Podniosła wzrok znad ekranu – tylko po to, by zostać zahipnotyzowaną przez odbicie światełek choinkowych od podłogi, wypucowanej na lustro. Ledwie oderwała od niego wzrok, a już uwiódł ją bez reszty urok łańcucha piernikowych serduszek, zawieszonego na rogach tabliczki o remoncie komisariatu ze środków województwa.
Pani Zosia przeszła samą siebie.
Westchnęła. Obok niej leżała sterta niewypełnionych dokumentów z całego miesiąca. Na ekranie kilka otwartych okienek patrzyło na nią jak wyrzut sumienia. Mimo to nie potrafiła zmusić się, by dokończyć pracę. Zamiast tego gapiła się w artykuł ze statystykami świątecznych interwencji w ubiegłym roku.
Trzydzieści dwie domowe. Spojrzała najpierw na uśpiony telefon, a potem na nieruchome drzwi komisariatu. Nie dzisiaj i nie na mojej zmianie.
Cztery nieobyczajne wybryki. Przeniosła spojrzenie na zegar. Wskazówka minutowa zmieniła pozycję. Jeszcze tylko półtorej godziny. Nie dzisiaj i nie na mojej zmianie.
Dwie bójki. Nie dzisiaj i nie na mojej zmia…
Szarpnięcie drzwi było tak silne, że aż jęknęły zawiasy. Do holu wbiegł mężczyzna, rozchlapując po posadzce nadtopiony śnieg.
– Moja… moja córka zaginęła!
* * *
– Co robisz, córciu? – Matka odwróciła się w jej stronę, opierając twarz na obitym skórą fotelu auta.
– Pomagam Karolowi otworzyć restaurację w winnicy.
– Ładne kwiatki! To gra o koniach, czy sprzedaży alkoholu? Czy ten Karol ma chociaż zezwolenie?
– Mamo, nie żartuj już, to trudne zadanie. I nudne, muszę przejechać pół mapy! – Julka podniosła na nią wzrok znad ekranu telefonu.
– Skoro nudne, to może spojrzysz na prezent od cioci?
– Koń nie ma autopilota. O nie, zawiesiło się! Będę musiała jechać jeszcze raz!
– Tutaj jest słaby zasięg – mruknął ojciec, skupiony na jeździe. Wycieraczki toczyły zaciętą walkę z płatkami mokrego śniegu.
– Nie za szybko? – zwróciła mu uwagę kobieta.
– Wiesz, że nie lubię, kiedy komentujesz.
Ekran telefonu przygasł. Julka spojrzała przez szybę. Zapadał zmierzch. Mijali las pełen fantazyjnie powykręcanych buków, których nagie gałęzie sterczały do góry, jakby błagały o coś niebo. Przyłożyła dłonie do szyby i próbowała naśladować kształty drzew. Na moment oślepił ją odbłysk świateł mijanego samochodu.
– Dlaczego jedzie na długich, baran…
Sprawdziła, czy gra zaczyna się ładować. Wychyliła się w kierunku przerwy między przednimi fotelami, aby spojrzeć na drogę przed autem. Światła reflektorów, rozproszone na płatkach śniegu, przypominały drgający obłok, który na zakrętach drogi zmieniał kształty. Gdzieś w oddali na tle ośnieżonego pola zamajaczyły kontury domów. W oknach paliły się światła – żółte, ciepłe, zupełnie inne od zimnej bieli reflektorów samochodu. Już miała wrócić do grania, kiedy zauważyła ciemną plamę, przemieszczającą się w poprzek drogi…
Pas nagle wbił się w żebra, wyciskając powietrze z płuc. Samochód zatańczył na drodze, miotając jej ciałem na przemian w lewo i w prawo. Pisk opon zlał się w jeden dźwięk z okrzykiem przerażenia matki. Potem rozległ się głuchy stuk uderzenia, który rozszedł się po całej podłodze auta. Telefon wypadł jej z rąk, odbił się od ramienia ojca i zaklinował między kokpitem a przednią szybą. Samochód w końcu się zatrzymał, silnik zgasł. Jedynymi odgłosami były teraz oddechy jej, matki i ojca.
– Niech to szlag…
– Julka, nic ci się nie stało? Wystraszyłaś się? – Matka rozpięła pas i odwróciła się w jej stronę.
– N-n-nie – odpowiedziała po dłuższej chwili, jeszcze oszołomiona. – Mamo, co to było?
– Zaraz sprawdzę – odezwał się ojciec.
– Marek, uważaj. Włącz awaryjne. Ważne, że jesteśmy cali. – Kolejny raz spojrzała na córkę, siląc się na uśmiech. Zakasłała, jakby coś stanęło jej w gardle.
Ojciec otworzył drzwi. Do wnętrza wtargnęło zimne powietrze.
Julka widziała, jak ojciec obchodzi przód samochodu, a potem się nachyla, by spojrzeć pod zderzak. W końcu wrócił do nich.
– Co się stało?
– Nic. Potrzebuję folii.
Julka spojrzała pod swoje buty. Ciotka, od której wracali mieszkała w drewnianym domu pod lasem. Podwórko było zabłocone i ojciec wykładał dywaniki plastikowymi workami, by nie zabrudzić samochodu. Wyszarpnęła folię spod podeszew i wyciągnęła ją w kierunku ojca. Jego spojrzenie padło na jej dłoń, ale nie zauważył jej. Zamiast tego schylił się w stronę swojego fotela.
Zatrzasnął drzwi. Julka widziała, jak przyklęka przed zderzakiem. Resztę zasłaniała maska samochodu. Po jakimś czasie wstał, niosąc na rękach przedmiot owinięty w folię. Rozejrzał się, po czym ruszył w stronę lasu. Na chwilę zniknął za świerkowym zagajnikiem. Julka przyłożyła dłonie do bocznej szyby, próbując go wypatrzyć w gęstwinie. Sylwetka pojawiła się jeszcze na moment, kiedy zmierzał w stronę ciemnego jaru.
Spojrzała na matkę. W ciszy, która zapadła, chciała ułożyć jakieś pytanie, schwytać jedną z myśli wirujących jej w głowie. Otworzyła usta, ale nie potrafiła wydobyć dźwięku. Kobieta uśmiechnęła się, przechyliła przez przerwę między fotelami i przytuliła czoło do jej czoła, cały czas patrząc w oczy.
Drzwi się otworzyły.
– Możemy jechać.
– Co to było?
Jego dłoń, która zbliżała się do przycisku „Start”, znieruchomiała.
– Worek ze śmieciami. Ktoś go zostawił na środku drogi. Cud, że poduszka nie wystrzeliła.
Słowa zabrzmiały tak, jakby je recytował z pamięci.
– Marku, widziałam…
– To był worek śmieci. Sylwio, jestem wystarczająco zmęczony. Jutro walczymy z planem finansowym.
– W Wigilię? Przecież oddałeś go w zeszłym…
– Są braki.
Dopiero teraz zauważył telefon Julki, wciąż wbity pod szybę. Wyciągnął go.
– Pęknięte. Zamówię nowy.
– Tato, tak jest dobrze. Wszystko widać…
– Nie używamy zepsutych rzeczy. – Uruchomił silnik. Ekran nawigacyjny rozświetlił się.
– Prokofiew, Dance of The Knights. Odtwórz.
* * *
Sylwia podeszła do Marka i położyła mu rękę na ramieniu. Nie oderwał wzroku od ekranu.
– Łóżko za tobą tęskni. Zwłaszcza ta niesforna poduszka. Bez ciężaru twoich myśli unosi się teraz pod sufitem. Chciałam ją złapać, ale nie mam drabiny.
– Zderzak pękł, muszę to jutro załatwić.
– Może ja to zrobię?
– Nie. – Pod palcami poczuła, jak napięły się jego mięśnie.
– Marek, tam, na drodze…
– To był worek śmieci.
– Julka się wystraszyła. Dobrze, że po powrocie miała lepszy humor. Zrobiła kartkę dla Mikołaja.
– Przecież ma już prezent.
– Ma też marzenia. Pamiętasz o jej urodzinach? – Sylwia pocałowała go w skroń, kładąc złożoną kartkę obok laptopa.
Na okładce miała kiczowaty nadruk z Mikołajem, szybującym saniami nad ośnieżonym lasem. Otworzył ją. Wewnątrz nie było żadnych słów. Na środku kartki narysowany był piesek. Naszkicowany brązową kredką siedział przed miską z jedzeniem, z radośnie uniesionym ogonkiem i uśmiechem zaznaczonym kreską na pyszczku.
Kartka zaczęła drżeć w palcach. Drugą dłonią schwycił się za nadgarstek. Drżenie ustało.
* * *
– Cześć, Julka!
– Cześć!
Koleżanki zbiegły po schodkach autobusu, by zwinnie zeskoczyć na betonowy chodnik. Pomachała im ręką przez szybę. Wysłużony diesel zawarczał, z wyraźnym wysiłkiem wypychając pojazd z zatoczki. Przestawiła torbę wypchaną zakupami pod siedzenie. Zerknęła na nie jeszcze raz, wyobrażając sobie miny mamy i taty, kiedy będą odpakowywać prezenty. Potem dotknęła policzkiem zimnej szyby, próbując dostrzec cokolwiek przez rozmazane krople wody spływające po powierzchni. W oddali zamigotały światła dekoracji, zwisającej z latarni. Anioł dmuchał w długą trąbę, na której końcu na przemian gasły i zapalały się złote linie. Czy anioły czują zimno? Gdyby ten był prawdziwy, czy mógłby siedzieć sobie na latarni, machać nogami nad przejeżdżającymi autami i dąć w trąbę, aż jego policzki poczerwienieją z wysiłku? A może nie byłyby wcale zmęczony, skoro nie czułby zimna? Wyobraziła sobie, że jest aniołem, i zachichotała.
To był worek śmieci.
Niespodziewanie przed oczami pojawił się obraz drogi, widzianej przez przednią szybę samochodu. Wycieraczki zamarły w połowie ruchu. Przemierzywszy labirynt płatków śniegu, wzrok dotarł w końcu do ciemnej plamy, która zastygła, kuląc się, na środku drogi. Julka dostrzegła dwa błyszczące, żółtozielone punkty, niczym przyszyte blisko siebie guziki. Obraz stopniowo nabierał ostrości, jakby powiększała zdjęcie na ekranie telefonu…
– Dziewczynko, coś się stało?
Starsza kobieta nachyliła się nad nią. Julka aż podskoczyła na siedzeniu, rozglądając się dookoła. Autobus właśnie ruszał. Który to przystanek? Zobaczyła sklep, a potem warsztat.
– Przejechałam przystanek… – westchnęła.
– Płakałaś?
Julka dotknęła dłonią twarzy. Ze zdziwieniem zauważyła wilgotne krople. Niektóre ściekły aż na podbródek.
– Ja? Nie… nie wiem… Wysiądę i pojadę w drugą stronę! – dodała szybko.
– Wysiąść z tobą? Możemy razem poczekać.
– Nie. Dam sobie radę. Ale dziękuję pani…
– Nie ma za co.
Kobieta przesunęła palcem po ekranie swojego telefonu i nacisnęła przycisk przy drzwiach autobusu.
– Za siedem minut masz autobus w przeciwną stronę. Przystanek jest na żądanie, nie zaśnij!
Autobus zjechał na pobocze. Wczorajszy śnieg już prawie stopniał, jedynie gdzieniegdzie widziała białe plamy, pokryte kurzem nawianym z drogi. Przeszła na drugą stronę ulicy. W oddali zauważyła drogowskaz.
To był worek śmieci.
Przeszedł ją dreszcz. Ten sam drogowskaz, widziany z innej strony. Wczoraj, przez szybę samochodu.
W tej samej chwili zdała sobie sprawę, że w autobusie zostawiła torbę z prezentami, rękawiczkami i legitymacją szkolną. Prezenty dla rodziców! Miała wprawdzie już dwa zamówione przez Internet, ale w ich zakupie pomagała mama, więc nie liczyły się jako niespodzianki. Tym razem poczuła, że zbiera się jej na łzy. Potrząsnęła głową. Na pewno mogła zrobić coś, żeby to naprawić. Autobus ma niedaleko przystanek końcowy, na którym stoi pół godziny, a potem zawraca. Kiedyś siedziały na nim z koleżanką, czekając na odjazd. Wystarczyło wsiąść w ten sam autobus i odzyskać torbę. Uspokoiła się nieco.
Ruszyła w stronę drogowskazu, jakby ją przyciągał. Wydawało się, że wczoraj minęli go tuż po uruchomieniu samochodu. Zaczęła sobie przypominać szkolne zadania z matematyki, próbując ocenić, ile czasu zajmie dotarcie do tego miejsca. Jeśli samochód jest dziesięć razy szybszy od niej, a jechał minutę, to jej zajmie to dziesięć minut. Z powrotem dwadzieścia. Miała ponad dziesięć minut zapasu. Zobaczyła światła autobusu jadącego w kierunku domu. Naszła ją dziwna myśl, że nie ma już odwrotu. Naciągnęła czapkę niżej na uszy i włożyła ręce do kieszeni.
Boczna droga była pusta i cicha. Zapadał zmrok. Korony drzew zamarły w bezruchu, jakby podpierały ołowiane niebo. Słyszała odgłos własnych kroków na asfalcie, szelest oddechu, a przez chwilę nawet wydawało jej się, że słyszy również bicie serca. Poruszały się jedynie obłoczki pary, ulatujące z ust. Obserwowała, jak stopniowo rozpływają się w szarości, łącząc z pasemkami mgły zawieszonymi w powietrzu.
Spodziewała się, że widok świateł w oknach odległych domów doda jej otuchy. Tym razem jednak widziała jedynie dwie martwe, ciemne bryły, stojące na skraju drogi. Zatrzymała się, rozpoznawszy świerkowy zagajnik. Po chwili brnęła już po kostki przez całun zimnych i śliskich liści, potykając się o gałązki. Znalazła jar. Odetchnęła głęboko. Nie czuła strachu. Chciała poznać prawdę. Ześlizgnęła się po gliniastym zboczu wraz z lawiną kamieni i liści. Pod baldachimem rozczapierzonych gałęzi majaczył w mroku jaśniejszy kształt. Ruszyła w tamtą stronę. Nachyliła się nad workiem. Zanim rozchyliła jego brzegi, zauważyła, że brakuje jej wiernej towarzyszki, mgiełki pary…
– Panie Majewski. Dzwoniłam do przedsiębiorstwa komunikacyjnego. Nie potwierdzili, że w autobusie linii dziewięć została znaleziona torba z legitymacją pana córki.
– To niemożliwe! Mówiłem już dwa razy… Córka miała na okładce legitymacji wypisany telefon żony, bo już raz ją zgubiła! Zaraz po tym, jak żona odebrała telefon, wsiadłem w samochód!
Teraz trudniejsza część. Bądź dzielna.
– Od dłuższego czasu próbuję ustalić dane pana córki oraz pana żony.
– Julka zaginęła… trzeba jej szukać, a pani nie zgadzają się dane?
– Panie Marku. Przyjęłam zgłoszenie. Zajmujemy się tym. Rozumiem pana niepokój.
– Niepokój? Jezu, ona zniknęła, jest ciemno jak w dupie, a pani mówi o niepokoju?
Gorączkowo próbowała sobie przypomnieć informacje ze szkolenia. Unikaj konfrontacji. Postaraj się utrzymać osobę w strefie komfortu, do czasu przyjazdu odpowiedniej dla niej opieki. Nie, nie była dobrą aktorką.
– Proszę mi pomóc zrozumieć to, że w telefonie, którego zawartość razem przeglądaliśmy, nie ma ani numeru do córki, ani do żony. Numery, które pan podał z pamięci, to przypadkowe cyfry.
– To niemożliwe… On wypadł mi z ręki, może się zepsuł… Byłem tak roztrzęsiony, że…
– Udało mi się ustalić, że zarówno telefon, jak i samochód przed komisariatem należą do pana siostry, Zuzanny. Za chwilę tu będzie.
– Siostra? Co moja siostra ma do tego?
Drzwi komisariatu się otworzyły. Wbiegła przez nie kobieta o rozczochranych włosach i w krzywo zapiętym płaszczu. Podbiegła do Marka, obejmując go.
– Marku, przepraszam. Myślałam, że zabranie cię na święta to dobry pomysł… Myliłam się.
– O co, u diabła, chodzi? Zaginęła Julka!
– Zaraz przyjadą. No już, spokojnie… Pomogą ci.
Przed komisariatem zatrzymała się karetka zakładu psychiatrycznego.
* * *
Leżała wśród kwiatów. Pies przyniósł patyk i położył go obok jej ręki. Na przemian piszczał i powarkiwał, kręcąc puszystym ogonkiem. Julka roześmiała się, widząc, jak się niecierpliwi. Wstała i rzuciła patyk. Poszybował wysoko, obracając się w promieniach słońca.
– Muszę już wracać, piesku.
Rozejrzała się. To było jak sen: nie wiedziała, jak się w nim znalazła, ani kiedy się skończy.
– Lubię ciebie, słońce i ciepło. Chciałbym tu zostać dłużej… ale muszę wracać. Do zimy. Do rodziców.
Nie jest łatwo odnaleźć drogę. Mogę ci pomóc.
Piesek siedział przed nią, merdając ogonem. Przyklękła przy nim.
Wyobraź sobie mamę. Wszystkie radosne chwile z nią.
Julka zamknęła oczy.
Czy chciałabyś coś w niej zmienić?
Spojrzała uważnie na pyszczek psa.
– Nie.
A teraz tatę.
Ponownie zamknęła oczy.
Czy chciałabyś coś w nim zmienić?
* * *
– To najlepszy prezent, Sylwio!
– Tak… Zrobiła prezent, wychodząc wreszcie z brzucha… Tobie łatwo mówić!
Oboje patrzyli na niemowlę, które po godzinnym koncercie wrzasków wreszcie usnęło.
– Coś mi się wydaje, że będzie uparta.
– Julka? Z takim imieniem? Nie, chłopaki będą się o nią bić, a ona będzie im rzucać białe chustki.
Sylwia odwróciła twarz w jego stronę. Spoważniała.
– Bogdan, czy ty na pewno… chcesz wychowywać nie swoje…
– Tak – przerwał jej. Chciała pytać dalej, ale położył palec na ustach.
– Teraz ja muszę o coś spytać. U sąsiadki oszczeniła się suczka… nie mają co z nimi zrobić… wiem, pasożyty… ale zobacz, jakie są słodkie!
Wyciągnął telefon i położył na poduszce obok jej głowy.
– Nie mogę odmówić, skoro urodziła sześć takich cudeniek… ja przy jednym wymiękłam!