
Poprawiona interpunkcja i niezręczności stylu wyłapane przez regulatorzy i chrościsko, i rrybak.
Poprawiona interpunkcja i niezręczności stylu wyłapane przez regulatorzy i chrościsko, i rrybak.
New York Times, 15 XII 2019
OSTATNIA MISJA OPPORTUNITY
Agresywną politykę eksploracyjną kosmosu rozpoczęliśmy w epoce rewolucji informacyjnej i wierzymy, że ludzkość nigdy nie ustanie w wysiłkach, aby coraz dalej sięgała cywilizacja człowieka. Ład, który niesiemy w najdalsze zakątki kosmosu będzie nadzieją dla przyszłych pokoleń [tu druk nieczytelny] ludzie i maszyny, którzy zakończyli już swoją misję pozostaną na zawsze w naszej pamię… [tu tekst się urywa]
skatalogował: archiwariusz Dion Kiwajłło, Nova Era 622, 603sol.
***
Nie widziała go od 949 dni i 6 godzin, a dla matki to przecież wieczność, prowadząca do agonii.
***
Syreny zapowiedziały zaciemnienie. Gdy ostatni dźwięk zgasł, zgasły też wszystkie światła. Zaraz godzina policyjna. Pustka. Każdy jest już w swojej kryjówce i za chwilę na ulicy pojawią się patrole. Żeby tylko zdążyć dotrzeć do bramy. Jeszcze dwie minuty. Biegła tak szybko, na ile pozwalało jej wychudzone ciało. Płuca zaczęły piec, a tchawica miała się zaraz rozerwać. Jeszcze tylko minuta. Za plecami usłyszała wysoki odgłos silnika. O Boże! Wczepiła palce w ścianę i przywarła do mokrego muru. Reflektor przesunął się, oblizał jej szyję i znikł. To tylko jakieś spóźnione auto gnało, wyjąc na najwyższych obrotach. Biegiem dalej. Pchnęła żelazną bramę, wpadła na plac. Po prawej stronie wejście i klatka schodowa. Rzuciła się w tamtą stronę, boleśnie uderzając o framugę. Była wreszcie w środku.
Teraz.
Trzasnęły zamki i wszystkie drzwi na tej przeklętej planecie zamknęły się do rana. Dorota osunęła się na ziemię.
***
Kamienica dawniej należała do kompanii uranu, ale teraz nawet nikt nie pyta, kto tu mieszka. Wspięła się schodami aż na samą górę. Bez wahania odsunęła zasłonę z koca, która wisiała zamiast drzwi i w tej samej chwili ktoś brutalnie wciągnął ją do mieszkania, gdzie oślepiło ją jarzeniowe światło. Powoli oczy się przyzwyczaiły. Wewnątrz było kilku wyrostków z bronią i starszy od nich mężczyzna, wytatuowany na twarzy. Pokój był zawalony komputerowym sprzętem i częściami elektrycznymi, które zajmowały półki aż po sufit. Dorota obojętnie przesunęła wzrokiem po lombardzie.
– Przyszłam po informacje. Mam pieniądze.
Wytatuowany obojętnie siorbał przy stole zupę rybną. Zapach tej zupy wwiercał się jej każdym otworem, drażnił usta i podniebienie, gardło, płuca i mózg. Nie jadła od dawna. Gangster rozumiał język głodu. Rozkoszował się torturą, którą jej zadawał, gdy oblizywał się bezwstydnie.
– Gdzie i kiedy ładują cargo z ludźmi? – Rzuciła mu plik z pieniędzmi.
Powąchał banknoty.
– Sama tu przyszła? – zapytał jednego ze swoich ludzi.
Chłopak, który mógł być niewiele starszy od jej syna, położył palce na rękojeści glocka zatkniętego za pas i skinął głową. Wytatuowany podniósł się zza stołu i ruszył na nią.
– Przyłażą tu takie wywłoki, wszystko co mogły, to sprzedały, a teraz udają wielkopańskie dziwki!
Kątem oka dostrzegła, jak chłopcy skulili się w strachu, ale nie zdążyła zrobić uniku. Chwycił ją za włosy i uderzył w twarz. Ból odbił się wewnątrz czaszki i nie wiedziała, czy ma jeszcze całe kości. Z podłogi podniosła się z trudem.
– Potrzeba mi informacji – powtórzyła, ale brzmiało to jak bełkot.
Miała jasną skórę, nawet teraz, po miesiącach poszukiwań i spania w melinach, w przeciwieństwie do śniadych, prawie czarnych „mułów”, kopalnianych wyrobników, którzy dla kolonizatorów nie byli niczym więcej jak tylko mięsem, które można rzucić psom i szczurom. Czy ona uważała się za kogoś, kto należy do rasy panów? Kiedyś, gdy jeszcze panował stary ład, myślała, że nie, że nie ma nic wspólnego z polityką eksploatacji; że jest tylko zwykłym urzędnikiem, któremu mówi się, co ma robić. Teraz jednak nie była tego taka pewna. Całkiem możliwe, że przekonanie o wyższości wrosło w nią, zadomowiło się w niej, bo nie umiała patrzeć na nich, na czarnych, bez pogardy. Podtrzymała się ściany.
– Myślisz, że możesz mnie czymś przestraszyć?! Że możesz mi jeszcze coś odebrać?! Niczym mnie nie zastraszysz, słyszysz, niczym! Bo wszystko, co najstraszniejsze jest już, o, tu! – Dźgnęła się w pierś.
– Po co chcesz tam iść?
– Syna szukam.
Milczenie.
– Ile ma lat?
– Szesnaście.
– A jeśli już jest w kopalniach na Fobosie? – Wytatuowany wydłubywał sobie z zębów ości.
– Tam też pojadę.
Milczał przez chwilę, patrząc na Dorotę chciwym taksującym spojrzeniem.
– No, może się trochę zagalopowałem – powiedział jakby przepraszając, ale brzmiało to zbyt bezczelnie na przeprosiny.
Wydał polecenie i jeden z chłopaków zaczął stukać w klawisze elektrycznej maszyny do pisania. Podał jej kartkę. Numer i data. Chwyciła ją zachłannie i dopiero wtedy poczuła, jak bardzo jest zmęczona. Wepchnęli ją do pomieszczenia o szczelnie zaklejonych oknach, a chłopak, już bez broni, chyba musiał ją gdzie indziej zostawić, rzucił kobiecie bułkę i wodę w metalowej manierce. Przyglądał jej się bez słowa, a potem odwrócił się, żeby odejść.
– Jak ci na imię? – spytała ze znużeniem. Nie miała ochoty z nikim rozmawiać, ale może poczuła w wypełniającej ją niechęci i odrazie coś, co najbardziej przypominało wdzięczność.
Spojrzał na nią z wahaniem.
– Taj.
Potem leżała na podłodze z zamkniętymi oczami. Ktoś mógłby pomyśleć, że śpi, ale ona widziała swoje życie sprzed wojny. Gdy odnajdzie syna, razem siądą do stołu, aby zjeść gęstą, fasolową zupę, taką jaką robi Zuzanna w swojej garkuchni i wtedy o wszystkim zapomni.
Ale nie teraz, jeszcze nie.
Jej syn miał jasne włosy, białą skórę twarzy i niebieskie oczy, w których odbijało się błękitnawe słońce planety. Mówił, że ma oczy jak szkło, gdy przeglądał się w lustrze i uśmiechał do matki.
Nigdy nie chodził za mur do kopalni. Jego światem było miasto białych, otoczone ciągnącymi się w nieskończoność szklanymi halami cieplarni i brzęczące w nocy wielkimi klimatyzatorami, filtrującymi kwaśną wilgoć. Ten cichy i jednostajny szum dawał jemu i jej poczucie pewności i trwałości. Teraz, gdy wojna przyniosła nowy ład i wszystko, co można było rozmontować, zostało zabrane, Dorota tęskniła za olbrzymimi filtrami, jakby były żywą istotą.
Po długich, ciągnących się w nieskończoność godzinach, wreszcie wzeszło słońce. Przezroczysta osłona planety zablokowała promieniowanie, przepuszczając tylko mdłe światło dalekiej gwiazdy, która nigdy nie umiała ogrzać zimnego globu. Światło rozlało się po kopule i ześlizgnęło ku ziemi. Robiło się coraz bardziej duszno, a opary kwasu podnosiły się powoli, aby później, nocą, skraplać się i opadać ciężką, kwaśną mgłą.
Jechała kolejką, zmierzającą do portowej dzielnicy. Bezgłośnie powtarzała wciąż godzinę i numer lotu, chociaż cyfry już dawno wryły jej się w pamięć. Musiała dostać się do wieży kontrolnej, odszukać w bazie zapamiętane liczby i znaleźć numer stanowiska rakietowego. Tam będzie Johan. Tam będzie na pewno.
Pociąg toczył się przez puste wyrobiska, obok których wyrastały hałdy rdzawych odpadów, wysokie prawie aż po samą kopułę. Wszyscy w wagonie mieli zakryte twarze, żeby nikt nie zobaczył koloru ich skóry. Taki egalitaryzm nowego ładu, pomyślała z goryczą, nie można teraz być ani białym, ani czarnym, bo nie wiadomo do kogo dziś należy władza. W stronę portu kosmicznego sunęły na sąsiednich torach wagony z wydobytym uranem, pchane przez lokomotywy o atomowym napędzie, nieliczne relikty świata sprzed wojny. Gdy skończy się uran, zostanie jedynie żelazo i siarka, a wtedy… wtedy nie będzie obowiązywać już żadne prawo, bo ludziom, tak jak szczurom, zostanie tylko jedno. Przeżyć za każdą cenę.
Pociąg ze zgrzytem zatrzymał się przy starej rampie, a podróżni wysypali się i ruszyli biegiem ku stacji frachtowców, byle szybciej, zanim zjawi się tu żandarmeria.
Dorota do tej pory nie pozwalała sobie na myślenie. Czasami tylko, w chwilach wykradzionych panice, wyobrażała sobie przyszłość, gdy znów będą razem i gdy wszystko będzie jak dawniej. Ona znajdzie jakąś pracę w biurze, a Johan będzie chodził do szkoły i narzekał, że musi się uczyć głupich rzeczy. Teraz jednak śmiertelny strach wciskał się jej do głowy i krzyczał. Przycisnęła ręce mocno, żeby się nie trzęsły. Co będzie, jeśli on naprawdę jest na Fobosie!? Ponura planeta miała swoje dwa księżyce, które nazwano starożytnymi imionami Fobosa i Dejmosa, chyba tylko po to, aby otwarcie nie nazywać ich piekłem. Kontenery z ludźmi leciały tam przeżartymi przez rdzę statkami, ale nikt stamtąd nie wracał, jedynie puste skorupy rakiet.
***
– Dawno cię nie było – powiedziała Zuzanna, gdy Dorota weszła do środka. – Ciągle szukasz Johana?
Zuzanna była jej przyjaciółką, to znaczy chyba była nią kiedyś, w poprzednim życiu, bo teraz to słowo stało się puste, jak wiele innych. Pub został zrobiony z dwóch blaszanych kontenerów, z takim samym blaszanym szynkwasem i wyciętym w blasze oknem. Handlowała wódą, zupą, papierosami i pewnie jeszcze jakimiś towarami spod lady. Przychodzili tu różni. Robotnicy, uciekinierzy, przylatujący rejsami w interesach i kupujący uran, a nawet żandarmi. Niektórzy, po kolejnym kieliszku alkoholu, gdy rzeczywistość zaczynała im się mieszać z deliryczną fantazją, zdejmowali maski z twarzy i rękawice, lekkomyślnie odsłaniając skórę. Było tu teraz kilku klientów, a Zuzanna w czerwonej, błyszczącej sukience prowokowała ich gołymi ramionami Mulatki.
Jeszcze mnie nie wydała – pomyślała Dorota.
– A jeśli go nie znajdziesz?
– Znajdę nawet w piekle. Mam wreszcie miejsce, gdzie będzie Johan. – Wyciągnęła rękę z kartką papieru.
Przez usta Zuzanny przebiegł grymas zdziwienia, a może zniecierpliwienia. Barmanka zapaliła papierosa, takiego długiego, eleganckiego, którego można dostać jedynie od żołnierzy z przemytu.
– W ten sposób się wykończysz, a przecież musisz jakoś żyć – powiedziała, wydmuchując gryzący dym.
Dorota stłumiła przekleństwo. Co ona może wiedzieć!
– Pożycz mi samochód.
– I tak nie zdążysz przed zaciemnieniem. Dziś w nocy będzie więcej patroli. – Zuzanna nie wyglądała na zadowoloną. Dym jej papierosa mieszał się z oparami alkoholu i potu.
Nagle na zewnątrz dał się słyszeć pomruk, który rósł z każdą chwilą. Czy to deszcz? Ale nie, to warkot silników. Dorota wyjrzała przez szparę. Ciężarówki podjeżdżały jedna za drugą, wypluwając żołnierzy, których brezentowe, kwasoodporne kombinezony szeleściły przy każdym ruchu.
Stuknęły zamki. Wycelowali broń.
– Łapanka! – krzyknął ktoś ze środka.
Wszyscy w panice wybiegali na zewnątrz, myśląc, że uda im się uciec, ale za chwilę lądowali w błotnistej ziemi pod butem żołnierza i z lufą przy potylicy. Dorota cofnęła się ze strachem. Przecież nie mogą jej dostać, jeszcze nie teraz! Rzuciła się do tylnych drzwi. Po prawej wąska ulica, prowadząca do portu, po lewej kontenery na odpady. Otworzyła pokrywę jednego z nich i wskoczyła do środka. Zacisnęła oczy i spróbowała zatrzymać serce. Była pewna, że żołnierze zaraz je usłyszą. Wydawało jej się, że siedzi tam wieczność, ale krzyki w końcu ucichły i wszystko się uspokoiło. Dużo później odważyła się wreszcie wyjść z kryjówki i zajrzeć przez uchylone drzwi. Przy barze siedział facet w brezentowym płaszczu i pił wódkę z uranowego, żółtawego kieliszka.
– Masz coś dla mnie? – zapytał półgłosem. Pod prochowcem można było zobaczyć zarys krótkiej broni. Tajna policja. Ale dlaczego tutaj?
– Oczywiście. – Zuzanna rzuciła mu coś na stół. – Nie boisz się, że jakaś matka histeryczka będzie ich szukać?
– Jak chce, to niech szuka. – Rozkasłał się. – Muszę kiedyś rzucić te pety. Swoją drogą, całkiem sprytnie znalazłaś tych chłopców. Nie masz sumienia. – Zaśmiał się w tym kaszlu.
Chłopców? O czym oni… Dorocie powoli włosy podnosiły się na karku.
– Na początku wojny nie było trudno, bo gówniarstwo nie wiedziało co się dzieje i poszło jak co dzień do szkoły. Siedzieli potem w klasach jak barany. Nic prostszego. Teraz jest gorzej. – Skrzywiła się. – Wszyscy się pilnują i nie było łatwo to dostać.
– Podobno wydałaś nawet syna swojej przyjaciółki. Takiej jak ty, to ze świecą szukać. – Splunął na podłogę.
Zuzanna chyba nie zrozumiała sarkazmu, bo zaśmiała się bez przymusu.
– Żebyś wiedział.
Dorota zobaczyła przed oczami czarne płaty i łapiąc powietrze do piekących płuc, oparła się bezwiednie o drzwi, a one otworzyły się z jękiem.
Tajniaka już nie było, a Zuzanna wpatrywała się w nią osłupiała. Po chwili jednak otrząsnęła się z zaskoczenia i bez emocji zapytała:
– Ile słyszałaś?
Milczenie.
– Widzę, że wszystko. – Zaciągnęła się papierosem. – Och, nie patrz tak na mnie! Każdy musi jakoś żyć!
– Jakoś żyć?!
Dorota poczuła, jak wzbiera w niej furia i usztywnia wszystkie mięśnie. Chwyciła kobietę za szyję i popchnęła na blaszaną ścianę kontenera. Zaczęła zaciskać palce. Gdy poczuła słodki smak śmierci, a twarz Zuzanny nabrzmiała i zrobiła się sina, ocknęła się nagle i zwolniła uchwyt.
– Jeśli spotkam cię następnym razem – wycharczała jakby to ją ktoś dusił – własnoręcznie wyrwę ci gardło!
Zuzanna osunęła się na podłogę jak zwiędła roślina. Dorota dostrzegła w jej oczach martwą pustkę, zresztą, może ona była tam zawsze, tylko nigdy wcześniej tego nie zauważyła.
***
Czy na innych planetach w innych światach jest inaczej? Czy mogłaby stąd uciec?
Po co? Czyż życie nie jest wszędzie takie samo?
Mogłaby zapomnieć, zacząć wszystko od nowa.
Od nowa? Wolałaby umrzeć, niż żyć, zapomniawszy choć jedną chwilę.
***
Jeśli nie chciała poparzyć się deszczem, musiała teraz nałożyć kombinezon. Przypięła nogawki do butów, zapięła suwak aż po samą brodę, doczepiła kaptur i założyła maskę z goglami. Wyszła w ciemność nocy i skierowała się do wieży lotów. Zostały jej tylko cztery godziny, jeżeli dane są prawdziwe. Zabrała Zuzannie samochód, przepustkę i tetetkę, którą trzymała w skrytce pod podłogą.
To i tak za mało.
Na planecie lądowały tylko stare statki, bo jedyny kosmodrom nigdy nie został zmodernizowany i służył prawie wyłącznie ładunkom uranu. Nowa władza, która miała za sobą wojsko i służby, nigdy oficjalnie nie ujawniła, że wysyłane są również rakiety z ludźmi do kopalni na Fobosie, lecz każdy domyślał się, gdzie znikają ich sąsiedzi i członkowie rodzin. Kosmodrom jako jedyny nie miał sprzężonego systemu zaciemnienia i zamknięcia, co pozwalało na prowadzenie wahadłowców i mniejszych kapsuł poza centralnym rejestrem. Musiała się dostać do środka.
Jak na stację, przez którą codziennie przechodziły śmiercionośne ładunki o olbrzymim tonażu, kosmodrom nie miał specjalnych zabezpieczeń. Dorota zatrzymała się przed wysoką, zbudowaną niczym dla olbrzymów bramą i podniosła przepustkę w stronę kamery. Wrota jęknęły i zaczęły się otwierać. Oleju w baku miała najwyżej na piętnaście minut. Przycisnęła gaz i auto zawyło, a po kwadransie zakrztusiło się i stanęło.
Wysiadła i rozejrzała się dokoła. W oddali mrugały światła wież i radarów. Spojrzała w górę. Powoli zdjęła maskę z goglami i znieruchomiała. Nigdy wcześniej nie widziała takiego nieba.
Czerwone księżyce i błękitne gwiazdy świeciły intensywnie, hipnotyzowały swym blaskiem, a kosmiczna przestrzeń pocieszająco otulała jej głowę czarnym i błyszczącym woalem. Gdyby miała nowe życie na innej planecie, gdzieś, gdzie nie ma kopalni i codziennego strachu, nie musiałaby więcej cierpieć. Nieoczekiwanie zapragnęła rozebrać się z brezentowego uniformu, z bluzki i bielizny, pozwolić dalekim gwiazdom całować jej nagie ciało i zabrać ją do siebie…
Zmusiła się do biegu.
Przy wejściu nie zastała strażników tylko kamerę. Gdy, tak jak wcześniej, zamek odskoczył, Dorota nie była na to przygotowana. Myślała, że przepustka nie będzie ważna. Teraz zawahała się. Co dalej? Schody jednak były puste, a w pomieszczeniu kontrolerów tylko jeden mężczyzna siedział przed monitorem. Odbezpieczyła pistolet, podeszła i przycisnęła mu lufę do skroni. Trzęsącą się drugą ręką pokazała kartkę.
– Współrzędne tego lotu! Aresztowali go na po… początku… mu… muszę się tam dostać!
Kontroler spojrzał na cyfry.
– Lepiej, żebyś tu nigdy nie przyszła.
– Zamknij się!
Spróbowała sama wystukać na klawiaturze numer, ale mężczyzna popchnął ją na blat i bez trudu wyrwał broń.
– A teraz jazda! – warknął. – Na dół! Jeszcze cię dziś dobrze sprzedam.
Dorota zesztywniała ze strachu. Nie może mnie teraz zastrzelić, nie może… – powtarzała w myślach jak mantrę. Posłusznie wsiadła z nim do pojazdu, trzymając ręce nad głową. Wykopał ją, gdy stanęli przy filarach podtrzymujących platformę wyrzutni rakiet. Pokazał tetetką, gdzie ma iść. Teraz! Rzuciła się na niego, chcąc wyszarpać pistolet. Nacisnęła z całej siły na spust i rozległ się wystrzał. Upadła na ziemię. Mężczyzna w popłochu rozglądał się na wszystkie strony i nie chcąc spotkać się z żandarmerią postanowił uciekać.
– Szmata! – Kopnął ją w brzuch na odchodnym. – Nikt nie przeżył z tych, których złapano na początku wojny. Nie ma żadnych lotów z więźniami, którzy wtedy trafili do kopalń. Co z ciebie za idiotka! – Wskoczył do łazika i odjechał.
Dorota nie była w stanie zrobić kroku. Kolana się pod nią ugięły, a omdlałe ciało złamało wpół. Gdyby wierzyła, że ma duszę, to widziałaby ją teraz, jak ta wymyka się z niej i odchodzi, zostawiając za sobą tylko pustą powłokę. Jak to? Czy się nie starała ze wszystkich sił? Czyż nie oddała swojego życia w zamian za syna? Czy to nie wystarczy?! Jeśli istnieją jacyś bogowie, dlaczego tak okrutnie się nią bawią?
Leżała na betonowych płytach, a deszcz żrącymi strugami wdzierał się jej pod brezent. Nie chciała wstać i nie chciała żyć. Pragnęła, aby śmierć przyszła jak najszybciej i ją zabrała, bo była pewna, że po drugiej stronie niczego nie ma.
***
Ktoś pociągnął ją za rękaw i próbował podnieść. Otworzyła oczy. Termowizyjne gogle, które miała ciągle założone, rozżarzyły się ciepłem ludzkiego ciała. A więc to nie śmierć, pomyślała zmęczona. Chwycił ją i poprowadził do samochodu. Niedelikatnie wepchnął do środka i ruszyli. Bez świateł jechali drogą wzdłuż ogrodzenia z kolczastego drutu, które nocą było pod napięciem. Za ogromnymi, betonowymi silosami, które przesłaniały większą część nieba, skręcili i zjechali w dół. Znaleźli się przed hangarem, gdzie stały przeznaczone do lotów na księżyce niewielkie wahadłowce, sondy i lądowniki.
Zdjęli maski. To był ten chłopak z meliny, z glockiem. Taj.
– Chodź – powiedział i ruszył przed siebie.
– Jak mnie znalazłeś?
Nie odwrócił się. Podbiegła i chwyciła go za ramię.
– Po co tak ryzykujesz?
– Mój szef… – Pokazał na twarz, kreśląc wzór tatuażu. – Oszukał cię.
– Jednak nie możesz tu ze mną być. – Urwała. Z jakiego powodu teraz się o niego martwi? Przecież to już nie ma znaczenia.
– Chciałem… żebyś odnalazła syna, żeby ci się udało.
– Dlaczego? Przecież jestem biała.
– Ja też pamiętam swoją matkę – odpowiedział niepewnie.
Chłopak dłuższą chwilę rozmawiał ze strażnikiem i coś mu wręczył. Potem wrócił do niej i popchnął ją lekko ku tylnemu wyjściu. Znaleźli się na ogromnym złomowisku, którego rozmiarów Dorota tylko się domyślała po odległych refleksach, pełzających po szkieletach kosmicznych statków, pozostałościach czasów, o których nikt nie chce pamiętać.
– Dlaczego tutaj? – Chciała zapytać, ale Taj założył już gogle i ruszył w labirynt wraków, omiatając spiętrzone kadłuby snopem światła z reflektora.
Martwe statki leżały jeden za drugim, przykryte równomierną warstwą czerwonego pyłu planety. Nie wydawały żadnego dźwięku i wszystko tonęło w brzęczącej, uwierającej ciszy. Przechodzili obok fragmentów rakiet, sond i łazików, które musiały pamiętać entuzjazm pierwszych kolonizatorów.
Za kolejnym stosem zezłomowanych pojazdów otworzyła się przed nimi ponura równina. Wszędzie leżały ludzkie zmumifikowane ciała, pokryte czerwonym hematytem, który wysuszył je i zachował. Dorota poczuła uderzenie w serce.
– Szukamy tu… ciała?
Taj nie odpowiedział.
Zanurzali się coraz bardziej w cmentarzysko. Dorota odczytywała napisy, które ktoś niestarannie zrobił niebieską farbą na kadłubach: „Pathfinder”, „Mars Odyssey”, „Phoenix”, „Twardowsky”, „Opportunity”. Niektóre z lądowników świeciły jeszcze czerwonym okiem kontrolki niczym źrenicą umierającej świadomości, która pulsowała resztką energii zgromadzoną w ogniwach słonecznych. Dorota miała ściśnięte gardło, a ból w okolicach serca nie przechodził. Śmierć maszyn była śmiercią cywilizacji, bo wraz z nimi ginęła namiastka ładu, który człowiek chciał zaszczepić na Czerwonej Planecie.
Doszli wreszcie do miejsca, gdzie byli ludzie. Leżeli we wgłębieniach skalnych, pod zadaszeniami z paneli słonecznych i bardziej przypominali wysuszone trupy niż żywe organizmy. Nikt z nich nie mrużył oczu, a tylko odwracali się do przybyszów, jakby czuli dotyk światła z ich reflektora.
– Kto to?
– Wyrzuceni. Nie nadają się więcej do pracy. Nikt nie zadaje sobie trudu, aby grzebać umarłych… więc… zostawiają…
Dorota wczepiła się rozpaczliwie w jego ramię.
– A Johan?! Gdzie jest?! Żyje, prawda?
– Sama zobaczysz – powiedział niechętnie.
Został z tyłu, gdy szła po nierównych kamieniach ku nieczynnej wieży lotów. Odwróciła się do niego ostatni raz, a potem zanurzyła w wilgotny mrok.
***
952 dni, 3 godziny 42 minuty. Licznik wreszcie się zatrzymał. Zobaczyła go skulonego w kącie.
– Johan!
Z jego piersi wydobył się jęk i szloch.
– Mamo! Mamo, to ty?
Wyciągnął przed siebie ręce i macał nimi powietrze. Dotykała jego włosów trzęsącymi się rękoma, próbowała wytrzeć łzy na jego twarzy, lecz nie dała rady. Zagryzła wargi, żeby stłumić łkanie. Widziała na jego rękach blizny po kwasie, wystające kości i skórę ściemniałą, suchą jak pergamin. I niewidzące oczy, na dnie których nie zostało nic ze światła.
***
Na ich planecie, w obskurnym pokoju o zaklejonych papierem oknach, matka nabierała na łyżkę zupę fasolową i karmiła syna jak małe dziecko. Z trudem przełykał, bo gardło miał ściśnięte płaczem, ale wiedziała, że zje wszystko, aż do ostatniego kęsa.
Chalbarczyku, chyba o czymś zapomniałaś.
Ponadto każdy tekst, publikowany w ramach konkursu, poświęcony jest pamięci Opportunity i powinien być mu dedykowany. Na dedykację macie dodatkowo 250 znaków (według licznika portalowego).
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
Tekst bardzo dobry, budzi emocje, zanurza czytelnika w tamtej wyglądającej bardziej na postapo rzeczywistości. Napisany też niczego sobie. Jedna duża uwaga i jedna mniejsza:
duża uwaga – stanowczo za duzo powtorzeń – uran, uran i uran. No i uranu nie mogłyby wozić owe rakiety i transportery, bo by im pirzgło w masie nadkrytycznej. MUSISZ zmienić to na wzbogaconą rudę, ew izotopy, ew, pojemniki z uranem. To spory błąd.
Co to jest kieliszek z uranu? Zupełnie niepotrzebne. Za duzo grzybów w tym barszczu.
Poza tym klik.
Zwrócić piórko Sowom i Skowronkom z Keplera!
Irka_Luz: Wytłuszczone motto jest DEDYKACJĄ. Myślę, że może być ono początkiem tekstu, a nie tylko obojętną uwagą w przedmowie. Tak mi tu bardziej pasowało.
rrybak: Dzięki za przeczytanie. Kieliszek z uranu – wyjaśniam: uran dodany do szkła barwi je na żółto, to taka nieużywana już dziś technika. Uran jest potrzebny w opowiadaniu, bo o samą siarkę chyba raczej nie byłoby wojny…
Inne czasy, inna planeta, inna wojna, a matczyne uczucia okazują się niezmienne. Nieźle pokazałaś starania Doroty o odzyskanie Johana, a przy okazji paskudne miejsca, w których przyszło im żyć.
I tylko zastanawiam się, czy zupa fasolowa byłą najodpowiedniejszą potrawą dla wycieńczonego chłopca.
Wykonanie mogłoby być lepsze.
Jeszcze 2 minuty. ―> Jeszcze dwie minuty.
– A jeśli już jest w kopalniach na Fobosie? ―> W ilu kopalniach można być jednocześnie.
Wytatuowany wydłubywał sobie z zębów ości. ―> Zbędny zaimek – czy wydłubywałby ości z zębów komuś innemu?
Przyglądał jej się bez słowa, a potem odwrócił, żeby odejść. ―> Co odwrócił?
Proponuje: Patrzył na nią bez słowa, a potem odwrócił się, żeby odejść.
…opary kwasu podnosiły się ku górze, aby później nocą skraplać się i opadać kwaśną mgłą. ―> Masło maślane – czy mogły podnosić się ku dołowi?
Skoro unosiły się opary, a potem skraplały się, nie mogły opadać mgłą. Skroplona mgła przestaje być oparem/ mgłą.
Proponuję: …opary kwasu unosiły się, aby później, nocą, skraplać się i opadać kwaśnym deszczem/ kwaśną mżawką.
…dwa księżyce, które nazwano starożytnymi nazwami Fobos i Dejmos… ―> Brzmi to fatalnie.
Proponuję: …dwa księżyce, które nadano starożytne nazwy Fobos i Dejmos…
…prowokowała ich gołymi ramionami mulatki. ―> …prowokowała ich gołymi ramionami Mulatki.
Jeszcze mnie nie wydała, pomyślała Dorota. ―> Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać myśli: http://www.jezykowedylematy.pl/2014/08/jak-zapisac-mysli-bohaterow/
Barmanka zapaliła papierosa, takiego długiego, eleganckiego, którego można dostać jedynie od żołnierzy z przemytu. ―> Czy dobrze rozumiem, że żołnierze byli z przemytu?
Proponuję: Barmanka zapaliła papierosa, takiego długiego, eleganckiego, pochodzącego z przemytu, którego można dostać jedynie od żołnierzy.
– Wszyscy się pilnują i nie było łatwo dostać to dostać. ―> Dwa grzybki w barszczyku.
Takiej jak ty, to ze świecą szukać – Splunął na podłogę. ―> Brak kropki po wypowiedzi.
Zostało jej tylko cztery godziny… ―> Zostały jej tylko cztery godziny…
Nie może mnie teraz zastrzelić, nie może…, powtarzała… ―> Po wielokropku nie stawia się przecinka.
…a omdlałe ciało złamało w pół. ―> …a omdlałe ciało złamało wpół.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
O siarkę w ogóle nikt się dziś nie zabija. Polskie złoża pod Tarnobrzegiem zalano wodą i zrobiono z nich super jezioro, bo siarki na świecie jest nadmiar – od kiedy zaczęto odsiarczać spaliny w elektrowniach.
Ale nadal upieram się, że zwykłe szkło by wystarczyło. ;) Oraz przy tej rudzie uranu albo uranie w kontenerach…
pozdr.
Zwrócić piórko Sowom i Skowronkom z Keplera!
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
regulatorzy – dziękuję za wnikliwe przeczytanie. Może nie do końca niezręczności języka udało mi się poprawić, ale może choć trochę.
rrybak – nie upieram się, że to czysty, żywy uran, powiedziałabym, że występuje tu w funkcji metonimii. Po prostu, narratorowi wszystko jedno, jak ten uran jest zapakowany ;)
Ok, Twoje opko, twoja nadkrytyczna. Ale ja się na tym zawiesiłem.
Zwrócić piórko Sowom i Skowronkom z Keplera!
Wszystko już zostało napisane: dużo emocji, świat przyszłości, ale uczucia ponadczasowe. Wiarygodnie wyszły starania matki o odzyskanie syna, myślę, że nie ma ani cienia przesady w tym, co była gotowa znieść, żeby go odnaleźć. Budujesz konsekwentnie klimat tej opowieści. Podobał mi się pomysł z odliczaniem czasu od chwili, kiedy matka widziała syna ostatni raz. Idę zgłosić opowiadanie do biblioteki.
ANDO – dzięki za lekturę i cieszę się, że klimat przyszłości się podobał.
Wizja Marsa dość czarna, ale podobało mi się. Choć jako tekst ku pamięci łazika, wydźwięk ma wyjątkowo gorzki.
Zwracaj uwagę na bytozę, gdzieniegdzie trochę tego za wiele.
– Dawno cię nie było – powiedziała Zuzanna, gdy Dorota weszła do środka. – Ciągle szukasz Johana?
Zuzanna była jej przyjaciółką, to znaczy chyba była nią kiedyś, w poprzednim życiu, bo teraz to słowo stało się puste, jak wiele innych. Pub był zrobiony z dwóch blaszanych kontenerów
Przy wejściu nie było strażników tylko kamera. Gdy, tak jak wcześniej, zamek odskoczył, Dorota nie była na to przygotowana. Była pewna, że przepustka nie będzie ważna. Teraz zawahała się. Co dalej? Schody jednak były puste
"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.
chrościsko – gdzie było trzeba, poprawiłam, wyrzuciwszy zbędne słowa. Dziękuję za uwagi.
Jeśli dałoby się tam, na takiej planecie, żyć, to może wizja nie jest zupełnie czarna? :)
Jeśli dałoby się tam, na takiej planecie, żyć, to może wizja nie jest zupełnie czarna? :)
Łapanki, rasizm, nawiązania do najgorszych czasów z historii Ziemi. Jakby nie patrzeć, to jednak znaczny regres. Czy chciałabyś tam żyć?
"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.
rrybak – przemyślałam sprawę. Miałeś rację. Wyrzuciłam trochę tego pierwiastka.
Podobało mi się :)
Przynoszę radość :)
Pomysł z szukającą syna matką przyciągnął mnie, choć to zupełnie nie mój klimat opowiadań. Są tu emocje, tajemnica, dobrze zarysowany świat. No i ta klamra z zupą. Dla mnie napisane świetnie, dlatego daję klik.
Powodzenia w konkursie :)
Monique.M
Dzięki za lekturę! Cieszę się, że historia przekonała do tej mało optymistycznej wizji kolonizacyjnej…
Bardzo dobre opowiadanie, mroczne, ale mocne i ma specyficzny, brudny, industrialny klimat. Wywołuje emocje i napisane jest ładnym stylem. Pokazuje, że nawet w takiej okrutnej rzeczywistości może się znaleźć ktoś, kto wyciągnie pomocną dłoń.
Nie spodziewałam się, że skończy się dobrze. To znaczy, w miarę dobrze. Nie wiem, dlaczego opowiadanie nadal nie jest w bibliotece, idę się o to postarać.
Wyłapałam kilka błędów:
Bo wszystko, co najstraszniejsze jest już(+,) o(+,) tu!
chciwym(-,) taksującym spojrzeniem.
powiedział(+,) jakby przepraszając,
Nigdy nie chodził za mur(+,) do kopalni.
Przecinek, bo zdaje mi się, że to dopowiedzenie.
gówniarstwo nie wiedziało co się dzieje i poszło(+,) jak co dzień(+,) do szkoły.
Przecinki, bo wtrącenie.
wycharczała(+,) jakby to ją ktoś dusił
Czasowniki powinny być tu oddzielone przecinkiem.
stanęli przy filarach(-,) podtrzymujących platformę wyrzutni rakiet.
Tu bez przecinka.
i(+,) nie chcąc spotkać się z żandarmerią(+,) postanowił uciekać.
Wtrącenie.
sonata – dzięki za przecinki! Przecinki to magia. Przecinki to tajemnica :)
Hej, Chalbarczyku. Miałem właśnie okazję przeczytać pierwsze opowiadanie wykonane przez ciebie. Moje wrażenia jak najbardziej pozytywne, chociaż nie bez “ale”.
Opko jest mroczne, brudne i podłe. Myślę, że taki miałaś zamiar, pisząc tekst i mogę powiedzieć, że według mnie to się udało. Temat matka – syn trochę wykracza poza moje umiejętności wczucia się, ale wydaje się, że zarysowałaś całkiem dobrze ten element dramatu. Tekst jest emocjonalny i byłby może zbyt mocno, gdyby element mroku nie wybrzmiewał tak dobrze, czyli według mnie one ze sobą współpracują na korzyść dla zastosowanych zabiegów. Małe “ale” mogę mieć do fabuły, ponieważ bieg wydarzeń jakoś mi zgrzytał, ale nie wiem, czy to kwestia, że poszło to za szybko, czy coś było nieprzekonujące. Np. taki moment kiedy w rozmowie tamten zbir (całkiem przypadkowo) zdradza poważny sekret kobiety w sprawie poszukiwań matki. Niemniej są to szczegóły, a opowiadanie wyszło dobrze :-)
Interesująca fabuła bardzo brutalna.
Tekst jest przede wszystkim bardzo dobrze skonstruowany, przemyślany. Gra na najwyższych i bardzo dramatycznych emocjach, co nie jest czymś, czego sama bym szukała w literaturze; nie było łatwo zrobić na mnie w ten sposób wrażenie, a ten tekst podobał mi się zdecydowanie. Decyduje o tym spójna, przemyślana narracja i przekonująca psychologicznie charakterystyka głównej bohaterki, wokół której skupia się fabuła.
Zastanawiam się tylko nad tym, czy taki społecznie prosty rasistowski schemat podziału biali vs. ciemnoskórzy jest prawdopodobny w kontekście społeczeństwa przyszłości, czy raczej nie doszłoby do kombinacji czynników rasistowskich z innymi, ale te moje zastanawiania się nie wpływają na ocenę tekstu.
ninedin.home.blog
Chalbarczyku, bardzo podobała mi się scena ze złomowanymi łazikami.
Choć przyznam, że to zdanie:
Śmierć maszyn była śmiercią cywilizacji, bo wraz z nimi ginęła namiastka ładu, który człowiek chciał zaszczepić na Czerwonej Planecie.
nie do końca do mnie przemówiło, bo na tej planecie nigdy nie było ładu. Przeniosłaś tam wszystko to, co w historii ludzkości najgorsze: rasizm, wyzysk, społeczeństwo podzielone na lepszych i gorszych.
Trochę brakuje mi wyjaśnienia, jak do tego doszło. Jak to się stało, że kolonizując Marsa, sięgnęliśmy do najgorszych wzorców? Kto na to pozwolił? Co stało się na Ziemi, że coś takiego było możliwe.
I pewnie ten brak wyjaśnień sprawia, że za mało tu dla mnie Marsa. Ta historia mogłaby się zdarzyć po dowolnej wojnie domowej lub rewolucji tu na Ziemi. Mars jest w tym wypadku jedynie dekoracją, nie spełnia jakiejś istotnej roli.
Opko mi się podobało, no może ciut przedobrzyłaś z emocjami, bo trochę się czułam naciskana, by polubić Dorotę. Uważam jednak, że to dobry tekst, ale trochę się mija z konkursem.
Dodatkowych punkcików za dedykację też nie było, bo i dedykacji nie było. Z jednej strony rozumiem, przy takiej wizji, ale coś by się tu jednak dało wymyślić.
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
Irka_Luz
Dedykacja, która jest dedykacją nie wprost (urywek z gazety), wyjaśnia i rzuca światło, jak dochodzi do marsjańskiej porażki. Ostatecznie badanie planet i eksploracja kosmosu kończy się i musi się skończyć wyścigiem po złoża, bez względu na to, jakie szczytne hasła powiewają na sztandarach, a jedynym ratunkiem przed społeczeństwem, w którym panuje prawo silniejszego byłyby wartości humanizmu, tutaj unicestwionego.
Kto na to pozwolił? Co stało się na Ziemi, że coś takiego było możliwe.
Nikt nie musiał “pozwalać”, bo przecież nie jest tak, że żyjemy na Ziemi w pokoju, a na każdym kontynencie każdy człowiek ma godność i wolność…
Uważam jednak, że to dobry tekst, ale trochę się mija z konkursem.
Konkurs dopuszczał, by ktoś inny, a nie Opportunity był głównym bohaterem, stąd taka konstrukcja opowiadania. Można przy niej bez neofickiego entuzjazmu spojrzeć z dystansem na ideę misji marsjańskich.
Hmmm. A mi tu trochę brakowało Marsa. Znaczy, niby ciągle wspominasz o uranie, o Fobosie, ale to tylko dekoracje. Tekst mówi o matce szukającej syna. Równie dobrze mogłaby go szukać na Syberii albo po którymś powstaniu.
Trzasnęły zamki i wszystkie drzwi na tej przeklętej planecie zamknęły się do rana.
Czyżby planeta była płaska, że wszędzie godzina policyjna zaczyna się w tym samym momencie?
Babska logika rządzi!
Finkla
Równie dobrze mogłaby go szukać na Syberii albo po którymś powstaniu.
Chyba jednak nie. Nikt nie chce kolonizować Syberii i nie rusza tam z ideałami szczęśliwej ludzkości na ustach. Fiasko idei kolonizacji, owszem, można przedstawić i na innych planetach, ale Mars jest tu akuratny.
Dzięki za przeczytanie i pozdrawiam!
To w gułagach nie budowano socjalizmu? ;-)
Babska logika rządzi!
Gułagi trudno nazwać kolonizacją, jeśli już to tylko metaforycznie, z tym się zgodzimy. “Zaprowadzanie cywilizacji” białego człowieka już bardziej pasuje do afrykańskich plemion czy kanadyjskich Eskimosów. To tak.