
komentarze: 398, w dziale opowiadań: 388, opowiadania: 98
komentarze: 398, w dziale opowiadań: 388, opowiadania: 98
Opowiadanie ma swoje słabsze i lepsze fragmenty. Ten z miłością uważam za lepszy, o ile nie najlepszy. I zarazem najbardziej dołujący, biorąc pod uwagę wymowę tekstu. Wiesz, raz mam tak, że absurdalna otoczka tekstu bardziej do mnie przemawia i nawet się zaśmieję pod nosem. A innym razem, to aż robi mi się zimno z poczucia bezsensu. Myślę, że tekst przemawia do tych, którzy mierzą się z podobnym problemem, co ja i do tego potrafią odnaleźć znaczenia w tym bełkocie (a może bardziej, którym chce się odnaleźć te znaczenia). Jak myślisz, jak duża to grupa? ;)
Dzięki za komentarz.
Cześć!
Że Ci się chciało pisać tak długi komentarz… No ale dobra, skoro już się tak natrudziłeś, to ja też się nieco wysilę.
Zacznę od tego, że ten tekst to tylko grafomańska impresja. Dobrze się bawiłem, kiedy go pisałem i to mi wystarczy. A gdy wrzucałem go na portal, moją ambicją było, żeby trafił do biblioteki. Trafił, co mnie bardzo cieszy, i tam zostanie, bo szkoda na niego papieru.
Ale do rzeczy. Chciałem napisać opowiadanie o nicości. Tylko że, jak to ja, nie mogłem po prostu napisać normalnego opowiadania. Podszedłem więc do tematu oryginalne (przynajmniej ja nie słyszałem, żeby ktoś tak opowiadał o nicości).
Na poziomie treści opowiadanie to – co prawda składny i zamknięty w miarę logicznej strukturze, ale jednak – BEŁKOT. A fabularnie nic tu nie ma znaczenia. Bohater może iść w prawo albo w lewo, do bierdy czy do szpitala, spotkać syna sąsiadów czy nauczycielkę z liceum. Nie ma to znaczenia. Jest to zabieg, który wprowadziłem świadomie, by na poziomie treści opowiadanie nie oferowało niczego czytelnikowi (dlatego bardzo mnie cieszy każdy z portalowiczów, który je przeczytał). Widziałeś może Umarłą Klasę Tadeusza Kantora? (Jest na Youtubie). Zastosował on podobny zabieg, tylko że w skrajnej formie.
Treści zaczynają się dopiero na poziomie meta. Znaczy trzeba pomyśleć, zinterpretować tekst i spróbować znaleść do niego klucz. Na tym etapie 90% czytelników odpada. Bo po co się trudzić nad bełkotem jakiegoś nołnejma? Sam pewnie, gdybym czytał podobny tekst, wzruszyłbym ramionami i nawet nie skomentował. No więc zacznijmy od tego, że bohater wie, że jest narratorem opowieści, co można wywnioskować z pierwszego zdania. Tragizm bohatera polega na tym, że nie potrafi ciekawie opowiadać – sam też jest dość nieciekawą postacią – nie ma o czym opowiadać, a podświadomie czuje, że jak straci zainteresowanie czytelnika, to zniknie. Bo kto będzie pamiętał takiego nieciekawego gościa?
Tu masz odpowiedź na swoje pytanie:
Pokazuje to jakieś ironiczne nastawienie bohatera do świata, który będzie opisywał. Ale z czego wynika jego postawa? A może to właściwie zapowiedź doświadczenia jakim jest tekst sam w sobie?
Bohater nie spogląda na świat ironicznie, dla niego jest on śmiertelnie groźny, bo wszędzie czai się główny antagonista opowiadania: Nic.
Ten temat pryszczy potem jest kontynuowany. Wulkany pryszczy nie są raczej oryginalną i zaskakującą metaforą, więc jaka jest ich rola w tekście? Jeżeli ironiczna, to z czego ironizujemy? Z bohaterów czy tekstu w ogóle? Czasem pojawiają się też odniesienia do samej historii, jakby tekst łamał świadomie lub bezwiednie, “czwartą ścianę”.
Sprawa jest bardzo prosta. Bohater widzi na ulicy chłopaka dotkniętego trądzikiem, który wyprowadza pieska, i układa pod tą postać absurdalną narrację, by ze zwykłego syna sąsiadów, którego spotyka na codzień, zrobić postać, którą – w swoim mniemaniu – zainteresuje czytelnika. I nie miałem zamiaru naśmiewać się trądziku, sam zmagałem się z tą chorobą i doskonale wiem, jak to jest, gdy ludzie udają, że jesteś jak oni, a tak naprawdę odczuwają wobec ciebie odrazę. W opowiadaniu chciałem wyśmiać problem nicości, co było głównym zamysłem artystycznym opowiadania i co chyba w ogóle mi się nie udało. Zauważ, że narrator nie zwraca się nigdzie bezpośrednio do czytelnia i nie burzy do końca czwartej ściany.
Czy te wstawki o metafizyce coś znaczą, czy są tylko wypowiedziami? Jeżeli nie ma głębi, to autor prawidłowo zapowiedział, że tekst jest o niczym. Czytelnik nie powinien mieć pretensji, że został oszukany, bo ostrzeżony był od samego początku.
Na poziomie treści absolutnie nic. Znaczą coś na poziomie meta, ale już sobie daruję tłumaczenie, bo to nie jest kluczowe. I skoro tytuł opowiadanie brzmi Spontaniczna opowieść o Niczym, to gdzie tu oszustwo? xD
Właściwie nic nie stoi na przeszkodzie, by dalej rozpisywać szpital, dodając toalety, stołówki, kostnicę oraz karty pacjentów. Czy tekst nie poszedł w tę stronę, bo plan zakładał inny przebieg fabuły? A może po prostu inne nagłe skojarzenie pociągnęło wyobraźnię i tam pognały myśli, a za myślą pióro autorskie? Nie wiadomo.
Ale zauważ, że motywatorem narratora jest Wątpliwy Głód. Przecież nie mogłem zawieść czytelnika i porzucić ten wątek na rzecz szpitala, nie? xD Tutaj celem jest wytworzenie konfliktu pomiędzy Wątpliwym Głodem a Oryginalną Miłością, co oczywiście nic nie znaczy na poziomie treści i coś tam znaczy na poziomie meta.
Więc, czy nadal tekst jest o niczym?
Powtórzę, tekst jest o niczym na poziomie treści, na poziomie meta jest to nieudolna próba wyśmiania nicości.
Podsumowując. Jeżeli opowiadanie zostałoby wydrukowane w specyficznej formie pod znanym nazwiskiem, być może trafiłoby nawet na stoły studentów polonistyki do analizy. Jeżeli autor byłby znany, doszukiwano by się autobiografii, społecznych uwarunkowań itd.
xD
Nie podejmując nadmiaru wysiłku, który może zaciemnić wartość tekstu, wydaje mi się, że jak na formę próbującą być może zaskoczyć, jest zbyt typowo, a przy tym jest za mało sensu.
Rozumiem. Ale jak wspomniałem, tekst pisałem dla siebie, więc nic dziwnego, że tylko ja go w pełni rozumiem.
Dużo powstało podobnych wypowiedzi literackich, w których jednak nieco więcej postawiono na logikę wydarzeń, a dygresyjność i strumień świadomości służyły może ubarwieniu, wyznaczeniu stylu postrzegania świata.
Znasz tekst, w którym autor podszedł podobnie do tematu nicości? Natychmiast dawaj tytuł!
Można się zastanowić, czy warto tak pisać.
Oczyście, że można. A moja twórczość nie wyjdzie poza Internet, więc spokojnie mogę pisać tak, jak mi się podoba.
Ja bym polecał, niezależnie od wybranego stylu, napisać jednak o czymś i bardziej świadomie, nie rzucając jakichś górnolotnych określeń na wiatr.
Pozwól, że sam zadecyduję, o czym będę pisał. A na poziom świadomości, niestety, nie mam wpływu. I co masz na myśli, pisząc, że rzucam górnolotne określenia na wiatr?
Zauważ, że piszę o samej treści i ideach, więc sam tekst właściwie przemawia do czytelnika :)
Przyznam, że nie do końca łapię, co masz na myśli, ale mogę odwzajemnić emotkę: :)
Jedyna ideą tekstu jest idea nicości, z którą sam się mierzę i z którą nie mogę sobie poradzić, więc postanowiłem, że się z niej trochę ponabijam.
Z ulgą przyjąłem to, że uznałeś tekst za nie najgorzej napisany.
Dziękuję za komentarz.
Ważne, że się podobało. Dzięki:)
Kto tu jest niepewny? Czy głos może być czegoś pewny?
Dobra, dobra. Napiszę: niepewnie brzmiącym.
Akcentowanie nie ma tu nic do rzeczy, czasowniki się rozdziela.
I po co te popisy?
Nie, dlaczego?
Nie wiem, jestem tylko grafomanem, piszącym na czuja.
Aha.
Postać narratora jest tragiczna, wydawało mi się, że to oczywiste. A że otoczka Ci nie podeszła, to trudno. I tak się cieszę, że przeczytałaś. :)
Hej!
Minus za wyrazy.
Ale że niby co?
I masz rację :)
Ten paskudny narrator, to nie ja. :)
Chodniki nie chodzą. Prowadzą, tak. Ale nie chodzą. Nie ja to wymyślam :)
Wiem, ale to tak fajnie brzmi. Nie można tego uznać za błąd narratora, który nie umie się wysłowić? xD
Głos jest niepewny – czy Syn?
Jak Syn? Nie rozumiem.
Mmmm… wiem, że metafikcja i te sprawy, ale mam już alergię na "wyraz niezrozumienia"…
Polecam wapno. ;)
A co to za wielkie litery? Spasione takie? Minus pięć punktów za wyrazy.
Ej, to nie fair. Gdzie mogę złożyć protest?
Rozważałeś terapię filozoficzną, drogi narratorze?
Odpowiem za niego: nie! Zniknąłby w poczekalni.
Ruszam, popychany wątpliwym.
A po co ten przecinek, skoro nie chcę akcentować czasownika?
Mocno metaforycznie.
W stronnictwach nie ma ludzi, a części ciała, które – jak widać w tekście – mają własne cele i poglądy.
Portfel też, skoro oddał wszystko synowi… Minus dwa punkty (w sumie mamy już 9, z minusem, naturalnie).
Ha, nie! Bo zostały mu grosze.
Zamieniłem grosze na drobne.
Naszła – czy nachodzi?
Jeśli mam być konsekwentny, to naszła, bo już raz użyłem tej formy. Myślisz, że mogę użyć czasu przeszłego? Bo bohatera myśl nachodzi, a potem ocenia ją jako paskudną. Czy to zbyt duży fikołek?
No, cóż. Smutne to. W stylu "Dnia świra". Naliczyłam dziesięć bluzgów i nie wiem, na co były potrzebne, chyba na dowód, że życie jest złe, szare i bez sensu. Nie mój typ komedii, a metafikcję lubię.
No, smutne. :( Ale dla mnie jest też śmieszne. :)
Przekleństwa spełniają dwie funkcje: oddają stan psychiczny bohatera i jego paskudny charakter.
Nie mój typ komedii, a metafikcję lubię.
Bo to jest tragedia, tylko przedstawiona w absurdalnej i groteskowej formie.
Dzięki za komentarz i wskazanie błędów. Zaraz poprawię. :)
Cieszę się, że tym razem opowiadanie trafi jednak do biblioteki.
Dzięki, Reg. :)
Jestem świadomy, że opowiadanie będzie dla większości czytelników męczące. Niewiele się tu dzieje, bohater wymyśla jakieś skomplikowane abstrakty, w sens których nikt nie będzie wnikał, a całość napisana jest tak, że trzeba w miarę uważnie czytać.
Ale i tak się cieszę, że podobała Ci się forma, którą chciałem skontrastować z miałką treścią, co miało być metaforą kontrastu pojęć coś-nic.
Wiem, że nikt nie pytał, ale musiałem. xD
Dzięki, Rosso, za komentarz i klika. :)
Gratulacje!
Hej, Reg!
Końcówkę z klamrą zmieniłem całkowicie i myślę, że wypada dobrze. Niech ta jedna rzecz narratorowi się uda, skoro tak mu na tym przez całą opowieść zależało. ;)
To zdanie brzmi okropnie, ale nie mogę nic zmienić, bo teraz idę ulicą, znaczy chodnikiem idącym wzdłuż ulicy… Idę!
Tutaj narrator ma problem z prostym opisem, decydując się w końcu na jednowyrazowe zdanie. Zastanowię się nad idącym, choć nie powiem, bardzo mi pasuje.
Resztę oczywiście poprawię. Dzięki za łapankę i za ponowne przeczytanie opka. :)
Cześć, AP!
Tak, bohater wredny, paskudny wręcz, i dobrze, że dostał w pysk. Ale nie o nim jest to opowiadanie i te jego paskudztwo było celowe, żeby czytelnik zbytnio się z nim nie utożsamił. W poprzedniej wersji kończył on dużo gorzej, ale uznałem, że mimo wszystko nie zasłużył na taki koniec, niech sobie spokojnie zniknie.
Masz rację, że opowieść o Niczym w tak charakterystycznym stylu mógłbym zamknąć w objętości szorta. Wtedy byłaby bardziej strawna. No ale potrzebowałem wyciągnąć z twarzy Syna filozoficzno-kosmologiczną pseudogłębie, w miarę przekonująco opisać ten absurdalny wewnętrzny konflikt i już naprawdę skrótowo zarysować Mą Miłość, która zamyka mi wątek Wybrednego Głodu. A to wszystko było dla mnie ważne i nie mogłem niczego wywalić. xD
Dzięki za komentarz i klika. :)
Pozdrawiam
Jeśli kiedyś jakiś wydawca dostanie zaćmienia mózgu i wyda to opowiadanie, to będę nalegał, żeby dodał Twój komentarz jako blurp. Co do honorarium, to jakoś się dogadamy. Co powiesz na procent od zysków? xD
A tak serio, to dzięki, bardzo miły komentarz. :)
Okej. Jak chcesz, możemy usunąć naszą rozmowę.
Hej, hej!
Ale koegzystowali z nim, jedni lepiej, inni gorzej.
Zmieniłbym, bo moim zdaniem nie pasuje do subtelnej i jakże przyjemnej stylizacji, którą budujesz nastrój, używając prostych słów, by opisać losy prostych ludzi.
Jakby pomruk się przez izbę przetoczył, jakby jakiś złowróżbne zaklęcie kto wymówił w złą godzinę.
Literówka.
Andrzej już miał się podnieść, dołożyć drew(+,) bo tego jednego w tajdze akurat było pod dostatkiem, gdy ledwo stłumił krzyk.
Ja już chory jestem(+,) jak mam tu iść!
Tatar złapał swój koniec piły, szarpnął i zaraz schylił głowę, jakby chciał zapomnieć(+,) co widział.
Ciężka szykowała się praca nazajutrz, a i nie wiadomo było(+,) co Waśce strzeli do głowy.
Bardzo dobre opowiadanie, stojące klimatem. Nie mogłem się oderwać. Jakbyś potrzebowała głosu do nominacji, to wysiliłbym się na treściwszy komentarz, ale że nie potrzebujesz, to napiszę tylko: gratulacje!
Aż mi głupio pisać takie oczywistości, ale trudno. Czy pomyślałeś przez chwilę, jak się poczują autorzy tekstów, które skomentowałeś? Po co w ogóle dodałeś ten komentarz? Chciałeś się pochwalić hipokryzją, czy co?
Cieszę się, że tytułowe Nic znaczy dla Ciebie więcej niż nic i że czytając, kilka razy się uśmiechnęłaś.
Dzięki za komentarz i klika. :)
Zarzucasz innym nieumiejętność czytania, choć sam robisz błędy w krótkim komentarzu. xD
Też chciałem przeczytać w weekend, ale mi się odechciało.
Całkiem udane opowiadanie. Dobrze napisane, z humorem, utrzymane w folkowym klimacie. Ciekawe przedstawienie fantastycznej wioski, która broni się przed naporem nadchodzącej cywilizacji. Klikam!
Nie spodobało Ci się, więc nic dziwnego, że zapomniałeś.
Karta z edycją tekstu już czeka na Twój komentarz. ;)
Za sukces uznaję to, że ktoś doczyta tekst do końca i pozwoli biednemu narratorowi pogodzić się z przeznaczeniem. Poziom absurdu rzeczywiście przewyższa tolerancję przeciętnego czytelnika, ale pasowało mi to do wizji artystycznej. Bo czy nicość nie jest czymś kosmicznie absurdalnym?
Cieszę się, że przeczytałeś ponownie i zostawiłeś po sobie ślad. :)
Hej!
– Ale tak nie można! – odzywa się Syn, psując mi narrację
Ta linijka zrobiła mi dzień, serio ;)
Teraz to Ty zrobiłeś mi dzień, bo czytając opko po przypadkowym odkopaniu, sam się przy tym zaśmiałem. ;)
A teraz poważnie: powtórzenia momentami trochę wybijały z rytmu, ale bardzo dobrze się czytało, więc kliknę;)
No to na poważnie. Nic jest w opowiadaniu fizyczne, narrator je widzi, ucieka przed nim, dlatego wymyśla jakieś dziwaczne konstrukcje, nie znajduje dobrych porównań, gubi się, powtarza słowa, panicznie się bojąc, że jak straci zainteresowanie czytelnika, to ten po prostu przestanie czytać i biedaczek trafi w nicość. Sztuką było zrobienie tego w sposób atrakcyjny, więc nie dziwi mnie to, że w wielu miejscach poległem. Tak jak wspomniałem, czytając chyba z dziesiąty raz przed publikacją, wszystkie powtórzenia układały mi się w rytm, który pasował do opowieści. Ale możliwie, że tylko w mojej głowie. Jakoś się to nazywa, nie? xD
Dzięki za komentarz i klika.
Cieszę się, kronosie, że jeszcze raz przeczytałeś i ciągle jest na plus. Dzięki, że wpadłeś.
Czemu nic czasem z dużej, czasem z małej? Czemu generalnie z dużej?
Bo nic znaczy coś innego niż Nic.
Czemu członkowie rodziny z dużej?
Bo są to postacie stworzone spontanicznie przez narratora, nie prawdziwi rodzicie chłopaka.
Sporo powtórzeń i widzę, że chyba się nimi bawisz, ale mnie nużą.
No to sorry. Tak, bawiłem się i myślałem, że budują rytm opowieści. Ale widocznie było tak tylko w mojej głowie.
Mnie niestety nie porwało.
Cóż. I tak fajnie, że przeczytałaś i zostawiłaś komentarz. Dzięki, Ambush.
Przeczytałem raz jeszcze. Rossa ma rację, za sam klimat należy się biblioteka. Zmieniam zdanie i klikam.
Udało Ci się stworzyć fajny klimat, wyszedł niezły weird. No ale niestety widać, że tekst pisałeś na raty, bez wyraźnego planu. Nie ma w tym nic złego, sam tak piszę, ale wbrew pozorom jest to dość trudne, jeśli zależy Ci na spójności opowiadania. Kliknąłbym, gdybyś chociaż postarał się o jakąś puentę, choćby zwykły twist.
Szkoda, że nie poczekałeś jednego dnia, żebym mógł przeczytać całość przed publikacją.
Dziękuję, kossadamie, za odpowiedź. Twoje komentarze są rzeczywiście bardzo jasne i klarowne. Choć gdybym ja dostał tak ogólnikowy i lakoniczny komentarz dotyczący prawie każdego elementu opowiadania, nie miałbym pojęcia, co mógłbym w tekście poprawić. Zaspokoiłeś moją ciekawość, nie mam powodów, by wątpić, że jesteś wyłącznym autorem własnych komentarzy. Nie mam też żadnych sugestii, czytaj jak najwięcej tekstów na forum i komentuj tak, jak masz na to ochotę. Oczywiście z zachowaniem zasad regulaminu. ;)
Tak z ciekawości, kossadamie, sam piszesz te komentarze? Bo wyglądają jak wyplute przez popularny model językowy.
Przejrzałem komentarze, w niektórych pojawiły się zarzuty, że fantastyka jest pretekstowa. Bynajmniej, moim zdaniem służy ona nie tylko w budowaniu klimatu, ale również w oddaniu skali wyobcowania bohatera. A przecież o tym jest opowiadanie.
Hej, hej.
Świetny tekst o lęku przed samotnością. Przynajmniej ja go tak interpretuję. Bo gdzie człowiek może być bardziej samotni niż w kosmicznej pustce? Co ma zrobić, jeśli samotność jest nieuchronna? Czy nie łatwiej jest stworzyć w głowie potwora zamiast mierzyć się z czymś, czego i tak nie da się pokonać? Wypierać to, co jest tak boleśnie oczywiste do samego końca, kiedy to ostateczną drogą ucieczki zostaje śmierć.
Bardzo ładnie napisane, lekko, poetycko, ze smakiem.
Gratuluję!
Dziękuję Ci, naprawdę teraz wiem, co poprawić :-)Dziękuję Ci, naprawdę teraz wiem, co poprawić :-)
Do usług :)
Bo sądzą, że sobie poradzą, że zdołają ją wykorzystać, a poza tym to piraci. Sex zaślepia, a ona to po prostu wykorzystała.
No dobra, ale i tak uważam, że można było to lepiej rozegrać, jakoś przeciągnąć tę scenę, żeby wyszło bardziej naturalnie.
To dobre pytanie, powinienem był zbudować więcej (pseudo-) relacji. Przebywanie razem i ratowanie sobie nawzajem życia sporo zmienia.
Zdecydowanie. Możesz dodać jakąś ciekawą scenę, która ich zbliży.
W takim razie ja również pozwolę sobie odpowiedzieć grafomańską twórczością :)
Ach, jakże ci zazdroszczę, o dzielny Autorze,
Wiary, że twój szorcik zwojować coś może.
Lecz czy skuteczna będzie łopata,
Żeby obronić soczystego gnata?
Pozdro :D
No ja to dokładnie tak zrozumiałem. Ale wtedy gdzie jest fantastyka?
Hej, hej!
Wyraził to rzecz jasna serią rytmicznych warknięć, ponieważ po stuleciach pomyślnego wdrażania w Europie poprawnościowej nowomowy, tak zwanej mowy miłości z jej szybko kurczącymi się kolejnymi słownikami oraz równie szybko rosnącymi karami za słowozbrodnie i myślozbrodnie, resztki poddanej bolesnemu treningowi populacji, dla własnego bezpieczeństwa i świętego spokoju przestały mówić w ogóle. A sporo wcześniej, z tych samych powodów, zrezygnowały z czytania i pisania.
Ciężka łopata.
Można mieć też nadzieję, że wnuki introdukowanych ponownie włożą buty, i kto wie – może nawet wyuczą się jazdy prywatnym samochodem. Rzecz jasna to ostatnie po opanowaniu pisma.
Dlaczego dzieci zdziczałych, uczone od małego, nie miałyby opanować pisma. Chyba trochę przesadzasz, zresztą ogólnie przesadzasz. No ale masz takie prawo.
Pierwszy na niej napis wykonano w martwym języku zabitego kontynentu.
Dziwny szyk. Może tak: Pierwszy wpis wykonano na niej w martwym języku zabitego kontynentu.
Zresztą ta metafora jakoś mi nie leży. Ale wiem, że marudzę.
Kiedyś też sądziłem, że Chiny nas zaorają, no ale wszystko wskazuje na to, że jeśli coś ma nas zaorać, to zrobi to AI. Tekst trochę łopatologiczny, ale zgrabnie napisany. Przekaz aż nader jasny. Kliknę, bo dawno nie klikałem.
Nie ma sprawy. Jak chcesz, to możesz mnie zaprosić do bety. Pozdro.
Hej, hej!
Na początku małe czepialstwo.
Prowadząc jedną ręką, drugą malowała powieki na soczystą zieleń, przeglądając się w lusterku wstecznym.
Rozumiem usta, ale powieki? Dla mnie to niemal sztuczka cyrkowa :)
– Dzień dobry Sylwio – rzuciła Bruszowska i przeszła obok. Odgłos jej obcasów niósł się przez cały korytarz. Weszła do windy i nacisnęła trójkę. Po kilkunastu sekundach drzwi się rozsunęły. Gabinet znajdował się po drugiej stronie. Gdy znalazła się w środku, usiadła na skórzanym fotelu, wyrzuciła nogi przed siebie i patrząc w sufit wypuściła powietrze z płuc.
Nie widzę potrzeby zapisywania całości w dialogu. Później powtarzasz tę niedokładność.
Trzeba się będzie bliżej przyjrzeć temu Farkowskiemu - pomyślała.
Powinna być półpauza.
Namalował go jeden z pacjentów uczęszczających na terapię. Na jednej z wież stała kobieta ubrana w niebieską suknię.
Codzienny obchód zaczynał się zwykle między jedenastą, a w pół do dwunastej.
Powtórzenia.
Oddział bloku 3B mieścił sześćdziesiąt trzy łóżka, dwie łazienki na końcu każdego skrzydła i toalety; do tego kuchnia, pomieszczenie przeznaczone na kaftany bezpieczeństwa, pasy zabezpieczające, mopy, szczotki i kilka plastikowych wiader.
Zastanów się, czy tak szczegółowe opisy są potrzebne. Jeśli chcesz zdobywać więcej czytelników, radziłbym dynamicznie wplatać opisy w akcję albo tworzyć przy ich pomocy atmosferę. Takie wyliczanki zazwyczaj nie są atrakcyjne.
Podczas snu , jakiś żartowniś włamał się do jej domu i wystosował na piśmie cztery słowa brzmiące jak pogróżka?
Przecinek do usunięcia.
Wiedziała skąd wzięła się ta reakcja; wynik napięcia i zdenerwowania, które chciała rozładować. Nie miała innego wyjścia, jak odpuścić sobie na dzisiaj; jutro musiała być w pracy, dlatego jedyną rzeczą, którą należało zrobić, to położyć się spać, bez względu na to, co sobie teraz myśli. Wróci do problemu jutro i na pewno wszystko sobie wyjaśni.
Zredagowałbym ten fragment.
Opowiadanie napisane jest poprawnie, czytałem bez bólu. Tylko że znacznie bym je skrócił. Ale pamiętaj, że to tylko moja opinia. No i fabuła nie przypadła mi do gustu. Bohaterce zmarł pacjent po czym zwariowała. Jeśli w opowiadaniu jest fantastyka, to ukryłeś ją zbyt głęboko.
Zacznę od pozytywów. Opowiadanie dobrze się czyta, Twój charakterystyczny niemal komiksowy styl robi robotę. Napisane jest poprawnie. Nie nudzi.
No ale nie jest to Twoje najlepsze opowiadanie. Ma wysoki próg wejścia, wrzucasz od razu w wir akcji bez żadnego wprowadzenia. Nie zrozum mnie źle, sceny walki wychodzą Ci bardzo dobrze, ale ja potrzebuję chwili, żeby przywyknąć do Twojego stylu. A tu mamy wprowadzenie dwóch postaci i walkę o nie wiadomo o co pomiędzy nie wiadomo kim, więc niby dlaczego mam zapamiętać nazwy walczących stron i imiona bohaterów? Czasem wystarczy jedno dobre zdanie albo akapit, żeby skutecznie wprowadzić w opowieść. Rozumiem, że to kontynuacja cyklu opowiadań i być może gdybym czytał poprzednie, nie miałbym problemu z wejściem. No ale nie czytałem i miałem problem.
Dobrze wychodzi wprowadzenie Kwiatka, ożywia opowieść i środkowa część jest zdecydowanie najlepsza. Za to plot twist jest moim zdaniem nieprzygotowany. Dlaczego Republikanie pozwalają Kwiatkowi ot tak pójść pod prysznic zaraz po zatrzymaniu? Przecież ona jest od początku podejrzana. A nawet jakby nie była, to takich rzeczy się nie robi. No i dlaczego Roby nie demaskuje Kwiatka?
Tutaj pojawia się kolejny poważny problem. Otóż nie zbudowałeś relacji między Robinsonem a Kwiatkiem. Mocno się zdziwiłem, kiedy napisałeś, że razem spędzili na wyspie rok. Wydarzenia się dzieją, fabuła idzie do przodu, ale zabrakło miejsca na pokazanie i umotywowanie więzi między bohaterami. I ja rozumiem, że przeżyli wspólnie trudny czas, że mają podobne problemy psychiczne i z logicznego punktu widzenia ta więź jest uzasadniona. No ale ja jej nie czuję, a muszę, żeby uwierzyć.
Opowiadanie warte biblioteki. Ma swoje minusy, wyszczególnione w poprzednich komentarzach, ale dobrze się je czyta, jest pożądnie napisane i bawi. Przynajmniej mnie bawiło.
Otwieram oczy, czując ostry ból w skroniach. Jedna myśli dudni mi w głowie. Jestem tylko androidem.
Moim zdaniem tak jest czytelniej.
Otwieram oczy, czując ostry ból w skroniach. Jedna myśli dudni mi w głowie: jestem tylko androidem.
Niezgrabnie wstaję, stękając.
Lubujesz się w takich zdaniach, ale według mnie one nie brzmią dobrze, są nienaturalne. Myślę, że efekt dezorientacji i oszołomienia można zbudować nieco inaczej, nieznacznie rozbudowując te krótkie zdania, do tego dodając zdania składające się z odpowiednio dobranego pojedynczego słowa. Ułożyłbym też inaczej akapity, by spotęgować ten efekt. No ale to tylko taka moja stylistyczna uwaga, możesz ją zignorować.
Dziwna sprawa. Ból w skroniach natychmiastowo znika, gdy się prostuję.
Te dwa zdania bym połączył, ponieważ są ze sobą logicznie związane.
Obróciwszy się, dostrzegam płonące wzgórza i wznoszące się z nich kłęby czarnego dymu.
Płonące wzgórza? Bohaterka dosłownie zobaczyła płonące wzgórza, czy to jakaś poetycka przenośnia?
Myśl nieznośnie powraca, gdy znów stoję pośród pobojowiska, jakim jest ten apartament.
Trochę koślawe to zdanie.
Zobaczywszy mnie, mężczyzna wytrzeszcza oczy
, czyniąc je naprawdę ogromnymii rozdziawia usta.
Jak wyglądają naprawdę ogromne wytrzeszczone oczy? Wiem, że to szczegół, ale ja to sobie wyobraziłem i w mojej wyobraźni wszyło to dość komicznie.
Odtrącam te pytania, jako że prowadzą one tylko do ogłupiającego braku zrozumienia.
Masz trochę takich nienaturalnych zdań. To subiektywne odczucie, ale nie wyobrażam sobie, by ktoś tak powiedział albo pomyślał. No, chyba że android. ;)
Wysiadam z windy i wychodzę przez drzwi wejściowe.
To źle brzmi, proponuję po prostu: wychodzę na zewnątrz.
Kaszlę, będąc przed budynkiem, gdyż wiatr zmienił kierunek i przyniósł ze sobą dym, popiół i inne śmierdzące paskudztwa pożaru.
Znaczy z tych palących się wzgórz, które bohaterka dojrzała, zerkając za siebie?
Niedaleko śmietnika dwie mewy skubią leżącą na ziemi czarną plątaninę.
– Au! – krzyczy plątanina, a ja się wzdrygam. – Zostawcie mnie! Jestem niejadalny!
Scena z głową androida ma wydźwięk komiksowo-groteskowy i nie pasuje do budowanego wcześniej nastroju. Do tego dialog jest dość drętwy.
No niestety, od kiedy prysnął budowany w pierwszej scenie nastrój tajemniczej, wręcz apokaliptycznej tragedii, straciłem zainteresowanie opowieścią.
Zakończenie jest słabe. Wybacz, że tak bez ogródek, ale ja inaczej nie umiem. Tak mogłaby się skończyć powieść albo dłuższe opowiadanie, gdzie zażyłość z bohaterem byłaby o wiele większa. Znalibyśmy jego losy, wiedzielibyśmy, co przeszedł i rozumielibyśmy, że liczy się dla niego obecnie przeżywana chwila. A w takim króciaku, gdzie głównym pytaniem jest tożsamość bohaterki, zakończenie wydaje się od czapy.
A ja zostaję z masą pytań:
Co z tymi płonącymi wzgórzami? Dlaczego przy chodniku leżał łeb androida? Czemu ludzie bali się bohaterki? Dlaczego konduktor pytał o bilet, a potem uciekł? Czy miała miejsce jakaś zagłada androidów?
Podpisuję się wszystkimi kończynami pod słowami Silvii.
Opowiadanie przeczytałem bez przykrości. Jeśli miała to być wprawka, to wyszła przyzwoicie.
Forum NF jest skarbnicą wiedzy na temat reakcji czytelników.
Tak, to chyba największa wartość portalu.
Umysł odbiera jako logiczne to, co jest długo zakorzenione w jego kulturze. Wydaje mi się, że naukowo opisuje to pojęcie “memu kulturowego”, ale oczywiście nie chodzi o takie “memy” w postaci śmiesznych obrazków ;D Nie jestem kulturoznawcą, więc pewnie ktoś to skoryguje.
Myślę, że dobrym słowem będzie archetyp.
Kłopot zaczyna się, gdy wprowadzasz coś nowego. Wtedy umysły poszukiwaczy struktury zaczynają pracować na zwiększonych obrotach, doszukując się problemów w Twoim dziełku. Jak, co i dlaczego nie mogłoby w ten czy inny sposób funkcjonować.
No i albo znajdują coś nowego, a dzieło przechodzi do historii, albo nie i trafia na jej śmietnik.
Liluś był dlatego tak dobrze przyjęty, bo miłośnicy struktury nie mieli zbyt wiele do “rozszarpania”. Wydał im się spójny, a że dodatkowo niósł ponadczasowe przesłania – spodobał się też miłośnikom emocji. Masz więc szeroką grupę akceptacji, historia była napisana porządnie, więc posypały się zachwyty.
To chyba prawda.
Czytałem ostatnio Liluś w portalowej antologii, szukając literówek, i byłem doprawdy zdumiony tym, jak chaos, który jest typowy dla mojej pisaniny, naturalnie ułożył się w spójną i zrozumiałą całość – rzecz jasna zrobiłem to nieświadomie. Pamiętajmy też, że Liluś jest retellingiem głęboko zakorzenionej w kulturze historii i to bardzo opowiadaniu pomaga, daje pewien grunt, po którym czytelnik może stąpać. Zresztą sam o tym wspomniałeś.
A od tego opowiadana czytelnik się odbija, nie rozumie go, nie ma punktu zaczepienia.
To, że jest to przenośnia albo że w założeniu pisarskim należało się skupić przede wszystkim na ładunku emocjonalnym – przemówi jedynie do wąskiej grupy osób, dla której utwór może być szkicowy i nielogiczny, jeśli pod drugim dnem są ciekawe treści EMOCJONALNE czy intelektualne.
Nie przedstawiałem sobie tego tak jasno, ale po prostu miałem nadzieję, że warstwa emocjonalna i symboliczna w połączeniu z formą (rytm, te potrójne przymiotniki, klamra) wytworzy po przeczytaniu jakiś efekt estetyczny, że czytelnik poczuje to tragikomiczne, absurdalne Nic, do którego trafił bohater. I że to będzie Coś. Ale pośród wielu błędów popełniłem jeden kluczowy, bo chyba nikt, oprócz mnie, nie utożsamił się z bohaterem.
Ludzie w lwiej części nie będą się zastanawiać co za tym stoi, jeśli zachowanie bohatera jest niezrozumiałe, świat niespójny a fizyka i ciągi przyczynowo-skutkowe nie będą działać jak należy.
Tak, wiem, że przedobrzyłem, ale i tak dalej nie wiem, jakbym miał to napisać inaczej. ;)
Prostą receptą na sukces w fantastyce jest tworzenie światów spójnych, logicznych i konsekwentnych, a jeśli posiadają bonus w postaci ciekawego przesłania – mogą liczyć na dodatkowe punkty u wszystkich.
Pytanie, czy autor ma ochotę takie światy tworzyć… ;)
No tak, widzisz, ja raczej ze swoimi tekstami nie wyjdę poza Internet, bo piszę je przede wszystkim dla siebie. Choć czasem ich nienawidzę, bo ja się namęczyłem i chciałbym, żeby ludzie to doceniali. Ale jak mi przejdzie i na spokojnie przeczytam, to odnajduję w moich tekstach jakąś ukrytą cząstkę siebie, coś, czego na co dzień nie widzę. I raczej nie będę pisał tekstów dla ludzi, bo nie mam ani wiedzy, ani umiejętności, ani chęci, żeby tworzyć piękne, spójne, fantastyczne światy.
Ludzie czytają to, co ich porusza, co do nich trafia, na przykład taka Blanka Lipińska trafia do masy kobiet, które od młodości oglądają pornole, to są miliony ludzi, którzy językowe wzorce estetyczne czerpią z smsów, fejsa i komci na youtube’ie albo instagramie. Ci ludzie nie są w stanie przeczytać Wojny i Pokoju, ba, nawet z Małym Księciem mogą mieć problem. A najlepsze jest to, że ja wcale nie czuję się od nich lepszy, bo współczesny świat, nastawiony na szybki bodziec, na natychmiastowy wypust dopaminy, nieubłaganie mnie przerabia, tak, że czuję się zdecydowanie innym człowiekiem niż dziesięć lat temu.
Niestety, literatura spadła do czegoś w rodzaju sztuki pomocniczej dla filmu albo gier komputerowych. Oczywiście ludzie będą dalej pisać, bo to dość prosty sposób na wyrażenie siebie, prościej napisać książkę niż stworzyć grę albo nakręcić film. No ale czy prościej stworzyć dobrą książkę niż dobry film? Tu już można polemizować. Ja nie potrafię. Na samą myśl, że miałbym napisać książkę, robi mi się słabo. Ludzie będą też czytać, przynajmniej niektórzy, bo nic nie zastąpi czytania, czytając, uczymy się myśleć, a oglądając, słuchając czy grając, jedynie chłoniemy informacje. Dlatego literatura raczej przetrwa, tylko że na drodze do wymagającego czytelnika będzie ostra selekcja.
A ja będę pisać po swojemu i czasem coś mi wyjdzie i może jakiś mój tekst trafi jeszcze do internetowej antologii. Byłoby fajnie.
Twoja teoria jest bardzo przenikliwa i choć intuicyjnie chyba każdy w miarę inteligenty twórca podskórnie to czuje, niekoniecznie potrafi ubrać to w słowa. Jednak ja nie do końca się z tym zgadzam, myślę, że istnieją ludzie genialni, genialni twórcy, którzy po prostu piszą tak, że szczena opada. I nie myślą o tym wszystkim, sami nie do końca zdają sobie sprawę, jak to robią. Dlatego często nie trzymają równego poziomu.
Oczywiście. Myślę, że jednym z głównych ludzkich motywatorów do działania – rzecz jasna poza biologicznymi – jest próba ucieczki przed Nicością. Religia jest taką próbą. Chrześcijaństwo zdobyło ogromną popularność, bo umożliwiało taką ucieczkę. I ta emocja, znaczy poczucie sensu, była główną siłą chrześcijaństwa. No a czym jest kultura? Czy aby nie tworzeniem “czegoś” z “niczego”? Czy dobre opowiadania, to nie są takie, po przeczytaniu których czujemy, że to wszystko ma jakiś sens? Że jest po coś?
Dlatego Liluś to było dobre opowiadanie, a to jest opowiadanie słabe, widocznie nawet nie biblioteczne, bo niczego ludziom nie daje, poza przypominaniem tego, o czym starają się nie myśleć. Spontaniczna opowieść o Niczym jest moją porażką. Nie wyszło mi to, co chciałem zrobić i wyjść nie mogło. Teraz, po miesiącu od napisania, wręcz bawi mnie moja naiwność. Bo co ja tu chciałem osiągnąć? Chciałem zamknąć w 17 k znaków tę bezradność, którą czuję, gdy szarpię się z życiem i gdy raczej mi nie wychodzi. Tę emocję, która sprawia, że raz chce mi się śmiać, raz płakać, a często jedno i drugie na raz. Zamknąć i dać ludziom, żeby się zachwycali. Bo po to jest sztuka, żeby się nią zachwycać. Czuć piękno, harmonię, sens. A wszystko poza tym niech znika w mrokach poczekalni, niech spada do Niebytu, bo tam tego miejsce.
Nie wiem, jaka jest rzeczywistość. Nie wiem, czy wszystko mi się wydaje – bo kolory, dźwięki, smaki, itp. z pewnością mi się wydają – czy może tylko część. Ale wiem, że istnieję, a to z pewnością coś. Tylko że to coś jest otoczone przez Nicość, z Nicości się wyłoniłem i do Nicości wrócę i nic tego nie powstrzyma. Czymś jest moje życie i ono – choć bezsensowne, bo skończy w Nicości – ma jakąś wartość. I dlatego podziwiam ludzi, którzy się szarpią. Za to, że im się chce, że robią robią coś, by było lepiej, chociażby żebyśmy mniej cierpieli, choć w perspektywie kosmicznej to przecież bez sensu
Nie wiem, jak będzie ze Wszechświatem, bo może jest wieczny, na przykład cykliczny, ale my wrócimy skąd przyszliśmy. A to wszystko, znaczy nasze życie, ma sens tylko, jeśli wierzymy, że ma. Ja czasem wierzę, że moje życie ma sens, ale gdy usiadłem do pisania tego tekstu, nie wierzyłem, co w zestawieniu z codzienną szarpaniną, której nie sposób uniknąć, zaowocowało takim twórczym wykwitem.
Dziękuję za komentarz i za to, że doceniłeś tę próbę, choć była skazana na porażkę.
Może i Twój tekst nie poruszył mego kamiennego serca, ani do mrocznych zakamarków mej duszy nie dotarł, jednakże całkiem przyjemna była to lektura.
Mądra była to bajka, mówiąca o tym, że nieważne jakie człowiek dźwięki wydaje i z którego otworu pochodzą, bo liczy się tylko siła, co porusza serca i umysły ludzkie. Nieco bym tylko środek przerobił, gdyż powaga, z jaką król August Lukrecjusz (czy aby przypadkiem król nazywa się identycznie jak słynny rzymski poeta?) przygotowywał się do pojedynku kłóciła się z samym jego przebiegiem, przez co końcówka nieco gwałtowna mi się wydała. Ale nie ma co kręcić nosem, jeno czym prędzej doklikać bibliotekę, by owa ponadczasowa mądrość nie przepadła w mrokach poczekalni.
Cześć, Robet.
Przeczytałem początek, który, niestety, w żadne sposób mnie nie wciągnął. Przejrzałem też komentarze i cóż, po Twoim wyznaniu jakoś trudno mi znaleźć motywację, by zmusić się do czytania. Mam też nadzieję, że – oczywiście, jak dopijesz browara :) – poprawisz wskazane przez krara błędy i niedociągnięcia.
Pozdrawiam.
Ja też nie wiem, Radku, czy tak ma prawo być, trzeba by zapytać kogoś kompetentnego. Ale te pierwsze dwa zdania fajnie wprowadzają do rytmu opowieści. Choć nie wykluczam, że tylko mnie we własnej głowie.
Myślę, że fantastyka jest, i to podwójna. Pierwsza, to bohater, który wie, że jest narratorem opowieści, czyli postacią fantastyczną, a druga to Nicość, którą bohater widzi. No ale sam widzisz, jaka to fantastyka i jak łatwo ją obalić, dlatego nie będę się o nią kłócić.
Szkoda, że jedynie Ci smutno, na przykład Misiowi było wesoło, tylko że zbyt słabo. I weź tu dogódź czytelnikowi… Dlatego nawet się nie staram.
Ale dzięki, że przeczytałeś i napisałeś, co myślisz. Cieszy mnie, że miałeś z tekstem jakiś problem, bo mógłbyś jedynie wzruszyć ramionami, co również bym zrozumiał.
Chłopczyk przewraca kolejną stronę. Teraz widzi piękną karocę, z wypiekami na twarzy przebiega wzrokiem tekst. Czy księżniczka przeżyje, czy zła wiedźma jej nie zabije? Och, to młody książę na koniu przyjeżdża.
Delikatne przerobiłbym pierwszy akapit.
Propozycja:
Chłopczyk przewraca kolejną stronę i z wypiekami na twarzy przebiega wzrokiem tekst. Widzi piękną karocę. Martwi się o los księżniczki – czy zła wiedźma jej nie zabije? Och, to młody książę przejeżdża na koniu.
Uzasadnienie propozycji:
Po pierwsze zmieniłem kolejność zdań. Zauważ, że piszesz o chłopczyki i o książce, potem o karocy, która w domyśle opisana jest w tej książce, no i znowu wracamy do chłopczyka i książki, po czym znów do treści i wyobraźni chłopca. Może być tak, że już na samym początku czytelnik – podobnie jak ja – dostanie lekkiego kręćka, a to chyba nie był Twój cel.
Do tego wykreśliłem “teraz”, no bo to jasne, że teraz. Znaczy, ja się domyślam, że on wcześniej coś widział i teraz ma kolejny obraz, ale czy to jest konieczne? Moim zdaniem nie. I lekko zmodyfikowałem treść, żeby zlikwidować rym.
Akcja dotarła do punktu kulminacyjnego.
Chyba dociera, bo piszesz w czasie teraźniejszym.
Książę, bohater, już prawie ratuje księżniczkę, lecz oto naciera wiedźma straszna, rzuca zaklęcie.
Tylko że teraz masz okropnie brzmiący rym: dociera-naciera; coś z tym trzeba zrobić. I czy świadomie stylizujesz tekst?
Nie zadziałało, miłość silniejsza od złej magii. Dobro zwyciężyło!
Mieszasz czasy. I można to uzasadnić myślami chłopca, ale – moim zdaniem – wprowadza to chaos.
Nie działa, miłość jest silniejsza od złej magii. Dobro zwycięża!
Czyta ją już tyle razy, ale zawsze towarzyszą mu niesamowite emocje.
Tu z kolei powinien być czas przeszły. Zrobiłem też małe niedopowiedzenie, no wiesz, żeby czytelnik sam się domyślił tych emocji.
Czytał ją tyle razy, ale zawsze towarzyszą mu te same emocje.
Chłopczyk kuli się,
strasznarzeczywistość powraca.
Znowu, niedopowiedzenie. Rzecz jasna to tylko propozycja.
Nie ma z kim porozmawiać, ani z kim poczytać bajek.
Chcesz mi powiedzieć, że gdzieś w jakimś schronie czy piwnicy siedzi samotny chłopczyk, który czyta książkę, a wokół są ludzie i nikt, absolutnie nikt się nim nie zainteresuje. Ja nie mówię, że to niemożliwe, ale rysujesz tu bardzo ponury obraz, który domaga się uzasadnienia.
Rozumiem, że Anonim chciał opisać ten tragiczny moment, kiedy dziecko wierzy, że będzie dobrze, choć wszystko wskazuje na to, że nie będzie. I moim zdaniem nie wyszło to Anonimowi, zabrakło znaków, kontekstu i lekko kulał warsztat.
Peace, jak najbardziej! Złośliwy możesz być, rozmawiamy przecież o tekście, poglądzie, opinii „na” litery, wizję. :-)
Przecież złośliwość została uznana za nie na miejscu i wykreślona, więc nie wiem, o czym mówisz. ;)
Pamiętasz Bruno Schulza, gdy przyjechał do W-wy, zameldował się w hoteliku i przekazał rękopis „Sklepów cynamonowych” Zofii Naukowskiej.
Nie znam życiorysu Bruno Schulza i nie przepadam za jego twórczością.
Objaśniając krótki komentarz, nie miałam intencji, aby zmieniać Twój styl, temat, konstrukcję, lecz próbowałam wytłumaczyć, jak opowiadanie zarezonowalo we mnie – czytelniczo.
Ja zrozumiałem, że Ty mi dajesz rady – być może z dobroci serca – jak i co powinienem pisać. Za co ja – we właściwy dla mnie sposób – Ci podziękowałem. Kropka. A Twoje opinie i interpretacje są Twoje i ja się mogę z nimi nie zgadzać, próbując naprowadzić Cię na tory, którymi sądzę, że sam jechałem. Ale nic mi do tego, jak Ty rozumiesz mój tekst.
. Jasne, mogę swoją opinię, gust schować do kieszeni i się nią nie dzielić. Jednakże taki pogląd stoi dla mnie w sprzeczności z samą ideą czytania.
Chyba już to przerabialiśmy pod moim poprzednim opowiadaniem. No więc możesz ze swoją opinią zrobić, co chcesz, na przykład wyrazić w komentarzu pod moim opowiadaniem, tylko musisz się liczyć z tym, że ja będę się do niej odnosił (co staram się robić zachowując kulturę słowa). Dyskutowaliśmy, żywo i nieco ostrzej niż to się robi zazwyczaj, no ale to chyba dobrze. Czy nie? Bo jak nie, to następnym razem – jeśli nie zapomną – będę się starał tonować swoje wypowiedzi.
Mam ukryć opinię głęboko, zawstydzona, że nie pojęłam tragizmu nicości, że niebyt do mnie nie przemówił?
Proszę Cię, Asylum, daruj, bo ręce mi opadają. Odbiór literatury jest subiektywny. Skąd ja mam wiedzieć, czy Ty nie pojęłaś, czy ja napisałem gniota? Myślę, że nie, raczej takie sobie opowiadanie. Choć dość ambitne i ryzykowne, jak na to, jakim dysponuję piórem, może za bardzo. No i byłbym idiotą, gdybym wymagał od czytelnika, żeby rozumiał drugie-trzecie dna. Jeśli nie poczułaś klimatu, nic Cię nie rozśmieszyło, nie ujęło, ani nie zasmuciło i nie miałaś żadnych refleksji, to po prostu przegrałem bitwę w Twojej głowie i tyle.
W swoim opowiadaniu skierowałeś mnie pierwszym zdaniem na osobę pisarza, ktory chce napisać rzecz mającą mega znaczenie, która da mu wreszcie sens, coś, czego będzie mógł się uchwycić (nie znamy go i nie wiemy, że jest człowiekiem, który po prostu lubi wymyślać opowieści, wyobrażać sobie różne rzeczy, wtedy sytuacja diametralnie odmieniłaby się), męczącego się nad pustą kartką.
To nie tak. Jeszcze raz zacytuję początek:
Siedzę, siedzę i myślę, jaką historię opowiedzieć. A nie mogę opowiadać byle jakiej historii, co to to nie, musi ona mieć to coś, żeby od razu było czuć, że jest o czymś… W międzyczasie sprawdzam stan konta, ale wciąż Nic, znaczy pusto.
Biorę głęboki oddech i znowu siedzę… Aż rozbolało mnie siedzenie. Więc wstaję, podchodzę do okna, a za nim Nic. Znaczy to samo co zawsze: droga, drzewa, samochody, ludzie, czyli nic ciekawego.
Bohater siedzi i myśli, jaką historię opowiedzieć, a nie napisać, o żadnych kartach nie ma mowy – to pierwsze zdanie. A w drugim komunikuje, że nie chce, aby była to byle jaka historia, tylko żeby była o czymś, żeby od razu przykuła uwagę czytelnika. No i dalej już opowiada, starając się trzymać własnego założenia. I to nie jest człowiek, który lubi wymyślać opowieści, a człowiek, który wie, że jest narratorem opowieści.
I powtórzę, nie mam nikomu za złe, że tego nie odgadł. I masz prawo do własnej interpretacji. Mogłem napisać, że stoi, albo że leży i myśli, albo zupełnie inaczej, może wtedy by Cię to nie zmyliło.
Potem opisujesz scenę z synem i wizytę w markecie oraz podrzucasz wnioski z tych dwóch wydarzeń, pewnie cyklicznych i uderzasz mnie w głowę niebytem/nicością. Jak mam połączyć pierwszą i drugą rzecz. Wyprowadzić?
Tekst jest całością i musiałbym go analizować akapit po akapicie, co mogę zrobić, ale już nie dziś. Oczywiście z samej sceny z Synem i z wizyty w markecie nie wyprowadzisz puenty, do tego należy zauważyć, że narrator robi, co może, żeby Nicości uniknąć, co jest rzecz jasna jałowe.
Nie potrafiłam, poszło po schemacie, dość wyeksploatowanym.
Trudno.
. Gdy piszesz o powodzie – wiarygodny narrator, to mamy kolejne przebicie czwartej ściany, czyli powrót do pisarza.
Nie rozumiem. Gdzie mamy powrót do pisarza? Mnie nie ma. Niby w którym fragmencie według Ciebie przebijam czwartą ścinę. Ja napisałem opowiadanie, daję je czytelnikowi i bohater żyje w głowie czytelnika, a jak czytelnik skończy czytać, to narrator znika, no i pytanie: czy zostawił jakiś ślad? Jeśli nie, to znaczy, że się szarpał z Synem bez sensu, że bez sensu był jego konflikt, wizyta w markecie i śmierć.
Wybredny Głód i Oryginalna Miłość, czyli bohater odbija się od ściany do ściany – tak, jednak gdy przyjęta przez niego pozycja nie porusza, wydając się „werterowaniem”, oba zdarzenia, wygłaszane tyrady i wiele mówiące nazwy tracą moc.
No ok, ale zauważ, że poruszasz się tylko w obrębie swojej interpretacji, do której, powtórzę, masz prawo.
Próbuję jak najdokładniej opisać swoje myśli i odczucia, jaśniej już chyba nie potrafię. Niestety. :-( Zaproś mnie kiedyś na betę, może wtedy będzie łatwiej wymienić się punktami widzenia, jeśli chcesz, bo naturalnie nie musisz, nie powinieneś i w ogóle. ;-)
Raczej nie będę betował tekstów. Ale serdecznie zapraszam do czytania i komentowania. :)
Zaprawdę nieodmiennie mnie dziwi, że bywam odbierana na forum jako użyszkodnik narzucający formę i treść. :p
Ja odebrałem, że mi dobrze radzisz. :p
Pozdrawiam i mam nadzieję, że do następnego. :)
Cześć, Krokusie.
Mój piątkowy dyżurny wyłożył swoje zdanie tak jasno i klarownie, że nie widzę innego wyjścia, jak tylko bezradnie rozłożyć ręce i mieć nadzieję, że następnym razem napiszę tekst, który będzie również dla niego.
Pozdrawiam!
Podoba mi się Twoja interpretacja, bliska mojej, ale trochę inna, szersza. A cieszy mnie ona podwójnie, bo to znaczy, że tekst popracował.
Chciałem, żeby świat był z jednej strony raczej realistyczny i nieciekawy, jak to nasz bohater nazywa: smutny, szary, prozaiczny; a z drugiej wrogi dla narratora, żeby raczej utrudniał mu opowiadanie. A reakcje ludzi w kolejce są z życia wzięte. ;)
Dzięki za komentarz i biblioteczne polecenie.
Cześć, Kronosie.
Cieszy mnie, że doceniłeś to połączenie, bo nie było wcale łatwo połączyć to tak, by wyszło w miarę przekonująco. No a opowiadanie nie mogło się skończyć inaczej.
Pozdrawiam i dzięki za klika.
@Palaio
Palaio, spróbuję oblec myśli w konkrety. :-)
Świetnie, to lubię. :)
Zatem, nie pozostaje mi nic innego prócz uwierzyć. ;-)
Nie byłabym jednak sobą, gdybym czegoś nie dodała, nieprawdaż?
To dobrze, że mi wierzysz, choć znamy się bardzo słabo, ledwie z jednej dyskusji pod jednym z moich opowiadań.
Nie umiem sformułować przepisu, lecz sam akt pisania jest wchodzeniem w inny świat, jasne, może męczyć, lecz prędzej spodziewałabym się dawki znużenia podczas poprawiania, redagowania.
Może, nie wiem, jak mają inni.
Jeśli podczas pisania przedzieram się non stop przez konstrukcje, wymyślanie i nie ma flow – dla mnie – jest wskazówką, że coś na rzeczy jest z samym pomysłem, bohaterem, koncepcją. Może musi się uleżeć, odłożyć.
Ja mam tak – jeśli Cię to interesuje – że piszę bardzo wolno i raczej mało, w sumie napisałem jakieś 150k znaków w dwa lata i to mój cały dorobek. Piszę zawsze jeden tekst na raz i myślę o nim jakby w tle: w trakcie pracy, kiedy wykonuję jakieś nudne czynności, sprzątam, gotuję, odpoczywam, jadę autobusem, itp. Opowiadanie zawsze zaczyna się od pomysłu: myśli; bo za tym tekstem stoi myśl, no ale chyba sama rozumiesz, jak trudno coś przekazać w formie fabularnego opowiadania. Najlepiej jakąś prostą emocję, ale im myśl jest bardziej skomplikowana, tym trudniej ją odcyfrować, a raczej odliterować z treści. Umiejętność pisania tak, by zawrzeć w treści jasną i doniosłą myśl to wielka sztuka. Ale do rzeczy. No więc mam myśl, a potem układam do niej opowieść, którą szkicuję w głowie, a kiedy siadam do pisania, ten myślowi szkic staram się ubrać w słowa i to jest dla mnie męczące, bo jak świetnie opisał to Norwid:
Słowa moje, lecz słowa?… blaszki pozłacane,
Mdłym dźwiękiem gadające! grosze połamane,
Fałszywe!… ha! ubóstwo, nędza to szalona,
Gdy nawet słów brakuje, gdy otumaniona
Dusza, co począć, nie wie – albo raczej może
Wie wszystko – do Ciebie woła: „Pomóż, Boże!”
Po prostu nie jestem zadowolony ze swoich słów, wciąż wydaje mi się, że nie oddają dobrze tego, co mam w głowie. I zawsze jest tak, że na etapie przenoszenia na papier opowiadanie się zmienia, nigdy jeszcze nie napisałem opowiadania tak, jak zaplanowałem, a nawet pisałem zupełnie inaczej niż było w planach (przykład, Liluś). I być może powinienem sobie odpuścić i znaleźć inne hobby, ale, niestety, co jakiś czas odzywa się we mnie przymus pisania. Jakoś się to nazywa, z grecka, no ale na szczęście taktownie wyleciało mi to słowo z głowy. ;)
I ja naprawdę wierzę, że Ty chcesz dobrze, no ale zrozum, że nie każdy ma tak, jak Ci się wydaje, że powinno być.
Całość nie jest o „niczym”, o enigmatycznym „nic, nicości”, bardziej o dręczącym Autora szukaniu pomysłu i eksploatowaniu w tym celu własnej pisarskiej osoby, która musi coś napisać, powiedzieć i robi wymyk z odbicia na nisko zawieszonym drążku.
Oczywiście możesz sobie mieć własną interpretację mojego opowiadania i uważać, że Twoja interpretacja jest słuszniejsza i prawdziwsza od tego, jaką myśl – podkreślam, wypaczoną przez słowa i formę przekazu – starałem się przedstawić. No ale dobra, nie znoszę odkrywać wszystkich kart, bo mam niesamowitą radochę, gdy ktoś dostrzeże moją myśl – a czasem ktoś ją dostrzega, tylko, że to raczej pojedyncze przypadki – jednak zacisnę zęby i napiszę, co “artysta” miał na myśli.
Siedzę, siedzę i myślę, jaką historię opowiedzieć. A nie mogę opowiadać byle jakiej historii, co to to nie, musi ona mieć to coś, żeby od razu było czuć, że jest o czymś…
To są pierwsze dwa zdania, które mówią nam, jaka jest motywacja bohatera. I na początku zaznaczę, ja nie jestem moim bohaterem, naszą cechą wspólną jest to, że chcemy coś opowiedzieć, tylko że ja mam do dyspozycji co chcę, a mój bohater tylko to, co ja mu dam.
Nasz bohater jest wariatem, no ale pomyśl, czy czasem sama byś nie zwariowała na jego miejscu? Nasz bohater nie dysponuje genialną wyobraźnią, oczywiście, można mieć mu to za złe, no ale już taki on jest, trudno, a mimo to musi opowiadać, bo jest cholernym narratorem i ma ambicje, żeby robić to zajmująco. Teraz zastanówmy się, kiedy bohater żyje? Ano w głowie czytelnika, gdy ten czyta. I nasz bohater intuicyjnie czuje, że jeśli czytelnik porzuci opowieść, to on trafi do Niebytu. Dlatego tak panicznie się tego boi i na siłę próbuje utrzymać czytelniczą uwagę. No jak mu to wychodzi, widzimy, ale trzeba przyznać, że nie ma on zbyt wiele do dyspozycji, no i zbyt mądry to on nie jest, coś tam liznął, ale nie na tyle, żeby mieć o czym opowiadać. Poza tym starałem się, żeby tło opowieści było ledwo zarysowane, żeby czytelnik czuł, że nasz bohater niemal porusza się w pustce, ale to już takie techniczne rzeczy, które mogły mi się nie udać. No i twory naszego bohatera – Wybredny Głód, konflikt na twarzy Syna, konflikt pomiędzy Wybrednym Głodem a Oryginalną Miłością, Ma Miłość – to nie są zupełne bełkoty, choć można je tak traktować i wzruszyć na koniec ramionami, nie mam o to do czytelnika żalu.
Tyle samej opowieści, a teraz myśl. Myśl o Niebycie ciągle mi towarzyszy. Z Niebytu przyszedłem i do Niebytu wrócę po śmierci. Mógłbym o tym nie myśleć i po prostu żyć, ignorując ten fakt, no ale niestety nie potrafię i muszę jakoś sobie z tą świadomością poradzić. Czasem mam tak, że mnie to bawi, że umrę i wszystko co zrobiłem było bez sensu, ot skończony ciąg przyjemnych bądź nieprzyjemnych wrażeń. A czasem mnie to smuci i wtedy jakoś mniej chce się żyć, robić sensowne rzeczy, które wymagają wysiłku. Bo niby po co? No i tak się szarpię – dysponując bardzo ograniczonymi środkami, które dał mi Los – próbując coś zrobić, być zapamiętany, zostawić po sobie ślad, coś stworzyć, choć to przecież bez sensu. No i czasem zdaje mi się, że wariuję, no nie tak, żeby brać leki, ale na tyle żeby skrobnąć taki zwariowany, absurdalny tekścik, w którym postaram się wyrazić siebie. O tym wariactwie życia (bezsensownym epizodem między Niebytem a Niebytem), jakie czasem odczuwam, chciałem opowiedzieć. No i starałem się to zrobić tak, jak nikt przede mną. (Zauważ, do czego służy mi literatura, że nie przejmuję się wymaganiami czytelnika co do treści, bo treść jest moja, i jeśli nikt nie będzie mnie czytał, to trudno, będę pisać do szuflady; natomiast jeśli chodzi o formę i styl, staram się przykładać do tego dużą wagę, bo to się czytelnikowi należy).
I możesz się ze mną nie zgadzać, ale ja tak uważam i zbyt wielu filozofów przeczytałem, żeby łatwo zmienić zdanie.
. Zazwyczaj stanowi to zabieg ryzykowny, gdyż czytelnika niekoniecznie interesują kłopoty Autora związane z pisaniem i/lub brakiem pomysłu i niejasne smugi prowadzące nie wiadomo dokąd (do tego odniosę się za chwilę), lecz jakiś rodzaj ujęcia rzeczywistości, odbioru, również w tej sytuacji.
No to przecież w opowiadaniu starałem się zawrzeć to, jak widzę jakiś fragment rzeczywistości, a że Ty uważasz, że to są moje kłopoty z pisaniem, to już Twój problem i Twoja interpretacja.
Czemu rozpacza, ucieka, co postrzega jako przeszkodę?
Kto rozpacza? Bohater? Gdzie? Przy kasie? No bo przestał wierzyć w miłość, którą sobie wymyślił. No i ucieka, bo w jego mniemaniu tylko to mu pozostaje. Co oczywiście jest bez sensu, ale zadam Ci prowokacyjne pytanie: co byś zrobiła na jego miejscu? No i jaką przeszkodę, do czego? Nie możesz tak pisać – znaczy możesz, wszystko możesz, tylko że ja nie rozumiem, co masz na myśli. ;)
Edyca. Czy też w monologu do Syna? Bo chyba tam bardziej rozpacza. Ale czy to rozpacz, raczej emocjonalne wyznanie wiary. Przytoczę:
– Kiedyś wiedziałem, Synu – zaczynam, wzdychając głęboko – o czym opowiadać. Wiedziałem, że musi być, jak ja chcę, bo jak nie to przepadniemy. Albo że nie może być, jak ja nie chcę, bo jak nie to zginiemy. I wierzyłem, Synu, święcie w coś wierzyłem, że tak i tak jest dobrze, a tak i tak źle. Ale to wszystko głupie, naiwne, bo i tak zginiemy albo przepadniemy, no i już nie wiem, co jest dobre a co złe. Wiem tylko, że jest Nic i tylko w Nic wierzę i gdyby nie ty, to wszystko na nic…
Znaczy to, że nasz bohater kiedyś w coś wierzył, na przykład w jakieś ideały, no ale stracił tę wiarę i teraz wierzy w Nic. I to jest ważne, że wierzy w Nic, a nie, że w nic nie wierzy. Bo w tym tekście starałem się nadać nicości wartość metafizyczną i zrobić z niej Nicość.
Bohater ma nadzieję, że tym szczerym i emocjonalnym wyznaniem skłoni Syna do współpracy, by tamten został jego bohaterem. A sam monolog ma wydźwięk groteskowy – z czego, tuż po wypowiedzeniu kwestii, nasz bohater zdaje sobie sprawę – zresztą jak całość, przynajmniej chciałbym, żeby opowiadanie tak było odbierane.
Niejako odpowiedź na pytanie, co się dzieje (kontekst, dlaczego bohater pogrąża się w sytuacji, czy są ku temu powody, czym jest dla niego ów stan, do czego prowadzi).
To też musisz napisać inaczej, bo nie rozumiem.
Tej rzeczywistości nie trzeba podrasowywać, lecz sięgnąć do swoich myśli, nie cenzurować i jeśli coś podkręcić to bohatera czującego i reagującego silniej na konkretne bodżce zewnętrzne/wewnętrzne, pod warunkiem, że one pojawią się w tekście.
Przepraszam, Asylum, ale teraz będę trochę złośliwy. Po pierwsze, każdy trochę inaczej postrzega rzeczywistość – bo chyba mi nie powiesz, że wiesz coś o niej na pewno? Po drugie, skąd Ty wiesz, że nie sięgam do swoich myśli i że je cenzuruje. Co Ty siedzisz w mojej głowie? Nie uważasz, że to jest, hmm, trochę bezczelne? A po trzecie, pozwól, że w swoich opowiadaniach będę podkręcać, co mi się podoba. ;)
Przyznaję, że zrozumiałem, o co Ci chodzi, dopiero gdy przeczytałem ten fragment ponownie, sprawdzając, czy nie napisałem zbyt wielu głupot.
Więc jeszcze raz. Ja nie uważam, że wiem coś o rzeczywistości, postrzegam ją i staram się wyrazić to, co postrzegam przy pomocy opowiadań, które nauczyłem się jako tako pisać. I nie bardzo wiem, co chcesz powiedzieć przez to, że cenzuruję rzeczywistość. A pisać będę tak, jak mi się podoba. ;)
E, tam, w jakiej próżni? Sam się izoluje i przeżywa niezadowolenie z powodu braku weny do napisania wielkiej amerykańskiej powieści.
To jest znowu Twoja interpretacja, masz do niej prawo.
Passus o zakończeniu życia wydaje mi się w tym kontekście przesadą.
W jakim kontekście, w tym, który zarysowałaś? Bo jeśli tak, to jest to Twoja interpretacja i Twój kontekst i masz do niego prawo, ba, nawet prawa autorskie. ;)
Dzielimy się znaczącymi fragmentami, przemyśleniami, które swój początek biorą w naszym umyśle, czasami innych. Dotyczą życia, pracy, lęków, radości, rozczarowań, całej gamy przeżyć, przygód, uogólnień, sensu apoteozy życia.
No dobra, ale co z tego wynika i jaki ma to związek z moim opowiadaniem?
Tak, dla mnie niewątpliwie jesteś sprawny i, cholera jasna, „nie irytuj” z podrzucaniem ocen, pomniejszaniem – podkreślenie, już drugie. Nie o to chodzi!
Ja tak naprawdę uważam i mogę to na Twoje specjalne życzenie uzasadnić. Po prostu lubię wiedzieć, na czym stoję, nie zaś łudzić się, że będę poczytnym pisarzem. Naprawdę wiele obiektywnych czynników wskazuje, że nie, dlatego wolę szukać racjonalnej motywacji do pisania.
A zaznaczam to z własnej psychologicznej potrzeby, bo jeszcze z rok temu wierzyłem, że jestem trochę bardziej utalentowani, niż jestem naprawdę i mam szansę wyjść poza Internet. No ale zderzyłem się ze ścianą, znaczy z rzeczywistością.
Piszesz gładko, warsztatowo dobrze – nic, niewiele zatrzymuje, więc mogę spokojnie skupić się na treści, a ona – dla takiego czytelnika jak ja wymagałaby czegoś więcej prócz przebijania łomem czwartej ściany.
No dobra, ale ilu takich autorów pozostało w odmętach biblioteki NF, innych portali literackich, ezinów, antologii, których prawie nikt nie czyta, itp.? I nic na to nie poradzę, że moja pisanina Ci się nie podoba – bo to już drugie opowiadanie, które Ci się nie spodobało, choć to chyba bardziej niż tamto pierwsze (bardziej udane) – nie mam zamiaru zmieniać ani metod pisania, ani ograniczać się wymaganiami jakiegokolwiek czytelnika, tym bardziej że niektórym podoba się tak, jak jest.
Pozdrawiam i mam nadzieję, że pomimo mojej złośliwości (za którą, podkreślam, przeprosiłem ;)), między nami zapanuje pokój.
Miś pokazał ząbki, to dobrze, bo w końcu jawi mi się jako prawdziwy Miś. Mam nadzieję, że Miś zechce nieco ze mną podyskutować i nie czmychnie na drzewo. ;)
Mogłoby być o połowę krótsze. Przy tej długości funkcja prześmiewcza traci na ostrości.
Dobrze, tylko czy potrafisz wskazać mi fragmenty, które są zbędne i które mógłbym wyciąć? Wierz mi, czytałem ten tekst dziesiątki razy i starałem się znaleźć choćby zbędne słowo (prawie zawsze coś znajdowałem). Nie twierdzę, że już takich nie ma, na pewno są, ale ja ich nie widzę, więc Misiu, bądź tak łaskawy i wskaż mi, co mam wyciąć.
Problem polega na tym, że to nie jest jedynie tekst prześmiewczy. Przytoczę tu słowa Silvera:
Palaio, jednocześnie mnie tym tekstem rozbawiłeś, zasmuciłeś i skłoniłeś do refleksji.
No nie mogłem dostać lepszego komentarza, bo dokładnie taki efekt chciałem osiągnąć. Ale chwilę się nad tym zastanówmy. Jeśli tekst nie ma jedynie rozbawiać, a jeszcze do tego zasmucać i nawet skłaniać do refleksji, to chyba dobrze, że “funkcja prześmiewcza traci na ostrości”, co rozumiem tak, że nie pcha się nachalne na pierwszy plan, sprowadzając moje opowiadanie do głupowatych heheszek, nie?
Spontaniczność zgłaszana w tytule budzi wątpliwość.
Nie do końca rozumiem. Tytuł opowiadanie to: Spontaniczna opowieść o Niczym. I w jaki sposób owa spontaniczność budzi wątpliwości? Czy budzi wątpliwości to, że opowiadanie zostało przeze mnie spontanicznie napisane? To dobrze, bo jeśli chcesz przeczytać coś, co napisałem spontanicznie, to zapraszam Cię do ponownej lektury: https://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/28332.
Czy może budzi wątpliwości to, że bohater spontanicznie opowiada? Jeśli tak, to cóż, poległem na froncie literackim. Nie pierwszy i – o zgrozo – pewnie nie ostatni raz.
Imho, jak na tekst o Niczym jest za długi, taka trochę wydmuszka.
To jest opinia i masz do niej prawo (ależ mi się ten frazes podoba). Nie argumentujesz jej, więc nie wiem, jak mam z Tobą dyskutować. Wspomnę tylko, że znów piszesz Nic wielką literą i nie wiem, czy robisz to rozmyślnie, rozumiejąc, co to dla mnie znaczy, czy wręcz przeciwnie.
Sorry, ale sam chciałeś…
No Misiu, nie ma za co przepraszać i nie ma co mnie żałować. Pewnie za trzy dni mi przejdzie i znów uznam swoje “dzieła” za literacko bezwartościowe, ale na tę chwilę, napędzony tą dziwną mocą płynącą z ukończenia opowiadania, mam jeszcze chęć podyskutować.
Ciesze się, że doceniłeś moją sprawność. Ale pozwól, że trochę pociągnę Cię za język i spytam: co rozumiesz przez Nic? Bo jeśli to, co ja, to jestem w pełni zadowolony.
No skoro faktycznie, to nie wypada mi z tym polemizować.
@AdamKB
Aby wiadomo było, do czego się odnoszę.
Rozumiem, choć dla mnie było to jasne. No ale dla portalowicza, który wejdzie tylko, żeby sprawdzić komentarze, rzeczywiście może nie być wiadome, do czego się odnosisz. Poza tym ucieszyło mnie, że choć trochę rozwinąłeś swój komentarz.
@Asylum
Pozwól, że potraktuję Twój komentarz jako osobne zdania, bo nie potrafię – być może przez własne ograniczenia – spiąć go w całość. A wygodnie mi będzie zacząć od końca.
Napisz o tym, co Ciebie obchodzi, choć mizernie, tutaj raczej kroczymy opłotkami. ;-)
Otóż ja piszę wyłącznie o tym, co mnie obchodzi. Powiem Ci więcej, ja nie potrafiłbym napisać czegoś, co mnie nie obchodzi. Bo niby po co? Sam proces pisania nie jest dla mnie czymś przyjemnym, męczę się przy tym i gdyby nie był to dodatkowy bodziec do głębszego zajrzenia wewnątrz siebie, to nie pisałbym w ogóle. (Wyjątek to tekst na Grafomanię, przy jego pisaniu bawiłem się przednie). A że wychodzi mi to, jak wychodzi, no cóż, Gombrowiczem to ja nie jestem.
Dla mnie przerost formy nad treścią.
Twoja opinia, masz do niej prawo. Choć ja się z nią nie zgadzam, uważam, że forma jest adekwatna do treści. Jeśli zechcesz rozwinąć swoją opinię, przedstawić jakieś argumenty, to ja nie omieszkam przedstawić Ci moje.
O niczym i pustce też nie, więc o czym? Nie wiem, zabawa i niechęć do przelewania swoich myśli i odczuć? Co z tym synem i Tą Oryginalną Miłością w rzeczywistości smutnej i prozaicznej?.
Z Synem jest po pierwsze to:
Ja jednak nie poddaję się tak łatwo, szarpię go za ramię i ostatnie co widzę, to synowska pięść.
A po drugie to:
…napotykam syna – i tworzę z niego Syna, który pozostaje moim najlepszym bohaterem i którego wciąż mi żal…
Z Oryginalną Miłością to:
I patrząc na porcję rosołową, sunącą na taśmie do kasy, przestaję wierzyć w Mą Miłość i momentalnie dopadają mnie czarne myśli…
Tyle w tekście, a jeśli interesuje Cię to, co tekstokleta miał na myśli, służę.
Narrator za wszelką ceną chce opowiedzieć historię, no bo niby co on ma oprócz tej historii? A tworzy ją z tego, co jest pod ręką, a że rzeczywistość nie jest – jego zdaniem – na tyle ciekawa, by o niej opowiadać, to ją podrasowuje. Gdyby był genialny, to opowiedziałby, dajmy na to, Władcę Pierścieni albo chociaż Hobbita. No ale ewidentnie nie jest, chce coś na siłę stworzyć, na już, posługując się znanymi mu wzorcami, a za tworzywo służą mu bodźce.
A Nicość można rozumieć na dwa sposoby. Nasz bohater prawie że lata w próżni, Nicość ciągle mu towarzyszy, a on rozpaczliwie próbuje jej uciec. Ale to przecież daremne, no bo opowiadanie w końcu musi się skończyć, tak jak życie każdego z nas kiedyś się skończy, no i wylądujemy wspólnie – my i nasi bohaterowie – w tym samym miejscu.
Gombrowiczowskie to to nie jest, sorry.
To jest palaiowskie, znaczy moje, a Gombrowiczem jedynie się inspirowałem. Poza tym Gombrowicz był wielkim artystą, choć nierównym. A ja jestem kimś, kto nigdy nie wyjdzie ze swoimi tekstami poza Internet. Gombrowiczowi zdarzało się tworzyć dzieła, a ja w wolnym czasie klecę teksty (chyba dość sprawnie). No i nie ma się co nade mną litować.
Dla mnie kreacja.
Nie wiem, co masz na myśli.
Takie sobie, Palaio.
Zgoda.
Cieszę się, że opowiadanie Ci się spodobało. I dziękuję za wskazanie błędów. ;)
W którym banku oko miało konto?
Może w banku dla ślepców, półanalfabetów i ćwierćinteligentów? xD
Wstęp napisałem zaraz po tym, jak wpadł mi pomysł na opowiadanie. No i już taki został, przyznaję, że trochę prowokacyjny. I wcale mnie nie martwi, że odniosłaś inne wrażenie.
Trochę martwią mnie te byki, no ale nie widzę innego wyjścia, jak podkulić ogon i szybko je poprawić.
Co ciekawe o Gogolu w ogóle nie myślałem, pisząc opowiadanie, natomiast niedawno ponownie czytałem Martwe dusze.
Może zabrzmię trochę przemądrzale, ale trudno. Otóż tekst jest (nie tylko, ale w jednej z interpretacji, bo ja mam dwie) próbą wykpienia romantyzmu. Oczywiście nie warto się zastanawiać nad tymi głupotami, które wysmarowałem, ale skoro już zacząłem tłumaczyć, to dokończę. Otóż na twarzy Syna rysuje się konflikt pomiędzy rozumem a emocjami. I emocje zwyciężają. Do tego wydumany (bardziej już nie umiałem) wątek miłosny. Zresztą jest tego więcej. No i końcówka, która jest kpiną z samego siebie, bo ja nie potrafię się z romantyzmu wyzwolić. A do tego sądzę, że to problem szerszy, na pewno polski, a może i w ogóle całego Zachodu.
I dzięki za miłe słowa, jak zawsze cieszą.
Główną inspiracją była twórczość Gombrowicza, ale są też inne nawiązania. :)
Opowiadanie, wbrew pozorom, powstawało dość długo i kosztował mnie dużo pracy. W założeniu miał być to żart, ot próba przełamania pisarskiej niemocy, ale w rezultacie wyszło, zresztą jak zwykle, mniej lub bardziej nieudolnie wyrażenie mojego wewnętrznego stanu – tego, co mnie najbardziej w danym okresie trapi.
Pisać to Ty umiesz jak mało kto, ale co z tego? NIC
No wiem i jestem świadom, że Nic. ;)
Co jednocześnie mnie smuci i bawi.
Przefajnowane, mówisz. Czyli jakie, bo nie rozumiem?
A mój wstęp skopiowałeś po to, żeby Twój komentarz wydawał się obszerniejszy, czy jest jakiś inny powód?
Przeczytałem, Vacterze, Twoje komentarze, ale – powiem szczerze – zbytnio ich nie rozumiem. Znaczy, coś tam łapię, ale w gruncie rzeczy nie wiem, co masz na myśli, przez co trudno mi się do nich odnieść.
Andrzej spojrzał
sięna Antoniego uważnie. Jak na głupka, bo dawno nie słyszał tak dziwacznie ułożonego pytania.
“Się” gubi sens zdania. No i nie zauważyłem, by Antoni zadał Andrzejowi jakieś pytanie.
– Miło mi panie (+,) Andrzeju, ale wolę poczekać na zimę.
Przyjrzyj się wołaczom, wszystkie powinny być oddzielone przecinkami bądź innym znakiem.
Mógł Antoni czekać na zimę, ale równie dobrze na wiosnę, bo pogoda była zrujnowana.
Szyk w tym zdaniu może i obroniłby się w klechdzie, no ale na pewno nie w tym opowiadaniu.
Antoni mógł czekać zimę, ale równie dobrze na wiosnę, bo pogoda była zrujnowana.
Poza tym, “zrujnowana pogoda”? Jesteś pewien tego określenia?
– Zejdą państwo z drzew?
– Nie zejdziemy.
– Liczę do pięciu.
Dlaczego Antoniemu tak zależy, żeby sąsiedzi zeszli z drzewa? Czy raczej nie powinien im się przyglądać, trochę jak małpom w ZOO. No i przede wszystkim dociec, dlaczego siedzą na tych drzewach.
Pani Anna, ma 45 lat, dwójkę dzieci.
Irka już zwróciła Ci uwagę, że w literaturze liczebniki zazwyczaj zapisuje się słownie.
Poszedł do bramki zamkniętego osiedla, waląc obcasami w chodnik, dobijał rytmu do coraz cichszej kolędy, którą wciąż śpiewał sąsiad Andrzej.
Nie rozumiem podkreślonej części zdania.
Zadziwiająca nieodpowiedzialność, z uwagi na wszędzie istniejące zło gotowe ucieleśnić się w nieznanym przechodniu.
To zdanie źle brzmi. Lepiej napisać “powszechne zło”, a najlepiej zbudować inne zdanie.
Taki też właśnie zmierzał zły w stronę Antoniego.
Musiałem chwilę pogłówkować, żeby domyślić się, o co Ci chodziło. Może lepiej:
Właśnie taki zły człowiek zmierzał w stronę Antoniego.
Ci biedni ludzie byli tak skonfundowani, że cofnęli się nie o kilka lat, a o całe tysiące ewolucyjnych wieków.
Tysiące ewolucyjnych wieków? To taka ekwilibrystyczna nazwa milionów lat? A jeśli tak, to czy nie powinni raczej porykiwać niż mówić?
– Jedz jabłka chłopaku, dobrze?
Kto wypowiada tę kwestię?
Swojewbijanie noża pod „klasycznym kształtem księżyca”.
Pilnuj zaimków, jeśli zdanie jest zrozumiałe bez zaimka, to znaczy, że jest on zbędny (choć bywają wyjątki).
Ale czy wiarygodność tego dziwnego informatora jeszcze w ogóle istniała?
Dlaczego tak udziwniasz niektóre zdania? Czemu nie napisałeś po prostu: Ale czy ten dziwny informator był wiarygodny.
Gdyby na poważnie zastanowić się nad Twoim zdaniem, to znaczyłoby ono, że narrator wątpi, czy w momencie zadania pytanie, istniała wiarygodność owego informatora, co jest dość osobliwym rozważaniem.
Antoni prawie przyłapał tego człowieka na morderstwie, rzeczy nie tylko zabronionej, ale i całkowicie wbrew wrodzonej intuicji, że lepiej jest żyć niż umrzeć.
A tego to już w ogóle nie łapię. Chcesz mi powiedzieć, że mordowanie jest wbrew wrodzonej intuicji. I chyba mylisz intuicję z instynktem samozachowawczym. Zresztą sam już nie wiem, trochę się pogubiłem…
Przyłożył ucho do głowy z której włos ściekał od lat na rzecz skórzastego placka, ale już nic ona nie mówiła.
Nie rozumiem tego zdania, zresztą opowieści też już nie rozumiem.
Nie mam pojęcia, co chciałeś opowiedzieć. Przedstawiałeś ciąg wydarzeń, ale nic z nich nie wynika. Facet wstał, a tu wszyscy zwariowali – no, może oprócz mordercy kobiet (przy okazji, dlaczego wrzuciłeś do tej opowieści akurat mordercę kobiet?) – koniec. Tyle mój prymitywny umysł zrozumiał z Twojego opowiadania.
Pozdrawiam i mam nadzieję, że napiszesz coś bardziej zrozumiałego. Jak wrzucisz w niedzielę, to przeczytam i skomentuję.
Natomiast myślę, że są możliwe teksty (czy może konteksty), w których bym zwariowanych leków nie usunął.
No to masz pomysł na mocno absurdalny tekst. ;)
A poważnie, to rzeczywiście potrafię sobie wyobrazić kontekst, w którym to by się obroniło. Na przykład podczas dialogu dwóch chemików/farmaceutów.
Męka nie jest rzeczą, którą bym polecał komuś, komu źle nie życzę.
No, może taka mała męka, nazwijmy ją wysiłkiem. Męką była kolejna próba dokończenia rozgrzebanego tekstu, a dzięki Tobie znalazłem od tej męki ucieczkę. ;)
Czy dobrze życzę ludziom, którym może się przydarzyć przeczytanie mojego tekstu?
Chyba Ty wiesz lepiej, czego życzysz ludziom. A gdybyś popracował nad stylem, jestem przekonany, że Twoje teksty czytałoby się lepiej.
Co z poprawkami?
Jutro dokończę czytać, wypiszę wyrywkowe uwagi i zostawię ogólny komentarz.
Będą wprowadzane i spróbuję za każdym razem męczyć się przynajmniej tak, jak męczyła się osoba komentująca.
No i git.
Swoim ochrypłym głosem sąsiad Antoniego intonował zza ściany "Przybieżeli do Betlejem".
Proponuję remont tego zdania: Sąsiad Antoniego ochrypłym głosem intonował “Przybieżeli do Betlejem”. I czy na pewno użyłeś dobrego czasownika? https://sjp.pwn.pl/slowniki/intonowa%C4%87.html Pomyślałbym też nad zmianą czasownika ze względu na małą aliterację.
Zaimek “swój” jest prawie zawsze zbędny, bo niby czyim głosem miał śpiewać sąsiad?
Dalej masz zdanie:
Dźwięk przedostawał się z łatwością przez ścianę działową.
Czyli już wiemy, że głos dobiega zza ściany i nie trzeba zbytnio komplikować poprzedniego zdania. :)
Ten stan wymógł na Antonim otwarcie powiek i uznanie za fakt nastanie kolejnego dnia.
Jaki stan? Dla mnie to nie do końca jasne. No i masz brzydki rym.
Oczywiste następstwo w żaden sposób nie tłumaczyło śpiewów sąsiada, tym bardziej,(-,) że był środek wiosny, miesiąc po Wielkanocy.
Bez przecinka. https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/tym-bardziej-ze-tym-bardziej-ze;5412.html
Stanowczo zbyt wcześnie, by wymagać od zbawiciela ponownych narodzin.
Zbawiciela dużą literą. https://sjp.pwn.pl/slowniki/Zbawiciel.html
No i chyba wymieszałeś Boże Narodzenie z Paruzją.
…kiedy tak nienazwana rzecz się działa za ścianą.
Raczej “się” za czasownik: kiedy tak nienazwana rzecz działa się za ścianą.
"Chwała na wysokości, chwała na wysokości, a pokój na ziemi". Szybko włożył na siebie odpowiedni strój. Wbrew śpiewom mało świąteczny, zwyczajny i codzienny. A one były coraz głośniejsze, więc Antoni zdecydował się zadać sąsiadowi jakieś pytanie, odpowiednie do sytuacji.
Napisałeś to niechlujnie. Proponuję:
Antoni wstał, włożył kapcie i ruszył w stronę szafy, żeby się ubrać. Szybko włożył na siebie odpowiedni strój. Mało świąteczny, zwyczajny i codzienny.
– Chwała na wysokości, chwała na wysokości, a pokój na ziemi. – Śpiew był coraz głośniejszy, więc Antoni zdecydował się zadać sąsiadowi jakieś pytanie, odpowiednie do sytuacji.
Psychotropy albo inne zwariowane środki na głowę.
Czy leki mogą być zwariowane?
Tu mnie coś tknęło i postanowiłem sprawdzić, czy poprawiłeś błędy wskazane przez innych użytkowników. No i odkryłem coś dziwnego, co pokażę na przykładzie.
ANDO wskazała Ci różne babole, na przykład:
Spytał więc spokojnie[
.][:]– Zejdą państwo z drzew?
Co poprawiłeś.
Ale tego już nie poprawiłeś:
Dziwi mnie,
zeże jeszcze na nogach jesteś.
A tu znalazłem coś naprawdę dziwnego.
Propozycja ANDO:
– Na zdrowie[,] Antek[.]
Twoja poprawka:
– Na zdrowie, Antek
Czyli wstawiłeś przecinek, ale nie postawiłeś na końcu zdania kropki. Więc jak to jest z tymi poprawkami, bo nie wiem, czy mam się dalej męczyć? A jak widzisz, jest co poprawiać.
Daj znać, bo nie wiem, w jakim trybie czytać Twoje opowiadanie.
Mnie, jak wspomniałem, jest obojętnie, więc niech wybierze Golodh.
Zgłaszam się, mogę zacząć od lipca, dzień jest mi obojętny.
BarbarianCataphract Mam swoje piórko, nie chcę twoich piurek. Ale dobrze, że entuzjastycznie doceniłeś opowiadanie.
Koala75 Coś tam (coś tam i coś tam Palaio).
BlackSnow Do końca miesiąca powinno cię puścić, więc po prostu zaszyj się gdzieś do tego czasu.
Dziękuję za komentarz. Cieszę się, fmsduvalu, że opowiadanie Ci się spodobało.
Przepraszam, że nie odpowiadałem, ale pracowałem nad tym tekstem i jakoś nie mogłem się zebrać, żeby coś pod nim napisać. Ot takie dziwactwo, mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe.
Pozdrawiam!
Cześć, Zanaisie.
Wczoraj wieczorem zacząłem czytać zeszłoroczną antologię piórkowych opowiadań i zrobiłem to z postanowieniem, że gdy jakieś opowiadanie szczególnie mi się spodoba, to zostawię pod nim komentarz. Zostawiam więc komentarz, w którym – nie wysilając się zbytnio – napiszę, że bardzo podobało mi się Twoje opowiadanie, szczególnie sposób, w jaki połączyłeś kontrastujące ze sobą motywy, rzeczywiście jest w tym coś świeżego, a to już – wybacz leniwe powtórzenie – coś.
Pozdrawiam.
Dzięki, Kejt i Koalo, za komentarze.
Nie wiem, czy komentarze – jakiekolwiek by nie były – można uznać za argument, który uzasadnia biblioteczny klik. Ja bym, szczerze mówiąc, takiego argumentu nie uznał, ale jednocześnie mam nadzieję, że Użytkownicy nie będą zbytnimi służbistami i zaliczą, Misiu, Twój klik.
Trzymająca w na pięciu zmysłowa opowieść o nas, o ludziach. Wspaniale opowiedziałaś tę historię, niczym Mojżesz historię Adama i Ewy.
Wspaniałe archetypowe opowiadanie. Aż odebrało mnie czucie w palcach, dlatego nic więcej nie napisze, żeby nie umniejszyć wspaniałości dzieła . Mój faworyt, oczywiście zaraz po moim dziele.
PS. Tylko konia trochę szkoda.
No nie wiem czy będę pisać. Jakoś mało ludzi czyta. Może zacznę nagrywać horrory na youtuba? Ale najpierw skończę serial i zobaczymy czy będzie mnie się chciało.
Zaskoczenie zaskoczyło, bo miało być zaskakujące więc nic dziwnego, że trwałaś w zaskoczeniu godzinę ośmiornico. Na szczęście nie zapomniałaś oddychać.
Już nie pamiętam kto i dlaczego mordował, teraz mam inny super pomysł i jak mi się zachce to go zrealizuję.
Trudny tekst, który sięga wielu den, a całość okraszona nienachalnym i życiowym morałem. Uwielbiam czytać literaturę traktującą o aktualnych wydarzeniach, które ukazujesz niczym w krzywym zwierciadle. Szkoda tylko że tak mało napisałaś, bo jakbyś napisała więcej to może nawet udałoby Ci się dodać kolejne dna.
Wybaczam Ci, bo taka dola artysty, być przygotowanym na wszelką krytykę.
Dobra, może i nie pisałem uważnie, ale to jeszcze nie powód żeby mi dawać taki perfidny komentarz.
Smutno mi się zrobiło we wrażliwym miejscu duszy.
PS. Przyjmuję przeprosiny, ale podrażnione miejsce w duszy zostanie na zawsze.
Nie będę dyskutował na tym poziomie, albo się poprawisz, albo nie wiem co.
Lubię takie klimatyczne opowieści miecza i mięśnia. Podobało mi się też jak wszystko subtelnie wyjaśniasz. No i super dialogi – ekstraliga. Niby nic nowego ani odkrywczego w Twoim opowiadaniu nie ma no i dobrze się kończy, ale jednak wzruszyło, złapało za serce i wycisnęło z niego łzy. A może to dlatego, że słuchałem Twojej opowieści krojąc cebulę? Ale chyba nie, bo polubiłem Chlora i chciałbym być jak on!
Podeprę jeszcze mój komentarz ulubionym cytatem, który spina całą opowieść:
– Historię piszą zwycięzcy, powiadasz, Legacie? – zapytał Chlorn krzywiąc się w uśmiechu.
– To się tylko tak mówi, to znaczy tak gdzieś przeczytałem po prostu – odparł Legat, wyraźnie zmieszany.
– Cóż, ja nie umiem czytać – wypowiedział się Chlorn i ciął od prawej do lewej.
Słabe, nie podobało mi się
No dobra już ochłonąłem po Twoim negatywnym komentarzy i w sumie to nawet może być,bo jednak wciąż chcę być jak Chlorn
O rety ile enatuzjastycznych komentarzy. Aż zaraz jak skończę serial to napiszę kolejną część. Nie będzie chyba Wam przykro, że zgarnę dwie pierwsze miejsca?
Rozwieję tylko wsze wątpliwości:
Irko nie wiadomo, dlaczego były te mordy, to się dopiero okaże!! A filozoficzne egzaltacje zawsze są dobre, bo dobrze jest się tak wyegzaltować z tego świata do błękitnych migdałów.
Ninedin świetnie zauważyłaś zalety opowiadania i nawet wymieniłaś je w dobrej kolejności. Na mój szacunek zwłaszcza zasługuje to, że dostrzegłaś naukowość opowiadana, zarówno od strony technologicznej jak i historycznej, bo to przecież oczywiście historia alternatywne, gdzie Rzym wyruszył w kosmos.
Siemano Krokus! Wiosna idzie, więc się pojawiłeś. hehehehe Będzie więcej Rozkoszy i więcej Machino, bo planuję dokończyć ten serial, znaczy cykl opowiadań, a potem jeszcze machnę jakaś sagę. Ale to już jak wygram konkurs i będę sławny. Pozdrówka!
Łosiot jasne, że świetna, a Machino czyta się po Rzymsku Machino. I chyba musisz przeczytać jeszcze raz, bo ja wszystko w opowiadaniu napisałem, ale ludzie ne czytają uważnie. No i Machino nie potrzebuje pułci, bo jest maszyną, to chyba jasne. A Transformersi są spoko, ale nie tak spoko jak moje opowiadanie, bo jak je czytam, to czuję takie wow.
bjkpsrz Widać, że jesteś bystry i znasz się na opowiadaniach i mógłbym Twój komentarz podać jako wzór wystarczająco entuzystycznego komentarza. Pozdrówka!
O matko kiedy ja wasze opowieści wrzucę w syntezator i wysłucham to nie wiem, ale jakoś z Krystyną damy radę.
Ale doceniając Twoją poprawę pod moim tekstem wspomnę jeszcze, żem pełen podziwu dla Twych twórczych pasji i ich wykwitu.
Ale to było ciężkie! Czytałem na siedem razy robiąc przerwy na TikToka, a i tak musiałem na koniec wrzucić w syntezator. Jednakże gdybym miał teraz napisać co przeczytałem to bym nie był w stanie powiedzieć. Czuję się jakbym przebył siedem gór i przepłynął siedem rzek, by na końcu mapy walnąć łbem o nie widzialną barierę.
Dobrze, że się poprawiłeś, bo już się robiło nie przyjemnie.
– Nie – skłamało machino.
Z czysto logicznego punktu widzenia Machino nie skłamało. Podwójne zaprzeczenie. ;-)
Machino toczy ciągłą walkę między logicznym elektronicznym mózgiem a uczuciami i widać, że tego nie rozumiesz, bo nie wyłapałeś takiego doskonałego smaczka!!
Napisz kolejny odcinek!
No nie wiem, jakiś mało eutanozjastyczny był Twój komentarz.
Niezwykle podobała mnie się kwiecistość języka, którą obrazuje chociażby takie zdanie: “Nad-komisarz Arnold Kapustka wirował w przestrzeni swojego śledztwa nowego, w związku do powyższego szedł ślepy jak gawron.” Doskonałe posługiwanie się wszelakimi środkami stylowymi też zasługuje na uwagę. Widać, że masz wyszlifowany warsztat. Na uwagę zasługuje też doskonały rys psychologiczny postaci co też podeprę cytatem: “– Więc będę czekała na ciebie – odrzekła Julyja szeptem i już tęskniła zanim, za nim jeszcze wyszedł z domu. A potem oglądnęła serial.” Też wyłapałem liczne nawiązania do znanych produktów kultury. Gratulację!
Doskonale odczytałaś psychologię postaci Macino, które jest skomplikowaną postacią i toczy ciągłą walkę wewnętrzną. Opko przerwałem podświadomie w tym momencie tak jak się przerywa serial, by się chciało oglądać kolejny odcinek. Jak się nazbiera wystarczająco dużo wystarczająco eutanuzjastycznych opini to może napiszę kolejny odcinek. Bo tak to mi się nie chce.
Gratulacje dla Zanaisa i podziękowania dla organizatorów!
Masz rację, GOLODOCIE, może i nie czytałem uważnie, bo miałem odpalony filmik na Youtubie. Ale to Ty jesteś pisarzem i Twoja w tym głowa, że bym go wyłączył czytając!!!
Musisz jeszcze trochę popracować, posłuchać jakiś audiobooków czy coś, ale widać, że masz talent. Bardzo fajnie oddałaś fałszywe zauroczenie bohaterki, a potem przemiankę, którą pięknie podsumowałaś: .Bo jak ktoś nie wie co to jest miłość to nie wie jak to jest kochać.
Niby wszystko wspaniale, ale nie jestem przekonany. Zabrakło mi w Twoim dziele czegoś nad czym bym się zadumał. Wiesz, żebym zrobił: “rany, jakie to mądre”, zamknął kartę i włączył coś głupiego na Youtubie. No i może nadużywasz słowa “kur”, zastanów się na tym.
Do tego opowiadania – jak zresztą do każdego mojego tworu – wpakowałem masę znaczeń (nawet to, że ojciec Miszaela był rybakiem ma znaczenie), ale akurat w tym opowiadaniu z jakichś powodów moje – nazwijmy je delikatnie – twórcze zapędy do nadawania wszystkiemu znaczenia i wpychania tego tak gęsto jak tylko można zeszły na drugi plan. Pewnie dlatego to opowiadanie się spodobało, bo czytelnicy wolą las, który zasiałem – nie do końca świadomie – niż ukryte liście.
Dziękuję wszystkim za komentarze.
Redakcja trwa i mam nadzieję, że z pomocą pewnej miłej użytkowniczki uda się poprawić opowiadanie.
Odniosę się tylko do imienia konia. Imię pochodzi od kwiatu – lilii – który ma dość jasną symbolikę. Tego w tekście nie ma, ale można się domyślić, że Liluś nie była zbyt urodziwą klaczą; w pałacu nosiła wodę, być może wykorzystywano ją do innych prostych prac, na przykład do wywożenia nieczystości, ale coś w niej było, coś pięknego i dlatego została tak nazwana czy raczej przezwana – trochę złośliwie, trochę na przekór, ale i trochę prawdziwie.
Oczywiście słowo lilia jest łacińskiego pochodzenia i można się tu przyczepić (jak zresztą do całej masy szczegółów), że powinienem znaleźć hebrajski albo bliskowschodni odpowiednik tego słowa, ale ono tak ładnie mi brzmiało, że nie mogłem się oprzeć.
A co do zdrobnienia, racja, ale i w opowiadaniu – taką mam nadzieję – pokazany jest pewien fragment naszej polskiej rzeczywistości.
Dziękuję, Misiu, za komentarz.
Wątpię, by świat potrzebował ocalenia, raczej potrzebują go ludzie (w sumie, to nie wiem, co miałaś na myśli, pisząc świat), ale ja w ocalenie ludzi nie wierzę. I masz rację, dlatego planuję na dziś dobrą kolację. :)
Nie protestuję przeciwko niczemu, ja jestem bezradny i mogę tylko napisać lekko absurdalny tekścik, w którym poupycham to i owo, a potem, zamiast wyrzucić do kosza, wrzucę go do Internetu.
Hmm, oskarżona z pierwszej rozprawy, w której Nitro – zapewne jeszcze wtedy młodzieniec – brał udział i ją przegrał, czy może z ostatniej rozprawy, którą tu opisujesz i, która jednocześnie była pierwszą, jaką Nitro przegrał?
Chodzi o tę, którą opisałem. Dziękuję za uwagę, rzeczywiście nie wiadomo, o którą rozprawę chodzi.
Dziękuję za komentarz.
O tym, że proces nie jest naprawdę, wiedziała tylko “góra” i Oskarżona, która należy do warstwy zarządzającej.
Zmieniłem ostatni akapit, bo chyba rzeczywiście ten balon próbny był bez sensu. Chciałem, żeby zakończenie było do interpretacji, a wyszedł bełkot. Teraz zakończenie nie pozostawia już możliwości interpretacji, ale wciąż nie mam pewności, czy nie bełkoczę.
Dziękuję za komentarz i czujne oko. :)
Dziękuję za wytłumaczenie.
Cześć,
przepiszę początek, znowu. Niestety, problem polega na tym, że nie potrafię pisać, więc nie spodziewam się znacznej poprawy, ale dobrze, że dodałaś uwagi z komentarzem, bo mam się czym kierować.
Co do przekleństw, to na początku chciałem pokazać, z jakimi ludźmi mamy do czynienia. Wyszedłem z założenia, że konflikt jest nakreślony w tytule, więc teraz mogę przedstawić postacie. To nie jest ładne opowiadanie, ale miałem nadzieję, że będzie chociaż trochę ciekawe.
Gdyby moja babcia nie oglądała Sędzi Wesołowskiej, to po tej pierwszej części zostałabym z pustką w głowie. ;) ;) Autentycznie przepraszam :( xD, ale tak w pełni zrozumiałam ten segment dopiero po przeczytaniu całego opowiadania…
Za co przepraszasz? Bo nie bardzo rozumiem. ;)
Nie chciała za swoje zachowanie przeprosić ani nawet je wytłumaczyć. – Go wytłumaczyć?
Nie zrozumiałam jeszcze tego: Podpaliłeś się, Nitruś. – Czy mam to rozumieć dosłownie? Bo mowa o tym jest tylko w tym jednym zdanku.
To aluzja, nawiązująca do pseudonimu bohatera, a dotyczy jego zachowania na rozprawie.
I pytanie o “balon próbny” – zastanawiam się, czy to wyrażenie zostało tutaj zastosowane w dobrym sensie.
Wydaje mi się, że użyłem je we właściwym sensie, ale interpretację chciałbym zostawić czytelnikowi.
Cieszę się, że coś Ci się spodobało i zostawiałaś tak miły, rozbudowany i merytoryczny komentarz.
Pozdrawiam. :)
Sympatyczny szorcik. Dobry, prosty pomysł na połączenie światów. Przeczytałem z przyjemnością, więc kliknę.
To bardzo przyjemne uczucie, gdy ktoś zauważy elementy, które kosztowały mnie dużo pracy. Dziękuję za komentarz i wizytę w klikarni. :)
Tekst miał betę, dałem go też do przeczytania kilku znajomym i mniej więcej połowa czytających twierdziła, że nie gubi się w postaciach, a połowa, że trochę się gubi, ale nie jakoś strasznie. Starałem się coś z tym zrobić, bo dynamika jest duża – cztery postacie wypowiadają swoje kwestie, trzy są w tle – ale chyba nie bardzo mi wyszło.
Szczerze mówiąc, to ja nie umiem pisać w narracji trzecioosobowej, to pierwszy tekst w trójce, który dokończyłem (nie licząc kompletnie nieudanych prób). Nie czuję tego, nie umiem się wczuć w narrację. Jeśli jeszcze coś napiszę, to raczej nie w tej narracji.
Opowiadanie jest eksperymentem, moim własnym eksperymentem, chciałem, by czytelnik mógł sam ocenić, co jest na poważnie, a co nie.
Poza tym nie wierzę, bym potrafił wymyślić jakiś nowy, ciekawy motyw, dlatego używam tych wyświechtanych. ;)
Dzięki za komentarz, a że przeczytałaś ciągiem moje dwa teksty, co cieszy jeszcze bardziej, dorzucam emotkę. :)
Nawet coś tam napisałem, ale jak zobaczyłem, ile znaków wysmarowałem, to usunąłem, bo i tak wydało mi się to tak śmiesznie mało, że już lepiej nic nie pisać, a komentarzy niezwiązanych z opowiadaniem mogłoby przybyć.
Rzecz jasna nie uważam Freuda za złola, który jednoosobowo zniszczył kulturę. Już sam pogląd, że nasza kultura jest w stanie rozkładu wzbudza kontrowersje, znam takich, co twierdzą, że ma się całkiem nieźle. Ale sam zacząłem tę dyskusję… Nie mam też zamiaru tłumaczyć w komentarzach, co dokładnie zarzucam Freudowi (w tekście to tylko wrzutka, z której nic sensownego nie da się wywnioskować, ale może ktoś ma podobną myśl i załapie, nigdy nie wiadomo), jak ktoś jest ciekawy, to zapraszam na priv.
Dzięki, Deirdriu, za komentarz i miłe słowa. :)