- Opowiadanie: zygfryd89 - Nocne Radio znów nadaje. Chłopiec w kapeluszu

Nocne Radio znów nadaje. Chłopiec w kapeluszu

Jest to czwarte opowiadanie o Nocnym Radiu. Znajomość poprzednich nie jest konieczna, co więcej, ten tekst chronologicznie dzieje się przed pozostałymi trzema.

 

Podziękowania dla Ambush, cezary_cezary, Edward Pitowski za betę.

 

 

Tekst dostępny również w wersji PDF, MOBI i EPUB.

A także do przesłuchania jako AUDIOBOOK.

 

Wcześniejsze teksty do znalezienia tutaj:

Pochwała ciszy → TEKST AUDIOBOOK

Lorelei → TEKST AUDIOBOOK

Minotaur → TEKST AUDIOBOOK

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Nocne Radio znów nadaje. Chłopiec w kapeluszu

W domu słychać było jedynie tykanie zegara.

Sylwia stała w przedpokoju i miała wrażenie, że dziadek zaraz wyjdzie zza rogu i uśmiechnie się do niej bezzębymi ustami. Przed oczami stawały jej kolejne sceny z letnich dni, które spędzała tu w dzieciństwie – kolacje spożywane w ogrodzie, rywalizacja w gry planszowe do późnej nocy, powroty z leśnych wycieczek. Od śmierci staruszka minęły już ponad trzy lata.

– Gdzie to dać? – zapytał Darek.

– Pod ścianę. Potem rozpakuję.

Darek i Jola, jej przyjaciele jeszcze z czasów liceum, pomagali w przeprowadzce. Pożyczyli dostawczaka, w którym zmieścił się cały dobytek Sylwii – głównie ubrania i książki. Kiedy wszystko zostało rozładowane, usiedli w pokoju, gdzie świeżo upieczona gospodyni poczęstowała ich kawą i ciastem.

– A tak właściwie czyj to teraz dom? – zapytała Jola.

– Odziedziczyła go moja mama – odparła Sylwia. – Cioci przypadło pole, które widać przez tamto okno. Tak dziadek zapisał w testamencie. Oczywiście szybko się pokłóciły, obie twierdziły, że ta druga dostała więcej. Ciocia działkę sprzedała, a dom stał niezamieszkały, choć od czasu do czasu ktoś tu przyjeżdżał.

– Taki wczesny Gomułka, co nie? – podsumował Darek niezbyt zachwycony wystrojem wnętrza. – Długo będziesz tu mieszkać?

– Jutro porozmawiam z panią Martą, może dowiem się jakichś konkretów.

Jola, która nigdy nie mogła usiedzieć na miejscu, krążyła po pokoju. Obejrzała gablotę zastawioną serwisem obiadowym, stary telewizor jowisz i półki pełne porcelanowych figurek. Zatrzymała się przy odbiorniku radiowym. Taraban z lat siedemdziesiątych, długi drewniany kloc, zajmował stolik pod oknem.

– Dziadek nigdy nie pozwalał mi dotykać radia – przypomniała sobie Sylwia. – Sam je obsługiwał.

– Taki cenny jest ten grat? – zapytała Jola.

– Nie, bardziej chodziło o to, że ponoć w okolicy działała jakaś piracka rozgłośnia, w której straszyli ludzi, czy coś takiego. Nie interesowało mnie to wtedy.

– I milicja nigdy ich nie dorwała? – zdziwił się Darek.

– Nic o tym nie wiem. Włącz, zobaczymy, czy działa.

Odbiornik uruchomił się bez problemu i złapał jedną z tych nowych stacji radiowych, które wyrastały jak grzyby po deszczu.

Przy dźwiękach radia przegadali całe popołudnie. Jej przyjaciele szczegółowo opisali przygotowania do ślubu, który zaplanowali na październik. Sylwia zazdrościła im szczęścia, lecz ukrywała to bardzo głęboko. Długo dyskutowali o zbliżających się wyborach prezydenckich, o wojnie w byłej Jugosławii i wielu rzeczach znacznie mniej istotnych. Kiedy zaczęło się ściemniać, narzeczeni wsiedli do dostawczaka i pozostawili Sylwię samą.

Natychmiast poczuła się samotna i przestraszona. By zająć czymś myśli, zaczęła planować prace, które wykona w nowym domu. Zastanawiała się, ile czasu tu spędzi i czy kiedykolwiek będzie ją stać na remont.

 

***

 

Za sypialnię obrała pokoik, w którym spała zawsze, odwiedzając dziadka. Powlekła pościel w przywiezione poszewki, po czym zagłębiła się w znajomej lekturze – wybrała “Napowietrzną Wyspę” Juliusza Verne'a. Powieści były cząstką dawnego życia, której nigdy nie zamierzała stracić.

Godzinę później odłożyła książkę, lecz sen nie chciał nadejść. Być może była zbyt przyzwyczajona do zgiełku miasta. Cisza ją przytłaczała. Zwłaszcza że dość często przerywały ją różne odgłosy. Coś poruszało się na dachu. Pewnie jakieś zwierzę. Drewniana podłoga trzeszczała, jakby ktoś po niej chodził. Najpewniej to tylko pracujące drewno. Usłyszała kroki, lecz to musiał być ktoś spacerujący po ulicy. Przejeżdżające z rzadka auta były głośne jak samoloty.

Postanowiła się nieco zrelaksować i wsunęła dłoń między nogi. Wyobraziła sobie dzisiejszą przeprowadzkę, lecz nie pomagali jej Jola ani Darek, lecz przystojny, silny mężczyzna, z łatwością dźwigający najcięższe kartony. Postanowiła odwdzięczyć mu się w jedyny sposób, na jaki stać biedną, samotną nauczycielkę…

Usłyszała kolejny dźwięk, stukający i chroboczący, jakby nagle gdzieś uruchomił się mechanizm pełen przekładek i kół zębatych. Zamarła i nasłuchiwała. Odgłos trwał i trwał. Z mocno bijącym sercem wyszła z łóżka i wyjrzała z pokoju. Dźwięk zdawał się nieco głośniejszy. Włączyła światło i podążyła za stukaniem. Dotarła do miejsca, gdzie znajdowała się klapa w podłodze.

Dopiero teraz przypomniała sobie, że w domu dziadka znajduje się niewielka piwnica. Staruszek nie pozwalał wnuczce tam schodzić. Co mogło wydawać ten dźwięk? Na pewno nie zamierzała tego sprawdzać w tej chwili.

Chrobotanie ustało. Sylwia, wciąż przestraszona, wróciła do łóżka. Myśl o tym, że będzie musiała przejrzeć i posprzątać piwnicę, wydała jej się wyjątkowo przerażająca.

W końcu pogrążyła się we śnie.

 

***

 

Sylwia siedziała w domu pani Marty i słuchała opowieści o uczniach, których edukowaniem miała się zająć. Nie dowiedziała się niczego konkretnego – w każdej klasie kilku bystrzaków, paru wyjątkowych głąbów i większość przeciętniaków. Marny stan wyposażenia pracowni również jej nie zaskoczył, wcześniej obejrzała te miejsca z dyrektorką.

Zdecydowanie bardziej interesowała ją sama kobieta. Spod jej bluzki widać było ślicznie zaokrąglony ciążowy brzuch.

– Zna już pani płeć? – zapytała z uśmiechem Sylwia.

– Prawdopodobnie dziewczynka. – Kobieta pogłaskała się po wypukłości. – Nazwiemy ją Paulinka, choć mąż jeszcze o tym nie wie.

– Czy zdecydowała pani już, jak długo mam ją zastępować? Po porodzie?

– Nie wiem. Na pewno cały rok szkolny, ale równie dobrze mogą to być trzy lata. Mąż pracuje jako kierowca i nie ma go całymi tygodniami. W rodzicach i teściach raczej nie znajdę wielkiej pomocy, a najbliższy żłobek jest bardzo daleko. Mimo to postaram się wrócić jak najszybciej.

Entuzjazm rozmówczyni sugerował, że Sylwia długo nie zagrzeje miejsca w Otumowicach. Była na to gotowa, lecz i tak zabolało.

– Skończyła pani fizykę, prawda? – zapytała Marta. – Rozumiem, że poradzi sobie pani z nią świetnie, ale co z chemią?

– Równocześnie z kursem pedagogicznym chodziłam na zajęcia z chemii. Dam radę z nauczaniem na poziomie podstawowym.

– Niech pani wymieni wszystkie lantanowce – poprosiła z dziwnym uśmiechem.

– Co? Lantanowce? Lantan… yyy… cer?

– Żartuję. Będzie pani miała za plecami taką wielką tablicę, zawsze można sprawdzić. Liczę, że sobie pani poradzi. Życzę tego. O ludzi w wiosce nie ma się co martwić, pani dziadek był lubianą osobą, choć nieco…

– Zwariowaną? – podpowiedziała.

– Tak.

– Rzeczywiście. Ale miał w sobie też mądrość. Jakby przeżył tysiąc lat.

Sylwia zastanowiła się, jak ona zostanie zapamiętana przez mieszkańców Otumowic. I czy w czyichkolwiek wspomnieniach będzie czymś więcej niż trudnym do rozpoznania cieniem.

 

***

 

W piątek po skończonym pierwszym tygodniu roku szkolnego Sylwia w końcu mogła odetchnąć. Mimo dużego stresu poradziła sobie z prowadzeniem lekcji, choć nie była pewna, czy uczniowie ją polubili, czy wręcz przeciwnie. Zawarła kilka znajomości z innymi nauczycielami, lecz rozczarowało ją, że wśród grona pedagogicznego jest tylko dwóch mężczyzn – stary, zdziwaczały historyk oraz wuefista o aparycji goryla i zachowaniu piłkarskiego kibola. Obaj zupełnie niewarci uwagi, a w dodatku żonaci. Wcześniej łudziła się, że pozna w wiosce kogoś interesującego, lecz z każdym dniem traciła nadzieję.

Wieczorami ogarniała dom, mimo to wciąż nie zeszła do piwnicy. Wykończona obowiązkami z ulgą przyjęła nadejście weekendu. Mieli ją też odwiedzić Darek i Jola i tym razem obiecali zostać do niedzieli.

Przyjechali późnym piątkowym popołudniem i przytargali dwie torby jedzenia oraz picia. Godzinę później Sylwia zaczęła rozpalać ognisko w ogródku za domem. Przynieśli krzesła i stolik, a nieco z boku, na kocu, postawili radio podłączone przez przedłużacz znikający w oknie.

Wieczór był bezchmurny i całkiem ciepły. Ogień wesoło trzaskał, wioska pogrążała się powoli w mroku, komary i muchy krążyły nad ich głowami.

– Opowiadaj, znalazłaś już partnera na wesele? – zapytała Jola ze śmiechem.

– Całkowita porażka. Zaczynam podejrzewać, że mój dziadek był jedyną interesującą osobą, która kiedykolwiek żyła w tej wiosce.

– Gdybym nie był panem młodym – wciął się Darek – poszedłbym z tobą.

– A co ty kombinujesz z tym radiem? – zapytała go narzeczona.

Mężczyzna siedział na kocu obok odbiornika i bawił się guzikami.

– Próbuję znaleźć coś, czego da się słuchać. Może jakiś rock. Albo tę piracką stację, co straszy ludzi.

– Niedługo wszystkie odbiorniki trzeba będzie wyrzucić albo przestroić – powiedziała Sylwia. – Powstaje tyle stacji, że szybko braknie dla nich częstotliwości. Pewnie przejdziemy na zachodni zakres jak reszta cywilizowanego…

Z radia popłynęły słowa, nieco zakłócone szumem, lecz wyraźne:

– …młotami i kilofami. Kiedy w ścianie lochu pojawiła się dziura, przeszli przez nią. – Głos należał do mężczyzny. Wydał się Sylwii teatralny i przesadzony, a także odpychający i niepokojący. Wszyscy troje wsłuchali się w audycję, bardzo zaciekawieni. – Podnieśli lampy i ujrzeli to, czego się obawiali. Mimo że więzień spędził dwadzieścia lat zamurowany w ciasnej celi, bez jedzenia, picia i powietrza, wciąż żył. Spojrzał na nich pustymi oczami i pokłonił się, lecz wiedzieli, że żaden z niego dżentelmen. Koniec rozdziału czternastego. Za chwilę zapraszam na krótką przerwę, a po niej chciałem wam zaprezentować ciekawą audycję. Zwie się „Chłopiec w kapeluszu”. Będzie to powtórka. Już kiedyś przedstawiłem historię owego młodzieńca. W roku tysiąc dziewięćset sześćdziesiątym szóstym, a więc dwadzieścia dziewięć lat temu. Wątpię, by ktoś ją pamiętał. Ci, którzy jej słuchali, w większości już odeszli z tego świata. W międzyczasie podrosło nowe pokolenie.

Mężczyzna umilkł, za to zawył wilk. Później zahukała sowa. Zaszumiały drzewa. Coś mechanicznego zaklekotało, sprawiając, że Sylwię przeszedł dreszcz.

– Słuchamy czy przełączamy? – zapytała, gdyż audycja zrobiła na niej dość upiorne wrażenie.

– Jestem za słuchaniem – powiedział Darek.

– Przeciw – rzuciła Sylwia.

– Posłuchajmy – zdecydowała Jola. – Ale najpierw każdemu po piwku! – Rzuciła im po puszce.

– Pójdę przygotować więcej kiełbas – powiedziała Sylwia i wstała z krzesła.

– Bez ciebie umrzemy tu ze strachu – zażartował Darek.

– Nie chcę słuchać przerażających historii – zaprotestowała. – To ja będę musiała potem spać sama w starym domu.

– Dziś w nocy możesz położyć się z nami – zaproponował mężczyzna.

– Jeśli będzie zbyt straszne, przełączymy – zapewniła Jola.

Sylwia musiała przystać na ten kompromis. Tymczasem zaczęła się zapowiedziana audycja.

– Europejskie dwory w osiemnastym wieku opanowały androidy – powiedział prowadzący. – Wiem, że brzmi to jak zapowiedź taniej powieści science fiction, dlatego wyjaśniam, że nie chodzi o roboty elektryczne, lecz twory oparte na mechanizmach, uogólnijmy, zegarowych. Powstawały klatki z ptakami, niezwykłe figurki czy pozytywki. Nakręcane sprężynowe arcydzieła. Najwybitniejszym artystą tamtego okresu był niewątpliwie Pierre Jaquet-Droz. Szwajcar ten bardzo szybko zyskał rozgłos dzięki niezwykłym zegarom, w których umieszczał wyszukane rozwiązania. Podczas prezentacji jednego z okazów przed królem Hiszpanii umieszczony pod tarczą mechaniczny pies zaszczekał tak realistycznie, że damy dworu uciekły, myśląc, że to czary.

Darek zaśmiał się w głos. Sylwia uciszyła go samym spojrzeniem.

– W latach siedemdziesiątych osiemnastego wieku twórca wraz z dwoma synami – naturalnym i przybranym – zaprezentował światu swoje trzy najsłynniejsze dzieła, tak zwane automatony Jaquet-Droza. – Prowadzący ucichł, a z odbiornika dobiegł odgłos obracającego się klucza, stukających przekładni, wałów i kół zębatych. – Pianistkę, kobietę grającą na przygotowanym dla niej instrumencie. Rysownika, chłopca mogącego szkicować różne obrazy. Pisarza, również chłopca, maczającego pióro w kałamarzu i nanoszącego na papier dowolny tekst, jaki mu się zada. Każdy z tych robotów ma około siedemdziesięciu centymetrów wysokości, jest elegancko odziany, wodzi wzrokiem za dłońmi, a jego korpus wypełniają tysiące elementów, które wprawia się w ruch poprzez nakręcenie. W takich figurach kryje się coś naprawdę upiornego.

– Racja – przyznała Sylwia.

– Który z tych trzech okazów jest magnum opus Jaquet-Droza? Pisarz? Pianistka? A może zupełnie inny mechanizm? Te trzy można dziś oglądać w muzeum w Neuchâtel w zachodniej Szwajcarii. Inne słynne dzieło mistrza nie miało tyle szczęścia. Grota, diorama przedstawiająca wiejski krajobraz oraz rolnika wraz z licznym żywym inwentarzem, okazała się dziełem tak zaawansowanym, że szybko się popsuła i nie dało jej się naprawić. Mało kto jednak wie, że Jaquet-Droz w tajemnicy skonstruował jeszcze jednego automatona. Był to Chłopiec w kapeluszu.

Przez chwilę słychać było tylko trzaskanie ogniska, po czym prowadzący podjął temat:

– Mechanizm owego Chłopca był zdumiewający. Automaton ten potrafił zarówno pisać, jak i rysować. Co jeszcze ciekawsze, Jaquet-Droz nigdy nie zaprezentował swego dzieła publicznie. Dlaczego? Podejrzewam, że to, co potrafił Chłopiec w kapeluszu, przerosło, a nawet przeraziło samego twórcę. Jak inaczej wytłumaczyć, że mistrz umieścił swe opus magnum w drewnianej, zamkniętej skrzyni?

– Zmieńmy stację – poprosiła Sylwia.

– A co w tym strasznego? – zdziwił się Darek. – Jakiś gość robił mechaniczne lalki.

– Po śmierci Jaquet-Droza Chłopiec w kapeluszu zaginął – powiedział prowadzący. – Nie wiem, co się z nim działo, lecz odnalazł się ponad sto lat później, kiedy w jego posiadanie wszedł Helmut Klimke, niemiecki zegarmistrz mieszkający w Breslau, czyli dzisiejszym Wrocławiu. Podejrzewam, że odnalazł go w jakiejś starej pracowni lub kupił na targu rupieci. Klimke posiadanym automatonem również się nie chwalił, choć ten był jego oczkiem w głowie. Dbał o niego, czyścił, nakręcał i podziwiał, poświęcał mu większość wolnego czasu, a wcale nie był to jedyny skarb w jego kolekcji. Oczywiście zabrał go ze sobą, gdy na emeryturze przeprowadzał się z Breslau do małej wioski. Była to miejscowość, której nazwę dobrze znacie. Otumowitz. Klimke zmarł podczas drugiej wojny światowej, niemiecka ludność odeszła, napłynęła polska, dziś nikt nie jest pewien, gdzie znajdował się dom tego człowieka. Ani co stało się z Chłopcem w kapeluszu. Jednak jestem przekonany, że automaton wciąż znajduje się w naszej wiosce. Ponoć czasem, gdy noc jest bardzo cicha, można usłyszeć jego pracujący mechanizm. – Prowadzący odkaszlnął. – Dziękuję za wysłuchanie audycji. Mam nadzieję, że nie był to stracony czas. Do usłyszenia.

Ze starego odbiornika popłynął szum.

– Wyobrażacie sobie, ile byłoby to warte? – zapytał wyraźnie podekscytowany Darek.

– Ty, Indiana Jones – odezwała się Jola – to ja jestem twoim najcenniejszym skarbem i już mnie znalazłeś.

Sylwia wpatrywała się w trzaskający ogień i myślała o nocy, podczas której usłyszała coś w piwnicy. Czy jej dziadek mógł ukryć tam Chłopca w kapeluszu?

Musiała to sprawdzić. Na razie jednak miała inne obowiązki.

– To co? Czas na kiełbasy? – zapytała z uśmiechem.

 

***

 

Sobotnim popołudniem Sylwia zabrała przyjaciół do lasu. Na drzewach pojawiły się już pierwsze złote liście, wiał lekki wiatr, a po niebie snuły się leniwie pojedyncze chmury. Nie napotkali zbyt wielu ludzi, pewnie dlatego, że wciąż nie obrodziło grzybami.

Odwiedzili polanę, na której znajdował się cmentarz z czasów drugiej wojny światowej – kilkanaście omszałych nagrobków wciąż dzielnie walczyło z upływem czasu. Nie odnaleźli na nim nazwiska Klimke, co nie było dziwne, gdyż Sylwia podejrzewała, że spoczęli tu żołnierze, nie mieszkańcy wioski.

Później powędrowali na północ, nad niewielki staw, po którym pływały kaczki.

– Wypływa z niego potok, który prowadzi do wioski – powiedziała Sylwia. – Za stawem są tory, nocami słychać pociągi.

Później ruszyli na południowy wschód, gdzie las stał się gęstszy i ciemniejszy.

– Te podłużne wzniesienia terenu – Sylwia wcieliła się w przewodnika – to prawdopodobnie dzieło człowieka. Może nawet z paleolitu.

– Kurhany? – zapytała Jola.

– Możliwe, choć archeolodzy nie znaleźli ciał. Dziadek pozwalał mi się tu bawić, ale mówił, że dalej iść mi nie wolno. Zwłaszcza mnie.

– Zwłaszcza tobie? – zdziwił się Darek. – Byłaś poszukiwana listem gończym przez wiewiórki?

– Nie mam pojęcia. Dziwne, prawda? Nigdy nie zapuściłam się w tamtą część lasu. A to przecież nie są jakieś ostępy, to blisko drogi do wioski.

– No to chodźmy – zdecydował Darek i ruszył w kierunku kopców. – Zobaczysz coś nowego.

Sylwia się zawahała. Zawsze była posłuszna. Nigdy się nie buntowała. Słowo starszego traktowała jak świętość. Jednak dziadek nie żył, a bała się ośmieszyć przed przyjaciółmi. Była też ciekawa. Pewnie staruszek po prostu chciał ją trzymać z dala od drogi i pędzących aut, ale może kryło się za tym coś więcej.

Poszli ścieżką wijącą się wśród wysokich drzew iglastych. W oddali widać było przejeżdżające od czasu do czasu sylwetki samochodów.

– Wysłałam zgłoszenie do teleturnieju – pochwaliła się Jola. – Jednego z dziesięciu.

– Super – uznała Sylwia. – Ja bym się bała, że od razu odpadnę. Pewnie na pytaniu z fizyki.

– Jola ma doskonałą pamięć – stwierdził Darek. – Pamięta wszystkie nasze rocznice.

– W liceum nigdy się nie uczyłaś, a miałaś takie oceny jak ja – przypomniała Sylwia.

– I teraz cała ta wiedza bardzo nam się przydaje w prowadzeniu sklepu – powiedział sarkastycznie Darek.

– Nie narzekaj – skarciła go Jola. – Pieniądz się zgadza, to najważniejsze w tych beznadziejnych czasach.

– I będzie się zgadzał – dodał jej narzeczony. – Prędzej świat się skończy, niż prowadzenie sklepu spożywczego stanie się nieopłacalne. Ludzie muszą żreć.

Nagle Sylwia zobaczyła coś kątem oka. Pomiędzy drzewami widać było jakąś postać – czarną, nieruchomą sylwetkę.

– Ktoś na godzinie ósmej – szepnęła.

Oboje zatrzymali się i spojrzeli w tamtym kierunku.

– Dyskretniej – poprosiła.

– Dlaczego? – spytał Darek. – On nas podgląda, więc i my możemy. Hej! – zawołał. – Dzień dobry!

– Ma kaptur na głowie – zauważyła z niepokojem Jola. – I zasłoniętą twarz.

– Idziemy stąd – zdecydowała Sylwia. – No już!

Miała wrażenie, że coś dziwnego dzieje się z lasem, jakby pociemniał, a wszystkie drzewa przemieniły się w cienie. Od dłuższej chwili nie słychać było ptaków.

– Idzie za nami – powiedziała Jola.

Przyspieszyli kroku. Sylwia minęła sporą sosnę i usłyszała, że coś porusza się w środku pnia. Zauważyła, że las naokoło zaczął wirować, jakby drzewa próbowały zmieniać swe położenie. Nie wiedziała, co się dzieje i to przerażało ją najbardziej. Panika zmusiła ją do biegu. Jola i Darek zapewne czuli to samo, gdyż w milczeniu dołączyli do niej w ucieczce.

Wydawało jej się, że kątem oka widzi ciemną sylwetkę idącą ich śladem, a uderzenie serca później ta sama postać stała tuż przed nią. Pociemniało jej przed oczami. Straciła rachubę czasu.

I nagle zaszumiały drzewa. Szła, a może biegła. Rozległ się klakson samochodu.

– Sylwia! – krzyknął Darek.

Jadące auto zatrzymało się centymetry przed nią. Zrobiła dwa chwiejne kroki w tył i usiadła na trawie tuż obok dziurawego asfaltu.

Co się właśnie wydarzyło?

Zdyszani Jola i Darek stanęli obok niej.

– Co to było? – zapytała. – Wy – nie umiała tego opisać – też?

– My też – odparła Jola.

I wtedy Sylwia spojrzała w niebo. Miało pomarańczowo-różowy kolor. Coś w tym widoku było bardzo nie tak. Sprawdziła zegarek.

– Jest dziewiętnasta dwie – powiedziała. – Jakieś dziesięć minut temu sprawdzałam, która godzina. Wtedy była siedemnasta trzydzieści.

Spojrzeli za siebie na las, wypatrując tego, co ich przestraszyło. Nie zobaczyli nic podejrzanego.

Darek uśmiechnął się niepewnie.

– To nie ma sensu – uznał. – Może stuknęłaś tym zegarkiem w drzewo albo…

– Jeszcze przed chwilą słońce stało wysoko na niebie – poparła przyjaciółkę Jola. Patrzyła to na Sylwię, to na Darka, a w jej oczach widać było strach. – Musieliśmy biec przez półtorej godziny.

– W życiu – powiedział Darek. – Po dziesięciu minutach wyplułbym płuca. Gdzie w ogóle jesteśmy?

Sylwia wstała na trzęsących się nogach i spojrzała na drogę.

– Jakieś dwa kilometry od wioski. Nie przemieściliśmy się daleko.

– Co się działo przez te półtorej godziny? – zapytała Jola bliska płaczu.

Nikt jej nie odpowiedział.

 

***

 

Jola i Darek wyszli z łazienki. Mężczyzna wyglądał na uspokojonego, lecz jego narzeczona wciąż nie otrząsnęła się z szoku.

– Żadnych śladów – powiedziała. – Ale to nic nie znaczy. Mógł nas uśpić w jakimś innym celu niż seksualnym.

– Kradzież? – zapytała Sylwia. – Nic nie zginęło, prawda?

Pokiwali głowami.

Postawiła na stole talerz z kanapkami. Darek sięgnął po jedną, Jola nawet nie spojrzała w stronę jedzenia.

– Czy ktoś z was pamięta cokolwiek? – zapytała.

Sylwia zamknęła oczy i próbowała się skupić. Biegli, uciekali przed czarną postacią, ale co stało się potem? Co robili przez ten czas?

– Nie powinniśmy się tym przejmować – powiedział Darek. – Zamartwianie nic nie da. Może porwało nas UFO, może skoczyliśmy w czasie albo ten gość rzeczywiście nas podtruł. Przypomnimy sobie, albo i nie.

Narzeczeni szybko poszli spać, najwyraźniej próbując uciec od domysłów. Sylwia udała się do sypialni i pościeliła łóżko. Czuła się dziwnie, jakby dziura w życiorysie zrobiła z nią coś, czego nie umiała pojąć. Zgasiła światło i wślizgnęła się do łóżka.

Natychmiast ogarnął ją niepokój. Próbowała zasnąć, lecz nie umiała. Było zbyt ciemno, zbyt strasznie. Włączyła światło. Dziwne. Bała się tak wielu rzeczy, lecz nigdy ciemności. Nawet jako dziecko.

Tej nocy jednak spała przy włączonym świetle. Jola i Darek również.

 

***

 

Obudził ją płacz niemowlęcia. Usiadła na łóżku, próbując dojść do siebie. Dopiero po chwili dotarło do niej, że w domu nie powinno być żadnego dziecka.

Spojrzała na zegarek, było tuż po trzeciej w nocy.

Dziecko zapłakało znowu. Jęknęła, utopiła głowę w poduszce i otuliła się kołdrą. Czy to sen? A może traciła kontakt z rzeczywistością? Najgorsza była jednak świadomość, że jakaś jej część chciała iść w kierunku tego odgłosu. Dlaczego?

W końcu płacz ustał. Sylwia jeszcze długo nie umiała zasnąć. Nie odważyła się zgasić światła aż do wschodu słońca.

 

***

 

Jola i Darek wyjechali tuż po śniadaniu. Oboje byli mrukliwi i w złych humorach, Sylwia podejrzewała, że w nocy doszło między nimi do kłótni. Co dziwne, przyjaciółka wydawała się obrażona nie tylko na partnera, ale również na nią.

Resztę niedzieli Sylwia zaplanowała tak, by nie mieć czasu rozmyślać o przykrych wydarzeniach poprzedniego dnia i nocy. W południe wybrała się na mszę. W Otumowicach nie było kościoła, lecz raz w tygodniu otwierano niedużą kaplicę, do której przyjeżdżał ksiądz. Później zajęła się obiadem, a po południu zaczęła przygotowywać materiały na przyszłotygodniowe lekcje. Skończyła dość szybko, za oknem wciąż było widno, dlatego uznała, że nie może dłużej odkładać obejrzenia piwnicy.

Zabrała latarkę, worek na gruz, by władować tam rzeczy do wyrzucenia, po czym otworzyła klapę w podłodze. W dół prowadziły drewniane schody nachylone tak, że przypominały drabinę. Zeszła po nich powoli, niepewna, czy drewno nie pęknie pod jej stopami.

Pomieszczenie było malutkie, może trzy na trzy metry i pozbawione oświetlenia. Ściany wzniesiono z cegły, posadzkę stanowiły polne kamienie, wygładzone, acz nieregularne. Oprócz pustego regału, kurzu i martwych owadów w piwnicy nie było nic ciekawego. Zapewne po śmierci staruszka ojciec Sylwii opróżnił to miejsce.

Wtedy usłyszała dźwięk, jakby ktoś obracał w zamku klucz. Potem rozbrzmiały odgłosy, które słyszała kilka dni temu – stukanie i chrobotanie. Sylwia w panice zaczęła oświetlać latarką kolejne ściany, potem podbiegła do schodów. Zatrzymała się jednak i próbowała uspokoić. Dźwięk dobiegał zza jednej ze ścian, tej, przy której stał regał.

Wróciła na górę, przesunęła fotel tak, by docisnął otwartą klapę – w ten sposób nikt nie zamknie jej w środku. Zabrała drugą latarkę, zapałki i kilka świeczek – rozproszenie źródła światła da gwarancje, że pomieszczenie nie pogrąży się nagle w ciemności. Uzbroiła się też w młotek i łom.

Kiedy wróciła do piwnicy i zaczęła zapalać świeczki, dźwięk umilkł. Mimo to wiedziała, gdzie szukać. Odsunęła regał i zaczęła stukać młotkiem o cegły. Szybko odnalazła miejsce, gdzie odgłos uderzeń brzmiał głucho, i tam zaczęła rozbiórkę ściany.

Najtrudniej było wypchnąć pierwszą cegłę. Kiedy jej się to udało, poświeciła latarką i dostrzegła pustą przestrzeń za ścianą. Coś tam było.

Skończyła pracę przed północą. Wówczas dziura stała się na tyle duża, że dało się przez nią wyciągnąć, to co się tam kryło. Dużą i ciężką drewnianą skrzynię. Sylwia z wielkim trudem wytargała ją z piwnicy, po czym wróciła, zgasiła świeczki i z ulgą zamknęła klapę.

Drzwiczki skrzyni były zamknięte na klucz, lecz podważyła je łomem i zamek skapitulował. Zajrzała do środka i zaniemówiła.

Ujrzała pucołowatą twarz o niebieskich oczach, na którą opadały ciemne loki. Chłopiec ubrany był w ciemnoniebieski kaftan, spod którego wyglądała biała koszula z falbankami. Na głowie miał trikorn, trójgraniasty kapelusz w kolorze czerwonym. Patrząc na to nakrycie głowy, Sylwia poczuła coś dziwnego. Wydawało jej się, że już je gdzieś widziała. Poczuła łzy, zbierające się w oczach, lecz szybko przetarła je dłonią.

Chłopiec siedział za czarnym pulpitem. Automat był nieco zakurzony, tkanina miejscami wyglądała na zabrudzoną, a drewno szpeciły odpryski farby, lecz jeśli rzeczywiście miał ponad dwieście lat, stan wydawał się zadziwiająco dobry. Działania mechanizmu, ukrytego w korpusie, nie zamierzała sprawdzać, tu potrzeba było specjalisty.

Automaton patrzył na nią namalowanymi oczami, a jego ręka tkwiła w powietrzu, jakby czekając na narzędzie do pisania.

Sylwia zamknęła skrzynię i przesunęła pod ścianę.

Jeśli znalazła to, o czym mówił nieznajomy w radiu, miała przed sobą fortunę. Powinna skakać z radości, prawda? Dwie rzeczy nie dawały jej jednak spokoju. Jakim sposobem Chłopiec sam się włączał? Przecież to wymagało dostarczenia energii mechanicznej. I dlaczego dziadek ukrył go przed światem?

 

***

 

Monter był całkiem przystojny, w dodatku nie zauważyła na jego palcu obrączki. Próbowała dawać mu subtelne znaki, napomknęła, że telefon przyda się samotnej kobiecie, lecz nie zareagował w żaden sposób. Nawet gdy spisywał jej numer w celu umieszczenia na aparacie.

– Niewiele tu w okolicy podłączeń, a zawsze dobrze móc zadzwonić – stwierdził na pożegnanie.

Sylwia poszła do łazienki, gdzie obmyła twarz wodą. Nie była chyba taka brzydka, prawda? Całkiem szczupła, średniego wzrostu. Nieco piegowata, ale to cena rudych włosów. Może monter miał dziewczynę i nie w głowie mu flirtowanie?

Wróciła do pokoju i zaczęła bawić się aparatem. Był bajerancki, z przyciskami, a nie tarczą, dodatkowo mógł zapamiętać dziesięć numerów. Wyjęła notes i, czując się niczym Alexander Graham Bell, wstukała numer rodziców.

– Cześć mamo, to ja, Sylwia. Jak mnie słychać?

– A dobrze, dobrze – odpowiedział głos w słuchawce.

– Właśnie mnie podłączyli. Podam ci mój numer.

Rozmawiały tylko chwilę, gdyż każda rozpoczęta minuta kosztowała niemal złotówkę.

– Znalazłam taką mechaniczną figurkę w rzeczach dziadka – powiedziała na koniec. – Jakiegoś chłopca. Wiesz, co to jest? – Nie miała zamiaru wdawać się w szczegóły, póki nie potwierdzi wartości mechanizmu. Rodzice tylko by się niepotrzebnie nakręcili.

– Nie przypominam sobie takiej.

– A czy na rynku koło masarni dalej działa ten zegarmistrz? Jak będę w okolicy, to mu pokażę tę figurkę.

Wieczorem zadzwoniła do Joli i Darka. Narzeczeni mieszkali w małym mieszkanku nad sklepem, wywołując zgorszenie u sąsiadów. Na szczęście jeszcze tylko przez miesiąc. Odebrał Darek.

– Zgadnij, kto? – zapytała Sylwia.

– Rzuciłbym teraz jakąś śmieszną odpowiedź, ale trochę nie jestem w nastroju – odparł mężczyzna zmęczonym głosem.

– Co się dzieje?

– Jola dziwnie się ostatnio zachowuje. Odkąd… No wiesz. Wścieka się, burczy na mnie, teraz gdzieś znowu poszła.

– O kurde, byłam przekonana, że już jej przeszło. Trochę głupio mi prosić, ale potrzebowałbym podwózki. Muszę się wybrać na rynek z czymś ciężkim, autobusem nie dam rady.

– Pewnie – powiedział Darek. – Tylko nie wspominaj o tym Joli. Ostatnio czepia się mnie dosłownie o wszystko.

 

***

 

– O jasna cholera – zaklął zegarmistrz, gdy rozsunęła tył ubrania Chłopca, prezentując złocisty mechanizm.

Darek, stojący przy ścianie pokrytej zegarami, kręcił z niedowierzaniem głową.

– Podejrzewam – odezwała się Sylwia – że to może być automat z osiemnastego wieku stworzony przez Jaquet-Droza.

Zegarmistrz z bliska oglądał Chłopca, poprawiając co chwilę spadające okulary. Był mężczyzną koło sześćdziesiątki, emanowała od niego aura mądrości i doświadczenia. Wszędzie dookoła tykały dziesiątki zegarów.

– Słyszałem o Drozie. Do dziś w Szwajcarii wytwarzają doskonałe zegarki sygnowane jego nazwiskiem. Jeśli to naprawdę jego dzieło…

– Ile? – zapytała Sylwia.

Zastanawiał się przez chwilę.

– Dałbym miliard. Sto tysięcy na nowe. Najlepiej, gdyby zostawiła go pani u mnie na kilka dni, wtedy…

– Nie ma mowy – przerwała mu Sylwia.

– A czy mogę chociaż porobić zdjęcia? Wtedy mógłbym spokojnie się nad tym zastanowić i skonsultować się z mądrzejszymi ode mnie.

Sylwia pozwoliła na to i podeszła do Darka.

– Skoro powiedział miliard – wyszeptał mężczyzna – pewnie jest wart dziesięć razy tyle. Powinnaś pogadać z tym muzeum w Szwajcarii, gdzie trzymają resztę robotów. Oni pewnie dadzą najlepszą cenę.

Sylwia skinęła głową. O tym samym pomyślała.

– Wie pani, kiedy ostatnio uruchamiano mechanizm? – zapytał zegarmistrz.

– Sam się włączył dziś w nocy – powiedziała Sylwia.

Mężczyzna zbladł.

– To niemożliwe. Co prawda jest doskonale zachowany, ale mimo to wątpię, by był w stanie działać.

– Możemy to sprawdzić – zaproponowała Sylwia.

– Na pani odpowiedzialność – zgodził się zegarmistrz. – Nie mam pojęcia, jak się go programuje, może uruchomi się to, co miał zadane ostatnio.

Położył dłoń na kluczu i przekręcił go kilka razy.

Mechanizm przebudził się, Chłopiec podniósł wzrok, przez jedno uderzenie serca patrzył wprost na Sylwię, po czym spojrzał na pulpit i zaczął wodzić oczami za ruchem swej pustej ręki.

Odczekali, aż automaton znieruchomieje, po czym Sylwia wyjęła z reklamówki ołówek i kartkę. Kartkę włożyła w ramkę na pulpicie, a ołówek wsunęła między palce Chłopca.

Zegarmistrz obserwował to wszystko z szeroko otwartymi ustami. Otrząsnął się z podziwu i ponownie zaczął kręcić kluczem, tym razem do oporu.

Chłopiec przyłożył czubek ołówka do arkusza i nakreślił pierwszą linię. Potem kolejną, a następnie zrobił niewielki zawijas. Cała trójka obserwowała w milczeniu, jak automat powoli zapełnia arkusz ilustracją.

Kiedy rysunek był gotowy, a Chłopiec zamarł, Sylwia zdjęła kartkę z pulpitu. Widniała na niej chatka. Prosta budowla, w otoczeniu kilku drzew mogących przedstawiać las.

Kobieta głęboko wciągnęła powietrze. Obrazy pojawiły się przed jej oczami, jeden za drugim niczym kadry z jakiegoś przerażającego filmu.

Stary człowiek siedział w fotelu i patrzył przed siebie, a łzy płynęły po jego policzkach.

Mały chłopiec biegł między drzewami, śmiejąc się głośno. Na głowie miał trójgraniasty kapelusz.

Na ziemi leżał umierający jeleń. Uderzał porożem o trawę, z jego boku wypływała krew.

Jola krzyczała i w szale drapała twarz paznokciami.

Darek patrzył w niebo.

Jakiś nieznajomy mężczyzna w kapturze podszedł do Sylwii. Bała się i trzęsła, lecz musiała z nim porozmawiać.

Zaszumiały drzewa.

Wizje skończyły się równie niespodziewanie, jak się zaczęły. Znów była w sklepie zegarmistrza. Darek przejął od niej rysunek i powiedział tylko:

– To wygląda jakoś znajomo.

Starszy mężczyzna spoglądał na automaton z podziwem, a potem długo przekonywał Sylwię, że powinna zostawić go pod jego opieką. Ona jednak spakowała Chłopca do skrzyni, zostawiła numer i powiedziała, że czeka na telefon z poważną propozycją.

Wracając do Otumowic, rozmyślała nad scenami, które ujrzała w głowie. Czy wydarzyły się w czasie, który umknął jej z pamięci? To nie miało sensu, zauważyłaby zadrapania na twarzy Joli. Uznała, że były wynikiem stresu i zmęczenia. Postanowiła, że będzie trzymać Chłopca w skrzyni dopóty, dopóki nie znajdzie nabywcy.

 

***

 

W środku nocy zadzwonił telefon.

Sylwia zbudziła się i przez chwilę próbowała pojąć, co to za dźwięk. A kiedy zrozumiała, wyskoczyła z łóżka i podbiegła do aparatu. Dzwonienie o takiej porze nigdy nie było dobrym znakiem.

– Halo – powiedziała do słuchawki.

– Pamiętam wszystko. – Głos Joli był dziwny. Zimny. Obcy. Przerażony.

– Czekaj. – Sylwii zajęło chwilę, by zrozumieć, o czym ona mówi. – Co pamiętasz? Dlaczego dzwonisz o tej porze?

– Uciekłam.

– Co? Gdzie jesteś?

– Chyba nie myślisz, że ci powiem. Po tym, co zrobiliście. Nigdy mnie nie znajdziecie. Ty i ten skurwysyn.

– Kto?

– Darek.

– Jola, co się dzieje? Pokłóciliście się z Darkiem? Nie rób nic głupiego, przecież niedługo wasz ślub…

Kobieta zaśmiała się bez śladu wesołości.

– Nie będzie żadnego ślubu. Nic nie pamiętasz, prawda? Te półtorej godziny… – Wydała z siebie dziwny jęk, a potem zaczęła łkać. – On powiedział, że to się stanie znowu. I tym razem potrwa znacznie, znacznie dłużej. Rozumiesz? Znacznie dłużej! Jak możesz nie pamiętać, do cholery! – wrzasnęła. – Nigdy już się nie zobaczymy, inaczej znów nas dopadnie. To wszystko wina twoja i twojego pieprzonego dziadka.

– Wyjaśnij mi wszystko po kolei – poprosiła Sylwia. Choć wstrząśnięta, starała się mówić spokojnie.

– Zaraz skończą mi się impulsy – powiedziała Jola. – Przypomnisz sobie. Pamiętasz, co zakopaliście w lesie? Pamiętasz, czego brakowało na półce? – Jola znów się zaśmiała w upiorny sposób. – Pamiętasz nazwę audycji?

Sygnał przerwanej rozmowy sprawił, że Sylwia aż podskoczyła. Drżącą dłonią odłożyła słuchawkę, po czym zadzwoniła do Darka i streściła mu całą rozmowę. On też nic nie rozumiał.

– Krzyczała, że mam jej nie szukać – powiedział. – I wyszła z domu, choć próbowałem ją powstrzymać. Do teraz nie wróciła.

Przerażona Sylwia nie zmrużyła oka przez resztę nocy, mając nadzieję, że przyjaciółka znów zadzwoni. Nie zrobiła tego.

 

***

 

Jola przepadła. Policja nie uznała tego za zaginięcie i nie kiwnęła palcem. Darek obdzwonił rodzinę i znajomych kobiety, lecz nikt jej nie widział.

Dziwne zachowanie przyjaciółki całkowicie rozregulowało Sylwię. Podczas lekcji nie potrafiła się skupić i bywała naprawdę nieprzyjemna dla uczniów, a na przerwach stroniła od towarzystwa. Kiedy odwiedzili ją rodzice, rozpłakała się, co było strasznie niezręczne. Bywało, że nocami słyszała pracujący mechanizm Chłopca. Czasem także płacz dziecka. W noc, gdy oba te dźwięki pojawiły się w odstępie godziny, omal nie uciekła z domu.

W wolnych chwilach pracowała w domu i czytała.

Raz przeglądając książki w biblioteczce, którą umieściła na półce w sypialni, zatrzymała wzrok na “Podróży do wnętrza Ziemi”.

– Reise nach dem Mittelpunkt der Erde – powiedziała na głos łamanym niemieckim i zamarła.

Nigdy nie uczyła się tego języka. W szkole miała wyłącznie rosyjski. Na studiach załapała się na kilka semestrów angielskiego. Po niemiecku znała parę słów na krzyż.

Otwarła książkę i przeleciała wzrokiem po pierwszych zdaniach. Wiedziała, jak brzmią w niemieckim przekładzie. Nie umiałaby ich właściwie przeczytać, lecz znała zapis. Skąd?

Zamknęła książkę i sięgnęła po inne działo Verne'a – “Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi”. Spojrzała na tytuł i pierwszą stronę. Nic. Żadne niemieckie słowa nie pojawiły się w jej umyśle.

Wstała i zaczęła krążyć niespokojnie po sypialni. Co się z nią działo? Traciła rozum? Możliwe, lecz mało prawdopodobne, że działo się to i z nią i z Jolą. Potrzebowała odpowiedzi. Może powinna uruchomić Chłopca w kapeluszu? Albo go zniszczyć? Nie miała pojęcia.

 

***

 

Tym razem dźwięk był inny. Sylwia rozbudziła się w jednej chwili i usiadła na łóżku. Zegar wskazywał wpół do drugiej. Wciąż spała przy włączonym świetle.

Z przerażeniem uzmysłowiła sobie, że słyszy kroki. Być może również szepty, lecz te drugie mogły być jedynie wytworem jej wyobraźni. Zaczęła się rozglądać za czymś ciężkim, czego mogłaby użyć jako broni i wtedy drzwi otworzyły się na oścież.

Do sypialni wpadło trzech mężczyzn. Wszyscy ubrani na czarno, z twarzami skrytymi za kominiarkami. Jeden z nich, gigant o potężnych bicepsach, podszedł do kobiety. Z jego dłoni wystrzelił nóż sprężynowy.

– Gdzie robot? – zapytał, kierując ostrze ku jej twarzy.

Sylwia nie patrzyła mu w oczy, wlepiła wzrok w ścianę i próbowała przekonać samą siebie, że to się nie dzieje. Musiała jednak odpowiedzieć. On o coś zapytał?

– C… co? – wydukała.

– Robot rysujący – powtórzył olbrzym.

– W szafie. W drugim pokoju. Zaprowadzę.

Pomyślała, że może będzie miała szansę na ucieczkę, lecz włamywacze otoczyli ją kordonem, jakby była prezydentem. Otworzyła szafę kluczem z miseczki, przesunęła wieszaki, na których smętnie zwisały jej sukienki i spodnie, po czym wskazała skrzynię.

Dwaj mężczyźni wyciągnęli ją delikatnie, trzeci sprawdził zawartość.

– Zabierzemy se to – powiedział olbrzym. – Nie idź na psy, bo się dowiemy. I wtedy sfajczymy ci chatę. Zrozumiano?

– Tak.

Zniknęli chwilę później. Roztrzęsiona Sylwia usiadła w fotelu i długo próbowała dojść do siebie. Właśnie straciła szansę na lepsze, dostatniejsze życie. Była przerażona, zła, oburzona i wkurzona. Co zaskakujące, znalazła się jednak i taka cząstka jej umysłu, która cieszyła się na świadomość, że Chłopca już tu nie ma.

 

***

 

– Jakaś taka szmaciana kukiełka – powiedział Darek. – Rano wisiała na klamce, kiedy zszedłem otworzyć sklep. Pokazałbym ci, ale wyrzuciłem to obrzydlistwo.

Siedzieli w sklepie Darka. Zamknął go chwilę temu, po czym wyjął piwo z lodówki i rozlał je do dwóch jednorazowych kubeczków.

– Myślisz, że to Jola ją powiesiła? – zapytała Sylwia.

– Nie sądzę, bym miał innych wrogów.

– I co to niby ma symbolizować?

– Pewnie nic dobrego. – Darek westchnął. Wyglądał na zmęczonego i przygnębionego. – Wynająłem detektywa. Znajdzie Jolę, choć wątpię, by udało mi się ją przekonać, by nie odwoływała ślubu. Coś niedobrego stało się z jej głową. A co u ciebie?

– W środku nocy włamało się do mnie trzech mężczyzn i ukradło Chłopca w kapeluszu.

Darek spojrzał na nią zaskoczony, co upewniało Sylwię, że jest niewinny. O automatonie wiedzieli tylko on i zegarmistrz. Ktoś musiał dać cynk przestępcom. Nie sądziła jednak, by Darek miał jakieś znajomości w półświatku.

– Zegarmistrz musiał cię sprzedać – uznał Darek. – Oddzwonił w ogóle do ciebie z ofertą?

– Tak. Podtrzymał sto tysięcy. Kazał mi przyjechać dzisiaj.

– Wygodnie.

Darek otworzył zamrażarkę i wyjął dwa lody na patyku. Jeden wręczył Sylwii.

– Jola pamięta, co się działo przez te półtorej godziny, dlatego pomieszało jej się w głowie – uznała Sylwia. – Ze mną też zaczynają się dziać dziwne rzeczy.

– Na przykład?

Opowiedziała o wszystkim, od wizji w sklepie zegarmistrza po tajemniczą znajomość niemieckiego. Wspomniała o płaczu dziecka i Chłopcu, który sam uruchamiał się nocami.

– Musi być jakiś sposób, by to wszystko połączyć – stwierdził Darek.

– A ty? – zapytała. – Przydarzyło ci się coś niewytłumaczalnego?

Milczał przez chwilę ze wzrokiem wbitym w okno. W końcu wyznał:

– Kilka dni temu, jeszcze przed ucieczką Joli, spojrzałem na zegarek. Była osiemnasta czterdzieści sześć. Z jakiegoś powodu bardzo mnie to zasmuciło. Niemal się rozpłakałem. Od tamtego czasu codziennie o tej godzinie czuję się… bardzo źle.

– Szesnaście minut przed tym, nim odzyskaliśmy świadomość – policzyła Sylwia. – Jak myślisz, co się wtedy stało?

Darek tylko wzruszył ramionami.

 

***

 

Kobieta, która stanęła w drzwiach, dobiegała czterdziestki. Miała na sobie piękną suknię, kapelusz i ciemne okulary. Wyglądała na bogaczkę, dlatego Sylwia w pierwszej chwili pomyślała, że nieznajoma pomyliła adres. A potem jak spod ziemi wyrosło dwóch osiłków dźwigających znajomą skrzynię. To mogli być ci sami, którzy włamali się w nocy lub zupełnie inni.

– Chciałabym prosić o chwilę rozmowy – powiedziała nieznajoma.

Zaskoczona Sylwia wpuściła ją do środka, mężczyźni weszli chwilę potem.

– Gdzie to postawić? – zapytał jeden.

Sylwia wskazała odległy kąt, a potem usiadła na wersalce. Nieznajoma zajęła fotel.

– Poczekajcie na zewnątrz – rozkazała towarzyszom kobieta.

Kiedy zostały same, zapadła niezręczna cisza.

– Chciałam przeprosić i zwrócić to, co zostało pani zabrane – odezwała się w końcu nieznajoma. Wyjęła z torebki butelkę wina i postawiła na stole. – To drobny upominek. Dobry rocznik.

Sylwia skakała wzrokiem od kobiety do skrzyni, niewiele rozumiejąc.

– Kim pani jest? – zapytała podejrzliwie.

– Nikim ważnym. Za to mój mąż wręcz przeciwnie. To on usłyszał, co pani posiada, i postanowił sobie to zabrać. Ma słabość do kolekcjonowania. Antyki, zegary, figurki.

– Usłyszał od kogo? – zapytała Sylwia.

– Zegarmistrza, który zobaczył zdjęcia pani robota i skontaktował się z moim mężem. A ten całkowicie oszalał na punkcie robota. Nie jestem fanką jego hobby, zagraca cały dom, półki uginają się od tego badziewia.

– Półki – powtórzyła Sylwia. Czego brakowało na półce?

– Ten pani chłopak również mi się nie spodobał. Jest brzydki. Co gorsza… – Spojrzała na skrzynię, jakby bała się, że jej lokator podsłuchuje. – Zaczęły dziać się dziwne rzeczy. Mój synek bardzo się go bał. Mówił, że to nie chłopak tylko pan. I ten pan mówi do niego nocą, ale jakoś tak dziwnie, że nic nie rozumie.

– Może po niemiecku? – zasugerowała Sylwia. Odczuwała niemałą satysfakcję, widząc, że automaton przestraszył złodziei nie na żarty.

– Chyba tak. Robot włączał się sam, czasem spoglądał na nas tak dziwnie, jakby wiedział, na co patrzy. Kiedy daliśmy mu kartkę i ołówek, napisał tylko słowa: „Oddajcie mnie”, tylko że właśnie po niemiecku. Wtedy poznałam, że jest to przedmiot nawiedzony. – Głos jej zadrżał, schowała twarz w dłoniach. – A potem mój syn wyjął ołówek z jego rączki i jak w amoku zaczął wbijać go sobie w skórę. Myślałam, że oszaleję ze strachu. Na szczęście nic poważnego sobie nie zrobił. Kazałam schować robota do skrzyni. Mąż, który wcześniej śmiał się z mojego strachu, w końcu przejrzał na oczy i chciał zakopać chłopca w lesie. Nie zgodziłam się.

Coś zimnego dotknęło umysłu Sylwii.

– Zakopać chłopca w lesie – powtórzyła.

– Uznałam, że trzeba robota zwrócić i panią przeprosić. Dlatego to robię. Mąż dał się przekonać. Nie wybaczyłby sobie, gdyby coś się stało naszemu synowi. Ma pani dzieci?

– Tak – odparła. – Nie – skorygowała szybko. Dlaczego potwierdziła w pierwszej chwili?

– Widzę, że pani też jest rozkojarzona. – Ściszyła głos. – Niech pani się tego pozbędzie. I to szybko.

– Czy mogę prosić, by sobie pani poszła? – zapytała Sylwia.

Kobieta skinęła głową i szybkim krokiem udała się do wyjścia.

Przez kolejny kwadrans Sylwia stała nad telefonem i zastanawiała się, czy traci zmysły.

– Zakopać chłopca w lesie – powtarzała raz za razem.

W końcu zadzwoniła do Darka.

– Hej, wydaje mi się, że przypomniała mi się jedna rzecz. Wiesz z kiedy.

– Co? – zapytał.

– Myślę, że dlatego Jola nas znienawidziła.

– No mów.

– Zakopaliśmy w lesie ciało dziecka.

 

***

 

Ulicą przejechał radiowóz, a zaraz potem kolejny. Obserwowała je przez okno, bliska paniki. Założyła kurtkę i wyszła z domu, kierując się tam, gdzie pojazdy.

Jeszcze wczoraj Sylwia sama myślała, by powiadomić policję. Darek jednak jej to wyperswadował.

– Nie sądzisz, że gdyby w okolicy zaginęło dziecko, to wszyscy trąbiliby o tym od rana do wieczora? – przekonywał. – Skąd dzieciak w takim miejscu? Gdzie rodzice? Dlaczego mielibyśmy zrobić krzywdę jakiemuś bachorowi?

– Pamiętam, że biegało po lesie. W czerwonym, trójgraniastym kapeluszu. A potem zakopaliśmy je pod drzewem.

– Więc to dziecko miało identyczne nakrycie głowy jak twój robot? Taki zbieg okoliczności? Czy nic ci tu nie śmierdzi?

Argumenty brzmiały logicznie, lecz ona wiedziała swoje. Zgodziła się jednak, że powiadomienie policji to w tej chwili zły pomysł. Zbyt mało wiedzieli. Nic nie rozumieli. Przez moment rozważała, czy poszukać tamtego drzewa, lecz myśl o tym, by wrócić do lasu, okazała się zbyt przerażająca.

Radiowozy zaparkowały na gruntowej drodze prowadzącej do lasu, niedaleko ostatnich zabudowań wsi. Nim do nich dotarła, zebrało się tam już kilkoro mieszkańców. Zobaczyła panią Martę, która gładziła się po wielkim brzuchu i zagadywała jednego z policjantów. Nauczycielka w końcu wróciła do mieszkańców, by podzielić się nowiną.

– Dostali telefon, że w lesie zakopano ciało – powiedziała. – Zadzwoniła jakaś kobieta, nie przedstawiała się. Podobno widziała parę, która ukrywa zwłoki. Podała dokładne miejsce.

Sylwia odwróciła się, by nikt nie widział jej przerażenia, i wlepiła spojrzenie w ścianę drzew. Naprawdę to zrobili, Jola była świadkiem. A może dzieli to samo fałszywe wspomnienie? Cóż, wkrótce zapewne uzyska odpowiedź.

 

***

 

– Jeden z tych policjantów to mąż mojej kuzynki – powiedziała pani Marta. – Więc mam informacje z pierwszej ręki.

Sylwia przyjęła herbatę i upiła łyk. Odwiedziny o tak późnej porze pewnie nie miały wiele wspólnego z dobrym wychowaniem, ale musiała wiedzieć. Wlepiła wzrok w rzeźbę z kamienia stojącą przy ścianie, zebrała się na odwagę i odezwała się w końcu:

– Znaleźli ciało?

– Tak. Leżało zakopane w miejscu, które ktoś wskazał przez telefon. Patolog nie był pewien, ale podejrzewa, że to ciało dość wiekowego mężczyzny.

– Mężczyzny? – powtórzyła zszokowana Sylwia.

Stary człowiek siedział w fotelu i patrzył przed siebie, a łzy płynęły po jego policzkach.

– Podobno mamy się nie martwić, bo ciało przeleżało w ziemi wiele lat. Nie wiedzą jeszcze ile, ale to naprawdę dawna sprawa.

– Mają jakieś podejrzenia, kto to?

– Nie. Jak ustalą, kiedy umarł, pewnie zaczną dopasowywać zaginionych.

Sylwia nie potrafiła zebrać myśli, jednak jedna z nich niespodziewanie rozgościła się w jej głowie – skądś wiedziała, że śledczy nigdy nie ustalą, kim był tajemniczy mężczyzna.

 

***

 

Nastał październik i wszystkie dni zdawały się takie same – deszczowe, smętne i szare. Sylwia cieszyła się, że praca zajmuje jej tyle czasu, bo tylko wieczorami miała dużo sposobności na rozmyślanie. Uciekała w książki, a także filmy, gdyż w końcu udało jej się pożyczyć magnetowid.

Zbliżał się dzień niedoszłego wesela jej przyjaciół. Darek źle znosił samotność – często dzwonił i opowiadał, jak tęskni za Jolą.

Policja wciąż nie ustaliła tożsamości denata z lasu.

Chłopiec w kapeluszu siedział zamknięty w szafie, od czasu do czasu ożywając nocami.

W Dzień Nauczyciela Sylwia zamiast zwykłych lekcji dała uczniom możliwość łatwego zdobycia dobrej oceny – musieli tylko przedstawić krótką prezentację, omawiając dowolne zagadnienie powiązane z fizyką lub chemią.

Wypadło to zaskakująco dobrze – wielu uczniów wyszukało różne ciekawostki czy interesujące fakty z życia naukowców. Każdy miał tylko półtorej minuty, więc wszystko szło szybko i sprawnie.

Podczas jej czwartej i ostatniej lekcji jeden z ósmoklasistów wyszedł na środek, trzymając w dłoni najzwyklejszy w świecie budzik.

– Chciałem… no… pokazać takie jedno złudzenie – wydukał zdenerwowany. – Związane z czasem.

Patrzyła zainteresowana, jak uczeń stawia przed nią budzik.

– Jak się spojrzy na zegar ze wskazówką sekundową – kontynuował – to często… zanim ona przeskoczy… to mija tak jakby więcej czasu, niż potem, kiedy przeskakuje drugi raz i trzeci i tak dalej.

– Całkiem ciekawe – uznała. – Nigdy o tym nie słyszałam.

– Sam zauważyłem.

Wlepiła spojrzenie w tarczę budzika. Rzeczywiście, czas, który minął, nim wskazówka sekundnika się poruszyła, wydawał się dłuższy niż sekunda. Następnie przeskoczyła nadspodziewanie szybko.

Sylwia postanowiła powtórzyć eksperyment. Zamknęła oczy i otworzyła je gwałtownie. Tym razem wydało jej się, że minęły całe wieki, nim wskazówka się poruszyła. Była niczym owad zastygły w bursztynie albo iglica wzniesiona przez dawno wymarłą cywilizację. Kiedy w końcu przesunęła się po tarczy zegara, Sylwia o mało nie krzyknęła.

– Co to znaczy, proszę pani? – zapytał uczeń.

Powoli wróciła do rzeczywistości.

– To znaczy, że czas płynie – stwierdziła wstrząśnięta.

Odpowiedział jej śmiech uczniów. Dlaczego to ich tak rozweseliło?

Półprzytomna wstawiła uczniowi piątkę, a potem obserwowała kilka ostatnich wystąpień, choć ich treść zupełnie do niej nie docierała.

Później skryła się w swoim małym gabinecie, gdyż po ostatniej lekcji miała wyznaczoną godzinę konsultacji. Na szczęście nikt nie przyszedł. Siedziała przy biurku, próbując zebrać myśli. Deszcz stukał o parapet, szarość za oknem zmieniła się w czerń. Ile czasu tak siedziała?

Przed powrotem do domu zahaczyła o pokój nauczycielski. Spodziewała się, że o tak późnej porze nikogo nie będzie, jednak w pomieszczeniu spotkała dyrektorkę i historyka dyskutujących o czymś cichymi głosami.

– Dzień dobry – powiedziała.

Przywitali się, po czym wrócili do rozmowy, nie przejmując się Sylwią. Często ludzie zachowywali się, jakby była niewidzialna.

– Jest nowa czołówka, a w niej głos starca – szeptał historyk. – A w lesie odkrywają ciało starego człowieka. Przypadek?

– Czołówka? – zapytała Sylwia, odkładając dziennik.

– Nie będziesz wiedziała, o czym mówimy – stwierdziła dyrektorka.

– O Nocnym Radiu?

Oboje spojrzeli na nią zaskoczeni.

– Tak – odpowiedział nauczyciel. – Nocne Radio ma zmienioną czołówkę. Ciekawe, kogo zabił prezenter, by ją nagrać.

 

***

 

Włączyła radio, gdy tylko wróciła do domu. Ustawiła właściwą częstotliwość, lecz z głośnika popłynął wyłącznie szum. Pewnie pora była zbyt wczesna.

Usiadła w fotelu i wlepiła wzrok w mebel, gdzie ukryła Chłopca. Wydawało się, że odpowiedź na wszystkie pytania jest bardzo blisko, elementy układanki krążyły w jej umyśle, jakby szykowały się do złożenia w całość.

Przez kolejne godziny patrzyła tępo w telewizor, a radio napełniało jej uszy jednostajnym szumem. W końcu zrobiła się senna. Tuż przed północą zapadła w niespokojną drzemkę, pokonana przez ciężkie powieki. Wtedy z głośnika odezwał się głos mężczyzny:

– Serdecznie witam słuchaczy.

Rozbudziła się w jednej chwili. Rozpoznała prowadzącego, który kilka tygodni wcześniej zaznajomił ją z historią Jaquet-Droza.

– Tej nocy chciałbym was zaprosić na krótką audycję zatytułowaną „Dobro” – powiedział. – Dobro zawsze mnie fascynowało. Jednak nie zwykłe, pochodzące od człowieka prawego, ale takie, które jest dziełem niegodziwca. Nawrócenie to bardzo interesujący motyw. Książkowi i filmowi złoczyńcy czasem w ostatniej chwili ratują protagonistów. Zbrodniarze odcinają się od swych uczynków. Istoty moralnie wątpliwe zyskują naszą sympatię i względy, gdy na horyzoncie pojawia się ktoś gorszy, z kim przyjdzie im walczyć.

Sylwia nie miała pojęcia, dokąd zmierza prowadzący, lecz słuchała uważnie.

– Choć wielu z was uważa mnie za zło wcielone, kilka tygodni temu uczyniłem coś dobrego. Pomogłem trójce młodych ludzi, którzy znaleźli się w opresji. Zażądałem niewielkiej zapłaty, lecz uwolniłem ich z sytuacji, którą sprowadził na nich ktoś… gorszy ode mnie. A może zwyczajnie potężniejszy?

Myśli znów zakotłowały się w jej głowie. Mężczyzna z radia pomógł im w lesie? Próbowała to sobie przypomnieć. Tymczasem na antenie prowadzący wyliczał kolejne przykłady pozytywnych rzeczy czynionych przez złych ludzi. W końcu ogłosił:

– Chcę kontynuować swe dzieło dobra, dlatego oferuję pomoc wszystkim słuchaczom. Przez godzinę po zakończeniu transmisji każdy, kto ma dostęp do telefonu, będzie mógł do mnie zadzwonić i zadać trzy pytania. Odpowiem „tak” lub „nie”, więc przemyślcie dobrze, czego chcecie się dowiedzieć. Mój numer telefonu to…

Sylwia spisała cyfry na okładce gazety.

Audycja dotarła do końca. Z głośnika dobiegło wycie wilka, pohukiwanie sowy, szum drzew. Dźwięk pracującego mechanizmu. A potem…

– Nocne Radio znów nadaje – powiedział słabym głosem jakiś strzec.

Sylwia przyłożyła dłonie do ust, a łzy napłynęły jej do oczu. Znała ten głos. Przypomniała sobie wszystko, co wydarzyło się przez tamte półtorej godziny i długo walczyła, by stłumić krzyk.

Po kilku strasznych minutach wciąż nie zdołała się uspokoić, ale musiała zadzwonić do tego człowieka i zadać pytania. Tylko jakie?

Podeszła na drżących nogach do telefonu i wstukała numer.

– Nocne Radio – powiedział głos w słuchawce. Należał do prowadzącego, lecz brzmiał nieco mniej upiornie niż jeszcze chwilę wcześniej. – Poproszę o trzy pytania.

Wzięła głęboki wdech.

– Mój dziadek znalazł chatę Helmuta Klimkego i zabrał z niej Chłopca w kapeluszu, prawda? – zapytała na początek. Była niemal pewna, że tak właśnie wszystko się zaczęło.

– Tak – potwierdził prowadzący.

– Czy jeśli zwrócę Chłopca, tamten zostawi mnie w spokoju?

Nieznajomy po drugiej stronie milczał przez chwilę.

– To naprawdę trudne pytanie. Nie wiem, co zrobi. Jak już kiedyś ci wyjaśniłem, Helmut Klimke to kształtujący rzeczywistość potężniejszy nawet ode mnie. Właśnie to go zniszczyło. Część jego osobowości żyje w figurce Chłopca, trochę kryje się w chacie. Trudno mi wyrokować, co zrobi tak pokręcona istota, jednak gdybym miał wybrać odpowiedź, to „nie”. Nie zostawi cię w spokoju. Twoich przyjaciół również nie.

– Gdyby znów mnie uwięził, czy mogę liczyć na pana pomoc? – wydukała.

Mężczyzna zaśmiał się i odparł:

– Tak. Z chęcią pomogę. – Po czym rozłączył się bez pożegnania.

Sylwia jeszcze przez chwilę tuliła słuchawkę do piersi, po czym odłożyła ją na miejsce.

Telefon zadzwonił kilka sekund później. Pewna, że to prowadzący chce przekazać jej coś jeszcze, odebrała natychmiast.

– Słucham? – powiedziała cichym głosem.

– To ja – odezwał się Darek. – Przepraszam, że cię budzę, ale sprawa jest pilna.

– Co się stało?

– Jola próbowała mnie zabić.

Sylwia usiadła na podłodze, napinając kabel słuchawki niemal do granic wytrzymałości.

– Jesteś bezpieczny?

– Tak. Chciała mnie zadźgać, ale się obroniłem. Nic mi nie jest.

– Co z nią?

– Uciekła. Posłuchaj, mogę do ciebie przyjechać? Wiem, że jest późno, ale…

– Pewnie.

– Będę do godziny.

Była to bardzo długa godzina. Sylwia zgasiła światło, uzbroiła się w długi, kuchenny nóż, usiadła na brzegu wersalki i skryła pod kocem. Czy Jola postanowi zaatakować również ją? Każdy odgłos przywodził jej na myśl skradającą się w ciemności przyjaciółkę. Sylwia wyobrażała sobie, że Jola czeka pod oknem, przemyka przez kuchnię albo czai się w piwnicy.

Coś załomotało w szafie, w której skryła Chłopca. Podskoczyła pod kocem i mocniej zacisnęła palce na trzonku noża. Mechanizm automatona znów się przebudził, wydawał się głośniejszy niż kiedykolwiek wcześniej. Cyk-tyk-cyk-tyk. Zatkała uszy kocem i próbowała się nie rozpłakać. Nie udało się. Chłopiec nie miał zamiaru się uspokoić, hałasował, jakby został nakręcony największym kluczem świata.

W końcu ktoś zapukał do drzwi. Podkradła się do okna i z ulgą dostrzegła Darka. Padał deszcz, więc szybko wpuściła przyjaciela do środka. Gdy zapaliła światło, spojrzał na nóż, lecz nie skomentował tego ani słowem.

Mężczyzna usiadł w kuchni na jednym z taboretów i oparł łokcie o stół. Milczał tak przez chwilę z dziwnym wyrazem twarzy.

– Byłeś na policji? – zapytała Sylwia, siadając naprzeciwko niego.

– Nie – odparł. – Nie doniosę na nią.

Spoglądał na Sylwię wzrokiem, od którego poczuła ciarki na skórze. Tylko jedno wytłumaczenie przychodziło jej do głowy.

– Przypomniałeś sobie wszystko? – zapytała.

– Tak. A ty?

– Też.

Sylwia wytarła łzy zbierające się w kącikach oczu.

– Zastanawiałam się, czy powinniśmy odnieść Chłopca – rzuciła, by wysondować reakcję Darka.

– Nie działajmy pochopnie – powiedział. – Musimy się zastanowić.

Mężczyzna wyjął z kurtki butelkę wina i postawił na stole. Sylwia, choć zdziwiona, podeszła do szafki, wyjęła dwie zakurzone lampki i rozlała alkohol. Czuła się straszliwie niezręcznie, więc czym prędzej pochłonęła pierwszy łyk trunku.

– Jola chce mnie zabić i będzie próbowała do skutku. – Darek zakręcił winem w lampce, lecz nie upił ani łyka. – Nie wydam jej policji. Jest jednak takie miejsce, gdzie będę mógł jej wszystko wytłumaczyć, a ona nie zdoła mnie skrzywdzić.

– Nie rozumiem.

– Trzymam Jolę w bagażniku auta. Zabiorę ją z powrotem do chatki. Chcę, byś poszła z nami.

Sylwia poczuła, jak zamiera jej serce.

Nie, nie wróci tam za żadne skarby.

– Pamiętasz, jak próbowaliśmy przeliczyć upływ czasu? – zapytał Darek. – Zaczęło się o siedemnastej trzydzieści dziewięć. Skończyło o dziewiętnastej dwie. Osiemdziesiąt trzy minuty. – Darek westchnął. – Nasz syn urodził się o osiemnastej czterdzieści. Zmarł sześć minut później. Mimo to dożył starości, zapewne jakichś osiemdziesięciu pięciu lat. Jedna minut trwała dla nas czternaście lat. Spędziliśmy tam ponad tysiąc…

– Przestań! – krzyknęła Sylwia. – Słyszałam go! Gość z radia naprawdę zrobił sobie czołówkę z nagrania jego głosu.

Darek pokiwał smutno głową.

– To była cena. Zgodziliśmy się. Trochę to trwało, ale dotrzymał słowa i nas uwolnił. – Nagle uśmiechnął się przerażająco. – Jeśli Klimke znów nas uwięzi, tym razem na dłużej, jak obiecał, zrobimy sobie kolejnego chłopca. Albo dziewczynkę.

– Nigdy tam nie wrócę! Jak chcesz udobruchać Jolę po tym, co jej zrobiliśmy? Pamiętasz, jak próbowała rozorać sobie twarz, gdy dowiedziała się, że jestem w ciąży?

Sylwii zakręciło się w głowie. Przytrzymała się stołu, lecz kuchnia zaczęła przemieszczać się pod dziwnym kątem. Spojrzała na wino.

– Wiedziałem, że nie będziesz chciała wrócić – powiedział smutno Darek.

Wstał od stołu i poszedł do sąsiedniego pokoju. Sylwia opadła na podłogę i na czworakach ruszyła w jego kierunku. Świat wirował, zrobiło jej się niedobrze. Mimo to widziała, jak Darek staje przed szafą, w której zaczął hałasować chłopiec. Wyjął skrzynię, wyciągnął z niej automatona i zaczął uderzać nim o ścianę.

Sylwia krzyknęła. Koła zębate, śruby i mosiężne wały posypały się na podłogę, twarz Chłopca pękła na dwoje. Darek uderzał z coraz większą furią, niszcząc arcydzieło Jaquet-Droza.

Sylwia zamknęła oczy i pogrążyła się w ciemności.

 

***

 

Wysokie czarne drzewa wędrowały przed jej oczami. Szumiały. Czuła na twarzy krople deszczu. Ktoś ją niósł. Nim zdążyła zrozumieć, co się dzieje, znów osunęła się w nieświadomość.

 

***

 

Obudził ją krzyk. Zorientowała się, że leży w znajomym łóżku. Zaskrzypiało, gdy usiadła gwałtownie. Za oknem rozciągał się las. Świtało. Musiało minąć kilka godzin, od kiedy straciła przytomność.

Podeszła ostrożnie do okna. Wciąż padał deszcz. Krople wisiały zastygłe w powietrzu na tle nieruchomych drzew. Zamknęła oczy, mając nadzieję, że to tylko koszmar i za chwilę się obudzi. Gdzieś w innej części domu ktoś ponownie krzyknął. Jola. Zabrał je tu obie. Ten cholerny szaleniec zniszczył Chłopca i zabrał wszystkich z powrotem do chaty. Klimke nigdy ich nie wypuści. Zostaną tu na tysiące, miliony lat.

– Powiedział, że pomoże – wyszeptała, przypominając sobie słowa prowadzącego Nocne Radio.

W izbie stały cztery łóżka. Przez tamte półtorej godziny spali tu w trójkę niezliczoną liczbę razy. Do czasu, gdy Jola dowiedziała się o jej ciąży i wyprowadziła się do innej części domu. Przeżyła to naprawdę okropnie, Sylwia do dziś pamiętała dźwięk drapania, gdy Jola w szale rozorała swoją twarz. I choć wyglądało to przerażająco, rany natychmiast się zagoiły.

Spowolniony przez Klimkego czas niemal stał w miejscu, co działało na nich w zagadkowy sposób. Nie musieli jeść, chodzić do toalety, ich rany natychmiast się zasklepiały. Tak jakby wszystko, co robią, działo się zbyt szybko, by odcisnąć swe piętno na rzeczywistości. Rzeczy wracały na swoje miejsce, gdy tylko zostawiali je w spokoju.

Tak jak książki stojące na regale w największej z izb. Sylwia po cichu weszła do pomieszczenia i spojrzała na bibliotekę. Wszystkie napisane po niemiecku. Przeczytała je wielokrotnie. Był wśród nich słownik polsko-niemiecki. Używała go, by tłumaczyć pozycje słowo po słowie. Najłatwiej poszło jej z „Napowietrzną wyspą”, bo tę książkę znała i lubiła.

Dalej półki uginały się od zegarmistrzowskich eksponatów. Były wśród nich elementy Groty, zniszczonego dzieła Jaquet-Droza, stały tam też niezwykłe mechanizmy i zegarki z różnych epok. Centralne miejsce środkowej półki pozostawało puste. To tu siedział niegdyś Chłopiec w kapeluszu.

Jola zajmowała jedno z krzeseł przy drewnianym stole. Łkała przeraźliwie, nie zwracając uwagi na Sylwię. Darek siedział obok, w tym samym fotelu, który na starość tak upodobał sobie ich syn.

– Pamiętacie, jak wtedy po raz pierwszy przesunęła się wskazówka sekundnika? – zapytał mężczyzna, stukając w zegarek na ręce. – Mieliśmy dowód, że czas płynie. Ciekawe, czy teraz spowolnił go jeszcze bardziej.

Nikt mu nie odpowiedział.

– Mamy dużo czasu, żeby wszystko sobie wyjaśnić – uznał.

Sylwia nie mogła tu zostać, więc pobiegła. Wypadła z chatki na polankę, gdzie jej syn stawiał pierwsze kroki. Krople deszczu rozchlapywały się, gdy przecinała je swym ciałem, po czym wracały na miejsce. Nieruchome drzewa stały w zupełnej ciszy.

Dopadła do granicy, niedaleko miejsca, gdzie wraz z Darkiem pochowali zmarłego ze starości syna. On się starzał, oni nie. Nie do końca rozumieli dlaczego.

Niewidzialna bariera nie pozwoliła jej przejść dalej. Sylwia zaczęła krzyczeć.

– Pomoże nam – powiedziała do siebie, po czym zaczęła krążyć wokół domu.

Czuła zimno. Ostatnim razem pogoda była inna. Będzie musiała znaleźć coś ciepłego do ubrania.

Minęła miejsce, gdzie Darek zasadził się na jelenia, który podszedł do chatki, choć z ich perspektywy zajęło mu to całe lata. Mężczyzna poderżnął mu gardło, lecz chwilę potem zwierzę wróciło do życia.

Powoli przypominała sobie wszystkie zapomniane chwile – te złe, ale i dobre. Ich syn. Przeżył tu całe życie. Jak to możliwe, że się narodził? Jej ciąża była pogwałceniem wszystkiego, co działo się w tym świecie.

Będzie musiała dogadać się Jolą i Darkiem. Tylko w trójkę uda im się przetrwać.

Wróciła do chaty i wyjęła z szafy męski płaszcz. Był na nią trochę za duży i śmierdział, ale poczuła ciepło. Na jednej z półek wewnątrz mebla dostrzegła czerwony trójgraniasty kapelusz – większą wersję nakrycia głowy, którą miał na sobie automaton. W młodości jej syn uwielbiał zakładać trikorn i biegać w nim przed chatą.

Zajrzała do kuchni, gdzie stał stary piec kaflowy i kredens pełen małych szafek. Sylwia znała każdy zakamarek tej chałupy. Nic się nie zmieniło. Przez chwilę nie wiedziała, co ze sobą zrobić, w końcu jednak wróciła do dużej izby, gdzie Darek cierpliwie czekał, aż Jola przestanie płakać.

Uśmiechnął się do Sylwii. Przeszedł ją dreszcz.

Ktoś zapukał do drzwi. Jola podniosła zapłakaną twarz, Darek spojrzał zaskoczony, a Sylwia poczuła nagły przypływ nadziei. Podeszła szybko i chwyciła klamkę.

Prowadzący stał przed progiem, ubrany w czarny strój. Wyglądał identycznie jak kilka tygodni temu, gdy dostrzegli go w lesie. Dlaczego wtedy za nimi podążał? Próbował ich ostrzec?

– Przyszedłem najszybciej, jak się dało – powiedział i sięgnął po stojącą na ziemi skrzynię.

Zszokowana Sylwia obserwowała, jak mężczyzna wnosi bagaż do domu, otwiera i wyciąga ze środka Chłopca w kapeluszu. Figurka znów była cała, bez śladu uszkodzeń zadanych przez Darka. Nieznajomy przeniósł ją przez izbę i umieścił na półce we właściwym miejscu.

– To powinno go trochę udobruchać – powiedział prowadzący.

– Wypuści nas? – zapytała Sylwia.

– Wątpię – odparł. – Jednak obiecałem pomoc. Oto ona. – Wyjął z kieszeni długi nóż o drewnianej rękojeści. – Tą bronią można uśmiercić każdą osobę w tym domu. Użyjcie jej mądrze.

Złapał za ostrze i cisnął. Nóż wbił się w blat stołu.

Uśmiercić? Sylwia pojęła to dopiero po chwili. Prowadzący postanowił dać im szansę. Pozabijania się nawzajem.

Cała trójka wlepiła wzrok w stół. Nikt nie wykonał żadnego ruchu.

A potem ruszyli jednocześnie. Jola była pierwsza. Zacisnęła palce na trzonku i odskoczyła, umykając przed rękami Darka.

Nikt nie zauważył, że prowadzący kłania im się, po czym bez słowa wychodzi z chaty.

Sylwia z przerażeniem obserwowała, jak Jola z dziką furią bierze zamach i tnie nożem. Darek złapał jej rękę w ostatniej chwili, mimo to ostrze rozcięło mu skórę przedramienia. Mocowali się przez chwilę, mężczyzna z pewnością wygrałby tę walkę, gdyby Jola nie kopnęła go z całej siły w krocze.

Sylwia wybiegła z izby i skierowała się do jedynego miejsca, które wydało jej się dobrą kryjówką. Otwarła klapę w podłodze i zeszła do piwnicy.

Gdy zostali uwięzieni po raz pierwszy, minęło sporo czasu, nim udało im się zbadać to pomieszczenie. W chacie nie było latarki, a zapalenie lampy naftowej okazało się nie lada wyzwaniem. Teraz jednak Sylwia nie martwiła się o światło. Skryła się w ciemności i czekała.

Na górze zapadła cisza. Trwała około minuty, a potem rozległ się odgłos kroków.

Zamarła. Dźwięk oddalał się i przybliżał. Nie potrafiła rozpoznać, które z dwójki wygrało walkę. Darek jej nie zabije, prawda? Nie miał powodu. Co innego Jola…

Tą bronią można uśmiercić każdą osobę w tym domu, powiedział prowadzący.

I nagle zrozumiała, co kryło się w tych słowach. Przecież nie byli tu sami, cały czas czuli obecność gospodarza.

Klapa piwnicy otwarła się powoli, do środka wpłynęło nieco światła. Sylwia przesunęła się pod schody, cichutka jak mysz. Dostrzegła niewyraźny zarys przyjaciółki.

– Wiem, że tu jesteś, zdradziecka suko – powiedziała Jola. Jej głos, choć cichy, poniósł się po pomieszczeniu.

Z każdym pokonanym stopniem sylwetka kobiety rozmywała się w ciemności, a gdy zeszła ze schodów, zupełnie zniknęła z oczu Sylwii. Można ją było zlokalizować jedynie po dźwięku kroków. Ona też doskonale pamiętała każdy szczegół piwnicy, więc poruszała się bez problemów.

Aż uderzyła nogą o skrzynkę, którą Sylwia przesunęła pod ścianę. Jola zapiszczała z bólu, delikatny refleks światła zatańczył na ostrzu i to wystarczyło, by Sylwia rzuciła się i wyrwała jej broń. Uderzyła rękojeścią prosto w twarz przyjaciółki, powalając ją na podłogę.

Wybiegła z piwnicy i zatrzasnęła wejście.

Darek pojawił się tuż przed nią, zaskoczony i zdezorientowany.

– Stań na klapie i nie pozwól jej wyjść! – poleciła mu Sylwia.

– Musimy z nią porozmawiać. Wytłu…

– Stań na klapie!

Udała się do największej z izb, gdzie Chłopiec w kapeluszu patrzył przed siebie namalowanymi oczami. Wydawało jej się, że powietrze zgęstniało, jakby cały dom skoncentrował na niej spojrzenie.

Ściągnęła z półki jeden z kieszonkowych zegarków, położyła na ziemi i trzonkiem noża rozbiła szybkę. Następnie uderzyła ostrzem w tarczę, niszcząc wskazówki.

– Co robisz? – Darek wszedł do pomieszczenia, spoglądając na nią podejrzliwie.

– Miałeś stać na klapie! – wrzasnęła i skierowała ostrze w jego stronę. – Nie podchodź!

Posłuchał, dzięki czemu miała czas, by nabić na ostrze krowę z dioramy Jaquet-Droza i trzasnąć nią o ścianę. Później zniszczyła jeden z nakręcanych zegarów z kukułką.

Wtedy czas wystrzelił. Świt za oknem przeszedł w dzień, momentalnie zapadła noc i znów wstał dzień. Proces przyspieszał. Taniec ciemności i jasności zaatakowało ich oczy, aż w końcu zlał się w jeden stroboskopowy koszmar. Wszystko ustało równie nagle, jak się zaczęło.

Minęła chwila, nim wzrok Sylwii przyzwyczaił się do bardzo jasnego słońca, wpadającego przez okna. Spojrzała przed siebie i zamarła.

W fotelu ktoś siedział. Mężczyzna. Nie poznała go w pierwszej chwili, dopiero gdy podniósł zmęczone spojrzenie.

– Kim jesteście? – zapytał zaskoczony.

– A ty? – skontrował Darek.

– Dziadek? – powiedziała zszokowana Sylwia.

Był młodszy niż w czasach jej dzieciństwa. Ile mógł mieć lat, gdy Klimke zamknął go tu na wieki? Prowadzący powiedział, że pierwsza audycja miała miejsce dwadzieścia dziewięć la temu.

Jakimś cudem znaleźli się w roku tysiąc dziewięćset sześćdziesiątym szóstym.

Z wielkim bólem odwróciła wzrok i zaczęła niszczyć kolejne eksponaty pana domu. Implikacje tego, co się działo, rozsadzały jej umysł. Dziadek oczywiście nie miał prawa jej poznać, Sylwii nie było jeszcze na świecie. Ale z biegiem lat, kiedy dorastała, mógł zrozumieć, że jego wnuczka również trafi do tej chatki. Czy chciał temu zapobiec, a może się z tym pogodził?

Czas znów zaczął wariować. Darek zasłonił oczy i oparł się o ścianę. Gdzieś w oddali klapa do piwnicy stuknęła o podłogę.

Tym razem, kiedy skoki się ustabilizowały, ujrzała długie cienie i ciepły kolor słońca chylącego się ku zachodowi. Doskonale znała tę barwę.

Chłopiec w kapeluszu, jej syn, przebiegł przez pokój, śmiejąc się głośno.

– Chodź na zewnątrz, mamo – powiedział i zniknął jej z oczu.

Darek spoglądał na to z szeroko otwartymi ustami. Zamknął je w końcu i uśmiechnął się szeroko.

– Chodźmy do niego – powiedział.

Sylwia nie pragnęła niczego bardziej na świecie. Łzy napłynęły jej do oczu. Postąpiła krok, lecz zatrzymała się gwałtownie.

– Klimke mąci nam w głowach – uznała. – Czuje, że możemy go zabić i zrobi wszystko, by nam się nie udało.

– Oddaj mi nóż – poprosił.

Nigdy niczego nie pragnęła bardziej, niż wybiec z chatki i przytulić syna. Czuła, że zrodzi to szereg potwornych konsekwencji, jednak postąpiła krok w stronę Darka.

Jola pojawiła się tuż za nim, rzuciła na jego plecy i obaliła na podłogę.

– Zabij tego pieprzonego Niemca! – krzyknęła.

Sylwia spojrzała przez okno i dostrzegła siebie i Darka, dwoje ludzi z innego czasu, stojących przed chatą i bawiących się z synem. Jakiego rodzaju paradoks wywołałoby jej wyjście z chatki i konfrontacja z samą sobą? Lepiej, by nikt nigdy się nie dowiedział.

Zrobiła głęboki wdech, otarła łzy, odwróciła głowę i wbiła nóż w automaton.

Jola i Darek siłowali się na podłodze, a ona wciąż uderzała. Czas oszalał, za co Sylwia zapłaciła potwornymi zawrotami głowy. Mimo to działała dalej, aż Chłopiec przestał przypominać ludzką istotę.

Ostatnie, co usłyszała, to dźwięk kropel uderzających o chatę. I szumiące drzewa.

 

Epilog

 

Postawiła sernik na kuchennym stole. Jola i Darek wymienili spojrzenia, najwyraźniej zastanawiając się, kiedy zdążyła go upiec.

– Przypomniałaś sobie coś? – zapytał mężczyzna.

– Nie – odparła.

Ostatnie dni zamazały się w jej pamięci. Wciąż pamiętała, że kilka tygodni temu spędziła małą wieczność w chatce w środku lasu, lecz tamte wydarzenia również widziała jak przez mgłę. Naprawdę miała syna? Trudno było jej przypomnieć sobie jego twarz, przed oczami widziała tylko czerwony kapelusz, który nosił na głowie. Nie czuła też bólu czy tęsknoty, jakby wszystko to było dziwnym snem.

Trzy dni temu znów wyszli z lasu z luką w pamięci. Próbując zrekonstruować bieg wydarzeń, uznali, że Jola i Darek przyjechali do Sylwii w środku nocy i w trójkę odnieśli Chłopca do chaty. Musiało to udobruchać gospodarza, gdyż gdzieś zniknęły prześladujące ich lęki i spory. Byli narzeczeni pogodzili się, co bardzo ucieszyło Sylwię. Co prawda zastanawiali się, skąd Jola ma ogromnego guza na czole, a Darek rozciętą rękę, lecz nie potrafili tego wytłumaczyć.

Choć naprawdę przerażające siły próbowały ich poróżnić, zdołali się dogadać i zdobyć na przebaczenie, zamiast próbować pozabijać się nawzajem.

Miała też dziwne wrażenie, że był ktoś jeszcze, osoba, która w jakiś sposób im pomogła. Tylko kto to mógł być?

Sylwia pokroiła sernik i położyła nóż na stole. W trójkę spojrzeli na niego jednocześnie. Dziwne. Ten widok coś poruszył w Sylwii, lecz nie miała pojęcia, co to mogło znaczyć.

Cóż, może kiedyś sobie przypomni.

 

***

 

Prowadzący uznał, że Chłopiec w kapeluszu doskonale prezentuje się na jego półce. Stara, droga zabawka, bezpiecznie pozbawiona cząstki duszy poprzedniego właściciela miała w sobie coś zarówno upiornego, jak i dostojnego.

Nigdy nie poznał tego całego Klimkego. Niemiec był już martwy, kiedy prowadzący zamieszkał w wiosce. Zabawy z czasem niosły ze sobą takie ryzyko. Oczywiście zegarmistrz nie umarł całkowicie, bo kształtującego nie da się unicestwić tak po prostu. Chyba że zna się sposób.

Nóż był pomocny, lecz prawdziwym narzędziem okazali się jak zwykle ludzie. Zastanawiał się, gdzie ukryć broń, by nikomu nie przyszło do głowy użyć jej przeciwko niemu. Miał kilka pomysłów.

Duch Klimkego przestał być dla niego problemem, zyskał też ładną ozdobę na półkę. Najbardziej dumy był jednak z nowej czołówki dla swego radia. Choć mężczyzna żył tylko sześć minut, prowadzący utrwali jego słowa na wieczność.

Czynienie dobra nie było takie złe.

 

Koniec

Komentarze

Hej.

 Bohaterka opanowana i nie przejęła się odgłosami w domu, za to myśl, że musi posprzątać piwnicę, trochę ją zaniepokoiła – ah, te stare piwniczki, którymi rodzina straszy nas w dzieciństwie. Ciekawe te słuchowiska, hipnotyzujące – posłuchałabym takich. Sylwia podejrzewa, że chłopiec w kapeluszu może zamieszkiwać w piwnicy – ja też. Ekscytująca wyprawa do lasu: zbiorowa halucynacja? Jak się okazało, nie – pętla czasowa. Stopniowo dawkowałeś tajemnice, poszlaki, które na koniec i tak zostają w lekkim nieładzie Jest klimat. Napięcie od początku do końca. Dobre opisy, lekkie pióro i dobrze rozplanowana fabuła. Czytało się świetnie.

Wow, super opowiadanie, nie mogłam się oderwać. Przeżyć życie i go nie pamiętać – smutne. Taki kogel-mogel trochę. Pozdrawiam. :)

Ave, Zygfrydzie!

 

Moją opinię znasz już z bety, więc wiesz, że historia wciągnęła mnie po całości. Doskonale budujesz napięcie. Poczucie niepokoju pojawia się już w pierwszych scenach i nie odpuszcza aż do końca.

 

Niezwykłe moce Helmuta Klimke, upiorna lalka (automaton), tajemniczy Prowadzący i w tym wszystkim trójka przyjaciół popadających w obłęd, nie umiem określić, który z tych elementów opowiadania podobał mi się najbardziej. 

 

Tekst ma prawie 72k znaków, a czyta się go jednym ciągiem, jakby to był szort. 

 

Czapki z głów, dla mnie jest to najlepszy tekst, jaki czytałem na Portalu. Klikam podwójnie.

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Bardzo dziękuję za komentarze i cieszę się, że się podobało :)

Hej!

To króciutko bo opinię znasz z bety :)

 

Fajny tekst, który przeczytałem z autentycznym zaciekawieniem. Jest akcja i dobrze rozplanowana groza czy tam niepokój.

 

Pozdrawiam i klikam :)

Jak to bywa w Nocnym radiu, groza sączy się kropelka po kropelce.

Ja zaczynam się bać już czytając tytuł;)

Fajne dawkowanie emocji, dużo tajemnic i plastyczne postacie.

Imponuje mi Twoja umiejętność budowania głębi psychologicznej postaci, wielowymiarowości relacji w krótkiej, jakby nie było, formie.

Mimo niebagatelnej długości opowieść chwyta za gardło i trzyma do ostatnich akapitów.

 

Jako historyczka doceniam dziewiętnastowiecznych miłośników robotów, fascynowały mnie aparaty grające w szachy, śpiewające i tryskające wodą. Też kiedyś o tym napiszę;)

 

Generalnie, jak będę duża, to będę pisać taką grozę.

Piórkowo jestem na TAK.

"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke

Dzięki. Parę lat temu trafiłem w internecie na artykuł o automatonach i od razu wydały mi się przerażające, ale również bardzo ciekawe. Dobry materiał na horror.

Witaj. :)

Ze spraw technicznych zatrzymały mnie następujące fragmenty (tylko do przemyślenia):

W takich figurach kryje coś naprawdę upiornego. – brak „się”?

Zabrała drugą latarkę, zapałki i kilka świeczek – rozproszenia źródła światła da gwarancje, że pomieszczenie nagle nie pogrąży się w nagłej ciemności. – literówka?

Zabrała drugą latarkę, zapałki i kilka świeczek – rozproszenia źródła światła da gwarancje, że pomieszczenie nagle nie pogrąży się w nagłej ciemności. – styl/powtórzenie?

Patrząc na to nakrycie głowy, coś poruszyło się w Sylwii. – jakoś nie gra mi składania tego zdania (?)

Wydawał jej się, że już je gdzieś widziała. – literówka?

Nie mam pojęcia, jak się go programuję, może uruchomi się to, co miał zadane ostatnio. – literówka?

Kobieta głęboko wciągnęła powietrze i z przerażenia nie mogła wydusić ani słowa. Obrazy pojawiły się przed jej oczami, jeden za drugim niczym kadry z jakiegoś przerażającego filmu. – styl/powtórzenie

– Hej, wydaje mi się, że przypomniała mi się jedną rzecz. – literówka?

Tymczasem na antenie prowadzący wyliczał kolejne przykłady pozytywnych rzeczy czynionego przez złych ludzi. – literówki?

Jak już kiedyś ci wyjaśniłem, Helmut Klimke to kształtujący rzeczywistość potężniejszy nawet ode mnie. -brak tu części zdania?

Sylwia wytarła łzy zbierające się w kąciakach oczu. – literówka?

Koła zębata, śruby i mosiężne wały posypały się na podłogę, twarz Chłopca pękła na dwoje. – i tu?

Krople wisiały zawieszone w powietrzu na tle nieruchomych drzew. – styl?

Rzeczy wracały na swoje miejsce, gdy tylko zostawali je w spokoju. – literówka?

Niewidzialna bariera nie pozwolił jej przejść dalej. – i tu?

Czekała przez chwilę, nie wiedząc, co ze sobą zrobić, w końcu jednak wróciła do dużej izby, gdzie Darek cierpliwie czekał, aż Jola przestanie płakać. – powtórzenie?

Posłuchał, dzięki czemu miała czas, by nabić na ostrzę krowę z dioramy Drozda i trzasnąć nią o ścianę – literówka?

Jakiego rodzaju paradoks wywołałoby jej wyjście z chatki i konfrontacja z samą sobą? – literówka lub brak części zdania?

 

Mam wątpliwość co do tego fragmentu:

Jola pojawiła się tuż za nim, rzuciła na jego plecy i obaliła na podłogę.

– Zabij tego pieprzonego Niemca! – krzyknęła.

Sylwia spojrzała przez okno i dostrzegła siebie i Darka, dwoje ludzi z innego czasu, stojących przed chatą i bawiących się z synem. Jakiego rodzaju paradoks wywołałoby jej wyjście z chatki i konfrontacja z samą sobą? Lepiej, by nikt nigdy się nie dowiedział.

Zrobiła głęboki wdech, otarła łzy, odwróciła głowę i wbiła nóż w automaton.

Sylwia i Darek siłowali się na podłodze, a ona wciąż uderzała. Czas oszalał, za co Sylwia zapłaciła potwornymi zawrotami głowy. Mimo to działała dalej, aż Chłopiec przestał przypominać ludzką istotę.

– czy to pewno Sylwia (a nie Jola) i Darek szamotali się na podłodze?

 

Stara, droga zabawka, bezpiecznie pozbawiona cząstki duszy poprzedniego właściciela (przecinek?) miała w sobie coś zarówno upiornego, jak i dostojnego.

Oczywiście zegarmistrz nie umarł całkowicie, bo kształtującego nie da się unicestwić tak po prostu. – czy tu brak części zdania?

 

 

Doskonały tekst, pełen niewiadomych i niedopowiedzeń, bardzo dobrze potęgujący napięcie. :)

Powodzenia, podwójny klik, pozdrawiam serdecznie i trzymam kciuki za Piórko. :)

Pecunia non olet

Bruce, bardzo dziękuję za opinię, nominację i poprawki. Już wprowadzone.

To ja bardzo dziękuję, przepadam za horrorami, a ten jest mroczny, klimatyczny i nie do końca wyjaśniony, czyli ma wszystkie cechy najlepszego gatunkowo dzieła grozy. :)

Powodzenia, pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Bardzo dobry horror. Jak cała seria o Nocnym Radiu. Dziwne, że ludzie w okolicy jednak tego słuchają…

Masz fajne pomysły, umiejętnie mieszasz różne branże. Na przykład automatony, zegarmistrza i zabawy z czasem.

Jest niepokój o bohaterów, jest tajemnica… Czego można chcieć więcej?

Może postacie drugoplanowe dałoby się pogłębić, bo ta para narzeczonych wydaje się trochę sztampowa, ale to marudzenie na siłę.

Fabuła też dobra, zwroty akcji w odpowiednich momentach. Kto by się spodziewał tej pomocy? Albo wina?

Jestem na TAK, czyli.

Babska logika rządzi!

Zygfrydzie, początek zaciekawił. Czytałam zaintrygowana tym, co przydarzyło się bohaterom w czasie spaceru w lesie i zastanawiałam się jakie będą tego skutki, ale późniejsze wydarzenie zdezorientowały mnie mocno i nie potrafiłam pojąć opisanych wypadków, więc choć ciekawość towarzyszyła mi do końca, wyznam szczerze, że chyba umknął mi gdzieś sens całej opowieści.

 

stary telewizor Jowisz… → …stary telewizor jowisz

https://sjp.pwn.pl/zasady/109-20-10-Nazwy-roznego-rodzaju-wytworow-przemyslowych;629431.html

 

Jej przyjaciele szczegółowo opisali przygotowania do ślubu, który mieli zawrzeć już w październiku. → Obawiam się, że ślubu się nie zawiera; zawrzeć można małżeństwo.

Proponuję: Jej przyjaciele szczegółowo opisali przygotowania do ślubu, który zaplanowali na październik.

 

Sylwia zazdrościła im szczęścia, lecz ukrywała to bardzo głęboko w sobie. → Czy zaimek jest konieczny? Czy mogła skrywać uczucia w kimś innym?

 

i wielu rzeczach dużo mniej istotnych. → A może: …i wielu rzeczach znacznie mniej istotnych.

 

Ubrała pościel w przywiezione poszewki… → Obawiam się, że pościeli nie ubiera się.

Proponuję: Powlekła pościel w przywiezione poszewki

 

wybrała Napowietrzną Wyspę Juliusza Verne'a. → Tytuły piszemy kursywą albo ujmujemy w cudzysłów, więc: …wybrała Napowietrzną Wyspę Juliusza Verne'a. Lub: …wybrała „Napowietrzną Wyspę” Juliusza Verne'a.

 

słuchała opowieści o uczniach, których nauczaniem miała się zająć. → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: …słuchała opowieści o uczniach, których edukowaniem miała się zająć.

 

zawsze można sobie sprawdzić. Liczę, że sobie pani poradzi. → Czy to celowe powtórzenie?

A może wystarczy: …zawsze można sprawdzić. Liczę, że sobie pani poradzi.

 

– … młotami i kilofami. → Zbędna spacja po wielokropku.

 

tak zwane automatony Drozda. → Zegarmistrz, o którym piszesz nazywał się Pierre Jaquet-Droz, nie Drozd. Nie znam francuskiego, ale mam wrażenie, że chyba powinno być: …tak zwane automatony Jaqueta-Droza. Lub: …tak zwane automatony Jaquet-Droza.

Uwaga dotyczy użycia tego nazwiska także w dalszej części opowiadania.

 

maczającego pióro w kałamarzu i nanoszącego na papierze dowolny tekst… → …maczającego pióro w kałamarzu i nanoszącego na papier dowolny tekst

 

gdzie stał dom tego człowieka. Ani co stało się z Chłopcem w kapeluszu. → Nie brzmi to najlepiej.

 

że dalej iść mi nie wolno. Zwłaszcza mi. → …że dalej iść mi nie wolno. Zwłaszcza mnie.

 

Zauważyła, że las naokoło zaczął wirować, jakby drzewa zaczęły zmieniać… → Czy to celowe powtórzenie?

 

Panika zmusiła ją do biegu. Jola i Darek musieli poczuć to samo… → Nie brzmi to najlepiej.

 

– Kradzież? – zapytała Sylwia – Nic nie zginęło, prawda? → Brak kropki po didaskaliach.

 

Drzwiczki skrzyni były zamknięte na klucz… → Raczej: Wieko skrzyni były zamknięte na klucz

 

Jakieś nieznajomy mężczyzna w kapturze… → Literówka.

 

zatrzymała wzrok na Podróży do wnętrza Ziemi. → …zatrzymała wzrok na „Podróży do wnętrza Ziemi”/ Podróży do wnętrza Ziemi.

 

sięgnęła po inne działo Verne'a – Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi. → …sięgnęła po inne działo Verne'a – „Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi”/ Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi.

 

po czym wskazała na skrzynię. → …po czym wskazała skrzynię.

Wskazujemy coś, nie na coś.

 

zebrało się tam już kilku mieszkańców. → Przypuszczam, że zebrali się tam mieszkańcy wsi płci obojga, więc: …zebrało się tam już kilkoro mieszkańców.

 

W dzień nauczyciela Sylwia… → W Dzień Nauczyciela Sylwia

 

– To znaczy, że czas płynie – odpowiedziała wstrząśnięta.

Odpowiedział jej śmiech uczniów. → Powtórzenie.

 

– Dzień dobry – powiedziała.

Odpowiedzieli, po czym wrócili do rozmowy… → Powtórzenie.

 

Audycja dobiegła końca. Z głośnika dobiegło wycie wilka… → Powtórzenie.

 

wyjęła dwie zakurzone lampki i rozlała alkohol. Czuła się straszliwie niezręcznie, więc czym prędzej pochłonęła pierwszy łyk alkoholu. → Powtórzenie.

 

Podeszła szybko i chwyciła za klamkę.Podeszła szybko i chwyciła klamkę.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję, Finklo :)

 

Regulatorzy, dziękuję za łapankę i komentarz. Rzeczywiście, niektóre rzeczy nie są powiedziane wprost. Jeśli ktoś jest ciekaw, to zebrałem całą historię do kupy poniżej:

 

Klimke, ten niemiecki zegarmistrz, był (podobnie jak prowadzący Nocne Radio) istotą obdarzoną dużą mocą, a specjalizował się właśnie w “zabawach z czasem”. Choć umarł podczas II wojny światowej, jego duch wciąż żył w Chłopcu i pozostałych eksponatach w chatce. Chatkę w latach 60. znalazł dziadek Sylwii (naprowadzony przez Nocne Radio) i zabrał z niej Chłopca, za co później został przez Klimke ukarany i w chatce uwięziony. Polegało to na tym, że Niemiec zwalniał czas do tego stopnia, że zwykła godzina trwała setki lat. Dziadek został w końcu wypuszczony (choćby po to, by móc zwrócić Chłopca), lecz nigdy już chatki nie odwiedził. Po latach, podczas wędrówki przez las, to Sylwia z przyjaciółmi została uwięziona w chatce, by odpokutować za grzechy dziadka, a przede wszystkim Klimke próbował zmusić ją, by oddała Chłopca. W trójkę spędzili tam ponad tysiąc lat, choć czas przesunął się tylko o półtorej godziny. Darek w pewnym momencie zdradził Jolę z Sylwią, a ta urodziła syna, który starzał się i w końcu umarł. Przed jego śmiercią prowadzący Nocne Radio odwiedził ich w chatce i zaproponował, że nagra jego głos na czołówkę, a dzięki temu zostaną wypuszczeni. Tak też się stało, lecz stracili pamięć o tych wydarzeniach. Później zaczęli sobie przypominać, ostatecznie znów tam trafili, lecz dzięki pomocy prowadzącego Sylwia zniszczyła ducha Klimke. W epilogu okazuje się, że wszystkie wydarzenia zostały zaplanowane przez prowadzącego, który pozbył się niebezpiecznego sąsiada i ubogacił swoją audycję o głos staruszka :)

Bardzo proszę, Zygfrydzie. Cieszę się, że uznałeś uwagi za przydatne. :)

Dziękuję też za wyjaśnienia – nie ukrywam, że jest mi dość trudno pojąć sprawy dotyczące majstrowania czasem.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Przepraszam Zygfrydzie, ale umknęła mi jeszcze jedna sprawa, o której nie wspomniałam, zafascynowana treścią. Wielkie brawa za subtelne nawiązanie (także klimatem, choć nie tylko) do “Omen” – horroru, który absolutnie uwielbiam. Brawa! yes

Pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Cześć!

 

W komentarzach w wątku konkursowym Bruna coś tam sobie dywagowaliśmy, że nie tak łatwo napisać tekst, który zarówno w niszy forumowej, jak i wśród odbiorców Bruna zostanie nieźle przyjęty. Moim skromnym zdaniem ten ma spore szanse.

Klimat i motyw nocnego radia świetny. Z pozoru klasyczna historia o przeprowadzce do domu “z historią i duchami” została wzbogacona o elementy, czyniące zeń prawdziwą ucztę. Zaczyna się niewinnie, a potem… nakręcany chłopiec robi robotę, zarówno podczas prezentacji jak i w scenie, kiedy jest odnoszony. Jest groza, zwłaszcza że radio stopniowo odsłania kolejne karty, udzielając pewnych odpowiedzi, ale i rodząc pytania. Motyw z upływem czasu i synem upiorny, ludzki, ale nie zjeżdża w obyczajówkę czy tanią opowieść. Bohaterowie brną, to pomagając sobie nawzajem, to przeszkadzając, a zakończenie, kiedy wszyscy raptem spoglądają na nóż… wicked. Jest groza, jest weird, scena w pokoju nauczycielskim świetnie (przy tym bardzo zwięźle) oddaje klimat małej miejscowości. Udane opko.

Jeśli do czegoś miałbym się przyczepić, to trójka bohaterów wyszła trochę niejaka (co może być i wadą jak i zaletą, ja przynajmniej boję się bardziej, kiedy bohaterowie są mniej książkowi a bardziej nijacy – w sensie realności, a nie oceny człowieka), zbyt mało wyraziści. Postaci jest niewiele, a mimo to czasem myliłem Sylwię z Jolą (nie byłem w stanie rozróżnić ich po zachowaniu, sposobie wypowiedzi). Darek miał łatwiej, bo był jedyny, ale też przydałby się jakiś detal, cecha, cokolwiek, by trochę go uksiążkowić. Ale to już atomizacja, bo lekture czytałem z zainteresowaniem (a groza to nie moja bajka).

Piórkowo będę na TAK.

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Bardzo dziękuję, krar85. Z tymi bohaterami pewnie masz rację, zdarzało mi się popełniać lepszych, nawet w tej serii, ale tym razem nic więcej nie udało mi się wycisnąć. Cieszę się, że historia Ci się spodobała.

Dziś miała premiera audiobooka – https://www.youtube.com/watch?v=f_KORJi0PXs&t=10s. Zapraszam.

Hej, mam podobnie jak regulatorzy – trochę się pogubiłem przy aukcji z zabawą z czasem. Ale bardzo podoba mi się kreacja Darka i Jolki. Rozpacz Joliki po stracie dziecka i przemiana Darka z takiego irytującego śmieszka w człowieka czynu w mojej ocenie wypadły super. Bohaterka podobała mi się trochę mniej ale też słuchałem tekstu więc to też mogło wpłynąć na mój odbiór tej postaci. Nawiedzony automat i znowu wprowadzenie spikera w akcję wypadło wiarygodnie i co tu dużo gadać podobało mi się :). Jak bym miał decydować o piórku dla opowiadania, to choć nie przepadam za fabułami opartych na zabawie czasem, to byłabym na tak :). Pozdrawiam :)

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Dzięki, Bardzie.

Sprostuję tylko – Jola rozpaczała nie po utracie dziecka, bo dziecko urodziła Sylwia, tylko po zdradzie narzeczonego. No cóż, to jak w polskiej telenoweli – każdy mężczyzna w końcu zdradza, jeśli tylko ma odpowiednio dużo odcinków. Tu mieli setki lat :)

A widzisz :) uroki słuchania. Tak czy inaczej jej rozpacz wyszła bardzo dobrze:)

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Taki mężczyzna, co ma dużo odcinków, to moje marzenie;D

"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke

Nie jestem fanem horrorów, ale obowiązki członka Loży skłoniły mnie do lektury i w żadnym razie nie żałuję. Rekwizyty są pomysłowe, bohaterowie nie są rekwizytami, lecz postaciami wchodzącymi ze sobą w interakcje i zmieniającymi się pod wpływem wydarzeń, akcja rozwija się w sposób trudny do przewidzenia, a przecież logiczny, z każdym krokiem ku zakończeniu spinający się w coraz szerszą całość. Widzę, że lubisz motyw manipulacji upływem czasu, wykorzystujesz go tu chyba równie zręcznie jak w Skradzionych godzinach, może tam był poprowadzony nawet bardziej brawurowo (skądinąd musiałem się tym zainspirować przy moim Heliodorze i kasztelance, choć trudno mi teraz powiedzieć, na ile świadomie), ale wlewał melancholię w komediowy tekst, a tutaj świetnie się wpisuje w atmosferę. Kawał dojrzałej prozy.

Redakcyjnie pewnie dałoby się zaproponować sporo poprawek (już w pierwszym akapicie naturalniej brzmiałoby “bezzębny” i “rywalizacja w grach planszowych”), ale czytało się na tyle płynnie, że nie zwracałem szczególnej uwagi. Co najwyżej jedna dość uderzająca kwestia: nazwiska niemieckie zakończone na -e odmieniamy, Klimkego, Klimkemu.

Na ziemi leżał umierający jeleń. Uderzał porożem o trawę, z jego boku wypływała krew.

A czas jest kością, wyłamaną w stawie?

TAK bez większych oporów. Życzę mnóstwo zapału i przyjemności z pisania!

Dziękuję, Ślimaku.

Odmianę nazwiska poprawiłem.

skądinąd musiałem się tym zainspirować przy moim Heliodorze i kasztelance

Nie znam, ale zajrzałem i tekst wygląda imponująco. Może kiedyś się skuszę.

No, horror to nie jest, nie przestraszyłam się, nie czytałam obgryzając przy tym paznokcie. Może dlatego, że sami bohaterowie boją się tak średnio, najbardziej chyba Jolka, ale w sumie przez większość czasu jest gdzieś w tle, więc jej strach się mi nie udzielał. To nawet nie groza, opko jest raczej w stylu opowieści niesamowitych. Na szczęście zgodności z tagami oceniać ie muszę ;)

Ładnie poplątane linie czasowe. W pierwszym momencie trochę się pogubiłam, ale potem wszystko się powyjaśniało. Spiker nocnego radia robi dobrą robotę. Zdecydowany plusik za wykorzystanie autentycznej postaci. Generalnie, no, podobało mi się.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Brawa! :)

Pecunia non olet

Dzięki, Irko. Rzeczywiści w tym akurat tekście grozy jest mniej, ale horrorowy rodowód serii nie pozwolił mi na wybranie "inne” :)

 

Dzięki, bruce.

Cześć!

Bez zaskoczenia, w piórkowym głosowaniu byłam na TAK. Tekst ma wszystko: solidnych bohaterów, otoczenie, klimat. Zagadka jest zbudowana znakomicie – z jednej strony pokazujesz, że bohaterowie stracili półtorej godziny, z drugiej dajesz dobry foreshadowing, że może jednak było to znacznie dłużej. A wyjaśnienie jest satysfakcjonujące i dobrze podparte.

Wątek nocnego radia bardzo mi się podoba – zdradzasz dość, by zaciekawić, ale nie dość, by czytelnik zaspokoił ciekawość. Ja na pewno wpadnę poczytać pozostałe opowiadania z uniwersum. 

Gratuluję piórka!

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Dziękuję, Verus i zapraszam do poprzednich tekstów. Każdy jest samodzielny, ale tworzą większą całość i nawiązują do siebie (miejsca, postacie, cała mitologia Nocnego Radia). Przyznam, że rozwijanie takiej franczyzy jest całkiem ciekawym doświadczeniem.

Hej, Zygfrydzie!

 

Bardzo wciągające opowiadanie, faktycznie, tak jak to już pozostali napisali, trzyma w napięciu przez cały tekst. Pomysł i wykonanie super :).

Mnie nie przekonał cały wątek z dzieckiem Sylwii i Darka. Nic w tekście nie sugeruje potencjału na romantyczną relację między nimi. Sylwia przyjaźni się z Jolą, Darek i Jola wydają się mieć dobre relacje między sobą. Faktycznie w ciągu tysiąca lat wiele się może wydarzyć, ale jak dla mnie brakuje, chociażby jakieś wzmianki, o tym jak doszło do romansu, czy tam samego stosunku (jeśli to był jeden raz). Ja czekałam na jakieś słowo wyjaśnienia, na przykład, że Jola akurat poszła spać wcześniej, byli pijani i jakoś tak się stało. Cokolwiek. Wydaje mi się też, że to powinno być coś, co Sylwia powinna sobie przypomnieć z zażenowaniem (na przykład).

Z tego co zrozumiałam z tekstu, to trójka przyjaciół utknęła w domku i mieli do dyspozycji mały obszar wokół domu, w związku z tym, Sylwia i Darek musieli się jakoś ukryć/ukrywać przed Jolą. Gdzieś perfidnie za jej plecami zdecydować wspólnie, że ją zdradzą. To jest duża rzecz i nie pasuje mi do tych bohaterów. Wprawdzie w tekście ich charaktery nie są jakoś obszernie opisane, ale nie znalazłam tam też sugestii, że byliby do czegoś takiego zdolni.

Kolejna kwestia, dziecko żyło ponad osiemdziesiąt lat, a to znaczy, że Darek miał co najmniej tyle czasu, żeby Joli wszystko wytłumaczyć. Pewnie miał nawet znacznie więcej, bo dziecko urodziło się o 18:40, a jak bohaterowie wrócili do rzeczywistości i Sylwia spojrzała na zegarek była 19:02. Skoro Darek przez setki lat nie zdołał wyjaśnić Joli swojej zdrady, to wielką naiwnością, albo wręcz głupotą byłoby myśleć, że jak zaciągnie dziewczyny ponownie do chatki, to kolejne setki lat coś zmienią. Nie wspominając już o tym, że Darek mówi, że chce zawlec Jolę do domku, żeby jej wszystko wytłumaczyć i jednocześnie mówi Sylwii, że może jej tam zrobi kolejne dziecko. To co, chce sytuację naprostować czy raczej pogorszyć? Trudno było mi wywnioskować z tekstu, o co właściwie mu chodzi.

Mam nadzieję, że nie poczujesz się urażony moją opinią. Uważam, że tekst ogólnie jest bardzo dobry, ale może wystarczyłoby dodać kilka szczegółów i mógłby być jeszcze lepszy :). Jest też oczywiście opcja, że coś ważnego mi umknęło.

 

Znalazłam kilka literówek:

Zrobiła dwa chwiejne kroki w tył i usiadała na trawie tuż obok dziurawego asfaltu.

Sylwia zakręciło się w głowie.

Cześć jego osobowości żyje w figurce Chłopca, trochę kryje się w chacie.

I powtórzeń, może świadomie je zostawiłeś, ale na wszelki wypadek wypisuję:

Miała wrażenie, że coś dziwnego dzieje się z lasem, jakby pociemniał, a wszystkie drzewa przemieniły się w cienie.

Była to bardzo długa godzina. Sylwia zgasiła światło, uzbroiła się w długi, kuchenny nóż, usiadła na brzegu wersalki i skryła pod kocem.

Przy okazji chciałabym jeszcze wspomnieć, że dawno temu czytam inne Twoje opowiadania “Cmentarzysko sów” i “Dziewczyna z perłą zamiast oka”, i oba bardzo mi się podobały. Uważam je za jedne z lepszych jakie przeczytałam na tym portalu :).

 

Pozdrawiam serdecznie!

 

 

Lyumi, dzięki za komentarz i poprawki.

Co do Twoich wątpliwości – tak długa izolacja mogła zrobić z charakterami bardzo dziwne rzeczy, Sylwia była osobą zazdroszczącą Joli i spragnioną miłości, a Darek po setkach lat mógł w końcu się skusić. Czy Darek zdołał Jolę udobruchać za pierwszym razem? Może i tak było, lecz po utracie pamięci rana znów się otworzyła. Zachowanie Darka pod koniec (zabranie obu kobiet do chaty) było już mało racjonalne, bo wpływ Klimkiego na jego umysł sprawił, że z pewnością nie myślał jasno.

Cześć, Zygfrydzie!

 

Gratuluję w pełni zasłużonego piórka, w dodatku bez nawet jednego NIEta!

Opowiadanie jest nie tylko znakomicie skonstruowane, ale też przemyślane. Na początku złapałeś mnie na fałszywej pewności, że już wiem o co chodzi, ale później mąciłeś i mąciłeś, a mi oczy otwierały się szerzej i raz po raz stwierdzałem, że to zdrowo poj… pokręcona akcja.

Złapałem kilka zgrzytów, ale to drobnostki, które rozpłynęły się w całości. Ja średnio przepadam za horrorami, ale ten trafia do mojej topki nie tylko gatunku, ale też ogólnie tekstów tegorocznych.

 

Pozdrówka!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Dzięki i również pozdrawiam.

Nowa Fantastyka