Profil użytkownika


komentarze: 925, w dziale opowiadań: 303, opowiadania: 166

Ostatnie sto komentarzy

@fantasyfanatyk

 

Nie. Po prostu to, czy opowiadanie na konkurs fantastyczny jest fantastyką. Żeby ukrócić niezdrową działalność takich cwaniaków jak ja, którzy na konkursy fantastyczne wysyłali opowiadania niefantastyczne.

@lakeholmen

Ale zupełnie inną rzeczą jest dyskretne przemycanie, bo ja wiem, chrześcijańskiej wizji świata u Tolkiena, a inną rzeczą walenie czytelnika po głowie krytyką feminizmu w Panu Lodowego Ogrodu czy pogadanką na temat aborcji i praw kobiet w Sezonie Burz.

 

A tak przy okazji, to już chyba trzeci w ciągu ostatniego roku artykuł w GW na temat szkodliwości fantastyki. Wiosną było o gwałceniu graczek w erpegach, a wcześniej jeszcze na temat reklamy Pyrkonu i uprzedmiotowienia kobiet, bo tam się pani rozbierała i wchodziła do wanny pełnej kostek do gier.

Założenia artykułu są dwa:

 

  1.  Fantastyka ma wektor silnie prawicowy.
  2. Jest to złe.

Z pierwszym założeniem w przypadku polskiej fantastyki cieżko jest dyskutować, bo tak przeważnie jest i nie ma co mówić, że jest inaczej. Pamiętam, jak rok temu na Nawikonie Komuda chwalił się “prawoskrętnością” wielu autorów Fabryki Słów i (w dużej mierze) polskiej fantastyki jako takiej, nazywając to cokolwiek szumnie niepokornością. 

Na temat drugiego założenia mam  do powiedzenia tyle, że potwornie działa mi na nerwy ordynarna lewicowa retoryka Witolda Jabłońskiego, która śmieszy i bawi chyba jedynie tych, którzy podzielają jego wizję świata. W podobną nutkę uderzył Sapkowski w “Sezonie burz” (vide rozmowa Lytty Neyd z królem), i zrobił to równie nachalnie, choć nieco dowcipniej. Każda literatura służąca prezentowaniu poglądów politycznych albo w toporny sposób przemycająca takie treści, obojętnie, czy mi z nimi po drodze, czy nie, wydawała mi się zawsze przekłamana i zwyczajnie zła. Żyjemy chyba jednak w kraju, w którym wszystko musi być polityczne.

@uthModar

Pojęcia nie mam. Kilka razy natknąłem się na taką klauzulę w konkursach i uważam, że jest ona bardzo dobra. Raz zdarzyło mi się otrzymać wyróżnienie w konkursie, gdzie pierwsze miejsce zajęła osoba mająca na swoim koncie kilka wydanych książek, i to wcale nie w self-publishingu, i było mi strasznie przykro z tego powodu – bo jeżeli komuś wydają książki, to po jaką cholerę bierze udział w konkursie dla amatorów?

Cykl wydawniczy to nie jest hop siup i autor na wiele miesięcy przed wydaniem książki wie, że jego książka będzie wydana. Nie widzę powodów, dla których taka osoba chciałaby stawać w szranki z twórcami przed debiutem. Ja bym tego nie robił. Uważam, że Twoje pytanie to szukanie dziury w całym, i jeśli zaczniemy się bawić w nadmiernie precyzyjne określanie, co oznacza każde sformułowanie w regulaminie, to będzie on miał wkrótce rozmiary Katechizmu Kościoła Katolickiego, a to przecież nie o to chodzi.

OK. No to tak:

 

@Finkla – Oczywiście jest to konkurs na opowiadanie. Termin “szeroko rozumiana fantastyka”podsunąłem, żeby nikt się nie czepiał, że fantastyka to jedynie fantasy, SF i horror, i nic więcej poza tym. Pójdzie do poprawki, dzięki.

 

@Sethrael

Zasady pisała nauczycielka j. polskiego w liceum :-)

 

@ ocha

Opowiadanie nie może być nigdzie wcześniej publikowane, także w internecie. Konkurs skierowany jest do osób przed debiutem książkowym (nie liczą się opowiadania z antologii). Pójdzie do poprawki, dzięki. 

 

@beryl

Nie mam zielonego pojęcia. We wszystkich konkursach literackich, w których brałem dawniej udział, musiałem podpisać taką notkę, a konkursy były organizowane przez przeróżne instytucje, także przez szkoły. Tutaj chodzi o publikację w wydanej przez szkołę antologii pokonkursowej, która nie będzie rozpowszechniana odpłatnie i nikt nie będzie czerpał z niej żadnych zysków (o ile w Polsce w ogóle możliwe jest czerpanie zysków z antologii).

 

@Cień Burzy

Jeśli napiszesz je przynajmniej w połowie tak dobrze, jak podobne teksty pisał Michael Swanwick, masz mój głos. Gdybym się sprzedawał Cenzurze, nic bym nigdy nie napisał i nie opublikował.

 

Jak macie jakieś jeszcze sugestie, to piszcie. Organizatorem nie jestem, ale przekażę. Dzięki.

 

 

Pozdrawiam,

 

RR– Ajw.

“Na srebrnym globie” to jedna z książek mojego dzieciństwa, więc sentyment mam ogromny. Przy okazji, Solaris dało mapę do swojego wydania, czy nie?

 

Z jednej strony pomysł na przypomnienie dawnych dzieł jest dobrym pomysłem, ale z drugiej znakomitą większość tych książek można kupić w antykwariatach albo na allegro.

 

I naprawdę uważasz, że mamy coraz mniejszy wybór dobrych pozycji?

Widzisz, to jest podobna kwestia jak z istnieniem Boga. Jeśli istnieje, to istnieje niezależnie od tego, co ktoś sobie myśli na ten temat. Fantastyczność w opowiadaniu istnieje niezależnie od autora i czytelnika oraz niezależnie od ich opinii na ten temat. Jeżeli wierzymy w Boga, to Bóg może być pojmowany jako logos (ogólna zasada, rządzący światem rozum) lub jako konkretny Bóg osobowy. Analogicznie fantastyka może być pojmowana jako wprowadzenie do utworu dowolnego elementu z całą pewnością nieistniejącego w rzeczywistości w chwili pisania utworu, lub jako zespół konwencji i estetyk, które zwykło się nazywać fantastyką (klasycznie fantasy, SF i horror).

 

Jaśniej, cholera, nie umiem. Przykład z Bogiem specjalnie dla Ciebie, berylu :-) (z głęboką nadzieją, że będziesz dalej szukał dziur i nieścisłości w rozumowaniu)

Berylu, gdyby każdy dzielił wszystko tak samo, nie moglibyśmy sobie podyskutować :-) A to jeden z najfajniejszych tematów w fantastyce, i zawsze tak samo na czasie :-D

 

I przeinaczasz, co napisałem wyżej :-)

 

I jeśli autor zamieścił opowiadanie na fantastyka.pl, to jest to fantastyka ;-)

Piszę o niewystarczalności definicji – jak już przeczytasz n książek, to uświadamiasz sobie, że każda definicja fantastyki (czy czegokolwiek innego) będzie zła i nie w pełni opisująca zjawisko, jakie nazywa.

 

Piszesz, że napisałem:

 

  1. Fantastyka obiektywnie występuje w przyrodzie. Tak napisałem, bo tak jest.
  2. Reguły określające fantastykę są jasne. Nic takiego nie powiedziałem. Powiedziałem coś zupełnie odwrotnego, stąd sam dla siebie dzielę fantastykę na f. sensu stricto i f. sensu largo. Podział jak dotąd się sprawdza i ułatwia komunikację. F.s.s. i f.s.l. obie zawierają element fantastyczny.

Na początku było słowo i o słowo cała dyskusja.

@ Dreammy

Bo tak naprawdę w miarę czytania człowiek uświadamia sobie fakt, że definicje i metki (”fantastyka”) nic nie znaczą i służą tylko temu, żeby właściciel księgarni mógł sobie poszeregować książki na półkach.

 

@ beryl

I co z tego, że kilku czytelników stwierdzi, że to nie jest fantastyka, jeśli inni czytelnicy stwierdzą, że owszem, jest? Murakami to fantastyka czy nie? Fantastyka jest fantastyką wtedy, gdy dana opowieść bez użytego elementu fantastycznego nie ma sensu. Jeśli element fantastyczny jest upchnięty na siłę, to jest to po prostu zła literatura. Jeśli istotowo wynika z książki/opowiadania – to choćby nie wiem ilu czytelników powiedziało, że np. Szczepan Twardoch nie pisze fantastyki, ba, nawet jeśli on sam uzna, że nie pisze – to przecież pisze.

Poza tym należy rozróżniać między fantastyką sensu stricto – czyli literaturą pewnych konwencji i estetyk (fantasy, SF i horror ze wszystkimi przyległościami) od fantastyki sensu largo – czyli każdego tekstu, zawierającego element łamiący rzeczywistość. Do drugiego zakresu da się wrzucić znaczą część literatury w ogóle.

 

Moim zdaniem jeśli ktoś pisze opowiadanie z myślą, że będzie to fantastyka – to jest to fantastyka. Oniryzmy, sny etc – jeżeli w znacznym stopniu stanowią o treści książki – to jest fantastyka. Ergo,“Alicja w krainie czarów” to też fantastyka.

 

Jest jeszcze pewna grupa twórców, którzy piszą fantastykę, ale twierdzą, że nie jest to fantastyka, ale to inna bajka i chyba ich na tym portalu nie spotkamy :-)

Wygląda na to, że blok literacki nie będzie zbyt długi, ale można będzie spotkać się z Pawłem Majką, a z Eferelinem Randem planujemy panel dyskusyjny (interaktywny, a jakże;-) ).

Pytam poważnie :-) Nie żebym chciał gazować jakieś kino, ale przydałaby mi się ta wiedza w tekście. Dziękuję wszystkim.

@TyraelX – nie wiem, nie miałem jeszcze książki w rękach, nie przeczesuję sieci w poszukiwaniu recenzji, chyba że ktoś podeśle mi linka. Dopiero tydzień mija od premiery.

Zysk i S-ka też stosuje myślniki :-) Osobiście wolę myślniki od półpauz, bardziej elegancko wyglądają. Przejrzyj stare książki, tam półpauz nie ma wcale. 

Wszystkie motywy muzyczne były świetne, a najlepszym dowodem jest to, że wszystkie pamiętam. Najlepiej pamiętam senne brzdękanie z Rampartu (leśny zamek, nie wiem jak się nazywał po polsku, może gród?) i epicko-bombastyczne popierdywanie trąb z Dungeonu oraz Inferna. Fajny był też motyw w Strongholdzie, czyli chyba Twierdzy.

Ja myślałem, że hirołsi byli od zawsze:-) Grywałem przeważnie towerem (forteca? – ten zimowy zamek) – trzeba było mocno pokombinować z magią, ale rozgrywka znacznie ciekawsza od takiego, dajmy na to, castle, który był tak zajebisty, że aż nudny.   Znalazłem też informację w necie, że w 1999 wyszedł też Planescape: Torment, czyli gra, która zaszczepiła we mnie zamiłowanie do dziwności i którą przechodziłem dziesiątki razy.

Bardzo wszystkim dziękuję. Książki by nie było, gdybym tak jakoś trzy lata temu nie dostał potężnej zachęty właśnie tu, na fantastyka.pl . Pozostaje mi jedynie życzyć dobrej i osobliwej lektury.   Pozdrawiam,   RR– Ajw.

IMHO najlepsza polska książka fantastyczna od czasu "Lodu". I jedna z najlepiej napisanych. We frazie "Czarnego" tonie się jak w najlepszych książkach Olgi Tokarczuk czy Andrzeja Stasiuka. Stylistyczne mistrzostwo Polski.   Nieco rozczarowało mnie wyjaśnienie (prawie) wszystkiego pod koniec, w dodatku niezbyt w moim odczuciu pasujące do reszty książki. Trochę tak, jakby Marquez opisał lądowanie kosmitów w Macondo. Na Katedrze jakiś czas temu pojawiła się interpretacja "Czarnego" – nie powiem, dokładna i dogłębna, wyjaśniająca chyba wszystkie wątki, chyba nawet za bardzo. Wolałbym rozumieć "Czarne" jako powieść o dojrzewaniu niż o tym, o czym pisze autor tej interpretacji.

Czyli Safrin kolejny na liście:-) Dzięki!

szoszoon – masz rację. Może jednak warto odbić się na chwilę od martyrologii? Świat żydowskiego folkloru i związanych z codziennym życiem wierzeń i przesądów ma wiele do zaoferowania – to kopalnia pomysłów, a jednak fantaści sięgają do niej rzadko, a jeśli już, to pobieżnie, skupiając się głównie na kabale i tych nieszczęsnych golemach, a z Zoharu wynoszą jedynie dziwaczne imiona aniołów. Żydowska kultura i wierzenia to pole raczej eksploatowane przez twórców literatury pięknej (a i to rzadko, bo nad wszystkim wisi Holocaust i zwykle zahacza się o tę tematykę, czy jest taka potrzeba, czy nie).   ocha – dzięki za tego Stryjkowskiego, pożyczone!:-)    Singer w moim odczuciu trochę uchylał się od ludowości (ale czytałem wyłącznie "Sztukmistrza z Lublina", może powinieniem sięgnąć gdzie indziej).

Nie, dlaczego? Jutro wybiorę się do biblioteki i zaopatrzę w Stryjkowskiego, dzięki!

@PsychoFish A to w "Sezonie" są jakieś nawiązania do gry? Niebywałe. Pytam, bo grać nie grałem i pewnie nie będę, bo za stary już jestem, ale wiedzieć chciałbym.

No popatrz, jedna litera, a ile zmienia.   A flejm będzie, bo to nie jest stary Sapkowski. Bo wszystko jest trochę inne, z językiem włącznie. Bo miał Sapkowski nie pisać więcej o wiedźminie, a napisał, więc dla zasady zarzuci się mu, że napisał dla kasy i na pewno straszne gówno. Powieść zaś jest po prostu dobrą, fajną książką – podobało się, nie zachwyciło mnie, ale i nie byłem nigdy wielkim fanem Sapkowskiego. 

No to przeczytane. Przyzwoita książka.    A że za parę dni w internecie buchnie flejm jak pożar sawanny, to pewne jak amen w papieżu:)

W "Wichrach Smoczogór" Wita Szostaka była śmierć, którą sprytny góral zamknął w dudach.

Przeczytamy, zobaczymy. Jaka by ta książka nie była, z pewnością stanie się wysokokaloryczną pożywką dla trolli.

Lepsza saga pozostanie zapewne w platońskim świecie rzeczy idealnych:) A "Sezon burz" i tak od ręki zamówiłem w pre-orderze, w ciemno, jaki by nie był. Myślę, że wielu z nas tak postąpi.   Wcześniejsze tomy cyklu wiedźmińskiego tak totalnie wyczerpały formułę posttolkienowskiego fantasy, że nie należy spodziewać się (zapewne) jakiejś nowej jakości w ramach tamtej konwencji. Lepiej więc nastawić się na rewelacyjną przygodówkę niż na literaturę przełomową.   To trochę tak, jakby oczekiwać od Dukaja nowego "Lodu" w świecie Lodu. No nie da się, kurczę. Nie ma więc co kręcić nosem, lepiej mieć oczekiwania mniejsze niż większe. Gdyby Sapkowski miał ochotę na przełomy, napisałby coś zupełnie nowego. Przez lata wiele osób chciało kolejnego wiedźmina – ot, i jest.

Wydaje mi się, że wokół tego całego worldbuildingu jest za dużo szumu. Dobra opowieść obroni się nawet w świecie nie do końca dopracowanym się broni. Światy Lusiusa Shepara nie są dopracowane w najdrobniejszych szczegółach, a historie przecież rewelacyjne i z ogromnym ładunkiem emocjonalnym. Myślę, że dałoby radę udowodnić np. bezsensowność i irracjonalność istnienia smoka Griaule'a, a nie ujmuje to czaru opowieściom o nim.

Wydaje mi się, że inna sytuacja jest np. w Rosji, gdzie Pierumow i Jeśkow wydali fanfiki tolkienowskie, i nie były to opowiadania, ale sążniste powieści. Są tam one popularne i wznawiane, choć Tolkien Estate protestowało nie raz i nie dwa. U nas te książki były chwilę w sprzedaży, ale obecnie są wycofane.   Inna sprawa, że fandom tolkienowski w Polsce wydaje własnym sumptem fanfiki – antologie opowiadań i powieści, które są potem rozprowadzane po cenie, stanowiącej koszt druku. Więc pytanie do beryla (i pewnie innych), jak to jest w tym przypadku? Jest to czerpanie korzyści majątkowych czy nie jest?

@Sethrael Na wiosnę w przyszłym roku. Ale tyle w kwestii chwalenia się.

Do mnie po publikacji w Esensji napisało pewne wydawnictwo.

W amerykańskich wydaniach "Doktora Dolittle i jego zwierząt" po 1978r. zmieniony jest cały epizod fabularny, dotyczący przemiany murzyńskiego księcia w białego księcia. Polskie przekłady jak dotąd zachowują wciąż wraży, rasistowski charakter oryginału, ale nie wiem, czy książka wciąż znajduje się na liście lektur.

Z moich typów tylko "Czarne" się znalazło. No ale Vox populi, vox Dei. Czekam na laureatów tegorocznego Żuławskiego, bo w ubiegłym roku wyszło sporo dobrej literatury fantastycznej i okołofantastycznej.

@Achika

 

Pewnie masz rację. Ja przeczytałem WP mając dziesięć lat i na takim etapie była to książka przełomowa. Nadal lubię ją z sentymentu, ponieważ mnie ukształtowała. Po tych nastu latach inaczej oczywiście patrzę na literaturę, ale nie patrzyłbym na nią w taki sposób, gdyby nie WP na najwcześniejszym etapie. Większość cudownych książek z dzieciństwa to kit.

Adamie -- myślę, że nikt tu nie stoi na linii obrony czystego bełkotu.

Wcześniej miałeś jak najbardziej rację, że pisanie fantastyki prozą artystyczną (nazwijmy to w ten sposób, upraszczając mocno) mija się z celem, bo wprowadzanie czytelnika w obcy świat przy użyciu nadmiernych środków stylistycznych nie wprowadza czytelnika nigdzie, poza bardzo nielicznymi wyjątkami. Takie doświadczenie miałem np. z Jeffem VanderMeerem i Wiktorem Żwikiewiczem. W pierwszym przypadku brakło mi kontekstów, po których mógłbym się poruszać,  i nie załapałem wielu literackich analogii, w drugim technicznej wiedzy. VanderMeer i Żwikiewicz są b. dobrymi pisarzami, po prostu Ajwenhoł tutaj wymiękł i to jego wina.

 

 

 

 

Natomiast "Morfina", jak i "Fuga", fantastyką stricte sensu nie są (jak namiętnie dowodził malakh na stronach Poltera i Katedry). Książka Twardocha osadzona jest bardzo mocno w realiach, które nie są obce przeciętnemu Polakowi, i dotyka spraw, które przeciętnego Polaka w taki czy inny sposób dotyczą. Nie mówię o samej wojnie, ale o dotknięciu człowieka tam, gdzie on jest najprawdziwszy, sięgnięcia miejsc, których najbardziej się wstydzi i których w sobie nienawidzi. Napisanie książki klarowną i jasną polszczyzną spod znaku Złamanych Piór nie pozwoliłoby na sięgnięcie tego poziomu człowieczeństwa. Tutaj są dwie drogi - albo po hemingwayowsku przemilczamy i cała powieść rozgrywa się tak naprawdę w głowie czytelnika, a to co widać na papierze to tylko czubek góry lodowej - albo, i tak zrobił Twardoch, walimy czytelnika po głowie bez litości, skaczemy do gardła, do oczu, atakujemy każdym słowem. Tertium non datur. W drugim przypadku ciężko nie uciec się do flirtu ze strumieniem świadomości, bo inaczej można wypaść sztucznie. A myśli tak się właśnie rodzą - kotłują, krążą jedna od drugiej pozornie bez związku, zawracają i wybiegają naprzód. "Morfina" jest książką myśli. Pojedyncze zdanie wyrwane z kontekstu wygląda źle. Ale pamiętam to zdanie z lektury, i wtedy było wyborne (ale i tak fragment o smoku lepszy, a bardziej zapaćkany powtórzeniami).

 

Nie wiem, czy zauważyliście, że w momencie, gdy do głosu przychodzi wszec"hwiedząca Narratorka zamiast Narratora, styl trochę się wygładza, mniej się rwie i szarpie, jakby kamera unosiła się w górę. Więc nie, nie cała "Morfina" składa się z kilometrowych zdań z setką repetycji.

 

 

 

Powieść to nie szkolne wypracowanie i jeśli nie łamie podstawówkowych schematów w warstwie stylu, to czytanie mnie nuży. Pamiętam do tej pory zdanie z "Czarnych oceanów" Dukaja, którym otworzył jeden z rozdziałów: "Tak więc Hunt poleciał do Waszyngtonu". "Tak więc" na początku zdania, w odpowiednim miejscu, w odpowiednim czasie - bezcenne.

 

 

Virginio -- nie czytałem pierwszej książki, którą wymieniłaś. Natomiast "Droga" pisana jest językiem prostym, ale nie prymitywnym, i bynajmniej nie przezroczystym, bo pod warstwą tekstualną "Droga" aż kipi od emocji. No i jest zrzucenie tradycyjnej formy - wypowiedzi nie zaczynają się od myślników! Tak zapisane dialogi mają zupełnie inny wydźwięk niż tradycyjny, "szkolny" zapis.

 

 

 

 

Żebyśmy się dobrze zrozumieli - lubię czasem poczytać prostą literaturę i miałem ogromną frajdę czytając "Pana Lodowego Ogrodu". Ale to Twardoch ze swoją poszarpaną frazą stoi u mnie na półce wyżej. Razem z Murakamim, Stasiukiem, Szostakiem, Dukajem i McCarthym. Oraz Tarjei Vesaasem i Olgą Tokarczuk, których książki są napisane prosto, a fraza aż dźwięczy - powiedziałbym, że prawie biblijnie. I o to mi chodziło - szklany język to nie język literatury. Nie tej przez wielkie L, tylko jakiejkolwiek. Styl musi mieć coś, co zapada w głowę albo w serce. Oczywiście, bez treści nie ma powieści. Ale bez osobistego stylu autora też nie ma.

Virginio, pewne rzeczy można powiedzieć tylko w sposób i tylko takim językiem, jakim zostały powiedziane i napisane. Prosty język jest niewystarczający z takiego powodu, że jest niewystarczający. I nie jest to żaden błąd.

 

Poza tym, mówiąc "prosty język", nie mam na myśli prostoty w wydaniu Hemingawya ani Olgi Tokarczuk.

 

Treści, którą zawarł w swojej książce Twardoch, nie można napisać innym językiem, dlatego, że nie będzie to ta sama treść. Pamiętasz fragment o smoku? Nie da się napisać tego inaczej, niż to zostało napisane, a to jeden z najbardziej "zasłowionych" fragmentów Morfiny.

I co oznacza, Virginio, "pisanie o tym samym"? "Morfina" nie jest kolejną książką o tym samym. Właśnie, że o czymś innym.

 

Poza tym, literatura ma to do siebie, że jest tworzeniem w materiale, jakim jest słowo. Słowo bez określonego stylu nie istnieje. Książka napisana językiem przejrzystym i niewyszukanym stylem może być fajną lekturą do poduchy, ale nie jest to dobra literatura. Takim językiem nie da się przekazać niektórych prawd i życie potrzebuje czasem innego środka wyrazu.

 

Czy Schulz to też masturbacja słowami? Bo jeśli tak, to nie porozumiemy się.

"Morfina" to, prócz "Fugi" i "Czarnego", najlepsza książka, jaką przeczytałem w ostatnim roku. Dlatego, że jest książką potrzebną. Zbyt mało mamy polskich książek o relacjach ojców i synów. Zbyt mało książek o mężczyznach.

 

Nie rozumiem wątpliwości nad jasnością przekazu. Myśl przekazana jest w sposób agresywny, to owszem, ale na pewno nie bełkotliwy. Poza tym, chciałbym posługiwać się czasem teraźniejszym równie sprawnie, co Twardoch. Bełkotliwy jest "Finneganów tren", to tak, ale na pewno nie "Morfina".

 

A zarzut o brak akcji jest absurdalny. Wystarczająco wiele dzieje się w samym Konstantym. To nie jest powieść akcji. To tak, jakby zarzucić, że mało dzieje się w "Stu latach samotności", bo nie opisuje rewolucji, w której bierze udział Aureliano Buendia.

 

Najmocniej ujęła mnie podróż na Węgry, którą odebrałem jako podróż ku własnej męskości. Czapka z głowy, niski ukłon dla Twardocha. Dla mnie rewelacja.

To taka sobie wprawka była. Opko w tym momencie wydaje mi się starsze od węgla i aż dziw bierze, co w nim zauważyli w "Lampie", że wzięli do druku. Dzięki za opinię, nie myślałem, że ktoś jeszcze tu zagląda.

Thor Heyerdahl, "Podróż Kon-tiki". Wszystko tam chyba jest z tego, o czym opowiadasz. Poza tym niezła literatura motywacyjna:)

Tak prawdę mówiąc nie widzę sensu wystawiania plakietki ograniczenia wiekowego przy żadnym opowiadaniu. Gdy miałem dwanaście lat i sięgnąłem po sagę o wiedźminie, odrzuciły mnie przekleństwa, więc odłożyłem książki na parę lat. Proste. Autocenzor działa zawsze, więc gdy czytelnik trafi na coś, co go odrzuca, nie musi czytać dalej. Przyczepianie plakietki "18+", nie mówiąc o innych, pachnie nadmierną  poprawnością, cenzurą i to najgorszego sortu, bo narzucaną przez samego autora.

 

Pozdrawiam,

 

RR - Ajw.

Ja bardzo lubię czas zaprzeszły. Porządkuje język. Nie wydaje mi się, by brzmiał szczególnie rażąco.

Nie muszę, koło przychodni mam chińską knajpę.

Ja chciałem zostać pisarzem, a zostałem weterynarzem. Też fajne, a mam co jeść i za co opłacić rachunki.

A mnie się OWP podobał. Czytałem co prawda jako pryszczaty smarkacz, ale pamiętam bardzo pozytywne wrażenia z lektury. Fajna powieść sensacyjno-szpiegowska, ale nie na tyle fajna, bym do niej wracał.

 

Co do praw autorskich - w Rosji są one bardziej liberalne na zachodzie i stąd możliwość zarabiania na fanfikach (takich, jak OWP czy trylogia Pierumowa). Słyszałem, że Tolkien Estate mocno się o te książki pieniło, ale udało im się wskórać tylko zablokowanie dalszej sprzedaży w krajach UE. Trylogii Pierumowa będącej kontynuacją "Władcy..." nie można dziś kupić w żadnej księgarni, za to można wyszperać w antykwariatach.

 

@Dreammy - (SPOJLER) - nie uważam, żeby trylogia Pierumowa była aż tak tragiczna, przynajmniej mnie czytało się nie najgorzej (dziesięć lat temu). Pierwszy tom napisany jest przyjemnie i stara się trzymać ducha Tolkiena, dopiero potem siada, gdy Pierumow zaczyna mnożyć byty zamieszkujące Wschód Śródziemia. Natomiast pomysł, by potomek Boromira ubiegał się o tron Gondoru jest całkiem niezły. Dopiero drugiej trylogii Pierumowa nie zmęczyłem i wysiadłem po drugim tomie.

Konstanty Willemann z "Morfiny" Twardocha. Książka nowa, głośna i ambitna, pewnie zrobisz dobre wrażenie na maturze. Bohater zdradza wszystko i wszystkich, z sobą włącznie. Poza tym "Morfina" jako książka sama w sobie jest niesamowita.

Jako patologicznie fanatyczny miłośnik Tolkiena podszedłem do filmu jak do fanfiku. I miałem kawał niezłej zabawy. Byłem bardzo ciekawy, jak twócy filmu poradzą sobie z takim zaprezentowaniem krasnoludów, by nie wyszła z tego banda trzynastu Gimlich (w książce prócz Thorina zaznacza się jedynie Balin jako fajny kompan, Dori narzekający bez przerwy, że musi nosić Bilba na grzbiecie, i Bombur, o którym wiadomo, że jest gruby i w połowie książki wpada do rzeki). Filmowe kreacje krasnoludów są rewelacyjne.

 

Przy okazji, najfajniejszą sceną była dla mnie ta, w której Gandalf wylicza pozostałych czarodziejów i zamiast wyliczyć Alatara i Pallando mówi, że zapomniał ich imion - takie puszczenie oka, bo Tolkien sprzedał prawa do filmowania jedynie WP i "Hobbita", więc Tolkien Estate zazdrośnie strzeże, by w filmie nie pojawiły się wyraźne nawiązania do innych książek - a ani w Hobbicie, ani we Władcy błękitni czarodzieje nie są wymienieni z imienia.

@AdamKB

Co do tego, że językiem prymitywnym nie da się przekazać wielu treści - o, tu się nie zgodzę. "Mechaniczna pomarańcza" (czy tam "Nakręcana...", zwał jak zwał) napisana w inny sposób nie przekazałaby tego, co przekazuje. A tam językowy prymitywizm i wulgarność doprowadzone są do rangi sztuki.

 

Drugi przykład - ze Stasiuka, "Jadąc do Babadag", gdzie rumuński celnik produkuje się i prawi po rumuńsku kazanie z powodu braku pieczątki w paszporcie, a autor spokojnie odpowiada mu po polsku, że chuj go obchodzi, że kumple celnika na granicy zaniedbują obowiązków. Mistrzostwo świata.

 

Choć z drugiej strony może to wyjątki potwierdzające regułę.

Jeszcze mi się nie zdarzało przeczytać naprawdę, naprawdę złej książki i w sumie o każdej mogę coś dobrego powiedzieć. Nawet o "Słudze bożym" Piekary. Chociażby to, że udało mi się ją sprzedać na allegro tego samego dnia, w którym skończyłem ją czytać.

"Kraniec świata" Sapkowskiego - najlepsza puenta w historii polskiej fantastyki.

"Liść, dzieło Niggle'a" Tolkiena - za najpogodniejszą chyba alegorię życia w fantastyce.

Dla mnie takimi "słownikami" są "Sklepy cynamonowe" Schulza i "Dukla" Stasiuka. Jeszcze niektóre książki Olgi Tokarczuk i Wita Szostaka. Obrazy same sie rodza z tyłu głowy, a językiem, jaki oni stosują, opisuje się nieopisywalne. Że fabuły brak? W życiu nie ma fabuły.

 

W najbliższym czasie niczego nie wrzucę na stronę, bo kiedyś miałem problem z jednym magazynem, który nie wypłacił mi honorarium za opublikowany tekst, który wcześniej zamieściłem na tej stronie. Mieli zreszta rację. Na razie czekam na odpowiedź od nowego naczelnego NF w sprawie opka, któremu Maciej Parowski dał promesę druku w FWS w przyszłym roku. Zobaczymy, czy Michałowi Cetnarowskiemu się spodoba. Czekam właśnie na odpowiedź.

Dziękuję. Wybaczcie moją ignorancję, ale skoro nie było zawodowej armii, to jaka była? Nie składała się przecież w całości z ogolonych na łyso dwudziestolatków. Ktoś z nich przecież zostawał w wojsku po odsłużeniu swojego.

 

Chodziło mi bardziej, czy do Czechosłowacji wysyłano takich właśnie młodych chłopaków, odbywających służbę zasadniczą? Nie bardzo chce mi się w to wierzyć. Albo rezerwistów - chyba nikt nie odrywał od biurka urzędnika-rezerwisty, pakował do czołgu, kierunek Praga, jedziemy?

 

Jestem zielony w tych sprawach, dlatego pytam.

Oczywiście, że są mniej ambitne podgatunki. Heroic fantasy, wykorzystując XIX-wieczny schematy powieści przygodowej, literacko stoi w miejscu od czasów Roberta Howarda. I tyle. Nie znaczy to, ze jest złą literaturą, bo jako literatura rozrywkowa (i często eskapistyczna - bez pejoratywnych konotacji) spełnia swoją funkcję i się broni. Natomiast do literatury jako takiej fantasy przez lata nie wnosiło nic. Mogło sobie być pięknie napisane, mogło ukazywać pewne wartości (lub antywartości), można było do magii i miecza mieszać elementy innych gatunków fantastyki (jak to było w cyklu o Smoczych Jeźdźach Anne MacCaffrey), ale schemat opowieści pozostawał taki sam. Tolkien dorobił do tego bardzo piękne koncepcje w eseju "O baśniach" (dzisiaj mógłby on nosić tytuł "O fantasy"), ale nie do końca mnie nimi przekonał.

 

Ostatnimi laty fantasy poszukuje trochę innych dróg. Poruszając się ciągle po trajektorii powieści przygodowej, niektórzy autorzy zaczynają eksperymentować i językowo, i formalnie. Jeff VanderMeer chociażby, który (choć moim literackim guru nie jest) łączy wątki typowej pulpy z eksperymentami formalnymi i analogiami do literatury pięknej (bardzo fajne opowiadanie "Przemiana Martina Lake'a" z "Miasta szaleńców i świętych"). Nurt new weird (podobno to też fantasy, ale ja bym polemizował) to trochę dowód na to, że fantasy poszukuje nowych dróg i nabiera pewnej dojrzałości wyrazu - albo po prostu nie boi się eksperymentować. Inna sprawa, że wszelkie "rewolucje" VanderMeera, Catherynne Valente czy Mieville'a (może najmniej wyraźne u tego ostatniego) to kalki rozwiązań z tzw. mejnstrimu, a fantaści wyważają często otwarte drzwi.

 

New weird to zachodni nurt, w Polsce w ciągu ostatnich dziesięciu lat również pojawiły się wyraźne tendencje do udoskonalania fantasy (definiowanej jako literatura, gdzie elementy fantastyczne nie mają rozumowego uzasadnienia), uszlachetniania, do odchodzenia od schematów tolkienowskich (bo tolkienowska fantasy po Tolkienie nie miała już nic do powiedzenia). Jaką drogę przeszedł Wit Szostak od cyklu o Smoczogórach do "Chochołów", ciężko nawet sobie wyobrazić (a mogę tylko zdradzić, że zapowiadana na koniec tego roku "Fuga" będzie jeszcze bardziej apetycznym kąskiem). Ostatnio czytam "Czarne" Anny Kańtoch i ciężko uwierzyć, że pisała to autorka opowiadań o Domenicu Jordanie (też fantasy, jakby nie patrzeć). Można by wspomnieć i o Szczepanie Twardochu, ale tutaj określenie "fantasy" byłoby mocno naciągane i prawdopodobnie niezbyt trafne nawet w stosunku do wczesnych tekstów.

 

Wychowałem się na klasycznym fantasy - zachwyciłem się Tolkienem, Lewisem i "Ziemiomorzem" Ursuli Le Guin, potem czytałem fantasy tonami, ale oprócz humorysty Pratchetta i postmodernisty Sapkowskiego nie trafiłem już na nic naprawdę interesującego. No i może jestem kolejnym, który woła "Rock is dead", ale wydaje mi się, że z biegiem czasu fantasy ma do zaoferowania coraz mniej. Dark, heroic, high czy jakakolwiek inna - to tylko etykietki, opakowania, środek jest ten sam, wymiędlone do znudzenia schematy, krążące w kółko memy, zjadanie własnego ogona. Fantasy może pójść albo w postmodernistyczną żonglerkę motywami, jak Neil Gaiman, a w Polsce cykl o Lokim Jakuba Ćwieka, albo w stronę "bezpiecznego eksperymentu", jakim jest new weird (bo powtarzamy odkrycia literatury pięknej), albo po prostu przepoczwarzyć się w odrealnioną literaturę piękną, jak Szostak, niektóre książki Dukaja ("Inne pieśni"), pewnie Anna Kańtoch, jeśli pójdzie tropem "Czarnego" - i w rezultacie otrzymujemy dzieła podobne do książek Olgi Tokarczuk, literatury iberoamerykańskiej okresu "boomu" czy jugosłowiańskiej sprzed rozpadu Jugosławii.

 

Pozdrowienia,

 

RR - Ajw.

I ja czytałem w liceum; no kicz bo kicz, i jak wszystkie erpgowe powieści mocno sztuczne i nienaturalne. Fanem więc DL nigdy specjalnym nie byłem, choć jako inspiracje do sesji RPG książki nawet się sprawdzały. Więcej czasu niż na Krynnie spędziłem w Zapomnianych Krainach. Wydaje mi się, że Salvatore i Elaine Cunningham bardziej zbliżali się do poziomu czytalności niż duet Weis-Hickman. W każdym razie w pewnym okresie czytałem takich książek dość sporo; wygląda na to, że nie popsuły mi gustu literackiego, więc można je czytać bez szkody dla zdrowia.

 

No i jestem kolejną osobą, która czytała, której się podobało, ale dziś już się dystansuje. Wychodzi więc na to, że Weis i Hickman trafili w wiekowy target, a więc udało im się napisać książki w pewnym sensie dobre. 

@Dreammy

Zasadniczo się podpisuję, ale maszyna kryzysowa u Mieville'a była boska, podobnie jak ciagnące się przez kilkanaście stron wyjaśnianie teorii kryzysu. Albo alternatywne fizyki Dukaja. A więc nie chodzi chyba o to, co się opisuje, tylko o to, jak się to robi.

beryl ma rację, oczywiście.

 

Wracając do duetu, o którym wspomniałem -- oczywiście (z tego co wiem) działa on na zdrowych zasadach, bo oboje mają niezłe pomysły i piszą dobrze. Gdyby nie działał na takich zasadach, to nie działałby wcale. A pomysłów na powieść to ja mogę mieć dwadzieścia trzy i pół dziennie.

Był (jest) tu na stronie taki duet. Nieźle im to wychodzi. Nawet jedno opko w Qfancie im puścili.

No, ja jak zwykle czekam na nagrodę Żuławskiego, bo widać mojemu gustowi bardziej po drodze z gustem krytyków niż fandomu. Zwłaszcza, że najlepsze IMHO powieści nominowane do tegorocznego Zajdla zostały również nominowane do Żuławskiego.

No, ostatecznie to nagroda fandomu, a więc tak naprawdę nasza (prawda?)

No i mamy wyniki:  "Grillbar Galatyka" M.L. Kossakowskiej w kategorii powieść, "Bajka o trybach i powrotach" Jakuba Ćwieka w kategorii opowiadanie.

 

I co wy na to?

Miałem bardzo duże oczekiwania co do tekstu Olejniczaka po cudownej "Księdze Besławii". "Nowa Huta" nawiązuje do tamtej estetyki, ale mam mieszane odczucia: czy Olejniczak próbuje tym tekstem tamtą formę pogłębić, wyciąć nadmiar Schulza, by zrobić więcej miejsca dla samego Olejniczaka, czy też może po prostu rozgrzebuje formę tekstu, który dostał nominację do Zajdla. "Nowa Huta" nie dźwięczy tak we mnie jak "Księga...", ale i tak po raz kolejny porusza te struny gdzieś we mnie w środku, do których mało który autor w ogóle potrafi sięgać. Oczekiwanie, że w takim tekście wątki nagle się połączą, świadczy o zupełnym niezrozumieniu opowiadania, bo to nie jest proza przygodowa, tylko artystyczna, i jako taka nadaje na innych falach. U Schulza też przecież wątki nie łączą się ze sobą, w nominowanym w tym roku do Zajdla "Dumanowskim" Szostaka też nie (a nawet są ze sobą sprzeczne), także powieści Olgi Tokarczuk to raczej kolaże niż prawdziwe powieści, a jednak w każdej z tych książek przyjęta forma trzyma wszystko w kupie żelazną łapą i te utwory nie sprawiają wrażenia przypadkowych. Więc jak dla mnie Olejniczak na pierwszym miejscu.

 

"Mamo, jestem Żenią" -- fajna żonglerka modnymi teoriami.

 

Opko o Abdelu Dżamili -- jestem świeżo po "Opowieściach sieroty" C.M. Valente, i to opowiadanie, choć ładne, wypadło jak echo tamtej książki.

 

Za cyberpunkiem nie nadążam, Stephenson nie Stephenson. Nie ogarniam.

Mnie najbardziej ucieszył "Dumanowski" w tym zestawie -- może słabszy od "Chochołów", ale Szostak na powieściowego Zajdla zasługuje przynajmniej już od czasów "Oberków do końca świata".

 

Dobrze wspominam i książkę Piskorskiego, i Matuszka. Na tematy innych powieści się nie wypowiadam, bo nie czytałem, tak samo z opowiadaniami.

Jak byłem pryszczatym smarkaczem, uwielbiałem takie historie. Dziś mnie odrzuca stężeniem patosu i mhroczności. No i zawsze drażni fakt odnoszenia przez bohatera sukcesu dzięki czarom i magicznemu sprzętowi, bo z boku wygląda to tak: było do dupy, a potem akbrakadabra i nagle bohater wychodzi ze wszystkiego obronną ręką. Fantasy zasadzające się na tej koncepcji to kiepskie fantasy. Dla porówniania, w "Hobbicie" mamy, owszem, magiczny bajer w postaci pierścienia, ale smok nie zostaje pokonany wyłącznie dzięki pierścieniowi - gdyby "Hobbit" był kiepskim fantasy, Bilbo zamiast pierścienia znalazłby, dajmy na to, łuk z samonaprowadzającymi strzałami, które wbijałyby się w smoka dokładnie tak, gdzie trzeba. A tutaj mamy właśnie taką sytuację - przybywa sobie do lasu czarnoksiężnik, robi hokus-pokus, i nagle las z wrogiego staje się posłuszny jak mały psiak.

 Opko było drukowane w FWS 1/2012 i było to jedno z najsłabszych opowiadań numeru (nie można było Valente wrzucić zamiast tego? Nieco ciężkostrawne na pierwszy rzut oka, ale o wiele piękniejsze i prawdziwsze. Albo Lernera - w obu przypadkach tłumacze pokazali klasę, zwłaszcza nad tekstem Valente musieli się nieźle napocić).

Wiesz, ja chodzę do dominikanów w Lublinie na mszę, która trwa zwykle ok. półtorej godziny. I nie spoglądam nerwowo na zegarek, kiedy się wreszcie skończy. Jak ktoś nie ma ochoty słuchać kazania, to są w niektórych kościołach msze bez kazania. W czym problem?

 

Może go nie dostrzegam, bo należę do konserwy, o której wspominał rinos. I to pewnie takiej z bombażem.

 

A na temat religii i fantastyki dyskutowali kiedyś Szostak, Orbitowski i Dukaj przy okazji "Epifanii wikarego Trzaski" Twardocha. Dobra dyskusja, IMHO.

 

Pozdrawiam,

 

RR-Ajw.

Aga - bardzo bym chciał, myślałem o tym niedawno, ale wszystko zależy, czy do 8 kwietnia zdążę zostać weterynarzem, czy też nadal będę biednym studentem zapierniczającym do końcowych egzaminów.

Czyli jaki będzie skład nowej Loży? Czy znów się na coś nie załapałem i wszyscy wiedzą, tylko ja nie? Gdzie jest wątek GaPa?

Bardzo chętnie widziałbym Suzuki jako przedwodniczącą Loży, w końcu to ona (chyba) podniosła temat jawności nominacji itd.

Oho, czy zawsze trzeba iść na noże? Napisałem wątek, w którym wyraziłem opinię "Nie śmiecić", a pod spodem mamy posądzenie o kłamstwa, przerzucanie się oskarżeniami i nieciekawa pyskówka (z pozorami grzeczności i zachowania szacunku). No to już pax i kończymy.

Pozdrowienia,

PonuRak Ajw.

Poczytałem te fińskie legendy od Dreammy - co mi się rzuciło w oczy, to to, że tam często kobieta jest silna, przedsiębiorcza i ratuje mężczyznę (jak w legendzie o narzeczonej-myszy, czy o mądrej żonie itp. - u nas takich legend nie ma, albo ja ich nie kojarzę). Może dlatego to Finlandia jako pierwsza w Europie przyznała kobietom prawa wyborcze? Z takimi babami...

Orson

Wydaje mi się, że masz problem ze zrozumieniem, że nie każdy lubi syf (nie mylić z syf.-em). Masz ochotę robić syf, rób go na własnym blogu. Twoje zachowanie jest, jak słusznie zauważyła Aga, dziecinne. Nawet na prima aprilis.

@AdamKB

No to masz podobne zdanie jak ja. W dyskusjach nt. loży nie brałem udziału - jakieś się toczyły, ale parę tygodni nieobecności na stronie NF sprawił, że przestałem pewne sprawy ogarniać. Pomysł dyżurowy - bardzo fajny. Pewnie pisałbym się na niego. A gdyby każdy z członków Loży wypowiedział się co miesiąc w wątku beryla, co typuje i dlaczego to - nie byłoby problemu. Użytkownicy strony mogliby się zgadzać albo nie, a członkowie Loży mogliby z nimi dyskutować (albo nie - jeśli nie mieliby ochoty, do czego mają prawo). To taki duży problem - napisać parę zdań? Niepotrzebne żadne tajne wątki na starym forum NF, likwidacja Loży i inne dziwne pomysły.

Tak, wiem, jak zwykle z choinki się urywam. Tylko że wokół przyznawania piórek zawsze było kontrowersji co nie miara i rezygnacja z Loży tego nie zmieni. Choć ostatecznie wojować mi się nie chce, bo nie ma o co: piórka służą raczej temu, żeby autorowi się zrobiło miło; gdyby miały służyć faktycznie wyławianiu autorów do NF, to wyróżnione powinny być co najwyżej trzy opowiadania na miesiąc. Od czasów "Eliminacji" nie przyznano ani jednego srebrnego piórka, a nowych brązowopiórkowiczów przybyło ho-ho i jeszcze trochę.

@AdamKB

Czyli tak naprawdę koncepcja Loży, która nie nazywa się lożą? Bo różnicą będzie tylko brak znaczka. Kilkoro osób nominuje najlepsze teksty miesiąca. I tak zwykle nominującymi będą te same osoby co do tej pory. Co jakiś czas ktoś zrobi sobie przerwę i nie będzie udzielał się w wątku przez parę miesięcy. Zero przymusu. Tylko czym to się tak naprawdę różni od dotychczasowej Loży oprócz nazwy? Przecież i teraz nikt nie sprawdza członków Loży, czy czytają wszystkie teksty, czy nie. A zielony znaczek przynajmniej nakłada pewną odpowiedzialność. W gruncie rzeczy mam wrażenie, że wątek jest o tym, że Loży się nie chce.

Tak w ogóle zamieszanie wokół Loży jest nieproporcjonalnie duże.

Nowa Fantastyka