Jurorskie postękiwania…
Konstrukcja opowiadania wyszła przyzwoicie. Pierwsza scena nieco chaotyczna, ale haczyk na czytelnika był. Drugiej na dobrą sprawę mogłaby nie być taka oficjalna, bo krzyczy z daleka: „przedstawienie bohaterów”, na kolejne ewidentnie limit miał zły wpływ, aczkolwiek scenki są czytelne. Bez problemu można było rozeznać się fabule.
Wątek fantastyczny jest.
Realia. No przyznam szczerze, że mam wątpliwości co dialogów i procedur, którymi posługują się ratownicy. Zabrakło kilka słów wywiadu z przytomnym pacjentem, próba reanimacji to tylko hasło, komendy lekarza prowadzącego… Wiadomo, żeby w protokole się zgadzało, że poszło tyle i tyle strzykawek epinefryny, albo reanimacja trwała tyle i tyle… Że próbowali dostarczyć pacjenta na SOR. Wszak sam otworzył im drzwi… Nie musieli ich wyważać, aby zastać trupa. No tutaj należałoby nieco bardziej zgłębić ten ciężki, nieopłacalny, aczkolwiek ważny fach.
Logika wydarzeń. Jakbym chciał niepotrzebnie narobić sobie problemów jako herszt „łowców skórek”, to postępowałbym jak przedstawiony lekarz. Wrzuciłbym nowego na głęboką wodę, przeraził na pierwszym wyjeździe i upewnił się, że w sądzie będzie w stanie opisać wszystko to, co nad pacjentem się działo…. Nie wydaje mi się, żeby to tak mogło wyglądać. Angażowanie w proceder tego typu to raczej delikatne badanie do czego i za ile nowy partner jest w stanie się zaangażować. Tylko naprawdę zainteresowani dają szansę na wierną służbę. Jeżeli osoba okazałaby się mało podatna/zainteresowana to zgłasza się kierownikowi, że nowy jest słaby i konieczna będzie wymiana – nie będziemy z nim jeździć. To powinno przypominać werbunek.
I to zrozumienie bohaterki, że oni nie zrobili TEGO pierwszy raz… Niestety postaci (tych, które coś wnoszą do tekstu) mnie nie przekonują, a nawet odstręczają. Reakcje bohaterki zdają się miejscami niezrozumiałe i histeryczne. „– Boże! To chore!” po czym wykonuje plan, od a do zet… Lekarz niby stary wyjadacz, a zwykły dupek z kut***m zamiast głowy, jak z resztą wszyscy faceci, o mikroskopijnym ilorazie inteligencji… Wszystko to mało wiarygodne, nazbyt uproszczone i stereotypowe.
„Nie mieliście prawa zabijać. – powiedziała Nina.
– Co ty bredzisz?! – Lekarz odsunął się od niej. – Mam dość, dzwonię po…”
Czego lekarz ma dość? Sam sobie problem na głowę sprowadził. Dlaczego jest taki niecierpliwy i poirytowany? Dzwoni po chłopaków? Nie jest w stanie poradzić sobie z kobietą w lesie, z którego krzyki nie dochodzą na parking? A później jeszcze gorzej. Gdzie jego opanowanie, dlaczego dla niego jest wariatką? Bo znalazł krew w kieszeni, czy to że stwierdziła fakt? Szkoda, że ta ważna scena została tak rozpisana pod względem zachowania i ludzkich reakcji.
Przesłanie? Jeżeli to mogło być poczucie winy lekarza, które namacalnie, bo w postaci chordy umarłych, rozszarpuje żywcem, to byłbym bardzo zadowolony. To potężne emocje. Tutaj raczej płasko pod tym względem. Rozumiem, że sprawiedliwość zwycięży, wszyscy dostaną to na co zasłużyli… ale czy to nie za mało?
Oczywiście pozostaje klimat horroru.
Dyżur dla bohaterki był ciężki. To fakt. Może chociaż, ją zeżre poczucie winy, że w imię sprawiedliwości przyczyniła się do wymordowania prawie całej załogi karetki, bez procesu – namiastki sprawiedliwości, której tak ochoczo się poddała…
Czwartkowy :)