
Tak wiem, że śródtytuły to pojęcia na wskroś współczesne, ale nie potrafię ich oddać innymi słowami tak, żeby nie pozostawić wątpliwości, o co chodzi.
Zapraszam do lektury.
Tak wiem, że śródtytuły to pojęcia na wskroś współczesne, ale nie potrafię ich oddać innymi słowami tak, żeby nie pozostawić wątpliwości, o co chodzi.
Zapraszam do lektury.
Prolog
Kiedy słońce dotknęło koron niezwykle wysokich świerków i buków w sercu świętego gaju, kapłanki przystąpiły do wieczornego rytuału. Prowadząca procesję Perita odkorkowała fioletowy flakon i wpuściła trzy krople do kamiennej cysterny. Drewnianą warząchwią zaczęła mieszać wodę.
W tym momencie na polanę wbiegła jedenastoletnia Venitka.
– Mamo! Od północnej strony widać dymy!
– Ćśśś! Nie zakłócaj rytuału.
– Ale strażnik mówi, że to obce wojsko!
– Mężczyźni doskonale wiedzą, co mają robić. Ty też powinnaś. W tej chwili najważniejszy jest wieczorny rytuał.
Do cysterny podeszło dwanaście rosłych i silnych kobiet. Każda napełniła konew i ruszyła z nią w stronę serca gaju. Pozostałe kapłanki zaintonowały pieśń. Venitka z pewnym ociąganiem dołączyła do chóru. Doskonale znała słowa, bo Perita codziennie śpiewała tę kołysankę najmłodszemu synkowi.
Ludzie
Mała Venitka miała rację – dymy zwiastowały nadejście wrogich wojsk. Rozesłano gołębie z wiadomościami i wkrótce na północ od świętego gaju zaroiło się od uzbrojonych kapłanów i akolitów. W pozostałych częściach ochronnego pierścienia pozostały jedynie szkieletowe załogi.
Mężczyźni kopali wilcze doły i gromadzili stosy głazów oraz mniejszych kamieni nad najwęższymi przejściami w wąwozach. Chłopcy biegali w tę i we w tę, wydeptując ścieżki prowadzące prosto w zdradliwe grzęzawiska czy inne pułapki. W wolnych chwilach wszyscy przeglądali broń. Łucznicy gromadzili zapasy strzał, wybierali najlepsze kryjówki na wysokich drzewach i zaopatrywali je we wszystko, co mogło się przydać podczas długich godzin wyczekiwania na wroga; od ochronnej platformy z drewna grabu, dębu lub jesionu do wydrążonej dyni na mocz. Jeśli łucznik ukryty na dobrze przygotowanym stanowisku zaatakował w szarówce zmierzchu lub mroku nocy, miał szanse na zabicie kilkunastu czy nawet kilkudziesięciu wrogów i ujście z życiem. Na ogół zawczasu szykował sobie drogę ucieczki po linie na sąsiednie drzewo. Żołnierze wprawieni w walce wręcz sprawdzali obsydianowe ostrza. Nie mogli używać żelaza, bo bogini Florea go nie tolerowała.
W końcu wróg nadszedł. Obrońcy walczyli zawzięcie i ofiarnie. Pułapki w przeważającej większości zadziałały zgodnie z oczekiwaniami. To wszystko jednak nie powstrzymało natarcia, bo napastników było bardzo wielu. Zbyt wielu.
Przy życiu zostały tylko niedobitki, którym sprzyjało wyjątkowe szczęście, dzieci, zawczasu wyprowadzone daleko poza święty gaj, oraz kapłanki. I oto były zmuszone do zmiany wieczornego rytuału.
Perita sięgnęła po pomarańczowy flakon, trzykrotnie przechyliła go nad cysterną. Zamieszała nerwowymi ruchami. Garstka starannie wybranych kobiet odniosła wrażenie, że od wody rozchodzi się poczucie zagrożenia. Nawet wiatr dął kapryśnie i niespokojnie szarpał gałęziami, drzewa szumiały ostrzegawczo.
Tym razem tylko sześć kapłanek nabrało wody zaprawionej pomarańczowym eliksirem. I nie trzymały konwi, lecz niewielkie skórzane manierki. Każda po kolei odkorkowała naczynie i opuściła je na rzemyku do cysterny, aby napełnić, unikając jednocześnie kontaktu z płynem. Kobiety nie odznaczały się siłą, lecz szybko przebierały nogami i równie szybko myślały. Pod żadnym pozorem nie należało drażnić przebudzonej Florei.
Sześć biegaczek potruchtało w stronę serca gaju. Pozostała szóstka czym prędzej oddaliła się w przeciwnym kierunku, wybijając na dwóch bębnach ostry, marszowy rytm.
Gaj przygotowywał się do wielkiej zmiany.
Kwas mrówkowy
Głównodowodzący Guerro prowadził swoich ludzi. Jeszcze nawet nie zobaczyli czubków świerków w lesie uważanym przez szalonych czcicieli drzew za wyjątkowy, a już stracili ponad jedną czwartą żołnierzy. Jedną trzecią, jeśli uwzględnić ciężko rannych, których trzeba było odesłać na tyły. I niemal połowę taboru…
Mimo to morale nie upadało. Owszem, bagna pochłonęły wielu druhów, a późniejsze zamęczenie fałszywych przewodników nie wróciło żołnierzom życia. Za to bezpośrednie starcia z dzikimi czcicielami krzaków okazały się niewiele trudniejsze od walki z dziećmi. Oni ciągle używali kamiennej broni! W zetknięciu z żelaznymi mieczami mieli takie same szanse na przetrwanie do następnego dnia jak słonina w kotle piechoty.
Przez te trzy dni przedzierania się przez moczary Feruum otrzymał setki ofiar. Hekatomba powinna zapewnić łaskę i wsparcie groźnego boga dla jego dzielnych wyznawców. Zdaje się, że opieka działała, bo po wydostaniu się z bagnistego terenu żołnierze nie napotykali już żadnego oporu. Żadnych obcych, jeśli chodzi o ścisłość. Jedynie wydeptane do gołej ziemi ścieżki świadczyły o niegdysiejszej ludzkiej obecności.
Nagle coś się zmieniło w zachowaniu przedniej straży idącej przed Guerrem. W ruchach towarzyszy pojawiła się nerwowość, ale chyba nie wynikała ze spodziewanego ataku. Ktoś machinalnie drapał się po ręce, ktoś inny pod pachą, trzech kolejnych żołnierzy dreptało niepewnie, jakby szli po rozżarzonych węglach… Dowódca obejrzał się, z tyłu działo się jeszcze gorzej – ludzie szarpali paski pancerzy, jeden z dziesiętników próbował czochrać się o pień sosny, kilkanaście osób wierciło się, jakby zostały zaatakowane przez stado wściekłych pcheł. Może to nie koniec pułapek, a przeciwnik pozostawił tu mnóstwo robactwa? W tym momencie Guerro uświadomił sobie, że potwornie swędzą go stopy.
– Stać! – ryknął. – Ci, których coś swędzi, rozbierać się! Pozostali, ochraniać rozebranych! Tarcze nad głowę! Może to z drzew coś spada!
Rozkazy wykonano natychmiast. Guerro nie dostrzegł na nogach ani jednej pchły, za to całe stopy miał pokryte bąblami. Teraz i palce rąk zaczęły go swędzieć. Pozostali goli żołnierze wyglądali podobnie.
– Całkiem jak od pokrzywy… – poskarżył się ktoś za plecami dowódcy.
– A kozojebcom nic nie jest! – zawtórował mu kolega.
Guerro popatrzył na leżące na trawie lniane koszule i portki, na własne onuce, na pojawiającą się na dłoniach wysypkę i wszystko zrozumiał.
– Możecie opuścić tarcze. To len zaczął parzyć jak pokrzywa. Nie dotykać gołymi rękami lnianych ubrań!
– Konopie też parzą! – zawołał ktoś z dala.
Słońce dopiero niedawno zaczęło opadać, ale wojsko nie było w stanie dalej maszerować. Dowódca rozesłał ludzi na poszukiwanie dogodnego miejsca na obozowisko i zastanowił się, jak ze stosunkowo niewielu wełnianych koszul i płaszczy zrobić bieliznę i onuce dla całej armii.
Ten las ich zaskoczył.
Nektar i spadź
Żołnierze już tylko w nikłym stopniu przypominali wojsko. Poprzedniego wieczoru niemal wszystkie wełniane płaszcze zostały pocięte na onuce, raptem ćwierć armii miała koszule z materiałów innych niż roślinne. Pozostali albo nie podociągali porządnie rzemieni przy pancerzach, albo założyli niekompletne zbroje, albo wręcz dźwigali rynsztunek w tobołkach z pledów, świecąc nagimi torsami.
Guerro uznał, że lepiej nie wymuszać na podwładnych pełnego uzbrojenia. Zdawał sobie sprawę, że po dwóch godzinach marszu w pancerzu nałożonym na gołe ciało ludzie dorobią się odparzeń i otarć. Z drugiej strony – w razie zagrożenia w ciągu kilku minut będą gotowi do walki. Na razie posłał do ochrony grupy żołnierzy w pełnych pancerzach. Od dawna już nie widzieli wroga, słońce przygrzewało, więc nikt nie marzł. Jeśli upolują jakieś zwierzęta, być może uda się ze skóry i futra sporządzić jakieś uprzęże do ochrony najbardziej narażonych części ciała.
Zdradliwe bagna zostały wiele mil za plecami, teren zrobił się suchy, nawet potok, który rankiem płynął wzdłuż trasy wojska, wkrótce odbił na prawo i zniknął żołnierzom z oczu. Po ubitej ścieżce maszerowało się wręcz przyjemnie. Wraz ze wznoszącym się słońcem rosła temperatura, ale ludzie nie narzekali. Pewnie bali się, dość słusznie, że wódz rozkaże pyskaczom pozakładać pełne zbroje.
Upał zrobił się taki, że nawet drzewa zaczęły się pocić. Zewsząd na żołnierzy skapywały krople gęstej i lepkiej cieczy. Guerro wiedział, że to niemożliwe, ale mógłby przysiąc, że świerki i dęby specjalnie celują w przechodzących pod nimi ludzi. Na zmianę – spadź i pyłki z kwitnących krzewów. Wkrótce wszyscy mieli piersi, ramiona i plecy pokryte żółtawym proszkiem. Ktoś odkrył, że lepka ciecz jest słodka, ktoś inny zażartował, że dzisiaj na obiad oblizują własne ręce… Humory dopisywały.
Dopóki przednia straż nie zameldowała, że słyszy brzęczenie, jakby olbrzymiego roju os. Myliła się o tyle, że wojsko zaatakowały także pszczoły, trzmiele i szerszenie. A od dołu, bezszelestnie i bez ostrzeżenia – mrówki.
Ten las potrafił się bronić.
Polifenole
Guerro prowadził swoich głodnych i opuchniętych ludzi w niekompletnych strojach. A przynajmniej te cztery piąte armii, które przetrwały wściekłe ataki owadów. Z groteskowo zniekształconych zmarłych towarzyszy zdjęli każdy skrawek wełnianych ubrań, a ciała spalili na wielkich stosach. Każdy zaciskał dłonie na ukochanej broni, jak Feruum przykazał. Około czterech tysięcy dzielnych wojaków pokonanych przez pszczoły i mrówki.
Wczorajsza kasza smakowała gorzko niczym zaprawiona piołunem. Żołnierze bali się trucizny. Wieczorem, pod gęstymi koronami drzew, szybko zrobiło się zbyt ciemno, by zapolować, i nie mieli wyboru. Jednak w nocy nie odwiedzali latryn częściej niż zwykle, więc rankiem dowództwo odetchnęło z ulgą. Na śniadanie odgrzano resztki wieczerzy. Wojownicy jedli śmielej, ale wciąż niechętnie przełykali gorzką breję. Po nasyceniu pierwszego głodu nikt nie miał ochoty na dokładkę, a po godzinie marszu każdemu burczało w brzuchu.
Guerro porozsyłał we wszystkie strony niewielkie oddziały z rozkazami upolowania czegokolwiek na wieczorny posiłek, ale póki co rezultaty okazywały się bardzo mizerne.
Ten las potrafił uprzykrzyć życie na różne sposoby.
Olejki eteryczne
Kiedy Guerro kładł się spać, jego uwagę zwrócił intensywny zapach świerku. Przyjemny, uspokajający, rześki… Jednak las miał swoje zalety, chociaż bóg Feruum nie cierpiał roślin ani zieleni. Na zewnątrz zerwał się wiatr, sprawiając, że prosty wojskowy namiot stał się jeszcze bardziej swojski i przytulny. Dowódca zasnął ukołysany szumem liści…
…by obudzić się ze ścianą ognia przed oczyma. Odruchowo chwycił miecz, przeciął płonące płótno i wyskoczył, jak stał – nago i boso. Na zewnątrz z przerażeniem odkrył, że nie tylko jego namiot płonie, a tysiące żołnierzy biegają w tę i we w tę. Nieliczne konie, które przeżyły wędrówkę przez bagna, galopowały po całym obozowisku, rżąc wniebogłosy i wzmagając chaos.
Dopiero o brzasku można było przystąpić do porachowania strat.
W pożarach zginęło ledwo kilkunastu ludzi, ponad setka została poważnie poparzona. Reszta zdołała wydostać się z płomieni bez większych uszczerbków. Gorzej, że w armii nie było ani jednego kawałka bandaża, który nie wywoływałby wysypki. Felczer orzekł, że lepiej po prostu posmarować poszkodowanych maścią i kazać im chodzić bez ubrań, niż owijać ich przepoconymi onucami lub rzemieniami.
Ocalała raptem jedna czwarta namiotów, głównie te, które rozbito od nawietrznej, oddzielone szeroką alejką od głównego obozowiska.
Ponad połowa koni uciekła lub poparzyła się na tyle dotkliwie, że trzeba je było dobić.
Prawie cała gorzka kasza poszła z dymem, ale przytomny kuchcik uratował największy magazyn żywności – chlusnął na niezajęte jeszcze płótno wodą z ogromnego kotła. Trochę się później plątał w zeznaniach, czy to była woda naszykowana na gotowanie śniadania, czy też postanowił namoczyć resztki, zamiast szorować naczynie. Guerro nie wnikał w szczegóły, tylko awansował bystrego chłopaka.
Z kocami też było krucho.
Płótno namiotowe płonęło tak błyskawicznie, że niekiedy ekwipunek w środku nie zdążył się zająć, a już było po wszystkim. Mimo to wielu żołnierzy straciło buty. Pal licho mundury, pogoda ciągle dopisywała, ale armia bez butów daleko nie zajdzie. Głównodowodzący rozkazał, aby wyciąć najlepsze kawałki mięsa z martwych koni, a ze skóry zmajstrować coś w rodzaju sandałów.
Guerro wezwał dowódcę warty.
– Od czego zaczął się pożar?
– Melduję, że nikt z moich ludzi nie wie. Kiedy się zorientowaliśmy, płonęło już kilka namiotów.
– To nie wy zaprószyliście ogień? Z pochodni albo fajki?
– Na pewno nie! My krążyliśmy po obrzeżach obozu, a zaczęło się palić w środku, trochę na północ od pańskiego namiotu, w pobliżu dowódcy kuszników. To pewnie iskra z niedogaszonego ogniska…
– Albo ktoś nie mógł spać i wyszedł zapalić. A teraz za nic się nie przyzna. Nic z tego nie będzie… Odmaszerować!
Oględziny ocalałych namiotów pokazały, że płótno większości zostało przesycone czymś, co pachniało jak świerk lub jodła. Do tego Guerro pamiętał, że wieczorem zerwał się silny wiatr.
Ten podstępny las stosował niezwykłe metody walki.
Próchno
Następnego wieczoru żołnierze z wściekłością zaatakowali drzewa. Po części z zemsty (plotki o świerkowym zapachu ocalałych płócien błyskawicznie rozeszły się po całej armii), po części z potrzeby zapewnienia pozbawionym dachu nad głową wojakom źródła ciepła na całą noc. Ofiarami toporów padły wszystkie drzewa iglaste oraz większość liściastych na terenie i w pobliżu obozowiska. Drobne gałązki poszły na legowiska, pozostałe części – na spalenie.
A rankiem okazało się, że przez noc styliska toporów spróchniały tak bardzo, że albo zamieniły się w kupki pyłu, albo rozpadały się od najlżejszego dotknięcia. Tak samo pozostałe drewniane części broni: dzidy, łuki i kusze, strzały i bełty… Wszystko. Nie ostały się nawet pochwy mieczów. Ba! Rozsypały się absolutnie niewinne łyżki i nieliczne cisowe kubki.
Guerro z przerażeniem skonstatował, że jego doskonale wyszkolona i wyekwipowana armia zamieniła się w kilkunastotysięczne stado półnagich dzikusów w sandałach, uzbrojonych jedynie w trzymane w garści miecze i sztylety. Serce bolało od patrzenia, jak oni jedzą. Nie, żrą – palcami, mordami bezpośrednio z menażek czy nawet liści, z rzadka pomagając sobie naprędce ostruganymi patykami, gdy jedzenie było zbyt gorące.
Zaczął się zastanawiać, czy warto dalej prowadzić tych ludzi, czy nie lepiej zarządzić odwrót. Ale rozkazy przekazane przez kapłanów Feruuma nie pozostawiały wątpliwości – wracających przegranych nie czekało nic dobrego.
Ten straszny las wydawał się atakować z ludzką chytrością.
Pędy
Kolejnego wieczoru posłania z gałązek były mizerniejsze, na ogniska poszedł wyłącznie chrust. Dobry żołnierz nie używa miecza do rąbania drewna. Morale sięgnęło dna, ale to nadal byli dobrzy żołnierze.
Nie było czym wykopać latryn, więc zewsząd atakował smród, ale nie to stało się najpoważniejszym problemem.
Noc minęła koszmarnie, każdy co chwila budził się i przesuwał posłanie o łokieć w bok – pod leżącymi ludźmi bez przerwy kiełkowały twarde jak żelazo pędy bezlitośnie kłujące półnagie ciało. Zbyt liczne, żeby dało się jakoś zwinąć między nimi albo wyrwać wszystkie. Odrobinę lepiej trafili tylko ci wojacy, którzy położyli się na nadrzecznym piasku. Tam nawet ten niesamowity las nie miał nasion zdolnych do wystrzelenia w górę.
Guerro dopiero grubo po północy wpadł na pomysł, by założyć pancerz. Trzy czy cztery godziny do świtu przespał jak kamień. Obudził się mocno obolały, ale chociaż trochę wypoczęty. Kawałek ziemi pod jego posłaniem wyglądał jak ozimina po stopnieniu śniegu – niezliczone zielone pędy wysokie prawie na dłoń. Tylko w odróżnieniu od pszenicy grube na palec.
Rankiem armia wstała od śniadania niewyspana, głodna, półnaga, obuta w nieodpowiednie do terenu sandały i uzbrojona w gołe miecze.
Ten wredny las znęcał się nad atakującymi z niezwykłym okrucieństwem.
Opiaty
Guerro zarządził rozbijanie obozowiska popołudniem. Wprawdzie robili raptem po kilka mil dziennie, a wciąż pozostawało jeszcze co najmniej pięć godzin światła słonecznego, ale wojsko potrzebowało czasu, żeby zadbać o aprowizację.
Po koninie, chociaż racjonowano ją bardzo skromnie, nie pozostało nawet śladu. Mimo zakazów, żołnierze wymykali się poza obóz, by szukać jagód i poziomek. Ale jeżeli las potrafił zepsuć smak kaszy w workach, to co może zrobić z owocami, nad którymi ma absolutną kontrolę od nasionka?
O polowaniu bez włóczni, łuków ani kusz nie mogło być mowy, więc żołnierze porozstawiali wnyki w miejscach wzbudzających nadzieję na łup. Inna grupa poszła łowić ryby, używając resztek parzących lnianych koszul, których dotychczas się nie pozbyli, pomimo ich pozornej bezużyteczności.
Jeśli szczęście dopisze wojsku, na wieczerzę będzie zupa rybna albo gulasz. Nie od dziś wiadomo, że armia do marszu potrzebuje przede wszystkim pełnych żołądków. A tymczasem… Dopiero co dwóch żołnierzy ze straży przedniej trzeba było rozdzielać, bo pobili się o znalezione gniazdo z trzema niewielkimi jajkami w środku. Rozpacz i nędza.
Poszczęściło się im w umiarkowanym stopniu i zupa na kolację wyszła bardzo cienka. Ale przynajmniej każdy dostał miskę ciepłej strawy bez groźnych roślin.
Kiedy Guerro zasypiał, już nie straszliwie głodny, ale na pewno nie syty, poczuł jakiś zapach. Z czymś mu się kojarzył, ale nie mógł sobie przypomnieć, co to takiego. Jakaś ostrożna część umysłu krzyczała, że ostatnim razem nietypowe aromaty tuż przed zaśnięciem zakończyły się pożarem obozowiska. Ale niespokojna myśl zatonęła w zmęczeniu, niewyspaniu i marzeniach o chociaż kilku beztroskich godzinach.
Nazajutrz oczywiście okazało się, że ten cichy głosik rozsądku miał rację – przez noc pomiędzy posłaniami rozkwitły całe zagony maku. W dzieciństwie często słyszał przestrogi niańki przed zasypianiem wśród czerwonych kwiatów. Tylko około sześciuset żołnierzy udało się dobudzić. Dwóch wartowników zasnęło tak nagle, że pokaleczyli się własnymi mieczami, upadając.
Później Guerro zrozumiał, że przetrwali ludzie najgorliwiej wyznający Feruuma. Bóg żelaza i wojny potrafił ochronić swoich wiernych.
Ten cholerny las pokonał wszystkich choćby odrobinę wątpiących.
Kolce
Guerro uparcie prowadził niedobitki wojska w stronę serca gaju. Czuł się upokorzony jako dowódca: od około tygodnia nie spotkali żadnego wroga, ale został mu mniej więcej jeden człowiek na trzydziestu z tych, którzy przeszli przez zdradzieckie bagna, i jeden na pięćdziesięciu z tych, którzy wyruszyli za nim na podbój słabo bronionego lasu i ku chwale Feruuma.
Pocieszał się, że teraz przynajmniej nie brakowało im ekwipunku. Wszyscy dobrali sobie wełniane koszule, wygodne buty, skórzane pochwy na miecze, znaleźli miejsce w namiocie… Nie szkodzi, że koszule i buty zdarto z trupów, a namioty z nich opróżniono. Nawet jedzenia mieli w bród – w sidła dookoła obozowiska powpadało mnóstwo zwierzyny, a na dodatek na ścieżce do wodopoju, obok śpiących wiecznym snem wartowników, leżało stado jeleni.
Wręcz pojawił się problem z dźwiganiem tego dobra: konie padły co do jednego. Za to pokrzepieni solidnymi porcjami dziczyzny pieczonej nad ogniem żołnierze odżyli i wydawali się pełni sił.
Humory psuła świadomość, że nie zdołali godnie odprawić w ostatnią drogę martwych towarzyszy. Chrustu na stosy pogrzebowe wystarczyło tylko dla najwyższych oficerów. Piechociarze sarkali na tę niesprawiedliwość, jednak ucichli, gdy Guerro zaproponował najgłośniejszym, by rękoma i sztyletami wygrzebali w leśnej murawie doły i zasypali trupy, jak czyni to chłopstwo po wsiach.
Tego dnia przeszli około siedemnastu mil, rekordową odległość w tym przeklętym lesie. Maszerowali, aż pod koronami sosen zaczął gęstnieć mrok. Jednocześnie od przedniej i tylnej straży przybiegli posłańcy z wieściami, że wojska zostały zaatakowane przez drapieżniki. Na tylną straż napadła niedźwiedzica z dwójką młodych, a na przednią – wataha wilków. Przywódca zastanawiał się, czy to zapach niesionego mięsa zwabił zwierzęta, odgłosy przemarszu stosunkowo niewielkiej grupy, czy jakaś inna przyczyna…
Wojacy nie mogli wiedzieć, że to Florea stała za łowieckimi instynktami drapieżników. Wprawdzie władała tylko roślinami, ale potrafiła sprawić, że ze zwierzęcych legowisk wyrosną setki kolców, które nie pozwolą stworzeniom spać. Późniejsze pokierowanie ich we właściwe miejsca przy pomocy wiatru, zapachów i ziół miękko ścielących się pod łapy tylko w jedną stronę było już równie łatwe jak rozwijanie kwietnych pączków na wiosnę.
Aż do świtu drapieżniki z całego świętego gaju nękały wojsko. Upolowały dobrze ponad setkę ludzi.
Ten popieprzony las potrafił zmobilizować wszystkie siły przeciwko najeźdźcy.
Halucynogeny
Rankiem, gdy wreszcie drapieżniki przestały ich atakować, głównodowodzący nakazał wymarsz. Po jakiejś półgodzinie zarządził śniadanie – odeszli wystarczająco daleko, by nie czuć smrodu krwi poległych towarzyszy.
Później szli jeszcze przez kilka godzin, ale zmęczenie zbyt mocno dawało się im we znaki. Niedługo po południu żołnierze praktycznie posnęli tam, gdzie stali. Guerro zdążył jeszcze wyznaczyć warty, po czym owinął się płaszczem i padł bez sił na kępę mchu.
Śniły mu się potwory krążące w ciemnościach. Z czarnej mgły wyłaniała się a to paszcza uzbrojona w dwa szeregi długich na niemal dłoń kłów ociekających posoką, to znów pazurzasta łapa albo ogon zakończony kolczastą naroślą w kształcie buławy… Zewsząd dobiegały krzyki ofiar pożeranych przez bestie.
Nagle Guerro uświadomił sobie, że nie śpi, a okropne wrzaski wydają jego kompani. Nieliczni błądzili w świetle księżyca, dzierżąc miecze lub sztylety i atakując się wzajemnie. Pozostali leżeli z poodcinanymi kończynami, rozpłatanymi gardłami lub trzewiami wylewającymi się z podziurawionych brzuchów. Ich krew łączyła się w czarne kałuże.
Dowódca próbował powstrzymać najbliższego szaleńca, ale ten zaryczał coś niezrozumiale i zaatakował go z taką zaciekłością, że Guerro musiał salwować się ucieczką. Na szczęście opętany rzucił się na kogoś innego.
Wódz spostrzegł jeszcze dwóch ludzi przytomnych, nieagresywnych i patrzących na niezrozumiałą bijatykę z przerażeniem. Obydwaj byli dziesiętnikami i kojarzył ich twarze. Przedarł się do nich okrężną trasą, aby uniknąć opętanych.
– Coś musimy z nimi zrobić. Spróbujmy powstrzymać najbliższego, tego pod brzozą. Ja złapię go od tyłu, wy zabierzcie mu broń.
Naprędce sklecony plan udało się zrealizować bez większych strat. Ale szaleniec ciągle się szarpał. Nie pomogły ani perswazje, ani rozkazy, ani dwa siarczyste policzki, ani oblanie twarzy wodą ze strumienia.
– Poszukaj rzemieni! – rozkazał Guerro. – Przywiążemy go do pnia.
– A jeśli ktoś zaatakuje skrępowanego i bezbronnego?
– Ci obłąkańcy raczej zostawiają w spokoju nieruchome cele.
Po przywiązaniu nieszczęśnika do brzozy przytomna trójka rozejrzała się za następnym szaleńcem do uspokojenia. Tym razem sprawy przybrały inny obrót – kiedy Guerro od tyłu ściskał wybranego setnika, ten nagle przestał się szarpać, zaczerpnął tchu i spytał zaskakująco trzeźwo:
– Co tu się dzieje?
Wybawcy dla pewności rozbroili wojaka. Nic mu nie wyjaśnili, bo i sami nie mieli pojęcia, dlaczego żołnierze siekają mieczami własnych towarzyszy boju. Guerro rozluźnił uścisk i odsunął się o dwa kroki. A wtedy ratowany oficer nagle wrzasnął:
– Nie dostaniesz mojej skóry za darmo, plugawy demonie!
Po czym rzucił się z pięściami i zębami na bliższego dziesiętnika. Guerro błyskawicznie doskoczył do szaleńca i odciągnął go od towarzyszy. Chimeryczny wojak po chwili znowu spokorniał. Metodą prób i błędów ustalili, że wszystko zależy od amuletu Feruuma, który przezierał spod rozdartej w szamotaninie koszuli. Został wykuty z daru boga – żelaza, które spadło z nieba. Jego dotyk najwidoczniej chronił wyznawcę przed majakami. Obydwaj dziesiętnicy z szacunkiem złapali własne talizmany. Przynajmniej wyjaśniło się, dlaczego akurat ta trójka zachowała rozsądek.
Dalej ratowanie ofiar szaleństwa poszło sprawniej – któryś posiadacz amuletu przyciskał go do skóry opętanego i w kilku zdaniach tłumaczył, co trzeba zrobić. Pozostała dwójka rozbrajała nieszczęśnika i przywiązywała go do drzewa. A potem wszyscy typowali następnego druha do wyciągnięcia z otchłani szaleństwa.
Udało się w ten sposób uratować szesnastu ludzi. Jeden z nich, niestety, został przyszpilony sztyletem do buka, do którego go przywiązano. Z trzydziestotysięcznej armii żyło już tylko osiemnastu mężczyzn.
Ten kurewski las nie słyszał o braniu jeńców.
Dwutlenek węgla
Dopiero pierwsze promienie wstającego słońca przegnały majaki z piętnastu skrępowanych żołnierzy. Po wielu zapewnieniach i dwóch ostrożnych próbach Guerro z dziesiętnikami uwolnili wszystkich.
W oddali majaczyła kępa drzew dwukrotnie wyższych niż zazwyczaj. Jak wyjaśniał dowódcy arcykapłan Feruuma – serce świętego lasu tej suki Florei. Sosny i buki albo coś podobnego. To właśnie tam mieli dotrzeć.
Mimo nieprzespanej nocy te widoki – z jednej strony tak bliski cel wyprawy, z drugiej pocięte ciała towarzyszy otoczone krzepnącą krwią i setki brzęczących much – napełniły wszystkie serca chęcią walki i zemsty. Najlepiej równie okrutnej jak las, przez który wędrowali. Nawet bez czekania na rozkazy, bez myślenia o śniadaniu, żołnierze skompletowali ekwipunek, nałożyli pancerze i pobiegli.
W połowie drogi w twarze zaczął im dąć silny wiatr. Ciepły i duszny jak przed letnią burzą. Pod wiatr biegło się ciężej, ale nikt nie zwolnił. Twarde, wytrenowane w bojach mięśnie potrafiły sobie radzić z o wiele poważniejszymi problemami, ale zmęczenie narastało szybciej, niż wcześniej przy podobnym wysiłku.
Zadziwiło ich kilka ptaków spadających jak kamienie na trawę. A potem sarna chwiejąca się na nogach. Wszyscy dyszeli, trzech wojaków zwymiotowało. Serca waliły im szybko i głośno, aż dudniło w uszach. Zataczali się. Wkrótce jeden po drugim popadali na mech.
Guerro wyciągnął łuk, który wręczył mu arcykapłan. Specjalnie zrobiony na tę wyprawę, bez ani jednej części roślinnej – łęczysko ze ścięgien, rogu oraz magii boga żelaza, cięciwa z wysuszonych jelit. Dowódca, a w tej chwili ostatni żywy wojownik, resztką sił założył cięciwę, wyciągnął niewielką kościaną strzałę hartowaną we krwi wyznawców Feruuma poległych z jego imieniem na ustach. Leżąc, posłał pocisk w stronę nienawistnej kępy drzew.
Odpływająca w najgłębszy sen świadomość zarejestrowała jeszcze krzyk. Chyba kobiecy. Bardziej wściekłości niż bólu czy rozpaczy. Ale może tylko mu się wydawało.
Ten las pokonał wszystkich napastników.
Epilog
Kiedy już nad świętym gajem znowu zaczęły krążyć ptaki, kapłanki wraz z dziećmi wróciły do porzuconych siedzib. Kobiety dźwigały ruchomy dobytek i oseski, od czasu do czasu schodziły ze ścieżki, by ostrożnie zebrać do pomarańczowych flakoników krople płynu spływające ze świeżych kikutów gałęzi. Kiedyś, oby jak najpóźniej, po raz kolejny posłużą do przebudzenia Florei. Dzieciarnia kręciła się dookoła wędrującej grupki, gromadząc wszelkie żelazne i stalowe przedmioty na kupkach w widocznych miejscach. Florea nie tolerowała metalu w swoim gaju. Jak najszybciej trzeba wywieźć wszystkie kawałki do okolicznych wiosek. Chłopi chętnie dawali owoce, sery i mąkę w zamian za żelazo, które potem przekuwali na pługi, rozmaite narzędzia, gwoździe i setki innych przydatnych w gospodarstwach drobiazgów.
Do Perity podbiegła Venitka.
– Mamo, tych trupów jest okropnie dużo.
– To prawda, skarbie. – Arcykapłanka westchnęła. – Ale nie martw się, nasz las wykorzysta ciała wrogów i będzie na nich rósł jeszcze bujniejszy.
– A Ritka mówi, że tu zginęło ich więcej niż na bagnach. To prawda?
– Nie wiem, nie przechodziłam przez moczary od bardzo dawna i nie widziałam, co tam się stało. Acz sądzę, że to możliwe.
– I Pani Florea zabiła ich wszystkich?
– Tak, kochanie. Wszystkich, co do jednego. Wrogowie Pani Lasu zawsze kończą martwi i powinni o tym pamiętać.
– A w takim razie dlaczego nasz tata zginął? Skoro ona mogła sama wszystkich zabić i się obronić?
Kobieta odłożyła ciężki tobół na trawę, pochyliła się, aby oczy jej i córki znalazły się na tej samej wysokości, położyła dłonie na szczupłych ramionach dziewczynki.
– Venito, zawsze pamiętaj, że zwrócenie się o pomoc do bogów to ostateczność. Oni są ogromni i tak potężni, że w ogóle nie dostrzegają pojedynczych ludzi, jak wichura nie przejmuje się liściem wierzby, a rzeka mrówką, którą zaleją wezbrane wody. Wierz mi, lepiej samej dbać o siebie i świat niż budzić takie siły.
No witam,
mamy tu taką klasyczną historię fantasy, z bogami, czarami itepe. Myślę, że można zaliczyć do udanych, z autentycznym zainteresowaniem czytałem, żeby się dowiedzieć, jakie będą kolejne plagi i jak się cała historia skończy. Zakończenie też jest spoko – nie spodziewałem się, że las, który zaczął od kwasu mrówkowego dojedzie zbójów aż tak bezwględnie.
In minus zaliczyłbym suche relacjonowanie zdarzeń. Ale w miarę, jak las zaczął się rozkręcać przeszkadzało mi to coraz mniej.
Guerro zarządził rozbijanie obozowiska popołudniem. Wprawdzie robili raptem po kilka mil dziennie, a wciąż pozostawało jeszcze co najmniej pięć godzin światła słonecznego, ale wojsko potrzebowało czasu, żeby zadbać o aprowizację
Coś tu się ten teges przy edycji, bo jest spory fragment powtórzony.
Pozdrawiam i klikam, bo ufam, że ten fragment usuniesz
Dlaczemu nasz język jest taki ciężki
Dzięki, Zakapiorze. :-)
A to w klasyce fantasy nie trzeba mieć elfów i krasnoludów? No, mniejsza o szczegóły.
Powtórzony fragment. Dziękuję za wskazówkę, oczywiście, że zaraz usunę. Ech, ten tekst pisałam w dużej części z doskoku – z różnych miejsc i kompów. Coś się pokiełbasiło przy kopiowaniu do tekstu właściwego, na domowym kompie.
Babska logika rządzi!
A to w klasyce fantasy nie trzeba mieć elfów i krasnoludów?
Elfy i krasnoludy to już taki odgrzewany kotlet. Tu jest klasyka, ale świeża.
Dlaczemu nasz język jest taki ciężki
Aaaa, to w porządku. Świeża klasyka raz!
Trwają prace nad usuwaniem tego zdublowanego fragmentu.
Babska logika rządzi!
Bardzo ekologiczna opowieść. Aż by się chciało, aby Florea zajęła się fermami lisów, kur, niszczonymi strumieniami i takimi tam.
Niby od początku spodziewałam się tego, co miało się stać, ale i tak poniosła mnie rzeka Twego opowiadania.
Piękne opisy.
A na końcu i tak cała robota na barkach kobiet! ;)
"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke
Dzięki, Ambush. :-)
Tak, to ekologiczny tekst. Ale czy roślin nie potrzebujemy do życia bardziej niż żelaza?
Lisy i kury to już nie działka Florei. Ale ona pewnie ma jakieś faunowe rodzeństwo.
Owszem, od samego początku wiele wiadomo. Stawiałam na zaskoczenie szeroką gamą stosowanych środków perswazji.
Fajnie, że opisy Ci się spodobały.
Ano tak to bywa – jedna grupa (w tym przypadku mężczyźni) namiesza, a druga musi to w pocie czoła odkręcać…
Babska logika rządzi!
Witaj. ;)
Z kwestii technicznych wpadły mi w oko (zawsze – tylko do przeanalizowania):
Po nasyceniu pierwszego głodu nikt nie miał ochoty na dokładkę, a po godzinie marszu wszystkim burczało w brzuchach. Guerro porozsyłał we wszystkie strony niewielkie oddziały z rozkazami upolowania czegokolwiek na wieczorny posiłek, ale póki co rezultaty okazywały się bardzo mizerne. – powtórzenie?
Jakaś ostrożna część umysłu krzyczała, że ostatnim razem nietypowe aromaty (albo tu też przecinek, albo kolejny usunąć?) tuż przed zaśnięciem, zakończyły się pożarem obozowiska.
Nie szkodzi, że koszule i buty zdarto w trupów, a namioty z nich opróżniono. – literówka – z?
Jednocześnie od przedniej i tylnej straży przybiegli posłańcy, że wojska zostały zaatakowane przez drapieżniki. – może tu jeszcze dopisać przed przecinkiem: „z wieścią/z informacją”?
Przywiążemy go do pnia.
– A jeśli ktoś go zaatakuje? – powtórzenie?
– Ci obłąkańcy raczej zostawiają w spokoju nieruchome cele.
Po przywiązaniu nieszczęśnika do brzozy przytomna trójka rozejrzała się za następnym celem do uspokojenia. – i tu? – może to przemyślane, by podkreślić treść, ale wolę dopytać. :)
Za wspomnienie o wulgaryzmach wielkie dzięki. :)
Pewnie Cię znowu, Finklo, mocno zaskoczę, ale dla mnie to genialny horror. :) Czytałam zachwycona i ogromnie zaciekawiona, jak jeszcze ów wredny las dopiecze napastnikom. :) Świetny pomysł na podsumowanie każdej części wciąż mocniejszym zdaniem na temat atakowanego i znienawidzonego lasu. I – dodatkowo – że żelazo w rękach morderców i najeźdźców nie ma najmniejszych szans z potęgą przyrody. :)
Co do horroru, miałam skojarzenia, oczywiście bardzo luźne, z oglądanym w młodości głośnym hitem kinowym pt. „Predator”, kiedy to przerażeni ludzie, ocaleli z ataku, opowiadali, jak „dżungla/las ożył(a)”. :)
Podwójny klik, pozdrawiam serdecznie, powodzenia. :)
Pecunia non olet
Dzięki, Bruce. :-)
Nad poprawkami zaraz się zastanowię, ale tak na pierwszy rzut oka, to masz rację. No, szybko pisałam i zmęczona poprawiałam.
Wulgaryzmów dużo nie ma, ale wiedziałam, że bez ostrzeżenia Cię ukłują, a liczyłam na Twój komentarz.
Horror, powiadasz? OK, można tak interpretować. W każdym razie nie stereotypowy – to nie bezbronne nastolatki zabłądziły w fantastykę, tylko ktoś atakuje potężnego przeciwnika, więc sam jest sobie winien.
Las wcale nie jest wredny, on się tylko broni.
No, toporem można ściąć kilka drzew. Dopóki drewniane stylisko nie odmówi współpracy. ;-) Las zostanie.
“Predatora” nigdy nie oglądałam.
Babska logika rządzi!
Finklo, bardzo wciągające. Nic mi nie żal najeźdźców, wyznawców Feruuma. Nie docenili bogini Florei, jej pomysłowości w kierowaniu lasem, jego samoobroną. Czytałem z fascynacją, co jeszcze spotkało atakujących i cieszyłem się, że las skutecznie się broni. Klasyczne końcowe ostrzeżenie skierowane do Venitki przez matkę nie przeszkadza mi, w końcu to do małolaty, która mogła jeszcze tego od nikogo nie usłyszeć.
Tym razem nie zamieściłaś humoru w opowiadaniu i dobrze, bo nie byłby naturalny, jak w innych Twoich tekstach. Takie horrory mogę czytać z satysfakcją. Klik. :)
Dzięki, Misiu. :-)
Cieszę się, że opowiadanie wciągnęło.
A pewnie, że ich nie żal. Sami zaczęli. Po co się w to mieszali? Trochę szkoda, że rzadko kiedy las potrafi się sam obronić.
Misiu, ja na ogół humoru nie zamieszczam – sam wchodzi. Tym razem jakoś mu się nie udało.
Babska logika rządzi!
Finklo, dobrze, że mu się nie udało, bo zmieniłby wydźwięk i obniżył siłę przesłania. :)
Może sam o tym wiedział i tym razem się nie upierał. ;-)
Babska logika rządzi!
Udany tekst. Czytało się go bardzo dobrze. Fajny pomysł, a układ (kolejne środki zapobiegawcze zakończone śmiercią) świetnie do niego pasuje. Tworzysz plastyczne, sugestywne opisy. Powodzenia w konkursie!
Dziękuję, Adexxie. :-)
Miło mi, że znalazłeś aż tyle zalet.
Chciałam pokazać możliwości roślin. A że trochę tego jest, to materiału nie brakowało. Nie sięgnęłam po trucizny…
Babska logika rządzi!
Aż się prosi o motyw roślin drapieżnych (muchołówka, rosiczka, dzbanecznik itd) mają ciekawe mechanizmy polowania.
O tym nie pomyślałam, więc teraz będę się bronić, że przy dwudziestotysięcznej armii to się nie sprawdzi. Ile takie roślinki zeżrą? Nie przemieszczą się, więc najpierw trzeba sprawić, żeby ofiara przyszła do nich i jeszcze wlazła prosto w pułapkę. Nawet niewyedukowani żołnierze mogą nie mieć na to ochoty. Aaa, i jeszcze trzeba wyhodować taką dużą rosiczkę, żeby mogła naprawdę zagrozić człowiekowi, a nie tylko uszczypnąć go w palec. Nie, żeby Florea nie potrafiła czegoś takiego…
Na portalu gdzieś kiedyś był ciekawy tekst o ludziożernych dzbanecznikach.
Babska logika rządzi!
Zawsze takie roślinki można dostosować do realiów fantazy. ;) Jeszcze raz brawo za udany tekst.
Kiedy magia jest z nami, może nas powstrzymać tylko zbyt sztywna wyobraźnia. :-)
Dzięki.
Babska logika rządzi!
Finklo, zauroczony tym Twoim tekstem zapomniałem napisać: Powodzenia w konkursie, więc nadrabiam (oczywiste). :)
Dzięki, Misiu. Za jakiś miesiąc zobaczymy, jak ze spełnianiem. ;-)
Babska logika rządzi!
Racja, Finklo, oczywiście, “wredota” lasu jest cytatem z myśli i odbioru najeźdźców. :)
Co do wulgaryzmów, dziękuję raz jeszcze, ale – zgodnie ze złożoną niedawno obietnicą – nie proszę już o ich zaznaczenie, jeśli tego brakuje. :) Dorosłam (chyba). :)
Tu także pełna zgoda – to nietypowy horror, ale – tym ciekawszy. :)
Tak myśląc dziś o nim, doszłam do wniosku, że – prócz wspomnianego “Predatora” – czułam jeszcze ślady minimalnych elementów mojego ukochanego horroru “Blair Witch Project”, gdzie zagubienie w lesie przynosi bohaterom tragedię i śmierć. :) Tu także las nie wypuszcza żywymi tych, którzy doń weszli. :) Oczywiście, to tylko bardzo luźne skojarzenia, nie ma tu rzecz jasna ani kosmitów, ani wiedźmy i stosów kamieni, ale jest złowrogi dla intruzów las, który staje się dla nich śmiertelnym/ich grobem. :) Świetny klimat grozy, brawa! :)
Pozdrawiam serdecznie. ;)
Pecunia non olet
No, tak ludzie Guerra nie mają najlepszego zdania o lesie. ;-)
Tego drugiego horroru też nie znam. Ale ja jestem Finkla i nie oglądam filmów.
Mój las wypuściłby agresorów, gdyby chcieli wyjść. Zaczyna w miarę delikatnie; pokrzywa to uprzykrzenie życia, a nie jego zagrożenie. Atak owadami już bywa śmiertelny, ale to właściwie nie Florea osobiście, ona tylko sprowokowała szerszenie… Gdyby żołnierze zawrócili w pierwszych dniach, to by przeżyli. Wódz nawet się nad tym zastanawiał, ale miał rozkazy…
Babska logika rządzi!
Bóg “złego żelaza” jest mściwy i uparty. Lecz z przyrodą nie ma najmniejszych szans…
Pecunia non olet
To bóg żelaza i wojny. Nie może być miły.
A w sprzyjającym terenie miałby szanse…
Babska logika rządzi!
Osoba Autorki skłoniła mnie do stoczenia pojedynku z jedynym gwarantem zdrowia, wspomaganym przez prawie już wrodzoną niechęć do typowych, klasycznych stworów, zaludniających fantasy. Wygrałem, więc jednak przeczytałem… :-)
Finkla jak to Finkla, znów wynalazła coś nowego. Przynajmniej dla mnie takiego. Wydarzenia sama posumowała w epilogu,, co zwalnia mnie od pisania, że świat jest kiepsko urządzony, bogowie mają klapki na oczach i te de, więc wszystkie ciężary lądują na ludzkich barkach, a samym ludziom sporo brakuje do ideału.
Za ditlenek odejmuję półtora punktu zadowolenia z lektury. Od lat bardzo wielu mamy – tak, nadal mamy – dwutlenek.
Pozdrawiam jak zwykle niezwykle serdecznie.
Dzięki, Adamie. :-)
Cieszę się, że wygrałeś i przeczytałeś.
Wydaje mi się, że nie ma co angażować bogów w swoje ludzkie sprawy i trochę z tego pokazałam.
Ani ludzie nie są idealni, ani ich bogowie. Tak jakoś wychodzi.
CO2. Ja w szkole uczyłam się o dwutlenku, ale od jakiegoś czasu ciągle słyszę, że ditlenek, więc pomyślałam, że coś się zmieniło w nomenklaturze. Ale skoro Ty twierdzisz, że nie, to zaraz poprawię.
Babska logika rządzi!
Kurczę, a ja specjalnie szukałam tego wyrazu i go znalazłam w necie… I nawet pochwalić miałam Autorkę za tak oryginalną nazwę. :)
Pecunia non olet
Eeee, przecież ja tego nie wymyśliłam…
Babska logika rządzi!
Nie, nie, za użycie pochwalić Cię miałam. Że teraz mało spotykane, a tak oryginalne i tu użyte, podkreślając specyficzny nastrój. :)
Pecunia non olet
No, popatrz, a byłam przekonana, że to jest nowość, a nie archaizm…
Babska logika rządzi!
Otwarcie przyznaję, że nie sprawdzałem, nie szukałem źródeł nomenklaturalnych w dziedzinie chemii, ale też nigdy jeszcze nie obiło mi się o uszy lub oczy, że oficjalnie, urzędowo zmieniono taki na przykład nadmanganian potasu na potasu nadmanganian. W zasadzie to samo, w zasadzie nieistotne dla niechemików, bo w języku codziennym niemal nie występuje – ale to kalkowanie z durnego języka wk…ia… Mamy swoją gramatykę? Mamy. Składnia, przysłówki, przydawki, zgodności i łączliwości, to się ich trzymajmy, bo wypracowywaliśmy te normy przez pokolenia, przez wieki. Zgoda, że ten nielubiany przeze mnie język stał się międzynarodowym, ale czy my musimy umiędzynarodawiać polszczyznę? Do jednego słowa doklejać siedem różnych znaczeń, jeden i ten sam mechanizm nazywać na siedem sposobów w zależności od miejsca zainstalowania, samochód, okręt, statek, lokomotywa?
Aha, czyli to przywędrowało z carbon dioxide? OK, mogło tak być.
No, już nie krzycz, już zmieniłam.
Babska logika rządzi!
To przeze mnie, przepraszam…
Pecunia non olet
Bruce, jakie przez Ciebie? Adamowi się ditlenek nie spodobał i już. Mnie też się właściwie nie podoba, bo uczyłam się o dwutlenku, tylko myślałam, że teraz tak trzeba…
Babska logika rządzi!
No, ale to, że piszesz do Adma, żeby już nie “krzyczał”, bo przecież poprawiłaś. Wtrąciłam, że mnie zdumiała Jego uwaga, bo ja akurat to omawiane pojęcie potraktowałam jako dodatkowy atut. :)
Pecunia non olet
Żartowałam, przecież Adam wcale nie krzyczał. :-)
Nie masz się czym stresować, Bruce. Oddychaj głęboko i ciesz się weekendem. :-)
Babska logika rządzi!
Pecunia non olet
No. :-)
Babska logika rządzi!
Hej,
bardzo wciągające opowiadanie, pełne pomysłowych „plag” zsyłanych na wrogą armię. Zaskoczyło mnie, kiedy w części „Dwutlenek węgla”, las poświęcił nawet zwierzęta, żeby pokonać najeźdźców. Ale to pokazuje, że wojna – niezależnie od formy – zawsze zostawia spustoszenie i cierpią w niej także niewinni. :(
Mimo trudnego tematu przeczytałam z przyjemnością.
Klikam i pozdrawiam :)
Ave, Finklo!
To Ty używasz wulgaryzmów w swoich tekstach?! :D
A odkładając żarty na bok, opowiadanie naprawdę mi się podobało. Losy (dość przykre, dodajmy) Głównodowodzącego Guerro i jego armii budziły przyjemne skojarzenia z Czasem Zmierzchu D. Glukhovskiego.
Podobał mi się zabieg z podzieleniem (porcjowaniem?) historii na krótkie podrozdziały opisujące kolejne “plagi” i działania zsyłane na armię przez las. A las nie obchodził się lekko z żołnierzami (co przyjemnie podkreślałaś na końcu każdego fragmentu), oj nie…
Minimalnie zgrzytnęło mi wykorzystanie wyeksploatowanego do granic możliwości motywu: ludzie-technologia-postęp są źli, a natura-rdzenna ludność-tradycja są cacy. Jeszcze jakby Guerro i jego armia zwyciężyli… ;]
Niemniej, czytało się bardzo dobrze (co jest także zasługą wyrobionego pióra i zwyczajnie ładnego języka, jakim operujesz), więc klikam do biblioteki. Powodzenia w konkursie! ;]
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
Dziękuję nowym Czytelnikom. :-)
Marszawo, witam pod moimi tekstami – to chyba Twój pierwszy raz u mnie.
Miło mi, że doceniasz plagi. No, rośliny mogą nam zaszkodzić na różne sposoby, jesteśmy od nich cholernie zależni…
Tak, gdzie drwa rąbią i CO2 trują, tam wióry lecą i wszystkie ssaki padają (pchła podobno potrafi przeżyć po kilkunastu godzinach pod wodą). To jedna z rzeczy, które chciałam pokazać: jeśli bogowie walczą między sobą, to nie obcyndalają się w tańcu. Ludzie czy zwierzęta nie mają znaczenia. Ktoś kiedyś liczył mrówki zabite po zrzuceniu bomby?
Fajnie, że sprawiłam przyjemność.
Cezary (ave!), tak, zdarza mi się używać wulgaryzmów w tekstach. To Bruce nie potrafi zakląć. Jeśli mam w opowiadaniu atakowanych żołnierzy, to przecież oni nie będą mówić “ojojoj, ty łobuzie”.
“Czasu zmierzchu” nie znam, ale grunt, że skojarzenia przyjemne.
No, tyle tekstu jednym ciągiem pewnie potrafiłoby zirytować, więc trzeba było jakoś podzielić na rozdziały.
A co las miał zrobić? Sami napadli, to niech się sami bronią. ;-)
Zła technologia. Niezupełnie o to mi chodziło. Zły miał być agresor. To wojna bogów – boga wojny i żelaza z boginią roślin i lasu. Ale i Florea ma swoje za uszami, prawda? Własne kapłanki boją się jej przebudzenia…
Babska logika rządzi!
Niezupełnie o to mi chodziło. Zły miał być agresor.
Rozumiem, ale z drugiej strony dość mocno akcentujesz wyposażenie agresora i istotę boga Feruuma (tu nawet imię nawiązuje do technologii), więc mam takie skojarzenia, nic nie poradzę… ;]
Ale i Florea ma swoje za uszami, prawda?
I bardzo dobrze, bo by wyszło zbyt cukierkowo ;]
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
To Bruce nie potrafi zakląć.
Co do technologii/broni/ekwipunku najeźdźców, w moim odczuciu to tylko narzędzie, nie ma w nim zła jako takiego. Myślę, że – gdyby owo narzędzie było złe – nie padałoby tak masowo, nie niszczyło się, nie zużywało zbyt nagle i zbyt błyskawicznie. Takie mam odczucia. :)
Pecunia non olet
Cezary, Feruum jest bogiem żelaza, no to muszę wspomnieć o żelaznej broni. Miecz jest praktyczne cały z żelaza/stali (mniejsza o okładziny rękojeści i ewentualne kamienie szlachetne do ozdoby). Włócznia jest w dużym stopniu drewniana i Florea pozbawiła napastników tej broni. Bo mogła, a nie dlatego, że włócznia jest zła czy gorsza od miecza. Ludzcy obrońcy gaju używali broni z obsydianu. Nie dlatego, że nie znali technologii obróbki metalu, tylko dlatego, że metal był zakazany w tym lesie. Chłopi z okolicznych wiosek chętnie przygarniali żelazo, więc to nie technologia stanowi ograniczenie.
Czy imię nawiązuje do technologii? Można tak twierdzić, ja wychodziłam od żelaza. Może być i takie z meteorytów.
No, ale na skojarzenia nic nie poradzimy. :-)
Owszem, naturalna i zielona bogini też potrafi zabić. Albo poważnie utrudnić życie.
Bruce, narzędzie to narzędzie, nie jest dobre ani złe. To użytkownik ma takie cechy. Florea “spróchniłą” drewniane części broni, bo mogła to zrobić błyskawicznie, to po prostu jej działka. Żelazne też mogła rozwalać (miałam takiego pomysła), ale to by wymagało więcej czasu i wysiłku – trzeba wyprodukować silny kwas, nakapać nim na ostrze czy kolczugę i czekać, aż je szlag trafi. Zniszczenie wszystkich strzał, łuków, stylisk itd. w ciągu jednej nocy jest bardziej spektakularne.
Babska logika rządzi!
No i oto cale meritum. :) Zgadzam się w stu procentach. :)
Pecunia non olet
Jakaś Ty zgodna. :-)
Babska logika rządzi!
Nie, no, niczego nowego nie dopisałam, a tylko wtrąciłam, że moim zdaniem technologia nie była tu zła, jak to sama wcześniej wspomniałaś. Nie stworzyłaś w opowiadaniu hmm… np. “Miecza Zła/Śmierci/Zagłady”, który powstał z woli wspomnianego boga i zabija sam z siebie, bez żadnej ingerencji ludzkiej. :)
Pecunia non olet
No, dobrze – obie jesteśmy zgodne. ;-)
Babska logika rządzi!
Bardzo dobry horror ekologiczny. Armia wchodzi do lasu i dopadają ją kolejne plagi. Najeźdźcy topią się w mokradłach, są atakowani przez insekty, trują się nieznanymi roślinami itd. Oczywiście ktoś mógłby stwierdzić, że mało tu jest fantastyki. Mnie to nie przeszkadza, ale inni mogliby marudzić. Jedynie w części Próchno zdarzenia mogą wydawać się mało realistyczne. Wierzenia jednych w boginię Floreę, a innych w boga Feruuma fantastyką chyba nie są.
Opowieść świetnie poprowadzona. Czytało się gładko. Bardzo doceniam bogactwo języka, które w mojej ocenie, fajnie koresponduje z przedstawionym światem. Jedynym zgrzytem jest dla mnie wielkość armii. Wydaje się nieproporcjonalnie duża do zadania, jak i w stosunku do tego, jak opisane jest jej zarządzanie. Trzydzieści tysięcy ludzi (rozumiem, że łącznie ze służbami pomocniczymi, a nie samych żołnierzy) oznacza kilka tysięcy koni, wozów, namiotów, ogromne ilości jedzenia ciągniętego, by wyżywić ludzi oraz wszystkie zwierzęta. Taka ilość wszystkiego musiała zajmować spory teren.
Pozdrawiam!
Dzięki, AP. :-)
Kolejna osoba uważa, że to horror. OK, może macie rację. Mnie się wydaje, że bardzie fantasy, ale mniejsza o etykietki i szufladki.
Mało fantastyki? Oczywiście masz prawo do własnej opinii. Mnie się wydaje, że prawie wszystkie plagi są niemożliwe; trudno, żeby len lata temu przerobiony na tkaninę nagle zaczął parzyć jak żywa pokrzywa. Rośliny tak błyskawicznie nie kiełkują, nawet bambus. Kolce nie wyrastają na dotychczas niekolczastych gałęziach. Spanie wśród maków nie jest śmiertelnie niebezpieczne, a one nie rosną przez noc… Ogólnie: szanuję Twoje zdanie, ale się z nim nie zgadzam. Jednak nie wykluczam, że za mało wiem o roślinach. :-)
Cieszę się, że doceniasz język.
Zarzuty co do armii biorę na klatę. Nie znam się na tym absolutnie, wzięłam wielkość z sufitu. Hmmm, a może wcześniej Feruum wysłał pięciotysięczną i nikt nie wrócił, więc tym razem bardziej się postarał?
Babska logika rządzi!
Finklo, wybacz! To o fantastyce to był taki mój żart, zaczepka, nawiązanie do często pojawiającej się frazy w Twoich komentarzach. Nie bierz tego na poważnie. Też nie jestem przywiązany do szufladkowania. Czy horror ekologiczny i fantasy się wykluczają?
Jeśli chodzi o te plagi, to mogę sobie wyobrazić, że ich przyczyną może być mieszanina różnych czynników: wilgoć, otarcia (len to dość szorstka tkanina), insekty, roślinność, która mogła parzyć, zepsute jedzenie, jakaś zatruta woda, pyłki, grzyby halucynogenne itd. Nie znamy gatunków roślin, które w tym lesie rosły. A bambusy rosną w tempie nawet jednego metra dziennie. Najeźdźcy mogli być nieprzyzwyczajeni do takich warunków i bardzo podatni na ich negatywne skutki.
Aha. No to nie skumałam żartu. Zbyt poważnie traktuję komentarze pod swoimi tekstami. ;-)
Czy horror ekologiczny i fantasy się wykluczają?
Pewne zależy, jak zdefiniujemy jedno i drugie. Na pewno nie jesteś pierwszą osobą, która widzi tu horror. Zapewne napisałam jakąś mieszankę gatunków.
Punktem wyjścia były dla mnie prawdziwe zdolności roślin, więc coś z rzeczywistości musi tu być. Ale pokrzywowe bąble na rękach od zdjęcia onuc? Tu już trudno mówić o tarciu.
Proszę tu nie odbierać zasług Florei, bo jak jej podpadniesz, to będziesz miał przerąbane. ;-)
Bambusy. Metr? Ja słyszałam o kilkunastu centymetrach. I że to stary chiński sposób na tortury – przywiązać delikwenta w miejscu, gdzie kiełkują bambusy.
Babska logika rządzi!
Pozwolisz, że przypełznę i rozejrzę się po Twoim niegościnnym lesie…
Czytało się przyjemnie. Historia ładnie obmyślona, o eleganckiej konstrukcji, w większej skali jednak przewidywalna. Zupełnie nie miałem skojarzeń z horrorem, bo jedną z najważniejszych cech gatunkowych horroru wydaje mi się niepewność, co spotka bohaterów, a tu raczej mamy pewność i można co najwyżej zająć się zgadywaniem, jakie konkretnie miłe niespodzianki ma jeszcze w zanadrzu Florea. Zresztą podobne erudycyjne zgadywanki pojawiają się od czasu do czasu w Twojej twórczości.
Zakończenie budzi mieszane uczucia, bo jaka dla nich dwóch miałaby być większa ostateczność niż utrata męża i ojca? Jeżeli bogini nie chce nam pomagać lub boimy się zwracać o pomoc, zanim złożymy ofiary w daremnym oporze, to czy nie lepiej dążyć do nowoczesnej, samowystarczalnej cywilizacji, zamiast prowadzić puszczańskie życie bez obróbki żelaza? Dopóki Venitka nie zada sobie takich pytań, przesłanie tekstu może być mniej niż satysfakcjonujące. Oczywiście mogłabyś też pójść w inną stronę – na przykład pokazać, że całe to towarzystwo jest w istocie matriarchalną dystopią, gdzie uczucia rodzinne uznaje się tylko między kobietami, a mężczyźni są uważani za doskonale wymiennych – ale w każdym razie, na moje wyczucie, czegoś tu brakuje.
Armia Guerra wydaje mi się mało wiarygodna pod tym względem, jak kontynuuje natarcie pomimo koszmarnych strat osobowych:
Jeszcze nawet nie zobaczyli czubków świerków w lesie uważanym przez szalonych czcicieli drzew za wyjątkowy, a już stracili ponad jedną czwartą żołnierzy. Jedną trzecią, jeśli uwzględnić ciężko rannych, których trzeba było odesłać na tyły.
W normalnych okolicznościach po stratach rzędu kilkunastu procent cała jednostka nadaje się tylko do odesłania na tyły, przeformowania i uzupełnienia. Nawet gdyby dowódca nie chciał podjąć takiej decyzji, obawiając się odpowiedzialności za niewypełnienie rozkazów, prawdopodobnie nie byłby w stanie opanować dezercji (zwłaszcza skoro kogoś są jednak w stanie ewakuować). Jasne, znane są historycznie przypadki, w których ten czy inny oddział bił się, aż “jeden na drugim poległ”, ale w walkach obronnych i to głównie wtedy, gdy kapitulacja groziłaby śmiercią na torturach.
Jednocześnie Feruum w porównaniu z Floreą wydaje się po prostu słaby, zapewnia swoim wyznawcom tylko drobne korzyści. Może te dwie kwestie można by jakoś powiązać, np. że im daje (narzuca) niezłomną determinację w dążeniu do celu?
Parę wyłowionych szczegółów:
nie potrafię ich oddać innymi słowami, tak, żeby nie pozostawić wątpliwości, o co chodzi.
“Tak” nie należy obustronnie wydzielać przecinkami. Z której strony go pozostawić, to trochę kwestia gustu lub odcienia znaczeniowego, czy bardziej je wiążesz składniowo ze zdaniem głównym, czy z podrzędnym.
jak słonina w kotle piechoty.
Trochę niejasne porównanie, jakby nadmiernie skrócone – może “w wojskowym kotle z zupą”?
Nagle coś się zmieniło w zachowaniu przedniej straży idącej przed Guerro.
Przed Guerrem.
Wszyscy dobrali sobie wełniane koszule, wygodne buty, drewniane pochwy na miecze
Jestem niemal pewien, że chciałaś napisać “skórzane”.
na ścieżce do wodopoju, obok śpiących wiecznym snem wartowników leżało stado jeleni.
“Obok wartowników” wygląda mi na niewyraźne wtrącenie, które wydzieliłbym przecinkami z obu stron lub wcale.
Gratuluję szybkiego lądowania w Bibliotece i serdecznie pozdrawiam!
Dzięki, Ślimaku. :-)
Piękny komentarz, długi, merytoryczny i drobiazgowy.
Odpiszę szczegółowo pod wieczór, kiedy wrócę do domu.
Babska logika rządzi!
Bardzo mi przyjemnie, że Ci się spodobał. Naturalnie, nie ma pośpiechu!
No to lecim z koksem.
Pozwolisz, że przypełznę i rozejrzę się po Twoim niegościnnym lesie…
Ależ oczywiście, rozglądaj się. Tylko uważaj na siebie.
Cieszę się, że doznałeś pewnej przyjemności.
Konstrukcja wydawała mi się porównywalna z cepem: Florea atakuje coraz silniejszą bronią (z punktu widzenia roślin, niekoniecznie liczby ofiar).
No, jest przewidywalnie, nie da się ukryć. Raczej od samego początku można założyć, że żywy stamtąd nie wyjdzie nikt.
Zupełnie nie miałem skojarzeń z horrorem, bo jedną z najważniejszych cech gatunkowych horroru wydaje mi się niepewność, co spotka bohaterów, a tu raczej mamy pewność i można co najwyżej zająć się zgadywaniem, jakie konkretnie miłe niespodzianki ma jeszcze w zanadrzu Florea.
Ooo. Podoba mi się Twój tok myślenia. To oczywiście nie oznacza, że inne ścieżki są mniej uprawnione. Zdaje się, że w horrorze musi przeżyć co najmniej jedna kobieta, ale ja się nie znam.
Zresztą podobne erudycyjne zgadywanki pojawiają się od czasu do czasu w Twojej twórczości.
Tak, pewnie masz rację. Cenię i szanuję wiedzę, sama lubię ją zasysać z różnych źródeł, więc zapewne upycham w swoich tekstach jeszcze bardziej odruchowo niż humor.
Zakończenie budzi mieszane uczucia, bo jaka dla nich dwóch miałaby być większa ostateczność niż utrata męża i ojca?
Dobre pytanie. Nie zastanawiałam się nad nim. Utrata lasu? Śmierć/osłabienie bogini? Wymarcie całej społeczności?
Jeżeli bogini nie chce nam pomagać lub boimy się zwracać o pomoc, zanim złożymy ofiary w daremnym oporze, to czy nie lepiej dążyć do nowoczesnej, samowystarczalnej cywilizacji, zamiast prowadzić puszczańskie życie bez obróbki żelaza?
Drugie bardzo dobre pytanie. I tu już nie mam pomysłów na odpowiedź. Pewnie byłoby coś zbliżonego do haseł “Umieć liczyć? Licz na siebie” i “Chroń mnie, Panie, przed przyjaciółmi. Z wrogami sama sobie poradzę”.
Po namyśle: to miało być zbliżonego do żywiołu. Chyba pewną metaforą może być rzeka: mieszkają sobie ludziki na brzegu. Póki cichutko z rzeki korzystają (łowią ryby, budują młyny, może nawet jakąś małą hydroelektrownię, pływają łódkami), wszystko idzie dobrze. Ale jak przy pomocy złej magii obudzą żywioł, to się okaże, że wiele wiosek zalała powódź, gdzieś tam woda zamarzła aż do dna i ryby szlag trafił, gdzieś indziej pojawiły się takie wiry, że łodzie nie przepłyną… Ogólnie uważam, że wyzwalanie sił, nad którymi nie potrafi się zapanować, jest głupotą.
Dopóki Venitka nie zada sobie takich pytań, przesłanie tekstu może być mniej niż satysfakcjonujące.
Cóż, szkoda. Ale rozumiem zarzuty. Dotarłeś w analizie dalej, niż myślałam, że można pójść.
Oczywiście mogłabyś też pójść w inną stronę – na przykład pokazać, że całe to towarzystwo jest w istocie matriarchalną dystopią, gdzie uczucia rodzinne uznaje się tylko między kobietami, a mężczyźni są uważani za doskonale wymiennych – ale w każdym razie, na moje wyczucie, czegoś tu brakuje.
Nie, nie chciałam iść w matriarchat. Tak po prostu, w którymś momencie uznałam, że kapłanki śpiewające kołysankę Florei są cholernie ważne dla dobra całego lasu. No i wydaje mi się, że biologicznego punktu widzenia większe szanse na przetrwanie ma społeczność złożona ze stu kobiet i jednego mężczyzny niż ta ze stu mężczyzn i jednej kobiety.
Armia Guerra wydaje mi się mało wiarygodna pod tym względem, jak kontynuuje natarcie pomimo koszmarnych strat osobowych:
Nie będę polemizować. Armia to zjawisko tak obce mojej naturze, że nawet nie próbuję zrozumieć, jak działa i jak reaguje w różnych okolicznościach. Chciałam pokazać potęgę roślin, żeby wpisać się w konkurs. Sorry, ale poświęciłam tych żołnierzy.
Jednocześnie Feruum w porównaniu z Floreą wydaje się po prostu słaby, zapewnia swoim wyznawcom tylko drobne korzyści. Może te dwie kwestie można by jakoś powiązać, np. że im daje (narzuca) niezłomną determinację w dążeniu do celu?
Florea gra na swoim boisku. Ma do dyspozycji cały, wielomilowy las, który jest jej absolutnie posłuszny. A Feruum na starcie opowiadania ma dwadzieścia tysięcy wyznawców. W sumie, nie przemyślałam porządnie, co Feruum chce ugrać. Nie lubię bogów wojny.
Determinacja. Wydaje mi się, że ludzie w imię religii robią różne dziwne rzeczy.
Parę wyłowionych szczegółów:
Dzięki za szczegóły. Słonina mi się podoba, więc ją zostawię.
Oczywiście, że pochwy miały być skórzane.
Zaraz wprowadzę poprawki.
Babska logika rządzi!
Jak zawsze, dziękuję za zaangażowanie w dialog i poważną odpowiedź!
Dobre pytanie. Nie zastanawiałam się nad nim. Utrata lasu? Śmierć/osłabienie bogini? Wymarcie całej społeczności? (…) Ogólnie uważam, że wyzwalanie sił, nad którymi nie potrafi się zapanować, jest głupotą. (…) z biologicznego punktu widzenia większe szanse na przetrwanie ma społeczność złożona ze stu kobiet i jednego mężczyzny niż ta ze stu mężczyzn i jednej kobiety.
W sumie teraz widzę, czego pierwotnie nie wyłapałem – że w ostatniej scenie Perita (czymś mi to imię pobrzmiewa – peril? peritoneum?) mówi bardziej z perspektywy arcykapłanki, której obowiązkiem jest troska o całą społeczność, a nie matki pocieszającej córkę po utracie najbliższej im osoby. To samo w sobie stanowi konflikt tragiczny i wdzięczny temat mnóstwa utworów. W każdym razie moje zdolności wczuwania się w czyje położenie są mizerne, w porywach ujemne, ale wydaje mi się, że naturalną reakcją dziewczynki byłby gniew, iż jakieś abstrakcyjne ryzyko dla społeczności okazało się ważniejsze od tatusia, oraz ogólne kwestionowanie porządku świata i wyborów cywilizacyjnych, tak jak opisałem powyżej. Co akurat jest dla nas dogodne, ponieważ jako autorzy możemy także chcieć je kwestionować. Choć absolutnie nie chciałbym sugerować, że bawienie czytelnika i stawianie zagadek intelektualnych jest celem gorszym czy mniej ważnym.
Cała przyjemność po mojej stronie. :-)
Perita (czymś mi to imię pobrzmiewa – peril? peritoneum?)
Widzisz, czasami tak wymyślam imiona postaci: biorę jakąś cechę, wrzucam do Wikisłownika i przekształcam coś, co mi się luźno z cechą kojarzy. Nad tym tekstem pracowałam na tyle długo, że już zapomniałam, jaka była wyjściowa cecha przy arcykapłance. Tylko Guerro jest na tyle prosty i oczywisty, że pamiętam. :-)
Perita musi myśleć nie tylko o społeczności, także o bogini… Ma do zrównoważenia wiele sił.
Konflikt tragiczny? Hmmm. Pewnie tak, ale nijak nie potrafiłabym tego rozegrać. Ja zawsze miałam tendencję do patrzenia w skali makro i nieprzejmowania się szczegółami.
Reakcje Veritki odczytałeś zgodnie z moim planem – nie dosyć, że tatuś zginął, to jeszcze prawdopodobnie zginął niepotrzebnie, bo Florea potrafiła o siebie zadbać. I zadbałaby nawet, gdyby tata z kilkoma kolegami nie stanął w ogóle do walki. Hmmm, może Perita nie ma racji? A może Florea paskudnie by się obraziła za takie traktowanie i arcykapłanka ma rację? Sama nie wiem.
A czy Veritka będzie kiedyś dokonywać wyborów cywilizacyjnych? Raczej osobistych – zawsze może zamieszkać razem z którymś chłopem z okolicznych wiosek i bez problemów używać żelaza. Choćby musiała w tym celu uciec z domu. Czy będzie wystarczająco zbuntowana, żeby to zrobić? Nie mam pojęcia, na razie jest za młoda.
Babska logika rządzi!
Nie mówię, że Veritka ma osobiście dokonywać wyborów cywilizacyjnych, zwłaszcza w tym wieku, tylko że jej reakcja mogła być wyraźniejszym komentarzem na ich temat i podsumowaniem tekstu. Chociaż tu już może niepotrzebnie się powtarzam z pierwszego wpisu. Rzeczywiście nie zagadywałem o imię jej czy Guerra, bo ich źródłosłów nie budzi wątpliwości. Między innymi przez ten związek z “prawdą” mniej lub bardziej świadomie oczekiwałem, że na koniec posłużysz się tą postacią do wyrażenia zamierzonego przesłania.
Wtrącę, jeśli można, dlaczego wprowadziłam pojęcie horroru. :)
Najpierw posłużę się przydługim cytatem, który dawno temu stanowił część moich wystąpień podczas szkolnych konkursów recytatorskich – Maria Pawlikowska-Jasnorzewska, “Szkicownik poetycki”:
“Las to nie tylko żywiczny skarb dla naszego oddechu, smolny balsam dla naszych płuc zmęczonych, zielone collyrium dla oczu. Kto doznał od ludzi wiele złego czy dobrego, co jest czasem na równi męczące jedno jak drugie, ten zrozumie znaczenie wspaniałej obojętności drzew, tych jednostek bez ujemnych czy dodatnich zamiarów, tego jedynego w świecie bezpiecznego tłumu. Przesuwamy się wśród pięknych prostaków, spoczywamy w ich cieniu błogim. Ramiona ich nie zatrzymują nas, nie mają oczu, aby nas śledzić i sądzić naszą urodę, ani serc, aby nas kochać lub nienawidzić. Gromada wysokiej miarydusz biorących z życia to, co najwięcej warte: ciszę i spokojne sumienie. Zgodnie obok siebie trwając, leczą nas przykładem niewzruszonego spokoju. Życie, zdyszane człowiekiem miotającym się uczuciowo jak ryba w sieci, oddycha tu wspaniałą biernością, wypoczywa wreszcie.
– Stuk szyszki: bogowie oddają ziemi, co ziemskie. Miniaturowy, drewniany wizerunek skupionego świerczka, rzeźba-ulotka cierpliwej, niegorączkowej propagandy.
Po bytności w lesie czujemy się jak odrodzeni. Byliśmy w dobrym towarzystwie, jak mówią niektórzy, właśnie ci, od których ucieka się jak najdalej w głąb lasu”.
Wydaje mi się, że większość z nas właśnie tak postrzega las. :)
Tymczasem, patrząc oczami najeźdźców, las jest całkowitym przeciwieństwem tej “dobroczynności” – atakuje znienacka i podstępnie, czym i – jak tylko może, wszędzie czuć grozę, strach, niepewność. Dla nich las jest tym “złym”, który zadaje śmierć. Każda cząstka owej “leśnej błogości” dla atakującego wojska staje się niebezpieczna. Armia jest zaskoczona, jak bardzo może zmienić się “niewinna, błoga, niegroźna, łatwa do pokonania” gęstwina. :)
Szanowna Autorka użyła tutaj świetnego narzędzia zaskoczenia – tak, jak ulubiona zabawka, która nagle okazuje się lalką-mordercą, tak samo tutaj morduje “spokojny gąszcz”. Wydaje mi się, że horror jest tym straszniejszy – “piekło” przychodzi od tego, od którego nikt by się go nie spodziewał. :)
Pozdrawiam. :)
Pecunia non olet
Ślimaku, nie jestem pewna, czy przy Veritce chodziło o prawdę. Może szczerość? Naprawdę już nie pamiętam, co wtedy myślałam i jakimi ścieżkami łaziłam… To i nie wykorzystałam jej, jak oczekiwałeś. Wyszła niezaplanowana zmyłka.
Bruce, spokojnie, nikt Ci nie broni uznawania tekstu za horror. Widzę, że kontrast z Pawlikowską-Jasnorzewską może prowadzić do ciekawych wniosków. Ale pamiętaj, że przez większość historii las był groźnym miejscem, zamieszkałym przez leśne licha i o wiele gorsze stwory. To tam stał domek Baby Jagi, to stamtąd nie wróciło mnóstwo dzieci i dorosłych…
Babska logika rządzi!
Ja mimo wszystko kojarzę las z ujmującym zapachem grzybów i ukochanymi poziomkami. Zieleń i błogi spokój. :)
Choć, przyznaję, dzięki takim filmom, jak choćby przeze mnie wcześniej wspomniane, czy dzięki takim tekstom, jak Twój, widzę wyraźnie, jaki potencjał ma on w sobie i ile może zdziałać, bestialsko atakowany. :)
Pecunia non olet
Bruce, Ty jesteś z XX wieku. I pewnie nietknięta ludzką stopą puszcza pełna dzikiego zwierza rzadko Ci się zdarza.
Babska logika rządzi!
Hej, wpadłam poczytać o roślinkach i natknęłam się na mini Iliadę (ew. Odyseję). Piękna historia, choć przeczuwałam, jak się skończy, to jednak wciągnęło mnie i śledziłam nieszczęsnych żołnierzy do samego końca.
Z bardzo subiektywnych uwag:
Wg mnie, gdybyś z każdego zdania kończącego rozdział zabrała “ten” brzmiało by lepiej. Czyli zamiast ten las – po prostu las…
W ruchach towarzyszy pojawiła się nerwowość, ale nie wynikała z zaalarmowania.
Niezgrabnie to brzmi, prawda?
Namioty płonęły tak błyskawicznie, że niekiedy ekwipunek w środku nie zdążył się zająć, a już było po wszystkim.
Trochę gubi się sens… albo podmiot… albo jedno i drugie
został mu mniej więcej jeden człowiek na trzydziestu, którzy przeszli przez zdradzieckie bagna, i jeden na pięćdziesięciu, którzy wyruszyli za nim na podbój słabo bronionego lasu i ku chwale Feruuma.
Tak, wiem, niby dobrze, ale jednak aż się prosi dodać “z tych, którzy przeszli” i “z tych, którzy wyruszyli”
Poza tym, dobrze napisane, nie dopatrzyłam się jakiś poważniejszych usterek.
Pomysł ciekawy, wykonanie również, pozostaje mi tylko życzyć powodzenia w konkursie!
P.S. Podobało mi się rozdzielenie na rozdziały!
Bruce, Ty jesteś z XX wieku. I pewnie nietknięta ludzką stopą puszcza pełna dzikiego zwierza rzadko Ci się zdarza.
Przypomniałaś mi takie genialne przezrocza, które oglądałam jako dziecko. Tam był taki mroczy las. Ale super sprawa!
Pecunia non olet
Dzięki, Jolko. :-)
Miło mi, że historia wciągnęła.
Fajnie, że dobrze ją podzieliłam.
Za szczegółowe uwagi też dziękuję. Część pewnie uznam, część nie, zastanowię się nad wszystkimi po powrocie do domu.
Bruce, no jeszcze nie tak dawno każdy las był ciemny, mhroczny, ponury i niebezpieczny.
Babska logika rządzi!
Bruce, no jeszcze nie tak dawno każdy las był ciemny, mroczny, ponury i niebezpieczny.
Fakt. :) U Ciebie w tekście taki odbiór lasu przez intruzów też świetnie działa na ich psychikę (jako dodatek do autentycznych ataków). :)
Pecunia non olet
Dodam, że dla nich to nie był zwyczajnie obcy teren. To był wrogi las. I jeśli mieli kapkę rozumu, to wiedzieli, że jest wrogi.
Babska logika rządzi!
Powinni uciekać od razu. Ale wtedy nie byłoby opka! :D
A bóg nie darowałby im tchórzostwa. :)
Pecunia non olet
I mamy przetrwanie kontra wiara… :) odwieczny dylemat
Ucieczka byłaby rozsądnym rozwiązaniem. Ale być może bluźnierczym/grzesznym/heretyckim. I na pewno nieepickim. :-)
Babska logika rządzi!
Tak, ucieczka i honor żołnierza zdecydowanie kłócą się ze sobą. No i jeszcze wiszący nad nimi gniew boży… :) Musieli brnąć dalej. :)
Pecunia non olet
Ale gdyby nazwać ją “taktycznym odwrotem”… ;-)
Babska logika rządzi!
Mogli sobie tak poradzić, sprytnie przechytrzając boga. Nie wpadli na to.
Pecunia non olet
Ano, nie wpadli. I teraz wzbogacają humus.
Babska logika rządzi!
Bez sztuki można przeżyć, ale nie można żyć
Powitać Jurorkę. :-)
Ooo, nie wspominałaś, że znasz Peritę i robisz jej fotki. ;-)
Babska logika rządzi!
Ooo, nie wspominałaś, że znasz Peritę i robisz jej fotki. ;-)
Bez sztuki można przeżyć, ale nie można żyć
A Twoim rzecznikiem prasowym jest Jaś Fasola. ;-)
Babska logika rządzi!
Bardzo ciekawe i wciągające opowiadanie. Niby spodziewałem się jak historia będzie się rozwijać, ale dalej czytałem zainteresowany i usatysfakcjonowany z rozwoju wydarzeń. Klasycznie nie zawiodłem się, że wpadłem przeczytać! Gratuluję i powodzenia w konkursie!
Pozdrawiam!
You cannot petition the Lord with prayer!
Dziękuję, Michaelu. :-)
Cieszę się, że opko wciągnęło i zainteresowało. Tak, wiele rzeczy można przewidzieć.
Obawiam się, że nie ma czego gratulować, ale dzięki.
Babska logika rządzi!
Podobało mi się :)
Przynoszę radość :)
Dzięki, Anet. :-)
W takim razie się cieszę.
Babska logika rządzi!
Bardzo zacny pomysł i takież wykonanie, więc z przyjemnością dołączam do grona wielce usatysfakcjonowanych czytelników i tylko pozwolę sobie wyrazić żal, że współczesny las nie potrafi skutecznie obronić się przed wszelkimi zaśmiecaczami leśnych ostępów.
…gromadzili stosy głazów oraz kamieni… → Głazy to też kamienie, tyle że bardzo duże.
My krążyliśmy po obrzeżąch obozu… → Literówka.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Dzięki, Reg. :-)
Miło mi, że spodobał Ci się pomysł i dołączyłaś do grona. Kurczę, coś mało uwag, czyżby koniec świata był bliski? Na szczęście nie znam się na wojskowości, więc tu komentujący mają piękne pole do popisu. ;-)
Owszem, szkoda, że zwyczajne lasy nie potrafią równie skutecznie postraszyć wandali.
Dzięki za wytknięcie błędów. Jurorka już tu była, więc chyba mogę poprawić.
Babska logika rządzi!
Kurczę, coś mało uwag, czyżby koniec świata był bliski?
Nie, Finklo. I mam nadzieję, że koniec świata nie będzie zależał od ilości uwag. A poza tym cieszę się, że nic mnie nie rozpraszało i mogłam skupić się na lekturze. :)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Reg, i ja się cieszę.
A uwaga była bardziej ogólna – gdy nie ma niezadowolonych Czytelników, zaczynam czuć się nieswojo i zastanawiać, co poszło nie tak. ;-)
Babska logika rządzi!
A ja teraz zacząłem się zastanawiać, czemu w połowie naszej rozmowy zaczęłaś nazywać Venitkę Veritką i czemu dałem się na to nabrać. Czyli moja uwaga
Między innymi przez ten związek z “prawdą” mniej lub bardziej świadomie oczekiwałem, że na koniec posłużysz się tą postacią do wyrażenia zamierzonego przesłania.
była kompletnie bezprzedmiotowa – jeżeli nawet miałem takie podświadome oczekiwania, to ewidentnie nie z tego powodu.
Tak, też się później zorientowałam, że to przecież Venitka była. No, naprawdę już nie pamiętam, skąd wzięłam jej imię.
Babska logika rządzi!
Finklo, nie zastanawiaj się zbytnio nad tym, co innym sprawiło zadowolenie. :)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
To chyba niezła rada. :-)
Babska logika rządzi!
Nadrabiam wakacyjne zaległości w komentarzach :)
Finklo, opowiadanie dobre i wciągające.
Co mi się podobało:
– Walory edukacyjne – co świadczy również o Twoim zaangażowaniu w zdobywanie materiału do opowiadania
– Wartka fabuła, bez zbędnych ozdobników, nie ma przynudzania, samo “mięsko” (czasem w wersji vege)
– Dowódca Guerro, aczkolwiek pod względem strategii jest idiotą, z bieżącymi problemami radzi sobie w miarę sprawnie. Nie jest “papierowym” przeciwnikiem i gaj musi się natrudzić, by go pokonać.
– Dużo niekonwencjonalnych pomysłów
– Dbałość o zachowanie minimum realizmu – czyli czytelnik nie powinien narzekać, że wciskasz mu kit.
Co mi się nie podobało:
– Opowiadanie jest niewolnikiem pewnej konwencji, a przez to jest przewidywalne – od początku wiadomo, że wszyscy żołnierze zginą.
– Guerro nie podejmuje decyzji o odwrocie, przegrupowaniu, tylko prowadzi armię na zatracenie mimo ogromnych strat. Czułem się jak w horrorze klasy “B”, w którym bohaterowie muszą zwiedzać nawiedzony dom, “bo tak”.
– Jedynym wytłumaczeniem, które bym kupił, byłby fanatyzm religijny. Niestety, opisy “żelaznego” boga są bardzo zdawkowe. Można było poświęcić jedną z plag kosztem opisu fanatyzmu wyznawców. Opowiadanie byłoby bardziej przekonujące.
– Przy tak wielkiej armii brakowało mi generałów, gońców, zwiadowców, kucharzy, cieśli itp itd. Można się domyślać, że są, ale na początku cały czas miałem wrażenie, że maszeruje około setki osób. Dopiero pod koniec było ich mniej i opisy były adekwatne :)
– Wulgaryzmy mi się nie podobały. Na początku myślałem, że w środkowej części opowiadania narrator jest “zaczepiony” do Guerro i wulgaryzmy są z tym związane. Jednak czasem nawet w opisach plag narrator wykraczał poza punkt widzenia żołnierzy, stawał się wszechwiedzący, wyjaśniał, co się stało.
Dziękuję, Marzanie. :-)
Fajnie, że znalazłeś trochę zalet.
Ale wady są ciekawsze, więc po kolei.
Tak, jest przewidywalnie, nie mam nic na swoją obronę.
Decyzje Guerra. No, to już było wspomniane. Przyznaję, że nie znam się na prowadzeniu wojny. Chciałam pokazać potęgę roślin (pod konkurs), więc poświęciłam tysiące żołnierzy. Bo taki pomysł przyszedł mi do głowy.
Mogłam dołożyć więcej opisów Feruuma, ale na to nie wpadłam. A z drugiej strony – nie bardzo chciałam paprać się w analizie takiego boga. Nie przepadam za wojną ani jej bogami. Atena jeszcze jest w porządku, ale pozostali już nie. Nie musiałam wycinać żadnej plagi w tym celu, bo jeszcze sporo znaków do limitu mi zostało.
Wulgaryzmy i narracja. Zasadniczo narrator siedzi dowódcy na ramieniu – takich lubię najbardziej, to chyba domyślny dla mnie rodzaj narratora. Ale czasami chciałam przekazać odbiorcy coś, o czym Guerro nie mógł mieć pojęcia. I wtedy narrator musiał zeskoczyć z wodza i iść pozwiedzać las. Ulubiona emotka Baila. Wulgaryzmy (na ile pamiętam) pochodzą od Guerra ewentualnie innych żołnierzy.
Babska logika rządzi!
Tylko wtrącę znowu, przepraszam…
Tak, jest przewidywalnie, nie mam nic na swoją obronę.
Nie mogę pojąć, czemu ostatnio tyle jest zarzutów co do tej przewidywalności… Nie wskazuję konkretnie tego czy innego komentarza, ale – piszę ogólnie. Tyle jest tu na Portalu świetnych tekstów grozy, wiele z nich nominowałam do Piórka (ten także) i – serio – zrozumieć nie umiem, skąd ten zarzut. W żadnym wypadku moim skromnym zdaniem nie ma tu przewidywalności. Dlaczego niby las miałby zmasakrować armię żelaznego boga? Dlaczego ów bóg nie zagrałby na koniec swoim – przysłowiowym – Asem z rękawa, ratując ocalałych najeźdźców? Czemu wiadomo z góry, że są oni na straconej pozycji? Nawet jeśli działania wojska czy tam dowódcy są mizerne (nie znam się na tyle na militariach i strategii wojskowej, możliwe, choć ja tego tak nie odebrałam), bóg może odmienić to postępowanie, tę strategię, uczynić wojsko silniejszym i bardziej sprawczym, bo jest wszechmocnym bogiem. :)
Najwidoczniej całkiem inaczej odbieram czytane opowiadania, sorry. :) W moim odczuciu las jest niewinny, błogi, sielankowy i delikatny, a na dodatek pierwsza linia obrony już poległa. Nic nie wskazuje na początku, że taki będzie koniec – tak myślę. :) Właśnie tu tkwi ów wątek fantastyki, że nie możemy być pewni zakończenia, bo to nie jest zwykły opis prawdziwej bitwy/wojny, lecz – przedstawienie zmagań bóstw. :)
Pozdrawiam. :)
Pecunia non olet
Bruce, być może jest tyle uwag na ten temat dlatego, że sama nie przepadam za przewidywalnością tekstów. Jednych Czytelników mogłam do tego przyzwyczaić, inni być może chcą odbić piłeczkę, jeśli kiedyś marudziłam podobnie pod ich tekstami… Spokojnie, nie mam absolutnie żadnego problemu z tym, że nie wszyscy są zachwyceni. Nie widzę powodów do paniki ani nawet do stresu.
A przewidywalnie jest. Jeśli kapłanki same się boją przebudzenia bogini i uciekają jak najszybciej, to można oczekiwać, że Florea nie bierze jeńców.
Uczynienie wojska silniejszym to świetny pomysł. Wtedy byłoby ich mniej, na przykład pięć tysięcy albo nawet kilkaset. Odpadają zarzuty, że armia za duża, że się nie wycofuje, że Feruum słaby i nie daje wyznawcom korzyści. To byłyby wspaniałe maszyny do zabijania, które starłyby w proch mężczyzn broniących lasu, ale musiały ulec w walce z parzącymi koszulami czy halucynogenami. Szkoda, że wcześniej na to nie wpadłam, teraz już po ptakach. :-(
Babska logika rządzi!
Wiesz, Finklo, zero stresu, oczywiście, po prostu dyskutujemy i piszę szczerze – ja nadal nie pojmuję tego zarzutu, sorry. Bóg może wszystko, dlatego jest wprowadzony, może – rozwścieczony do granic możliwości – nawet, czy ja wiem? – jednym pozostałym ostrzem czy naramiennikiem rzucić w las tak, że go spali żywcem wraz z innymi obrońcami – to Ty jako Autora prowadzisz fabułę i na początku nikt nie wie, co dalej zrobisz z akcją. Boskie plany są nieprzewidywalne, boskie czyny mogą zmieść cały świat, bo bogowie mają niezwykłe moce. :) Ty kierujesz ich poczynaniami. :)
Ja tam upieram się przy swoim zdaniu, podobnie jak niegdyś upierałam się przy kilku innych nominowanych przeze mnie horrorach/opkach grozy. :)
Rozumiem, że przy zgłoszeniu nominacji “rozbiera się tekst na czynniki pierwsze” i sprawdza dużo dokładniej niż zwykle, już się przyzwyczaiłam, niemniej ja przewidywalności tutaj absolutnie nie dostrzegam. :) Tylko Ty jedna od początku wiesz, jak poprowadziłaś fabułę. :)
A gdyby np. nagle przegrywającemu bogu żelaza przyszło do głowy oświadczyć się bogini natury, aby ją sobie (perfidnie lub nie) zjednać? Wskrzesić wszystkich zmarłych i pokojowo żyć dalej? Też tak by wyglądało zakończenie? Mogłaś to zakończyć na setki sposobów. Zakończyłaś akurat tak. Ale mogłaś inaczej. :) Początek nie wskazuje, co będzie dalej! Tak myślę. :)
Pecunia non olet
No, teoretycznie tak – mogłam robić rozmaite rzeczy. Ale nie jestem pewna, czy w tym konkursie (chciałam pokazać moc roślin) i z takim wstępem. Jeśli Feruum chciał paktować, to nie powinien wysyłać na negocjacje poselstwa z trzydziestu tysięcy wojaków. ;-)
Babska logika rządzi!
Wiesz, wymyśliłam to tak teraz na spontanie: paktowanie boga żelaza, kiedy już zrozumiałby, że przegrana jest blisko. Kto wie, może świat roślin potem by jeszcze ożył, tu jest wiele możliwości. Chodzi mi ogólnie o to, że nie opisujesz czegoś, co miało miejsce naprawdę, Ty tworzysz fantastyczną wojnę, fantastyczną akcję, nie istniejącą nigdzie poza tym opkiem fabułę, nieprzewidywalne jej fragmenty. :) Tak ja to widzę. :)
Pecunia non olet
Ja rozumiem, że to ja tworzę świat, bohaterów i fabułę. Ale to wszystko musi być spójne. I jeszcze dobrze, żeby nie kłóciło się z moją wizją i warunkami konkursu. ;-)
Florea nie lubi żelaza i nie będzie rozmawiać z kimś, kto przyniósł go całe tony do lasu.
Bruce, nie jestem taka łagodna i miła jak Ty. :-)
Babska logika rządzi!
Ok, Finklo. :)
Pecunia non olet
:-)
Babska logika rządzi!
Finklo,
już wiele zostało powiedziane, bo, jak zawsze, zręcznie moderujesz dyskusją w komentarzach, ale skromne dwa grosze ode mnie.
Przede wszystkim, satysfakcjonujące klasyczne fantasy. Nic dodać, nic ująć.
Po drugie, a tu się wyróżnię od innych komentujących, a co, ja kibicowałem żołnierzom, co jest efektem obrazowo opisanego przez Ciebie mozołu i trudu oraz cierpienia. Już pal sześć ich motywację, po prostu współczułem im jako ludziom. Druga strona monety w tym jest taka, że oprócz przedstawienia tego wątku w sposób prosty, jako rywalizacji natury z żelazem, wykreowała mi się też inna wizja – armii jako konkwistadorów, odkrywców, poskramiaczy. I o ile nie kojarzy nam się to dobrze, to jednak też ludzie tacy posiadają w sobie coś ciekawego, co sprawiło, że działali. Ofc, efekty często są straszliwe, ale nie zawsze. Zresztą nie o ocenę etyczną mi chodzi, a o fenomen psychologiczny, który jest ciekawy.
Rozgadałem się :)
Żeby zupełnie gołosłownym nie być, dwa fragmenty, które mi mniej pasują:
W końcu wróg nadszedł. Obrońcy walczyli zawzięcie i ofiarnie. Pułapki w przeważającej większości zadziałały zgodnie z oczekiwaniami. To wszystko jednak nie powstrzymało natarcia, bo napastników było bardzo wielu. Zbyt wielu.
Bardzo krótkie w stosunku do opisu przygotowań kapłanów i akolitów.
Wojacy nie mogli wiedzieć, że to Florea stała za łowieckimi instynktami drapieżników. Wprawdzie władała tylko roślinami, ale potrafiła sprawić, że ze zwierzęcych legowisk wyrosną setki kolców, które nie pozwolą stworzeniom spać. Późniejsze pokierowanie ich we właściwe miejsca przy pomocy wiatru, zapachów i ziół miękko ścielących się pod łapy tylko w jedną stronę było już równie łatwe jak rozwijanie kwietnych pączków na wiosnę.
Rozumiem to przełamanie narracji, bo jakoś trzeba było wyjaśnić skąd te zwierzęta, ale mimo to nie pasuje mi nagłe wspomnienie o czymś spoza perspektywy żołnierzy. Niepotrzebnie uderza w klimat “ale co się dzieje, my nic nie rozumiemy, straszne to, bo nie wiemy o co chodzi”.
Ale to tak na potrzeby udowodnienia, że czytałem ze zrozumieniem. Naprawdę dobrze napisane.
Gratuluję i pozdrawiam!
Dzięki, Beeeecki. :-)
Owszem, wiele komentarzy i podtrzymywanie dyskusji pod tekstem to mój znak firmowy.
Fajnie, że opko usatysfakcjonowało.
Oooo, to ciekawe, że opowiadasz się po stronie żołnierzy. Oczywiście, nie mam nic przeciwko (to Twoje niezbywalne prawo), po prostu zaskoczyłeś. A jaki masz stosunek do Feruuma?
jako rywalizacji natury z żelazem,
Hmmm. To miała być potyczka dwóch bogów. Tak się złożyło, że roślin i żelaza. W sumie, od roślin do natury jest bardzo blisko.
Ja tam konkwistadorów nigdy nie lubiłam, ale Aztekowie też nie byli miłymi ludzikami, których chętnie zaprosiłoby się na grilla.
Bardzo krótkie w stosunku do opisu przygotowań kapłanów i akolitów.
Pewnie masz rację. Pewnie w dużej części wynika to z tego, że nie lubię walki i najprawdopodobniej nie umiem w opisy walki. No to tylko w kilku słowach wspomniałam, kto wygrał, i poszłam dalej.
Rozumiem to przełamanie narracji, bo jakoś trzeba było wyjaśnić skąd te zwierzęta, ale mimo to nie pasuje mi nagłe wspomnienie o czymś spoza perspektywy żołnierzy.
Chciałam w tym tekście pokazać potęgę roślin, różne sposoby, w jakie mogą nam zaszkodzić. Kolce też są w roślinnym arsenale i żal było wykreślać tę pozycję. Nie chciałam zwyczajnie pokłuć żołnierzy, bo tego już w zasadzie doświadczyli przy pędach. I walka z jeżynami czy czymś podobnym wydaje mi się mało widowiskowa. No to zagrałam w bilard. Skutek był taki, że żołnierze nie mogli o tym wiedzieć, a Czytelnik powinien. Ot, IMO to najmniejsze zło z dostępnych. Acz oczywiście rozumiem, że odstępstwo od wcześniejszej narracji może się nie podobać.
Babska logika rządzi!
Owszem, wiele komentarzy i podtrzymywanie dyskusji pod tekstem to mój znak firmowy.
Otóż wiem, podziwiam i staram się podpatrywać ;)
A jaki masz stosunek do Feruuma?
Tutaj chyba negatywny, bo jednak niemiło postanowił swoim wyznawcom nakazać napaść na inne bóstwo. Nie widzę większej idei poza żądzą władzy i potęgi. Z tymi żołnierzami to może nawet nie jest kwestia brania ich strony, ale opisałaś ich cierpienie na tyle przekonująco, że duża część mojego przejęcia tekstem dotyczy współczucia dla nich. Bolą mnie kolejne ciosy dla armii i świadomość, że będzie tylko gorzej. A btw tutaj śródtytuły dodają klimatu.
Hmmm. To miała być potyczka dwóch bogów. Tak się złożyło, że roślin i żelaza. W sumie, od roślin do natury jest bardzo blisko.
Tutaj również masz rację. Niemniej częsty schemat, rywalizacja industrializmu z przyrodą, ot jakieś elfy z lasu i buchające ogniem kotły tego, czy innego Mordoru lub Isengardu :). Chcąc nie chcąc ten schemat podświadomie widzę.
Ja tam konkwistadorów nigdy nie lubiłam, ale Aztekowie też nie byli miłymi ludzikami, których chętnie zaprosiłoby się na grilla.
Hihi, może jednych i drugich nie na grilla. Chociaż, tak dla zgody, kto wie? Każdy dostałby po karkówce i by się odechciało mordowania bez celu. Ew. sojowe zastępstwa, by nie było sporu.
Chciałam w tym tekście pokazać potęgę roślin, różne sposoby, w jakie mogą nam zaszkodzić. Kolce też są w roślinnym arsenale i żal było wykreślać tę pozycję.
To w pełni się udało, faktycznie aspektów uprzykrzania życia jest aż tyle, że mi się żal tych żołdaków zrobiło. A kolce, no fakt, klasyka. Kolce muszą być.
Acz oczywiście rozumiem, że odstępstwo od wcześniejszej narracji może się nie podobać.
Tak jak o tym mówisz, to rozumiem, oczywiście.
Patrz i się ucz? ;-)
Feruum. Tu się zgadzamy – on miał być tym złym, agresorem, który spowodował mnóstwo problemów dla wszystkich.
Miło, że doceniłeś śródtytuły. Trochę się bałam tego zagrania ze współczesnymi nazwami.
Zgadza się, że schemat popularny. W pewnych aspektach widać go także w “Diunie” – źli Harkonnenowie kąpią się w ropie i wszystko industrializują na potęgę. Ale nie powinni zadzierać z potęgą pustyni…
Grill. No, może i powinno się zaprosić obie strony, ale “not in my backyard”. Obawiam się, że uskuteczniliby niezłą demolkę.
Dobrze, że widać siłę roślin. O to chodziło. My naprawdę nie przeżylibyśmy bez nich.
Babska logika rządzi!
W pewnych aspektach widać go także w “Diunie” – źli Harkonnenowie kąpią się w ropie i wszystko industrializują na potęgę. Ale nie powinni zadzierać z potęgą pustyni…
O bardzo dobry przykład, w sumie jeszcze lepszy, bo tam fanatyzm pustynny ma swoje różne oblicza.
Dobrze, że widać siłę roślin. O to chodziło. My naprawdę nie przeżylibyśmy bez nich.
I to chyba tak lub inaczej wybrzmiewa w każdym tekście konkursowym :)
W “Diunie” jest wszystko. :-) Trzeba tylko poszukać.
No, obrodziło w magiczne roślinki. ;-)
Babska logika rządzi!