
Tekst jest inspirowany piosenką Lao Che “Dym”.
Jak mówi przysłowie: “nie ma dymu bez inkwizycji”, a główny bohater ma osobliwy stosunek zarówno do wspomnianej instytucji, jak i ciągnących się za nimi, szarych tumanów.
Tekst jest inspirowany piosenką Lao Che “Dym”.
Jak mówi przysłowie: “nie ma dymu bez inkwizycji”, a główny bohater ma osobliwy stosunek zarówno do wspomnianej instytucji, jak i ciągnących się za nimi, szarych tumanów.
– Rzuciłem palenie i Kościół też – oświadczył niechętnie Dionizy. Na jego niechęć składało się wiele pomniejszych niechęci. Ta, którą żywił wobec zawzięcie zasypujących go pytaniami mężczyzn, będących zapewne śledczymi miejskiego magistratu. Niechęć do sękatej brzózki, której uwierającą bliskość zapewniały grube, skórzane postronki z nadmierną gorliwością oplatające go od stóp do szyi. W końcu niechęć do samego siebie, o której niemal zapomniał, a którą teraz mełł w ustach razem z wszystkimi klątwami tego świata.
– Chłopie, kogo ty chcesz oszukać? Mnie? Hrabiego? Hrabio, czujesz się urażony?
– Do głębi – odpowiedział ten wysoki, milczący, z nieznanych powodów tytułowany hrabią. Dionizemu przypominał raczej stracha na wróble i to na tak wielu poziomach, iż nie do końca miał pewność, czy faktycznie ma do czynienia z prawdziwym człowiekiem. Szczeciniaste, słomiane włosy to opadały bezwładnie na czoło, to sterczały jak wierzbowe gałązki. Nieregularna, siwa broda, przysiągłby, była kępą suchego mchu, a potężne wąsiska, nie wiedzieć czemu, przywodziły na myśl dwa długaśne knoty.
– Nie kłamię – wydukał przez zaciśnięte zęby. – Siedzę tu od ponad roku, nie wyściubiam nosa.
– Nie tak łatwo opuścić Kościół, co? Ty z niego wyjdziesz, ale on z ciebie? Ha! Tu cię mamy, co, kochasiu? – Związany nie odpowiedział. Miast tego z nieodgadnionym wyrazem twarzy lustrował jednego ze śledczych, zwanego Hrabią.
– Nie dalej jak przed tygodniem, w Luffe, małodobrzy urządzili kaźń prawie tuzinowi heretyków. Jak myślisz, jaką śmiercią dane im było opuścić ten pożałowania godny skrawek ziemi?
Dionizy poruszył się nerwowo, jak gdyby krępujące go więzy nagle zaczęły go dusić. Gruczoły potowe na czole zdawały się intensyfikować działania, tworząc kolejne wysięki zdradliwej substancji. O kaźni nie słyszał. Czuł ją. Wiatr na wiele sążni niósł woń palonych trucheł. Przyniósł ją również do samotni Dionizego. Wiedział o niej zapewne więcej, niż przetrzymujący go stróże prawa. Wystarczyło pociągnięcie nosem i przyswojenie przenikającego euforycznym dreszczem aromatu. Przesłuchujący, ten niższy, widząc jednoznaczne symptomy, spojrzał na partnera. Uśmiechnął się złowrogo i porozumiewawczo.
– Tak myślałem. Nie szkoda ci?
– Nie – zełgał nerwowo zeznający wciąż patrząc nie na rozmówcę, a na jego chochołowatego kolegę. W tym wzroku było coś obrzydliwego, perwersyjnego i szaleńczego. Choć Hrabia miał za sobą wiele lat doświadczenia w pracy śledczego, jego poczucie komfortu obrywało zdecydowanie mocniej, niż by się tego spodziewał.
– A może słodki dymek zawirował ci w głowie i postanowiłeś na własną rękę szukać wrażeń, hm? No, Dionizy, jak to jest? Od roku wstrzemięźliwy, a tu nagle przyłapany na gorącym uczynku? – Śledczy, nie odrywając wzroku od przesłuchiwanego, wskazał ruchem głowy czerniejący na tle ciemnopurpurowego, wieczornego nieba stos.
– Spalili ich, żeby mnie dorwać. Podobnie jak ją.
– Chcesz mi powiedzieć, że inkwizycja puściła z dymem tuzin istnień i Bogu ducha winną dziewczynę tylko po to, by roznoszący się dym pomógł cię zlokalizować? Czy ty aby lekko się nie przeceniasz?
– To ma sens – uciął spokojnie Hrabia, po czym wyciągnął z kieszeni kuriozalnych rozmiarów fajkę. Nabił ją nieśpiesznie. Sięgnął po zapałki. Chwilę później pomarańczowa poświata żarzącego się tytoniu rozświetliła jego twarz. Ale nie tylko. Z powątpiewania godną nieuwagą przypalił swój filuternie zawinięty wąs, a cienka stróżka nieprzyjemnego dymu zawirowała, zatańczyła i znikła w tytoniowej kurzawie. Wystarczyło.
Oczy Dionizego roziskrzyły się krwistą czerwienią, włosy uniosły, krople potu w jednej chwili wyparowały, a z rozdziawionej paszczy buchnął kłąb czarnego gazu. Wszystkiemu towarzyszył gadzi syk i trzask kości napotykających opór pętających go więzów.
– Widzisz. Jego aura jest niemal namacalna, wystarczył raptem włosek. Zdolny astrolog z pewnością byłby w stanie go zlokalizować, choćby i po tym. Myślę, że poświęcą dużo więcej niż tę dwunastkę obwiesiów, żeby go dorwać. Pieklęta nie rosną na drzewach, a nasz Dionizy to wcale udany okaz.
Jak gdyby w ramach protestu, na przekór wysokiemu, przesłuchiwany na powrót przybrał wcześniejszą, ludzką formę.
– Tak czy inaczej, nie pożarł jej duszy, to pewne – kontynuował wąsaty. – Nie byłby teraz tak wygłodniały. Odkąd tu jesteśmy, wpatruje się we mnie jak w smolną szczapę. Widzi tylko ogień ogarniający moje ciało, dym skwierczącego, czerniejącego mięsa…
– …widzę twoją duszę – przerwał Dionizy, a w jego głosie było coś, co nie pozwalało wątpić w wypowiadane słowa. – Czarną i tłustą od grzechów. Smakowity kąsek, to prawda. Inkwizycja chętnie widziałaby taką na swoim stosie. Tyle energii… Tyle cennej energii.
Dłuższą chwilę panowała cisza. Zakłócana jedynie przez delikatny trzask tytoniowych liści, żarzących się i zmieniających raz za razem w siwy tuman, musiała być swojego rodzaju narzędziem w prowadzonym dochodzeniu. W tej ciszy, Dionizy usłyszał echo wspomnień przedzierające się przez nicość, którą starał się wypełnić umysł. Na próżno.
*
Na chwałę i potęgę Wiecznego Ognia
Na pożytek i pokój kościoła świętego
O duszo nieszczęsna
O duszo przedwieczna
O duszo przeklęta i splugawiona
Gorej
Spłoń
Obróć się w popiół
Przepadnij w nicość
Oczyść to ciało z czarciego nasienia poczęte
Na zgubę i sromotę ludzkiego szczepu powite
Ostrze skalane, w tę ziemię wrażone
Pęka, boskim płomieniem okryte
O Ogniu!
Uratuj mnie
Zniszcz
I wydaj na nowo.
Przez chwilę, przez jedną małą chwilę, czuł się zupełnie czysty, ludzki, zwyczajny. Czuł się istotą boską, wolną, może nawet godną zbawienia. Nie trwało to długo. Nie trwało nawet krótko. Po chwili nie pamiętał, by kiedykolwiek był kimkolwiek innym, niż tym, kim jest. Diabłem.
Ale było warto, na ten ułamek sekundy.
– Następny. – Miękki, surowy głos przenikał i wdzierał się do trzewi. Nie dopuszczał niesubordynacji, odmowy, słabości. Skłaniał do uległości, a Dionizy poddawał mu się bez chwili wahania. Deklamował. Pożerał. Oczyszczał się. Powtarzał.
*
– Skoro jej nie pożarłeś, co tu robisz, licho? – spytał nareszcie ten zadający pytania. – Związany i obezwładniony przez wieśniaków, opadnięty jak lis przez ogary.
– Ta dziewczyna… To była zasadzka, mówiłem.
– Takiś pewien?
– Tak. To… To była moja siostra.
*
Obudził się niemal natychmiast. Skrupulatnie uszczelnione mchem okna nie zdały egzaminu. Swąd palonego ciała wypełniał całe pomieszczenie i uderzał do głowy Dionizego. Spazmy niekontrolowanego gorąca rozdzierały mięśnie, dym buchał przez zaciśnięte zęby. Dionizy walczył, ale była to walka daremna. Zbyt długo pościł, by nieposkromiony głód i dawne uzależnienie dały się ujarzmić tą wątłą resztką woli trzymającą w ryzach rozedrganą jaźń.
Ale było coś więcej.
Znał ten zapach. Ten konkretny zapach.
Nim zdołał zdać sobie z tego sprawę, pędził na zatracenie szarpiąc wiosenną darń szponiastymi dłońmi.
Dym wisiał leniwie nad czerniejącymi mokradłami. Niewinny, złowrogi, ekstatyczny.
Zaledwie po paru chwilach usłyszał w oddali głuche rzężenie i cichy jęk wydobywający się z umęczonego, zdartego gardła. Gdy ją zobaczył, było już po wszystkim. Mimo pokrywającej ciało ponurej czerni, poprzetykanej popielatą szarością i wciąż żywym żarem, rozpoznał ją od razu. Rozpoznał jej udręczoną duszę. Ogień wydarł ją z ciała, a cierpienie rozwlekło po okolicy. Była zbrukana. Niemal niemożliwa do identyfikacji.
Dym, nie zważając na więzy pokrewieństwa, wdzierając się nachalnie do jego nozdrzy, oszałamiał i nęcił, doprowadzając do szaleństwa. Smoła ściekała cienkimi strużkami z nienasyconej paszczy, a oczy bielały jak traktowane tysiącami miechów żeleźce. Jednak Dionizy nie dopadł jej. Ludzka natura w porę uratowała go egzorcyzmem nagłego i niepohamowanego szlochu. Łzy gasiły wewnętrzny ogień, rozpaczliwe drżenie zastąpiło euforyczne, czarcie dygotanie. Klęczał z głową opartą na poszarpanej pazurami ziemi.
Gdy odzyskał przytomność umysłu, był już otoczony, a sieci, liny i powrozy w kompanii z cepami, widłami i drewnianymi lagami nie dawały mu wielkich nadziei. Zawył z wściekłości i beznadziei, gdy tylko zdał sobie sprawę ze swojego położenia. Z podstępu, którego stał się ofiarą. Zdał sobie sprawę, kto za tym stoi.
– Nie wrócę! Nie mogę! Nigdy więcej! – ryczał wściekle, lecz był to jedynie zwykły, ludzki i żałosny krzyk. Wiedział, że tym razem nie zdoła się uwolnić, że do śmierci służył będzie znienawidzonej instytucji. Kościołowi.
*
– Zabieramy go?
– Inkwizycja będzie tu lada moment. Jeśli nie my, zrobią to oni.
– Świadek?
Wysoki pokiwał głową.
*
Dionizy nie wydawał się pogodzony z losem. Wręcz przeciwnie. Każda minuta potęgowała szaleńczy gniew i przerażenie. Strach przed urzeczywistnieniem dręczących go koszmarów.
Znowu przypominał sobie i natychmiast odrzucał wszystko, czego ze strony Kościoła doświadczył.
Pamiętał obrzydliwą gorycz, lepkość setek istnień, które w porywie nieludzkiej żądzy pożarł. Przeszywający ból rozdzielania jego duszy i duszy ofiary podczas egzorcyzmów. Pustkę i apatię obserwacji. Świadkowania kaźni kolejnych jestestw płonących w czeluściach wiecznego ognia, piekielnej machiny w służbie zdeprawowanemu biskupowi. Pamiętał słowa inwokacji i to złudne poczucie, że w końcu się uwolni.
Najgorszy jednak był dym. Wyzwalacz przemiany. Zapowiedź sromoty, przegranej. Utrata kontroli i poczucie zezwierzęcenia, doświadczenie czystej, pierwotnej grozy i zła. Doświadczenie piekła. Stanie się nim.
– Idziemy – rzucił do niego Hrabia, niby od niechcenia.
– Dokąd? – odpowiedział czart w podobnym, naśladującym obojętność, tonie.
– Posłuchamy, co masz nam do powiedzenia.
Pętające go objęcia tylko na moment zelżały. Tylko na tyle, by mógł wstać. Zaraz potem głowę wraz z nadgarstkami zabezpieczono mu ciężkimi, dębowymi dybami. Na kostki zarzucono stalowe kajdany. Miast łańcucha miały gruby pręt utrudniający poruszanie się. “Tak niewolą jeńców wojennych, szpiegów i zdrajców” pomyślał pojmany.
Ciało kobiety ociekało wodą. Czuć było swąd mokrej spalenizny, ale nie dym. Chcieli rozmawiać z człowiekiem. Pieklęcia w gruncie rzeczy się bali, nie byli inkwizycją, nie mieli narzędzi, procedur, środków. To, że rozważnym było unikanie dymu, wiedzieli aż nadto.
– Jak się tu znalazłeś? – spytał niższy, gdy znaleźli się przed stosem.
– Przybiegłem.
– Pytając jak, miałem na myśli „czemu”?
– Jestem czartem – wzruszył ramionami. – Poczułem dym.
– Czy widziałeś sprawców?
– Nie.
– Kogokolwiek?
– Nie.
– Czy, kiedy tu dotarłeś, ona… Czy wciąż się paliła?
– Dogorywała. Nie żyła, jeśli to masz na myśli.
– Czy, gdyby nie była twoją siostrą… Myślisz, że pożarłbyś ją? Jej duszę?
– Nie wiem.
– Dopuszczasz myśl skazania swojej siostry na nicość?
– Jestem czartem.
– W połowie. Czy ta druga, ludzka część dopuściłaby do tego?
– Jestem tylko jego zakładnikiem.
– Dlatego uciekłeś?
Nie odpowiedział. Był zmęczony, a do umysłu wkradło się bardzo ludzkie zrezygnowanie. Wtedy pojawili się oni.
Chybotliwe światło niesionych lamp odbijało się połyskliwie w nieskazitelnych napierśnikach, polerowanych przyłbicach i złych oczach. Zbliżyli się na odległość kilku kroków do dwójki stróżów prawa. Nie powiedzieli nic. Jeden z zakutych w zbroje nieznajomych wyciągnął ramię, a w jego dłoni pojawił się zapieczętowany rulon. Dionizy nawet nie podniósł głowy, wiedział, kto, po co i z czym przyszedł. Znał treść pisma, znał dalszy przebieg wypadków. Nie miał złudzeń.
Nie słyszał słów. Dobiegały go tylko beznamiętne głosy inkwizytorów i echa wzburzonych okrzyków przesłuchujących go mężczyzn. Te szybko zmieniły się w tony dalece bardziej posłuszne, jękliwe i cichnące, a na końcu – w ciszę.
Ktoś złapał go za ramię. Po chwili poczuł uścisk stalowej rękawicy pod drugim łokciem. Nie stawiał oporów. Szedł.
W ciszy usłyszał znajomy odgłos. Trzask żaru. Tytoń tlący się w monstrualnej fajce. Poczuł przyjemną woń, ale pojawiła się też ona. Ta jedna, mała strużka… Potem wszystko potoczyło się błyskawicznie.
Ogień wypełnił umysł. Piekielny krzyk rozdarł nocne powietrze. Z paszczy Dionizego buchnęła pomarańczowa łuna, a naprężone mięśnie zwiększyły objętość i drgały niczym wrząca woda. To, co stało w drewnianych dybach nie było ani jeńcem, ni szpiegiem czy zdrajcą. Nie było człowiekiem.
Dębina trzasnęła, a uwolniona dłoń chwyciła jednego ze zbrojnych. Gwałtowna i brutalna siła rozdarła ramię na dwoje, a ociekające czarną substancją zęby zatopiły się w krtani wyjącego z bólu właściciela nowopowstałego kikuta. W tej samej chwili drugi z oprawców, trzymający za wciąż uwięzioną w dybach rękę, pociągnął go potężnie, obalając na ziemię. Dionizy zawył upiornie. Bez większego trudu wyrwał się ze stalowego uścisku i uderzył pięścią w przerażoną twarz, zgniatając szyszak razem z nosem ofiary. Desperacka próba żołdaka zabrała jednak diablęciu mnóstwo cennego czasu. Drugie ramię co prawda oswobodziło się z okowów, jednak stalowe kajdany na kostkach wciąż dość znacząco upośledzały jego mobilność. Usłyszał krzyki, stukot kopyt na kamiennej drodze, łoskot dziesiątek stalowych butów. Byli tuż, tuż. Mimo, iż zaskoczeni, wciąż mieli przewagę. Nie było czasu na myślenie. Rozgorączkowany zaczął miotać się i rozglądać po okolicy. Hrabia i jego pytający kompan zniknęli. Został sam.
Wtedy zwrócił wzrok w jej stronę. Oniemiał. Podczołgał się bliżej z pomocą niknących z wolna diabolicznych ramion. Wzrok go nie mylił. Czarny kształt, niegdyś będący wargami, poruszał się nieznacznie. Podciągnął się, wlokąc ciężar nieruchomych nóg. Zbliżył ucho. Usłyszał ledwo przebijający się ponad panującą wrzawę szept, ciche tchnienie.
– To ja. – W każdej literze słychać było ulatującą duszę. – To ja się poświęciłam. Dla wiecznego ognia… Dla ciebie… Musisz wrócić do nich, ratować duszę. Dla mnie.
Nie. Nie odbiorą mu wszystkiego.
Oderwał się od konającej siostry, zwiędnie padając u jej stóp jak rażony piorunem. W ułamku sekundy chwycił palącą się wciąż lampę, do niedawna własność jednego z prowadzących go zbrojnych, i z impetem cisnął w zwęglone ciało. To zaś, mimo, iż wilgotne, momentalnie stanęło w płomieniach, jak gdyby stos odzyskał pamięć wydarzeń rozgrywających się kilka chwil wcześniej.
Dym ponownie rozpętał burzę w umyśle Dionizego. Odwrotu nie było. Spojrzał na rozpościerającą się ponad głową duszę, falującą i efemeryczną, niczym uplecioną z babiego lata. Nie odda im kolejnej duszy, nie odda tej duszy. Zabierze ją sam.
Pierwsze bełty poleciały w jego stronę.
Poderwał się momentalnie i wbił kły w twarz siostry, niemal całkowicie ją zakrywając. Poczuł, jak pierwsza lotka wdziera się w jego ramię. Potem kolejna. I jeszcze jedna. Nie miało to jednak znaczenia. Wiarołomstwo pochłoniętej duszyczki rozlało się po nim niczym błogosławieństwo płynące z ust samego Stwórcy. Czuł, jak groty tkwiące w jego tkankach rozpuszczają się, topnieją i łączą z ciałem.
Dionizy płonął. Płonął razem z nią. Płonęli, scalając się w jedno. Miał wrażenie, że wracają do matczynego łona stając się tylko skrawkiem materii, komórką, energią. Czystą energią.
Kajdany spłynęły z kostek. Zwrócił się w stronę nadbiegających napastników i bez ostrzeżenia, zbędnych słów, dramatycznych pauz i innych kojarzonych z inkwizycją idiotyzmów, zaczął palić. Kolejne ciała gotowały się w stalowych pułapkach kirysów, płyt i kolczug. Dusze niemal rozpadały się w pył, sublimując i z miejsca przechodząc w stan nicości.
Tego, który zdołał dopaść do niego i znaleźć się na długość ramienia, potraktował piekielnym uściskiem, niemal wyciskając ducha z truchlejącego ciała. Zatopił zęby, pożywił się. Poczuł falę energii, działające narkotycznie poczucie potęgi i władzy. Ulotne i złudne uczucie. Zapomniał, że ma do czynienia z inkwizycją.
Daremne próby zatrzymania Dionizego przeszywającymi go na wylot bełtami ustały. W ich miejsce pojawiły się strzały. Nie byle jakie strzały. Konsekrowane, płonące wiecznym ogniem, święte lotki. Święcona woda, niegdyś używana w postaci małych zbiorniczków przytwierdzanych do drzewców tuż za grotem, była dalece bardziej problematyczna i mniej skuteczna, a przy tym zmniejszała zasięg i celność. Z czasem nauczono się, że ogień trzeba zwalczać ogniem. On ich tego nauczył.
Mimo ogłupiającej euforii wzdrygnął się widząc nadlatujące z oddali, jasne punkty. Przez chwilę, przez jedną krótką chwilę zawahał się. „A może by tak… Może pora to skończyć? Podjąć ryzyko?”. Górę wziął ludzki i tchórzliwy rozsądek. Rzucił się pędem w stronę majaczących w mroku ciemnych olszyn i zagajników, gnając w sposób nieprzypominający i nieprzystający do człowieczego biegu. Przedzierał się przez rozległe, zakrzaczone rozlewiska i łęgi, znacząc drogę ucieczki kłębami pary i gorejącymi liśćmi.
Gdy zatrzymał się, nie było już ognia, nie było pary, popiołu i dymu. Było zimno, był ból i odrętwienie. I był głos. Drapiący i uwierający gdzieś z tyłu głowy, gdzieś w umyśle i sercu.
„Biegnij. Uciekaj, czarcie. Dopadniemy cię. Uratujemy cię od ciebie samego. Jesteś tylko tumanem dymu. Marnym, czarcim, popielnym pyłem”.
– Pyłem – powtórzył za głosem w głowie.
– Pył. – Spojrzał na swoje dłonie.
– Popiół… – Przypomniał sobie szare zwłoki siostry. Zapłakał, ale bez łez. Ludzie ich potrzebują, ale próżno ich szukać u diabła. – A obiecano mi opium.
Witam :) Bardzo fajnie napisane opowiadanie. Przyjemnie się czytało. Interesująca, wciągająca historia. Pozdrawiam:)
Powtórzę z bety:
Świetny horror. Opisy przejmujące, czuje się grozę, fabuła szybko wciąga, każdy akapit nieoczywisty, czyta się z dużym zainteresowaniem. :) Fantastyka mocno podkreślona. :)
Pozdrawiam serdecznie, powodzenia, klik. :)
Pecunia non olet
Język i opisy są na tyle plastyczne, że czytelnik bez trudu zanurzy się w intrygującym świecie potępienia i zbawienia.
Klik ode mnie! Powodzenia w konkursie :)
Witaj! Powiem krótko: pochłonęło mnie bez reszty. Świetnie skonstruowana i sprawnie napisana opowieść. Mignęły mi jakieś pojedyncze powtórzenia, ale nie będę się teraz czepiać. Zwrócę tylko uwagę, że: "Zapomniał, że ma do CZYNIENIA z inkwizycją."; i może jeszcze: "(…)grube, skórzane postronki NAPRĘDCE i z nadmierną gorliwością oplatające go od stóp do szyi." – po pierwsze "naprędce" razem, po drugie naprędce można coś zrobić (np opleść kogoś postronkami), natomiast nie jestem pewna, czy same postronku będą oplatać naprędce ;) Ot, takie gdybanie. W każdym razie podobało się, nawet bardzo :) Pozdrawiam!
Spodziewaj się niespodziewanego
Dziękuję za przychylne słowa oraz uwagi (zmiany już zaimplementowane, test zaktualizowany).
Ciekawe opowiadanie, w którym półludzki półdiabli bohater jest dużo bardziej wart naszej sympatii i współczucia, niż goniące go sługi zdeprawowanego Kościoła, chcące na powrót założyć mu pęta i zmusić do dalszej służby tej przerażającej instytucji. Nic dziwnego więc, że temu półdiablęciu kibicujemy.
Obraz bardzo wyraźny, przejmujący, dobrze opisana relacja z siostrą i piekło w wymiarze wewnętrznym i zewnętrznym, uzależnienie – które może być równie dobrze metaforą współczesnych uzależnień, od alkoholu i innych substancji psychoaktywnych czy też od social media.
W Ewangelii Mateusza (18,20) pada optymistyczne: „Gdzie dwóch lub trzech gromadzi się w imię moje, tam jestem pośród nich”, w istocie jest jednak zupełnie inaczej – dopóki religia jest rzeczą indywidualną, wewnętrzną – nie tylko nie szkodzi innym, ale nawet może być czymś pozytywnym, dawać nadzieję, wzmacniać jednostkę.
Gdzie dwóch lub trzech gromadzi się w imię jakiejkolwiek religii – zawsze pojawia się zło. A im więc ich jest, tym tego zła i wcześniej czy później rodzi się jakaś instytucja, która z siebie nieuchronnie wypluje coś na kształt inkwizycji.
I tu, w opowiadaniu, ta inkwizycja przeraża wszystkich i wszystkich pożera.
Niestety nie domyśliłem się dokładnej motywacji dwóch pierwszych przesłuchujących, z których jeden nazywany jest Hrabią – ale jedno jest pewne, oni grają jakąś własną grę i na pewno są przeciw tej bezdusznej i ponurej instytucji, jaką jest Kościół. To dlatego na koniec pomagają diablęciu, mimo że wiedzą, że nie obejdzie się bez ofiar.
Ciekawy tekst, ukazujący niesione przez wszelką religię zło w angażujący, interesujący sposób.
Bez wątpienia zasługuje na klik, więc lecę do klikalni.
entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, indioto Ty, nadal chyba nie rozumiesz
Witaj Jimie:)
Miło mi że doceniasz tekst, dziękuję za wnikliwą interpretację i ciekawe spostrzeżenia.
Dwójka śledczych pełni kilka funkcji w opowiadaniu. Ich pobudki nie są aż tak istotne, za to ich rola jako śledczych, to jak reagują na bohatera, na inkwizycję, pozwala zdecydowanie mocniej wybrzmieć innym wątkom i akcentom opowiadania. Są niezwykle ważni!
Tak, też to dostrzegam – są niezwykle ważni – ale też czuję taki niedosyt, że nie wiem co ich napędza.
Może im inkwizycja – im osobiście – jakoś nadepnęła na odcisk? Może przez Kościół i jego sługi stracili kogoś bliskiego? Nie piszę tego byś do opowiadania to dodawał, czy teraz wyjaśniał – tylko to po prostu dobrze, jeśli ktoś się tekstem na tyle przejmie, że zaczyna drążyć i zastanawiać się co tam jest głębiej, jakie pobudki postaciami kierują itp. :)
entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, indioto Ty, nadal chyba nie rozumiesz
Kto wie, może kiedyś rzucę nieco więcej światła również na ich historię:)
Hej,
świetne opowiadanie! Czuć tutaj Twoją swobodę pisania, ale jednoczenie tekst jest bardzo dopracowany. Czytając ma się wrażenie, że żadne ze słów nie pojawiło się tam przypadkowo.
„Gruczoły potowe na jego czole zdawały się intensyfikować działania, tworząc kolejne wysięki zdradliwej substancji”. – to jedyne zdanie, które mi nie pasowało. W porównaniu np. do duszy „uplecionej z babiego lata” (jakie to ładne!), zdanie o gruczołach i substancjach brzmi mi za medycznie. Ale to tylko takie czepianie się :)
Pozdrawiam i lęcę czytać Twoje starsze opowiadania!
Przyznam, że czytałam z ogromnym zainteresowaniem. Świetnie przemyślana fabuła, wciągająca, nieoczywista. Bohaterowie niezwykle skonstruowani, a całość naprawdę jak dla mnie do ponownego czytania.
Pozdrawiam serdecznie i zostawiam w pełni zasłużonego klika
"bądź dobrej myśli, bo po co być złej" Lem
Marszawa
Dzięki za miłe słowo i uwagę, a juz na pewno za interesującą deklarację na końcu komentarza:D Zapoznając się z moją, hmm, twórczością musisz wziąć pod uwagę proces dojrzewania na tym portalu. Innymi słowy – widoczny jest pewien progres:)
GOCHAW
Wielce miłe słowa!:) dziękuję i pozdrawiam
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke
Rafaelu, przeczytałem z dużą ciekawością, wciągało z każdym kolejnym akapitem coraz bardziej. Znając znakomity utwór liczyłem na jego większe wykorzystanie, ale tekst jest na tyle znakomity, że zupełnie mi to nie przeszkadza. A motyw przewodni dymu intrygujący.
Pozdrawiam, a w konkursie życzę powodzenia!
Hej, zgadzam się, że opisy robią robotę, właściwie pod wszystkimi pochwałami, wymienionymi wyżej. Więc napiszę co mnie uwierało ;). To, że jest to opowiadanie gdzie czytelnik nie ma żadnego dylematu. Jasno stawiasz sprawę zły kościół dobry czart i tyle. Może gdyby konstrukcja od początku nie skupiała się na sympatii do jednego i niechęci do drugiego, to można by na tej bazie zrobić dobrego twista, a tak od początku do końca wiem gdzie mamy szukać skrzywdzonego :) Ale opowiadanie mi się podobało :) Pozdrawiam :)
"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."
Opowiadanie betowałem, więc tylko powtórzę:
– sugestywne, plastyczne opisy – dobra pożywka dla wyobraźni
– ciekawi bohaterowie, zwłaszcza główny bohater historii. Mogłem wczuć się w jego walkę z “głodem”, do tego jest jeszcze relacja z siostrą, która nadaje głębi całej historii. To nie jest zwyczajny potwór, który zabija przypadkowych wieśniaków. Jeśli występuje przemoc, ma swoje uzasadnienie.
– świetne budowanie nastroju – jedno z opowiadań, w które można “wsiąknąć” podczas czytania.
W skrócie: dobry i oryginalny pomysł zarówno na bohaterów, jak i fabułę.
Przerażające i wciągające opowiadanie. Aż głupio się przyznać, że czytałam z przyjemnością.
…jak gdyby krępujące go więzy nagle zaczęły go dusić. Gruczoły potowe na jego czole… → Czy wszystkie zaimki są konieczne?
Wiatr na wiele kilometrów niósł woń palonych trucheł. → Skąd w czasach tego opowiadania wiedziano czym są kilometry?
Czy ty aby lekko się nie przeceniasz ? → Zbędna spacja przed pytajnikiem.
– … widzę twoją duszę – przerwał Dionizy… → Zbędna spacja po wielokropku.
Szczelnie zakitowane mchem okna nie zdały egzaminu. → Obawiam się, że w czasach tego opowiadania nie znano kitu, więc nie można ich było zakitować. Natomiast mech, o ile mi wiadomo, mógł służyć do ogacania.
https://swiat-szkla.pl/article/6216-szklenie-okien-w-sredniowieczu-i-nowozytnosci-w-polsce
Marnym, czarcim, popielnym pyłem.” → Marnym, czarcim, popielnym pyłem”.
Kropkę stawiamy po zamknięciu cudzysłowu.
– Pył.– Spojrzał na swoje dłonie. → Brak spacji po kropce.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
beeeecki, marzan
Dziękuję za opinię, tym milej, że pozytywną:)
Bardjaskier
Nie wiem czy udałoby mi się upchnąć dodatkowego twista w tylu znakach, ale pewnie gdybym miał taki zamysł od początku, byłoby to realne. Nie mniej – jakoś na żadnym etapie tworzenia tekstu nie pojawiła mi się ta koncepcja, ale ziarno zostało zasiane:D
regulatorzy
Hmm.. dziękuję?:) Nie do końca rozumiem, czemu moje opowiadanie jest dla Ciebie “guilty pleasure” jak paradokumenty w TV, chętnie się dowiem. Dziękuję za celne uwagi w dalszej części komentarza.
Rafaelu, nie znam obcych języków i nie oglądam TV, więc nie bardzo wiem, czego chciałbyś sie dowiedzieć.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
regulatorzy
Chodziło mi o zwrot
Aż głupio się przyznać, że czytałam z przyjemnością.
Odpowiedź odnosiła się do mojej pierwszej myśli, która nieco mi doskwierała, ale teraz w świetle dnia dostrzegam, że “głupio się przyznać” odnosiło się zapewne do faktu, że opowiadanie jest w Twojej ocenie przerażające:)
Być może godzina czytania komentarza zaburzyła mój odbiór, wybacz brak zrozumienia.
Owszem, Rafaelu, dostrzegłeś właśnie to, co chciałam powiedzieć. I nie mam czego wybaczać. :)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Ave, Rafaelu! Czas na komentarz jurorski.
Intrygujący i pobudzający wyobraźnię tekst nam zaprezentowałeś. Pod względem konkursowym zadanie zaliczone na piątkę. Dionizy (na marginesie: on jest jakąś formą diabła/demona?) dość dosłownie odrzucił kościół, a inkwizycja depcze mu po piętach.
Pod względem fabularnym można odczuwać lekki niedosyt, ale tekst nie stoi historią, a bardzo gęstym klimatem, więc jestem w stanie przymknąć na to oko. Bo klimat rzeczywiście jest. Od pierwszej litery, aż po ostatnią kropkę. W sumie dość ciekawe jest też to, że dopóki nie zaczęli do Dionizego strzelać z kusz, to nie miałem pewności, czy akcja jest osadzona w realiach średniowiecznych :P (ale to chyba pokłosie mojej ostatniej fascynacji uniwersum WH40K i tamtejszej inkwizycji…).
Udany tekst, brawo!
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
Tekst zachwyca przede wszystkim opisami, niezależnie od tego, czy akurat opisujesz akcję, wewnętrzne przeżycia bohatera czy jego piekielne przemiany. Są bardzo szczegółowe, ale absolutnie się nie ciągną. Po części dlatego, że przemawiasz to wyobraźni, a po części dlatego, że przedstawiona w nim postać “pieklęcia” jest bardzo intrygująca.
Nie ma się do czego przyczepić, pozdrawiam
Dlaczemu nasz język jest taki ciężki
Dziń dybry,
Gruczoły potowe na czole zdawały się intensyfikować działania, tworząc kolejne wysięki zdradliwej substancji.
Ojojojoj. Ojojoj. Nie, nie. Poetyckość jest tu strasznie nie na miejscu. Straaasznie przekombinowane to zdanie. Prostota, naturalność. Nie wciskajmy poezji wszędzie na siłę.
Tyle energii…Tyle cennej
Brakująca spacja.
→ Tyle energii… Tyle cennej
W tej ciszy, Dionizy usłyszał
→ W tej ciszy Dionizy usłyszał
W tej ciszy, Dionizy usłyszał echo wspomnień przedzierające się przez nicość, którą starał się wypełnić umysł.
Jak można wypełnić coś nicością?
pędził na zatracenie szarpiąc wiosenną darń szponiastymi dłońmi.
→ pędził na zatracenie, szarpiąc wiosenną darń szponiastymi dłońmi.
Niemal niemożliwa do identyfikacji.
Nie jestem pewna, czy takiego słowa by wtedy użyto.
→ Niemal nie do poznania.
czego ze strony kościoła doświadczył.
Wydaje mi się, że Kościół piszemy z dużej, jeśli mamy na myśli instytucję, a nie budynek.
odpowiedział czart w podobnym, naśladującym obojętność, tonie.
Szyk:
→ odpowiedział czart w podobnym tonie, naśladującym obojętność.
zabezpieczono mu ciężkimi, dębowych dybami.
dębowymi
Pieklęcia w gruncie rzeczy się bali
Co to jest? Nie mogę znaleźć w Googlach.
a ociekające czarną substancją zęby zatopiły się w krtani wyjącego z bólu właściciela nowopowstałego kikuta.
To nie jest odpowiednie miejsce na przedłużanie zdań. Tutaj dzieje się akcja, wszystko dzieje się szybko, dynamicznie, a takim przekombinowaniem te akcję przedłużasz.
z ust samego stwórcy.
Jeśli mamy na myśli Boga, to piszemy z dużej.
Płonęli scalając się w jedno.
→ Płonęli, scalając się w jedno.
Miał wrażenie, że wracają do matczynego łona stając się tylko skrawkiem materii, komórką, energią.
→ Miał wrażenie, że wracają do matczynego łona, stając się tylko skrawkiem materii, komórką, energią.
Dusze niemal rozpadały się w pył, sublimując i z miejsca przechodząc w stan nicości.
Zbyt współczesne.
Mimo ogłupiającej euforii wzdrygnął się widząc nadlatujące z oddali, jasne punkty.
→ Mimo ogłupiającej euforii wzdrygnął się, widząc nadlatujące z oddali jasne punkty.
Gdy zatrzymał się nie było już ognia
→ Gdy się zatrzymał, nie było już ognia
Podoba mi się, jak zmieniłeś znaczenie palenia z piosenki i przekułeś w całkiem inny rodzaj palenia w opowiadaniu. Historia hybrydy diabła i człowieka bardzo interesująca.
Gratuluję wyróżnienia przez jury i życzę powodzenia w dalszym procesie konkursowym :)
Bez sztuki można przeżyć, ale nie można żyć
Dziękuję szanownemu jury za nominację.
Dziękuję rodzicom, żonie oraz akademii.
Dziękuję wszystkim stworzeniom, które nie ucierpiały przy tworzeniu tego tekstu, w szczególności nie ucierpiały na stosach.
Dziękuję cezary_cezary i GalicyjskiZakapior za podbudowanie ego autora.
Dziękuję HollyHelly91 za uwagi, które w niemałej części wcieliłem w życie.
Klimat nie tylko gęsty, ale i lepki, bardzo plastyczne opisy i dobry balans między nimi, a dialogami i przemyśleniami bohatera. Do tego całość idzie bardzo dobrym tempem. Ciężka i mroczna rzecz, ale lekka w czytaniu :)
Niezwykle ciekawe opowiadanie, dobrze poprowadzona fabuła, bohater tak przedstawiony, że mimo diabelskiej natury wzbudza sympatię swoimi zmaganiami, niejednorodną naturą. Pomysł z dymem wzbudzającym bestię bardzo mi się podoba!
Nieregularna, siwa broda, przysiągłby, była kępą suchego mchu,
Trochę zgrzyta mi to zdanie, wtrącenie wybija z rytmu i zatrzymuje. Poprawiłabym na klasyczne: Przysiągłby, że nieregularna…
Ale to ja. Wybór, oczywiście, jest Twój.
Gratuluję dobrego tekstu i powodzenia w finale konkursu! :)
Niezwykle ciekawe opowiadanie, dobrze poprowadzona fabuła, bohater tak przedstawiony, że mimo diabelskiej natury wzbudza sympatię swoimi zmaganiami, niejednorodną naturą. Pomysł z dymem wzbudzającym bestię bardzo mi się podoba!
Nieregularna, siwa broda, przysiągłby, była kępą suchego mchu,
Trochę zgrzyta mi to zdanie, wtrącenie wybija z rytmu i zatrzymuje. Poprawiłabym na klasyczne: Przysiągłby, że nieregularna…
Ale to ja. Wybór, oczywiście, jest Twój.
Gratuluję dobrego tekstu i powodzenia w finale konkursu! :)
Bardzo dobry pomysł na rolę dymu w tekście. Opowiadanie jest interesujące i dobrze się je czyta. W jednym miejscu poczułam się zagubiona. Czytając tekst odniosłam wrażenie, że siostra już nie żyła kiedy Dionizy do niej dotarł, a potem na końcu jest scena, w której jednak żyje i do niego mówi. Może to celowy zabieg, coś źle zrozumiałam albo dusza ulatuje znacznie dłużej niż się spodziewałam ;-).
Przyjemnie się czytało :)
Przynoszę radość :)
Dymu nie znałam, zachłysnęłam się Powstaniem Warszawskim i trochę chyba w nim utknęłam. Użycie utworu przekorne i intrygujące.
Podoba mi się klimat, postacie może nie do końca z krwi i kości, ale na pewno wyraziste. Opowieść toczy się kołem i lśni płomienie, aż trudno się oderwać.
Jedynym zarzutem, choć pewnie nie powinnam rzucać kamieniem, jest puszczanie oka do czytelnika. Jest sporo momentów, gdzie, zamiast drżeć, uśmiecham się pod nosem, czyli wyszedł bardziej huhor, niż horror.
"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke