Profil użytkownika


komentarze: 33, w dziale opowiadań: 21, opowiadania: 13

Ostatnie sto komentarzy

Ja skaczę na głęboką… 

Od razu ostrzegam, że będzie to męskie spojrzenie na najstarszy zawód świata.

Poproszę 64.

 

64. Zuzia. Brzmi słodko, jednak Zuzia jest tylko ksywką młodej dziewczyny, która z racji kompletnej biedy, postanowiła zostać prostytutka.

Ciekawa i zgrabnie napisana historia. Jak dla mnie nazbyt osadzona w realiach wykreowanych przez, wspomnianego tu już niejednokrotnie, Dicka. Może też dlatego Twój własną ręką stworzony księgarz, podczas czytania miał w moich wyobrażeniach twarz J.F. Sebastiana.

Zakończenie satysfakcjonujące.

Co do wulgaryzmów, to mam podobne odczucia do Alicelli. Może gdyby w pierwszych zdaniach opowiadania główny bohater je wykrzyczał, byłyby bardziej znośne.

 

Tuż za nim biegła horda maszyn.

Skręcił w lewo, by ich zgubić.

Mimo, że to dwa różne akapity, to czytając to ciągiem kompletnie mi to nie zagrało.

Pogrubiony aż po grób.

To mój tytuł dla jurków, jeśli coś wygram devil

Trochę późno przyszedłem. Wybór niewielki, ale jest jeden tytuł, który  daje sporo możliwości.

I w chmurach walczyli, a krew jak deszcz się lała.

Biorę i idę walczyć.

Fabuła sama w sobie nie jest zła, choć urywa się w momencie, który w historię głównego bohatera nie za wiele wnosi. Raczej widziałbym to jako fragment większej całości, a nie samodzielne opowiadanie.

Gdyby nad tym mocno popracować, to mogłoby wyjść z tego coś na podobieństwo historii o Posłańcach i demonach z książek Bretta.

To chyba tyle dobrych słów, bo opowiadanie jest kompletnie nieprzygotowane do czytania. Podstawowe błędy edycyjne i interpunkcja szczerze zniechęcają do pochylenia się nad tekstem.

Jest też sporo błędów stylistycznych i powtórzeń. Przykłady można mnożyć.

Przy takim wietrze i deszczu nawet skórzana peleryna kawara nie była w stanie długo ochronić człowieka przed deszczem.

Po chwili w powstałej wyrwie na chwilę pojawiła się długa,zielona łapa.

dało się zauważyć jak mężczyźnie z podniecenia świecą się oczy widoczne w mroku , pośród jego pooranej zmarszczkami twarzy.

Są też jakieś niekonsekwencje w używanych nazwach.

Jeśli miałeś Haxę to byłeś arystokratą pośród kawarów.

chętnie zobaczę Cię kiedyś na Axie

To jak ten gatunek kozicy w końcu się nazywał?

 

***

 Nagle pomieszczenie rozświetliła kolejna błyskawica,najjaśniejsza z dotychczasowych,tuż po niej zaś nadszedł potężny grzmot.

Nieszczęśliwe wydaje mi się rozpoczynanie nowego fragmentu od słowa ‘nagle’. Tu najpierw powinna być zbudowana atmosfera, którą to niefortunne ‘nagle’ niszczyłoby, lub przełamywało.

 

przebywającego biegiem ostatnie 200 kroków

Liczebnik zapisałbym słownie. Pojedyncze wystąpienia liczb w tekście wyglądają osobliwie i psują rytm czytania.

 

Na koniec założył na głowę jedyną część zrobioną z kolczugi-opadający na ramiona i szyję kaptur,który natychmiast po założeniu zsunął ,tak aby luźno opadał na plecy.

Jakoś mi to nie brzmi. Zrobić kaptur z kolczugi, to tak jakby popsuć kolczugę, która sama w sobie ma często postać koszuli z kapturem. Raczej zamieniłbym to na ‘część zrobioną ze stalowej plecionki’.

 

Jest potencjał, ale też sporo pracy przed Tobą. Powodzenia.

Kompletnie nie odczytałem dwuznaczności w zakończeniu. Uznałem, że “poeta miał na myśli” dokładnie to, co pomyślałem ja, czytając końcówkę, czyli fakt, że syn zginął/zaginął i ktoś ze smutną miną musi przekazać tę wieść matce.

Moim zdaniem inne, czytaj szczęśliwe, zakończenie, kompletnie zepsułoby klimat, który budowany był przez całe opowiadanie, a tak utrzymana została atmosfera, przypominająca mi nieco narrację w książkach Maurice’a Druona.

 

Takie dwa zaprzeczone imiesłowy mnie trapią:

pomiędzy nie dostrzegającymi niczego ludźmi

nie pamiętające ani wielkiej zarazy

Raczej napisałbym to łącznie.

@Silva dzięki za uwagi. Przecinki przed pauzami (poza Twoimi trzema, znalazłem jeszcze dwa inne) i nieszczęsna stróżka poprawione.

Z tą śliskością, to chodziło mi o to, żeby dialogi były bardziej sugestywne, podkreślane przez jakieś emocje, czy też ekspansywność, lub ruchliwość postaci. Wtedy, jak dla mnie, taki dialog toczy się bardziej naturalnie i łatwiej się go przyswaja, nawet gdy zawiera jakieś infodumpy i w ukryty sposób przemyca fabułę.

Łatwiej jest też wczuć się w bohatera, gdy wiemy co odczuwa mówiąc jakąś frazę.

To wszystko, zebrane razem do kupy, bezpośrednio wpływa na to, że takie dialogi łatwiej wślizgują się do głowy :) Tylko tyle i aż tyle.

Technicznie bez zarzutu, chociaż jak dla mnie zbyt mało akcji. Zdecydowanie wolę, gdy fabularnie dzieje się sporo więcej, a dialogi są bardziej ‘śliskie’.

W odbiorze wschodnich klimatów trochę przeszkadzały mi drobnostki w stylu Biełyje Rozy w wykonaniu Ałły, jak się domyślam, Pugaczowej, która to nigdy tego utworu nie śpiewała publicznie (gdy Łaskowyj Maj nagrał tę piosenkę, to Ałła już zajmowała się muzyką rockową, a nie popularną), czy też pielmieni z czosnkiem, czyli typowo polski wymysł (tradycyjnie mięso, sól, pieprz i cebula). No i łosoś zamiast czawyczy, albo jesiotra – mało rosyjski.

Ale wódka się zgadza ;)

@Wiktor Orłowski Dziękuję za odwiedziny i miłe słowa, a przede wszystkim za wskazanie, co kolejnym razem mogę zrobić lepiej.

@chalbarczyk Dzięki za uwagi.

‘nieubłagalnie’ poprawione – jakoś mi to umknęło.

 

Nie do końca jestem jednak przekonany, czy to zdanie powinno być zmienione:

Wóz toczył się leniwie wąskim, leśnym duktem, a jego skrzypiąca przednia oś, niczym metronom, nadawała rytm podróży.

Skłonny byłbym coś poprzestawiać, gdyby zamiast ‘a jego skrzypiąca’ było ‘którego skrzypiąca’. Tu byłoby jasne wskazanie, że druga część zdania tyczy się duktu, a nie wozu.

Jeszcze to przemyślę :)

 

@Irka_Luz Jak najbardziej nie jest mu obojętne, kim są jego matka i kochanek w konkretnej epoce, a powód jest naprawdę błahy. Orestes nie jest maszyną do zabijania, a jego cele odradzają się pod postacią ludzi wpływowych, do których dotrzeć wcale nie jest łatwo.

Na wgryzienie się w czasy, czy też uwikłanie głównego bohatera w jakieś dodatkowe intrygi, potrzebne byłoby kolejne 20 tys. znaków. Nie wykluczam, że powstanie pełniejsza wersja tej opowieści, z której też będę bardziej zadowolony.

Dzięki za wizytę.

Klimat opowiadania bardzo na plus. Fabularnie historia rozegrana też całkiem ciekawie. Przyjemnie mi się czytało Twój tekst.

Trochę zawiódł mnie wątek Muhammada. Szczerze powiedziawszy liczyłem, że ten medalion pomoże mu choć trochę i chłop stawi większy opór, zwłaszcza że Apophis słynął ze swych sprawczych mocy uzdrawiających. A tu taka śmierć bez echa.

Rozumiem jednak, że to historia silnych kobiet i na mocny, męski charakter nie było tu miejsca.

@Monique.M Nie chciałem robić historycznej sieczki i uśmiercać carycy, skoro wiadomo, że od czasu wydarzeń z Pugaczowem, żyła jeszcze 21 lat i zmarła śmiercią naturalną. Z historycznymi faktami wolałem nie dyskutować :)

Stąd też tylko sugestia w tekście, w postaci zapachu zgnilizny i popiołu, że kolejna zemsta Orestesowi zwyczajnie się nie udała.

 

@oidrin Dokładnie tak . Tło wydarzeń jest tu drugorzędne. Cała para opowieści idzie w ustalenie pod jakimi postaciami matka i jej kochanek odrodzili się we wskazanym miejscu i czasie.

Smaczków rosyjskich może rzeczywiście mogłoby być więcej, zwłaszcza, że do regulaminowego limitu pozostało jakieś 600 znaków ;)

 

Dzięki za odwiedziny.

Dziękuje wszystkim za poświęcony czas, uwagi i opinie. 

@drakaina Kreowanie atmosfery miasta wydało mi się kompletnie bezcelowe i na dobrą sprawę nie przysłużyłoby się opowiadaniu. Dynamika fabuły nie jest zbyt wartka, więc wprowadzanie niepotrzebnych opisów miasta jeszcze bardziej by ją spłaszczyło, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że akcja dzieje się w zamkniętych pomieszczeniach.

Jeśli chodzi o nazywanie Brasserie Georges browarem, to zrobiłem to z pełną świadomością, gdyż jak najbardziej jest to browar, który może się pochwalić ponad stoosiemdziesięcioletnią tradycją warzenia brown ale. Nie używam tego określenia w stosunku do La Brasserie des Confluences, gdyż jest to restauracja jakich wiele w Lyonie.

Brnąc dalej, Soninke nie pojawiają się przypadkowo. Chodziło mi o pokazania czarnoskórego ludu, który miał jakiekolwiek związki z Saharą i wciąż jest , mimo że znikomą, to nieodłączną częścią Mauretanii.

 

@japkiewicz Lekarz-dentysta nie jest przedmiotem opowiadania, a pojawił się w przedmowie tylko i wyłącznie po to, by wyjaśnić pochodzenia dziwnego imienia w tytule. Żałuję, że widzisz w treści opowiadania same negatywy, a w rzeczywistości nie podajesz żadnych konkretów.

główny wątek jest zbędny dla historii (której nie ma)

W taki sposób można zanegować sens jakiegokolwiek pisania. W opowiadaniach żadna historia nie istnieje bez głównego wątku. Wówczas sprowadza się to do zwykłej relacji, a nie opowieści.

 

Francuską marionetką jest tu główny bohater, który daje sobą manipulować i w rezultacie kończy w piwnicy. Może nie zaakcentowałem tego zbyt wyraźnie, ale manipulacja, której jest poddany zamknięta jest w ramach wyznaczonych przez zapachy i kolory. Nieprzypadkowe też jest nazwisko Nuit-Verte. Wszystko, co głównemu bohaterowi wydaje się urojeniem, w rzeczywistości nim nie jest, a spisek zawiązany przez Nuit-Verte’a, Morceliera i Fermiere prowadzi go wprost do upadku, ze świadomością, że znajduje się na granicy paranoi.

Szkoda tylko, że muszę to tłumaczyć, bo wydawało mi się to czytelne i niewymagające dopowiedzeń.

Orestes, Kazań 1775

 

Poprawiona lista:

 

STRONA A JABŁKA

Agni

Aryman

Cuchulain

Eneasz

Hanuman

Hun-kame

Medea                

Rama/ Sita

Perceval

Tlaloc

 

 

STRONA B JABŁKA

Cypr 44 p.n.e.

Malta 1565

Paryż 1588

Tasmania 1642

Uluru (Ayers Rock) 1705

Glasgow 1795

Caracas 1812

Madagaskar 1896

Kilimandżaro 1890

Kapsztad 1900

Quebec 1927

Brak odzewu, więc pora na kolejną podpowiedź.

Tylko pięć wielkich rodzin przetrwało wśród rozpasanego zielonego żywiołu: osice, pszczelce, mrówce i mocarmity, które stworzyły społeczeństwa owadzie, potężne i niezniszczalne, a piątą stanowił człowiek, łatwo i nędznie ginący, nie zorganizowany tak jak owady, lecz nie wymarły, ostatni przedstawiciel zwierząt w całym wszechzwycięskim świecie roślin.

To ja sprawdzę znajomość klasyki w moim rozumieniu. 

… wzrost zawiera również to, co ludzie nazwaliby upadkiem, że natura nie tylko musi się rozwinąć, by się “zwinąć”, lecz że musi się ona również zwinąć, by się mogła rozwijać.

@Natan akurat elektrochemitypja to bardzo wdzięczny temat. Brzmi jak gotowy przepis na sagę o  fabryce cynkowych potworów .

Można też się pobawić w jakąś alternatywną rzeczywistość, gdzie ulepszony sposób trawienia na cynku drogą galwaniczną, to jedyna, i dzięki temu bardzo droga, metoda na posiadanie potomstwa płci żeńskiej ;)

Całkiem zgrabna opowieść, chociaż szczerze powiem, że liczyłem na jakieś bardziej spektakularne zakończenie. Coś w stylu: 

Moja wnuczka zawsze była radosnym dzieckiem, ale tego dnia spotkałem ją nad brzegiem morza z twarzą mokrą od łez. Nie odezwała się do mnie nawet słowem, a jej smutek zrozumiałem dopiero, gdy wróciłem do mojej jaskini. Na jej frontowej ścianie zobaczyłem srebrzący się napis 'Cześć, i dzięki za ryby'.

 

W czytaniu trochę przeszkadzały mi znaczne przeskoki czasowe. Początek snuł się powoli, ale w końcowej fazie opowiadania w ciągu paru zdań nagle minęło kilka lat. Rozumiem, że to wina radykalnych cięć, by zmieścić się w limicie znaków, więc już więcej nie truję.

Całość jak najbardziej na plus i na pewno do zapamiętania na dłużej.

Dzięki za przyjemną lekturę.

@Anet – jeśli coś można zamknąć, to zdecydowanie można to też otworzyć. Starzec zamknął powieki (to znaczy umarł), a następnie je otworzył (czyli ożył). Tak sobie to tłumaczę :)

Przepraszam, nie mogłam się powstrzymać ;)

Nie przepraszaj, z kobiecą naturą nie wygrasz ;)

Pisząc końcówkę miałem nieodparte wrażenie, że pierwszy komentarz, jaki się pojawi, będzie nawiązywał do słów z opowiadania: Szczerze powiem, że liczyłem na inne zakończenie tej historii.

Wiele się nie pomyliłem.

W pierwszej wersji opowiadanie zakończyłem, tak jak napisała to Anet, zdaniem: Starzec otworzył powieki. Dla mnie nie było to jednak satysfakcjonujące zakończenie. Niestety nie lubię, gdy opowieść nie ma wyraźnego finału. Stąd też dopisałem to nieszczęsne zakończenie, za które teraz mogę tylko grzecznie przeprosić wszystkich, którzy poczuli się rozczarowani.

Pomysł nienowy, a wykonanie jak dla mnie bardzo męczące, choć na swój sposób ciekawe. Po pięćdziesiątym zdaniu pojedynczym zacząłem pragnąć choćby jednego zdania złożonego. Gdyby chociaż po każdym kolejnym archiwum następował jakiś dłuższy wywód, cokolwiek, co pozwoliłoby odpocząć od założonej ekspresowej konwencji, to opowiadanie byłoby znacznie bardziej przystępne.

@Staruch dzięki, poprawione.

 

@drakaina dziękuję za uwagi.

Trop z Wellsem jak najbardziej poprawny, z tym, że miała być to daleka analogia do Wehikułu czasu – zamiast podziałów rasowych na naziemnych i podziemnych, podział na szczęśliwych, wiecznie młodych i skazanych na wymarcie starych.

Wszystko, co dzieje się w auli, w tym wizje w lustrach, płonące włosy, krwiste oczy, puchnące głowy, to w zamiarach miało być odzwierciedlenie stanu głównego bohatera po spożyciu kieliszka Joanny d’ARC (wspominam o tym w tekście – paranoja i omamy, ale może nie nazbyt czytelnie).

 

Ziemniak w czystej postaci… Brzmi co najmniej dwuznacznie. ;-)

Rzeczywiście. Dopiero teraz się nad tym zastanowiłem. 

Wódka i ziemniak w czystej postaci to synonim jak w mordę strzelił ;)

Całość bardzo zgrabna i miła w odbiorze. W głowie trochę namieszała mi niekonsekwencja w nazywaniu postaci. W pewnym momencie miałem wrażenie, że nad Morskim Okiem zebrała się czwórka bohaterów i zamieni się to w rozmowę między czterema osobami, Życiem, Śmiercią, Panem i Plebanem. Szybki powrót do pierwszego zdania wyprowadził mnie jednak z błędu.

Eś pożałował, że nie mają wódki. Polską lubił, choć to Ży wymyślił ziemniaka.

Ale wódkę to już raczej wymyślił Eś i sporo duszyczek pewnie mu przysporzyła. Od ziemniaka w czystej postaci ginie się znacznie rzadziej ;). 

 

studenci współżyjący w krzakach

Tu bardziej pasowałoby mi spółkujący. Miałoby bardziej dosadny wydźwięk. Współżycie, jak dla mnie, ma bardziej łóżkowy charakter :).

 

Całość na plus.

Całkiem przyjemnie napisane. Pozostaje jednak niedosyt, bo końcówka niewiele wyjaśnia, a według mnie wręcz sugeruje, że opowiadanie jest tylko fragmentem większej całości, której bohaterem jest szczerbaty szkrab.

Tarnina – wielkie dzięki za tak wnikliwą analizę :). Z większością uwag oczywiście się zgadzam. Sporo w moim tekście jest niedopowiedzeń, ale jakiekolwiek bardziej obrazowe ujęcie tematu skutecznie wykluczyłoby mnie z konkursu.

Może niepotrzebnie przy opowiadaniu pojawił się tag OBCY. Gdyby nie on, to pozostałoby większe pole do domysłów. Nigdzie przecież nie padło stwierdzenie, że zamówienie na posągi złożyli przybysze z obcej planety. Równie dobrze mogłaby to być jakaś ziemska agencja kosmiczna, która, zamiast powszechnego w sf terraformowania, dysponowałaby technologią umożliwiającą dostosowywanie ludzi do warunków panujących na danej planecie (nie wiem jak nazwać taki proces – może jakiś zbitek polsko-łaciński w stylu ‘homineformum’ byłby odpowiedni).

mówisz, że ten głos był "śpiewny". Nie chodziło Ci aby o to, że nazwisko świadka jest melodyjne w brzmieniu? Czy może właśnie miał być taki kontrast?

Tu bardziej chodziło mi o to, żeby już od pierwszej wypowiedzi Maćka pokazać, że jego głos jest melodyjny i przesiąknięty góralskimi naleciałościami, mimo że mówi w miarę czystą polszczyzną. Dlaczego Maćko? Tylko dlatego, by zabrzmiało po góralsku, jak Jaśko, Kaźko, Zbyszko itd.

Przygładził sumiasty wąs (kogo, co przygładził? biernik).

Jak najbardziej się zgadzam, ale tu z premedytacją użyłem “wąsa”. Miało zabrzmieć paździerzowo i potocznie.

Mmm. Trochę to dziwne. Tak raz mrugnął? Zamrugał, może.

Chodziło o gest potakiwania. Zamiast kiwać głową, po prostu chlapnął powiekami.

 

Resztę uwag przyjmuję z pokorą ;).

 

regulatorzy:

dlaczego ludzie zmieniali się w ważące tonę lodowe kamienie.

Efekt uboczny zmian na poziomie komórkowym :). Chociaż jeśli dobrze pokombinować, to można byłoby też znaleźć jakieś fizyczne wytłumaczenie np. ważyli tonę, żeby na planecie o niższej wartości przyspieszenia grawitacyjnego mieli taki sam ciężar jak na Ziemi (tylko nie wiem po co, może do czegoś byłoby to potrzebne ;)).

Dzięki wszystkim za uwagi i wskazówki. Za kliki również ;)

Majkubar – mam kilka pomysłów, jak zrobić z tego szorta historię trochę dłuższą niż 3 tysiące znaków, więc jeśli kiedyś wrócę do tego tekstu, to będę pamiętał, żeby delikatnie skupić się na negocjacjach górale-obcy.

Fabuła może rzeczywiście jest zbyt, jak to mr.maras ujął karkołomna, ale cieszy mnie fakt, że całość, mimo że przekombinowana, to literacko się broni.

Unfall – w kwestii tytułu, to wiesz… Może jednak się dogadamy ;)

Nowa Fantastyka