- Opowiadanie: Rafael Sanki - Dym

Dym

Tekst jest in­spi­ro­wa­ny pio­sen­ką Lao Che “Dym”. 

Jak mówi przy­sło­wie: “nie ma dymu bez in­kwi­zy­cji”, a głów­ny bo­ha­ter ma oso­bli­wy sto­su­nek za­rów­no do wspo­mnia­nej in­sty­tu­cji, jak i cią­gną­cych się za nimi, sza­rych tu­ma­nów. 

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Dym

 

– Rzu­ci­łem pa­le­nie i Ko­ściół też – oświad­czył nie­chęt­nie Dio­ni­zy. Na jego nie­chęć skła­da­ło się wiele po­mniej­szych nie­chę­ci. Ta, którą żywił wobec za­wzię­cie za­sy­pu­ją­cych go py­ta­nia­mi męż­czyzn, bę­dą­cych za­pew­ne śled­czy­mi miej­skie­go ma­gi­stra­tu. Nie­chęć do sę­ka­tej brzóz­ki, któ­rej uwie­ra­ją­cą bli­skość za­pew­nia­ły grube, skó­rza­ne po­stron­ki z nad­mier­ną gor­li­wo­ścią opla­ta­ją­ce go od stóp do szyi. W końcu nie­chęć do sa­me­go sie­bie, o któ­rej nie­mal za­po­mniał, a którą teraz mełł w ustach razem z wszyst­ki­mi klą­twa­mi tego świa­ta. 

– Chło­pie, kogo ty chcesz oszu­kać? Mnie? Hra­bie­go? Hra­bio, czu­jesz się ura­żo­ny?

– Do głębi – od­po­wie­dział ten wy­so­ki, mil­czą­cy, z nie­zna­nych po­wo­dów ty­tu­ło­wa­ny hra­bią. Dio­ni­ze­mu przy­po­mi­nał ra­czej stra­cha na wró­ble i to na tak wielu po­zio­mach, iż nie do końca miał pew­ność, czy fak­tycz­nie ma do czy­nie­nia z praw­dzi­wym czło­wie­kiem. Szcze­ci­nia­ste, sło­mia­ne włosy to opa­da­ły bez­wład­nie na czoło, to ster­cza­ły jak wierz­bo­we ga­łąz­ki. Nie­re­gu­lar­na, siwa broda, przy­siągł­by, była kępą su­che­go mchu, a po­tęż­ne wą­si­ska, nie wie­dzieć czemu, przy­wo­dzi­ły na myśl dwa dłu­ga­śne knoty.

– Nie kła­mię – wy­du­kał przez za­ci­śnię­te zęby. – Sie­dzę tu od ponad roku, nie wy­ściu­biam nosa.

– Nie tak łatwo opu­ścić Ko­ściół, co? Ty z niego wyj­dziesz, ale on z cie­bie? Ha! Tu cię mamy, co, ko­cha­siu? – Zwią­za­ny nie od­po­wie­dział. Miast tego z nie­od­gad­nio­nym wy­ra­zem twa­rzy lu­stro­wał jed­ne­go ze śled­czych, zwa­ne­go Hra­bią.

– Nie dalej jak przed ty­go­dniem, w Luffe, ma­ło­do­brzy urzą­dzi­li kaźń pra­wie tu­zi­no­wi he­re­ty­ków. Jak my­ślisz, jaką śmier­cią dane im było opu­ścić ten po­ża­ło­wa­nia godny skra­wek ziemi?

Dio­ni­zy po­ru­szył się ner­wo­wo, jak gdyby krę­pu­ją­ce go więzy nagle za­czę­ły go dusić. Gru­czo­ły po­to­we na czole zda­wa­ły się in­ten­sy­fi­ko­wać dzia­ła­nia, two­rząc ko­lej­ne wy­się­ki zdra­dli­wej sub­stan­cji. O kaźni nie sły­szał. Czuł ją. Wiatr na wiele sążni niósł woń pa­lo­nych tru­cheł. Przy­niósł ją rów­nież do sa­mot­ni Dio­ni­ze­go. Wie­dział o niej za­pew­ne wię­cej, niż prze­trzy­mu­ją­cy go stró­że prawa. Wy­star­czy­ło po­cią­gnię­cie nosem i przy­swo­je­nie prze­ni­ka­ją­ce­go eu­fo­rycz­nym dresz­czem aro­ma­tu. Prze­słu­chu­ją­cy, ten niż­szy, wi­dząc jed­no­znacz­ne symp­to­my, spoj­rzał na part­ne­ra. Uśmiech­nął się zło­wro­go i po­ro­zu­mie­waw­czo.

– Tak my­śla­łem. Nie szko­da ci?

– Nie – ze­łgał ner­wo­wo ze­zna­ją­cy wciąż pa­trząc nie na roz­mów­cę, a na jego cho­cho­ło­wa­te­go ko­le­gę. W tym wzro­ku było coś obrzy­dli­we­go, per­wer­syj­ne­go i sza­leń­cze­go. Choć Hra­bia miał za sobą wiele lat do­świad­cze­nia w pracy śled­cze­go, jego po­czu­cie kom­for­tu ob­ry­wa­ło zde­cy­do­wa­nie moc­niej, niż by się tego spo­dzie­wał.

– A może słod­ki dymek za­wi­ro­wał ci w gło­wie i po­sta­no­wi­łeś na wła­sną rękę szu­kać wra­żeń, hm? No, Dio­ni­zy, jak to jest? Od roku wstrze­mięź­li­wy, a tu nagle przy­ła­pa­ny na go­rą­cym uczyn­ku? – Śled­czy, nie od­ry­wa­jąc wzro­ku od prze­słu­chi­wa­ne­go, wska­zał ru­chem głowy czer­nie­ją­cy na tle ciem­no­pur­pu­ro­we­go, wie­czor­ne­go nieba stos. 

– Spa­li­li ich, żeby mnie do­rwać. Po­dob­nie jak ją.

– Chcesz mi po­wie­dzieć, że in­kwi­zy­cja pu­ści­ła z dymem tuzin ist­nień i Bogu ducha winną dziew­czy­nę tylko po to, by roz­no­szą­cy się dym po­mógł cię zlo­ka­li­zo­wać? Czy ty aby lekko się nie prze­ce­niasz?

– To ma sens – uciął spo­koj­nie Hra­bia, po czym wy­cią­gnął z kie­sze­ni ku­rio­zal­nych roz­mia­rów fajkę. Nabił ją nie­śpiesz­nie. Się­gnął po za­pał­ki. Chwi­lę póź­niej po­ma­rań­czo­wa po­świa­ta ża­rzą­ce­go się ty­to­niu roz­świe­tli­ła jego twarz. Ale nie tylko. Z po­wąt­pie­wa­nia godną nie­uwa­gą przy­pa­lił swój fi­lu­ter­nie za­wi­nię­ty wąs, a cien­ka stróż­ka nie­przy­jem­ne­go dymu za­wi­ro­wa­ła, za­tań­czy­ła i zni­kła w ty­to­nio­wej ku­rza­wie. Wy­star­czy­ło.

 

Oczy Dio­ni­ze­go roz­iskrzy­ły się krwi­stą czer­wie­nią, włosy unio­sły, kro­ple potu w jed­nej chwi­li wy­pa­ro­wa­ły, a z roz­dzia­wio­nej pasz­czy buch­nął kłąb czar­ne­go gazu. Wszyst­kie­mu to­wa­rzy­szył gadzi syk i trzask kości na­po­ty­ka­ją­cych opór pę­ta­ją­cych go wię­zów.

– Wi­dzisz. Jego aura jest nie­mal na­ma­cal­na, wy­star­czył rap­tem wło­sek. Zdol­ny astro­log z pew­no­ścią byłby w sta­nie go zlo­ka­li­zo­wać, choć­by i po tym. Myślę, że po­świę­cą dużo wię­cej niż tę dwu­nast­kę ob­wie­siów, żeby go do­rwać. Pie­klę­ta nie rosną na drze­wach, a nasz Dio­ni­zy to wcale udany okaz.

Jak gdyby w ra­mach pro­te­stu, na prze­kór wy­so­kie­mu, prze­słu­chi­wa­ny na po­wrót przy­brał wcze­śniej­szą, ludz­ką formę.

– Tak czy ina­czej, nie po­żarł jej duszy, to pewne – kon­ty­nu­ował wą­sa­ty. – Nie byłby teraz tak wy­głod­nia­ły. Odkąd tu je­ste­śmy, wpa­tru­je się we mnie jak w smol­ną szcza­pę. Widzi tylko ogień ogar­nia­ją­cy moje ciało, dym skwier­czą­ce­go, czer­nie­ją­ce­go mięsa…

– …widzę twoją duszę – prze­rwał Dio­ni­zy, a w jego gło­sie było coś, co nie po­zwa­la­ło wąt­pić w wy­po­wia­da­ne słowa. – Czar­ną i tłu­stą od grze­chów. Sma­ko­wi­ty kąsek, to praw­da. In­kwi­zy­cja chęt­nie wi­dzia­ła­by taką na swoim sto­sie. Tyle ener­gii… Tyle cen­nej ener­gii.

Dłuż­szą chwi­lę pa­no­wa­ła cisza. Za­kłó­ca­na je­dy­nie przez de­li­kat­ny trzask ty­to­nio­wych liści, ża­rzą­cych się i zmie­nia­ją­cych raz za razem w siwy tuman, mu­sia­ła być swo­je­go ro­dza­ju na­rzę­dziem w pro­wa­dzo­nym do­cho­dze­niu. W tej ciszy, Dio­ni­zy usły­szał echo wspo­mnień prze­dzie­ra­ją­ce się przez ni­cość, którą sta­rał się wy­peł­nić umysł. Na próż­no. 

 

*

 

Na chwa­łę i po­tę­gę Wiecz­ne­go Ognia

Na po­ży­tek i pokój ko­ścio­ła świę­te­go

O duszo nie­szczę­sna

O duszo przed­wiecz­na

O duszo prze­klę­ta i splu­ga­wio­na

Gorej

Spłoń

Obróć się w po­piół

Prze­pad­nij w ni­cość 

 

Oczyść to ciało z czar­cie­go na­sie­nia po­czę­te

Na zgubę i sro­mo­tę ludz­kie­go szcze­pu po­wi­te

Ostrze ska­la­ne, w tę zie­mię wra­żo­ne

Pęka, bo­skim pło­mie­niem okry­te 

 

O Ogniu!

Ura­tuj mnie

Zniszcz 

I wydaj na nowo. 

 

Przez chwi­lę, przez jedną małą chwi­lę, czuł się zu­peł­nie czy­sty, ludz­ki, zwy­czaj­ny. Czuł się isto­tą boską, wolną, może nawet godną zba­wie­nia. Nie trwa­ło to długo. Nie trwa­ło nawet krót­ko. Po chwi­li nie pa­mię­tał, by kie­dy­kol­wiek był kim­kol­wiek innym, niż tym, kim jest. Dia­błem.

Ale było warto, na ten uła­mek se­kun­dy. 

 

– Na­stęp­ny. – Mięk­ki, su­ro­wy głos prze­ni­kał i wdzie­rał się do trze­wi. Nie do­pusz­czał nie­sub­or­dy­na­cji, od­mo­wy, sła­bo­ści. Skła­niał do ule­gło­ści, a Dio­ni­zy pod­da­wał mu się bez chwi­li wa­ha­nia. De­kla­mo­wał. Po­że­rał. Oczysz­czał się. Po­wta­rzał.

 

*

 

– Skoro jej nie po­żar­łeś, co tu ro­bisz, licho? – spy­tał na­resz­cie ten za­da­ją­cy py­ta­nia. – Zwią­za­ny i obez­wład­nio­ny przez wie­śnia­ków, opad­nię­ty jak lis przez ogary. 

– Ta dziew­czy­na… To była za­sadz­ka, mó­wi­łem.

– Takiś pe­wien?

– Tak. To… To była moja sio­stra.

 

*

 

Obu­dził się nie­mal na­tych­miast. Skrupulatnie uszczelnione mchem okna nie zdały eg­za­mi­nu. Swąd pa­lo­ne­go ciała wy­peł­niał całe po­miesz­cze­nie i ude­rzał do głowy Dio­ni­ze­go. Spa­zmy nie­kon­tro­lo­wa­ne­go go­rą­ca roz­dzie­ra­ły mię­śnie, dym bu­chał przez za­ci­śnię­te zęby. Dio­ni­zy wal­czył, ale była to walka da­rem­na. Zbyt długo po­ścił, by nie­po­skro­mio­ny głód i dawne uza­leż­nie­nie dały się ujarz­mić tą wątłą reszt­ką woli trzy­ma­ją­cą w ry­zach ro­ze­dr­ga­ną jaźń.

Ale było coś wię­cej.

Znał ten za­pach. Ten kon­kret­ny za­pach.

Nim zdo­łał zdać sobie z tego spra­wę, pę­dził na za­tra­ce­nie szar­piąc wio­sen­ną darń szpo­nia­sty­mi dłoń­mi.

Dym wi­siał le­ni­wie nad czer­nie­ją­cy­mi mo­kra­dła­mi. Nie­win­ny, zło­wro­gi, eks­ta­tycz­ny.

Za­le­d­wie po paru chwi­lach usły­szał w od­da­li głu­che rzę­że­nie i cichy jęk wy­do­by­wa­ją­cy się z umę­czo­ne­go, zdar­te­go gar­dła. Gdy ją zo­ba­czył, było już po wszyst­kim. Mimo po­kry­wa­ją­cej ciało po­nu­rej czer­ni, po­prze­ty­ka­nej po­pie­la­tą sza­ro­ścią i wciąż żywym żarem, roz­po­znał ją od razu. Roz­po­znał jej udrę­czo­ną duszę. Ogień wy­darł ją z ciała, a cier­pie­nie roz­wle­kło po oko­li­cy. Była zbru­ka­na. Nie­mal nie­moż­li­wa do iden­ty­fi­ka­cji. 

Dym, nie zwa­ża­jąc na więzy po­kre­wień­stwa, wdzie­ra­jąc się na­chal­nie do jego noz­drzy, osza­ła­miał i nęcił, do­pro­wa­dza­jąc do sza­leń­stwa. Smoła ście­ka­ła cien­ki­mi struż­ka­mi z nie­na­sy­co­nej pasz­czy, a oczy bie­la­ły jak trak­to­wa­ne ty­sią­ca­mi mie­chów że­leź­ce. Jed­nak Dio­ni­zy nie do­padł jej. Ludz­ka na­tu­ra w porę ura­to­wa­ła go eg­zor­cy­zmem na­głe­go i nie­po­ha­mo­wa­ne­go szlo­chu. Łzy ga­si­ły we­wnętrz­ny ogień, roz­pacz­li­we drże­nie za­stą­pi­ło eu­fo­rycz­ne, czar­cie dy­go­ta­nie. Klę­czał z głową opar­tą na po­szar­pa­nej pa­zu­ra­mi ziemi.

 

Gdy od­zy­skał przy­tom­ność umy­słu, był już oto­czo­ny, a sieci, liny i po­wro­zy w kom­pa­nii z ce­pa­mi, wi­dła­mi i drew­nia­ny­mi la­ga­mi nie da­wa­ły mu wiel­kich na­dziei. Zawył z wście­kło­ści i bez­na­dziei, gdy tylko zdał sobie spra­wę ze swo­je­go po­ło­że­nia. Z pod­stę­pu, któ­re­go stał się ofia­rą. Zdał sobie spra­wę, kto za tym stoi.

– Nie wrócę! Nie mogę! Nigdy wię­cej! – ry­czał wście­kle, lecz był to je­dy­nie zwy­kły, ludz­ki i ża­ło­sny krzyk. Wie­dział, że tym razem nie zdoła się uwol­nić, że do śmier­ci słu­żył bę­dzie znie­na­wi­dzo­nej in­sty­tu­cji. Ko­ścio­ło­wi.

 

*

– Za­bie­ra­my go?

– In­kwi­zy­cja bę­dzie tu lada mo­ment. Jeśli nie my, zro­bią to oni.

– Świa­dek?

Wy­so­ki po­ki­wał głową.

*

Dio­ni­zy nie wy­da­wał się po­go­dzo­ny z losem. Wręcz prze­ciw­nie. Każda mi­nu­ta po­tę­go­wa­ła sza­leń­czy gniew i prze­ra­że­nie. Strach przed urze­czy­wist­nie­niem drę­czą­cych go kosz­ma­rów.

Znowu przy­po­mi­nał sobie i na­tych­miast od­rzu­cał wszyst­ko, czego ze stro­ny Ko­ścio­ła do­świad­czył.

Pa­mię­tał obrzy­dli­wą go­rycz, lep­kość setek ist­nień, które w po­ry­wie nie­ludz­kiej żądzy po­żarł. Prze­szy­wa­ją­cy ból roz­dzie­la­nia jego duszy i duszy ofia­ry pod­czas eg­zor­cy­zmów. Pust­kę i apa­tię ob­ser­wa­cji. Świad­ko­wa­nia kaźni ko­lej­nych je­stestw pło­ną­cych w cze­lu­ściach wiecz­ne­go ognia, pie­kiel­nej ma­chi­ny w służ­bie zde­pra­wo­wa­ne­mu bi­sku­po­wi. Pa­mię­tał słowa in­wo­ka­cji i to złud­ne po­czu­cie, że w końcu się uwol­ni. 

Naj­gor­szy jed­nak był dym. Wy­zwa­lacz prze­mia­ny. Za­po­wiedź sro­mo­ty, prze­gra­nej. Utra­ta kon­tro­li i po­czu­cie ze­zwie­rzę­ce­nia, do­świad­cze­nie czy­stej, pier­wot­nej grozy i zła. Do­świad­cze­nie pie­kła. Sta­nie się nim. 

– Idzie­my – rzu­cił do niego Hra­bia, niby od nie­chce­nia.

– Dokąd? – od­po­wie­dział czart w po­dob­nym, na­śla­du­ją­cym obo­jęt­ność, tonie.

– Po­słu­cha­my, co masz nam do po­wie­dze­nia.

Pę­ta­ją­ce go ob­ję­cia tylko na mo­ment ze­lża­ły. Tylko na tyle, by mógł wstać. Zaraz potem głowę wraz z nad­garst­ka­mi za­bez­pie­czo­no mu cięż­ki­mi, dę­bo­wymi dy­ba­mi. Na kost­ki za­rzu­co­no sta­lo­we kaj­da­ny. Miast łań­cu­cha miały gruby pręt utrud­nia­ją­cy po­ru­sza­nie się. “Tak nie­wo­lą jeń­ców wo­jen­nych, szpie­gów i zdraj­ców” po­my­ślał poj­ma­ny.

 

Ciało ko­bie­ty ocie­ka­ło wodą. Czuć było swąd mo­krej spa­le­ni­zny, ale nie dym. Chcie­li roz­ma­wiać z czło­wie­kiem. Pie­klę­cia w grun­cie rze­czy się bali, nie byli in­kwi­zy­cją, nie mieli na­rzę­dzi, pro­ce­dur, środ­ków. To, że roz­waż­nym było uni­ka­nie dymu, wie­dzie­li aż nadto.

– Jak się tu zna­la­złeś? – spy­tał niż­szy, gdy zna­leź­li się przed sto­sem.

– Przy­bie­głem.

– Py­ta­jąc jak, mia­łem na myśli „czemu”?

– Je­stem czar­tem – wzru­szył ra­mio­na­mi. – Po­czu­łem dym.

– Czy wi­dzia­łeś spraw­ców?

– Nie.

– Ko­go­kol­wiek?

– Nie.

– Czy, kiedy tu do­tar­łeś, ona… Czy wciąż się pa­li­ła?

– Do­go­ry­wa­ła. Nie żyła, jeśli to masz na myśli.

– Czy, gdyby nie była twoją sio­strą… My­ślisz, że po­żarł­byś ją? Jej duszę?

– Nie wiem.

– Do­pusz­czasz myśl ska­za­nia swo­jej sio­stry na ni­cość?

– Je­stem czar­tem.

– W po­ło­wie. Czy ta druga, ludz­ka część do­pu­ści­ła­by do tego?

– Je­stem tylko jego za­kład­ni­kiem.

– Dla­te­go ucie­kłeś?

Nie od­po­wie­dział. Był zmę­czo­ny, a do umy­słu wkra­dło się bar­dzo ludz­kie zre­zy­gno­wa­nie. Wtedy po­ja­wi­li się oni. 

 

Chy­bo­tli­we świa­tło nie­sio­nych lamp od­bi­ja­ło się po­ły­skli­wie w nie­ska­zi­tel­nych na­pier­śni­kach, po­le­ro­wa­nych przy­łbi­cach i złych oczach. Zbli­ży­li się na od­le­głość kilku kro­ków do dwój­ki stró­żów prawa. Nie po­wie­dzie­li nic. Jeden z za­ku­tych w zbro­je nie­zna­jo­mych wy­cią­gnął ramię, a w jego dłoni po­ja­wił się za­pie­czę­to­wa­ny rulon. Dio­ni­zy nawet nie pod­niósł głowy, wie­dział, kto, po co i z czym przy­szedł. Znał treść pisma, znał dal­szy prze­bieg wy­pad­ków. Nie miał złu­dzeń.

Nie sły­szał słów. Do­bie­ga­ły go tylko bez­na­mięt­ne głosy in­kwi­zy­to­rów i echa wzbu­rzo­nych okrzy­ków prze­słu­chu­ją­cych go męż­czyzn. Te szyb­ko zmie­ni­ły się w tony da­le­ce bar­dziej po­słusz­ne, ję­kli­we i cich­ną­ce, a na końcu – w ciszę.

Ktoś zła­pał go za ramię. Po chwi­li po­czuł uścisk sta­lo­wej rę­ka­wi­cy pod dru­gim łok­ciem. Nie sta­wiał opo­rów. Szedł.

W ciszy usły­szał zna­jo­my od­głos. Trzask żaru. Tytoń tlący się w mon­stru­al­nej fajce. Po­czuł przy­jem­ną woń, ale po­ja­wi­ła się też ona. Ta jedna, mała struż­ka… Potem wszyst­ko po­to­czy­ło się bły­ska­wicz­nie.

 

Ogień wy­peł­nił umysł. Pie­kiel­ny krzyk roz­darł nocne po­wie­trze. Z pasz­czy Dio­ni­ze­go buch­nę­ła po­ma­rań­czo­wa łuna, a na­prę­żo­ne mię­śnie zwięk­szy­ły ob­ję­tość i drga­ły ni­czym wrzą­ca woda. To, co stało w drew­nia­nych dy­bach nie było ani jeń­cem, ni szpie­giem czy zdraj­cą. Nie było czło­wie­kiem.

Dę­bi­na trza­snę­ła, a uwol­nio­na dłoń chwy­ci­ła jed­ne­go ze zbroj­nych. Gwał­tow­na i bru­tal­na siła roz­dar­ła ramię na dwoje, a ocie­ka­ją­ce czar­ną sub­stan­cją zęby za­to­pi­ły się w krta­ni wy­ją­ce­go z bólu wła­ści­cie­la no­wo­pow­sta­łe­go ki­ku­ta. W tej samej chwi­li drugi z opraw­ców, trzy­ma­ją­cy za wciąż uwię­zio­ną w dy­bach rękę, po­cią­gnął go po­tęż­nie, oba­la­jąc na zie­mię. Dio­ni­zy zawył upior­nie. Bez więk­sze­go trudu wy­rwał się ze sta­lo­we­go uści­sku i ude­rzył pię­ścią w prze­ra­żo­ną twarz, zgnia­ta­jąc szy­szak razem z nosem ofia­ry. De­spe­rac­ka próba żoł­da­ka za­bra­ła jed­nak dia­blę­ciu mnó­stwo cen­ne­go czasu. Dru­gie ramię co praw­da oswo­bo­dzi­ło się z oko­wów, jed­nak sta­lo­we kaj­da­ny na kost­kach wciąż dość zna­czą­co upo­śle­dza­ły jego mo­bil­ność. Usły­szał krzy­ki, stu­kot kopyt na ka­mien­nej dro­dze, ło­skot dzie­sią­tek sta­lo­wych butów. Byli tuż, tuż. Mimo, iż za­sko­cze­ni, wciąż mieli prze­wa­gę. Nie było czasu na my­śle­nie. Roz­go­rącz­ko­wa­ny za­czął mio­tać się i roz­glą­dać po oko­li­cy. Hra­bia i jego py­ta­ją­cy kom­pan znik­nę­li. Zo­stał sam.

 

Wtedy zwró­cił wzrok w jej stro­nę. Onie­miał. Pod­czoł­gał się bli­żej z po­mo­cą nik­ną­cych z wolna dia­bo­licz­nych ra­mion. Wzrok go nie mylił. Czar­ny kształt, nie­gdyś bę­dą­cy war­ga­mi, po­ru­szał się nie­znacz­nie. Pod­cią­gnął się, wlo­kąc cię­żar nie­ru­cho­mych nóg. Zbli­żył ucho. Usły­szał ledwo prze­bi­ja­ją­cy się ponad pa­nu­ją­cą wrza­wę szept, ciche tchnie­nie.

– To ja. – W każ­dej li­te­rze sły­chać było ula­tu­ją­cą duszę. – To ja się po­świę­ci­łam. Dla wiecz­ne­go ognia… Dla cie­bie… Mu­sisz wró­cić do nich, ra­to­wać duszę. Dla mnie. 

Nie. Nie od­bio­rą mu wszyst­kie­go.

Ode­rwał się od ko­na­ją­cej sio­stry, zwięd­nie pa­da­jąc u jej stóp jak ra­żo­ny pio­ru­nem. W ułam­ku se­kun­dy chwy­cił pa­lą­cą się wciąż lampę, do nie­daw­na wła­sność jed­ne­go z pro­wa­dzą­cych go zbroj­nych, i z im­pe­tem ci­snął w zwę­glo­ne ciało. To zaś, mimo, iż wil­got­ne, mo­men­tal­nie sta­nę­ło w pło­mie­niach, jak gdyby stos od­zy­skał pa­mięć wy­da­rzeń roz­gry­wa­ją­cych się kilka chwil wcze­śniej.

Dym po­now­nie roz­pę­tał burzę w umy­śle Dio­ni­ze­go. Od­wro­tu nie było. Spoj­rzał na roz­po­ście­ra­ją­cą się ponad głową duszę, fa­lu­ją­cą i efe­me­rycz­ną, ni­czym uple­cio­ną z ba­bie­go lata. Nie odda im ko­lej­nej duszy, nie odda tej duszy. Za­bie­rze ją sam.

 

Pierw­sze bełty po­le­cia­ły w jego stro­nę.

Po­de­rwał się mo­men­tal­nie i wbił kły w twarz sio­stry, nie­mal cał­ko­wi­cie ją za­kry­wa­jąc. Po­czuł, jak pierw­sza lotka wdzie­ra się w jego ramię. Potem ko­lej­na. I jesz­cze jedna. Nie miało to jed­nak zna­cze­nia. Wia­ro­łom­stwo po­chło­nię­tej du­szycz­ki roz­la­ło się po nim ni­czym bło­go­sła­wień­stwo pły­ną­ce z ust sa­me­go Stwór­cy. Czuł, jak groty tkwią­ce w jego tkan­kach roz­pusz­cza­ją się, top­nie­ją i łączą z cia­łem.

Dio­ni­zy pło­nął. Pło­nął razem z nią. Pło­nę­li, sca­la­jąc się w jedno. Miał wra­że­nie, że wra­ca­ją do mat­czy­ne­go łona sta­jąc się tylko skraw­kiem ma­te­rii, ko­mór­ką, ener­gią. Czy­stą ener­gią.

Kaj­da­ny spły­nę­ły z ko­stek. Zwró­cił się w stro­nę nad­bie­ga­ją­cych na­past­ni­ków i bez ostrze­że­nia, zbęd­nych słów, dra­ma­tycz­nych pauz i in­nych ko­ja­rzo­nych z in­kwi­zy­cją idio­ty­zmów, za­czął palić. Ko­lej­ne ciała go­to­wa­ły się w sta­lo­wych pu­łap­kach ki­ry­sów, płyt i kol­czug. Dusze nie­mal roz­pa­da­ły się w pył, sub­li­mu­jąc i z miej­sca prze­cho­dząc w stan ni­co­ści.

Tego, który zdo­łał do­paść do niego i zna­leźć się na dłu­gość ra­mie­nia, po­trak­to­wał pie­kiel­nym uści­skiem, nie­mal wy­ci­ska­jąc ducha z tru­chle­ją­ce­go ciała. Za­to­pił zęby, po­ży­wił się. Po­czuł falę ener­gii, dzia­ła­ją­ce nar­ko­tycz­nie po­czu­cie po­tę­gi i wła­dzy. Ulot­ne i złud­ne uczu­cie. Za­po­mniał, że ma do czy­nie­nia z in­kwi­zy­cją.

 

Da­rem­ne próby za­trzy­ma­nia Dio­ni­ze­go prze­szy­wa­ją­cy­mi go na wylot beł­ta­mi usta­ły. W ich miej­sce po­ja­wi­ły się strza­ły. Nie byle jakie strza­ły. Kon­se­kro­wa­ne, pło­ną­ce wiecz­nym ogniem, świę­te lotki. Świę­co­na woda, nie­gdyś uży­wa­na w po­sta­ci ma­łych zbior­nicz­ków przy­twier­dza­nych do drzew­ców tuż za gro­tem, była da­le­ce bar­dziej pro­ble­ma­tycz­na i mniej sku­tecz­na, a przy tym zmniej­sza­ła za­sięg i cel­ność. Z cza­sem na­uczo­no się, że ogień trze­ba zwal­czać ogniem. On ich tego na­uczył.

Mimo ogłu­pia­ją­cej eu­fo­rii wzdry­gnął się wi­dząc nad­la­tu­ją­ce z od­da­li, jasne punk­ty. Przez chwi­lę, przez jedną krót­ką chwi­lę za­wa­hał się. „A może by tak… Może pora to skoń­czyć? Pod­jąć ry­zy­ko?”. Górę wziął ludz­ki i tchórz­li­wy roz­są­dek. Rzu­cił się pędem w stro­nę ma­ja­czą­cych w mroku ciem­nych ol­szyn i za­gaj­ni­ków, gna­jąc w spo­sób nie­przy­po­mi­na­ją­cy i nie­przy­sta­ją­cy do czło­wie­cze­go biegu. Prze­dzie­rał się przez roz­le­głe, za­krza­czo­ne roz­le­wi­ska i łęgi, zna­cząc drogę uciecz­ki kłę­ba­mi pary i go­re­ją­cy­mi li­ść­mi.

 

Gdy za­trzy­mał się, nie było już ognia, nie było pary, po­pio­łu i dymu. Było zimno, był ból i odrę­twie­nie. I był głos. Dra­pią­cy i uwie­ra­ją­cy gdzieś z tyłu głowy, gdzieś w umy­śle i sercu.

„Bie­gnij. Ucie­kaj, czar­cie. Do­pad­nie­my cię. Ura­tu­je­my cię od cie­bie sa­me­go. Je­steś tylko tu­ma­nem dymu. Mar­nym, czar­cim, po­piel­nym pyłem”.

– Pyłem – po­wtó­rzył za gło­sem w gło­wie.

– Pył. – Spoj­rzał na swoje dło­nie.

– Po­piół… – Przy­po­mniał sobie szare zwło­ki sio­stry. Za­pła­kał, ale bez łez. Lu­dzie ich po­trze­bu­ją, ale próż­no ich szu­kać u dia­bła. – A obie­ca­no mi opium.

 

 

Koniec

Komentarze

Witam :) Bardzo fajnie napisane opowiadanie. Przyjemnie się czytało. Interesująca, wciągająca historia. Pozdrawiam:)

Powtórzę z bety:

Świetny horror. Opisy przejmujące, czuje się grozę, fabuła szybko wciąga, każdy akapit nieoczywisty, czyta się z dużym zainteresowaniem. :) Fantastyka mocno podkreślona. :)

Pozdrawiam serdecznie, powodzenia, klik. :)

Pecunia non olet

Język i opisy są na tyle plastyczne, że czytelnik bez trudu zanurzy się w intrygującym świecie potępienia i zbawienia.

Klik ode mnie! Powodzenia w konkursie :)

Witaj! Powiem krótko: pochłonęło mnie bez reszty. Świetnie skonstruowana i sprawnie napisana opowieść. Mignęły mi jakieś pojedyncze powtórzenia, ale nie będę się teraz czepiać. Zwrócę tylko uwagę, że: "Zapomniał, że ma do CZYNIENIA z inkwizycją."; i może jeszcze: "(…)grube, skórzane postronki NAPRĘDCE i z nadmierną gorliwością oplatające go od stóp do szyi." – po pierwsze "naprędce" razem, po drugie naprędce można coś zrobić (np opleść kogoś postronkami), natomiast nie jestem pewna, czy same postronku będą oplatać naprędce ;) Ot, takie gdybanie. W każdym razie podobało się, nawet bardzo :) Pozdrawiam!

Spodziewaj się niespodziewanego

Dziękuję za przychylne słowa oraz uwagi (zmiany już zaimplementowane, test zaktualizowany). 

Ciekawe opowiadanie, w którym półludzki półdiabli bohater jest dużo bardziej wart naszej sympatii i współczucia, niż goniące go sługi zdeprawowanego Kościoła, chcące na powrót założyć mu pęta i zmusić do dalszej służby tej przerażającej instytucji. Nic dziwnego więc, że temu półdiablęciu kibicujemy.

Obraz bardzo wyraźny, przejmujący, dobrze opisana relacja z siostrą i piekło w wymiarze wewnętrznym i zewnętrznym, uzależnienie – które może być równie dobrze metaforą współczesnych uzależnień, od alkoholu i innych substancji psychoaktywnych czy też od social media. 

W Ewangelii Mateusza (18,20) pada optymistyczne: „Gdzie dwóch lub trzech gromadzi się w imię moje, tam jestem pośród nich”, w istocie jest jednak zupełnie inaczej – dopóki religia jest rzeczą indywidualną, wewnętrzną – nie tylko nie szkodzi innym, ale nawet może być czymś pozytywnym, dawać nadzieję, wzmacniać jednostkę.

Gdzie dwóch lub trzech gromadzi się w imię jakiejkolwiek religii – zawsze pojawia się zło. A im więc ich jest, tym tego zła i wcześniej czy później rodzi się jakaś instytucja, która z siebie nieuchronnie wypluje coś na kształt inkwizycji.

 

 

I tu, w opowiadaniu, ta inkwizycja przeraża wszystkich i wszystkich pożera.

Niestety nie domyśliłem się dokładnej motywacji dwóch pierwszych przesłuchujących, z których jeden nazywany jest Hrabią – ale jedno jest pewne, oni grają jakąś własną grę i na pewno są przeciw tej bezdusznej i ponurej instytucji, jaką jest Kościół. To dlatego na koniec pomagają diablęciu, mimo że wiedzą, że nie obejdzie się bez ofiar.

Ciekawy tekst, ukazujący niesione przez wszelką religię zło w angażujący, interesujący sposób.

Bez wątpienia zasługuje na klik, więc lecę do klikalni.

 

 

entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, in­dio­to Ty, nadal chyba nie ro­zu­miesz

Witaj Jimie:)

Miło mi że doceniasz tekst, dziękuję za wnikliwą interpretację i ciekawe spostrzeżenia. 

Dwójka śledczych pełni kilka funkcji w opowiadaniu. Ich pobudki nie są aż tak istotne, za to ich rola jako śledczych, to jak reagują na bohatera, na inkwizycję, pozwala zdecydowanie mocniej wybrzmieć innym wątkom i akcentom opowiadania. Są niezwykle ważni!

Tak, też to dostrzegam – są niezwykle ważni – ale też czuję taki niedosyt, że nie wiem co ich napędza.

Może im inkwizycja – im osobiście – jakoś nadepnęła na odcisk? Może przez Kościół i jego sługi stracili kogoś bliskiego? Nie piszę tego byś do opowiadania to dodawał, czy teraz wyjaśniał – tylko to po prostu dobrze, jeśli ktoś się tekstem na tyle przejmie, że zaczyna drążyć i zastanawiać się co tam jest głębiej, jakie pobudki postaciami kierują itp. :)

 

entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, in­dio­to Ty, nadal chyba nie ro­zu­miesz

Kto wie, może kiedyś rzucę nieco więcej światła również na ich historię:)

Hej, 

świetne opowiadanie! Czuć tutaj Twoją swobodę pisania, ale jednoczenie tekst jest bardzo dopracowany. Czytając ma się wrażenie, że żadne ze słów nie pojawiło się tam przypadkowo.

„Gruczoły potowe na jego czole zdawały się intensyfikować działania, tworząc kolejne wysięki zdradliwej substancji”. – to jedyne zdanie, które mi nie pasowało. W porównaniu np. do duszy „uplecionej z babiego lata” (jakie  to ładne!), zdanie o gruczołach i substancjach brzmi mi za medycznie. Ale to tylko takie czepianie się :) 

Pozdrawiam i lęcę czytać Twoje starsze opowiadania! 

Przyznam, że czytałam z ogromnym zainteresowaniem. Świetnie przemyślana fabuła, wciągająca, nieoczywista. Bohaterowie niezwykle skonstruowani, a całość naprawdę jak dla mnie do ponownego czytania.

 

Pozdrawiam serdecznie i zostawiam w pełni zasłużonego klikasmileysmileysmiley 

"bądź dobrej myśli, bo po co być złej" Lem

Marszawa

 

Dzięki za miłe słowo i uwagę, a juz na pewno za interesującą deklarację na końcu komentarza:D Zapoznając się z moją, hmm, twórczością musisz wziąć pod uwagę proces dojrzewania na tym portalu. Innymi słowy – widoczny jest pewien progres:)

 

GOCHAW

 

Wielce miłe słowa!:) dziękuję i pozdrawiam

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Prime Video: The Ambush

"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke

Rafaelu, przeczytałem z dużą ciekawością, wciągało z każdym kolejnym akapitem coraz bardziej. Znając znakomity utwór liczyłem na jego większe wykorzystanie, ale tekst jest na tyle znakomity, że zupełnie mi to nie przeszkadza. A motyw przewodni dymu intrygujący.

Pozdrawiam, a w konkursie życzę powodzenia!

Hej, zgadzam się, że opisy robią robotę, właściwie pod wszystkimi pochwałami, wymienionymi wyżej. Więc napiszę co mnie uwierało ;). To, że jest to opowiadanie gdzie czytelnik nie ma żadnego dylematu. Jasno stawiasz sprawę zły kościół dobry czart i tyle. Może gdyby konstrukcja od początku nie skupiała się na sympatii do jednego i niechęci do drugiego, to można by na tej bazie zrobić dobrego twista, a tak od początku do końca wiem gdzie mamy szukać skrzywdzonego :) Ale opowiadanie mi się podobało :) Pozdrawiam :)

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Opowiadanie betowałem, więc tylko powtórzę:

– sugestywne, plastyczne opisy – dobra pożywka dla wyobraźni

– ciekawi bohaterowie, zwłaszcza główny bohater historii. Mogłem wczuć się w jego walkę z “głodem”, do tego jest jeszcze relacja z siostrą, która nadaje głębi całej historii. To nie jest zwyczajny potwór, który zabija przypadkowych wieśniaków. Jeśli występuje przemoc, ma swoje uzasadnienie.

– świetne budowanie nastroju – jedno z opowiadań, w które można “wsiąknąć” podczas czytania.

W skrócie: dobry i oryginalny pomysł zarówno na bohaterów, jak i fabułę.

Przerażające i wciągające opowiadanie. Aż głupio się przyznać, że czytałam z przyjemnością.

 

jak gdyby krępujące go więzy nagle zaczęły go dusić. Gruczoły potowe na jego czole… → Czy wszystkie zaimki są konieczne?

 

Wiatr na wiele kilometrów niósł woń palonych trucheł. → Skąd w czasach tego opowiadania wiedziano czym są kilometry?

 

Czy ty aby lekko się nie przeceniasz ? → Zbędna spacja przed pytajnikiem.

 

– … widzę twoją duszę – przerwał Dionizy… → Zbędna spacja po wielokropku.

 

Szczelnie zakitowane mchem okna nie zdały egzaminu. → Obawiam się, że w czasach tego opowiadania nie znano kitu, więc nie można ich było zakitować. Natomiast mech, o ile mi wiadomo, mógł służyć do ogacania.

https://swiat-szkla.pl/article/6216-szklenie-okien-w-sredniowieczu-i-nowozytnosci-w-polsce

 

Marnym, czarcim, popielnym pyłem.” → Marnym, czarcim, popielnym pyłem”.

Kropkę stawiamy po zamknięciu cudzysłowu.

 

– Pył.– Spojrzał na swoje dłonie. → Brak spacji po kropce.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

beeeecki, marzan

 

Dziękuję za opinię, tym milej, że pozytywną:)

 

Bardjaskier

 

Nie wiem czy udałoby mi się upchnąć dodatkowego twista w tylu znakach, ale pewnie gdybym miał taki zamysł od początku, byłoby to realne. Nie mniej – jakoś na żadnym etapie tworzenia tekstu nie pojawiła mi się ta koncepcja, ale ziarno zostało zasiane:D

 

regulatorzy

 

Hmm.. dziękuję?:) Nie do końca rozumiem, czemu moje opowiadanie jest dla Ciebie “guilty pleasure” jak paradokumenty w TV, chętnie się dowiem. Dziękuję za celne uwagi w dalszej części komentarza. 

Rafaelu, nie znam obcych języków i nie oglądam TV, więc nie bardzo wiem, czego chciałbyś sie dowiedzieć.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

regulatorzy

 

Chodziło mi o zwrot

Aż głupio się przyznać, że czytałam z przyjemnością.

Odpowiedź odnosiła się do mojej pierwszej myśli, która nieco mi doskwierała, ale teraz w świetle dnia dostrzegam, że “głupio się przyznać” odnosiło się zapewne do faktu, że opowiadanie jest w Twojej ocenie przerażające:) 

Być może godzina czytania komentarza zaburzyła mój odbiór, wybacz brak zrozumienia. 

Owszem, Rafaelu, dostrzegłeś właśnie to, co chciałam powiedzieć. I nie mam czego wybaczać. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ave, Rafaelu! Czas na komentarz jurorski.

 

Intrygujący i pobudzający wyobraźnię tekst nam zaprezentowałeś. Pod względem konkursowym zadanie zaliczone na piątkę. Dionizy (na marginesie: on jest jakąś formą diabła/demona?) dość dosłownie odrzucił kościół, a inkwizycja depcze mu po piętach.

 

Pod względem fabularnym można odczuwać lekki niedosyt, ale tekst nie stoi historią, a bardzo gęstym klimatem, więc jestem w stanie przymknąć na to oko. Bo klimat rzeczywiście jest. Od pierwszej litery, aż po ostatnią kropkę. W sumie dość ciekawe jest też to, że dopóki nie zaczęli do Dionizego strzelać z kusz, to nie miałem pewności, czy akcja jest osadzona w realiach średniowiecznych :P (ale to chyba pokłosie mojej ostatniej fascynacji uniwersum WH40K i tamtejszej inkwizycji…).

 

Udany tekst, brawo!

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Tekst zachwyca przede wszystkim opisami, niezależnie od tego, czy akurat opisujesz akcję, wewnętrzne przeżycia bohatera czy jego piekielne przemiany. Są bardzo szczegółowe, ale absolutnie się nie ciągną. Po części dlatego, że przemawiasz to wyobraźni, a po części dlatego, że przedstawiona w nim postać “pieklęcia” jest bardzo intrygująca.

 

Nie ma się do czego przyczepić, pozdrawiam

 

 

Dlaczemu nasz język jest taki ciężki

Dziń dybry,

 

Gruczoły potowe na czole zdawały się intensyfikować działania, tworząc kolejne wysięki zdradliwej substancji.

Ojojojoj. Ojojoj. Nie, nie. Poetyckość jest tu strasznie nie na miejscu. Straaasznie przekombinowane to zdanie. Prostota, naturalność. Nie wciskajmy poezji wszędzie na siłę.

 

Tyle energiiTyle cennej

Brakująca spacja.

→ Tyle energii… Tyle cennej

 

W tej ciszy, Dionizy usłyszał

→ W tej ciszy Dionizy usłyszał

 

W tej ciszy, Dionizy usłyszał echo wspomnień przedzierające się przez nicość, którą starał się wypełnić umysł.

Jak można wypełnić coś nicością?

 

pędził na zatracenie szarpiąc wiosenną darń szponiastymi dłońmi.

→ pędził na zatracenie, szarpiąc wiosenną darń szponiastymi dłońmi.

 

Niemal niemożliwa do identyfikacji

Nie jestem pewna, czy takiego słowa by wtedy użyto.

→ Niemal nie do poznania. 

 

czego ze strony kościoła doświadczył.

Wydaje mi się, że Kościół piszemy z dużej, jeśli mamy na myśli instytucję, a nie budynek.

 

odpowiedział czart w podobnym, naśladującym obojętność, tonie.

Szyk:

→ odpowiedział czart w podobnym tonie, naśladującym obojętność.

 

zabezpieczono mu ciężkimi, dębowych dybami.

dębowymi

 

Pieklęcia w gruncie rzeczy się bali

Co to jest? Nie mogę znaleźć w Googlach.

 

a ociekające czarną substancją zęby zatopiły się w krtani wyjącego z bólu właściciela nowopowstałego kikuta.

To nie jest odpowiednie miejsce na przedłużanie zdań. Tutaj dzieje się akcja, wszystko dzieje się szybko, dynamicznie, a takim przekombinowaniem te akcję przedłużasz.

 

z ust samego stwórcy.

Jeśli mamy na myśli Boga, to piszemy z dużej.

 

Płonęli scalając się w jedno.

→ Płonęli, scalając się w jedno.

 

Miał wrażenie, że wracają do matczynego łona stając się tylko skrawkiem materii, komórką, energią.

→ Miał wrażenie, że wracają do matczynego łona, stając się tylko skrawkiem materii, komórką, energią.

 

Dusze niemal rozpadały się w pył, sublimując i z miejsca przechodząc w stan nicości.

Zbyt współczesne.

 

Mimo ogłupiającej euforii wzdrygnął się widząc nadlatujące z oddali, jasne punkty.

→ Mimo ogłupiającej euforii wzdrygnął się, widząc nadlatujące z oddali jasne punkty.

 

Gdy zatrzymał się nie było już ognia

→ Gdy się zatrzymał, nie było już ognia

 

 

Podoba mi się, jak zmieniłeś znaczenie palenia z piosenki i przekułeś w całkiem inny rodzaj palenia w opowiadaniu. Historia hybrydy diabła i człowieka bardzo interesująca.

Gratuluję wyróżnienia przez jury i życzę powodzenia w dalszym procesie konkursowym :)

Bez sztuki można przeżyć, ale nie można żyć

Dziękuję szanownemu jury za nominację. 

Dziękuję rodzicom, żonie oraz akademii. 

Dziękuję wszystkim stworzeniom, które nie ucierpiały przy tworzeniu tego tekstu, w szczególności nie ucierpiały na stosach. 

Dziękuję cezary_cezaryGalicyjskiZakapior za podbudowanie ego autora. 

Dziękuję HollyHelly91 za uwagi, które w niemałej części wcieliłem w życie. 

Klimat nie tylko gęsty, ale i lepki, bardzo plastyczne opisy i dobry balans między nimi, a dialogami i przemyśleniami bohatera. Do tego całość idzie bardzo dobrym tempem. Ciężka i mroczna rzecz, ale lekka w czytaniu :)

 

Niezwykle ciekawe opowiadanie, dobrze poprowadzona fabuła, bohater tak przedstawiony, że mimo diabelskiej natury wzbudza sympatię swoimi zmaganiami, niejednorodną naturą. Pomysł z dymem wzbudzającym bestię bardzo mi się podoba!

Nieregularna, siwa broda, przysiągłby, była kępą suchego mchu,

Trochę zgrzyta mi to zdanie, wtrącenie wybija z rytmu i zatrzymuje. Poprawiłabym na klasyczne: Przysiągłby, że nieregularna…

Ale to ja. Wybór, oczywiście, jest Twój. 

Gratuluję dobrego tekstu i powodzenia w finale konkursu! :) 

Niezwykle ciekawe opowiadanie, dobrze poprowadzona fabuła, bohater tak przedstawiony, że mimo diabelskiej natury wzbudza sympatię swoimi zmaganiami, niejednorodną naturą. Pomysł z dymem wzbudzającym bestię bardzo mi się podoba!

Nieregularna, siwa broda, przysiągłby, była kępą suchego mchu,

Trochę zgrzyta mi to zdanie, wtrącenie wybija z rytmu i zatrzymuje. Poprawiłabym na klasyczne: Przysiągłby, że nieregularna…

Ale to ja. Wybór, oczywiście, jest Twój. 

Gratuluję dobrego tekstu i powodzenia w finale konkursu! :) 

Bardzo dobry pomysł na rolę dymu w tekście. Opowiadanie jest interesujące i dobrze się je czyta. W jednym miejscu poczułam się zagubiona. Czytając tekst odniosłam wrażenie, że siostra już nie żyła kiedy Dionizy do niej dotarł, a potem na końcu jest scena, w której jednak żyje i do niego mówi. Może to celowy zabieg, coś źle zrozumiałam albo dusza ulatuje znacznie dłużej niż się spodziewałam ;-).

 

Przyjemnie się czytało :)

Przynoszę radość :)

Dymu nie znałam, zachłysnęłam się Powstaniem Warszawskim i trochę chyba w nim utknęłam. Użycie utworu przekorne i intrygujące.

Podoba mi się klimat, postacie może nie do końca z krwi i kości, ale na pewno wyraziste. Opowieść toczy się kołem i lśni płomienie, aż trudno się oderwać.

Jedynym zarzutem, choć pewnie nie powinnam rzucać kamieniem, jest puszczanie oka do czytelnika. Jest sporo momentów, gdzie, zamiast drżeć, uśmiecham się pod nosem, czyli wyszedł bardziej huhor, niż horror.

"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke

Nowa Fantastyka