
Przed pisaniem wsparłam się pracą ks. Tomasza Dutkiewicza.
Tytuł jest cytatem Jana Pawła II.
Wydaje mi się, że jest to fantastyka socjologiczna.
Owacje na stojąco za betę należą się: cezary_cezary, Ambush, pnzrdiv.117, skryty, Bardjaskier
Przed pisaniem wsparłam się pracą ks. Tomasza Dutkiewicza.
Tytuł jest cytatem Jana Pawła II.
Wydaje mi się, że jest to fantastyka socjologiczna.
Owacje na stojąco za betę należą się: cezary_cezary, Ambush, pnzrdiv.117, skryty, Bardjaskier
– Visindo? Jesteś?
Dwugłowy nieśmiało odchyla dywan, pełniący funkcję kotary. Widzi półciemne i ciasne pomieszczenie, oświetlane jedynym, prowizorycznym oknem, które jest po prostu dziurą wyciętą w blasze. Pod dziurą znajduje się długi stół, a na nim mnóstwo rupieci i sprzętu, którego Dwugłowy nigdy nie potrafił nazwać. Przed blatem stoi młoda kobieta, która coś piłuje i soczyście przeklina.
Przybysz czuje lekkie zawstydzenie. Przynosi dodatkową robotę już i tak zapracowanej przyjaciółce. Decyduje się więc odejść, ale nagle słyszy za sobą:
– E! Gdzie uciekasz?
Odwraca się. Visinda oddycha ciężko, trzyma piłę w jednej dłoni, a drugą opiera o stół.
– Pokaż, co tam masz… – Kobieta podchodzi i wyrywa urządzenie mężczyźnie z ręki szybciej, niż ten zdąży się odezwać. To mały, przenośny telewizor. Visinda ogląda go uważnie z każdej strony.
– Nooo, bracie… – Stawia telewizorek na stole. – To będzie z tuzin szczurów przynajmniej.
Dwugłowy lekko drży, mając nadzieję, że to był żart.
I faktycznie, Visinda wybucha śmiechem. Odchyla głowę do tyłu, śmieje się szczerze i serdecznie. Mógłby tego słuchać bez końca.
– Żartuję! – oznajmia kobieta. – To tylko kineskop. Na szczęście mam ich mnóstwo. No i dla najbliższych oczywiście jest rabat: do jutra dwa szczury i będziesz mógł z powrotem sobie oglądać “Ally McBeal”.
Dwugłowy oddycha z ulgą.
– Dwa szczury, nie ma sprawy. – Ciekawość przyciąga go do blatu. – Co naprawiasz?
– Aa… – Kobieta macha lekceważąco ręką. – Melinda zażyczyła sobie nowy stół. Co chwilę coś wymyśla. Ale nie mogę się zbuntować, bo przynosi najwięcej mięsa, ja nie wiem, jak ona to robi. No i też zawsze mi przywlecze jakiś kawałek złomu. Zresztą, sam rozumiesz… Nasz klient, nasz pan! – śmieje się dźwięcznie.
Dwugłowy zawsze się zastanawiał, skąd Visinda czerpie radość i energię w tych popieprzonych czasach. W tych urągających godności człowieka warunkach.
Cóż, może łatwiej jest zachować humor, gdy się nie ma brata na dupie. Dosłownie.
– Chcę jeść! – krzyczy brat.
Grrr! Wiecznie głodny, myśli Dwugłowy. Ciągle muszę szukać jedzenia. Wrzód na dupie. Dosłownie.
– Oho, chyba ktoś jest głodny – chichocze Visinda.
Dwugłowego nagle ten chichot zaczyna irytować.
– Dobra, idę, muszę mu tę japę czymś zatkać – mówi szorstkim głosem. – To do jutra…
Visinda nie odpowiada, od razu zajmuje się telewizorkiem. Po opuszczeniu dywanu słychać jeszcze brzdęk metalowych części spadających na blat.
Dwugłowy idzie wydeptaną ścieżką do swojego domu. A raczej do szopy z blachy falistej i dykty. Mija po drodze podobne konstrukcje, sąsiedzi witają go serdecznie. Większość raczej jest miła. Ale wiadomo, zdarzają się i ludzkie mendy. Czasem na hasło “Ej, dupogłowy!” reaguje podniesieniem środkowego palca.
Nikt nie wie, jak naprawdę się nazywa, on sam nie wie. Gdy ludzie o nim rozmawiali, mówili “Ten Pierwszy”, a o jego bracie mówili “Ten Drugi”, albo gorzej: “Ten Dupny”.
Sam nie wie też, czy osobliwy wygląd zawdzięcza skutkom wojny nuklearnej, czy wadzie rozwojowej, która może wystąpić w ciąży bliźniaczej. Niektórzy “syjamczycy” rodzą się zrośnięci tułowiem, inni mają po prostu dwie głowy wystające z jednego karku. A on akurat ma brata na tyłku. Bardzo utrudnia mu to życie. Nie może siadać jak inni, zawsze musi uważać, kłaść się na bok. Już nie mówiąc o innych czynnościach. O nich Dwugłowy nigdy nikomu nie opowiada, nikt też nie pyta, obawiając się odpowiedzi.
A co na to brat? Mówi niewiele, i prawdopodobnie też niewiele rozumie. Chyba jest upośledzony, a raczej na pewno. Dysput filozoficznych poprowadzić się z nim nie da, ciągle chce tylko żreć.
Temu Pierwszemu robi się smutno i nagle czuje ogromne zmęczenie. Nie tylko z powodu presji, bo musi znaleźć jedzenie dla swojego wiecznie głodnego brata oraz na zapłatę Visindzie, ale też z powodu… właśnie Visindy.
Kocha się w niej od samego początku. Odkąd ją tylko poznał, wtedy jeszcze w bunkrze. Jako jedyna nie wyśmiewała jego przypadłości. Ale nie dlatego się w niej zakochał.
Sam nie zna przyczyny. Może dlatego, że jest taka zaradna? Że potrafi wszystko naprawić? Nie, na pewno nie. Przecież wtedy nie wiedział, że dziewczyna jest mechanikiem i naukowcem. Może pokochał ją za urodę? To bardzo prawdopodobne, bo Visinda jest naprawdę piękna.
Dwugłowy uśmiecha się na myśl o ukochanej. Nie widzi już zrujnowanych budynków wokół siebie, wychudzonych dzieci, nie słyszy jęków miłości dochodzących zza dykty, nie czuje smrodu śmieci dochodzącego z Wielkiej Góry. Widzi tylko czarne włosy Visindy, zawsze splecione w długi warkocz, brązowe i duże oczy, delikatnie zadarty nosek. Słyszy jej ciepły, a jednocześnie stanowczy głos, serdeczny śmiech.
Nagle coś obija mu się o nogi. Mężczyzna przytomnieje: jakieś dziecko w ferworze zabawy wpadło na niego, przewróciło się i oczywiście wydziera się na całe gardło.
– Ej, dupogłowy, jak łazisz! – krzyczy ojciec dziecka, siedzący na ławie przed swoim domem, czyli budą z drewna i blachy. Nie wstaje jednak, nie pomaga synowi: w końcu bachor przestanie płakać i się podniesie.
Dwugłowy dociera do swojej szopy i smutnieje. Kładzie się bokiem na pryczy.
I na co mi te fantazje, myśli. Visinda nigdy nie będzie chciała ze mną być. Nie z takim dziwadłem.
– Jeeeeeść! – rozlega się z tyłu.
Ten Pierwszy zakrywa twarz dłońmi. No tak. Jedzenie dla brata. Dla siebie. I zapłata dla Visindy.
Wstaje, rusza na łowy.
Dopiero przy naprawie piątej rzeczy tego dnia Visinda odczuwa zmęczenie. Palą ramiona, dłonie, piecze kark. Odkłada młotek i piłę na blat, masuje szyję, kręci głową na boki.
Wzdycha głośno i patrzy przez okno na pustynną przestrzeń. Piasek, kamienie i jedno uschnięte drzewo stojące daleko, daleko na horyzoncie.
– Drzewo – mówi do siebie. Zakłada plecak i wychodzi z szopy.
Całkowite opuszczenie slumsów zajmuje Visindzie około pięciu minut. Kobieta obserwuje piasek i żwir pod nogami. To dziwne, myśli. Przed wojną w filmach postapokaliptycznych ziemia i niebo zawsze były przedstawiane w kolorze pomarańczowym albo beżowym. A teraz, gdy fikcja stała się faktem, przyroda nie raczy ocalałych żadnym ożywczym kolorem. Wszystko jest szare, bure, albo po prostu czarne.
I wcześniej ludzie mieli czelność mówić, że ich życie jest szare…
Visinda dociera do uschniętego drzewa, które widzi codziennie ze swojego okna. Ogląda je uważnie, lustruje szczególnie gałęzie. Wzdycha rozczarowana. Nic. Ani jednego pąka, ani jednego mikrolistka.
Wyciąga z plecaka dosyć sporą fiolkę, która jest po prostu opakowaniem po perfumach. Z kieszeni wyjmuje woreczek, a z niego pipetę. Nabiera zawartość fiolki, przenosi ją na gałęzie brunatnego drzewa.
Kiedyś w końcu się uda, myśli. Trzeba być cierpliwym. Tylko uparci odnoszą sukces.
Patrzy jeszcze chwilę na dąb. Wraca do wioski powolnym krokiem.
– Proszę. – Dwugłowy wyciąga dłoń, z której zwisają dwa dorodne szczury. Są wielkie jak koty. Visinda na kilka sekund oniemieje.
– Łaaaał! – krzyczy z zachwytem. – Ty skurczybyku! Gdzie takie bydlaki znalazłeś?
Dwugłowy, udając skromność, stopą rysuje kółko na klepisku.
– Mam swoje sposoby. – Uśmiecha się niepewnie.
– Tjaa, pewnie Melinda ci złapała! – Visinda wkłada szczury do małej lodówki.
– A co ja niby miałem dać jej w zamian? – Dwugłowy protestuje. – Wiesz przecież, jaka ona jest. Sam złapałem.
– No już dobrze, wierzę ci. – Kobieta zamyka lodówkę i odwraca się do przyjaciela. – A ja mam dla ciebie telewizor! – Sięga na najwyższą półkę regału, zdejmuje odbiornik i z uśmiechem podaje Dwugłowemu.
On odbiera telewizorek, nic nie mówi. Visinda zauważa jego nieszczególną minę.
– Co jest? Nie cieszysz się?
– Cieszę się, dziękuję.
– No to o co chodzi? Znowu ktoś ci dokucza?
Dwugłowy krzywi się. Traktuje mnie jak dziecko, a nie jak mężczyznę, myśli. Nie ma sensu proponować jej randki.
– Nie, nic takiego. Musiałem zjeść coś nieświeżego po prostu… Muli mnie w brzuchu…
Visinda odwraca się szybko i kieruje do osobistej apteczki. Wyciąga z niej małe pudełeczko i kładzie mu na dłoni.
– Wystarczy raz dziennie – mówi z troską – i ból brzucha minie.
Świetnie, teraz myśli, że mam sraczkę, przemknęło mu przez głowę. Nici z randki, już ostatecznie. Ty idioto…
– No nie, kurwa, nie gadaj, że znowu będziesz miał sraczkę! – krzyczy jego brat. – Nie, kurwa, nie…
– Zamknij dupę! – krzyczy wściekle Dwugłowy do własnego tyłu.
Visinda zaczyna chichotać. Po chwili chichot przechodzi w śmiech. Jest tak szczery, beztroski i piękny, że Dwugłowy zapomina o gniewie.
– Słuchaj, jak ci już ta sraczka przejdzie – mówi Visinda, powoli się uspokajając – to może zrobimy ognisko poza wioską?
Dlaczego myślałem, że ona chce zrobić to ognisko tylko ze mną? myśli Dwugłowy, niosąc resztki wyschniętego drzewa. Jak mogłem być taki naiwny?
Visinda zaprosiła na urodzinowe ognisko jedynie najbliższych, czyli sześć osób. Dogaduje się dobrze ze wszystkimi mieszkańcami wioski, ale to nie znaczy, że wszystkich lubi. Zresztą, nie obrażą się, bo nie mogą sobie pozwolić na gniew. Visinda jako jedyna w wiosce umie naprawiać sprzęty i tworzyć coś bardziej skomplikowanego niż dzieci.
Pozostali taszczą koce, albo materiały, które na koc się nadają. Melinda niesie na plecach ogromny pęk dorodnych szczurów. Sąsiadka Visindy, Thera, pcha na wózku sklepowym galon bimbru, który sama upędziła. Szykuje się prawdziwa uczta.
Pochód nie trwa długo – solenizantka prowadzi ich do swojego ulubionego miejsca, czyli pod wysuszony, szary dąb. Ze względu na zagęszczenie domków z drewna i dywanów ognisko w slumsach byłoby kretyńskim pomysłem. A znowu rozpalać ogień w całkowicie szczerym polu wydawało się Visindzie zbyt depresyjne. Chciała świętować urodziny w jedynym miejscu, które dawało nadzieję na lepszą przyszłość.
Pozostali rozkładają rzeczy – tobołki, garnki, jedzenie, boombox, alkohol.
Dwugłowy rozpala ognisko. Gdy odrywa na chwilę wzrok od ognia, widzi, jak Visinda przypatruje się drzewu. Po chwili opadają jej ramiona i spuszcza głowę w wyrazie rozczarowania.
Mężczyzna również wzdycha. Przyjaciółka jest jedyną szansą na odrodzenie zniszczonego świata. Jeśli Visinda straci nadzieję, to cały świat straci ją również.
W przyjemnym towarzystwie i urodzinowej atmosferze czas szybko leci. Zmrok już dawno zapadł, boombox zamilkł, samozwańczy podczaszy zasnął, pozostałych alkohol też ułożył do snu.
W ognisko wpatrują się tylko dwie osoby. Również uraczone bimbrem, ale jeszcze przytomne.
– Jak drzewo? – zagaduje nagle Dwugłowy.
Visinda wzdycha zrezygnowana.
– Nijak – odpowiada, delikatnie szturchając patykiem spopielone gałązki. – Nic nie chce rosnąć. Moja mikstura nie działa.
Kobieta podnosi wysoko głowę. Nic nie mówi przez dłuższą chwilę.
– Piękne jest czyste niebo, gwieździste – odzywa się nagle. – Niezaśmiecone oparami dymu z samochodów, światłami ulicznymi…
Przerywa. Podciąga kolana i je obejmuje, chowa w nich twarz.
Dwugłowy milczy, patrzy w ognisko. Nie pociesza przyjaciółki, choć bardzo by chciał. Jednak nie umie znaleźć odpowiednich słów. Co ma powiedzieć: że wszystko będzie dobrze? Nic nie będzie dobrze, myśli. Wszyscy jedziemy na tym samym wózku beznadziei.
Jakie to jest dziwne… Że tylko dwie osoby naciskając tylko dwa guziki zniszczyły cały świat. A my przeżyliśmy wyłącznie dlatego, że byliśmy paranoikami i zbudowaliśmy bunkry. Ci, którzy z nas kpili, zostali starci na proch. I kto się teraz śmieje?
No cóż, ja też się nie śmieję, myśli Dwugłowy. Może jednak lepiej jest zostać startym na proch…
– I na cholerę nam były te bunkry, powiedz mi? – Szloch Visindy przerywa wędrówkę myśli mężczyzny. – Przecież wiedzieliśmy, że nawet jak przeżyjemy katastrofę, to zapasów jedzenia nie starczy na całą wieczność. Wiedzieliśmy, że nie będziemy mogli ciągle siedzieć w tych podziemiach. Że będziemy chcieli wyjść na zewnątrz, czuć dotyk słońca na skórze, normalnie jeść, mieszkać w normalnych domach, oddychać czystym powietrzem, pić wodę z butelek czy z kranu… Przecież mogliśmy przewidzieć, że po katastrofie życie nie będzie już takie jak przed. Nigdy! Niebo jest wiecznie szare, słońce przyćmione, pijemy skażoną wodę z rzeki, mieszkamy w komórkach z dykty, a szczury to rarytas! – Rzuca ze złością patykiem w ognisko. – My jesteśmy jednak kurwa głupi.
Dwugłowy drży ze smutku i wzruszenia. Po raz pierwszy od katastrofy ktoś nazwał rzeczy takimi, jakie są. Powiedział to, co myślą wszyscy.
Mężczyzna wstaje, obchodzi ognisko, kładzie się na boku przy Visindzie. Wyciąga do niej rękę. Kobieta podaje mu swoją. On delikatnie odwraca dłoń przyjaciółki wewnętrzną stroną do siebie.
– Nie wygląda to ciekawie… – naśladuje wróżbitę, przesuwając palcem po śródręczu Visindy. – Napotkasz wiele trudności. Los będzie rzucać ci kłody pod nogi. Ale ty sobie z nimi poradzisz. Wiesz, dlaczego?
– Dlaczego?
– Bo masz piłę.
Visinda śmieje się cicho, ale po jej policzkach wciąż spływają łzy.
– Przepraszam, że tak się rozkleiłam. Przecież ty też tu jesteś, cierpisz tak samo, a nawet jeszcze bardziej, masz brata na głowie…
– Raczej na dupie.
Parsknęła.
– Jejku, przepraszam… Jestem okropna.
Dwugłowy też parsknął. Chichoczą, patrząc na siebie nieśmiało, jakby wstydzili się przyczyny wesołości. W końcu chichot przeradza się w niepohamowany śmiech.
– Czaisz, jakieś dwieście lat temu – śmieje się Dwugłowy – byłbym cholernie sławny. Byłbym, kurde, milionerem. Jeździłbym w jakimś cyrku po całym świecie. I ludzie krzyczeliby na mój widok: “Ej, to ten… dupomówca! Powiedz coś do nas, dupomówco!”. A ja nawet nie musiałbym nic robić. Całą robotę wykonałby mój brat. Pewnie krzyczałby coś bezsensownego, ale ludzie i tak by się cieszyli.
Visinda znów płacze, ale tym razem ze śmiechu. Jej reakcja zachęca Dwugłowego, by mówić dalej.
– Albo, albo urządziliby dla mnie zoo, czaisz? Tak jak robili kiedyś dla Murzynów. Ludzie by przychodzili i prosili, bym coś powiedział, tylko po to, by mi po chwili przerwać i krzyknąć: “Zamknij dupę, dupogłowy!” Hahaha! A potem, sto lat później, gdybym nadal żył, rzecz jasna, zburzyliby zoo. Powiedzieliby: “On jest taki biedny, nie wolno się z niego śmiać!” i państwo dawałoby mi hajs, bo byłbym przecież taki biedny…
Milknie. Visinda też powoli się uspokaja. Oboje wzdychają jednocześnie i wsłuchują się w trzask palonych gałązek.
– Ten świat, w sumie to tamten świat – zaczyna Visinda – był bardziej popieprzony niż mi się do tej pory wydawało.
– Co masz na myśli?
– Dokładnie to, co powiedziałeś. Najpierw można było się śmiać ze wszystkiego, nawet z chorych ludzi, potem z niczego nie można było się śmiać, tylko wszystkim należało współczuć i ciągle uważać na to, co się mówi.
– Ja już wolę, jak się ze mnie śmieją, niż jak mi współczują.
– No właśnie, prawda? A przecież wystarczyło, że jeden idiota nazwał się Głosem Wszystkich Poszkodowanych i mówił: “Tak nie róbcie, bo sobie tego nie życzymy!”. A skąd ty, idioto, wiesz, czego inni chorzy sobie życzą? Albo z Murzynami, o których też wspomniałeś. Najpierw biali robili z nimi zoo, a sto lat później dawali im więcej praw, więcej punktów na uczelniach, czy czegoś tam, tylko dlatego, że tamci byli kolorowi. Popieprzone. Ludzie kompletnie nie potrafili stonować. Zawsze jakaś skrajność!
Odrywa wzrok od ogniska i osłupiała patrzy przed siebie.
– Właśnie, skrajność! To ona zawsze doprowadza do zła. To przez skrajność teraz siedzimy na tym szarym pustkowiu!
Odwraca się do Dwugłowego tak gwałtownie, że ten się wzdryga.
– Dwugłowy, jesteś geniuszem! – Całuje go w czoło.
Oszołomiony mężczyzna patrzy, jak przyjaciółka pospiesznie wstaje. Visinda zabiera jednego szczura z miski Melindy i biegnie do wioski, nawet się nie żegnając.
Po chwili Dwugłowy wzrusza ramionami, z uśmiechem spogląda w niebo.
– Jestem geniuszem – szepcze zadowolony. Dotyka czoła. – A ciebie już nigdy nie umyję.
Melinda stoi przed chatką Visindy, zastanawia się, czy wejść. Powstrzymuje ją wielki napis nabazgrany sprejem na dywanie: NIE PRZESZKADZAĆ, BO JAJA WYRWĘ I WSADZĘ W OCZODOŁY, a obok, już na ściance z blachy: CHYBA ŻE MASZ PUSIĘ, TO BĘDZIE CIĘŻKO, ALE COŚ WYMYŚLĘ. Melinda się waha: chce tylko zapytać, kiedy wróci prąd, bo bez lodówki i czajnika elektrycznego trudno funkcjonować.
Obraca się i spogląda na górujący nad slumsami wielki wiatrak, który dostarcza prądu całej wiosce. Zbudowała go oczywiście Visinda. Skrzydła konstrukcji wirują jak szalone, prądu na pewno starczyłoby dla wszystkich, niezależnie od tego, co w swoim warsztacie tworzy wynalazczyni.
Melinda przestępuje z nogi na nogę. Zna Visindę na tyle długo, by wiedzieć, że przeszkadzanie jej, gdy wpadnie w swój wynalazczy szał, zdecydowanie nie jest dobrym pomysłem. Gdy się tak waha, zauważa drepczącego Dwugłowego.
– Dobry! – krzyczy z daleka, po chwili słychać jego brata:
– Dobry!
– Dzień dobry – odpowiada Melinda, patrząc z nadzieją na mężczyznę.
Dwugłowy przystaje.
– Na Bluthgelda, ona dalej tam siedzi?
– Tak… – ociąga się Melinda. Głupio tak skarżyć się na Visindę jej najlepszemu przyjacielowi. – To już trwa tydzień… A jedzenie się psuje, naparów nie mogę robić…
– Rozumiem. Spróbuję ją przekonać. Mnie też już to denerwuje. Nie wiem, czy Ally wygra kolejną sprawę! To takie irytujące…
Odchyla dywan, wchodzi do środka. Melinda czeka. Po chwili do jej uszu dochodzą krzyki. Kuli się odruchowo i cofa o kilka kroków.
Dywan znów się odchyla. Dwugłowy intensywnie masuje sobie czaszkę.
– Twierdzi, że potrzebuje całego prądu – relacjonuje, stękając z bólu. – I że ona go nam dała, więc może też go zabrać. I żebym jej więcej nie przeszkadzał, bo następnym razem wsadzi mi opiekacz w dupę, czy tam w mordę mojemu bratu. I że jak znowu cię zobaczy wystającą przed jej domem, to…
– …to mi też wsadzi opiekacz, zrozumiałam. – Melinda natychmiast wraca na ścieżkę i kieruje się do swojego domu. – Dziękuję, Dwugłowy – rzuca jeszcze przez ramię.
Względną ciszę (przerywaną krzykami dzieci z zewnątrz) przecina nagły szum lodówki. Dwugłowy aż podskakuje. Odrywa głowę od poduszki i spogląda na telewizorek. Zarówno na nim, jak i na odtwarzaczu DVD pojawiają się czerwone lampki.
Mężczyzna zrywa się, siada na łóżku.
– To już! – krzyczy Dwugłowy!
– Duszę się! – krzyczy brat.
Dwugłowy natychmiast wstaje.
– To już! – krzyczy znowu, wybiegając ze swojej blaszanej chatki.
– To już, to już! – Bezmyślnie powtarza za nim brat.
Na uliczkach slumsów panuje radość. Dwugłowy biegnąc w stronę warsztatu Visindy, obserwuje, jak ludzie cieszą się z działających telewizorków, słyszy trzask lodówek. Z niektórych mieszkań dochodzi przyjemny szum gotowanej wody. Dzieci z ulic natychmiast przenoszą się do domów, by oglądać ulubione bajki.
Mężczyzna dociera do chatki przyjaciółki. Odchyla dywan, wchodzi do środka.
Visinda leży na podłodze. W pierwszej sekundzie Dwugłowego ogarnia panika, ale w drugiej zauważa, że przyjaciółka oddycha.
Kobieta otwiera oczy, spogląda na zdezorientowanego przybysza.
– Udało się – szepcze.
Niepokój ściąga Dwugłowemu brwi. Zbliża się do Visindy, a ta zauważa w jego oczach troskę. Chwyta przyjaciela za rękę.
– Udało się – mówi już nieco głośniej.
– Ale… co się udało? I co ci jest?
– Nic, jestem tylko bardzo zmęczona… – Przekręca głowę na drugą stronę i wpatruje się w blat roboczy. – Ale najważniejsze, że się udało.
Mężczyzna patrzy na nią przez chwilę, a potem przenosi wzrok na przeciwległą ścianę. Takiego bałaganu tutaj jeszcze nigdy nie widział: na blacie ledwo się mieszczą metalowe i plastikowe części, probówki, szczypce, naczynia wypełnione płynami o dziwnych kolorach… Kobieta próbowała wszystkiego.
Dwugłowy chce zapytać, co właściwie się udało, ale Visinda zdążyła już zapaść w głęboki, odżywczy sen.
W powietrzu czuć poruszenie i ekscytację. W końcu coś się dzieje. Melinda ciągnie za sobą krzesło na wyznaczone miejsce spotkania. Oczywiście pod Suchym Drzewem, bo organizatorką zebrania jest Visinda, która chce ogłosić coś ważnego wszystkim mieszkańcom wioski.
Łowczyni szczurów obserwuje sąsiadów, wlokących za sobą krzesła i fotele. Niektóre rodziny niosą nawet kanapy.
Inni rozpościerają wielką, białą płachtę nad i wokół wielkiej drewnianej skrzyni, która zapewne ma służyć jako scena. Po bokach i naprzeciwko podestu ustawiane są liczne latarki. Ich światło nie jest bardzo mocne, ale wystarczy, by podkreślić białe tło. Kontrast między białą sceną a szarym otoczeniem jest tak uderzający, że nawet gruboskórnej Melindzie napływają do oczu łzy.
Szybko je wyciera, bo obok niej nagle pojawia się Thera. Sąsiadka jedną ręką ustawia krzesło, a w drugiej trzyma butelkę bimbru. Po chwili zadowolona siada na meblu.
– Chcesz trochę? – Wyciąga trunek w stronę Melindy.
Zapytana kręci przecząco głową. Zdegustowana patrzy na towarzyszkę, która wlewa sobie od ust sporą część zawartości butelki.
W końcu się zaczyna. Dopiero teraz Melinda spostrzega, że zebrała się już cała wioska, czeka na krzesłach, sofach, fotelach i pufach. Na prowizoryczną scenę wchodzi Visinda.
Kobieta odpowiada uśmiechem na szmery niezadowolenia. Wie, że mieszkańcy jej teraz nie cierpią, przecież zabrała im prąd na długi czas. Jednak za chwilę to się zmieni.
– Dobry wieczór wszystkim! – wita zebranych głośno, tak, aby każdy słyszał. – Na początek chciałam was przeprosić za niedogodności, których musieliście ostatnio doświadczać. Dziś chciałabym wam zdradzić, co było tego przyczyną. Za chwilę sami stwierdzicie, że warto było znieść te kilka tygodni wyrzeczeń.
Po tłumie przechodzi szmer, ale tym razem niedowierzania i lekkiej ekscytacji. Do sceny podchodzi Dwugłowy, podaje Visindzie jakiś przedmiot owinięty czarnym materiałem.
– Możecie mi na razie nie wierzyć – mówi głośno Visinda, odbierając zawiniątko od przyjaciela – ale udało mi się wynaleźć coś, co naprawi ludzkość. Coś, co zagwarantuje pokój na świecie i stabilizację po wsze czasy!
Zdejmuje materiał i wysoko podnosi przedmiot.
Słychać różnego rodzaju okrzyki: zachwytu, powątpiewania, zaskoczenia. Niektórzy wstają z krzeseł, chcąc lepiej widzieć tajemniczy przedmiot.
Na dłoni Visindy widnieje szklana karafka z bursztynowym płynem. Nie jest to jednak zwykły bursztyn: przy każdym drgnięciu ręki płyn zdaje się błyszczeć i mienić różnymi kolorami – od jasnobrązowego przez czarny, złoty, aż po beżowy. Visinda bierze wdech:
– Panie i panowie: oto Złoty Środek!
Przez krótką chwilę panuje cisza. Jednak zaraz pojawiają się szmery, a te przechodzą w gwar. Mieszkańcy wioski żywo dyskutują między sobą, niektórzy kręcą głowami, a jeszcze inni wstają gwałtownie, przewracając meble.
Melinda z rezygnacją odwraca się do Thery.
– Daj mi jednak trochę tego bimbru.
Thera chichocze i podaje koleżance trunek. Ta wychyla sporą część.
– Wystarczy jedna kropla na tydzień – kontynuuje Visinda, z dumą patrząc na swoje dzieło i nie przejmując się rozgardiaszem – aby kierować się ideą arystotelesowskiego Złotego Środka. – Opuszcza rękę i skanuje wzrokiem publiczność. – Poproszę o podejście do sceny Martina i Dymitra.
Tłum natychmiast cichnie. Martin i Dymitr od zawsze darli ze sobą koty, nigdy nie mogli się dogadać, żaden nigdy nie chciał ustąpić.
Wszyscy patrzą po sobie, szukając wywołanych. Nikt jednak nie wstaje.
– Martinie – mówi surowo Visinda – rozumiem, że twój opiekacz do wurstów ma dożywotnią gwarancję i nie będziesz nigdy potrzebował mojej pomocy w naprawie?
Mężczyzna niechętnie wstaje, mrucząc coś pod nosem. Wynalazczyni kiwa głową.
– Dymitrze, rozumiem, że twoja mechaniczna lal…
– Dobra, już dobra, idę przecież! – przerywa jej Dymitr i wstaje.
Po chwili pod sceną stoją obaj mężczyźni.
– A teraz – przemawia Visinda – pogódźcie się przed wszystkimi, przeproście siebie nawzajem i obiecajcie, że już nigdy nie będziecie się kłócić i nie będziecie siać zamętu w naszej społeczności.
Niemal równocześnie Dymitr i Martin prychają.
– Za co miałbym go przeprosić? – warczy Martin. – Za to, że ten kretyn podpalił mi dom?
– Przecież nie zrobiłem tego specjalnie, mówiłem ci! – krzyczy Dymitr. – Byłem pijany!
– Ty wiecznie jesteś pijany!
– Przyganiał kocioł…
– Ty! – Martin grozi oponentowi palcem. – Dobrze wiesz, że nie piję już od dwóch lat! Udało mi się wygrać z nałogiem, w przeciwieństwie do ciebie!
– Ta, akurat – śmieje się złośliwie Dymitr. – Widziałem, jak wczoraj wygrywasz z nałogiem u Thery…
Przerywa mu pięść Martina. Sąsiedzi mężczyzny natychmiast do niego doskakują i odciągają od poszkodowanego.
Visinda uśmiecha się chytrze.
– Dziękuję, panowie. – Staje między pokłóconymi. Podaje Martinowi szklaneczkę z bursztynowym płynem. – A teraz skosztuj herbatki, Martinie.
Mężczyzna, wciąż wściekły, odmawia.
– A skąd mam wiedzieć, czy to jest bezpieczne? Może chcesz mnie otruć, ty czarownico?
Wynalazczyni uśmiecha się jeszcze szerzej i upija łyk. Ponownie podaje szklankę mężczyźnie.
Martin, zbity z tropu, bierze naczynie. Przygląda się zawartości nieufnie, wącha. Spogląda na Visindę, która nadal się uśmiecha, ale w jej oczach dostrzega zniecierpliwienie.
Wypija kilka łyków, oddaje naczynie kobiecie. Mlaszcze.
– Ej, nawet dobre – stwierdza.
Visinda zwraca się do Dymitra.
– Teraz ty.
Mężczyzna, zaciekawiony eksperymentem, bez wahania wypija do końca płyn.
Naukowczyni odbiera szklankę i oddaje ją Dwugłowemu. Ten zabiera naczynia i oddala się od sceny. Visinda przemawia:
– A teraz powiedzcie, panowie, co czujecie.
Złość znika z oczu Martina, rozluźniają się mięśnie twarzy i rąk.
– Nie wiem, co mnie napadło. Przecież mówisz prawdę… – Patrzy na Dymitra skruszonym wzrokiem. – Niestety nadal mam problem z alkoholem. I z agresją, jak widać. Przepraszam.
Po tłumie przebiega szmer.
– Ja też nie jestem lepszy – przyznaje Dymitr – ciągle chodzę nawalony i niszczę dobytek innych. Muszę się ogarnąć. Na Bluthgelda, jestem okropny… Wybacz mi, Martinie!
Mieszkańcy wioski są w szoku. Spoglądają na sąsiadów, szukając w ich spojrzeniach potwierdzenia tej wyjątkowej sytuacji. Gdy Martin i Dymitr wpadają sobie w objęcia, rozlegają się okrzyki i piski zachwytu.
Mężczyźni klepią się po ramionach i mówią coś do siebie, ale nikt już tego nie słyszy. Tłum skanduje imię Visindy.
Wynalazczyni, stojąc na skrzyni, uśmiecha się szeroko i wyciąga ramiona w stronę mieszkańców, jakby chciała obdarować wszystkich dobrocią.
Tylko Dwugłowy, obserwujący sytuację zza białej przesłony, nie wpada w zachwyt i nie krzyczy imienia przyjaciółki. Grymas przestrachu szpeci mu twarz.
Mieszkańcy wioski grzecznie stoją w kolejce. Nikt się nie przepycha, nie krzyczy, nikt nie próbuje się wepchać przed sąsiadem.
Czekają na wyznaczoną porcję Złotego Środka.
Przyjmują go od kilku tygodni i zgodnie przyznają, że Środek zmienił ich życie o sto osiemdziesiąt stopni (niektórzy utrzymują, że nawet o trzysta sześćdziesiąt). Jednak to nie edukacja jest teraz priorytetem Visindy. Najważniejszy jest pokój i ład.
Idealny ład.
Jedynie Dwugłowy nie czeka w kolejce. Pomaga w warsztacie Visindy – wydziela porcje Złotego Środka i wlewa do buteleczek, które podobno kiedyś zawierały alkohol i nazywano je pieszczotliwie małpkami. Przejęto tę nazwę, mimo zmiany zawartości.
Tak więc Dwugłowy wydziela małpki mieszkańcom, a Visinda wszystko skrzętnie zapisuje. Tłumaczy, ile i jak często powinno się zażywać Środek, mimo że każdy zna instrukcję na pamięć.
W końcu trzystu dwudziestu siedmiu mieszkańców zostało obdarowanych Złotym Środkiem. Visinda zmęczona odkłada notes i długopis. Dociera do niej chrapanie mężczyzny.
– Oj, ty biedny, też musiałeś się zmęczy…
Przerywa, bo Dwugłowy stoi przed nią, trzymając puste małpki.
– Gdzie to postawić?
Nadal słychać chrapanie. Dwugłowy wzrusza ramionami.
– To brat. Najwidoczniej bardzo się zmęczył, pasożytując na moim tyłku.
Visinda lekko się uśmiecha.
– Myślałam, że śpicie w tym samym czasie.
– Też tak myślałem. Ale jeśli chodzi o niego, to już nic mnie nie zdziwi.
Kobieta kiwa głową.
– Odłóż małpki na tę pustą półkę nad narzędziami. – Dwugłowy spełnia polecenie. – Dziękuję.
– Jestem ci jeszcze do czegoś potrzebny?
– Nie, mój drogi, możesz spocząć.
– Dobrze. Ty też powinnaś.
– Muszę iść w jeszcze jedno miejsce.
– Do Suchego Drzewa?
– Do Suchego Drzewa.
Visinda z szybko bijącym sercem podchodzi do uschniętego dębu. Mimo że bywała w tym miejscu setki razy, teraz nie potrafi opanować nerwowości. Szare otoczenie deprymuje ją bardziej niż zwykle. Grafitowa, jałowa ziemia bez ani jednej roślinki, trawy, czy kamienia. Niebo wygląda, jakby jakiś bóg przypadkiem rozsypał popiół z popielniczki. Ciemne chmury nadal zabraniają Słońcu przejścia.
Visindzie wilgotnieją oczy, nieprzyjemnie swędzi nos.
– Jeśli z ludźmi się udało, to i z roślinami się uda, prawda? – szepcze, głos jej drży.
Dwa tygodnie temu polała korę i korzenie drzewa Złotym Środkiem. Tydzień temu nic się zmieniło. Teraz też kobieta nie robi sobie nadziei.
Mimo to wyciąga lupę i uważnie obserwuje korę drzewa. Szarość, biel, szarość, szarość, zieleń…
Zieleń.
Mały, zielony punkcik.
Wynalazczyni bierze duży wdech. Zastyga. Przybliża lupę do kory.
Tak. Dobrze widzi. Mikrolistek wyrasta z kory.
– Taaak! Taaak, kurde, taaak!
Visinda wykonuje dziwny taniec szczęścia. Płacze i krzyczy jednocześnie.
Nikogo nie powinno dziwić, że rośliny są złoto-zielone – w końcu rosną dzięki Złotemu Środkowi. Zauważono jednak, że rośliny nie rozwijają się całkowicie, ale to też nie powinno dziwić. Pąki kwiatów rozwijają się tylko do połowy, owoce są średnio dojrzałe i kwaśne, drzewa i krzewy nieco karłowate. Jednak dla społeczności powstającej z kolan do szczęścia w zupełności wystarczają te rachityczne roślinki.
A co powinno dziwić? To, że mimo swojej karłowatości drzewa rosną wyjątkowo szybko. W kilka tygodni osiągają pełny wzrost – jak na te warunki oczywiście – i można je śmiało wykorzystać jako budulec do nowych, stabilniejszych domów. Zakończyła się era mieszkań z kartonu, blachy i dykty.
Czyżbym stworzyła utopię? zastanawia się Visinda, zdążając w stronę targu i odpowiadając na pozdrowienia mijających ją mieszkańców. Nikt się nie kłóci, nikt nie krzyczy. Nikt nie bije dzieci ani siebie nawzajem. Nie ma gwałtów, kradzieży, pijaństwa. Owszem, ludzie piją, ale jednego, dwa drinki, raz na jakiś czas, nie chcą przesadzić.
Stworzyłam idealną społeczność. Ja, ja sama!
Visinda nie może przestać się uśmiechać. Nawet gdy widzi, że kobieta wręczająca jej mikrokapustę ma boleśnie obojętny wyraz twarzy.
Ludzie już nie ustawiają się w kolejce po Złoty Środek przed warsztatem Visindy. Z dwóch powodów: Po pierwsze, Visinda nie mieszka już w warsztacie skleconym z blachy, dykty i dywanów. A po drugie, Dwugłowy dostał nową pracę; przydzielono mu funkcję dostawcy Złotego Środka.
Mężczyzna co tydzień skrupulatnie sprawdza, czy każda rodzina regularnie przyjmuje Środek. Zajmuje mu to coraz więcej czasu, ponieważ społeczność staje się coraz liczniejsza. Dzięki podwyższonemu standardowi życia rzadziej dochodzi do poronień i mordów na dzieciach. Teraz ludzie mają możliwość wyżywienia nie tylko swoich bliskich, ale i samych siebie.
Jednak im więcej Dwugłowy odwiedza domostw, tym gorzej się czuje. Nie chodzi bynajmniej o stan fizyczny, to oczywiste, że mężczyzna jest zmęczony. Jednak bardziej od obolałych nóg doskwiera mu dusza, dręczona niepokojem, którego przyczyny nie potrafi znaleźć.
Aż pewnego dnia przychodzi oświecenie: podając małpki Therze stwierdza, że nie pamięta, kiedy ostatnio widział ją uśmiechniętą. Dziewczyna wygląda dobrze, jej cera nabrała kolorów, a ciało tuszy, nie przypomina już wyschniętego szkieletu, nie capi od niej alkoholem, a jednak… Ten obojętny wyraz twarzy nie daje Dwugłowemu spokoju. Postanawia zagadnąć kobietę.
– Jak ci się widzi nowe mieszkanie, Thero? – pyta, próbując się uśmiechać. Przerażony stwierdza, że przychodzi mu to z ogromnym trudem.
– Jest w porządku – odpowiada zapytana. Nie sili się na uśmiech.
Mężczyzna patrzy na swoje nogi. Przestępuje z jednej na drugą.
– A jak się ogólnie czujesz? – Przenosi z powrotem wzrok na Therę.
Dziewczyna wzrusza ramionami.
– Też w porządku – odpowiada beznamiętnie.
Dwugłowy chrząka. Krępują go oczy kobiety – niby patrzą na niego, ale jednak gdzieś dalej, trudno określić punkt, na którym się skupiają.
– Dobrze więc… – Mężczyzna chce jak najszybciej zakończyć rozmowę. – Życzę ci dobrej nocy.
– Wzajemnie.
Thera powoli zamyka drzwi, nie spuszczając mętnego wzroku z Dwugłowego. W końcu jej twarz znika.
Dwugłowy cofa się o kilka kroków, opiera plecami o słup werandy. Po plecach przebiega dreszcz, zmęczenie daje się we znaki o wiele intensywniej niż jeszcze kilka minut temu.
Z tyłu rozlega się dziwny, przytłumiony bełkot. Mężczyzna zastyga.
Bełkot nie ustaje. Dwugłowy odrywa się od słupa i patrzy na drzwi.
– Uff, na Bluthgelda! – krzyczy jego brat. – Nie mogłem oddychać! Debilu, zabić mnie chcesz?
Ten Pierwszy bierze głęboki wdech ulgi. Patrzy jeszcze przez chwilę na drzwi domu Thery. Opuszcza posesję.
Od tamtej pory Dwugłowy pilnie przypatruje się twarzom mieszkańców. Tak, to jest to – źródło jego niepokoju. Brak uśmiechów, brak emocji. Ludzie nie krzyczą, ani ze złości, ani z radości. Nie biją się, ale też nie przytulają. Nie wyzywają się, ale też nie wyznają sobie miłości.
Mężczyźnie nie daje to spokoju. Musi coś z tym zrobić.
Kieruje się do willi Visindy. Jedynie on ma prawo przychodzić do niej bez zapowiedzi.
Puka ostrzegawczo do drzwi pracowni, ale nie czeka na pozwolenie, otwiera drzwi.
W środku przytłacza go ciemność, rozpraszana jedynie małą lampką na blacie roboczym. Visinda stoi tyłem do wejścia, w rękach trzyma probówki wypełnione płynami i uważnie im się przygląda.
– Myślałam, że dostarczyłeś już wszystkim Złoty Środek… – mówi, nie odrywając wzroku od próbek.
Mężczyzna zamyka drzwi i robi kilka kroków w jej stronę.
– Dostarczyłem – odpowiada twardo, może nawet za twardo. Stara się brzmieć najsurowiej, jak potrafi. Ta rozmowa musi przejść po jego myśli.
Visindę dziwi ton głosu Dwugłowego na tyle, że odstawia naczynia. Odwraca się w jego stronę, opiera ręce o krawędź blatu. Lampka znajdująca się za jej plecami sprawia, że mężczyzna widzi tylko sylwetkę.
– Więc czego potrzebujesz? – pyta wynalazczyni. – Zepsuł się odtwarzacz DVD? Będziesz musiał poczekać. Teraz mam na głowie o wiele ważniejsze sprawy niż twoje durne seriale.
Dwugłowy marszczy brwi. Strasznie się zmieniła, myśli z przykrością. Czy to jest jeszcze w ogóle Visinda?
– Nie chodzi o moje durne seriale. – Zbliża się nieco. – Chodzi o coś bardzo ważnego. Z pewnością ważniejszego niż twój kolejny wynalazek.
Kobieta prycha.
– Wątpię. Ale mów.
Mężczyzna czuje przyspieszone bicie serca i rumieniec na policzkach. Zaciska pięści, by dodać sobie odwagi.
– Ty chyba widzisz… – zaczyna z chrypką w głosie, którą natychmiast odchrząkuje. – Ty chyba widzisz, co się dzieje z ludźmi?
– Tak, widzę. Są idealnymi obywatelami.
– Nie nazwałbym tak tego.
– A co ci się nie podoba?
Dwugłowy kręci głową. Visinda pogrywa z nim. Na pewno zauważyła, że Złoty Środek ma niepokojący skutek uboczny. Tylko że… to jest jej na rękę?
– To nie są ludzie, to jakieś emocjonalne zombie. Nie uśmiechają się, nie ekscytują niczym, wszystko im jedno. Są jałowi, jak ziemia po katastrofie.
Zapada cisza. Kobieta krzyżuje ramiona.
– Myślę, że przesadzasz.
Dłonie i mięśnie twarzy Dwugłowego się rozluźniają. Wymijająca odpowiedź Visindy go zaskakuje.
Zastanawia się, co powiedzieć, gdy nagle kobieta podchodzi do niego.
– Myślę też, że nie bierzesz Złotego Środka. Inaczej nie przychodziłbyś do mnie z takimi bzdurami.
Mężczyzna wstrzymuje oddech.
Visinda obraca się na pięcie i szybkim krokiem podchodzi do szafki stojącej przy blacie roboczym. Wyciąga z niej coś i wraca do Dwugłowego. W ręce trzyma przedmiot podobny do papierka lakmusowego.
– Wyciągnij język – rozkazuje.
Visinda pobiera próbkę, podchodzi do lampki. Pochyla się nad papierkiem.
– Hm, dziwne – mówi bardziej do siebie niż do mężczyzny. – Brałeś Środek, a mimo to…
Nagle się prostuje i kiwa głową.
– No tak! Przecież tobie jedna dawka nie wystarcza!
Podchodzi znów do Dwugłowego.
– Od przyszłego tygodnia zażywaj dwie dawki. Masz przecież jeszcze brata na karku… A raczej na dupie.
Mężczyzna zaciska zęby.
– A w jaki sposób sprawdzisz, czy wziąłem jedną dawkę zamiast dwóch?
– Mam swoje sposoby. I nie radzę kombinować.
Lampka stojąca na blacie daje nikłe światło z tej odległości, ale wystarcza, by Dwugłowy dojrzał w jej oczach iskry i surowy grymas na zaciśniętych ustach.
– To ty nie bierzesz Złotego Środka… – Mężczyzna zbiera się na odwagę. – Inaczej nie brnęłabyś w to. Albo zmodyfikowałabyś Środek tak, by nie szkodził ludziom. Nie bierzesz Środka, hipokrytko…
– Mąci mi w głowie – mówi Visinda bez cienia wstydu. – A potrzebuję mieć jasny umysł, by dokonywać kolejnych odkryć, które uczynią ten świat jeszcze lepszym. Jestem geniuszem. Stworzyłam idealne społeczeństwo i stworzę idealny świat. Jestem tak blisko… – Nagle jej głos drży. Oczy zachodzą łzami. – Nie widzisz tego? Jestem tak blisko stworzenia utopii… Przecież to dla was wszystko…
– Ale świat nigdy nie był, nie jest i nie będzie idealny! – krzyczy Dwugłowy, przerażony zarówno wypowiedzią, jak i huśtawką nastrojów Visindy. – I ludzie nie chcą takiego życia! Dlaczego decydujesz za nich?
Oczy kobiety przestają błyszczeć ze wzruszenia. Teraz połyskuje w nich determinacja.
– Bo ludzie są zbyt głupi, by wiedzieć, czego chcą.
Mężczyzna zastyga. Nie wierzy w to, co usłyszał.
– Łącznie z tobą, dupogłowcu – dodaje Visinda z nienawiścią w głosie.
Nigdy wcześniej go tak nie nazwała. Inni owszem, ale ona – nigdy. Dwugłowego zalewa fala gorąca. Czuje nienawiść i wstyd, że jeszcze niedawno tak bardzo kochał tę wiedźmę.
– Jesteś szalona – mówi przez zaciśnięte zęby.
Nie czeka na ripostę. Szybkim krokiem wychodzi z pracowni.
Melinda otwiera drzwi. Machinalnie wyciąga rękę po Złoty Środek.
Dwugłowy rozgląda się i podchodzi do kobiety.
– Wylej to – szepcze.
– Co?
– Nie pij Złotego Środka. Wylej go. On miesza nam wszystkim w głowach.
– Co?
– Nie tęsknisz za dawnymi emocjami? Nie chciałabyś po prostu… żyć?
– Przecież żyjemy.
– Tak, żyjemy jak te roślinki dokoła nas. Niby rosną, ale nie rozkwitają.
Melinda się waha.
– To… Mam nie pić Złotego Środka?
– Tak.
– Thera też nie? Dymitr też nie? I Martin? Znowu będą się bić. Znowu będą chlać.
Dwugłowy wzdycha ciężko.
– Istnieje taka możliwość. Ale to… – Podnosi Złoty Środek na wysokość oczu. – To lekarstwo jest gorsze od choroby.
Melinda nie odpowiada. Odbiera fiolkę i powoli zamyka drzwi.
Rozlega się miarowe i stanowcze pukanie z korytarza. Thera niechętnie wstaje. Przychodzi jej to z trudem. Idąc, lekko się kiwa, przeklina soczyście, gdy stopą uderza o butelkę.
W końcu doczłapuje do drzwi, otwiera. Natychmiast trzeźwieje.
– Dzień dobry, Thero – mówi Visinda, nie czekając na zaproszenie i wchodząc do środka. Na widok licznych butelek leżących pod telewizorem uśmiecha się chytrze.
– Widzę, że testy tutaj nie są potrzebne… Ale i tak trzeba dopełnić formalności. – Z torby wyjmuje papierek. – Wyciągnij, proszę, język.
Thera nie spełnia polecenia. Drży.
Visinda wzdycha.
– Otwieraj gębę, bo sama ci ją otworzę.
Tym razem Thera jest posłuszna. Visinda pobiera próbkę. Urzędowym gestem wyjmuje notatnik, coś zapisuje, papierek chowa do specjalnej torebki foliowej.
– Dlaczego nie bierzesz Złotego Środka?
Thera milczy. Oddycha ciężko przez nos, wytrzeszcza oczy.
Już po tej krótkiej chwili przekonuje się, że Visinda ma mocno ograniczone pokłady cierpliwości.
Wynalazczyni chwyta kobietę za ramię i ciągnie do kuchni. Znajduje prowizoryczny zlew. Odkręca kurek, chwyta szlauch, kieruje go do misy, zatyka w niej dziurę szmatą. Gdy miska jest pełna, Visinda odrzuca szlauch w kąt i łapie za włosy byłą sąsiadkę. Zanurza jej głowę pod wodę. Thera próbuje się ratować, macha rękami na oślep. Visinda po dłuższej chwili wyciąga jej głowę z miski.
– Może teraz ci się przypomniało?
Thera rozpaczliwie łapie powietrze.
– Dwugłowy… – kwili dziewczyna. – Dwugłowy kazał wylewać…
Visinda kiwa głową. Niestety jej przeczucia się sprawdziły.
Puszcza Therę i natychmiast wychodzi z mieszkania.
Oszołomiona dziewczyna zsuwa się na podłogę. Jej podbródek drży, a woda na twarzy miesza się ze łzami.
Melinda dociera do miejsca wyznaczonego przez Visindę. Wynalazczyni zapowiedziała niespodziankę. Obecność obowiązkowa.
Na środku placu, na postumencie stoi jakaś duża konstrukcja. Posąg? Rzeźba? Nie wiadomo, bo jest przykryta ogromną, białą płachtą, która kontrastuje z nadal szarym niebem.
Do byłej łowczyni szczurów podchodzi Thera. Tym razem nie ma przy sobie bimbru. Z jej twarzy Melinda wyczytuje przerażenie. Widać, że dziewczyna bardzo nie chce tu być.
Wkrótce plac wypełnia się setkami obojętnych twarzy. Visinda wchodzi na postument, staje przed białą górą, wyciąga ręce do mieszkańców.
– Dzień dobry, kochani! Dziękuję za wasze przybycie! – mówi ironicznie, bo przecież wszyscy musieli przyjść. – Spotykamy się tutaj z dwóch powodów. Po pierwsze, ukończyłam kolejny wynalazek! Który również przyczyni się do ulepszenia naszej społeczności. Po drugie, mam coś ważnego do zakomunikowania. Ale po kolei…
Odwraca się do tajemniczej konstrukcji i szybkim ruchem ściąga ogromną płachtę.
Prawie cały postument zajmuje posąg w kształcie ogromnego ptaka z brązu. Wygląda majestatycznie; jest przynajmniej trzy razy wyższy od stojącej przed nim wynalazczyni i rozpościera ogromne skrzydła.
Visinda znów zabiera głos.
– Dobrze wam znany towarzysz dokonał w ostatnim czasie aktu niesubordynacji, która podlega bezwzględnej karze. Ten osobnik zagraża naszej utopii. Nie możemy dopuścić do tego, by ktokolwiek zniszczył harmonię, na którą tak ciężko pracowaliśmy. Wprowadzić zbrodniarza!
Dymitr i Martin prowadzą przestępcę na postument, trzymają go mocno za ramiona.
Gdy Melinda rozpoznaje w nim Dwugłowego, niewidzialne ostrze przeszywa jej serce. We wspomnieniach słyszy przerażony szept mężczyzny: “To lekarstwo jest gorsze od choroby”. Teraz jednak stoi wyprostowany i dumny. Strach nie ma kontroli nad jego ciałem, ale w oczach odbija się rezygnacja i bezgraniczny smutek.
Przez kilka sekund Melinda ma nadzieję, że to tylko jakaś pokazówka, szopka, głupi żart, albo próba nastraszenia. Niestety słyszy arbitralny ton Visindy:
– Wrzucić zbrodniarza do Feniksa!
Dwugłowy czuje szarpnięcie w ramionach, tłum znika z pola widzenia. Kaci otwierają drzwiczki w podbrzuszu ogromnego ptaka, co zaskakuje mężczyznę. Wrzucają go do środka, zamykają konstrukcję.
Skazaniec próbuje rozejrzeć się po wnętrzu, choć ciasnota ledwo na to pozwala. Zastanawia się, co Visinda planuje z nim zrobić.
Gdy już godzi się z myślą, że grozi mu śmierć głodowa, czuje pieczenie w stopach. Syczy z bólu, przebiera nogami. Niespodziewanie uderza go żar tak intensywny, że nie może oddychać.
Ona nie chce mnie zagłodzić, przebiega mu przez głowę. Chce mnie spalić żywcem…
Piekło w kształcie mitycznego ptaka zaczyna go pochłaniać. Mężczyznę dusi swąd palonej skóry, czuje, że oczy zaraz wyskoczą z czaszki. Tuż za sobą słyszy dziki wrzask brata. Rozgrzane poza granice możliwości powietrze pali wnętrzności Dwugłowego, przechodzi na ręce, nogi.
Oniemiały z przerażenia tłum widzi tylko feniksa. Ludzie nie widzą już nawet Visindy, która próbuje przekrzyczeć jęki agonii dobiegające zza jej pleców.
– To jest ta druga wiadomość! Nieposłuszeństwo musi być bezwzględnie karane! Musimy przestrzegać praw! Inaczej nigdy nie stworzymy idealnego świata!
Melindzie kręci się w głowie, nogi miękną. Na dłoni czuje wilgoć. To Thera mimowolnie chwyta ją drżącą i spoconą ręką.
Ludzie mają dość, chcą odejść. Niektórzy mdleją, bliscy ich podnoszą. Rozlega się jeden wielki, synchroniczny lament.
Ci, którzy chcą opuścić plac, zostają rażeni prądem. Melinda widząc to, ściąga brwi. Domyśla się, że Visinda wcześniej zabezpieczyła plac jakimś ultradźwiękowym polem elektrycznym.
Nie mogą uciec, muszą patrzeć na rozżarzonego Feniksa i słuchać krzyków Dwugłowego. Człowieka, który był chyba najpoczciwszym ze wszystkich. Z którego zawsze emanowała dobroć. W głowach mieszkańców już zawsze będzie rezonować wycie mężczyzny, który zawinił pragnieniem, by ludzie byli po prostu ludźmi.
Visinda z uśmiechem na twarzy idzie na targ. Odpowiada na pozdrowienia mieszkańców. Nikt się nie kłóci, nikt nie krzyczy. Nikt nie płacze, nie bije, nie kradnie. Idealna wioska. W sumie to już miasto.
Społeczność prężnie się rozrasta. Wkrótce utopia ogarnie cały świat!
Z tą pozytywną myślą staje przed sprzedawczynią i prosi o mikrojabłka. Nie zauważa, że kobieta ma boleśnie obojętną twarz i nawet nie patrzy na Visindę.
Wynalazczyni zadowolona odchodzi z zakupem.
Znów panuje ład.
Idealny ład.
Hej, Holly!
Komentarz pobetowy, więc krótki ;)
Fajny tekst i bardzo dobrze napisany. Odpowiednio kładziesz akcenty, fabuła jest należycie poprowadzona. Niezwykle wiarygodnie i celnie pokazałaś jak “szalona wynalazczyni” ulega przemianie ze złotej rączki w pełnoprawnego dyktatora. Zawsze trzeba pamiętać, że władza deprawuje, a władza absolutna deprawuje absolutnie… ;)
Motyw ludzi sztucznie pozbawionych emocji budzi pozytywne skojarzenia z Equilibrium, więc na plus ;)
Pozdrawiam serdecznie i dwukrotnie klikam ;)
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
Zacznę od dwóch prostych pytań, zadawanych po cytatach. Pierwsze: » prowizorycznym oknem, które jest po prostu dziurą wyciętą z blachy. « Dziurę wycina się Z blachy czy W blasze? Drugie: » Tym razem Thera się słucha. « To w końcu kogo Thera słucha? Siebie, bo “się słucha”, czy jednak przybyłej do niej wynalazczyni?
<><><>
Generalny przekaz znany jest od dawna, ale to nie oznacza krytyki, jedynie stwierdzenie faktu. Powtarzanie tego przekazu jeszcze nikomu, w sensie żadnemu społeczeństwu, nie pomogło, ale i nie zaszkodziło – chyba, że do głosu dochodził i do dzieła przystępował (innymi zresztą środkami) ktoś pokroju Visindy. O zaślepieniu ideologią można bez końca, ale po co…
Pozdrawiam
Hej,
opowiadanie już w becie mnie urzekło – świetne wykonanie, opisy sytuacji i wewnętrzna przemiana bohaterki, która chciała pomóc ludzkości a została tyranką. Zła sytuacja ludzkości przerodziła się w jedynie gorszą, gdyż zamiast cudownego wybawienia, zostali całkowicie wyprani z emocji – mocny motyw, dobrze wpasowany w post-apokaliptyczną rzeczywistość.
Pozdrawiam :)
Smutne refleksje przekazujesz nam HollyHell91. Co prawda od dawana wiadomo, że władza deprawuje, ale że zbawca staje się oprawcą to już niekoniecznie.
Nie ukrywam, że wietrzyłam romans i zastanawiałam się, czy kochają ją obaj;) A tu taka wolta.
Historia pesymistyczna, ale postapo ma swoje prawa i rzadko jest wesolutkie.
Z przyjemnością klikam.
"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke
Nie lubię postapo/dystopii i rzadko czytam. Skusiłem się i teraz muszę coś znaleźć na poprawę humoru. Przerażające bardziej niż horror, bo tak napisane, że może może być prorocze. Świetne. Eh, po co czytałem? :(
Dzięki cezary_cezary jeszcze raz za betę, miłe słowa i… podwójnego klika? To tak się da? ;p
Hej AdamKB, dawno się nie widzieliśmy, dzień dobry!
prowizorycznym oknem, które jest po prostu dziurą wyciętą z blachy. « Dziurę wycina się Z blachy czy W blasze?
Hm, dobre pytanie. Bo jak coś jest zrobione z czegoś, to ta rzecz istnieje, a dziura… no, jest dziurą, pustką… Więc chyba faktycznie powinno być w blasze.
Tym razem Thera się słucha. « To w końcu kogo Thera słucha? Siebie, bo “się słucha”, czy jednak przybyłej do niej wynalazczyni?
No i znowu jest problem z czasem teraźniejszym, który omawiałam podczas bety. Gdybym napisała w czasie przeszłym posłuchała się, usłuchała, to (raczej) nikt by nie zwrócił na to uwagi.
Drugą część komentarza nie wiem, jak odebrać, czy pozytywnie, czy neutralnie, powiedziałabym, że pół na pół, tak czy siak dziękuję za przeczytanie i komentarz :)
Dzień dobry ponownie pnzrdiv.117,
Tobie również dziękuję za wskazanie błędów! I za miłe słowa, wdzięcznam!
Dziękuję Ci Ambush również za szczegółową betę i miły komentarz :) próbowałam wplatać elementy komedii, żeby historia nie była bezgranicznie smutna, ale chyba średnio mi to wyszło…
Cześć, Misiu!
Nie lubię postapo/dystopii i rzadko czytam. Skusiłem się i teraz muszę coś znaleźć na poprawę humoru. Przerażające bardziej niż horror, bo tak napisane, że może może być prorocze. Świetne. Eh, po co czytałem? :(
Jejku, znowu Cię zawiodłam… Widzę, że masz mieszane uczucia, ja też…
Starałam się wpleść elementy komediowe do tego opowiadania, ale, kurczę, zawsze wychodzi mi jakiś dramat/tragedia/horror. Pisanie wesołych rzeczy jest tak trudne! Dlaczego?
Serio pytam, może ktoś zna odpowiedź na to pytanie. Horrorów, dramatów, thrillerów i smutnych reportaży jest mnóstwo, a komedii za świecą szukać…
Bez sztuki można przeżyć, ale nie można żyć
Holly, podwójny klik, czyli nominacja do biblioteki i piórka;)
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
Holly, podwójny klik, czyli nominacja do biblioteki i piórka;)
łaaaaaaat…
Kurde, jestem wzruszona. Pierwszy raz ktoś mnie nominował do piórka.
Ale mi ciepło na serduszku, dziękuję
Bez sztuki można przeżyć, ale nie można żyć
Holly, nie zawiodłaś, bo nie mogłem się oderwać. Zmiana zbawczyni w dyktatorkę zaskoczyła i zwiększyła moc przekazu. Klik (po dwóch moich komentarzach) i powodzenia w konkursie. :)
Ładnie napisane, czasami śmiesznie, lecz to i tak nie odwraca uwagi od nieszczęśnika; dwugłowego, który okrutnie potraktowany przez los, ma jeszcze nadzieję na szczęście, chociaż wiadomo, że zawsze znajdzie się ktoś, kto uprzykrzy życie – tak było, jest i będzie. Do tego otoczenie, zniszczony świat, pustka.
Podoba mi się, jak przedstawiłaś determinację bohaterki, która za wszelką cenę pragnie naprawić to, co uległo zniszczeniu – taka tęsknota za tym, co było, chociaż nie idealnie. Złoty środek – taki eliksir wyzwalający w ludziach to, czego mieszkańcom brakowało albo głęboko to skrywali, czyli dobro, a nawet na roślinność wpłynął i ją przebudził.
No, tak. Nikt dwugłowego nie słucha, chociaż ma rację i widzi więcej, niż pozostali. Złoty środek nie spełnia swojej funkcji. Drugie oblicze wynalazczyni – czyżby woda sodowa uderzyła do głowy?
Takiego finału się nie spodziewałam. Priorytety wygrały z człowieczeństwem. Wynalazczyni chciała być jak Bóg i osiągnęła cel. Podobało mi się, pozdrawiam.
Holly, nie zawiodłaś, bo nie mogłem się oderwać. Zmiana zbawczyni w dyktatorkę zaskoczyła i zwiększyła moc przekazu. Klik (po dwóch moich komentarzach) :)
Dziękuję, Misiu :) I następnym razem naprawdę postaram się napisać coś weselszego…
Cześć, Tygrysico!
Ładnie napisane, czasami śmiesznie
No, w końcu ktoś uważa, że chociaż trochę było śmiesznie :P
Cieszę się, że się podobało, pozdrawiam również!
Bez sztuki można przeżyć, ale nie można żyć
No, no. Dobre jest to opowiadanie. Fabuła została tak ułożona, że czytelnik łatwo może wyciągnąć konkretne wnioski. Poza tym przedstawiasz wizję takiego cukierkowego post apo i spodobało mi się to. Zakończenie jest niespodziewane (prędzej stawiałbym, że Dwugłowy i Visinda będą razem) i to wszystko tworzy razem świetne opowiadanie, które czyta się z zapartym tchem.
Dlatego więc udaję się śladami Cezarego do podwójnej klikarni :D
Pozdrawiam!
Kto wie? >;
Hej skryty,
O kurde, cóż to się dzieje dzisiaj!
Moje dwie pierwsze nominacje w życiu, tego samego dnia?
Toż ten dzień nie może być lepszy!
Dziękuję za kliki, nominacje, komentarz, miłe słowa i wszystko, co najlepsze!
Bez sztuki można przeżyć, ale nie można żyć
Życzę piórka!
Kto wie? >;
Hej, wpadam po becie i tak jak pisałem – Sedno opki to złoty środek i przemiana bohaterki. I tak jak przemiana jest przedstawiona dość dobrze i pomysł na świat idealny – bez emocji też wypada dobrze, to mam mały problem z tłem, które towarzyszy sednu fabuły. Bohaterka przeradza się w tyrana, tylko jakie ma argumenty by tyranizować resztę społeczności. Nie ma armii, jest kobietą – więc jeden średniej budowy mężczyzna by się z nią rozprawił albo ta łowczyni szczurów. Zwyczajnie wszyscy mogą też przestać pić złoty środek i co im zrobi ;). Ok robi wynalazki może ich szantażować, ale jakoś te społeczeństwo wydaje się bierne w obliczu wkraczającej tytani. Nasz syjamski bohater, też jest trochę wprowadzony, hmm trochę na siłę. Na początku myślałem, że wszyscy będą mieli jakieś wady genetyczne, to by tłumaczyło syjamskiego i byłoby dobrą okazją do wykorzystania przewagi Visindy, gdyby cała społeczność była ułomna, w jakiś sposób upośledzona, a jedynie bohaterka w pełni sprawna, mogłoby to tłumaczyć czemu kontroluje społeczność i potrafi ją sobie podporządkować. Zabrakło mi też większej interakcji z bratem na tyłku, czasem zapominałem, że on tam jest ;). Nie dostrzegam w tekście okazji do drobnych zmian, raczej do radykalnej zmiany w fabule, którą mimo moich uwag i tak uważam za dobrą :) – klikam i pozdrawiam :)
"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."
Hej Bardzie :)
dziękuję Ci jeszcze raz za betę, komentarz i klika :)
Do Twoich uwag odniosłam się już na becie, moje zdanie znasz.
Pozdrawiam Cię serdecznie!
Bez sztuki można przeżyć, ale nie można żyć
Czytałam to opowiadanie przez pół dnia, tak po trochu w wolnych chwilach, ale ciężko się było oderwać, jak obowiązki wzywały :) Napotkałam ze dwa czy trzy kiksy, które gdzieś tam na etapie bety musiały umknąć (albo coś się pomieszało przy wprowadzaniu zmian, i tak bywa), niestety nie jestem w stanie ich wskazać przez korzystanie z telefonu… Tak czy inaczej, nie wpłynęły one jakoś niekorzystnie na odbiór całości. Naprawdę dobrze poprowadzona i wciągająca historia, z zaskakującym twistem – niestety nie pozytywnym, ale nie wszystko musi takie być. Podobało mi się, na ile taka smutna historia podobać się może :)
Spodziewaj się niespodziewanego
Hej HollyHell91,
przeczytałem, tak na szybko, bardzo dobre opowiadanie Ci wyszło. Teraz się zastanawiam, czy dałbym dwa szczury za możliwość oglądania Ally McBeal. :)
Swoją drogą, to niezły sposób na uporanie się, na przykład z plagą śmieci w lasach. Chcesz obejrzeć odcinek ulubionego serialu, pokaż kod QR z wysypiska, poświadczający, że dostarczyłeś worek odpadów.
Coś tam wzbudziło moje wątpliwości, ale to tylko mało istotne szczegóły. Napiszę w wolnej chwili, czyli kiedyś.
To do kiedyś!
“Kiedy ludzie mówią ci, że coś jest nie tak albo im się nie podoba, prawie zawsze mają rację. Kiedy mówią ci, co dokładnie według nich jest źle i jak to naprawić, prawie zawsze się mylą”. Neil Gaiman
Hej Andyql,
bardzo dobre opowiadanie Ci wyszło
Dziękuję, doceniam :)
Swoją drogą, to niezły sposób na uporanie się, na przykład z plagą śmieci w lasach. Chcesz obejrzeć odcinek ulubionego serialu, pokaż kod QR z wysypiska, poświadczający, że dostarczyłeś worek odpadów.
To jest świetna myśl!
To do kiedyś!
Okej, to czekam!
Bez sztuki można przeżyć, ale nie można żyć
No hej :)
Świetnie napisane opowiadanie, bardzo wyraźne w przekazie i z wiarygodną przemianą bohaterki (bo czy złole to nie są po prostu ci dobrzy, którzy przekroczyli granicę i zgubili z oczu pierwotny cel?). W trakcie czytania miałem kilka „ale” (jak Jaskier z armią na przykład), ale jak już skonczylem to nie potrafie siebie przekonać do własnych zastrzeżeń. Jakby nie patrzeć, władza to nie siła, tylko zasoby.
W każdym razie, bawiłem się doskonale… nieważne, jak nie na miejscu jest taki komentarz w kontekście historii
pozdrawiam :)
.
Zawsze coś da się poprawić
Cześć NaNa,
kurczę, przepraszam, że Cię przeoczyłam wcześniej :)
Bardzo się cieszę, że Ci się podobało i jeśli ciężko było się oderwać od lektury do obowiązków, to chyba dobrze świadczy o lekturze :)
Witaj Kulosław,
W trakcie czytania miałem kilka „ale” (jak Jaskier z armią na przykład), ale jak już skonczylem to nie potrafie siebie przekonać do własnych zastrzeżeń.
O, czyli opowiadanie się obroniło, to świetna wiadomość :)
bawiłem się doskonale… nieważne, jak nie na miejscu jest taki komentarz w kontekście historii
Wszyscy wiemy, o co chodzi, bardzo Ci dziękuję i się cieszę :)
Bez sztuki można przeżyć, ale nie można żyć
Przeczytałam z przyjemnością! Kawał dobrej roboty! Podziwiam sprawność poprowadzenia fabuły! Humorem (czy też jego brakiem, chociaż coś tam przecież było) bym się nie przejmowała. Ja, niestety, mam odwrotnie. Wszystko, co napiszę zmienia mi się w humor, choćbym nie wiem, jak się starała. Nawet jak siadam z twardym postanowieniem, że będzie poważnie, bohaterowie będą mieć poważne problemy, to i tak jakoś skręcam w trakcie i wychodzi potem takie coś “sympatyczne”. Nawet o cmentarzu takie wyszło. Także wiesz, ja tam Ci zazdroszczę nieco tej pesymistycznej nuty, nieszczęśliwego zakończenia i smutnych wątków. No i wynalazek ciekawy! :)
Pozdrawiam serdecznie! :)
Opowiadanie przejmująco dobre i tak samo przejmująco przygnębiające. Od początku im kibicowałam a tu podwójne morderstwo. Żal mi obu braci i jestem zła na morderczynię. A to oznacza, że stworzyłaś ich tak dobrze, że wzbudzają emocje. To trzeba umieć. Brawo.
Cześć JolkaK,
Przeczytałam z przyjemnością! Kawał dobrej roboty! Podziwiam sprawność poprowadzenia fabuły!
och, dziękuję Ci bardzo, czerwienię się :)
Humorem (czy też jego brakiem, chociaż coś tam przecież było) bym się nie przejmowała. Ja, niestety, mam odwrotnie. Wszystko, co napiszę zmienia mi się w humor, choćbym nie wiem, jak się starała. Nawet jak siadam z twardym postanowieniem, że będzie poważnie, bohaterowie będą mieć poważne problemy, to i tak jakoś skręcam w trakcie i wychodzi potem takie coś “sympatyczne”. Nawet o cmentarzu takie wyszło. Także wiesz, ja tam Ci zazdroszczę nieco tej pesymistycznej nuty, nieszczęśliwego zakończenia i smutnych wątków.
No i widzisz, a ja Ci zazdroszczę tej humorystycznej nuty :)
Witaj Nova,
Dziękuję Ci bardzo za te miłe i motywujące słowa :) zaraz się biorę za Twój tekst :)
Bez sztuki można przeżyć, ale nie można żyć
Witaj. :)
Ze spraw technicznych – fragmenty, które mnie zatrzymały podczas czytania (jedynie do przemyślenia):
A teraz, gdy fikcja stała się faktem, przyroda nie raczy ocalałych żadnym odżywczym kolorem. – zastanawia mnie, czy tu nie miało być: „ożywczym”?
Ogólnie mam pewien problem z czasami – piszesz zazwyczaj w teraźniejszym, ale potem nagle np. w przyszłym lub przeszłym; to celowe? – np.:
„Pozostali niosą koce, albo materiały, które na koc się nadają. Melinda zarzuciła na plecy ogromny pęk dorodnych szczurów. Sąsiadka Visindy, Thera, pcha na wózku sklepowym galon bimbru, który sama upędziła. Szykuje się prawdziwa uczta. Pochód nie trwa długo – solenizantka prowadzi ich do swojego ulubionego miejsca, czyli pod wysuszony, szary dąb”;
„Czyżbym stworzyła utopię? zastanawiała się Visinda, zdążając w stronę targu i odpowiadając na pozdrowienia mijających ją mieszkańców. Nikt się nie kłóci, nikt nie krzyczy. Nikt nie bije dzieci ani siebie nawzajem. Nie ma gwałtów, kradzieży, pijaństwa. Owszem, ludzie piją, ale jednego, dwa drinki, raz na jakiś czas, nie chcą przesadzić.
Że tylko dwie osoby naciskając tylko dwa guziki zniszczyły cały świat. – czy to celowe powtórzenie?
Przecież mogliśmy przewidzieć, że po katastrofie życie nie będzie już takie (przecinek?) jak przed.
Ludzie by przychodzili i prosili, bym coś powiedział, tylko po to, by mi po chwili przerwać i krzyknąć (dwukropek?)“Zamknij dupę, dupogłowy!” (kropka?)
A przecież wystarczyło, że jeden idiota nazwał się Głosem Wszystkich Poszkodowanych i mówił (dwukropek?) “Tak nie róbcie, bo sobie tego nie życzymy!”.
– Chcesz trochę? – wyciąga trunek w stronę Melindy. – wielką literą?
Na dłoni Visindy widnieje szklanka karafka z bursztynowym płynem. – literówka?
– A teraz – przemawia Visinda – pogódźcie się przed wszystkimi, przeproście siebie nawzajem i obiecajcie, że już nigdy nie będzie się kłócić i nie będziecie siać zamętu w naszej społeczności. – literówki?
Ponownie podaje szklankę mężczyźnie. Martin, zbity z tropu, bierze szklankę.
– powtórzenie?
– Myślałam, że rozprowadziłeś już wszystkim Złoty Środek? – czy to na pewno zdanie pytające?
Chodzi o coś o bardzo ważnego. – literówka lub brak części zdania?
W końcu doczłapuje się do drzwi, otwiera. – zbędne?
Po pierwsze, ukończyłam kolejny wynalazek! Który również przyczyni się do ulepszenia naszej społeczności. – razem oba zdania?
Bardzo przejmujące opowiadanie. Czyta się je z zapartym tchem i nie można przestać. W sumie jest mocno dołujące. Miłość przegrała. I dobro też. Wszystko przegrało.
Niesamowity pomysł, wielkie brawa!
Pozdrawiam i życzę powodzenia w konkursie oraz piórka, klikam nominację. :)
Pecunia non olet
I żyłaby sobie społeczność ocalała z pogromu ludzkości, i choć pewnie wiele by jej brakowało do szczęścia, to byłaby sobą.
Niestety, wynalazczyni zaświtał pomysł, by stworzyć świat idealny, więc ochoczo zabrała się do roboty i pokazowo spaprała wszystko, co spaprać się dało. No cóż, raz jeszcze się sprawdziło, że tęgi umysł może przynieść więcej złego niż dobrego.
Czytało się nieźle, choć wykonanie mogłoby być lepsze.
Stawia telewizorek na stół. → Stawia telewizorek na stole.
Nasz klient, nasz pan! – Śmieje się dźwięcznie. → Nasz klient, nasz pan! – śmieje się dźwięcznie.
Śmianie się jest odgłosem paszczowym.
…czy wadzie rozwojowej, jaka może wystąpić w ciąży bliźniaczej. → …czy wadzie rozwojowej, która może wystąpić w ciąży bliźniaczej.
…nie czuje smrodu śmieci dochodzących z Wielkiej Góry. → To nie śmieci dochodziły a smród, więc: …nie czuje smrodu śmieci dochodzącego z Wielkiej Góry.
…zajmuje Visindzie około pięć minut. → …zajmuje Visindzie około pięciu minut.
…ani jednego mikro listka. → …ani jednego mikrolistka.
Wyciąga z niej małe pudełeczko i kładzie mu na rękę. → A może: Wyciąga z niej małe pudełeczko i kładzie mu na dłoni.
…i spuszcza głowę w geście rozczarowania. → …i spuszcza głowę w wyrazie rozczarowania.
Gesty wykonuje się rękami/ dłońmi, nie głową.
– Napotka cię wiele trudności. → Chyba miało być: – Napotkasz wiele trudności.
Bierze kilka łyków, oddaje naczynie kobiecie. → Wypija kilka łyków, oddaje naczynie kobiecie.
Łyków się nie bierze.
Spoglądają na swoich sąsiadów, szukając w ich spojrzeniach… → Czy zaimek jest konieczny?
Wynalazczyni stoi na skrzyni z szerokim uśmiechem i wyciągniętymi ramionami w stronę mieszkańców... → Jak szeroki uśmiech miała skrzynia?
Proponuję: Wynalazczyni, z szerokim uśmiechem i ramionami wyciągnietymi w stronę mieszkańców, stoi na skrzyni…
…i wlewa do malutkich buteleczek… → Zbędne dookreślenie – buteleczka jest malutka z definicji.
Tłumaczy, ile i jak często powinno się zażywać Środka… → Tłumaczy, ile i jak często powinno się zażywać Środek…
…nieprzyjemnie łaskocze nos. → Co może łaskotać nos?
…kwiaty i drzewa nie rozwijają się całkowicie, ale to też nie powinno dziwić. Pąki kwiatów rozwijają się… → Czy to celowe powtórzenia?
…kobieta wręczająca jej mikro kapustę… → …kobieta wręczająca jej mikrokapustę…
…ponieważ społeczność nad wyraz szybko się rozwija. → Czy społeczność tylko się rozwija, czy może także staje się coraz liczniejsza?
Postanawia zagaić kobietę. → Zagaić można zebranie/ obrady/ rozmowę, ale nie można zagaić kobiety.
Proponuję: Postanawia zagadnąć kobietę.
– Myślałam, że rozprowadziłeś już wszystkim Złoty Środek? → Raczej: Myślałam, że wszystkim już dostarczyłeś Złoty Środek.
To nie jest pytanie.
Rozprowadziłem – odpowiada twardo… → Dostarczyłem – odpowiada twardo…
Tym razem Thera się słucha. → Tym razem Thera słucha/ jest posłuszna.
Tłum, mimo krążącego Złotego Środka w żyłach... → Tłum, mimo Złotego Środka krążącego w żyłach…
…staje przed sprzedawczynią i prosi o mikro jabłka. → …staje przed sprzedawczynią i prosi o mikrojabłka.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Tak naprawdę, to byłam już wczoraj, tylko mi ktoś komputer zmonopolizował po południu. Ale byłam.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Dzień dobry bruce!
Witam, witam serdecznie! Stęskniłam się :)
A teraz, gdy fikcja stała się faktem, przyroda nie raczy ocalałych żadnym odżywczym kolorem. – zastanawia mnie, czy tu nie miało być: „ożywczym”?
Osz ty w mordkę, ale babol :O
Ogólnie mam pewien problem z czasami – piszesz zazwyczaj w teraźniejszym, ale potem nagle np. w przyszłym lub przeszłym; to celowe?
Nie, nie, kochana, po prostu próbując pisać w teraźniejszym zdarza mi się włączyć automatycznie czas przeszły, bo w tym czasie powstaje większość opowiadań i książek… Dziękuję za wyłapanie.
Pozostali niosą koce, albo materiały, które na koc się nadają. Melinda zarzuciła na plecy ogromny pęk dorodnych szczurów.
Chociaż tutaj z Melindą to było świadome, bo zarzuciła wcześniej te szczury na plecy i teraz je niesie. Nie chciałam powtarzać słowa “nieść”. Ale w sumie to faktycznie może być mylące.
Że tylko dwie osoby naciskając tylko dwa guziki zniszczyły cały świat. – czy to celowe powtórzenie?
Tak. A co, nie brzmi za dobrze?
Gdzieś czytałam w jakimś poradniku, że jeśli chcemy zrobić celowe powtórzenie, należy powielić słówko trzy razy, bo wtedy czytelnik nie ma wątpliwości, czy powtórzenia są celowe, czy przypadkowe. Nie jestem pewna, czy się tym sugerować.
W końcu doczłapuje się do drzwi, otwiera. – zbędne?
O, a to nowość dla mnie, myślałam, że to czasownik zwrotny.
Aha, no i wychodzi na to, że chyba obie mamy rację, albo w innych sytuacjach się używa czasownika zwrotnego, a w jeszcze innych zwykłego…
https://sjp.pwn.pl/sjp/;2452819
Ale wiadomo, im mniej “siejów”, tym lepiej.
Po pierwsze, ukończyłam kolejny wynalazek! Który również przyczyni się do ulepszenia naszej społeczności. – razem oba zdania?
No właśnie zależało mi na rozdzieleniu ich, żeby czytelnik wyobraził sobie, jak Visinda podkreśla słowa “kolejny wynalazek!”
Bardzo przejmujące opowiadanie. Czyta się je z zapartym tchem i nie można przestać.
Kurczę, ciepło mi na serduszku :)
Niesamowity pomysł, wielkie brawa!
Pozdrawiam i życzę powodzenia w konkursie oraz piórka, klikam nominację. :)
Dzię-ku-ję!
Dzień dobry regulatorzy!
Cieszę się, że również Ciebie znowu widzę (czytam)!
Niestety, wynalazczyni zaświtał pomysł, by stworzyć świat idealny, więc ochoczo zabrała się do roboty i pokazowo spaprała wszystko, co spaprać się dało. No cóż, raz jeszcze się sprawdziło, że tęgi umysł może przynieść więcej złego niż dobrego.
Tak jak wspominałam już wcześniej, czarne scenariusze mój mózg tworzy bez problemu. Muszę bardziej się skupiać na pozytywach.
Czytało się nieźle, choć wykonanie mogłoby być lepsze.
Ach! Czy nastąpi kiedyś dzień, gdy wykonanie będzie zadowalające?
Dziękuję za wyłapanie tyylu baboli.
…zajmuje Visindzie około pięć minut. → …zajmuje Visindzie około pięciu minut.
A widzisz, wcześniej miałam właśnie pięciu minut, a ktoś potem mi zwrócił uwagę, że powinno być pięć. To w końcu jak?
…nieprzyjemnie łaskocze nos. → Co może łaskotać nos?
Łzy. Łaskotać musi być zawsze z dopełnieniem?
Co my byśmy bez Ciebie zrobili? Ty chyba język polski znasz lepiej niż profesor Miodek!
Pozdrawiam!
Witam szanowną jurorkę :)
Bez sztuki można przeżyć, ale nie można żyć
Visindzie wilgotnieją oczy, nieprzyjemnie łaskocze nos. – Tu jest jasne, dlaczego wilgotnieja oczy – bo napełniają się łzami, ale nie bardzo wiedziałam, co, dlaczego i jak może łaskotać nos? W pierwszej chwili pomyślałam, że łaskocze ją w nosie i może będzie kichać, ale nie, nie kichała. I dlatego tu bym doprecyzowała: Visindzie wilgotnieją oczy, łza nieprzyjemnie łaskocze nos.
Ty chyba język polski znasz lepiej niż profesor Miodek!
O nie! Moja edukacja z zakresu języka polskiego zakończyła się na maturze. Nawet nie porównuj, bo to się nie godzi – gdzież tam mnie do pana profesora Miodka! :)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Dziękuję. Wszystko jasne i zrozumiałe. :)
Powodzenia, trzymam kciuki!
Pecunia non olet
Brawo Holly! Chyba już teraz loża musi się zająć twoim tekstem. Cieplutko się na sercu robi, bo jestem wujkiem tego opowiadania :)
Pozdrawiam!
Kto wie? >;
Ciekawy tekst, zawarłaś wiele dobrych elementów. Kto by pomyślał, że poczciwy złoty środek wycina takie brzydkie numery?
Jest tragiczny i nietuzinkowy bohater.
Jest wspaniały wynalazek, który okazuje się mieć mnóstwo wad. Na dodatek są one logiczne – w końcu, jeśli wycinamy tylko środek, to szlag trafia wszystkie ekstrema. Takie to prawdziwe.
Jest fabuła, która podtrzymuje uwagę i od czasu do czasu zaskakuje.
Świat raczej naszkicowany niż pełen szczegółów, ale daje radę.
To wszystko nie jest jeszcze na poziomie mistrzowskim, można było głębiej, bardziej, mocniej… Ale plusów widzę sporo.
W głosowaniu będę na TAK, czyli.
Babska logika rządzi!
regulatorzy,
O nie! Moja edukacja z zakresu języka polskiego zakończyła się na maturze. Nawet nie porównuj, bo to się nie godzi – gdzież tam mnie do pana profesora Miodka! :)
Bez przesady, przecież Miodków może być dwóch :)
Jeszcze raz dziękuję za poprawki!
bruce,
Powodzenia, trzymam kciuki!
skryty,
Brawo Holly! Chyba już teraz loża musi się zająć twoim tekstem. Cieplutko się na sercu robi, bo jestem wujkiem tego opowiadania :)
Haha, no w sumie można tak powiedzieć :) Dziękuję Ci jeszcze raz za betę i nominację :)
Finkla,
Jest wspaniały wynalazek, który okazuje się mieć mnóstwo wad. Na dodatek są one logiczne – w końcu, jeśli wycinamy tylko środek, to szlag trafia wszystkie ekstrema. Takie to prawdziwe.
To dla mnie jedna z ważniejszych uwag. Bardzo się cieszę, że to zauważyłaś. Dokładnie o to mi chodziło!
Świat raczej naszkicowany niż pełen szczegółów, ale daje radę.
To prawda, ale też ograniczał mnie limit znaków, i tak ledwo się zmieściłam.
W głosowaniu będę na TAK, czyli.
Serce rośnie
Dziękować, dziękować!
Bez sztuki można przeżyć, ale nie można żyć
Bez przesady, przecież Miodków może być dwóch :)
HollyHell, będę się upierać, że profesor Miodek może być tylko jeden. :)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Reg do RJP!
Babska logika rządzi!
Finklo, zawsze wiedziałam, że masz nieposkromioną wyobraźnię. ;)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Cześć, HollyHell!
Bardzo fajnie napisane, czysto, nie zatrzymywałem się i bardzo szybko dałem się wciągnąć. Ja w ogóle lubię narrację w czasie teraźniejszym.
Trochę skacze Ci punkt widzenia. O ile pomiędzy scenami są to zabiegi bardzo fajne, to już np. w scenie egzekucji jesteśmy z Visindą, by na chwilę wskoczyć do wnętrza ptaka z Dwugłowym, by po kilku akapitach z powrotem towarzyszyć Visindzie. To subiektywne odczucie, ale ja zwyczajnie nie lubię skakania POV pomiędzy akapitami.
Sam temat niepodważalnie istotny i warty wspominania. Nie siliłaś się na subtelności w przekazie, ale w tym tekście miałaś do tego prawo.
Gdzieś pod koniec zagubił się brat – zamilkł na dobre, a przecież cały czas towarzyszył bohaterowi. No i skąd ten brat w końcu się wziął? Pada sugestia, że może w wyniku wojny nuklearnej, ale padają też stwierdzenia, że bohaterowie znają świat sprzed wojny, a nawet sami wybudowali schrony, dzięki którym przeżyli. Czyli głowa na tyłku wyrosła mu w trakcie siedzenia w schronie?
Na początku myślałem, że będzie to opowieść o miłości, ale skręciłaś w inną stronę i w sumie pozytywnie mnie zaskoczyłaś. Z tym że te zmiany klimatu/gatunku tekstu występują zbyt gęsto. Mamy historię w gruncie rzeczy poważną, ale pojawi się też humor i absurd. Niekoniecznie w tej kolejności. Dostajemy misz-masz i na końcu w sumie nie wiem, jaki ten tekst miał być i przez to – nie wiem co o nim myśleć.
Natomiast tekst sam w sobie jest bardzo dobrze skomponowany – przemiana bohaterów jest silnie podbudowana i wiarygodna, związałem się z dwugłowym, kibicowałem mu i śledziłem jego przygodę z dużym zainteresowaniem. Będę miał trudny orzech do zgryzienia z tym tekstem.
Pozdrówka i powodzenia w krokusie!
Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.
Cześć, Krokusie!
Na początek przyznam Ci się do czegoś: od dłuższego czasu miewałam nadzieję, że odwiedzisz mnie pod którymś opowiadaniem, ale tak się nie działo. O ile dobrze pamiętam, pierwszy raz mnie odwiedziłeś bodajże pod “Maszyną doktora Paula” i to też raczej tylko dlatego, że byłeś chyba jurorem w Konkursie Świątecznym 2023.
I teraz znów mnie odwiedzasz, jednak nie z powodu konkursu, a nominacji do Piórka :) Co prawda teraz też zostałeś niejako zmuszony, żeby mnie odwiedzić, ale tak czy siak, można powiedzieć, że dopięłam swego :)
Dlaczego tak bardzo chciałam, żebyś mnie odwiedził? Cóż, pewnie wiele osób uzna, że się podlizuję, ale ja po prostu tak mam, że lubię chwalić ludzi: uważam, że piszesz świetne opowiadania, masz fantastyczny warsztat i nie bez powodu zasiadasz w Loży. Nawet Twoje komentarze czyta się z przyjemnością. Byłam bardzo ciekawa, co myśli o mojej twórczości tak wprawny pisarz.
Dobrze, koniec łechtania ego jurora, bo jeszcze faktycznie mi zarzucą lizodupstwo, czy jak to się potocznie określa.
Do meritum:
Bardzo fajnie napisane, czysto, nie zatrzymywałem się i bardzo szybko dałem się wciągnąć. Ja w ogóle lubię narrację w czasie teraźniejszym.
Cieszę się bardzo, że doceniłeś czas, w jakim napisane jest opowiadanie! Okazuje się bowiem, że jest to o wiele trudniejsza sztuka, niż mogłoby się wydawać. To moje drugie opowiadanie napisane w tym czasie i raczej zostanę w nim na długo. Oczywiście nie zawsze się sprawdza, ale ja uważam, że bardziej pomaga czytelnikowi się wczuć, bo wszystko dzieje się tu i teraz, a nie kiedyś tam.
Trochę skacze Ci punkt widzenia. O ile pomiędzy scenami są to zabiegi bardzo fajne, to już np. w scenie egzekucji jesteśmy z Visindą, by na chwilę wskoczyć do wnętrza ptaka z Dwugłowym, by po kilku akapitach z powrotem towarzyszyć Visindzie. To subiektywne odczucie, ale ja zwyczajnie nie lubię skakania POV pomiędzy akapitami.
To prawda, też to zauważyłam. Na początku nie było w ogóle POV Dwugłowego siedzącego w ptaku. Scena ze skazaniem Dwugłowego na śmierć była wcześniej bardzo spłycona i zastanawiałam się, jak ją przybliżyć i stragizować (istnieje takie słowo?). Dlatego stwierdziłam, że najlepsze będzie pokazanie tej drastycznej chwili z jego perspektywy. I potem również zauważyłam, że te perspektywy szybko przeskakują i zastanawiałam się, jak to poprawić, ale bałam się, że za bardzo przekombinuję i przekroczę limit znaków, a potem o tym zapomniałam i tak zostało…
Gdzieś pod koniec zagubił się brat – zamilkł na dobre, a przecież cały czas towarzyszył bohaterowi.
Tak, już wcześniej też ktoś zwrócił na to uwagę, pomyślę nad tym.
No i skąd ten brat w końcu się wziął? Pada sugestia, że może w wyniku wojny nuklearnej, ale padają też stwierdzenia, że bohaterowie znają świat sprzed wojny, a nawet sami wybudowali schrony, dzięki którym przeżyli. Czyli głowa na tyłku wyrosła mu w trakcie siedzenia w schronie?
Good point, ale można też po prostu założyć, że ze schronu, w którym siedział Dwugłowy, nikt nie przeżył, a on sam nie chciał nigdy o tym rozmawiać. Pomyślę, może wplotę to gdzieś subtelnie do fabuły.
Na początku myślałem, że będzie to opowieść o miłości, ale skręciłaś w inną stronę i w sumie pozytywnie mnie zaskoczyłaś.
A o tym też już ktoś wcześniej wspominał i w sumie dobrze wyszło, bo to nie było akurat moją intencją, samo wyszło to zmylenie czytelnika.
Z tym że te zmiany klimatu/gatunku tekstu występują zbyt gęsto. Mamy historię w gruncie rzeczy poważną, ale pojawi się też humor i absurd. Niekoniecznie w tej kolejności. Dostajemy misz-masz i na końcu w sumie nie wiem, jaki ten tekst miał być i przez to – nie wiem co o nim myśleć.
Prawda, trochę tego jest. Usilnie próbowałam wpleść elementy komedii, bo moim marzeniem jest rozśmieszać ludzi, sprawiać, żeby na chwilę chociaż zapominali o swoich problemach, ale z komedii jestem noga. Ponieważ zdaję sobie sprawę, że raczej nigdy nie będę w stanie napisać pełnoprawnej opowieści komediowej, starałam się chociaż wpleść jej elementy. Wstawki komediowe miały też momentami rozluźniać czytelnika, bo rzeczywistość w tej historii jest boleśnie szara, dosłownie i w przenośni. A czy to dobrze wyszło? Pewnie nie, bo to była pierwsza próba :) Jeśli ciągle nie będzie ciągle wychodzić, to po prostu przestanę to robić, pogodzę się z tym, że nie jestem dobra w komedii.
Natomiast tekst sam w sobie jest bardzo dobrze skomponowany – przemiana bohaterów jest silnie podbudowana i wiarygodna, związałem się z dwugłowym, kibicowałem mu i śledziłem jego przygodę z dużym zainteresowaniem.
Cieszę się bardzo :)
Pozdrówka i powodzenia w krokusie!
Dziękuję bardzo i pozdrawiam również!
Bez sztuki można przeżyć, ale nie można żyć
Trochę Ci się ten tekst chwieje pomiędzy komedią a tragedią. Dwugłowy wraz z wrzodem bratem na dupie ma potężny potencjał komediowy i początkowo myślałam, że opko pójdzie w tę stronę. A potem nagle zrobiłaś zwrot o 180 stopni i skończyło się klasyczną tragedią, a komediowy brat nagle milknie. Dobra, przyznaję, że są znaki na ziemi (drzewo), ale takiego rozwoju wydarzeń się nie spodziewałam.
Takie przejście od śmiechu do płaczu jest ok. To czego mi trochę brakuje jest przemiana bohaterki. Poznajemy Visindę, jako miłą, zabawną dziewczynę, która troszczy się o społeczność. I przyznam, że w scenie, gdy Melinda stoi przed chatką Visindy przez moment nie byłam pewna, czy to aby ta sama bohaterka, bo mi to “bo jaja wyrwę i wsadzę w oczodoły” jakoś do Visindy nie pasowało ;) Niby klęła na początko, ale klęła generalnie, a nie na kogoś. A potem jasna, śmiejąca się dziewczyna przemienia się w psychopatkę i naprawdę nie rozumiem, co jej się w głowie poprzestawiało, żeby w tak okrutny sposób zabić przyjaciela. Jest ta fajna i zaraz potem ta niefajna, zmiana pozostaje gdzieś tam w tle, niewidocznym dla czytelnika.
Generalnie czytało mi się dobrze, historia mnie wciągnęła. Dwugłowy odwala w niej świetną robotę. Jak zagłosuję szczerze mówiąc jeszcze nie wiem.
Na Bluthgelda, ona dalej tam siedzi?
Czy oni klną na bohatera powieści Dicka? :)
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
Dlaczego tak bardzo chciałam, żebyś mnie odwiedził? Cóż, pewnie wiele osób uzna, że się podlizuję, ale ja po prostu tak mam, że lubię chwalić ludzi: uważam, że piszesz świetne opowiadania, masz fantastyczny warsztat i nie bez powodu zasiadasz w Loży. Nawet Twoje komentarze czyta się z przyjemnością. Byłam bardzo ciekawa, co myśli o mojej twórczości tak wprawny pisarz.
Dziękuję! Wybacz, że nie trafiałem na Twoje teksty, bo staram się zaglądać do opowiadań aktywnych użytkowników, ale musieliśmy się jakoś rozmijać. A i mnie tu coraz mniej, bo to chyba naturalna kolej rzeczy :/ ale myślę, że jeszcze w kilku konkursach będę brał udział, a wtedy staram się przeczytać konkurencję, szczególnie tą mi znaną ;)
Jeśli ciągle nie będzie ciągle wychodzić, to po prostu przestanę to robić, pogodzę się z tym, że nie jestem dobra w komedii.
Komedie chyba najłatwiej pisać, kiedy historia jest z tych bardziej cukierkowych. A jak nie możesz nic wymyślić, to walnij retelling jakiejś znanej historii, jakiegoś Shreka czy Zakochanego Kundla.
Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.
Cześć!
Przeczytane, komentarz jutro.
2P dla Ciebie: Pozdrawiam i Powodzenia w konkursie!
„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski
Witam Irka_Luz,
A potem jasna, śmiejąca się dziewczyna przemienia się w psychopatkę i naprawdę nie rozumiem, co jej się w głowie poprzestawiało, żeby w tak okrutny sposób zabić przyjaciela. Jest ta fajna i zaraz potem ta niefajna, zmiana pozostaje gdzieś tam w tle, niewidocznym dla czytelnika.
Hm, no widzisz, to ciekawe, bo niektórzy komentujący twierdzili, że ta przemiana jest wiarygodna i ładnie przedstawiona, a Ty uważasz, że tej przemiany za bardzo nie widać. Interesujące, jaki każdy ma inny punkt widzenia. Wydaje mi się, że nawet zbyt prosto pokazałam, że to władza, poczucie wyższości i bycia nietykalną ją tak zmieniła.
Na Bluthgelda, ona dalej tam siedzi?
Czy oni klną na bohatera powieści Dicka? :)
Może nie klną, ale to miało być coś w rodzaju powiedzonka, jak “motyla noga” na przykład :)
Chociaż, jak teraz się zastanawiam, to “motyla noga” pełni funkcję swoistego przekleństwa.
Więc tak :) To miało być odwołanie do bohatera powieści Dicka.
Krokusie,
A i mnie tu coraz mniej, bo to chyba naturalna kolej rzeczy :/ ale myślę, że jeszcze w kilku konkursach będę brał udział, a wtedy staram się przeczytać konkurencję, szczególnie tą mi znaną ;)
Ja też raczej skłaniam się już ku samym konkursom, bo inaczej trudno mi się zmotywować (ciężki był ten rok…), więc na pewno jeszcze się zobaczymy :)
Komedie chyba najłatwiej pisać, kiedy historia jest z tych bardziej cukierkowych. A jak nie możesz nic wymyślić, to walnij retelling jakiejś znanej historii, jakiegoś Shreka czy Zakochanego Kundla.
He, w sumie czemu nie :)
EDIT:
Dodałam zdanie pod koniec opowiadania, dzięki któremu nieco płynniej przechodzi się z POV Dwugłowego na punkt widzenia Visindy. Przypomniałam też o bracie mężczyzny w przedostatniej scenie. Zmiany są subtelne (nie chcę dużo ingerować w tekst tuż przed deadlinem), ale mam nadzieję, że nieco polepszyły odibór.
Cześć, krar85!
Przeczytane, komentarz jutro.
Boję.
2P dla Ciebie
Już pod drugim moim opowiadaniem to zauważam, ale nie wiem, co to znaczy ;p
Bez sztuki można przeżyć, ale nie można żyć
Hej. Całkiem fajne opowiadanie. Gładko weszło, choć przyznam, że pierwsza połowa mi się bardziej podobała. Może z racji rysu lekko komediowego, który ubarwiał całość. Ale całość trzyma poziom.
Nie bardzo rozumiem tylko tę sprawę z bratem – zdaje się, że bohaterowie pamiętają świat sprzed apo i siedzieli w bunkrach. To przecież ten dupo-brat nie wyrósł po wyjściu na powierzchnię od promieniowania (a bohater zdaje się to rozważać), to nie miałoby sensu. Ale późno już jest i może coś mi umknęło.
Moje powieści: https://marmaxborowski.pl/kwestia-wyboru/
Bardzo wciągający tekst. Podobał mi się pomysł i bardzo dobrze nakreślone postacie. Brat na tyłku to ciekawy pomysł, szkoda, że ostatecznie nie miał większego wpływu na fabułę. Poruszane problemy nienowe, ale ciekawe i ładnie łączą się z przemianą postaci.
Dlaczego doba jest taka krótka?
Opowiadanie nie należy do krótkich, ale łyknąłem je sprawnie i nie poczułem. Piszesz dosyć lekko, sprawnie i regularnie puszczasz oczko do czytelnika, nadając realiom postapo nieco sielankowy charakter. Ludzie wściekli, choć pogodni, beznadzieja wciąga, nie przytłacza. Niektórzy pijani, ale tak pozytywnie, prawie realizm magiczny. Motyw z bohaterem, który ma brata w dupie… genialny. Trochę szkoda, że ta jego cecha nie została jakoś szczególnie wykorzystana, bo koncept zapadający w pamięć, zdecydowanie z potencjałem.
Wynalazek, jak i obraz samej wynalazczyni, również nieco magiczne, ale współgra to naprawdę dobrze z resztą tekstu. Trochę moralizatorsko wyszła ta scena, kiedy wspominali czasy przeszłe, przez chwilę jakbyś uderzała w poważniejsze tony, ale dalej wszystko wróciło do tej lekkości bytu, dopiero na sam koniec zostawiłaś tragedię. Dosyć długo zastanawiałem się, co będziesz chciała pokazać, bo zmiany przebiegały powoli, za to pod koniec nieco niespodziewanie przeszłaś do galopu. Ludzie stali się szarzy, ale produktywni, bez emocji, bez ognia. Bohaterka zamieniła szopę na willę, a niesubordynację postanowiła ukarać śmiercią.
W końcówce trochę zaczęła zgrzytać jej pozycja, nie złapałem, dlaczego reszta tak bardzo była w nią wpatrzona (czy to też działanie specyfiku, więc po co te zabezpieczenia?), zabrakło podbudowy, co dało jej władze absolutną (bo, jak rozumiem, nie wszyscy brali Złoty Środek), bo to trochę wyskoczyło jak królik z kapelusza: w jednej scenie mamy wynalazczynię, w kolejnej pełnokrwistą dyktatorkę, trochę za duży ten przeskok (a może było coś wcześniej, jakieś jaskółki, miłe złego początki, ale nie złapałem, niestety).
Podsumowując, niezły tekst, lekki i pomysłowy, z budzącą sympatię (do czasu) bohaterką. Piórkowo będę na NIE, ale naprawdę niewiele zabrakło, jednak końcówka wciąż budzi wątpliwości i drapie po głowie.
PS 2P, 3P, 4P… zależy od ilości słów na duże “P” w ostatnim wierszu.
„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski
Cześć, Marcin_Maksymilian,
Gładko weszło, choć przyznam, że pierwsza połowa mi się bardziej podobała. Może z racji rysu lekko komediowego, który ubarwiał całość. Ale całość trzyma poziom.
Dziękuję.
Nie bardzo rozumiem tylko tę sprawę z bratem – zdaje się, że bohaterowie pamiętają świat sprzed apo i siedzieli w bunkrach. To przecież ten dupo-brat nie wyrósł po wyjściu na powierzchnię od promieniowania (a bohater zdaje się to rozważać), to nie miałoby sensu. Ale późno już jest i może coś mi umknęło.
Prawda, nie tylko Ty to zauważyłeś. Tłumaczyłam wcześniej innemu komentującemu, że z bunkra, w którym mieszkał Dwugłowy, tylko on przeżył, a potem na ten temat nigdy nie chciał z nikim rozmawiać. Poza tym on sam nie wiedział – bo przecież ten brat był z nim od zawsze, więc skąd miał wiedzieć, czy nastąpiła ciąża bliźniacza z powikłaniem na skutek wojny atomowej czy zdarzyłaby się ona też bez wojny? Rodzice nie przeżyli, więc nie miał kto mu powiedzieć.
Dziękuję za odwiedziny i komentarz!
Dzień dobry, zygfryd89,
Dziękuję bardzo za pozytywny, acz krótki komentarz. Trudno z niego wywnioskować, jak zagłosujesz, ale taki pewnie był Twój zamiar :)
Witaj, krar85,
Dlaczego doba jest taka krótka?
Zastanawiam się nad tym niemal codziennie.
Opowiadanie nie należy do krótkich, ale łyknąłem je sprawnie i nie poczułem. Piszesz dosyć lekko, sprawnie i regularnie puszczasz oczko do czytelnika, nadając realiom postapo nieco sielankowy charakter. Ludzie wściekli, choć pogodni, beznadzieja wciąga, nie przytłacza. Niektórzy pijani, ale tak pozytywnie, prawie realizm magiczny.
Dziękuję bardzo, serce rośnie
Motyw z bohaterem, który ma brata w dupie… genialny.
O, popatrz :) w ogóle nie spodziewałam się takiego pozytywnego odbioru Dwugłowego. Bardzo wahałam się przed wprowadzeniem takiej, a nie innej postaci. I wygląda na to, że warto ryzykować :)
Trochę szkoda, że ta jego cecha nie została jakoś szczególnie wykorzystana, bo koncept zapadający w pamięć, zdecydowanie z potencjałem.
Już któraś osoba z kolei o tym wspomina. W następnych opowiadaniach postaram się dać charakterystycznym postaciom więcej głosu i pola do popisu.
zabrakło podbudowy, co dało jej władze absolutną (bo, jak rozumiem, nie wszyscy brali Złoty Środek)
Właśnie Złoty Środek zapewnił jej władzę – jedyną osobą, na którą Środek nie działał w pełni, był Dwugłowy, ponieważ ze względu na brata powinien brać większą dawkę. Dopiero pod sam koniec ludzie zaczęli się buntować pod wpływem Dwugłowego, ale Visinda zadziałała błyskawicznie, by ten bunt się nie rozprzestrzenił. Przez to też może się wydawać, że akcja nabrała galopu pod koniec opowiadania.
Piórkowo będę na NIE, ale naprawdę niewiele zabrakło,
Ja to i tak się cieszę, że w ogóle mój tekst został nominowany, bo się tego nie spodziewałam, więc tym bardziej i Piórka się nie spodziewam tak szybko :) A Twój komentarz naprawdę bardzo mnie cieszy i motywuje do dalszej pracy. Szczególnie, że twierdzisz, iż niewiele do TAKa zabrakło… Przy pierwszym tekście nominowanym do Piórka? Toż to i tak gigantyczny sukces!
Dziękuję Ci bardzo za bezcenne uwagi i 2P dla Ciebie: Pozdrawiam i Podziękować!
Bez sztuki można przeżyć, ale nie można żyć
Cześć, Holly!
Mnie też się wydaje, że to fantastyka socjologiczna. Obawiam się, że nie napiszę nic szczególnie oryginalnego, dostałaś już mnóstwo cennych przemyśleń we wcześniejszych komentarzach. Początkowo rozważałem głosowanie za Piórkiem, ponieważ można się bez problemów zanurzyć w świecie przedstawionym, widać, że miałaś plan fabuły, zrealizowałaś go sprawnie i klarownie, przekazałaś czytelnikom zamierzone przemyślenia. Odczekawszy parę tygodni po lekturze, poczułem jednak, że moim zdaniem opowiadanie nie przechodzi próby czasu, nie zapada w pamięć, zaciera się w nicość z licznymi znanymi tekstami typu “próba uszczęśliwienia ludzi farmakologicznie prowadzi do dystopii, a władza absolutna deprawuje absolutnie”. Również zabrakło mi jakiejś introspekcji Visindy, która wyjaśniłaby jej przemianę w dyktatorkę, pokazałaby tę postępującą deprawację, bo jako czytelnik chciałbym pogłębić swoje rozumienie niebezpieczeństw moralnych związanych z władzą, a nie tylko otrzymać typowy morał bliski w tej wersji diabolus ex machina. I potencjał bliźniaka syjamskiego wydał mi się niewyzyskany (była taka ciekawa postać gdzieś u Twardocha, chyba w Morfinie?). Wreszcie passusy o szkodliwych współczesnych skrajnościach wydały mi się rażące nadmiernym dydaktyzmem.
Nie sprawdzałem warstwy językowej nazbyt uważnie, sprawiała raczej przyzwoite wrażenie. Chociaż można by się wystarać o w pełni polskie cudzysłowy. Wypatrzyłem jedną malowniczą ciekawostkę:
Rozgrzane poza granicami możliwości powietrze pali wnętrzności Dwugłowego, przechodzi na ręce, nogi.
“Poza granice możliwości”, ponieważ nie odpowiadamy tutaj na pytanie gdzie?, tylko dokąd, do jakiego stopnia?.
Głosując na NIE, chciałbym przecież wyraźnie zaznaczyć, że doceniam zdolność do płynnego opowiedzenia obmyślonej historii. Pozdrawiam ślimaczo!
Dzień dobry, Ślimaku,
byłam pewna, że zagłosujesz na NIE, więc w ogóle nie jestem zaskoczona. W końcu trudno zadowolić pisarza, który sam tworzy ledwie dla mnie zrozumiałe opowiadania. Toteż fakt, że w ogóle przeszła Ci wcześniej przez głowę myśl, by zagłosować na TAK, odbieram jako komplement.
Odczekawszy parę tygodni po lekturze, poczułem jednak, że moim zdaniem opowiadanie nie przechodzi próby czasu, nie zapada w pamięć, zaciera się w nicość z licznymi znanymi tekstami typu “próba uszczęśliwienia ludzi farmakologicznie prowadzi do dystopii, a władza absolutna deprawuje absolutnie”.
W takim razie jestem mniej oczytaną osobą niż przypuszczałam, bo w moich oczach to była oryginalna koncepcja. No cóż, muszę po prostu czytać JESZCZE WIĘCEJ.
Również zabrakło mi jakiejś introspekcji Visindy, która wyjaśniłaby jej przemianę w dyktatorkę, pokazałaby tę postępującą deprawację, bo jako czytelnik chciałbym pogłębić swoje rozumienie niebezpieczeństw moralnych związanych z władzą, a nie tylko otrzymać typowy morał bliski w tej wersji diabolus ex machina.
Albo zabrakło mi znaków, by lepiej to pokazać, albo umiejętności, by odpowiednio to skondensować.
I potencjał bliźniaka syjamskiego wydał mi się niewyzyskany
Częsty wniosek.
(była taka ciekawa postać gdzieś u Twardocha, chyba w Morfinie?)
Nie czytałam, ale chętnie nadrobię.
Wreszcie passusy o szkodliwych współczesnych skrajnościach wydały mi się rażące nadmiernym dydaktyzmem.
Niby wiem, że nikt nie lubi moralizatorstwa, ale czasami ulegam zgubnej pokusie.
“Poza granice możliwości”, ponieważ nie odpowiadamy tutaj na pytanie gdzie?, tylko dokąd, do jakiego stopnia?.
Racja, poprawione.
Pozdrawiam ślimaczo!
Pozdrawiam również!
Bez sztuki można przeżyć, ale nie można żyć
Czuję się w obowiązku, aby tu odrobinę uzupełnić…
W końcu trudno zadowolić pisarza, który sam tworzy ledwie dla mnie zrozumiałe opowiadania.
Po pierwsze: nie mieniłbym się “pisarzem”, dopóki nie przepchnę czegoś przez porządne wydawnictwo. Na razie to amatorstwo.
Po drugie: pisanie w ledwie zrozumiały sposób wcale nie jest marką dobrego rozwoju literackiego.
byłam pewna, że zagłosujesz na NIE, więc w ogóle nie jestem zaskoczona.
…to chyba niedobrze, że staję się tak przewidywalny. Na pewno masz tutaj elementy, choćby przy wnikaniu w życie wewnętrzne postaci, z których mógłbym się wiele nauczyć.
Pozdrawiam raz jeszcze!
Autorka zadeklarowała jako gatunek fantastykę socjologiczną.
Wynalazek: eliksir czyniący ludzi umiarkowanymi
Jeśli gdzieś koło Stagiry było ostatnio niewytłumaczalne trzęsienie ziemi, to Arystoteles przewrócił się w grobie :D Bo zdecydowanie nie zrozumiała go co najmniej jedna z Was – Ty albo Twoja bohaterka. Podlinkowaną pracę tylko szybko przejrzałam, ale wszystko tam masz – zasada złotego środka dotyczy tylko cnoty, a osiąganie przez organizmy entelechii nie ma z tym nic wspólnego. Zresztą – ideał Visindy jest, jak już, bliższy Kantowi (który owszem, nie był fanem emocji) albo popularnemu (błędnemu) rozumieniu stoicyzmu – Arystoteles (skoro go wywołałaś po imieniu, muszę jego pytać o zdanie) nie postulował niczego podobnego. (Tutaj: https://www.youtube.com/watch?v=PrvtOWEXDIQ jest bardzo zwięzłe i proste podsumowanie, po angielsku wprawdzie).
Zresztą, pozbycie się emocji ("To nie są ludzie, to jakieś emocjonalne zombie. Nie uśmiechają się, nie ekscytują niczym, wszystko im jedno. Są jałowi, jak ziemia po katastrofie.") to cokolwiek skrajne posunięcie, na pewno nie ma nic wspólnego z umiarkowaniem – czyli Visinda jest niekonsekwentna w swoim rozumowaniu (to nie błąd – o ile Ty, jako autorka, to właśnie sobie zamierzyłaś i gdybyś to uwzględniła, czego nie jestem pewna).
W każdym razie – dosłowność, z jaką potraktowałaś Złoty Środek, jest raczej komediowa. Kolejka do magicznego napoju przypomniała mi Asteriksa :) I znowu, nic w tym złego – gdyby tekst od początku był komedią. A nie jest. Początek ma raczej melancholijny, spokojny, niespieszny zresztą całkiem przyjemny w czytaniu, i gdyby tylko tak zostało do końca… Ale oto, gdzieś w połowie, zjawia się wynalazek. To późno – na skutki jego wdrożenia, stanowiące istotę fantastyki socjologicznej, zostaje mało czasu i załatwiasz je po łebkach, gnając na łeb, na szyję, bo połowę znaków już przecież zużyłaś. I tekst na początku ostrożnie optymistyczny (dajemy radę!) kończy się bardzo gorzkim akcentem. Nie twierdzę, że to źle. Mając Scrutona świeżo w pamięci i w opracowaniu powiem nawet, że dobrze (tak, drogie dzieci, kończy się dyktatura) – ale mam tutaj jedno zastrzeżenie, o którym za chwilę.
Możliwe, że właśnie to zaburzenie proporcji odpowiada za ogólny dysonans między początkiem, a końcem – dysonans częściowo, jak sądzę, zamierzony (chciałaś, żeby Visinda z fajnej dziewczyny stała się, no, tym, czym się stała – to dość jasne), ale częściowo stanowiący jednak objaw wymknięcia się tworzywa z rąk. Widzę też kilka innych możliwych przyczyn.
Pierwszą z nich jest ten brak zdecydowania, czy chcesz napisać komedię, czy tragedię. Można robić to i to naraz, ale tutaj komediowe wtręty nie wychodzą zabawnie, a przede wszystkim – nie wpasowują się w tekst naturalnie. Czasem nie wiem, czy je rozpoznałam, na przykład tutaj: “Nie wiem, czy Ally wygra kolejną sprawę! To takie irytujące…” z początku myślałam, że Dwugłowy po prostu robi sobie żarty, aż tu nagle wyszło, że nie, że on naprawdę ogląda te seriale (w postapokalipsie…). I teraz nie mam pojęcia, czy chciałaś, żeby to był zabawny moment, czy nie, i w jakim stopniu. Jeżeli, jak wspominasz w komentarzach, chciałabyś pisać śmieszniej, polecałabym przestudiowanie Pratchetta i Jossa Whedona. Podobno (czytałam tylko jedną, i była fajna, ale nie mogę się wypowiadać o innych) książki Jamesa Herriota też są dobrym przykładem komedii nienachalnie wplecionej między dramaty, choć mogą powodować chęć zostania weterynarzem. Jeśli zdołasz go znaleźć, jest taki uroczo surrealistyczny serial "Pushing Daisies" – też polecam. Odradzam natomiast późnego Moffata (mówiąc wprost – chamstwo plus polityczna poprawność). Ale nie staraj się rozśmieszać na siłę, bo to zwykle daje skutek odwrotny. Co bawi Ciebie? Pamiętaj, że poczucie humoru jest rozmaite, nigdy nie rozśmieszysz wszystkich – jeżeli chcesz, żeby było zabawnie, najprościej pisać to, co Ty uważasz za zabawne, a potem sprawdzić, jak ludzie na to reagują. Możesz też sobie zrobić maraton filmów komediowych (byle rozmaitych), żeby się lepiej zorientować.
Druga sprawa – przemiana bohaterów. Kiedy pod koniec czytam, że dobroć “emanowała” z Dwugłowego, porównuję to sobie z obrazem gościa, który mam w głowie i nijak nie pasuje. On był normalny, przeciętny, raczej uczciwy – ale świętym Franciszkiem nie był. Nie pokazałaś świętego – pokazałaś ot, faceta. Nie widzę też u niego specjalnej motywacji do przeciwstawienia się Visindzie – czy tak bardzo "pragnął, żeby ludzie pozostali ludźmi"? Dlaczego? Nie jest właściwie umocowany w świecie (ale o światotwórstwie za moment, żeby się komentarz nie osunął w chaos) – poza tym, że ma brata (ale tylko wtedy, kiedy jest Ci to potrzebne do… mmm, do czego właściwie? kiedy indziej brat znika), łowi szczury, ogląda seriale z płyt i kocha się w Visindzie, nie wiemy o nim właściwie nic. Nawet ostracyzm społeczny, z którym się niby spotyka – nie istnieje w świecie przedstawionym, nie widać, żeby sprawiał Dwugłowemu kłopoty. Z tych wiadomości, które o nim mamy, też nic nie wynika – ogląda seriale, no, bo? Bo się nudzi? Jak to świadczy o tej dobroci?
Tak samo – transhumanistyczne dążenia Visindy pojawiają się nagle i opanowują ją bez reszty, ale biorą się znikąd. Na początku była sympatyczną optymistką (ale nie w sensie scrutonowskim) z głową w chmurach, chociaż na karku, potem nagle ją olśniło i oszalała – dlaczego? Nie od władzy – władzę miała od początku, i od początku trochę jej nadużywała, ale nie kładłaś na to nacisku. Visinda z pierwszej sceny jest częścią społeczności, jeżeli nią kieruje, to raczej na zasadzie wiedźmy czy szamanki – tej, która zna rzeczy innym niedostępne, ale nie wynosi się nad pozostałych, tylko im służy. Visinda z ostatniej sceny jest dyktatorką. Całkowicie uprzedmiotowiła ludzi, podporządkowała ich swojemu celowi, kozła ofiarnego zarżnęła, czy raczej spaliła, i nie pamięta już o drzewie, na którym jej na początku tak bardzo zależało. Kiedy zaszła ta przemiana? Dlaczego? Czy wystarczyła duma ze "stworzenia idealnej społeczności"? Jestem jak najbardziej przeciwko transhumanizmowi i utopijnemu myśleniu, ale czy końcówka tekstu opiera się na jego początku – czy jednak odlatuje w chmury? Też mam skłonność do morałów o kosmicznych wielorybach, więc nie bardzo mogę tu pomóc.
A tak nawiasem – kto właściwie jest tu protagonistą? Visinda chyba mniej, niż Dwugłowy – ona mierzy się z przeszkodami, ale nie na scenie.
Trzecia możliwa przyczyna tego dysonansu to papierowość postaci. Tylko Visinda i Dwugłowy są tu ludźmi, cała reszta to zupełnie bezwolne wydmuszki, po których nie można oczekiwać, że się same zorganizują i przeciwstawią dyktaturze. Ale… dlaczego? Rozumiem, że Visinda jest społeczności niezbędna (ale… światotwórstwo za chwilę), jednak – czy na pewno nie mogli się zebrać kupą i rzucić jej chociaż małej kłody pod nogi? Ta społeczność praktycznie nie istnieje, to tylko tzw. ciemna masa, z doklejonymi kilkoma imionami. W rezultacie "idealna społeczność" Visindy nie różni się od społeczności, którą znamy. W scenie z Martinem i Dymitrem dwaj antagoniści są dość pretekstowi – poza tym, że co najmniej jeden z nich ma wobec drugiego uzasadnione pretensje, które nie wynikają po prostu z jego uczuć (podpalony dom!), nie jestem też wcale taka pewna, czy – gdybym tam stała w tłumie i widziała to wszystko – przekonałoby mnie to do Złotego Środka i jego zażywania (przecież ja tak się nie zachowuję! – ludzie nie lubią przyznawać, że zrobili komuś krzywdę czy nie mają racji).
Retoryka Visindy tutaj: “Coś, co zagwarantuje pokój na świecie i stabilizację po wsze czasy!” jest niewątpliwie demagogiczna, ale – czy w tej chwili problemem wioski jest wojna światowa, czy może raczej jej skutki? I czy wobec tych skutków mogą się spodziewać, że za ich życia, czy życia ich dzieci, wojna znów będzie? Chyba nie – więc po co im rozwiązanie problemu, który ich nie dotyka? Dlaczego ci ludzie słuchają jak urzeczeni, zamiast zapytać, czy mogłaby zrobić raczej coś pożytecznego? Dlaczego nie potrafią się zbuntować sami, tylko potrzebują do tego rozkazu? Bo tak całkiem, to nie pozbawiłaś ich emocji (scena całopalenia – swoją drogą, czemu aż tak rytualnie? czemu feniks?) – a znowu pozbawienie ich napędu byłoby kontrproduktywne, bo w końcu mają budować dla Visindy te wodociągi, wille i tak dalej.
Tak czy owak, poruszasz ważne problemy – oderwanie rządzących od rządzonych i powiązany z nim transhumanizm – ale tylko poruszasz, nie badasz, choć są warte badania. Żeby zrealizować cały swój potencjał (zbadać problemy i rozwinąć bohaterów) ten tekst musiałby być co najmniej ze dwa razy dłuższy.
Światotwórstwo jest niewiarygodne. Zaczyna się nieźle, jak klasyczna, z lekka dickowska postapokalipsa (doceniam nawiązanie, choć z sufitu spadło), ale im dalej w pustynię, tym słabiej się to wszystko trzyma i ostatecznie postapokalipsa okazuje się pozłotką cienko nałożoną na nasz świat. Oni mają prąd, wodę (choć mącisz ją trochę tymi wodociągami, które na początku nie istnieją, a potem chyba istnieją, najwyraźniej zbudowane przez wiernych zombie Visindy), czajniki, odtwarzacze DVD, bimber (z czego go pędzą? skąd mają paliwo? sporo go trzeba), "opiekacz do wurstów"… (co w nim pieką, skoro wokół tylko szczury? i "szczur to rarytas" – chociaż Dwugłowy regularnie łapie ich całe pęczki? I co jedzą szczury?) Jak? Skąd? W świecie, w którym nic nie rośnie (to mówisz explicite), a do jedzenia są tylko przedwojenne zapasy? W świecie, który prawdopodobnie oberwał EMP co najmniej raz? I dlaczego nic nie rośnie? Zima atomowa?
Światy to skomplikowane sieci powiązań. Muszą się trzymać kupy. Bez problemu uwierzyłam, że Visinda ma izolowane pudło preapokaliptycznej lodówki, ale już niekoniecznie, że ma lód do niego (w ten sposób kończą żywot lodówki w krajach, do których trafiają po zużyciu elektryki), a nijak – dopóki, mniej więcej w jednej trzeciej tekstu, nie pojawił się wiatrak – nie byłam w stanie uwierzyć, że ma normalnie działającą lodówkę (urządzenie, które wg. Internetów zużywa parędziesiąt kilowatogodzin). Wiatrak przyniósł ze sobą nowe problemy – otóż po pierwsze, trzeba go z czegoś zmajstrować (to może Visinda by zrobiła). Po drugie, wiatr nie wieje regularnie, a przechowywanie prądu jest poważnym problemem i dzisiaj. A elektrowni szczytowo-pompowej, ani nawet dołu z piaskiem, nigdzie tu nie widzę. Po trzecie, chociaż nie pamiętam już wiele z polibudy, Internet jeszcze dam radę przeszukać, i Internet powiada, że moc turbiny zależy od prędkości wiatru, gęstości powietrza i długości (nie powierzchni, okazuje się) łopat. Jak dużą turbinę mogłaby Vicinda zbudować? Jak wysoko by ją umieściła? (to wpływa na prędkość wiatru) Czy wystarczyłoby tego, żeby regularnie, bez przerw, zasilać całą wioskę z całkiem nowoczesnym sprzętem AGD? Który jakimś cudownym sposobem przetrwał, i to w jednym miejscu. Czytałaś może Dicka “Beztroską Pat”? Albo, może lepsze w tym kontekście "Pay for the Printer"? Tam ludzie po wojnie atomowej mają rzeczy, których mieć nie powinni, ponieważ dostarczają ich kosmici – ale tu? Jeżeli cały świat jest zniszczony, to (nie, nie popełniam tu błędu składania) dlaczego takie drobiazgi nawet nikogo nie dziwią? Ot, choćby karafka (trochę za duża, żeby ją wygodnie postawić na dłoni) jest z reguły krucha – czy to prawdopodobne, żeby przetrwała wojnę? Ile karafek mogłoby przetrwać?
Złoty Środek to czysta magia, przenosimy się więc z science-fiction do fantasy, ale – trochę późno. Gdybym wcześniej wiedziała, że mam się nie przejmować tym prądem, ogólne wrażenie byłoby lepsze. Dwa skutki działania Złotego Środka, jako się wyżej rzekło, nijak się do siebie nie mają – ani wzrostu roślin nie reguluje dusza rozumna (jeśli mamy operować fizyką Arystotelesa), ani psychotropy działające na ludzi nie mają określonego wpływu na rośliny, a na pewno nie są nawozami (jeśli posługujemy się pojęciami współczesnymi). Zresztą – można to i tak zinterpretować, że rośliny po prostu nie chcą rosnąć, bo się obraziły, czy coś takiego (jeżeli środek powodujący umiarkowanie sprawia, że urosły, to znaczy, że dotąd powstrzymywał je tylko brak umiaru – w czym? No, chyba w złośliwości).
Drzewo na początku wyglądało na ważny motyw, ale potem znikło – dlaczego? To samo dotyczy brata – spełnia swoją rolę, ale poza tym niewiele robi (powód słabszego działania eliksiru mógłby być inny i nic by to nie zmieniło).
Drobniejszych potknięć światotwórczych jest legion: dywan zamiast kotary, kiedy te współczesne są raczej sztywne, a starożytny perski dywan (nie wiem, jak by się nadawał na kotarę) nie bardzo miał jak tu trafić. Nie zawsze jest jasne, czy wojna atomowa miała miejsce za życia pokolenia Dwugłowego, czy jego rodziców (jak miałby być mutantem przed wojną? Dick miewał takie postaci, ale rzucił jakiś taliomid, czy coś). Przepuściłabym “ultradźwiękowe pole elektryczne”, bo na tym etapie wyraźnie widać, że i wynalazek, i cały świat tutaj działa wyraźnie na magię – ale transmutacji Visinda jeszcze nie opanowała i nadal nie wiem, skąd ma na to wszystko materiały i narzędzia. Ona rządzi tą jedną małą wioską (zamieszkałą przez nieugiętych Gallów? XD), otoczoną przez… nie wiem. Chyba pustkowia. O handlu, w każdym razie, mowy nie było. Nie wydaje mi się, żeby samo pozbawienie ludzi uczuć i dostarczenie im sałaty (bo owoców przecież nie ma, zresztą – żeby coś wyrosło, muszą być żywe nasiona, a skąd one? jabłka na końcu omal prześlepiłam, ale one są na końcu) oraz drewna mogło im pozwolić na osiągnięcie takiego poziomu rozwoju, żeby budowali wille zamiast chałup z blachy. Nie każdy wie, jak wygląda papierek lakmusowy – nawet tym, którzy wiedzą, lepiej powiedzieć “pasek żółtego papieru”, niż od razu zdradzać, do czego on służy.
Kiedy “Inni rozpościerają wielką, białą płachtę nad i wokół wielkiej drewnianej skrzyni, która zapewne ma służyć jako scena.” nie do końca wiem, o co chodzi – budują daszek? Po co, skoro słońce słabo świeci? Czy może owijają skrzynię prześcieradłem, żeby… nie wiem? I po co targać te wszystkie meble? I co jest takiego wzruszającego w bieli prześcieradła?
Kręcenie głową jest przeczące wszędzie poza Bułgarią – nie trzeba tego doprecyzowywać. Wytrącają z zawieszenia niewiary psychologiczne drobiazgi typu: “Dłonie i mięśnie twarzy Dwugłowego się rozluźniają. Wymijająca odpowiedź Visindy go zaskakuje.” – czy zaskoczenie ma takie skutki? Czy on nie jest aby zdenerwowany? Albo “Oczy kobiety przestają błyszczeć ze wzruszenia. Teraz połyskuje w nich determinacja.” Po czym to poznać?
Przejdźmy do języka. Jest trochę sztywny, zbyt podręcznikowy i formalny, miejscami purpurowy. W pierwszej połowie tekstu narracja wydaje się trochę oniryczna, oszołomiona, jakby ona też jeszcze nie doszła do siebie po wojnie atomowej – to mogłaby być olbrzymia zaleta, szkoda tylko, że w drugiej części ani tak nie jest, ani – chyba – nie powinno być. Metafor niewiele i są purpurowe (“Szloch Visindy przerywa wędrówkę myśli mężczyzny” – ?). Jest też trochę łopatologii, na przykład: “Dwugłowy drży ze smutku i wzruszenia”. Pod koniec troszkę skaczesz po głowach (najpierw punkt widzenia Melindy, potem nagle Dwugłowego).
Masz trochę problemów z szykiem: “smrodu śmieci dochodzących z Wielkiej Góry” a nie smrodu śmieci dochodzącego z Wielkiej Góry aby? Bo to nie śmieci chodzą. Albo “stoi z ramionami wyciągniętymi w stronę”, nie “wyciągniętymi ramionami w stronę”. “Visindę dziwi ton głosu Dwugłowego na tyle, że odstawia naczynia” – to zdanie można ewentualnie uratować przecinkiem, ale zasadniczo grupa określająca powinna być jak najblizej tego, co określa. “Odkręca kurek, chwyta szlauch, kieruje go do misy, zatyka w niej dziurę szmatą.” Szlauch można włożyć do misy, albo w nią wcelować; dziurę w misie zatyka szmatą, bo to jest dziura w misie, a nie jakaś inna dziura, przeniesiona do misy, żeby ją zatkać. “Mimo krążącego Złotego Środka w żyłach” – tu może być “mimo Złotego Środka krążącego w żyłach”, albo “mimo krążącego w żyłach Złotego Środka”, ale nie tak.
Tutaj “niedogodności, jakich musieliście ostatnio doświadczać” powinno być "których", to były konkretne niedogodności. Zdanie “Spoglądają na swoich sąsiadów, szukając w ich spojrzeniach potwierdzenia tej wyjątkowej sytuacji.“ nic nie wnosi, a na pewno nie wartości estetycznej. “Gdy ludzie w rozmowach odnosili się do niego, mówili” jest nienaturalne i zdecydowanie bym to uprościła: Gdy ludzie o nim rozmawiali, mówili.
Narracja w czasie teraźniejszym spowodowała parę niezręczności gramatyki: “Dysput filozoficznych poprowadzić się z nim nie da” – tutaj powinna być forma niedokonana, bo tych dysput jest wiele i tylko hipotetycznych. Podobnie: “Visinda na kilka sekund oniemieje.” – problem z tym zdaniem polega na tym, że orzeczenie powinno być w formie niedokonanej, skoro narracja jest w czasie teraźniejszym (forma dokonana wygląda jak czas przyszły i robi bałagan w parserze czytelnika). Ale niedokonane “niemieje” brzmi dość dziwnie. Tu uciekł podmiot: “Po plecach przebiega dreszcz, odczuwa zmęczenie o wiele większe niż jeszcze kilka minut temu.” i tu też: “Całkowite opuszczenie slumsów zajmuje Visindzie około pięć minut. Obserwuje piasek i żwir pod nogami.” piasek i żwir nie robią niczego, co można by obserwować, ale dlaczego obserwuje je opuszczenie slumsów? (A, i: około pięciu minut). Zażywa się przyjemności w celowniku, ale lekarstwo w bierniku. Rozprowadza się rzeczy wśród ludzi, nie ludziom.
“Gdy miska się napełnia, odrzuca szlauch w kąt” – czyli podczas napełniania, a Tobie chodzi chyba o “kiedy miska jest pełna”.
Frazeologia i dobór słów, czyli sekcja, na którą wszyscy czekali. Okno jest prowizoryczne, dobrze – ale kiedy zechcą wprawić porządne, co zrobią? Czy można odchylić głowę do przodu? Nie można reagować środkowym palcem, bo to nie czynność. Można reagować jego podniesieniem.
Co to znaczy: “Visinda jest naprawdę piękna, nawet oceniając obiektywnie. O ile jest coś takiego, jak obiektywizm” ? “Obiektywnie” to niezależnie od podmiotu, tj. według jakichś uniwersalnych kryteriów – owszem, są tacy, którzy w tę niezależność nie wierzą, ale trochę z sufitu to spadło.
“Delikatnie zadarty nosek”… czego nie oznacza “delikatnie”? Chociaż konotacjami tu pasuje, bo chłopak myśli o dziewczynie, która mu się podoba, ale i tak? Przestrzeń może być pusta, ale pustynna? Nie dawałabym takiego podsumowania, ale przeszła od razu do opisu. To, że “przyroda nie raczy ocalałych żadnym odżywczym kolorem” brzmi dziwnie purpurowo, ale przede wszystkim – jak kolor może odżywiać? “Spory” to dość duży, więc “dosyć spory” to jednak masło maślane. Trochę dalej jest “spora zawartość butelki” – no, nie, przecież zawartość butelki nie może być większa od samej butelki. Czy nie zniknęła tu aby “część” (sporą część zawartości)? Kroki i głosy – ciągle je tępię, a chyba nie wytępię. W pewnych okolicznościach “powolnym krokiem” jest faktycznie lepsze od “powoli” – ale nie zawsze. Ton nie może być arbitralny – może być stanowczy.
Gniew to reakcja emocjonalna – nie jest tym samym, co obrażanie się. “Tworzyć” to nie do końca to samo, co “robić”. “Szczere pole” nie wymaga doprecyzowywania.
Jeździ się raczej z cyrkiem, niż w cyrku, skrajność może do zła prowadzić, ale raczej nie doprowadzać. Wzrok nie może być “skruszony” – to patrzący odczuwa skruchę. Nie bardzo można "odchrząkiwać chrypkę".
“Roić się” sugeruje coś ruchliwego (i nieprzyjemnego) – części się nie roją, “odżywczy” i “ożywczy” to nie to samo – sen albo kolor może być tylko ożywczy.
W zasadzie można napisać “Za chwilę sami stwierdzicie, że warto było znieść te kilka tygodni wyrzeczeń.” ale o niebo lepiej wygląda: przyznacie.
“Melinda zrezygnowanym wzrokiem odwraca się do Thery.” – ? Melinda z rezygnacją odwraca się do Thery, tak, ale co ma do tego wzrok?
“Patrzeć po sobie” sugeruje już wzajemność, której nie trzeba dopisywać. “Po tłumie przebiegają odgłosy ochów i achów.” – odgłosy nie mogą przebiegać (fale, tak – odgłosy, nie), poza tym “ochy i achy” to są właśnie odgłosy (wokalizacje wyrażające zachwyt). “Dzielić” porcję, to dzielić już odmierzoną na mniejsze, a Dwugłowy raczej je wydziela. Nos może swędzieć, ale nie łaskotać – można czuć łaskotanie w nosie. “Mikrolistki” uprawia się na kanapkę, a listek drzewa – to listek. “Delikatnie szturchając” można spokojnie zastąpić “poszturchując” – polszczyzna ma bogaty zasób czasowników i dużo możliwości ich tworzenia (ponadto – argh, "delikatnie"). Zagaja się rozmowę – kobietę można zagadnąć.
“Istnieje takie prawdopodobieństwo” istnieje taka możliwość, ale nie prawdopodobieństwo. Prawdopodobieństwo musi być zmierzone. “Rzuca rękami na oślep” rękami raczej się macha, na targ idzie, nie “podąża”, a “pozytywny” to nie to samo, co “przyjemny” (hem, hem: https://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842860).
Jest też trochę mocno książkowych, nieprzystających do walki o przetrwanie wyrażeń: “uraczyć się czymś” (tak w ogóle, to nie to samo, co się tego nafutrować po gardłodziurki), “prosili, bym”, to samo “by” w tym samym zdaniu i “posesja” (która już w ogóle nie pasuje do świata, w którym ludzie żywią się szczurami i mieszkają w budach z blachy). “Spocząć” w kontekście postapokaliptycznego warsztatu i cokolwiek komediowego magicznego napoju jest tak pełne godności, że aż śmieszne.
A znowu: “Thera się słucha” to kolokwializm – niby dobrze, tylko dlaczego dopiero teraz (wcześniej z kolokwializmów były głównie bluzgi)? Albo “Ten widok napędza Dwugłowego.” – co to znaczy?
O “śródręczu” mówią raczej studenci medycyny – żeby się znaleźć w tekście literackim, potrzebowałoby uzasadnienia, którego tu nie widzę.
Anglicyzmy: po pierwsze, ciut za dużo tych zaimków dzierżawczych – wszystko jest “swoje”, jak w angielskim tekście, choć polszczyzna tego nie potrzebuje. “Wyrywa urządzenie z dłoni mężczyzny” – my wyrywamy urządzenie mężczyźnie z ręki, “brązowe i duże oczy” to angielska konstrukcja – u nas dziewczyna ma po prostu duże, brązowe oczy. “Nagle coś obija się o jego nogi.” – zamiast obija mu się o nogi, “Musiałem zjeść coś nieświeżego”, “Visinda jest jedyną osobą w wiosce, która umie naprawiać sprzęty” – Visinda jako jedyna w wiosce umie; albo W całej wiosce tylko Visinda umie. “Niepokój ściąga Dwugłowemu brwi” takie antropomorfizowanie jest angielskie.
“Skanuje wzrokiem” – w angielszczyźnie “to scan” oznacza “przeglądać” (https://www.thefreedictionary.com/scan) ale do polskiego przeszło tylko w kontekście techniczno-elektronicznym. “Stara się brzmieć najsurowiej” – po polsku mógłby się starać, żeby jego głos brzmiał jak najsurowiej.
Uff. Jeszcze feminatywy – chyba sama się prosiłam, ale i tak bolą mnie od nich zęby. O ile “wynalazczynię” jeszcze przełknę (choć z trudem), to “naukowczyni” jest wyjątkowym brzydactwem, w dodatku spłodzonym przez rozbuchaną polityczną poprawność (rodzaj męski jest w polszczyźnie generyczny! Paniusie, które tego nie rozumieją, przypominają paniusie, które koffają wszystkie zwierzątka i koniecznie chcą odbierać chłopu wszystkie krowy, bo jego pies ma wysypkę), zob. https://radiowarszawa.com.pl/goscini-i-powstanczyni-jak-prof-bralczyk-ocenia-feminizacje-jezyka/
Podsumujmy. Nie jest tragicznie. Szałowo nie, ale chyba idziesz dobrą drogą, więc możesz do tego "nie" dopisać "jeszcze". Zdecydowanie widać, że miałaś pomysł – ale skupiłaś się na jego rdzeniu, zaniedbując okostną, mięśnie, flaczki i całą resztę. A, niestety, jak sama się ostatnio przekonuję, abstrakcyjny pomysł to nie jest dobry początek opowiadania (tak, to odkrycie boli. Bardzo. Ale trzeba przecierpieć). Czy może raczej – żeby wyrosło z niego opowiadanie, potrzeba długiej i żmudnej orki.
Plik, w którym uwagi są przyklejone do miejsc, których dotyczą, prześlę na dowolnego maila, którego wskażesz na priv.
I morał alternatywny – dzieci, nie przedawkowujcie narkotyków (miała być kropelka na tydzień, a nie cała flaszka dziennie!).
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Przyjemnie się czytało :)
Przynoszę radość :)
Droga Tarnino,
pisałam pod wątkiem konkursowym, że mam wątpliwości, czy w tym konkursie w ogóle brać udział. I moje obawy okazały się słuszne.
Długo mi zajęło zbieranie się po tym komentarzu i nie wiedziałam, co z nim zrobić. Przez kilka dni w ogóle nie zaglądałam na NF i starałam się nie myśleć o pisaniu. Na szczęście z pomocą przyszły święta.
Na początku myślałam, że żałuję, że w ogóle ten tekst napisałam, ale potem ochłonęłam i pomyślałam, że, głupia, czego Ty żałujesz? Przecież tak właśnie wygląda proces, nauka, rozwój. Raz się śmiejesz, raz płaczesz, raz upadasz, raz wstajesz.
Heh, pamiętam, jak po raz pierwszy mnie odwiedziłaś i zmasakrowałaś “Uppvaki – czym są i dlaczego spotting jest niebezpieczny” i w pierwszej chwili miałam podobne odczucia. W tym momencie uważam, że słusznie je zmasakrowałaś i teraz tego opowiadania bym nie opublikowała. Pewnie z “Lekarstwem” będzie podobnie za rok, a może nawet takie myśli pojawią się szybciej.
Nie ma też co żałować napisania “Lekarstwa”, bo jest to pierwsze moje opowiadanie, które zostało nominowane do Piórka, co można odczytać za mały sukces i kolejny, ważny krok w rozwoju. Domyślam się, jak na tę decyzję użytkowników musiałaś przewracać oczami :P
Do Twoich uwag odniosę się na dniach, gdy wpadnę w wir pracy zarówno biurowej, jak i pisarskiej i ogarnę się po świątecznym lenistwie. Przeczytałam je, ale chcę się nad nimi uważnie pochylić i przeanalizować. Czeka mnie też jeszcze dokończenie analizy “Zabawy w dom” – kolejnego opowiadania, do którego nie mam ochoty już zaglądać, jak nieraz wspomniałam.
Cały komentarz nie zabolał mnie tak mocno, jak jedno chyba w stwierdzeniu:
Podsumujmy. Nie jest tragicznie. Szałowo nie, ale chyba idziesz dobrą drogą, więc możesz do tego "nie" dopisać "jeszcze".
Chyba idę dobrą drogą. Jaką drogę miałaś na myśli? Ogólnie drogę, jaką przebywa pisarz, czy drogę akurat w tym gatunku, science-fiction? Bo jeśli chodzi o ogólną drogę, to chyba czas napić się wody z Odry.
Tak czy siak, pozdrawiam Cię serdecznie i wiedz, że zawsze szanuję Twoją pracę, każdą uwagę rozpatruję i doceniam, że jednak decydujesz się pomóc i poświęcić tyle czasu osobie, która pisze w Twoim mniemaniu średnio satysfakcjonujące opowiadania.
Wszystkiego dobrego w Nowym Roku!
Bez sztuki można przeżyć, ale nie można żyć
Hej – uszy do góry. Sama już sobie powiedziałaś wszystko, co należało powiedzieć. A to, że – teraz – piszesz “średnio satysfakcjonująco” nie znaczy, że tak będzie zawsze.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Bez sztuki można przeżyć, ale nie można żyć
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Hej!
Fajnie kreślisz świat, od razu wiemy, że jakaś postapokalipsa, szczury jako waluta, hm… Tylko czy szczury nie są pełne bakterii? Wszędzie łażą…
Cóż, może łatwiej jest zachować humor, gdy się nie ma brata na dupie. Dosłownie.
Oo, fajny wątek, ogólnie bliźniaki syjamskie są w literaturze, ale dość mało. A tu jeszcze tak nietypowo w miejscu, w którym nikt by nie pomyślał. ;p
Dość szybko tłumaczysz, o co chodzi z bohaterem. Akurat ja jestem fanem powolnego odkrywania, a nie wyjaśniania w trakcie. Nie lubię natłoku informacji od narratora, bo to taki rodzaj streszczenia, który zabija mi przyjemność z lektury, np. fakt kochania się w Visindzie lepiej poznać w czasie lektury, a nie dostać o tym informację niejako poza akcją. Tak samo “upośledzenie” brata.
Scena ze sraczką mnie rozbawiła – wyobraziłam to sobie przy okazji rzeczonego brata. XD
Bardzo dobrze wychodzą Ci sceny pokazania, że bohater czuje coś do Visindy, więc nie wiem skąd te streszczenia wcześniej. ;p
Piękne jest czyste niebo, gwieździste
Hm, nie wiem, czy byłoby tak czyste, skoro dookoła szarość, to niebo nie powinno być szare od tego pyłu całego?
Najpierw można było się śmiać ze wszystkiego, nawet z chorych ludzi, potem z niczego nie można było się śmiać, tylko wszystkim należało współczuć i ciągle uważać na to, co się mówi.
No dokładnie. Taki mamy świat. :)
Czytając opowiadanie mam trochę wrażenie oglądania anime – taka historia miłosna bohatera zauroczonego w silnej, pomysłowej bohaterce, która jest piękna i mądra, a on ma problem i nie wie, jak zagadać. A do tego nietypowy świat i jeszcze te napisy na chatce Visindy. :D
– To już! – krzyczy Dwugłowy!
Na końcu kropka. ;)
wszystkim mieszkańcom wioski.
Całkowite opuszczenie slumsów zajmuje Visindzie około pięć minut.
No to slumsy czy wioska?
Za chwilę sami stwierdzicie, że warto było znieść te kilka tygodni wyrzeczeń.
Nie wydaje mi się, żeby w czasach postapo ludzie tak łatwo pozwoliliby na kilka tygodni wyrzeczeń, a mówiąc dobitniej: brak prądu.
Ludzie pijący Złoty Środek – łatwo poszło. Tylko Dwugłowy uznałby, że to niebezpieczne? Przecież od razu widać, że próbujący zatracili siebie.
No i dość łatwo przewidzieć, że to będzie złe, bo tytuł nam to sugeruje.
Samo działanie środka to jak w Equilibrium.
Podoba mi się rozmowa Dwugłowego z Visindą, jej pretensje, że on nie bierze środka, mimo że sama tego nie robi zasłaniając się czystym umysłem do pracy. Bardzo fajnie to wybrzmiało.
Jedynie przemiana Visindy dosłownie w jednej scenie wyglądała średnio. A już jak poszła do Thery i stała się obsesyjną maniaczką idealnego świata, który wcale tak nie wygląda i zastraszając, wymusiła zeznania – za mało było wcześniej takiego typu charakteru w niej.
No i stworzenie Feniksa, ultrapole – to też kojarzy mi się z anime i taką supermocą bohaterów. Tutaj jest tego za dużo, Visinda jest zbyt potężna jak na kobietę z bunkra w świecie postapo.
Za to sam tekst czytało się szybko – a znaków trochę ma – i mimo ciut dłużących się streszczeń na początku dotarłam do środka zaskoczona, że to koniec. A jeszcze jak Dwugłowy umierał to myślami byłam przy tym, co dalej i że tak fajnie, że w środku bohater zginął… A to koniec. XD
Także pod względem przyjemności z czytania – jestem zadowolona.
Najciekawsza postać Dwugłowego i szkoda, że brat był w sumie tylko dodatkiem, bo cały czas zastanawiało mnie, co z nim wykombinujesz. Relacje trochę jak u Voldemorta i Quirella w musicalu, ale tam to było mocno rozwinięte i te relacje robiły robotę. Tu tego zabrakło, choć potencjał miałaś spory.
Szkoda Visindy i braku rozwinięcia postaci pod kątem jej obsesji.
Ale samo podejście Dwugłowego do dziewczyny, świat szczurów jako waluty, przemyślenia w tle – to na plus.
Pozdrawiam,
Ananke
Tylko czy szczury nie są pełne bakterii? Wszędzie łażą…
Ludzie też są pełni bakterii :D
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Tylko czy szczury nie są pełne bakterii? Wszędzie łażą…
Ludzie też są pełni bakterii :D
Hahaha, prawda ;p
Hej Ananke, miło Cię widzieć :)
Oo, fajny wątek, ogólnie bliźniaki syjamskie są w literaturze, ale dość mało. A tu jeszcze tak nietypowo w miejscu, w którym nikt by nie pomyślał. ;p
Nie byłam pewna tego pomysłu, ale widzę teraz, że żre ;p To dobrze, bo to jest znak dla mnie na przyszłość, że nie należy się bać szalonych pomysłów.
Dość szybko tłumaczysz, o co chodzi z bohaterem. Akurat ja jestem fanem powolnego odkrywania, a nie wyjaśniania w trakcie. Nie lubię natłoku informacji od narratora, bo to taki rodzaj streszczenia, który zabija mi przyjemność z lektury, np. fakt kochania się w Visindzie lepiej poznać w czasie lektury, a nie dostać o tym informację niejako poza akcją. Tak samo “upośledzenie” brata.
Hm, mogło zawinić lenistwo autora albo brak pomysłu na przedstawienie faktów w inny sposób. Ale tak, ja też wolę jak karty odkrywa się powoli i zostawia czytelnikowi szansę na to, by sam połączył kropki.
Scena ze sraczką mnie rozbawiła – wyobraziłam to sobie przy okazji rzeczonego brata. XD
Haha, to się cieszę, że się udało, taki był zamysł, ale chyba tylko u Ciebie plan się powiódł :P
Bardzo dobrze wychodzą Ci sceny pokazania, że bohater czuje coś do Visindy, więc nie wiem skąd te streszczenia wcześniej. ;p
Może i tak, ale wyobraziłam sobie tekst bez fragmentu na początku, gdy mówię wprost, że Dwugłowy kocha się w Visindzie, i…. w sumie masz rację ;p Tekst by nic na tym nie stracił, czytelnik by się domyślił i raczej nie czułby się zaskoczony, więc tak, nie musiałam wcześniej o tym pisać.
Hm, nie wiem, czy byłoby tak czyste, skoro dookoła szarość, to niebo nie powinno być szare od tego pyłu całego?
Ja teraz też nie wiem, skupiłam się na fakcie, że skoro nie ma żadnych lamp ulicznych, wieżowców i innych generatorów światła, to gwiazdy byłyby doskonale widoczne.
Czytając opowiadanie mam trochę wrażenie oglądania anime – taka historia miłosna bohatera zauroczonego w silnej, pomysłowej bohaterce, która jest piękna i mądra, a on ma problem i nie wie, jak zagadać. A do tego nietypowy świat i jeszcze te napisy na chatce Visindy. :D
A to dobrze? Lubisz anime? Bo ja tak :)
– To już! – krzyczy Dwugłowy!
Na końcu kropka. ;)
Hę? Po wykrzykniku kropka?
wszystkim mieszkańcom wioski.
Całkowite opuszczenie slumsów zajmuje Visindzie około pięć minut.
No to slumsy czy wioska?
No chyba wioska. Ktoś mnie wcześniej uświadomił, że slumsy nie są bytem samodzielnym, tylko częścią miasta, więc… No cóż, człowiek całe życie się uczy.
Nie wydaje mi się, żeby w czasach postapo ludzie tak łatwo pozwoliliby na kilka tygodni wyrzeczeń, a mówiąc dobitniej: brak prądu.
Próbowali interweniować, ale też się jej trochę bali, wspominałam o tym, że jak Visinda wpadnie w twórczy szał, to lepiej jej nie przeszkadzać.
Ludzie pijący Złoty Środek – łatwo poszło. Tylko Dwugłowy uznałby, że to niebezpieczne? Przecież od razu widać, że próbujący zatracili siebie.
Wyjaśniałam to w tekście – tylko Dwugłowy to zauważył, bo on przez brata potrzebował dwóch dawek, a nie jednej. Gdyby nie ten fakt, też byłby tak samo apatyczny jak reszta mieszkańców. Od razu widać? Może i tak, ale jak nie odczuwasz żadnych emocji, nic Cię nie ekscytuje, ale też nie smuci, to w sumie nie masz też motywacji, żeby zmieniać cokolwiek, wszystko jest Ci obojętne. A skoro wszystko jest Ci obojętne, to czemu masz się buntować?
Samo działanie środka to jak w Equilibrium.
Też już ktoś wcześniej o tym wspomniał, chyba cezary. No i tu się wyłania taki problem, że ja przez moje ADHD nie lubię filmów, więc nie wiedziałam, że film o podobnej tematyce już powstał…
Podoba mi się rozmowa Dwugłowego z Visindą, jej pretensje, że on nie bierze środka, mimo że sama tego nie robi zasłaniając się czystym umysłem do pracy. Bardzo fajnie to wybrzmiało.
Cieszę się :)
Jedynie przemiana Visindy dosłownie w jednej scenie wyglądała średnio. A już jak poszła do Thery i stała się obsesyjną maniaczką idealnego świata, który wcale tak nie wygląda i zastraszając, wymusiła zeznania – za mało było wcześniej takiego typu charakteru w niej.
Nie pierwsza o tym wspominasz i tak, przyznaję, że zmiana charakteru przebiegła trochę za szybko, ale ograniczał mnie też limit znaków. Choć niewykluczone, że ten sam błąd bym popełniła bez limitu ;p Więc będę to miała na uwadze na przyszłość: nie spieszyć się z przemianą bohatera.
No i stworzenie Feniksa, ultrapole – to też kojarzy mi się z anime i taką supermocą bohaterów. Tutaj jest tego za dużo, Visinda jest zbyt potężna jak na kobietę z bunkra w świecie postapo.
Czy ja wiem? Jeśli nikt Ci nie przeszkadza w drodze po władzę?
Za to sam tekst czytało się szybko – a znaków trochę ma – i mimo ciut dłużących się streszczeń na początku dotarłam do środka zaskoczona, że to koniec. A jeszcze jak Dwugłowy umierał to myślami byłam przy tym, co dalej i że tak fajnie, że w środku bohater zginął… A to koniec. XD
O, to chyba najlepszy komplement, dziękuję Ci
Najciekawsza postać Dwugłowego i szkoda, że brat był w sumie tylko dodatkiem, bo cały czas zastanawiało mnie, co z nim wykombinujesz. Relacje trochę jak u Voldemorta i Quirella w musicalu, ale tam to było mocno rozwinięte i te relacje robiły robotę. Tu tego zabrakło, choć potencjał miałaś spory.
Przyznaję rację, ale to też wynika z mojej nieśmiałości. Obawiałam się, że tak specyficzna postać spotka się z oburzeniem i wyśmianiem. A tu taka miła niespodzianka :) Następnym razem będę odważniejsza.
Dziękuję Ci serdecznie za rozbudowany komentarz, miłe słowa i uwagi!
Przyjemnie się czytało :)
Dzięki, Anet :)
Bez sztuki można przeżyć, ale nie można żyć
Ok, to teraz biorę się powoli za kobyłę wręczoną mi w prezencie od organizatorki konkursu:
Jeśli gdzieś koło Stagiry było ostatnio niewytłumaczalne trzęsienie ziemi, to Arystoteles przewrócił się w grobie :D Bo zdecydowanie nie zrozumiała go co najmniej jedna z Was – Ty albo Twoja bohaterka. Podlinkowaną pracę tylko szybko przejrzałam, ale wszystko tam masz – zasada złotego środka dotyczy tylko cnoty, a osiąganie przez organizmy entelechii nie ma z tym nic wspólnego.
Musiałam sprawdzić słowo entelechia. Sprawdziłam, i nadal nie rozumiem :O
«u Arystotelesa: akt lub forma jako celowa zasada bytu urzeczywistniająca to, co potencjalnie zawarte w materii»
https://sjp.pwn.pl/szukaj/entelechia.html
Nie rozumieć, zbyt mądre ;/
Czyli złoty środek nie jest teorią dotyczącą ogółu, lecz stricte cnoty? Jeśli tak, to też nie rozumiem, bo definicja cnoty głosi, że to «przestrzeganie zasad etyki». A jeśli przestrzegasz zasad etyki, to znaczy, że jesteś prawym człowiekiem, więc nie ma tu miejsca na złoty środek.
Tutaj: https://www.youtube.com/watch?v=PrvtOWEXDIQ jest bardzo zwięzłe i proste podsumowanie, po angielsku wprawdzie).
Obejrzałam. Podoba mi się, wszystko ładnie wytłumaczone, no i dykcja jest bez zarzutu, wszystko można zrozumieć. Chętnie będę sobie zaglądać do tego pana.
No i nowo poznany termin zostanie moim słowem roku: Eudaimonia!
A co do założenia Złotego Środka, to ekhm, faktycznie, trochę poleciałam w swoją interpretację, kompletnie odlatując od interpretacji Arystotelesa. Przed pisaniem czytałam trochę prac, żeby upewnić się, czy dobrze rozumiem tę koncepcję, ale jak widać, nie udało się. A wystarczyłoby znaleźć odpowiedni filmik, odpowiednią osobę, która umie to wyjaśnić o wiele szybciej i skuteczniej ;p
Możliwe, że właśnie to zaburzenie proporcji odpowiada za ogólny dysonans między początkiem, a końcem – dysonans częściowo, jak sądzę, zamierzony (chciałaś, żeby Visinda z fajnej dziewczyny stała się, no, tym, czym się stała – to dość jasne), ale częściowo stanowiący jednak objaw wymknięcia się tworzywa z rąk. Widzę też kilka innych możliwych przyczyn.
Pierwszą z nich jest ten brak zdecydowania, czy chcesz napisać komedię, czy tragedię.
To prawda. Chciałam zrobić z tego coś w rodzaju tragikomedii, ale, jak widać, jeszcze zbyt żółty dziób mam na to.
Jeżeli, jak wspominasz w komentarzach, chciałabyś pisać śmieszniej, polecałabym przestudiowanie Pratchetta i Jossa Whedona.
No właśnie Pratchett już od jakiegoś czasu czeka u mnie na liście, a Pana Whedona nie znam, ale się zapoznam.
Co bawi Ciebie? Pamiętaj, że poczucie humoru jest rozmaite, nigdy nie rozśmieszysz wszystkich – jeżeli chcesz, żeby było zabawnie, najprościej pisać to, co Ty uważasz za zabawne, a potem sprawdzić, jak ludzie na to reagują. Możesz też sobie zrobić maraton filmów komediowych (byle rozmaitych), żeby się lepiej zorientować.
Od jakiegoś czasu robię sobie notatki na ten temat – ilekroć oglądnę lub usłyszę coś śmiesznego, zapisuję to i zastanawiam się, czemu właściwie mnie rozbawiło. Czy to normalne? ;p
Kwestia dobroci Dwugłowego – faktycznie to zdanie o emanacji dobroci wydaje się niepotrzebne, bo nigdzie nie pokazywałam tej dobroci, nawet nie była jednym z wątków powieści. Jedno zdanie, a tyle zamętu może wprowadzić, no popatrz…
Kiedy zaszła ta przemiana? Dlaczego? Czy wystarczyła duma ze "stworzenia idealnej społeczności"? Jestem jak najbardziej przeciwko transhumanizmowi i utopijnemu myśleniu, ale czy końcówka tekstu opiera się na jego początku – czy jednak odlatuje w chmury?
W prawie każdym komentarzu wytknięto mi tę błyskawiczną przemianę… Będę o tym pamiętać następnym razem.
Tylko Visinda i Dwugłowy są tu ludźmi, cała reszta to zupełnie bezwolne wydmuszki, po których nie można oczekiwać, że się same zorganizują i przeciwstawią dyktaturze. Ale… dlaczego? Rozumiem, że Visinda jest społeczności niezbędna (ale… światotwórstwo za chwilę), jednak – czy na pewno nie mogli się zebrać kupą i rzucić jej chociaż małej kłody pod nogi?
No ale ale…
Po pierwsze – co już tłumaczyłam wielokrotnie –: czemu ludzie mieli się buntować, skoro wszystko im było obojętne? Wydaje mi się, że jeśli owładnie człowiekiem apatia, to na niczym mu nie zależy.
Po drugie: miałam zagłębiać się w każdą postać? Przecież wyszłaby wtedy z tego książka. Bo jeśli można w kilku zdaniach przedstawić wnętrze bohatera i to jeszcze tak, żeby wyszło to naturalnie, to ja jeszcze tego nie potrafię.
nie jestem też wcale taka pewna, czy – gdybym tam stała w tłumie i widziała to wszystko – przekonałoby mnie to do Złotego Środka i jego zażywania (przecież ja tak się nie zachowuję! – ludzie nie lubią przyznawać, że zrobili komuś krzywdę czy nie mają racji).
Hm, no na to nie mam argumentów, faktycznie tak jest.
“Ja tak nie robię, ja jestem inna/y”….
czy w tej chwili problemem wioski jest wojna światowa, czy może raczej jej skutki? I czy wobec tych skutków mogą się spodziewać, że za ich życia, czy życia ich dzieci, wojna znów będzie? Chyba nie – więc po co im rozwiązanie problemu, który ich nie dotyka?
Mogli mieć nadzieję na odbudowanie świata, rozrastanie się społeczności, więc na tamtą chwilę nie, ale mogli obawiać się kolejnej wojny w dalekiej przyszłości.
Światotwórstwo jest niewiarygodne. Zaczyna się nieźle, jak klasyczna, z lekka dickowska postapokalipsa (doceniam nawiązanie, choć z sufitu spadło), ale im dalej w pustynię, tym słabiej się to wszystko trzyma i ostatecznie postapokalipsa okazuje się pozłotką cienko nałożoną na nasz świat.
Światotwórstwo jest cholernie trudne… Trzeba o wszystkim pamiętać, żeby składało się w logiczną całość, zastanowić się, czy jedno nie wyklucza drugiego i czy faktycznie jedno mogłoby istnieć bez drugiego… Może następnym razem stworzę po prostu szkic? Ale nawet ze szkicem trudno wszystkie luki wyłapać. Dlatego tak ważna jest inna perspektywa.
Bez problemu uwierzyłam, że Visinda ma izolowane pudło preapokaliptycznej lodówki, ale już niekoniecznie, że ma lód do niego (w ten sposób kończą żywot lodówki w krajach, do których trafiają po zużyciu elektryki)
Zaraz, czyli co, trzeba mieć koniecznie lód w lodówce, żeby się nie zepsuła?
Czytałaś może Dicka “Beztroską Pat”? Albo, może lepsze w tym kontekście "Pay for the Printer"?
Nie, ale chętnie przeczytam.
nijak – dopóki, mniej więcej w jednej trzeciej tekstu, nie pojawił się wiatrak – nie byłam w stanie uwierzyć, że ma normalnie działającą lodówkę (urządzenie, które wg. Internetów zużywa parędziesiąt kilowatogodzin). Wiatrak przyniósł ze sobą nowe problemy – otóż po pierwsze, trzeba go z czegoś zmajstrować (to może Visinda by zrobiła). Po drugie, wiatr nie wieje regularnie, a przechowywanie prądu jest poważnym problemem i dzisiaj. A elektrowni szczytowo-pompowej, ani nawet dołu z piaskiem, nigdzie tu nie widzę. Po trzecie, chociaż nie pamiętam już wiele z polibudy, Internet jeszcze dam radę przeszukać, i Internet powiada, że moc turbiny zależy od prędkości wiatru, gęstości powietrza i długości (nie powierzchni, okazuje się) łopat. Jak dużą turbinę mogłaby Vicinda zbudować? Jak wysoko by ją umieściła? (to wpływa na prędkość wiatru) Czy wystarczyłoby tego, żeby regularnie, bez przerw, zasilać całą wioskę z całkiem nowoczesnym sprzętem AGD? Który jakimś cudownym sposobem przetrwał, i to w jednym miejscu.
O, i masz ci los. Raz człowiek wspomniał o wiatraku ;p Pozostaje mi celować w czytelników, którzy nie skończyli polibudy ;p
Żart. Tutaj raczej zawinił brak świadomości, że ktoś może tak wnikliwie zastanawiać się nad obecnością i funkcjonalnością wiatraka.
I tu na razie zrobię sobie przerwę, bo musi mi starczyć jeszcze siły na czytanie opowiadań na NF, trochę się opuściłam w ostatnim czasie.
To do następnego!
Bez sztuki można przeżyć, ale nie można żyć
Haha, to się cieszę, że się udało, taki był zamysł, ale chyba tylko u Ciebie plan się powiódł :P
Nie no, ta scenka tak przemawia do wyobraźni, że chyba każdy miał jakieś wizje. Ale nie każdy chciał się nimi podzielić.
Babska logika rządzi!
:D
Musiałam sprawdzić słowo entelechia. Sprawdziłam, i nadal nie rozumiem :O
«u Arystotelesa: akt lub forma jako celowa zasada bytu urzeczywistniająca to, co potencjalnie zawarte w materii»
https://sjp.pwn.pl/szukaj/entelechia.html
Nie rozumieć, zbyt mądre ;/
Mmm, streszczenie kilkunastu ciężkich tomiszcz jednym zdaniem – niezrozumiałe dla laika? Brawo, słowniku PWN. :D A serio – to jest pojęcie mocno techniczne, ale w wersji szkolnej chodzi o to, że u Arystotelesa rzeczy mają pewną istotę, i częścią tej istoty są ich możliwości. Entelechia jest wtedy, kiedy wszystkie te możliwości (które mogą być naraz spełnione, bo np. Ty masz możliwość bycia blondynką lub brunetką, ale nie obiema naraz) są spełnione i rzecz jest tak bardzo sobą, jak tylko może być.
Czyli złoty środek nie jest teorią dotyczącą ogółu, lecz stricte cnoty?
Tak.
Jeśli tak, to też nie rozumiem, bo definicja cnoty głosi, że to «przestrzeganie zasad etyki».
W pierwszym odruchu spytałam "co to za głupia definicja", ale PWN faktycznie tak pisze… co nie zmienia faktu, że to głupia definicja. I na pewno nie podpisałby się pod nią Arystoteles. U Arystotelesa cnota ma związek z entelechią, owszem – cnota to doskonałość duszy (w jakimś zakresie, np. sprawiedliwość, i uwaga, techniczne znaczenia słów takich jak "doskonałość" nie do końca się pokrywają z potocznymi, zresztą – p. filmik).
A jeśli przestrzegasz zasad etyki, to znaczy, że jesteś prawym człowiekiem, więc nie ma tu miejsca na złoty środek.
To też duże zagadnienie, ale w skrócie – złoty środek nie oznacza, że przestrzegasz zasad tylko trochę, tylko, że siedzisz pośrodku (nie geometrycznym!), między dwoma sposobami, żeby przesadzić. W filmiku masz i objaśnienie, co to jest wg. Arystotelesa prawy człowiek, i dobre przykłady. Chociażby – szczodrość. Szczodrość siedzi pomiędzy skąpstwem a rozrzutnością: człowiek skąpy źle postępuje w kwestiach finansowych (zawsze gromadzi pieniądze, nie zwraca uwagi na konkretną sytuację), ale człowiek rozrzutny też (zawsze rozrzuca pieniądze). Cnota, czyli złoty środek, polega na tym, żeby sytuację – konkretną! – rozważyć, przemyśleć, co może z Twojego postępowania wyniknąć i postąpić odpowiednio. Bo każda sytuacja jest inna. Nie da się spisać zasad w kamieniu (tę postawę nazywamy partykularyzmem etycznym).
W etyce współczesnej mamy dwie duże grupy teorii: konsekwencji (liczą się następstwa działań, głównie mamy tu różne odmiany utylitaryzmu, ale nie tylko) i reguł (są reguły, masz ich zawsze przestrzegać), ale mamy też rosnące niezadowolenie, bo te teorie są, delikatnie mówiąc, oderwane od życia. A teoria cnót nie. Za to teoria cnót nie daje zasad do przestrzegania, jak tamte, co znowu niektórzy mają jej za złe. A ja wolę organiczną, opartą na pewnym rozumieniu porządku świata teorię cnót od arbitralnych, sztucznych zasad, i tyle. (Żeby nie skłamać, te inne teorie też mają jakieś podstawy metafizyczne, choć czasem bardzo słabe.)
Ale wiesz, dwa semestry etyki i jeden metaetyki ;)
Chętnie będę sobie zaglądać do tego pana.
Fajny jest, tylko tyle się tam już filmików nagromadziło, że nie zawsze można szybko znaleźć ten, który się właśnie chce obejrzeć :)
Przed pisaniem czytałam trochę prac, żeby upewnić się, czy dobrze rozumiem tę koncepcję, ale jak widać, nie udało się.
Hmm, ale skąd je wzięłaś? Bo nie możesz liczyć na to, że jako zupełny laik zrozumiesz pracę fachową, albo odróżnisz dobrą od bzdurnej. Akurat przed takim (nie) zrozumieniem Arystotelesa ostrzegają wykładowcy (etyki i metaetyki) – ale wykładowcy etyki nie biegają po ulicy i nie wołają "ludzie! nie zrozumcie źle Arystotelesa!". Za informacją trzeba się zakrzątnąć. To trwa. I nie jest łatwe. A skrót kusi…
Chciałam zrobić z tego coś w rodzaju tragikomedii, ale, jak widać, jeszcze zbyt żółty dziób mam na to.
Łuu, ambitnie :)
Czy to normalne? ;p
Mmm… podejście naukowe :D Chociaż niektórzy twierdzą, że z humorem jest jak z żabą – jak go pokroisz na kawałki, to umiera.
Jedno zdanie, a tyle zamętu może wprowadzić, no popatrz…
No, tak to jest.
Po pierwsze – co już tłumaczyłam wielokrotnie –: czemu ludzie mieli się buntować, skoro wszystko im było obojętne? Wydaje mi się, że jeśli owładnie człowiekiem apatia, to na niczym mu nie zależy.
Tak, ale przedtem – zanim zaczęli brać eliksir, też się nie buntowali. Ani przeciwko brakowi prądu, ani przeciwko braniu eliksiru w ogóle. Nic.
Bo jeśli można w kilku zdaniach przedstawić wnętrze bohatera i to jeszcze tak, żeby wyszło to naturalnie, to ja jeszcze tego nie potrafię.
Można. Ale spokojnie – po pierwsze, chodziło mi raczej o zupełny brak sprawczości. Ci ludzie nic nie robią. Lepiej mniej postaci, które mają co robić w opowiadaniu, niż więcej, które tylko się pałętają.
Po pierwsze i pół – niepotrzebne Ci całe wnętrze. Postać w opowiadaniu i tak zawsze będzie prostsza od żywego człowieka. Spójrz na tę miniaturę (Dunsany, przekład mój):
11. Śmierć i pomarańcza
Dwaj śniadzi młodzieńcy w dalekim kraju na południu siedzieli przy restauracyjnym stoliku z jedną kobietą.
Na talerzu przed nią leżała pomarańcza, a w sercu pomarańczy krył się złowróżbny śmiech.
I obaj mężczyźni naraz spoglądali na kobietę, a jedli niewiele i pili bardzo dużo.
A kobieta uśmiechała się tak samo do jednego i do drugiego.
Potem mała pomarańcza o sercu wstrząsanym złowróżbnym śmiechem stoczyła się wolno z talerza na podłogę. I obaj śniadzi młodzieńcy rzucili się, by ją złapać, i spotkali się nagle pod stołem, i zaczęli mówić bardzo prędko, i wielki strach padł na bezsilny Rozum, kryjący się w ich umysłach, zaś serce pomarańczy drżało od śmiechu, a kobieta się uśmiechała. I Śmierć, przy innym stoliku dotrzymująca kompanii staremu człowiekowi, wstała, by podejść i posłuchać kłótni.
Wiesz, o co panowie się kłócą, masz pojęcie o charakterze kobiety – i to wystarczy.
I po drugie – nikt tego nie potrafi na początku.
mogli obawiać się kolejnej wojny w dalekiej przyszłości
Za dwieście lat napadną nas kosmici. Przejęłaś się? Vonnegut napisał kiedyś, że wojny są jak lodowce. Zawsze będą. Wojna w dalekiej przyszłości nie ma szczególnej mocy motywującej (ostatnio słyszałam opinię kogoś, kto wie o historii więcej ode mnie, że powstanie listopadowe ostatecznie poskutkowało pierwszą wojną światową. Nie wiem, jak to oceniać, ale załóżmy, że to prawda – myślisz, że gdybyś pożyczyła TARDIS i przeniosła się w przeszłość, żeby o tym powiedzieć przywódcom powstania, to by ich to powstrzymało?).
Trzeba o wszystkim pamiętać, żeby składało się w logiczną całość, zastanowić się, czy jedno nie wyklucza drugiego i czy faktycznie jedno mogłoby istnieć bez drugiego…
No, jest. Dlatego nie zaczynaj z takim rozmachem. Spróbuj wziąć nasz świat i zmienić jeden drobiazg. Powiedzmy, niech znikną samoloty. I się wtedy stanie ze wszystkim innym? Kiedy już tak poćwiczysz, będziesz mogła zmieniać więcej rzeczy. Tu jest fajny przykład ("Ptaki – czujniki" Sheckleya – też o wynalazku!): https://standardebooks.org/ebooks/robert-sheckley/short-fiction/text/watchbird
Ale oprócz tego – światotwóstwo ma służyć historii, którą opowiadasz. Nie popadnij w wadę odwrotną (o, widzisz? Przykład na złoty środek!) czyli wypisywanie chińskich detali, których nigdy nie wykorzystasz.
Zaraz, czyli co, trzeba mieć koniecznie lód w lodówce, żeby się nie zepsuła?
Nie, po prostu lodówka izoluje lód od ciepła na zewnątrz, żeby się nie stopił, a w środku jest zimno (bo lód) i można trzymać np. ryby, żeby się nie popsuły. Ale bez urządzeń do mrożenia lodu nie zrobisz (skąd by go wzięła?). Zob. https://en.wikipedia.org/wiki/Ice#Role_in_human_activities
Pozostaje mi celować w czytelników, którzy nie skończyli polibudy ;p
Ej, nie mówiłam, że skończyłam XD
Tutaj raczej zawinił brak świadomości, że ktoś może tak wnikliwie zastanawiać się nad obecnością i funkcjonalnością wiatraka.
Zawsze się taki trafi ;3 A serio, ludzie mają różną odporność na rzeczy wzięte z sufitu, ale jeśli coś od początku wygląda niewiarygodnie, to szukają wyjaśnienia, jak to może mimo wszystko działać. Czasem bardzo głęboko :) Prąd w postapokalipsie wygląda niewiarygodnie. Swoją drogą, czytałam ostatnio Dicka "Galaktycznego druciarza" po raz enty, i dopiero zauważyłam, że parę razy narrator przeczy sam sobie. Więc da się to ukryć, tylko trzeba umieć :)
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Hej, co do komentarza do opowiadania – miałam być wcześniej, ale dłuższe teksty muszę jednak zostawić na moment, w którym mam więcej czasu, bo przy komentarzach z telefonu trudno pisać sensownie. ;) Stąd króciaki mają niestety pierwszeństwo, bo można je skomentować z komórki. ;)
Ludzie też są pełni bakterii :D
Hahaha, prawda ;p
No to tak, je się szczury w sumie, ale jakoś tak te w świecie apokalipsy to kojarzą mi się z takim brudem xd.
Nie byłam pewna tego pomysłu, ale widzę teraz, że żre ;p To dobrze, bo to jest znak dla mnie na przyszłość, że nie należy się bać szalonych pomysłów.
Też tak myślę. ;) Jak nie wyjdzie – trudno, ale warto, bo jednak to świeżość, która zapada w pamięć. ;)
Haha, to się cieszę, że się udało, taki był zamysł, ale chyba tylko u Ciebie plan się powiódł :P
Poczucie humoru ludzi jest różne, więc nie zawsze każdego rozbawi to samo. ;)
Ja teraz też nie wiem, skupiłam się na fakcie, że skoro nie ma żadnych lamp ulicznych, wieżowców i innych generatorów światła, to gwiazdy byłyby doskonale widoczne.
No tak, ale w momencie samego braku prądu w wielkich miastach (choć trochę tego prądu i tak mieli…), a jeśli dołożymy do tego opad radioaktywny to wtedy trudno powiedzieć.
A to dobrze? Lubisz anime? Bo ja tak :)
Zazwyczaj traktuję anime i animacje podobnie jak filmy, wszystko zależy, czy dobrze zrobione, choć akurat w przypadku anime to ma jednak taki nietypowy rys, przynajmniej czasami i skręca w stronę superbohaterów. Czasami w anime takie gagowe sytuacje, dziwne zachowania bohaterów i ogólnie supermoc przysłaniają nam to, co autor chciałby pokazać. Miałam takie odczucia przy oglądaniu “Arcane”, kiedy po kilku odcinkach przerwaliśmy z mężem serial.
Hę? Po wykrzykniku kropka?
No nie, bez wykrzyknika. XD Tam powinna być kropka, nie wykrzyknik. :)
Próbowali interweniować, ale też się jej trochę bali, wspominałam o tym, że jak Visinda wpadnie w twórczy szał, to lepiej jej nie przeszkadzać.
No ale nie widzieliśmy tego jej twórczego szału ani niczego, co zrobiła wcześniej, kiedy ktoś jej przeszkodził.
Wyjaśniałam to w tekście – tylko Dwugłowy to zauważył, bo on przez brata potrzebował dwóch dawek, a nie jednej.
Ale mi chodzi o to, że Dwugłowy zauważył to jako jedyny na placu, zanim wszyscy tak chętnie wzięli środek. No wiesz, ja bym nie wzięła. Mój mąż też nie, a nie jesteśmy jacyś super anarchistyczni. A ludzie w świecie, w którym jest postapo, ludzie, którzy budowali bunkry “bo może coś…” to często ludzie podejrzliwi, węszący podstęp, wierzący w teorie spiskowe itd., wątpię, żeby cała społeczność tamtego dnia wzięła lek bez żadnego “ale”, po krótkiej prezentacji dwóch osób zmieniających totalnie zachowanie.
A skoro wszystko jest Ci obojętne, to czemu masz się buntować?
Ale to już później, jak zaczniesz brać.
Poza tym – zaczęli się buntować, mimo wszystko, już biorąc, to w końcu jak? ;)
No i tu się wyłania taki problem, że ja przez moje ADHD nie lubię filmów, więc nie wiedziałam, że film o podobnej tematyce już powstał…
Motyw eliksiru rozwiązującego problemy na pewno nie był tylko w tym filmie, ogólnie takie eliksiry/czary wywołujące apatię czasami się przewijają. ;)
Więc będę to miała na uwadze na przyszłość: nie spieszyć się z przemianą bohatera.
Wiadomo, limit nas ogranicza, ale zawsze warto pomyśleć, z czego zrezygnować, żeby te najważniejsze elementy wybrzmiały najmocniej. ;) Bo wiesz, sam pomysł na to, że na początku dajesz historię miłosną i czytelnik myśli: “A, pewnie będą razem”, a Ty zmieniasz front i mówisz: “No i co, jednak nie razem, a ona go zabija” – to w teorii wygląda świetnie. I ja uwielbiam takie zagrywki. Tylko że przez zbyt szybką przemianę, nie czujemy za bardzo emocji. Bo Visinda przestaje być bohaterką, której współczujemy, a staje się kimś, kogo nie rozumiemy (jej motywacje są zbyt słabo ukazane), a Dwugłowy na koniec jest ukazany jako męczennik, więc takiemu trudniej współczuć, niż chłopakowi nieszczęśliwie zakochanemu, uwiązanemu z bratem.
Czy ja wiem? Jeśli nikt Ci nie przeszkadza w drodze po władzę?
To tylko moje zdanie. :)
Ale natłok supermocy może przyćmić sukces, a zbyt łatwy sukces sprawia, że traci wiarygodność i staje się bajką, a nie mroczną historią.
Przyznaję rację, ale to też wynika z mojej nieśmiałości. Obawiałam się, że tak specyficzna postać spotka się z oburzeniem i wyśmianiem. A tu taka miła niespodzianka :) Następnym razem będę odważniejsza.
Różne rzeczy na forum się pojawiają, ale rozumiem Twoje obawy, sama przecież mam podobne przy konkursie na Fun, bo czuję, że moje poczucie humoru ludzie uznaliby za niesmaczne albo żałosne. XD Także chyba trzeba czasami napisać to, co chcemy, bez hamulców, że nie wypada, a wyjdzie jak wyjdzie. ;)
Dziękuję Ci serdecznie za rozbudowany komentarz, miłe słowa i uwagi!
Proszę bardzo
ostatnio słyszałam opinię kogoś, kto wie o historii więcej ode mnie, że powstanie listopadowe ostatecznie poskutkowało pierwszą wojną światową. Nie wiem, jak to oceniać
Ciekawość, jak to argumentował? Prawda, że Olszynka Grochowska zawalona piętnastoma tysiącami poległych od wszystkiego (w zakresie od kos i kamieni do artylerii rakietowej) pokazała dowodnie, iż ład wiedeński nie zakończy dużych wojen w Europie i trzeba się zbroić, ale nie ona, to co innego by pokazało. Kojarzę tutaj dwie sensowne linie rozumowania.
Jedna, że po powstaniu środowisko emigracyjne skupione wokół księcia Adama, dysponując dobrą siatką agenturalną, rozpoczęło długofalową grę na skłócenie zaborców i doprowadzenie do wojny powszechnej (chyba dość wcześnie odgadli, że kwestia bałkańska wybije się na pierwszy plan jako zarzewie kłótni) – zresztą mój piórkowy tekst jest częściowo osnuty na tej kanwie.
Druga, że Europa z Polską odzyskaną w 1831 mogłaby być w ogóle innym miejscem, ze znacznie większą liczbą państw narodowych (np. Węgry zapewne wybiłyby się na niepodległość) i mniejszą rywalizacją mocarstw. Niemniej jedno i drugie przemawia raczej za tym, że pierwszą wojną światową mógł ostatecznie poskutkować upadek powstania, a nie powstanie jako takie.
No to tak, je się szczury w sumie, ale jakoś tak te w świecie apokalipsy to kojarzą mi się z takim brudem xd.
No, stary postapokaliptyczny trop – jemy szczury, bo jest postapokalipsa XD
Poczucie humoru ludzi jest różne, więc nie zawsze każdego rozbawi to samo. ;)
Otóż to!
No tak, ale w momencie samego braku prądu w wielkich miastach (choć trochę tego prądu i tak mieli…), a jeśli dołożymy do tego opad radioaktywny to wtedy trudno powiedzieć.
Opad radioaktywny swoją drogą, ale w atmosferze byłoby pewnie sporo zawieszonego pyłu. Chociaż to już spekulacje.
No ale nie widzieliśmy tego jej twórczego szału ani niczego, co zrobiła wcześniej, kiedy ktoś jej przeszkodził.
Otóż to.
No wiesz, ja bym nie wzięła. Mój mąż też nie, a nie jesteśmy jacyś super anarchistyczni.
Ja też nie. Nie bez dodatkowych powodów, a nie widzę ich w takiej sytuacji.
wątpię, żeby cała społeczność tamtego dnia wzięła lek bez żadnego “ale”, po krótkiej prezentacji dwóch osób zmieniających totalnie zachowanie
O, to, to właśnie.
Poza tym – zaczęli się buntować, mimo wszystko, już biorąc, to w końcu jak? ;)
Bo ich Dwugłowy namówił, żeby przestali, ale właściwie – czemu mieliby go posłuchać, skoro i tak im było wszystko jedno?
zawsze warto pomyśleć, z czego zrezygnować, żeby te najważniejsze elementy wybrzmiały najmocniej. ;)
Tak. Czasami to boli. Ale trzeba zagryźć zęby.
Ale natłok supermocy może przyćmić sukces, a zbyt łatwy sukces sprawia, że traci wiarygodność i staje się bajką, a nie mroczną historią.
To zależy od konwencji (czy może bardziej zależy to, ile supermocy to natłok), ale ogólnie – tak.
Ciekawość, jak to argumentował?
Mocno to streścił, i w sumie już nie pamiętam (coś tam było, że dzięki temu wyrosła potęga Prus). Ale chodziło mi tylko o ilustrację (zwróć uwagę na TARDIS).
nie ona, to co innego by pokazało
Prawda. Ale musi być jakiś konkretny pokazywacz, a nie abstrakcja.
Druga, że Europa z Polską odzyskaną w 1831 mogłaby być w ogóle innym miejscem
Pewnie by była.
Niemniej jedno i drugie przemawia raczej za tym, że pierwszą wojną światową mógł ostatecznie poskutkować upadek powstania, a nie powstanie jako takie.
Nie jestem w tej chwili pewna, ale chyba faktycznie mowa była o upadku powstania. Z drugiej strony, nie dam głowy, czy autor opinii nie uważał, że powstanie było od początku skazane na porażkę…
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
że dzięki temu wyrosła potęga Prus
Częściowo to miałem też na myśli, pisząc o “mniejszej rywalizacji mocarstw”. Jednak do zjednoczenia Niemiec pod kierunkiem Prus pewnie doszłoby tak czy inaczej, trudno mi sobie wyobrazić, żeby kwestia polska miała na to aż taki wpływ. Oczywiście wiem, że to niesprawdzalne, jak zawsze z historią alternatywną.
że powstanie było od początku skazane na porażkę…
I znowu – wydaje mi się, że nie było, ale trudno byłoby mi się o to spierać z zawodowym historykiem, zwłaszcza zajmującym się epoką. Bądź co bądź każdy powinien się zgodzić, że listopadowe było najlepiej rokującym z wielkich powstań polskich. Mieliśmy armię nie dość dużą, ale dobrze wyszkoloną i zmotywowaną, a Rosjanie mieli rozciągnięte linie zaopatrzeniowe i epidemię cholery. Trwało prawie rok, w postaci wojny manewrowej (nie partyzantki). Staram się nie przeceniać wpływu jednostek na historię, ale akurat wtedy bardzo przydałby nam się choćby dowódca na miarę Kościuszki czy Dąbrowskiego, a gdyby tak jeszcze lepszy? Podstaw w maju pod Ostrołęką Napoleona lub Lee zamiast Skrzyneckiego, a Rosjanie mieliby szczęście, gdyby uszedł jeden świadek klęski…
Przypomniało mi się jeszcze: https://poezja.org/wz/Juliusz_Slowacki/27240/Chcesz_wiedziec_czym_dzis_bylby_nasz_kraj_odzyskany – większości nawiązań nie umiem z marszu odczytać, ale widać przynajmniej, że Słowacki wyobrażał sobie taką historię alternatywną i to w dosyć cynicznej formie. Ogólnie kojarzę z różnych przypadkowych wzmianek, że o ile w pierwszej chwili spodziewano się na Zachodzie, że powstanie zostanie zgniecione, to po Olszynce jakoś się przyzwyczajono do nowej sytuacji, czyniono skromne wysiłki dla wsparcia walki i potem upadek Warszawy był szokiem dla światowej opinii publicznej. Tu się jakieś nieprzyjemne analogie nasuwają.
Oczywiście wiem, że to niesprawdzalne, jak zawsze z historią alternatywną.
Ano, właśnie.
trudno byłoby mi się o to spierać z zawodowym historykiem, zwłaszcza zajmującym się epoką
To nie zawodowy historyk, po prostu ktoś, kto wie więcej ode mnie, co wcale nie jest trudne (nie chcę tu zwalać winy za moje nieuctwo na szkolną koleżankę Tutenhamona, która pełniła funkcje nauczycielskie, kiedy byłam w podstawówce, ale…).
Tu się jakieś nieprzyjemne analogie nasuwają.
Um. Historia się powtarza…
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Kurła, co tu się dzieje? :p
Bez sztuki można przeżyć, ale nie można żyć
Offtop XD
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Wracam, droga Tarnino!
jak zawsze odnoszę się do uwag po kolei, od pierwszego komentarza zaczynając, a dopiero potem odnosząc się do Twoich odpowiedzi.
Jeżeli cały świat jest zniszczony, to (nie, nie popełniam tu błędu składania) dlaczego takie drobiazgi nawet nikogo nie dziwią? Ot, choćby karafka (trochę za duża, żeby ją wygodnie postawić na dłoni) jest z reguły krucha – czy to prawdopodobne, żeby przetrwała wojnę? Ile karafek mogłoby przetrwać?
Wspominałam, że większość ocalałych było paranoikami i na długo przed wojną mieli wybudowane schrony, a w nich sprzęty, zapasy jedzenia i picia. Na pewno uchowałaby się w bunkrach niejedna karafka z alkoholem.
Dwa skutki działania Złotego Środka, jako się wyżej rzekło, nijak się do siebie nie mają – ani wzrostu roślin nie reguluje dusza rozumna (jeśli mamy operować fizyką Arystotelesa), ani psychotropy działające na ludzi nie mają określonego wpływu na rośliny, a na pewno nie są nawozami (jeśli posługujemy się pojęciami współczesnymi). Zresztą – można to i tak zinterpretować, że rośliny po prostu nie chcą rosnąć, bo się obraziły, czy coś takiego (jeżeli środek powodujący umiarkowanie sprawia, że urosły, to znaczy, że dotąd powstrzymywał je tylko brak umiaru – w czym? No, chyba w złośliwości).
Będę szczera: nie pomyślałam o tym, ale to ma sens. Potrzebowałam nagłego wzrostu roślin, bo chciałam koniecznie pokazać, że ludzkość się odradza po katastrofie. A nie chciałam wymyślać kolejnego wynalazku, bo obawiałam się chaosu w fabule.
Drzewo na początku wyglądało na ważny motyw, ale potem znikło – dlaczego?
A to akurat już sama wcześniej zauważyłam. Drzewo miało symbolizować resztkę nadziei na odżycie roślin. A potem przestało już mi być potrzebne. W sumie jak tak teraz myślę, to zamiast wymyślania na siłę nielogicznego wpływu Złotego Środka na rośliny, mogłam wykorzystać to drzewo, skoro już mu poświęciłam tyle uwagi…
To samo dotyczy brata – spełnia swoją rolę, ale poza tym niewiele robi (powód słabszego działania eliksiru mógłby być inny i nic by to nie zmieniło).
Hm, no mógł być inny, na przykład jakaś choroba Dwugłowego, która uniemożliwia wchłanianie Złotego Środka. Ale przyznasz, że sprytnie wykorzystałam obecność brata? Chociaż troszkę? :)
dywan zamiast kotary, kiedy te współczesne są raczej sztywne
Ale co z tego, że dywan jest sztywny? Drzwi też są przecież sztywne, a taką funkcję właśnie miał pełnić dywan.
Ona rządzi tą jedną małą wioską (zamieszkałą przez nieugiętych Gallów? XD
Haha ;p
Nie każdy wie, jak wygląda papierek lakmusowy – nawet tym, którzy wiedzą, lepiej powiedzieć “pasek żółtego papieru”, niż od razu zdradzać, do czego on służy.
Po pierwsze: pasek żółtego papieru nie kojarzy się z papierkiem lakmusowym, tylko ze sticky notem, a po drugie: nawet nie wiedziałam, że znajomość papierka lakmusowego nie jest taka oczywista.
Kiedy “Inni rozpościerają wielką, białą płachtę nad i wokół wielkiej drewnianej skrzyni, która zapewne ma służyć jako scena.” nie do końca wiem, o co chodzi – budują daszek? Po co, skoro słońce słabo świeci? Czy może owijają skrzynię prześcieradłem, żeby… nie wiem? I po co targać te wszystkie meble? I co jest takiego wzruszającego w bieli prześcieradła?
Nie było w tym nic wzruszającego i nie miało być. Chodziło o kontrast między bielą prowizorycznej wiaty a szarym niebem, bo przypominał o tym, że mieszkańcy prawdopodobnie już nigdy nie ujrzą jasnego nieba. A tworzenie całej sceny po to, by przedstawić wynalazek, miało podnieść rangę wydarzenia.
“Dłonie i mięśnie twarzy Dwugłowego się rozluźniają. Wymijająca odpowiedź Visindy go zaskakuje.” – czy zaskoczenie ma takie skutki?
Moim zdaniem – tak. Gdy jesteśmy zaskoczeni, opada nam szczęka, bo się rozluźnia. Wypadają rzeczy z rąk, bo się rozluźniają.
Albo “Oczy kobiety przestają błyszczeć ze wzruszenia. Teraz połyskuje w nich determinacja.” Po czym to poznać?
A tu nie jestem pewna, czy dobrze rozumiem. Chodzi Ci o to, by nie mówić, że jest tam determinacja, tylko żeby pokazać, w jaki sposób się ona przejawia?
Przejdźmy do języka. Jest trochę sztywny, zbyt podręcznikowy i formalny, miejscami purpurowy.
Yyy, jesteś synestetką?
Jest też trochę łopatologii, na przykład: “Dwugłowy drży ze smutku i wzruszenia”.
Dlaczego to jest łopatologiczne? Znowu Show, don’t tell?
Masz trochę problemów z szykiem
A tak, to mój odwieczny wróg.
“Visindę dziwi ton głosu Dwugłowego na tyle, że odstawia naczynia” – to zdanie można ewentualnie uratować przecinkiem, ale zasadniczo grupa określająca powinna być jak najblizej tego, co określa.
Czyli?
“Odkręca kurek, chwyta szlauch, kieruje go do misy, zatyka w niej dziurę szmatą.” Szlauch można włożyć do misy, albo w nią wcelować; dziurę w misie zatyka szmatą, bo to jest dziura w misie, a nie jakaś inna dziura, przeniesiona do misy, żeby ją zatkać.
Ee, nie rozumieć.
Poprawiłam resztę i faktycznie muszę przyznać, że nadal mam problem z wydziwianiem zdań.
Narracja w czasie teraźniejszym spowodowała parę niezręczności gramatyki
Tak, o wiele trudniej jest pisać w czasie teraźniejszym.
Nie można reagować środkowym palcem, bo to nie czynność. Można reagować jego podniesieniem.
Racja, poprawiłam.
Co to znaczy: “Visinda jest naprawdę piękna, nawet oceniając obiektywnie. O ile jest coś takiego, jak obiektywizm” ? “Obiektywnie” to niezależnie od podmiotu, tj. według jakichś uniwersalnych kryteriów – owszem, są tacy, którzy w tę niezależność nie wierzą, ale trochę z sufitu to spadło.
W sensie, że dygresja jest nie na miejscu?
W sumie każda dygresja jest nie na miejscu ;p Nie wiem.
Na razie przerwę, wrócę jutro
Bez sztuki można przeżyć, ale nie można żyć
Hej, hej.
Wspominałam, że większość ocalałych było paranoikami i na długo przed wojną mieli wybudowane schrony, a w nich sprzęty, zapasy jedzenia i picia.
Hmmm, dobra. Nie mam takich znajomych i nie wiem, czy biorą karafki. Ale w takim razie – dlaczego z tych schronów wyszli, by mieszkać w budach z blachy?
Potrzebowałam nagłego wzrostu roślin, bo chciałam koniecznie pokazać, że ludzkość się odradza po katastrofie.
Hmmmm. I dlatego mamy na początku motyw drzewa, tak? A czemu nie skupiłaś się na tym?
W sumie jak tak teraz myślę, to zamiast wymyślania na siłę nielogicznego wpływu Złotego Środka na rośliny, mogłam wykorzystać to drzewo, skoro już mu poświęciłam tyle uwagi…
Ano, tak.
na przykład jakaś choroba Dwugłowego, która uniemożliwia wchłanianie Złotego Środka
Na przykład.
Ale przyznasz, że sprytnie wykorzystałam obecność brata? Chociaż troszkę? :)
Mmmmm… A tu jest galeria okładek "Doktora Bluthgelda" http://www.worldswithoutend.com/novel.asp?ID=830 :D
Ale co z tego, że dywan jest sztywny? Drzwi też są przecież sztywne, a taką funkcję właśnie miał pełnić dywan.
Tak, ale kotara mechanicznie działa troszkę inaczej niż drzwi – mam na myśli odsuwanie i zasuwanie.
Haha ;p
Dowcip sam się pisze :D
Po pierwsze: pasek żółtego papieru nie kojarzy się z papierkiem lakmusowym, tylko ze sticky notem,
?
a po drugie: nawet nie wiedziałam, że znajomość papierka lakmusowego nie jest taka oczywista.
Wiesz, ja mam jeszcze jakieś w domu, bo tatko pracował na politechnice (miał też gdzieś taśmy do perforowania, do starego komputera). Poza tym widywałam, kiedy sama tam studiowałam. Ale o ile ludzie wiedzą, co to jest papierek lakmusowy, to poza laboratorium raczej go nie oglądają (choć można kupić).
Nie było w tym nic wzruszającego i nie miało być
A tutaj:
Kontrast między białą sceną a szarym otoczeniem jest tak uderzający, że nawet gruboskórnej Melindzie napływają do oczu łzy.
?
Chodziło o kontrast między bielą prowizorycznej wiaty a szarym niebem, bo przypominał o tym, że mieszkańcy prawdopodobnie już nigdy nie ujrzą jasnego nieba.
Na to bym nie wpadła.
Gdy jesteśmy zaskoczeni, opada nam szczęka, bo się rozluźnia. Wypadają rzeczy z rąk, bo się rozluźniają.
Hmm. Tylko samo słowo ma konotacje w zupełnie inną stronę…
Chodzi Ci o to, by nie mówić, że jest tam determinacja, tylko żeby pokazać, w jaki sposób się ona przejawia?
Czasami można coś zaetykietować, ale zasadniczo – mówienie, że ktoś ma coś w oczach, to zapewnianie i źle robi na zawieszenie niewiary.
Yyy, jesteś synestetką?
Nie, choć może Horacy był: https://en.wikipedia.org/wiki/Purple_prose
Dlaczego to jest łopatologiczne? Znowu Show, don’t tell?
Tak. Jeśli pokażesz sytuację, to będziemy wiedzieli, dlaczego bohater drży.
Czyli?
Rozbierzmy zdanie: “Visindę dziwi ton głosu Dwugłowego na tyle, że odstawia naczynia”
zd. nadrzędne: Visindę dziwi ton głosu Dwugłowego na tyle
podmiot: ton
orzeczenie: dziwi
dopełnienie: Visindę
przydawka (grupa podmiotu): głosu Dwugłowego
określenie (orzeczenia): na tyle
zd. podrzędne: że odstawia naczynia
podmiot: domyślny (Visinda, choć wyjątkowy złośliwiec mógłby uznać, że ton)
orzeczenie: odstawia
dopełnienie: naczynia
I teraz tak: "na tyle" łączy się z orzeczeniem i powinno być możliwie blisko niego. Tutaj dałoby się wstawić przecinek przed "na tyle", co sprawiłoby wrażenie, że mamy dwa zdania, tylko sklejone jak Eddie i Bill Kellerowie (Albo jak Dwugłowy z bratem). Ale najzgrabniej wyszłoby: Ton głosu Dwugłowego dziwi Visindę na tyle, że kobieta odstawia naczynia.
Ee, nie rozumieć.
Szyk.
Tak, o wiele trudniej jest pisać w czasie teraźniejszym
Czasami to się sprawdza, ale potrafi być wściekle niewygodne.
W sensie, że dygresja jest nie na miejscu?
Tak.
W sumie każda dygresja jest nie na miejscu ;p
Nie do końca :D
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
No i wracam.
To, że “przyroda nie raczy ocalałych żadnym odżywczym kolorem” brzmi dziwnie purpurowo, ale przede wszystkim – jak kolor może odżywiać?
Z tym odżywianiem to rozumiem, ale mam problem z purpurą. Już patrzę na linka, którego mi wysłałaś.
Aha. Czyli chodzi o to, że miejscami piszę zbyt pretensjonalnie? Być może. Jednak nie chciałabym też pisać łopatologicznie i prosto do bólu, chciałabym prószyć swoje teksty poezją. A jak to robić, by tekst nie stał się purpurowy? Wydaje mi się, że nie ma na to reguły i chyba pozostaje pisać, pisać i pisać i obserwować, co brzmi ładnie poetycko, a gdzie tekst już zachodzi purpurą.
Kroki i głosy – ciągle je tępię, a chyba nie wytępię. W pewnych okolicznościach “powolnym krokiem” jest faktycznie lepsze od “powoli” – ale nie zawsze.
A czemu starasz się wytępić kroki i głosy?
Ton nie może być arbitralny – może być stanowczy.
Chciałam się kłócić, ale jeszcze raz sprawdziłam znaczenie i tak, masz rację. Wcześniej myślałam, że arbitralny znaczy “nie znoszący sprzeciwu”, a moim zdaniem ton może taki być. Tylko że definicja tego słowa jest nieco szersza niż myślałam.
Nie bardzo można "odchrząkiwać chrypkę".
A co można? Jak się nazywa tę czynność?
Melinda zrezygnowanym wzrokiem odwraca się do Thery.
Faktycznie, trudno odwrócić się wzrokiem ;p dziwne to zdanie.
“Po tłumie przebiegają odgłosy ochów i achów.” – odgłosy nie mogą przebiegać (fale, tak – odgłosy, nie), poza tym “ochy i achy” to są właśnie odgłosy (wokalizacje wyrażające zachwyt).
Yhym. A szmer może przebiec po tłumie?
→ Po tłumie przebiega szmer.
“Delikatnie szturchając” można spokojnie zastąpić “poszturchując” – polszczyzna ma bogaty zasób czasowników i dużo możliwości ich tworzenia (ponadto – argh, "delikatnie").
Co jest złego w słowie delikatnie?
“pozytywny” to nie to samo, co “przyjemny” (hem, hem: https://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842860).
Czytałam ten artykuł, ale z chęcią przeczytam go jeszcze raz. Tym bardziej że jak widać, wiele z niego nie zapamiętałam ;p
posesja” (która już w ogóle nie pasuje do świata, w którym ludzie żywią się szczurami i mieszkają w budach z blachy).
W tamtym momencie już nie mieszkali w budach z blachy, mieli już solidne domy.
“Ten widok napędza Dwugłowego.” – co to znaczy?
Jak ktoś się śmieje z Twojego żartu, masz ochotę powiedzieć kolejny, byleby ten śmiech utrzymać. Jak w takim razie inaczej to opisać?
→ Jej reakcja zachęca Dwugłowego, by mówić dalej.
→ Dwugłowy czuje się zachęcony tą reakcją.
Nic lepszego mi nie przychodzi do tej małej główki.
ciut za dużo tych zaimków dzierżawczych – wszystko jest “swoje”, jak w angielskim tekście, choć polszczyzna tego nie potrzebuje.
A już myślałam, że udało mi się pozbyć tego przyzwyczajenia.
Co do anglicyzmów: to po pierwsze oczywiście nie stosuję ich świadomie. A po drugie: czemu anglicyzmy są przez Ciebie tak demonizowane? Chodzi Ci o zachowanie puryzmu językowego?
Paniusie, które tego nie rozumieją, przypominają paniusie, które koffają wszystkie zwierzątka i koniecznie chcą odbierać chłopu wszystkie krowy, bo jego pies ma wysypkę)
Hę? Co to za przypadek dziwny?
https://radiowarszawa.com.pl/goscini-i-powstanczyni-jak-prof-bralczyk-ocenia-feminizacje-jezyka/
Nikta albo ktosia mnie rozwaliły ;p
Do feminatywów zmienia mi się podejście. Na początku byłam za, teraz mam mieszane uczucia, bo muszę przyznać, że faktycznie niektóre formy brzmią tragicznie i są boleśnie wymuszone.
W kontekście opowiadania dziwnie było mi pisać o kobiecie “naukowiec” czy “wynalazca”, bo te odmiany jednak silnie kojarzą się z mężczyzną i mogłoby dojść do dysonansu. Więc nie będę tego zmieniać.
Bez sztuki można przeżyć, ale nie można żyć
Czyli chodzi o to, że miejscami piszę zbyt pretensjonalnie? Być może. Jednak nie chciałabym też pisać łopatologicznie i prosto do bólu, chciałabym prószyć swoje teksty poezją.
Ale pretensjonalnie i łopatologicznie – to są dwa różne wymiary. Łopatologiczności całkiem łatwo się pozbyć, pretensjonalność jest już trudniejsza do wyłapania, a nawet wyłapana nie zawsze prosta do wyrugowania.
Wydaje mi się, że nie ma na to reguły i chyba pozostaje pisać, pisać i pisać i obserwować, co brzmi ładnie poetycko, a gdzie tekst już zachodzi purpurą.
Mmm, reguły nie ma. Ale: https://poezja.org/wz/Horacy/29028/List_do_Pizonow_Ars_poetica
Temu co ściga lekkich pomysłów rojenia,
Co na słówka poluje gdyby na motyle,
Temu zbędzie na sile i źródle natchnienia;
Ten zapału nie wzbudzi – i krótkie trwa chwile!
Kto zaś zniósł swych rusztowań wielkie przedsięwzięcia,
Ten staje się odętym, i godnym śmieszności,
Silny wolą, a myślą słabszy od dziecięcia,
Własne oczy zawiązał przepaską piękności!
(swoją droga, w tym polskim przekładzie nie widzę odpowiednika tej linijki o "purpurowych łatach", ale może Ślimak będzie miał lepszy? Czy przynajmniej wierniejszy).
Tak czy owak. Poezja i purpura to też nie to samo. Purpura – to nadmierna, śmieszna, nieprzystająca do tematu wzniosłość, melodramat. Wyobraź sobie poemat w osiemnastu pieśniach trzynastozgłoskowcem o trampku zagubionym pod kanapą – coś w tym stylu. A najlepsza poezja jest nierzadko całkiem prosta. Znowu – z tym lepiej idź do Ślimaka, bo ja się nie znam, ale chociażby:
https://wolnelektury.pl/katalog/lektura/treny-epitafium-hannie-kochanowskiej.html
I tyś, Hanno, za siostrą prędko pospieszyła
I przed czasem podziemne kraje nawiedziła,
Aby ociec nieszczęsny za raz odżałował
Wszytkiego, a na trwalsze rozkoszy się chował.
Swoją drogą – w czasach Kochanowskiego pisanie trenu na śmierć małej dziewczynki było dziwne. Ktoś mógłby nawet uznać, że niestosowne. A on napisał, i to niejeden. Wariat – czy wizjoner?
A czemu starasz się wytępić kroki i głosy?
Bo stanowią pustosłowie. Ktoś szedł energicznym krokiem i mówił słabym głosem – dobrze, ale po co podkreślać ten krok i ten głos? Czy można iść inaczej, niż krokiem i mówić inaczej, niż głosem? Jasne, w pewnych okolicznościach warto takie coś podkreślić, ale zwykle nie.
A co można? Jak się nazywa tę czynność?
Odchrząkiwanie, ale nie można odchrząkiwać czegoś. Można coś wykasłać, chociaż czy chrypkę… nie wiem.
Faktycznie, trudno odwrócić się wzrokiem ;p dziwne to zdanie.
:) Pomyślałam, że zginęło Ci "ze", ale to też nie byłoby dobrze (bo to nie wzrok jest zrezygnowany).
Yhym. A szmer może przebiec po tłumie?
Hmmmmmmm. Może lepiej wśród tłumu?
Co jest złego w słowie delikatnie?
Tłumaczyłam. Czytałaś: https://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842860
Tym bardziej że jak widać, wiele z niego nie zapamiętałam ;p
Prawo Lema? XD
W tamtym momencie już nie mieszkali w budach z blachy, mieli już solidne domy.
Hmm. Czyżby mi to umknęło?
Jej reakcja zachęca Dwugłowego, by mówić dalej.
To najlepsza z propozycji.
A już myślałam, że udało mi się pozbyć tego przyzwyczajenia.
Zawsze tak jest. Człowiek jest taki pewien, że już się czegoś pozbył – a tu zonk. Wyćwiczysz to.
A po drugie: czemu anglicyzmy są przez Ciebie tak demonizowane? Chodzi Ci o zachowanie puryzmu językowego?
Nie są demonizowane, ale Polacy nie gęsi, a swój język mają. Lepiej znać dwa języki, niż jeden pidżyn.
Hę? Co to za przypadek dziwny?
A, są takie podobno.
Nikta albo ktosia mnie rozwaliły ;p
Prawda :D
bo muszę przyznać, że faktycznie niektóre formy brzmią tragicznie i są boleśnie wymuszone
No, bo są.
W kontekście opowiadania dziwnie było mi pisać o kobiecie “naukowiec” czy “wynalazca”, bo te odmiany jednak silnie kojarzą się z mężczyzną i mogłoby dojść do dysonansu. Więc nie będę tego zmieniać.
Jasne. Ale na przyszłość zostają "konstruktorka" i "uczona" :) Zresztą nazwy zawodów nazywają zawody, nie osoby, a zawód nie musi mieć nic wspólnego z płcią (chociaż w przypadku zawodów sfeminizowanych, jak pielęgniarki czy nauczycielki, forma żeńska chyba się już na dobre przyjęła).
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Czyli przedszkolanka, pokojówka i szwaczka to zawody, ale dyrektorka już nie?
Babska logika rządzi!
(swoją droga, w tym polskim przekładzie nie widzę odpowiednika tej linijki o "purpurowych łatach", ale może Ślimak będzie miał lepszy? Czy przynajmniej wierniejszy).
O ile umiem ocenić, dosyć wierny (przynajmniej w tym miejscu*) jest przekład Marcelego Mottego. Zauważcie, że wykazuje także poetycką organizację metryczną: jest to nierymowany sześciostopowiec daktyliczny z kataleksami w średniówce i klauzuli.
Nieraz w poważnych, na wielkość zakrawających utworach
szmat purpurowy zobaczysz jeden i drugi przyszyty,
aby z daleka już świecił; otóż ci gaik lub ołtarz
Diany opiszą, lub kręty strumień po miłych spieszący
niwach, lub Renu szerokie nurty i tęczę deszczową;…
ślicznie!… lecz wcale nie w swoim miejscu!… A może potrafisz
cyprys przedstawić?… I na cóż, jeśli malujesz biedaka,
co z rozbitego okrętu goły wypłynął!…
* Z przykładowych różnic, w oryginale jest dobitniej: “wynajęto cię do namalowania żeglarza”. Zaraz dalej Motty pisze “szukając lekkiej ogłady, wnet tracę siły i zapał”, gdzie prawdopodobnie wierniejsze byłoby “poszukiwanie lekkości czyni moją mowę niemęską” czy wręcz “moje pióro nie staje się lekkie, lecz zwisłe”. Nie umiem ocenić w oryginalnej łacinie, czy Horacy rzeczywiście zamierzył tę ostatnią przenośnię – nie pasowałoby to do jego typowej poetyki, ale w sumie to prywatny list z elementami satyry.
Czyli przedszkolanka, pokojówka i szwaczka to zawody, ale dyrektorka już nie?
Mmmm, a co ja napisałam?
w przypadku zawodów sfeminizowanych, jak pielęgniarki czy nauczycielki, forma żeńska chyba się już na dobre przyjęła
Mamy szwacza, pokojowego i … eee… są jacyś faceci, którzy pracują jako wychowawcy w przedszkolach? Ale na tyle rzadko, że mało o nich mówimy. "Dyrektorka" ma miejsce w dialogu między uczniami ("Dyrektorka znowu nas nakryła na paleniu za szkołą."), ale w poważnej instytucji – chyba jednak "pani dyrektor".
Nie umiem ocenić w oryginalnej łacinie, czy Horacy rzeczywiście zamierzył tę ostatnią przenośnię – nie pasowałoby to do jego typowej poetyki, ale w sumie to prywatny list z elementami satyry.
Zasadniczo żartowniś był z tego Horacego…
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Dla mnie szwacz brzmi równie dziwnie jak ministra (za dużo spółgłosek na jedną biedną samogłoskę, a mniej popularny niż chrząszcz). Pokojowy to może być traktat (tak, problem analogiczny jak przy adwokatce – idzie ogarnąć, jeśli znajdą się panowie pracujący przy sprzątaniu pokojów hotelowych). Tak, są faceci pracujący z dzieciakami w przedszkolach. Moja siostrzenica miała kiedyś kontakt z takim gościem.
Życie jest nieprzewidywalne, trzeba do niego dostosowywać język. Najpierw w uzusie, potem oficjalnie.
Babska logika rządzi!
Pokojowy to może być traktat
Pewnie prędzej napisałbym “pokojowiec” niż “pokojowy”, chociaż słowniki uznają tylko w znaczeniu typu “służący na dworze królewskim”.
Zasadniczo żartowniś był z tego Horacego…
Kojarzyłem go z bardziej wyszukanymi metaforami, ale jednak znam go powierzchownie i niemal wyłącznie z przekładów – jeżeli jesteś w stanie choćby częściowo swobodnie czytać w oryginale, to na pewno potrafisz go lepiej ocenić.
No właśnie, pokojowiec kojarzy się z lordem pokojowcem z dworu angielskiego… I facet chyba raczej nie był od sprzątania.
Babska logika rządzi!
Dla mnie szwacz brzmi równie dziwnie jak ministra (za dużo spółgłosek na jedną biedną samogłoskę, a mniej popularny niż chrząszcz)
A żwacz? :) https://sjp.pwn.pl/sjp/%C5%BCwacz;2548382
Pokojowy to może być traktat (tak, problem analogiczny jak przy adwokatce – idzie ogarnąć, jeśli znajdą się panowie pracujący przy sprzątaniu pokojów hotelowych).
Nie, no, jasne, że idzie – w końcu czy słonina to mięso słonia? ;)
Życie jest nieprzewidywalne, trzeba do niego dostosowywać język. Najpierw w uzusie, potem oficjalnie.
Pewnie – tylko nie poprzez łamanie języka na kolanie.
Pewnie prędzej napisałbym “pokojowiec” niż “pokojowy”, chociaż słowniki uznają tylko w znaczeniu typu “służący na dworze królewskim”.
Nie dam za to żadnej części ciała, ale chyba "pokojowy" to skrót od czegoś w rodzaju "służący pokojowy".
znam go powierzchownie i niemal wyłącznie z przekładów
Ja też, ale może akurat trafiłam na te bardziej żartowne wiersze?
jeżeli jesteś w stanie choćby częściowo swobodnie czytać w oryginale
Oooj, nie jestem
No właśnie, pokojowiec kojarzy się z lordem pokojowcem z dworu angielskiego…
Okeej…
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Żwacz, szczwacz, chrząszcz… OK, wiem, że są takie słowa, lekko niewygodne w użyciu. Ale z nimi przynajmniej się zetknęłam w realu. A szwacza sobie nie przypominam.
Edytka. Jeszcze w historii był jakiś Plwacz…
Babska logika rządzi!
https://sjp.pwn.pl/slowniki/szwacz.html – aczkolwiek: https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Skad-sie-wziela-szwaczka;8952.html
W analizie historycznej pojawia się jednak trudność, polegająca na tym, że słowniki nie rejestrują formy męskiej szwacz. Podobnie jak inne „kobiece” nazwy zawodów typu: cerowaczka, praczka, prasowaczka, wyszywaczka, tak i szwaczka nie ma męskiego odpowiednika nazwy wykonawcy zawodu, ponieważ panowie nie zajmowani się tymi pracami zawodowo
Choć był przecież Bogusław Szwacz (ale to nazwisko). W każdym razie idzie mi o to, że w nazwie zawodu interesuje nas to, co to za zawód, a nie konkretna osoba, która go wykonuje.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Czyli Adam wykonujący zawód szwaczki i Ewa wykonująca zawód prokuratora Ci nie przeszkadzają? Bo ja bym wolała szwacza i prokuratorkę. Nawet, jeśli nie ma ich w słownikach.
Babska logika rządzi!
Nie przeszkadzają mi – w końcu mamy równouprawnienie.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Teraz odniosę się do Twoich odpowiedzi, Tarnino, choć przyznam, że trudno jest już mi się połapać w gąszczu komentarzy.
Entelechia jest wtedy, kiedy wszystkie te możliwości (które mogą być naraz spełnione, bo np. Ty masz możliwość bycia blondynką lub brunetką, ale nie obiema naraz) są spełnione i rzecz jest tak bardzo sobą, jak tylko może być.
Nadal nie rozumiem.
wszystkie możliwości, które mogą być naraz spełnione, ale nie oba naraz ;p
Jeśli tak, to też nie rozumiem, bo definicja cnoty głosi, że to «przestrzeganie zasad etyki».
W pierwszym odruchu spytałam "co to za głupia definicja", ale PWN faktycznie tak pisze… co nie zmienia faktu, że to głupia definicja.
Czyli słownik PWN tworzą głupcy?
Cnota, czyli złoty środek, polega na tym, żeby sytuację – konkretną! – rozważyć, przemyśleć, co może z Twojego postępowania wyniknąć i postąpić odpowiednio. Bo każda sytuacja jest inna.
O i to bardzo ułatwia zrozumienie i zapamiętanie.
Przed pisaniem czytałam trochę prac, żeby upewnić się, czy dobrze rozumiem tę koncepcję, ale jak widać, nie udało się.
Hmm, ale skąd je wzięłaś? Bo nie możesz liczyć na to, że jako zupełny laik zrozumiesz pracę fachową, albo odróżnisz dobrą od bzdurnej. Akurat przed takim (nie) zrozumieniem Arystotelesa ostrzegają wykładowcy (etyki i metaetyki) – ale wykładowcy etyki nie biegają po ulicy i nie wołają "ludzie! nie zrozumcie źle Arystotelesa!". Za informacją trzeba się zakrzątnąć. To trwa. I nie jest łatwe. A skrót kusi…
No właśnie jedną pracę podałam w przedmowie, był jeszcze jakiś filmik na youtubie i chyba jeszcze jeden jakiś artykuł. Więc tak, skoro zrozumienie tej koncepcji zajmuje kilka semestrów i tomów, to te artykuły i filmiki faktycznie są drogą na skróty.
Chciałam zrobić z tego coś w rodzaju tragikomedii, ale, jak widać, jeszcze zbyt żółty dziób mam na to.
Łuu, ambitnie :)
Ja ogólnie mam problem z tym, że podchodzę ambitnie do wielu rzeczy, a nie mam jeszcze narzędzi. Chociaż czy ja wiem, czy to jest taki problem? Lepiej być ambitnym niż leniwym.
Po pierwsze – co już tłumaczyłam wielokrotnie –: czemu ludzie mieli się buntować, skoro wszystko im było obojętne? Wydaje mi się, że jeśli owładnie człowiekiem apatia, to na niczym mu nie zależy.
Tak, ale przedtem – zanim zaczęli brać eliksir, też się nie buntowali. Ani przeciwko brakowi prądu, ani przeciwko braniu eliksiru w ogóle. Nic.
Próbowali ostrożnie zwrócić uwagę, jak np. Dwugłowy, ale wyszedł z warsztatu z guzem na głowie. Ale fakt, naturalnej reakcji tłumu było trochę za mało w opowiadaniu.
Po pierwsze i pół – niepotrzebne Ci całe wnętrze. Postać w opowiadaniu i tak zawsze będzie prostsza od żywego człowieka. […]
Wiesz, o co panowie się kłócą, masz pojęcie o charakterze kobiety – i to wystarczy.
I po drugie – nikt tego nie potrafi na początku.
Hm. Ok, czyli kwestia sprawczości charakterów i cechy bohaterów nie wszystkie, ale istotne dla fabuły. Czy dobrze to sobie podsumowałam?
Wojna w dalekiej przyszłości nie ma szczególnej mocy motywującej (ostatnio słyszałam opinię kogoś, kto wie o historii więcej ode mnie, że powstanie listopadowe ostatecznie poskutkowało pierwszą wojną światową. Nie wiem, jak to oceniać, ale załóżmy, że to prawda – myślisz, że gdybyś pożyczyła TARDIS i przeniosła się w przeszłość, żeby o tym powiedzieć przywódcom powstania, to by ich to powstrzymało?).
Hm, raczej nie.
No, jest. Dlatego nie zaczynaj z takim rozmachem. Spróbuj wziąć nasz świat i zmienić jeden drobiazg. Powiedzmy, niech znikną samoloty. I się wtedy stanie ze wszystkim innym?
Tak zrobię.
Hej, Ananke,
Próbowali interweniować, ale też się jej trochę bali, wspominałam o tym, że jak Visinda wpadnie w twórczy szał, to lepiej jej nie przeszkadzać.
No ale nie widzieliśmy tego jej twórczego szału ani niczego, co zrobiła wcześniej, kiedy ktoś jej przeszkodził.
Hmm, good point.
A ludzie w świecie, w którym jest postapo, ludzie, którzy budowali bunkry “bo może coś…” to często ludzie podejrzliwi, węszący podstęp, wierzący w teorie spiskowe itd., wątpię, żeby cała społeczność tamtego dnia wzięła lek bez żadnego “ale”, po krótkiej prezentacji dwóch osób zmieniających totalnie zachowanie.
Masz rację, już na pewno dobrze zapamiętam tę nieścisłość, bo wielokrotnie zwracano mi na ten wątek uwagę.
Ale natłok supermocy może przyćmić sukces, a zbyt łatwy sukces sprawia, że traci wiarygodność i staje się bajką, a nie mroczną historią.
Kolejny good point.
I znów wracam do Tarniny,
Poza tym – zaczęli się buntować, mimo wszystko, już biorąc, to w końcu jak? ;)
Bo ich Dwugłowy namówił, żeby przestali, ale właściwie – czemu mieliby go posłuchać, skoro i tak im było wszystko jedno?
Dokładnie taki miałam tok myślenia: Dwugłowy! Ok, ale czemu się go posłuchali? Przecież mieli na wszystko wyrąbane. No, dupa, pośladki.
Hmmm, dobra. Nie mam takich znajomych i nie wiem, czy biorą karafki. Ale w takim razie – dlaczego z tych schronów wyszli, by mieszkać w budach z blachy?
A ile czasu byś wytrzymała w bunkrze? Co prawda świat nie wyglądał zachęcająco, ale już lepiej mieszkać pod szarym niebem niż szarym sufitem jak szczur w klatce.
Potrzebowałam nagłego wzrostu roślin, bo chciałam koniecznie pokazać, że ludzkość się odradza po katastrofie.
Hmmmm. I dlatego mamy na początku motyw drzewa, tak? A czemu nie skupiłaś się na tym?
No właśnie, Holly? Czemu się na tym nie skupiłaś?
Ale przyznasz, że sprytnie wykorzystałam obecność brata? Chociaż troszkę? :)
Mmmmm… A tu jest galeria okładek "Doktora Bluthgelda" http://www.worldswithoutend.com/novel.asp?ID=830 :D
No obejrzałam, ale nie rozumiem, co to ma do rzeczy.
Gdy jesteśmy zaskoczeni, opada nam szczęka, bo się rozluźnia. Wypadają rzeczy z rąk, bo się rozluźniają.
Hmm. Tylko samo słowo ma konotacje w zupełnie inną stronę…
Czyli? Rozluźnienie = relaks?
“Visindę dziwi ton głosu Dwugłowego na tyle, że odstawia naczynia” – to zdanie można ewentualnie uratować przecinkiem, ale zasadniczo grupa określająca powinna być jak najblizej tego, co określa.
Czyli?
Ale najzgrabniej wyszłoby: Ton głosu Dwugłowego dziwi Visindę na tyle, że kobieta odstawia naczynia.
Aaa ok. Znowu szyk. Muszę być bardziej czujna.
Usunęłam z tą obiektywnością, bo to faktycznie jest takie wtrącenie narratora wszystkowiedzącego, który pojawia się tylko na sekundę w opowiadaniu.
Ok, to już chyba lepiej rozumiem tę purpurę: język po prostu musi panować do stylu i okoliczności opowiadania, dobrze to sobie streściłam?
A czemu starasz się wytępić kroki i głosy?
Bo stanowią pustosłowie. Ktoś szedł energicznym krokiem i mówił słabym głosem – dobrze, ale po co podkreślać ten krok i ten głos?
Żeby nakreślić sytuację, jaka panuje lub stan bohatera. Energiczny krok i donośny głos może zwiastować kłótnię. Powolny krok i słaby głos może oznaczać zmęczenie. Chyba że chodzi Ci stricte o słowa krok i głos. Żeby zamiast nich pisać: Szedł energicznie, brzmiał donośnie. To masz na myśli?
Co jest złego w słowie delikatnie?
Tłumaczyłam. Czytałaś: https://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842860
A, ok. Przeczytałam teraz o delikatnie, ale wkrótce przeczytam jeszcze raz cały artykuł.
Jej reakcja zachęca Dwugłowego, by mówić dalej.
To najlepsza z propozycji.
No to zmieniłam.
A już myślałam, że udało mi się pozbyć tego przyzwyczajenia.
Zawsze tak jest. Człowiek jest taki pewien, że już się czegoś pozbył – a tu zonk. Wyćwiczysz to.
Hope so.
Cześć, Ślimaku,
Zauważcie, że wykazuje także poetycką organizację metryczną: jest to nierymowany sześciostopowiec daktyliczny z kataleksami w średniówce i klauzuli.
Dzwonię po karetkę: chyba mam udar, bo nie rozumiem już słów.
Tarnino i Finklo,
wydaje mi się, że nie należy naginać nazw zawodów na siłę. Pisząc, piszemy dla ludzi, więc musimy pisać tak, jak się im kojarzy, niekoniecznie super poprawnie. Chyba że piszesz podręcznik i chcesz ludzi edukować, to co innego.
Dobrym przykładem jest słowo patologia, które też wyjaśniała Tarnina. Jeśli w powieści użyję go w poprawnym znaczeniu, a nie potocznie kojarzonym, to prawie nikt mnie nie zrozumie. Mam dawać wtedy adnotację na dole strony z wyjaśnieniem, co tak naprawdę znaczy patologia? W powieści obyczajowej albo fantastycznej? To byłoby dziwne.
Bez sztuki można przeżyć, ale nie można żyć
przyznam, że trudno jest już mi się połapać w gąszczu komentarzy.
No, rozrósł się trochę :)
Nadal nie rozumiem.
wszystkie możliwości, które mogą być naraz spełnione, ale nie oba naraz ;p
Bo źle to tłumaczę, kurka, ale streść dwa tysiące lat metafizyki w dwóch zdaniach XD
Czyli słownik PWN tworzą głupcy?
Nie, dlaczego? To, że ktoś raz zrobił głupotę, nie czyni go głupcem – analogicznie jak to, że ktoś raz postąpił cnotliwie, nie czyni go cnotliwym.
Więc tak, skoro zrozumienie tej koncepcji zajmuje kilka semestrów i tomów, to te artykuły i filmiki faktycznie są drogą na skróty.
Od razu mówiłam :)
Ja ogólnie mam problem z tym, że podchodzę ambitnie do wielu rzeczy, a nie mam jeszcze narzędzi. Chociaż czy ja wiem, czy to jest taki problem? Lepiej być ambitnym niż leniwym.
Może i tak. A może można być i tym, i tym… i to najgorsze.
Ok, czyli kwestia sprawczości charakterów i cechy bohaterów nie wszystkie, ale istotne dla fabuły. Czy dobrze to sobie podsumowałam?
Dobrze i zwięźle.
Ok, ale czemu się go posłuchali? Przecież mieli na wszystko wyrąbane.
Osiołek Burydana…
A ile czasu byś wytrzymała w bunkrze?
Klasyczny trop postapokaliptyczny: Miasto popiołów, Prawda półostateczna, Fallout… ludzie dłuuugo siedzą w bunkrach.
Co prawda świat nie wyglądał zachęcająco, ale już lepiej mieszkać pod szarym niebem niż szarym sufitem jak szczur w klatce.
A co oni wiedzieli o świecie, skoro siedzieli w bunkrze?
No obejrzałam, ale nie rozumiem, co to ma do rzeczy.
Dowcip polega na tym, że nic :)
Rozluźnienie = relaks?
Tak.
język po prostu musi panować do stylu i okoliczności opowiadania, dobrze to sobie streściłam?
Otóż to właśnie.
Żeby zamiast nich pisać: Szedł energicznie, brzmiał donośnie. To masz na myśli?
Prawie. Nie mógł "brzmieć donośnie", bo tak się te słowa nie łączą, i nie zawsze kroki i głosy są nadmiarowe – ale często są. Ludzie ostatnio tak ich nadużywają, że się uczuliłam (apsik!).
Dzwonię po karetkę: chyba mam udar, bo nie rozumiem już słów.
XD Żargon :)
Pisząc, piszemy dla ludzi, więc musimy pisać tak, jak się im kojarzy, niekoniecznie super poprawnie.
W sumie tak, aczkolwiek.
Jeśli w powieści użyję go w poprawnym znaczeniu, a nie potocznie kojarzonym, to prawie nikt mnie nie zrozumie.
Mmm, ale po co go używać w tym błędnym znaczeniu? Poza dialogiem, gdzie taki sposób mówienia charakteryzuje postać, oczywiście.
Mam dawać wtedy adnotację na dole strony z wyjaśnieniem, co tak naprawdę znaczy patologia?
Nie, pewnie, że nie. Ale wszystko można powiedzieć na wiele sposobów, niekoniecznie ten, który przychodzi do głowy pierwszy.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Cześć.
Przychodzę z opóźnionym komentarzem lożowym. Generalnie byłam na NIE, choć to nie jest całkowicie zły tekst – realia na przykład są całkiem w porządku, a główna bohaterka wydawała mi się ciekawa… do czasu.
No właśnie, z tym “do czasu” mam największy problem. Opowiadanie zaczyna się całkiem ciekawie, postapokalipsa, genialna inżynier, mutacje wśród ludności. Fabuła do pewnego momentu leci fajnie, aż zaczyna niestety opadać w banał – wszystkie te przemyślenia o tym, że lepiej, aby ludzie się kłócili, niż żeby byli wyprani z emocji pachną mi, niestety, sztampą. Brak tu trochę oryginalności, czegoś świeżego.
Problem mam też z dwugłowym bohaterem, bo szczerze uważam, że cały motyw jego brata służy nie rozwojowi postaci, a tylko żartom o tyłkach. I to nie działa na korzyść tekstu, wręcz przeciwnie. Rozumiem, że może cel był inny, ale niestety nie za bardzo to wyszło.
Samo wykonanie też wymagałoby trochę szlifów pod kątem języka, bo znalazło się tu trochę błędów i trochę niezgrabności.
Trzymam kciuki za kolejne próby, bo widzę tu pomysł. ;)
Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.
Cześć, Verus,
dziękuję za komentarz, bardzo doceniam :)
No cóż, pierwsze koty czy tam nominacje za płoty, nie od razu Kraków zbudowano i takie tam…
Dziękuję za uwagi, są dla mnie bardzo cenne.
Pozdrawiam Cię bardzo serdecznie
Bez sztuki można przeżyć, ale nie można żyć