Profil użytkownika

„Nigdy nie jesteś za stary, aby wyznaczyć nowy cel lub marzyć o nowym marzeniu.”

— C.S. Lewis


komentarze: 59, w dziale opowiadań: 59, opowiadania: 10

Ostatnie sto komentarzy

Fa­scy­na­tor – dziękuję uprzejmie. smiley

Co do Nowej Szwabii i reaktorów – fakt, problem skomplikowany, choć nie niemożliwy. Czego dowodem były stacje badawcze na Grenlandii i Antarktydzie Camp Century i McMurdo Station, które w latach sześćdziesiątych były wyposażone w reaktory. Tak jak może niewielu pamięta, że w latach pięćdziesiątych w USA i sześćdziesiątych w ZSRR testowano samoloty z reaktorami na pokładzie (Convair NB-36H i Tu-95LAL). Takie to były szalone czasy. laugh

Tak więc w mojej historii alternatywnej u szalonych nazistów – żaden problem wink

Co nie zmienia faktu, że takie przedsięwzięcie byłoby gigantyczne, a sama baza raczej zlokalizowana w jakiejś potężnej grocie lub sieci jaskiń pod lodowcem. No ale jak już wspomniałem – to czysta fikcja. wink

 

Pip­boy­79 – zmiany wprowadzone, dzięki za korektę wink

Był rok tysiąc dziewięćset czterdziesty siódmy, gdy admirał Richard Evelyn Byrd Jr. stał na pokładzie lotniskowca USS Philippine Sea, patrząc na szarą, nieskończoną taflę lodu, która rozciągała się aż po horyzont.

– Tu znów data zapisana słownie. A co do nazwy okrętu to nie jestem pewien. Po polsku, nazwy okrętów, nawet zagranicznych, zwykle daje sie w cudzyłowiu. Po angielsku bez cudzysłowia ale kursywą. A tu to masz jakby tekst polski ale nazwę zapisaną po angielsku. Może podpytaj na jakimś forum marynistycznym jak to się poprawnie zapisuje. 

Nazwy okrętów piszemy kursywą. Zasada edytorska i typograficzna stosowana dla wyróżnienia nazw własnych jednostek pływających. (sprawdziłem)

 

– A Byrd jo. Jak ulał pasi do tajnych, niemieckich baz na Antarktydzie i spiskowej wersji historii :) Świetny element do wcześniejszych opowiadań :)

Dokładnie, taki zamysł autora devil

 

Rakietoplan X-15A-3 przekroczył linię Kármána kilka minut wcześniej, zostawiając atmosferę Ziemi daleko za sobą.

– Myślę, że dla laików wystarczy napisać “X-15” lub “X-15A” a te dalsze modele to już dla detalistów. Podobnie jak większości wystarczy zapisać “Me 109” lub “Me 109E” i bardziej rozbudowane nazwy mogą wydawać się zbyt skomplkikowane. 

OK, ale muszę go odróżnić od rzeczywistych wariantów, bo ten ma większy zasięg i uzbrojenie, czego nie miały w realu X-15’stki, stąd ten zabieg.

 

 

– Kumam intuicyjnie, że z linią Karmana chodzi ci o lot kosmiczny/orbitalny. Właśnie umowna granica kosmosu to 100 km co było w tekście wcześniej. Nawet maszyna X-15 była zdolna o kilka km przekroczyć te 100 km czyli każdy pilot kto tego dokonał uznawany jest za astronautę. Ale to zdanie co masz jest jakoś dziwnie zaprojektowane. Nie wiem czy dla laika jest zrozumiałe ocb z tą linią i dlaczego to takie istotne.

Dlatego mamy wytłumaczenie od razu podane – minął linię Karmana, pozostawiając atmosferę Ziemi za sobą. Ja – tak jeszcze dodam – jestem raczej zwolennikiem umożliwiania rozwoju umysłowego czytelnika, by śledząc przygody chciał sięgnąć po jakąś encyklopedię i doczytać co to takiego ta linia Karmana. Choć oczywiście w docelowym tekście będą przypisy, wiec trochę to Im ułatwię wink

 

 

Per se właściwie jest okey. No ale zastanówmy się. W 1952 ma 18 l i pierwszy raz siada za sterami, pewnie jakiejś szkolnej maszyny. Potem za F-86 Sabre. Potem jeszcze zmienia maszynę na F-100 czyli jej też musi się nauczyć od nowa. A w 1958 jak ma 24 l to dostaje się do naj-naj elitarniejszego środka dla pilotów. Taki małolat? :) Jak takie środek mógłby wybierać z pilotów wszystkich sił zbrojnych, wciąż zapewne by był wielu weteranów i asów myśliwskich z II WŚ i wojny koreanskiej i nagle biorą tam jakiegoś młodzika co świeżo ukończył szkolenie? Bo nie wiem ile dokładnie trwa szkolenie pilot ale to chyba raczej w latach się liczy. Chociaż to dzisiaj, w latach 50-tych może to było krócej. Tak czy siak, no w porównaniu do puli weteranów to Alex to przy nich nieopierzony młokos :) No ale to tak moje zamiłowanie do zabawy w realizm przeze mnie przemawia. Oczywiście jako autor to głównej postaci możesz dać nieco fory i klimat urodzonego geniusza :) Jakbyś bardziej tą wyjątkowość podkreślił fabularnie to mogłoby być nawet ciekawie. 

Troszkę wzorowałem się na ikonach lotnictwa USA:

Chuck Yeager – pierwszy człowiek, który przekroczył barierę dźwięku (1947), miał wtedy 24 lata

Neil Armstrong – rozpoczął loty testowe w 1955, mając 25 lat

 

Potwierdzenie przyszło natychmiast – Haunebu IIIC, oznaczenie amerykańskie AGV-3C Obsidian. Oficjalnie figurowały w raportach jako Antigravity Vehicle 3C, choć każdy z jego kolegów nazywał je po prostu Haunebu.

– Bardzo zgrabne zagranie. Od razu podaje co oznacza skrót tej maszyny co wyjaśnia to także czytelnikowi. Zwłaszcza, że w realu te niemieckie UFO to raczej nie ma odpowiedników :)

Dziękuję blush

 

Choć ich masa przekraczała trzysta ton, to na granicy atmosfery – napędzane reaktorem Die Glocke A-III/Thorkern – poruszały się z wdziękiem drapieżników.

– Sporo. W pełni załadowany B-52 ma ok 220 t a C-5 Galaxy ok 380 t. Ale tak to zauważam jako ciekawstkę absolutnie nie podejmuję się inżynierskich obliczeń ile by mogło takie UFO ważyć. Ale jak takie spaślaki a tak zwynnie się poruszają to silniki muszą mieć niesamowitą moc. 

Oczywiście to fikcja, jednakże skoro Convair NB-36H „Crusader” ANP miał szacowana masę 95 ton, a Tupolew Tu-95LAL – 105 ton przy zwykłym napędzie, to dodając kwestie trzech toroidalnych gondol napędowych z wirująca rtęcią chłodzonych płynnym bizmutem plus uzbrojenie plazmowe i kinetyczna to obstawiłem 300 ton smiley

 

Próżnia nie przenosiła dźwięku. Jedynie instrumenty pokładowe X-15A-3 zarejestrowały tragiczny koniec Haunebu ułamek sekundy po detonacji głowicy, gdy temperatura jego powierzchni przekroczyła próg integralności strukturalnej. Znacznik celu zgasł.

– Co prawda jak nie przegapiłem czegoś to nie jest powiedziane w jakiej odległości samolot się znajdował od epicentrum eksplozji. Być może poza widzialnością pilota. Ale ogólnie to słaba ta atomówka. W ogóle nie czuć potęgi atomu. A to przecież lata 60, kilka lat po kryzysie kubańskim i z wojną atomową wiszącą nad całym globem. Ani błysku jak drugie słońce, ani fali podmuchowej jaka uderza w samolot, ani zakłóceń EMP. Ani poczucia wyjątkowości i potęgi z użycia broni atomowej. Ot jak ostrzelanie celu z rakiet i miniguna w wietnamskiej dżungli i tyle. To oczywiście zależy od odległości no ale dosć abstrakcyjny ten wybuch wyszedł. 

 

1. Próżnia (np. detonacja w przestrzeni kosmicznej)

W próżni brakuje materii, która mogłaby przenieść falę uderzeniową (czyli klasyczną eksplozję).

Wypromieniowana energia (ok. 80–90% całkowitej) to:

– promieniowanie gamma i rentgenowskie

– impuls cieplny (UV, widzialne)

– impuls elektromagnetyczny (EMP)

Nie ma grzyba atomowego ani huku – brak atmosfery oznacza brak dźwięku i klasycznej fali ciśnieniowej.

 

2. Woda (np. detonacja podwodna)

Woda jest bardzo gęstym i nieściśliwym medium, więc:

– Fala uderzeniowa rozchodzi się błyskawicznie i bardzo gwałtownie

– Tworzy się olbrzymia pęcherz kawitacyjny, który się zapada i odbija wielokrotnie

– Detonacja powoduje wysoki słup wody, a przy płytkim wybuchu – może też wyrzucić wodę i osady w atmosferę

 

 Przykłady historyczne:

Starfish Prime (1962) – detonacja 1,4 Mt na wysokości 400 km:

→ Spowodowała awarie satelitów, zniszczyła elektronikę na Hawajach (1400 km dalej), ale brak klasycznych efektów wybuchu.

Test Baker (1946, Bikini Atoll) – detonacja pod wodą:

→ Spowodowała ogromną falę uderzeniową, wyrzuciła setki tysięcy ton wody i skażenia radioaktywnego.

 

 

 

re­g – zmiany wprowadzone smiley

Wyznam jeszcze, że epilog traktujący o wędrówce jaźni Alexandra, okazał się dla mnie mało zrozumiały.

Rozumiem. W całym cyklu na koniec mamy śmierć głównego bohatera z transferem jaźni. Zostanie to wyjaśnione w ostatnim opowiadaniu. Zamysł jest taki, by tym zabiegiem trzymać czytelnika w napięciu do końca. 

KoscianIksie, imponująca jest Twoja wiedza o „lataniu” i „pływaniu”, i znakomicie ją wykorzystujesz w prezentowanych opowiadaniach, pozwalając czytelnikowi na złudzenie podglądania tajnych służb, parających się sprawami, o których zwykły śmiertelnik nie ma najmniejszego pojęcia. A choć, z racji nagromadzenia mnóstwa technicznych szczegółów, nie czyta się ich zbyt gładko i potoczyście, to jednak w osobliwy sposób wciągają, więc mimo znacznej długości „1966 – Protokółu Valkyrie” byłoby mi trudno przerwać lekturę, nie dowiedziawszy się, jaki był finał przedsięwzięcia. :)

Bardzo dziękuję blush

re­gu­la­to­rzyPip­boy­79 – bardzo dziękuję za uwagi i propozycje. Z uwagi na ich ogrom sygnalizuję, że odczytałem i wdrażam pomalutku zmiany – byście nie myśleli, że zostawiłem Was z tym opowiadaniem a sam ruszyłem na wakacje. laugh Troszkę mi zejdzie na wklikaniu wszystkiego… winkangel

Ko­ala­75 – dzięki za korektę smiley. Był to jednakowoż tylko przykład tekstu nasyconego technikaliami vs moich opowiadań tu zamieszczanych, jedynie dla uzmysłowienia różnicy angel

Ro­bert Raks – dziękuję za znak życia smiley oraz opinię. Doprawdy nie uważam swoich tekstów za przeładowanych  technikaliami…  surprise

Za takowy byłbym ewentualnie skłonny zaliczyć poniższy fragmencik:

 

 

…Technicy RAF-u stali już w gotowości na platformie zamontowanej wzdłuż prawego skrzydła. Viper i Iceman wspięli się po aluminiowej rampie, prowadzeni przez obsługę naziemną. Każdy ich krok wydawał stłumiony odgłos, gdy tytanowe końcówki ich butów uderzały o kratownicowe podłoże. Ich hełmy z dużymi, kulistymi wizjerami lśniły w porannym świetle jak głowy astronautów szykujących się do misji orbitalnej. Z lewej strony widniała otwarta owiewka kokpitu, podniesiona na pneumatycznych siłownikach.

 

Gdy załoga usiadła w podwójnym kokpicie SR-72A „Ghostblade”, technicy rozpoczęli procedurę przełączenia zasilania elektrycznego i tlenowego z naziemnych źródeł na systemy pokładowe maszyny. Kolejne zaczepy pasów bezpieczeństwa zamykały się z wyraźnymi kliknięciami, podczas gdy przewody pneumatyczne i elektrotermiczne łączyły się z szybkozłączkami w ścianach kabiny. Wnętrze maszyny natychmiast wypełniło się cichym, kontrolowanym szumem przepływającego powietrza, chłodzonego przez system obiegu cieczy niskotemperaturowych. Owiewka została opuszczona – zaskakująco lekko, biorąc pod uwagę jej konstrukcję. Pneumatyczne zamki zatrzasnęły się, a wielowarstwowe, ceramiczne szyby odizolowały kabinę nie tylko od dźwięku, ale i termicznego piekła, które miało ją otoczyć w ciągu kolejnych minut.

 

Powierzchnia samolotu miało kolor ciemnego tytanu – nie czerni, lecz raczej głębokiego grafitu, który w cieniu wydawał się matowy, lecz w świetle poranka odbijał refleksy jak metaliczna skóra węża. W przeciwieństwie do klasycznego SR-71, Ghostblade nie miał widocznych paneli dostępowych, występów czy spawów – cała maszyna wyglądała jak odlana z jednej bryły. Poszycie wykonane było z hybrydowego materiału: tytanu wzbogaconego o wanad i ceramiczne mikrowarstwy osadzone metodą CVD (chemical vapor deposition), odporne na temperatury powyżej 1100°C. Były to materiały zaprojektowane do kontrolowanego rozszerzania się – podczas lotu szczeliny dylatacyjne zamykały się całkowicie, zapewniając aerodynamiczną spójność konstrukcji.

 

Skrzydła w układzie delta-dart z lekko pochylonymi końcówkami były zintegrowane z kadłubem niemal bez wyraźnej granicy. Ich profil był ultracienki, zoptymalizowany do pracy przy Mach 5, a wewnętrzne przestrzenie kryły kanały dla chłodziwa i systemu paliwowego. Po bokach centropłata znajdowały się dwa wloty powietrza ze stożkami regulującymi – te poruszały się osiowo, dostosowując długość fal uderzeniowych powietrza i stabilizując jego przepływ przez sprężarki i komory spalania.

 

Zamknięta kabina była ciśnieniowo odseparowana od otoczenia i chłodzona aktywnie. Owiewka – półprzezroczysta, lecz wielowarstwowa – zbudowana była z gradientowego polikrystalicznego szkła z warstwami ceramicznymi. Tłumiła promieniowanie IR i UV, rozpraszała fale radarowe oraz zapewniała optymalną widoczność. W locie, gdy tarcie powietrza rozgrzewało kadłub do temperatur przekraczających 1000°C, cała konstrukcja zachowywała pełną szczelność i sztywność strukturalną dzięki wcześniej zaprojektowanym dylatacjom i warstwom ablacyjnym.

 

Viper spojrzał na główny wyświetlacz – FCP-5000, pokładowy komputer klasy wojskowej, zarządzał niemal wszystkim. Wbudowany w awionikę, rozdzielał zadania między szereg jednostek obliczeniowych: osobne moduły sterowały systemami silnikowymi, wentylacją, dopływem tlenu do skafandrów, nawigacją inercyjną, systemem łączności UHF i szyfrowaną transmisją danych obrazowych. W czasie lotu miał również zarządzać rozproszeniem energii cieplnej w kadłubie oraz kontrolować rozkład aerodynamiczny – za pomocą aktywnego systemu sterowania powierzchniami: klap, lotek, slotów i podwójnych stateczników poziomych i pionowych.

 

Załoga zainicjowała rozruch hybrydowych jednostek napędowych – układów będących ewolucją Pratt & Whitney J58, ale rozszerzonych o segmenty SCRAMJET. Na wczesnym etapie, przy zerowej prędkości przepływu, pracowały jedynie turbiny rozruchowe – wielostopniowe sprężarki zasysały powietrze przez ruchome stożki wlotów, których pozycję FCP-5000 dostosowywał z dokładnością do dziesiątej milimetra.

 

Powietrze wpadało do pierwszych stopni sprężarki osiowej – siedem tytanowo-ceramicznych wirników o zmiennym kącie natarcia łopat. Każdy stopień zwiększał ciśnienie o ok. 1,4 raza w stosunku do poprzedniego, aż powietrze osiągało temperaturę ponad 600°C. W tym punkcie do komory spalania wtryskiwano metaloorganiczne paliwo o nazwie kodowej JP-9X – jego cząsteczki zawierały kompleksy niobu i boru, zwiększające wartość energetyczną oraz stabilność spalania przy ekstremalnych prędkościach przepływu. Po zapłonie przez indukcyjną iskrę, powstała mieszanina gazów zaczęła napędzać turbinę i generować ciąg wystarczający do rozpoczęcia kołowania.

 

System SCRAMJET pozostawał na razie uśpiony – wloty bypassów prowadzące do supersonicznej komory spalania były zamknięte przez zawory termiczne. Dopiero po przekroczeniu prędkości Ma~3,6 FCP-5000 miał otworzyć je etapami i rozpocząć konwersję ciągu z konwencjonalnego na hipersoniczny.

 

Wibracje rozchodzące się przez strukturę maszyny świadczyły o tym, że potwór pod maską obudził się do życia.

 

To oczywiście jeszcze surowy tekst przed poprawkami. angel

 

Aczkolwiek nie mi to oceniać… Będę musiał się nad tym mocno pochylić cool

bruce – właśnie tknięty przeczuciem, przygotowuję tekst pod Betę. Zobaczymy jak pójdzie – i stąd moje podpytywanie o tą kwestię na prv. Co do czytania – to owszem czytam, co mnie zaintryguje. W kwestii natomiast komentowania, to na tą chwilę trafiłem tylko na jedno opowiadanie, w którym stwierdziłem,  że mogę się na coś przydać Autorowi. Oczywiście odnoszę się tu do tekstów w poczekalni, gdyż te z biblioteki są już przyklepane więc chyba nie ma sensu ich odgrzewać…

Ko­ala­75 – bardzo się cieszę, że się podobało smiley. Jeśli miałbyś ochotę jeszcze kiedyś się zanurzyć w to uniwersum, to zapraszam serdecznie.

https://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/33370 – znacznie krótsze, zasadniczo początek cyklu i nie tak zakręcony jak kolejne.

https://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/33403 – to już pełnowymiarowe osadzone w realiach II WŚ i teorii spiskowych (Amerikabomber, niemiecka atomówka, pojazdy antygrawitacyjne…)

https://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/33458 – kontynuacja poprzedniego na osi USA-ZSRR

 

Kolejne po wakacjach devil

bruce – poza Waszą piątką nikt tu nie czyta moich opowiadań, a przynajmniej nie komentuje (co interpretuję jako to samo). Nie wiem szczerze mówiąc jakie mechanizmy tu działają, by tekst czytali ludkowie nie będący z zaproszenia prywatnego ode mnie…?

Co do kwestii skrócenia tekstu, to jak przemieli go Pipboy79 i Fascynator to na spokojnie będą korekty i cięcia laugh. Choć ostatnio to raczej poszło w drugą stronę blush

bruce – zmiany wprowadzone. Jak zwykle bardzo dziękuję za pomoc smiley

Dość nietypowo pewne fragmenty są zapisywane drukowanymi literami.

To są komunikaty pokładowego komputera. W “1953” je tak opisywałem, więc tu analogicznie. Nie są to myśli bohatera (kursywa), ani cytaty wypowiedzi innych osób (cudzysłów), ani dialog osób, więc postanowiłem to tak rozwiązać. 

 

Cały wstęp to jakby fragment encyklopedii wojskowej. :)

Wstęp to opis rozwoju lotnictwa od ostatniego opowiadania, wprowadzający czytelnika w “obecny” stan techniki i technologii. Pipboy79 zasugerował taki koncept, co niezmiernie przypadło mi do gustu. wink

 

Sporo dramatyzmu i akcji, ale trzeba naprawdę znać się bardzo dobrze na wojskowości, aby zrozumieć całą, zagmatwaną fabułę i śledzić ją z uwagą. :) Klikam za dramaturgię. :)

Bardzo dziękuję za ten komplement smiley, aczkolwiek fabuła jest raczej prostolinijna –> naziści na Antarktydzie – zwiad morski – zwiad lotniczy – atak nuklearny – dobicie resztek. Ogromnie się cieszę z dramatyzmu i akcji. To właśnie chciałem osiągnąć angel

 

Tekst faktycznie jest niesłychanie długi. :)

Doprawdy starałem się skracać maksymalnie aż do przesady niekiedy. Przez to czytelnika ominęły m.in. takie ciekawe smaczki jak tankowania w powietrzu wink:

 

Tankowanie 1 – nad Kajmanami

Kilka godzin po starcie, gdy Atlantyk lśnił pod porannym słońcem jak rozbite szkło, Alexander usłyszał w słuchawkach głos kontrolera:

– Blackjack-One, tu Tango-Fuel-One. Podejście lewoburtowe, utrzymuj czterysta pięćdziesiąt węzłów. Tankowiec w sektorze Echo-Kilo-Delta.

Alexander wysunął sondę, wyrównując kurs. Kosz unosił się stabilnie w powietrzu, podczepiony do węża tankowca. Kontakt nastąpił z lekkim wstrząsem i kontrolka połączenia zapaliła się na zielono. Paliwo zaczęło płynąć, a maszyna stała się cięższa i bardziej stabilna.

– Tankowanie zakończone. Rozłączam – odezwał się operator.

– Blackjack-One potwierdza. Dzięki za kawę, panowie.

 

Tankowanie 2 – nad południowym Pacyfikiem (u wybrzeży Chile)

Kilka godzin później, w ciszy stratosfery:

– Blackjack-One, tu Eagle-Eye Actual. Przechodzisz pod kontrolę US Navy. Tankowanie w strefie Lima-Charlie-Golf, kurs jeden-siedem-zero, wysokość dwadzieścia sześć tysięcy stóp. Tankowiec Omega-One czeka.

Alexander wysunął sondę. Kosz drgnął, a kontrolka zapaliła się na zielono. Paliwo popłynęło, rozchodząc się przez zbiorniki jak krew w żyłach stalowego kolosa.

– Tankowanie zakończone. Powodzenia, Blackjack-One.

– Blackjack-One potwierdza. Dzięki, Omega-One.

 

Tankowanie 3 – południe od Falklandów (tankowiec Royal Navy)

Gdy ciemność zaczynała ogarniać południowy Atlantyk, odezwał się głos o brytyjskim akcencie:

– Blackjack-One, tu Crown-Tanker-One, Buccaneer Tanker w strefie Tango-Foxtrot, wysokość dwadzieścia osiem tysięcy stóp. Gotowi do podejścia.

– Crown-Tanker-One, tu Blackjack-One. Podejście port side, utrzymuję prędkość czterysta pięćdziesiąt.

Kosz tankujący unosił się na końcu węża, falując w smugach powietrza. Kontakt nastąpił z lekkim wstrząsem. Paliwo zaczęło płynąć.

– Tankowanie zakończone. Powodzenia, Blackjack-One – odezwał się operator z lekkim rozbawieniem w głosie. – I wróćcie kiedyś na herbatę.

– Blackjack-One potwierdza. Earl Grey i whisky w komplecie – odparł Alexander cicho. – Rozłączam.

re­g – …z drugiej jednak strony nie jestem przecież tutaj by wypinać pierś do orderów, więc przywrócę jednak wstęp i epilog, tak jak to planowałem pisząc. Będę zobowiązany jednakowoż za “prywatne” przeczytanie i uwagi. smiley

Wstęp można pominąć, to opis rozwoju lotnictwa od ostatniego opowiadania, wprowadzający czytelnika w “obecny” stan techniki i technologii – to wówczas mamy nieco poniżej 80.000 znaków. wink

 

Czołem!

Bardzo ciekawy koncept. Chciałbym przeczytać pełną wersję opowiadania – tkwi w nim duży potencjał.

 

Kilka skromnych sugestii do rozważenia:

11 stycznia 2640 r. czasu ziemskiego, radary Stacji Nowa Ziemia 7, wykryły niezidentyfikowany obiekt kosmiczny poruszający się/dryfujący w układzie CV 11-2B, znajdującym się w odległości pół roku świetlnego od stacji.

1. Pozazdrościć tych radarów. Jeśli obiekt był w odległości pół roku świetlnego od nich, to oznacza w przybliżeniu 800x odległość Słońce – Pluton. Żeby zasilić owe radary w odpowiednią ilość energii do tego celu, to musiały by wykorzystać całą energię Słońca. Biedni Ziemianie wink

2. Albo się porusza albo dryfuje. Jeśli się porusza w skali kosmicznej, to ma zapewne jakiś procent prędkości światła, jest na jakimś konkretnym kursie (nawet jeśli nie jest pilotowany) będącym wynikową pól grawitacyjnych mijanych obiektów masowych (gwiazdy, gazowe giganty itd.). Jeśli dryfuje, to znaczy że prędkość pierwotnie została wyzerowana przez jakiś incydent, a następnie z uwagi na np. wyciek gazów obiekt przeszedł w dryf. I teraz – jeśli był w dryfie, to ma zbyt małą prędkość by się przeciwstawić grawitacji jakiejś planety czy gwiazdy i finalnie by skończył w jej objęciach. Jeśli poruszał się – to zakładamy że miał wystarczającą siłę inercji, by wykorzystać asystę grawitacyjną gwiazdy/planety i kontynuować wędrówkę.

Nieudane próby nawiązania łączności zmusiły do wysłania sądy dalekiego zasięgu, która osiągnąwszy cel w dwa miesiące,

Sonda nie sąda – wtóruję poprzednikom.

Jednakowoż jeśli ta sonda miała tam dolecieć w 2 miesiące (pamiętamy – pół roku świetlnego), to by oznaczało, że weszła w warp i osiągnęła 3c – szacunsmiley.

Zadaniem statku była podróż do najbliższego układu słonecznego, zebranie informacji oraz powrót.

Układu gwiezdnego, Słoneczny jest tylko jeden.

Konstrukcja została zaprojektowana i wykonana tak, by utrzymać przy życiu do stu osób jednocześnie (informacja niepewna – komputer podaje przedział od stu do dwustu, z naciskiem na pierwszą liczbę).

5.000–10.000 osób – zalecane minimum do zapewnienia różnorodności genetycznej w celu podtrzymania populacji – a jak zrozumiałem, to był statek wielopokoleniowy.

Wielkim szokiem były odczyty z sonarów, wykazujące obecność form żywych wewnątrz okrętu.

Bioskanery bardziej pasują. Chyba, że Odyseusz przenosi ocean wink

Celem wyprawy była Gwiazda Proxima Centauri odległa 4,2 lat świetlnych od Ziemi. Zadaniem wyprawy było podróż do ww. gwiazdy, zbadanie układu oraz powrót na Ziemię. Przewidziany czas wyprawy 250-290 lat.

Przyjmując lot w obie strony mamy tu prędkość ok. 0,03 c. Nasuwa się pytanie czy był sens z takimi ograniczeniami technologicznymi wysyłać ludzką załogę na rozpoznanie? Może lepiej drona? 

A z drugiej strony mamy sondę o prędkości 3c.

 

 

 

 

Pip­boy­79 – oczywiście, że wprowadzam wszystkie dobre i ciekawe sugestie. W końcu chodzi o to, by tekst stał się lepszy smiley. Robię co mogę angel A Ty jesteś absolutną kopalnią ciekawych pomysłów i spostrzeżeń yes

Co do kwestii romantyzmu i lotnictwa, wszystko co ma śmigła jest romantycznym wspomnieniem początków wink.

A MiG-15 jako król nowej odrzutowej ery? No był nim bez wątpienia. Oczywiście w swojej dekadzie. Stosunek produkcji 2:1 w stosunku do Sabre’a o czymś świadczy. Właściwości lotu i uniwersalność płatowca (walka manewrowa, przechwycenie, zwalczanie bombowców, wspieranie pola walki) pozostawiała Sabre’a daleko z tyłu. I ta tendencja utrzymała się również na kolejnej generacji maszyn, czyli MiG-21 vs F-104. Tanie, proste, wielozadaniowe.

Pozwolę sobie jeszcze dodać, że to właśnie ZSRR dominowało w rozwoju technologii rakietowej do połowy lat 60-tych, a “Zachód” gonił je z zadyszką. Co ciekawe, również w broni pancernej ZSRR do lat 80-tych było liderem i to technologiczno-technicznym, nie tylko liczebnym. Tak więc nasze wyobrażenie, że wszystko co zachodnie jest wspaniałe no nie do końca (w kwestii uzbrojenia) jest poprawne. Taka dygresja…angel

Fa­scy­na­tor – rzecz oczywista, że MiG nie powstał w ZSRR sam z siebie… Tak samo Saturn V i cały program lotów kosmicznych USA to Werner von Brown z ekipą. To rzecz oczywista. Lecz samolot jako taki stanowił zimny prysznic dla lotnictwa NATO, tak samo zresztą jak rodzina T-54 dla ich wojsk lądowych.

1. Szok technologiczny i respekt

 

Pierwsze spotkania w Korei (1950-1951) były dla USAF szokiem. MiG-15, wprowadzony do walki przez Chińczyków i Rosjan, przewyższał wówczas amerykańskie F-80 Shooting Star i F-84 Thunderjet pod względem osiągów.

Amerykańscy piloci, zwłaszcza w początkowej fazie wojny koreańskiej, odczuwali wyraźny respekt, nazywając MiG-i „serious threat”  i „bastard to fight” .

 

2. Pierwszy odrzutowy przeciwnik równorzędny

 

Dla pilotów F-86 Sabre MiG-15 był pierwszym równorzędnym odrzutowym przeciwnikiem w historii. Gdy USAF uzyskało defektorski egzemplarz w 1953 (akcja Operation Moolah, pilot No Kum Sok ląduje w Korei Południowej), testy wykazały m.in.:

 

– doskonałą zwrotność na dużej wysokości, gdzie Sabre słabł

– prostą, ale solidną konstrukcję (łatwą do masowej produkcji)

 

3. Strach wśród załóg bombowców

 

Załogi B-29, które ponosiły ciężkie straty w Korei, nazywały MiG-15:

 

– „B-29 Killer” 

– Bały się zwłaszcza jego działka 37 mm, mogącego jednym trafieniem zniszczyć bombowiec.

 

Co do znacznej przewagi Sabre’a z Wi-ki:

Diego Zampini, “Korean War: Sabres vs. MiGs” (AcePilots, 2002–2005)

Zampini zestawił dane amerykańskie z odtajnionymi danymi radzieckimi i chińskimi, wykazując, że realny stosunek zwycięstw F-86 do MiG-15 wynosił około 1,8:1, a nie 10:1.

 

Leonid Krylov, Yuriy Tepsurkaev – Soviet MiG-15 Aces of the Korean War (Osprey Aircraft of the Aces #82, 2008)

Książka na podstawie radzieckich archiwów i wspomnień pilotów, pokazująca:

Radzieckie roszczenia: ~650 zwycięstw, straty ~120 MiG-15

Realna weryfikacja (USA i ZSRR): stosunek ok. 1,3:1 – 2:1 na korzyść Sabre, z dużą liczbą zestrzeleń niesprawdzonych.

 

Zaloga, Steven J. – MiG-15 vs. F-86 Sabre. Korea 1950–53 (Osprey Duel Series, 2013)

Dokładna analiza starć powietrznych, technologii, taktyki i realnych strat. Zaloga podaje, że:

Straty MiG-15 (radzieckie i chińskie) – 335–360 maszyn, z czego część w wypadkach i awariach.

Straty F-86 – 78–100 maszyn w walce powietrznej.

 

Michael Napier – Korean Air War: Sabres, MiGs and Meteors 1950–53 (Osprey, 2021)

Najnowsza synteza, podsumowująca, że amerykańska propaganda wielokrotnie zawyżała liczby zestrzeleń w celach moralnych i politycznych.

 

 Podsumowanie ustaleń historyków

✔️ Mit propagandowy (USA) – 10:1

✔️ Weryfikacja archiwalna (ZSRR/Chiny/USA) – 1,3:1 – 2:1

 

Co ewidentnie wskazuje, że gdyby przyszło się NATO zmierzyć z Układem Warszawskim w Europie z pilotami ZSRR, Polski, NRD, Czechosłowacji itd. to by różowo nie było.

Nie bez powodu zresztą CIA przeprowadziło operację  “Moolah”. No Kum-Sok – 1953, nie szukając gdzieś daleko – Franciszek Jarecki też w 1953. Na bazie testów zdobycznych maszyn opracowano nowe taktyki walki powietrznej z MiG-15 a doświadczenia z testów wpłynęły na rozwój nowych konstrukcji (chociażby F-100).

smiley

 

Pip­boy­79 – wziąłem się za bary z uwagami i pozmieniałem to i owo poza dwoma elementami:

Jeśli w świecie gry, z posiadaniem atomówek jest jak u nas, to w 1953, posiadają ją tylko dwa państwa: ZSRR i USA. Jeśli grzyb atomowy miałby zniszczyć strategiczny ośrodek naukowy ZSRR to na kogo by spadła wina jeśli nie na ZSRR? :) Nawet jak w tej Tungusce byłby reaktor nuklearny to jego wybuch nie wywoła eksplozji nuklearnej tylko efekt brudnej bomby podobnej do katastrofy czarnobylskiej. 

 Amerykański op strzela torpedą w rosyjską fregatę? A w końcu go zatapia? To już może być powód do wojny albo przynajmniej poważnego kryzysu politycznego. U nas Zimna Wojna nie zmieniła się w gorącą przez ponad 4 dekady bo właśnie oba bloki unikały takich sytuacji jak jest opisana tutaj.

Dlatego też atak przeprowadzony jest przez „własną maszynę” (Tu-16), bez pozostawiania twardych dowodów (bo wszystko wyparowało, pozostały jedynie logi w stacjach radiolokacyjnych). Poza tym zmiana układu sił przy produkcji seryjnej Zwiezdy była nie do zaakceptowania dla USA do tego stopnia, ze zdecydowano się na atak nuklearny i dlatego też Razorback zatopił fregatę. Z jednej strony brak jakichkolwiek twardych dowodów na wrogą akcję do przedstawienia na forum ONZ, z drugiej absolutna konieczność zniszczenia miażdżącej przewagi technologicznej ZSRR.

Miejmy jednak również na uwadze, że to alternatywna rzeczywistość…laugh

bruce – 

– Peryskop dół! – rzucił kapitan Razorbacka. – nie znam się, może takie skrótowe rozkazy też wydają, ale czy tu nie powinno być jeszcze „w”?

Napisane poprawnie – żargon podwodniaków

Obok niego, na osobnym panelu, tkwiła świeżo podłączona stacja identyfikacji swój-obcy z tabliczką w cyrylicy. – dopytam – czy to nie powinno być kursywą? (występuje niejednokrotnie)

To nie jest nazwa konkretnego modelu, tylko ogólny opis tego typu sprzętu. Kwant – będzie zatem już kursywą. 

Zakończenie niestety takie, jak od pewnego momentu można się było spodziewać: mięso armatnie, mimo zmian epok i środków oraz metod walki, stale traktowane tak samo.

Taki zamysł autora – sygnalizowany kilkukrotnie w tekście. Różne podejścia do “służby ojczyźnie”.

 

Pozostałe zmiany wprowadzone. Jeszcze raz dziękuje za wsparcie wink

Fa­scy­na­tor – a ok. Zatem Li-2D

Li-2D

Paratroop transport version (1942), with reinforced floor and tie-downs, plus cargo doors (slightly smaller than the C-47 doors) on the left.

Pip­boy­79 – bardzo dziękuję za wnikliwą analizę laugh. Sygnalizuję tutaj rozpoczęcie działań naprawczych, bo zakres jest na tyle szeroki, że gdybym zameldował dopiero po ich zakończeniu, to byś się mógł obrazić, że Cię mówiąc kolokwialnie “olałem”. A jest wręcz przeciwnie.angel

Największe problemy to emocje u ludków. Wychowałem się niejako na technothrillerach, gdzie opisy technikaliów przytłaczają same postacie, które są de facto tłem do fabuły i to podejście potęguje jeszcze moja inżynierska przeszłość, aczkolwiek spróbuję się rozwinąć w tym obszarze. yes

ma­rzan – również dziękuję za pochylenie się nad moimi wypocinami laugh.

W aspekcie sztucznego patosu oraz mało zgrabnych narracji – będę pracować nad poprawą stylistyki. Aczkolwiek na tą chwilę niestety to mój max. (Kaczka – to max co ze mnie może być wink). Ale będę walczyć nad samorozwojem.yes

W aspekcie Vectora/Wektora i wtrąceń anglojęzycznych – miałem z tym dylemat przyznaję. Z jednej strony mogłem wszystko pociągnąć po polsku, ale tekst wg. mnie byłby bardziej “płaski”. Wtrącenia dają małą odskocznię od tego jednostajnego nurtu, tym bardziej, że mamy też rosyjskie, a w “1944” trochę niemiecki. Czyli świadomy i celowy zabieg stylistyczny. W kwestii polskiego Wektora (pojawił się dwa razy w tekście) to mamy tu do czynienia z dwoma różnymi elementami. Vector-8 to “autonomiczny system nawigacyjno-pilotujący” a wektor zniżania czy wektor podejścia to z kolei określenia parametrów lotu. Chyba zmienię nazwę systemu – będzie prościej.

Madonnę – wywaliłem. yes Wolę Metallicę 

Kwestia antybohatera Vectora-8  – jeśli byłoby go więcej, to by oznaczało ze większą część opowiadania byśmy z Jackiem latali nad Chinami, co sądzę by znużyło czytelnika, a tak trochę powalczyliśmy w piechocie, trochę pod wodą, trochę w powietrzu i mamy dzięki temu więcej dynamizmu. 

Co do Hala – zamysł był oczywisty devil. Problem pojawił się podczas pisania. Mamy jednakowoż 1953 i dylematy moralne systemu nawigacyjnego trochę mi tu nie pasowały, dlatego też postanowiłem przerobić go z myślącej maszyny z dylematami na bezduszny ciąg cyfr posłuszny logice programisty CIA. Tak więc zamiast Profesora Moriarty’ego mamy Ala Capone. Co w pewnym sensie dopełnia wizerunku środowiska, w którym się obracał główny bohater w końcowej fazie służby.

Jeszcze raz dziękuję za poświęcony czas smiley

Fa­scy­na­tor – dziękuję za komentarz. laugh

“mankiet garnituru” – poprawiony. (Skrót myślowy, może ciut zbyt duży wink)

”s-f” zamieniłem na “inne”. Faktycznie, poza Vectorem, Zvezdą i Hanebu raczej marnie tu z SF…frown

Lisunow jednakowoż jest dookreślony “… w otwartych drzwiach transportowych Lisunowa Li-2…”

Dzięki raz jeszcze yes

bruce – Hello laugh

Bardzo dziękuję za komentarz smiley

Co do objętości to trudno mi się wypowiedzieć. Po prostu opowiedziałem historię angel (choć 1944 było dłuższe blush).

Liczebniki, te które są tak napisane pozostają w formie cyfrowej. W przypadku pełnych nazw instytucji, jednostek wojskowych i urzędowych – zarówno w tekstach oficjalnych, jak i w beletrystyce – zalecany jest zapis liczbowy cyfrą arabską z kropką.

Podstawa normatywna:

„Wielki słownik ortograficzny PWN” (red. E. Polański)

„Nowy słownik poprawnej polszczyzny” (PWN, red. A. Markowski)

„Słownik ortograficzny języka polskiego” PWN

Zasady ustalone w Instrukcji kancelaryjnej MON oraz stylach redakcyjnych instytucji wojskowych

(więc się tego trzymamy devil)

Cała reszta – wprowadzonaangel.

 

Co do sceny z okrętem podwodnym. Jaki zestrzeliły własny transportowiec, więc incydentu międzynarodowego by tym nie wywołali. Chcieli przejąć załogę do przesłuchań przez wywiad – to oczywiste. Atak na niezidentyfikowany okręt mógł wywołać spore reperkusje dyplomatyczne. A do tego myśliwce były przygotowane do walki powietrznej, nie do ataku na okręt, tym samym nie wyrządziłyby mu większych szkód. Ponadto (choć tego nie opisałem w narracji) atak Jaków na Iła rozpoczął się nad wodami terytorialnymi ZSRR a wodowanie już na międzynarodowych. Natomiast atak niesprowokowany choć uzasadniony Razorbacka na Geparda był już celowym zabiegiem fabularnym.

 

Bardzo się cieszę, że opowiadanie wciągnęło pomimo technicznych opisów. Starałem się wyciągnąć wnioski po “1944”. laugh

 

 

bruce – spokojnie, plan jest taki, że po zakończeniu serii całość idzie do druku i wtedy po bożemu odchudzimy tekst a technikalia wylądują w przypisach. wink

Reg – będę smiley (Jak bulterier! Jak wściekły byk! Jak Tommy Lee Jones w 'Ściganym'!)

 

re­gu­la­to­rzy – to fakt, muszę to zgłębić przy szklaneczce szkockiej dziś wieczorem. Poza tymi skorzystałem ze wszystkich. W przyszłości pozwolę sobie podsyłać kolejne opowiadania do weryfikacji. wink Dziękuję za skrócenie dystansu, tak faktycznie jest łatwiej i wydajniej laugh

bruce – każdy komentarz jest istotny, bo prezentuje punkt widzenia z innej perspektywy. I tak – tekst ma być przeznaczony do ogółu czytelników, tym bardziej wszelkie uwagi mile widziane. W docelowej konwencji będą przypisy, które będą kumulować właśnie te techniczne “dyrdymały”, by tekst był bardziej przejrzysty.

Jednocześnie proszę nie odbierać źle mojego entuzjazmu spotkania fana/znawcy tego typu twórczości pod postacią Pip­boy­79. Po prostu cieszę się, że natrafiłem na taką osobę, gdyż pozwoli mi to skonfrontować również moje techniczne opisy. 

Reasumując doceniam wszystkie komentarze i jestem wdzięcznym za podsyłane korekty, bo to prowadzi do mojego rozwoju pisarskiego, a o to przecież chodzi laugh

re­gu­la­to­rzy – bardzo dziękuję za komentarz. Zmiany wprowadziłem, za wyjątkiem kilku. W fragmentach takich jak:

– „Mach 5”

– „kanał z przesunięciem fazy 21,3”

– „system H-14”

– „sektor 6A, siła wiatru: 3, temperatura: –31”

zastosowanie cyfr miało na celu:

– zachowanie realizmu wypowiedzi postaci wojskowych i technicznych,

– wzmocnienie rytmu i zwięzłości dialogu,

– oraz czytelność tam, gdzie zapis słowny mógłby być sztucznie rozwlekły lub niezrozumiały.

Kierowałem się w tych przypadkach wskazaniami Wielkiego słownika ortograficznego PWN pod red. E. Polańskiego oraz Nowego słownika poprawnej polszczyzny PWN, gdzie zapis cyframi jest dopuszczalny w beletrystyce, o ile wynika z charakteru kontekstu (np. dokumentacja, komunikaty, kodowe oznaczenia, dane techniczne). Podobną elastyczność podkreśla prof. Andrzej Markowski w opracowaniach Rady Języka Polskiego, wskazując, że „styl tekstu oraz intencja nadawcy mają pierwszeństwo nad sztywnym stosowaniem reguły zapisu słownego liczb”, stąd taki a nie inny wybór. 

Jeśli jednak uzna Pani, że mimo wszystko warto złagodzić ten zabieg, chętnie rozważę wersję pośrednią.

W aspekcie opisów technicznych, a zwłaszcza fragmentów dotyczących wyposażenia samolotów czy systemów, faktycznie mogą być one trudniejsze w odbiorze, zwłaszcza dla czytelnika mniej oswojonego z tą tematyką. Starałem się zachować równowagę między autentyzmem a przystępnością, jednak z perspektywy osoby, dla której wojskowa specyfika nie jest naturalnym kontekstem, te szczegóły mogą miejscami przytłaczać. Pani reakcja pokazuje mi jasno, że warto jeszcze uważniej pracować nad tym, by technika nie zaciemniała opowieści, a raczej ją wspierała. W przyszłych tekstach postaram się lepiej ważyć te proporcje tak, by klimat i realizm nie stawały na drodze narracyjnej energii.

 

Jeszcze raz bardzo dziękuję za czas, uważne czytanie i ten sygnał – jest dla mnie naprawdę cenny.

 

 

 

 

Pip­boy­79 – bardzo dziękuję za drobiazgową ocenę – przez pryzmat osoby znającej się na opisywanych zagadnieniach. Właśnie takowej mi brakowało. smiley Już teraz sygnalizuję, że będę podsyłał kolejne trzy opowiadania z prośbą o dogłębną analizę.  laugh

Dziękuję również za dobre słowo, buduje to we mnie chęć dalszego dzielenia się moimi koncepcjami ze światem laugh

Drobne zmiany wprowadziłem. Duże przede mną.

W aspekcie elementów technicznych, to mamy w tekście sygnalizację nowych prototypowych silników (prędkość) oraz paliwa syntetycznego (zasięg), ale faktycznie jest to dość lakonicznie opisane. I faktem jest, iż priorytetem dla mnie było “dowieźć” ich do Nowej Szwabii (stąd brak kontaktu z własną i wrogą techniką wojskową…). Co do kwestii nauki latania Wunderwaffe – założyłem inny rodzaj sterowania, bardziej intuicyjny czyli mniej nauki dla doświadczonego pilota-oblatywacza, choć może pójdę w deseń sterowania myślami…? W kwestii porównania z nauką obsługi Me264 faktycznie trochę zgrzyta, choć tam mamy do czynienia z koniecznością wyrobienia nawyków “walki z prawami fizyki” ciężkiej maszyny, a tu mamy latające cudo bez żadnych prawie ograniczeń fizycznych – taki koncept… 

 

bruce – bardzo dziękuję za dogłębną analizę. smiley Błędy poprawione, mam nadzieję, że nic nie pominąłem (bo trochę tego było). Poza:

W niecałe 90 sekund był już na pułapie wrogich myśliwców i pędził ku nim z lekkim przewyższeniem. – końcówka zdania lekko mi zgrzyta, ale może w kręgach wojskowych się tak mówi (?)

Dokładnie tak. Terminologia lotnicza.

– Moskwa to nie tylko symbol. To rdzeń sowieckiej hydry. Tu zbiegają się rozkazy, łańcuch dostaw, decyzyjność. Wszyscy ich wodzowie – Stalin, Żukow, Malenkow, Beria – są tam. – jak rozumiem, to tylko symboliczne, tak? – bo wodzowie radzieccy byli wtedy na frontach

Członkowie Politbiura i Sztab Generalny cały czas rezydowali w Moskwie. Dowódcy liniowi najwyższego szczebla, jak chociażby dowódcy frontów (Żukow, Koniew, Rokossowski, Tołbuchin …) byli wzywani na cotygodniowe odprawy do stolicy, o czym wiedziała Abwehra i SD – stąd taki opis.

Zastanawia mnie tytuł – większość wydarzeń m miejsce w 1945 roku.

Przygodę rozpoczynamy w 1944 roku (nie retrospekcją), stąd taki wybór.

Tunguska zapłonęła. – czy to całe zdanie?

Tak. Wyodrębniłem je dla podkreślenia wagi zdarzenia.

 

Bardzo się cieszę, że akcja wciągnęła. laugh. Tym samym biorę się za następne devil

Fa­scy­na­tor – dzięki za recenzję. Radzieckie zamieniłem na “Iwana” i czerwone gwiazdy, będzie bardziej klimatycznie. Co do procedur, to starałem się maksymalnie odchudzić… ale lata nawyków wzięły górę angel

Gry­zok_Pół­po­spo­li­ty – bardzo ciekawe opowiadanie, które w duchu Lema stawia pytania o naturę świadomości, etykę tworzenia sztucznych światów i o to, czy symulowana rzeczywistość różni się czymś istotnym od „prawdziwej”. W finałowej scenie – przypominającej klimat Solaris lub Głosu Pana – technologia zderza się z metafizyką, a ludzie z własną bezradnością wobec wyższej inteligencji, której nie są w stanie nawet zdefiniować. Odnalazłem tu także ducha Asimova – w logicznych rozmowach, spójnej argumentacji i zestawieniu naukowej pychy z etycznym ryzykiem. Dialog ojca z córką przypomina klasyczne ekspozycje Asimova: świetnie prowadzone, tłumaczące skomplikowane idee prostym językiem, ale nie pozbawione emocji. Wreszcie – jak u Clarke’a – zachwyt nad technologią nie przesłania podstawowego pytania: co dalej, gdy zbliżymy się do granicy poznania? Tak jak Odyseja kosmiczna kończy się symbolicznym milczeniem Monolitu, tak i tu finał jest chłodny, lakoniczny, ale uderzająco wymowny.

 

 

 

Pip­boy­79 – bardzo dziękuję za komentarz. 

 

“Tam zresztą zaczęła się ich przygoda z wojskiem, gdy razem uciekali przed poborem i przymusowym wcieleniem do armii pruskiej.”

W 1914 roku potoczne i publicystyczne określenie „pruskie mundury” było powszechnie zrozumiałe, szczególnie wśród Polaków z zaboru rosyjskiego i austriackiego, nacechowane emocjonalnie i ideologicznie – „Prusak” był utożsamiany z germanizacją, brutalnością, dyscypliną i wrogością wobec polskości, często używane w kontrze do np. „moskiewskich bagnetów” czy „austriackiej miękkości”, stąd taki wybór.

 

“Dawało to przewagę manewrową nad większością samolotów myśliwskich tego okresu – nie wspominając o bombowcach.”

Usunięte

 

“Dwa sprzężone karabiny maszynowe Spandau LMG 08/15 zagdakały, wypluwając z siebie krótkie serie pocisków zapalających.”

Usunięte

 

“Mamy doniesienia, że bolszewicy ściągnęli cztery maszyny typu Ilya Muromets i przygotowują je do działań bojowych.”

Poprawione. 

 

Relacje lotników z mechanikami były zazwyczaj dość swobodne, choć oparte na wzajemnym szacunku, gdyż:

– polskie lotnictwo dopiero się tworzyło – wielu pilotów i mechaników znało się osobiście, często służyli razem od początku.

– panowała pionierska atmosfera, bardziej przypominająca klimat „bractwa” niż sztywnej hierarchii liniowej.

– lotnicy często sami doglądali maszyn razem z mechanikami, co naturalnie zbliżało obie grupy.

– pilot życie zawdzięczał mechanikowi – dobrze wiedzieli, że jeden błąd przy silniku czy podwoziu mógł kosztować życie.

– mechanik czuł współodpowiedzialność za sukces lub porażkę misji.

– charyzmatyczni dowódcy (np. Merian Cooper czy Cedric Fauntleroy z Eskadry Kościuszkowskiej) potrafili utrzymywać koleżeńskie relacje, nawet z szeregowymi.

bruce – Witam serdecznie i dziękuję za komentarz.

Liczba opowiadań o tym samym tytule spowodowana była błędem na serwerach fantastyki podczas publikacji. Gdy tylko znowu uzyskałem dostęp do strony, pousuwałem kopie i zredagowałem końcówkę w kwestii “cdn.”.

ZSRR zmienione na Rosję. Choć gwoli ścisłości to Rosja Sowiecka, a takiego tagu niestety nie ma i bliżej jej “mentalnie” do ZSRR – stąd taki wybór.

Wulgaryzmy zaznaczone, do zapisu dialogów się pochylę asap. 

Pozdrawiam serdecznie :)

lenti – dzięki za info zwrotne. Dopiero się odnajduję w tym fachu po prawie 20 latach przerwy. Konstruktywna krytyka mile widziana laugh. Niestety nie mogę tu wymusić przypisów, stąd te info w nawiasach. “Nieczytelne zwroty” mają w zamyśle budować klimat, tym bardziej że są bazowane na języku Sumerów (i łaciny) – dlatego są dla nas takie obce i nieintuicyjne. I nie, nie jest to generator losowych nazw wink. Ten fragment jest faktycznie wyrwany ze środka fabuły, aczkolwiek ostatni akapit Twojej wypowiedzi potwierdza, że coś tam (tudzież we mnie) jednak drzemie. I to jest dla mnie bardzo istotna informacja yes

Nowa Fantastyka