- Opowiadanie: zygfryd89 - Autobus sylwestrowy

Autobus sylwestrowy

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Autobus sylwestrowy

Kasia tup­ta­ła, ubi­ja­jąc bu­ta­mi świe­ży śnieg, a Grześ wy­pa­try­wał au­to­bu­su. Po­mi­ja­jąc tych dwoje, w oko­li­cy nie było ży­we­go ducha. Nie­ty­po­we, nawet bar­dzo za­sta­na­wia­ją­ce, trwa­ła bo­wiem noc syl­we­stro­wa.

Dziew­czy­na wy­pusz­cza­ła z ust ob­ło­ki pary i roz­my­śla­ła nad swą głu­po­tą. Mogła zo­stać w domu, scho­wać się pod kocem i obej­rzeć film. O pół­no­cy po­po­dzi­wia­ła­by przez okno fa­jer­wer­ki, a potem czmych­nę­ła­by do przy­tul­ne­go łóżka. Nie­ste­ty, dała się wy­cią­gnąć na im­pre­zę. Grześ ją na­mó­wił. Chciał do­brze. Zbyt go lu­bi­ła, by od­mó­wić. O jego zna­jo­mych nie mogła po­wie­dzieć tego sa­me­go. Więk­szość upiła się jesz­cze przed dzie­sią­tą, kilku się po­rzy­ga­ło, do­szło do bójki (przy­czy­ny nikt nie zdo­łał do­ciec), do de­wa­sta­cji, a nawet do spon­ta­nicz­ne­go po­ży­cia pew­nej pary, którą przy­pad­kiem na­kry­ła, to nie po­win­no ni­ko­go dzi­wić, Kasia.

Tego wie­czo­ru nie czu­ła­by się nie­zręcz­niej, nawet gdyby zo­sta­ła po­rwa­na przez ko­smi­tów i zmu­szo­na do po­wi­ta­nia no­we­go roku w ich to­wa­rzy­stwie.

Go­dzi­nę po pół­no­cy po­sta­no­wi­ła uciec. Oświad­czy­ła Grze­sio­wi, że wraca do domu, a on, unie­sio­ny ho­no­rem lub z po­czu­cia tro­ski, po­sta­no­wił jej to­wa­rzy­szyć. Ucie­szy­ła się, jed­nak grzecz­ność na­ka­zy­wa­ła od­mó­wić. Nie miała prawa psuć mu za­ba­wy. Otwo­rzy­ła usta i w ostat­niej chwi­li ugry­zła się w język. Przy­po­mnia­ła sobie, czym ma wró­cić do domu.

Au­to­bus się spóź­niał. Sy­pa­ło coraz moc­niej. Ktoś gdzieś śpie­wał, jed­nak al­ko­hol i marne zdol­no­ści wo­kal­ne spra­wi­ły, że brzmiał jak za­rzy­na­ne pro­się. Na przy­stan­ko­wej re­kla­mie jakaś pani uśmie­cha­ła się uro­czo, uka­zu­jąc biel­sze od śnie­gu zęby; pre­zen­to­wa­ła her­ba­tę. W tam­tej chwi­li Kasia by­ła­by w sta­nie zabić za go­rą­cy napój. Zro­bi­ła­by jesz­cze wię­cej, by być już w domu.

Do ro­dzin­nej wio­ski miał ich za­brać au­to­bus syl­we­stro­wy. Linię tę uru­cha­mia­no tylko raz w roku. Kasia nigdy nią nie po­dró­żo­wa­ła, lecz znała opo­wie­ści. Nie wie­rzy­ła w nie. Chyba. Może tro­chę…

– Sły­sza­łeś, co opo­wia­da­ją o au­to­bu­sie syl­we­stro­wym? – za­py­ta­ła chło­pa­ka, by spraw­dzić, czy się boi.

My­ślał chwi­lę nad od­po­wie­dzią. Był wsta­wio­ny, lecz nie tak bar­dzo jak więk­szość jego zna­jo­mych.

– Co nieco. Ponoć kie­dyś za­mor­do­wa­no w nim kie­row­cę.

– Tak mówią. To miało zda­rzyć się przed dzie­się­cio­ma laty, na samym po­cząt­ku funk­cjo­no­wa­nia linii. Jakiś młody, pi­ja­ny osi­łek po­kłó­cił się z kie­row­cą i go zabił. Nie­któ­rzy twier­dzą, że wy­dłu­bał mu oczy.

Grze­gorz uśmiech­nął się.

– Mam na­dzie­ję, że od tam­te­go czasu zna­leź­li za­stęp­stwo. Nie chcę tu cze­kać do świtu.

– To wcale nie jest śmiesz­ne. Teraz w tym au­to­bu­sie stra­szy. Cza­sem pod­cho­dzi do cie­bie sta­rusz­ka i prosi, byś ustą­pił jej miej­sca. Pro­blem w tym, że nie wsia­da­ła na żad­nym przy­stan­ku. A gdy wsta­jesz, już jej nie ma.

– Do­brze, za­po­mnę o do­brym wy­cho­wa­niu – obie­cał z nie­pew­nym uśmie­chem.

– Sły­sza­łam też o wiel­kim, czar­nym psie, który skra­da się po­mię­dzy sie­dze­nia­mi. Ska­cze do gar­dła i już po tobie. Nie­kie­dy do au­to­bu­su wcho­dzą kon­tro­le­rzy…

– Co strasz­ne­go robią? Spraw­dza­ją bi­le­ty?

– Żebyś wie­dział. A gdy po­da­jesz świ­stek, od­gry­za­ją ci palce. Naj­gor­szy jest jed­nak kie­row­ca. Pro­wa­dzi po­jazd, spo­glą­da­jąc pu­sty­mi oczo­do­ła­mi, z któ­rych wy­pły­wa krew. Bywa, że au­to­bus skrę­ca poza trasę, w drogę, któ­rej nie znaj­dziesz na żad­nej mapie. Wów­czas dla pa­sa­że­rów nie ma ra­tun­ku.

– Kasiu, daj spo­kój. Po co się na­krę­cać?

– Rok temu w syl­we­stra za­gi­nął męż­czy­zna. Po­dej­rze­wa­li, że je­chał tym au­to­bu­sem. Nie od­na­le­zio­no go.

– Udało ci się. Na­stra­szy­łaś mnie. Jeśli chcesz…

Nie do­koń­czył. Świa­tła nad­jeż­dża­ją­ce­go po­jaz­du osa­czy­ły ich ni­czym wię­zien­ne re­flek­to­ry ucie­ka­ją­cych ska­zań­ców. Kasia wy­pu­ści­ła ko­lej­ny obłok pary i uświa­do­mi­ła sobie, jak bar­dzo się boi. Nie ma na świe­cie isto­ty głup­szej ode mnie – po­my­śla­ła. Prze­cież to nie­do­rzecz­ne. Nic nam się nie sta­nie.

Stary jelcz sunął na przy­sta­nek ocię­ża­le ni­czym lo­ko­mo­ty­wa, pry­ska­jąc śnie­giem. Za­trzy­mał się przed nimi z gło­śnym hu­kiem, drzwi otwar­ły się za­pra­sza­ją­co.

– Wska­ku­je­my – po­na­glił Grześ.

Wnę­trze, choć prze­sta­rza­łe, wy­da­wa­ło się przy­tul­ne. Było cie­pło i dziw­nie pach­nia­ło, słod­ka­wo. Po­mi­ja­jąc jed­ne­go pa­sa­że­ra, stare sie­dze­nia w ko­lo­rze zgni­łej zie­le­ni świe­ci­ły pust­ka­mi.

Dziew­czy­nę prze­szedł dreszcz, gdy w od­da­li uj­rza­ła ciem­ną syl­wet­kę kie­row­cy. Na szczę­ście nie mu­sie­li zło­żyć mu wi­zy­ty, bo­wiem Grześ wy­trza­snął skądś bi­le­ty.

Ru­szy­li na tył au­to­bu­su. Mi­nę­li sie­dzą­ce­go tyłem do kie­run­ku jazdy męż­czy­znę i usa­do­wi­li się rząd dalej. Pa­sa­żer, na oko czter­dzie­sto­la­tek, przy­glą­dał im się z uwagą. Był prze­raź­li­wie chudy, a jego twarz szpe­cił okrop­ny wąs.

Grześ, który sie­dział pod oknem, oparł głowę o sie­dze­nie.

– Jeśli zasnę, obudź mnie, gdy do­je­dzie­my – po­pro­sił, zie­wa­jąc.

Nie rób mi tego – pra­gnę­ła po­wie­dzieć, lecz nie miała od­wa­gi.

Ru­szy­li. Spo­glą­da­ła przez za­pa­ro­wa­ną szybę na śpią­ce pod pie­rzy­ną śnie­gu mia­sto. Po­ma­rań­czo­wo-czar­ny świat, który zda­wał się gdzieś pę­dzić… Wtedy kątem oka za­uwa­ży­ła, że wą­sacz wpa­tru­je się w nią z ob­le­śnym uśmie­chem. Gdyby ktoś za­py­tał Kasię, jak wy­obra­ża sobie gwał­ci­cie­la, po­ka­za­ła­by zdję­cie tego czło­wie­ka. Dla­cze­go nie usie­dli­śmy w innym miej­scu?

Typ cmok­nął w jej kie­run­ku i dziew­czy­nę prze­szedł dreszcz.

Grześ za­snął. Chra­pał pra­wie tak gło­śno, jak war­czał sil­nik po­jaz­du. A męż­czy­zna z na­prze­ciw­ka wciąż świ­dro­wał ją wzro­kiem. Czuła, jak drżą jej ręce. Po­ci­ła się pod grubą kurt­ką. Wą­sacz wy­szcze­rzył krzy­we zęby. Ucie­ka­ła wzro­kiem, pró­bo­wa­ła się sku­pić na ja­kimś miej­scu, gdzie nie widzi jego okrop­nej fa­cja­ty. Od­wró­ci­ła głowę i za­uwa­ży­ła, że w ostat­nim rzę­dzie znaj­du­je się jesz­cze jeden pa­sa­żer. Spał z twa­rzą za­sło­nię­tą ręką. Nie widzę jego twa­rzy. Nie widzę oczu. Co jeśli ich nie ma?

– Wra­casz z pry­wat­ki, pa­nien­ko? – za­py­tał wą­sacz.

O mało nie krzyk­nę­ła. Otwo­rzy­ła usta, lecz strach ode­brał jej mowę. Po­ki­wa­ła głową.

– Udała się?

– B… była cu­dow­na – wy­ją­ka­ła.

– Cóż, ja tego nie mogę po­wie­dzieć. Ba­wi­łem się z ko­le­ga­mi z pracy, ale się po­kłó­ci­li­śmy. Jeden miał mnie od­wieźć, ale nici z tego. Tak tra­fi­łem tu. Wiesz, pa­nien­ko, gdzie pra­cu­ję?

Nic mnie to nie ob­cho­dzi.

– Nie wiem.

– Je­stem ry­ba­kiem. Wy­ru­szam na łowy, za­rzu­cam sieci i łowię rybki. Pięk­ne, małe rybki.

Po­ża­ło­wa­ła, że nie wzię­ła ze sobą noża. Błą­dzi­ła wzro­kiem po pu­stych sie­dze­niach, spo­glą­da­ła przez szybę, lecz za­wsze kątem oka wi­dzia­ła tego ob­le­śne­go typa i jego nie­mniej ob­le­śny wąs. Cze­ka­ła, aż wsta­nie i rzuci się na nią. Za­ło­ży­ła­by się o ostat­nie pie­nią­dze, że to kwe­stia kilku chwil.

Au­to­bus za­trzy­mał się, drzwi huk­nę­ły, w pa­sa­że­rów ude­rzy­ło lo­do­wa­te po­wie­trze. Do środ­ka wszedł młody czło­wiek, nie­wiel­kie­go wzro­stu, lecz tak sze­ro­ki, że przy­po­mi­nał cho­dzą­cy kwa­drat. Na smy­czy trzy­mał do­ber­ma­na, który wy­glą­dał jak pupil dia­bła.

Kasia jęk­nę­ła. To zbieg oko­licz­no­ści.

Chło­pak nie usiadł, oparł się o ba­rier­kę przy drzwiach. Pies krę­cił się nie­spo­koj­nie.

Kasia mogła po­szczy­cić się na­praw­dę bo­ga­tą wy­obraź­nią. Nie­ste­ty, w więk­szo­ści przy­pad­ków ozna­cza­ło to, że przed jej ocza­mi sta­wał naj­gor­szy moż­li­wy obraz każ­dej sy­tu­acji. W tam­tej chwi­li cze­ka­ła, aż zwie­rzę ze­rwie się ze smy­czy (dla­cze­go ten osi­łek tak dziw­nie ją trzy­ma?) i sko­czy w jej kie­run­ku.

Przy­naj­mniej wą­sacz za­milkł – po­cie­sza­ła się.

A potem wszyst­ko za­mar­ło. Była to jedna z tych chwi­li, gdy au­to­bus sunie mo­no­ton­nie, pa­sa­że­ro­wie tkwią w bez­ru­chu, a kra­jo­braz za oknem, choć się zmie­nia, wciąż wy­glą­da tak samo. Gdyby tak się nie bała, pew­nie by usnę­ła. Mimo wszyst­ko po­pa­dła w odrę­twie­nie, nie­mal pół­sen.

– Prze­pra­szam, ko­le­żan­ko – prze­mó­wił ko­bie­cy głos.

Otrzeź­wia­ła w jeden chwi­li. Obok stała sta­rusz­ka w ogrom­nej pu­cho­wej kurt­ce. Włosy miała roz­wia­ne, a z twa­rzy ska­py­wał roz­to­pio­ny śnieg.

Mu­sia­ła wejść tyl­ny­mi drzwia­mi. Nie za­uwa­ży­łam jej.

– W… w czym mogę pomóc? – wy­du­ka­ła Kasia.

– Czy mo­gła­byś ska­so­wać mój bi­le­cik? Tylny ka­sow­nik nie dzia­ła, a mnie bolą nóżki.

Ma­chi­nal­nie kiw­nę­ła głową. Wzię­ła od sta­rusz­ki świ­stek, mi­nę­ła uśmiech­nię­te­go wą­sa­cza, który nie omiesz­kał od­pro­wa­dzić jej wzro­kiem, i przy­sta­nę­ła nie­da­le­ko środ­ko­wych drzwi.

Pies stał po­mię­dzy nią a ka­sow­ni­kiem ni­czym mi­tycz­ny Cer­ber, bro­nią­cy wej­ścia do kra­iny umar­łych. Wy­szcze­rzył kły i za­war­czał groź­nie.

– Hej, prze­pra­szam – zwró­ci­ła się do wła­ści­cie­la. Osi­łek miał w uszach słu­chaw­ki, toteż ko­mu­ni­ka­cja nie była ani łatwa, ani przy­jem­na. – Pro­szę pana!

Uwol­nił uszy, spo­glą­da­jąc na Kasie jak na in­sek­ta, który przy­peł­znął nie wia­do­mo skąd.

– Co? – wark­nął.

– Chcę ska­so­wać bilet. Może pan za­brać psa?

– Nie gry­zie.

– Żaden nie gry­zie – wy­szep­ta­ła pod nosem.

Pies wy­szcze­rzył zęby, jakby chciał zadać kłam sło­wom pana. Zro­bi­ła krok w tył.

Jej roz­mów­ca z po­wro­tem wpa­ko­wał słu­chaw­ki do uszu i osten­ta­cyj­nie od­wró­cił wzrok.

Przez chwi­lę się wa­ha­ła. Mogła wy­cią­gnąć rękę w kie­run­ku ka­sow­ni­ka, lecz pies spra­wiał wra­że­nie, jakby tylko na to cze­kał. Uzna­ła, że woli za­cho­wać wszyst­kie koń­czy­ny i wy­co­fa­ła się po­wo­li.

Wra­ca­jąc, nie do­strze­gła ni­g­dzie sta­rusz­ki. Znik­nę­ła? Znów ugię­ły się pod nią ko­la­na.

– Psa się boi – za­śmiał się wą­sacz.

– Pro­szę. – W przy­pły­wie chwi­lo­wej od­wa­gi wy­cią­gnę­ła bilet w jego kie­run­ku. – Niech pan ska­su­je.

Nie od­po­wie­dział. Ob­le­śny uśmiech wy­glą­dał jak do­kle­jo­ny do jego twa­rzy.

Wró­ci­ła na swoje miej­sce. Grześ wciąż chra­pał. Za­zdro­ści­ła mu.

Sta­rusz­ki rze­czy­wi­ście ni­g­dzie nie było. Kasia czuła, jak głę­bo­ko pod wie­lo­ma war­stwa­mi ubrań bije jej serce.

– Gdzie się po­dzia­ła ta star­sza pani? – za­py­ta­ła wą­sa­cza.

– Kto?

– Sta­rusz­ka, która dała mi bilet.

– Ano tam.

Rze­czy­wi­ście, sie­dzia­ła w przed­ostat­nim rzę­dzie. Kasia po­czu­ła ulgę i zga­ni­ła się za głu­po­tę. Se­nior­ka zdą­ży­ła za­snąć, ki­wa­ła głową z sze­ro­ko roz­dzia­wio­ny­mi bez­zęb­ny­mi usta­mi.

Dziew­czy­na sta­nę­ła nad nią ni­czym zjawa. Role się od­wró­ci­ły.

– Pro­szę pani. – Szturch­nę­ła ją lekko. – Nie udało mi się ska­so­wać bi­le­tu. – Po­kle­pa­ła ją po ra­mie­niu.

Nic.

Czy ona od­dy­cha? Kasię prze­szedł dreszcz. Na­chy­li­ła się nad usta­mi sta­rusz­ki i nic nie po­czu­ła. Chwy­ci­ła ją za chudą rącz­kę i nie wy­czu­ła pulsu.

– Grześ, Grześ, obudź się.

Spoj­rzał na Kasię za­spa­ny­mi oczy­ma.

– Do­je­eecha­li­śmy?

– Nie. Po­słu­chaj, tamta sta­rusz­ka… chyba nie żyje.

Wą­sacz za­śmiał się w głos, o mało nie wy­wo­łu­jąc u Kasi za­wa­łu serca.

– Jaka sta­rusz­ka? – za­py­tał Grześ.

Za­dzwo­ni­ła ko­mór­ka. Był to dźwięk tak nie­ocze­ki­wa­ny, że dziew­czy­nę za­mu­ro­wa­ło. Wy­ję­ła te­le­fon z kie­sze­ni i uj­rza­ła nie­zna­ny numer.

– Słu­cham – za­pisz­cza­ła.

– Kasia? Tu Iza. Pa­mię­tasz mnie? Po­zna­li­śmy się dzi­siaj na im­pre­zie.

Tego wie­czo­ru przed­sta­wi­ło jej się tyle osób, że nie miała szans wszyst­kich spa­mię­tać. Ale Iza chyba rze­czy­wi­ście gdzieś tam się plą­ta­ła.

Grześ z po­wro­tem przy­tu­lił się do sie­dze­nia i za­padł w sen. Po­trzą­snę­ła go za ramię, lecz w od­po­wie­dzi usły­sza­ła chra­pa­nie.

– Skąd masz mój numer?

– Od Grze­go­rza. Po­słu­chaj, on pyta się, czy już do­je­cha­łaś. Mar­twi się o cie­bie.

Wiele wy­sił­ku kosz­to­wa­ło Kasię utrzy­ma­nie ko­mór­ki w dło­niach.

– Grze­gorz… on… gdzie on jest?

– Tu z nami. Tro­chę zapił, więc nie chce ci beł­ko­tać do słu­chaw­ki, ale mar­twi się o cie­bie. Do­tar­łaś już do domu?

– Nie – od­par­ła bli­ska pła­czu. – Wciąż je­stem w au­to­bu­sie.

– Do­brze, prze­ka­żę mu. Jak do­je­dziesz, daj znać.

– Nie omiesz­kam.

Iza roz­łą­czy­ła się, a Kasi łzy na­pły­nę­ły do oczu.

Grześ (kim on jest? Boże, kim?) chra­pał w naj­lep­sze. Od­su­nę­ła się od niego cicho. Nagle wpa­dła na po­mysł. Wy­bra­ła numer chło­pa­ka. Może to zwy­kły dow­cip. Cze­ka­ła, aż te­le­fon ukry­ty gdzieś w kurt­ce Grze­sia roz­brzmi we­so­ło.

Nie do­cze­ka­ła się.

– Halo? – usły­sza­ła głos Izy. – Kasia?

– Daj mi go do te­le­fo­nu – po­pro­si­ła.

Ktoś coś za­beł­ko­tał. Dla Kasi każdy potok pi­jac­kich słów brzmiał tak samo, więc nie była pewna. Z dru­giej stro­ny, gdyby czło­wiek sie­dzą­cy z nią w au­to­bu­sie był Grze­siem, miał­by przy sobie swoją ko­mór­kę…

Za­uwa­ży­ła ruch w ostat­nim rzę­dzie i przy­po­mnia­ła sobie o sta­rusz­ce. Ze stra­chu aż po­ciem­nia­ło jej przed ocza­mi. Ru­szy­ła do przo­du. Mi­nę­ła wą­sa­cza, który uśmie­chał się z cze­goś bar­dzo za­do­wo­lo­ny, i usia­dła po­środ­ku po­jaz­du. Czar­ny pies spo­glą­dał na nią jak na ko­la­cję.

Pła­ka­ła ze stra­chu i bez­sil­no­ści. Nie wie­dzia­ła, co robić.

– Pro­blem z chło­pa­kiem? – za­py­tał wą­sacz. – Tacy oni są, kłam­czu­chy.

Zde­cy­do­wa­ła, że musi udać się do kie­row­cy, po­wie­dzieć mu o śmier­ci sta­rusz­ki. Zbie­ra­ła przez chwi­lę od­wa­gę, po czym wy­strze­li­ła jak z procy. Ja­kimś cudem mi­nę­ła be­stię osił­ka bez uszczerb­ku na zdro­wiu.

Przód au­to­bu­su był przy­jem­nie pusty. Po­mi­ja­jąc kie­row­cę, któ­re­go przy­wo­dzą­ca na myśl czar­ne­go ptaka syl­wet­ka ry­so­wa­ła się w od­da­li. Wy­da­wa­ło się, że jest innym świe­cie, gdzieś na końcu dłu­gie­go tu­ne­lu.

Gdy Kasia mi­nę­ła sie­dzą­cą w dru­gim rzę­dzie sa­mot­ną, kil­ku­let­nią dziew­czyn­kę, nie za­re­je­stro­wa­ła tego w pierw­szej chwi­li. To było zbyt ab­sur­dal­ne, aby było praw­dzi­we. Ale dziec­ko na­praw­dę tam było, jadło coś, ma­cha­ło nóż­ka­mi, uśmie­cha­ło się.

Kasia otwo­rzy­ła usta w od­ru­chu na­ka­zu­ją­cym za­py­tać dziew­czyn­kę, gdzie są jej ro­dzi­ce, lecz ugry­zła się w język. Po­sta­no­wi­ła udać, że ni­ko­go nie za­uwa­ży­ła.

Usia­dła na przed­nim sie­dze­niu i wy­bra­ła numer swo­jej mamy. Ode­zwa­ła się pocz­ta gło­so­wa.

– Mamo, jadę au­to­bu­sem syl­we­stro­wym – wy­szep­ta­ła. Miała wra­że­nie, że za­cie­ka­wio­na dziew­czyn­ka przy­słu­chu­je jej się uważ­nie. – Nie je­stem sama… je­dzie ze mną wielu… oni chyba…. Jeśli nie wrócę, wiedz, że cię ko­cham.

Wsta­ła. Mu­sia­ła zro­bić ten ostat­ni krok. Przez przed­nią szybę wi­dzia­ła drogę cią­gną­cą się wśród za­śnie­żo­nych pól. Wy­je­cha­li już z mia­sta.

– Słu­cham panią – rzekł cień pro­wa­dzą­cy po­jazd. Głos miał przy­ja­zny, po­dej­rza­nie zwy­czaj­ny.

Zro­bi­ła krok do przo­du i spoj­rza­ła mu w oczy.

Miał je na swoim miej­scu. Kie­row­ca – młody, ły­sa­wy męż­czy­zna – uśmie­chał się do niej sym­pa­tycz­nie.

– Czym mogę słu­żyć?

– Tam… sta­rusz­ka… chyba… nie żyje.

Kasia wi­dzia­ła, jak męż­czyź­nie za­drża­ła broda. Spoj­rzał w lu­ster­ko i ode­tchnął z ulgą. Ulga szyb­ko prze­ro­dzi­ła się w zdu­mie­nie.

– Mówi pani o tej ba­bin­ce, co się prze­cha­dza mię­dzy sie­dze­nia­mi?

Rze­czy­wi­ście, ko­bie­ta po­wsta­ła i wę­dro­wa­ła żwawo jak dwu­dzie­sto­lat­ka. Cze­goś szu­ka­ła. Pew­nie swego bi­le­tu i osoby, któ­rej po­le­ci­ła go ska­so­wać.

– Nie od­dy­cha­ła – stwier­dzi­ła dziew­czy­na. – Na­praw­dę.

Do­je­cha­li do ko­lej­ne­go przy­stan­ku.

– Chcę wy­siąść – zde­cy­do­wa­ła nagle. Wę­drów­ka pie­szo, mimo mrozu, wy­da­ła jej się dużo mniej strasz­na niż dal­sza jazda tym au­to­bu­sem.

– Przy­kro mi. Nie da rady.

Otwo­rzy­ły się tylko środ­ko­we drzwi. Do po­jaz­du we­szło dwóch męż­czyzn.

– Pro­szę otwo­rzyć! – krzyk­nę­ła.

– Widzi pani tych dwóch?

– Co z nimi?

– Kon­tro­la bi­le­tów.

Od­gry­za­cze pal­ców.

Męż­czyź­ni chwy­ci­li za wi­szą­ce na szy­jach le­gi­ty­ma­cje, oznaj­mia­jąc cel przy­by­cia wszyst­kim pa­sa­że­rom. Po­de­szli do wą­sa­cza, który, nie­ste­ty, bilet po­sia­dał.

Kasia spoj­rza­ła na swe od­bi­cie w szy­bie. Wy­glą­da­ła blado, jak trup wy­cią­gnię­ty ze śnie­gu. Za­pra­gnę­ła roz­bić szkło, uciec z tego kosz­ma­ru. Nie miała przy sobie bi­le­tu. Był w kie­sze­ni tego, który po­da­wał się za jej przy­ja­cie­la.

Przy­pa­try­wa­ła się Grze­sio­wi (bo jak ina­czej mia­ła­by go na­zy­wać?) uważ­nie. Za­spa­ny, wyjął jeden bilet, mach­nął ane­micz­nie ręką.

W mię­dzy­cza­sie drugi z ka­na­rów pod­szedł do sta­rusz­ki.

Kasia zo­rien­to­wa­ła się, że wciąż ma jej nie­ska­so­wa­ny bilet.

Zdez­o­rien­to­wa­na se­nior­ka tłu­ma­czy­ła się, lecz tak cicho, że dziew­czy­na nic nie sły­sza­ła. Jed­nak gest koń­czą­cy wy­ja­śnie­nie – wska­za­nie ręką przo­du au­to­bu­su – po­ję­ła do­sko­na­le. Czy można do­stać dwie kary na raz? Za brak bi­le­tu i za nie­ska­so­wa­nie innej oso­bie? Ile pal­ców mi od­gry­zą?

Kie­row­ca spo­glą­dał na całą tę scenę przez wstecz­ne lu­ster­ko, blady jak świe­żo po­ma­lo­wa­na ścia­na.

– Wi­dzia­ła pani, jak ta sta­rusz­ka wcho­dzi­ła na któ­rymś przy­stan­ku? – szep­nął do Kasi.

– Nie.

Kon­tro­le­rzy ru­szy­li na przód au­to­bu­su. Wi­dzia­ła ich twa­rze. Jeden uśmie­chał się głup­ko­wa­to, drugi, któ­re­go fa­cja­tę po­kry­wa­ły okrop­ne bli­zny, wy­glą­da­ją­ce jak skar­to­wa­ne na skó­rze ar­chi­pe­la­gi, spo­glą­dał okrut­nie.

Ucie­kaj – na­ka­zał jej we­wnętrz­ny głos.

Potem wszyst­ko eks­plo­do­wa­ło obłę­dem.

Pies osił­ka ze­rwał się ze smy­czy i prze­mknął mię­dzy sie­dze­nia­mi. Rzu­cił się na jed­ne­go z kon­tro­le­rów, prze­wra­ca­jąc go na fo­te­le. Lecz drugi z męż­czyzn był tuż obok. W ręku trzy­mał bar­dzo długi nóż. Rzu­cił się na zwie­rzę i wy­pro­wa­dził serię pchnięć.

Wą­sacz śmiał się w głos, za­chwy­co­ny.

– Ale przed­sta­wie­nie! – za­wo­łał we­so­ło.

Dziew­czyn­ka w dru­gim rzę­dzie śpie­wa­ła ra­do­śnie.

Kasia do­strze­gła kątem oka, że na przy­sta­nek za­je­chał drugi au­to­bus. Po­trze­bo­wa­ła kilku chwil, by zro­zu­mieć, że o tej go­dzi­nie przez tę za­bi­tą de­cha­mi dziu­rę nie po­wi­nien prze­jeż­dżać żaden inny po­jazd ko­mu­ni­ka­cji pu­blicz­nej.

To był praw­dzi­wy au­to­bus syl­we­stro­wy. W takim razie czym je­cha­ła?

Kie­row­ca sze­ro­ko roz­dzia­wił usta.

Wą­sacz wciąż śmiał się gło­śno, choć krew ze szlach­to­wa­ne­go zwie­rzę­cia try­ska­ła na niego jak woda z fon­tan­ny.

Osi­łek, wi­dząc, co zo­sta­ło z jego pu­pi­la, wyjął wła­sny nóż i rzu­cił się na kon­tro­le­rów. Upa­dli, sza­mo­cząc się za­wzię­cie.

– Pro­szę otwo­rzyć drzwi – za­łka­ła do kie­row­cy.

I wtedy po­wstał pa­sa­żer z ostat­nie­go rzędu. Roz­cią­gnął się rześ­ko, ziew­nął i roz­po­czął nie­spiesz­ny marsz przez au­to­bus. Prze­sko­czył wal­czą­cych męż­czyzn, któ­rzy chyba zdą­ży­li się po­za­bi­jać, i ru­szył w jej kie­run­ku. Kasia spo­glą­da­ła w jego twarz i nie wie­rzy­ła w to, co widzi. Krew są­czy­ła się z pu­stych oczo­do­łów, lecz brak oczu nie prze­szko­dził po­two­ro­wi świ­dro­wać ją wzro­kiem.

Kie­row­ca otwo­rzył przed­nie drzwi, wy­sko­czył z au­to­bu­su i zwy­mio­to­wał na śnieg. Kasia wy­to­czy­ła się tuż za nim. Gdy się obej­rza­ła, bez­oki trup był już przy kie­row­ni­cy. Usiadł za nią.

– Niech pan wsta­nie! – krzyk­nę­ła do le­żą­ce­go w śnie­gu męż­czy­zny. – Oni chcą nas prze­je­chać!

Pod­niósł się z tru­dem. Zbie­gli z drogi i wkro­czy­li na łąkę, gdzie śnieg się­gał im do kolan. Jeśli au­to­bus po­je­dzie za nimi, ugrzęź­nie. Taką przy­naj­mniej miała na­dzie­ję.

Jelcz jed­nak nie za­mie­rzał ich gonić. Od­je­chał z pu­ste­go przy­stan­ku, jego świa­tła zni­kły w pa­da­ją­cym śnie­gu i mro­kach nocy.

– Dobry Boże… – Kie­row­ca trząsł się tak bar­dzo, że żaden z płat­ków pa­da­ją­ce­go śnie­gu nie za­go­ścił na jego po­sta­ci dłu­żej niż przez se­kun­dę.

Sama pew­nie nie wy­glą­da­ła le­piej. Wy­ję­ła ko­mór­kę, lecz nie miała za­się­gu. Męż­czy­zna spraw­dził kie­sze­nie, lecz nie zna­lazł w nich te­le­fo­nu.

– Je­ste­śmy sześć przy­stan­ków od mojej wio­ski – stwier­dzi­ła dziew­czy­na. – To ja­kieś trzy ki­lo­me­try. Doj­dzie­my. – Spoj­rza­ła na drogę. Wę­drów­ka nią by­ła­by sto­kroć ła­twiej­sza, lecz na­tych­miast od­rzu­ci­ła ten po­mysł. Gdzieś tam, po­śród mro­ków nocy au­to­bus pełen umar­łych mógł w każ­dej chwi­li za­wró­cić… – Pój­dzie­my polem, potem lasem.

Po­ki­wał głową.

Brnę­li przez zaspy, przez nie­na­ru­szo­ne morze śnie­gu. Kasia nie czuła żad­ne­go frag­men­tu swego ciała.

– A więc to wszyst­ko praw­da – ode­zwał się męż­czy­zna. – W gło­wie się nie mie­ści.

– Zna pan praw­dzi­wą hi­sto­rię tego au­to­bu­su – bar­dziej stwier­dzi­ła, niż za­py­ta­ła.

– Nie­ste­ty. Gdy przed laty uru­cho­mio­no linię, sta­wia­łem pierw­sze kroki w za­wo­dzie. Ale sły­sza­łem. Wszyst­ko. Kiedy pierw­szy raz au­to­bus syl­we­stro­wy wy­je­chał w trasę, do­szło do okrut­nej zbrod­ni. To była ze­msta, a przy­naj­mniej tak mó­wio­no. Dwaj męż­czyź­ni we­szli do po­jaz­du, uda­jąc kon­tro­le­rów. A może na­praw­dę nimi byli? Nie wiem. Wiem, że kie­row­ca w jakiś spo­sób wcze­śniej im pod­padł. Byli pi­ja­ni, na­ćpa­ni i sza­le­ni. W au­to­bu­sie znaj­do­wał się wów­czas tylko jeden pa­sa­żer, młody chło­pak z psem na smy­czy. Nie spraw­dzi­li jego bi­le­tu, od razu po­de­szli do kie­row­cy. Ka­za­li mu zje­chać z trasy. A gdy to zro­bił, za­bi­li go. Jeden za­czął wy­dłu­by­wać mu oczy. Pa­sa­żer, wi­dząc to sza­leń­stwo, po­szczuł ich swoim pu­pi­lem. Pies mocno oka­le­czył jed­ne­go. Drugi zdo­łał za­dźgać zwie­rzę. Potem sza­leń­cy za­bi­li rów­nież chło­pa­ka. Wcze­śniej od­gryź­li mu palce ręki, z któ­rej wy­pu­ścił smycz.

– Wszyst­ko się zga­dza – po­wie­dzia­ła Kasia.

– Po­ra­nio­ny przez psa wy­krwa­wił się tej samej nocy, dru­gie­go zła­pa­ła po­li­cja. Wsa­dzi­li go do aresz­tu, ale nie za­go­ścił tam długo. Umarł. Au­to­bus wy­czysz­czo­no z krwi i od­sta­wio­no. To był stary model, nie uży­wa­no go na co dzień. Jed­nak na­stęp­ne­go syl­we­stra znów wy­ru­szył w trasę.

– Oni gi­nę­li w ko­lej­nych la­tach, praw­da? Po­zo­sta­li.

– Tak. Pra­wie co roku od­no­to­wy­wa­no dziw­ne zda­rze­nia, nie za­wsze śmier­tel­ne. Sta­rusz­ka zmar­ła sześć lat temu, chyba z przy­czyn na­tu­ral­nych. Kogo oprócz niej wi­dzia­łaś?

– Dziew­czyn­kę.

Kie­row­ca wzdry­gnął się.

– Czte­ry lata temu. Pro­wa­dzi­łem wtedy au­to­bus. Dziec­ko za­gi­nę­ło matce. Za­rze­ka­ła się, że wsia­dły razem. Była tak pi­ja­na, że po­li­cja stwier­dzi­ła, iż za­po­dzia­ła dziec­ko gdzieś w mie­ście. Nigdy go nie od­na­leź­li. Strasz­na tra­ge­dia.

– Była jesz­cze czło­wiek z wąsem.

Kie­row­ca za­my­ślił się.

– Rok temu za­gi­nął męż­czy­zna. Rybak.

– To on.

Przy­sta­nął nagle.

– Czy ty nie we­szłaś do środ­ka z drugą osobą?

Długo nie wie­dzia­ła, co od­po­wie­dzieć.

– On… nie roz­ma­wiaj­my o tym.

I nie roz­ma­wia­li. Szli w mil­cze­niu. Do­tar­li do lasu, gdzie czar­no-bia­łe, upior­ne syl­wet­ki drzew wy­ra­sta­ły z wszech­obec­ne­go śnie­gu. Kasia znała to miej­sce, lecz nigdy nie wę­dro­wa­ła tu zimą po zmierz­chu. Gdzieś pod grubą war­stwą bieli kryły się ścież­ki, lecz nie mieli szans ich od­na­leźć.

– Au­to­bus, w któ­rym do­szło do tych wszyst­kich okro­pieństw – kon­ty­nu­ował kie­row­ca – wy­co­fa­no rok temu. Po­szedł na złom. Jak widać, nie prze­szko­dzi­ło mu to znów wy­ru­szyć na ulicę… On nas zła­pał, oszu­kał. Wsie­dli­śmy do złego po­jaz­du. Jak ja się wy­tłu­ma­czę w pracy? Pew­nie do mnie dzwo­ni­li, lecz zgu­bi­łem ko­mór­kę.

Kasia za­czę­ła dumać nad tymi ostat­ni­mi sło­wa­mi i wy­wo­ła­ła wilka z lasu. Usły­sza­ła dzwo­nek te­le­fo­nu. Za­sięg wró­cił.

– Słu­cham?

– Hej, tu Iza – wy­beł­ko­ta­ła dziew­czy­na. Od ostat­niej roz­mo­wy mu­sia­ła sporo wypić. – Pa­mię­tasz mnie jesz­cze?

– Do­sko­na­le.

Śmie­chy w tle spra­wi­ły, że ści­snę­ło ją w żo­łąd­ku.

– Prze­pra­szam – za­re­cho­ta­ła w głos dziew­czy­na. – Wkrę­ci­li­śmy cię z tym Grze­siem. Coś ty sobie po­my­śla­ła, co? – Znów śmie­chy. – Prze­cież wy­szedł z tobą! Zo­sta­wił tu ko­mór­kę… więc po­my­śle­li­śmy, że… no wiesz. Do­je­cha­li­ście już? Po­wiedz, co sobie po­my­śla­łaś?

– Nie do­je­cha­li­śmy – od­par­ła lo­do­wa­tym gło­sem.

– Jak to?

– Je­stem na gło­śno­mó­wią­cym?

– Ano.

– Grześ nie żyje. Przez was, głu­pie skur­wy­sy­ny. Je­steś tam, Izo?

– T… tak – wy­du­ka­ła.

– To się pier­dol, głu­pia kurwo.

Roz­łą­czy­ła się i roz­pła­ka­ła. Jak mogła być tak głu­pia, by uwie­rzyć jej na słowo? Zo­sta­wi­ła Grze­sia w au­to­bu­sie. Z tymi wszyst­ki­mi po­two­ra­mi. Miała ocho­tę wyć.

Wło­ży­ła te­le­fon do kie­sze­ni, bo do kogo mia­ła­by za­dzwo­nić po pomoc? Kto by jej uwie­rzył? Jak miał­by ich ura­to­wać?

Brnę­li przez śnieg. Od czasu do czasu wi­dzie­li od­le­głe świa­tła prze­jeż­dża­ją­cych po­jaz­dów i za każ­dym razem serce dziew­czy­ny pod­cho­dzi­ło do gar­dła. Cho­wa­li się wów­czas za drze­wa­mi i cze­ka­li. Kiedy świa­tła zni­ka­ły, ru­sza­li dalej. Gdy ich oczom oka­zy­wał się ko­lej­ne przy­stan­ki, wstrzy­my­wa­li od­dech. Wszyst­kie były jed­nak puste, stały po­śród śnie­gów ni­czym za­po­mnia­ne straż­ni­ce na da­le­kiej pół­no­cy ja­kieś ma­gicz­nej kra­iny.

Do­tar­li na skraj lasu. W od­da­li widać było świa­tła domów, byli bli­sko wio­ski. By jed­nak do niej do­trzeć, mu­sie­li przejść przez drogę.

Z za­du­my wy­rwał ich śpiew – cichy, słod­ki, dzie­cię­cy. Za­kłó­cił ciszę nocy w tak cudny spo­sób, że serce Kasi znów za­mar­ło.

Dziew­czyn­ka wy­szła spo­mię­dzy drzew.

– Nie ucie­kaj­cie! – za­wo­ła­ła, uśmie­cha­jąc się ser­decz­nie.

Stali, spa­ra­li­żo­wa­ni ze stra­chu. Dziec­ko-zja­wa kro­czy­ło ku nim przez śnieg z za­dzi­wia­ją­cą lek­ko­ścią, jakby nic nie wa­ży­ło.

– Po­móż­cie mi – po­pro­si­ła. – Źli lu­dzie mnie za­bra­li, ale im ucie­kłam. Chcę iść z wami.

Kasia szarp­nę­ła męż­czy­znę za rękaw, dając mu znak, iż po­win­ni ucie­kać, lecz on stał jak posąg.

Dziew­czyn­ka było już bli­sko, nie­mal na wy­cią­gnię­cie ręki. Trzy­ma­ła coś w dłoni. Kasia spo­strze­gła to o uła­mek se­kun­dy za późno. Dziec­ko za­szar­żo­wa­ło i wbiło nóż w brzuch kie­row­cy. Krzyk­nął tak gło­śno, iż wy­da­wa­ło się, że mar­twy las nagle ożył. Póź­niej padł twa­rzą w śnieg.

Kasia ze­rwa­ła się do uciecz­ki. Kątem oka do­strze­gła kon­tro­le­rów, któ­rzy zbli­ży­li się do dziew­czyn­ki. Jeden po­ra­nio­ną ręką roz­czo­chrał jej włosy, drugi uklęk­nął nad kie­row­cą i, trzy­ma­jąc nóż obu­rącz, za­czął dźgać ofia­rę.

Wy­bie­gła z lasu wprost na drogę. Ja­kieś sto me­trów dalej, do­kład­nie po­mię­dzy Kasią a wio­ską, stał au­to­bus syl­we­stro­wy. Na­tych­miast padła i stur­la­ła się do przy­droż­ne­go rowu. Ukry­ta w śnie­gu, ob­ser­wo­wa­ła, jak zjawy ko­lej­no opusz­cza­ją po­jazd. Do­strze­gła mię­śnia­ka i jego psa, za nim po­ja­wił się wą­sacz, który uży­czył ra­mie­nia sta­rusz­ce. Bez­oki po­twór wy­szedł ostat­ni. Roz­glą­dał się uważ­nie. Kasia mo­gła­by przy­siąc, że jego wzrok przez chwi­lę za­trzy­mał się na miej­scu, w któ­rym się ukry­wa­ła. Pi­snę­ła cicho i mi­nę­ła chwi­la, nim od­wa­ży­ła się po­now­nie wy­ści­bić głowę.

Zjawy szły drogą. W jej kie­run­ku. Co gor­sza gdzieś za ple­ca­mi miała kon­tro­le­rów, sły­sza­ła ich roz­mo­wę. Za­głę­bi­ła się w śnie­gu i cze­ka­ła. Od­głos kro­ków i trzesz­cze­nie bia­łe­go puchu. Prze­szli tuż obok.

A póź­niej cała ta zgra­ja ru­szy­ła w kie­run­ku mia­sta. Kasia od­pro­wa­dzi­ła ich wzro­kiem, a potem długo cze­ka­ła, nim zde­cy­do­wa­ła się wbiec na drogę.

Au­to­bus wciąż tam stał. Obe­szła go sze­ro­kim łu­kiem, spo­glą­da­jąc w okna. Ni­ko­go nie wi­dzia­ła. Czy Grześ wciąż jest w środ­ku? Czy go za­bi­li? Miała wra­że­nie, że to pu­łap­ka i gdy tylko wej­dzie do po­jaz­du, drzwi za­trza­sną się, a spo­mię­dzy sie­dzeń wy­ło­nią się umar­li.

Uzna­ła, że żadna siła na świe­cie nie zmusi jej do wej­ścia do środ­ka.

– Grześ – za­wo­ła­ła ci­chut­ko.

Cisza. Jeśli żyje, czemu sam nie wyj­dzie? Tar­ga­na wy­rzu­ta­mi su­mie­nia ru­szy­ła w stro­nę wio­ski.

Uj­rza­ła go w od­da­li, szedł w tym samym kie­run­ku.

– Grześ! – Po­bie­gła.

Spoj­rzał na nią za­spa­ny­mi ocza­mi.

– Nie obu­dzi­łaś mnie – rzu­cił od nie­chce­nia. – Kie­row­ca kazał wy­siąść. Dziw­ny gość.

Padła mu w ra­mio­na.

– Cie­szę się, że nic ci nie jest.

Uśmiech­nął się, przy­tu­lił czule, za­ci­snął dło­nie na jej nad­garst­kach i rzu­cił Kasię na śnieg. Krzy­cza­ła tak gło­śno, że po­win­na po­sta­wić na nogi całą wio­skę. Usiadł na niej i czymś zwią­zał jej ręce. Chyba smy­czą. Potem na­pchał śnie­gu do ust i za­kne­blo­wał.

Była tak prze­ra­żo­na, zmę­czo­na i zmar­z­nię­ta, że dała się za­cią­gnąć na naj­bliż­szy przy­sta­nek.

– Zaraz pod­ja­dą – oznaj­mił z eks­cy­ta­cją. – To twoja wina, Kasiu, że mnie za­mor­do­wa­li. Upar­łaś się, żeby wró­cić wcze­śniej. Trud­no. Teraz i cie­bie za­bi­ją. To nowy po­czą­tek. Bę­dzie­my jeź­dzić co rok w tę wspa­nia­łą noc. Bę­dzie cu­dow­nie.

Gdy uj­rza­ła świa­tła, a za nimi syl­wet­kę au­to­bu­su, wie­dzia­ła, że to ko­niec. Opu­ści­ła wzrok i cze­ka­ła. Coś jed­nak ją za­sta­no­wi­ło. Po­jazd… wy­glą­dał ina­czej?

Na przy­stan­ku nie za­trzy­mał się stary jelcz, lecz no­wo­cze­sny So­la­ris. Praw­dzi­wy au­to­bus syl­we­stro­wy. Wra­cał do mia­sta. Grześ przy­cią­gnął dziew­czy­nę do sie­bie. Stali przy­tu­le­ni ni­czym ko­chan­ko­wie.

– Ani się waż – wark­nął jej na ucho.

Drzwi roz­su­nę­ły się.

Miała tylko jedną szan­sę. Wy­rwa­ła się i wsko­czy­ła do po­jaz­du.

Było pusto. Po­bie­gła na tył, po­ło­ży­ła się na sie­dze­niach, zwi­nę­ła w kłę­bek i znów za­czę­ła pła­kać.

Po­jazd ru­szył.

Chwi­lę potem minął au­to­bus-wid­mo. Kasia przez okno do­strze­gła wą­sa­cza, który uśmie­chał się ob­le­śnie, i roz­anie­lo­ną dziew­czyn­kę. Wi­dzia­ła kon­tro­le­rów-mor­der­ców i czar­ne­go psa. A także kie­row­cę, który rzu­cił jej ostat­nie, od­ra­ża­ją­ce spoj­rze­nie. Na­wie­dzo­ny po­jazd za­trzy­mał się nie­opo­dal i za­brał Grze­sia. Potem zje­chał z trasy i znik­nął wśród mro­ków nocy.

Lu­dzie wsia­da­li i wy­sia­da­li, ledwo to pa­mię­ta­ła. Zwią­za­ne ręce trzy­ma­ła z tyłu, więc mogła ucho­dzić za ko­lej­ną pi­ja­ną na­sto­lat­kę. Jeź­dzi­ła w tę i z po­wro­tem aż do świtu. Do­pie­ro wów­czas od­wa­ży­ła się wy­siąść.

 

*

 

Za­gi­nię­cie Grze­sia od­bi­ło się sze­ro­kim echem i ob­ro­dzi­ło le­gen­da­mi. Za­kro­jo­ne na sze­ro­ką skalę po­szu­ki­wa­nia nic nie dały, a ze­zna­nia dziew­czy­ny uzna­no za nie­wia­ry­god­ne. Co cie­ka­we, rok póź­niej, w syl­we­stra, nie­któ­rzy zna­jo­mi chło­pa­ka twier­dzi­li, że spo­tka­li go na im­pre­zie i ba­wi­li się w jego to­wa­rzy­stwie do bia­łe­go rana.

Dla Kasi każda ko­lej­na noc syl­we­stro­wa była kosz­ma­rem. Cho­wa­ła się pod koł­drą w swym po­ko­ju na pię­trze i cze­ka­ła. Wie­dzia­ła, że on gdzieś tam jest, krąży po po­kry­tych śnie­giem dro­gach.

Ostrze­ga­ła ludzi, lecz nikt jej nie wie­rzył.

Za­gi­nię­cia nie usta­ły. Czy kie­dyś to na­stą­pi? Być może.

Na razie jed­nak au­to­bus syl­we­stro­wy wciąż mógł po­mie­ścić wielu pa­sa­że­rów.

Koniec

Komentarze

No! Nie­źle po­je­cha­łeś. Mocny kli­mat. Ale uwie­rzyć ra­czej trud­no. :-)

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Może i uwie­rzyć trud­no. Ale przyj­dzie kie­dyś syl­we­ster… ktoś bę­dzie mu­siał po­je­chać au­to­bu­sem… mam na­dzie­je, że wów­czas przy­po­mni sobie tę hi­sto­rię :D

Zwią­za­na, za­kne­blo­wa­na, przy­gnie­cio­na do ziemi wy­rwa­ła się Grze­sio­wi i wsko­czy­ła do au­to­bu­su – sorry, ale tego nie łyknę, no chyba, że masz na po­pit­kę parę bro­war­ków ;-)

Ja tam pier­dzie­lę! Będę wra­cał na czwo­ra­kach, a do au­to­bu­su nie wsią­dę.

Ma­niac­ka per­se­we­ra­cja am­bi­wa­len­cji nie­kon­gru­ent­nych epi­fe­no­me­nów

Szka­po, zwią­za­na i za­kne­blo­wa­na tak, ale nie przy­gnie­cio­na. Może nie­do­sta­tecz­nie do­brze to opi­sa­łem, ale bo­ha­ter­ka po za­cią­gnię­ciu na przy­sta­nek stałą tam o wła­snych si­łach "przy­tu­lo­na" do Grze­sia, by nie wzbu­dzić po­dej­rzeń kie­row­cy. A potem wy­strze­li­ła, lu­dzie w ta­kich sy­tu­acjach zdol­ni są do nie­zwy­kłych czy­nów.

Tro­chę zmie­ni­łem. Mam na­dzie­ję, że teraz jest le­piej.

Ja mam jak jje­rzy – w życiu nie wsią­dę do au­sto­bu­su w Syl­we­stra. Bar­dzo mocne opo­wia­da­nie, ki­li­mat utrzy­ma­ny cały czas. Do tego ta nie­pew­ność, czy Grześ to Grześ, czy to zwidy Kasi po pi­ja­ku, czy rze­czy­wi­ście jakaś nie­sa­mo­wi­ta hi­sto­ria. Moim zda­niem bar­dzo udane opo­wia­da­nie. 

"Cza­sem przy­pa­da nam rola go­łę­bi, a cza­sem po­mni­ków." Hans Ch. An­der­sen ****************************************** 22.04.2016 r. zo­sta­łam bab­cią i je­stem nią już na pełen etat.

Bar­dzo mi się po­do­ba­ło! Moja nie­chęć do ko­mu­ni­ka­cji miej­skiej wzro­sła.

"Myślę, że jak czło­wiek ma w sobie tyle nie­sa­mo­wi­tych po­my­słów, to musi zo­stać pi­sa­rzem, nie ma rady. Albo do czub­ków." - Jo­na­than Car­roll

Po­wiem tak: brr! Obłęd­nie, tyle tych zjaw i wąt­ków, no i cudny, kla­sycz­nie miej­sko-le­gen­dar­ny motyw wy­łu­pa­nych oczu. Je­stem na tak. :)

And the world began when I was born/ And the world is mine to win.

Dzię­ki za opi­nie. Mor­gia­na, ja tam lubię jeź­dzić au­to­bu­sa­mi :) Można po­roz­my­ślać nad róż­ny­mi rze­cza­mi, po­czy­tać, wy­my­ślić nowe opo­wia­da­nie.

Za­le­ży jaki to au­to­bus i jak duże od­cin­ki do prze­je­cha­nia. Tym bar­dziej, że je­stem jak ten Grześ od razu za­sy­piam ;).

"Myślę, że jak czło­wiek ma w sobie tyle nie­sa­mo­wi­tych po­my­słów, to musi zo­stać pi­sa­rzem, nie ma rady. Albo do czub­ków." - Jo­na­than Car­roll

Po­do­ba­ło mi się. Su­ro­wy, oszczęd­ny język zwięk­szał tylko nie­pew­ność. 

Bar­dzo dobre i barw­ne! Po­dob­nie jak w "Te­le­fo­nie…" bar­dzo do­brze ope­ru­jesz po­sta­cią ko­bie­cą. Tak mi się przy­naj­mniej wy­da­je, bo prze­cież je­stem prze­brzy­dłym sam­cem :P. Ze zgrzy­tów:

– opis roz­miesz­cze­nia po­sta­ci w au­to­bu­sie kilka razy zmu­szał mnie do zmia­ny po­glą­du na to gdzie się znaj­du­ją

– nie ro­zu­miem jak wpa­da­ją­ca hi­ste­rycz­nie do au­to­bu­su ko­bie­ta, uwa­lo­na śnie­giem, ze zwią­za­ny­mi rę­ko­ma i za­kne­blo­wa­ny­mi usta­mi może nie zwró­cić uwagi? Kne­bel mogła zdjąć, już w au­to­bu­sie, śnieg otrze­pać a ręce scho­wać. Pi­ja­ni lu­dzie mogli też ją olać. Ale wej­ście mu­sia­ła mieć mocne.

Po mo­je­mu ko­lej­ny kie­row­ca po­wi­nien ją po pro­stu zna­leźć za­kne­blo­wa­ną na przy­stan­ku, ledwo żywą, zwią­za­ną i beł­ko­czą­cą o Grze­siu.

ta sy­gna­tur­ka ule­gła uszko­dze­niu - dzwoń na in­fo­li­nie!

Dzię­ki za opi­nie.

Po­dob­nie jak w "Te­le­fo­nie…" stwo­rzy­łem pro­fe­sjo­nal­ną re­kon­struk­cję, by po­ka­zać, gdzie kto sie­dział (przy­naj­mniej w moim za­ło­że­niu :). KLIK Licz­ba sie­dzeń mogła być tro­chę inna, ważne kto gdzie mniej wię­cej.

Heh, wy­cho­dzi na to, że to ja mam ten sam pro­blem :D.

ta sy­gna­tur­ka ule­gła uszko­dze­niu - dzwoń na in­fo­li­nie!

Mel­du­ję, że byłam i w przy­szłym ty­go­dniu przy­stę­pu­ję do czy­ta­nia wszyst­kich kon­kur­so­wych tek­stów ;)

Za­pra­szam na stro­nę au­tor­ską: www.facebook.com/LadyWrites - Anna Szu­ma­cher

Prze­czy­ta­łem i po­do­ba­ło mi się. My­śla­łem, że kie­row­ca też… (no, tu urwę, żeby nie "spoj­le­ro­wać", bo nie­któ­rzy naj­pierw czy­ta­ją ko­men­ta­rze). 

 

Zła­pa­łem dwie li­te­rów­ki:

– Cie­szę się, że nic nie jest.

Zdaje się, że bra­ku­je za­im­ka.

Cho­wał się pod koł­drą w swym po­ko­ju…

Cho­wał(a).

Nie­złe ; )

"Nigdy nie re­zy­gnuj z celu tylko dla­te­go, że osią­gnię­cie go wy­ma­ga czasu. Czas i tak upły­nie." - H. Jack­son Brown Jr

Moc, na­pię­cie do końca, kilka twi­stów no i pro­fe­sjo­nal­na re­kon­struk­cja roz­miesz­cze­nia pa­sa­że­rów rzą­dzi ;)

"Świ­ryb" (Ba­ilo­ut) | "Fi­sho­lof." (Cień Burzy) | "Wiesz, je­steś jak brud i za­raz­ki dla ma­lu­cha... niby syf, ale jak dzie­cia­ka uod­par­nia... :D" (Emel­ka­li)

Wcią­ga­ją­ce. Nie wiem tylko dla­cze­go uzna­no tą hi­sto­rię za mało wia­ry­god­ną. Cho­ciaż w sumie, gdyby uzna­no ją za wia­ry­god­ną, to nie była by to już le­gen­da. Po­wo­dze­nia w dal­szym pi­sa­niu.

Z mię­sem jest jak z mię­sem im mniej mięsa, tym mniej mięsa.

Dobry tekst. Jest kli­mat, jest hi­sto­ria. Re­kon­struk­cja jak u Faj­bu­sie­wi­cza.

„Czę­sto sły­szy­my, że ma­te­ma­ty­ka spro­wa­dza się głów­nie do «do­wo­dze­nia twier­dzeń». Czy praca pi­sa­rza spro­wa­dza się głów­nie do «pi­sa­nia zdań»?” Gian-Car­lo Rota

Kawał do­bre­go tek­stu! Nawet przez chwi­lę się nie nu­dzi­łem, można po­wie­dzieć, że zo­sta­łem wcią­gnię­ty do Two­je­go au­to­bu­su :) Nie­sa­mo­wi­ty kli­mat, sza­leń­stwo kry­ją­ce się za każ­dym sie­dze­niem, śnież­na noc i bu­dzą­cy grozę umar­li. Były też zwro­ty akcji, które sta­no­wią o sile tego opo­wia­da­nia, np. z Grze­siem. Faj­nie się ba­wi­łem, lubię takie tek­sty ;)

Bar­dzo mi się po­do­ba­ło. Kli­mat, na­pię­cie, zwro­ty akcji, pro­wa­dze­nie nar­ra­cji… Świet­ny tekst.

”Kto się myli w win­dzie, myli się na wielu po­zio­mach (SPCh)

Gra­tu­lu­ję! Cie­ka­wy po­mysł, zgrab­nie stop­nio­wa­ne na­pię­cie, da­ło­by się „sprze­dać” tę hi­sto­rię dalej, zgod­nie z re­gu­ła­mi roz­po­wszech­nia­nia le­gend miej­skich. Jest też frag­ment, który po­do­ba mi się szcze­gól­nie: „A potem wszyst­ko za­mar­ło. Była to jedna z tych chwi­li, gdy au­to­bus sunie mo­no­ton­nie, pa­sa­że­ro­wie tkwią w bez­ru­chu, a kra­jo­braz za oknem, choć się zmie­nia, wciąż wy­glą­da tak samo.”  

Przy­cza­jo­ny użysz­kod­nik

Mi też się po­do­ba, fajne na­pię­cie robi :) Też nie lubię jeź­dzić noc­ny­mi au­to­bu­sa­mi i uni­kam jak ognia. I szko­da mi bied­ne­go Grze­sia ;)

Cho­ciaż samo opo­wia­da­nie wy­da­je się tro­chę nie­dba­le na­pi­sa­ne, jakby na szyb­ko.

I po­my­śleć tylko, że wsia­dłam do au­to­bu­su do­bro­wol­nie. Co praw­da mia­łam pewne obawy, jak za­koń­czy się po­dróż, ale udało mi się do­je­chać na miej­sce w jed­nym, żywym ka­wał­ku. Myślę, że tylko dla­te­go, że dzi­siaj jest 4 sierp­nia…

Bar­dzo zacne opo­wia­da­nie, Zyg­fry­dzie. Prze­czy­ta­łam z praw­dzi­wą przy­jem­no­ścią.

 

Stary Jelcz sunął na przy­sta­nek… – Stary jelcz sunął na przy­sta­nek

 

Otrzeź­wia­ła się w jeden chwi­li. – Otrzeź­wia­ła w jeden chwi­li.

 

Ze stra­chu aż za­ciem­ni­ło się jej przed ocza­mi. – Ra­czej: Ze stra­chu aż po­ciem­nia­ło jej przed ocza­mi.

 

Wcze­śniej od­gryź­li mu palce ręki, którą wy­pu­ścił smycz. – Ra­czej: Wcze­śniej od­gryź­li mu palce ręki, z któ­rej wy­pu­ścił smycz.

 

Gdy im oczom oka­zy­wał się ko­lej­ne przy­stan­ki… – Gdy ich oczom oka­zy­wał się ko­lej­ne przy­stan­ki

 

Na przy­stan­ku nie za­trzy­mał się stary Jelcz, lecz no­wo­cze­sny So­la­ris.Na przy­stan­ku nie za­trzy­mał się stary jelcz, lecz no­wo­cze­sny so­la­ris.

 

Grześ przy­bli­żył dziew­czy­nę do sie­bie. – Ra­czej: Grześ przy­sunął/ przy­cią­gnął dziew­czy­nę do sie­bie.

 

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Cze­ka­łem na Cie­bie :) Dzię­ki za prze­czy­ta­nie i cie­szę się, że się po­do­ba­ło.

że przed jej ocza­mi sta­wa­ła naj­gor­szy moż­li­wy obraz każ­dej sy­tu­acji

Pies mocno oka­le­czy­ło jed­ne­go

hmm… czyż­by ko­rek­ta przed laty była mniej czuj­na?

Świet­ny, trzy­ma­ją­cy w na­pię­ciu tekst. Do­sko­na­le ro­ze­gra­ny. Brawo.

Dzię­ki :)

Och, jakoś mi umknę­ło, Zyg­fr­dzie, by wcze­śniej wy­ra­zić ra­dość z tego, że byłam tu ocze­ki­wa­na! ;D

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Nie­zły hor­ro­rek. Bar­dzo faj­nie od­da­łeś kli­mat. Po­do­ba­ło się. :)

Ostat­nio tu ruch jak na dwor­cu au­to­bu­so­wym :) Bar­dzo mi z tego po­wo­du miło. Dzię­ki za wi­zy­tę, Black­burn. Reg, wi­dzia­łem, że masz je w ko­lej­ce i że ko­lej­kę li­kwi­du­jesz sys­te­ma­tycz­nie. Więc cze­ka­łem.

;-D

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Świet­ny tekst, na­pi­sa­ny bar­dzo ob­ra­zo­wo. Lubię Twoje opisy (nawet tro­chę za­zdrosz­czę) są tak wy­ra­zi­ste i pla­stycz­ne. Do tego świet­na hi­sto­ria, na­praw­dę upior­na. W sam raz na sezon dyni i Hal­lo­we­en ;) Za­ska­ku­ją­ce zwro­ty akcji utrzy­my­wa­ły na­pię­cie. Po­zo­sta­je tylko dzię­ko­wać tech­no­lo­gii za Ubery i nimi się wozić w Syl­we­stra :P

To­mor­row, and to­mor­row, and to­mor­row, Cre­eps in this petty pace from day to day, To the last syl­la­ble of re­cor­ded time; And all our yester­days have li­gh­ted fools The way to dusty death.

Dzię­ki, Ro­se­bel­le :)

Nieco Ci od­ku­rzam, ale cóż, bar­dzo zgrab­ny tekst, na­pię­cie wy­czu­wal­ne, po­sta­cie jak żywe, miej­ska le­gen­da cie­ka­wa. 

Po­do­ba­ło mi się. ^^ 

Super, jak ktoś wpada po la­tach. Dzię­ki za ko­men­tarz :)

Już to kie­dyś czy­ta­łam, ale dziś zro­bi­łam sobie po­wtór­kę, przy­jem­ne opo­wia­da­nie :)

Przy­no­szę ra­dość :)

Na­stra­szy­łeś. Miś chyba w naj­bliż­sze­go syl­we­stra zo­sta­nie przy eu­ka­lip­tu­sie. Nie bę­dzie po­trze­by po­dró­żo­wa­nia czym­kol­wiek. laugh

Nowa Fantastyka