- Opowiadanie: drakaina - Ciężka woda

Ciężka woda

Miało być zu­peł­nie co in­ne­go. Na­pi­sa­łam to w dwie go­dzi­ny, żeby nie wyjść cał­kiem z na­wy­ku pi­sa­nia kon­kur­so­we­go, ale ba­bo­li pew­nie jest z tego po­wo­du sporo. Tekst za­wie­ra kilka drob­nych ele­men­tów au­to­bio­gra­ficz­nych :)

 

Opo­wia­da­nia z tego uni­wer­sum (jakby kto chciał), chro­no­lo­gia we­wnętrz­na:

Gwiazd­ka z nieba

Czy ktoś wi­dział psa czar­ne­go?

Coś w ma­szy­nie

Cięż­ka woda

Pan Sa­mo­cho­dzik i Śpią­ca Kró­lew­na

 

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Ciężka woda

Po szó­stym pe­ten­cie po­rucz­nik Gie­nek Widok zwąt­pił w to, że on jest nor­mal­ny, świat jest nor­mal­ny, a przede wszyst­kim Ada­mo­wicz, zna­czy szef, jest nor­mal­ny.

„Dni otwar­te” – po­my­ślał po­nu­ro. „Bar­dzo za­baw­ne”.

Cie­ka­we, jak ro­ze­słał wia­do­mo­ści? Czy w wi­docz­nej je­dy­nie dla istot nad­przy­ro­dzo­nych prze­strze­ni wi­sia­ły pla­ka­ty in­for­mu­ją­ce, że w nocy z trzy­dzie­ste­go kwiet­nia na pierw­sze­go maja Wy­dział Siód­my udzie­la porad w spra­wach nad­zwy­czaj­nych? Pal jesz­cze dia­bli, że w spra­wach. Go­rzej, że isto­tom nie­zwy­czaj­nym.

W sumie Gie­nek był za­do­wo­lo­ny, że dzię­ki po­my­sło­wi szefa nie bę­dzie mu­siał iść na po­chód. Oczy­ma wy­obraź­ni zo­ba­czył ka­dro­wą Ha­lin­kę wy­ma­chu­ją­cą flagą oraz ka­pi­ta­na Za­ją­ca nio­są­ce­go trans­pa­rent, który dzień wcze­śniej w pocie czoła ma­lo­wa­ła jego córka.

Po­rucz­nik nie przej­mo­wał się, że nie po­le­zie przez pół Kra­ko­wa w upale. Zwłasz­cza że u braci ze wscho­du pier­dyk­nę­ła jakaś elek­trow­nia i cho­dze­nie po uli­cach nie było ponoć do­brym po­my­słem. Nie­mniej to­wa­rzy­sze z bez­pie­ki ła­zi­li do na­ukow­ców i ka­za­li im ścią­gać kart­ki z da­ny­mi do­ty­czą­cy­mi za­nie­czysz­czeń w po­wie­trzu, więc oczy­wi­ście po­rucz­nik nie wy­chy­lał się i uda­wał, że mar­twi go ko­niecz­ność prze­sie­dze­nia całej nocy na ko­mi­sa­ria­cie.

Po szó­stym pe­ten­cie za­czy­nał jed­nak zmie­niać zda­nie. Pierw­sza piąt­ka była dość zwy­czaj­na. Ot, sta­ro­win­ka twier­dzą­ca, że pa­mię­ta czasy Ma­tecz­ki Au­strii, dała Gien­ko­wi ko­szyk pełen bu­te­le­czek z kor­dia­ła­mi na wszyst­kie cho­ro­by i inne pa­skudz­twa. Po czym za­pew­ni­ła, że chęt­nie wes­prze wła­dzę lu­do­wą lu­do­wy­mi spe­cja­ła­mi na strzy­gi i wil­ko­ła­ki.

Potem dia­bli nada­li pod­chmie­lo­ne­go bo­ru­tę, który wy­ja­śnił Gien­ko­wi, że to nie imię, ale nazwa ga­tun­ko­wa, no i pod­kre­ślił, że – broń, Panie Boże – nie na­le­ży go mylić z ro­ki­tą. „Bo on, panie wła­dzo, tylko w wierz­bach miesz­ka, a mój jest cały las”. Bo­ru­ta, krót­ko mó­wiąc, za­żą­dał, by pan wła­dza wy­sto­so­wał od­po­wied­ni okól­nik, w któ­rym bę­dzie jasno stało, że prze­cież nikt psu nie da na imię Pies.

Pro­blem za­czął się, kiedy Gie­nek nie­opatrz­nie spy­tał, jak w takim razie bo­ru­ta ma na imię, bo coś w ak­tach zna­leźć się musi. Nie­szczę­sny dia­beł, który do tej pory był pod­chmie­lo­ny na we­so­ło, wy­buch­nął nagle pła­czem i nie uspo­ko­ił się, do­pó­ki po­rucz­nik nie wy­sta­wił mu – na od­wro­cie sta­re­go pisma o prze­pi­sach jesz­cze z cza­sów stanu wo­jen­ne­go – aktu nada­nia imie­nia. Jan Bo­ru­ta. Dia­beł na­tych­miast zjadł pa­pier, a na­stęp­nie w pod­sko­kach wy­biegł z po­ko­ju.

Para wil­ko­ła­ków, a nawet upiór, który rzu­cał przed­mio­ta­mi, byli dość zwy­czaj­ni. Gie­nek pra­co­wał w Sió­dem­ce od pół­to­ra roku, więc wiele rze­czy prze­sta­ło go już dzi­wić.

Szó­sty pe­tent był wam­pi­rem. Nie, nie za­mor­do­wał żad­nej ko­bie­ty, nawet nie pró­bo­wał ich za­bi­jać tłucz­kiem czy żad­nym innym na­rzę­dziem. Za­miast tego po­ka­zał Gien­ko­wi parę kłów god­nych hol­ly­wo­odz­kie­go filmu, a na­stęp­nie za­padł się w przed­wo­jen­ny fotel, który przy­wlókł do pod­ziem­nej sie­dzi­by Sió­dem­ki Ada­mo­wicz.

– Mogę tu za­miesz­kać? – za­py­tał.

– Nie – od­burk­nął Gie­nek.

– Bo widzi pan – cią­gnął nie­zra­żo­ny pe­tent. – Za­sad­ni­czo po­miesz­ku­ję w piw­ni­cy ro­dzin­ne­go domu. Chcia­ło­by się po­wie­dzieć „u babci”, ale ja kon­kret­nie u córki, wie pan.

Dalej na­stą­pi­ła łzawa hi­sto­ria o przod­ku, o któ­re­go ist­nie­niu ro­dzi­na nawet nie wie, który chęt­nie za­trud­nił­by się gdzieś, na przy­kład w kost­ni­cy, choć krew zmar­łych jest cięż­ko­straw­na, no ale okra­da­nie szpi­ta­li z krwi to w sumie nie­ład­na spra­wa, a on nie po­tra­fi tak po pro­stu rzu­cić się na ofia­rę, no więc cza­sem za­kra­da się do sta­cji krwio­daw­stwa albo na od­dział, i trosz­kę pod­ja­da…

– Dobra – prze­rwał mu w końcu Gie­nek. – Pro­blem tylko w tym, że w za­sa­dzie to co ja mam zro­bić? Z mo­je­go punk­tu wi­dze­nia pan je­steś prze­stęp­cą, bo krad­niesz…

– Ale nie za­bi­jam – po­wie­dział cicho wam­pir z Woli Ju­stow­skiej. – A mógł­bym… – Pu­ścił oko do Gien­ka i prze­cią­gnął sobie pal­cem po szyi.

– Wiem, wiem – mruk­nął po­rucz­nik. – Jak to­wa­rzysz Lenin. Tak, za ten żart też po­wi­nie­nem pana wsa­dzić. Tylko że pan nie ist­nie­je, zna­czy… Pan ofi­cjal­nie umarł, tak?

Tam­ten po­ki­wał smut­no głową.

– Tak – od­parł. – Pan wła­dza myśli, że bycie wam­pi­rem to dzia­łal­ność an­ty­pań­stwo­wa?

Kiedy na­mol­ny wam­pir ze skru­pu­ła­mi wresz­cie sobie po­szedł (mu­siał zdą­żyć na Wolę Ju­stow­ską przed świ­tem), Gie­nek miał szcze­rą na­dzie­ję, że na tym bę­dzie ko­niec.

– Nie­źle pana wy­mę­czy­li. – Głos ode­zwał się spod biur­ka i Gie­nek omal nie pod­sko­czył.

To był zna­jo­my głos. Pso­łak Ste­fan Szwarc, na stałe za­miesz­ka­ły w RFN, zma­te­ria­li­zo­wał się jak zwy­kle w źle wy­mie­rzo­nym miej­scu.

– Sie­dzia­łeś tam cały czas? Czemu nie po­gra­łeś z du­chem w piłkę?

Ste­fan zro­bił minę zbi­te­go kun­dla.

– Boję się du­chów – wy­znał. – Za to przy­nio­słem panu cze­ko­la­dę – dodał po­jed­naw­czo. – Dobrą, naj­now­szy smak.

To za­wsze dzia­ła­ło, Gie­nek nie zdą­żył jed­nak wziąć ta­blicz­ki do ręki, po­nie­waż w po­ko­ju za­czę­ło się dziać coś dziw­ne­go.

Naj­pierw po­ja­wi­ła się mgła. A potem w tej mgle za­czę­ła kształ­to­wać się po­stać. Kiedy sta­nę­ła przed nimi, Ste­fan się za­ru­mie­nił, a Gie­nek gwizd­nął.

Za­sad­ni­czo była to naj­pięk­niej­sza ko­bie­ta, jaką kie­dy­kol­wiek w życiu wi­dział. Tyle tylko, że coś było z nią kosz­mar­nie nie w po­rząd­ku. Jakby roz­pa­da­ła się na ka­wał­ki. Zanim Gie­nek zdą­żył co­kol­wiek po­wie­dzieć, utka­na z mgły dziew­czy­na roz­pły­nę­ła się w ka­łu­żę wody na środ­ku po­ko­ju, po czym mgła raz jesz­cze za­czę­ła się uno­sić i for­mo­wać w po­stać sto­ją­cą przed biur­kiem.

– Co to… – za­czął Gie­nek.

Dziew­czy­na ukształ­to­wa­ła się po­now­nie, ale znów za­czę­ła się roz­pły­wać. Struż­ki two­rzy­ły rany, skóra zda­wa­ła się od­pa­dać pła­ta­mi i za­mie­niać w wodę.

– Co u…

Ste­fan stał z wy­ra­zem prze­ra­że­nia na bia­łej jak kreda twa­rzy.

– Panie po­rucz­ni­ku – po­wie­dział. – Ja chyba wiem, co to jest.

 

*

 

– Cho­ro­ba po­pro­mien­na?

Ste­fan ski­nął głową.

– Aha. U nas w radiu mó­wi­li, że na Ukra­inie wy­bu­chła…

– Ciii. – Gie­nek za­tkał mu usta. – Niby wszy­scy to wiemy, ale le­piej nie gadać gło­śno.

– No więc jeśli to jest ru­sał­ka, a to musi być ru­sał­ka – cią­gnął szep­tem Ste­fan. – To skoro woda jest ska­żo­na, bo po­dob­no deszcz był przez jakiś czas, to może na nią też to dzia­ła?

Po­rucz­nik miał wiel­ką ocho­tę wpeł­znąć pod biur­ko i uda­wać, że go nie ma. Jesz­cze więk­szą – za­dzwo­nić do Ada­mo­wi­cza i kazać mu się zająć tą spra­wą. Gdzie w ogóle ten szef się po­dzie­wał? Dzień… noc otwar­ta, a jego nie ma. To on po­wi­nien wie­dzieć, jak leczy się na­pro­mie­nio­wa­ne ru­sał­ki.

Dziew­czy­na tym­cza­sem ufor­mo­wa­ła się znowu, ale zdą­ży­ła je­dy­nie rzu­cić Gien­ko­wi bła­gal­ne spoj­rze­nie. Nie­wąt­pli­wie miała zie­lon­ka­we włosy – nie za­uwa­żył tego wcze­śniej w mar­nym świe­tle sła­bej ża­rów­ki.

Od­ru­cho­wo się­gnął po te­le­fon, żeby za­dzwo­nić do zna­jo­me­go z In­sty­tu­tu Fi­zy­ki Ją­dro­wej, uświa­do­mił sobie jed­nak, że jest czwar­ta rano. Za oknem nawet nie sza­rza­ło.

– Dobra – rzu­cił do Ste­fa­na. – Siedź tu i jakby zja­wił się ktoś jesz­cze, to… Za­mień się w psa i od­strasz.

Po czym wy­biegł i po­gnał przez pra­wie pusty bu­dy­nek do sto­łów­ki. Po krót­kim na­my­śle wy­brał wiel­ki gar­nek na zupę, wsa­dził go do zlewu, wy­płu­kał z nie­zbyt ape­tycz­nie wy­glą­da­ją­cych resz­tek i bie­giem wró­cił do Sió­dem­ki.

Wodna dziew­czy­na wła­śnie roz­pły­wa­ła się po­now­nie w ka­łu­żę. Za­cze­kał, aż spró­bu­je raz jesz­cze się ukształ­to­wać, a wtedy po­sta­wił gar­nek koło biur­ka. Miał na­dzie­ję, że pe­tent­ka zro­zu­mie. Zbie­ra­nie ru­sał­ki z pod­ło­gi ścier­ką wy­da­ło mu się nie na miej­scu.

Naj­wy­raź­niej zro­zu­mia­ła, po­nie­waż chwi­lę póź­niej woda spły­nę­ła do garn­ka, a na po­wierzch­ni uka­za­ła się je­dy­nie twarz. W oczach ru­sał­ki widać było ból, ale i na­dzie­ję.

– Myśli pan, że damy radę jej pomóc? – spy­tał Ste­fan, wpa­tru­jąc się w le­d­wie wi­docz­ne wodne ob­li­cze.

Gie­nek od­mruk­nął coś nie­zro­zu­mia­łe­go. Nie znał się na cho­ro­bach ru­sa­łek ani in­nych dziw­nych stwo­rzeń. Sły­szał, że w związ­ku z obec­nym pro­ble­mem na­le­ży pić płyn Lu­go­la, po praw­dzie dzię­ki zna­jo­mej far­ma­ceut­ce nawet już go wypił. Tylko czy to dobry spo­sób na na­pro­mie­nio­wa­ną ma­gicz­ną isto­tę?

– Bierz gar­nek. Spró­bu­je­my. Naj­pierw jed­nak mu­si­my ją zba­dać.

 

*

 

Ste­fan, a i Gie­nek po praw­dzie też, jak za­cza­ro­wa­ni pa­trzy­li na nie­wiel­kie urzą­dze­nie, któ­rym wy­cią­gnię­ty z łóżka o pią­tej rano dok­tor Mazur zmie­rzył po­ziom ra­dio­ak­tyw­no­ści wody w mi­li­cyj­nym garn­ku. Urzą­dze­nie pisz­cza­ło jak wście­kłe.

– Po­wiem panom – ode­zwał się w końcu fizyk – że cze­goś ta­kie­go jesz­cze nie wi­dzia­łem. Zna­jo­mi przy­no­si­li tu ser od baby z placu, mie­rzy­łem to, co osa­dzi­ło się na po­de­szwach butów, oczy­wi­ście mie­li­śmy też desz­czów­kę sprzed dwóch dni, bar­dzo nie­do­bre wy­ni­ki, ale to… – Zer­k­nął nie­pew­nie na Gien­ka.

– Może pan mówić otwar­cie – mruk­nął po­rucz­nik. – Był pan w Sió­dem­ce, wie pan, że na zwy­kłe an­ty­pań­stwo­we gadki przy­mknę uszy. Po­wiem panu, że to wiel­ka ulga.

– Dobra. – Dok­tor Mazur wziął głę­bo­ki od­dech. – Ta woda spra­wia wra­że­nie, jak­by­ście ją przy­wieź­li pro­sto spod re­ak­to­ra. Tego, który… No, wie­cie.

Teraz przy­szedł ten na­praw­dę trud­ny mo­ment. Fizyk po­mógł już raz roz­wią­zać sió­dem­ko­wy pro­blem, ale to było coś wię­cej. Na szczę­ście Ste­fan ubiegł Gien­ka.

– Bo w tej wo­dzie jest na­pro­mie­nio­wa­na ru­sał­ka – wy­pa­lił. – I za­sta­na­wia­li­śmy się z po­rucz­ni­kiem, czy nie na­le­ża­ło­by jej podać Lu­go­la!

Dok­tor Mazur pa­trzył na nich przez dłuż­szą chwi­lę z miną su­ge­ru­ją­cą wa­ha­nie mię­dzy nie­do­wie­rza­niem a cał­ko­wi­tą nie­wia­rą, po czym za­śmiał się.

– Sądzę, że le­piej bę­dzie ją prze­fil­tro­wać.

 

*

 

W pierw­szo­ma­jo­we po­łu­dnie po­rucz­nik Widok sie­dział w swo­jej ka­wa­ler­ce w to­wa­rzy­stwie Ste­fa­na Szwar­ca i po­gry­zał cze­ko­la­dę z ro­dzyn­ka­mi. W te­le­wi­zo­rze le­cia­ła re­la­cja z po­cho­dów pierw­szo­ma­jo­wych w całym kraju i kiedy tylko wspo­mi­na­no o Kra­ko­wie, Gie­nek pod­bie­gał do ekra­nu, żeby z po­czu­ciem trium­fu wy­pa­try­wać ko­le­gów z pracy.

W ła­zien­ce dok­tor Mazur do­glą­dał po­czci­wej pral­ki Frani, prze­ro­bio­nej na filtr dla ru­sa­łek.

Trzy go­dzi­ny póź­niej akcja za­koń­czy­ła się, po­dob­nie jak te­le­wi­zyj­ne re­la­cje. Gie­nek nie wy­pa­trzył Ha­lin­ki ani ka­pi­ta­na, ani nawet trans­pa­ren­tu wy­ko­na­ne­go cha­rak­te­ry­stycz­nym krzy­wym pi­smem małej Za­ją­ców­ny. Mało go to jed­nak teraz ob­cho­dzi­ło. Przy­kuc­nął nad wodą, wy­la­ną do wiel­kiej, po­ży­czo­nej od są­siad­ki mied­ni­cy („mam pół­tu­szę, od­pa­lę ka­wa­łek” – teraz trze­ba bę­dzie tylko skądś skom­bi­no­wać kawał mięsa), i wy­pa­try­wał na po­wierzch­ni rysów ru­sał­ki.

Nie był pewny, czy miała szan­se prze­żyć wy­ży­ma­nie przez skom­bi­no­wa­ny na­pręd­ce przez fi­zy­ka filtr. Nie miał po­ję­cia, czym jest ciało ru­sał­ki: wodą, inną ma­te­rią, ilu­zją?

Dok­tor Mazur miał minę, jakby chciał po­wie­dzieć, że Gie­nek to wszyst­ko wy­my­ślił, żeby nie iść na po­chód, kiedy po­wierzch­nia wody za­fa­lo­wa­ła. Bar­dzo po­wo­li unio­sła się nad nią ko­bie­ca po­stać – rów­nie pięk­na jak ta, która po­ka­za­ła im się po raz pierw­szy – i nie­wąt­pli­wie cała. Tylko bar­dzo, bar­dzo prze­zro­czy­sta.

Po­rucz­nik wła­śnie za­sta­na­wiał się, co po­wi­nien z nią zro­bić – wy­wieźć do ja­kie­goś je­zio­ra, wy­pu­ścić na łące? – kiedy ru­sał­ka spoj­rza­ła na niego za­lot­nie.

– Mogę tu za­miesz­kać? – za­py­ta­ła. I, nie cze­ka­jąc na od­po­wiedź, wsko­czy­ła do wanny.

– Nie – mruk­nął pod nosem Gie­nek. – Nie, nie, nie. – Spoj­rzał jed­nak w jej wiel­kie zie­lo­ne oczy, w któ­rych zbie­ra­ły się łzy. – Tak – burk­nął. – Ale nie na za­wsze.

Z pewną sa­tys­fak­cją do­strzegł za­zdrość na twa­rzach Ste­fa­na i Ma­zu­ra.

Koniec

Komentarze

Roz­czu­li­łaś mnie. Bar­dzo lubię styl tych opo­wia­dań, tego lekko zdy­stan­so­wa­ne­go, iro­nicz­ne­go nar­ra­to­ra, oraz – jak wia­do­mo z mojej oda­no­ni­mo­wa­nej nie­daw­no wa­len­tyn­ki – Gie­nek jest moim he­ro­sem, ale tu do­dat­ko­wo bar­dzo po­my­sło­wo, IMHO, ogra­łaś kon­kret­ny mo­ment w cza­sie i w nie­ocze­ki­wa­ny spo­sób go wy­ko­rzy­sta­łaś. Na­praw­dę, kawał pierw­szej klasy urban fan­ta­sy, w ta­kiej po­sta­ci, w ja­kiej ten ga­tu­nek lubię.  

Wy­ży­macz­ka do ru­sa­łek… <pła­cze> 

ninedin.home.blog

Ty mi le­piej pomóż tytuł wy­my­ślić :D

http://altronapoleone.home.blog

Świet­ne opo­wia­da­nie :) kli­mat z epoki, wa­riat­ko­wo z obo­wiąz­ko­wym po­cho­dem pierw­szo­ma­jo­wym po Czar­no­by­lu. Pro­ble­my pa­ra­nor­mal­nych bliż­sze tam­tym cza­som niż współ­cze­sno­ści :D Spraw­ne wple­ce­nie sło­wiań­skie­go be­stia­riu­sza w kli­mat PRL. Do tego naj­zu­peł­niej praw­dzi­wy motyw z kom­bi­no­wa­niem przez par­tyj­nych by z po­cho­dów się jed­nak wy­mi­gać .

 

Je­stem na tak

dra­ka­ina wow ale wy­obraź­nia, po­do­bał mi się wątek z zę­ba­mi wam­pi­ra. Fajne, lek­kie opo­wia­da­nie. Do­brze się czy­ta­ło.

 

Po­zdra­wiam.

Je­stem nie­peł­no­spraw­ny...

Po prze­czy­ta­niu spa­lić mo­ni­tor.

Prze­czy­taw­szy. Tym razem nie będę pro­wo­ko­wać do ko­pa­nia się po gu­stach, obie­cu­ję ;)

 

skóra zda­wa­ła się od­pa­dać pła­ta­mi i za­mie­niać się w wodę

Sym­pa­tycz­ny tekst. Po­do­bał mi się bar­dziej niż ten świą­tecz­ny, może dla­te­go, że po­szłaś bar­dziej w stro­nę hu­mo­ru niż no­stal­gii. Tro­chę ko­ja­rzy mi się z Pi­li­piu­kiem.

three go­blins in a trench coat pre­ten­ding to be a human

Dzię­ki, do­brzy lu­dzie :) Jak na twór dwóch sza­lo­nych go­dzin tekst nawet sobie jakoś radzi, jak widać…

 

MPJ – z cie­ka­wo­ści, bo lo­żo­wo zaj­rza­łam na zgło­sze­nia do Bi­blio­te­ki – jaki epi­zod? Bo tu jest tro­chę au­to­bio­gra­ficz­nych ele­men­tów ;)

http://altronapoleone.home.blog

Przede wszyst­kim jak to u Dra­ka­iny, bar­dzo do­brze na­pi­sa­ne. Poza tym, w moim od­czu­ciu bar­dzo udane po­łą­cze­nie pol­skiej rze­czy­wi­sto­ści z cza­sów PRL’u , stwo­rów ze sło­wiań­skich wie­rzeń i Czar­no­by­lu. Prze­czy­ta­łam z przy­jem­no­ścią. 

Po­wo­dze­nia w kon­kur­sie, a ode mnie ko­lej­ny bi­blio­tecz­ny kli­czek :)

@Dra­ka­ina: a może wy­edy­tuj opis i do­rzuć linki do in­nych Gien­ków, żeby nowi czy­tel­ni­cy mieli szan­sę się z nim za­po­znać w więk­szych ilo­ściach <he’s my hero, wa­len­tyn­kę mu na­pi­sa­łam>

ninedin.home.blog

Dobre, dobre, bar­dzo dobre! Przy­jem­nie się czyta, płyn­nie i bez zgrzy­tów. Świet­ne na­wią­za­nie do wy­bu­chu elek­trow­ni.

John­ny­Tre­stle

Jezu, dra­ka­ino, jak ty pi­szesz taką świet­ną hi­sto­rię w dwie go­dzi­ny to ja nie mam wię­cej pytań :D za­zdro!

Bar­dzo fajne po­łą­cze­nie PRLo­wiej rze­czy­wi­sto­ści z po­sta­cia­mi z mi­to­lo­gii sło­wiań­skiej, czy­ta­ło się gła­dziut­ko, jak to u cie­bie :) Udana lek­tu­ra. 

Uży­wa­nie po­praw­nej pol­sz­czy­zny jest bar­dzo sek­sow­ne

Fajny po­mysł, do­brze się czyta. Chyba nawet bar­dziej lubię Gien­ka niż Vi­do­cqa :)

Tak się tylko za­sta­na­wiam, czy to pro­mie­nio­wa­nie z gara nie było szko­dli­we dla Gien­ka ;)

Wy­sy­łam do Bi­blio­te­ki :)

Chcia­ła­bym w końcu prze­czy­tać coś opty­mi­stycz­ne­go!

Może nie wy­glą­dam, ale je­stem tu ad­mi­ni­stra­to­rem. Jeśli masz jakąś spra­wę - pisz śmia­ło.

Irko – mogło być :) Może to wy­ko­rzy­stam w ja­kimś ko­lej­nym tek­ście, w końcu bo­ha­ter nie po­wi­nien mieć zbyt łatwo… A z dru­giej stro­ny – nie wiem, czy to tak dzia­ła? Ona sama “wla­zła” do garn­ka, oni w za­sa­dzie z nią bez­po­śred­nie­go kon­tak­tu nie mieli… Pa­mię­tam z tego 1986 roku, że tato kazał mamie zro­bić sobie prysz­nic, jak ją za­sko­czył deszcz w tych naj­gor­szych dniach (to mo­je­go tatę na­cho­dzi­li “smut­ni pa­no­wie” w kwe­stii da­nych, tak na­wia­sem mó­wiąc…), ale to prze­cież nie ska­cze z osoby na osobę?

http://altronapoleone.home.blog

Gie­nek, uwiel­biam blush Ale wy­obraź­nia. Co oni z tą ru­sał­ką zro­bi­li! xD

Faj­nie Ci to wy­szło. Za­ba­wo­wo. I po­tknę­łam się chyba tylko dwa razy ;)

 

Ładne :)

Przy­no­szę ra­dość :)

Na po­cząt­ku my­śla­łem, że o deu­ter cho­dzi i za­pa­li­ła się lapka “po­ten­cjal­ne­go hard sci-fi”. :|

Mam wra­że­nie, że ni­nej­szym tek­stem chcesz wku­rzyć na­szych trzech wer­te­rycz­nych żur­ków, lu­bu­ją­cych się w ma­ra­śmie, ciem­no­ści i ge­ne­ral­nym bólu ist­nie­nia.

W ogóle, to gdyby uznać, że Maras się po­tra­fi uśmie­chać i za­ło­żyć, że tekst byłby ano­ni­mo­wy, to jego wska­zał­bym jako au­to­ra. Chyba przez bar­dzo fajny i udany prze­plot fan­ta­sty­ki z cza­sa­mi PRLu i ko­mu­ną. Mogę się też mylić, bo wcze­śniej­szych opek z serii nie znam (ale bar­dzo do­brze się ni­niej­szym za­re­kla­mo­wa­łaś). Widok w wer­sji ję­zy­ka bar­ba­rzyń­ców (na­zy­wam tak każdy, któ­re­go nie po­tra­fię wy­mó­wić) nie jest do końca dla mnie, ten – no bym się z nim napił.

Tak mi się roz­ma­rzy­ło, żeby zna­leźć taki tekst, co by miał i to co po­wy­żej, i tro­chę hard sci-fi, i tro­chę le­mow­sko-stru­gac­ko-two­je­go jaja (zgo­dzę się na jaj­ni­ka). Jakby to roz­bu­do­wać, dodać tro­chę za­ba­wy z ją­dra­mi atomu, prze­pleść małą tra­ge­dią (no trosz­kę za we­so­ło jest – wolę, kiedy uczu­cia lecą si­nu­so­idą), to bym no­mi­no­wał. Bi­blio masz, więc łap szó­sty punkt ode mnie.

Mia­łem nic nie pisać, żeby po Kap­su­le nie wy­glą­da­ło, że się upar­łem. Chcia­łem za­zna­czyć “prze­czy­ta­ne”, ale to też nie jest naj­lep­sze roz­wią­za­nie. Mó­wiąc zaś krót­ko, są osoby na forum od któ­rych wy­ma­gam wię­cej, pod każ­dym wzglę­dem. Po­chwa­lić tu mogę de­biu­tan­ta, kogoś jesz­cze bez od­po­wied­nie­go warsz­ta­tu za opo­wia­da­nie słab­sze niż te, ale osób, które piszą na wyż­szym le­ve­lu nie będę chwa­lił za każdy wal­nię­ty tekst, nie i już. Bo to nie przy­nio­sło­by nic do­bre­go, a wręcz prze­ciw­nie, mo­gło­by tylko za­szko­dzić. Ro­zu­miem chęć pi­sa­nia, z grub­sza rzecz bio­rąc, dla sa­me­go pi­sa­nia. Każdy z nas jest inny. Ale nie je­stem fanem. Jak nie widzę wy­sił­ku wło­żo­ne­go w tekst to i czę­sto nie mam za bar­dzo co po­chwa­lić. Choć nie prze­czę, że mach­nię­te od ręki utwo­ry cza­sem lubią mnie za­sko­czyć. Dla­te­go nie za­my­kam się na żadną nie­spo­dzian­kę. Tu jed­nak za­sko­cze­nia nie było. Gie­nek jak Gie­nek. Może na­stęp­nym razem. Zaj­rzeć pew­nie nie omiesz­kam.

Dzię­ki, Dar­co­nie, za wi­zy­tę :) Ostat­nie kon­kur­sy zbie­gły mi się z wy­jaz­dem na­uko­wym, a sie­dze­nie przez cały dzień w ar­chi­wum, żeby sfo­to­gra­fo­wać jak naj­wię­cej do­ku­men­tów, które na­stęp­nie będę prze­twa­rzać na książ­kę, nie sprzy­ja pi­sa­niu li­te­ra­tu­ry… Nie sprzy­ja­ją mi też ni­skie li­mi­ty, bo je­stem dłu­go­dy­stan­sow­cem, a przy­naj­mniej śred­nio­dy­stan­sow­cem. Nie­mniej i tak je­stem dość za­do­wo­lo­na, bo opo­wia­dan­ko więk­szo­ści użyt­kow­ni­ków się w sumie spodo­ba­ło, a ja mam po­czu­cie, że nie za­wa­li­łam cał­kiem ko­lej­ne­go kon­kur­su ;)

http://altronapoleone.home.blog

Do­brze na­pi­sa­ne, ale nie­ste­ty nie w moim gu­ście. Prze­pla­ta­ne stwo­ry z bajek, jak­bym tra­fił na Car­to­on Ne­twork. Ale to rzecz gustu.

po­zdra­wiam

Z wiel­ką przy­jem­no­ścią prze­czy­ta­łam!:) Coraz lep­sze opo­wia­da­nia o Wy­dzia­le Siód­mym, Gien­ku i jego sze­fie Ada­mo­wi­czu. W do­dat­ku ujaw­nia się coś, co z tru­dem prze­bi­ja­ło się przez Twoje tek­sty – cha­rak­ter­ne po­sta­ci. Wy­sy­co­na jest ich oso­bo­wo­ścią nar­ra­cja i spo­sób wy­ra­ża­nia się. Bar­dzo po­to­czy­ste no i „z jajem”.

Gdy­bym miała pod­rzu­cić coś do za­sta­no­wie­nia się w tym kon­kret­nym, acz tego nie prze­są­dzam – ab­so­lut­nie – to licz­ba wizyt przed ru­sał­ką. Jed­nak jedno zda­nie/opi­nia jest zde­cy­do­wa­nie nie­mia­ro­daj­na.

po­zdro­wie­nia:)

a

Lo­gi­ka za­pro­wa­dzi cię z punk­tu A do punk­tu B. Wy­obraź­nia za­pro­wa­dzi cię wszę­dzie. A.E.

Sza­le­nie sym­pa­tycz­ny tekst! Zde­cy­do­wa­nie naj­bar­dziej mi się po­do­bał z tego, co prze­czy­ta­łam Two­je­go do tej pory, dy­na­micz­ny, barw­ny, ory­gi­nal­ny. Po­do­ba­ły mi się po­my­sły na de­mo­ny z pro­ble­ma­mi, po­stać Gien­ka, cie­ka­we na­wią­za­nie do rze­czy­wi­stych wy­da­rzeń, po­do­ba­ło mi się roz­wią­za­nie pro­ble­mu.

Bo­ha­te­ro­wie wzbu­dza­ją­cy sym­pa­tię. Bo­ru­ta naj­szcze­gól­nej, taki miły ab­sur­dzik, któ­re­go bym się po tobie nie spo­dzie­wa­ła.

Będę na TAK.

 

 

Aha, żeby nie było tak słod­ko, to tytuł w moim od­czu­ciu jest nie­cie­ka­wy, słabo ko­re­spon­du­ją­cy z tek­stem i nie­za­chę­ca­ją­cy do lek­tu­ry.

www.instagram.com/mika.modrzynska.pisarka/

Kli­mat zde­cy­do­wa­nie przy­padł mi do gustu, a i głów­ny bo­ha­ter bar­dzo sym­pa­tycz­ny. Dobra lek­tu­ra po cięż­kim dy­żu­rze, który przy­tra­fił mi się dzi­siaj IRLsmiley

@kam_mod: tytuł to ja au­tor­ce pod­po­wie­dzia­łam, biorę kry­ty­kę na klatę :) 

ninedin.home.blog

 

Prze­czy­ta­łem z przy­jem­no­ścią. Po­do­ba mi się Gie­nek jako po­stać, lubię ta­kich bo­ha­te­rów. Cie­ka­we jest spek­trum oso­bli­wo­ści które prze­wi­ja się przez to opo­wia­da­nie, a naj­lep­szy jest Bo­ru­ta :). No i je­stem pod dużym wra­że­niem, że na­pi­sa­łaś coś na takim po­zio­mie w dwie go­dzi­ny :)

Cięż­ką wodę, tak jak do­tych­cza­so­we hi­sto­rie z udzia­łem Gien­ka Wi­do­ka, czy­ta­ło się cał­kiem miło, ale oba­wiam się, że po­wo­li do opo­wie­ści za­czy­na wkra­dać się mo­no­to­nia. To co było swo­istą atrak­cją i ba­wi­ło na po­cząt­ku – cof­nię­cie się do cza­sów PRL-u i nie­co­dzien­ność roz­wią­zy­wa­nych pro­ble­mów, że o sła­bo­ści po­rucz­ni­ka do cze­ko­la­dy nie wspo­mnę – nieco spo­wsze­dnia­ło i ko­lej­ne spra­wy, z któ­ry­mi Gien­ko­wi przy­cho­dzi się zma­gać, już nie tchną taką świe­żo­ścią.

 

w nocy z trzy­dzie­ste­go kwiet­nia na pierw­sze­go maja… –> …w nocy z trzy­dzie­ste­go kwiet­nia na pierw­szy maja

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Ech, opo­wia­da­nie z ka­te­go­rii “zmar­no­wa­ny po­ten­cjał”… Choć może to wy­ni­ka po cze­ści z Two­ich do­świad­czen.

 

Za­czy­na się lekko i ca­łość jest lekka, ale… W przy­pad­ku tego kon­kret­ne­go opo­wia­da­nia, mimo że seria o Wi­do­ku w ca­ło­ści jest lekka i to w ja­kimś stop­niu na­rzu­ca ramy, można było się po­ku­sić o od­bie­gnię­cie od resz­ty serii. Łą­cze­nie lek­kich zdań z cięż­kim te­ma­tem bywa trud­ne, ale moż­li­we, a i lek­kie serie mie­wa­ją cza­sem po­je­dyn­cze od­sko­ki w stro­nę cze­goś z dużym cię­ża­rem.

No i tutaj bł ogrom­ny po­ten­cjał w opi­sie cier­pie­nia ru­sał­ki, w dra­ma­ty­zmie, być może też w strasz­nym za­koń­cze­niu (co by­ło­by rysą na tle resz­ty serii) lub stra­chem przed strasz­nym za­koń­cze­niem, które mogło na końcu oka­zać się jed­nak dobre.

No… krót­ko mó­wiąc po­mysł tek­stu dawał duże moż­li­wo­ści, ale re­ali­za­cja po­szła zu­peł­nie ogól­nym torem. A szko­da, myślę, że by­ła­byś w sta­nie na­pi­sac to w stro­nę bar­dziej oko­lic thril­le­ra me­dycz­ne­go.

 

Ale nawet w przy­ję­tej kon­wen­cji py­ta­nie czy pod­ło­ga w po­ko­ju służ­bo­wym Wi­do­ka nie nie­po­koi go? Czy on sam nie jest za­nie­po­ko­jo­ny po dłuż­szym prze­by­wa­niu w po­bli­żu ru­sał­ki sprzed wy­le­cze­nia? Nie zba­da­li ru­sał­ki już po fil­tra­cji?

 

Ogól­nie w ak­tu­al­nej for­mie za­koń­cze­nie jest ok w ka­te­go­rii “tek­sty lek­kie”. Wstaw­ki hi­sto­rycz­ne cał­kiem zgrab­nie do­da­ne, tak zeby je było widać, a jed­no­cze­śnie żeby nie prze­szka­dza­ły, ale mimo wszyst­ko jak dla mnie tekst, któ­re­go po­mysł był bar­dzo mocny i strasz­ny, a zo­stał spraw­nie na­pi­sa­ny ob­ra­zek.

Limit, wilku, limit… Ja nie je­stem krót­ko­dy­stan­sow­cem, choć ostat­nio ku wła­sne­mu za­sko­cze­niu na­pi­sa­łam do­brze przy­ję­te­go drab­bla. Może jeśli kie­dyś uznam, że Gie­nek za­słu­żył na zbio­rek opo­wia­dań, roz­wi­nę ten tekst – wtedy Twoje uwagi będą bar­dzo cenne.

 

Reg – taki już los uni­wer­sów i tek­stów o jed­nym bo­ha­te­rze… A ja wolę pisać uni­wer­sa niż jed­no­strza­łów­ki. Przy­kła­dy po­czyt­no­ści Pi­li­piu­ka czy Ja­dow­skiej po­cie­sza­ją mnie, że sporo ludzi lubi w kółko te same hi­sto­rie o lu­bia­nych bo­ha­te­rach ;)

http://altronapoleone.home.blog

Ro­zu­miem, Dra­ka­ino, i trzy­mam kciu­ki, żeby nie bra­ko­wa­ło Ci po­my­słów i żeby każdy na­stęp­ny był lep­szy od po­przed­nie­go. ;)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Limit, wilku, limit… Ja nie je­stem krót­ko­dy­stan­sow­cem, choć ostat­nio ku wła­sne­mu za­sko­cze­niu na­pi­sa­łam do­brze przy­ję­te­go drab­bla. Może jeśli kie­dyś uznam, że Gie­nek za­słu­żył na zbio­rek opo­wia­dań, roz­wi­nę ten tekst – wtedy Twoje uwagi będą bar­dzo cenne.

Już bez prze­sa­dy z tymi li­mi­ta­mi – tutaj to tylko kwe­stia prze­me­blo­wa­nia tre­ści, może prze­for­ma­to­wa­nia zdań na bar­dziej po­nu­re. Z dru­giej stro­ny gdyby fak­tycz­nie iść tym torem, to po­wsta­je od­wiecz­ne py­ta­nie: jeśli po­mysł ma na­praw­dę ogrom­ny po­ten­cjał, który jest gwał­tow­nie ści­na­ny li­mi­tem, to czy na pewno warto po­świę­cać go na kon­kurs?

 

Wiesz, ja to na­pi­sa­łam w dwie go­dzi­ny, jakie mi zo­sta­ły w kon­kur­sie, więc i tak wiele wię­cej bym nie zdą­ży­ła – ani na­pi­sać, ani prze­me­blo­wać…

http://altronapoleone.home.blog

Cóż, może warto kie­dyś spró­bo­wac na­pi­sać wer­sję al­ter­na­tyw­ną?

Sym­pa­tycz­ny tekst. Bar­dzo fajny po­mysł na ru­sał­kę z cho­ro­bą po­pro­mien­ną. :-)

Też się prze­ję­łam, czy bo­ha­te­rom ta ra­dio­ak­tyw­na woda nie za­szko­dzi.

Przy­jem­ne wstaw­ki na temat ko­mu­ni­zmu, en­tu­zja­zmu do po­cho­dów itp.

Plus za humor.

Je­stem na TAK, zna­czy. Nie tylko z po­wo­du wspie­ra­nia tek­stów z hu­mo­rem. Także za świe­ży po­mysł z ru­sał­ką.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Lekka opo­wiast­ka z cięż­ką wodą i na­pro­mie­nio­wa­ną ru­sał­ką… Hmm. Brzmi in­try­gu­ją­co, ale jest to po pro­stu ko­lej­na sym­pa­tycz­na opo­wieść o Gien­ku i od po­cząt­ku wiemy, że bę­dzie z przy­mru­że­niem oka i z happy endem. Trud­no się w tej sy­tu­acji zbyt­nio przej­mo­wać lo­sa­mi bo­ha­te­rów, za­rów­no ludz­kich, jak i mi­tycz­nych. Ły­ka­my tę kon­wen­cję, ba­wi­my się raz le­piej, raz go­rzej, ale to jed­nak nie są opo­wiast­ki na piór­ko.

Nie ten cię­żar ga­tun­ko­wy i li­te­rac­ki.

Fa­bu­lar­nie jest bar­dzo pro­sto, kilka dow­ci­pów (np. wam­pir, 1 Maja) uda­nych i tra­fio­nych. Zwro­tów akcji za bar­dzo nie uświad­cza­my – skoro ru­sał­ka (dziw­nie ulot­na, cie­kła czy płyn­na) nie­do­ma­ga, po­trzeb­ny jest jakiś trick/żart i pstryk! mamy ko­le­gę fi­zy­ka i wy­ży­ma­nie przez Fra­nię. Po­mysł oczy­wi­ście fajny, pa­su­ją­cy do żar­to­bli­wej wy­mo­wy tek­stu, cho­ciaż ten Czar­no­byl w tle mógł­by po­ło­żyć się więk­szym cie­niem na fa­bu­le w celu pod­krę­ce­nia dra­ma­tur­gii i za­in­te­re­so­wa­nia czy­tel­ni­ka. A tak wszyst­ko idzie bo­ha­te­rom gład­ko i łatwo. Rów­nie gład­ko i łatwo fa­buł­ka ula­tu­je z głowy czy­tel­ni­ka.

Sam Gie­nek, wy­my­ślo­ny jako pe­ere­low­ska li­te­rac­ka in­kar­na­cja Vi­do­cqa, to temat/po­stać lotna i pew­nie jesz­cze nie raz przy­je­dzie się nam uśmiech­nąć przy jego przy­go­dach.

Ta­kiej hu­mo­ry­stycz­nej urban fan­ta­sy ostat­nio sporo, także w pol­skich re­aliach, ale Twój po­mysł na czasy PRL-u, zresz­tą faj­nie przed­sta­wio­ne i wple­cio­ne w akcję smacz­ny­mi na­wią­za­nia­mi, jest ory­gi­nal­ny i nośny. Trzy­mam kciu­ki za jakiś zbio­rek z Gien­kiem na okład­ce.

Warsz­ta­to­wo na wia­do­mym po­zio­mie, nie widać zu­peł­nie tego po­śpie­chu i za to wiel­ki sza­cun. Przy­cze­pił­bym się do po­wta­rza­ne­go "nie­mniej" (ale chyba już po­pra­wi­łaś) oraz kilku zdań dziw­nie prze­cią­gnię­tych i z dziw­nym szy­kiem np.

"Nie był pewny, czy miała szan­se prze­żyć wy­ży­ma­nie przez skom­bi­no­wa­ny na­pręd­ce przez fi­zy­ka filtr."

Po prze­czy­ta­niu spa­lić mo­ni­tor.

Dzię­ki, Ma­ra­sie, za w sumie po­zy­tyw­ną opi­nię (i wcze­śniej klika).

 

Nie jest to może naj­lep­sze miej­sce, bo nie cho­dzi mi o obro­nę tego kon­kret­ne­go tek­stu, na tę od­po­wiedź, ale muszę od­po­wie­dzieć. Otóż nie zga­dzam się – pod­kre­ślę jesz­cze raz: abs­tra­hu­jąc od tego kon­kret­ne­go tek­stu – że na piór­ko za­słu­gu­je wy­łącz­nie wyż­szy “cię­żar ga­tun­ko­wy i li­te­rac­ki”. Wręcz prze­ciw­nie – uwa­żam, że ostat­nio zbyt czę­sto no­mi­na­cje mnożą się wy­łącz­nie za ten cię­żar, cza­sem po­zor­ny i płyt­ki. Myślę, że głów­nie to po­wo­do­wa­ło ni­ne­din przy no­mi­na­cji tego tek­ści­ku. Gdyby był czyjś inny, pew­nie sama gło­so­wa­ła­bym na nie, bo zga­dzam się, że fa­bu­ła ma braki (limit). Nie­mniej je­stem ab­so­lut­nie prze­ciw­na po­strze­ga­niu piór­ka jako na­gro­dy dla tek­stów po­ru­sza­ją­cych “ważne” te­ma­ty w przy­gnę­bia­ją­cy bądź wy­so­ko emo­cjo­nal­ny spo­sób. Nie będę się roz­wo­dzić, bo nie miej­sce tutaj ;) Mam na­dzie­ję, że pod wie­lo­ma tek­sta­mi no­mi­no­wa­ny­mi przez czas mego lo­żo­wa­nia (a i wcze­śniej) zo­sta­wi­łam dość uwag, żeby moje zda­nie w tym wzglę­dzie było jasne.

 

ten Czar­no­byl w tle mógł­by po­ło­żyć się więk­szym cie­niem na fa­bu­le w celu pod­krę­ce­nia dra­ma­tur­gii i za­in­te­re­so­wa­nia czy­tel­ni­ka

Pełna zgoda – ale po­wtó­rzę: limit. Nie je­stem krót­ko­dy­stan­sow­cem, nie po­tra­fię tak skon­den­so­wać formy, żeby dużo upchnąć w krót­kim tek­ście. Bar­dzo tego ża­łu­ję zresz­tą, bo to przy­dat­na umie­jęt­ność :) Ale też po­strze­gam to jako sła­bość wła­sne­go tek­stu.

http://altronapoleone.home.blog

Nie twier­dzę, że tek­sty roz­ryw­ko­we, lżej­sze i hu­mo­ry­stycz­ne nie mogą do­stać piór­ka. Gdyby to był za­baw­ny tekst na po­zio­mie Neila Ga­ima­na w po­dob­nej kon­wen­cji pew­nie od razu do­stał­by piór­ko pla­ty­no­we ;)

Mó­wiąc o nie­od­po­wied­nim cię­ża­rze ga­tun­ko­wym i li­te­rac­kim mia­łem bar­dziej na myśli pro­sto­tę fa­bu­ły, pro­sto­tę cha­rak­te­rów, brak li­te­rac­kich i warsz­ta­to­wych fa­jer­wer­ków oraz lekki/letni humor z ga­tun­ku ma­ło­za­ska­ku­ją­cych. 

Edit. Chyba znana jest moja opi­nia o cier­pięt­ni­czych, na­bu­zo­wa­nych i prze­ła­do­wa­nych emo­cja­mi, prze­wraż­li­wio­nych tek­stach. Dra­ma­tycz­nych, tra­gicz­nych, zwi­ja­ją­cych się z bólu eg­zy­sten­cji. Prę­dzej mo­je­go TAKa do­sta­nie świet­na przy­go­dów­ka niż na­dę­ta opo­wieść o sie­ro­cie, któ­re­mu za­bi­to ro­dzi­nę i przy­ja­ciół, oj­ciec go nie tulił, matka kra­dła jego ka­nap­ki do szko­ły, potem za­cho­ro­wał na nie­ule­czal­ną cho­ro­bę, żona go zdra­dzi­ła, dom się spa­lił, on sam wpadł w długi i na­ło­gi, a na­stęp­nie ura­to­wał ludz­kość ano­ni­mo­wo wy­sa­dza­jąc się na po­wierzch­ni Słoń­ca w celu za­po­cząt­ko­wa­nia re­ak­cji nu­kle­ar­nej, co przy­pła­cił ży­ciem.

Po prze­czy­ta­niu spa­lić mo­ni­tor.

W takim uję­ciu – zgoda. Sama uwa­żam, że mam w do­rob­ku tek­sty znacz­nie bar­dziej po­ten­cjal­nie za­słu­gu­ją­ce na piór­ko (sama da­ła­bym innym niż do­sta­ły). Nie­mniej ten­den­cja ostat­nio jest do no­mi­no­wa­nia “cięż­kich te­ma­tów” w dość spe­cy­ficz­nym uję­ciu, więc nie dziw się, że tak ode­bra­łam Twoją skró­to­wą uwagę. Ale to dys­ku­sja na osob­ny wątek, może nawet za­ło­żę ta­ko­wy na HP (albo na­mó­wię ni­ne­din), bo w sumie dys­ku­sja o tym, co uwa­ża­my za piór­ko­we może się przy­dać.

http://altronapoleone.home.blog

Każ­de­mu, nawet lo­ża­ni­no­wi, na­le­ży się wy­ja­śnie­nie, dla­cze­go NIE (swoją drogą to dobry tytuł pa­ra­do­ku­men­tal­ne­go se­ria­lu). 

Zatem – to fajny, cał­kiem po­my­sło­wy, lekki i za­baw­ny ka­wa­łek. Ko­lej­ny od­ci­nek serii; wia­do­mo czego się spo­dzie­wać, nie ma za­sko­czeń, zmian kursu, brzmie­nia, stylu. Ale to do­brze – wciąż po­ru­sza­my się w zna­nym i lu­bia­nym to­wa­rzy­stwie, pijąc ulu­bio­ne drin­ki i opo­wia­da­jąc dow­ci­py, które się już sły­sza­ło, ale są tak dobre, że wciąż bawią. Coś jak ko­lej­na płyta Iron Ma­iden. 

Sty­li­stycz­nie bez za­rzu­tu. Rów­nież lekko, łatwo i przy­jem­nie, w peł­nej syn­chro­ni­za­cji z tre­ścią. Znać pro­fe­sjo­na­ła (czap­ki z głów) – w dwie go­dzi­ny to ja po­tra­fię co naj­wy­żej na­pi­sać taki ko­men­tarz. 

Oczy­wi­ście lekki, przy­jem­ny, pro­fe­sjo­nal­nie wy­ko­na­ny szort to za mało na piór­ko, trze­ba cze­goś wię­cej, zresz­tą do­brze o tym wiesz. Po­trze­ba cze­goś eks­tra, cze­goś, co może za­chwy­cić. I wcale nie cho­dzi mi o ko­niecz­ność do­da­nia ja­kie­goś cię­ża­ru, cze­goś zu­peł­nie serio; można na całym fron­cie utrzy­my­wać żar­to­bli­wą sty­li­sty­kę) Zwłasz­cza, gdy mamy do dys­po­zy­cji tylko ja­kieś dzie­sięć ty­się­cy zna­ków i nie ma miej­sca na fa­bu­lar­ne kom­bi­na­cje, bu­do­wa­nie świa­ta, bo­ha­te­rów, kli­ma­tu i takie tam. A u Cie­bie jedna trze­cia tek­stu to zbiór (cał­kiem faj­nych) żar­tów, a resz­ta – wła­ści­wa akcja, która też w za­sa­dzie jest żar­tem, tylko bar­dziej roz­pa­sa­nym fa­bu­lar­nie. Pod­kre­ślam – nie ma w tym nic złego, ale z pew­no­ścią nie jest spra­wa piór­ko­wa. Zresz­tą nie ma co strzę­pić kciu­ków, je­stem pe­wien, że sama sobie byś za to piór­ka nie przy­zna­ła. 

I jesz­cze jedna rzecz – choć pytam z cie­ka­wo­ści, bo to nie ma związ­ku z ja­ko­ścią tek­stu:

– Ciii. – Gie­nek za­tkał mu usta. – Niby wszy­scy to wiemy, ale le­piej nie gadać gło­śno.

To spra­wia wra­że­nie, że spra­wa z awa­rią była ofi­cjal­nie ta­jem­ni­cą, że roz­po­wszech­nia­nie in­for­ma­cji o ka­ta­stro­fie w Czar­no­by­lu było dzia­łal­no­ścią an­ty­pań­stwo­wą, za którą można było obe­rwać i w ogóle le­piej sza, bo aresz­tu­ją. 

Mia­łem wtedy sześć lat (re­ak­tor wal­nął w moje uro­dzi­ny :-)) i cała ta spra­wa jest jed­nym z moich pierw­szych, peł­nych, wy­raź­nie do­kład­nych i nie frag­men­ta­rycz­nych wspo­mnień. Wy­da­je mi się, że ta­jem­ni­cy nie było, gdy tylko od­po­wied­nie or­ga­ny i in­sty­tu­cje (nie pa­mię­tam jak się na­zy­wa­ły, mu­siał­bym wy­gu­glo­wać) wy­cza­iły co jest grane (bo Rosja oczy­wi­ście mil­cza­ła) rzecz zo­sta­ła na­tych­miast na­gło­śnio­na, a moż­li­we akcje prze­ciw­dzia­ła­nia pod­ję­to szyb­ko i spraw­nie. Pa­mię­tam, że gdy po­gna­no nas do ośrod­ka zdro­wia na szota płynu Lu­go­la, wszy­scy, nie tylko ro­dzi­ce ale i dzie­cia­ki, wie­dze­li do­kład­nie co jest grane. Choć oczy­wi­ście sze­ścio­lat­ko­wi nie było łatwo wy­obra­zić sobie ca­ło­kształt. Do­pie­ro póź­niej, za­pew­ne pod wpły­wem na­ci­sków, za­czę­to siać dez­in­for­ma­cję, głów­nie ba­ga­te­li­zu­jąc roz­miar i skut­ki ska­że­nia (Twój tato jest fi­zy­kiem, tak? Nic dziw­ne­go, że mu­siał zno­sić wi­zy­ty smut­nych panów. Jesz­cze ja­kieś pu­bli­ka­cje nie­au­to­ry­zo­wa­ne by mu do głowy przy­szły ;-)) 

Zmie­rzam do tego, że z Twego tek­stu wy­ni­ka, iż ka­ta­stro­fa w Czar­no­by­lu była za­ta­jo­na, spo­łe­czeń­stwo wie­dzia­ło o niej, jak o więk­szo­ści wy­ci­szo­nych spraw za PRL, za spra­wą pocz­ty pan­to­flo­wej, a gło­śno le­piej nic nie mówić, bo można obe­rwać, zwłasz­cza jeśli jest się przed­sta­wi­cie­lem władz, a żeby do­stać płyn Lu­go­la, trze­ba było mieć zna­jo­mych. 

To nie jest kry­ty­ka, bo po pierw­sze wra­że­nie takie może być tylko moje, a po dru­gie byłem dzie­cia­kiem i mo­glem wszyst­ko od­bie­rać ina­czej. Dla­te­go pytam – czy na­praw­dę była w tych pierw­szych dniach taka ci­cho­sza o ka­ta­stro­fie, czy to bar­dziej tro­chę tak dla kli­ma­tu opo­wia­da­nia? 

Dla pod­kre­śle­nia wagi moich słów, Si­łacz pal­nie pię­ścią w stół!

To spra­wia wra­że­nie, że spra­wa z awa­rią była ofi­cjal­nie ta­jem­ni­cą, że roz­po­wszech­nia­nie in­for­ma­cji o ka­ta­stro­fie w Czar­no­by­lu było dzia­łal­no­ścią an­ty­pań­stwo­wą

Była. To, co tam jest o na­ukow­cach wy­wie­sza­ją­cych wy­ni­ki, to jest au­ten­tyk, mój tato był dy­rek­to­rem In­sty­tu­tu Fi­zy­ki UJ (tym na­uko­wym, nie par­tyj­nym) i do­kład­nie robił pod­cho­dy z UB. Spra­wę ujaw­nio­no do­pie­ro po 1 maja, bo oba­wia­no się o po­chód. Zro­bi­łam do tego do­dat­ko­wy ri­sercz, choć spra­wę znam z ro­dzin­nych opo­wie­ści. Z san­dał­ka­mi to ja bie­ga­łam do IF UJ na ge­ige­ry :D

http://altronapoleone.home.blog

Dzię­ki! 

No i je­stem pod wra­że­niem na­tych­mia­sto­wej od­po­wie­dzi. Do­sta­jesz ja­kieś po­wia­do­mie­nia, kiedy ktoś na­pi­sze coś pod Twoim tek­stem ;-)? 

Dla pod­kre­śle­nia wagi moich słów, Si­łacz pal­nie pię­ścią w stół!

Nie :D Za­glą­da­łam na wie­ści piwne

http://altronapoleone.home.blog

 zwąt­pił w to, że on jest nor­mal­ny

On to pe­tent, czy Gie­nek?

 nie przej­mo­wał się, że nie po­le­zie

Hmm.

 to­wa­rzy­sze z bez­pie­ki ła­zi­li

W sumie ła­że­nie już było dwa zda­nia wcze­śniej.

 Jan Bo­ru­ta.

Do­brze, że nie Jan Maria XD

 Dia­beł na­tych­miast zjadł pa­pier, a na­stęp­nie w pod­sko­kach wy­biegł z po­ko­ju.

To chyba skra­cal­ne.

 Para wil­ko­ła­ków, a nawet upiór, który rzu­cał przed­mio­ta­mi, byli dość zwy­czaj­ni.

Para – byli?

 – Nie – od­burk­nął Gie­nek.

yes Krót­ko i wę­zło­wa­to XD

 w za­sa­dzie to co ja mam zro­bić?

W za­sa­dzie, to co ja mam zro­bić?

 Tylko że

Tylko, że. On­to­lo­gicz­nie ist­nie­je, tylko nie ma oso­bo­wo­ści praw­nej. Ulu­bio­na­_e­mot­ka­_Ba­ila i Reg Shoe to the re­scue.

w źle wy­mie­rzo­nym miej­scu

Hmm.

 za­czę­ła kształ­to­wać się po­stać

Po­stać, czyli kształt. I to "się" na końcu, a, fe…

 Kiedy sta­nę­ła przed nimi

A wcze­śniej le­ża­ła?

 Struż­ki two­rzy­ły rany

…?

stał z wy­ra­zem prze­ra­że­nia na bia­łej jak kreda twa­rzy

Wy­star­czy, że zbladł, wiemy, co to ozna­cza.

 po­mógł już raz

Prze­sta­wi­ła­bym.

 prze­żyć wy­ży­ma­nie

Nie za bar­dzo to brzmi, i "wy­ży­ma­nie"?

 przez skom­bi­no­wa­ny na­pręd­ce przez fi­zy­ka filtr

Dwa "przez", w sumie zbęd­ne – "przez fi­zy­ka" mo­gła­byś wy­ciąć.

 Tak – burk­nął. – Ale nie na za­wsze.

Awww… I – ładna klam­ra.

 

Jak mi­luch­no ^^ I co wię­cej mogę rzec. Chyba nic. Mi­luch­no, i tyle.

 nie wiem, czy to tak dzia­ła? Ona sama “wla­zła” do garn­ka, oni w za­sa­dzie z nią bez­po­śred­nie­go kon­tak­tu nie mieli…

Oj, nie wiem. Alfy i bety przez gar­nek nie przej­dą, ale gammy chyba mo­gły­by…

 Nie je­stem krót­ko­dy­stan­sow­cem

Mhm, widać. Ale przy­naj­mniej coś koń­czysz… <roz­pły­wa się w uża­la­niach nad sobą>

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Mimo póź­nej pory za­bie­ram się do czy­ta­nia serii. Spodo­ba­ło się. Cie­ka­we czy pral­ki współ­cze­sne trze­ba by było prze­ra­biać. :)

Nowa Fantastyka