Profil użytkownika

Ostatnie sto komentarzy

może polecicie swoje top topów

Philip K. Dick – Ubik

Philip K. Dick – Trzy stygmaty Palmera Eldritcha

Philip K. Dick – Valis

Philip K. Dick – Boża Inwazja

Damian Zdanowicz – Kamienica panny Kluk

H.P. Lovecraft – Muzyka Ericha Zanna, Kolor z innego wszechświata, Szepczący w ciemności, Zew Cthulhu, Przypadek Charlesa Dextera Warda

Janusz A. ZajdelLimes Inferior

Charlotte Brontë – Dziwne losy Jane Eyre

Emily Brontë – Wichrowe wzgórza

Iwan TurgieniewOjcowie i dzieci

Platon – Protagoras

Wojciech Gunia – Nie ma wędrowca

Paul Tremblay – Głowa pełna duchów

Dawid Kain – Wszystkie grzechy Korporacji Somnium

Marcin Kiszela – Ostatni prorok

 

Rozrzut spory ale coś sobie wybierzesz, największy page turner z tego to bez porównania “Głowa pełna duchów”.

@gravel

W pierwszej połowie zeszłego roku skończyłam książkę, która w najkrytyczniejszym momencie liczyła sobie ponad milion znaków, z czego większość napisałam właśnie w 2021. Od lat byłam pewna, że pisanie to jest to, z czym chcę w jakiś sposób związać swoje życie, moja jedyna prawdziwa pasja, a ukończenie książki dało mi na pewien czas zastrzyk energii i motywacji.

Ale w drugiej połowie roku ogarnęło mnie totalne zniechęcenie i bezwład twórczy. Coś jak u tego faceta z “Dżumy”, który w kółko poprawiał jedno zdanie – mam dokładnie to samo. Nie jestem w stanie napisać więcej niż akapit, bo natychmiast zaczynam odczuwać wstręt do każdego słowa i litery.

Także no… 2021 był do dupy, 2022 zapowiada się jeszcze gorzej.

Mocne. Ale ta książka wydaje Ci się spoko? To może już możesz wyczilować na długo z nowymi rzeczami. Po prostu poprawiać 10 razy tę książkę i znaleźć wydawcę i wydać i będzie OK. I wtedy do tego czasu może się coś ruszy. Poprawianie czegoś co ma milion znaków też nie jest łatwe niby, ale łatwiejsze niż od nowa zrobienie miliona. Chyba.

Fajnie, że ktoś potrafi tyle pisać na raz, a jednocześnie, każdy proces twórczy przeżywa inaczej. Kiedyś rozważania na temat kto ile napisał mnie zablokowały, bo chciałem dorównać chociaż w części (bo skoro nie piszę 5-10 tys. znaków dziennie to czy pisanie jest dla mnie?). Dopiero potem zrozumiałem, że to nie o znaki chodzi, tylko o to, co się dzieje w serduchu i w głowie podczas wstukiwania znaków. A to, że ktoś potem przeczyta, to dobrze, ale to nie jest obowiązkowy element, przynajmniej dla mnie.

Ciekawy pogląd, ale u mnie podczas pisania nie dzieje się w głowie nic, dlatego to robię. Większość wymyślania odbywa się poza pisaniem i mam taką kminę, że przed śmiercią wypada wszystkie te wymyślone rzeczy zapisać, stąd trzeba działać w miarę prędko, bo tu nie ma daty ustalonej.

Widzisz KAM, życie jest ciężkie. Napisałem kompulsywnie ponad 700k znaków (dwa prawie ukończone długie projekty i jakieś 150k różnych opowiadań) i NIC z tego się nie nadaje. Mam dwa wydawnictwa, które deklarują, że wydadzą bez czytania (głupia deklaracja, moim zdaniem), ale co z tego, jak nawet nie uważam, że to jest fajne, więc na razie wydawanie odpada. Poza tym zdalny świat, zdalne studia, a moje hobby to pisanie, więc średnio w 2021 pewnie siedziałem na kompie z 14 godzin dziennie. Boli mnie już od tego głowa. Wymyśliłem w całości dwa kolejne projekty, jeden na 500 tysięcy znaków, drugi pewnie z milion (tzw. fantastyka totalna, coś jak “Inne pieśni”). I też mam zamiar kompulsywnie je zrealizować, tylko boję się trochę, że znowu uznam, że się nie nadają, i nic z tego nie będzie. Ogólnie zacząłem pisać z taką intensywnością, bo kiedyś Wiktor Orłowski mi napisał, że jest w stanie napisać 40k znaków ciurkiem przy winku. Bardzo mi się spodobała ta koncepcja, weszło mi na ambicję. Od tego czasu przestałem prosić ludzi o bety, bo za dużo bym miał do zbetowania, a to wymaga altruizmu wzajemnego, tj. za każdą betę trzeba by się jeszcze odwdzięczyć betą. I bym wtedy chyba umarł.

Co do publikacji itd. – mniejsza z tym, szczerze mówiąc. Na swoją pierwszą książkę patrzyłem z 5 minut i o niej zapomniałem, na swoją drugą – trzy minuty, chociaż ma fajniejszą okładkę. Ktoś to na pewno kupuje i tak dalej, czasem wchodzę na ten słynny instagram czy lc i tam patrzę, co kto pisze, przelewy też dochodzą. Czasem, co jest o wiele fajniejsze, ktoś mi napisze na priv, że mu się podobało. To miłe, ale ja chyba tak mam, że patrzę do przodu. Chciałbym coś wydać kiedyś w dużym labelu, w szczególności coś naprawdę fajnego z fajną okładką. Czy to jest plan na 2022? Raczej wątpię. Ale na kiedyś na pewno.

 

Mówisz, że masz sześć książek. Napisz proszę, czy np. jeśli książka leży w Twojej szufladzie rok albo dwa albo dłużej, to czy podoba Ci się z czasem bardziej, czy mniej. Ja mam chyba jakieś zaburzenie z tym związane, bo logika mówi, że im coś starsze, tym mniej nam się powinno podobać, bo sie uczymy od tego czasu i tak dalej. Tymczasem mam odwrotnie. Kiedy coś odleży napraawdę długo, to mam wrażenie, że napisał to jakiś natchniony prorok, czy ktoś w tym rodzaju, a nie ja, i mi się wtedy bardziej podoba. Po prostu już nawet nie pamiętam, żebym coś takiego pisał.

 

A co do Nowej Fantastyki. Słuchaj, ja w październiku chyba wysłałem do NF swoje piąte opowiadanie. Poprzednie wysyłałem w wieku odpowiednio 10, 11, 17 i 18 lat. I wszystko na razie z tym samym skutkiem – braku odpowiedzi. Mam czasem taki sen, że ktoś odpisuje mi na to pierwsze opowiadanie, tylko że wtedy by to zrobił chyba świętej pamięci Maciej Parowski, a więc ten sen jest nieco weirdowy.

 

Edit. Zapomniałem napisać, że oczywiście gratuluję sukcesów wszystkim, którzy wydają książki i tak dalej, ale słuchajcie – urodziliśmy się wszyscy w nieodpowiednich czasach. Wydanie książki za PRLu i trochę później robiło z człowieka rzeczywiście kogoś. Zobaczcie na nakłady, które wtedy były. Jakaś dość niszowa książka, np. wydanie Nagiego celu Snerga z 1990, wiecie jaki miało nakład? 50 tysięcy egzemplarzy. Jest to napisane w środku książki. 50 tysięcy egzemplarzy, Chryste. To tak jakby Cobold wydał książkę teraz i dostał 50 tysięcy egzemplarzy na pierwszy rzut. Wyobrażacie to sobie?

To jest ciekawe pytanie i bardzo związane z innym, tj.: co takiego mają książki, czego nie mają inne media. Bardzo długo się nad tym zastanawiałem, chociaż, szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, czy te wnioski, do których doszedłem, są sensowne.

IMO głównym takim wyróżnikiem książek jest to, że czytając książkę wchodzisz w jakiś proces zapośredniczonego quasi-myślenia, tj. czytasz to, co ktoś inny wymyślił, i sobie jednocześnie coś wyobrażasz. Idąc tym tropem, trudno jest zapewne książce wywołać strach w pierwotnym rozumieniu, jakiś nagły emocjonalny odruch na czynniki zewnętrzne. Czytany tekst wydaje mi się być o wiele bardziej wewnętrzny, niż np. film czy gra. Musi więc chodzić o coś innego.

Wydaje mi się, że literatura grozy, która dla mnie jest najfajniejsza, ma cechę bycia dziwaczną. Piszesz:

Pokuszę się o stwierdzenie, że tym, co straszy w literackich horrorach, są często pomysły same w sobie. To one przede wszystkim zapadają w pamięć i przemawiają do naszej wyobraźni.

Podpisałbym się pod tym, ale zaznaczył, że nie tylko pomysł sam w sobie może straszyć. Chodzić może nawet o tekst sam w sobie. Mam na myśli to, że struktura tekstu, pomysł, wydarzenia, bohaterowie, narracja – to wszystko może być tak poukładane do kupy, że ostatecznie wywołuje pewien głęboki dyskomfort. Nie chodzi tu oczywiście o strach, tylko właśnie o jakiś trudny do zidentyfikowania dyskomfort, lęk o którym nie można zbyt wiele powiedzieć poza tym, że istnieje. I o ile odnajdując taki klimat w medium bardziej zewnętrznym łatwo jest to jakoś wyprzeć w chwilę poza siebie, o tyle przy czytaniu chyba już trudniej. W końcu to to, co leci w twojej głowie podczas czytania tekstu jest źródłem lęku, a nie jakiś obraz czy dźwięk istniejący poza tobą.

Można to prześledzić na przykładach, chociaż oczywiście same przykłady są bardzo subiektywne. Weźmy chociażby opowiadanie Ligottiego Bungalow, w którym bohater, zafascynowany pewnymi dziwacznymi nagraniami o tytułowym bungalowie, w dość wyczerpujący sposób je opisuje i prowadzi swoje bardzo zaangażowane śledztwo w tej materii. Okazuje się na końcu, że to on jest autorem tych taśm. Nie jednak jego obłęd sam w sobie, nie sama dziwaczność tematu i stylu opowiadania i nawet nie ta pesymistyczna konkluzja, do której tekst dochodzi, wywołuje efekt końcowy. Wydaje mi się, że chodzi o pewne wyczerpanie tematu, sam fakt istnienia tak długiego i tak dziwacznego tekstu. Mam wrażenie, że bardzo podobnie działa słynny Dom z liści Danielewskiego, po którym czytelnik ma takie uczucie, że jeśli to wszystko nie byłoby prawdą, to trudno byłoby uzasadnić istnienie tej książki, ponieważ jest po prostu zbyt dziwaczna, nie z tego świata. Można to określić jakąś ultra immersją wewnętrzną. Podobne uczucie miałem też czytając niedawno Głowę pełną duchów w bardzo dobrym tłumaczeniu Marcina Kiszeli. Z pozoru ta książka jest tylko śmieszną, pędzącą bardzo szybko opowieścią o jakimś quasi-opętaniu, ale gdzieśtam z tyłu głowy pojawia się w trakcie czytania myśl, że wcale tak nie jest i że ta historia jest rzeczywiście raportem z prawdziwego opętania.

Tego typu odczucia można sobie tłumaczyć oczywiście tak, jak teoretyzowali już Blackwood i Machen (w środku swoich tekstów beletrystycznych):

 

[…]

– Nie sądzę, aby dało się nagrać te dźwięki na gramofon. Nie odbieram ich przez uszy. Te wibracje docierają do mnie w całkiem inny sposób, zdają się być we mnie, własnie tak mógłby być słyszalny odgłos płynący z czwartego wymiaru.

[…]

– Przez całe życie – zaczął – w bliżej nieokreślony, lecz nader wyrazisty sposób zdawałem sobie sprawę z istnienia innego świata – poniekąd leżącego tuż obok naszego, ale zarazem całkiem odeń odmiennego – gdzie żyją i żerują wszelkie istoty i gdzie potężne, przerażające stworzenia spieszą, w sobie tylko znanych celach, to tu, to tam, lecz nasze ziemskie sprawy w porównaniu z tym, co je zaprząta, są tylko nic nie znaczącymi błahostkami, jak pył rozwiewany na wietrze, w grę wchodzą bowiem sprawy o wiele istotniejsze, dotyczące bezpośrednio dusz i nie tylko w znanym nam rozumieniu tego słowa…

(Wierzby)

 

Niech no się pan rozejrzy dokoła, Clarke. Widzi pan tę górę i ciąg wzniesień niczym

następujące po sobie fale na morzu, widzi pan lasy i sady, pola, gdzie stoi dojrzałe zboże, i

łąki opadające ku nadrzecznym trzcinom. Widzi pan, że stoję obok niego, słyszy pan mój głos,

ja jednak powiadam panu, że to wszystko… owszem, od tej gwiazdy, która właśnie zapłonęła

na niebie, po litą ziemię pod naszymi stopami… że wszystko to jeno sny i cienie, cienie, co

skrywają przed naszymi oczami prawdziwe oblicze świata. Bo istnieje świat prawdziwy, tyle

że ukryty przed nami pod wszystkimi tymi urokami i zwidami, za opowieścią idioty, pełną

wrzasku i wściekłości, kryje się za tym wszystkim niczym za woalem

(Wielki Bóg Pan)

 

…tj. można je tłumaczyć po platońsku jako jakieś przeczucia innego typu świata, niż ten zmysłowy.

Istnieje zresztą fenomenologia religii R. Otto (późniejsza btw. niż przemyślenia Machena i Blackwooda na te tematy), w której odczytał Lovecrafta Mikołaj Kołyszko w swojej świetnej książce Groza jest święta.

Wracając jednak do pytania Czy jesteście w stanie bać się tego, o czym tylko przeczytacie? Czy zdarzyło Wam się czytać fikcję literacką (opowiadanie, powieść), po której autentycznie nie mogliście w nocy zasnąć?

Chryste – nie, ale wydaje mi się, że nie zdarzyło mi się to także nigdy z przyczyny jakiejś gry albo filmu, chociaż może gdy miałem 5-8 lat, nie wiem. Bardzo często nie mogę jednak zasnąć tak w ogóle, bez jakiejś określonej przyczyny. Miałem takie okresy, gdzie w ciągu tygodnia spałem łącznie 10-15 godzin (szacunkowo, bo kogo dotyczy tego typu przypadłość, ten wie, że na pewnym poziomie zaawansowania bardzo trudno prześledzić, ile się śpi, bo czasem po prostu urywa się film w nocy na kilkanaście minut albo nawet, co gorsza, w ciągu dnia). IMO o wiele gorzej odczuwać jakiegoś typu dyskomfort bez określonej przyczyny, tylko tak po prostu.

Trudno zresztą dokładnie określić, o co chodzi w literaturze grozy, ponieważ literatura tego typu zdaje się celować w symulację doświadczenia podobnego do doświadczenia religijnego czy nawet właśnie mistycznego. A jak pisał klasyk:

6.522 Jest zaiste coś niewyrażalnego. To się uwidacznia, jest tym, co mistyczne.

XD

Chociaż to trochę głupawe ujęcie tego problemu. Być może kiedyś zostanie odkryte lepsze. Mark Fisher z innej beczki uważał, że sednem literatury grozy jest przerażające widmo ekspansji Kapitału. Różnego typu są rozwiązania.

Chyba dotarłem tu, bo czasem czytam shoutbox.

Bardzo fajne.

Co do tej efekciarskości (słowo które padło tu sześć razy w powyższym komentarzu) – no ja mam wrażenie, że te elementy to raczej takie osobliwe poczucie humoru. A te rzeczy, które stanowią o tym, że tekst jest niby słabo napisany, to można naprawić w parę chwil. Swoją drogą też Autorko polecam Ci używać słowa “chwila” zamiast “sekunda” na określenie krótkiego czasu, bo to jest trochę mniej wybijające z rytmu, ale to w sumie nie jest takie ważne. Też może rzeczywiście ten fragment z opłatami i tak dalej można by lepiej napisać, jakoś żargonowo nazwać tą opłatę, bo w końcu od cholery tych opłat tam przyjmują. A z tą miłością to pewnie chodziło o to, że setki z drugiej strony zamiast jednej z jej strony, więc to nie jest bez sensu.

A tak poza tematem to imo na tym portalu niektórzy powinni wyczilować

 

ps, masz avatar z Claymore? super

 Któreś z wydawnictw odpowie wcześniej, niż inne? Czy sugerowalibyście pójście z nimi na współpracę, czy czekanie na inne odpowiedzi, przynajmniej do tego mitycznego progu trzech miesięcy? Czy byliście kiedyś w takiej sytuacji? 

 

To zależy. Wysyłając do więcej niż jednego miejsca na raz sam stawiasz się w takiej sytuacji, więc oczywiście wtedy musisz na własny rachunek myśleć, co Ci się bardziej opłaca. Wydawnictwo, jak każda firma po prostu, proponując współpracę, powinno Ci jednocześnie przesłać wstepne warunki albo nawet draft umowy. Wtedy, podobnie jak przy podpisaniu każdej umowy, musisz kalkulować:

– czy warunki są korzystne,

– czy jest to porządna firma (porządna w Twoim rozumieniu, każdemu autorowi zależy na czymś innym, np. na kasie, sławie, dużym nakładzie i szerokiej dystrybucji, jakieś elitarności czy po prostu zwyczajnie na wydaniu książki). Swoją drogą, samo wysłanie gdzieś propozycji tekstu implikuje dość bezpośrednio, że uważasz daną firmę za porządną, a jednocześnie nawet pożądaną, ale na etapie odpisywania na pierwszy mail zwrotny możesz się jeszcze z tego wycofać ;)

– czy jeśli odpowiedź na powyższe pytania jest negatywna, tj. warunki nie są korzystne, a firma niezbyt porządna, to czy ta książka, którą chcesz wydać, rzeczywiście zasługuje na tego typu traktowanie, czy jednak wierzysz w nią bardziej (w tym może pomóc wysłanie książki wcześniej komuś, kto zna się na książkach, jeśli Twoja wiara musi być egzogenna).

 

Od siebie polecam uzyskać skądś dużą wiarę we własną książkę (najlepiej dobrze uzasadnioną) w połączeniu z metodą małych kroków, tj. wysyłaniem do małych wydawnictw które specjalizują się w uprawianym przez Ciebie typie twórczości, a które jednocześnie są uczciwe i porządne. Wtedy możesz np. napisać maila w przedstawionej przez Ciebie sytuacji, że dostałeś od konkurencji jakąś ofertę i tak dalej, i co oni na to. A duże wydawnictwa to nawet Ci nie odpiszą, żebyś spadał na drzewo, bo tego nie przewiduje ich polityka. Po prostu nie odpiszą nic.

Łosiocie, gratuluję wygranej w konkursie. Moim ulubionym pisarzem w życiu jest Philip K. Dick. Z drugiej strony – nigdy nie zapomnę czytania Reanimatora i Przypadku Charlesa Dextera Warda, gdy miałem jakieś dwanaście lat (były one wtedy w internecie w bardzo słabych tłumaczeniach). Biorąc pod uwagę te okoliczności, nie mogłem dać Twojemu opowiadaniu innej noty niż najwyższa, szczególnie że jest napisane bardzo mądrze, szybko i bez zbędnego wiadomo czego. Sam wielokrotnie próbowałem naśladować styl lub setting lub oba naraz PKD, jednak zawsze jakoś mi one umykały. Dzięki Twojemu opowiadaniu przypomniały mi się czasy, gdy pierwszy raz sięgnąłem po taką klasyczną pozycję jak “Czy Androidy…”. Jednocześnie założenia programowe naszego konkursu zostały spełnione z wielką mocą i sam Lovecraft, znając późniejszą XX wieczną naukę i fantastykę naukową, pisałby może w podobnym tonie. Nie ma bowiem potrzeby sięgać do mitologicznych rekwizytów czy pompatycznego stylu, jeśli możliwa rzeczywistość materialna dostarcza różnych podejrzanych obiektów.

Swoją drogą, z kilku opowiadań kryminalnych czy pseudo-kryminalnych, które pojawiły się w konkursie, również i w porównaniu z nimi ten tekst jest najlepszy. Konkurs obfitował w słabe początki, przewidywalne zakończenia, oczywiste nawiązania. Tutaj takich rzeczy nie ma. Bardzo mi się podobało!!!

Słuchajcie, temu konkursowi faktycznie patronuje Lovecraft. Wiem to, bo przed chwilą wydarzyło się coś naprawdę dziwacznego – miałem już całego posta z wynikami, linkami i w ogóle, i nagle w całej wsi zgasły światła (razem z moim postem).

Tego typu rzeczy nie mogą nas jednak powstrzymać.

 

UWAGA, WYNIKI

 

Naz, Wybranietz i ja oceniliśmy teksty. Każda osoba wybrała dziesięć najlepszych i przyznała im punkty od 10 do 1, a potem je zsumowaliśmy. Wyszło tak:

 

MIEJSCE I: Łosiot – Czwórka – 26 pkt

MIEJSCE II: Verus – Cthulhu spotyka jajecznicę – 25 pkt

MIEJSCE III: random robot – Dźwięk z innego kosmosu – 23 pkt

 

Wyróżnienia:

kasjopejatales – Telefon do przyjaciela – 17 pkt

syf – Ognie nad Wejherowem – 15 pkt

Żongler – Żarło – 13 pkt

 

Sześć powyższych opowiadań doceniliśmy na tyle, że ich Autorzy i Autorki powinni wysłać swoje dane adresowe do Naz (dostaniecie książki). Zdecydowaliśmy się podać też resztę punktacji:

 

9 pkt: Thomax Zmora z Solihull

8 pkt: Gekikara Czarna muszelka

7 pkt: Finkla Przygoda Erica Claphama-Lee

5 pkt: drakaina Deszczowa oberża

4 pkt: Arnubis Wszystko dla mojej słodkiej dziewczynki,  Morgiana89 Czarny kapelusz

3 pkt: BasementKey Koniec innego świata, brunoo Sny wujka Alberta, oidrin Historia łapą pisana

 

Gratulacje dla wszystkich!

Dzięki wszystkim za miłe słowa, szczególnie tym, którzy zamówili!

Kiedy się mogę po autograf zgłosić?

Najlepiej nie teraz, bo od soboty podejrzewam u siebie sami-wiecie-co i siedzę sztywno w domu, poza tym czasy są generalnie ciężkie – Cobold pewnie wie z pierwszej ręki, Fun też. Ale jeśli szlag wszystkiego nie trafi, to pomyślimy – i o autografach, i o następnych projektach okołoksiążkowych.

Gdyby ktoś był zainteresowany dokładniejszymi informacjami, jak wyglądała droga do napisania i wydania książki w moim przypadku, to piszcie śmiało na priv. Jest ona raczej niestandardowa w porównaniu do tych, które zazwyczaj są publicznie opisywane.

Cześć,

słuchajcie, ostatnio jest moda na tzw. weird fiction. Nawet na forum objawiły się dwa takie konkursy, z czego jeden jest w trakcie (ten staram się śledzić). Idąc z prądem, napisałem rok temu książkę weird fiction, która wyjdzie w listopadzie w domhorroru.pl

Już teraz jest preorder.

Nie jestem szczególnie aktywnym użytkownikiem forum, stąd oczywiście nie zakładam osobnego wątku – ale pomyślałem sobie, że być może kogoś to zainteresuje. Książka opowiada o Matim, podziemnym producencie muzycznym, który ucieka ze swojej własnej matury, bo ma atak paniki. Odnawia mu się kontakt z dawnym kolegą, emo-raperem (ostatnio też był jakiś konkurs rapowy?), i postanawiają nagrać epkę. Nie jest to jednak takie proste, jak mogłoby się wydawać!

Co ciekawe, tekst redagowała Bemik. Bardzo dziękuję jeszcze raz! Było to o tyle istotne, że nie miałem wcześniej żadnych tzw. beta-czytaczy, więc Bemik musiała zrobić dosłownie wszystko.

Słuchajcie, odświeżam sobie stronkę codziennie, czy są już jakieś opowiadania. I nie ma.

Szkoda.

Possum (2018)

Jedyny film ligottiański.

Dziwniejszy dwukrotnie od tych, które podpisałeś “wtf”.

Ten film może skasować człowieka.

 

i'm thinking of ending things (2020)

WTF

film z gatunku twardej psychoanalizy

 

Zabicie świętego jelenia (2017)

dziwny

nudy

 

Kieł (2009)

dziwny

spoko film moim zdaniem

 

Climax (2018)

jak na gaspara noe to lekko dziwny, ogólnie to bardzo dziwny

kozacki film

 

Koń turyński (2011)

bardzo dziwny

potężny film

 

Harmonie Werckmeistera (2000)

dziwny

najlepszy film, jaki widziałem

Into the Night aka Kierunek: Noc

 

Takie sobie. Jak nakręcić serial na podstawie kilku pierwszych zdań z książki? Właśnie tak XD. Krótko trwa, można sobie włączyć. Oglądane w kwietniu, mocny vibe apokaliptyczny sprzyjał. Zapada w pamięć, ale nic wybitnego.

 

The Great – humorystyczny serial “historyczny”, prawie jak fantastyka.

Czasem bardzo, bardzo śmieszny. Czasem nie. Poważne wątki wypadły tak sobie. Można zobaczyć. Nie opiera się na historii, wszystko jest pozmieniane.

 

Parę dni temu oglądałem dwa odcinki The OA, który jest anulowany. Opłaca się oglądać dalej? Bardzo fajnie się zapowiadało. Może ktoś widział?

Użytkowniczko Tenszo: gratuluję odwagi. więcej nie napiszę, bo boję się przeklejenia mojego posta przez radykalnych działaczy na popularnych politycznych stronkach na facebooku. 3 razy do tej pory mogłem głosować i 3 razy głosowałem na lewicę, ale nie chcę widzieć, jak świat płonie. módlcie się o redaktora prozy polskiej, po którego stronie nikt chyba nie stoi (jego kolega z redakcji wystawił go na publiczny atak na twitterze anglojęzycznym), a także o portal, którego sprawa została podobno przekazana wyżej. zazwyczaj nie mam nic ciekawe do przekazania, ale od ponad dwóch lat wchodzę tu prawie codziennie.

To dlatego, że głównymi motywami weird fiction są zazwyczaj właśnie różne warianty sytuacji gnostyckich, a jak wiadomo Dick był wielkim fanem rzeczy tego typu, stąd wynikają podobieństwa – zresztą dla mnie PKD to podstawowy pisarz weird fiction i największy autor w historii w ogóle literatury.

Ja będę pamiętał jak jeździłem samochodem zaraz po zdaniu prawka słuchając XXXTENTACION, LIL PEEP, JUICE WRLD, YUNG LEAN, BONES, ECCO2K, LIL TRACY, LIL TJAY, BEDOES, SZPAKU, TACO HEMINGWAY, QUEBONAFIDE, MIŁY ATZ, MLODYSKINY, MICHAŁ WOJTEK, PIOTR CARTMAN, ZEAMSONE, LIL UZI VERT, GUZIOR, PRO8BL3M, MŁODY YEBRA, POST MALONE, PEZET, NOTHING,NOWHERE, JOJI, DEYS (trzech pierwszych już z nami nie ma)

A potem wracałem do domku, włączałem w nocy MGŁA, FAIDRA, AMENRA, AKHLYS, AORATOS, VELDES, SÓLSTAFIR, WĘDRUJĄCY WIATR, DEAFHEAVEN, ALCEST, AMESOEURS, KRIEGSMACHINE i pisałem miłe opowiadanka.

A to tylko z takich nowszych!

WYBRANIETZ nie chce się chyba chwalić, ale to opowiadanie ukazało się na papierze w twardej okładce w bardzo prestiżowej publikacji, dlatego są zapewne całkiem dobre powody, by znalazło się również w bibliotece na tym portalu.

Było mi dane czytać to opowiadanie jeszcze przed publikacją, w zamierzchłych czasach. Pamiętam, że wyraziłem o nim raczej pozytywną opinię, choć mało entuzjastyczną. To wcale nie jest horror, bardzo słabo się wystraszyłem! Ale wszystko jest tu bardzo smutne i takie zajmujące, realistyczne. I od tamtego czasu oglądałem film PROCEDER o Tomaszu Chadzie, i tam pada takie zdanie, że “nie bój się jak jest źle, bój się jak jest dobrze – bo to znaczy, że zaraz się coś spieprzy”. Czy jakoś tak. Podobnie w tym opowiadaniu. on wreszcie był mniej bezużyteczny, potem spotkał swoją Julię – i zaczęły się znowu dziać te rzeczy. Nic dziwnego, w prawdziwym życiu jest dokładnie tak samo.

Dlatego napisałem bodajże, bo nie wiedziałem dokładnie, gdyż zdaje się że ta wielowątkowa dyskusja odbywa się w trzech+ tematach, i jeszcze gdzieś! w każdym razie, pomysł ratowania przegapionych opowiadań jest dobry i jeśli to Drakaina wymyśliła, to ma rację.

uwaga

 

Więc istnieje jakiś problem z nominacjami (patrz: genialna RDZA), który zdaje się Cobold rozwiązał przez pomysł z dodatkowymi dniami do nominacji dla przegapionych opowiadań, ma to w sumie sens tak na potoczną logikę, bo jeśli jakiś nowy gracz na rynku many napisze fajne opowiadanie i nie ma kolegów, to może zostać odkryty stosunkowo późno (np. po zakończeniu konkursu czy coś).

 

A co do przyznawania wyróżnień za tego typu niewymierne rzeczy jak opowiadania, to tbh nie wiem o co tu się kłócić i to jeszcze tak emocjonalnie, jest jakaś loża, lożę wybierają użytkownicy i każdy głosuje według swojego sumienia, mr maras głosuje jak mu się podoba przecież i tam jakiś inny ziomal też głosuje tak o i się wyrównuje. Jak ktoś sądzi cudze sumienie według własnego to dziwnie robi, bo tak to tylko Pan Bóg może sądzić. A tutaj na portalu nie ma żadnego boga, więc goście którzy są w loży są ostateczną instancją. To po co wprowadzać chaos, za rok można na nich nie głosować, jeśli się nie podobają.

Darcon napisał w poprzednim wątku takie coś:

W głosowaniach piórkowych loży widzę głosy według własnych gustów, u niektórych bardzo mocno i jednocześnie wąsko ukierunkowanych. A ostatecznie, to ma być wybór najlepszych opowiadań portalowych, najlepszych literacko, a nie najlepiej podobających się temu czy tamtej. Bo po latach, gdy ktoś przyjdzie na forum, to chce czytać najlepsze opka, a nie opowiadania ery tego i owego. 

no i jak najlepsze? Jak na przykład autor A pisze 10 lat, autor B 12 lat, czyta się tak samo lekko, to co decyduje, które lepsze? Prosta sprawa – element irracjonalny po stronie czytelnika, coś spoza wyliczanki technicznych osiągnięć możliwych dla pisarza. Chyba że wierzymy w jakieś uniwersalnie idealne opowiadanie, do którego wszyscy dążą. To wtedy zmienia postać rzeczy, bo jakby demokratycznie zrobić głosowanie, to podejrzewam, że większość ludzi w takie co najmniej osobliwe byty nie wierzy.

 

Dalej:

Bodajże nikt nie napisał pod opowiadaniem Kam, że jest słabe literacko, chyba wszyscy chwalili jej umiejętności, że to świetnie napisany utwór. Więc gdzie jest głosowanie 8:0? Bo skoro widzę takie komentarze to i taki powinien być wynik.

stary, no ja bym lekką ręką nie wyróżnił opowiadania konkursowego z gwałceniem dzieci i alternatywną mitologią jako tematem, nie przyszło ci na myśl że to mogło niektórych powstrzymać?  Są tacy, że dla nich to okej, i są tacy, że dla nich to absolutnie nie. Każdy ma swój rozum, a jak jest napisane to kwestia czwartorzędna przy tego typu rejonach – cokolwiek kontrowersyjnych.

 

Inna sprawa ogólna: broń Boże nie wyróżniłbym hipotetycznego opowiadania, które jest pięknie napisane i nic więcej na forum, gdzie wyróżnione było Życie Lothara Greinholtza albo Na obraz i podobieństwo. Przeczytajcie te opowiadania i odpowiedzcie sobie na pytanie: czy pięknie napisana ksero-chimera najpopularniejszych tekstów Kafki, Ligottiego lub innego Lovecrafta zasługuje na podobne wyróżnienie, co te dwa opowiadania? Niektóre osoby mogą uznać, że zasługuje, i nic mi do tego, ale dla mnie odpowiedź jest jednoznacznie negatywna. IMO istnieje różnica między opowiadaniami o niczym a opowiadaniami, które mogą zmienić czyjeś życie albo chociaż takimi, które pamięta się po latach.

Tylko że jest to subiektywna różnica i każdy powinien decydować według własnego sumienia, co uważa za opowiadanie o niczym, a co za opowiadanie o czymś, i na tej podstawie przyznawać piórka czy inne złote kalesony. Bronię wszystkich ludzi, którzy głosowali kiedykolwiek na nie, i wszystkich, którzy głosowali kiedykolwiek na tak

 

Pojawiły się tu też głosy na zasadzie: my jesteśmy oświeceni, a ty nie jesteś oświecony (albo loża nie jest). W obliczu takich głosów z niejakim bólem serca jestem niestety stanąć po stronie MR MARAS, ponieważ on jest teraz samotną jednostką – a jednostki mają święte prawa. MR MARAS ma święte prawo, by wyrażać swoje zdanie, szczególnie że uzyskał również przez głosowanie pewną wymierną moc i odpowiedzialność. Niestety: mnie także nie podobają się czasem komentarze analityczne, które MR MARAS zostawia pod niektórymi opowiadaniami, wzorem zresztą takiego innego użytkownika z jakąś burzą czy coś takiego. Ale prawo do własnego stylu komentarza, własnej opinii i wreszcie wolność swojego głosu jest świętym prawem.

A czyja strefa komfortu jest szersza, to obawiam się, że gdyby istniała metoda porównania – moglibyśmy się srogo zdziwić, kto ma większą i co ona obejmuje.

MR MARAS zrobił natomiast taki błąd, że zakwestionował święte prawa innych ludzi, pisząc o tym, że niektórzy powinni się uspokoić z nominacjami. Myślę, że nie powinien był tego pisać, ale miał święte prawo tak pomyśleć – i ta myśl jest moim zdaniem nawet uzasadniona. Ale to nieładnie pisać coś takiego. Tylko że MR MARAS poniesie tego ewentualne konsekwencje na następnych wyborach, nie trzeba się  internetowo obrażać o jego niekoniecznie grzeczne słowa. MR MARAS publicznie też zaczął pisać, że odchodzi z portalu i tak dalej, że nikt go nie rozumie. Zrobił to pewnie reakcyjnie, jest to w miarę normalne, a nie “niepoważne”. Oznacza to tylko tyle, że MR MARAS paradoksalnie traktował poważnie to forum, miał do niego jakiś stosunek. Ja na przykład nie traktuję zbyt wielu rzeczy poważnie, ale jeśli ktoś traktuje coś poważnie – w szczególności krytyczne analityczne ocenianie za darmo cudzych opowiadań – to powinniśmy to uszanować, i to nawet bardzo uszanować.

 

I pamiętajcie wszyscy, że życie jest przejebane i bez problemu istnienia obiektywnej estetyki. Potraktujcie te wasze piórka jako grę, bowiem w każdej chwili możecie umrzeć – i wtedy nic z piórek nie zostanie. A doskonalcie się w samotności, patrząc w ścianę i słuchając piosenek.

Mt 6-6

 

To bardzo ciekawe, że tego typu problem narósł w obliczu wielkiej katastrofy. Być może prawdziwe problemy są wypierane, gdy narastają takie zagwozdki. Oby się wszystko dla Was dobrze skończyło – i dla mnie też, bo kto w sobie nie widzi grzechu, ten już jest razem z diabłami. Pozdrawiam.

Ten dowcip wygrałby konkurs na 100%

Polska nie była gotowa…

Nikt nie wie o czym jest to opowiadanie!!!

POTĘŻNE NAJSILNIEJSZE OPOWIADANIE MÓWIŁEM OD SAMEGO POCZĄTKU ALEF, PAMIĘTAJ KTO W CIEBIE WIERZYŁ GDY INNI ZWĄTPILI,

AUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUU!!! TSALALALA

Pamiętam to opowiadanie i było jednym z najlepszych, jakie widziałem przez pewien czas, i kiedy ktoś się mnie pytał, czy są jakieś dobre opowiadania, to myślałem, że właśnie to jest naprawdę, naprawdę dobre.

Istnieje takie określenie, że coś jest pretensjonalne – w szczególności pretensjonalne są czasem rzeczy w których występuje słowo egzystencjalizm albo cytuje się mainstreamowych egzystencjalistów. Istnieje też takie określenie, że coś jest banalne. Ale zastanawiałem się kiedyś, co zrobić, kiedy przydarza się nam coś banalnego albo absurdalnego w tym rozumieniu właśnie egzystencjalnym, i chcemy o tym coś powiedzieć. Czy zabrzmi to banalnie albo pretensjonalnie? Mam taką intuicję, że jeśli mówimy faktycznie szczerze, to nie powinno.

Otóż w tym roku miałem zajęcia z historii filozofii. Był tam taki mądry, dziwny trochę pan i czytaliśmy sobie Platona. I ten pan, który te zajęcia prowadził, mówił głównie o rzeczach typu: spoglądaj w siebie, Sokrates był religijny a establishment nie wie, po co żyje. W pewnym momencie zauważyłem, że mówi głównie rzeczy banalne. Wszystko to słyszałem już gdzieś indziej, niekiedy nawet od ludzi niezbyt dobrej woli. Jednocześnie zauważyłem też coś innego – że są to z pewnością najlepsze zajęcia, na jakich kiedykolwiek byłem. Pan faktycznie wierzył w rzeczy, które mówił, i nie mówił ich po to, by nas przekonać, a bardziej dla siebie – by na nowo te sprawy przemyśleć.

Tutaj też wydaje mi się, że autorka na nowo chce różne rzeczy przemyśleć, bo przecież do niczego nas nie przekonuje w tekście ani, co byłoby o wiele gorsze, nie sprzedaje nam niczego – szczególnie samego tekstu jakimiś przedziwnymi ozdobnikami.

Jak poradzić sobie z sytuacjami granicznymi, a już szczególnie z tego typu sytuacją, jak ta w tekście? Może nie da rady, może robactwo jest wszędzie, nie wiadomo w sumie, jak to jest, pewnie niektórzy są bardziej wyczuleni na te sprawy – a jak jesteś bardziej wyczulony na robaki, to robaki też są lepiej wyczulone na ciebie. I ciemne oświecenie kończy się bardzo realistycznie, chociaż Klara znajduje ratunek – zazwyczaj taki ratunek, modlitwę, znajduje się też w prawdziwym świecie. Nie ma wielu innych ratunków.

Jeśli chodzi o tego typu teksty – teksty, które mi się podobają i są w tym nastroju – to “Rdza” zyskała na forum konkurencję.

I może jeszcze żyjesz w realnym świecie? Ha! A możesz to udowodnić?

Swoją drogą, tego typu wątpliwości wyrażane w języku są trochę problematyczne (zob. Wittgensteina odpowiedź na argument Moore’a). Ja sobie jeszcze nie przemyślałem tematu, to może Tarnina coś napisze.

Generalnie zgadzam się z tym artykułem tj. że żyjemy w symulacji jakiegoś rodzaju, P. K. Dick jest moim ulubionym autorem, ale

Mamy Boga Ojca, czyli tego, który stworzył świat i wszystko, co w nim znajdziemy. U nas byłby to programista, zdolny gość, który sam wszystko ogarnął, zaprojektował, zaprogramował, wyrenderował i może nadal wprowadzać wszelkie zmiany.

…nie taka jest oficjalna wersja. Teoria symulacji to imo gnostycyzm na środkach dopingujących, a KK odciął się od gnostycyzmu bardzo szybko, chociaż wiadomo, że pierwotne założenia tej herezji trzymają się kupy. Nie trzymały się za to jej konsekwencje, które szczegółowo obalił Augustyn.

Jak sobie wyobrażam jakąś drabinę bytów, tj. że nad nami jest jedna symulacja, potem następna i tak 10 000 gnostyckich eonów, to gdzieś tam na samym końcu musi być jakiś absolut, i to jest właśnie Bóg, który ratuje niedoskonałe stworzenie manifestowaniem się jako VALIS, Jezus albo coś takiego. Natomiast nasz bezpośredni przełożony, programista – no ciekawe, co to jest, przyznam szczerze że zastanawiam się już nad tym bardzo bardzo długo i bardzo często (co na pewno nie jest zdrowe). W wizjach po przyjęciu DMT regularnie powtarza się motyw tzw. “dmt entities”, i oni wyglądają jak coś w rodzaju bogów. Poza tym interesujące są lovecraftiańskie wizje ślepego boga Azathotha który wypromieniowuje swoimi mackami różne byty bez jakiegoś głębszego pomysłu.

Też trzeba mieć jakby na uwadze, że przyrównywanie całej rzeczywistości naszej (powiedzmy na pozór fizycznej) do tego, co my sobie robimy w komputerkach, to oczywista antropomorfizacja i można sobie pomyśleć istnienie pewnych nieznanych albo nawet niepoznawalnych czynników, które tworzą nasz świat, a jednocześnie nie można przedstawić ich alegorii informatycznej albo nawet jakiejkolwiek innej. Stąd bardzo mi się podoba filozofia średniowieczna, której niektórzy przedstawiciele przykładali sporą wagę do teologii negatywnej – że my sobie coś mówimy o Bogu, ale tak naprawdę mówimy tylko o sobie w odniesieniu do Boga, a nie o Bogu, no bo Boga nikt nigdy nie widział. No, ale artykuł obudził takie niepokoje, które miałem około roku 2013 i 2014, gdy pierwszy raz poczytałem Dicka właśnie. Fajnie.

Dzięki Bailout, naprawdę fajnie czyta się taką informację zwrotną po całym dniu siedzenia na przeróżnych zdalnych zajęciach. Bardzo nie lubię zdalnych zajęć, jest to jakieś nieludzkie.

O, w ogóle to jesteś z Płocka. Macie Furmana, on jest naprawdę dobry i parę razy zepsuł mi kupon w rundzie jesiennej.

lub mesjaszem

 

Chryste panie, to opowiadanie jest naprawdę niezłe.

Przeczytałem je pierwszy raz od wrzucenia tu na konkurs i wydaje mi się znacznie lepsze niż było. To pewnie zasługa kam_mod, sy i wybranietz. Czasem zmiana jakiegoś szczegółu jest naprawdę dużą zmianą. Mimo że treść się nie zmieniła, to czyta się nieźle, a przynajmniej lepiej niż na początku. Dobrze jest komuś dać tekst do przeczytania, bo ja naprawdę czytam swoje opowiadania tyle razy, że czasem już nie mogę!!! I zawsze jest ten niepokój, czy nie został jakiś błąd ortograficzny. To byłoby najgorsze. Na szczęście jeszcze nikt takiego błędu nie dostrzegł. Oczywiście zwykły błąd poprawi edytor, ale wyobraźmy sobie np. karze i każe. Och, na szczęście nie tym razem (chyba)!

 

edit3:

wiecie, napisałem to tak jakby żartobliwie, by po prostu uzasadnić ocenę, którą chciałem przyznać sam sobie. Niestety strona jest przed tym zabezpieczona, a ja odkryłem easter egga:

Dzięki Verus, może ktoś napisze kiedyś egzegezę tego tekstu za 1000 lat i będzie religia fioletowizm a ja będę prorokiem…

Mam podobne odczucia co Ninedin odnośnie do Devs, tylko że ja niestety ukończyłem to dzieło – klimat siedzi i w ogóle realizacja tego serialu jest niesamowita, przypomniał mi się serial Utopia, natomiast filozofowie to tego nie robili, fabuła została zniszczona, wszystko legło w gruzach. Smutne.

Pogadamy i o tych, i o tych, bo te zbiory nie są rozłączne, termin “weird fiction” jest nieostry zupełnie tak samo, jak nieostry jest termin “postmodernizm”. Pisząc “objawiło się weird fiction” miałem na myśli to, że ten tekst jest prawdopodobnie przypadkowo zbieżny z tekstami pojawiającymi się obecnie w Vastarien czy antologii Year’s Best Weird Fiction, które wykorzystują tego typu (lub nawet prawie dokładnie takie w przypadku Kurta Fawvera) środki stylistyczne. Najwybitniejsze teksty fikcji metafizycznej i psychoanalitycznej jakie czytałem – “Kamienica panny Kluk”, “The Gods in Their Seats, Unblinking” nie są ortodoksyjne narracyjnie, co nie znaczy, że nie są jednocześnie weird fiction. Weird fiction imo określa coś w treści, dajmy na to jakieś doświadczenie numinotyczne, chociaż czy na pewno to? Nie wiem, ale w tym opowiadaniu kolegi Matkowskiego takie doświadczenie (w połowie tekstu) znajduję, a dokładnie tego szukam w weird fiction, więc dla mnie jest to weird fiction (i teksty Topora czy Kafki też są weird fiction, chociaż wykorzystują inne środki, niż teksty dajmy na to Lovecrafta).

edit: w ogóle to nie jestem za wyrażeniem “weird fiction”, mimo że sam go używam. To ekstremalnie nieostre wyrażenie. Powinniśmy pomyśleć nad: fikcja/fantastyka metafizyczna, psychoanalityczna, teologiczna etc. 

No i to jest to!!!!!!!!!!

OBJAWIŁO SIĘ TU WEIRD FICTION

Różowe piłki ale ubranko fioletowe, całkiem fajny obrazek…

Dziękuję PSYCHO RYBO

Nie wiem, czy cokolwiek to wniesie, ale napiszę trochę o swoich odczuciach i skojarzeniach. Artykuł wydał mi się ciekawy, jednak ta optymistyczna historiozofia punktu Omega, w którym dokonuje się poprzez technologię ostateczne zespolenie z Duchem, nieprzypadkowo pomija faktyczny punkt Omega, który opisano z grubsza tutaj:

A siedmiu aniołów,

mających siedem trąb,

przygotowało się, aby zatrąbić.

I pierwszy zatrąbił.

A powstał grad i ogień – pomieszane z krwią,

i spadły na ziemię.

A spłonęła trzecia część ziemi

i spłonęła trzecia część drzew,

i spłonęła wszystka trawa zielona.

I drugi anioł zatrąbił:

i jakby wielka góra płonąca ogniem została w morze rzucona,

a trzecia część morza stała się krwią

i wyginęła w morzu trzecia część stworzeń

– te, które mają dusze -

i trzecia część okrętów uległa zniszczeniu.

I trzeci anioł zatrąbił:

i spadła z nieba wielka gwiazda, płonąca jak pochodnia,

a spadła na trzecią część rzek i na źródła wód.

A imię gwiazdy zowie się Piołun.

I trzecia część wód stała się piołunem,

i wielu ludzi pomarło od wód, bo stały się gorzkie.

I czwarty anioł zatrąbił:

i została rażona trzecia część słońca

i trzecia część księżyca i trzecia część gwiazd,

tak iż zaćmiła się trzecia ich część

i dzień nie jaśniał w trzeciej swej części,

i noc – podobnie.

I ujrzałem,

a usłyszałem jednego orła lecącego przez środek nieba, mówiącego donośnym głosem:

«Biada, biada, biada

mieszkańcom ziemi

wskutek pozostałych głosów trąb trzech aniołów, którzy mają [jeszcze] trąbić!»

Czasy ostateczne nie będą, z tego co czytamy, mlekiem i miodem płynące.

Poza tym – i to nie jest jakiś osobisty przytyk, tylko raczej luźna uwaga co do natury tego typu rozważań – sugerowanie, że technologia, czyli coś w oczywisty sposób cielesnego i światowego, jak powiedzieliby świadkowie Jehowy, może nieść zbawienie (czy coś podobnego do zbawienia, żeby nie używać tego słowa, bo to byłoby za dużo?), wydaje mi się bardzo niereligijna i wprost sprzeczna z tym, co czytamy tutaj:

Bożki pogańskie to srebro i złoto,

dzieło rąk ludzkich.

Mają usta, ale nie mówią,

mają oczy, ale nie widzą.

Mają uszy, ale nie słyszą;

i nie ma oddechu w ich ustach.

Podobni są do nich ci, którzy je robią,

i każdy, co w nich ufność pokłada.

IMO – nauka czy technologia nie mają zbyt wiele wspólnego z samym zbawieniem, chociaż oczywiście wpływają na historię zbawienia i wydarzenia, które się dokonują w naszej ziemskiej perspektywie (prawdopodobnie negatywnie, ponieważ w duchu chrześcijańskim jest moim zdaniem historiozoficzny pesymizm). Augustyn modlił się: Daj mi poznać siebie, bym mógł poznać Ciebie – i nie chodziło mu o poznawanie procesów fizycznych, które za nim stoją, tylko o poznanie swojej duszy, która nie należy do świata materialnego (a więc tego, którym się zajmuje technologia).

Swoją drogą bardzo ciekawy jest wątek “obrazu i podobieństwa”, ta jedna linijka ma jednak taką literaturę, że trudno o niej krótko mówić – jednak znowu w Twoim jej rozumieniu, Tsole, ujawnia się o nastawienie “na zewnątrz”:

Na obraz i podobieństwo stworzeni jesteśmy, więc do wszechwiedzy także. Ale nie zaraz, dopiero jak dorośniemy.

Być może – być może – tak jest, ale ja sobie wyobrażam ten obraz i to podobieństwo trochę inaczej. Bóg maluje swoją podobiznę, nie? Czyli autoportret. Czy wszystkie właściwości modela są zawarte w obrazie? No nie, np. jego barwa głosu zostaje utracona. Więc może jest tak, że tylko pod pewnymi względami, konkretnie pod jednym kluczowym względem, jesteśmy podobni do Boga. Pod którym? Podpowiada nam moim zdaniem największy fantastyczny prorok, Philip K. Dick, w swojej ostatniej książce “Transmigracja Timothy’ego Archera”:

 

<cytat>

Ja jestem Pan, twój Bóg, który cię wywiódł z ziemi egipskiej, z domu niewoli.

Pierwszym hebrajskim słowem jest tu anokhi albo anochi, które znaczy “Ja”, jak w zdaniu “Ja jestem Pan”. Jeff pokazał mi, co mówi oficjalny żydowski komentarz do tej części Tory:

Bóg, któremu oddaje część judaizm, nie jest jakąś bezosobową Siłą, Czymś, o czym mówimy jako o Naturze czy Rozumie Świata. Bóg Izraela jest Źródłem nie tylko mocy i życia, ale również świadomości, osobowości, moralnego celu i etycznego działania.

Nawet dla mnie, niechrześcijanki, a może powinnam powiedzieć nieżydówki, jest to coś wstrząsającego. Jestem wzruszona i zmieniona, nie jestem już taka sama. Tym, co znalazło tu swój wyraz, wytłumaczył mi Jeff, w tym jednym słowie, w dwóch literach alfabetu, jest jedyna w swoim rodzaju samoświadomość Boga:

Tak jak człowiek wznosi się ponad wszystkimi innymi stworzeniami dzięki swojej woli i świadomemu działaniu, tak Bóg “panuje nad wszystkim, jako jedyny nieograniczenie samoposiadający się Umysł i Wola […]

</koniec>

 

Więc może to bycie “kimś” a nie “czymś” jest tym obrazem Boga. I tylko tyle.

Mając taką nadzieję, może boleśnie nie uderzymy się w palec.

Mnie się wydaje, że się uderzymy, i właśnie wtedy przyjdzie jakiegoś rodzaju ratunek. Cytując dość ciekawy tekst, “Manifest neomesjanistyczny” Rafała Tichego:

Dość mydlenia nam oczu, że ten świat da się naprawić w oparciu o coraz to nowe gospodarcze, polityczne, kulturowe i pseudoreligijne utopie. Dość resetowania nam mózgów hasłami miłości, pokoju i tolerancji, które jakoby zapanują w tym świecie, gdy zostaną ostatecznie pokonane religijne i narodowe uprzedzenia, rozsadzone ostatnie tabu. Ten, kto wierzy w Mesjasza z Nazaretu, nie może mieć złudzeń co do kondycji tego świata. Z perspektywy krzyża nie wygląda on zbyt optymistycznie: pełno tu cierpienia, szyderstwa, małostkowości, ignorancji, okrucieństwa, masakry. Nie wierzymy w spokojny sen zrealizowanej ludzkości. Żyjemy w czasach ostatecznych. Wojna światów trwa i trwać będzie aż do końca. Kultura współczesna potrzebuje więc pewnej dozy ozdrowieńczego katastrofizmu.

A, i dodam, że tego typu artykuły na tej stronce są bardzo mile przeze mnie widziane, poczytałbym więcej. O ile sam na razie jeszcze chyba nie mogę nic oryginalnego napisać, to zachęcam np. Tarninę do podzielenia się czymś ciekawym o Bogu itd…

to jest ten antonow???

Ekstremalnie przyjazna jest tu sekcja komentarzy!!!

!!!

Przynoszę radość

Wszystko się zgadza.

Jak wbić się na listę bestsellerów empiku:

  1. Dodaj wieczorem do koszyka 9 swoich książek (możesz poprosić znajomych, by zrobili to samo, lub, jeśli jesteś bardziej chaotyczny, możesz zrobić to z wielu maili i fejkowych adresów)
  2. Zaznacz płatność przy odbiorze.
  3. Następnego dnia rano sprawdź listę bestsellerów.
  4. Anuluj zamówienie.

Krótkie sprawozdanie: skończyłem Ostatni Brzeg i był naprawdę jedną z lepszych książek, które ostatnio przeczytałem, i jednocześnie jedną ze smutniejszych. Zacząłem Gwiazdozbiór Psa, ale po polsku średnio mi sie podobał na początku, więc na razie zostawiłem. Natomiast chciałbym podziękować Staruchowi, bo polecił książkę, którą zacząłem parę godzin temu, i która dostarcza czystej rozrywki. Chodzi o Łabędzi Śpiew. Faktycznie przypomina Kinga, ale akurat z tej dobrej strony – dużo jest szczegółowych opisów ludzi, i przez to wydają się prawdziwi. I są tam wątki, których podświadomie szukałem – świry i preppersi. Coś niesamowitego!

Mam podobne odczucia.

Tutaj też rządzi logika, swoją drogą słowo logika to bardzo ciekawe słowo, pojawia się też w historii o nauczycielkach, którą przytoczyłem wyżej…

://////////////////////////////////////////////////

A widzisz. Trochę dziwnie. I co teraz? W każdym razie, to chyba nic złego. Moje poprzednie opowiadanie na tym forum i w ogóle moje poprzednie opowiadania były faktycznie bardzo podobne do Ligottiego. To już skręca w taką stronę, która wydaje mi się docelowa. I parę mam już zaczętych rzeczy, które wydają mi się docelowe, i które nie przypominają zupełnie niczego, co wcześniej czytałem. Ale pewnie jakoś podświadomie też będzie wracał TL. Moim zdaniem jest to bardzo mądry autor. Szkoda, że już chyba nic nie pisze. Podobno siedzi tylko w swoim domu, czyli wirus mu nic nie zrobi. Dobrze się składa.

Swoją drogą, komentarze do tego opowiadania wydają mi się bardzo przyjazne. Nikt nie elaborował jeszcze o tym, że w opowiadanie jest bez sensu, ani o tym, że jest super. To miłe, bo do tej pory raczej nie lubiłem odpisywać na komentarze, nawet i te pozytywne, jeśli były naprawdę długie. Kiedy ktoś napisze długi komentarz pozytywny, zwykłe “haha dzięki za komentarz :3” wydaje mi się głupie. Kiedy ktoś napisze długi komentarz negatywny, chciałbym odpisać mu 5 razy dłuższy, ale niestety – to byłoby jeszcze bardziej głupie. Wtedy człowiek jest w prawdziwej kropce.

Oczywiście nie sprawia mi kłopotu pisanie dłuższych komentarzy – takich jak ten – pod warunkiem, że nie dotyczą bezpośrednio mojego opowiadania. Chryste, najgorsze co można zrobić, to wytłumaczyć swoje własne opowiadanie! Zrobiłem to pod poprzednim i komentarze tam to prawdziwy bałagan.

W każdym razie – pozdrawiam wszystkich ludzi czytających tu komentarze. Wykorzystam je jako rodzaj mikrobloga i polecę serial, serial “Młody papież” i “Nowy papież”. To jeden serial, ale różni się papieżem, stąd zmiana nazwy. Można zobaczyć na HBO. Bardzo fajny.

W sensie, że prawdziwa historia o nauczycielkach skojarzyła Ci się z opowiadaniem “Zarządca miasta”? Akurat nic w tym dziwnego, ponieważ rzeczywistość zdumiewająco często przypomina opowiadania Thomasa Ligottiego. Moim zdaniem tego typu teksty to nie jest fantastyka, tylko po prostu prawda. 

Edwardzie, wspomniałeś o pociągu – to przypomniało mi moją licealną nauczycielkę matematyki, jedną z trzech albo czterech, które miałem w tej dziwnej szkole.

Pani, która miała nas uczyć matematyki w pierwszej klasie, odeszła na emeryturę z powodów politycznych (zmienił się dyrektor i straciła posadę wicedyrektora). Po trzech tygodniach zupełnego braku matematyki przyszła do nas nowa matematyczka, która również była dość niemłoda, i ona, również z powodów politycznych, nie stosowała żadnych półśrodków. Była dość sfrustrowana stanem, w którym znalazła się nasza szkoła, i postanowiła, że przekaże nam – pierwszoklasistom z tak zwanej najlepszej klasy matematycznej, literka D – swój światopogląd dotyczący rzeczy okołomatematycznych (i różnych innych).

Pierwszą lekcję (już pod koniec września) odbyliśmy w ten sposób, że ustawiliśmy krzesła w sali na wzór spotkań terapeutycznych – tak, by każdy mógł widzieć każdego. Tego rodzaju rzeczy w tak dużym gronie (30 osób!) widziałem tylko w serialach, konkretnie w serialu Breaking Bad, gdzie Jesse Pinkman przemawia w tonie, że on wcale nie przyszedł na terapię, tylko przyszedł tam, żeby wam sprzedać, ku*wa, metę. I właśnie to przemówienie mi się wtedy przypomniało, więc musiałem powstrzymywać się od śmiechu.

Pani kazała nam powiedzieć głośno po kolei: jak się nazywamy, jaką mieliśmy ocenę z matematyki w gimnazjum i ile mieliśmy procent z matematyki na egzaminie gimnazjalnym. Ach, zapomniałem – i kto nas uczył matematyki w gimnazjum, to było chyba najważniejsze. Przy niektórych nazwiskach pani prychała, przy niektórych kręciła głową, a przy niektórych mówiła: “O, TO JEST ZNAKOMITY PEDAGOG!”.

Kiedy już wszyscy udzielili jej informacji, o które prosiła, sama zaczęła swoje przemówienie. Niestety – nie pamiętam dokładnie jego treści, ale pamiętam jedno z pierwszych zdań, które wtedy padły. Było to przedziwne twierdzenie, brzmiące jak wyjęte z twórczości Thomasa Ligottiego (którego wtedy jeszcze nie znałem, miałem go poznać dopiero niecały rok później):

POCIĄG ABSTRAKCJI PĘDZI BARDZO SZYBKO I WIELE OSÓB Z NIEGO WYSIĄDZIE

Na początku trudno mi było zrozumieć, co pani ma na myśli, to znaczy – wiedziałem, że jakieś formy matematyki mogą być trudne do pojęcia, mogą stanowić niejako wyzwanie, ale… dlaczego od razu wysiadać z pociągu? I dlaczego nazywać to tak podniośle: POCIĄGIEM ABSTRAKCJI?

Otóż tego rodzaju pytania przestały być pytaniami od razu następnego dnia, na następnej lekcji matematyki. Słowo stało się ciałem.

Pani lubiła pytać, pytać przy tablicy. Mieliśmy wtedy – jak to na początku w liceum – tak zwaną LOGIKĘ. Na logice jest, między innymi, teoria mnogości, w której z kolei są takie obiekty jak ZBIORY. No i pani od matematyki spytała taką jedną dziewczynę – którą, by odpowiedziała na to pytanie, wywołała OCZYWIŚCIE pod tablicę – czy zbiór trójkątów równobocznych zawiera się w zbiorze trójkątów równoramiennych.

Dziewczyna odpowiedziała, że się nie zawiera. Była to odpowiedź błędna.

Co bystrzejsza część klasy zaczęła cicho chichotać, zasłaniając sobie usta. Pani natomiast zdjęła okulary i w milczeniu przyglądała się tej dziewczynie, która z jakiegoś powodu zastygła i patrzyła po prostu w ziemię.

– A narysuj trójkąt na tablicy – powiedziała w końcu nauczycielka, energicznym ruchem głowy wskazując na kredę.

Dostępny był tylko taki mały fragment kredy, ponieważ miasto i szkoła nie miały zbyt wiele pieniędzy, konkretnie to miały same kredyty i były zarządzane w sposób, który eufemistycznie można by określić mianem jednego wielkiego przekrętu. Dziewczyna sięgnęła po ten deficytowy surowiec, i niestety – ukruszył się on jej w dłoni, przez co kawałek zmniejszył się jeszcze bardziej. Mimo to, spróbowała narysować trójkąt i wyszedł krzywy. Bardzo krzywy.

Miałem cichą nadzieję, że nauczycielka to przemilczy, i zauważyłem, że chichoty na sali ustają.

Niestety, nie przemilczała. Wygłosiła tyradę o tym, że ta dziewczyna – ta, która źle odpowiedziała pod presją grupy na pytanie, i która krzywo narysowała trójkąt mikroskopijnym kawałkiem kredy – nie nadaje się do klasy matematycznej i powinna bardzo dokładnie przemyśleć swój wybór życiowy. Jeśli ona nawet nie wie, co to jest trójkąt taki i taki, to co będzie jeśli dojdziemy do trudniejszych zagadnień. To wszystko oczywiście w obecności całej klasy, publicznie.

Dziewczyna, o której mowa, przepisała się już na drugi dzień do humana. Bóg wie, czy przez tę tyradę, czy przez to, że nie rozumiała matematyki, chociaż mam na ten temat swoje zdanie.

Pani, o której mowa, odeszła na zimę na emeryturę – z powodów politycznych. Kolejna pani, która nas uczyła, wytrzymała tylko do wakacji – również odeszła, tym razem w niewyjaśnionych okolicznościach. Myślę jednak, że również z powodów politycznych.

Krótko mówiąc utopia i luźna atmosferka!

Ja też nie jestem zadowolony, jest nas przynajmniej dwóch :///

Ochhh dziękuję za komentarze!

 

Żeby nie pisać tylko tyle, to na marginesie jeszcze mogę napisać, że przy pisaniu tego typu opowiadań

[o ile nie są zupełnie losowe i trzymamy kciuki, że ktoś się nabierze (a to nie chyba nie jest z takich!)]

chcielibyśmy kroczyć bardzo cienką granicą, którą narysowałem tutaj:

 

LOSOWE RZECZY | OCZYWISTE RZECZY

 

Załóżmy, że w tym miejscu

– Niektórzy mówią o konieczności historycznej. Eksperci przyznają, że już dawno temu zrozumiał i przewidział to zjawisko badacz R…

napisałem coś więcej, niż sama literka R. Co by się wtedy stało? Czy nie przekroczylibyśmy tej granicy? Czy opowiadanie nie stałoby się tylko prostym wyłożeniem jakiejś… wizji, teorii, spekulacji, halucynacji? Cytat, który zamieściłem na początku opowiadania, jest z fenomenalnego tekstu Kurta Fawvera pochodzącego z troszeczkę późniejszej fazy jego twórczości, w której odkrył on już istnienie linii narysowanej powyżej. Ale istnieją takie teksty Kurta Fawvera, które nie zdają sobie sprawy z istnienia tej linii, i takim tekstem jest moje ulubione opowiadanie (czy raczej meta-dramat!) “THE GODS IN THEIR SEATS, UNBLINKING”. To opowiadanie przebiega przez “oczywiste rzeczy”, i to przez prawą krawędź słowa “rzeczy”. Jest tam nawet linijka, która to otwarcie deklaruje:

“Fine, Mr. Krill. […] Let’s EXPLORE YOUR THEORY YET AGAIN”.

Tylko że, moim zdaniem, i podkreślam że tylko moim, bo myślałem o tym co najmniej kilka tygodni – jedynym elementem, który umożliwia zrobienie tego w tym tekście, zejście do prawej krawędzi rysunku, jest forma. Test jest o tym, że bohaterowie dramatu budzą się z matrixa niejako podwójnie – najpierw paranoiczny pacjent psychiatry orientuje się, że jest bohaterem w sztuce scenicznej, natomiast później oni we dwóch zauważają, że nie tylko istnieje czwarta ściana – publiczność – ale także piąta: kartka papieru. I teraz, gdyby to opisać prozą, efekt by nie powstał.

Stąd te wszystkie opowiadania prozą najnowszej fali: typu Fawver, Padgett i tak dalej, są chyba bardzo dalekie od prawej strony, i ja się z nimi zgadzam. Jeśli jesteś daleko od prawej strony, i jednocześnie nie jesteś na skraju lewej strony, to wszystko w porządku. Ale można napisać tekst – można próbować napisać tekst – podobny do tego, który jest wyżej, i jednocześnie explicite rozpisać cały swój system wierzeń. Tak robił Philip K. Dick, ale moim zdaniem jemu to wychodziło tylko i wyłącznie dlatego, że był pod ciągłym wpływem narkotyków, tj. miał dostęp niejako bezpośredni do rzeczy, o których pisał. I zresztą nie mam pojęcia, czy Philip K. Dick czytany teraz przeze mnie po raz pierwszy zrobiłby takie wrażenie, jak czytany kiedyś. Może właśnie przebywanie po prawej stronie rysunku by mnie odrzuciło.

No nic, są to takie właśnie przemyślenia typu weird fiction. Ostatnio jest to modny termin, ale gdzie się on sytuuje na rysunku? I co to w ogóle znaczy: weird fiction? Czy istnieje jakaś analiza pojęciowa, która mogłaby go pokazać? A jeśli nie, to dlaczego istnieją konkursy weird fiction? Achhhh, tyle pytań bez odpowiedzi!

TYLKO ŻE na przykład dzisiaj lol nie działał o 3.30 przez tych gości z riot games których powinni wywieźć na taczkach i zamiast grać, to czytałem sobie teorie spiskowe o koronawirusie, Trumpie, pizzagate i adronochromie, więc samopoczucie jest obniżone. Jak tak dalej pójdzie to będzie weird fiction na ulicach!!!

Wbijam dywizję w lolu, wtedy dzieci nie grają…

Trop niezły, pewnie kiedyś wyjaśnię, o czym mniej więcej to jest, bo zagadnienie w sumie ciekawe, ale na razie wszystko bym zepsuł, gdybym to zrobił.

No i faktycznie nie minęło, wszystko się zgadza ://

 

edit: Chryste, nie zauważyłem, że jest tu ARYA STARK i w sumie nic dziwnego (dobrze się skrada), dzięki za komentarz!!!

Hej wszystkim, to miłe czytać takie komentarze w przerwie od książki

KIEDY ROZSZALEJE SIĘ PIEKŁO: RZECZY KTÓRYCH POTRZEBUJESZ, GDY NADEJDZIE KATASTROFA

 

Bardzo dziękuję! :3

Póki co – mój faworyt. Niedawno byłem właśnie na spotkaniu teozombie i wyglądało dokładnie tak, jak opisałeś. Doceniam nawiązania:

tsalal

 

Już jestem za połową Ostatniego Brzegu i to jest faktycznie to, czego szukałem, następne muszę poczytać coś ze strzelaniem i survivalem, żeby się trochę odstresować…

Wszystkim dziękuję!!!! z najnowszych wymienionych czytałem tylko “Internat”, to jest faktycznie kosa, słyszałem też o Zelaznym, ale nie czytałem i chcę przeczytać, liczę na Asylum że coś jeszcze doda od siebie..

dogsdumpling – dziękuję, miałem obejrzeć Angel’s Egg kiedyś, natomiast tego pierwszego nie znam, muszę zobaczyć co jest grane!

Finklo to znam, ale dzięki!!

Wilk-zimowy, to jest coś zupełnie mi nieznanego i już sprawdziłem, że autorka wygrała Philip K. Dick Award i napisała całą serię książek “Bez sztandaru” (Bannerless), zaraz jest to sprawdzane!

Żongler, pierwsza rzecz zupełnie nieznane, książki “Ludzkie dzieci” nie widziałem ale widziałem film, Kantyczkę miałem kiedyś czytać, tłumaczenie “Drogi” nie dla mnie, Harlan znany bardzo dobrze, z gier grane tylko TLoU i szanowane.

Dziękuję wszystkim!!!

Obejrzałem 1 odcinek przed chwilą, konkret bajka 100% aleks garland odrobił lekcje, jego ex machinę uważam za kozacką, anihilację mniej ale też na poziomie, oby devs nie zjechało do dołu, idę oglądać.

Obejrzyjcie Looking for Alaska na hbo go, szczególnie jak jesteście dziećmi, w sumie o niczym trochę bajeczka ale dla paru scen wartoo,

a z devs jadę jutro, dzięki za polecankę!

Trylogię Czarnego Maga wraz z Uczennicą Maga i książki Ricka Riordana również polecam bardzo mocno!!!

Natomiast nikt nie polecił absolutnie niesamowitej serii książek GONE ZNIKNĘLI niejakiego Michaela Granta. Czytaliście może “Pod kopułą” Stephena Kinga? Otóż jest to prawie taki sam pomysł, tylko że pierwsza książka serii wyszła rok przed Kingiem. I w ogóle to ten pomysł z barierą to jest z 1965 roku, z książki “All Flesh is Grass”.

W GONE motyw jest taki, że z odciętego od świata miasteczka znikają wszyscy ludzie po 15 roku życia, a ci, którzy zostali, zyskują super moce. Pojawia się też potwór jak z Lovecrafta. Kiedy miałem 10-11 lat, seria ta była dla mnie czymś w rodzaju objawienia. Nie mam pojęcia, czy naprawdę jest taka dobra, bo nie czytałem tych książek od bardzo dawna, ale wspominam super.

Moim zdaniem należałoby odróżnić teksty typu China Mieville i teksty typu Gunia, i zrobiono to wprowadzając wyrażenie new weird. Istnieje wyraźna różnica między Traktatem o manekinachUlicą krokodyli – i jeśli tak Ligotti i Mieville przyznają się do Schulza, to pierwszy z nich pożyczył IMO więcej z pierwszego tekstu, a drugi z drugiego. Stąd te wszystkie nieporozumienia.

Przeglądałam komentarze i zauważyłam, że wdałam się tutaj w jakąś polemikę, która z dnia obecnego zdaje mi się mało ważna. Jakże wszystko weryfikuje czas, rację miał jeden z moich profesorów:( Z upływem czasu zapalczywość ulatnia się i zostaje esencja

święte słowa

 

Fizyku, w poszukiwaniu inspiracji weird fiction musisz wiedzieć, że jest to wyrażenie nieostre, nieintuicyjne, prawdopodobnie nikt nie wie, o co teraz z tym dokładnie chodzi, a umieszczenie takich słów w sformalizowanym regulaminie jest co najmniej problematyczne. Rozwiązanie problemu wyraźnej definicji raczej nie istnieje.

Natomiast istnieje magazyn zagraniczny Vastarien, który skupia twórców tego typu literatury w swojej najnowszej iteracji, a mianowicie w formie radykalnie pesymistycznych tekstów filozoficzno-fantastycznych naśladujących najczęściej twórczość Thomasa Ligottiego. IMO w roku 2020 teksty weird fiction wyglądają tak jak teksty Kurta Fawvera i Jona Padgetta, i tylko w ten sposób – przez analogię – można coś powiedzieć o tym tajemniczym wyrażeniu. W Polsce podobne twory wypuszczają Gunia i Zdanowicz.

I nigdy jeszcze na tym forum nie spotkałem się z tekstem, który choćby przypominał – choćby przypominał – teksty Ligottiego, Fawvera, Padgetta, Guni i Zdanowicza. Zresztą, nawet one nie są specjalnie oryginalne. Tego rodzaju wątki można znaleźć u ludzi takich jak Plotyn, św. Augustyn, Jan od Krzyża, de Sade, Bataille, Deleuze i tak dalej.

Generalnie niech nas Bóg chroni od używania wyrażenia weird fiction, ale jeśli już go używamy, to w przypadku historyjek, w których obecna jest klaustrofobiczna atmosfera lęku niemożliwego do wytłumaczenia, obecność nieznanych mocy; […] sugestia, wskazująca na powagę i złowieszczość tematu, przedstawiającego najbardziej przerażające wyobrażenie ludzkiego umysłu – złośliwe i szczególne zawieszenie lub unieważnienie tych stałych praw natury, które są naszą jedyną ochroną przeciw napastowaniu przez chaos i demony niezgłębionego kosmosu.

Pozdrawiam i życzę owocnych poszukiwań :3

Zapewne by się podjął, tak jak się podejmowano wiele razy w przeszłości, natomiast głównym motywem opublikowania czegoś gdzieś jest raczej wartość tekstu, a nie tematyka, tj. słabe teksty o samobójstwie nie będą publikowane, a dobre będą. Też nie wiem, co dokładnie nazywasz motywem przewodnim – czy jakieś niekończące się depresyjne dywagacje, czy faktycznie zabicie się i jakieś tego fantastyczne implikacje. Już lektury szkolne i seriale netflixowe dostarczają tego typu wątków.

Przede wszystkim należy przeczytać wszystkie książki Philipa K. Dicka, ponieważ był to największy pisarz jaki istniał w historii Wszechświata, najlepiej w kolejności: Ubik, Płyńcie łzy moje, Valis, Boża inwazja, Trzy stygmaty, Czy androidy…, odradzam czytanie “Człowieka z wysokiego zamku” (jak na PKD to bardzo nudna książka). Można też sobie PKD poczytać w kontekście tego konkursu na weird fiction, który ma się niebawem pojawić, i co do którego widziałem pytania na shoutboksie, co polecamy z weird fiction. Niektóre teksty PKD, tj. głównie tzw. Trylogia Valisa aspirują do bycia czymś w rodzaju Biblii, i warto mieć to na uwadze, kiedy się czyta. Generalnie każda książka (szczególnie późniejsze) pisana była na bardzo konkretnych środkach dopingujących, tj. głównie amfetaminie. Chłop pisał po 60 stron dziennie, a przynajmniej takie informacje zachowały się w materiałach źródłowych. Można więc to uznać za swego rodzaju tekst automatyczny. Tłumaczenia należy czytać koniecznie Lecha Jęczmyka, ponieważ są wspaniałe.

Trochę podobny (ale tylko trochę) do PKD jest Harlan Ellison. On też produkował ogromne ilości materiału, jednak nie był to materiał objawiony. W tekstach Harlana Ellisona nie ma zazwyczaj tej nadziei na zbawienie, która jest u PKD. Poza tym w większości jest dużo gorzej przetłumaczony. Szkoda.

fajne ;-)

 

edit: pomyślałem sobie, że tamten tomasz powinien przywitać się pierwszy. Mielibyśmy wtedy do czynienia ze swego rodzaju zwrotem akcji i bohaterem dynamicznym…

Dla mnie najlepszy film Bonga i jeden z najlepszych filmów jakie w ogóle widziałem to jest “Zagadka zbrodni”, polecam wszystkim!!!

Inteligentni robią pieniądze inteligentni są sławni

bardzo wysokie IQ = szczęście

dawidiq150

Zdradzisz jakiś sposób, jak zarobić kwit? Na sławie i szczęściu mi nie zależy, może być bez tego.

A Parasite to nawet nie jest najlepszy ani drugi najlepszy film Bonga, swoją drogą nagroda dla Laury Dern to jakieś nieporozumienie…

 

Mówiąc szczerze mój pierwszy komentarz do tego tekstu jest jakiś dziwny, więc chciałbym napisać nowy komentarz i być może odświeżyć w zakładce start>komentarze to niesamowite opowiadanie dla osób, które doszły do portalu już po tym, jak zostało opublikowane, a nie przedarły się do 427 strony antologii. Użytkowniczka innatan nie wchodzi tu od roku, ale nie szkodzi.

Pierwsza część “Rdzy” to właściwa definicja nadużywanego słowa klimat. Nigdzie nie jest nic wprost napisane, nigdzie nie ma “ooooj jak tu smutno”, a można popełnić samobójstwo od samego czytania i jedyna znana mi rzecz, która w ogóle zbliża się pod tym względem do “Rdzy”, to książka “Za sprawą nocy” Thomasa Glavinica. Przeniesienie jakiegoś prywatnego doświadczenia na świat zewnętrzny, tak jak w “Rdzy” rdza pojawia się w świecie, tak jak u Glavinica znikają wszyscy ludzie, to mógłby być w sumie główny motor tego całego gatunku weird fiction (kolejna nieostra nazwa), gdyby weird fiction spolszczyć na “niewesołą fantastykę psychologiczną”(?), tylko że nie mają tu racji bytu żadne imitacje tego doświadczenia prywatnego, żadne dziwaczne próby “zadziałania na czytelnika”. Może i na kogoś zadziałają, ale prędzej czy później zostaną wykryte. W “Rdzy” widać, że zostało parę szlugów spalonych, kaw wypitych i tramwajów zwiedzonych, albo przynajmniej odpowiedniki tych rzeczy, wiecie o co chodzi. A nawet jeśli nie, to doświadczenie tego wszystkiego zostało jakoś wchłonięte, i na pewno nie przez robienie researchu w bibliotece.

Ostatecznie nawet i półanalfabeta może być dobrym pisarzem, nie ma to większego znaczenia. Kwestia tego, co on zauważy w tej tak zwanej kondycji ludzkiej, czego może nie widać, a każdy o tym wie, albo przeciwnie: widać, a nikt nie wie. Więc IMO – ten klimat, atmosfera, nastrój czy cokolwiek nie polega albo nie powinien polegać na używaniu w co drugim zdaniu fancy metafory, nad którą się myślało pół godziny, albo nie wiadomo jakich klamr czy powtórzeń. Klimat powinien sam się stworzyć. Czytajcie “Rdzę”, bo czyta się automatycznie, nastrój pogarsza się od niej wykładniczo, a dodatkowo płynie z niej wielka nauka dla innych piszących. pozdrawiam

Przeprosiny przyjęte luźna guma nic się nie dzieje,

Bo jeśli tak to, nie rozumiem, dlaczego piszesz tyle o tradycji chrześcijańskiej. Napisałeś o niej tak po prostu?

mniej więcej tak było.

Oby historia małżeńska nic nie dostała, oby Parasite dostał wszystko!!!

Znaczy – to ja pisałem opinię, więc w oczywisty sposób są to moje przekonania i odczucia. Co do tego, kto powinien co brać jako zarzut – ja nie stawiam zarzutów, bo to nie jest proces sądowy ani matematyka, nie interesuje mnie pisanie w sposób analityczny, więc najczęściej piszę o tym, co uważam za zabawne, co za głupie, co za ciekawe, co za fajne i tak dalej. Poza tym skąd wiesz, że w jakimś innym miejscu nie napisałem czegoś już kiedyś autorowi prywatnie, i teraz mogę sobie pozwolić na tego typu uwagi bez poprzedzania każdego zdania disclaimerem “!TO MOJA OPINIA!”, ponieważ autor wie, że nie działam raczej w złej wierze, tylko chcę mu pomóc, albo przynajmniej przedstawić mu jakiś punkt widzenia, który może mu się do czegoś przydać, a może go też zignorować i robić coś zupełnie innego?

To trochę małostkowe traktować sprawę jakoby całe spektrum zamykało się właśnie w tym pryzmacie

To trochę agresywne pisać o domniemanej opinii drugiej osoby, że jest “trochę małostkowa”, swoją drogą zdanie mojego posta, które zacytowałeś, widocznie bardzo dobrze spełniło swoją prowokującą funkcję, ponieważ oczywiście nie napisałem go, bo zależy mi na Bogu czy innych tego typu rzeczach, tylko z powodu nieświadomego wpisania się tekstu MaSkrola w pewną mainstreamową moim zdaniem narrację, i zaszła tutaj sytuacja, kiedy krytyka jakiegoś problemu nie jest już potrzebna, stała się właściwie zjawiskiem powszechnym, i być może krytyka tej krytyki byłaby o wiele ciekawsza.

Konkurs był Świąteczny, a nie Bożonarodzeniowy. Nie było przykazu z komitetu, żeby pisać o stajence i Zbawicielu. To nie był też konkurs na najlepsze kazanie, które miałoby zostać wygłoszone później, na pasterce.

Nigdzie w treści właściwej mojego komentarza nie wspominałem o żadnych konkursach, szczerze mówiąc prawie umknęło mi nawet, że tekst ten został wpisany do konkursu ŚWIĄTECZNEGO – do momentu, kiedy MaSkrol odpisał na mój komentarz, i wspomniał w nim o limicie znaków. W tekście są natomiast pewne rekwizyty związane z Bożym Narodzeniem, w tekście nawiązuje się wprost do Bożego Narodzenia, więc wydaje mi się normalne, że poszukiwałem uzasadnienia dla obecności tych rekwizytów, i niestety nie znalazłem dostatecznie dobrego, o czym wspomniałem na samym końcu. A dystynkcja Świąt i Bożego Narodzenia, którą implicite proponujesz, wpisuje się oczywiście w tę świecką narrację o luźnej atmosferce i cieple rodzinnym, na temat której nie mam żadnej opinii oprócz może tego, że jest bardzo, bardzo nudna jako temat opowiadania.

Szlag by to.

Ona wciąż gadała. Zamknij w końcu tę gębę! Westchnął w duchu.

Chciał jej pomóc. Od dawna razem pracowali, a pani Kądziel robiła coraz większe postępy. Tylko teraz musiała podupaść. Akurat teraz. Nienawidził jej za to i nienawidził siebie, za to, że jej za to nienawidzi.

Gówno, pomyślał. Gówno ze mnie, a nie terapeuta. Skup się.

To jest tak pospolity sposób napisania czegokolwiek, że aż można się wyłączyć, czytając.

Pojedyncze zdanie. Pojedyncze zdanie. Teraz, dla urozmaicenia, jeden lub dwa przecinki. I znowu. I znowu. I znowu, znowu to samo. Cholera, pomyślał, to coś przypomina. Każda polska książka z listy bestsellerów empiku.

Nie jest to ani dobre, ani złe, ale po prostu wygląda już na starcie jak tysiące innych tekstów.

Zimny wiatr smagał policzki, a pomarańczowe światła dyktowały atmosferę iluzorycznego spokoju

Nawet jeśli coś dyktuje atmosferę iluzorycznego spokoju, to wspomnienie o dyktowaniu atmosfery iluzorycznego spokoju ma jakiś co najmniej komiczny efekt, szczególnie w zestawieniu z prostymi, krótkimi zdaniami z wcześniejszej partii tekstu. Jeśli napiszesz, że zimny wiatr smagał policzki i były tam też pomarańczowe światła, i to zdanie odczytane nie zdradza żadnej atmosfery iluzorycznego spokoju, to dodanie fragmentu o atmosferze iluzorycznego spokoju wcale nie wywoła takiej atmosfery. Atmosfera w znaczeniu nastroju jest generalnie subiektywna, i z trzeciej osoby niezręcznie o czymś takim pisać.

 

Czuł przedziwną atmosferę odrealnienia, jakby połowa jego świadomości wędrowała poza ciałem. Wiszące pod nieboskłonem gwiazdy obserwowały ich malutki, nic nieznaczący świat oraz jeszcze mniej znaczącego obywatela.

Te rzeczy się ze sobą nie łączą, przynajmniej nie na pierwszy i nie na drugi rzut oka. “odrealnienie” sugeruje w oczywisty sposób tzw. derealizację, czyli uczucie przebywania w śnie, przekonanie o nierealności otoczenia. W drugiej części opisujesz z kolei depersonalizację, czyli wrażenie odrębności od siebie samego. Te zaburzenia mogą oczywiście wystąpić jednocześnie, ale nie wynika to wprost z tego, co napisałeś, tj. piszesz o “odrealnieniu” tak jak o depersonalizacji, podczas gdy “odrealnienie” ma oczywiste (dla mnie) skojarzenie z derealizacją.

 

Przeczytałem do końca i cmon, to jest dosłownie temat jak z pytania na śniadanie, “zamiast biegać do roboty spędź święta z rodziną i dobrze się baw <3”. I zresztą istotą świąt nie jest żadne spotkanie przy stole i miłość rodzinna, tylko przyjście na świat Jezusa Chrystusa, Syna Bożego który stał się człowiekiem i tak dalej, i jeśli o czymś się zapomina w święta, to IMO przede wszystkim o tym. W ogóle opowiadanie jest napisane w dość bezbożnym nastroju, co pasowałoby bardziej do narracji świeckich nt świąt – że chodzi o wypoczynek, spotkanie z rodziną, jakiś abstrakcyjny “klimat”, prezenty i w ogóle luźną atmosferkę, a nie o Miłość z dużej litery, czyli o Boga. Jakby zamienić czas na okres przedmajówkowy, a Mikołaja na wróżkę, to dużo się nie zmienia.

Opowiadanie da się czytać jako ćwiczenie w pisaniu krótkimi zdaniami, co ostatecznie wyszło okej, ale sama treść raczej taka sobie, ja bym teraz pomyślał nad jakimś konkret tematem i napisał coś 1000% z pasji, bez konkursowego hasła.

Dało się czytać, da się też oglądać, takie typowe 6/10.

Mogli nie robić tego tak chaotycznie, ale ogólnie jest spoko. Nawet śmieszny. Pozmieniali parę postaci, no i co z tego, wszystko mi jedno, popatrzcie na Grę o Tron, co tam się dopiero stało XD

odświeżałem niedawno Władcę Pierścieni – dwadzieścia lat, a dwadzieścia poziomów wyżej, jeśli chodzi o wykonanie

A ja ogladałem ostatnio w teatrze “Hamleta”, czterysta lat i czterysta razy lepsze dialogi niż w polskich komercyjnych wydawnictwach fantasy.

3 razy większy budżet, Władca Pierścieni ok. 31 milionów dolarów / godzina, a w Wiedźminie około 11 milionów dolarów / godzina. Poza tym nagrywał Peter Jackson, a nie jakaś randomowa laska z netflixa, której był to pierwszy poważny projekt. Swoją drogą przy Władcy Pierścieni było ponad 20 tysięcy statystów.

W ogóle mam wrażenie, że skrajnie negatywne opinie nt serialu biorą się z idealizacji sagi – “a co oni zrobili, olaboga”. Oprócz smoka (co to było???) i siedzenia na dziwnej trawie (to był Brokilon???) większych fuckupów nie stwierdziłem. Dark fantasy komedia do robienia memów, a może następne sezony zrobią z większą pompą i wyjdzie “Gra o Tron”, i też spoko. Bajka do śledzenia, szkoda tylko że Netflix.

Jest to jeden z najdziwniejszych tekstów, jakie zaczynałem czytać. Niby napisano go polskimi słowami (lub podobnymi do polskich):

przegrzyła językiem

ale czyta się to jak po niemiecku, może z wyjątkiem tego, że narrator podróżuje w czasie w dość losowych momentach:

 – Wiem. Miłości. – Okryta darem, całuje namiętnie, długo, wybawiciela.

Czołem oboje, przywarli do siebie, patrząc w oczy głęboko.

 – Na pohybel.

 – Na pohybel – wysyczała Marzanna.

O ile rozumiem pewne ciekawe założenia, które przyświecały projektowi:

Początek, czyli {groszowej powieści o dziejach wojny, całości część, na prawdzie oparta} jest pisany w specyficznym stylu, właściwie dwa przecinki w każdym zdaniu, należy to czytać w pewnym rytmie, takie “rap fantasy” lub bajdurzenie trubadura.

to chciałbym zwrócić uwagę, że nie zostały one zrealizowane, ponieważ:

a) wykonanie jest niekonsekwentne:

Supły przecięte!, więzy zerwane!, okowy czarownicy! Obite kolana, do piersi przyciska, plecy wygina w pałąk! Zgrzytnęły kości, otarły stawy, trzypło w uszach zbirowi! Chwyciła stołek, rzuca przed siebie, rozbija czaszkę Langocie!

^pasuje, natomiast później mamy coś takiego:

I podał:

 – Uczucie…

 – Wiem. Miłości. – Okryta darem, całuje namiętnie, długo, wybawiciela.

Czołem oboje, przywarli do siebie, patrząc w oczy głęboko.

 – Na pohybel.

 – Na pohybel – wysyczała Marzanna.

Niestety – nie znam mądrego sposobu odczytania tego drugiego fragmentu choćby podobnie do pierwszego. Dialogi wyrywają się więc niejako ze schematu, niszcząc wizję rap fantasy.

b) rap i bajdurzenie trubadura to nie tylko słowa:

Tutaj chciałbym rozwinąć się trochę bardziej – w mojej opinii nie istnieje sposób, by tekst tzw. rapu miał ten sam ładunek emocjonalny, gdy go oddzielimy od muzyki. Ba – rapu czy podobnego piosenkowania, opartego na tekście i rytmie, nie można przedstawiać w rzetelny sposób bez melodii. Cóż z tego, że prezentujesz jakiś nienaturalnie brzmiący storytelling, jeśli ja sam muszę dokładać do tego na bieżąco melodię w głowie – i w pewnym momencie orientuję się, że ta melodia nie pasuje. Jest to bardzo irytujące i generalnie zbędne, ponieważ artysta w naszych czasach może zaopatrzyć się po prostu w program FL Studio, ściągnąć niezbędne wtyczki, zakupić mikrofon, ukraść/zrobić bit – i zostać właśnie raperem, fantasy raperem.

Jeszcze inna sprawa: dobra piosenka nie musi mieć idealnie rytmicznego tekstu. Weźmy na przykład środek z pierwszej zwrotki już trochę starej piosenki Szpaka – Oddajemy krew Wampirom (ft. Włodi). Wampiry w nazwie, więc prawie fantastyka:

Życie mija jak jebany serial

W końcu, więc nie chce zostać z myślą, że nosiłem nie swój kostium

Na zawsze w blokach miałem siedzieć, a nie grać po klubach

Na tamtych ławkach miałem swoje crew jak Wu-Tang

Nasze życie jest nowelą, ty mówiłeś nobelą

Łeb Ci porył testosteron i przeboje z tamtą ścierą

A jej szykowałeś welon

Zagubiłeś się jak Nemo

Ten tekst jest tylko trochę rytmiczny sam w sobie, natomiast to inne czynniki stanowią o niezwykłym brzmieniu utworu. (https://www.youtube.com/watch?v=Iew3phHs1s4)

Kibicuję więc, żebyś rozwijał swój projekt, tylko może w niekoniecznie pisanej formie. Nie znam żadnego rapera fantasy, więc istnieje jakiś potencjał.

 

Nieudane miasto – OkoLica Strachu. Numer trzynasty

Szkółka najnowsza – Sny umarłych. Polski rocznik weird fiction 2019

Pomyłka – Silmaris nr 13 (2/2019)

Fun facts:

– opowiadanie “Szkółka” nie nazywa się “Szkółka najnowsza”, to była tylko nazwa pliku, żeby go odróżnić od innych plików. Na szczęście wydrukowano dobrze, natomiast z błędem wpisano do wszystkich spisów treści na necie (zgłosiłem to jeszcze przed premierą) XD

– opowiadanie “Nieudane ?MIASTO?” też się tak nie nazywa i tylko Bóg wie z jakich powodów zostało tak wydrukowane XD

– z “Pomyłką” wszystko git, tak jak zawsze w Silmarisie :)

Gratulacje dla wszystkich :-)

Bardzo ładna okładka. Z konkursu szczególnie pamiętam “Rdzę” użytkowniczki innatan, jedno z lepszych, jakie w ogóle na portalu czytałem.

Trafiłem ostatecznie na tę stronkę dzięki konkursowi o legendach, wcześniej tylko wiedziałem o jej istnieniu. Dzięki jeszcze raz, Naz, i gratulacje dla wszystkich, których teksty znalazły się w antologii!

To ja w sumie coś podobnego:

 

Jestem w pokoju mojej matki. Teraz ja w nim mieszkam. Nie wiem, jak tam dotarłem. Może karetka pogotowia, w każdym razie jakimś pojazdem. Ktoś mi pomógł. Sam bym nie zdołał. Może ten człowiek, co przychodzi co tydzień, może dzięki niemu tu jestem. Chociaż on mówi, że nie. Daje mi trochę forsy i zabiera kartki. Ile kartek, tyle forsy. Tak, znowu pracuję, niby jak dawniej, tyle że mi już nie idzie. Ale podobno to nie ma znaczenia. Chcę teraz pomówić o rzeczach, które mi pozostały, pożegnać się i umrzeć do końca.

Nowa Fantastyka