- Opowiadanie: marzan - Zamek Cierni

Zamek Cierni

In­spi­ra­cją opo­wia­da­nia był za­rów­no zna­ko­mi­ty tekst Hun­te­ra, który w opo­wia­da­niu znaj­du­je się w ca­ło­ści (wy­różniony kur­sy­wą), jak i różne wer­sje baśni o Śpią­cej Kró­lew­nie, głów­nie Per­raul­ta, ale także te wcze­śniej­sze, obec­nie je­dy­nie wzmian­ko­wa­ne w in­ter­ne­cie.

Hi­sto­ria o Śpią­cej Kró­lew­nie, obec­nie cu­kier­ko­wa, wy­wo­dzi się z dość mrocz­nych, po­nu­rych i dra­stycz­nych opo­wie­ści – i taki kli­mat chcia­łem za­cho­wać. Czy się udało – zde­cy­duj­cie sami!

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Zamek Cierni

– Śpij… dzie­ci­no… śpij… spo­koj­nym snem – wy­szep­ta­łam i spoj­rza­łam na twarz dziew­czy­ny. Jesz­cze przed chwi­lą czoło po­kry­wa­ły zmarszcz­ki, a usta drża­ły, jakby chcia­ła coś po­wie­dzieć. Teraz rysy na­bra­ły spo­ko­ju. Chwi­lę gła­ska­łam ją po gło­wie, po­zwa­la­jąc dłu­gim, ja­snym wło­som prze­śli­zgi­wać się mię­dzy pal­ca­mi.

Jak co ty­dzień tchnę­łam magię w po­dusz­ki, na któ­rych le­ża­ła. Ich kształt był inny o po­ran­ku, w po­łu­dnie i w nocy. Gdyby nie one, stu­let­ni sen zmie­nił­by pięk­ne ciało dziew­czy­ny w krwa­wy wrzód.

– Sen ochro­ni cię przed twoim złem – wy­po­wie­dzia­łam ko­lej­ny wers pro­roc­twa i wsta­łam z klę­czek. Zdmuch­nę­łam świe­cę. Rzeź­bio­na skrzy­nia, na któ­rej stała, po stu la­tach wy­glą­da­ła jak ka­ska­da róż­no­ko­lo­ro­we­go wosku.

Za­mknę­łam drzwi kom­na­ty. Wy­dep­ta­na w kurzu ścież­ka zna­czy­ła mój stały szlak. Do­strze­głam po­kry­te kol­ca­mi macki pną­czy, które prze­bi­ły się przez okna i drzwi są­sied­nich izb. Czar­ne, bez­list­ne pędy coraz od­waż­niej pe­ne­tro­wa­ły wnę­trze zamku. Rzu­ci­łam za­klę­cie za­ka­zu na te, które za­nad­to zbli­ży­ły się do kom­na­ty dziew­czy­ny. Wie­dzia­łam, co mogą zro­bić z cia­łem: za­pu­ścić ko­rze­nie i po­wo­li wy­sy­sać za­war­tość. Utrzy­my­wa­ły ofia­rę jak naj­dłu­żej przy życiu, zra­sta­ły się z nią w jeden nie­ro­ze­rwal­ny twór. W końcu czar­ne włók­na w pełni za­stę­po­wa­ły mięk­kie tkan­ki. Po­wsta­wa­ła gro­te­sko­wa rzeź­ba, kości ob­ro­śnię­te ły­ko­wa­ty­mi splo­ta­mi, na któ­rych roz­pię­ta była za­su­szo­na skóra.

Przed­po­la zamku i po­dwó­rzec były pełne ciał śmiał­ków, któ­rzy chcie­li we­drzeć się do środ­ka. Le­gen­da o śpią­cej kró­lew­nie przy­cią­ga­ła jak ma­gnes. Jedni chcie­li pie­nię­dzy, inni sławy, a nie­któ­rzy ma­rzy­li o roz­ko­szy ob­co­wa­nia z młód­ką. Za­bie­ra­li ze sobą żoł­da­ków, drwa­li, cza­ro­dzie­jów, nawet pi­ro­ma­nów. Chcie­li znisz­czyć cier­nio­wy mur, ale sami pa­da­li jego ofia­rą. Pną­cza tylko wy­da­wa­ły się nie­ru­cho­me – po­tra­fi­ły ata­ko­wać z szyb­ko­ścią bły­ska­wi­cy, a łyko pędów sta­wa­ło się tward­sze od stali. Wcią­ga­ły ich po­mię­dzy wę­żo­we splo­ty łodyg i wię­zi­ły w uści­sku, wci­ska­ły się mię­dzy płyty zbroi, wpeł­za­ły do ust i uszu, by zło­żyć tam na­sio­na. Ogień tylko je roz­ju­szał i utwar­dzał cien­ką, ale twar­dą korę. Soki prze­że­ra­ły stal, mo­siądz, a nawet sre­bro.

Ze­szłam do Sali Ry­cer­skiej, wciąż peł­nej uśpio­nych ciał dwo­rzan. Spraw­dzi­łam wszyst­kie ścia­ny, wy­pa­tru­jąc czar­nych ko­rzon­ków i mło­dych pędów. Kiedy szep­ta­łam słowa za­klęć, ro­śli­ny wiły się ni­czym przy­dep­ta­ne ro­ba­ki i cho­wa­ły do wnę­trza szcze­lin. Pal­ca­mi prze­su­wa­łam po szorst­kim murze, wy­czu­wa­jąc opusz­ka­mi każde pęk­nię­cie i luźny okruch. Kiedy już uszczel­ni­łam ma­gicz­ną ba­rie­rę, po­czu­łam się zmę­czo­na i pusta. Zo­sta­wi­łam sobie tylko tyle magii, by otwo­rzyć nią drogę do wyj­ścia. Zanim opu­ści­łam po­miesz­cze­nie, spoj­rza­łam jesz­cze raz na nie­ru­cho­me syl­wet­ki, nie­któ­re ubra­ne w ba­lo­we stro­je. Kiedy kró­lew­na ukłu­ła się wrze­cio­nem, trwa­ły przy­go­to­wa­nia do jej uro­dzin. Za­nu­ci­łam słowa pie­śni.

Nocą je­steś tam, gdzie każdy dzień

Cicho… cicho sza

Tam za­ba­wa, trwa

Je­stem ósmą wróż­ką. To mnie nie za­pro­szo­no, kiedy uro­dzi­ła się dziew­czyn­ka.

Król i kró­lo­wa zbyt­nio bali się tego, co chcia­łam im po­wie­dzieć. My, wróż­ki po­sia­da­my dar prze­wi­dy­wa­nia przy­szło­ści, ale nie wszyst­kie mamy od­wa­gę, by w nią wej­rzeć. Ja wi­dzia­łam, jak nici ludz­kich losów spla­ta­ją się w jeden wzór. Śmierć dziew­czy­ny była jej prze­zna­cze­niem.

 Lu­dzie rzad­ko poj­mu­ją isto­tę śmier­ci, na­pa­wa ich stra­chem od mo­men­tu, kiedy zy­ska­ją świa­do­mość ist­nie­nia. Życie to krąg: ży­wi­my się tkan­ka­mi mar­twych istot. Z pąka, li­ścia, kwia­tu mu­si­my w końcu zstą­pić po pniu życia, by zmie­nić się w ko­rzeń. Dzię­ki temu drze­wo bę­dzie sil­niej­sze.

Cza­sem kwiat po­wi­nien od­paść zaraz po tym, jak roz­wi­nie płat­ki. Nigdy nie wyda owocu. Jego gni­ją­ca tkan­ka za­ra­zi gałąź, konar, pień, aż w końcu za­bi­je drze­wo. Inne wróż­ki dały dziew­czy­nie urodę, wraż­li­wość, mą­drość, ta­lent. Po­zwo­li­ły jej roz­kwit­nąć, po­słu­cha­ły pod­szep­tów ocze­ki­wań. Czy nie czuły tego, co cza­iło się w przy­szło­ści? Nie ro­zu­mia­ły, że czar­na nić, wple­cio­na w tka­ni­nę, roz­le­je barw­nik na ca­łość?

Chcia­łam dać jej śmierć, by zo­sta­ła za­pa­mię­ta­na jako kwiat. Żal miał otwo­rzyć serca króla i kró­lo­wej, by za­czę­li czuć i my­śleć. Mieli prze­żyć gniew, roz­pacz, bez­sil­ność. Do­strzec sens cier­pie­nia i oswo­ić się z nim. Ich zwią­zek, zro­dzo­ny z kon­we­nan­sów, miał się zmie­nić w mi­łość. Tak bar­dzo jej po­trze­bo­wa­li, by spro­stać ko­lej­nym pró­bom. By tka­ni­na, w którą są wple­ce­ni, wy­trzy­ma­ła szar­pa­nie zę­ba­mi, by po­de­szwy butów wroga nie roz­tar­ły jej w pył, by w pró­bach ognia, za­ra­zy i głodu nieść pod­da­nym na­dzie­ję.

Nie byli go­to­wi na przy­ję­cie daru. Moja sio­stra, siód­ma wróż­ka, zmie­ni­ła śmierć w sen. Od­wle­kła to, co nie­unik­nio­ne. Od kiedy zamek oplo­tły cier­nie, za­po­mnia­ła o nim, po­dob­nie jak inne wróż­ki. Może dla­te­go, że nikt ich tu nie po­dzi­wia, nie wy­po­wia­da ży­czeń, nie cie­szy się z ich przy­by­cia? Tylko ja od stu lat do­glą­dam uśpio­nych ciał. Nie na­zy­wa­ją mnie już wróż­ką, tylko cza­row­ni­cą. Bo któż inny wy­my­ślił­by zło­wro­gie, lu­do­żer­cze cier­nie?

One, po­dob­nie jak ja, są straż­ni­ka­mi prze­zna­cze­nia. Mają wy­brać czło­wie­ka, który bę­dzie wy­star­cza­ją­co silny, by spro­stać wy­zwa­niu. Nie mam na myśli próby, która czeka w Zamku Cier­ni. To tylko przed­smak tego, co na­stą­pi póź­niej. Drze­wo ludzi upad­nie, a my wszyst­kie wraz z nim, takie jest bo­wiem ich ży­cze­nie. Tym razem go speł­nię, a więź ludzi i wró­żek roz­ple­cie się na za­wsze.

* * *

Krok za kro­kiem brnę­ła błot­ni­stą drogą, cią­gnąc za sobą wózek. Kie­dyś za­przę­gnię­ty był do niego osioł, ale na wio­snę mu­sia­ła sprze­dać zwie­rzę, by kupić je­dze­nie dla dzie­ci. Pod­ję­ła de­cy­zję zbyt późno, a osła­bie­nie gło­dem ze­bra­ło żniwo: z dwój­ki dzie­ci zo­sta­ło tylko jedno.

Teraz wra­ca­ła z targu, nie­pew­na tego, co za­sta­nie w domu. Droga do mia­stecz­ka zaj­mo­wa­ła cały dzień. Po­przed­nią noc prze­le­ża­ła pod wóz­kiem, na wil­got­nej od desz­czu tra­wie, z nie­cier­pli­wo­ścią cze­ka­jąc na świt. Nie zmru­ży­ła oka nie tylko przez zimno. Kiedy przy­mknę­ła po­wie­ki, czuła za­pach dymu i go­rą­co pło­mie­ni, ogar­nia­ją­cych le­pian­kę, w któ­rej zo­sta­ła córka. Wi­dzia­ła dzi­kie zwie­rzę­ta, wy­cią­ga­ją­ce ją do lasu. Sły­sza­ła bul­go­ta­nie męt­nej, mu­li­stej wody, która po­chła­nia­ła dziew­czyn­kę.

Trwo­ga do­da­wa­ła sił, choć po­de­szwy butów z tru­dem znaj­do­wa­ły opar­cie na śli­skiej gli­nie, a ob­rę­cze kół po­grą­ża­ły się w ko­le­inach. Plecy pa­li­ły jak ogień, a kiedy pod­no­si­ła głowę, przed ocza­mi tań­czy­ły mrocz­ki. Zdy­sza­na, przy­sta­nę­ła na chwi­lę i się­gnę­ła do za­pa­sów zgro­ma­dzo­nych na wózku. Długo się wa­ha­ła, ale w końcu urwa­ła ka­wa­łe­czek chle­ba. My­śla­ła, że w ca­ło­ści za­cho­wa go dla córki, jako przy­smak, który wy­cza­ru­je na twa­rzy dziec­ka uśmiech. Potem zo­sta­ną im mąka i kasza, pełne ro­ba­ków, bo tylko na takie było ją stać.

Mu­sia­ła coś zjeść, by dojść do domu. Nie miała już siły, by szu­kać ko­rzon­ków i ryć w ziemi po­ra­nio­ny­mi dłoń­mi. We­pchnę­ła łap­czy­wie do ust ka­wa­łek boch­na. Na po­cząt­ku pra­wie się za­krztu­si­ła. Ból pro­mie­niu­ją­cy od cho­rych zębów prze­szył szczę­ki, ale wy­trwa­le gry­zła twar­dą skór­kę, aż po­czu­ła na ję­zy­ku słod­ki smak.

Kiedy za­uwa­ży­ła sa­mot­ne­go męż­czy­znę, wy­stra­szy­ła się. Nie wy­glą­dał na tu­tej­sze­go. Był bar­czy­sty, a jego chód przy­wo­dził na myśl niedź­wie­dzia, kro­czą­ce­go na tyl­nych ła­pach. Miał dłu­gie, roz­czo­chra­ne włosy i zmierz­wio­ną brodę. Przez jedno ramię prze­wie­sił worek, zza dru­gie­go wy­sta­wa­ła rę­ko­jeść mie­cza.

Kim był? Jeśli my­śli­wym, to po co mu miecz? Może ra­czej na­jem­nym żoł­da­kiem lub de­zer­te­rem? Sa­mot­nym rze­zi­miesz­kiem? A może… Nie, nie mógł być ry­ce­rzem ani księ­ciem, oni za­wsze przy­by­wa­li z licz­ną świtą.

– Szu­kam Zamku Cier­ni. – Pod­niósł głowę i spoj­rzał jej w oczy. Słowa brzmia­ły to­por­nie, jak u ob­co­kra­jow­ca, ale w za­cho­wa­niu nie wy­czu­ła ty­po­wej nie­pew­no­ści. Strach nagle ją opu­ścił, jakby szorst­ki głos męż­czy­zny oto­czył ją opie­ką. Po­spiesz­nie od­gar­nę­ła włosy z czoła i prze­łknę­ła reszt­kę chle­ba.

– Idę w tamtą stro­nę, panie.

Mi­nę­ły trzy lata, odkąd w oko­li­cy po­ja­wił się ostat­ni śmia­łek. Daw­niej było ich wielu. Pa­mię­ta­ła, gdy jako dziew­czyn­ka oglą­da­ła barw­ne or­sza­ki. Oj­ciec za­bie­rał ją, by pa­trzy­ła na lśnią­ce zbro­je i wy­szy­wa­ne zło­tem szaty. Matka zaś się zło­ści­ła i prze­kli­na­ła pod nosem.

To ona miała rację. Wraz z brzę­czą­cy­mi mo­ne­ta­mi, przy­by­sze przy­nie­śli ze sobą cho­ro­by, któ­rych wcze­śniej nie znano. Nie­któ­rzy śmiał­ko­wie gi­nę­li bez wie­ści, na­kłu­ci na cier­nie. Inni wra­ca­li po­ko­na­ni, a go­rycz po­raż­ki mie­sza­ła ich zmy­sły. Jej wuj zgi­nął, kiedy pi­ja­ny ry­cerz wtar­gnął do do­mo­stwa. Nie zdo­byw­szy kró­lew­ny, chciał zna­leźć po­cie­sze­nie w ob­co­wa­niu z ja­ką­kol­wiek nie­wia­stą. Ry­cerz prze­szył wuja mie­czem i pobił ciot­kę tak, że nigdy już nie na­zy­wa­no jej pięk­ną. Nie po­niósł żad­nej kary.

Po­cząw­szy od tego wy­da­rze­nia, ich ro­dzi­na i cała wieś za­czę­ła pod­upa­dać. Przy­by­sze trak­to­wa­li ich coraz go­rzej. Są­siedz­two Zamku Cier­ni już nie in­try­go­wa­ło, było jak zło­wro­gi cień, coraz dłuż­szy i zim­niej­szy. Teraz z ca­łe­go rodu po­zo­sta­ła ona i córka.

Kiedy uważ­niej się przyj­rza­ła ubra­niu męż­czy­zny, przy­po­mnia­ła sobie za­sły­sza­ne kie­dyś opo­wie­ści. Lu­dzie-ogry, tak ich na­zy­wa­no. Miesz­ka­li za gó­ra­mi na pół­no­cy, w ba­gni­stej kra­inie oto­czo­nej la­sa­mi. Opo­wie­ści wspo­mi­na­ły o ich okru­cień­stwie – ponoć nadal mieli zwy­czaj spo­ży­wać ciała po­ko­na­nych wro­gów, by zy­skać ich siłę.

Przy­bysz ski­nął głową. Bez słowa chwy­cił za drągi i wy­rwał koła wózka z błota jed­nym ru­chem, jakby po­jazd był za­baw­ką. Szli w mil­cze­niu, ale nie prze­szka­dza­ło jej to. Cza­sem od­wra­ca­ła się, by spoj­rzeć na jego syl­wet­kę, na mu­sku­lar­ne nogi i sze­ro­kie ra­mio­na. Po­dmu­chy wia­tru nio­sły woń futer i zwie­rzę­cych skór, zmie­sza­ne z potem męż­czy­zny.

– Do zamku wie­dzie tamta ścież­ka, panie. Kie­dyś była sze­ro­kim trak­tem, ale za­ro­sła. Mój dom jest na skra­ju wsi. Nie­wie­lu po­zo­sta­ło w niej miesz­kań­ców.

Kiw­nął głową i uśmiech­nął się, a potem spoj­rzał w dal, gdzie nad drze­wa­mi ma­ja­czył czu­bek wieży. Był inny niż ci, któ­rzy tu kie­dyś przy­cho­dzi­li: z jego ru­chów ema­no­wa­ła nie tylko ener­gia, ale i coś in­ne­go, ulot­ne­go, czego na tych zie­miach dawno nie było. Męż­czy­zna za­pro­wa­dził wóz aż pod za­sło­nię­te szma­tą drzwi. Córka wy­bie­gła ze środ­ka i za­trzy­ma­ła się w pół kroku. Trwoż­nie spo­glą­da­ła na przy­by­sza. Ko­bie­ta przy­wo­ła­ła ją i przy­tu­li­ła do pier­si.

– Nie­dłu­go zmierzch. Nie doj­dziesz do zamku przed za­cho­dem. Może zo­sta­niesz na noc? Ży­je­my skrom­nie, ale po­dzie­lę się wszyst­kim, co mam.

Uśmiech­nę­ła się, po­pra­wi­ła po­ła­ta­ny i za­bło­co­ny przy­odzie­wek, wy­pię­ła wątłe pier­si.

– Od­wdzię­czę się za po­ka­za­nie drogi, kiedy wrócę.

Wziął jej dłoń w swoją, za­le­d­wie na mo­ment, ale to wy­star­czy­ło, by po­czu­ła dreszcz. Zo­sta­wił ją, nie­ru­cho­mą, z pół­otwar­ty­mi usta­mi, i ru­szył w stro­nę zamku.

* * *

Kiedy do­tarł do kol­cza­ste­go muru, czer­wo­ny blask ostat­nich pro­mie­ni słoń­ca padał na wę­żo­we pędy, wień­czą­ce górną kra­wędź prze­gro­dy. Minął zbu­twia­łe reszt­ki żer­dzi, gni­ją­ce płót­na na­mio­tów i po­ra­sta­ją­ce chwa­sta­mi miej­sce po ogni­sku. U pod­nó­ża ścia­ny splą­ta­nych ro­ślin bie­li­ły się kości. Wy­da­wa­ło mu się, że w gę­stwi­nie widzi za­ry­sy ciał, ufor­mo­wa­ne ze zdrew­nia­łych pędów. Gdzie­nie­gdzie w ro­ślin­ną tkan­kę wro­śnię­te były ele­men­ty zbroi, ka­wał­ki roz­dar­tych tka­nin i sple­śnia­łe skó­rza­ne paski.

Pod­szedł do pną­czy. Do­strzegł po­ru­sze­nie wśród łodyg – te naj­bli­żej niego co­fa­ły się, a te po bo­kach roz­pla­ta­ły i wy­su­wa­ły, jakby za­pra­sza­ły go do środ­ka. Wy­cią­gnął dłoń i do­tknął cien­kie­go, le­d­wie wi­docz­ne­go pędu.

Ło­dy­ga się na­prę­ży­ła, przez chwi­lę wiła ni­czym wąż, aż wresz­cie oplo­tła jego palce i uło­ży­ła się w kłę­bek we­wnątrz dłoni. Na czar­nej po­wierzch­ni kory po­ja­wi­ły się pęk­nię­cia, z któ­rych wy­chy­nę­ły grube, zie­lo­ne pąki. Każdy z nich otwo­rzył się w kwiat, mie­nią­cy się żół­cią, pur­pu­rą i gra­na­tem.

To był jego dar i prze­kleń­stwo za­ra­zem. Do­ty­kiem dłoni dawał mi­łość. Jed­nym mu­śnię­ciem pal­ców ocza­ro­wy­wał i roz­pa­lał. Kiedy jego matka, kró­lo­wa, we­zwa­ła na dwór cza­row­ni­ków i zło­ży­ła krwa­we ofia­ry, by nie­mow­lę otrzy­ma­ło wła­śnie taki dar, nie przy­pusz­cza­ła, jak to się skoń­czy. Chcia­ła dać sy­no­wi to, czego sama nie za­zna­ła, uchro­nić go od chło­du, który ranił jej wraż­li­we serce.

Za­miast tego sama zła­pa­ła się w pu­łap­kę do­ty­ku. Za­nie­dby­wa­ła rady, sądy, uczty, a nawet mo­dli­twy, by tylko po­czuć cu­dow­ne palce na swo­jej skó­rze. W nocy bier­nie zno­si­ła to, co robił z jej cia­łem mąż, cze­ka­jąc nie­cier­pli­wie na po­ra­nek i spo­tka­nie z synem.

Za­czę­ła poić króla winem, a sama wy­my­kać się w nocy do sy­pial­ni dzie­dzi­ca. Na po­cząt­ku tylko go przy­tu­la­ła, potem piesz­czo­ty sta­wa­ły się coraz bar­dziej wy­uz­da­ne. Pew­nej nocy król, mimo wy­pi­te­go al­ko­ho­lu, za­uwa­żył nie­obec­ność żony. Na­ka­zał dwo­rza­nom ją śle­dzić.

Ko­lej­nej nocy przy­szedł do sy­pial­ni syna. W gnie­wie wy­cią­gnął żonę z łoża i rzu­cił ją na pod­ło­gę. Wyjął szty­let, by po­de­rżnąć gar­dło dzie­dzi­co­wi, ale w ostat­niej chwi­li ten zła­pał go za nad­gar­stek i bła­gał o da­ro­wa­nie życia. Król pod­dał się magii do­ty­ku. Po jego twa­rzy po­cie­kły łzy. Od­rzu­cił szty­let i padł na ko­la­na.

Syn nie zwol­nił uści­sku. Serce wład­cy biło coraz szyb­ciej, słowa i myśli za­czę­ły się plą­tać, krew na­pły­wa­ła do twa­rzy. Wszech­ogar­nia­ją­ca mi­łość, któ­rej nigdy nie czuł, była zbyt sil­nym prze­ży­ciem. Król chwy­cił się za głowę i stra­cił przy­tom­ność. Kró­lo­wa we­zwa­ła dwo­rzan, a szty­let we­pchnę­ła pod skrzy­nię, by nikt się nie do­my­ślił, co za­szło.

Słu­dzy po­nie­śli króla do łoża, w któ­rym już po­zo­stał. Cza­sem na ce­re­mo­nie i świę­ta prze­no­szo­no go i sa­dza­no na tro­nie, a na­stęp­nie dys­kret­nie przy­pi­na­no głowę skó­rza­nym pa­skiem, by nie opa­da­ła. Dwo­rza­nie wy­cie­ra­li ślinę ciek­ną­cą z ką­ci­ka ust i po­pra­wia­li trzę­są­ce się dło­nie.

Dwa lata póź­niej kró­lo­wa uro­dzi­ła córkę, a po ko­lej­nym roku syna. Nie­któ­rzy mó­wi­li, że to dar za tro­skli­wą opie­kę nad cho­rym mężem. Na­dwor­ny poeta uło­żył pieśń, w któ­rej szcze­biot dzie­ci przed­sta­wiał jako głos wład­cy. Ci, któ­rzy sze­rzy­li plot­ki, skoń­czy­li jako karma dla świń. Kró­lo­wa ka­za­ła wy­sta­wić na placu tar­go­wym ko­ry­ta, do któ­rych wrzu­cano po­rą­ba­ne szcząt­ki, a na­stęp­nie wy­pusz­cza­no wy­gło­dzo­ne zwie­rzę­ta.

Kiedy kró­le­wicz stał się świad­kiem ta­kich scen, po­sta­no­wił uciec. Straż­ni­cy przy bra­mie wy­pu­ści­li go bez za­jąk­nie­nia – wy­star­czy­ło, że po­ło­żył dło­nie na ich ra­mio­nach. Wy­szedł da­le­ko za mia­sto, na tar­ga­ne wia­trem wzgó­rza, i po raz pierw­szy od dłuż­sze­go czasu ode­tchnął głę­bo­ko, jakby pękły nie­wi­dzial­ne okowy na że­brach.

Na po­cząt­ku czę­sto ko­rzy­stał z mocy, która otwie­ra­ła mu wszyst­kie drzwi. Lu­dzie po­trze­bo­wa­li mi­ło­ści, nie­któ­rzy byli go­to­wi oddać za nią cały ma­ją­tek. Potem, kiedy już minął strach pi­sklę­cia, które zbyt późno opu­ści­ło gniaz­do, za­czął się po­wstrzy­my­wać, choć jego dar i tak ema­no­wał wokół. Chciał po­czuć wszyst­ko, przed czym chro­nił go kokon mi­ło­ści: głód, prze­ra­że­nie, roz­pacz. Zmęż­niał, a mło­dzień­cza twarz stop­nio­wo przy­bra­ła ostre rysy lu­dzi-ogrów. Na­uczył się wal­czyć i za­bi­jać. Cza­sem, kiedy wróg wy­da­wał ostat­nie tchnie­nie, ­klę­kał przy nim i kładł dłoń na jego czole.

Było uczu­cie, któ­re­go nigdy nie prze­żył: mi­łość. Ta, którą wzbu­dzał, zbyt szyb­ko za­głu­sza­ła wszyst­ko, co mogło uro­dzić się w sercu. Roz­ko­sze ciała były jesz­cze jed­nym fi­zycz­nym ćwi­cze­niem, a dotyk ko­biet przy­wo­ły­wał w końcu wspo­mnie­nie piesz­czot, któ­ry­mi da­rzy­ła go matka. Kiedy usły­szał opo­wieść o Zamku Cier­ni i kró­lew­nie, zmo­żo­nej stu­let­nim snem, wy­ru­szył bez wa­ha­nia.

 

Nad ranem wszyst­kie cier­nie po­kry­ły się kwia­ta­mi. Wstał z klę­czek i ode­pchnął ło­dy­gi, które ocie­ra­ły się o niego jak kot. Pną­cza roz­stę­po­wa­ły się przed każ­dym jego kro­kiem. Wi­dział zdrew­nia­łe szcząt­ki ludzi, które wy­glą­da­ły teraz jak ma­ne­ki­ny w od­święt­nych stro­jach, uszy­tych z barw­nych płat­ków. Je­dy­nie oczo­do­ły były wciąż ciem­ne i mar­twe.

Wkrót­ce sta­nął przed bramą zamku i na­parł ra­mie­niem na cięż­kie wrota. Prze­szedł przez ob­ro­śnię­te pną­cza­mi mia­sto. Ki­wa­ją­ce się ło­dy­gi przy­po­mnia­ły mu tłum, który witał jego ojca, po­wra­ca­ją­ce­go do domu po wy­gra­nej bi­twie. Wtedy jesz­cze był silny i dumny, a jego widok wle­wał w serca ludzi od­wa­gę.

Roz­su­nął kur­ty­nę z cier­nio­wych łodyg i wszedł do pa­ła­cu. Prze­szu­kał pię­tro po pię­trze, aż w końcu zna­lazł kom­na­tę kró­lew­ny. Przy­klęk­nął przy łożu. Po­wo­li ujął de­li­kat­ne palce w szorst­ką dłoń. Kró­lew­na była do­sko­na­le pięk­na. Wciąż spała. Nie rzu­ca­ła się na niego, jej oczy nie pło­nę­ły z pra­gnie­nia, uda nie drża­ły nie­cier­pli­wie. Była pierw­szą ko­bie­tą, w któ­rej się mógł za­ko­chać.

* * *

Wy­czu­łam, kiedy mur cier­ni za­kwitł. Na­sio­no po­sa­dzo­ne przez wróż­kę za­wsze za­cho­wu­je z nią więź. Po­czu­łam falę mi­ło­ści, która prze­bie­gła przez uśpio­ny zamek. W jedną noc wy­ro­sły pąki, kwia­ty roz­chy­li­ły płat­ki, a potem za­wią­za­ły owoce.

Na­za­jutrz po­czu­łam ból roz­ry­wa­nych tka­nek – rą­ba­nych sie­kie­ra­mi, prze­ci­na­nych szty­cha­mi łopat, wy­dzie­ra­nych łań­cu­cha­mi z ziemi. Ło­dy­gi pa­da­ły jedna po dru­giej, zanim na­sio­na zdą­ży­ły doj­rzeć. Życie jesz­cze się w nich tliło, kiedy za­czął je tra­wić ogień.

Zo­stał tylko jeden pęd, ukry­ty pod zwo­dzo­nym mo­stem. Jego owoc doj­rzał i okrył się twar­dą łu­pi­ną, mimo że prze­pra­wa cała dud­ni­ła od cięż­kich butów i pod­ków koni.

Prze­wi­dzia­łam, że po mnie przyj­dą. Kiedy drze­wa wy­szep­ta­ły, że prze­kro­czy­li gra­ni­ce Wiecz­ne­go Lasu, za­ło­ży­łam tę samą suk­nię, którą mia­łam na sobie w dniu uro­dzin dziew­czy­ny: skrom­ną, szarą, nie pa­su­ją­cą do wróż­ki. Do tego wy­god­ne, skó­rza­ne ci­żem­ki, każda z wy­ha­fto­wa­nym ręcz­nie kwia­tem.

Usły­sza­łam uja­da­nie psów, tę­tent koni, szczęk me­ta­lu. Pod­la­łam wszyst­kie ro­śli­ny, a potem sia­dłam przed chatą i pa­trzy­łam na nie. Nie­wie­le roz­kwi­tło, więk­szość miała do­pie­ro pąki. Po­my­śla­łam, że nigdy nie zo­ba­czę kwia­tów, i ukrad­kiem star­łam łzę.

Nie prze­wi­dzia­łam, że przyj­dzie aż tak wielu, ani tego, że wezwą wszyst­kie sie­dem wró­żek, w tym moją sio­strę. Dla­cze­go aż tak się bali? Nigdy nie uwa­ża­łam się za sil­niej­szą i spryt­niej­szą. Nie po­rów­ny­wa­łam się z in­ny­mi. Uży­wa­łam tyle magii, ile było mi po­trzeb­ne.

Kiedy za­czę­li ota­czać chatę, zro­zu­mia­łam, że strach nie po­cho­dzi od nich, tylko od kró­lew­ny. Byli tylko ręką, która wy­ko­ny­wa­ła po­le­ce­nie. Uśmiech­nę­łam się, za­pew­ne po raz ostat­ni – nie my­li­łam się co do niej.

Pod­nio­słam ręce, by wi­dzie­li, że je­stem bez­bron­na. Wtedy wróż­ki za­czę­ły rzu­cać na mnie za­klę­cia. Ogień sma­gał włosy, dło­nie skuł lód, ka­mien­ne kaj­da­ny wcią­gnę­ły stopy pod zie­mię. Tylko moja sio­stra stała bez­rad­na. Pa­trzy­łam jej w oczy, do­pó­ki mo­głam, do­pó­ki wir wia­tru nie przy­giął mnie do ziemi, wy­krę­cił ręce, zła­mał żebra. Pod­nio­słam głowę, wy­plu­łam zie­mię z ust i zo­ba­czy­łam setki butów dep­czą­cych ogród.

Spę­ta­li mnie łań­cu­cha­mi, wrzu­ci­li na wóz i za­wieź­li do zamku. Po pną­czach zo­sta­ły jasne ślady przylg na mu­rach, lecz nawet te usu­wa­no szczot­ka­mi, pra­co­wi­cie, cal po calu. Za­pa­dał zmierzch, więc wóz usta­wio­no na głów­nym placu i tak po­zo­sta­wio­no mnie na noc.

O pół­no­cy straż­ni­ków zmo­rzył sen. Do­my­śli­łam się, że to spraw­ka mojej sio­stry. Usia­dła na wozie i skraw­kiem wil­got­nej szma­ty zmyła krew z mojej twa­rzy.

– Nie przy­pusz­cza­łam, że cię zwią­żą… Oni chcą tylko wie­dzieć, dla­cze­go rzu­ci­łaś urok.

– Nie oni, tylko kró­lew­na. A ona nie chce ni­cze­go wie­dzieć, chce ze­msty. Wej­rzyj w przy­szłość, sio­stro.

– Nie po­tra­fię!

– Wszyst­kie po­tra­fi­my, je­ste­śmy wróż­ka­mi. Pa­mię­tasz, jak sia­da­ły­śmy nad stru­mie­niem i ob­ser­wo­wa­ły­śmy wodę? Nurt może krę­cić, ale i tak spły­wa w końcu do morza. Podaj dłoń, sio­stro. Po­czuj to… teraz wi­dzisz?

Ści­snę­łam jej dłoń.

– Co wi­dzisz, sio­stro?

– Puść, puść mnie!

Prze­krę­ci­łam głowę, by doj­rzeć jej twarz. Po po­licz­kach cie­kły łzy.

– Zerwę łań­cu­chy… oswo­bo­dzę cię, uciek­nie­my razem!

– Nie. Nasz los musi się do­peł­nić.

Prze­tar­ła dło­nią mokre po­licz­ki. Usta za­drża­ły, jakby chcia­ła coś po­wie­dzieć, ale w końcu się od­wró­ci­ła i ode­szła ze spusz­czo­ną głową.

* * *

Jesz­cze przed świ­tem gruby wo­jow­nik za­czął wbi­jać na środ­ku placu pal. Kiedy skoń­czył, oparł się o trzo­nek młota i przez chwi­lę po­dzi­wiał swoje dzie­ło, pod któ­rym inni za­czę­li już ukła­dać stos z chru­stu i polan. Sze­ściu ludzi chwy­ci­ło mnie i po­nio­sło w kie­run­ku miej­sca kaźni. Oglą­da­łam szpa­ler łucz­ni­ków i zer­ka­łam im w oczy, ponad wy­ce­lo­wa­ny­mi we mnie gro­ta­mi strzał.

Długo cze­ka­li, aż przyj­dzie kró­lew­na. Po­ja­wi­ła się w tej samej sukni, w któ­rej prze­spa­ła sto lat. Wy­ba­wi­ciel kro­czył obok niej, trzy­ma­jąc za rękę. Spoj­rzał na mnie ocza­mi dra­pież­ni­ka. Po­marsz­czo­ne czoło i nos, ścią­gnię­te łuki brwi, drga­ją­cy kącik ust zda­wa­ły się ki­pieć gnie­wem. Był szcze­ry i rów­nie czy­sty co uczu­cie, któ­rym za­pa­łał do kró­lew­ny.

Zmie­szał się, kiedy nasze spoj­rze­nia się skrzy­żo­wa­ły. Wi­dzia­łam, że po­mi­mo zło­ści do­strzegł rany, ból i cier­pie­nie. Za­czerp­nę­łam tyle po­wie­trza, na ile po­zwa­la­ły mi łań­cu­chy, i wy­pu­ści­łam je z ulgą. Mój los się do­peł­nił – za­sia­łam w nim ziar­no, po­dob­nie, jak kie­dyś na­sio­na cier­nio­wych pną­czy wokół zamku.

Kró­lew­na stała nie­ru­cho­mo, jakby na coś cze­ka­ła. Po chwi­li wpro­wa­dzo­no wróż­ki. Zro­zu­mia­łam, że każe im pa­trzeć na kaźń, by wie­dzia­ły, co je cze­ka, jeśli się jej sprze­ci­wią. Potem przy­szedł bro­da­ty sta­rzec o roz­bie­ga­nym, nie­obec­nym spoj­rze­niu. Na ręku niósł sie­dem par kaj­dan. Po­brzę­ki­wa­ły, a w każ­dym od­gło­sie sły­sza­łam echo magii wią­żą­cej ogni­wa.

Kró­lew­na ka­za­ła je za­ło­żyć wróż­kom. Tłu­ma­czy­ła swoim pięk­nym gło­sem, że to tylko na czas mojej kary, by ła­twiej i spo­koj­niej mogły ją znieść. Po­ki­wa­łam głową: to był jeden z darów, które od nich otrzy­ma­ła. Dar śpie­wu, uwie­dze­nia myśli i duszy. Jedna po dru­giej za­kła­da­ły je, zer­ka­jąc po sobie na­wza­jem, jakby chcia­ły się utwier­dzić w prze­ko­na­niu, że po­stę­pu­ją słusz­nie. Je­dy­nie siód­ma wróż­ka pa­trzy­ła pro­sto w moje oczy. Wy­sta­wi­ła dło­nie przed sie­bie.

Już nigdy ich nie zrzu­cisz, ko­cha­na. Wi­dzia­łam to teraz tak wy­raź­nie, jak nigdy dotąd. Nici prze­zna­cze­nia splo­tły się w nową tka­ni­nę, tym razem czar­ną. Prze­nio­słam spoj­rze­nie na króla. Teraz to on był je­dy­nym bia­łym ście­giem. Pod war­stwa­mi zbroi, zwie­rzę­cych skór i na­pię­tych mię­śni czu­łam bicie czy­ste­go serca.

Wszy­scy cze­ka­li na pro­ces, py­ta­nia i wy­ja­śnie­nia, ale kró­lew­na nie po­wie­dzia­ła ani jed­ne­go słowa. Kiedy dwo­rza­nin podał jej po­chod­nię, szme­ry wśród tłumu zgro­ma­dzo­ne­go na placu uci­chły. Za­pach­nia­ło wo­skiem, tłusz­czem i smołą. Zanim po­de­szła do stosu, ski­nę­ła na gru­ba­sa z mło­tem, a na­stęp­nie wy­ce­lo­wa­ła dłoń w moją stro­nę. Sługa pod­szedł i za­mach­nął się. W ostat­niej chwi­li po­nie­chał ciosu, a obuch opadł na chrust. Stał przede mną, dy­sząc, ze wzro­kiem utkwio­nym w bruku. Za­czę­łam nucić, ochry­płym gło­sem i ze sztyw­nym ję­zy­kiem, bo od mo­men­tu po­rwa­nia nie dali mi kro­pli wody.

Chodź

Dzie­ci­no… chodź

Otrzy­masz dar

…YNAH­CO­KU NORT

…YNAH­CO­KU JAR

RAJ UKO­CHA­NY

Do­pie­ro wtedy ude­rzył, jakby chciał za­głu­szyć słowa. Przez tłum prze­szło wes­tchnie­nie, dla jed­nych jesz­cze zgro­zy, dla in­nych już ulgi. Nie prze­rwa­łam pie­śni, choć ból zgru­cho­ta­nych kości zda­wał się roz­ry­wać mnie od środ­ka.

Kró­lew­na po­de­szła do stosu. We­pchnę­ła po­chod­nię mię­dzy ga­łę­zie. Chrust naj­pierw za­sy­czał, a potem zajął się ogniem. Pło­mie­nie ła­ko­mie po­chło­nę­ły stopy i wkrót­ce wspię­ły się do ud. Prze­kro­czy­łam gra­ni­cę cier­pie­nia – teraz w my­ślach ist­nia­ły tylko słowa pie­śni, które wciąż się prze­bi­ja­ły przez trzask pło­mie­ni.

SEN

Jest chwi­lo­wym złu­dze­niem

Bo ON… po­da­ru­je ci wła­dzę

A TY – bez li­to­ści… na tro­nie… we krwi

Od­naj­dziesz się

Dusze wró­żek wzla­tu­ją wprost do nieba jako smuż­ki srebr­nych iskier, by kie­dyś po­now­nie po­ja­wić się na ziemi. Ja ostat­kiem sił zna­la­złam ziem­skie schro­nie­nie dla świa­do­mo­ści: łu­pi­nę ziar­na cier­ni­ste­go pną­cza, ukry­te­go pod zwo­dzo­nym mo­stem.

* * *

Spoj­rzał na kró­lew­nę. Teraz wresz­cie spała zwy­czaj­nym snem, ale nie było w nim spo­ko­ju. Pod pół­przy­mknię­ty­mi po­wie­ka­mi tań­czy­ły gałki oczu, usta bez­wied­nie szep­ta­ły słowa, palce się za­ci­ska­ły i pro­sto­wa­ły.

On sam od go­dzi­ny wier­cił się na łożu. Do uszu do­bie­ga­ły od­gło­sy kucia: echa ude­rzeń setek młot­ków, nio­są­ce się po ko­ry­ta­rzach i prze­ni­ka­ją­ce przez grube ścia­ny zamku. Nie obu­dził go jed­nak dźwięk, ale za­pach dymu. Woń pa­lo­ne­go per­ga­mi­nu i skóry mie­sza­ła się z cięż­kim, gry­zą­cym odo­rem za­wil­got­nia­łych tka­nin. Do tego wy­da­wa­ło mu się, że wciąż wy­czu­wa swąd spa­lo­ne­go ciała wróż­ki, jakby ten wgryzł się głę­bo­ko w ka­mień.

Ze­msta na wróż­ce, która zbu­rzy­ła jej zro­dzo­ny z ocze­ki­wań świat, wcale nie uspo­ko­iła kró­lew­ny. Szyb­ko owład­nął nią żal po­rzu­ce­nia przez ro­dzi­ców. To ich próż­ność spro­wa­dzi­ła wróż­ki i ścią­gnę­ła na nią fatum. Kiedy się ukłu­ła wrze­cio­nem i za­pa­dła w sen, ode­szli. A prze­cież mogli wal­czyć o nią, zmu­sić wróż­kę, by od­czy­ni­ła urok.

Za­pra­gnę­ła usu­nąć z zamku wszyst­kie ślady ich obec­no­ści. Za­czę­ła od opróż­nie­nia kom­nat i wy­rzu­ce­nia kilku por­tre­tów i po­są­gów. Wzmian­ki o ro­dzi­cach były jed­nak wple­cio­ne w hi­sto­rię ca­łe­go rodu, za­pi­sa­ną w księ­gach, a ich po­do­bi­zny za mło­dych lat wid­nia­ły rów­nież na ob­ra­zach przed­sta­wia­ją­cych jej dziad­ków. Kiedy po raz ko­lej­ny słu­dzy wy­peł­nia­ją­cy roz­kaz zwró­ci­li się do niej z wąt­pli­wo­ścia­mi, kró­lew­na wy­bra­ła ra­dy­kal­ne roz­wią­za­nie: spro­wa­dzi za­po­mnie­nie na cały ród. Od tej pory była tylko ona, jakby jej prze­bu­dze­nie za­czy­na­ło bieg hi­sto­rii.

Dzień i noc kru­szo­no rzeź­by, pa­lo­no ob­ra­zy, wy­ry­wano stro­ny z ksiąg lub pa­lo­no je w ca­ło­ści. Sku­wa­no ze ścian i su­fi­tów ozdob­ne ma­lo­wi­dła. Za­bro­ni­ono śpie­wać pie­śni sła­wią­ce bo­ha­te­rów rodu, a nawet wspo­mi­nać ich imio­na. Kró­lew­na hoj­nie opła­ca­ła do­no­si­cie­li. Było ich łatwo po­zy­skać: po stu la­tach uśpie­nia oko­li­ce zamku cier­pia­ły biedę, a ubodzy łatwo ule­ga­li po­ku­sie zdra­dze­nia to­wa­rzy­szy. Tych, któ­rzy nie do­cho­wa­li za­ka­zu, ka­ra­no prę­gie­rzem. Tylko jeden nie­po­kor­ny bard zde­cy­do­wał się po­wtó­rzyć pieśń mimo chło­sty: jemu wy­rwa­no język, za­wie­szo­no go na szyi i opro­wa­dza­no po uli­cach, na­gie­go i obłą­ka­ne­go z bólu.

Kró­le­wicz wi­dział to, le­d­wie wczo­raj. Wspo­mnie­nia z ro­dzin­ne­go zamku po­wró­ci­ły, naj­pierw nie po­zwa­la­jąc mu zmru­żyć oczu wie­czo­rem, a potem drę­cząc go w kosz­ma­rach.

Wstał, obmył twarz zimną wodą i szyb­ko się ubrał. Nawet nie spoj­rzał na kró­lew­nę: czuł, że musi opu­ścić cia­sne, śmier­dzą­ce mury. Otwo­rzył drzwi kom­na­ty. Pęd po­wie­trza pod­niósł z pod­ło­gi szare dro­bin­ki spa­lo­ne­go per­ga­mi­nu: były nawet tutaj, we wnę­trzu zamku. Za­ka­słał, po­zdro­wił ge­stem odźwier­ne­go i zbiegł na zam­ko­wy po­dwó­rzec. Kazał osio­dłać konia i wkrót­ce wy­je­chał przez bramę, wzno­sząc przy tym tu­ma­ny pyłu i roz­gnia­ta­jąc ko­py­ta­mi okru­chy mar­mu­ru. Minął grupę że­bra­ków, któ­rzy ko­czo­wa­li pod bramą, grze­jąc się przy ogni­sku z po­trza­ska­nych ram por­tre­tów. Sre­bro i złoto zło­ceń spły­wa­ło kro­pel­ka­mi ze zwę­glo­nej po­wierzch­ni drew­na, a oni pa­rzy­li sobie dło­nie pró­bu­jąc je wy­do­być, zanim wsiąk­ły w po­piół.

Po­pę­dził konia. Wje­chał na ten sam leśny trakt, któ­rym kie­dyś tu przy­był. Ko­py­ta zwie­rząt po­cią­go­wych i koła wozów zdą­ży­ły już zmie­nić wąską ścież­kę w sze­ro­ki go­ści­niec. Świe­że po­wie­trze, prze­sy­co­ne wil­go­cią zda­wa­ło się po­wo­li koić nie­po­kój w my­ślach. Wkrót­ce zna­lazł się na łą­kach ota­cza­ją­cych wio­skę, na któ­rych wciąż za­le­ga­ła mgła, choć blask słoń­ca prze­bi­jał się już przez mlecz­ne smugi. Przed ocza­mi mi­gnę­ły mu po­chy­lo­ne, roz­pa­da­ją­ce się ru­de­ry, po­ro­śnię­te chmie­lem i za­pad­nię­te le­pian­ki, na któ­rych ścia­ny po­wo­li wspi­na­ły się po­krzy­wy.

Za­uwa­żył, że kiedy dwo­rza­nie gor­li­wie usu­wa­li cier­nie z zam­ko­wych murów, inne ro­śli­ny po­wo­li obej­mo­wa­ły we wła­da­nie za­nie­dba­ne sady, pola i do­mo­stwa. Zdał sobie spra­wę, że od mo­men­tu, kiedy po­ca­ło­wał kró­lew­nę, ta cał­ko­wi­cie za­ab­sor­bo­wa­ła jego uwagę. Na po­cząt­ku był wy­ba­wi­cie­lem, a oczy wszyst­kich prze­bu­dzo­nych zwra­ca­ły się w jego stro­nę. Dla nich był bo­ha­te­rem, a dla kró­lew­ny ide­al­nym part­ne­rem. Oszo­ło­mio­ny tym, co dzia­ło się wokół niego, nie za­uwa­żył w porę, kiedy pięk­ny głos kró­lew­ny za­czął się do­ma­gać po­słu­szeń­stwa.

Wy­da­ło mu się, że sły­szy wo­ła­nie. Za­trzy­mał konia. W cie­niu wiel­kie­go dębu stała ko­bie­ta. Po dłuż­szej chwi­li roz­po­znał ją: to ona wska­za­ła mu drogę do Zamku Cier­ni. Była przy­gar­bio­na, wy­chu­dła i wy­glą­da­ła, jakby od ich ostat­nie­go spo­tka­nia po­sta­rza­ła się o kilka lat, a nie kilka ty­go­dni.

– Panie! – krzyk­nę­ła jesz­cze raz, nie­pew­na, czy ją za­uwa­żył. – Panie, pa­mię­tasz mnie? – jej głos drżał, a dło­nie się trzę­sły. Kró­le­wicz ski­nął głową i pod­je­chał bli­żej. Pa­trzy­ła na niego z fa­scy­na­cją, wo­dząc ocza­mi za każ­dym ru­chem.

– Panie, pomóż nam… Pomóż mi… Mojej córce – słowa z tru­dem wy­cho­dzi­ły z ust, a ra­dość z tego, że zo­sta­ła za­uwa­żo­na, za­stą­pił gry­mas bólu. Do­strzegł krew spły­wa­ją­cą po jej spierzch­nię­tych war­gach. Od­su­nął się o krok. Wy­stra­szo­na, że odej­dzie, pu­ści­ła pień drze­wa, o który się pod­pie­ra­ła, i padła na ko­la­na.

– Krwi­sta go­rącz­ka… – Star­ła dło­nią krew z brody. – Nie było jej na tych zie­miach od stu lat. I głód, strasz­li­wy głód!

Kró­le­wicz po­pa­trzył naj­pierw na ko­bie­tę, a potem na zruj­no­wa­ną wio­skę.

– Jak… jak to się stało? 

Na końcu ję­zy­ka miał ko­lej­ne py­ta­nia: dla­cze­go on nic o tym nie wie­dział? Dla­cze­go mury zamku tak szczel­nie od­dzie­li­ły go od świa­ta?

– Za­bra­li męż­czyzn z wio­ski, by no­si­li ka­mień do od­bu­do­wy zamku… Pró­bo­wa­ły­śmy ze­brać plony, ale nie star­czy­ło sił. Ulewy po­ło­ży­ły zboże, siano zgni­ło na łą­kach. Potem przy­szli drugi raz. Ode­bra­li po­ło­wę zwie­rząt. Wszyst­ko po to, by wy­kar­mić Zamek Cier­ni. A kiedy wresz­cie męż­czyź­ni wró­ci­li, po­so­ka cie­kła ze wszyst­kich otwo­rów ich ciał. Wi­dzisz te zglisz­cza, panie?

Wska­za­ła dło­nią po­czer­nia­łe ki­ku­ty belek, ster­czą­ce z wy­pa­lo­ne­go kręgu.

– Tam ich spa­li­li­śmy. Tych mar­twych i tych na wpół ży­wych, by skró­cić męki. Ale to nie po­mo­gło. Moja córka umie­ra.

Otwo­rzył usta, by coś od­po­wie­dzieć, ale trud­no było mu zna­leźć słowa. W my­ślach wciąż dźwię­cza­ła obiet­ni­ca, którą dał kie­dyś ko­bie­cie. Dla­cze­go za­po­mniał?

Wtedy zro­zu­miał: kró­lew­na była bez­den­nym wor­kiem na mi­łość, do­sko­na­łym do­peł­nie­niem dla jego daru. Mógł jej dać do­wol­nie dużo, nie otrzy­mu­jąc nic w za­mian. Dzię­ki darom wró­żek za­wsze bu­dzi­ła za­chwyt. Je­dy­na córka wład­ców była po­dzi­wia­na i uwiel­bia­na, ale nigdy nie mu­sia­ła dawać. Chło­nę­ła uwagę in­nych jak gąbka, ale świat jej emo­cji był ubogi. Iskra nie­na­wi­ści do wróż­ki zmie­ni­ła się w pożar, bo w kró­lew­nie nie było in­nych uczuć, które mo­gły­by się jej prze­ciw­sta­wić.

– Masz! – Od­wi­nął gra­na­to­wy szal ze zło­co­nym brze­giem i rzu­cił go ko­bie­cie. – Przy­ślę sługę. Przy­je­dzie po cie­bie i córkę. Po tym cię roz­po­zna.

– Nie. Nie po­tra­fi­ła­bym spoj­rzeć w oczy resz­cie. Tym, któ­rzy jesz­cze tu są.

– W takim razie przy­ślę me­dy­ka. I je­dze­nie.

Nie od­po­wie­dzia­ła. Przez chwi­lę pa­trzy­ła na jego dłoń i mi­mo­wol­nie unio­sła ramię, jakby chcia­ła po­now­nie go do­tknąć, po­czuć jesz­cze raz mi­łość. W końcu po­trzą­snę­ła głową i od­wró­ci­ła twarz. Po­wo­li wsta­ła z klę­czek i chwiej­nym kro­kiem ru­szy­ła w kie­run­ku le­pian­ki.

* * *

W bra­mie zamku kró­le­wicz minął po­sel­stwo z są­sied­nie­go księ­stwa. Star­szy męż­czy­zna, odzia­ny w strój zdo­bio­ny zło­ty­mi nićmi, spoj­rzał na niego spode łba. Za­cię­te miny po­zo­sta­łych rów­nież nie wró­ży­ły nic do­bre­go.

Kiedy zamek oto­czy­ły cier­nie, po­bli­skie wło­ści stop­nio­wo przej­mo­wa­li są­sie­dzi. Po stu la­tach go­spo­da­ro­wa­li na nich od kilku po­ko­leń. Nawet nie chcie­li sły­szeć o do­bro­wol­nym od­da­niu te­re­nów, które przy­no­si­ły im nie­ma­łe wpły­wy z po­dat­ków.

Szyb­kim kro­kiem po­ko­nał scho­dy, minął zgię­tych w ukło­nie straż­ni­ków i wbiegł do Sali Tro­no­wej. Kró­lew­na naj­wy­raź­niej cze­ka­ła na niego. Zanim zdą­żył otwo­rzyć usta, wsta­ła i pod­nio­sła błysz­czą­cy przed­miot. Do­my­ślił się, że to jego miecz: choć miał go u pasa na ce­re­mo­niach, do tej pory nie wy­do­był go ani razu. Teraz doj­rzał wy­raź­nie klin­gę, po­zna­czo­ną szczer­ba­mi od pa­ro­wa­nia cio­sów i ude­rzeń w zbro­je. Kró­lew­na pod­nio­sła broń te­atral­nym ge­stem na wy­so­kość twa­rzy. Pa­trzy­ła teraz na niego po­przez uło­żo­ną pła­sko klin­gę.

– Wi­dzia­łem wio­skę za lasem… Trapi ją za­ra­za, głód i…

– Nie będą już tra­pić, mężu. Nie­do­sta­tek to wina na­szych są­sia­dów: za­ję­li pola upraw­ne, które kie­dyś kar­mi­ły mia­sto, a teraz dyk­tu­ją ceny. Bądź moim sil­nym ra­mie­niem, a od­bie­rze­my, co nam się na­le­ży!

Za­trzy­mał się, za­sko­czo­ny. Z jej twa­rzy biła taka pew­ność sie­bie i spo­kój, że w pierw­szej chwi­li trud­no było mu zna­leźć ar­gu­men­ty, by za­prze­czyć. Kątem oka za­uwa­żył przy­wód­ców zna­mie­ni­tych rodów, zgro­ma­dzo­nych wzdłuż obu ścian. Wszy­scy spo­glą­da­li na niego.

– Wie­śnia­cy po­trze­bu­ją opie­ki.  W czym po­mo­że im wojna?

– Wle­je­my krew w bruz­dy, a zie­mię na­wie­zie­my szcząt­ka­mi tych, któ­rzy ośmie­li­li się ją zająć. Niech zboża i drze­wa czer­pią z nich soki, jak kie­dyś cier­nie chcia­ły czer­pać z nas. Już raz po­ko­na­łeś ziel­sko, po­zbądź­my się zatem tych ludz­kich chwa­stów!

Chciał od­po­wie­dzieć, lecz okla­ski za­głu­szy­ły słowa. Wy­cią­gnę­ła miecz, a on nie­pew­nie ujął go w dłoń. Spoj­rzał na wi­wa­tu­ją­ce ry­cer­stwo i przez chwi­lę wy­da­wa­ło mu się, że gdzieś mię­dzy nimi widzi twarz ko­bie­ty, spo­tka­nej w wio­sce. Nie, to jed­nak był tylko cień, rzu­co­ny przez mi­go­tli­wy pło­mień po­chod­ni.

* * *

Trwa­łam we­wnątrz na­sio­na. Cze­ka­łam. Ło­dy­ga się trzę­sła, kiedy most drżał pod ude­rze­nia­mi butów i kopyt. Cza­sem zia­ren­ka pia­sku i ka­mycz­ki ude­rza­ły o twar­dą łu­pi­nę, a cza­sem sły­sza­łam brzęk me­ta­lu i uryw­ki roz­mów. Pęd stop­nio­wo tward­niał, ale nie umarł. Kłą­cze, sple­cio­ne z ko­rze­nia­mi in­nych ro­ślin za­stą­pi­ło mi zmy­sły.

Sły­sza­łam echo gło­sów, od­bi­te od liści drzew. Czu­łam stąp­nię­cia ludzi i koni. Cza­sem był to mia­ro­wy marsz, a cza­sem sza­leń­czy bieg. Ko­py­ta wy­ry­wa­ły kępy trawy, a stopy wal­czą­cych miaż­dży­ły li­ście ziół i ryły darń. Kro­ple krwi wsią­ka­ły w zie­mię, a z każ­dym dniem było ich coraz wię­cej.

Pierw­sze zwy­cię­stwo przy­szło łatwo. Z za­sko­cze­nia ude­rzy­li na straż­ni­cę i wy­wle­kli obroń­ców, a na­stęp­nie przy­wią­za­li ich do pa­li­sa­dy. Kiedy ka­za­li przy­się­gać wier­ność nowej wład­czy­ni, ona prze­cha­dza­ła się wzdłuż sze­re­gu, pod­nie­co­na i wy­prę­żo­na jak stru­na. Je­dy­nie do­wód­ca nie oka­zał na­le­ży­tej po­ko­ry. Kró­lew­na po­le­ci­ła go zabić, a ciało po­zo­sta­wić na pa­stwę zwie­rząt i ro­ba­ków, ku prze­stro­dze.

Od tej pory kró­lew­na to­wa­rzy­szy­ła zbroj­nym wy­pra­wom. Lu­bo­wa­ła się w wy­my­śla­niu su­ro­wych kar dla poj­ma­nych. Przy­cią­ga­ły ją ciała po­le­głych – przy­klę­ka­ła przy każ­dym, do­ty­ka­ła, cza­sem nawet sma­ko­wa­ła krwi. Jej chód łatwo było od­róż­nić od in­nych – lekki, ta­necz­ny, jakby tylko mu­ska­ła zie­mię. Za to głos, dotąd zwy­kle śpiew­ny i słod­ki, z każdą bitwą przy­bie­rał ostrzej­szą barwę.

Kró­le­wi­cza rów­nież od­naj­dy­wa­łam, nawet w zgieł­ku bitwy. Od­waż­nie kro­czył do boju, lecz kiedy inni cie­szy­li się z wy­gra­nej, on po­zo­sta­wał na ubo­czu. Kroki in­nych z każdą wy­gra­ną po­tycz­ką sta­wa­ły się pew­niej­sze i żwaw­sze, jego zaś coraz cięż­sze, szcze­gól­nie kiedy wra­cał na zamek.

Kró­lew­na uczy­ni­ła go ge­ne­ra­łem i katem. Po pierw­szych star­ciach za­wsze od­da­wał miecz gierm­ko­wi, by ten do­kład­nie wy­czy­ścił wy­szczer­bio­ne ostrze. Po któ­rymś razie za­nie­chał tego zwy­cza­ju. Nie­kie­dy długo po bi­twie snuł się po po­bo­jo­wi­sku, a krew ka­pa­ła z klin­gi na zie­mię, zanim za­krze­pła na ostrzu. Od­naj­dy­wał tych, z któ­rych ucho­dzi­ło życie, i przy­no­sił im ulgę.

Ich prze­ciw­ni­ka­mi po­cząt­ko­wo byli uzbro­je­ni chło­pi, do­wo­dze­ni przez nie­do­świad­czo­nych mło­dzie­niasz­ków lub pod­sta­rza­łych wła­ści­cie­li ziem­skich. W ich kro­kach czu­łam nie­pew­ność. Nawet jeśli mieli prze­wa­gę li­czeb­ną, szyb­ko wpa­da­li w pa­ni­kę, a szyki rwały się pod na­po­rem ata­ków. Na kil­ka­na­ście dni walki uci­chły, a do zamku przy­by­ły po­sel­stwa z są­sied­nich krain.

Spo­kój nie trwał długo. Wkrót­ce wy­czu­łam dzie­siąt­ki cięż­kich butów, ma­sze­ru­ją­cych w stro­nę zamku. Mó­wi­li w obcym ję­zy­ku, ści­na­li drze­wa i pa­li­li w obo­zach wiel­kie ogni­ska. Ra­bo­wa­li wszyst­ko, co na­po­tka­li na tra­sie prze­mar­szu, nie ba­cząc, do kogo na­le­ża­ło.

Kró­le­wicz od­niósł ranę. Czu­łam, jak pada na zie­mię i zgnia­ta kępy ziół. Jego od­dech roz­grze­wał zie­mię, a palce zgię­te z bólu wpiły się w darń. Łąka wokół niego za­kwi­tła, jak kie­dyś pną­cza po­ra­sta­ją­ce zamek. Ro­śli­ny za­kry­ły jego ciało przed wzro­kiem wroga i uko­iły ból.

Na­stęp­ne­go dnia most za­trzesz­czał pod cię­ża­rem wozu z że­la­zną klat­ką. Wróż­ka sie­dzia­ła we­wnątrz, przy­ku­ta do prę­tów kaj­da­na­mi, które po­brzę­ki­wa­ły na każ­dym wy­bo­ju. Pró­bo­wa­łam usły­szeć jej myśli, ale czu­łam głów­nie ból. Cier­pie­nie ciała i cier­pie­nie su­mie­nia. Zo­ba­czy­łam po­je­dyn­cze ob­ra­zy: ciem­ne ścia­ny lochu i ka­mien­ną pod­ło­gę celi, po któ­rej wa­la­ły się zgni­łe reszt­ki je­dze­nia i od­cho­dy.  Oświe­tlo­ną po­chod­nią twarz męż­czy­zny. Usta, wy­krzy­wio­ne zło­ścią i szep­czą­ce za­klę­cia. Roz­po­zna­łam bro­da­te­go star­ca, tego sa­me­go, który przy­niósł kaj­da­ny pod­czas mojej kaźni.

Wtedy do­świad­czy­łam stra­chu. Prze­moż­ne­go i obez­wład­nia­ją­ce­go. Zro­zu­mia­łam, że boi się nie o sie­bie, ale o po­zo­sta­łe wróż­ki, wciąż uwię­zio­ne na zamku. Stały się za­kład­nicz­ka­mi, a ona bro­nią, którą teraz od­dział woj­ska trans­por­to­wał na pole bitwy. Kie­dyś na­słu­chi­wa­ła ży­czeń i ca­ły­mi dnia­mi za­sta­na­wia­ła się, jak je speł­nić, by ura­do­wać ludzi. Teraz ży­cze­nie było jedno: zadać śmierć.

Śle­dzi­łam drogę wozu. Ta wróż­ka po­da­ro­wa­ła kie­dyś kró­lew­nie zdol­ność śpie­wu. Teraz żoł­nie­rze wy­su­nę­li wóz da­le­ko przed swoje sze­re­gi, na śro­dek pola bitwy i ucie­kli. W po­pło­chu za­ty­ka­li sobie uszy mchem, wo­skiem, nawet trawą. Kiedy pierw­sze strza­ły prze­ciw­ni­ka za­bęb­ni­ły o dach klat­ki, wróż­ka za­czę­ła śpiew.

Li­ście po­bli­skich drzew za­drża­ły, a soki pły­ną­ce przez ga­łę­zie za­trzy­ma­ły swój bieg. Wro­go­wie ła­pa­li się za głowy, pa­da­li na zie­mię i wyli, ucie­ka­li lub zdez­o­rien­to­wa­ni ude­rza­li na ślepo bro­nią. Kilku za­kry­ło uszy dłoń­mi, lecz byli na tyle bli­sko klat­ki, że dźwięk prze­ni­kał do wnę­trza uszu przez kości, za­da­jąc ból i otu­ma­nia­jąc.

Wróż­ka skoń­czy­ła. Wy­czer­pa­na, upa­dła na pod­ło­gę klat­ki i w mil­cze­niu ob­ser­wo­wa­ła, jak woj­sko kró­lew­ny rusza do boju. Wielu prze­ciw­ni­ków zdo­ła­ło się pod­nieść, ale ich ruchy były nie­pew­ne, a sze­re­gi pę­ka­ły pod na­po­rem ata­ku­ją­cych. W akcie de­spe­ra­cji jeden z wro­gich ry­ce­rzy rzu­cił się w kie­run­ku klat­ki i pró­bo­wał do­się­gnąć wróż­ki mie­czem. Wo­jow­ni­cy kró­lew­ny do­pa­dli go, wy­trą­ci­li broń, ze­rwa­li hełm i roz­trza­ska­li jego głowę o że­la­zne pręty na oczach wróż­ki.

Ko­lej­ne­go ranka wóz po­wró­cił. Upo­je­ni al­ko­ho­lem żoł­nie­rze za­trzy­ma­li go na mo­ście i długo wzno­si­li okrzy­ki ra­do­ści. Ło­dy­ga i owoc cier­ni­ste­go pną­cza drża­ły, kiedy spa­dał na nie pył zrzu­co­ny ich bu­ta­mi. Wróż­ka le­ża­ła na dnie klat­ki, nie­ru­cho­ma, otę­pia­ła. W my­ślach wi­dzia­łam ko­lej­ne ob­ra­zy: twa­rze ludzi, któ­rzy zgi­nę­li za jej spra­wą. Za­pa­mię­ta­ła każ­de­go z nich.

Kró­le­wi­cza przy­nie­sio­no na ra­mio­nach żoł­nie­rzy. Wład­czy­ni po­le­ci­ła, by mimo ran wsa­dzo­no go na konia, zanim po­ja­wi się przed bramą zamku. Przy­wią­za­no mu nogi i ręce do sio­dła, i tak wje­chał do Zamku Cier­ni, le­d­wie przy­tom­ny.

Wóz z klat­ką prze­kraczał most jesz­cze wie­lo­krot­nie. Kró­lew­na wkrót­ce na­uczy­ła się, że bez­po­śred­nie od­bie­ra­nie życia spra­wia wró­żom zbyt­nią trud­ność. Wa­ha­ły się w kry­tycz­nych mo­men­tach lub po­grą­ża­ły w apa­tii, z któ­rej coraz trud­niej było je wy­rwać, mimo że sta­rzec coraz czę­ściej od­wie­dzał ich loch. Sku­tecz­niej­sze oka­za­ło się ob­da­rzanie wal­czą­cych da­ra­mi jesz­cze przed bitwą.

Spryt po­zwa­lał wo­jow­ni­kom oszu­kać prze­ciw­ni­ków. Groź­ny wy­gląd spra­wiał, że serca wro­gów ogar­nia­ła trwo­ga jesz­cze przed roz­po­czę­ciem walki. Pie­śni bo­jo­we po­dwa­ja­ły siłę i zapał, a humor po­zwa­lał szy­dzić z wroga. Naj­sku­tecz­niej­szy oka­zał się ta­niec: dzię­ki gra­cji ru­chów żoł­nie­rze kró­lew­ny uni­ka­li cio­sów, a sami za­da­wa­li je bez trudu.

Tylko siód­mej wróż­ki nie wy­pro­wa­dzo­no z celi. Sły­sza­łam uryw­ki roz­mów, w któ­rych miesz­kań­cy zamku opo­wia­da­li, że owład­nę­ło nią sza­leń­stwo, Ktoś inny po­wie­dział, że sama za­pa­dła w sen, by za­po­mnieć o cier­pie­niu. Kiedy dzie­ciom śniły się kosz­ma­ry ma­wia­no, że to moc siód­mej wróż­ki prze­ni­ka grube mury.

* * *

Kró­le­wicz wszedł na wzgó­rze i spoj­rzał na mia­sto. Pod bu­ta­mi chrzę­ści­ły reszt­ki ka­mien­nych po­są­gów po­przed­nich wład­ców, wy­wie­zio­ne wo­za­mi i stłu­czo­ne na mia­zgę.

Po czte­rech mie­sią­cach walk są­sie­dzi mu­sie­li się uko­rzyć przed kró­lew­ną. Tylko jedna gra­ni­ca wciąż sta­no­wi­ła za­gro­że­nie – ta, za którą roz­po­czy­nał się kraj lu­dzi-ogrów. Kró­le­wicz prze­czu­wał, że w końcu przyj­dzie mu się zmie­rzyć z matką, od któ­rej uciekł w mło­do­ści, a być może rów­nież z wła­sny­mi dzieć­mi. Łu­dził się, że je­sien­ne słoty prze­rwą wojnę i od­wle­ką konfrontację do na­stęp­ne­go roku. Jak na złość po­go­da była jed­nak sło­necz­na i cie­pła, a zwia­dow­cy przy­no­si­li ko­lej­ne wie­ści o zbie­ra­ją­cej się za gó­ra­mi armii.

Wie­dział, że za chwi­lę czeka go roz­mo­wa, w trak­cie któ­rej po­dej­mą de­cy­zję o woj­nie – lub ra­czej wy­słu­cha tego, co po­sta­no­wi­ła kró­lew­na. Nie spie­szył się z po­wro­tem, choć słoń­ce cho­wa­ło się już za chmu­ry, a od gór wiał zimny wiatr. Kiedy wresz­cie ru­szył w stro­nę zamku czuł, jakby miał nogi z oło­wiu. Czy dzie­ci nazwą go star­szym bra­tem, choć jest ich ojcem? Jak zo­sta­ły wy­cho­wa­ne, czy kró­lo­wa nadal chcia­ła uczy­nić je źró­dłem mi­ło­ści, jak jego, czy może za­pra­gnę­ła wlać w nie su­ro­wość ojca? Czy mają jego oczy, usta, nos? Czy zo­ba­czy je, kiedy bę­dzie mu­siał z nimi wal­czyć?

Był tak za­my­ślo­ny, że kiedy prze­cho­dząc przez most roz­pi­nał fu­trza­ną kapę, upu­ścił złotą bro­szę. Jak wszyst­kie ozdo­by, miała kształt wrze­cio­na. To był znak roz­po­znaw­czy kró­lew­ny, któ­rym chcia­ła po­ka­zać świa­tu, że ni­cze­go już się nie boi.

Bro­sza wpa­dła po­mię­dzy deski. Kró­le­wicz za­wró­cił i zszedł po stro­mej skar­pie. Kiedy wresz­cie od­na­lazł ozdo­bę wśród chwa­stów, jego spoj­rze­nie wy­ło­wi­ło jesz­cze jeden przed­miot. Na zdrew­nia­łym pę­dzie kol­cza­ste­go pną­cza lśni­ła gład­ka łu­pi­na na­sio­na. Kró­le­wicz się za­wa­hał, a potem szyb­kim ru­chem ze­rwał owoc i scho­wał do kie­sze­ni. Kiedy przez mo­ment trzy­mał go w dłoni, po­czuł przy­jem­ny dreszcz, jakby moc mi­ło­ści zo­sta­ła od­wza­jem­nio­na.

Przy bra­mie zamku zo­ba­czył straż­ni­ka, po­chy­lo­ne­go nad cia­łem ko­bie­ty ubra­nej w łach­ma­ny. Wśród bru­nat­nych, po­dar­tych szmat za­uwa­żył swój szal.

– Obłą­ka­na. Wy­dzie­ra­ła się, że zamek jej wszyst­ko ode­brał. Kró­lew­na ka­za­ła ją zabić, była zbyt gło­śna.

Kró­le­wicz klęk­nął i od­wró­cił głowę ko­bie­ty. Za­klął. Po raz drugi nie do­peł­nił obiet­ni­cy. Chwy­cił sty­gną­cą dłoń w swoją. Tylko tyle mógł teraz dla niej zro­bić.

 

Kró­lew­na cze­ka­ła na łożu, gła­dząc na­pię­ty brzuch. Kiedy pod­szedł, ujęła jego dłoń i przy­tknę­ła do ciała.

– Czu­jesz, jak się po­ru­sza? Dzie­dzic dwóch tro­nów rwie się do walki!

– Dwóch? Ledwo od­zy­ska­li­śmy twoje zie­mie, a na gra­ni­cy wciąż jest nie­spo­koj­nie.

– Czas, żebyś ode­brał to, co ci na­leż­ne.

– Do­brze wiesz, że wy­rze­kłem się wszyst­kie­go.

– Nie mo­żesz się wy­rzec tronu, to prawo jest za­pi­sa­ne w two­jej krwi! Ona pul­su­je rów­nież w jego ży­łach! Daj mu mi­łość, niech roz­kwit­nie jak kwiat! – Przy­ci­snę­ła jesz­cze moc­niej dłoń do brzu­cha, ale wy­rwał ją.

– Jak mam się upo­mnieć? Woj­sko lu­dzi-ogrów zmiaż­dży naszą armię. Pod wodzą ojca nie mieli sobie rów­nych, a od tam­te­go czasu ich siła tylko rosła!

– Mamy wróż­ki! – Jej oczy za­lśni­ły.

– Nawet one nie po­mo­gą. Po­win­ni­śmy dzię­ko­wać opatrz­no­ści, że lu­dzie-ogry jesz­cze nie zde­cy­do­wa­li się ude­rzyć. Czy nie le­piej za­pla­no­wać obro­nę?

– Czemu po pro­stu nie od­wie­dzi­my twego ro­dzeń­stwa? Cho­dzą słu­chy, że twój oj­ciec zrze­kł się wła­dzy i lada chwi­la jedno z nich za­ło­ży ko­ro­nę!

Kró­le­wicz mi­mo­wol­nie za­drżał, bo­wiem nie wy­ja­wił jej praw­dy o po­cho­dze­niu dzie­ci kró­lo­wej.

– Matka każe nas uwię­zić. Może po­da­dzą nasze ciała na uczcie, jak zwy­kli czy­nić z po­ko­na­ny­mi wro­ga­mi.

– Mężu, za­ufaj mi. Za­bie­rze­my ze sobą wróż­kę, by było nam raź­niej.

– Żadna z nich nie ma ta­kiej mocy, by nas ochro­nić! Do­brze znam ich moż­li­wo­ści z bitew!

– Nie znasz wróż­ki, która bę­dzie nam to­wa­rzy­szyć.

– Czyż­byś mó­wi­ła o tej, która osza­la­ła z roz­pa­czy?

– Czy sza­leń­stwo nie jest naj­moc­niej­szą bro­nią? Wy­ru­szy­my o świ­cie.

– W twoim sta­nie wy­pra­wa jest sza­leń­stwem! Zgu­bisz nie tylko nas, ale i dziec­ko!

– Zbu­du­ję mu lep­szy świat. Ile bę­dzie warte jego życie, jeśli ma się ukry­wać za mu­ra­mi? A teraz od­po­czy­waj, mężu, czeka nas długa droga.

Kiw­nął głową. Na­uczył się już, że nie wygra z jej ob­se­sja­mi. Kiedy od­szedł od łoża, by scho­wać przy­odzie­wek, mi­mo­wol­nie się­gnął do kie­sze­ni. Na­sio­no wy­da­ło mu się dziw­nie cięż­kie, a za­ra­zem cie­płe. Za­ci­snął na nim dłoń. W gło­wie za­czę­ły roz­brzmie­wać słowa pie­śni. Znał ten głos. Wtedy, na placu, wy­ło­wił go spo­śród trza­ska­nia pło­ną­cych ga­łę­zi.

Kosz­mar mija gdy… za­pa­dasz w sen

Sen uchro­ni cię przed twoim złem

Wróci, kiedy dzień… roz­to­czy czar

…UKO­CHA­NY TRON…UKO­CHA­NY RAJ!

!az­dałw!ałis!asak­ka­sa! siła! wła­dza!

SEN… jest je­dy­nie złu­dze­niem

Bo ON… zrobi wszyst­ko! Co ze­chcesz!

A TY… bez li­to­ści, na tro­nie we krwi

Od­naj­dziesz

…Sie­dem ście­żek w mrok… pro­wa­dzi w mrok!

Wi­jesz się jak ktoś… kto zo­sta­je

Cho­ciaż bar­dzo chciał odejść

* * *

Kró­le­wicz leżał na zim­nej po­sadz­ce. Ręce i nogi zdrę­twia­ły od wię­zów, któ­ry­mi go skrę­po­wa­no. W pół­mro­ku do­strze­gał syl­wet­ki kró­lew­ny i wróż­ki, rów­nież zwią­za­nych i rzu­co­nych na pod­ło­gę. Tak jak przy­pusz­czał, tuż za gra­ni­cą zo­sta­li poj­ma­ni i do­pro­wa­dze­ni do zamku.

Słu­dzy jego matki za­kne­blo­wa­li za­rów­no kró­lew­nę jak i wróż­kę, prze­bra­ną za słu­żą­cą. Tylko jemu nie prze­sło­ni­li ust, ale mimo tego od przy­by­cia do zamku nie po­wie­dział ani słowa. Roz­po­znał star­szych dwo­rzan i gwar­dzi­stów, a oni za­pew­ne rów­nież przy­po­mnie­li sobie o nim. Czuł ich spoj­rze­nia na sobie, kiedy go pro­wa­dzo­no przez zam­ko­wy po­dwó­rzec, spę­ta­ne­go jak zwie­rzę.

Teraz cze­kał, nie­pew­ny tego, co na­stą­pi, po­grą­żo­ny w my­ślach. Wresz­cie usły­szał kroki, a potem ktoś się ode­zwał do straż­ni­ków sta­now­czym tonem i wy­pro­sił ich z po­miesz­cze­nia. Roz­po­znał głos matki. Czas nie­wie­le go zmie­nił – być może stra­cił na dźwięcz­no­ści i stał się bar­dziej szorst­ki.

Mi­mo­wol­nie za­drżał, kiedy wró­ci­ły do niego wspo­mnie­nia wszyst­kich wy­po­wia­da­nych przez nią słów, rów­nież tych szep­ta­nych w chwi­lach pod­nie­ce­nia jego do­ty­kiem. Wtedy był dziec­kiem i mógł tylko uciec, teraz przez głowę prze­mknę­ła mu myśl, by ją zabić i raz na za­wsze po­zbyć się wsty­du. Sam się tego wy­stra­szył, on, który przez ostat­nie mie­sią­ce od­bie­rał życie lu­dziom. Nie mógł za­po­mnieć, że jest jego matką. To ona była całym jego świa­tem, kiedy był dziec­kiem, otoczyła go opieką, jesz­cze zanim owład­nął nią nałóg po­żą­da­nia. Zimny i nie­do­stęp­ny oj­ciec nie po­świę­cał mu wiele uwagi, poza dba­niem o to, by mógł zo­stać na­stęp­cą tronu.

Matka po­de­szła do niego. Prze­czu­wał, że jest bli­sko, ale nie pró­bo­wał od­wró­cić głowy, by ją doj­rzeć. Spo­dzie­wał się gnie­wu i przy­go­to­wy­wał w my­ślach ostre słowa od­po­wie­dzi. Usły­szał szloch.

– Synu, mój synu, wró­ci­łeś!

Prze­szedł go dreszcz, kiedy po­czuł do­tknię­cie. Wo­dzi­ła pal­ca­mi po jego ciele, jakby chcia­ła je sobie przy­po­mnieć.

– Je­steś już męż­czy­zną… Gdzie byłeś przez te wszyst­kie lata?

– Byle dalej stąd.

Po­now­nie się roz­pła­ka­ła. Usły­szał za sobą sze­lest. Matka po­ło­ży­ła się na ka­mien­nej po­sadz­ce i przy­tu­li­ła do jego ple­ców.

– Co z moim ojcem?

Po­czuł, jak jej cia­łem wstrzą­snął dreszcz.

– Nie żyje, już od kilku mie­się­cy, lecz za­bal­sa­mo­wa­ne ciało nadal za­sia­da na tro­nie. Lu­dzie-ogry po­trze­bu­ją wład­cy. Męż­czy­zny. To ja rzą­dzę i po­mna­żam po­tę­gę kraju, lecz nie widzą tego. Są za­pa­trze­ni w tra­dy­cje, które dawno już po­win­ny wy­ga­snąć.

– A Twoje dzie­ci? Nasze? – ści­szył głos do szep­tu.

– One… są je­dy­nie bla­dym od­bi­ciem cie­bie!

W jej gło­sie sły­szał go­rycz i roz­cza­ro­wa­nie. Po­czuł, jak do­ty­ka jego skrę­po­wa­nych dłoni. Przez chwi­lę gła­dzi­ła ich wierzch­nią stro­nę. Potem wsu­nę­ła swoje palce mię­dzy jego, splo­tła je ze sobą.

– Bądź tam, gdzie twoje miej­sce, synu.

Zro­zu­miał, że nałóg po­wró­cił. Była jak pijak, który po wielu la­tach abs­ty­nen­cji od­na­lazł ukry­tą bu­tel­kę. Po­czuł przy­śpie­szo­ny od­dech na swoim karku.

– Widzę, że zna­la­złeś ko­bie­tę… – szep­ta­ła do ucha, a w jej gło­sie za­brzmia­ła nuta za­zdro­ści. – Po­zwo­lę jej żyć, tutaj, na zamku. Jej i wa­sze­mu dziec­ku. Jeśli tylko bę­dziesz bli­sko.

Miał coś od­po­wie­dzieć, ści­snąć palce do bólu, by go pu­ściła. Za­miast tego po­czuł, jak ogar­nia go prze­moż­na po­trze­ba snu. Ciało matki zwiot­cza­ło i osu­nę­ło się na pod­ło­gę. On bro­nił się jesz­cze przez chwi­lę, wy­star­cza­ją­co długą, by do­my­ślić się, że za­sy­pia za spra­wą czaru wróż­ki.

* * *

Obu­dził go po­ca­łu­nek. Zo­ba­czył nad sobą twarz kró­lew­ny. Uśmie­cha­ła się, wy­raź­nie pod­nie­co­na, jakby nie­cier­pli­wie cze­ka­ła na ten mo­ment. Od­wró­cił głowę i zo­ba­czył swój dzie­cię­cy pokój.

– Witaj, drogi mężu. Czas, żebyś za­siadł na na­leż­nym ci tro­nie.

Pró­bo­wał od­gad­nąć, jakim spo­so­bem zna­lazł się w kom­na­cie i co zna­czą słowa kró­lew­ny. Ta pa­trzy­ła na niego tak, jak jesz­cze nigdy dotąd. Za­nu­rzy­ła palce w jego wło­sach, do­tknę­ła szyi i po­ca­ło­wa­ła jesz­cze raz, na­mięt­nie i ła­ko­mie. Kiedy skoń­czy­ła, po­czuł, że go mdli. W po­wie­trzu wy­czu­wał dziw­ny odór.

– Co ze straż­ni­ka­mi, dla­cze­go je­ste­śmy wolni? Jak to moż­li­we, że kró­lo­wa zmie­ni­ła zda­nie?

– Wróż­ka uśpi­ła cały zamek i mia­sto.

– Nic nam po tro­nie, skoro od­bio­rą go, jak tylko się obu­dzą!

– Nie od­bio­rą! – Spoj­rza­ła na niego błysz­czą­cy­mi ocza­mi, a w sze­ro­ko otwar­tych źre­ni­cach i drga­ją­cych ką­ci­kach ust do­strzegł iskrę sza­leń­stwa. – Za­bi­łam ich wszyst­kich. Za­ję­ło mi to sie­dem dni i sie­dem nocy. Zanim cię prze­bu­dzi­łam, za­nu­rzy­łam się w balii, by obmyć ciało. Kiedy z niej wy­cho­dzi­łam, woda była czer­wo­na jak barszcz.

– Co z moją matką i ro­dzeń­stwem?!

– Za­cho­wa­łam tra­dy­cję. Po­trak­to­wa­łam ich tak, jak na­ka­zu­ją oby­cza­je lu­dzi-ogrów.

Zrzu­cił jej na­tręt­ne dło­nie z szyi i wstał. Po­wo­li do­cie­ra­ło do niego zna­cze­nie jej słów. Po­cząt­ko­wo był za­sko­czo­ny, ale teraz rysy jego twa­rzy zdo­mi­no­wa­ło obrzy­dze­nie.

– Co? Co z nimi zro­bi­łaś? Ja… nawet ich nie zo­ba­czy­łem!

– Po­zwo­li­łam, by dzie­dzic skosz­to­wał ich siły. – Po­gła­dzi­ła się po cią­żo­wym brzu­chu. – Wraz z moją krwią mą­drość i spryt prze­pły­ną do jego żył. Czy nie jest to lep­szy dar niż za­klę­cia wró­żek? Skoro o nich mowa… wróż­ki nie będą już po­trzeb­ne. Wy­sła­łam do zamku go­łę­bia z li­ści­kiem, by je za­bi­to, a ciała spa­lo­no. Siód­ma wróż­ka uła­twi­ła mi za­da­nie i sama ode­bra­ła sobie życie. Wra­ca­jąc zaś do waż­niej­szych spraw… przy­go­to­wa­łam strój, byś mógł z dumą otwo­rzyć bramy mia­sta przed pod­da­ny­mi. Leży tam, na skrzy­ni.

W szcze­li­nie mię­dzy nóż­ka­mi kufra za­lśni­ła rę­ko­jeść szty­le­tu. Aż dziw, że przez tyle lat nikt go stam­tąd nie wyjął. Przy­klęk­nął. Udał, że oglą­da ozdob­ne zło­ce­nia na kró­lew­skim płasz­czu i wy­cią­gnął broń spod skrzy­ni, a na­stęp­nie ukrył w fał­dach stro­ju. Kiedy zdej­mo­wał stary ka­ftan, w kie­sze­ni po­czuł okrą­gły przed­miot. Naj­wy­raź­niej straż­ni­kom czar­ne na­sio­no nie wy­da­wa­ło się groź­ne.

Na­ło­żył płaszcz i pod­szedł do kró­lew­ny. W jed­nej dłoni czuł zimno me­ta­lu, w dru­giej łu­pi­na za­czę­ła pul­so­wać po­mię­dzy pal­ca­mi.

Na sukni kró­lew­ny wy­kwi­tła czer­wo­na plama. Trzy­mał ją w ra­mio­nach, do­pó­ki jej serce nie ude­rzy­ło ostat­ni raz. Na­sio­no wy­pa­dło mu z ręki i po­to­czy­ło się po ka­mien­nej pod­ło­dze. Kiedy na­po­tka­ło głę­bo­ką rysę, łu­pi­na pękła, a wę­żo­wy ko­rzeń bły­ska­wicz­nie wpił się w za­głę­bie­nie. Gięt­kie macki pną­czy naj­pierw oplo­tły kom­na­tę, a potem się­gnę­ły do jego ciała. Kiedy owi­nę­ły się wokół głowy, wy­da­ło mu się, że sły­szy słowa pie­śni…

…śpij… dzie­ci­no… śpij… spo­koj­nym snem

On uchro­ni cię…przed twoim złym

…SNEM!

Bę­dzie tylko wspo­mnie­niem

Bo JA dam ci wszyst­ko! Co ze­chcesz!

A TY… sie­dem ście­żek zo­ba­czysz we krwi

Od­naj­dziesz je

Od­naj­dą cię

Od­naj­dę cię

Od­naj­dziesz się…

Koniec

Komentarze

Hej, ciekawy Sequel taki dość mroczny i lekko makabryczny:). Masz bardzo ciekawe opisy i czytało się bardzo dobrze. Jedno mi się rzuciło – w drugiej części historii miałem takie wrażenie streszczenia, tak jakbyś chciał więcej zmieścić niż Ci znaki pozwalają i opisałeś część wydarzeń skrótowo. Klikam i pozdrawiam :).

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Jest to przyzwoicie napisane i ciekawe opowiadanie. Ma tylko problem z tempem – początek jest nieco przegadany, a w końcówce, jak to już zauważył szanowny przedpiśca, nagle bardzo przyspiesza.

 

Klimat mroczny, ponury i drastyczny zdecydowanie udało się zachować.

 

Każe nad uwięzić

Literóweczka tu jest.

 

Pozdrawiam i klik

 

Dlaczemu nasz język jest taki ciężki

BardzieJaskrze, dziękuję!

Masz rację co do końcówki. Nie dałem rady zachować zasady “pokaż, nie opisuj”, ponieważ chciałem domknąć pewne wątki fabularne i wykorzystać wprowadzone symbole, a limit bardzo uwierał.

Myślę, że mogłem mniej pastwić się nad kaźnią ósmej wróżki, a lepiej pokazać ewolucję charakteru królewny. W dzień publikacji rozmiar opowiadania przekraczał 41 tysięcy znaków, więc cięcia były dość rozpaczliwe i sprzyjały nie tylko rozmnażaniu chochlików, ale i nadmiernym uproszczeniom.

Makabryczność nie jest tylko moją zasługą. Niektóre średniowieczne wersje baśni idą dalej, niż ja zabrnąłem.

No właśnie, zawsze, a może prawie zawsze ;) po obmyśleniu fabuły nagle okazuje się, że za cholerę nie da się wszystkiego zmieścić i wtedy trzeba kombinować :) 

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Galicyjski Zakapiorze, pozdrawiam serdecznie i dziękuję za przeczytanie! Literówka poprawiona, podobnie jak kilka innych skutków działania chochlików.

W pierwotnym zamyśle zakończenie miało zawierać jeszcze scenę spotkania z królową-matką Być może taki zabieg wyrównałby nieco tempo całości.

Cieszę się, że czytałam tekst teraz, a nie wieczorem, bo miałabym koszmary! Bajka wciągająca, świetne opisy pnączy, zachowany mroczny klimat. Bohaterowie również interesujący, księżniczka – samo zło w czystej postaci i książę z miłością – serce w dotyku dłonią. 

Jestem pod wrażeniem lekkiego pióra!

 

Pozdrawiam serdecznie i klikamsmiley

"bądź dobrej myśli, bo po co być złej" Lem

Fajna interpretacja bajki.

Stawiasz miłość w ciekawym świetle – stanowi raczej przekleństwo niż błogosławieństwo, a biedny książę ma przerąbane. Wygląda na to, że trzeba być niespełna rozumu, żeby prosić wróżkę o dar. Nie ma co zagarniać więcej niż się człowiekowi należy.

Babska logika rządzi!

Prime Video: The Ambush

"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke

GochoW – dziękuję za odwiedziny i cieszę się, że trochę się podobało, a trochę straszyło. Mnie straszyły dwa widma – zbliżającego się końca konkursu i rosnącej objętości tekstu.

Finklo – każdy morał z baśni cieszy, a Twój jest trafiony. Zarówno królewna, jak i królewicz dostali dary nie tyle od wróżek, ile od rodziców. Każde spełniało ambicje rodziców lub się od nich odwracało, ale i tak byli ich niewolnikami.

Gdyby jako dorośli sami wybrali dary wróżek, w oparciu o własne doświadczenia, pragnienia i potrzeby serca, zapewne ich los byłby mniej tragiczny. A tak stali się toksycznymi dziećmi toksycznych rodziców.

Dary nie są złe, ale według mnie najwspanialszy prezent dla dziecka to biała karta. Zażyczysz sobie, kiedy już wiesz, czego chcesz.

Miłość, której się sami nie nauczymy, może być przekleństwem – tutaj masz całkowitą rację.

Może uderzyłem w zbyt pesymistyczny ton, bo nie pokazałem alternatywy. Ale optymiści zauważą, że ósma wróżka kochała ogród i mimo spalenia na stosie przetrwała jako roślinka. Zauważą, prawda? wink

Ambush – dziękuję za przeczytanie!

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Zauważą, prawda?

Tak, ta ósma wróżka wychodzi na jedną z najbardziej pozytywnych postaci w Twoim porąbanym świecie życzeń. I nawet od początku ma rację.

Babska logika rządzi!

Hej, marzanie, przybyłam, przeczytałam, zachwyciłam się. 

Fajnie podszedłeś do bardzo oklepanego motywu z bajki. Przypomniało mi się nawet, że jak byłam mała to czytałam książkę “Księżniczka głogu” – niby ta sama bajka a inna. I tu jest podobnie. Tworzysz ciekawą historię. W opowiadaniu zawarłeś tyle treści, że aż przytłacza. Ale tylko trochę! Poza tym jest bardzo ciekawie, nikt nie jest tu oczywisty, a na koniec fabuła biegnie ku okrucieństwu i szaleństwu.  Klimatu dodaje oczywiście tekst piosenki zręcznie wpleciony w opko. 

Kilka drobiazgów do wzięcia pod uwagę:

 

„Poprzednią nocy przeleżała pod wózkiem,”

 Literówka.

 

„Od tego momentu ich rodzina i cała wieś zaczęła podupadać.”

Trochę mi tu zgrzyta „ten moment”. Może lepiej “wkrótce” lub coś w tym rodzaju, bo podupadanie jednak trwa trochę…

 

„Teraz z całego rodu pozostała tylko ona i córka.”

Jeśli mieszkają we wsi w lepiance, to raczej nie ród…może krewni, krewniacy…

 

„– Odwdzięczę się, kiedy wrócę.”

Ale za co? Skoro nie przyjął noclegu i posiłku, tylko od razu poszedł? Chyba, że odwdzięczy się za samą propozycję…

 

„Króla poddał się magii dotyku.”

Literówka. 

 

„Ci, którzy szerzyli inne plotki, skończyli jako karma dla świń. Królowa kazała wystawić na placu targowym koryta, do których wrzucono porąbane szczątki, a następnie wypuszczono wygłodzone zwierzęta.”

 

Zmieniłabym na „wrzucano” i „wypuszczano” aby podkreślić ilość i częstotliwość.  :)

 

„Dzięki darmo wróżek zawsze budziła zachwyt.”

Literówka. 

 

Językowo bardzo mi się podobało – plastycznie, obrazowo. Pnącza opisane jako agresorzy, pięknie zmieniają się na końcu w litościwe narzędzie.

Rośliny nie są złe ani dobre, to my je w takie zmieniamy…

 

Idę klikać, marzanie, bo pięknie Ci wyszło! To jest dobra robota!

Pozdrawiam i powodzenia w konkursie! 

 

P.S. Nie znalazłam żaby! Ale może źle patrzyłam… :D 

Jolko! Ogromnie dziękuję za bardzo uważne przejrzenie opowiadania. Zostawiłem tylko ród, bo to ma podkreślać upadek, zapewne ich stare domy zawaliły się, pozbawione opieki, lub podpalili je rozgoryczeni porażką rycerze.

 

Cieszę się, że się podobało!

 

Żaby nie ma tym razem. Ale po tym konkursie trochę przystopuję ze stawaniem w szranki, bo dręczy mnie ten kołek w Kharafce, muszę go wreszcie wyciągnąć :D (zdanie zrozumiałe tylko dla wtajemniczonych, i to nie jest korek, tylko kołek, proszę nie poprawiać XD). I wtedy będą dwie kolejne żaby.

No, to czekam na rechot w szuwarach i kołek! XD

Była żaba, w żabie kołek? ;-O

Babska logika rządzi!

Bardzo dobrze napisane. Świetnie się czytało. Baśń o Śpiącej Królewnie wydaje się tylko punktem wyjścia dla Twojej historii, chyba że są jakieś wcześniejsze wersje, które nie kończą się obudzeniem królewny pod wpływem pocałunku. Zastanawiałem się nad kwestią porzuconego wątku kobiety, która wskazała drogę królewiczowi, ale wyjaśniło mi się po przeczytaniu komentarzy i Twoich odpowiedzi. Winna walka z limitem, która również tłumaczy kwestię rozłożenia akcentów na różne wątki, tempo zdarzeń i ilości opisów.  

Taki drobiazg: wyciągnął broń spod ksrzyni.

 

Bardzo mi się podobało.

 

Pozdrawiam!

Kojarzę żarcik, że to wcale nie pocałunek obudził śpiącą królewnę… ;-)

Babska logika rządzi!

To dawaj ten żarcik!

Hmmm, wydawało mi się, że już opisałam – to był normalny stosunek, a nie żadne buziaczki.

Względnie wariant tego kawału:

– A z pocałunkiem to na razie się wstrzymamy – powiedział książę, zadzierając sukienkę śpiącej królewny.

Babska logika rządzi!

AP, Dziękuję za wizytę i za dobre słowo!

Przyznam, że ta kobieta też mnie dręczyła (w przenośni) i to do tego stopnia, że po Twoim komentarzu stwierdziłem, że tak być nie może. Bo miała mieć swoją scenę. A limit ją uciął.

Zatem ciąłem wszystko: zaimki osobowe, zdublowane przymiotniki, aż w końcu wygospodarowałem wystarczającą ilość znaków i pojawiło się coś takiego:

 

Przy bramie zamku zobaczył strażnika, pochylonego nad ciałem kobiety ubranej w łachmany.

– Obłąkana. Wydzierała się, że zamek jej wszystko odebrał. Królewna kazała ją zabić, była zbyt głośna.

Królewicz klęknął i odwrócił głowę kobiety. Zaklął. Nigdy nie dopełnił obietnicy. Chwycił stygnącą dłoń w swoją.

Względnie wariant tego kawału:

– A z pocałunkiem to na razie się wstrzymamy – powiedział książę, zadzierając sukienkę śpiącej królewny.

Finklo, to nie jest kawał. To jest średniowieczny oryginał w łagodnej wersji. Myślisz, że skąd wzięło się to zarzynanie dzieci? To był taki twardy morał, że królowa ma prawo zgładzić bękarty. Ja tylko przetworzyłem dostępne źródła i dodam, że często przywoływałem w myślach Twoje dążenie do uzyskania prawdopodobnej i logicznej fabuły.

W średniowieczu nie mieli Milczenia Owiec, mieli Śpiącą Królewnę.

Że normalny stosunek, to jasne. Spodziewałem się po prostu jakiejś rozbudowanej historyjki.

 

Myślisz, że skąd wzięło się to zarzynanie dzieci?

Jakie zarzynanie dzieci w średniowieczu masz na myśli?

AP, nie chodzi o dosłowne zarzynanie dzieci w średniowieczu – taki skrót myślowy wyszedł z tego zdania po kilku przetworzeniach go :), tylko o chęć pozbycia się dzieci z nieprawego łoża w średniowiecznych historiach.

Zarówno w wersji Perraultta (francuska), jak i Giambattisty Basile (włoska) w opowieści występują dwie części. W drugiej części pojawia się królowa, która chce pozbyć się królewny i jej dzieci w dość brutalny sposób.

Perrault tłumaczy to w ten sposób, że kobieta pochodzi z rodu ludzi-ogrów. Okrucieństwo nie jest zatem cechą do końca “ludzką”, co ma pozwolić czytelnikowi łatwiej przełknąć taki makabryczny moment.

Wersja Giambattisty zawiera mniej elementów fantastycznych. Tam już nie ma ludzi-ogrów, tylko są zwyczajni ludzie. Zamiast królewicza-singla jest król, który gwałci królewnę we śnie, a ta potem rodzi dzieci (również przez sen). Kiedy królowa (małżonka gwałciciela) dowiaduje się o tym, że mąż miał kochankę, która urodziła mu dzieci, zaprasza ją z dziećmi na zamek. Królowa chce ugotować mężowi na obiad najpierw dzieci, a potem kochankę.

 

Giambattista również tego sam nie wymyślił. Podawane jest kilka inspiracji dla baśni. Jako ogólną inspirację wzmiankuje się historie o wczesnych chrześcijankach-męczennicach, które musiały również ukrywać dzieci Niestety, nikt nie podaje konkretnej historyjki. Jest to “szlachetniejszy” wariant źródeł. Chęć pożarcia dzieci można odczytać jako metaforę pogaństwa.

Szczerze mówiąc nie do końca wierzę tej interpretacji. Większość męczennic, o których słyszałem, nie miała dzieci

 

Gorzej moralnie wypada dosłowna interpretacja, w której ważny jest nie tyle sposób wykonania kary, a sama kara. Nieważne że gwałcicielem był król i że to on jest winien całej sytuacji. Królowa ma przyzwolenie społeczne (przynajmniej na swoim dworze) na pozbycie się bękartów i kochanki. Tutaj owo “zarzynanie dzieci” jest realnym zagrożeniem. Warto zauważyć, że historia podaje sposoby oszukania królowej, np. przez podanie jagnięciny, ale unika konfrontacji

marzanie, dzięki za wyjaśnienie. Zastanawiałem się, czy odnosisz się do jakichś konkretnych średniowiecznych praktyk, które przekształcone ludowymi podaniami znalazły odzwierciedlenie w baśniach. Teraz mam jasność, co miałeś na myśli. 

Aż się prosi, żeby się jakiś znawca tematu wtrącił – bo przecież motyw kanibalizmu dzieci w średniowiecznych baśniach występuje, i chciałbym się dowiedzieć, czy Jaś i Małgosia mają wspólne źródło ze Śpiącą Królewną. Pewne elementy wspólne są – jest przechytrzenie “ogra”, ale jest też sporo różnic. W żadnej wersji JiM (Jimie, nie chodzi o Ciebie XD) Jaś i Małgosia nie są bękartami i owocem zdrady małżeńskiej.

 

Goldberg, Christine (2000). "Gretel's Duck: The Escape from the Ogre in AaTh 327". Fabula. 41 (1–2): 42–51

Oskarżenia o porywanie dzieci, by dokonać na nich mordu rytualnego lub w celu wykorzystania ich krwi do produkcji macy zdarzają do dziś.

W żadnej wersji JiM (Jimie, nie chodzi o Ciebie XD) Jaś i Małgosia nie są bękartami i owocem zdrady małżeńskiej.

Ale nie mają matki, tylko macochę. Motywacja podobna. A jeśli jeszcze akurat panuje głód, to ona próbuje pozbyć się obcych genetycznie dzieci, żeby zwiększyć swoje szanse na przeżycie.

Babska logika rządzi!

Tak tylko nadpełzam z rewizytą…

Orientuję się oczywiście, że bardzo dawne, pierwotne wersje baśni są na ogół nieporównanie bardziej drastyczne od tych publikowanych w miarę współcześnie. Nigdy mnie ten temat nie zajął na tyle, bym celowo poszukiwał tych oryginałów, ale kojarzę jakąś wersję Śpiącej królewny, w której królewna dorabia się dwojga dzieci, wciąż pozostając w śpiączce, i dopiero jedno z nich przy karmieniu przypadkowo wysysa matce zatrute wrzeciono. Jak widać, warto po te warianty sięgać, bo Ciebie zainspirowały wspaniale i lektura jest naprawdę godna uwagi.

Jedną z głównych kwestii powracających w fabule i zaprzątających myśli czytelnika jest pochodzenie zła królewny: czy rzeczywiście mamy do czynienia z predestynacją, jej los był od początku związany czarną nicią, którą wyczuła ósma wróżka? Czy wręcz przeciwnie, stała się taka właśnie dlatego, że nie dano jej domniemania niewinności i prewencyjnie wyrządzono krzywdę, jak mawiają Anglicy: then let me be evil? Tego rodzaju pytania nie są obecnie popularne, bo i sama teoria predestynacji nie jest popularna, ale można je łatwo czytać jako nawiązanie do zjawisk w rodzaju profilowania etnicznego. Wykluwa się więc z tego intrygująca i wartościowa treść, trochę tylko szkoda, że oś konfliktu z Mniejszego zła Sapkowskiego przebiegała niemal dokładnie tak samo. To z kolei wzorowane na Królewnie Śnieżce i tutaj też można by podejrzewać istnienie wspólnej prabaśni (potrzebne dalsze poszukiwania znawcy tematu).

Drugi wątek, który stanowczo (nomen omen) przykuł moją uwagę, to zachowanie pozostałych wróżek. Najpierw można się zdziwić, że pozwalają się uwięzić bez żadnych oporów, pod zupełnie nieprzekonującym pretekstem. A potem, kiedy ta siódma dotknięta szaleństwem odbiera sobie życie, można pomyśleć: skoro ich dusze po śmierci wzlatują do nieba i wracają, a tutaj one same cierpiały i były zmuszane do czynienia krzywd, dlaczego samobójstwo nie było logicznym rozwiązaniem dla wszystkich? Odpowiadam sobie w ten sposób (może tego rodzaju odpowiedź mogłaby paść i w tekście): bo tak właśnie postępują wróżki, bo jeżeli nawet na poziomie logicznym rozumieją zło, to są wobec niego bezradne, organicznie niezdolne do skutecznych reakcji. Właściwie czytam to jako metaforę instytucji demokratycznych łamanych przez rozwijającą się dyktaturę i wcale nie będę zdziwiony, jeżeli istotnie zamierzyłeś taką interpretację.

Parę przypadkowych drobiazgów odłowionych w tekście…

Kiedy usłyszał opowieść o Zamku Cierni i królewnie, zmorzonej stuletnim snem, wyruszył bez wahania na poszukiwania.

Zmorzyć znaczy właściwie “zamęczyć jak gdyby na śmierć”, a zmóc “zwyciężyć, pokonać, obalić”. Ktoś może więc zasnąć zmorzony wysiłkiem, gorączką, słuchaniem polityków; jednak zmożony snem to chyba bardziej logiczna kolokacja. Oczywiście istnieje utarte wyrażenie “sen kogoś zmorzył”, co prawda takie frazy zwykle nie podlegają modyfikacjom, ale nie jestem pewien, jak w tym przypadku. Prof. Bańko dopuszcza oboczność, czyli w każdym razie to szczegół redakcyjny, a nie znaczący błąd.

Już nigdy ich nie zdejmiesz, kochana.

Już nigdy ci ich nie zdejmą albo Już nigdy ich nie zrzucisz.

Wydaje mi się, że a nawet wymaga przecinka:

Soki przeżerały stal, mosiądz, a nawet srebro.

Zaniedbywała rady, sądy, uczty, a nawet modlitwy

Tu i ówdzie brakuje przecinków domykających wtrącenia, konstruujesz sporo zdań wielokrotnie złożonych, więc dosyć często zwracałem na to uwagę przy lekturze. Na przykład:

Ich związek, zrodzony z konwenansów, miał się zmienić w prawdziwą miłość.

Kiedy jego matka, królowa, wezwała na dwór czarowników i złożyła krwawe ofiary

Zaczerpnęłam tyle powietrza, na ile pozwalały mi łańcuchy, i wypuściłam je z ulgą.

Na pewno widzę tutaj poważną kandydaturę do zwycięstwa w konkursie (i tym bardziej doceniam wysiłek, który wkładasz w ulepszenie konkurencyjnych tekstów). Dziękuję za możliwość lektury, życzę powodzenia i pozdrawiam!

Ślimaku Zagłady,

 

Naprawdę świetne i merytoryczne sugestie. Cieszę się bardzo, że w komentarzu wyciągasz wiele wątków, o których myślałem podczas pisania, ale nie wszystkie dałem radę uwypuklić w tekście.

Istotnie, Królewna buduje dyktaturę, a los wróżek jest dość dramatyczny. Pozwoliły się wciągnąć w rozgrywkę między królewną a ósmą wróżką – to nawiązanie do utrwalonego w popkulturze wizerunku ósmej wróżki jako tej “złej”, a nawet diabelskiej. Walka ze złem wskazanym zewnętrznie jest sytuacją, w której łatwo jest zapomnieć o wytycznych własnego sumienia. Bezradność wróżek i trudność z wycofaniem się w odpowiednim momencie jest metaforą zachowań ludzkich w państwie totalitarnym i jest to jak najbardziej zamierzony efekt. W dodatku wróżki są przyzwyczajone do spełniania życzeń, a ta ósma, która odważyła się postępować inaczej, żyje na marginesie ich społeczności (celowo przeniosłem ją z oryginalnej wieży do chaty w lesie).

Cud, że przy tak ściśniętych przez limit opisach zdołałeś to zauważyć!

Również rozważania pochodzenia samego zła królewny są ciekawe, bliskie zamierzeniom dla których powstało opowiadanie i myślę, że wiele wniosłaby również wersja, w której królewna nie ukłuła się wrzecionem. W przedstawionej wersji mamy w dalszym ciągu dramatyczne wydarzenie, które burzy jej świat. Być może gdyby się nie zdarzyło, pozostałaby jedynie niedojrzałą emocjonalnie, ale stosunkowo mało szkodliwą władczynią. Szaleństwo siódmej wróżki można interpretować jako narastające poczucie winy – nie tylko za śmierć ósmej wróżki i bezradność, ale za przyczynienie się do tego, kim stała się królewna.

 

Trafne i przemyślane poprawki językowe, zgadzam się i wprowadzam. Jestem pełen podziwu dla dbałości o szczegóły. Moim żywiołem jest chaos, ale do komentarzy zawsze podchodzę zadaniowo, ponieważ widzę, jak szybko rozwija to zarówno warsztat, jak i wyobraźnię – trzeba zrozumieć wykreowane przez innych światy. Miło jest startować w konkursie, w którym można podać sobie ręce, zamiast rozpychać się łokciami.

Finklo,

 

ona próbuje pozbyć się obcych genetycznie dzieci, żeby zwiększyć swoje szanse na przeżycie.

Masz absolutną rację: pod względem genetyki eliminacja bękartów jest zbliżona do eliminacji dzieci z poprzedniego związku.

Różnice wystąpią dopiero w postrzeganiu obu sytuacji i społecznej akceptacji, czyli naszej cywilizacyjnej “nakładce” na proces wymiany genów.

Ciekawe jest to, że genetykę intuicyjnie pojmowaną można odnaleźć w wielu baśniach i legendach. Są nawet tacy, którzy modną ostatnio epigenetykę znajdują w zapisach Biblii.

Pod względem dziedziczenia to kiedyś genetykę zastępowała “krew z krwi”. I to chyba był jasny koncept. To Rzymianie z powszechnym adoptowaniem kogo popadnie byli dziwni.

Babska logika rządzi!

Ave, Marzanie! Czas na komentarz jurorski.

 

I to jest antybajka, o jaką walczyłem. Przyjemnie makabryczna, wypaczająca zarówno historię oryginału, jak i jego przesłanie. Miłość przezwyciężająca wszelkie przeciwności losu jest przereklamowaną, hollywoodzką kliszą.

 

Utwór Huntera wykorzystałeś bardzo dobrze, naprawdę umiejętnie wplotłeś go w fabułę.

 

Przyznam jednak, że spodziewałem się nieco innego tekstu. Bardziej humorystycznego (trochę wbrew tytułowi, wybranej piosence, oraz tagom opowiadania). Nie mogę jednak napisać, że się zawiodłem, a wręcz przeciwnie.

 

Na marginesie, król siedzący na tronie, niczym manekin, z głową przywiązaną paskiem, żeby nie spadł, przywodzi na myśl imperatora ludzkości zasiadającego (dogorywającego) na złotym tronie. Podobieństwa zamierzone, czy jestem spaczony? :D

 

Pozdrawiam!

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Cezary,

 

Dziękuję za przeczytanie, i za budujący komentarz. Sam komentarz skłonił mnie do zastanowienia, jak dużo jest w tym opowiadaniu klisz, i czy, ponieważ większość scen już kiedyś ktoś wymyślił, pisanie nie jest tylko umiejętnym ich wykorzystaniem. W szczególności, że zabrałem się za bardzo stary motyw, który kultura zdążyła przetrawić i wypluć dziesiątki razy.

Zawieszony między życiem i śmiercią imperator jest pewnie jednym z obrazów, których ciężko się pozbyć z głowy, więc coś w tym jest :)

Równocześnie myślałem o tym, co musiał czuć główny bohater, kiedy oglądał ojca w tym stanie. Ojciec chciał go zabić, ale równocześnie jego gniew był głosem sprzeciwu wobec tego, co działo się między królową a królewiczem. Ten jedyny głos został stłamszony. Królewicz pozwolił się później zdominować królewnie, więc koszmar przeszłości musiał go dręczyć podwójnie.

 

A co do spodziewanego humoru – w tym opowiadaniu zaliczyłem back to black, ale humor kiedyś powróci :)

Marzanie,

 

po długim opóźnieniu udało mi się przeczytać i muszę powiedzieć, że była to satysfakcjonująca przygoda.

Z tego co mniej mi siadło, to nagłe przyśpieszenie akcji i moment bardziej opisowy, gdzieś od momentu

Królewna była dopełnieniem cudownego dotyku królewicza:

Poczułem nagłe zagubienie, jakby kierowca, który jechał dotychczas 30 km/h przyśpieszył w 2 sekundy do 100. Nie mam jednak pewności, czy dałoby się to inaczej OGRać (miejsce na śmiech). A trzeba oddać, że i pędzenie 100 na godzinę okazało się niezłe w Twoim wykonaniu. 

 

Zastanawiam się również tutaj:

Powinniśmy dziękować Bogu, że ludzie-ogry jeszcze nie zdecydowali się uderzyć. Czy nie lepiej zaplanować obronę?

W starych baśniach występuje Bóg, fakt, ale nie wiem, czy to tutaj jest konieczne, mi nie pasuje.

 

A z pozytywów, bardzo nie po polsku powiem, ale mega klimatyczne. Plastyczne opisy, dość niezłe dialogi, wciągająca fabuła i intrygujący świat stworzony. Z dużą przyjemnością się to czytało, brawo.

 

Pozdrawiam!

beecki

 

Przyśpieszenie zauważyli też inni czytelnicy. Był to mniej więcej ten moment, kiedy zauważyłem, jaką objętość ma już opowiadanie, a jednocześnie zdałem sobie sprawę, że dla przekonującego zbudowania historii trzeba zamknąć większość wątków.

 

Długo się nad tym zastanawiałem i wybrałem właśnie taki wariant, zamiast odchudzać wcześniejsze fragmenty. Założyłem, że większość czytelników usadowiła się już na tyle wygodnie, że się nie pogubią. I może wybaczą ten ryzykowny manewr blush Mniej więcej w tym miejscu, które zauważyłeś zaczyna się też dążenie do sedna, skupienie jedynie na najważniejszych wątkach, takie obieranie opowiadania do szkieletu fabularnego.

A być może obawiałem się, że jeśli będę tak jednostajnie lał smołę, to czytelnicy w niej utoną?

 

Powinniśmy dziękować Bogu, że ludzie-ogry jeszcze nie zdecydowali się uderzyć. Czy nie lepiej zaplanować obronę?

Bardzo trafnie wyczułeś miejsce, w którym też się wahałem. Oryginały są średniowieczne, ale trudno w nich odnaleźć odniesienia do Boga, być może ze względu na brutalność. Mogłem zasugerować pochodzenie pogańskie rdzenia baśni (niektórzy piszą, że jest to region Bałtyku, być może sprzed chrystianizacji) i zastosować liczbę mnogą (bogom). Taki manewr jest ryzykowny, bo powołałabym się na jedną z wielu teorii. W dodatku częściej można spotkać zapiski o włoskiej wersji opowieści, a przecież te tereny uległy wpływom chrześcijaństwa bardzo wcześnie, zanim powstała baśń.

Czytając Twój komentarz mam pomysł, jak to bezpiecznie zmienić: opatrzności. Opatrzność w domyśle jest boska, ale tak nie razi i nie odwołuje się do konkretnego boga/Boga.

 

Jeszcze raz dzięki za miłą wizytę i dokładne wczytanie się w opowiadanie!

Marzanie, stworzyłeś antybajkę, co się zowie. Korzystając z motywu „Śpiącej Królewny” ledwie tknąłeś oryginał, prezentując bardzo własną i całkiem interesującą wersję. Nie spodziewałam się takiego nagromadzenia mroczności i różnych okropieństw, ale to co zaprezentowałeś nie przeszkadzało mi cieszyć się lekturą. :)

 

niektórzy marzyli o rozkoszy obcowania z nastoletnim ciałem. → Obawiam się, że to słowo nie ma racji bytu w tym opowiadaniu, albowiem zaistniało całkiem niedawno – w początkach drugiej połowy XX wieku.

 

Córka wybiegła ze środka i zatrzymała się wpół kroku. → Córka wybiegła ze środka i zatrzymała się w pół kroku.

W PÓŁ czy WPÓŁ? | Narodowe Centrum Kultury

 

Podniosłam twarz, wyplułam ziemię z ust… → Można podnieść głowę, ale obawiam się, że samej twarzy podnieść się nie da.

 

utworzone w naprędce oddziały chłopów… → Coś się tutaj przyplątało.

 

… UKOCHANY TRON… → Zbędna spacja po pierwszym wielokropku.

 

… śpij… dziecino… → Jak wyżej.

 

… SNEM! → Zbędna spacja po wielokropku.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Mroczne, ale w tym mroku bardzo eleganckie. Budujesz klimat opisami, dialogów tu niewiele (poza końcówką, gdzie tempo rzeczywiście mocno przyspiesza) i pasuje to do zamysłu, choć wymaga od czytelnika sporo skupienia.

Umieszczenie tekstu piosenki jako przepowiedni to fajny zabieg. Tekstu, którym nie tyle opowiadanie jest inspirowane, co właściwie zbudowane na jego kanwie. Gratulację, bo wyszło bardzo interesująco, a i klimat udało się przenieść. 

Pozdrawiam!

Regulatorzy – dziękuję za wizytę, dobre słowo i wyłapanie niezręczności, które wyeliminowałem z zapałem godnym głównej bohaterki opowiadania.

Zamiast nastoletniego ciała zastosowałem najpierw dziewicze ciało, ale brzmiało jak metafora i niezbyt mi się podobało. W końcu jest obcowanie z młódką, co zachowuje klimat epoki.

Wzmianka o podnoszeniu samej twarzy przypomniała mi o skrytobójcach z Braavos :)

 

Reinee – miło, że zajrzałeś i że klimat opowiadania się spodobał. Antybajka nawiązująca do przesłodzonej baśni chyba musi być mroczna, więc teraz aż się prosi, żeby wybrać mroczną baśń i napisać pogodną wersję :)

Witaj!

Przeczytałam z zainteresowaniem, dobrze zaprezentowana wersja alternatywna znanej bajki. Plus za poduszkę antyodleżynową!

Ja bym wywaliła historię biednej kobiety wracającej z targu. Jest interesująco napisana, ale, moim zdaniem, nie wnosi zbyt wiele do opowiadania. Nie wpływa znacząco na fabułę. Wprowadza na moment nowego bohatera, co wprowadza zamieszanie, a potem już nic się z nią nie dzieje, oprócz tego, że zostaje zabita.

Zastanawiam się też nad motywem ósmej wróżki. Skoro znała przyszłość i wiedziała jak to się skończy, sama chciała zesłać na królewnę śmierć, to dlaczego właściwie się nią opiekowała? Z opowiadania wynika, że gdyby tego nie robiła, to ciernie pożarłyby dziewczynę, czyli stałoby się to czego chciała i co, jak twierdziła, było nieuniknione. Pozwalała cierniom pożerać wielu dobrych ludzi, którzy przychodzili na ratunek, dlaczego przejmowała się by nie pożarły księżniczki i dworzan?

 

Wszechogarniająca miłość, której nigdy nie wcześniej nie czuł, była zbyt silnym przeżyciem.

Tutaj znalazłam nadmiarowe “nie”.

 

Po dłuższym namyśle postanowiłem nominować do Piórka. Myślę, że to kawał dojrzałej literatury, z wieloma warstwami godnego uwagi przekazu, z bystrym wykorzystaniem dawnych europejskich tropów kulturowych. Przyspieszenie w finale, na które zwracała uwagę część czytelników, jakoś mnie nie raziło, wydało mi się pasować do epicko-baśniowego nastroju opowieści. Może ujawniam tą nominacją pewne swoje słabostki, ale może utwór istotnie zasługuje na wyróżnienie.

Co do biednej kobiety, na pewno pomaga budować atmosferę, ale chyba też zasiewa w królewiczu znaczące na koniec ziarno poczucia winy, a poza wszystkim nie jestem pewien, czy nie wyczuwam w niej nawiązania literackiego:

– Obłąkana. Wydzierała się, że zamek jej wszystko odebrał. Królewna kazała ją zabić, była zbyt głośna.

– Odprawić było.

– Z Panem Bogiem!

– Odprawiamy, lecz siada i skwierczy pod progiem.

Kazaliśmy brać w areszt; ze ślepą kobiétą

trudno iść: lud się skupił, żandarmów pobito

Tymczasem zatrzymałem się przypadkiem w jednym miejscu i rzuciło mi się w oczy jeszcze kilka drobiazgów do poprawy:

Do tego wygodne, skórzane ciżemki, każda z wyhaftowanym ręcznie kwiatem.

Ciżemka jest rodzaju żeńskiego.

Pomyślałam, że nigdy nie zobaczę kwiatów, i ukradkiem starłam łzę.

Kiedy zaczęli otaczać chatę, zrozumiałam, że strach nie pochodzi od nich, tylko od królewny.

Dziękuję za wizyty późną porą!

 

Lyumi, wątek kobiety jest rzeczywiście najmniej istotnym elementem historii, ale bez niego sto lat istnienia Zamku Cierni wydawało mi się nieco zawieszone w próżni. Pokazuje, że Zamek sam jest cierniem (lub cieniem) w otoczeniu, że nie wprowadza do niego nic dobrego. W dodatku kobieta zostaje niejako “zmielona” przez młyn historii, jest reprezentatywną ofiarą. Czytelnik może się domyślić, że takich ofiar było więcej. Gdyby zginęła przypadkowa kobieta, której czytelnik nie zna, jej śmierć byłaby jedynie elementem tła. Dlaczego przyszła do zamku? Upomnieć się? Skoro wszystko straciła, to zapewne i córkę.

Niedawno w konkursie funtastycznym Ambush zaserwowała opis społeczności, dla której źródłem dochodu jest lokalna “atrakcja” – smoki (Darmowy transport dla latawców). To optymistyczna i baśniowa wersja. Antybajka pokazuje, że nie zawsze jest tak wesoło.

 

Ślimaku, ach, tak interpunkcja, dziękuję! Za dobre słowa również!

Nawiązanie do “Dziadów” i Senatora – w pewnym sensie, bo wielcy decydują o losach maluczkich w sposób okrutny i pochopny nie od dziś.

"Zamek Cierni" wciąga od pierwszego zdania, malując mroczny i fascynujący świat. Autor umiejętnie buduje atmosferę tajemnicy i niepokoju, przeplatając elementy baśni z brutalną rzeczywistością.

Pierwsza część fragmentu skupia się na postaci, którą czytelnik początkowo może postrzegać jako opiekunkę śpiącej królewny, a która w istocie jest tą “złą” wróżką, czy też czarownicą, która rzuciła zły czar.

Czar śmierci zostaje przez siostrę czarownicy zmieniony w czar snu.

Tylko czy ten czar, rzeczywiście był taki zły?

Czy królewna od początku była zła, czy złą stała się na skutek złego snu?

Na ile to samospełniające się proroctwo?

 

Historia ciekawa – przywodząca na myśl greckie mity (pożeranie dzieci) i tragedie, ale również mitologię północy (skąd pewnie sama opowieść się wywodzi) – mamy tu znów, jak w nordyckich sagach i u Greków – kazirodztwo, fatum, nieuchronność. Ananke. Bardzo dobrze skonstruowane.

 

Mimo wszystko jednak trochę ponarzekam.

 

Początek opowiadania jest ze wszechmiar świetny, choć mocno rozciągnięty, nie przeszkadzało mi to jakoś bardzo – powoli zanurzyłem się w opisywanym świecie. Natomiast końcówka – wygląda jak pośpiesznie pisane streszczenie, w którym autor na siłę chce wszystko pozamykać i jeszcze się zmieścić w limicie znaków – więc wyrzuca co drugie zdanie ;-)

 

To niestety mocno popsuło ogólny odbiór.

 

Ale odbiór ten ratuje świetne użycie konkursowego utworu.

 

Gdzieś mi tam coś zgrzytnęło językowo, ale nie miałem czasu tego wyłapywać.

 

Trochę mi ten happy end / nie happy nie do końca pasował – spodziewałem się jeszcze jednego, końcowego plot twistu, że próba zabicia “złej śpiącej królewny” – się nie powiedzie, bo ta ostatnia, skosztowawszy ludzkiego mięsa (czy też pół ludzkiego ludzi-ogrów) – zyskuje moce, których królewicz nie podejrzewał – i z łatwością go rozbraja / czyni bezwolnym niewolnikiem / rozłupuje orzech, w którym ukrywa się moc ostatniej z wróżek.

 

Ale cóż – może tak jest właśnie lepiej, że może nie tyle dobro zwycięża, co zło zostaje pokonane – w końcu to baśń. W życiu pewnie by było tak jak pisałem, a królewna zjadłaby na deser królewicza.

 

Pozdrawiam serdecznie,

 

Jim

entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, in­dio­to Ty, nadal chyba nie ro­zu­miesz

Lyumi, wątek kobiety jest rzeczywiście najmniej istotnym elementem historii, ale bez niego sto lat istnienia Zamku Cierni wydawało mi się nieco zawieszone w próżni. Pokazuje, że Zamek sam jest cierniem (lub cieniem) w otoczeniu, że nie wprowadza do niego nic dobrego. W dodatku kobieta zostaje niejako “zmielona” przez młyn historii, jest reprezentatywną ofiarą. Czytelnik może się domyślić, że takich ofiar było więcej. Gdyby zginęła przypadkowa kobieta, której czytelnik nie zna, jej śmierć byłaby jedynie elementem tła. Dlaczego przyszła do zamku? Upomnieć się? Skoro wszystko straciła, to zapewne i córkę.

Napiszę Ci dlaczego ja bym usunęła ten fragment. Nie dlatego, żeby wywierać presję, ale dlatego, że zakładam, że nie publikujesz na portalu tylko po to, żeby zbierać komplementy, ale również po to, żeby poznać szczerą opinię na temat tekstu. Daj znać jeśli się mylę i wolałbyś raczej, żebym skupiała się na pozytywach, to następnym razem się poprawię ;-).

 

Po pierwsze, konstrukcja Twojego tekstu wygląda teraz tak:

– ósma wróżka opowiada w pierwszej osobie

– historia kobiety wracającej z targu w trzeciej osobie

– historia księcia w trzeciej osobie

– ósma wróżka opowiada w pierwszej osobie

– ósma wróżka opowiada w pierwszej osobie

– historia księcia (już z królewną) w trzeciej osobie

– historia księcia (już z królewną) w trzeciej osobie

 

Może mam jakieś skrzywienie na tym punkcie, ale mnie w tej konstrukcji historia biednej kobiety kłuje w oczy, taki niepasujący element układanki. 

Oprócz tego miałam poczucie, że kobieta została wprowadzona, a w dalszej części opowiadania zapomniana albo wycięta. Dla mnie wyglądałoby to lepiej, gdyby dostała jeszcze jeden fragment tekstu później. Na przykład jej losy po przebudzeniu zamku. Albo chociaż losy jakiegoś innego wieśniaka, jako taki przerywnik od historii głównych bohaterów, który się pojawia, ale nie jednorazowo tylko jako schemat.

 

Po drugie, jeśli bez tego te sto lat wydawałyby się zawieszone w próżni, można by dodać zdanie albo dwa na ten temat w opowiadaniu wróżki. Mnie osobiście nie wydawałyby się zawieszone w próżni, a nawet jakby, to stuletni sen jest w pewnym sensie zatrzymaniem wszystkiego.

 

Po trzecie, to nie jest nic nowego, że wieśniacy są gwałceni, okradani i mordowani. Twoje opowiadanie jest mroczne, w takich opowiadaniach właśnie taka rola przypada wieśniakom. Nie było to dla mnie nic odkrywczego, raczej opisana oczywistość.

 

Po czwarte, czy właściwie ma znaczenie śmierć kobiety na moście? Królewna już wcześniej była pokazana jako okrutna i bezlitosna, więc to, że kazała zabić jakąś wieśniaczkę drącą się na moście chyba nikogo w tym momencie nie dziwi. Czy śmierć kobiety miała decydujący wpływ na decyzję królewicza? Również wydaje się, że nie, decydujące było raczej zabójstwo jego rodaków, w tym matki i jego rodzeństwa/potomstwa oraz zjedzenie tych ostatnich.

 

Po piąte, jaką unikalną informację w takim razie uzyskujemy z tej historii o biednej kobiecie? Moim zdaniem to, że królewicz lubi dużo obiecywać, a potem tych obietnic nie dotrzymuje. No, bo za pokazanie drogi już właściwie odwdzięczył się kobiecie ciągnąc jej wóz. Mógł ewentualnie dać jej jeszcze jakąś monetę, jeśli byłby hojny, ale to tyle. Raczej nie spodziewałabym się, że jak pokazała mu przy okazji drogę, to coś więcej jej się należy. Więc właściwie dlaczego miałby się jej jeszcze jakoś odwdzięczać? Nie wiem czy taki był Twój zamiar i chciałeś pokazać królewicza w złym świetle. Jeśli tak, to ten fragment faktycznie pełni jakąś rolę, ale wtedy oczekiwałabym, że będzie to miało znaczenie w dalszym tekście, że gdzieś jeszcze znowu wyjdzie to niedotrzymywanie obietnic i będzie istotne.

 

Po szóste, moim zdaniem, znaki, które wykorzystałeś na historię o kobiecie znacznie bardziej przydałyby się w końcówce tekstu. Nie ma to już znaczenia, bo jest po konkursie, więc właściwie możesz dowolnie zmieniać tekst i nie przejmować się limitem, ale dla porządku jeszcze o tym wspomnę.

 

 

Nie zrozum mnie źle, historia kobiety jest ciekawa i fajnie napisana, może mogłaby stanowić część jakiegoś innego opowiadania, gdzie pełniłaby jakąś rolę. Tutaj uważam ją za zbędną. Chociaż mogłaby nie być zbędna, gdyby była częścią bardziej rozbudowanego tekstu, gdzie takich elementów byłoby więcej.

Strasznie się rozpisałam, więc jeszcze raz podkreślę, że nie oczekuję żadnych zmian, a jedynie dodaję moją opinię do przemyślenia.

 

Niedawno w konkursie funtastycznym Ambush zaserwowała opis społeczności, dla której źródłem dochodu jest lokalna “atrakcja” – smoki (Darmowy transport dla latawców). To optymistyczna i baśniowa wersja. Antybajka pokazuje, że nie zawsze jest tak wesoło.

Historia Ambush była faktycznie lekka, przyjemna i baśniowa, ale czy było tam tak wesoło? Turyści byli karmą dla smoków.

 

Pozdrawiam serdecznie!

 

Zachęciłaś mnie to wytworzenia “wersji reżyserskiej” bez limitu znaków :)

Masz rację co do konstrukcji opowiadania – żeby zachować symetrię, trzeba albo usunąć kobietę (wtedy znajdzie się miejsce na istotniejszą rozmowę królewicza z matką, w limicie znaków), albo dodać jej drugą pełnowymiarową scenę, przekraczając limit, i zwiększyć wpływ interakcji kobiety z królewiczem na jego decyzje. Kobieta ma dobre predyspozycje, by stać się głosem sumienia.

A co do tego, czy wróżka mogła zostawić królewnę bez opieki (i na pastwę pnączy i odleżyn) – niby mogła, ale obecna wersja historii pokazuje, że wróżki stają się niewolnicami przeznaczenia. Tak jak zauważono wcześniej w komentarzach, i jaka była moja intencja, wróżki spełniają życzenia, wolę ludzi, i łatwo stają się narzędziami w ich rękach. Ósma wróżka starała się iść swoją ścieżką, ale i tak była ograniczona w wyborach.

W wersji oryginalnej baśni ósma wróżka mogła po prostu zabić królewnę. Nie musiała zsyłać na niej klątwy z wrzecionem. Lubimy tworzyć zawiłe historie :D

We Władcy Pierścieni Gandalf mógł odebrać hobbitowi pierścień nie dotykając go, wezwać ćmę lub inne zwierzątko, by przeniosło pierścień do wulkanu, i w pięć stron zakończyć opowieść :)

Jimie,

 

Tym bardziej zachęcasz do wytworzenia dłuższej wersji opowiadania, w której nie będzie streszczeń. W 50k powinno się udać :)

 

 

Trzymam kciuki za to 50k :)

entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, in­dio­to Ty, nadal chyba nie ro­zu­miesz

Wybrałeś tekst, którego nie znałam, więc miałeś poniekąd trudniej, bo przebój nie rezonował dla mnie w tekście. Niemniej odnotowałam jego obecność i ciekawe użycie właściwych strof.

Sama opowieść jest niesamowicie mroczna, przypomniała mi grozę, którą przeżyłam jako dziecko, kiedy ktoś podarował mi niewłaściwe bajki braci Grimm;P

Jest tu wszystko: nienawiść, szaleństwo, kazirodztwo, głód, ból. Momentami czyta się to z przykrością, ale opowieść jest spójna i przekonująca. To bajka, choć czarna jak węgiel.

Świat jest bajkowy, odrażający i zarazem piękny, emocje głębokie, strach paraliżujący.

Tekst zrobił na mnie duże wrażenie, więc piórkowo będę na TAK.

"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke

Wróżka chciała królewnie dać śmierć, bo widziała w niej zło? Jeśli tak, to czemu nie pozwoliła, żeby pędy w nią wlazły, wyssały z niej życie i zmieniły w kawał drewna? Czemu z takim poświęceniem utrzymywała ją przy życiu? Czyżby zdała sobie sprawę, że to zło musi się dokonać? W sumie bez względu na to, czemu to robiła, idea, że człowiek może się urodzić po prostu zły i nic nie ma na to wpływu, zdecydowanie mi się nie podoba. Dziewucha nie ma tutaj nic do gadania, jest zła i kropka i jedyne, co przyniesie ludziom to zło. A dary pozostałych wróżek tylko dodały jej możliwości czynienia owego zła. Mało optymistyczna wizja i na dodatek poniekąd zdejmująca z niej winę – jest zła, bo los tak chciał, nie jej wybór.

Królewicz wydaje się tutaj być przeciwieństwem, jego czyste serducho widzi przecież wróżka. Tylko, że królwiątko załatwiło ojca, a później biernie przyglądało się wyczynom księżniczki. Mam wrażenie, że czarno-biały świat bajek w tej Twojej trochę się zachwiał. Skoro królewicz nie taki czyściutki, to może królewna wcale nie musiała być taka zła. Może to po prostu dwójka skrzywdzonych – nie tylko przez wróżki, ale też oczekiwania rodziców – dzieciaków, pełnych gniewu, z którym nie bardzo wiedzą, co zrobić.

Ładna bajka :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Sympatyczne :)

Przynoszę radość :)

Irko Luz,

 

Może to po prostu dwójka skrzywdzonych – nie tylko przez wróżki, ale też oczekiwania rodziców – dzieciaków, pełnych gniewu, z którym nie bardzo wiedzą, co zrobić

Cieszę się, że wychwyciłaś wątek oczekiwań rodziców. Przyznam, że jest to jedna z głównych myśli, które chciałem przemycić w opowiadaniu. W oryginalnej baśni owe dary siedmiu wróżek (ilość wróżek zależy od wersji, są nawet takie z trzynastoma) są jednoznacznie dobre, ale nikt dotąd nie zastanawiał się, czy nie są spełnieniem marzeń rodziców. Król i królowa marzą o idealnej córce, i taką dostają – ale czy księżniczka włożyła jakąkolwiek pracę, by stać się lepszą?

Aż kusi, by napisać uwspółcześnioną wersję, w której cnoty zastępowane są przez dobra materialne. Rodziców kusi, by je dać, trochę “ułatwić” dzieciom start. Czy dzieci potrafią się odnaleźć w świecie, którego same nie zbudowały, albo – odwracając pytanie – czy nie jest im zbyt łatwo się w nim zagubić?

Przyznam, że pisanie o postaci, która jest skazana na zło dla mnie samego było trudne, ponieważ ja zawsze daję tym “złym” drugą szansę… ale czasem pies, który gryzie, po prostu gryzie. Można go karmić parówkami przez cały rok, a on i tak dziabnie. Bo już taki jest.

Jak zauważył Jim, jest to nawiązanie do tradycji antycznej: postać choćby starała się nie wiem jak, i tak nie da rady zejść z wyznaczonej ścieżki. Czy nie kusi nas, żeby dopisać “rozsądniejsze” zakończenia do dramatów antycznych? W mojej opowieści pojawia się fatum, i to rozumiane w dwojaki sposób. Na księżniczce ciążyło fatum wrzeciona, ale w drugiej, nadrzędnej warstwie ciąży nad nią fatum zadawania śmierci. Jeśli nie umrze, to sama będzie powodować śmierć.

Czy to jej wina? Rodziców? A może to “podzielona” odpowiedzialność? Królewicz w końcu ją zabija, ale dlaczego nie powstrzymał jej wcześniej? Może za bardzo przypominała mu matkę? Czytelnik może tylko się domyślać, że kazirodztwu towarzyszył rodzaj paraliżu zarówno fizycznego, jak i paraliżu sumienia i reakcji.

 

Ambush,

 

Cieszę się ogromnie, że tekst wzbudził w Tobie określone wrażenia lub emocje. W końcu po to się pisze – żeby ktoś się uśmiechnął, wystraszył, zamyślił, zapamiętał!

Miało być czarne i zastanawiające :)

Dobrze, że chociaż Ty nie narzekałaś na skok tempa, ale po licznych komentarzach zacząłem już modyfikować opowieść, by cały czas “jechała 30 kilometrów na godzinę” :). Na razie robię to offline. Waham się tylko, czy finalnie zrobić “podmiankę” czy nową publikację. Nie lubię mnożyć bytów…

 

Anet,

 

Dzięki za przeczytanie! Jak zwykle jest mi bardzo miło widzieć Twój wpis pod opowiadaniem!

Tekst jak najbardziej zasłużył na piórko, nie wahałem się ani przez chwilę. Bardzo dobrze napisany. Wciąga od początku i ani przez chwilę nie obniża tempa i poziomu. Fabuły jest tu bardzo dużo, a wszystko się ładnie składa w całość, na przykład wprowadzony we wspomnieniach wątek ludzi-ogrów w pewnym momencie pojawia się we właściwej fabule. Postacie również barwne, nawet królewna, którą można uznać za postać stereotypową. Podobały mi się liczne nawiązania.

Zygfrydzie89, dziękuję za dobre słowa i za poparcie piórka.

Każde wsparcie czytelników jest jak kredyt zaufania: postaram się go nie zmarnować. Wykorzystać jako motywację, by pisać lepiej. Choć pisarskie wpadki pewnie się zdarzą :D

Ponieważ Lyumi zwracała uwagę na strukturę i kompozycję, w nowej wersji powróci narracja pierwszoosobowa wróżki. Jest ona potrzebna, by streścić wojnę z sąsiadami, a usunąć ją z narracji królewicza. Pewne szczegóły “polityczne” znikną, ponieważ wróżka obserwuje całość z perspektywy łupiny, w której jest zamknięta. Rośliny, które się komunikują przez splecione korzenie pozwalają jej słyszeć i czuć przebieg walk. Wróżka będzie mogła domyślić się, że chłopów zastąpili najemnicy (po rytmie kroków i głosach), ale nie ma aż tak szczegółowego wglądu w politykę.

Będzie za to troszkę więcej o królewiczu – cięższe i wolniejsze kroki zdradzają to, że coraz gorzej czuje się w roli kata i dowódcy armii.

Taka kompozycja będzie bardziej spójna – na początku opowiadania to wróżka przedstawiała czytelnikowi świat, więc wypadałoby, żeby zachowała rolę. Królewicz jako mniej “wszechwiedzący” narrator będzie też bliższy czytelnikowi.

Zrobiłem, jak obiecałem:

– Tekstowi nie grożą już mandaty za jazdę 100 km/h

– Są wszystkie sceny, które miały być, ale wcześniej zostały usunięte ze względu na limit

– Wątki dotąd ucięte lub pominięte zostały domknięte

– Utrzymana jest mroczna tonacja całości

 

 

Przyznam, że znaczące gmeranie w bibliotecznym i piórkowym opowiadaniu napawało mnie obawą, że coś zepsuję. Mam nadzieję, że jeśli ktokolwiek sięgnie jeszcze do opowiadania, to będzie miał radość z czytania (choć to mroczny tekst, więc może raczej szczere zaniepokojenie przy czytaniu ? :D).

Hej, 

przyznam, że nie czytałam pierwotnej wersji sprzed „liftingu”, ale nie wygląda mi na to, że coś popsułeś :) 

Ciekawie opowiedziałeś tę bajkę po swojemu. Przyjemna choć mroczna lektura. 

Pozdrawiam! 

Marszawo,

 

Cieszę się, że w tych dodatkowych 15k znaków nie popełniłem rażących gaf, a jeszcze bardziej z nowej czytelniczki!

Kolejne opowiadania będą weselsze, bo na tym opróżniłem wirtualny zbiornik z czarnym atramentem :)

Przeczytałem całość, mimo, że mroczna i posępna. Nic nowego nie potrafię dodać po tylu mądrych komentarzach. Cieszę się, że opróżniłeś zbiornik z “czarnym” atramentem. :)

Już wiem czemu tak pozytywne opinie tu były. Przeczytałem w końcu – świetny tekst. Gratuluję. Zdecydowanie zasłużone piórko!

Pozdrawiam!

You cannot petition the Lord with prayer!

Ode mnie było NIE w głosowaniu.

Miałam w tym tekście problem z wewnętrzną logiką świata i zachowaniem bohaterów. Wróżka, która uśpiła królewnę i dworzan – nie rozumiem jej zachowania. Jedyną motywacją i mantrą, którą tłumaczy wszystkie swoje działania jest przyszłość, która musi się wypełnić. Tylko że nie informujesz czytelnika, dlaczego musi się wypełnić. Wróżka w to wierzy, ale ja nie wiem i nie rozumiem dlaczego. Nie rozumiem, dlaczego tak łatwo zgadza się na tę przyszłość. Co by się stało, gdyby się nie zgodziła. A ona przecież swoimi działaniami doprowadza do śmierci wielu ludzi, zniewolenia sióstr, własnego cierpienia i strasznej śmierci. Jest bierna, a ja nie znajduję w tekście dla tej bierności uzasadnienia. Zostawiasz mnie z poczuciem autorskiej arbitralności jej działań. Nie ma tu motywu chociażby fatum, gdzie los się wypełni bez względu na starania bohatera. Z przedstawionych zdarzeń w żaden sposób nie wynika, że ta przyszłość wyglądałaby właśnie tak, gdyby wróżka dokonała innych wyborów. Dlatego tak bardzo brakuje mi uzasadnienia jej motywacji. Chciałabym coś wewnątrztekstowego, a nie tylko “bo autor tak zadecydował”.

I to jest też problem, który dotyczy pozostałych postaci. Siostra wróżki tak samo łatwo zgadza się na swój los. Jest tylko marionetką w autorskich rękach. Matka królewicza i królewna – te postacie też są jednowymiarowe. Nie przeszkadzałoby mi to, gdyby były one jedynymi tak skonstruowanymi postaciami – to w końcu baśń, a one są postaciami z tła; istnieją jako wyzwalacze działań głównych bohaterów – ale niestety nie są. Nawet postać epizodyczna mnie nie przekonała. Wracająca z targu kobieta będąca na skraju wycieńczenia fizycznego, mająca w domu głodną córeczkę, spotyka rosłego mężczyznę na drodze, który pomaga jej pociągnąć wóz. Czasy są niespokojne, mężczyzna wygląda jak przedstawiciel niesławnego rodu ludzi-ogrów, ale co tam, kobiecina wypina wątłą pierś i zaprasza go do siebie na noc… Sorry, ale zrobiłeś z tej kobiety idiotkę. Aż się przy tej scenie cofnęłam i przeczytałam ją jeszcze raz, żeby sprawdzić, czy on jej przypadkiem nie dotknął – wtedy jej reakcja miałaby sens, bo byłaby wynikiem jego klątwy. Ale nie. Potem jeszcze na chwilę kobieta wraca, tylko po to, by wpaść w histerię i zginąć… 

Postać królewicza – to właściwie jedyna postać, która w tym tekście myśli i próbuje kierować swoim losem. No i właśnie, dlaczego jest jedyną postacią napisaną w ten sposób? Przydałoby się w tekście jakieś uzasadnienie, dlaczego niektóre postacie są bierne, a inne nie, ale go nie znalazłam. Działania bohaterów są arbitralne, nie ma tu wewnętrznej logiki świata (a jeśli jest, to jej nie widać). Bo ja przez cały tekst właściwie nie wiedziałam, dlaczego bohaterowie zachowują się akurat tak, a nie inaczej. I jest to mój największy zarzut.

Z mniejszych – niewykorzystanie motywu przyciągania/porozumienia wróżki i królewicza. W którymś momencie sugerujesz związek pomiędzy nimi (kiedy ona patrzy mu w oczy przed śmiercią), tylko że później z tego motywu niewiele wynika. Można domyślać się, że dlatego królewicz znalazł nasiono, ale to właściwie tyle. A szkoda – bo to jest motyw, który mógłbyś wykorzystać do zbudowania motywacji wróżki, bardziej posplatać losy bohaterów. 

 

To tyle z rzeczy, które mnie uwierały. Co fajnego? – pomysł na retelling baśni; jest sporo ciekawych smaczków i zabawy znaną historią, odwracania ról i tworzenia nowych powiązań między bohaterami; ciekawy motyw błogosławieństwa matki zamieniającego się w klątwę; udanie wyszedł motyw drapieżnego pnącza, które pod wpływem dotyku królewicza zakwita; oniryczny klimat opowieści. No i porządnie napisane :)

 

It's ok not to.

MichaelBullfinchKoala 75 – dziękuję za przeczytanie i miłe słowo.

A Dogsdumpling, też dziękuję za szczere słowo.

Bo nie jesteśmy tu, żeby sobie kadzić, albo oglądać opowiadania jak rzeźby w galerii sztuki nowoczesnej, gdzie czasem stoi gniot, ale stoi w galerii i wszyscy się nim zachwycają.

Pozytywy zauważyłem i dziękuję, to teraz to, co ważniejsze.

 

Królowa – matka jest jednowymiarowa, nawet w dłuższej wersji (głosowanie było przy wersji krótszej). Królewicz ma nadzieję, że tak nie jest, i na początku rozmowy (która pojawiła się w dłuższej wersji) wydaje mu się, że cokolwiek się zmieniło, i że znowu jest matką kochającą matczyną miłością.

Ale tak nie jest. Nałóg królowej wraca, bo jej pragnienia nie zostały zaspokojone. Tutaj jest przynajmniej “podbudowa” – zimny mąż, potem zawiedzenie dziećmi (pojawia się w dłuższej wersji). Można zapytać, dlaczego nie zaspokoiła pragnień w inny sposób, może kochanek byłby dla niej zdrowszym wyjściem. Być może nie mogła ze względów politycznych, a może w tamtych czasach nie ma terapii i psychologów, żeby wyrwali ją z “zaklętego” kręgu.

 

To teraz królewna, czyli zupełnie płaska postać pierwszoplanowa. Rozbudowana wersja zupełnie nic nie wniosła, dalej jest płaska. I tak miało być. Rozumiem, że Ci się to nie podoba. Sporo czytelników chce w niej widzieć nastolatkę, zagubioną w oczekiwaniach rodziców. W tej wersji znowu śmierć jest zła i ósma wróżka jest zła, po co pozbawiać małolatę życia, nie lepiej ją “naprostować” ?

Wersja, którą chciałabyś pewnie przeczytać (może się mylę, zgaduję) to ta, w której rodzice nie chcieli dla córki żadnych darów, nie mieli oczekiwań, i pozwolili jej dorastać jako normalnej (no, powiedzmy bogatej i traktowanej szczególnie) dziewczynce. Pytanie, czy nie trzeba by się cofnąć do ich dzieciństwa, i zrobić w tym miejscu podbudowę, pokazać jak głęboko trzeba sięgnąć, by złagodzić wpływ rodziców. W tej wersji nie ma wróżek, albo pojawiają się wtedy, kiedy dziewczyna już wie, czego chce. Zgadzam się, że byłaby to wersja ciekawa i jest to pomysł na oddzielne opowiadanie, bez przemocy i pisane dla nastolatków, ku pokrzepieniu serc.

W mojej wersji królewna nosi w sobie “zło”. Jednowymiarowe, ale nawet ja piszę je w szczególny sposób, bo królewna diabłem nie jest. Przekonujące rozwinięcie tematu wymaga pytania o genezę “zła”, a jedną z odpowiedzi jest zaburzenie psychiczne, które ujawnia się, gdy królewna wchodzi w dorosłość (fizyczną, niekoniecznie psychiczną).

Czy da się to zaznaczyć, nie burząc koncepcji opowiadania? Zapewne tak, wymaga zaznaczenia, że ród żenił się tylko z bliskimi krewnymi (naprowadzenie czytelnika), jakiś szalony dziadek lub babcia po drodze, robi się kalka z Rodu Smoka i Gry o Tron, ale da radę. Jeśli według Ciebie uczyni to opowiadanie trochę bardziej wiarygodnym, akurat to mogę zrobić, i w wyznaczonym samemu sobie limicie 50K się zmieszczę.

 

Czas na wróżkę. Dla niej życzenie śmierci było czymś naturalnym, darem, i została przez to wyrzucona na margines społeczności wróżek. Raz ośmieliła się postąpić nie tak, jak oczekuje się od wróżki. No właśnie, wróżki też są złapane w pułapkę oczekiwań ludzi. Kajdany tylko to obrazują, ale one zawsze są, wewnętrznie.

Czy nie powinna dobić królewny, albo zostawić ją na pastwę pnączy? Powtórzę: oryginał baśni też ma taką samą skazę, nie jest spójny logicznie, i na tej skazie zbudowana jest cała opowieść. Przeniosłem skazę do swojego opowiadania, i starałem się wytłumaczyć jej genezę. Skoro zrobiłem to w sposób nie przekonujący dla Ciebie – cóż, nie udało się, kolejnym razem będzie lepiej :)

W oryginale mogła zabić królewnę od razu, oszczędzić sobie zabawy z wrzecionem. Jednak tak nie zrobiła. Zarówno w moim opowiadaniu, jak i w oryginale pozwala się królewnie żyć – żeby rodzice mogli się nią nacieszyć te 16 lat. Ja staram się odpowiedzieć na pytanie, dlaczego właśnie tak, i dlaczego królewna powinna umrzeć.

A dlaczego wróżka nie dobija królewny we śnie? Cóż, nie spodobał mi się wybór prezydenta, ale nie idę do lasu mieszkać w ziemiance przez kolejne 5 lat, tylko będę funkcjonował w państwie. Wróżka również funkcjonuje jako wróżka, wychyliła się raz, została złamana, teraz wypełnia przeznaczenie “na złość mamie się przeziębię”.

 

Kobieta – ach, ta nieszczęsna kobieta. W dłuższej wersji ma większą rolę. Czy zrobiłem z niej idiotkę? Może jednak nie, ale można tak to odczytać, to moment niejasności w opowiadaniu. Zależy, czy dar królewicza rozumie się jako jednowymiarowy i zero-jedynkowy. Dotyka – wzbudza miłość. Nie dotyka – nie wzbudza. Jest mowa o tym, że starał się to kontrolować, decydować o tym, kiedy się nim posługuje. Pytanie, jak sam fakt, że zwykle może wzbudzić miłość, wpłynął na niego samego. Czy czasem ta moc nie jest w nim, w środku, a dotyk jedynie ją “domyka”? Taki, a nie inny wariant opisu miał sugerować drugą wersję: używanie mocy miłości zmieniło go, jest pewny siebie, wzbudza uczucia również niezależnie od dotyku, mimo tego, kim jest. Czy czasy są niepewne? Były niepewne, w chwili, kiedy królewicz spotyka kobietę, to raczej stagnacja. On może jest człowiekiem-ogrem, ale roztacza również wokół siebie aurę obrońcy i wybawiciela. Wyruszył po królewnę, ma jakiś cel, jest w nim energia, której w otaczającej krainie zupełnie nie ma. W takiej sytuacji łatwo się pogubić, i scena “przed” dotykiem wyraża desperację i zagubienie.

Znowu – wysiłek autorski w zmianę kolejności wydarzeń jest tutaj nikły, wystarczy przestawić kilka zdań, więc mogę to zrobić, ale tutaj chciałbym znać opinię więcej niż jednego czytelnika. Jeśli zabrzmi to bardziej wiarygodnie, łagodniej dla kobiety, i spójnie dla opowieści – to również mogę zrobić. Lubię zmieniać opowiadania tak, by zachować sens, ale żeby były lepsze. Po to jest forum :D

 

Czy po tak wyczerpującej dyskusji oboje czujemy się wyczerpani? Jeśli tak, to cel komentarzy został osiągnięty, i mogę się tylko cieszyć XD

Dzięki za wyczerpującą odpowiedź. 

 

Wersja, którą chciałabyś pewnie przeczytać

Nie, nie mam żadnej “swojej” wersji tego opowiadania. Ja nie mam problemu z tym, że Twoje postacie są takie, a nie inne. Mam problem z tym, że nie wiem, dlaczego takie są i co za tym idzie nie rozumiem ich postępowania. W tekście na 5 postaci (wróżka, siostra wróżki, matka królewicza, królewna i królewicz) naznaczonych w jakiś sposób klątwą tylko królewicz się sprzeciwia swojemu losowi. I ja nie wiem, dlaczego, bo tego w żaden sposób nie wyjaśniasz. Gdyby linia przebiegała np. ludzie a wróżki, albo była związana np. z mocą klątwy, była zbudowana w oparciu o charakter postaci itp. U Ciebie nie widzę żadnego powodu wewnątrztekstowego, przez co zostaję z poczuciem, że te postacie zachowują się jedynie tak dlatego, że autor sobie to tak wymyślił. Nawet od strony konstrukcyjnej to nie ma sensu – gdybyś np. tylko uwidocznił/rozbudował motywację u postaci pierwszoplanowych (wróżki i królewicza), a postaci z tła zostawił narysowane grubszą kreską – nie miałabym uwag. A tak, czytałam, próbowałam znaleźć jakąś logikę postępowania bohaterów i niestety nie udało mi się.

To o czym piszesz w komentarzu o wróżce – tego w tekście brakuje. Bo ja widzę postać, która rozpętała piekło, bo przyszłość musi się wypełnić, ale już dlaczego musi tego nie ma. Nie ma tego, że wróżki myślą i widzą świat inaczej. Ja nie wiem, dlaczego ona musi królewnę zabić, albo dlaczego myśli, że musi.

 

W takiej sytuacji łatwo się pogubić, i scena “przed” dotykiem wyraża desperację i zagubienie.

To tego nie widać ;)

 

It's ok not to.

Jako tekstowa wróżka wplotłem w opowiadanie kilka zdań, które (być może) pomogą odnajdywać czytelnikom to, czego tam nie widziałaś (a przy okazji znalazłem jedno urwane zdanie po ostatnich poprawkach). Dalej nie pójdę z modyfikacjami, bo przeczuwam, że osiągnę efekt łopaty, nakładającej do głowy wrażenia, które niekoniecznie są w tekście, albo efekt ciągnięcia czytelnika po sznurku, podczas gdy niektórzy lubią chodzić bocznymi drogami. Królewny trójwymiarową nie uczynię, bo taka miała być – pusta, jak wydmuszka oczekiwań, poznawana przez jej czyny, a nie przez refleksje, których brak.

Ja się dzielę swoimi wrażeniami i staram się wyjaśnić mój punkt widzenia – nie oczekuję (ani nie sugeruję – mam nadzieję), że autor ma z tekstem zrobić to czy tamto ;) Choć oczywiście cieszy mnie, jeśli moje uwagi na coś się przydały. 

It's ok not to.

No ja też robiem co mogiem, czyli uwagi traktuję jako łamigłówkę (jak to wprowadzić, żeby nie zepsuć), aż dochodzę do twardej granicy swojej estetyki/koncepcji, i dalej po prostu nie wprowadzam. Estetyką możemy się różnić, potrzebami literackimi również, czasem komfortem czytania i akceptacją niedopowiedzeń. Ja czasem zachwycam się tekstem, w którym nie wszystko “złapałem”, bo na przykład tworzy nastrój. A czasem tak denerwuje mnie logika bardzo różna od mojej, że nie mogę o tym zapomnieć :D

Zamek cierni to klimatyczna, mroczna bajka napisana ładnym językiem, czego dowodem jest, chociażby piórko. Czytałam z przyjemnością, jednak ta wierność tradycji sprawiła, że zabrakło mi czegoś porywającego. Bo wszystko było takie, jak się spodziewałam, aż takie i tylko takie.

Twoja piosenka to kolejna, którą musiałam sobie odszukać. Wykorzystanie przeboju oczywiście zaliczone.

"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke

Nowa Fantastyka