
Opowiadanie uczestniczy w konkursie „Obcość” projektu Zapomniane Sny: https://www.zapomnianesny.pl
Jeśli podoba Ci się ta inicjatywa, rozważ darowiznę na stowarzyszenie Otwarte Klatki: https://otwarteklatki.pl
Opowiadanie uczestniczy w konkursie „Obcość” projektu Zapomniane Sny: https://www.zapomnianesny.pl
Jeśli podoba Ci się ta inicjatywa, rozważ darowiznę na stowarzyszenie Otwarte Klatki: https://otwarteklatki.pl
Fenomen czasu polega na tym, że nie jest on nieuchwytny i choć dwa zegary pokazują ten sam czas, to istnieje między nimi niewielka różnica względem siebie. I właśnie wtedy, gdzieś daleko na północy, w najbardziej oddalonym domu, zaraz przy brzegu jedynej rzeki urodziło się pewne dziecko.
Dom leżał na skraju olbrzymiego lasu, który był ostatnim zielonym miejscem w drodze na zimne i samotne Wszechmierze. Istnieje legenda, która opowiada o niepozornej dziewczynce. Podobno w wielkim żalu uciekła z domu. Wędrowała kilka dni i jeszcze więcej nocy aż dotarła na skaj lasu. Bez wahania weszła do środka. Jedni opowiadają, że umarła w kilka dni, inni, że dotarła daleko za ostatnie drzewa północy.
Podobno w trakcie swojej wędrówki przeżyła wiele niewyobrażalnych przygód. Trudno w to uwierzyć. Podobno w każdej nieznanej opowieści jest ziarno prawdy. Może ktoś umie słuchać drzew, widzieć to w strugach deszczu lub czytać z liści niesionych wiatrem, żeby potem opowiadać komuś przed snem. Wszyscy są zgodni z jednym, że to właśnie ten samotny dom ma wiele wspólnego z jej historią.
Dziecko, dali mu na imię Rurz, przez wiele lat żyło wśród jedynych osób wkoło, otoczone miłością i troską, nieświadome tego kim jest. Od pierwszych dni po narodzeniu nawiedzały je różne fantastyczne, pełne niepokojących barw i nieludzkich dźwięków sny. Po latach okazywało się, że niektóre z nich były przepowiedniami, ale nikt w tamtym czasie w nie nie wierzył, ponieważ dzieci zmyślają.
To były ostatnie dni zimy i słońce wschodziło coraz wcześniej i coraz wyżej, choć tu, daleko na północy górskie cienie jeszcze długo będą leżeć w dolinach. Przez nieszczelne, drewniane okno wpadał chłód z pierwszymi promykami słońca, które jak roztańczone w zabawie dzieci dotykają wszystkiego na swojej drodze. Kto im zabroni, nawet o tym nie myślą, bo świat w ich chwilach należy do nich.
Dom był bardzo długi, zbudowany wzdłuż jedynej rzeki w tej części krainy. Nie miał w sobie żadnych pokoi, tylko jeden kilkudziesięciometrowy korytarz, wzdłuż. którego stało wszystko co było potrzebne żeby przeżyć w tym samotnym miejscu. Od strony brzegu był pełen okien przykrytych werandą, natomiast od strony wzgórz i lasu były tylko dwa. Jedno zaraz nad łóżkiem chłopca, a drugie na samym końcu nad łożem jego rodziców. Dom był pełen drobiazgów. Od piór, zaschniętych owadów, po zrzucone przez burze gniazda. Każdy z tych przedmiotów niósł ze sobą inną historię. Cały dom przesiąknięty był magią przygody, ponieważ prawie wszystko w środku było znalezione, zdobyte, ukradzione lub odziedziczone i miało co najmniej sto lat. Niektórych rzeczy mógł dotykać tylko tata.
Zawsze po przebudzeniu Rurz siadał na łóżku i wyglądał przez okno. Niczego specjalnie w nim nie szukał, po prostu to lubił. Bardzo często stawał w nim i patrzył tak godzinami na z pozoru niezmienny krajobraz. Ale dla chłopca każdy dzień przynosił coś innego lecz niekoniecznie nowego. Szczegóły, malutkie detale, drobiny obrazu, to sprawiało mu największą przyjemność. Wpatrywanie się. To dawało mu spokój i wolność liczoną w chwilach wczesnego poranka lub późnej nocy gdy nikt nie mógł mu przeszkodzić. Było pozornie cicho. To był czas na wyobraźnie, pragnienia i tęsknoty.
Pewnego poranka o trzeciej rano w maju, do okna pokoju zastukał niedźwiedź. Wielki, brunatny, z poszarpanym futrem i mordą porytą bliznami, ale oczy miał przy tym niebieskie. Wyryczał w języku niedźwiedzi, a Rurz go zrozumiał.
– Chodź ze mną. Minęło 7 lat, jesteś gotów. Jeszcze przed narodzinami poznałeś swój los. Zrodzony z kory, piasku, promieni słońca i rozpaczy, która zabija z końcem dnia.
Chłopiec wstał i bez słowa wyszedł, zabrał ze sobą tylko worek dziecięcych skarbów.
– Co bierzesz ze sobą? – Zapytał niedźwiedź.
– Magie, dziecięcą wiarę i naiwność, której ty już od stuleci nie masz Królu. – Odpowiedział, a niedźwiedź tylko spojrzał mu głęboko w oczy, obwąchał i zwrócił się w stronę, w którą mieli iść. I szli tak trzy dni i cztery noce, aż ich oczom ukazał się zamek bez okien z samotną bramą po środku muru.
– Wpuść! – Zaryczał niedźwiedź.
– Proszę. – Dodało dziecko. – Brama zaczęła zanurzać się w ziemi. Gdy weszli do środka ujrzeli młodą kobietę na środku placu. Trzymała w dłoni swoją drugą dłoń, była odciętą, a pod jej bosymi stopami rozlewała się coraz większa kałuża krwi, w której toną złamany nóż.
– Już za późno. – Szepnął Rurz. – Już nigdy Cię nie odczaruje Królu. Dłoń, która Cię przeklęła jest martwa. Teraz albo Ty albo ona musi umrzeć. Wtedy ja, zapanuje nad światem. W mroku księżyca, czy blasku słońca, to już zależy od Was. – Obaj spojrzeli po sobie.
Niedźwiedź bezszelestnie wspiął się na tylne łapy, górne rozłożył szeroko na boki i wyryczał w języku niedźwiedzi.
– Wiedźmo! Jestem Terraks, pierwszy z żyjących, bo przede mną wiele moich nienarodzonych dzieci i ich pokoleń, którymi nadadzą historie światu. Jedne z nich przyniosą spokój i ukojenie, inne znowu będą miały futra oblepione stygnącą krwią. Ja im wszystkim nadam imiona i to ja zasiądę z powrotem na tronie w tym miejscu. – Gdy skończył wydał z siebie przerażający i niski ryk, który rozniósł się po niebie i wdarł w głąb ziemi.
– Milcz! Jestem Abraksis. Nie mów mi kim jesteś chłopcze bo byłam w tym miejscu na długo przed tobą. Jesteśmy rodzeństwem głupcze. W każdym pokoleniu. Tylko ty zawsze o tym zapominasz. Patrz do czego doprowadziła twoja ślepota i arogancja. Spójrz na mnie! – Gdy skończyła wszystko wkoło głucho zadrżało z taką siłą, że Rurz zachwiał się na nogach.
– Co ty chcesz zrobić? Czego chcesz? – Zaryczał Terraks pochylając łeb i patrząc spode łba.
– Zrozumienia! – Usłyszeli przeraźliwy pełny bólu i wściekłości wrzask.
Abraksis błyskawicznie podniosła z ziemi pełny jej krwi nóż i zaczęła biec w jego kierunku. Widząc to Terraks błyskawicznie zareagował i pchnął Rurza jak najdalej mógł nie robiąc mu zbytniej krzywdy.
Nadal walczą w ulotnej różnicy czasu kiedy noc przechodzi w dzień, a dzień w noc. Między czasem zegarów, które wybijają tą samą godzinę w różnych krainach a jednak nie tego samego dnia.
Walczą, lecz nie o władze, ale o siebie nawzajem by dziedzic Światów pokochał ich samych i mógł ich zrodzić jak zawsze kiedy serca zegarów wybiją w jednej chwili. Raz na upadek pokolenia.
Witaj. :)
Kwestie techniczne – sugestie – do przemyślenia:
Może ktoś umie słuchać drzew, widzieć to w strugach deszczu lub czytać z liści niesionych wiatrem (przecinek?) żeby potem opowiadać komuś przed snem.
Dziecko, dali mu na imię Rurz, przez wiele lat żyło wśród jedynych osób wkoło, otoczone miłością i troską, nieświadome tego kim jest. Od pierwszych dni po narodzeniu nawiedzały go różne fantastyczne, pełne niepokojących barw i nieludzkich dźwięków sny. – skoro „dziecko”, to nie może być „go”
Po latach okazywało się, że niektóre z nich były przepowiedniami, ale nikt w tamtym czasie w nie, (zbędny przecinek?) nie wierzył, ponieważ dzieci zmyślają.
Nie miał w sobie żadnych pokoi, tylko jeden kilkudziesięciometrowy korytarz wzdłuż, (przecinek wyraz wcześniej, bo stawiamy go przed wyrażeniem z „który”, a nie przed wyrazem „który”) którego stało wszystko co było potrzebne (przecinek?) żeby przeżyć w tym samotnym miejscu.
Od strony brzegu był pełen okien przykrytych werandą, natomiast od strony wzgórz i lasu były tylko dwa. – posypała się składnia tego zdania
Od piór, zaschniętych owadów (przecinek?) po zrzucone przez burze gniazda.
Każdy z tych przedmiotów niósł ze sobą inna historię. – literówka
Niektóre rzeczy mógł dotykać tylko tata. – składniowy/gramatyczny – w znaczeniu dosłownym powinno łączyć się z dopełniaczem – kogo, czego?, a nie biernikiem kogo, co?
Zawsze po przebudzeniu Rurz siadał na łóżku i wyglądał przez okno. (…) Wyryczał w języku niedźwiedzi, a Rurz go zrozumiało. – czemu raz rodzaj męski, a raz nijaki?
Widząc to Terraks błyskawicznie zareagował i odepchną Rurza jak najdalej mógł nie robiąc mu zbytniej krzywdy. – gramatyczny – błędna odmiana wyrazu
Sprawy językowe trzeba z pewnością dokładnie prześledzić i poprawić do samego końca.
Tekst sprawia wrażenie oderwanych od siebie fragmentów, które należałoby jeszcze uporządkować i połączyć w całość. Widać ciekawy pomysł na fantastykę, lecz jakby nie do końca zrealizowany.
Pozdrawiam, powodzenia. :)
Pecunia non olet
Masz problem z interpunkcją. Pomysł jest, niestety nie został wykorzystany w pełni. Nie porwało.
Dziękuje za uwagi.
Pozdrawiam,
MK.
I ja dziękuję, pozdrawiam. :)
Pecunia non olet
Hmmm…
Jest pomysł, gorzej z realizacją.
Momentami miałam wrażenie, jakbyś poskładał osobne zdania, każde niby ładne, ale nie łączące się ze sobą.
Popatrz na sam początek.
Fenomen czasu polega na tym, że nie jest on nieuchwytny i choć dwa zegary pokazują ten sam czas, to istnieje między nimi niewielka różnica względem siebie. I właśnie wtedy, gdzieś daleko na północy, w najbardziej oddalonym domu, zaraz przy brzegu jedynej rzeki urodziło się pewne dziecko.
Jak drugie zdanie wynika z pierwszego? No nijak.
Kiedy urodziło się to dziecko? W trakcie tej różnicy czasu? Która jest zbyt mała, żeby ją zauważyć? I która jest regularna, czyli występuje ciągle?
Mogłoby być poetycko, ale zatrzymuje, zmusza do zastanowienia się, o co chodzi, i wtedy wychodzi, że nie ma w tym sensu.
Zaraz potem jest zdanie o domu. Z poprzedniego fragmentu wynika, że istotny jest chłopiec, więc spodziewam się czegoś o nim. A dostaję zdanie o domu i – uwaga – jakiejś dziewczynce. I gubię się, bo nie wiem, o co chodzi. W trakcie opowieści o chłopcu informujesz mnie o tym, że istnieje legenda o kimś innym.
Dom leżał na skraju olbrzymiego lasu, który był ostatnim zielonym miejscem w drodze na zimne i samotne Wszechmierze. Istnieje legenda, która opowiada o niepozornej dziewczynce.
Coś jak w bajkach: “Dawno temu za górami, za lasami, w pięknym zamku żyła sobie księżniczka. Była taka i taka i miała mnóstwo przygód. Na przykład taką…”.
U Ciebie jest: “Dawno temu, za górami, za lasami, w pięknym zamku żyła sobie księżniczka. To było dawno. Las był piękny. Kiedyś do lasu poszedł książę. A księżniczka była taka i taka. Zamek był piękny. Księżniczka miała mnóstwo przygód”.
Jest za bardzo poplątane, pomieszane, za bardzo przeskakujesz i za szybko – rzucasz po jednym zdaniu na jakiś temat i przechodzisz do kolejnego/wracasz do czegoś. To sprawia, że nie czyta się płynnie, musisz się zatrzymać i zastanowić, o co chodzi, a wtedy wychodzi brak logiki, spójności.
Myślę, że to mi najbardziej przeszkadzało w tym tekście.
Sam pomysł, idea, że coś się dzieje w tym ułamku czasu i jednocześnie trwa nieustannie jest przecież bardzo poetycki. Chyba po prostu takie pisanie wymaga porządnego warsztatu, więc ćwicz, pisz i nie poddawaj się.
Powodzenia :)
Przynoszę radość :)
Dziękuje za uwagi.
Pozdrawiam,
MK.
Jest pomysł, ale skrzywdzony wykonaniem.
Obawiam się, że sporo historii zostało w Twojej głowie. Ja zrozumiałam, że dziewczyna sama sobie odcięła dłoń, ale z jakiegoś powodu wszyscy uznają, że to wina niedźwiedzia.
Babska logika rządzi!
Dziękuje za uwagi.
Pozdrawiam,
MK.
Mam niejasne wrażenie, że jest tu jakiś pomysł, ale nijak nie umiem się domyślić, co miałeś nadzieję opowiedzieć.
Wykonanie pozostawia wiele do życzenia i nie ułatwia lektury.
Dziedzic został odkopany w ramach skracania kolejki.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Dziękuje za uwagi.
Pozdrawiam,
MK.
Bardzo proszę, Michale. :)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.