
komentarze: 19, w dziale opowiadań: 18, opowiadania: 8
komentarze: 19, w dziale opowiadań: 18, opowiadania: 8
Witam:)
Fabuła, choć niezła, nie zachwyciła mnie. Natomiast warsztat mnie zauroczył i niewiele zabrakło do tego, bym mógł powiedzieć, że mnie zachwycił. Gdybym miał użyć jednego słowa, żeby go scharakteryzować, z całą pewnością byłoby to słowo „dojrzały”. Zawiera się w nim zarówno powściągliwość, jak i plastyczność, nutka poetyckości, kapka naturalizmu, surowość, spryt i błyskotliwość w przekazywaniu prozaicznych informacji w pociągający sposób. Wszystkie te cechy są starannie wyważone. I to właśnie w mojej opinii czyni go cholernie dojrzałym. Dostrzegam tu pewne podobieństwa do George'a Martina. Czytając Cię, nie wypatrywałem końca, lecz odpoczywałem.
Zastanawia mnie kwestia tych powtarzających się wcieleń jego syna. Wychodzę z założenia, że to, co czyni konkretną, pojedynczą istotę ludzką( albo i nieludzką), to jedna, zdolna do odczuwania doznań (na skali cierpienia i szczęścia) jaźń. Gdyby na przykład ktoś mnie sklonował jeden do jednego z całym pakietem – ciałem, psychiką, skłonnościami, a nawet zapisaną w mózgu pamięcią aż do momentu sklonowania – to nie byłbym ja, tylko zupełnie odrębna jednostka. A zatem, jeżeli tych „jaźni” było realnie więcej niż jedna i cierpiała więcej niż jedna jaźń (zakładając, że to nie jakaś iluzja mająca przysporzyć dodatkowego bólu Herbertowi), to tylko jeden z nich mógł być prawdziwym Yeadwigiem. Zaś cała reszta to niezależne jednostki, niewinnie cierpiące za grzechy nie swojego ojca. Nie jest to z mojej strony oczywiście żaden wytyk braku logiki w Twoim świecie, tylko moja osobista refleksja na temat tego jakże ciekawego zagadnienia.
Życzę powodzenia w dalszej pracy twórczej:)
Udało Ci się. :)
Udało Ci się sprawić, że przejąłem się losami Micka. Obawiałem się, czy aby na pewno odnajdzie swoją dziewczynę i zastanie ją całą i zdrową.
Dlaczego Ci się to udało? Po pierwsze, za sprawą – w moim mniemaniu – całkiem sprawnego warsztatu. Jest na tyle dobry, że nie potykałem się o szyk zdań i płynąłem gładko do przodu. Po drugie, realizm przedstawionego przez Ciebie świata, w tym ciekawie ukazane psychologiczne zmagania głównego bohatera z nową sytuacją, sprawiły, że uwierzyłem w ten świat. Po trzecie – napięcie i niepewność. Do ich wygenerowania użyłeś prostych, wyświechtanych schematów, ale na mnie to zadziałało.
Nad konstrukcją fabularną opowiadania nie uważam za celowe zbytnio się rozwodzić. Powiem tylko, że jest do bólu prosta i niczym się niewyróżniająca, ale nie mówię, że jakkolwiek mi to przeszkadzało.
Dość zaskakujący i zarazem wzbudzający spore emocje był moment, w którym Mick zdecydował się powrócić do kliniki. Z początku nie było wiadomo, po co tam wraca, i obawiałem się, że będzie to największy błąd w jego życiu. Tymczasem chłop pokazał, że ma głowę na karku. Brawa za ten chwyt.
Na koniec kilka krytycznych uwag:
O ile w zaklinowanie się tego pierwszego grubasa w drzwiach jeszcze jakoś mogę uwierzyć, o tyle utknięcie tych kolejnych dwóch na klatce schodowej wydaje mi się bardzo mało prawdopodobne.
Na początku dialogu z Frankiem poczułem się trochę, jakbym oglądał jakąś kiepską amerykańską horror-komedię, choć po czasie to wrażenie zaczęło ustępować, a jego postać i prezentowana postawa zaczęły nabierać sensu. Niemniej wystąpienie u kogokolwiek takiej reakcji jak u Franka w obliczu pojawienia się w klinice paru zombie byłoby szalenie mało prawdopodobne w prawdziwym świecie. Nawet w przypadku kogoś nieźle odklejonego.
Czy aby na pewno Mick po powrocie do domu i wszystkim, co dopiero przeżył, jak gdyby nic wyszedł sobie na spacer z pieskiem? Bardzo szczerze wątpię. Pewnie na początku przytuliłby się do laski i nie wypuszczał jej z objęć. Potem złapałby za telefon i starał się dociec przyczyny tego, co się stało itd.
Partnerkę Micka określiłeś mianem „dziewczyna”, nie nadając jej żadnego imienia. Uważam, że to błąd. Gdyby miała imię, narracja w tym punkcie brzmiałaby naturalniej.
Przyszło mi jeszcze do głowy, że zakończenie mogłoby być ciekawsze, gdyby Mick po powrocie zastał dziewczynę całą i zdrową, odetchnął z ulgą, a następnie usłyszał od niej, że z nimi koniec. Ale to tylko moja luźna, niezobowiązująca myśl.
Pozdrawiam i życzę sukcesów w dalszym tworzeniu.
Gratuluję świetnego opowiadania! Zanim przejdę do pochwał, podzielę się z tobą pewną refleksją. Najbardziej lubię takie konstrukcje fabularne, które jako wabik na zaciekawienie czytelnika wykorzystują konkretny cel postawiony przed głównym bohaterem lub bohaterami. W przypadku twojego opowiadania przez dłuższy czas nie było wiadomo, dokąd zmierza fabuła. Udało ci się jednak zaciekawić mnie na tyle, że zapragnąłem dowiedzieć się, o co w tym wszystkim chodzi. A przyznam, że niełatwo jest mnie w ten sposób zainteresować. (Poszukiwania wiedźmy były dla mnie zbyt lakoniczne, abym odebrał je jako jasno określony cel).
Co mi się w twoim opowiadaniu spodobało najbardziej:
Po pierwsze: dialog pomiędzy Arnim a rzekomym detektywem. Oczarowało mnie to nienachalne, rozłożone na ciekawe akcenty napięcie, jakim naładowałaś tę rozmowę. Był to swego rodzaju „niewypowiedziany na głos” pojedynek. Szczególnie satysfakcjonujący okazał się moment, w którym dotychczas schowany za podwójną gardą Wickie przestał się bać i, wykładając kawę na ławę, zadał potężny cios, powalając adwersarza na deski. Udało ci się sprawić, że poczułem jego satysfakcję na własnej skórze.
Po drugie: urzekł mnie opis wiedźmiej chatki, samej wiedźmy oraz pierwszy dialog między Koral a staruchą. To był moment, w którym poczułem, jak twoje lekkie pióro dosłownie karmi moje zmysły słodkimi frykasami fantasy. Smakowały wybornie, zwłaszcza po gorzkiej małej czarnej (tak pozwolę sobie określić dotychczasową akcję o zabarwieniu SF). Takie wiedźmy to ja lubię – konkret babka:) Motyw zaserwowanej prez czarownicę złośliwości wymyśliłaś znakomicie. Pozwoliła Koral posmakować dobrych doznań (poczucia jedności), tylko po to, by zaraz je odebrać i by temu nieszczęsnemu kosmicznemu bytowi zrobiło się jeszcze gorzej. To było zaskakujące i okrutne zarazem, niemniej zapewne po części podyktowane sprawiedliwym gniewem i złymi doświadczeniami czarownicy z tym rodzajem istot w przeszłości.
Pod koniec tej części poczułem, że mam do czynienia z opowiadaniem wybitnym, jednak ciąg dalszy nie utwierdził mnie w tym przekonaniu (choć oczywiście wciąż było bardzo dobrze).
Zakończenie wszystko ładnie wyjaśniło. Ciekawa współpraca pradawnej mocy z nauką.
Od początku podejrzewałem, że z tą Martą jest coś nie tak. Pytania i porady, których udzieliła Koral, brzmiałyby dziwnie w ustach przypadkowego przechodnia.
Bardzo ciekawy i fajnie złożony konstrukt fabularny jak na 37 tys. znaków. Sprawne, lekkie, plastyczne pióro.
Gdybyś mnie zapytała, co powinnaś ulepszyć, by z tego świetnego opowiadania uczynić opowiadanie wybitne, nie umiałbym udzielić ci dobrej odpowiedzi. Rzekłbym, że trzeba napisać nowe opowiadanie z wybitną fabułą. Sądzę, że dzięki świetnemu warsztatowi i realizacji wycisnęłaś z tej historii 100%.
Hej, Storm ! :)
To jest bodaj mój drugi komentarz na tym portalu. Obiecałem sobie być wobec innych twórców do bólu szczery (licząc, że z ich strony spotka mnie to samo) i tak się składa, że będziesz pierwszą „ofiarą” tej mojej szczerości xD.
Konstrukcja fabularna zaprezentowanego tu opowiadania jest, według mnie, bardzo prosta i nie wyróżnia się niczym szczególnym. Oczywiście prosta fabuła sama w sobie nie musi być wadą, z całą pewnością jednak nie jest też zaletą (biorę poprawkę na fakt, iż stworzenie ciekawej konstrukcji fabularnej w tak krótkim tekście to arcytrudne zadanie, którego ja osobiście chyba nigdy bym się nie podjął). Natomiast wykorzystany przez ciebie motyw – oczekiwanie na nadejście ignorowanego przez ludzi Boga (potencjalnie karzącego) – i związany z tym moralny dylemat głównego bohatera sam w sobie jest czynnikiem mogącym generować napięcie i pobudzać ciekawość czytelnika. Na ile to napięcie zostanie wywołane i na ile zaciekawienie zostanie wzbudzone, w dużej mierze zależy od warsztatu i ogólnej jakości wykonania.
Jeśli chodzi o twoje wykonanie i warsztat, oceniłbym je jako… średnie – co sprawiło, że udało ci się lekko mnie zaciekawić. Jest tu garść całkiem przyzwoitych w swojej prostocie opisów, kilka ładnych i oryginalnych porównań. Dialogom brakuje ostrości i trochę też naturalności, co wpływa negatywnie na poczucie autentyczności przedstawionego przez ciebie świata.
A teraz kilka konkretnych uwag:
Jeżeli społeczność wiejska nie szanowała kapłana, a tym bardziej nie wyznawała jego wiary, to z czego duchowny się utrzymywał, skoro całe dnie spędzał na odprawianiu obrządków? Wiem, że w tekście nie jest to wyjaśnione i istnieją tysiące potencjalnych rozwiązań zależnych od zasad twojego świata, ale w realiach zbliżonych do średniowiecza sami rolnicy byli bardzo często niedożywieni. Dlaczego mieliby dzielić się pożywieniem z kimś, kto w ich mniemaniu był bezużyteczny?
Motywem przewodnim tego opowiadania jest serce Białego Boga, a nie ma w nim konkretnego opisu tegoż serca (jak i trochę bardziej wyrazistego opisu samej świątyni).
Brakuje mi spójności i logiki w systemie wierzeń oraz w motywacji działań Kvarina. Jeżeli (w domyśle) całe swoje życie poświęcił służbie Białemu Bogu, na dodatek namacalnie obcując z jego sercem, to jakoś wyjątkowo łatwo przyszła mu decyzja o zwróceniu się przeciwko własnemu bogu i stanięciu w obronie wieśniaków. A tak po prawdzie: czego on chciał bronić? Ich życia doczesnego? Jednocześnie kładąc na szali swoje życie wieczne? (Bohater bierze pod uwagę taką opcję). Jak sam siebie określił, był dobrym człowiekiem – ale to już chyba lekka przesada. Właśnie tu wychodzi brak spójnego systemu wierzeń (aczkolwiek możemy założyć, że takowego nie było i Kvarin, jak mnóstwo innych ludzi, wierzył w coś, czego sam do końca nie rozumiał) oraz brak wyraźniejszego zarysowania jego motywacji. W każdym razie czuję tu pewien dysonans związany z brakiem racjonalności jego działań.
Jaki był sens próby, której poddał go Biały Bóg? Wygląda to trochę jak kaprys bożka, który, kierując się własną, egotyczną ciekawością, po prostu – bez żadnych głębszych pobudek – przetestował kręgosłup moralny swojego sługi. Poza banalną radą na życie nie raczył nawet w żaden sposób go wynagrodzić. Zdaje się, że gdyby nie przeszedł próby pomyślnie, też by się nic nie stało. Okej, taki wariant wchodzi w grę, ale to wypłaszcza wymiar kluczowej dla opowiadania decyzji.
W końcu, czemu miał służyć cały obrządek i wiara, skoro Biały Bóg tak po prostu wparował sobie do świata, odebrał swoje serce i odszedł? Dlaczego w ogóle je tam zostawił? Jasne, że na to pytanie można udzielić tysiąca racjonalnych odpowiedzi wynikających z nieobjawionych czytelnikowi zasad twojego świata. Niemniej brak jakiegokolwiek wyjaśnienia tematu pozostawia niedosyt.
To, że starzec okaże się Białym Bogiem, było dość przewidywalne. Ale nie twierdzę, że to jakiś rażący błąd w sztuce.
Kapłan nie odpowiedział i ruszył w stronę swej świątyni
Nie wystarczyłoby poprostu świątyni?
Na koniec: opowiadanie wiele by zyskało na ciekawszym, zwieńczonym inteligentną puentą i być może nieco bardziej spektakularnym zakończeniu. Domyślam się, że poprzez zwyczajność, brak fanfarów chciałeś pozytywnie zaskoczyć, ale, jak dla mnie, niestety się nie udało. Potencjał związany z nadejściem Boga był duży.
Hej Adex, Hej Bruce. Wygląda na to, że moja przedmowa wprowadziła was w błąd:) To jest początek pewnej opowieści:) Chodziło mi o to, czy po przeczytaniu tych raptem kilku stron mielibyście ochotę czytać dalej:)
Mam nadzieję bruce, że nie czujesz się w żaden sposób oszukana. Od razu dostrzegłaś w tym tekście potencjał i grunt pod stworzenie dalszego ciągu:) Swoją drogą ciekaw jestem, czy przynajmniej częściowo podzielasz moją opinię co do wymienionych przeze mnie walorów tego tesktu, którzych nie odczuła regulatorzy. Wiem, wiem…Ty już wyraziłaś konkretną opinię odnośnie tego co Ci się w tym tekście podobało, niemniej ciekawość bierze górę:)
Dzięki bruce. Zapis dialogów zostanie wkrótce poprawiony:)
Hej. Nie otrzymałem punktu za nominację przyznaną mi przez bruce : Xarmela: Zyski złotych wrót
Wielkie dzięki bruce za całe twoje zaangażowanie i pracę nad wyuskaniem z tekstu wszelakich technicznych błędów. Niezmiernie mi miło, że opowiadanie się podobało:)
Serdecznie pozdrawiam:)
Hej dawidiq150 Dzięki wielkie. Jestem bardzo ciekaw, który konkretnie fragment uznajesz za ten słabszy
Serdecznie pozdrawiam:)
Udało Ci się w, jakimś stopniu, pobudzić moją ciekawość i wygenerować małe napięcie. Czytało się lekko, płynnie, czuć było nieprzejaskrawiony klimat więzienia. Niedosyt polega na tym, że nie dowiedzieliśmy co nawywijał Kamil. Można się tylko domyślać.