
komentarze: 6, w dziale opowiadań: 6, opowiadania: 5
komentarze: 6, w dziale opowiadań: 6, opowiadania: 5
To była niezwykła przejażdżka pociągiem. Zacznę od tego, że uwielbiam teksty napisane w czasie teraźniejszym, uważam, że do niektórych gatunków pasuje to idealnie. Do tego krótkie sceny, co sprawiało, że niemal czułam ten pęd pociągu. Gdy zaczęłam czytać, to opowiadanie wciągnęło mnie bez reszty. Jednocześnie zastanawiałam się, w którym kierunku to wszystko skręci. Grupa straceńców bez przyszłości, czekająca na pociąg do lepszego świata, dziwny pociąg, który nie ma rozkładu, to jest coś, co od razy przykuwa uwagę. Nie przeszkadzało mi, że nie znam bohatera, nie wiem, na czym naprawdę polegała jego porażka i co doprowadziło go do pociągu.
Lubię sobie czasem, a właściwie zawsze, poanalizować, więc zastanawiam się, co kierowało Julią, że jej szczęśliwy świat akurat tak wyglądał. Doszłam do wniosku, że mogła pragnąć czuć się potrzebna, wręcz niezbędna. Patrząc z dystansu, jest to makabryczne, ptaki rozdziobujące ciało, a jednak ona jest szczęśliwa. Nieco mniej poważnie, to może analogicznie jak, niespełniona diwa, Julia była niedocenioną kucharką. I takie rzeczy działy się w mojej głowie, gdy czytałam ;)
Przez moment myślałam, że cała historia będzie tylko opisem kolejnych stacji, aż bohater dotrze do celu, ależ się pomyliłam. On nie tylko nie dotarł do celu, ale zawładnął pociągiem. I tu mam lekki niedosyt, bo dla mnie żądza bohatera, żeby przecinać nici z przyszłością, pojawiła się zbyt nagle, tak jakby nie zdążył się rozsmakować w ich przecinaniu, nie zdążył zauważyć, że te słabe nici już mu nie wystarczają. Oczywiście moja pierwsza myśl jest taka, że to lizak stał za wszystkim, że zabicie Grota było mu na rękę (albo na to, co mają lizaki, nóżkę, trzonek), może pomógł bohaterowi przejąć władzę, wyczuł w nim odpowiednie cechy, co zresztą mów wprost. Poza tym powiedział, że nie wolno przecinać mocnych nici, ale gdy bohater to robi, to jakoś lizak nie protestuje. No to przypadkowe zahaczenie o ścianę, gdy wypadł z ręki Grota, taki podejrzanie szczęśliwy traf. To zdecydowanie zły lizak był.
Zakończenie jest otwarte i chyba był to najlepszy wybór, bo alternatywą mogłoby być zatrzymanie bohatera albo zniszczenie świata, skoro pociąg był w centrum rzeczywistości. Przyszła mi też do głowy inna myśl. Może tak naprawdę bohater wysiadł, tylko tego nie zauważył i to, co się wydarzyło było jego pełnią szczęścia. Przecież tego pragnął, dało mu to radość.
Dziękuję, Edwardzie, za to opowiadanie, było wspaniałe :)
Lubię fantasy i lubię historie o wampirach (o ile nie są to wampiry chodzące do szkoły średniej xD) i sporo elementów Twojego opowiadania mi się podobało. Zaciekawił mnie motyw sieci, chciałabym się dowiedzieć więcej o historii takich wampirów. Bardzo podobało mi się ta wypowiedź Gerwazego: „– I oni teraz ciągle gapią się w telefony jak cielęta! – żachnął się Zenon, wyciągając maczałkę z kubka i kładąc na odwróconym wieku od słoika. – Raz się taki śmieje, raz podnieci, uch… Weź się zestrój”, bo kto by pomyślał, że technologia tak utrudnia życie wampirom, myślę, że to mógłby być wątek na osobną historię.
Do momentu powrotu Zenona do mieszkania czytałam opowiadanie z dużym zainteresowaniem, ale gdy pojawił się Pająk, zaczął wyjaśniać swoje plany, co było przeplatane wspomnieniami Zenona, to przyznam, że zainteresowanie siadło. Pokonanie strasznego Pająka, którego imię bano się wymawiać, też nie stanowiło żadnego problemu. Niestety zostałam z czytelniczym niedosytem.
Na koniec jeszcze garść przemyśleń.
Zenon ciasno owinął się połami czarnego płaszcza.
Moja wyobraźnia się na tym zawiesiła. Jak to się owinął połami?
Zenon szedł z mozołem po drewnianych schodach, które skrzypiały przy każdym kroku.
A to zdanie przypomniało mi o czymś, co wspaniale zastosował Zygfryd w opowiadaniu “Cmentarzysko Sów”, czyli zaburzeniu oklepanego opisu: “Oberżysta stojący za szynkwasem, co zadziwiające, nie wycierał niczego szmatką”. Drewniane schody zwykle skrzypią zarówno w opowiadaniach jak i w rzeczywistości, więc po takim opisie po prostu się prześliznęłam, ale gdyby schody w zaniedbanej kamienicy nie skrzypiały, to w pewien sposób stawałyby się wyjątkowe. Oczywiście nie można przesadzić i stosować takiego zabiegu za często, ale jedno czy dwa takie zdania w opowiadaniu potrafią pomóc w przykuciu uwagi czytelnika. Czytałam opowiadanie Zygfryda już jakiś czas temu, a nadal pamiętam, że oberżysta nie wycierał niczego szmatką ;)
Zenon obrzucił wzrokiem mieszkanie i zauważył otwarte szuflady sekretarzyka, rozrzucone dokumenty na komodzie i zwisający z niej wyciągnięty z gniazdka kabel telefonu.
To mnie trochę uwierało, takie kurczowe trzymanie „kamery słownej” na wzroku bohatera. A masz takich momentów sporo. Nie ma potrzeby poprzedzać opisu otoczenia wzmianką powiązaną ze zmysłami bohatera. Niech podmiotem w zdaniu będzie kabel wyciągnięty z gniazdka albo rozrzucone dokumenty. Zenon nie musiał czegoś zobaczyć, aby to zaistniało. Uwierz mi, czytelnicy ogarną. Nie chcę, żebyś pomyślał, że się czepami albo, co gorsza, wymądrzam, po prostu uważam, że uwolnienie się od kurczowego trzymania zmysłów bohatera jest kluczowe dla dalszego rozwoju warsztatu, a tego Ci życzę, bo pomysły jak widać masz fajne.
Dziękuję, GreasySmooth, za opowiadanie i ciekawą wersję wampirów.
Klasyczne, wciągające fantasy przygodowe zawierające wszystkie niezbędne elementy. Jest magia, są portale, pradawna cywilizacja i knujący wieśniacy, którzy oczywiście narozrabiali. Bardzo spodobał mi się pomysł skali Zukiewa, to trochę więcej niż standardowa cena magii, bo będąc najbardziej utalentowanym właściwie nie jest się w stanie nad taką mocą zapanować. Szkoda mi tylko trochę, że tej czwórki Dalii nie odczułam w tekście mocniej, chyba że właśnie tym szaleństwem można nazwać wbiegnięcie do portalu.
Początek mnie od razu wciągnął, ma taki klimat dark fantasy, ale przy tym zdaniu “No i była też bardzo ładna” zatrzymałam się i rozważałam, czy czytać dalej, czy zrezygnować. Tym jednym zdaniem cały nastrój i tajemnica związana ze skalą Zukiewa zostały dla mnie przekreślone. To był taki moment, w którym wydało mi się, że wszystko już o tym tekście wiem i cała ciekawość prysła. Wątek uczuć Ernesta do Dalii uważam za najsłabszy element tekstu. Odebrałam to jako wprowadzony sztucznie element, który ma podkręcić poczucie straty bohatera. Mnie do pełni czytelniczego szczęścia wystarczyłaby fascynacja Ernesta oparta o szaleństwo Dalii. Przyznam jednak, że plany i wyobrażenia Ernesta miały swój urok i tworzyły ciekawą cechę jego charakteru.
Imperium Sów to dla mnie trochę taki wabik, wymarła potężna cywilizacja, która zostawia po sobie portale do innych światów. Informacji o imperiów była w tekście właściwie niewiele, ale wystarczająco do pobudzenia wyobraźni. Bardzo podobał mi się też opis mrocznych stworzeń i świata o zupełnie innym cyklu nocy i dnia.
Opowiadanie czytałam z dużym zainteresowaniem i naprawdę chciałam wiedzieć, jak to się skończy. Scena ucieczki z portalu zdecydowanie trzymała w napięciu, ale… zakończenie wydało mi się pośpieszne i tak jakby wstawione w środek tekstu, który miał być dużo dłuższy. Odniosłam wrażenie, że przeczytałam prolog powieści a nie opowiadanie.
Drobnostki, które akurat mnie niezbyt podpasowały, to zwroty do czytelnika. Było tego za mało, aby uznać to za formę pamiętnika, więc szybko o nich zapominałam, a gdy pojawiały się ponownie, to zupełnie wybijały mnie z lektury.
Bardzo udany tekst i pozostawił we mnie duży czytelniczy niedosyt. Dziękuję, zygfryd89.
Co do narcyzów, okazało się, że jednak nie jestem dobrym znawcą kwiatków, ot cał wyjaśnienie :D Muszę w takim razie zrobić rozpoznanie, jakie kwiaty kwitną równocześnie z jabłonią (chyba, że tu wrócisz i doradzisz) :).
Wiele kwiatów kwitnie w czerwcu, ale w Twoim tekście, te kwiaty są zestawione ze stokrotkami i do tego muskają stopy, więc nie szłabym w jakieś lilie czy hortensje, a bardziej w kwiaty polne np. bratki, chabry (choć one są wysokie), niezapominajki albo nawet koniczynę.
Podobało mi się. Lubię teksty, o których można sobie porozmyślać, a tutaj zdecydowanie jest o czym. Główne skrzypce gra motyw człowieczeństwa i rozważania o tym, ile można w człowieku zastąpić robotem, aby pozostał człowiekiem. Tutaj ta granica wydaje się wyraźna, usunięcie mózgu już definitywnie przesądziło sprawę. I ta warstwa sf trochę mnie uwiera, bo jest jakby niepełna. Właściwie nie czuć jej w żadnym innym aspekcie poza medycyną. Jest wzmianka o pracy Ady, ale reszta to współczesność. Tłumaczysz to w tekście zamiłowaniem mamy do przeszłości, te zdjęcia w ramkach i klucze, no i sam ogród. Dla mnie więc ten tekst jest bardziej takim rozważaniem filozoficznym niż fantastykę naukową. I to jest jak najbardziej w porządku. Myślę, że rozważanie nad tym opowiadaniem w kontekście naukowym trochę by się rozmijały z celem, generując mnóstwo pytań bez odpowiedzi i odbierając przyjemność z lektury. Dlatego przyjęłam tę kreację świata niejako “na wiarę” i skupiłam się na dylematach i trudnych decyzjach, które w opowiadaniu poruszasz. I tutaj jest lepiej niż dobrze.
Paradoksalnie główny motyw wszczepów zainteresował mnie najmniej, może dlatego, że wydaje się nadal bardzo odległy, podobnie jak przeniesienie świadomości. To, co trafia do mnie dużo mocniej, to ten fragment: “Całe życie broniła się przed nowoczesnym światem, aż w końcu świat ten, szary, śmierdzący, sztuczny jak dłoń, którą ściskałam, sam ją odwiedził. I bez pozwolenia postanowił nią zawładnąć, przejmując kontrolę nad ciałem, noga po nodze, ręka po ręce, kawałek po kawałku”. Oj, to jest aż boleśnie bliskie. Rozwój technologii jest obecnie tak szybki, że aż przerażający. I nie da się na ten rozwój pozostać obojętnym, nie da się go ignorować, choćby nie wiem jak człowiek się starał. AI pcha się do każdego aspektu życia, ciągle jesteśmy analizowani, co oglądamy, jakie zakupy robimy, na jakie strony wchodzimy. Prawie każda aplikacja ma w polityce prywatności zbieranie danych i udostępnianie ich podmiotom trzecim. A wszystko po to, aby było nam można sprzedać więcej i niekoniecznie rzeczy, bo poglądów też. Odbiegłam od tematu, ale to dlatego, że strasznie mnie ta permanentna inwigilacja wnerwia.
Ja jestem z tych roszczeniowych czytelników, którzy czytają dalej, jeśli początek ich zainteresuje. Jak się pewnie domyślasz, w tym przypadku chwyciło. Mam jednak cztery przemyślenia, nie nazwę ich radami, bo coś, co dla mnie byłoby na plus, dla kogoś innego mogłoby się okazać minusem. A więc mnie brakowało słowa “mama” na początku każdej sceny. Zwykle jest tak, że podmiot domyślny na początku wprowadza pewną tajemniczość, ale tutaj, biorąc też pod uwagę całą konstrukcję tekstu, to “mama” miałoby moc.
Drugie przemyślenie to kwestia tego, że narcyzy nie kwitną w tym samym czasie, co jabłonie, zwłaszcza że w tekście kwiat jabłoni już opada. I to jest taka drobnostka, ale mnie to od razu wybiło z imersji, czytam dalej o wszczepach, a myślę o tych narcyzach i jabłoniach. Chyba że jest to jakieś ukryte znaczenie, którego nie dostrzegłam. To poproszę wyjaśnienie, bo mi to nie da spokoju :)
Trzecie przemyślenie to to zdanie: “Przez trzydzieści lat nie zmienił się zupełnie i nadal pozostał ostoją szarego, sztucznego świata”. To by oznaczało, że ogród jest sztuczny i szary, a raczej jest odwrotnie i ogród jest ostoją natury/barw w szarym i sztucznym świecie albo ogród jest ostoją w szarym i sztucznym świecie.
I ostatnie przemyślenie, czyli narracja. Uważam, że lepiej wypadłoby to opowiadanie w trzecioosobowej. Jak pojawiła się pierwsza osoba, to byłam autentycznie zaskoczona i zupełnie mi to nie pasowało. Ada nie jest tu właściwie główną bohaterką, a jej perspektywa nie wnosi nic ponadto, co dałoby się opisać narracją personalną. Ale… z dziką rozkoszą przeczytałabym to opowiadanie w wersji, w której jest to narracja pierwszoosobowa z perspektywy matki. Bardzo ciekawy wydaje mi się też eksperyment polegający na przepleceniu obecnych scen perspektywą matki. Co się czuje, zatracając człowieczeństwo? I jak to opisać?
Bardzo satysfakcjonująca lektura, dziękuję, Realuc. Przyznam, że weszłam od razu na Twój profil, który podejrzanie długo się ładował, a jak strona się już objawiła, to zrozumiałam dlaczego. To niesamowita ilość opowiadań, jestem naprawdę pod wrażeniem. Na pewno przeczytam więcej Twoich tekstów, bo piszesz w taki sposób, który chyba najlepiej mogę określić jako “z duszą”. Opowiadanie było o sztuczności, ale nie było sztuczne.
Zafundowałaś mi, Sonato, tym tekstem istny rollercoaster, w dobrym znaczeniu oczywiście. Czytając, miałam wrażenie, że wpadam w skrajności, nie wiedziałam, czego się spodziewać w następnym akapicie. To jest też takie opowiadanie, o którym chciałoby się porozmawiać, pozastanawiać się :)
Bardzo nastrojowy początek nagle jest przełamany wypowiedzią ceraty. I powiem Ci, że to działa fenomenalnie. Wypowiedzi rzeczy zdają się zupełnie oczywistym elementem świata Dominika, a może raczej jego choroby. Nie uprzedzasz tego, nie wprowadzasz powoli, po prostu rzeczy się odzywają. Po pierwszej scenie spodziewałam się, że będzie to tekst oparty wyłącznie na walce z chorobą i fobią, a tymczasem pojawiła się Ludzieść. I do tego Dominik postanawia się nią nie przejmować, bo jego dramat pochłania go bardziej. Powiem Ci, że coś w tym jest. Nasze własne dramaty i lęki pochłaniają nas najmocniej. Na co dzień nie myślimy o zagrożeniach, które bezpośrednio nas nie dotyczą. Czym jest jakiś stwór w Grecji w porównaniu do panicznego leku przed wyjściem na dwór, przed ludźmi. I te opisy lęku zrobiły na mnie duże wrażenie, zdają się idealnie oddawać ten stan, bez nachalności i przesady, ale jednocześnie przerażająco rzeczywiście. Może działa to na mnie tak mocno, bo sama jestem „przystosowaną introwertyczką”. Rozumiem, że można mieć dość ludzi, zgiełku, hałasu. Tego ciągłego pędu za nie wiadomo czym i walki o kontrolę nad własnym życiem, gdy tak naprawdę nic od nas nie zależy. Zastanawiam się czasami, czy tak będzie wyglądać nasza przyszłość, że zamkniemy się w domach, a potem w wirtualnym świecie.
Dla mnie Ludzieść to coś, co próbuje pozbawić ludzi umiejętności samodzielnego myślenia, podejmowania własnych decyzji. A przy tym niszczy wszystko na swojej drodze. Wychodzi na to, że Ludzieść już tu jest, tylko nie ma formy bezkształtnej masy ciał. Z roku na rok coraz trudniej jest zachować indywidualność. Opierać się presji społecznej, która coraz częściej dotyczy tego, co mamy myśleć i jak żyć, czego chcieć.
Wierd fiction to nie jest gatunek szczególnie mi bliski, ale uważam, że doskonale uchwyciłaś to, co w tym gatunku jest najistotniejsze. Rzeczywistość przeplata się z wręcz absurdalną fantazją. Na początku mózg wykonuje fikołki, żeby cokolwiek zrozumieć, a potem zatapia się w tym świecie, akceptując wszystkie dziwności, i okazuje się, że na gruncie metaforycznym wszystko zaczyna być logiczne. Tym dla mnie jest wierd. Ja bardzo lubię to uczucie, kiedy mam takie: „ale że co?”, kiedy tekst mnie zaskakuje i po pierwszym szoku usiłuję znaleźć drugie dno, połączyć metaforyczne kropki. I jeszcze przepięknie wszystko spięłaś fabularną klamrą.
Czy czegoś mi zabrakło do pełni czytelniczego szczęścia? Zastanawiałam się, czemu Seba, dawny znajomy, miałby chcieć uratować akurat Dominika i jemu oferował bilet. Druga sprawa to pewne niedowierzanie, że w takim stanie psychicznym Dominik nadal pracował. Wyjaśniasz to w tekście, ale odniosłam wrarzenie, że trochę na siłę. Ale to drobnostki, już taka moja natura, że lubię sobie podociekać.
Dziękuję, Sonato, że napisałaś to opowiadanie. Mam nadzieję, że jesteś z niego dumna. Ja byłabym.
Do następnego ;)