- Opowiadanie: zygfryd89 - Autobus sylwestrowy

Autobus sylwestrowy

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Autobus sylwestrowy

Kasia tuptała, ubijając butami świeży śnieg, a Grześ wypatrywał autobusu. Pomijając tych dwoje, w okolicy nie było żywego ducha. Nietypowe, nawet bardzo zastanawiające, trwała bowiem noc sylwestrowa.

Dziewczyna wypuszczała z ust obłoki pary i rozmyślała nad swą głupotą. Mogła zostać w domu, schować się pod kocem i obejrzeć film. O północy popodziwiałaby przez okno fajerwerki, a potem czmychnęłaby do przytulnego łóżka. Niestety, dała się wyciągnąć na imprezę. Grześ ją namówił. Chciał dobrze. Zbyt go lubiła, by odmówić. O jego znajomych nie mogła powiedzieć tego samego. Większość upiła się jeszcze przed dziesiątą, kilku się porzygało, doszło do bójki (przyczyny nikt nie zdołał dociec), do dewastacji, a nawet do spontanicznego pożycia pewnej pary, którą przypadkiem nakryła, to nie powinno nikogo dziwić, Kasia.

Tego wieczoru nie czułaby się niezręczniej, nawet gdyby została porwana przez kosmitów i zmuszona do powitania nowego roku w ich towarzystwie.

Godzinę po północy postanowiła uciec. Oświadczyła Grzesiowi, że wraca do domu, a on, uniesiony honorem lub z poczucia troski, postanowił jej towarzyszyć. Ucieszyła się, jednak grzeczność nakazywała odmówić. Nie miała prawa psuć mu zabawy. Otworzyła usta i w ostatniej chwili ugryzła się w język. Przypomniała sobie, czym ma wrócić do domu.

Autobus się spóźniał. Sypało coraz mocniej. Ktoś gdzieś śpiewał, jednak alkohol i marne zdolności wokalne sprawiły, że brzmiał jak zarzynane prosię. Na przystankowej reklamie jakaś pani uśmiechała się uroczo, ukazując bielsze od śniegu zęby; prezentowała herbatę. W tamtej chwili Kasia byłaby w stanie zabić za gorący napój. Zrobiłaby jeszcze więcej, by być już w domu.

Do rodzinnej wioski miał ich zabrać autobus sylwestrowy. Linię tę uruchamiano tylko raz w roku. Kasia nigdy nią nie podróżowała, lecz znała opowieści. Nie wierzyła w nie. Chyba. Może trochę…

– Słyszałeś, co opowiadają o autobusie sylwestrowym? – zapytała chłopaka, by sprawdzić, czy się boi.

Myślał chwilę nad odpowiedzią. Był wstawiony, lecz nie tak bardzo jak większość jego znajomych.

– Co nieco. Ponoć kiedyś zamordowano w nim kierowcę.

– Tak mówią. To miało zdarzyć się przed dziesięcioma laty, na samym początku funkcjonowania linii. Jakiś młody, pijany osiłek pokłócił się z kierowcą i go zabił. Niektórzy twierdzą, że wydłubał mu oczy.

Grzegorz uśmiechnął się.

– Mam nadzieję, że od tamtego czasu znaleźli zastępstwo. Nie chcę tu czekać do świtu.

– To wcale nie jest śmieszne. Teraz w tym autobusie straszy. Czasem podchodzi do ciebie staruszka i prosi, byś ustąpił jej miejsca. Problem w tym, że nie wsiadała na żadnym przystanku. A gdy wstajesz, już jej nie ma.

– Dobrze, zapomnę o dobrym wychowaniu – obiecał z niepewnym uśmiechem.

– Słyszałam też o wielkim, czarnym psie, który skrada się pomiędzy siedzeniami. Skacze do gardła i już po tobie. Niekiedy do autobusu wchodzą kontrolerzy…

– Co strasznego robią? Sprawdzają bilety?

– Żebyś wiedział. A gdy podajesz świstek, odgryzają ci palce. Najgorszy jest jednak kierowca. Prowadzi pojazd, spoglądając pustymi oczodołami, z których wypływa krew. Bywa, że autobus skręca poza trasę, w drogę, której nie znajdziesz na żadnej mapie. Wówczas dla pasażerów nie ma ratunku.

– Kasiu, daj spokój. Po co się nakręcać?

– Rok temu w sylwestra zaginął mężczyzna. Podejrzewali, że jechał tym autobusem. Nie odnaleziono go.

– Udało ci się. Nastraszyłaś mnie. Jeśli chcesz…

Nie dokończył. Światła nadjeżdżającego pojazdu osaczyły ich niczym więzienne reflektory uciekających skazańców. Kasia wypuściła kolejny obłok pary i uświadomiła sobie, jak bardzo się boi. Nie ma na świecie istoty głupszej ode mnie – pomyślała. Przecież to niedorzeczne. Nic nam się nie stanie.

Stary jelcz sunął na przystanek ociężale niczym lokomotywa, pryskając śniegiem. Zatrzymał się przed nimi z głośnym hukiem, drzwi otwarły się zapraszająco.

– Wskakujemy – ponaglił Grześ.

Wnętrze, choć przestarzałe, wydawało się przytulne. Było ciepło i dziwnie pachniało, słodkawo. Pomijając jednego pasażera, stare siedzenia w kolorze zgniłej zieleni świeciły pustkami.

Dziewczynę przeszedł dreszcz, gdy w oddali ujrzała ciemną sylwetkę kierowcy. Na szczęście nie musieli złożyć mu wizyty, bowiem Grześ wytrzasnął skądś bilety.

Ruszyli na tył autobusu. Minęli siedzącego tyłem do kierunku jazdy mężczyznę i usadowili się rząd dalej. Pasażer, na oko czterdziestolatek, przyglądał im się z uwagą. Był przeraźliwie chudy, a jego twarz szpecił okropny wąs.

Grześ, który siedział pod oknem, oparł głowę o siedzenie.

– Jeśli zasnę, obudź mnie, gdy dojedziemy – poprosił, ziewając.

Nie rób mi tego – pragnęła powiedzieć, lecz nie miała odwagi.

Ruszyli. Spoglądała przez zaparowaną szybę na śpiące pod pierzyną śniegu miasto. Pomarańczowo-czarny świat, który zdawał się gdzieś pędzić… Wtedy kątem oka zauważyła, że wąsacz wpatruje się w nią z obleśnym uśmiechem. Gdyby ktoś zapytał Kasię, jak wyobraża sobie gwałciciela, pokazałaby zdjęcie tego człowieka. Dlaczego nie usiedliśmy w innym miejscu?

Typ cmoknął w jej kierunku i dziewczynę przeszedł dreszcz.

Grześ zasnął. Chrapał prawie tak głośno, jak warczał silnik pojazdu. A mężczyzna z naprzeciwka wciąż świdrował ją wzrokiem. Czuła, jak drżą jej ręce. Pociła się pod grubą kurtką. Wąsacz wyszczerzył krzywe zęby. Uciekała wzrokiem, próbowała się skupić na jakimś miejscu, gdzie nie widzi jego okropnej facjaty. Odwróciła głowę i zauważyła, że w ostatnim rzędzie znajduje się jeszcze jeden pasażer. Spał z twarzą zasłoniętą ręką. Nie widzę jego twarzy. Nie widzę oczu. Co jeśli ich nie ma?

– Wracasz z prywatki, panienko? – zapytał wąsacz.

O mało nie krzyknęła. Otworzyła usta, lecz strach odebrał jej mowę. Pokiwała głową.

– Udała się?

– B… była cudowna – wyjąkała.

– Cóż, ja tego nie mogę powiedzieć. Bawiłem się z kolegami z pracy, ale się pokłóciliśmy. Jeden miał mnie odwieźć, ale nici z tego. Tak trafiłem tu. Wiesz, panienko, gdzie pracuję?

Nic mnie to nie obchodzi.

– Nie wiem.

– Jestem rybakiem. Wyruszam na łowy, zarzucam sieci i łowię rybki. Piękne, małe rybki.

Pożałowała, że nie wzięła ze sobą noża. Błądziła wzrokiem po pustych siedzeniach, spoglądała przez szybę, lecz zawsze kątem oka widziała tego obleśnego typa i jego niemniej obleśny wąs. Czekała, aż wstanie i rzuci się na nią. Założyłaby się o ostatnie pieniądze, że to kwestia kilku chwil.

Autobus zatrzymał się, drzwi huknęły, w pasażerów uderzyło lodowate powietrze. Do środka wszedł młody człowiek, niewielkiego wzrostu, lecz tak szeroki, że przypominał chodzący kwadrat. Na smyczy trzymał dobermana, który wyglądał jak pupil diabła.

Kasia jęknęła. To zbieg okoliczności.

Chłopak nie usiadł, oparł się o barierkę przy drzwiach. Pies kręcił się niespokojnie.

Kasia mogła poszczycić się naprawdę bogatą wyobraźnią. Niestety, w większości przypadków oznaczało to, że przed jej oczami stawał najgorszy możliwy obraz każdej sytuacji. W tamtej chwili czekała, aż zwierzę zerwie się ze smyczy (dlaczego ten osiłek tak dziwnie ją trzyma?) i skoczy w jej kierunku.

Przynajmniej wąsacz zamilkł – pocieszała się.

A potem wszystko zamarło. Była to jedna z tych chwili, gdy autobus sunie monotonnie, pasażerowie tkwią w bezruchu, a krajobraz za oknem, choć się zmienia, wciąż wygląda tak samo. Gdyby tak się nie bała, pewnie by usnęła. Mimo wszystko popadła w odrętwienie, niemal półsen.

– Przepraszam, koleżanko – przemówił kobiecy głos.

Otrzeźwiała w jeden chwili. Obok stała staruszka w ogromnej puchowej kurtce. Włosy miała rozwiane, a z twarzy skapywał roztopiony śnieg.

Musiała wejść tylnymi drzwiami. Nie zauważyłam jej.

– W… w czym mogę pomóc? – wydukała Kasia.

– Czy mogłabyś skasować mój bilecik? Tylny kasownik nie działa, a mnie bolą nóżki.

Machinalnie kiwnęła głową. Wzięła od staruszki świstek, minęła uśmiechniętego wąsacza, który nie omieszkał odprowadzić jej wzrokiem, i przystanęła niedaleko środkowych drzwi.

Pies stał pomiędzy nią a kasownikiem niczym mityczny Cerber, broniący wejścia do krainy umarłych. Wyszczerzył kły i zawarczał groźnie.

– Hej, przepraszam – zwróciła się do właściciela. Osiłek miał w uszach słuchawki, toteż komunikacja nie była ani łatwa, ani przyjemna. – Proszę pana!

Uwolnił uszy, spoglądając na Kasie jak na insekta, który przypełznął nie wiadomo skąd.

– Co? – warknął.

– Chcę skasować bilet. Może pan zabrać psa?

– Nie gryzie.

– Żaden nie gryzie – wyszeptała pod nosem.

Pies wyszczerzył zęby, jakby chciał zadać kłam słowom pana. Zrobiła krok w tył.

Jej rozmówca z powrotem wpakował słuchawki do uszu i ostentacyjnie odwrócił wzrok.

Przez chwilę się wahała. Mogła wyciągnąć rękę w kierunku kasownika, lecz pies sprawiał wrażenie, jakby tylko na to czekał. Uznała, że woli zachować wszystkie kończyny i wycofała się powoli.

Wracając, nie dostrzegła nigdzie staruszki. Zniknęła? Znów ugięły się pod nią kolana.

– Psa się boi – zaśmiał się wąsacz.

– Proszę. – W przypływie chwilowej odwagi wyciągnęła bilet w jego kierunku. – Niech pan skasuje.

Nie odpowiedział. Obleśny uśmiech wyglądał jak doklejony do jego twarzy.

Wróciła na swoje miejsce. Grześ wciąż chrapał. Zazdrościła mu.

Staruszki rzeczywiście nigdzie nie było. Kasia czuła, jak głęboko pod wieloma warstwami ubrań bije jej serce.

– Gdzie się podziała ta starsza pani? – zapytała wąsacza.

– Kto?

– Staruszka, która dała mi bilet.

– Ano tam.

Rzeczywiście, siedziała w przedostatnim rzędzie. Kasia poczuła ulgę i zganiła się za głupotę. Seniorka zdążyła zasnąć, kiwała głową z szeroko rozdziawionymi bezzębnymi ustami.

Dziewczyna stanęła nad nią niczym zjawa. Role się odwróciły.

– Proszę pani. – Szturchnęła ją lekko. – Nie udało mi się skasować biletu. – Poklepała ją po ramieniu.

Nic.

Czy ona oddycha? Kasię przeszedł dreszcz. Nachyliła się nad ustami staruszki i nic nie poczuła. Chwyciła ją za chudą rączkę i nie wyczuła pulsu.

– Grześ, Grześ, obudź się.

Spojrzał na Kasię zaspanymi oczyma.

– Dojeeechaliśmy?

– Nie. Posłuchaj, tamta staruszka… chyba nie żyje.

Wąsacz zaśmiał się w głos, o mało nie wywołując u Kasi zawału serca.

– Jaka staruszka? – zapytał Grześ.

Zadzwoniła komórka. Był to dźwięk tak nieoczekiwany, że dziewczynę zamurowało. Wyjęła telefon z kieszeni i ujrzała nieznany numer.

– Słucham – zapiszczała.

– Kasia? Tu Iza. Pamiętasz mnie? Poznaliśmy się dzisiaj na imprezie.

Tego wieczoru przedstawiło jej się tyle osób, że nie miała szans wszystkich spamiętać. Ale Iza chyba rzeczywiście gdzieś tam się plątała.

Grześ z powrotem przytulił się do siedzenia i zapadł w sen. Potrząsnęła go za ramię, lecz w odpowiedzi usłyszała chrapanie.

– Skąd masz mój numer?

– Od Grzegorza. Posłuchaj, on pyta się, czy już dojechałaś. Martwi się o ciebie.

Wiele wysiłku kosztowało Kasię utrzymanie komórki w dłoniach.

– Grzegorz… on… gdzie on jest?

– Tu z nami. Trochę zapił, więc nie chce ci bełkotać do słuchawki, ale martwi się o ciebie. Dotarłaś już do domu?

– Nie – odparła bliska płaczu. – Wciąż jestem w autobusie.

– Dobrze, przekażę mu. Jak dojedziesz, daj znać.

– Nie omieszkam.

Iza rozłączyła się, a Kasi łzy napłynęły do oczu.

Grześ (kim on jest? Boże, kim?) chrapał w najlepsze. Odsunęła się od niego cicho. Nagle wpadła na pomysł. Wybrała numer chłopaka. Może to zwykły dowcip. Czekała, aż telefon ukryty gdzieś w kurtce Grzesia rozbrzmi wesoło.

Nie doczekała się.

– Halo? – usłyszała głos Izy. – Kasia?

– Daj mi go do telefonu – poprosiła.

Ktoś coś zabełkotał. Dla Kasi każdy potok pijackich słów brzmiał tak samo, więc nie była pewna. Z drugiej strony, gdyby człowiek siedzący z nią w autobusie był Grzesiem, miałby przy sobie swoją komórkę…

Zauważyła ruch w ostatnim rzędzie i przypomniała sobie o staruszce. Ze strachu aż pociemniało jej przed oczami. Ruszyła do przodu. Minęła wąsacza, który uśmiechał się z czegoś bardzo zadowolony, i usiadła pośrodku pojazdu. Czarny pies spoglądał na nią jak na kolację.

Płakała ze strachu i bezsilności. Nie wiedziała, co robić.

– Problem z chłopakiem? – zapytał wąsacz. – Tacy oni są, kłamczuchy.

Zdecydowała, że musi udać się do kierowcy, powiedzieć mu o śmierci staruszki. Zbierała przez chwilę odwagę, po czym wystrzeliła jak z procy. Jakimś cudem minęła bestię osiłka bez uszczerbku na zdrowiu.

Przód autobusu był przyjemnie pusty. Pomijając kierowcę, którego przywodząca na myśl czarnego ptaka sylwetka rysowała się w oddali. Wydawało się, że jest innym świecie, gdzieś na końcu długiego tunelu.

Gdy Kasia minęła siedzącą w drugim rzędzie samotną, kilkuletnią dziewczynkę, nie zarejestrowała tego w pierwszej chwili. To było zbyt absurdalne, aby było prawdziwe. Ale dziecko naprawdę tam było, jadło coś, machało nóżkami, uśmiechało się.

Kasia otworzyła usta w odruchu nakazującym zapytać dziewczynkę, gdzie są jej rodzice, lecz ugryzła się w język. Postanowiła udać, że nikogo nie zauważyła.

Usiadła na przednim siedzeniu i wybrała numer swojej mamy. Odezwała się poczta głosowa.

– Mamo, jadę autobusem sylwestrowym – wyszeptała. Miała wrażenie, że zaciekawiona dziewczynka przysłuchuje jej się uważnie. – Nie jestem sama… jedzie ze mną wielu… oni chyba…. Jeśli nie wrócę, wiedz, że cię kocham.

Wstała. Musiała zrobić ten ostatni krok. Przez przednią szybę widziała drogę ciągnącą się wśród zaśnieżonych pól. Wyjechali już z miasta.

– Słucham panią – rzekł cień prowadzący pojazd. Głos miał przyjazny, podejrzanie zwyczajny.

Zrobiła krok do przodu i spojrzała mu w oczy.

Miał je na swoim miejscu. Kierowca – młody, łysawy mężczyzna – uśmiechał się do niej sympatycznie.

– Czym mogę służyć?

– Tam… staruszka… chyba… nie żyje.

Kasia widziała, jak mężczyźnie zadrżała broda. Spojrzał w lusterko i odetchnął z ulgą. Ulga szybko przerodziła się w zdumienie.

– Mówi pani o tej babince, co się przechadza między siedzeniami?

Rzeczywiście, kobieta powstała i wędrowała żwawo jak dwudziestolatka. Czegoś szukała. Pewnie swego biletu i osoby, której poleciła go skasować.

– Nie oddychała – stwierdziła dziewczyna. – Naprawdę.

Dojechali do kolejnego przystanku.

– Chcę wysiąść – zdecydowała nagle. Wędrówka pieszo, mimo mrozu, wydała jej się dużo mniej straszna niż dalsza jazda tym autobusem.

– Przykro mi. Nie da rady.

Otworzyły się tylko środkowe drzwi. Do pojazdu weszło dwóch mężczyzn.

– Proszę otworzyć! – krzyknęła.

– Widzi pani tych dwóch?

– Co z nimi?

– Kontrola biletów.

Odgryzacze palców.

Mężczyźni chwycili za wiszące na szyjach legitymacje, oznajmiając cel przybycia wszystkim pasażerom. Podeszli do wąsacza, który, niestety, bilet posiadał.

Kasia spojrzała na swe odbicie w szybie. Wyglądała blado, jak trup wyciągnięty ze śniegu. Zapragnęła rozbić szkło, uciec z tego koszmaru. Nie miała przy sobie biletu. Był w kieszeni tego, który podawał się za jej przyjaciela.

Przypatrywała się Grzesiowi (bo jak inaczej miałaby go nazywać?) uważnie. Zaspany, wyjął jeden bilet, machnął anemicznie ręką.

W międzyczasie drugi z kanarów podszedł do staruszki.

Kasia zorientowała się, że wciąż ma jej nieskasowany bilet.

Zdezorientowana seniorka tłumaczyła się, lecz tak cicho, że dziewczyna nic nie słyszała. Jednak gest kończący wyjaśnienie – wskazanie ręką przodu autobusu – pojęła doskonale. Czy można dostać dwie kary na raz? Za brak biletu i za nieskasowanie innej osobie? Ile palców mi odgryzą?

Kierowca spoglądał na całą tę scenę przez wsteczne lusterko, blady jak świeżo pomalowana ściana.

– Widziała pani, jak ta staruszka wchodziła na którymś przystanku? – szepnął do Kasi.

– Nie.

Kontrolerzy ruszyli na przód autobusu. Widziała ich twarze. Jeden uśmiechał się głupkowato, drugi, którego facjatę pokrywały okropne blizny, wyglądające jak skartowane na skórze archipelagi, spoglądał okrutnie.

Uciekaj – nakazał jej wewnętrzny głos.

Potem wszystko eksplodowało obłędem.

Pies osiłka zerwał się ze smyczy i przemknął między siedzeniami. Rzucił się na jednego z kontrolerów, przewracając go na fotele. Lecz drugi z mężczyzn był tuż obok. W ręku trzymał bardzo długi nóż. Rzucił się na zwierzę i wyprowadził serię pchnięć.

Wąsacz śmiał się w głos, zachwycony.

– Ale przedstawienie! – zawołał wesoło.

Dziewczynka w drugim rzędzie śpiewała radośnie.

Kasia dostrzegła kątem oka, że na przystanek zajechał drugi autobus. Potrzebowała kilku chwil, by zrozumieć, że o tej godzinie przez tę zabitą dechami dziurę nie powinien przejeżdżać żaden inny pojazd komunikacji publicznej.

To był prawdziwy autobus sylwestrowy. W takim razie czym jechała?

Kierowca szeroko rozdziawił usta.

Wąsacz wciąż śmiał się głośno, choć krew ze szlachtowanego zwierzęcia tryskała na niego jak woda z fontanny.

Osiłek, widząc, co zostało z jego pupila, wyjął własny nóż i rzucił się na kontrolerów. Upadli, szamocząc się zawzięcie.

– Proszę otworzyć drzwi – załkała do kierowcy.

I wtedy powstał pasażer z ostatniego rzędu. Rozciągnął się rześko, ziewnął i rozpoczął niespieszny marsz przez autobus. Przeskoczył walczących mężczyzn, którzy chyba zdążyli się pozabijać, i ruszył w jej kierunku. Kasia spoglądała w jego twarz i nie wierzyła w to, co widzi. Krew sączyła się z pustych oczodołów, lecz brak oczu nie przeszkodził potworowi świdrować ją wzrokiem.

Kierowca otworzył przednie drzwi, wyskoczył z autobusu i zwymiotował na śnieg. Kasia wytoczyła się tuż za nim. Gdy się obejrzała, bezoki trup był już przy kierownicy. Usiadł za nią.

– Niech pan wstanie! – krzyknęła do leżącego w śniegu mężczyzny. – Oni chcą nas przejechać!

Podniósł się z trudem. Zbiegli z drogi i wkroczyli na łąkę, gdzie śnieg sięgał im do kolan. Jeśli autobus pojedzie za nimi, ugrzęźnie. Taką przynajmniej miała nadzieję.

Jelcz jednak nie zamierzał ich gonić. Odjechał z pustego przystanku, jego światła znikły w padającym śniegu i mrokach nocy.

– Dobry Boże… – Kierowca trząsł się tak bardzo, że żaden z płatków padającego śniegu nie zagościł na jego postaci dłużej niż przez sekundę.

Sama pewnie nie wyglądała lepiej. Wyjęła komórkę, lecz nie miała zasięgu. Mężczyzna sprawdził kieszenie, lecz nie znalazł w nich telefonu.

– Jesteśmy sześć przystanków od mojej wioski – stwierdziła dziewczyna. – To jakieś trzy kilometry. Dojdziemy. – Spojrzała na drogę. Wędrówka nią byłaby stokroć łatwiejsza, lecz natychmiast odrzuciła ten pomysł. Gdzieś tam, pośród mroków nocy autobus pełen umarłych mógł w każdej chwili zawrócić… – Pójdziemy polem, potem lasem.

Pokiwał głową.

Brnęli przez zaspy, przez nienaruszone morze śniegu. Kasia nie czuła żadnego fragmentu swego ciała.

– A więc to wszystko prawda – odezwał się mężczyzna. – W głowie się nie mieści.

– Zna pan prawdziwą historię tego autobusu – bardziej stwierdziła, niż zapytała.

– Niestety. Gdy przed laty uruchomiono linię, stawiałem pierwsze kroki w zawodzie. Ale słyszałem. Wszystko. Kiedy pierwszy raz autobus sylwestrowy wyjechał w trasę, doszło do okrutnej zbrodni. To była zemsta, a przynajmniej tak mówiono. Dwaj mężczyźni weszli do pojazdu, udając kontrolerów. A może naprawdę nimi byli? Nie wiem. Wiem, że kierowca w jakiś sposób wcześniej im podpadł. Byli pijani, naćpani i szaleni. W autobusie znajdował się wówczas tylko jeden pasażer, młody chłopak z psem na smyczy. Nie sprawdzili jego biletu, od razu podeszli do kierowcy. Kazali mu zjechać z trasy. A gdy to zrobił, zabili go. Jeden zaczął wydłubywać mu oczy. Pasażer, widząc to szaleństwo, poszczuł ich swoim pupilem. Pies mocno okaleczył jednego. Drugi zdołał zadźgać zwierzę. Potem szaleńcy zabili również chłopaka. Wcześniej odgryźli mu palce ręki, z której wypuścił smycz.

– Wszystko się zgadza – powiedziała Kasia.

– Poraniony przez psa wykrwawił się tej samej nocy, drugiego złapała policja. Wsadzili go do aresztu, ale nie zagościł tam długo. Umarł. Autobus wyczyszczono z krwi i odstawiono. To był stary model, nie używano go na co dzień. Jednak następnego sylwestra znów wyruszył w trasę.

– Oni ginęli w kolejnych latach, prawda? Pozostali.

– Tak. Prawie co roku odnotowywano dziwne zdarzenia, nie zawsze śmiertelne. Staruszka zmarła sześć lat temu, chyba z przyczyn naturalnych. Kogo oprócz niej widziałaś?

– Dziewczynkę.

Kierowca wzdrygnął się.

– Cztery lata temu. Prowadziłem wtedy autobus. Dziecko zaginęło matce. Zarzekała się, że wsiadły razem. Była tak pijana, że policja stwierdziła, iż zapodziała dziecko gdzieś w mieście. Nigdy go nie odnaleźli. Straszna tragedia.

– Była jeszcze człowiek z wąsem.

Kierowca zamyślił się.

– Rok temu zaginął mężczyzna. Rybak.

– To on.

Przystanął nagle.

– Czy ty nie weszłaś do środka z drugą osobą?

Długo nie wiedziała, co odpowiedzieć.

– On… nie rozmawiajmy o tym.

I nie rozmawiali. Szli w milczeniu. Dotarli do lasu, gdzie czarno-białe, upiorne sylwetki drzew wyrastały z wszechobecnego śniegu. Kasia znała to miejsce, lecz nigdy nie wędrowała tu zimą po zmierzchu. Gdzieś pod grubą warstwą bieli kryły się ścieżki, lecz nie mieli szans ich odnaleźć.

– Autobus, w którym doszło do tych wszystkich okropieństw – kontynuował kierowca – wycofano rok temu. Poszedł na złom. Jak widać, nie przeszkodziło mu to znów wyruszyć na ulicę… On nas złapał, oszukał. Wsiedliśmy do złego pojazdu. Jak ja się wytłumaczę w pracy? Pewnie do mnie dzwonili, lecz zgubiłem komórkę.

Kasia zaczęła dumać nad tymi ostatnimi słowami i wywołała wilka z lasu. Usłyszała dzwonek telefonu. Zasięg wrócił.

– Słucham?

– Hej, tu Iza – wybełkotała dziewczyna. Od ostatniej rozmowy musiała sporo wypić. – Pamiętasz mnie jeszcze?

– Doskonale.

Śmiechy w tle sprawiły, że ścisnęło ją w żołądku.

– Przepraszam – zarechotała w głos dziewczyna. – Wkręciliśmy cię z tym Grzesiem. Coś ty sobie pomyślała, co? – Znów śmiechy. – Przecież wyszedł z tobą! Zostawił tu komórkę… więc pomyśleliśmy, że… no wiesz. Dojechaliście już? Powiedz, co sobie pomyślałaś?

– Nie dojechaliśmy – odparła lodowatym głosem.

– Jak to?

– Jestem na głośnomówiącym?

– Ano.

– Grześ nie żyje. Przez was, głupie skurwysyny. Jesteś tam, Izo?

– T… tak – wydukała.

– To się pierdol, głupia kurwo.

Rozłączyła się i rozpłakała. Jak mogła być tak głupia, by uwierzyć jej na słowo? Zostawiła Grzesia w autobusie. Z tymi wszystkimi potworami. Miała ochotę wyć.

Włożyła telefon do kieszeni, bo do kogo miałaby zadzwonić po pomoc? Kto by jej uwierzył? Jak miałby ich uratować?

Brnęli przez śnieg. Od czasu do czasu widzieli odległe światła przejeżdżających pojazdów i za każdym razem serce dziewczyny podchodziło do gardła. Chowali się wówczas za drzewami i czekali. Kiedy światła znikały, ruszali dalej. Gdy ich oczom okazywał się kolejne przystanki, wstrzymywali oddech. Wszystkie były jednak puste, stały pośród śniegów niczym zapomniane strażnice na dalekiej północy jakieś magicznej krainy.

Dotarli na skraj lasu. W oddali widać było światła domów, byli blisko wioski. By jednak do niej dotrzeć, musieli przejść przez drogę.

Z zadumy wyrwał ich śpiew – cichy, słodki, dziecięcy. Zakłócił ciszę nocy w tak cudny sposób, że serce Kasi znów zamarło.

Dziewczynka wyszła spomiędzy drzew.

– Nie uciekajcie! – zawołała, uśmiechając się serdecznie.

Stali, sparaliżowani ze strachu. Dziecko-zjawa kroczyło ku nim przez śnieg z zadziwiającą lekkością, jakby nic nie ważyło.

– Pomóżcie mi – poprosiła. – Źli ludzie mnie zabrali, ale im uciekłam. Chcę iść z wami.

Kasia szarpnęła mężczyznę za rękaw, dając mu znak, iż powinni uciekać, lecz on stał jak posąg.

Dziewczynka było już blisko, niemal na wyciągnięcie ręki. Trzymała coś w dłoni. Kasia spostrzegła to o ułamek sekundy za późno. Dziecko zaszarżowało i wbiło nóż w brzuch kierowcy. Krzyknął tak głośno, iż wydawało się, że martwy las nagle ożył. Później padł twarzą w śnieg.

Kasia zerwała się do ucieczki. Kątem oka dostrzegła kontrolerów, którzy zbliżyli się do dziewczynki. Jeden poranioną ręką rozczochrał jej włosy, drugi uklęknął nad kierowcą i, trzymając nóż oburącz, zaczął dźgać ofiarę.

Wybiegła z lasu wprost na drogę. Jakieś sto metrów dalej, dokładnie pomiędzy Kasią a wioską, stał autobus sylwestrowy. Natychmiast padła i sturlała się do przydrożnego rowu. Ukryta w śniegu, obserwowała, jak zjawy kolejno opuszczają pojazd. Dostrzegła mięśniaka i jego psa, za nim pojawił się wąsacz, który użyczył ramienia staruszce. Bezoki potwór wyszedł ostatni. Rozglądał się uważnie. Kasia mogłaby przysiąc, że jego wzrok przez chwilę zatrzymał się na miejscu, w którym się ukrywała. Pisnęła cicho i minęła chwila, nim odważyła się ponownie wyścibić głowę.

Zjawy szły drogą. W jej kierunku. Co gorsza gdzieś za plecami miała kontrolerów, słyszała ich rozmowę. Zagłębiła się w śniegu i czekała. Odgłos kroków i trzeszczenie białego puchu. Przeszli tuż obok.

A później cała ta zgraja ruszyła w kierunku miasta. Kasia odprowadziła ich wzrokiem, a potem długo czekała, nim zdecydowała się wbiec na drogę.

Autobus wciąż tam stał. Obeszła go szerokim łukiem, spoglądając w okna. Nikogo nie widziała. Czy Grześ wciąż jest w środku? Czy go zabili? Miała wrażenie, że to pułapka i gdy tylko wejdzie do pojazdu, drzwi zatrzasną się, a spomiędzy siedzeń wyłonią się umarli.

Uznała, że żadna siła na świecie nie zmusi jej do wejścia do środka.

– Grześ – zawołała cichutko.

Cisza. Jeśli żyje, czemu sam nie wyjdzie? Targana wyrzutami sumienia ruszyła w stronę wioski.

Ujrzała go w oddali, szedł w tym samym kierunku.

– Grześ! – Pobiegła.

Spojrzał na nią zaspanymi oczami.

– Nie obudziłaś mnie – rzucił od niechcenia. – Kierowca kazał wysiąść. Dziwny gość.

Padła mu w ramiona.

– Cieszę się, że nic ci nie jest.

Uśmiechnął się, przytulił czule, zacisnął dłonie na jej nadgarstkach i rzucił Kasię na śnieg. Krzyczała tak głośno, że powinna postawić na nogi całą wioskę. Usiadł na niej i czymś związał jej ręce. Chyba smyczą. Potem napchał śniegu do ust i zakneblował.

Była tak przerażona, zmęczona i zmarznięta, że dała się zaciągnąć na najbliższy przystanek.

– Zaraz podjadą – oznajmił z ekscytacją. – To twoja wina, Kasiu, że mnie zamordowali. Uparłaś się, żeby wrócić wcześniej. Trudno. Teraz i ciebie zabiją. To nowy początek. Będziemy jeździć co rok w tę wspaniałą noc. Będzie cudownie.

Gdy ujrzała światła, a za nimi sylwetkę autobusu, wiedziała, że to koniec. Opuściła wzrok i czekała. Coś jednak ją zastanowiło. Pojazd… wyglądał inaczej?

Na przystanku nie zatrzymał się stary jelcz, lecz nowoczesny Solaris. Prawdziwy autobus sylwestrowy. Wracał do miasta. Grześ przyciągnął dziewczynę do siebie. Stali przytuleni niczym kochankowie.

– Ani się waż – warknął jej na ucho.

Drzwi rozsunęły się.

Miała tylko jedną szansę. Wyrwała się i wskoczyła do pojazdu.

Było pusto. Pobiegła na tył, położyła się na siedzeniach, zwinęła w kłębek i znów zaczęła płakać.

Pojazd ruszył.

Chwilę potem minął autobus-widmo. Kasia przez okno dostrzegła wąsacza, który uśmiechał się obleśnie, i rozanieloną dziewczynkę. Widziała kontrolerów-morderców i czarnego psa. A także kierowcę, który rzucił jej ostatnie, odrażające spojrzenie. Nawiedzony pojazd zatrzymał się nieopodal i zabrał Grzesia. Potem zjechał z trasy i zniknął wśród mroków nocy.

Ludzie wsiadali i wysiadali, ledwo to pamiętała. Związane ręce trzymała z tyłu, więc mogła uchodzić za kolejną pijaną nastolatkę. Jeździła w tę i z powrotem aż do świtu. Dopiero wówczas odważyła się wysiąść.

 

*

 

Zaginięcie Grzesia odbiło się szerokim echem i obrodziło legendami. Zakrojone na szeroką skalę poszukiwania nic nie dały, a zeznania dziewczyny uznano za niewiarygodne. Co ciekawe, rok później, w sylwestra, niektórzy znajomi chłopaka twierdzili, że spotkali go na imprezie i bawili się w jego towarzystwie do białego rana.

Dla Kasi każda kolejna noc sylwestrowa była koszmarem. Chowała się pod kołdrą w swym pokoju na piętrze i czekała. Wiedziała, że on gdzieś tam jest, krąży po pokrytych śniegiem drogach.

Ostrzegała ludzi, lecz nikt jej nie wierzył.

Zaginięcia nie ustały. Czy kiedyś to nastąpi? Być może.

Na razie jednak autobus sylwestrowy wciąż mógł pomieścić wielu pasażerów.

Koniec

Komentarze

No! Nieźle pojechałeś. Mocny klimat. Ale uwierzyć raczej trudno. :-)

Babska logika rządzi!

Może i uwierzyć trudno. Ale przyjdzie kiedyś sylwester… ktoś będzie musiał pojechać autobusem… mam nadzieje, że wówczas przypomni sobie tę historię :D

Związana, zakneblowana, przygnieciona do ziemi wyrwała się Grzesiowi i wskoczyła do autobusu – sorry, ale tego nie łyknę, no chyba, że masz na popitkę parę browarków ;-)

Ja tam pierdzielę! Będę wracał na czworakach, a do autobusu nie wsiądę.

Maniacka perseweracja ambiwalencji niekongruentnych epifenomenów

Szkapo, związana i zakneblowana tak, ale nie przygnieciona. Może niedostatecznie dobrze to opisałem, ale bohaterka po zaciągnięciu na przystanek stałą tam o własnych siłach "przytulona" do Grzesia, by nie wzbudzić podejrzeń kierowcy. A potem wystrzeliła, ludzie w takich sytuacjach zdolni są do niezwykłych czynów.

Trochę zmieniłem. Mam nadzieję, że teraz jest lepiej.

Ja mam jak jjerzy – w życiu nie wsiądę do austobusu w Sylwestra. Bardzo mocne opowiadanie, kilimat utrzymany cały czas. Do tego ta niepewność, czy Grześ to Grześ, czy to zwidy Kasi po pijaku, czy rzeczywiście jakaś niesamowita historia. Moim zdaniem bardzo udane opowiadanie. 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Bardzo mi się podobało! Moja niechęć do komunikacji miejskiej wzrosła.

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Powiem tak: brr! Obłędnie, tyle tych zjaw i wątków, no i cudny, klasycznie miejsko-legendarny motyw wyłupanych oczu. Jestem na tak. :)

And the world began when I was born/ And the world is mine to win.

Dzięki za opinie. Morgiana, ja tam lubię jeździć autobusami :) Można porozmyślać nad różnymi rzeczami, poczytać, wymyślić nowe opowiadanie.

Zależy jaki to autobus i jak duże odcinki do przejechania. Tym bardziej, że jestem jak ten Grześ od razu zasypiam ;).

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Podobało mi się. Surowy, oszczędny język zwiększał tylko niepewność. 

Bardzo dobre i barwne! Podobnie jak w "Telefonie…" bardzo dobrze operujesz postacią kobiecą. Tak mi się przynajmniej wydaje, bo przecież jestem przebrzydłym samcem :P. Ze zgrzytów:

– opis rozmieszczenia postaci w autobusie kilka razy zmuszał mnie do zmiany poglądu na to gdzie się znajdują

– nie rozumiem jak wpadająca histerycznie do autobusu kobieta, uwalona śniegiem, ze związanymi rękoma i zakneblowanymi ustami może nie zwrócić uwagi? Knebel mogła zdjąć, już w autobusie, śnieg otrzepać a ręce schować. Pijani ludzie mogli też ją olać. Ale wejście musiała mieć mocne.

Po mojemu kolejny kierowca powinien ją po prostu znaleźć zakneblowaną na przystanku, ledwo żywą, związaną i bełkoczącą o Grzesiu.

ta sygnaturka uległa uszkodzeniu - dzwoń na infolinie!

Dzięki za opinie.

Podobnie jak w "Telefonie…" stworzyłem profesjonalną rekonstrukcję, by pokazać, gdzie kto siedział (przynajmniej w moim założeniu :). KLIK Liczba siedzeń mogła być trochę inna, ważne kto gdzie mniej więcej.

Heh, wychodzi na to, że to ja mam ten sam problem :D.

ta sygnaturka uległa uszkodzeniu - dzwoń na infolinie!

Melduję, że byłam i w przyszłym tygodniu przystępuję do czytania wszystkich konkursowych tekstów ;)

Zapraszam na stronę autorską: www.facebook.com/LadyWrites - Anna Szumacher

Przeczytałem i podobało mi się. Myślałem, że kierowca też… (no, tu urwę, żeby nie "spojlerować", bo niektórzy najpierw czytają komentarze). 

 

Złapałem dwie literówki:

– Cieszę się, że nic nie jest.

Zdaje się, że brakuje zaimka.

Chował się pod kołdrą w swym pokoju…

Chował(a).

Niezłe ; )

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Moc, napięcie do końca, kilka twistów no i profesjonalna rekonstrukcja rozmieszczenia pasażerów rządzi ;)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Wciągające. Nie wiem tylko dlaczego uznano tą historię za mało wiarygodną. Chociaż w sumie, gdyby uznano ją za wiarygodną, to nie była by to już legenda. Powodzenia w dalszym pisaniu.

Z mięsem jest jak z mięsem im mniej mięsa, tym mniej mięsa.

Dobry tekst. Jest klimat, jest historia. Rekonstrukcja jak u Fajbusiewicza.

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Kawał dobrego tekstu! Nawet przez chwilę się nie nudziłem, można powiedzieć, że zostałem wciągnięty do Twojego autobusu :) Niesamowity klimat, szaleństwo kryjące się za każdym siedzeniem, śnieżna noc i budzący grozę umarli. Były też zwroty akcji, które stanowią o sile tego opowiadania, np. z Grzesiem. Fajnie się bawiłem, lubię takie teksty ;)

Bardzo mi się podobało. Klimat, napięcie, zwroty akcji, prowadzenie narracji… Świetny tekst.

”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)

Gratuluję! Ciekawy pomysł, zgrabnie stopniowane napięcie, dałoby się „sprzedać” tę historię dalej, zgodnie z regułami rozpowszechniania legend miejskich. Jest też fragment, który podoba mi się szczególnie: „A potem wszystko zamarło. Była to jedna z tych chwili, gdy autobus sunie monotonnie, pasażerowie tkwią w bezruchu, a krajobraz za oknem, choć się zmienia, wciąż wygląda tak samo.”  

Przyczajony użyszkodnik

Mi też się podoba, fajne napięcie robi :) Też nie lubię jeździć nocnymi autobusami i unikam jak ognia. I szkoda mi biednego Grzesia ;)

Chociaż samo opowiadanie wydaje się trochę niedbale napisane, jakby na szybko.

I pomyśleć tylko, że wsiadłam do autobusu dobrowolnie. Co prawda miałam pewne obawy, jak zakończy się podróż, ale udało mi się dojechać na miejsce w jednym, żywym kawałku. Myślę, że tylko dlatego, że dzisiaj jest 4 sierpnia…

Bardzo zacne opowiadanie, Zygfrydzie. Przeczytałam z prawdziwą przyjemnością.

 

Stary Jelcz sunął na przy­sta­nek… – Stary jelcz sunął na przy­sta­nek

 

Otrzeź­wia­ła się w jeden chwi­li. – Otrzeź­wia­ła w jeden chwi­li.

 

Ze stra­chu aż za­ciem­ni­ło się jej przed ocza­mi. – Raczej: Ze stra­chu aż pociemniało jej przed ocza­mi.

 

Wcze­śniej od­gryź­li mu palce ręki, którą wy­pu­ścił smycz. – Raczej: Wcze­śniej od­gryź­li mu palce ręki, z której wy­pu­ścił smycz.

 

Gdy im oczom oka­zy­wał się ko­lej­ne przy­stan­ki… – Gdy ich oczom oka­zy­wał się ko­lej­ne przy­stan­ki

 

Na przy­stan­ku nie za­trzy­mał się stary Jelcz, lecz no­wo­cze­sny So­la­ris.Na przy­stan­ku nie za­trzy­mał się stary jelcz, lecz no­wo­cze­sny so­la­ris.

 

Grześ przy­bli­żył dziew­czy­nę do sie­bie. – Raczej: Grześ przy­sunął/ przyciągnął dziew­czy­nę do sie­bie.

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Czekałem na Ciebie :) Dzięki za przeczytanie i cieszę się, że się podobało.

że przed jej oczami stawała najgorszy możliwy obraz każdej sytuacji

Pies mocno okaleczyło jednego

hmm… czyżby korekta przed laty była mniej czujna?

Świetny, trzymający w napięciu tekst. Doskonale rozegrany. Brawo.

Dzięki :)

Och, jakoś mi umknęło, Zygfrdzie, by wcześniej wyrazić radość z tego, że byłam tu oczekiwana! ;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Niezły horrorek. Bardzo fajnie oddałeś klimat. Podobało się. :)

Ostatnio tu ruch jak na dworcu autobusowym :) Bardzo mi z tego powodu miło. Dzięki za wizytę, Blackburn. Reg, widziałem, że masz je w kolejce i że kolejkę likwidujesz systematycznie. Więc czekałem.

;-D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Świetny tekst, napisany bardzo obrazowo. Lubię Twoje opisy (nawet trochę zazdroszczę) są tak wyraziste i plastyczne. Do tego świetna historia, naprawdę upiorna. W sam raz na sezon dyni i Halloween ;) Zaskakujące zwroty akcji utrzymywały napięcie. Pozostaje tylko dziękować technologii za Ubery i nimi się wozić w Sylwestra :P

Tomorrow, and tomorrow, and tomorrow, Creeps in this petty pace from day to day, To the last syllable of recorded time; And all our yesterdays have lighted fools The way to dusty death.

Dzięki, Rosebelle :)

Nieco Ci odkurzam, ale cóż, bardzo zgrabny tekst, napięcie wyczuwalne, postacie jak żywe, miejska legenda ciekawa. 

Podobało mi się. ^^ 

Super, jak ktoś wpada po latach. Dzięki za komentarz :)

Już to kiedyś czytałam, ale dziś zrobiłam sobie powtórkę, przyjemne opowiadanie :)

Przynoszę radość :)

:)

Nastraszyłeś. Miś chyba w najbliższego sylwestra zostanie przy eukaliptusie. Nie będzie potrzeby podróżowania czymkolwiek. laugh

Nowa Fantastyka