W nocy zbudziły nas hałasy. Na murach, ogrodzeniu i samochodzie widniało wymalowane czerwoną farbą słowo „WON!”.
– Przetrzymamy. Ludzie nie lubią nowości – próbowałem pocieszać, widząc jej zawilgocone oczy.
– Wiem. – Położyła głowę na moim ramieniu.
– Zawsze cię obronię. Obiecuję.
Uśmiechnęła się i przytuliła ufnie. Po wpływem emocji skóra na wydłużonej ku górze, bezwłosej głowie stała się miejscami przeźroczysta, ukazując pulsującą w żyłach zieloną krew.
Zasnęła.
Uspokoiłem ją, ale wiedziałem, że wkrótce muszę stawić czoła narastającej fali nienawiści.
***
Tamtego lata zapuściłem się daleko. Nie wiem, czy spowodowała to pogoda, czy zapał i chęć zaimponowania samemu sobie. Pokonywałem kolejne szczyty i odkrywałem nowe szlaki znacznie szybciej niż do tej pory.
Zawsze miałem pociąg do gór. Ich majestatyczna potęga oraz niezmienność zdumiewały, budząc zachwyt i pokorę. Lgnąłem do skałek, ich tajemnic, urwisk, przełęczy, jaskiń. Upodobawszy sobie samotne, piesze wędrówki, przemierzałem co roku setki kilometrów, obcując sam na sam z naturalnymi drapaczami chmur. Od dzieciństwa moje serce należało do Tatr, więc tam realizowałem każdego lata pasję i zamiłowanie.
Jednak tym razem przeholowałem. Odkryta przypadkiem jaskinia przyciągała niczym magnes. Im węższe było wejście, im ciemniejsza głębia, tym pokusa silniejsza i trudniejsza do odparcia. Zrobiłem kilka kroków, nagle poślizgnąłem się i wpadłem z impetem do głębokiej szczeliny. Leżąc na wznak, poczułem przeszywający ból i straciłem przytomność.
Kiedy się ocknąłem, silny ucisk uświadomił mi, że leżę z licznymi złamaniami na dnie ciemnej, zagubionej jaskini górskiej.
Jak zwykle przyjechałem bez rezerwowania kwatery czy powiadamiania bliskich o wyjeździe, więc pies z kulawą nogą nie będzie mnie szukać.
Nieciekawy koniec – myślałem.
Próby poruszenia się nie dawały rezultatu, powodując tylko przejmujący ból. Dodatkowo twarz i brzuch zalewała lodowata woda. Zimno szybko obejmowało moje sztywniejące ciało. Bezskutecznie starałem się krzyczeć. Wreszcie dałem za wygraną, wyczerpany nerwami i cierpieniem. Zamknąłem powieki, pogodzony z beznadziejną sytuacją.
***
– Zaprotokołowane. – Aspirant na komisariacie niechętnie spisał ponowne zgłoszenie naruszenia prawa przez sąsiadów i wzrokiem wskazał drzwi.
Kiedy wychodziłem, dobiegły mnie głosy policjantów:
– Tyle fajnych dziewczyn, a ten sobie wziął świecącego stworka! I teraz same kłopoty! A podobno lekarze tacy inteligentni…
– Przygłup!
Zacisnąłem pięści ze złości.
***
Gdy się ocknąłem, wokół panowała zdumiewająca jasność. Jaskinia była obszerna, mieniła się kolorami niczym sceneria baśni. Nie odczuwałem żadnego dyskomfortu, tylko ciepło. Spoczywałem na wygodnym posłaniu z traw oraz mchów.
Więc tak wygląda raj – pomyślałem. Gdzie aniołowie?
Potem zobaczyłem ją. Siedziała obok, uśmiechała się delikatnie. Skóra w wielu miejscach zdawała się przeźroczystą, ukazywała pulsujące naczynia krwionośne z zielonym płynem. Patrzyłem zszokowany.
– Witaj – powiedziała miękkim głosem.
Nie miała na sobie ubrania, a jej wiotkie ciało częściowo pokrywała łuskowata skóra piaskowej barwy. Bezwłosa głowa była lekko wydłużona ku górze. Oczy koloru miodu spoglądały przyjaźnie.
– Co ze mną?
– W porządku. Wyzdrowiałeś.
– Byłem ranny.
– Wyleczyłam cię.
– W jaki sposób?
Pokazała świecące różnokolorowo opuszki palców.
– Gdzie jestem?
– W Jaskini Papuziej.
– Pierwsze słyszę.
– Jest zbyt głęboko, by ją znano.
– Jesteś aniołem? Wróżką?
Roześmiała się.
– Nie wyglądasz na człowieka, chociaż mówisz, jak ludzie.
– Jestem ziemianką i znam wszystkie ziemskie języki. Pochodzę ze skały. Z wnętrza Ziemi.
– Nonsens! To niemożliwe.
– Geolodzy nie ujawniają wszystkich tajemnic planety…
– Jak mnie znalazłaś?
– Mam więcej zmysłów niż ludzie. To nie było trudne. Życie z ciebie uchodziło. Niewiele brakowało, a odszedłbyś na zawsze…
– A jak zdołałaś mnie uzdrowić?
– Już pokazałam.
– Z bliżej nieznanego powodu masz świecące palce. Co z tego?
– Ja cała świecę. – Wstała i zajaśniała, rzucając barwne promienie na ściany.
– Dlaczego?
– Taka moja natura.
– Przybyłaś z Kosmosu?
– Nie, jestem z ziemskiej skały.
– Są inni?
Zaprzeczyła ruchem głowy.
– A, rozumiem! – Zdenerwowałem się nagle, patrząc dookoła. – To ukryta kamera? No, wychodzić, dranie!
Cofnęła się, zakrywając uszy. Patrzyła z wyrzutem, kuląc się. Oczy wypełniły łzy. Ochłonąłem.
– Przepraszam. Nie umiem tego racjonalnie wytłumaczyć.
– Przyjmij, że tuż przed śmiercią spotkałeś cudzoziemkę, która cię uratowała.
***
Kolejne dni mijały na stopniowym poznawaniu nieznajomej, którą nazwałem pieszczotliwie „Jaskinką”. Żywiła się roślinnością górską, czasem jedynie piła wodę głębinową z okolicznych jaskiń. Szkodziły jej wszelkie chemikalia. Rzadko wychodziła na powierzchnię, choć czasem z oddali obserwowała turystów. Wyszła wprost ze skały, położonej w głębi Ziemi. Podejrzewałem, że był to meteoryt. Mieszkając tu od lat, znała wszystkie przejścia, dzięki czemu bez problemu wydostaliśmy się na powierzchnię.
Dość długo przekonywałem, aby opuściła jaskinię i zamieszkała ze mną. Przypuszczałem, że jej adaptacja nie będzie łatwa. Jaskinka mile mnie zaskoczyła, szybko przyswajając podstawowe zasady funkcjonowania w moim świecie, dodatkowo zarażając bezgraniczną nadzieją, wiarą i miłością.
Dużo gorzej było z mieszkańcami rodzinnego miasteczka.
– Dziwolągów nie chcemy! – krzyczano za mną na ulicy.
– Precz z potworami!
Często obrywałem kamieniem w plecy. Po donosach pojawili się wścibscy reporterzy oraz podejrzani agenci, grożący surowymi karami za odmowę wykonania badań na „wrogim stworzeniu”.
Byłem zdumiony. Wychowałem się wśród tych ludzi, to moje rodzinne strony, zawsze każdy każdemu życzliwie pomagał. Teraz, po zaledwie dwóch tygodniach, nie poznawałem ich – mnożyły się groźby, ataki, niszczenie mienia. Musiałem zamknąć gabinet lekarski, nie mogłem spokojnie odwiedzić lokalnego sklepu. Nagle zapomniano, ilu ludziom pomogłem, ile osób uratowałem i wyleczyłem. Teraz traktowano nas oboje nieufnie i wrogo.
***
Jaskinka znosiła to początkowo ze spokojem i zrozumieniem, ale stopniowo stawała się coraz bardziej przerażona. W końcu załamała się, zamykając w swoim w pokoju i bez przerwy płacząc.
– Nie wytrzymam! – wrzeszczałem, dobijając się do niej od strony podwórza.
Ochłonąłem, kiedy w oknie mignęła mi jej twarz. Wróciłem i układałem w myśli słowa, którymi chciałem ukoić żal ukochanej.
Nie zdążyłem. Leżała martwa na podłodze. Obok zobaczyłem butelkę po chemicznym środku i kartkę z napisem: „Okłamałeś mnie”. Miodowe oczy patrzyły pusto. Przepłakałem całą noc, tłukąc głową w ścianę.
Odmówiono pochówku i pogrzebu. Po dwóch dniach skleciłem trumnę i zakopałem w ogrodzie. Nie potrafiłem tego zaakceptować, zrozumieć, uwierzyć… Rzuciłem się w dół i leżałem tam do rana, oblepiony krwią i ziemią, rycząc z bezradności. Czułem się, jak śmieć.
Życie uleciało z mojej duszy.
***
Po roku wracając z pracy spotkałem sąsiada. Podał mi rękę i serdecznie uściskał.
– Dobrze, że wrócił ci rozum. Bez tego okropieństwa jesteś szanowanym obywatelem.
Biegnąc do domu, z trudem oddychałem, owładnięty wściekłością. Płacząc wymalowałem moją odnowioną elewację, auto i ogrodzenie słowami „WON!”.
– Zwariował – rzucił jakiś przechodzień, wzywając policję. – To już nie człowiek.