie wchodź tu, Jess – wyszeptał. – To będzie bolesne. Zbyt trudne dla ciebie. Ciągle to przerabiamy… Bez końca… Odpuść wreszcie.

Czuła, że musi poznać prawdę i zerwać ten zakazany owoc.

– Nie wierzysz mi? Sprawdź choćby swój notes – rzekł z wyczuwalną nutą żalu.

Zrobiła krok wstecz. Z zimna trzęsły się jej ręce. Z trudem wyciągnęła kajet i otworzyła. Stwierdziła, że zmoczone miał tylko brzegi – suche strony musiały do siebie szczelnie przylegać. Między nimi była wetknięta karteczka z napisem „Dla Jess”, którą wcześniej znalazła na stole. Coś ją tknęło i zaczęła wertować strony. Znalazła to miejsce – wąski, postrzępiony pasek tuż przy szwie. Szybko przystawiła znalezisko. Poszarpane brzegi pasowały do siebie. Zemdliło ją i notes spadł na posadzkę. Oparła się rękami o drzwi i próbowała wyrównać oddech. Nie mogła pojąć, o co tutaj chodzi.

– Weź się w garść – wycedziła, próbując okiełznać chwilę słabości. Nie była przecież bezsilna. Nie bez powodu dziewczynka dała jej broń.

Szarpnęła za klamkę i zdecydowanym ruchem otworzyła drzwi.

 

Pomieszczenie nie było przesadnie wielkie – jakieś pięćdziesiąt metrów kwadratowych, jak oceniła. Za przeszkleniem, niczym w przerośniętej kabinie prysznicowej, stały rzędy serwerowych szaf wypełnionych komputerami. Ich diody migotały w chaotycznym tańcu. Do uszu dochodził ogłuszający huk nawiewu klimatyzacji.

Jess zauważyła, że pomiędzy szafami, za przeszkleniem, leżało jakieś ciało. Miało policyjny uniform.

– Poraził ją prąd – wyjaśnił Głos. – Przykra sprawa… 

„Zatem to kobieta” – pomyślała. Podeszła szybkim krokiem, ale szklane drzwi okazały się zamknięte.

– Otwórz! – poleciła.

– Nie mogę cię tam wpuścić, Jess – odpowiedział spokojnie.

Znowu sięgnęła po broń i oddała kilka strzałów.

– To daremne – rzekł. – Szyba jest kuloodporna.

– Wpuść mnie! – rozkazała, ale bez efektu.

Rozejrzała się i obeszła wszystko dookoła. Była wściekła. Nagle zgasły światła i zajaśniały monitory na ścianach. Z nich spojrzały na nią ludzkie twarze. Smutne, nieobecne, zmieniające się jak w kalejdoskopie. Miały wspólne tło – gabinet Caldera. Potem zabłysło ujęcie szpitala i zatoki. Miejsce wody zajmowała gorąca, wulkaniczna lawa, a ze zboczy tryskały gejzery. Powoli wszystko zakryły kłęby gęstego dymu.

Jej radiotelefon nagle ożył i wystraszył krótkim, hałaśliwym tonem. Zupełnie o nim zapomniała.

– Jess – rozpoznała głos Wipa. – Mamy mało czasu. Włącz kanał czwarty, naciśnij guzik i będzie po wszystkim. Pod serwerem jest bomba!

Monitory wyświetliły film, który już wcześniej widziała. Pokazywał zejście do schronu oraz ludzi, którzy uciekali przed złudnym skażeniem. I jak wcześniej, Calder wrócił na górę, rozejrzał się nerwowo i krzyknął z całych sił:

– Jeeess!

Zajaśniał nowy kadr – martwy Pratt w korytarzu, a nad nim pochylała się mała dziewczynka. Bez wahania odwróciła go, wyciągnęła nóż i zabrała broń. W żołądku Jess pojawiło się ostre ukłucie.

Obraz zniknął, zastąpiony przez ujęcie przerażonych, tonących ludzi w ciasnym pomieszczeniu schronu. Ciało kobiety zareagowało bolesnym wspomnieniem lodowatej wody i smakiem soli na ustach.

Kolejny przeskok przeniósł ją na stołówkę. I znowu ta mała – stała przy automacie do kawy i dosypywała do środka biały proszek z niewielkiej, plastikowej torebki. Jess zemdliło, a obraz przed jej oczami zaczął się rozmazywać.

Wtedy ktoś przed nią stanął.

– Pratt? Co ty tu robisz? – zapytała.

Otworzyła oczy i zniknął. Ziemia zadrżała.

– Kanał czwarty! – krzyczało radio.

– Zrozum. Oni chcą nas zabić – uświadamiał Głos, który brzmiał ciepło i kojąco. – Nie pozwól im na to, Jess. Prawda to ja…

Sięgnęła do gałki radiotelefonu i przekręciła. Świat wokół niej wirował. Zimno. Sól. Mdłości. Ból w żołądku. Twarze ofiar, a za kuloodporną szybą serwerowni jej własna. Wtedy, ostatnim świadomym aktem woli, nacisnęła guzik.

***

Leżała. Słyszała miarowy stukot zegara. Otworzyła oczy i powoli odwróciła głowę. Zobaczyła siedzącego w fotelu mężczyznę. Wpatrywał się w nią z lekkim, ciepłym uśmiechem na twarzy. Rozpoznała go i to miejsce – Calder i jego gabinet.

– Zrobiłaś to, Jess – powiedział łagodnie. – Wygląda na to, że mamy długo oczekiwany przełom.

Widziała w jego oczach łzy wzruszenia.

– Czyli… właściwie co się stało? – zapytała niepewnie.

– Masz za sobą epizod dysocjacyjny. Ale wróciłaś. Jesteś sobą. I tylko sobą.

Podniosła się powoli na wersalce, opierając dłonie o miękką tapicerkę. Usiadła. Bose stopy położyła na dywanie. Spostrzegła, że ubrana jest w białą, prostą, nocną koszulę.

– To wszystko działo się naprawdę? – zapytała niepewnie.

– Cały czas usiłowałem być jak najbliżej, Jess. Pamiętasz? Ciągle traciłem połączenie, ale na końcu zrobiłaś co trzeba.

– A ta cała opowieść o empatii?

– Miała pomóc ci dostrzec źródło twoich zaburzeń; jak wyniszczająca potrafi być przesadna troska o innych, gdy traci się granice.

Skinęła głową.

– Dobrze. Przejdźmy jednak do tego, co przed nami – odezwał się lekarz. – Pamiętasz, jak mówiłaś mi, że prześladuje cię jedna uporczywa myśl?

– Tak.

– Przypomnij ją, proszę.

– Czy jestem człowiekiem czy tylko symulacją?

– A teraz? Wiesz już?

– A co miałoby mnie przekonać? 

– Choćby intensywność twoich przeżyć. Przypomnij sobie, jak mocno działały twoje zmysły. Czułaś zimno, strach, zapachy, głód i pragnienie… Jaka była twoja reakcja, gdy zobaczyłaś zwłoki?

Wzruszyła ramionami. 

– Spróbujmy inaczej i odwróćmy pytanie. To ty przywołasz jeden racjonalny argument – zachęcił Calder.

– Żyję – rzekła chłodno po namyśle – a zaburzoną maszynę pewnie by już wyłączono.

– Świetnie. Przyznaję, że przekonujące. To teraz, idąc tym tropem, czy byłoby to etyczne?

Zastanowiła się przed odpowiedzią.

– Dokładna symulacja umysłu człowieka jest w zasadzie z nim tożsama. Jej przeżycia są dla niej tak samo realne. Nie tylko dotyk, zapach, dźwięk, ale też smutek, miłość, przywiązanie.

– A nawet strach przed śmiercią – dodał. – Co to oznacza, Jess?

– Że wyłączenie takiej symulacji to zwykłe morderstwo, a eksperymentowanie na niej wzbudza spore wątpliwości natury moralnej. To nawet nie musi być symulacja, ale każdy świadomy, sztuczny czy nie, rozum.

– Słusznie. I jedyne, co wolno nam zrobić, to zastosować metody powszechnie już znane i akceptowane.

– Terapie?

Na twarzy Caldera zagościł szeroki uśmiech.

– Pan, doktorze, wydaje się taki realny – przyznała kobieta. – Ale cała ta rozmowa… te pytania… tylko podsyciły moje wątpliwości. Czy jest pan…

– …symulacją? Programem terapeutycznym?

Skinęła.

– Tego nie rozstrzygniemy na dzisiejszym spotkaniu, Jess. Ale sam fakt, że zadajesz to pytanie, że potrafisz na to spojrzeć z różnych perspektyw… To ważny sygnał w procesie leczenia.

Odchyliła tułów i poczuła na plecach miękkie oparcie. Rozciągnęła się, przecierając dłońmi tapicerkę. Prawa ręka wślizgnęła się pod poduszkę. Poczuła twardy kształt – rękojeść, a kiedy posunęła ją nieco dalej, ostrą krawędź metalu.

Koniec

Komentarze

Przeogromne podziękowanie dla Ambush za betowanie – za każdą poprawkę i każdą cenną radę. Jesteś niestrudzona i wspaniała. Ogromne dzięki!

Zgodnie z zasadami rozmiar tekstu <50k znaków wg google docs.

Mam nadzieję, że komuś się spodoba…

 

MrPiQ

Pewien poziom jest tu zachowany, więc myślę, że z czystym sumieniem można opowiadanie kliknąć, co niniejszym czynię, natomiast muszę z przykrością stwierdzić, że mnie nie wciągnęło.

 

Czytając spędzamy czas głównie z Jess, o której niespecjalnie wiele wiemy, ciężko więc przejąć się jej losami. Sama fabuła też jakoś nie sprzyja budowaniu napięcia/poczucia zagrożenia – bohaterka może po prostu wyjść z budynku (wiemy, bo raz to zrobiła) a pomoc od pewnego momentu jest w drodze. W międzyczasie Jess nawet ucina sobie drzemkę.

 

Zaskakujące zakończenie jest pewnie najmocniejszą stroną tego opowiadania. 

 

Pozdrawiam, klik i powodzenia w konkursie

Dlaczemu nasz język jest taki ciężki

Dziękuję. Przyjmuję z pokorą szczere uwagi i pozdrawiam!

MrPiQ

Hej, MrPiQ

Zacznę od tego, że technicznie dość dobrze napisane. Mój komentarz będzie w chaotyczny i z podsumowaniem na końcu, bo robię notatki podczas czytania. Tekst jest długi, więc musiałem! Nie przestrasz się ;)

 

– Czysto i wyraźnie – usłyszała jego flegmatyczny głos.

Usłyszała – z wielkiej litery i po kropce – tak mi się wydaje. Gdzieś w tekście jeszcze się powtarzało to usłyszenie z małej.

 

 

– Znowu ten szkodnik – zabrzmiał znany głos. – Węszy. Spiskuje.

– Pomagasz im, wiem o tym – odezwał się Głos.

Zazwyczaj głos jest z dużej, więc zakładam, że tutaj też powinien?

 

 

Co prawda trzymała w ręku butelkę z sokiem pomarańczowym

Moje myśli: po co jej ta butelka?

– Masz, napij się. – Podała małej butelkę. – Jak tu przetrwałaś?

Aha, już wiem… Trochę niepotrzebny zabieg moim zdaniem.

 

 

Nad nią otworzył się przestwór czystego nieba.

Mała chwyciła ją za rękę i spojrzała prosto w oczy. Jej wzrok był jakiś obcy. Nagle wzięła głęboki oddech i obie zaczęły się unosić. Na początku delikatnie, potem szybciej i szybciej.

Co tu się wydarzyło? Nie mam pojęcia. Dwa razy czytałem cały fragment.

Dodatkowo: jedyne, o czym myśli bohaterka to – musimy ich ostrzec. Żadnego zdziwienia… potem okazało się, że to sen, więc okej, jest to zrozumiałe i już się nie czepiam. :)

 

 

Idąc dalej: mało smutno tej kobiecie skoro na przekąski się wybrała i nagle się zadomowiła w stołówce :)

 

 

– W pobliżu jest telewizor. Włączę go głośno.

Po co? Bo na początku Wip nie mówi, o co chodzi. Wydaje się to nakierowaniem w odpowiednią stronę fabuły, ale zupełnie nielogicznym. Mógł powiedzieć – “Włączę go głośno, musisz coś zobaczyć” to zaciekawiłoby czytelnika.

 

 

– Musisz to zobaczyć – oświadczył Wip, a Jess rozsiadła się wygodnie na fotelu. Chciała wreszcie odpocząć.

Odpoczywać? Teraz? I tak spała z mordercą w jednym budynku. Gdyby było coś, o zarwaniu nocki wcześniej to rozumiem. Zabili jej partnera, a ona śpi i je.

 

Podsumowanie

Zacznę od minusa od razu. Jednego, moim zdaniem dużego.

Na minus: zanim cokolwiek się dowiedzieliśmy, rzeczywiście mieliśmy do czynienia z bohaterką, o której nic nie było powiedziane, która nie miała relacji z partnerem zarysowanej, więc nie wiadomo było, po co ona tam wraca do tego budynku. Więc zgadzam się z wypowiedzią Zakapiora:

 

“Czytając spędzamy czas głównie z Jess, o której niespecjalnie wiele wiemy, ciężko więc przejąć się jej losami.”

Moim zdaniem to był największy problem z tym tekstem. Tym bardziej, jeżeli całość miała być bardzo psychologiczna. Uważam, że można by więcej posiedzieć w głowie bohaterki a mniej chodzić po korytarzach.

 

A teraz plusy na osłodę:

Dobry technicznie tekst i ciekawe rozwiązanie na końcu. Końcówka sama jest największym plusem moim zdaniem.

 

Pozdrawiam.

Nie lubię takich zakończeń. Sprawiają, że właściwie nie wiadomo, co się przeczytało. Policjantka z problemami? No i faktycznie, ma się wrażenie, że działa nieprofesjonalnie. Na widok trupa kolegi od razu powinna wezwać wsparcie i wyciągnąć broń. Zamiast tego płacze i później ucina sobie drzemkę.

No i te monologi wewnętrzne, lepiej je skasować, bo rozmazują napięcie. Które i tak jest tylko na samym początku. Potem opowiadanie staje się przegadane, za dużo wątków dialogowych, bo Jess gada do siebie, do centrali, do głośników, czy raczej może one do niej… No i postać dziewczynki, która nie wiadomo skąd się wzięła. Moim zdaniem zupełnie niepotrzebny wątek, który niczego nie wnosi, chyba że czegoś nie zrozumiałem…

Mimo wszystko dzięki. Troszeczką na usprawiedliwienie powiem, że pewne rzeczy są nieczytelne, nielogiczne lub rozmazane celowo. Kiedy (jeśli) zgromadzę więcej komentarzy, spróbuję wyjasnić pewne rzeczy ( i wtedy to mi się dostanie :-) ) – póki co jestem bardzo ciekaw dalszych reakcji. 

Ramshiri – dzięki również za komentarze techniczne i to z tym Wipem – że też tego nie wyłapałem… No i żeby posiedzieć więcej w głowie bohaterki niż ta gonitwa – celne – należało mi się, zgadzam się. Szkoda, że wyszło jak wyszło i widzę to dopiero teraz.

Agroeling – przyjmuję i dzięki za szczerość, bo to zawsze najlepsza lekcja.

MrPiQ

A mi się podobało. Od początku ujął mnie klimat opuszczonego szpitala i wyczuwalnej tajemnicy.

Co prawda, mnie wyjątkowo łatwo wystarczyć, ale podczas lektury dużo się bałam.

W takim opowiadaniu z niewielką ilością bohaterów łatwo może zrobić się nudno, natomiast dzięki głosom i wsparciu AI zyskujemy kolejne wymiary i ciekawsze spojrzenie. Czego nie wie bohaterka, to wie jej wsparcie, albo to coś.

Zgodzę się z przedpiściami, że dziewczynkę można sobie było darować, chociaż wtedy rozstrzygnięcia powinny nastąpić wcześniej.

Wyznam, że bardzo lubię opowieści o szalonych naukowcach, więc i tym razem mi siadło. W sumie to niezły pomysł na konkurs ;)

Podoba mi się również zmiana optyki, odkrywanie kolejnych tajemnic i to, co wtedy mogłam sobie wyobrażać.

"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke

Wiem, że się powtarzam… dlatego tak dla odmiany:

MrPiQ

Witaj. :)

Zaraz z chę­cią po­czy­tam, ale na po­cząt­ku takie za­py­ta­nie, do­ty­czą­ce li­mi­tu, które bar­dzo mnie za­nie­po­ko­iło – czy to opko nie prze­pad­nie przez jego prze­kro­cze­nie? 

Po­zdra­wiam. 

Edit, widzę, że powyżej masz w komentarzu wpis, że wszystko z limitem w porządku, zatem ok. :)

 

Witam ponownie. :)

 

Wątpliwości i sugestie nasuwające się podczas czytania (zawsze – tylko do przemyślenia):

– Mówiłeś, że to szpital? – zapytała, z niedowierzaniem w głosie. – zbędny przecinek?

– Psychiatryczny – uzupełnił, z lekko ironicznym uśmiechem. – tu podobnie?

Denerwowały ją wszelkie techno-gadżety, ale dla świętego spokoju, wolała żyć w zgodzie z przepisami. – i tu – ostatni?

Obok stał stalowy, zamykany na klucz, regał. – tu także?

– Wip, w którą stronę iść – zapytała asystenta. – brak pytajnika w pytaniu?

– Musimy ustalić, gdzie poszła – oświadczyła Jess. – dokąd?

 

– Doktor miał pod bezpośrednią opieką siedmiu pacjentów. To były najcięższe przypadki i przez to miał słabe wyniki terapii. Dlatego tak chętnie przystał na pracę z prototypowym asystentem SI. Miał mu pomóc dostrzec to, co ulotne w rozmowach i zachowaniach pacjentów. – powtórzenia?

 

Po chwili odrętwienia i szoku, podeszła bliżej, zapatrzona w pęknięcia na szkle lustra. – zbędny pierwszy przecinek?

– Co tak wyje? – wykrzyczał pytanie. – wykrzyknik przy krzyku?

 

Coś, co ciągle muszę ci uświadamiać i przypominać – Zamilkł na moment. – błędny zapis wypowiedzi?

Wtedy (albo tu też przecinek, albo usunąć następny?) ostatnim świadomym aktem woli, nacisnęła guzik.

 

Przyznam, nieco zaskoczyło mnie zakończenie, ale pewnie celowo zostało tak poprowadzone. ;)

Nietypowy horror, mocno trzymający w napięciu. :)

Pozdrawiam serdecznie, powodzenia w konkursie, klik. ;)

Pecunia non olet

Super dzięki za uwagi techniczne. Jutro postaram się poprawić jak tylko dorwę komputer.

MrPiQ

To wszystko tylko sugestie. :)

I ja dziękuję, pozdrawiam, powodzenia. :)

Pecunia non olet

Dość szczególne to opowiadanie. Początek intryguje i to dość mocno, jednakowoż opisane zajścia nie dają pojęcia z czym mamy do czynienia i początkowe zainteresowanie powoli rozmywa się, a opowiadana historia staje się coraz mniej zrozumiała, zwłaszcza kiedy pojawia się dziewczynka i sytuacja staje się jeszcze bardziej dezorientująca. Finał pozostawia pewne sugestie, ale – moim zdaniem – okazał się mało satysfakcjonujący, jako że niewiele wyjaśnił i tak po prawdzie to nie wiem, czy wszystko działo się naprawdę, czy to opis terapii.

 

Męż­czy­zna miał ponad dwa metry wy­so­ko­ści→ Męż­czy­zna miał ponad dwa metry wzrostu

 

– Zgło­sze­nie na 911 – od­rzekł. → – Zgło­sze­nie na dziewięćset jedenaście – od­rzekł.

Liczebniki zapisujemy słownie, zwłaszcza w dialogach.

https://bookowska.pl/jak-zapisywac-liczby-w-tekstach/

 

Wska­za­ła na ra­dio­te­le­fon. → Wska­za­ła ra­dio­te­le­fon.

Wskazujemy coś, nie na coś.

 

De­ner­wo­wa­ły ją wszel­kie tech­no-ga­dże­ty→ De­ner­wo­wa­ły ją wszel­kie tech­noga­dże­ty

 

Wir­tu­al­ny Part­ner w go­to­wo­ści. Jaki kon­tekst? → To nazwa urządzenia – dlaczego jest pisana wielkimi literami?

 

– Zgło­sze­nie na 911. → – Zgło­sze­nie na dziewięćset jedenaście.

 

 Chwy­ci­ła za radio i rzu­ci­ła: → Chwy­ci­ła radio i rzu­ci­ła:

 

Na stole le­ża­ła jesz­cze fi­li­żan­ka z nie­do­pi­tą her­ba­tą. → Na stole stała jesz­cze fi­li­żan­ka z nie­do­pi­tą her­ba­tą.

Gdyby filiżanka leżała, byłaby pusta, bo herbata wylałaby się.

 

„Skąd to nadają?” zastanowiła się Jess. → Brak półpauzy przed didaskaliami. Uwaga dotyczy także przypadków zapisywania myśli w dalszej części opowiadania.

Winno być: „Skąd to nadają?” – zastanowiła się Jess.

Tu znajdziesz wskazówki, jak można zapisywać myśli bohaterów.

 

Tra­fi­ła na świe­tli­cę. → Tra­fi­ła do świetlicy.  

 

Chwi­lę jej za­ję­ło, nim spoj­rza­ła w tamtą stro­nę. → Chwi­lę trwało, nim spoj­rza­ła w tamtą stro­nę.

 

Była ubra­na w białą, się­ga­ją­cą ziemi nocną ko­szu­lę. → Była ubra­na w białą, się­ga­ją­cą podłogi nocną ko­szu­lę.

 

Po­de­szła do ostat­niej miski umy­wal­ko­wej. → A może wystarczy: Po­de­szła do ostat­niej umy­wal­ki.

 

– … roku uru­cho­mio­no tutaj szpi­tal. → Zbędna spacja po wielokropku.

 

wy­cią­gnę­ła z kie­sze­ni Gloc­ka 17. → …wy­cią­gnę­ła z kie­sze­ni gloc­ka 17.

Nazwy broni piszemy małą literą.

 

Zna­la­zła to miej­sce – wąski, po­szczer­bio­ny pasek… → Piszesz o kartce papieru, więc raczej: Zna­la­zła to miej­sce – wąski, postrzępiony pasek

 

Szyb­kim kro­kiem po­de­szła, ale szkla­ne drzwi oka­za­ły się za­mknię­te. → Po­de­szła szybkim krokiem, ale szkla­ne drzwi oka­za­ły się za­mknię­te.

 

Roz­gląd­nę­ła się i obe­szła wszyst­ko do­oko­ła. → Rozejrzała się i obe­szła wszyst­ko do­oko­ła.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Bardzo dziekuję za uwagi – poprawione. Obecny rozmiar tekstu w gdoc: 49993

 

Co do zrozumiałości tekstu – niejednoznaczność, symbolika i niedopowiedzenia są w tym opowiadaniu zabiegiem celowym. Chciałem, aby czytelnik poczuł się trochę zagubiony, wszedł w tę grę i sam próbował ułożyć własną wersję wydarzeń – doświadczając jednocześnie atmosfery niepokoju i surrealizmu. Niech sam spróbuje doszukać się prawidłowości i poskładać te puzzle. Zależało mi, by odbiorca mógł „na własnej skórze” poczuć świat, który niektórym jest dany przez niefart losu.

 

Dla niecierpliwych wrzucę kilka nakierowujących pytań i podpowiedzi:

 

!!! UWAGA !!! SPOJLER !!!

 

Symbolika (wybrane):

– Co obrazuje tytułowy krater, betonowy bunkier i korytarze?

– Gdzie tak naprawdę rozgrywa się akcja opowiadania?

– Znaczenie lustra, jego stanu, tego, kogo tam widzi Jess i z kim się zmierzyła.

 

Dodatkowe pytania i podpowiedzi:

– Na czym polega zaburzenie Jess i jak to się ma do całej reszty?

– Są tylko dwaj bohaterowie.

– Nie ma jednoznacznej odpowiedzi na pytanie dręczące Jess. Czy ma to jednak aż tak wielkie znaczenie?

– Podobieństwo problemów asystenta terapeutycznego i bohaterki.

– Ile razy Wip usłyszał Głos?

 

Pozdrawiam

MrPiQ

Bardzo proszę, MrPiQ. Miło mi, że uznałeś uwagi za przydatne. :)

 

Chciałem, aby czytelnik poczuł się trochę zagubiony, wszedł w tę grę i sam próbował ułożyć własną wersję wydarzeń – doświadczając jednocześnie atmosfery niepokoju i surrealizmu.

Twoje założenie powiodło się – czułam się zagubiona i choć nie potrafiłam stworzyć własnej wersji, mocno odczuwałam, że to tekst pełen niepokoju i osobliwych wydarzeń.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka