- Opowiadanie: L.Keller - Nierozerwalne więzi

Nierozerwalne więzi

Stare opo­wia­da­nie, które po­sta­no­wi­łam wy­pu­ścić z szu­fla­dy, żeby mieć szan­sę prze­stać się nad nim za­sta­na­wiać.

Dzię­ku­ję Am­bush za nie­oce­nio­ną pomoc przez be­to­wa­nie i prze­pra­szam za trau­mę, jaką taka pomoc mu­sia­ła być.

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Biblioteka:

Użytkownicy IV, Użytkownicy V

Oceny

Nierozerwalne więzi

Ską­pa­ne w mroku po­miesz­cze­nie oświe­tlał zimny blask ekra­nu. Li­te­ry skła­da­ły się w re­cen­zję, któ­rej sens z tru­dem tra­fiał do roz­wście­czo­ne­go męż­czy­zny.

Gra­fo­ma­nia

Po­mył­ka

Bez­sens

Płyt­kie

Dziu­ry fa­bu­lar­ne

On nie po­gwał­cił li­te­ra­tu­ry, on ją zabił

Prze­śmiew­cza opi­nia wy­wo­ła­ła la­wi­nę po­dob­nych, a po­mi­mo tego pi­sarz wie­rzył, że każda kry­tycz­na re­cen­zja mu­sia­ła być kłam­stwem albo prze­ja­wem po­dą­ża­nia przez in­ter­nau­tów za jakąś dziw­ną modą.

Kiedy nie mógł czy­tać dalej wstał i za­czął krą­żyć po po­miesz­cze­niu, próbując zapanować nad emo­cja­mi. Po­wta­rzał sobie, że za­miast się wście­kać, po­wi­nien współ­czuć au­to­ro­wi, któ­re­go wpis wy­wo­łał la­wi­nę – bycie tak ogra­ni­czo­nym mu­sia­ło być strasz­nym losem.

Nie pa­mię­tał, kiedy ude­rzył ręką w ścia­nę. Do­pie­ro nagły przy­pływ bólu prze­rwał pęd myśli. Pró­bo­wał pa­mię­tać o zło­żo­nej sobie obiet­ni­cy, by na­uczyć się igno­ro­wać nie­przy­chyl­ne głosy, a i tak wró­cił do kom­pu­te­ra, aby za­cząć za­kła­dać nowe konta na por­ta­lach re­cen­zenc­kich.

***

Mak­sym zmu­szał się do słu­cha­nia opo­wie­ści współ­pra­cow­ni­ka, ale jego wzrok ucie­kał w stro­nę od­blo­ko­wa­ne­go te­le­fo­nu. Nie pró­bo­wał być nie­grzecz­ny, po pro­stu długo nie miał czasu, ani ener­gii spraw­dzać po­wia­do­mień z por­ta­lu, na któ­rym udzie­lał się w wol­nych chwi­lach.

– No i wy­obraź sobie, że ona wtedy… – Nikt nie mógł sobie ni­cze­go wy­obra­zić, bo wy­po­wiedź prze­rwał ka­szel krztu­szą­ce­go się ka­nap­ką Mak­sy­ma.

Zna­jo­my o coś pytał, kle­piąc go po ple­cach, ale pró­bu­ją­cy zła­pać od­dech męż­czy­zna nic nie sły­szał. Nawet w takim sta­nie nie mógł ode­rwać wzro­ku od ekra­nu te­le­fo­nu.

– Pa­mię­tasz tę książ­kę, którą mi dałeś? – Mak­sym ­­odezwał się, kiedy udało mu się wy­rów­nać od­dech.

– Tę szmi­rę? Tak, a co z nią?

– Na­pi­sa­łem o niej i oka­zu­je się, że moja re­cen­zja była ogrom­nym suk­ce­sem.

***

Oszczęd­ność i wy­god­nic­two skło­ni­ły męż­czyzn, aby za­czę­li wspól­nie do­jeż­dżać do pracy. A przy­naj­mniej taka była ofi­cjal­na wer­sja – Piotr wi­dział w ich ukła­dzie jesz­cze moż­li­wość po­zna­nia praw­dy na temat jed­ne­go z naj­po­pu­lar­niej­szych te­ma­tów plo­tek w biu­rze.

Mak­sym po­mi­mo nieco skry­tej na­tu­ry cie­szył się sym­pa­tią pra­cow­ni­ków. Był grzecz­nym i po­moc­nym męż­czy­zną, któ­re­go ulu­bio­nym te­ma­tem roz­mów było jego per­fek­cyj­ne mał­żeń­stwo. Po­mi­mo nie­koń­czą­cych się prze­chwa­łek, wspo­mnia­na żona nie po­ja­wia­ła się na przy­ję­ciach, nawet kiedy za­pra­sza­no ją jako osobę to­wa­rzy­szą­cą. Mak­sy­mo­wi zda­rza­ło się mówić o życiu pry­wat­nym, ale opo­wie­ści nigdy nie wią­za­ły się z po­ka­zy­wa­niem zdjęć. Pra­cow­ni­cy więc znali imię jego wy­bran­ki, wie­dzie­li, że nie pra­co­wa­ła przez stan zdro­wia, do­my­śla­li się, że była imi­grant­ką, ale nic wię­cej. Nawet wie­lo­let­ni zna­jo­mi Mak­sy­ma żar­to­wa­li, iż je­dy­nym do­wo­dem na to, że nie wy­my­ślił sobie mał­żon­ki, była ob­rącz­ka na jego palcu. Nie­do­bór in­for­ma­cji na temat nie­zna­jo­mej zbli­żył ją w oczach znu­dzo­nych pra­cow­ni­ków do isto­ty mi­tycz­nej.

Wła­śnie z po­wo­du ta­kich plo­tek przez pierw­sze kilka dni ukła­du Piotr dzwo­nił do drzwi z na­dzie­ją, że zo­sta­nie za­pro­szo­ny do środ­ka, lub tym, kto otwo­rzy, okaże się ko­bie­ta do tej pory znana je­dy­nie z opo­wie­ści. Aż nad­szedł dzień, kiedy do­strzegł ją przy­pad­kiem przez okno.

Sie­dzia­ła na wózku in­wa­lidz­kim, ple­ca­mi do szyby. Jej ciało wy­gi­na­ło się, jakby po­wo­li osu­wa­ła się na pod­ło­gę. Głowę miała prze­krzy­wio­ną tak bar­dzo, że szyja two­rzy­ła bo­le­śnie wy­glą­da­ją­cy kąt. Pro­ste, wręcz lśnią­ce głę­bo­ką czer­nią włosy nieco przy­sła­nia­ły wy­sta­ją­ce spod golfu ban­da­że.

Po­cząt­ko­wo Piotr za­trzy­mał się w pół kroku. Pew­nie nie stał tak długo, ale nagły przy­pływ świa­do­mo­ści, że gapił się na nie­zna­jo­mą przez okno spe­szył go na tyle, by w końcu po­trzą­snął głową i ru­szył dalej. 

Dzwo­niąc do drzwi, sta­rał się wy­rzu­cić z głowy nie­co­dzien­ny widok, który wy­wo­łał u niego chęć do­py­ta­nia zna­jo­me­go o stan jego żony. Piotr od dawna wie­dział, że ko­bie­ta mu­sia­ła mieć pro­ble­my ze zdro­wiem, ale chyba nigdy nie brał pod uwagę, jak po­waż­ne mogły być.

Wi­ta­jąc się z Mak­sy­mem mu­siał wal­czyć z pcha­ją­cy­mi się na usta py­ta­nia­mi, które wy­da­wa­ły mu się przy­naj­mniej nie­tak­tow­ne. Może mógł­by je ubrać w płasz­czyk zmar­twień, ko­bie­ta w końcu wy­glą­da­ła jakby mogła stra­cić przy­tom­ność. Nie­umie­jęt­ność od­po­wied­nie­go do­bra­nia słów szyb­ko wy­rzu­ci­ła mu z głowy takie myśli.

Nie za­py­tał więc o nic, a je­dy­nie po­słał jesz­cze jedno spoj­rze­nie w stro­nę okna, kiedy ru­szy­li do sa­mo­cho­du. Tym razem nie­zna­jo­ma sie­dzia­ła z czo­łem opar­tym o szybę, pew­nie pa­trzy­ła na opusz­cza­ją­cych po­dwór­ko męż­czyzn.

Przez znaj­du­ją­ce się na par­te­rze okno dało się do­strzec, że Aria miała ładne rysy twa­rzy, na tyle ładne, by Piotr do­my­ślał się, że mogła być kie­dyś na­praw­dę pięk­na. A przy­naj­mniej, zanim jej twarz za­pa­dła się i po­kry­ła czymś ciem­nym, czego męż­czy­zna nie mógł roz­po­znać przez od­le­głość. Po­dej­rze­wał, że mogły to być bli­zny albo za­si­nie­nia.

Piotr nie miał po­ję­cia, czemu oblał go zimny pot. W jed­nej chwi­li po­czuł, jakby wy­da­rzy­ło się coś złego. Aby za­ma­sko­wać nagły przy­pływ pa­ni­ki uśmiech­nął się tak sze­ro­ko, jak w tam­tej chwi­li po­tra­fił i po­ma­chał ko­bie­cie, a póź­niej od­wró­cił wzrok, nim ta zdą­ży­ła za­re­ago­wać na przy­wi­ta­nie.

Po tym zda­rze­niu nigdy wię­cej nie ośmie­lił się pod­cho­dzić tak bli­sko domu zna­jo­me­go.

***

Cze­ka­jąc w sa­mo­cho­dzie za­par­ko­wa­nym ka­wa­łek przed domem Mak­sy­ma, Piotr na­pi­sał do współ­pra­cow­ni­ka i od­ru­cho­wo prze­niósł wzrok w stro­nę po­se­sji. Pew­nie za­czął­by się za to prze­kli­nać, gdyby płot wokół po­dwór­ka nie był na tyle wy­so­ki, by sku­tecz­nie chro­nić dom przed wzro­kiem wścib­skich oczu.

– Co to za mina? Nagła sława już ci się prze­ja­dła? – za­żar­to­wał Piotr, wi­dząc wyraz twa­rzy wsia­da­ją­ce­go do sa­mo­cho­du Mak­sy­ma. Oba­wiał się, że jeśli sam nie na­rzu­ci te­ma­tu, bę­dzie mu­siał słu­chać o ko­bie­cie, która za­czę­ła mu się źle ko­ja­rzyć. 

– A, daj spo­kój.

Po­mi­mo po­cząt­ko­wej nie­chę­ci Mak­sym kon­ty­nu­ował wy­po­wiedź, nie­mal od razu po tym, jak ru­szy­li.

– Nie wiem, co się stało. Na po­cząt­ku odzew był bar­dzo po­zy­tyw­ny. Sam wi­dzia­łeś, jak mi sko­czy­ły za­się­gi. A póź­niej, z dnia na dzień za­czę­ła się na mnie wy­le­wać fala kry­ty­ki.

– Za co? Sądzą, że byłeś zbyt ostry?

– Nawet nie to. Sypią się ja­kieś obe­lgi, że niby je­stem zbyt ogra­ni­czo­ny albo po pro­stu za­zdro­sny i inne takie. Po­ja­wia­ją się też ko­men­ta­rze brzmią­ce jak groź­by.

– Grubo. – Roz­mów­ca za­śmiał się, ku nie­za­do­wo­le­niu Mak­sy­ma. – Ten nie­do­ro­bio­ny pi­sa­rzy­na ma tak od­da­nych fanów?

– Nie wiem, wy­da­je mi się, że więk­szość ta­kich ko­men­ta­rzy jest pi­sa­na z fał­szy­wych kont. Wszyst­kie są po­dob­nie for­mu­ło­wa­ne i wsta­wia­ne przez no­wych użyt­kow­ni­ków.

– Igno­ruj, wi­docz­nie odro­bi­na nie­na­wi­ści to cena sławy.

– Pew­nie masz rację, ale tak mnie to mę­czy­ło, że usu­ną­łem tę re­cen­zję.

– Szko­da… a kiedy za­mie­rzasz na­pi­sać coś no­we­go?

– Nie­pręd­ko. Tak mi to wszyst­ko ze­psu­ło humor, że nie mam ocho­ty nic czy­tać, a co do­pie­ro pisać.

– To do cie­bie nie­po­dob­ne.

– Aria mówi to samo.

Mak­sym mó­wiąc wy­glą­dał przez okno, więc nie mógł za­uwa­żyć, że Piotr wzdry­gnął się lekko po usły­sze­niu imie­nia.

– Chyba ją to tak obu­rza, bo po­łą­czy­ła nas mi­łość do sztu­ki.

– O, nigdy nie opo­wia­da­łeś, jak się po­zna­li­ście.

– Długa hi­sto­ria… po­wiedz­my, że zna­la­zła mnie, kiedy po raz ostat­ni spraw­dza­łem się jako pi­sarz i po­mo­gła mi za­ak­cep­to­wać, że po­wi­nie­nem spró­bo­wać się ina­czej wy­ra­żać.

– Nie wie­dzia­łem, że chcia­łeś zo­stać pi­sa­rzem. 

– Pró­bo­wa­łem, przy­naj­mniej jako hobby, ale nie po­tra­fię pisać nic poza re­cen­zja­mi. Pew­nie to się da wy­uczyć, ale sta­ra­nia mnie do­bi­ja­ły. Ona miała po­dob­nie, żar­tu­je nawet, że mi­łość do sztu­ki, ale nie­moż­ność two­rze­nia jest u niej ro­dzin­na.

– Tro­chę to smut­ne.

– I tak piesz­czo­tli­wie na­zy­wam ją swoją muzą. Do dziś ledwo wie­rzę, że udało mi się ją przy sobie za­trzy­mać.

***

Celem za­wie­szo­nej przy biur­ku ta­bli­cy kor­ko­wej było za­pew­nia­nie pi­sa­rzo­wi bli­skie­go do­stę­pu do wszyst­kich po­my­słów na nową po­wieść. Za­miast tego zaj­mo­wa­ły ją zro­bio­ne z ukry­cia zdję­cia, nie wszyst­kie były wy­raź­ne, ale o to nie dbał.

Nie­zna­jo­my przed bu­dyn­kiem ja­kiejś firmy, nie­zna­jo­my na ulicy, nie­zna­jo­my w ka­wiar­ni i bi­blio­te­ce. Póź­niej pi­sarz za­czął do­da­wać zdję­cia domu.

Re­cen­zent stop­nio­wo zni­kał z In­ter­ne­tu, ale to nie wy­star­cza­ło pi­sa­rzo­wi. Nie mógł cie­szyć się z tak pro­ste­go suk­ce­su w ob­li­czu po­ni­że­nia.

A nie­zna­jo­my oka­zał się być nie­ostroż­ny. Zu­peł­nie jakby są­dził, że jego dzia­łal­ność in­ter­ne­to­wa była czymś tak od­dzie­lo­nym od praw­dzi­we­go życia, by nie mogła mu za­szko­dzić. Zda­niem pi­sa­rza to sam re­cen­zent pro­sił się o ze­mstę. Nie­waż­ne, że ostat­nim razem pra­wie sobie za­szko­dził ka­rząc nie­wraż­li­wych na sztu­kę, nie po­tra­fił się po­wstrzy­mać przed dzia­ła­niem.

Przy­piął jedno ze zdjęć domu, zro­bio­nych póź­nym wie­czo­rem. W nie­za­sło­nię­tym oknie ledwo ry­so­wał się cień przy­po­mi­na­ją­cy wy­krzy­wio­ną po­stać.

***

Maksym zasypiał długo. Kie­dyś nie na­rze­kał na bez­sen­ność – jeśli myśli nie da­wa­ły mu spać, sia­dał do kom­pu­te­ra i prze­ku­wał bez­sen­ność w do­dat­ko­wy czas na czy­ta­nie lub pi­sa­nie. Tym razem jed­nak nie mógł zmu­sić się do wsta­nia. Wbi­jał wzrok w ciem­ność, do któ­rej oczy się jeszcze nie przyzwyczaiły i roz­my­ślał. Jakby cisza stała mu się czymś zbyt obcym, by móc za­pew­niać kom­fort.

Pa­mię­tał, kiedy w środ­ku nocy za­dzwo­nił te­le­fon. Ode­brał od­ru­cho­wo, pró­bu­jąc roz­bu­dzić się na tyle, by móc co­kol­wiek zro­zu­mieć. Spo­dzie­wał się, by ktoś ośmie­la­ją­cy się dzwo­nić do niego o tak póź­nej porze, mu­siał mieć do tego na­praw­dę dobry powód.

Za­miast wy­ja­śnień padł zle­pek słów wy­po­wie­dzia­nych obcym gło­sem, a póź­niej po­łą­cze­nie zo­sta­ło prze­rwa­ne. Wy­po­wiedź za­czę­ła się od po­ża­łu­jesz, ale Mak­sym nie zro­zu­miał, co padło póź­niej.

Na­stęp­ne­go ranka pró­bo­wał uznać wy­da­rze­nie za re­ali­stycz­ny sen, ale nie po­tra­fił. Po tym te­le­fo­nie było wiele ko­lej­nych. Do kil­ku­na­stu dzien­nie, o róż­nych po­rach, z wielu nu­me­rów, nie­rzad­ko za­strze­żo­nych. Po dru­giej stro­nie słu­chaw­ki za­wsze wi­ta­ła go cisza albo wią­zan­ki po­gró­żek.

Póź­niej za­czę­ły się wia­do­mo­ści o tre­ści nie­róż­nią­cej się znacz­nie od prze­ka­zów te­le­fo­nicz­nych.

Mak­sym uwa­żał to za żart. Nie­śmiesz­ny żart, o który długo nie miał po­ję­cia kogo po­są­dzać. Było tak do mo­men­tu, kiedy pcha­ny nudą i przy­zwy­cza­je­niem otwo­rzył jeden z por­ta­li, na któ­rym zwykł pu­bli­ko­wać re­cen­zje. Wią­zan­ki obelg wciąż nie usta­wa­ły. My­ślał, że w po­rów­na­niu z te­le­fo­na­mi nie po­win­no to na nim robić wra­że­nia, ale wła­śnie wtedy do­tar­ło do niego, że być może nie po­wi­nien trak­to­wać tego wszyst­kie­go jako od­dziel­nych zda­rzeń.

Po­dob­ne prze­my­śle­nia nie prze­sta­wa­ły prze­śla­do­wać męż­czy­zny, nie­waż­ne jak bar­dzo sta­rał się ze­pchnąć je gdzieś na skraj umy­słu. Igno­ro­wa­nie myśli sta­wa­ło się szcze­gól­nie trud­ne, kiedy Mak­sym leżał po­grą­żo­ny w ciem­no­ściach i prze­gry­wał z bez­sen­no­ścią.

Czy te­le­fo­ny mają zwią­zek z ostat­nią re­cen­zją? – Prze­bie­gło mu nagle przez myśl.

Zmu­sił się do się­gnię­cia po ko­mór­kę i wpi­sa­nia w prze­glą­dar­kę imie­nia i na­zwi­ska pi­sa­rza, któ­re­go po­mi­mo wszyst­kich pro­ble­mów nie po­tra­fił wy­rzuć z głowy. Nie szu­kał długo, gdy tra­fił na kilka po­stów, z któ­ry­mi wcze­śniej nie miał oka­zji za­po­znać się w ca­ło­ści. Ich au­to­rzy za­uwa­ża­li pewną za­leż­ność – wielu kry­ty­ków, krót­ko po pu­blicz­nym wy­po­wie­dze­niu się na temat ksią­żek kon­kret­ne­go pi­sa­rza, za­wie­sza­ło dzia­łal­ność lub cał­ko­wi­cie zni­ka­ło z In­ter­ne­tu.

Mak­sym mógł nie być pierw­szą osobą, którą spo­ty­ka­ło takie prze­śla­do­wa­nie.

Tam­tej nocy pod­jął de­cy­zję o zmia­nie nu­me­ru.

***

Na­stęp­ne dni cha­rak­te­ry­zo­wał po­zor­ny spo­kój. Usta­ły te­le­fo­ny i wia­do­mo­ści. Mak­sym nie miał pew­no­ści, czy jego in­ter­ne­to­wa toż­sa­mość wciąż była prze­śla­do­wa­na, ale to tra­ci­ło dla niego zna­cze­nie. Jeśli ceną spo­ko­ju miało być po­rzu­ce­nie za­ba­wy w re­cen­zen­ta, nie miał wiele prze­ciw­ko.

Po­trze­bo­wał do­brych kilku dni spo­ko­ju, by móc za­snąć bez obaw.

Ze­ga­ry wska­zy­wa­ły pół­noc, gdy po domu po­niósł się od­głos tłu­czo­ne­go szkła i huk cięż­kie­go przed­mio­tu upa­da­ją­ce­go na pod­ło­gę. Hałas spra­wił, że męż­czy­zna po­de­rwał się z krzy­kiem.

Księ­życ świe­cił na tyle jasno, by dało się po­zna­wać w ciem­no­ściach choć zarys oto­cze­nia. Fi­ran­ki poruszał po­wiew wia­tru, wpusz­cza­ny do po­miesz­cze­nia przez roz­trza­ska­ną szybę. Odłam­ki szkła le­ża­ły na pod­ło­dze w to­wa­rzy­stwie przed­mio­tu, w któ­rym obu­dzo­ny roz­po­znał cegłę.

– Ktoś nam wybił okno pie­przo­ną cegłą? – za­py­tał gło­sem wciąż zmie­nio­nym po śnie.

– Tak? Wy­glą­da to twoim zda­niem na coś in­ne­go? – Do­pie­ro sły­sząc żonę, uświa­do­mił sobie, że ta stała przy oknie, opie­ra­jąc się o pa­ra­pet.

Po­wstrzy­mał się przed sko­men­to­wa­niem uszczy­pli­wo­ści, nawet szep­tem – wie­dział, że i tak by usły­sza­ła. Za­miast tego za­ło­żył kap­cie, aby nie po­ciąć nóg na odłam­kach szkła i pod­szedł do żony.

– Nic ci nie jest?

– Za­da­jesz złe py­ta­nia.

Otwo­rzył okno i wy­chy­lił się w na­dziei, że nie wleci przez nie nic wię­cej. Na po­dwór­ku nie zo­ba­czył ni­ko­go. Nawet świa­tła w domu są­sia­dów były po­ga­szo­ne.

– Wi­dzia­łaś kogoś? – py­ta­jąc, prze­niósł wzrok na żonę.

Ko­bie­ta, aby stać bez więk­sze­go dys­kom­for­tu, mu­sia­ła opierać większość ciężaru ciała na parapecie, ale nawet po­chy­lo­na nieco prze­wyż­sza­ła męża.

– Męż­czy­zna, niski, krępy, miał kap­tur, ale ra­czej nikt z są­siedz­twa.

Jesz­cze chwi­lę pa­trzył przez okno, pró­bu­jąc ze­brać myśli.

***

Za­zwy­czaj uni­kał przy­zna­wa­nia się do tego, że nie­szcze­gól­nie wie­rzył w kom­pe­ten­cje po­li­cji. Przy­naj­mniej wra­ca­jąc z ko­mi­sa­ria­tu nie był za­sko­czo­ny tym, jak przy­ję­te zo­sta­ło jego zgło­sze­nie.

Do­cze­kał się kilku pytań, na któ­rych od­po­wie­dzi po­li­cjant zda­wał się nie słu­chać. Mak­sym czuł się, jakby nie mówił o znisz­cze­niu mie­nia i dłu­go­trwa­łych groź­bach, a co naj­wy­żej dzie­cia­kach dep­czą­cych trawę w parku.

Po­mi­mo ta­kich od­czuć, kiedy wcho­dził do domu, pró­bo­wał wma­wiać sobie, że zgło­sze­nie mogło coś zmie­nić.

Zdej­mu­jąc buty i kurt­kę za­wo­łał ja­kieś po­wi­ta­nie.

– Byłeś na ko­mi­sa­ria­cie?

– Tak, spi­sa­li ze­zna­nia, po­dob­no wyślą tu kilka pa­tro­li w ciągu na­stęp­nych dni – od­po­wie­dział, nie szu­ka­jąc wzro­kiem żony.

– Mar­twi cię coś.

Stwier­dze­nie Arii spra­wi­ło, że męż­czy­zna cicho wes­tchnął.

– Nie po­do­ba mi się myśl, że ten wa­riat zna­lazł nasz adres. Teraz za­czy­nam się za­sta­na­wiać, na ile jest sza­lo­ny i czego po­win­ni­śmy się spo­dzie­wać. A po­li­cja może nie za­re­ago­wać, nim sta­nie się coś złego.

– Wiesz, że jest na to roz­wią­za­nie.

– Nie chcę, że­by­śmy mu­sie­li się przez niego wy­no­sić z domu.

– Nie mówię o takim roz­wią­za­niu.

Szyb­ko do­my­ślił się, co miała na myśli. Taka świa­do­mość spra­wi­ła, że je­dy­nie po­słał żonie wy­ra­ża­ją­ce nie­chęć spoj­rze­nie.

– Ro­zu­miem, że nie lu­bisz pro­sić mo­je­go brata o pomoc, ale za­sta­nów się, czy duma jest waż­niej­sza niż po­czu­cie bez­pie­czeń­stwa.

– Skar­bie, nie cho­dzi o dumę. On mnie nie znosi.

– Nie chce mi się o to kłó­cić, ale nawet jeśli byśmy za­ło­ży­li, że tak jest: nie od­mó­wił­by ci po­mo­cy.

– Wąt­pię.

– Je­ste­śmy ro­dzi­ną.

– Zmień­my temat.

– Do­brze, ale się nad tym za­sta­nów.

Nie chciał tego robić, ale mu­siał przy­znać żonie odro­bi­nę racji: prze­klę­ta osób­ka szwa­gra mogła się oka­zać po­moc­na.

Takie roz­wa­ża­nia po­mógł mu wy­rzu­cić z głowy ko­lej­ny okres spo­ko­ju. Chwi­lo­wo za­czął wie­rzyć, że prze­śla­dow­ca wró­cił, ale od­stra­szył go widok po­li­cji. Brał pod uwagę nawet moż­li­wość, że nigdy nie było jed­ne­go spraw­cy, tylko grupa nie­zwią­za­nych ze sobą osób. Chu­li­ga­nów w końcu nie bra­ko­wa­ło.

Na­dzie­je zo­sta­ły roz­wia­ne, kiedy kilka dni póź­niej Mak­sym wy­szedł rano, tylko by za­sty­gnąć w pół kroku na widok swo­je­go sa­mo­cho­du. La­kier zo­stał po­ry­so­wa­ny, lu­ster­ka ode­rwa­ne, a trzy opony prze­cię­te.

Wy­kli­na­jąc spraw­cę za­dzwo­nił do zna­jo­me­go me­cha­ni­ka.

Kiedy je­chał do pracy z Pio­trem, za­czę­ły na­wie­dzać go roz­wa­ża­nia do­ty­czą­ce pro­po­zy­cji żony. Nie wie­dział, jak miał pro­sić o przy­słu­gę kogoś, kto go pew­nie nie­na­wi­dził. Żona za­prze­cza­ła ist­nie­niu ta­kich od­czuć, ale Mak­sym jej nie wie­rzył. Szwa­gier mu­siał go nie­na­wi­dzić, mu­siał go winić za stan, w jakim zna­la­zła się jego sio­stra.

***

Kto­kol­wiek prze­śla­do­wał Mak­sy­ma, prze­stał do niego dzwo­nić. Re­cen­zent wciąż do­sta­wał maile z po­gróż­ka­mi, ale było ich mniej niż na po­cząt­ku tego kosz­ma­ru.  Na prze­strze­ni nie­ca­łych dwóch ty­go­dni od­krył tylko jedno graf­fi­ti – wy­jąt­ko­wo nie­udol­nie pró­bu­ją­ce przed­sta­wiać mę­skie or­ga­ny roz­rod­cze. Ten akt wan­da­li­zmu roz­pacz­li­wie chciał przy­pi­sać dzie­ciom są­sia­dów.

Po ode­bra­nie sa­mo­cho­du od me­cha­ni­ka, wresz­cie po­czuł spo­kój. Przez całą drogę po­wrot­ną wie­rzył, że jego pro­ble­my roz­wią­za­ły się same. Zro­zu­miał swój błąd, kiedy wy­siadł z auta i ru­szył w stro­nę domu.

Ktoś wy­wa­żył drzwi wej­ścio­we.

Jego głowę wy­peł­nił szum, kiedy nie zdej­mu­jąc butów po­biegł w głąb domu. Nie pa­mię­tał, jakie myśli to­wa­rzy­szy­ły mu pod­czas prze­mie­rza­nia po­miesz­czeń w po­szu­ki­wa­niu żony lub wła­my­wa­cza.

Dom zo­stał zde­mo­lo­wa­ny, nie­któ­re meble uszko­dzo­ne. Na nie­mal każ­dej po­wierzch­ni wid­nia­ły ślady krwi, do­wo­dy na to, że mię­dzy ścia­na­mi ktoś wal­czył o życie.

Mak­sym czuł w klat­ce pier­sio­wej ból, jakby serce było tylko kilka ude­rzeń od ro­ze­rwa­nia ciała i wy­rwa­nia się z pier­si. Wszyst­ko mi­nę­ło kiedy tra­fił do sy­pial­ni i zna­lazł żonę, za­la­ną krwią, jakby się w niej ką­pa­ła. Widok Arii sia­da­ją­cej po­wo­li w wózku i świa­do­mość, że byli w domu sami przy­niósł mu ulgę, która jed­nak oka­za­ła się nie­mal rów­nie bo­le­sna, co lęk.

Z gar­dła męż­czy­zny wy­rwał się przy­tłu­mio­ny krzyk. Padł przed żoną na ko­la­na i ujął w ręce jej dłoń. Czer­wo­ną od krwi, z ka­wał­ka­mi mięsa pod dłu­gi­mi pa­znok­cia­mi.

– K… ko­cha­nie… co… – dukał, głos ledwo wy­do­by­wał się z za­ci­śnię­te­go gar­dła.

– Wła­ma­ło się trzech opry­chów, ale już się tym za­ję­łam… – Pró­bo­wa­ła otrzeć drżą­cą dło­nią cudzą krew z ust, wi­docz­nie nie­świa­do­ma, że ręce miała tak brud­ne, by tylko bar­dziej roz­ma­zy­wać ciecz po skó­rze.

Spo­wo­do­wa­ne po­czu­ciem winy łzy pa­li­ły po­licz­ki męż­czy­zny, a z jego ust sy­pa­ły się nie­skład­ne prze­pro­si­ny.

– Teraz to już nie ma zna­cze­nia, nie zmie­ni­my tego, co się wy­da­rzy­ło – mó­wi­ła coraz wol­niej i ci­szej. – Źle się czuję, muszę się po­ło­żyć. Kiedy wsta­nę le­piej, żebyś za­dbał o to, abym nie mu­sia­ła się wię­cej zaj­mo­wać czymś takim. Do­brze, że z ulicy nie widać drzwi wej­ścio­wych, wy­mia­ną ich i sprzą­ta­niem mo­że­my zająć się póź­niej.

– Pomóc ci pójść do łóż…

– Nie, masz coś do zro­bie­nia – prze­rwa­ła mu tonem nie­zno­szą­cym sprze­ci­wu.

Tym razem nie pró­bo­wał z nią dys­ku­to­wać. Opusz­cza­jąc dom i idąc w stro­nę sa­mo­cho­du ledwo utrzy­my­wał się na drżą­cych no­gach.

Udało mu się za­pa­no­wać nad sobą do­pie­ro na obrze­żach mia­sta, kiedy wy­jeż­dżał na leśną drogę. Wtedy do­tar­ło do niego, że nie pa­mię­tał nic, co dzia­ło się mię­dzy wyj­ściem z domu a mo­men­tem na­dej­ścia choć czę­ścio­wej trzeź­wo­ści.

Jezd­nia roz­my­wa­ła mu się przed ocza­mi, mu­siał pil­no­wać, by je­chać jej dobrą stro­ną. Bał się przy­śpie­szać przez to, jak mocno drża­ły mu za­ci­śnię­te na kie­row­ni­cy ręce.

Ucisk, który od­czu­wał w klat­ce pier­sio­wej, sta­wał się coraz mniej zno­śny. Mak­sym pra­wie nie mru­gał, tylko je­chał i sta­rał się od­dy­chać głę­bo­ko, choć czuł, że stres po­wo­li go dusił. Pró­bo­wał się po­cie­szać myślą, że nie miał do prze­by­cia da­le­kiej drogi, jego szwa­gier w tam­tym okre­sie pra­co­wał tylko ka­wa­łek za mia­stem.

Walka o kon­tro­lę stała się jesz­cze trud­niej­sza, kiedy do­strzegł w lu­ster­ku sa­mo­chód ja­dą­cy tuż za nim. Po­cząt­ko­wo chciał igno­ro­wać swoje spo­strze­że­nie, ale po­dej­rze­nia, że ktoś mógł go śle­dzić spra­wi­ły, że spo­co­ne dło­nie za­czę­ły się śli­zgać na obi­tej skórą kie­row­ni­cy.

W na­dziei, że prze­ko­na się o wła­snym prze­wraż­li­wie­niu, roz­po­czął po­kracz­ną za­ba­wę z dru­gim kie­row­cą. Zwal­niał, nie­mal do za­trzy­ma­nia po­jaz­du. Jed­no­cze­śnie zjeż­dżał na bok, tak da­le­ko, by cza­sem ry­zy­ko­wać, że opony osuną się na piasz­czy­stym po­bo­czu i sa­mo­chód wpad­nie do rowu. Nikt nie po­wi­nien chcieć je­chać za taką za­wa­li­dro­gą, a każde spoj­rze­nie w lu­ster­ka uświa­da­mia­ło Mak­sy­mo­wi, że tuż za nim wciąż znaj­do­wał się wście­kle czer­wo­ny sa­mo­chód z przy­ciem­nio­ny­mi szy­ba­mi.

Tym­cza­sem w od­da­li coraz wy­raź­niej ry­so­wa­ły się wieże daw­ne­go ko­ścio­ła, któ­re­go re­no­wa­cją zaj­mo­wał się od ja­kie­goś czasu brat Arii. Bu­dy­nek kie­dyś był ładny, ale obec­nie jego widok tylko prze­ra­żał.

Mak­sym był go­to­wy bła­gać wszyst­kie nie­zro­zu­mia­łe dla niego siły, by ten widok nie był złym ome­nem.

W gło­wie coraz wy­raź­niej ry­so­wał mu się plan – za­par­ko­wać pod sa­my­mi drzwia­mi, tak bli­sko, jak tylko bę­dzie w sta­nie i biec. Biec do środ­ka i krzy­czeć.

Nie po­tra­fił wy­mó­wić peł­ne­go imie­nia szwa­gra – ani pre­fe­ro­wa­ne­go, ani żad­ne­go z tych, któ­ry­mi się kie­dy­kol­wiek przed­sta­wił. Mu­siał wie­rzyć, że w tej chwi­li nie bę­dzie to mieć zna­cze­nia.

Nie za­uwa­żył mo­men­tu, kiedy za­czę­ło padać. Zmia­na po­go­dy do­tar­ła do niego do­pie­ro kiedy za­le­wa­ją­ce przed­nią szybę kro­ple nie­mal cał­ko­wi­cie roz­ma­za­ły mu widok.

Ja­dą­cy z przo­du sa­mo­chód wto­czył się na par­king, a mię­śnie Mak­sy­ma na­pi­na­ły się, go­to­we do biegu. 

Coraz wy­raź­niej wi­dział duże, zdo­bio­ne do gra­ni­cy prze­sa­dy drzwi bu­dyn­ku. Kiedy nie­mal wje­chał przed­ni­mi opo­na­mi na kra­węż­nik, wy­sko­czył z sa­mo­cho­du.

Deszcz bo­le­śnie chło­dził roz­grza­ną skórę, a na­bie­ra­ne z tru­dem po­wie­trze pa­li­ło płuca. Nogi śli­zga­ły się naj­pierw na chod­ni­ku, póź­niej na ka­mien­nych scho­dach ko­ścio­ła.

Kiedy od wej­ścia dzie­li­ło go tylko kilka kro­ków, w pę­ka­ją­cej z bólu gło­wie po­ja­wi­ła się prze­ra­ża­ją­ca myśl, że drzwi mogły się oka­zać za­mknię­te. Nie miał pew­no­ści, czy za­sta­nie szwa­gra na miej­scu.  Wcze­śniej nie było to po­waż­nym pro­ble­mem. Są­dził, że mógł po­cze­kać i wró­cić na­stęp­ne­go dnia. Nie wie­dział za to, co zro­bić, jeśli zo­stał­by sam z kim­kol­wiek, kto cze­kał w tam­tym sa­mo­cho­dzie. Nawet nie wie­dział, ile osób za nim je­cha­ło.

Nie sły­szał nic poza szu­mem krwi i roz­bi­ja­ją­cy­mi się na bruku kro­pla­mi desz­czu. Po­mi­mo tego nie miał pew­no­ści, czy nikt za nim nie biegł. W pę­dzie wy­cią­gnął dłoń w stro­nę me­ta­lo­wej klam­ki. Po­śli­zgnął się na mo­krym pod­ło­żu i nie­mal prze­wró­cił, ale to oka­za­ło się nie mieć więk­sze­go zna­cze­nia.

Drzwi ustą­pi­ły. Wpa­da­jąc do środ­ka po­czuł ulgę, po­mi­mo świa­do­mo­ści, że nie był jesz­cze cał­ko­wi­cie bez­piecz­ny. Za­trza­sku­jąc drzwi, po raz pierw­szy spoj­rzał za sie­bie.

Nikt go nie gonił.

Nie uspo­ko­iło go to, bo tuż obok jego auta stało dru­gie, czer­wo­ne, ze wciąż za­pa­lo­ny­mi świa­tła­mi. To samo, które wi­dział na dro­dze. Mak­sym nie chciał się jesz­cze prze­ko­ny­wać o tym, czemu kie­row­ca nie wy­siadł.

Ża­ło­wał, że nie miał jak za­mknąć drzwi na klucz. Nie mógł ich ni­czym za­sta­wić, bo otwie­ra­ły się na ze­wnątrz. Trzy­ma­jąc klam­ki obu skrzy­deł, ro­zej­rzał się po wnę­trzu.

Ko­ściół wydał się być więk­szy niż męż­czy­zna są­dził, cza­sem mi­ja­jąc bu­dy­nek w tra­sie. Brud­ne wi­tra­że nie­mal nie wpusz­cza­ły do środ­ka pro­mie­ni słoń­ca, któ­rych i tak wtedy bra­ko­wa­ło. Coś in­ne­go roz­świe­tla­ło wnę­trze – roz­sta­wio­ne w całym bu­dyn­ku świe­ce. Zda­niem męż­czy­zny wciąż było ra­czej ciem­no, ale pa­mię­tał do­brze, jak mało świa­tła po­trze­bo­wa­ła Aria. Łatwo było za­ło­żyć, że brat dzie­lił z nią tę godną po­zaz­drosz­cze­nia cechę.

Pró­bu­jąc wy­rów­nać od­dech, ru­szył w głąb bu­dow­li. Ni­ko­go nie wi­dział, ale za­pa­lo­ne świe­ce wska­zy­wa­ły na to, że nie był sam.

Chciał się gło­śno przy­wi­tać, by dać go­spo­da­rzo­wi znać o swo­jej obec­no­ści, ale za­miast słów, z za­ci­śnię­te­go gar­dła wy­dar­ło się coś przy­po­mi­na­ją­ce­go skrzek.

Naj­pierw usły­szał cichy sze­lest, a póź­niej zo­ba­czył ma­te­riał po­pla­mio­ne­go farbą płasz­cza, do któ­re­go szyb­ko do­łą­czy­ła biała twarz, tak po­dob­na do daw­ne­go ob­li­cza Arii.

Szwa­gier był wy­so­ki. Tak wy­so­ki, że mu­siał się mocno po­chy­lić, by spoj­rzeć w oczy pa­trzą­ce­mu wprost męż­czyź­nie.

Mak­sym cof­nął się o krok i od razu po tym za­czął się wy­kli­nać w my­ślach. W końcu tyle razy sobie obie­cy­wał, że wię­cej się tak nie da stra­szyć.

– Skąd taka nagła wi­zy­ta? I co to za mina? Wy­glą­dasz, jak­byś zo­ba­czył ducha.

Głos szwa­gra wy­wo­łał u Mak­sy­ma dreszcz. Za­miast ja­kich­kol­wiek słów z za­ci­śnię­te­go gar­dła wy­rwał się nic nie­zna­czą­cy beł­kot.

– …mam to uznać za od­po­wiedź?

– No hej… cześć… dawno się nie wi­dzie­li­śmy…

– I przy­sze­dłeś mi o tym przy­po­mnieć?

– Prze­pra­szam, że tak nagle prze­szka­dzam, ale…

– Nie mam nic poza cza­sem, do rze­czy.

– Chcia­łem pro­sić o pomoc.

Szwa­gier wy­wró­cił ocza­mi, ale nie zdą­żył nic po­wie­dzieć. Nie­zręcz­ną roz­mo­wę prze­rwał od­głos otwie­ra­nych gwał­tow­nie, cięż­kich drzwi. Póź­niej był krzyk. Mak­sym już wcze­śniej sły­szał ten głos, ale po raz pierw­szy w tym wy­da­niu – na żywo i aż tak pod­nie­sio­ny.

– My­śla­łeś, że… – Praw­do­po­dob­nie re­to­rycz­ne py­ta­nie zo­sta­ło stłu­mio­ne w za­ci­śnię­tym z prze­ra­że­nia gar­dle. – Co to jest?!

Mak­sy­mo­wi łatwo było zro­zu­mieć, co miał na myśli jego prze­śla­dow­ca. Od razu po jego wej­ściu szwa­gier wy­pro­sto­wał się szyb­ko, mowa jego ciała wska­zy­wa­ła ra­czej na iry­ta­cję, niż za­sko­cze­nie.

– Taaak… mam pro­blem z tym panem i mia­łem na­dzie­ję, że mógł­byś… no… – mó­wiąc, Mak­sym nie­chęt­nie za­darł głowę, by spoj­rzeć na twarz roz­mów­cy.

Ten po­słał mu spoj­rze­nie zdra­dza­ją­ce dez­apro­ba­tę, choć usta ukła­da­ły się w lekki uśmie­szek.

Tym razem to umysł pi­sa­rza wrzesz­czał w prze­ra­że­niu. Wrzesz­czał, aby ucie­kać, ale ciało było zbyt odrę­twia­łe, by usłu­chać. Kiedy pierw­szy szok ustą­pił na tyle, by umoż­li­wić uciecz­kę, było już za późno.

Po­stać szwa­gra znik­nę­ła Mak­sy­mo­wi sprzed oczu. Roz­legł się od­głos za­trza­ski­wa­nych drzwi, a póź­niej ko­lej­ne, ża­ło­sne wrza­ski.

– Mo­żesz mi do­kład­niej wy­ja­śnić, o co cho­dzi?

Mak­sym od­wró­cił się bo­kiem do drzwi. Jego ciało było zdrę­twia­łe, a nogi na tyle cięż­kie, że ledwo ode­rwał je od pod­ło­gi. Nie chciał wi­dzieć, co dzia­ło się za nim, ale tym bar­dziej nie chciał do­świad­czyć re­ak­cji szwa­gra, je­śli­by z nim roz­ma­wiał od­wró­co­ny ple­ca­mi.

Nie pa­mię­tał, co padło z jego ust, ale pierw­sze słowa oka­za­ły się nie mieć zna­cze­nia, bo za­głu­szy­ły je krzy­ki przy­ci­ska­ne­go do po­sadz­ki męż­czy­zny. Nie były tylko od­gło­sa­mi bólu, a prze­peł­nio­ny­mi mie­szan­ką prze­ra­że­nia i zło­ści sło­wa­mi.

Pi­sarz chyba pró­bo­wał się tłu­ma­czyć, ale nie zdą­żył po­wie­dzieć wiele, nim jego głos zo­stał bru­tal­nie stłam­szo­ny. Mak­sym kątem oka wi­dział ruch swo­je­go szwa­gra, który mu­siał sta­nąć pi­sa­rzo­wi na twa­rzy lub szyi.

Taka świa­do­mość spra­wi­ła, że Mak­sym prze­rwał na chwi­lę, ale szyb­ko udało mu się wró­cić do opo­wie­ści. W jego ciele wal­czyć ze sobą za­czy­na­ły po­czu­cie sa­tys­fak­cji i od­ra­zy. Sen­sow­ne for­mu­ło­wa­nie zdań do­dat­ko­wo utrud­niał fakt, że mu­siał po­wstrzy­my­wać się przed od­ru­cho­wym uży­ciem skró­tu Aria. Nie chciał, aby szwa­gier znowu na­śmie­wał się, z tego, że po tylu la­tach dalej nie jest w sta­nie wy­mó­wić peł­ne­go imie­nia żony.

***

Pi­sarz miał się nie an­ga­żo­wać, tylko opła­cić opry­chów, żeby po­rząd­nie na­stra­szy­li re­cen­zen­ta i na tym za­koń­czyć ze­mstę. Taki plan miał mu po­zwo­lić osta­tecz­nie się wyżyć, ale bez po­ka­zy­wa­nia się obiek­to­wi nie­na­wi­ści.

Jed­nak opła­ce­ni przez niego ga­mo­nie znik­nę­li z jego pie­niędz­mi. Mieli wszyst­ko na­grać, ale tylko wy­wa­ży­li drzwi, a póź­niej…

…na­gra­nie chyba się urwa­ło, ale nie mógł sobie przy­po­mnieć.

Nie miał pew­no­ści co za­mie­rzał zro­bić jadąc za sa­mo­cho­dem re­cen­zen­ta. Po pro­stu po­dą­żał za sza­rym, ni­ja­kim autem w na­dziei, że drugi kie­row­ca nie je­chał na ko­men­dę. Na sie­dze­niu pa­sa­że­ra miał łom, a w ba­gaż­ni­ku linę i taśmę izo­la­cyj­ną.

Nie wy­siadł, kiedy Mak­sym wy­padł z sa­mo­cho­du i ni­czym ucie­ka­ją­ce przed dra­pież­ni­kiem zwie­rzę rzu­cił się w stro­nę drzwi do ko­ścio­ła. Je­dy­nie ob­ser­wo­wał i pró­bo­wał zro­zu­mieć, czemu zna­leź­li się wła­śnie tam.

Uciekł do po­rzu­co­nej świą­ty­ni, by bła­gać o wy­ba­cze­nie? Zma­zać grzech swo­jej pa­skud­nej igno­ran­cji? Swo­jej śle­po­ty na praw­dzi­wą sztu­kę? – tezy, które prze­la­ty­wa­ły przez głowę pi­sa­rza, bar­dzo mu schle­bia­ły, ale żadna z nich nie wy­da­wa­ła się być szcze­gól­nie praw­do­po­dob­na.

Nie wie­dział, jaki miał plan, kiedy ru­szył w stro­nę bu­dyn­ku, za­ci­ska­jąc palce na łomie.

Krót­ko po wej­ściu pi­sarz leżał przy­ci­śnię­ty do brud­nej pod­ło­gi, z gar­dłem tak ści­śnię­tym, by nie móc krzy­czeć. Zmu­szo­ny pa­trzeć w górę na to coś, co trzy­ma­ło go w miej­scu.

Isto­ta była znacz­nie wyż­sza od niego. Zde­cy­do­wa­nie mogła mieć ponad dwa metry. O wy­glą­dzie zbli­żo­nym do ludz­kie­go, ale nie na tyle, by pi­sarz wie­rzył, że tym, na co pa­trzył, mogła być osoba w ko­stiu­mie.

Za­miast wło­sów z tyłu głowy wy­ra­sta­ły trzy pary drob­nych skrzy­deł po­kry­tych czar­ny­mi pió­ra­mi. Cał­ko­wi­cie za­sła­nia­ły twarz, by roz­stą­pić się, kiedy po­stać mó­wi­ła. Twarz oka­za­ła się być po­zba­wio­na nosa, za­peł­nio­na trze­ma pa­ra­mi sre­brzy­stych oczu. Usta były nie­mal ludz­kie, ale zde­cy­do­wa­nie zbyt sze­ro­kie, bie­gną­ce do po­ło­wy po­licz­ków i o war­gach po­zba­wio­nych ko­lo­ru.

Głowę trzy­ma­ła niby pta­sia szyja – długa i po­kry­ta czar­ny­mi pió­ra­mi. Ko­lej­ną po­dob­ną pta­kom cechę wy­glą­du sta­no­wi­ły na­stęp­ne pary skrzy­deł, tym razem ogrom­ne, wy­ra­sta­ją­ce z ra­mion, talii i bio­der.

Spod cięż­kie­go, bez­kształt­ne­go płasz­cza wy­sta­wa­ły ręce, wy­gię­te jakby zło­żo­ne były z dłu­gich rzę­dów sta­wów. Koń­czy­ły się dłoń­mi wy­po­sa­żo­ny­mi w zwie­rzę­ce szpo­ny.

Isto­ta stała przy­ci­ska­jąc nogą szyję pi­sa­rza do lo­do­wa­tej po­sadz­ki. Koń­czy­na wy­sta­ją­ca spod płasz­cza była ludz­ka – odzia­na w ciem­ne spodnie i sta­ro­świec­ki, skó­rza­ny but. Jed­nak za­miast po­de­szwy za­ata­ko­wa­ny męż­czy­zna wy­raź­nie czuł pta­sią łapę z dłu­gi­mi pa­zu­ra­mi.

Za­miast krzy­ku z miaż­dżo­ne­go gar­dła pi­sa­rza wy­rwał się bul­got, a płuca pa­li­ły, do­ma­ga­jąc się od­ci­na­ne­go coraz sil­niej po­wie­trza. Ręce roz­pacz­li­wie za­ci­ska­ły się na ciele, które oka­za­ło się sztyw­ne, zimne. Nie­waż­ne, jak się sta­rał, nie miał siły ru­szyć na­past­ni­ka z miej­sca.

Zmu­szo­ny był leżeć, pa­trzeć i słu­chać.

Świat za­czął roz­ma­zy­wać mu się przed ocza­mi, kiedy upior­na twarz zbli­ży­ła się gwał­tow­nie do tej jego. Z ja­kie­goś po­wo­du ostat­nią świa­do­mą myśl pi­sa­rza sta­no­wi­ło spo­strze­że­nie, że w be­stii było ja­kieś pięk­no, które tak bar­dzo chciał­by opi­sać.

Twarz unio­sła się, ni­czym zdzie­ra­na maska. Wzdłuż tego, co po­win­no być linią żu­chwy, oka­zał się biec wy­po­sa­żo­ny w kilka rzę­dów kłów pysk.

Kiedy kły za­ci­snę­ły się po raz pierw­szy, znik­nął czyjś świat.

Wy­po­wiedź Mak­sy­ma prze­rwał krzyk. Jego wła­sny krzyk, który wy­rwał się, po usły­sze­niu chru­po­tu ła­ma­nych kości.

Wie­dział, z czym wią­za­ło się zo­sta­nie ofia­rą tych istot – za­po­mnie­niem.

Jego pro­ble­my znik­ną. Wa­riat zo­sta­nie nie­mal cał­ko­wi­cie wy­ma­za­ny ze świa­do­mo­ści tych, któ­rzy go znali. Nie bę­dzie w pełni za­po­mnia­ny, ale nikt nie do­strze­że jego stra­ty. Sta­nie się po­dob­ny do dawno zmar­łych.

Mak­sym tyle lat znał ro­dzeń­stwo, a wciąż nie miał po­ję­cia, kim… czym byli. Wie­dział, że miał do czy­nie­nia z ja­ki­miś pew­nie pra­daw­ny­mi by­ta­mi. Czymś, co po­dą­ża­ło za ludź­mi, tylko by przy­własz­czać sobie za­po­mnia­ne wy­two­ry umy­słu. Jed­nak nigdy nie do­wie­dział się, czemu to ro­bi­ły, ani skąd się wzię­ły.

Kiedy pytał o to żonę, ta je­dy­nie się śmia­ła lub mó­wi­ła coś o dzie­jach star­szych, niż czas. Jej brata od­wa­żył się za­py­tać tylko raz – od­po­wie­dział mu py­ta­niem: A jak nas na­zwa­li­ście?

– Po­wi­nie­neś był przyjść wcze­śniej – ode­zwał się wresz­cie szwa­gier.

Mak­sym chciał wie­rzyć, że ozna­cza­ło to ko­niec bru­tal­nej uczty, ale bał się zer­kać w tamtą stro­nę, by się o tym prze­ko­nać.

– Nie chcia­łem spra­wiać ci pro…

– To nie ja po­grze­ba­łem wła­sne ciało i za­szy­łem duszę w kukle z tru­pów, żeby uda­wać śmier­tel­ni­ka – prze­rwał mu. – Nie po­wi­nie­neś jej ob­cią­żać, ona teraz nie może wahać się mię­dzy jedną a drugą na­tu­rą.

– Nie spo­dzie­wa­łem się, że to zaj­dzie tak da­le­ko.

Na chwi­lę za­pa­dła cisza. Mak­sym po­ża­ło­wał tego, jak szyb­ko po­now­nie ode­rwał wzrok od sta­re­go ob­ra­zu za­wie­szo­ne­go na prze­ciw­le­głej ścia­nie. Szwa­gier stał tuż obok, po­chy­la­jąc się do niego.

– Dzię­ku­ję za pomoc – wy­krztu­sił w nie­udol­nej pró­bie ukry­cia tego, że znowu dał się wy­stra­szyć.

– Jesz­cze coś cię po­wstrzy­my­wa­ło, praw­da?

– Chyba są­dzi­łem, że od­mó­wisz.

Mak­sym nie ro­zu­miał, czemu zde­cy­do­wał się na taką szcze­rość. Może li­czył na ja­ką­kol­wiek po­pra­wę w ich re­la­cji.

Po bia­łej twa­rzy prze­mknął wyraz, któ­re­go roz­mów­ca nie po­tra­fił zin­ter­pre­to­wać.

– Czemu? – Szwa­gier za­czął mówić nieco ci­szej, niż wcze­śniej.

– Wiem, że mnie nie lu­bisz? – Mak­sym nie pla­no­wał, aby to za­brzmia­ło jak py­ta­nie, ale sam nie był pe­wien od­po­wie­dzi.

– Jakie to ma zna­cze­nie?

Tym razem to Mak­sym nie po­tra­fił po­wstrzy­mać za­sko­cze­nia.

– Je­ste­śmy ro­dzi­ną – po­wie­dział szwa­gier po­wo­li, jakby spo­dzie­wał się, że roz­mów­ca mógł­by mieć pro­blem ze zro­zu­mie­niem go. – Wy­da­wa­ło mi się, że dla ludzi to nor­mal­ne.

– Ale prze­ze mnie ona…

– Do­ko­na­ła wy­bo­ru. – Wy­glą­dał na coraz bar­dziej sko­ło­wa­ne­go roz­mo­wą. – Wy­bo­ru, który mnie nie cie­szy, ale który je­stem w sta­nie zro­zu­mieć i za­mie­rzam usza­no­wać.

– Nie uwa­żasz za sa­mo­lub­ne tego, że jej po­zwo­li­łem?

– Po­zwo­li­łeś? – W tonie głosu szwa­gra za­brzmia­ło roz­ba­wie­nie. – Znam ją dłu­żej niż ty, nie po­wstrzy­mał­byś jej.

– Ale…

– Czemu ro­bisz z sie­bie ofia­rę?

– Co?

– Ob­wi­niasz się i w do­dat­ku przy­pi­su­jesz mi wła­sne po­czu­cie winy.

– Ja nie…

– Zo­sta­li­śmy ro­dzi­ną, takie więzi są waż­niej­sze niż ja­kieś urazy, czy moje opi­nie.

To­wa­rzy­szą­ce Mak­sy­mo­wi emo­cje coraz bar­dziej za­stę­po­wał wstyd. Czuł się, jak ru­ga­ne dziec­ko.

– Jesz­cze raz dzię­ku­ję, ale na dzi­siaj już ci się po­sta­ram nie prze­szka­dzać.

W ża­ło­snej pró­bie zmia­ny te­ma­tu ro­zej­rzał się po bu­dow­li. Na jego szczę­ście szwa­gier nie pró­bo­wał znowu wcho­dzić mu w słowo.

– Kiedy byłem młod­szy, lu­bi­łem pisać w po­rzu­co­nych bu­dyn­kach. Roz­glą­dasz się i aż czu­jesz, że pa­trzysz na po­mnik za­po­mnia­nych hi­sto­rii… – Mak­sym pró­bo­wał ukry­wać, że mówił co­kol­wiek, co mu się na­su­nę­ło. – Ten ko­ściół po­dob­no był kie­dyś prze­pięk­ny. Do­brze, że ktoś po­sta­no­wił się nim zająć.

Za­sta­na­wiał się, czy szwa­gier wy­brał aku­rat ten ko­ściół, żeby być bli­żej sio­stry, ale bał się o to za­py­tać. Wie­dział, że ro­dzeń­stwo kie­dyś wię­cej wę­dro­wa­ło, ale od kiedy po­znał Arię, jej brat za­czął krą­żyć wokół ich miej­sca po­by­tu, ni­czym uwią­za­ne zwie­rzę.

– Może wpad­nę w week­end, żeby ci jakoś pomóc? – Taka pro­po­zy­cja ledwo prze­szła Mak­sy­mo­wi przez gar­dło, ale czuł się zo­bo­wią­za­ny, choć po­zor­nie się od­wdzię­czyć.

– Jeśli masz taką po­trze­bę…

– Jesz­cze się umó­wi­my. Od­wie­dzaj nas czę­ściej!

Ru­szył w kie­run­ku drzwi, szedł chwiej­nie, ni­czym pi­ja­ny.

– Jeśli byś mnie znowu po­trze­bo­wał, to po pro­stu mów. Za­wsze będę przy was. Od­wdzię­czysz się po śmier­ci.

Mak­sym za­trzy­mał się w pół kroku.

– Co masz przez to na myśli? – Coś spra­wia­ło, że mó­wiąc nie miał od­wa­gi się od­wró­cić, by znowu sta­nąć twa­rzą w twarz z roz­mów­cą.

– Kie­dyś bę­dziesz mu­siał do­ko­nać tego sa­me­go wy­bo­ru co moja sio­stra. Su­ge­ru­ję, żebyś wtedy zde­cy­do­wał się po­ka­zać, że śmier­tel­ni­cy też po­tra­fią ko­chać za cenę wła­snej na­tu­ry.

– Co masz przez to na myśli? – Głos Mak­sy­ma się za­ła­mał.

– Nie chcia­łeś przy­pad­kiem wie­dzieć, kim je­ste­śmy? Ale teraz idź, nie­dłu­go za­cznie się ściem­niać.

Koniec

Komentarze

Cześć, L. Keller 

Tekst zawiera błędy językowe, ale postanowiłem się skupić na fabule. Ciekawiło mnie, co to wyjdzie z tą żonką, a tu się okazało, że nie była bardzo istotna w opowieści. 

Nie przestraszyłem się z prostego powodu. Los bohatera trochę był mi obojętny. Wydaje mi się, że to przez sposób w jaki prowadzisz narrację. Zbyt dużo opisu, zbyt mało działań, sprawczości bohaterów. Możliwe, że gdyby narrator był w pierwszej osobie, konsekwentnie, inaczej odebrałbym opowiadanie. 

Myślę, że jeśli czytelnik żywi emocje względem bohatera, opowieść na tym zyskuje, szczególnie w horrorach. 

Ogólnie, opowiadanie nie porwało mnie, ale też nie uważam, żeby było złe. Pisz. Chętnie przeczytam coś więcej. 

Pozdrawiam

Hej Hesket,

Dziękuję pięknie za opinię, postaram się wziąć ją sobie do serca i zastosować w następnym projekcie smiley

Również pozdrawiam

Przybyłam Was nawiedzać

Witaj. :)

 

Z kwestii technicznych mam wątpliwości co do (zawsze – tylko do przemyślenia):

Niedobór informacji na temat nieznajomej, zbliżył ją w oczach znudzonych pracowników do istoty mitycznej. – zbędny przecinek?

Siedziała w wózku inwalidzkim, plecami do szyby. – na?

Nie zapytał więc o nic, a jedynie posłał jeszcze jedno spojrzenie w stronę okna, kiedy ruszyli w stronę samochodu. – powtórzenie?

Piotr nie miał pojęcia czemu, oblał go zimny pot. – przecinek o wyraz wcześniej?

Czekając w samochodzie zaparkowanym kawałem przed domem Maksyma, Piotr napisał do współpracownika i odruchowo przeniósł wzrok w stronę posesji. – literówka?

– A (przecinek?) daj spokój.

Nawet nie to. Sypią się jakieś obelgi, że niby jestem zbyt ograniczony albo po prostu zazdrosny i inne takie. Nawet pojawiają się komentarze brzmiące jak groźby. – powtórzenie?

Maksym mówiąc wyglądał przez okno, więc nie mógł zauważyć, że Piotr wzdrygnął się lekko, po usłyszeniu imienia. – zbędny ostatni przecinek?

– Długa historia… powiedzmy, że znalazła mnie, kiedy po raz ostatni sprawdzałem się jako pisarz i pomogła mi zaakceptować, że łatwiej mi się inaczej wyrażać. – powtórzenie?

– i tu to samo?

Do dziś trudno mi uwierzyć, że udało mi się ją przy sobie zatrzymać.

Nie mógł cieszyć się z tak prostego sukcesu, w obliczu poniżenia. – zbędny przecinek?

Nieważne, że ostatnim razem prawie sobie zaszkodzić karząc niewrażliwych na sztukę, nie potrafił się powstrzymać. – zdanie niejasne, albo brak jego części, albo są literówki (?)

Odebrał odruchowo, próbując rozbudzić się na tyle, by zrozumieć mające mu zostać przekazane informacje. – bardzo zawiłe zdanie, może usunąć wytłuszczone?

Następnego ranka próbował uznać wydarzenie, za realistyczny sen, ale nie był w stanie. – zbędny pierwszy przecinek?

Wypowiedź zaczęła się od pożałujesz, ale Maksym nie zrozumiał, co było dalej. Następnego ranka próbował uznać wydarzenie, za realistyczny sen, ale nie był w stanie. Po tym telefonie było wiele kolejnych. – powtórzenia?

Ich autorzy zauważali pewną zależność – wielu krytyków, krótko po publicznym wypowiedzeniu się na temat książek konkretnego pisarza (przecinek?) zawieszało działalność lub całkowicie znikało z Internetu.

Księżyc świecił na tyle jasno, by dało się poznawać w ciemnościach, choć zarys otoczenia. – ostatni przecinek zbędny?

– …tak? Wygląda to twoim zdaniem na coś innego? – przy wielokropku ma być spacja, ale niestety sama popełniam tu zawsze błąd i nie mam pewności, przepraszam – chyba po nim (?)

Kobieta, aby stać bez większego dyskomfortu (przecinek?) musiała opierać się o parapet, ale nawet pochylona nieco przewyższała męża.

– Mężczyzna, niski, krępy (i tu?) miał kaptur, ale raczej nikt z sąsiedztwa.

Przynajmniej wracając z komisariatu, nie był zaskoczony, tym jak przyjęte zostało jego zgłoszenie. – ja bym dała tylko jeden przecinek – przed „jak” (?)

Teraz zaczynam się zastanawiać (przecinek?) na ile jest szalony i czego powinniśmy się spodziewać.

Nie wiedział, jak miał prosić o przysługi kogoś, kto go pewnie nienawidził. – przysługę?

Jego głowę wypełnił szum, kiedy nie zdejmując butów, pobiegł w głąb domu. – zbędny ostatni przecinek?

– Teraz to już nie ma znaczenia, nie zmienimy tego (przecinek?) co się wydarzyło – mówiła coraz wolniej i ciszej.

Wtedy dotarło do niego, że nie pamiętał nic, co działo się między wyjściem z domu a momentem nadejścia, choć częściowej trzeźwości. – zbędny ostatni przecinek?

Bał się przyśpieszać, przez to, jak mocno drżały mu zaciśnięte na kierownicy ręce. – zbędny pierwszy przecinek?

Ucisk, który odczuwał w klatce piersiowej (przecinek?) stawał się coraz mniej znośny.

W głowie coraz wyraźniej rysował mu się plan – zaparkować pod samymi drzwiami, tak blisko (przecinek?) jak tylko będzie w stanie (i tu?) i biec.

Nie wiedział za to, co zrobić(i tu?) jeśli zostałby sam z kimkolwiek, kto czekał w tamtym samochodzie.

To samo, którego widział na drodze. – zła składnia zdania – które?

Maksym nie chciał się jeszcze przekonywać o tym, czemu kierowca jeszcze nie wysiadł. – powtórzenie?

Coś innego rozświetlało wnętrze – rozstawionej w całym budynku świece. – literówka?

Najpierw usłyszał cichy szelest, a później zobaczył materiał poplamionego farbą płaszcza, do którego szybko dołączyła biała twarz, tak podobna, do dawnego oblicza Arii. – zbędny ostatni przecinek?

(…) – tezy, które przelatywały przez głowę pisarza (przecinek?) bardzo mu schlebiały, ale żadna z nich nie wydawała się być szczególnie prawdopodobna.

O wyglądzie zbliżonym do ludzkiego, ale nie na tyle, by pisarz wierzył, że tym (przecinek?) na co patrzył, mogła być osoba w kostiumie.

Kończyły się dłońmi wyposażone w zwierzęce szpony. – wyposażonymi?

Świat zaczął rozmazywać mu się przed oczami, kiedy upiorna twarz zbliżyła się gwałtownie, do tej jego. – zbędny ostatni przecinek?

Wiedział, z czym wiązało się, zostanie ofiarą tych istot – zapomnieniem – zbędny ostatni przecinek?

Maksym tyle lat znał rodzeństwo, a wciąż nie miał pojęcia (przecinek?) kim… czym byli.

Jednak nigdy nie dowiedział się (i tu?) czemu to robiły, ani skąd się wzięły.

– Powinieneś był przyjść wcześniej. – Odezwał się wreszcie szwagier. – błędny zapis dialogu?

– Dziękuję za pomoc – wykrztusił, w nieudolnej próbie ukrycia tego, że znowu dał się wystraszyć. – zbędny pierwszy przecinek?

 

Hmm… Mocno zagadkowy ten horror; to rodzeństwo przeraża i jednocześnie intryguje; i zdecydowanie jest najmocniejszą stroną całej „mroczności” oraz grozy. :) Myślałam o krwawej zemście pisarza-szalonego prześladowcy, a tu takie zaskoczenie. :)

Klik, pozdrawiam serdecznie. ;)

 

PS – Przepraszam, zapomniałam, a należy się za okazany szacunek – dzięki wielkie za tag o wulgaryzmach. :)

 

Pecunia non olet

Cześć ;)

Według mojej opinii opowieść jest stanowczo za długa – zwłaszcza wstęp – więc gdzieś mniej więcej w połowie zaczęła mi się trochę dłużyć. 

Byłem ciekaw, o co chodzi z żoną głównego bohatera i szczerze mówiąc… czuję się trochę zawiedziony, że zakończenie poszło w takim kierunku.

Ogólnie nie czytało się źle, jeśli chodzi o technikę pisania – nic podczas lektury mi nie zgrzytnęło jakoś mocno, więc to na pewno na plus ;)

Pozdrawiam serdecznie! ;)

Witam ponownie Bruce smiley.

Dziękuję pięknie za wytknięcie błędów, mam nadzieję, że naniosłam wszystkie poprawki.

Dobrze wiedzieć, że udało mi się zaskoczyć, oraz że komuś jeszcze spodobał się pomysł na upiorne rodzeństwo.

Zawsze wydawało mi się, że oznaczanie nawet pojedynczych wulgaryzmów to swego rodzaju powinność, przez szacunek do czytelników.

Przybyłam Was nawiedzać

Cześć Dovio,

Dziękuję za uwagę, na przyszłość zdecydowanie postaram się popracować nad ograniczaniem słowotoku XD.

Dziękuję za komentarz i również pozdrawiam.

Przybyłam Was nawiedzać

Dziękuję pięknie za wytknięcie błędów, mam nadzieję, że naniosłam wszystkie poprawki.

To tylko drobne sprawy i tylko moje sugestie, żadnej pewności. :) 

 

Dobrze wiedzieć, że udało mi się zaskoczyć, oraz że komuś jeszcze spodobał się pomysł na upiorne rodzeństwo.

Zdecydowanie mnie zaskoczyłaś i zdecydowanie spodobało mi się upiorne rodzeństwo, potwierdzam. :) Zachęcam do kontynuacji, bo pomysł jest arcyciekawy. :)

 

Zawsze wydawało mi się, że oznaczanie nawet pojedynczych wulgaryzmów to swego rodzaju powinność, przez szacunek do czytelników.

heartkiss

 

I ja dziękuję, pozdrawiam serdecznie, powodzenia. :) 

Pecunia non olet

Rozumiem reakcję pisarza, choć wydaje mi się mocno przesadzona. Rozumiem desperację Maksyma, choć dziwi mnie, że – poza wizytą w komisariacie po wybiciu okna – tak długi nic ze sprawą nękania nie robił. Nie rozumiem natomiast kim/ czym byli żona Maksyma i jej brat, i pewnie dlatego finał opowiadania, miast wystraszyć, zdziwił i zwyczajnie rozczarował.

Mam nadzieję, L.Keller, że kiedy wypuścisz z szuflady inne opowiadania, okażą się znacznie ciekawsze i lepiej napisane. Powodzenia! :)

 

za­czął krą­żyć po po­miesz­cze­niu, w pró­bie za­pa­no­wa­nia nad emo­cja­mi. → …za­czął krą­żyć po po­miesz­cze­niu, próbując zapanować nad emo­cja­mi.

 

Pró­bo­wał pa­mię­tać o zło­żo­nej sa­me­mu sobie obiet­ni­cy… → A może wystarczy: Pró­bo­wał pa­mię­tać o zło­żo­nej sobie obiet­ni­cy

 

A nie­zna­jo­my oka­zał się być nie­ostroż­nym. → A nie­zna­jo­my oka­zał się być nie­ostroż­ny.

 

Za­śnię­cie za­ję­ło Mak­sy­mo­wi długo. → Zasypianie Mak­sy­ma trwało długo. Lub: Maksym zasypiał długo.

 

Wbi­jał wzrok w ciem­ność, do któ­rej nie przy­zwy­cza­iły się jesz­cze jego oczy… → Zbędny zaimek.

Proponuję: Wbi­jał wzrok w ciem­ność, do któ­rej oczy jeszcze się nie przy­zwy­cza­iły…

 

Nie szu­kał długo, nim tra­fił na kilka po­stów… → Nie szu­kał długo, gdy tra­fił na kilka po­stów

 

Fi­ran­ki roz­wie­wał po­wiew wia­tru… → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: Fi­ran­ki poruszał po­wiew wia­tru

 

tak? Wy­glą­da to twoim zda­niem na coś in­ne­go? → Zbędny wielokropek (i spacja przed nim), wszak żona wcześniej nie przerwała żadnej wypowiedzi.

Proponuję: – Tak. Wy­glą­da to twoim zda­niem na coś in­ne­go?

 

stała przy oknie, pod­pie­ra­jąc się o pa­ra­pet. → …stała przy oknie, opie­ra­jąc się o pa­ra­pet.

Podpieramy się czymś, np. laską, o coś możemy się oprzeć.

 

kiedy tra­fił do sy­pial­ni i zna­lazł swoją żonę… → Czy zaimek jest konieczny? Chyba nie szukał cudzej żony?

 

spo­co­ne dło­nie za­czę­ły mu się śli­zgać na obi­tej skórą kie­row­ni­cy. → Zbędny zaimek.

 

i na tym za­koń­czyć swoją ze­mstę. → Jak wyżej.

 

Jego wła­sny krzyk, który wy­rwał mu się… → Jak wyżej.

 

by znowu sta­nąć twa­rzą w twarz ze swoim roz­mów­cą. → Jak wyżej.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hej Regulatorzy, czekałam na Twój komentarz smiley.

Rozumiem reakcję pisarza, choć wydaje mi się mocno przesadzona

No nerwowy chłopak, każdemu się czasem zdarzy (oczywiście żartuję).

Nie rozumiem natomiast kim/ czym byli żona Maksyma i jej brat, i pewnie dlatego finał opowiadania, miast wystraszyć, zdziwił i zwyczajnie rozczarował.

Przyznaję, że mam słabość do utworów, w których natura pewnych bytów wykracza poza ludzkie zrozumienie/ludzką wiedzę, ale zdecydowanie muszę popracować nad czynieniem historii bardziej satysfakcjonującymi, jeżeli zamierzam sięgać po ten motyw.

Mam nadzieję, L.Keller, że kiedy wypuścisz z szuflady inne opowiadania, okażą się znacznie ciekawsze i lepiej napisane

Też mam taką nadzieję, bo zamierzam dalej pracować nad warsztatem.

Pięknie dziękuję za wytknięcia, oczywiście wszystko naniosę, jak tylko będę mogła.

Przybyłam Was nawiedzać

Bardzo proszę, L.Keller. Miło być oczekiwaną i móc się przydać. :)

Jestem przekonana, że lektura kolejnych opowiadań będzie satysfakcjonująca. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka