Profil użytkownika

Moją pierwszą pracą, z której byłem naprawdę dumny, a z jakiej czerpałem wielką przyjemność było pisanie dla „Magazynu Amiga”, miesięcznika komputerowego wydawnictwa Lupus. Miałem wtedy ledwie szesnaście lat i czułem się jakbym złapał pana Boga za nogi. Mój pierwszy artykuł ukazał się w 1997 roku, a jego tematem były gry z trybem multiplayer (wtedy raczej mało popularnym). W „MA” działałem aż do zamknięcia pisma w połowie 1999 roku co przyjąłem z ciężkim sercem. Później współtworzyłem fanowski magazyn „eXec”, pisałem też artykuły o tematyce komputerowej dla lokalnego tygodnika „Czas Warszawski”.

Pierwszego września następnego roku, jako osiemnastolatek, otworzyłem swój własny sklep internetowy. Z początku chodziło tylko o handel oprogramowaniem (co szło bardzo przyzwoicie), ale w dość krótkim czasie zaangażowałem się w tworzenie oraz produkcję sprzętu, karty komputerowej „Prometheus PCI”. Mniej więcej w tym samym czasie doszło też tworzenie i wydawanie gier na pierwsze urządzenia mobilne (tzw. PDA), chociaż ostatecznie ukazał się tylko jeden tytuł - „Boing`em!”. Większość działalności koncentrowała się na rynkach zagranicznych i dobrodziejstwach płynących z eksportu (Polska nie była jeszcze członkiem UE). Sprawy nie potoczyły się zgodnie z oczekiwaniami i firmę trzeba było po kilku latach zamknąć.

W następnych latach pracowałem jako asystent w kancelarii prawnej (studiowałem prawo), handlowiec w przeróżnych firmach, a wreszcie pośrednik nieruchomości. Chociaż zdarzyło mi się dorabiać na budowie, zagrać w serialu telewizyjnym, czy pisać reklamy jako copywriter.

W ostatnim czasie publikuję recenzje, reportarze i artykuły w portalach Onet.pl i TwojePC.pl.


komentarze: 92, w dziale opowiadań: 74, opowiadania: 29

Ostatnie sto komentarzy

@regulatorzy

 

Dziękuję Ci za trud włożony w przeczytanie i korektę.

 

A “fejsbukowe”, “Fejsbuk” to celowy kolokwializm.

 

Samo opowiadanie to tylko taki żarcik literacki, bez konotacji politycznych. Umieściłem go tutaj ku pamięci.

 

Dziękuję i pozdrawiam!

 

@joseheim

 

Dziękuję za sprawdzenie. Część błędów pokrywa się z wcześniej zgłoszonym (i te są już poprawione), część nie (zwłaszcza dialogi). Ta korekta na pewno się przyda.

 

Dziękuję za miłe słowa co do treści. Chciałbym dopytać, co było “przyciężkie”? Dialogi? Dywagacje na temat życia i śmierci? Tak z ciekawości. Co do Odysa, to tak naprawdę nigdzie nie jest powiedziane, że to ten sam facet co w greckim micie. W zamyśle, nie jest to ten sam – raczej jakaś tam inkarnacja, a może po prostu zbieg okoliczności i projektowanie (w sensie psychologicznym) Kali. Po namyśle, chyba powinienem dodać gdzieś krótką wstawkę, która rozwieje te wątpliwości.

@regulatorzy

 

Dziękuję za drobiazgową korektę, jak zawsze niezawodna i kompletna. Już poprawiłem.

 

Dzięki też za zwrócenie uwagi na funkcję “beta”, szczerze mówiac nawet jej nie zauważyłem. Za rzadko bywam na forum (po pierwszej zmianie wyglądu strony, tej opcji chyba nie było?). To może wiele ułatwić pod względem korekty :)

 

Co do treści. Zarzut małej ilości fantastyki uważam za trochę przesadzony, w końcu to mit, opowiedziany na nowo w inny sposób. Myślę też, że prezentowane przez bohaterów postawy, są niestety dominujące, zwłaszcza w takim modnym, pokazowym i miejskim wydaniu. Nawet jeśli przerysowane. Gdzie dochodzimy do Twojego drugiego spostrzeżenia. Całkowicie zgadzam się, że nie ma tu *prawdziwej* miłości. Pomijając już ten ciągnący się flirt i wreszcie konsumpcję, zabicie drugiej osoby to objaw wielu rzeczy, ale na pewno nie miłości ;) Poza tym bohaterowie nawet jak wznoszą się ponad cielesność, to na krótko i jak widać bez sukcesu. W przytoczonym wierszu Marvella chodzi przecież o to samo. W każdym razie, są siebie warci – pretensjonalni, próżni, egocentryczni. Wydawało mi się, że cała opowieść sama się w ten sposób tłumaczy (ale może jednak nie). 

 

@fleurdelacour

 

Ale z czego wynika to złe nastawienie? Chodzi o samą formę? Puszczanie “oczek” może mieć różne formy. Osobiście nie przepadam za romansami. Przyznam się, że czytałem dawno temu “Love Story” :) Nie liczę wątków przewijających się w fantastyce jako fragment opowieści, jak dajmy na to związek Geralta i Jennefer w Wiedźminie. Niemniej, pisanie w taki sposób, w którym narracja kręci się non stop wokół spraw damsko-męskich to jednak wyzwanie. Jeśli się nie udało no to szkoda, co nie znaczy, że nie warto było spróbować :)

@thargone

 

Dzięki. Zastanowie się, może powinienem zaakcentować pewne fragmenty żeby to “przymrużenie oka” było bardziej czytelne? A z drugiej strony, nie jest to czasem tak (przynajmniej u niektórych), że nawet tysiąclecie to za mało żeby zmądrzeć?;)

@thargone

 

Dziękuję za uwagi.

 

Co do pozbawionej emocji końcówki i sztampy, być może, tylko to nie takie tam romansidło, raczej satyra. Stąd charakter bardziej ironiczny niż stricte miłosny. No bo tak, historia to w sumie zestaw alegorii i metafor. Odi niby szuka tej nieśmiertelności wśród ciągle innych kobiet, jakby mógł się odmłodzić (kto wie, może faktycznie tak jest, a może tylko mu się wydaje?), ot typowy facet 40+ wymieniający partnerki na nowszy model. To są jego najgorsze pod tym względem cechy (uwodzi, kłamie, jest egocentryczny). To normalne, że powoduje nim strach przed śmiercią. Ironią jest, że dopiero śmierć stanowi dla niego wyzwolenie. Życie zredukował praktycznie tylko do pogoni za spódniczkami i odwlekaniem nieuniknionego, więc układ z kryształem jest dla niego idealny (chociaż co to za życie, prawda?). Z kolei Kali, uosabia czystą kobiecość (znowu w negatywnym ujęciu), zawsze porównując się do innych kobiet i wywyższając, a mimo całej swej feministycznej postawy, ostatecznie i tak poddaje się mechanizmom z którymi niby to walczy i którymi gardzi. Oboje są w tych swoich zachowaniach zwyczajnie próżni. Ostatni żart, to fakt, że (jak słusznie zauważasz) Kali zupełnie nie boi się śmierci, bo jej ona teoretycznie nie grozi (faktycznie jednak, po prostu się nie starzeje). Ale faceta na własność, to by chciała mieć, nie? A jak tu zachować go na zawsze skoro jest śmiertelny? ;) Zresztą, nie wiem czy to jest jasne, ale naszyjnik miał sporo takich kamyczków. Być może, że Odi nie był pierwszy, a może to właśnie te kamyczki zapewniają właścicielce życie wieczne? A może te nowe spódniczki faktycznie zapewniały mu wieczną młodość i wcale nie musiała go zabijać, żeby zostać z nim na zawsze? Tak jak mówię, ta fałszywość postawy to kolejny przerysowany negatywnie aspekt (próżnej) kobiecości. Chciałaby się zestarzeć, ale tak naprawdę wie (chociaż się nie przyznaje), że to nigdy nie nastąpi. Ciesze się, że wyszło z opisami mody, namęczyłem się ;)

 

Uwagi techniczne – zaraz poprawie.

@tintin   Taki luźny pomysł. Może zwyczajnie to ostatnie zdanie nieco inaczej napiszesz? Albo wydłużysz?

@josheim dzięki za info, sprawdzę dialogi pod tym kątem, nie mam – kurde – w tej chwili czasu, bo się ponieważ gdyż przeprowadzam, ale soon!   @beryl Rozumiem, szanuję gust. Pod tym względem, opowiadanie jest jakie jest i tego już nie zmienię ani nie chcę (bo inaczej można by tak bez końca), wszystkich nie da się zadowolić i nawet, moim zdaniem, nie powinno się próbować. Natomiast z punktu widzenia czysto poznawczego: dłuży się przez brak akcji, nudne opisy, to że bohatera ma się w d*pie? Tak z ciekawości, jaki jest powód nudy.To może, chociaż nie musi, pomóc mi w dopracowaniu warsztatu.   A koniec końców, nie musisz "niechętnie przyznawać", możesz zupełnie otwarcie i bez wyrzutów sumienia ;)  

@vyzart, homar, domek Ciesze się, że wam sie podobało. Dziękuje za miłe słowa. @joseheim Rozumiem, odmienność gustu. Co do błędów w zapisie dialogów to prosiłbym o skonkretyzowanie. Co do nieprzekonującej syrenki, no cóż, a ile syrenek znasz?;)

Gratulacje i trzymam kciuki za sukces wydawniczy :)

@homar   To ciekawe rady kolega daje, na depresję sport? Na pewo nie zaszkodzi, sport to zdrowie i poprawia samopoczucie. Ale jednak tylko w charakterze dodatkowej pomocy. Mimo wszystko na depresję, a jest to jak najbardziej jednostka chorobowa, to wypada zaordynować leczenie. Farmakologiczne, jeśli w danym momencie sytuacja jest zła, a w dalszej perspektywie psychoterapia, grupowa bądź indywidualna bo to nie bierze się z niczego. Mogą być jakieś wydarzenia z przeszłości, schematy wyciągnięte z domu itd. Koniec końców, to nie katar żeby go rozchodzić i samo przejdzie. Można oczywiście schować problem pod dywan i go ignorować, ale prędzej czy później wyskoczy ze zdwojoną siłą. A po co życie marnować? Taki Snerg, na przykład, mógłby jeszcze popisać.

@bimbrownik   Nie bardzo rozumiem, o co chodzi z tą "protekcjonalnością"? Sądząc po poprzednim publikowanym na fantastyce fragmencie, Twojego autorstwa, wiedziałeś czego się spodziewać. Krytyka tutaj jest ostra, ale najczęściej konstruktywna. Każdy z piszących musi się z tym liczyć. Zawsze lepiej otrzymać ją teraz, zanim tekst zostanie opublikowany. Prawda? Tym bardziej, że nie dodałeś żadnego słowa wytłumaczenia – czy to prośby o korektę, czy wyjaśnień co próbujesz osiągnąć. Taki był odbiór tej pracy, jaki widać w komentarzach. Możesz się z nimi zgadzać lub nie. Nie ma przecież przymusu. Trudno tutaj dopatrywać się bliżej nieokreślonej złej woli. Ot i wszystko. Powodzenia.

Jak dla mnie zbyt banalne i niewiarygodne.  Depresja, a nie zobojętnienie, bo gdyby jednak było to drugie to czemu miałby popełnić samobójstwo? Tymczasem w nieleczonej depresji to raczej logiczne następstwo. No i morał, jakoś do mnie nie przemawia.   Tekst jako wyrzucenie z siebie emocji, w porządku. Jako fabuła, raczej nie.

O bogowie…   Czy ten tekst ma specjalnie tak nienaturalnie i komicznie skonstruowaną składnię? Rozumiem pewną ekscentryczność klimatu, postaci profesora, ale pierwszy akapit zwalił mnie z nóg. Po co tak komplikować? Tym to smutniejsze, że pojedyncze metafory np: 'drzwi grubości doktorskiej pensji' są zgrabne i zabawne, tyle, że w zdaniu ich jest dajmy na to trzy. Jedna w drugiej. Ciekawy przykład:   "Poważny wyraz twarzy dodawał mu nieco lat, a Osteinowi wrażenie, iż młodzieniec nie zalicza się do grona tuzinkowych ludzi." Poważny wyraz twarzy dodawał mu nieco lat, a w Osteinie wzbudzał (orzeczenie) wrażenie, iż młodzieniec był człowiekiem nietuzinkowym. Tyle można uratować, chociaż moim zdaniem i tak będzie to nadmierna komplikacja. "Z pewnością był równy latami najstarszych roczników, przebywających na uczelni, studentów." Był studentem ostatniego roku. Po prostu. Pomieszanie następuje też w znaczeniach: z zadumy to może zostać co najwyżej wyrwany, a nie oswobodzony. Fortyfikacje przytłaczające ilością to też raczej pomyłka. Fortyfikacje przytłaczają tam chyba swoją, dajmy na to, wysokością? Masywnością? A ilością wieżyce/baszty/góry dokumentów? Ale już mniejsza o to. Pleonazmy, jak w : "odparł z braku lepszej odpowiedzi." Gdzieś na początku zamiast rzec jest "rzecz". Widziałem też jakiś powtarzający się w jednym zdaniu wyraz jakoś tak pod koniec.   Fabułę pomijam, bo jest to jakiś tam fragment. Przynajmniej tak to wygląda. Jednak z góry uprzedzam, że nie dałbym rady przeczytać więcej, z uwagi na powyższe błędy. Czasem mniej, oznacza więcej. Lepiej przemyśleć zdanie, akapit. Strzelić metaforą tu i tam, a nie robić zaraz groch z kapustą.   Tak to widzę.

@Kruk   Spoko :) Też lubię konstruktywną krytykę swoich tekstów, więc tak samo podchodzę do cudzych.   Co do fabuły, oczywiście wyłożenie wszystkich kart na stół pozbawiło by opowieść tajemniczości i uroku. Co innego oś – czyli schowanie się słońca, które może pozostać niedopowiedzeniem, a co innego pozostałe wątki, które też się nie kończą. Ani jeden. Może poza tym, że dziewczyna w końcu dochodzi do siebie. Nie kończą się i nie są wyeksploatowane przez opowieść przez co nie ma wrażenia spójności (bo czemu służy wprowadzenie do fabuły Łachmaniarza i cały ten konwój przez lodowe pustkowia? Wystarczyłoby napisać, że K pojechał w cholerę, ciężarówka wpadła w zaspę i zaginął). A przydałoby się. Takie mam odczucia. Popracujcie trochę nad tym, licząc od 3/4 opowiadania można jeszcze trochę dopisać i pokończyć wszystkie (prawie) wątki i wtedy będzie pełnia szczęścia. Można publikować choćby w prasie, bez żenady i z dumą :) Powodzenia.

Bardzo sprawny kawałek  literatury. Ładne opisy, nie popadające w grafomanię, a jednak bogate, przejmujące. Ciekawa narracja, fajna konstrukcja, vide wplecione słowa piosenki Nightwish (chociaż, poza tematyką, jakoś mi ta muzyka tutaj nie pasuje). Dobry rys charakterologiczny, przekonujące, powiedzmy, konstrukty psychiczne. Ciekawy pomysł, wciągająca fabuła.   I było by super idealnie, musowe wyróżnienie (jak dla mnie) gdyby nie koniec. (uwaga spoiler)   Nie następuje wyjaśnienie, a powinno. Nie są kluczem słowa piosenki, sprawdzałem. Samo zaćmienie niewiele tłumaczy, gdyby jeszcze nie było postaci człowieka w kapeluszu chowającego słońce w dłoniach można by to zwalić na otępioną przez omamy percepcję bohaterki. Nastąpiło dłuższe zaćmienie i tyle. A tak? Chociaż tak frapująca, ostatecznie niewyjaśniona pozostaje sprawa z morską wodą z jokerem. Kim jest Łachmaniarz?  Przerażające dzieci nocy? Bo jeśli chodzi o krępowanie V do snu, to rozumiem, że odbija jej szajba i tyle. Nie powiedziałbym słowa skargi, gdyby nie ostatnia linijka, która wyraźnie oznajmia, że to koniec historii. Gdyby to była część czegoś większego – było by genialnie. A tak, jest – jak się okazuje na samym końcu – mocno bez sensu. Albo czegoś nie rozumiem. Myślałem chwilę nad tym, czy przypadkiem słońce nie jest metaforą utraconego dziecka ze związku K i V. Ale nie. Chociaż pewnie było by to ciekawe. No cóż. Biłbym brawo, ale chociaż macie znakomity, moim zdaniem, warsztat, to fabuła mi się nie spina. A szkoda. Taki potencjał. A teraz, drobne błędy, które wychwyciłem, lub rzeczy jakie bym poprawił:   Łzy korzystają z okazji i wymykają się z dolnych powiek.   Źle to brzmi – wymykają się spod powiek. Tyle wystarczy (a mogą spod górnych? dziwne by to było).   Mimo tego, że je zamknę, nie pozbędę się bólu prawdy.   Znowu dziwne zdanie. Nawet jeśli je zamknę, nie pozbędę się bólu prawdy.   zmogła niemoc – jak dla mnie masło maślane, pleonazm.   łaskocący -> łaskoczący   runęło na jezdnię, czemu towarzyszyło ledwie słyszalne klapnięcie.   runęło na jezdnię z ledwie słyszalnym klapnięciem – brzmi lepiej, chociaż jak coś runęło to chyba nie cicho?   Silnej woli też nie miał za grosza   za grosz  

Fajny pomysł. Niestety słabo napisane, wygląda na szkic. Zarys opowiadania najwyżej. Jak sam piszesz "moje "scenariusze" są bardzo schematyczne, mam w głowię to, co chce narysować, więc nie muszę za dużo opisywać"

Toteż właśnie widać i tak to wygląda. Raziły mnie też dialogi, mam raptem trzydzieściparę lat, ale dla mnie dialogi na poziomie gimnazjum prowadzone przez bohaterów nie przejdą. Nie mowię nawet o przekleństwach. Są po prostu infantylne i mało prawdziwe. Możesz spróbować to kiedyś napisać porządnie i nie na szybko :)

@growe :D no napisałem, że autor mógł widzieć to inaczej ;) ale moja interpetacja pasuje jak ulał, przyznasz? Może zamiast flaszki mógłby być skręt czy coś innego! Swoją drogą, mógłbyś sam się wytłumaczyć, to mieli byśmy jasność ;)

To nie recenzja, ani płatny tekst reklamowy. W zasadzie chciałem tylko wrzucić linka z filmikiem i napisać "widzieliście to?" ale pomyslałem, że kilka słów dopiszę, żeby nie było tak sucho.

Właśnie zauważyłem, że notka zmieniła swój kształt. Za pierwszym razem kiedy po prostu przekleiłem ją z bloga, wszystkie obrazki i link do youtube były na miejscu. Artek wyświetlał się odpowiednio. Teraz jednak widzę, że ani obrazków ani filmiku nie ma. Próbowałem wstawić je ręcznie (tylko 1 focia), najwyraźniej brak obsługi html'a oraz tagów, a narzędzie do wstawiania youtube'a nie działa. Także teraz rozumiem brak zainteresowania ;p

Prosze cię… odcinek ma 15 minut! Więcej czasu przeciętny internauta spędza na dłubaniu w nosie niż trwa filmik ;)

Z ostatnim zdaniem musze się zgodzić, lepiej te dwa słowa wykorzystać gdzieś w treści.   A co do fabuły, myślałem, że bohater dostanie telewizor ! 8)

@regulatorzy   Żaden kolokwializm nie ma u Ciebie szans ;)   Zmuszony jestem zostawić jak jest, dopiłem/wypiłem nie pasuje z uwagi na dialog powyżej.   @growe   Prawdziwi twardziele dopijają resztki, nawet z pyłem, nawet fusy z dna puszki Okocima Czarnego Mocnego ;) A jest to dokładnie tak jak sobie wyobrażasz i nie pytaj skąd wiem!

Rym w drugim zdaniu jest zamierzony? żywo/piwo Krasnolud fajnie bełgocze ale później mówi już wyraźnie "Nie jesteśmy żadnymi krasnalami!", wytrzeźwiał?;) No i pointa: Za Jezuska! – byłem przekonany, że za Św. Mikołaja, makes more sense.

Dla mnie metafora jest czytelna, może z uwagi na doświadczenia życiowe, kto wie ;P dlatego drabble mi się podoba i wyjątkowo rozumiem co growe miał na myśli ;) Oczywiście sens autora może się różnić w jakimś stopniu od mojego, ale dla mnie sprawa ma się tak: Knajpa jak knajpa, ale w środku sami alkoholicy. Król, czyli taki everyman, w dodatku w lekkim delirium (trzesie się). Przyszedł się spróbować ze swoim nałogiem – chociaż pewnie sam ze sobą (a przynajmniej tak sądzi barman). Dziwka w dłoni to oczywiście flaszka (nawet jest taki kolokwializm 'odpalić flaszkę'). Król, bo najważniejszy, przynajmniej sam dla siebie jak to wszyscy uzależnieni mają w zwyczaju, ale też z drugiej strony dla rodziny w osobie żony. Traci koronę, bo zdradził żonę = oszukał mówiąc, że nigdy więcej już nie wypije. Żona w ręku barmana może być np: telefonem komórkowym z numerem do niej, ale może też być zwykłą metaforą oceny. Dlatego czuje się jak na kacu (wyrzuty sumienia) i pretensje. W ostatniej linijce, król wybiera autodestrukcję alkoholowego zapomnienia dołączając do grona straceńców, ku ich uciesze zresztą. Znaczy nie wytrzymuje i właściwie się oceniając odrzuca koronę. Pęka i dołącza do podobnych sobie.   Jedyny element, który bym zmienił to smród szaletu, ale od biedy może zostać jak wyznacznik w jakim stanie jest reszta siedzących w knajpie gości (chleją na umór robiąc pod siebie).

Dziękuję, pomysł z błyskiem wyszedł w trakcie pisania ;) @Error#404 Faktycznie, nic nie ma o humorze, ale jest o tym, że każdy ma 3 próby. Nie było epicko i śmiesznie, ale postraram się o to przy następnym podejściu :)

Do bani.     Przekłuty? No niestety, żarcik, bo mnie też się podoba :) brawo.

@ryszard Nie zrozumieliśmy się, miałem na myśli tylko to, że ludzie będą dalej ginąć w wojnach, a miasto jeszcze swoje wycierpi, niezależnie od pobudek. Nie tylko to jedno, konkretne. Jakoś nie sądzę, aby wojna mogła być zupełnie wyeliminowana z życia społeczeństw i narodów w najbliższej wyobrażalnej przyszłości. Także nie dziś i nie jutro, ale za kilkadziesiąt, ale już w ciągu wieku lub dwóch, na pewno. Ale to takie tylko dywagacje. Co do złorzeczenia, nie do końca masz rację. W ostatnich dniach, oczywiście, ale na samym początku wręcz przeciwnie. Pamiętać trzeba o wybuchu radości i entuzjazmu w pierwszych tygodniach powstania. Poparcie wśród cywilów było wtedy szalenie wysokie. Naturalnie malało wraz z pogorszaniem się warunków życiowych i narastającą beznadzieją.

@ocha Acha i dużo zdrowia dla malucha. Smecta pomaga :)

@ocha Dziękuje, miło mi, że się podobało. Masz oczywiście rację, z przytoczonym fragmentem. Być może mógłbym go nieco złagodzić, może wykładam tam zbyt wiele i zbyt prosto. Niestety nie mogę się go całkowicie pozbyć bo jest istotną klamrą fabularną. Chodziło o ukazanie pewnej powtarzalności historii, która jak wiadomo – kołem się toczy. To nie był pierwszy raz i chociaż chciałoby się żeby było inaczej, myślę, że nie ostatni (mówię w skali wieków). Poza tym to podkreślenie roli Syrenki jako emanacji miasta. Ono i ona to jedno, zdają się tak samo wieczne. No i wreszcie, nie lubię jednowymiarowości, świat jest najczęściej ani czarny ani biały, raczej szary. Dlatego cały smutek mrok i desperacja, musiały być czymś równoważone. A chcąc czy nie, w całym tym wydarzeniu chodziło właśnie o patriotyzm, ten najbardziej romantyczny. Nie wytrzymał on zderzenia z rzeczywistością. Tak samo jak romantyczny zamysł Syrenki o uratowaniu chociaż jednego powstańca, nie na wiele się zdał kiedy biedak już wylądował na wiślanym brzegu.. ;)

@ocha Nie ma zmian fabularnych, tylko kosmetyka i babole. Czytaj spokojnie od momentu, w którym ostatnio przerwałaś.

Dzięki niech będą djJajko, tekst podmieniony. W niwecz poszły akapity i optyczne dłuższe przerwy między rzeczywistościamni ale to już urok strony i nic się poradzić nie da. Oj, zauważyłem nawet jedną kropkę, w miejscu gdzie jej być nie powinno. No trudno. Tekst ma na pewno mniej baboli, więc będzie przyjemniejszy w czytaniu :)   @AdamKB Dzięki. Skoro tekst się w jakiś sposób broni, to nie jest źle. W podobnym duchu pisałeś przy moim pierwszy opowiadaniu. Też z początku byłeś na nie, a po lekturze ostatniej części wyszło tak. Nie wszystko jest takie, jakie się zdaje na pierwszy rzut oka. Ale to dobrze, bo jak to mówią anglosasi, jeśli utwór 'sinks in' poprzez zaskoczenie, tym lepiej zostanie zapamiętany. Mam nadzieję, że warsztat mi się chociaż trochę poprawił od tamtej pory.   @ryszard Merci beaucoup.

Jestem na etapie grzebania w psychikach bohaterów, to mnie obecnie kręci. W powyższym opowiadaniu chciałem osiągnąć taki efekt, że ludzie z klaustrofobią zaczną się pocić czytając (sam nienawidzę zamkniętych i ciasnych przestrzeni). Realizm też jest istotny. Fantastyka jest tym ciekawsza, im bardziej prawdopodobna. Coś jest z ludzką psychiką, że ochoczo uwierzą w jedno wielkie kłamstwo, ale nie w wiele drobnych.

@regulatorzy Porobiłem dzisiaj poprawki, w 80% zgodnie z Twoją sugestią. Fragment z zapalniczką zastąpiłem "zapalił zippo". Podołek zamieniłem na łono. Poły zostawiłem, ale dla pewności dodałem jeszcze o grzebaniu w spodniach. Oczywiście wszystkie powtórzenia, kropki, czy literówki – tutaj pełna korekta była konieczna. Bądź spokojna, Twoja praca nie poszła na marne. Wartości konstruktywnej krytyki i czystej korekty na fantastyka.pl naprawdę nie sposób nie docenić. Dzięki. Opowiadanie jest raczej smutną alegorią, a nie patetycznym waleniem w martyrologiczny bęben, ale rozumiem, że mało czytelny zapis mógł zaciemnić obraz. Mogła wyjść nużąca grafomania patriotyczna. Jest dokładnie odwrotnie. Mało patriotycznie jeśli chodzi o kanon i wydawało mi się, bez zbędnej kwiecistości opisów.  Przy okazji poprawek i sprawdzania akapitów, dałem duże przerwy podczas zmiany rzeczywistości. Teraz wygląda to lepiej. Klucz łatwiej jest odnaleźć. Jeśli jednak opowiadanie wymaga wytłumaczenia, to nie jest dobrze. Naprawdę chciałbym uniknąć amerykanizmów i wykładania wszystkiego od A do Z. Nie chcę rezygnować z "majaczącego" opisu, ani robić rozprawki historycznej. Sugestie mile widziane. Może inni się wypowiedzą, czy odnieśli podobne wrażenia.  Czy jest możliwość wrzucenia tekstu poprawionego? Nie wiem, wysyłając do admina np?

@stefan.kawalec Dziękuję. Chaos jest zamierzony, tak jak napisałem w komentarzu powyżej, bohater majaczy i nie bardzo wie, co jest prawdą, a co snem. W tekście są umieszczone wskazówki, kiedy następuje przejście. Znalezienie tego klucza pozwala śledzić fabułę w sposób czytelny. Nie chcę pozbawiać tekstu tej "chaotyczności", ale otwarty jestem na sugestię jak podkreślić te momenty by ułatwić lekturę.

@regulatorzy Z przykrością to mówię, ale opowiadanie nie podoba mi się. Przykro mi, że ci się nie podoba ale rozumiem, że nie do każdego trafi.

O powstaniu warszawskim napisano już tyle, że przedstawiony epizod wędrówki kanałami, niczym mnie nie zaskoczył i nie powiedział nic nowego.

Być może, ale ja sam nie znam zbyt wielu opowiadań fantastycznych osadzonych w realiach powstania. Wydaje mi się nawet, że jest ich bardzo niewiele. Chwali ci się, że wiesz na ten temat dużo i nic nie jest w stanie Cię  zaskoczyć. To bardzo dobrze, ale jak myśle o moim szesnastoletnim bracie i jego rówieśnikach to wiem, że nie pochwalą się takimi wiadomościami. Ba, miałem w pracy dwudziestoparolatków z podobnie mikrą wiedzą.

Zupełnie nie przemówiła do mnie część o podziemnym jeziorze i przesiadującej na wysepce syrenie z dzieckiem, ale rozumiem że Autor musiał gdzieś ulokować bohatera, by móc opisać kilka jego wspomnień. W żadnym razie. Wspomnienia, z wyjątkiem ostatniej sceny, są majakami. Jedyna retrospekcja w tej częsci, to moment, w którym Syrenka zagląda "w duszę" bohatera. Jest archetypem matki. Ba, ta scena służy odrodzeniu się

Władka, nie tylko duchowemu ale też fizycznemu. Sama jaskinia nie jest tylko dekoracją. To porównanie pada w tekście – Styks – rzeka wypełniona martwymi. Rozrzucone monety, jakby umarli opłacili swoją przeprawę. Jest też tutaj trochę z czyśćca, Sądu Ostatecznego. Niemiec wypada na nim kiepsko. Bohater, mimo swojego przekonania o popełnionej zbrodni (czego ślady ciągną się razem z poczuciem winy przez całe opowiadanie), ostatecznie nie ponosi kary. W ocenie Syrenki jest bez winy. Syrenka, to też miasto, w końcu jest w herbie i na pomnikach.

Nie rozumiem ciągu zdarzeń –– zostawiamy bohatera latem, w kanale, przywalonego gruzem, a potem odnajdujemy i chyba żegnamy w podziemnym jeziorze, by na koniec, siedemnastego stycznia znaleźć go nagle na brzegu Wisły, w groteskowej scenie z radzieckimi żołnierzami. Zakończenie jest chyba najgorszą częścią tego opowiadania.

Na to mogę powiedzieć tylko jedno, a raczej zgadnąć. Skupiłaś się na błędach i pracy korektorskiej przez co pozbawiłaś się szerszego i całościowego spojrzenia na przedstawianą historię. Służę wyjaśnieniami: Tekst zaczyna się od wspomnienia. Rzeczywistość to tylko kanał, z którego majaczący i wariujący od strachu bohater ciągle ucieka myślami. Nie wariuje do końca, bo ciągle coś przywołuje go z powrotem. Zazwyczaj kolejne okropieństwo. Licząc od początku, wspomnienie Starówka, kanał, wspomnienie Starówka 2, kanał… itd. Przy czym świadomie wspomina chyba tylko dzieciństwo, w pozostałych przypadkach jest to majak. Stąd "gładkie" przejście z rzeczywistości do snu na jawie. Taki zapis jest celowy, ma być konfudujący, tak jak to co dzieje się w głowie bohatera. Pozostawiłem w tekście wyraźne wskazówki, kiedy następuje zmiana rzeczywistości. Zazwyczaj jest to gest – klepnięcie w ramię, złapanie za kurtkę itp. Dotyk zmienia rzeczywistość. Chronologii nie zdradzam, tak jak i pewnych szczegółów tamtych wydarzeń. Uważam, że to praca do samodzielnego wykonania. Zauważ jednak, wspomnienia ze Starówki, to jak wiemy, koniec sierpnia (najpewniej ostatnia noc czyli 31 sierpnia). Zaczyna się w dzień, kiedy jeszcze stoją spokojnie, czekając na swoją kolejkę. Kończy się nocą. Jeśli się nad tym zastanowisz (w tekście jest to wyraźnie powiedziane – "Przeprowadziłem nas już dwa razy, przeprowadzę i trzeci"), Starówka była ich (czy też jego, bohatera) pierwszym kontaktem z kanałem. Drugi, to można się domyślać, wycieczka kanałami na Mokotów. Opowiadanie mówi w czasie rzeczywistym, o trzecim przejściu, czyli powrocie z Mokotowa do Śródmieścia, a to koniec września. Zresztą o tym opowiada "Kanał" Wajdy i to stąd wzięły się te wszystkie makabryczne historie. To właśnie to przejście określono "Przemarszem przez Piekło".  Jest kilka innych wskazówek. Bohater mówi "kiedy upadała Starówka" mówiąc o tym jak o odległym wydarzeniu. Kolumna snując się kanałami dochodzi od południa pod Al. Ujazdowskie, kierując się do włazu na Wilczej. Wreszcie, opowiadanie kończy się siedemnastego stycznia. Dokładnie tak. Ostatnia scena w jaskini – Dla przypomnienia, to koniec września. Najwyżej początek października. Władek zapada w głęboki sen.Nie wiemy ile trwa. Nie wiemy co się z nim dzieje. Dopiero w epilogu wiadomo, że spędził w objęciach Syrenki przynajmniej 4 miesiące. Nie tylko wróciła mu zdrowie, lecząc odniesione obrażenia, ale także usypiając by nie zginął wróciwszy na powierzchnię w dogorywające powstanie, wywózki, niszczone miasto. Postanowiła go ocalić, kto wie czemu (ale są wskazówki). Co do zakończenia. Dla mnie jest idealnym podsumowaniem. Zgadzam się co do groteski, było to zamierzone bo też i groteskowa jest prawda historyczna. Jeszcze tylko słowem wyjaśnienia. Prawie wszystkie przedstawione sytuacje zdarzyły się naprawdę. Chronologia jest dokładnie taka jak była w rzeczywistości. Nawet niektóre postacie są prawdziwe bądź oparte o istniejących w rzeczywistości ludzi. Prawdziwe są zasady poruszania się w kanałach, prawdziwe są ubiory, stosowane pułapki, wygląd kanałów, przedstawione sytuacje. Prawdziwa jest scena na pl. Teatralnym (mój dziadek był jednym z obrońców Ratusza, szedł później kanałami jako jeden z ostatnich). Prawdziwa jest scena zasypania włazu na Starówce, chociaż akurat nie był to ten na ul. Długiej. Heniek Goldman miał swój rzeczywisty odpowiednik. Prawdziwy był bezwględny kapitan przy włazie, trzymający cywilów z dala. Tylko Syrenka i jaskinia, jako element czysto fantastyczny, prawdziwa nie jest. No chyba, że jednak żyje, gdzieś tam, głęboko w czeluściach podziemnej Warszawy ;-)

A teraz do konkretów i poprawek:

To się nazywa kawał niezłej roboty! Dziękuję, za wskazane błędy. Naprawdę, doceniam ten ogrom pracy. Z przykrością muszę przyznać, że wstawki z kropkami i spacjami, w dużej mierze wzięły się z trudności w umieszczeniu tekstu na portalu. Edytor jaki jest każdy widzi. Np: podczas wstawiania wszystkie dialogi zamieniły się w liste punktów i musiałem je później ręcznie zamieniać. Teraz, odrzucając kwestię interpunkcji (oczywiście poprawię) :  Lucky Strike –– Marki papierosów piszemy małymi literami. Przyznam, żyłem w błędnym przekonaniu co do zapisu marek (co widać niżej), ale w tym wypadku chodzi o konkretne papierosy marki Lucky Strike. Czy w takim wypadku zapis nie jest jednak z wielkiem litery? Wolałabym: Stojący obok Edzio, z wprawą uruchomił metalową zapalniczkę i podał dowódcy ogień. Nie podoba mi się słowo "uruchomił", ale pomyślę jak usunąć kolokwializm.  Syrenka nie mogła niczego ułożyć sobie na podołku, bo nie miała podołka.

Za SJP: podołek  «wgłębienie tworzące się z przodu w spódnicy, w sukni lub w fartuchu przy uniesieniu ich brzegów lub przy siadaniu» Zastanawiałem się nad tym, pisząc te słowa. Nawet czytałem tą samą definicję. Po namyśle stwierdziłem, że odpowiada mi porównanie do spódnicy, bo też taką formę, w pewnym stopniu, ma jej rybi ogon. Pomyślałem, że właśnie taką fałdę mogłaby tworzyć jej łuskowata skóra. Jeśli to zbyt duże uproszczenie, w porządku, zastąpie "podołek" trochę dłuższym opisem. W jaki sposób nabrzmiewają dukaty? ;-) O proszę, zdaje się, że zastąpiłem "wielkie" nabrzmiałymi i tak zabawnie wyszło :) Jestem zaskoczona, że między połami płaszcza można nosić półlitrówkę z alkoholem.

Za SJP: poła  «dolny fragment jednej z dwóch części ubioru rozpinającego się z przodu»

Mam podejrzenie, że Autor miał na myśli zanadrze, lub innymi słowy, pazuchę

Tutaj jest tak jak miało być. Stąd "gdzieś między poły". Sięgnął między poły i zaczął grzebać, czego już Władek nie widzi, ale można się domyślić, że żołnierz wyjmuje flaszkę ze spodni. Chociaż sam mam płaszcz, który w dolnych partiach strony wewnętrznej, ma spore kieszenie. Nie widzę błędu?   Niestety edytować już nie mogę, dlatego zrobię to u siebie i wrzucę na moją stronę, chętnym podam linkacza.

Dzięki. Poprawiłem, to był fragment słowa "Korytarz" tylko mi się  rozjechało przy wklejaniu i nadpisałem. Piosenkę oczywiście znam, jak i całą płytę ;)

Othersun, jeśli chodzi o, mówiąc ogólnie, branie się za bary z życiem i szukanie swojej drogi to w porządku, rozumiem. Jeśli tylko o to, to nie trafia do mnie przesłanie (a raczej jak słusznie zauważasz, po prostu zastanawianie się bo morału nie narzucasz), ale podtrzymuje słowa co do warsztatu. W wolnej chwili przeczytam inne Twoje opowiadania. Czuje się zachęcony.

Ładnie poprowadzona narracja, fajnie wykreowany klimat. Spójne, przemyślane. Bardzo sprawne językowo. Pomimo tych wszystkich fajności, niestety niezrozumiałem ani przesłania, ani świata. Przez dość długi czas, miałem wrażenie, że bohater jest samobójcą, w świecie samobójców. Później każde miasto przywodziło na myśl kolejne kręgi piekielne. Ostatecznie jednak końcówka zupełnie zbiła mnie z pantałyku. Nie chodzi nawet o otwartą formę, tylko o brak jakiegokolwiek wyjaśnienia dla mniej pojętnych, jak ja, czytelników. Być może jestem zmęczony i nie w formie. Widzę, te rozrzucone w tekście wskazówki, ale nie potrafię ich złożyć do kupy.

@Szeptun   "Angole stosują kursywę a nie cudzysłów…  "   W takim razie czytamy inne angielskie/amerykańskie książki, bo pierwsze słyszę żeby zasadą była kursywa. Zasadą jest cudzysłów, kursywa bywa  przy okazji.   Co do zapisu monologu, niespecjalnie chce mi się szukać więc przytoczę pierwszy link z brzegu. Powtarzam, dla mnie proponowany zapis był mylący. Wyrażam swoją opinię i tyle. Kłaniam się i powodzenia.

No nie wiem… ale podobało mi się :) W zasadzie, tylko dlatego, że z każdą linijką pomyślałem, bosz, tracę czas i siły na takie pitu pitu… i dopiero ostatnia linijka daje w pysk. Zygu zygu marcheweczka :) Pięknie.

@Szeptun   Co do wygładzenia, to kwestia osobistego gustu pewnie, ale dla mnie np: „Ależ z ciebie cholerny tchórz, Toby” pomyślał o sobie Tobias Wallace. Cud, że dzięki państwowemu szkoleniu i sztuczkom wpojonym przez Burzomysła nie trząsł się teraz jak osika. „Fizycznie jestem w porządku, ale to, co dzieje się w mojej głowie…”.   Drugi cudzysłów jest na pierwszy rzut oka konfudujący. Zacząłem czytać i pierwszy cudzysłów uznałem, za coś powiedzianego do siebie, a przy drugim wahałem się czy to opis wyrwany z jakiegoś raportu psychiatry, cytat opinii kogoś innego czy kolejna wewnętrzna wypowiedź. Wychodzi na to, że to ostatnie. Stosujesz anglosaski zapis dialogu. W porządku, tyle, że w dalszej części się to zmienia. Mieszanie systemów nie wydaje mi się dobrym pomysłem. Rozumiem intencję, graficzne oddzielenie wewnętrznych myśli od kwestii wypowiedzianych na głos, ale nie przypadł mi do gustu. Fragment z powtórzeniem:   "Agent specjalny Brion Kroeger spojrzał na swojego asystenta, skrzywił się i wydął wargi. Nie odpowiedział mu, powrócił wzrokiem w kierunku ekranu, na którym widać było pokój. Kamerę ukryto przed wzrokiem rozmawiających, no przynajmniej jednego z nich. Wysoki, ciemnowłosy agent specjalny, palący czarnego sangoriana"

Agent specjalny Brion… Agen specjalny ciemnowłosy… – dla mnie to niepotrzebne powtórzenie. Czemu nie drugi agent? Dalej znowu będzie "strofowany agent", przecież jest ich tylko dwóch w pokoju? Może przynajmniej "strofowany asystent"? Ogólnie ten akapit też mi ciężko poszedł. Opisy fryzur i karnacji przy każdej postaci. Niejasne przejście z pokoju obserwacyjnego, do widoku z kamery. Jak rozumiem, facet palący papierosa to już postać widziana przez kamerę? Piszesz o ekranie, następne zdanie jest o kamerze ukrytej przed wzrokiem, później odrazu facet z papierosem i kolejny opis innego mężczyzny. Przez chwilę miałem wrażenie, że wszyscy są w jednym pomieszczeniu. Dla mnie zbyt duże skróty myślowe. Tym bardziej, że wszystkich opisujesz po fryzurach, jest dwóch blondynów itd. Dla mnie to nie są żadne wyróżniki. Ok, niech jeden będzie blondynem, ale drugi może z krzywą szczęką, trzeci z jednym okiem itd. Czy naprawdę jedyną cechą charakterystyczną jest dla nich kolor włosów? To zbyt kobieca wrażliwość jak dla mnie, nudne szczegóły. To mam na myśli pisząc o potrzebie wygładzenia początku, bo później jest już z tym lepiej.   Jeśli chodzi o "pchanie" ciała. W takim razie szczęśliwszym określeniem było by "odepchnięcie". Albo dodanie krótkiego opisu, jak to ofiara się słania na nogach. Założenie 80kg wagi jest hipotetyczne – tyle mógłby ważyć wysportowany agent średniego wzrostu. To chyba dość zaniżona waga w stosunku do męskiej średniej ale nieistotne naprawdę. To tylko luźna liczba na potrzeby przykładu. Jak dla mnie poderżnięcie gardła i związany z tym gwałtowny ubytek krwi to właśnie miękkie nogi. Zdarzyło mi się kilka razy w życiu zemdleć, a także podtrzymywać osoby którym to się trafiło. Sru na ziemię, taki to efekt.  Teraz co do samego sensu pchania ciała przed sobą: Bladolicy przywarł do pleców konającego Kurta i ruszył w przód, w kierunku środka salonu.

Rozumiem po co się zasłonił, ale nadal uważam, że ruszanie w przód, z umierającym gościem na środek salonu jest awykonalne. Niby jak miał go zmusić do współpracy? Sorry, do mnie to nie przemawia. A bezużyteczna czynności dlatego, że Tobias już później nie strzela, wpada drugi napastnik i to go powstrzymuje (takie odnoszę wrażenie), a nie upadający na niego Kurt. Zresztą przypuszczam, że naturalnym odruchem było by złapanie przyjaciela, a nie uskoczenie jak przed walącym się konarem.   Dla mnie stosujesz miejscami uproszczenia i to mi się nie podoba. Masz wyraźnie historię w głowie, ale brak mi delikatnego podkreślenia narracyjnego, przez co nie do końca za nią nadążam. Ale to kwestia gustu i być może się czepiam.

Ech, napisałem komentarz wcześniej, ale tyle to trwało, że mi się wylogowało na automacie i szlag trafił całość. Bu. Napiszę więc jeszcze raz, krótko. Ciężki początek. Może działa jako część całości, taki jak jest tutaj – samodzielny – wydaje się nieco toporny. Wymaga wygładzenia. Powtarza się słowo "agent" albo "Agent specjalny" i imię bohatera, jak dla mnie za często. W paru miejscach gubią się przecinki. Ogólnie jest nieźle. Mam wrażenie, że miejscami można nieco wygładzić dialogi i zwroty fabularne. Czasami wydaje się, że pisałeś fragmenty w znacznych odstępach czasu i połączenia między nimi wymagają lekkiej poprawy. Jak szwy na materiale. W każdym razie, do jednego tylko fragmentu przywale się pod kątem fabularnym. Tym bardziej, że to istotna scena.   Tobias odwrócił głowę w kierunku wejścia do dużego pokoju. W progu stał jego partner, latarką wodził po ścianach salonu. Za plecami Kurta pojawił się człowiek – widać było wyraźnie wychudłą bladą twarz z delikatnym wąsikiem. Błysnęło ostrze. Nieznajomy chwycił Kurta za czoło i przeciął mu gardło – przerażająco szybko i sprawnie. Bryznęła krew. Tobias wyszarpał pistolet z kabury i wymierzył, ale zabójca zasłaniał się drgającym i krwawiącym ciałem. Na klatce schodowej zadudniły kroki.     Nie uważasz, że bohater powinien przynajmniej krzyknąć? Albo zrobić jakiś gest, ruch, cokolwiek co mogłoby powstrzymać napastnika? Wiemy, że jego partner ginie, Tobias nie zdążył. Musiałby być jednak z kamienia żeby nie mrugnąć będąc w tak dramatycznej sytuacji. Brak mi w tej scenie jego emocji, zwłaszcza, że gdzie indziej nie szczędzisz opisów jego emocjonalnych rozterek (i dobrze, bo to czynia bohatera ciekawszym). Inna sprawa, że panowie przyświecają sobie latarkami. Jest ciemno, napastnik pojawia się za plecami Kurta i przecina mu gardło. Jakim cudem Tobias widzi bladą twarz (to jeszcze) i cienki wąsik (to już niemożliwe)? Jeszcze wyraźnie. Przynajmniej nie to dostrzegłby pierwsze, a raczej zbliżającą się sylwetkę. Moim zdaniem powinien krzyknąć – uważaj! – czy co tam i w tym momencie bandyta podrzyna Kurtowi gardło. Dopiero wtedy widzimy wąsik. Może dostał kroplą krwi w twarz i ją otarł? Chwilę później zabójca pcha przed sobą ciało zasłaniając się nim przed agentem. Pcha przed sobą konającego, 80kg agenta? Poważnie? Nie ma takiej możliwości. Tym bardziej, że ten ruch do niczego mu nie służy. Kurt powinien zwyczajnie zwalić się na ziemię. Dostał po gardle, krew trysnęła, momentalnie miękkie nogi i sru na ziemię. Dalej " Obydwoje chybili," – raczej obydwaj, Tobias i zabójca (on/on).

Na koniec, Vincent to Vince, czyli moim zdaniem zapis zdrobnienia to "Vince'a" a nie "Vinca".   Podoba mi się to, że bohater jest niestabilny emocjonalnie i najwyraźniej z dużym poczuciem winy. Rozbudowałbym fragmenty, w których się obwinia. Wiem, że raz to z powodu pukania żony Kurta, drugi bo go nie obronił, trzeci bo uciekł itd. ale może to jakoś zróżnicujesz charakterologicznie, podkreślisz dlaczego znowu się zadręcza? Niby to wiemy z rozwoju fabuły ale sam Tobias tego do siebie nie mówi tylko powtarza jak mantrę "tchórz", a to za mało żeby jego podszyta realiami autodestrukcja była przekonująca.

Jak nie napiszesz to nie będziesz wiedział co potrafisz, a jak nie zrobisz błędu to się nie nauczysz. Po pierwsze, jeśli chcesz pisać to się nie przejmuj, pracuj nad poprawianiem błędów i pisz dalej. Albo inaczej, obrazowo. Zrób teraz 100 pompek. Teraz. Jak dasz radę to gratulacje, ale nikt mi nie powie, że można je machnąć z dnia na dzień. Przeważnie jakiś czas ciężko trenujesz i powoli zwiększasz swoją wydolność. 10, 20… 50… 80 i w końcu 100. Tak samo jest z pisaniem. Tylko trudniej. Nie pisz od razu powieści. Napisz coś krótkiego. Im krócej tym lepiej. Postaraj się żeby w tekście było wszystko, fabuła, bohaterowie, zwrot akcji. Początek, rozwinięcie, koniec. Zmieść to w 3800 znakach. Niech będzie idealne. Nie ma czegoś takiego jak zbyt wybujała wyobraźnia. Może być tylko problem z przełożeniem jej tworów na zrozumiały dla innych język.  Czytasz i czytasz, ale nie usystematyzowałeś swojej wiedzy, dlatego kiedy przelewasz słowa na papier (ekran) wychodzi ci groch z kapustą. Myśl o czym piszesz. Napisz jedno zdanie kilka razy, albo jedną historię w kilku wersjach. Na czymś musisz przecież pracować. Poprawiaj, odkładaj. Daj sobie czas. Wróć do tekstu jak już o nim zapomnisz. W ogóle pisz. Nie tylko opowiadania. Napisz wypracowanie, artykuł. Przetłumacz w ramach treningu jakiś tekst (jak znasz jakikolwiek język obcy). Pisz coś na blogu albo ja wiem, listy do znajomych. Staraj się jak najpełniej oddać emocje, opisać krajobraz albo przekazać jakąś myśl.   Niech ci to sprawia przyjemność. Zmuszając się, niewiele zdziałasz. Powodzenia.

Używasz zbyt wielu kwiecistych opisów, zbyt często, w zbyt prozaicznych sprawach. Prowadzi to do komicznych sytuacji, w których oryginalny sens zdania gdzieś się gubi. Ale od początku. Przykład: Niedojedzona pizza wydzielała ostry, nieprzyjemny zapach, a towarzysząca temu duchota potęgowała drażniący nozdrza odór

Przerost formy nad treścią, pizza po prostu śmierdziała, co drażniło nozdrza (a masz powtórzenie zapach/odór, ostry/drażniący).

Koło południa zebraliśmy się na dziedzińcu, usłanym stertami wysuszonych liści. Lekki wiaterek wprawiał je w ruch, tak, że te wywijały różne akrobacje, chłostając członków rodziny w twarz. Przyglądając się okolicznemu krajobrazowi nie mogłem nie przyznać, że rodzinna posiadłość była imponująca. Czyli, rodzina stoi na placu po kolana w liściach, wieje wiatr, więc wszystkie latają w powietrzu i walą i po twarzach, a bohater ma jeszcze czas podziwiać architekturę? Postaw się na jego miejscu i zastanów czy faktycznie tak by było. Zresztą, jak rozumiem to jego posiadłość rodzinna, czemu ją w ogóle podziwia skoro oglądał ją już tysiące razy? Poza tym "nie mogłem nie przyznać". Dalej w tym akapicie nie jest lepiej, pomijając fragmenty, o których pisał tintin. Na szczycie trzypiętrowego domu powiewała sobie spokojnie flaga Stanów Zjednoczonych. Znalazł się też ogromny kogut i miniaturowy, ledwo widoczny komin. Z tyłu wybudowaliśmy monstrualny basen ze zjeżdżalnią. Dodaliśmy w rogu oddzielny salon do prowadzenia imprez. Całość okrążona przez długie, prawie niekończące się czarne ogrodzenie przypominała na pozór replikę Białego Domu.

 Flaga spokojnie powiewa, tymczasem na dziedzińcu liście chłoszczą. Czy ta posiadłość ma dwie strefy klimatyczne? Dalej mamy "znalazł się też ogromny kogut i miniaturowy, ledwo widoczny komin". Kogut? Żywy? Czy chodziło raczej o formę wskaźnika wiatru ozdobionego postacią piejącego koguta? Jest ogromny na miniaturowym kominie? Czyli co? Tak jakby, dajmy na to Fiata Panda postawić na taborecie? Bo tak to wygląda z opisu. Całości dopełnia monstrualny basen. Monstrualny to znaczy przeraźliwie wielki (bo przecież nie 'odrażający'), czyli pewnie taki, że cały dom się w nim schowa? Ogrodzenie z kolei się niekończy. Dosłownie tak napisałeś, czyli mamy tutaj jakieś zakrzywienie czasoprzestrzenne jak bum cyk cyk. Co najwyżej mogło wydawać się, że ogrodzenie nie ma końca. Inaczej nie ma to sensu, zwłaszcza w porównaniu z Białym Domem, którego ogrodzenie z pewnością ma ograniczoną długość. Wielu różniło się od pozostałych. Jedni przyszli zupełnie na biało, drudzy w staromodne, dotąd cuchnące smokingi. Nawet znaleźli się i tacy, co zamierzali świętować ten „wielebny” jakże dzień w zwykłych, codziennych ubraniach. Mimo że dziesiątki dzieliły różnice społeczne, wszystkich złączyła ta sama fala radości, która przetoczyła się niczym zaraza, infekując każdego napotkanego przechodnia.

Jezus Maria. Wielu różniło się od pozostałych i nikt nie był podobny do nikogo, chociaż ktoś do wszystkich. Taki to początek :) Dalej… 'drudzy (ubrani) w staromodne, dotąd cuchnące smokingi'. Wait, what? Po pierwsze, szyk zdania jest taki, że 1) dopóki nie weszli do tej sali, ich smokingi cuchnęły, 2) albo dotąd jeszcze cuchną po tym jak wczoraj się wytarzali w czymś cuchnącym. Autor nie tłumaczy czym też cuchnęli, tymczasem "cuchnąć" to nie, jak zdajesz się myśleć,  po prostu lekko zalatywać starą szafą, a walić smrodem jak zasikany, bezdomny pijaczek na dworcu. Naprawdę tak od nich zalatywało? Ostatnie zdanie, porównujesz radość do infekującej ludzi zarazy. Można by to obronić, gdyby wynikało to np: z sarkazmu narracji bohatera, ale tak nie jest. Żart słowny nie wypala, a mamy za to pewną sprzeczność. Radość – uczucie pozytywne, zaraza – zdarzenie negatywne. Mam dysonans poznawczy. Takich kwiatów jak przytoczone powyżej jest naprawdę sporo. Gubisz sporo przecinków, miesza ci się szyk zdań, czasem ucieka gdzieś podmiot. Bywa też tak :   Przemowa trwała długo. Potem do głosu doszli uczniowie. Sprezentowano nudne jak flaki z olejem przedstawienie. Gdzieniegdzie zaczęły się szepty. Klatka piersiowa w tym czasie swędziała mnie jakby pogryzła ją chmara komarów. Próbowałem jakoś temu zaradzić, ale im bardziej się drapałem tym gorszy czułem ból. Pozornie jest wszystko w porządku (no dobra, poza "sprezentowano" bo to oznacza przekazanie komuś prezentu, a nie jak powinieneś napisać "zaprezentowano" czyli pokazano). Fabularnie, wszystko jest źle. Opowieść musi mieć swój rytm. Ty go absolutnie nie zachowujesz i przykładem jest to właśnie zdanie. Z jednej strony mamy nudne przemówienia, występy i jakąś tam szkolną celebracje. Toczącą się długo, nużącą. Musisz to napisać, to musi wybrzmieć. Nie chodzi o lanie wody, tylko o kilka drobnych elementów, które rozleniwią czytelnika. Dlaczego? Dlatego, że nagle dzieje się coś niezwykłego. Bohatera zaczyna swędzieć klatka piersiowa. Najpierw lekko, później swędzenie przechodzi w ból. Traci oddech, niepokoi się. Zaczyna wpadać w panikę. Czytelnik musi mieć szanse do zaniepokojenia się razem z bohaterem. Tymczasem wszystko to, co powinno zająć pewnie ze stronę, zawierasz w sześciu krótkich i lakonicznych zdaniach, bez żadnego rytmu. Wszystko pisane ciurkiem jak woda z kranu. A mamy przecież zwrot fabularny, ważny element opowieści. Nie możesz skracać tego co stanowi o jakości historii bo nikt nie chce czytać bogatego opisu czynności składającej się np: na otwieranie szuflady, ale każdy z chęcia posłucha o wszystkim co się dzieje w ciekawym (przynajmniej wedle autora) momencie opowieści – np: bohater jest w niebezpieczeństwie, traci kontrolę nad sytuacją, umiera, ucieka, itd. Inną sprawą, jest sztuczność dialogów. Nie mam wrażenie, że tak zwracają się do siebie ludzie w rodzinie, raczej jakieś wyimaginowane postaci z marnego harlequina czy innej kioskowej opowieści miłosnej. To jednak kwestia dalsza, mniej istotna. Widać, że jesteś osobą bardzo młodą. To nie zarzut. Spieszysz się z "wylaniem" fabuły, zamiast spokojnie przemyśleć strukturę swojego opowiadania. Zastanów się nad tym tak, jakbyś oglądał komiks. Możesz sobie nawet rozrysować te sceny. Opisz to co widzisz. Narratorem jest bohater, a nie bezimienny wszechwiedzący. On nie wie, tego co Ty. Nie pisz bez sensu, popisując się znajomością słów bo raz, nie do końca jeszcze opanowałeś ich znaczenie i ci się wyraźnie miesza, a dwa, nie są potrzebne. To jak z tymi chłoszczącymi twarze liściami. Urwij brzozową witkę i smagnij nią udo. Boli? To jest chłosta. Skoro używasz czasowników o tak ekstremalnym zabarwieniu, to musisz to robić w sposób celowo żartobliwy. Inaczej jest to zupełna bzdura, tak jak napisać "ślimak pędził przez jezdnię", "przygniótł go płatek śniegu", "palpitacja mózgu". No właśnie, to ostatnie to Twoje. Zabawne nawet, nie powiem. Gdyby to żartem powiedział ktoś w dialogu, albo narrator miałby taką żartobliwą naturę. A tak to niestety bzdura. "palpitacja zbyt silne i szybkie bicie serca spowodowane stanami nerwicowymi, zaburzeniami rytmu serca lub innymi wadami serca; kołatanie serca"

Korzystając z okazji chciałbym się szanownych czytaczy zapytać – Czy polska fantastyka porusza ten temat w jakikolwiek sposób? Znana mi jest powieść Orbitowskiego traktująca o alternatywnej rzeczywistości, w której PW nie miało miejsca. Ale coś innego, jakieś szorty, ktoś, coś?

Les Edwards (www.lesedwards.com) tworzący też czasem pod pseudonimem Edward Miller

Praktyka jest taka, że jeśli zarabiamy na takiej "inspiracji" kasę to będzie to plagiat, jak tylko piszemy w hołdzie, niezarobkowo to nieszkodliwy fanfiction :)

To stary filmik, chociaż jary. Polecam drugą część :)

<iframe width="560" height="315" src="http://youtu.be/66VaITX7buI" frameborder="0" allowfullscreen></iframe>

Malakh: szedł pieszo, faktycznie, bzdura. Pozostałe to już licentia poetica - sklepiki, a cytat z karczmarza to satyra na wiejską staropolską gatkę, ma brzmieć przesadnie, to nie jest opowiadanie o szlachcie, tym bardziej poważne. Szyby są jednocześnie i brudne i w tym brudzie smętne. Nieprzetrawione piwo to nie piwo wcale, bo fakt, że ktoś nieprzetrawił oznacza, że mimo wszystko wypił i starał się, ale zwrócił, co zresztą jest opisane.  Pozdrawiam.

Pyszne! Dobre czytadełko wyraźnie w duchu Pratchettowskim, ale nie bezmyślnie kopiujące tylko twórczo rozwijane przez pomysły autora. Zabawa przednia i morał jest. Mucha nie siada :)

Przyda się edycja jeszcze. Brak przecinków, wytknięte nielogiczności, wreszcie miejscami gubi się odmiana wyrażeń ("Skręciłem w ciemniejszą uliczką"). Podoba mi się zarys pomysłu przedstawienia tej samej niemal sytuacji w pierwszej osobie. Szkoda, że panienka taka jest napalona, a nic z tego dalej nie wychodzi. Bo wychodzi tylko Łowca, z karczmy. Dalej mamy jego fragment opowieści, ale szkoda, że nie do końca zazębia się ze spostrzeżeniami panienki. Było by ciekawiej poczytać, co też on sobie myślał w sytuacji w której ona go obserwowała. Taki pomysł. Może tak spróbuj. Historia sztampowa, ale mimo wszystko napisana w miarę lekko.

TomaszMaj: Ą, ę - wiesz czemu? Czasami jak mam wenę, to otwieram sobie notepada i napierdzielam w klawisze. Zdarza mi się wtedy niestosować polskich znaków. To samo z oddzielaniem linii. Edytowałem przed wrzuceniem tutaj, ale widać nie wszystko wyłapałem. W każdym razie, cieszę się, że historyjka bawi. Mnie też. Sympatycznie się pisało.

Teraz już za późno, chociaż mógłbym zmienić na TenLiluh ;) ale nie od parady w profilu podaje się płeć :)

Korekty, dokonam, rzecz to pewna.

Gdybyście chcieli coś lżejszego poczytać, wrzuciłem takie opowiadanko wiedźmińskie, parodię, ponoć śmieszne http://www.fantastyka.pl/4,5812.html 

Naviedzony. Dzięki, poprawię na pewno. Natomiast 'w zęby', to zarobisz Ty, jak się nie nauczysz, jakiej płci jestem. No, już drugi raz, kurde. :)

Fasoletti: Jeszcze co do dyngusów. Obcięte przyrodzenie = wszystko, kastraci = tylko jajka. Chodziło mi też o błąd znaczeniowy. Nie musisz opisywać ropienia itd., ja osobiście nawet takich informacji nie lubie :)

No to czasu na zemstę. Nie tam, żartuję. Nie czytałem wcześniejszych przygód Bolka jeszcze, ale rozumiem, że protagonistą jest Jakub Wędrowycz Pilipiuka:

1. Drugi fragment, bo pierwszy jest ok. Truchła kilku saren, ale żadnych śladów żyjących w puszczy bestii. Eee.. byłem kiedyś w lesie i nie potykałem się o truchła saren :) Rozumiem, że jednorożec je konsumował. W takim razie niech to będą jakieś nadgryzione padliny, a mimo, że je znalazł to żadnych bestii nie widział. Brzmi sensowniej.

dalej spoko, spoko, aż tu nagle...

2. Scena w sali tronowej. Teksty Cynti są trochę sztywne. Frapuje mnie jednak sytuacja z kastratami. Raz kastraci, raz pozbawieni przyrodzenia. To co w końcu, eunuchy czy średniowieczna wersja przymusówych transseksualistów? W tym drugim przypadku, nie wyobrażam sobie jak by mogli funkcjonować (zaszyła ich magią i uformowała waginy, czy jak?). Niech im albo utnie jaja, co by było ciekawsze, albo skoro jest czarownicą to niech im wyczaruje pipki zamiast fajfusów. Zabawne. Bolek trochę nie trzyma się swojego charakteru w rozmowie. Wypunktowany to 'ekwipunek' ale też zwrot 'zatem' i takie tam. Poza tym, skoro już jej plunął w twarz, to mógłby przynajmniej zarobić w gębę. Pięścią. Cyntia wydaje się charakterna, a nie ma takiej opcji żeby taka baba nie przyrżnęła w ryło. Żart z rogiem, hehe.

3. Mężczyzna wyłonił się z wieczornej mgły niczym duch. Nie miał broni, co mogło oznaczać tylko jedno. Chciał wzbudzić zaufanie. Ale Jarząbek był pewny, że gdzieś w pobliżu czyhają jego kompani, gotowi w każdej chwili ruszyć mu na pomoc.

Matko, to może Bolek chociaż odejdzie parę kroków od tej bramy zamkowej, bo trudno się połapać tak szybko przeskoczyłeś.

Nie dobył jednak miecza. Wolał na razie nie ryzykować starcia z dużo liczniejszym przeciwnikiem.

No jak? Widział jednego i podejrzewał, że może być ich kilku. Ale dużo liczniejszym przeciwnikiem? Brzmi to jakby zdąrzył ich policzyć i to jakiś solidny pluton albo co. Lepiej zabrzmi jeśli ten przeciwnik będzie niewiadomy liczebnie :)

Następnie lezą gdzieś po lesie, ale sami. Gdzie ci ukryci ludzie? Może jak Bolek podąża za nieznajomym, to niech nagle wyłonią się z mroku łucznicy czy coś, żeby mógł sobie pogratulować ostrożności czy coś.

Przewodnik złożył dłonie w trąbkę i naśladując pohukiwanie sowy, chyłkiem ruszył w stronę budynku. Przyspieszył dopiero, gdy ktoś przyczajony w rosnących nieopodal krzakach zaczął wydawać identyczne odgłosy.

Coś tutaj nie halo. Przewodnik żłożył dłonie w trąbkę, naśladując pohukiwanie sowy. Po chwili chyłkiem ruszył w stronę budynku, przyśpieszając gdy tylko gdzieś z krzaków odpowiedziano podobnym sygnałem. Może tak lepiej.

3. Scena w chacie. Clavus (pewnie dowodzi klawymi chłopakami, nasunęło mi się), przedstawia się i określa Quintusa jako najlepszego zwiadowcę. Niepotrzebna kalka ze sceny z Cintią która też rozprawia o najlepszej zwiadowczyni przy powitaniu. Może wystarczy żeby był przybocznym, porucznikiem, albo po prostu rębajłą.

W takim razie dlaczego sami nie zabijecie gadziny?
O matko, chabetę ! Czemu nie zabijecie chabety? przecież aż się prosi, a Bolek jeszcze nie wie, tak jak i czytelnik, że to będzie bardziej gad niż koń. W każdym razie ja się później zdziwiłem.

Poza tym, taka uwaga. Clavus i rebelianci kryją się w chacie. Ogólnie historia ma się toczyć w dzikiej puszczy. Jeszcze zamek, ukryty i niedostępny zrozumiem, ale jak jacyś tam partyzanci ukrywają się w lesie, w chacie? Przecież by ich te amazonki raz dwa znalazły. Pasowała by tutaj jaskinia, zagajnik, czy co tam. Pomijając już, że struktur państwowych to żem tam nie widział, ani widu ani słychu miast czy wiosek. Jakie to więc państwo? Przez grzeczność nie wspomnę, że oberżysta na samym początku zaklinał się, że tu jeno dzicz. A okazuje się, że nie, bo kraj jakiś. Kraje miewają relacje z innymi i zazwyczaj się o nich słyszy, nawet jeśli są na zadupiu.  Albo oberżysta kłamał albo... e nie, trzeba coś z tym zrobić :)

4. Jarząbek w skupieniu obserwował posilającego się truchłem sarny jednorożca

padliną, trupem... wszędzie te truchła.

Zgadzam się z innymi, że za szybko, po łebkach ten fragment jest.

Co do uwag logicznych - wspina się po tym jednorożcu i wyraźnie, nieprzyjemnie kostnym grzebieniu. Nie poranił się przypadkiem? Dziwne.

Zmęczony walką potwór na moment przestał się szamotać i to wystarczyło Bolkowi. Nadludzkim zrywem dopadł głowy bestii i wkładając w cios tyle siły ile tylko mógł, zagłębił ostrze w oku. Brunatna posoka bryzgnęła na trawę. Ciałem jednorożca wstrząsnął skurcz agonii. Bolek zeskoczył na trawę. Odczekał chwilę, aż maszkaron wyzionie ducha, po czym zabrał się za odcinanie rogu.

A krócej się nie dało? Ironia. Za krótko moim zdaniem.  Inna sprawa, że przysłowie mówi, nie kop się z koniem. Nie widzę możliwości żeby Bolek zmęczył konia... pardon, tego konia, pardon jeszcze raz, jednorożca. Ale dla konwencji byłoby zabawnie gdyby odwrócił jego uwagę, np strząsając but i wsadzając kobyle palce stopy w tyłek. To by było solidne zaskoczenie. Dla bestii i dla czytelnika. Jestem w to już w stanie prędzej uwierzyć niż w wymęczenie przez jeżdżenie na nim! (koniowate raczej dobrze się do tego nadają). Dalej, skurcz agonii, a potem Bolek zeskoczył na trawę. A jak agonia to konik powinien paść, wierzgać, ryć kopytami ziemię, toczyć pianę i generalnie być mało spokojnym.


To Cyntia ze swoją armią! <...>Posłali kilka strzał w kierunku dosiadającej karego rumaka królowej, która otoczona niewielką grupką swoich najlepszych wojowniczek wyjechała z lasu.

To ci armia, że ło matko :)

A propos, po co Bolek trzyma róg w ręku podczas walki? Przecież potrzebuje obu żeby lepiej by mu się rąbało. Będzie zabawnie jak z braku lepszego pomysłu, wsadzi go sobie w spodnie. To by do niego pasowało. Cintia mogła by się wtedy zdziwić kiedy podbiega, zapatrzona w jego udawaną erekcję. Daje to też pole do zabawy słownej jak wyjmuje róg i trafia ją, w serce (ch.. w serce), usta (o, z połykiem), tyłek (śmieje się ten, kto chędoży ostatni) itd.  A skoro o chędożeniu mowa. Co ci wojacy, pierwszy raz na wojnie? Pobitego wroga się najpierw gwałci, później rabuje, a dopiero na koniec morduje.

Generalnie podoba mi się postać Bolka i rubaszny styl opowiadania. Dał bym więcej tego właśnie i przymrużenia oka. Mniej sztywnych przemów Cyntii, chyba żeby Bolek się z niej naśmiewał z tego powodu. No i trochę poprawic, a będzie sympatycznie :) Pomysł dobry.

Jakub spróbował wstać. Kiedy gruby szlachcic pochylił się nad nim poczuł jego oddech woniący wilgotną mogiłą.
- A nasza okowita mocna - mówił dalej porucznik. - Wie waść dlaczego? - Bijący od Pileckiego chłód kojarzył się Wrońskiemu z otwartym grobem.

Chyba niepotrzebne dublowanie. Wystarczy tylko jedna wzmianka o grobie. Poza tym, bardzo mi się podoba. Świetne.

AdamKB: Co do ewolucji/rewolucji ezoterycznej. Zidiocenie społeczeństwa jest podsunięte jako jeden z powodów. Powszechna dostępność wszystkiego -> konsumpcjonizm -> postęp nauki. Dochodzimy do sytuacji, humorystycznie przedstawionej w animacji 3d - Wall-E (sympatycznej skadinąd). Mamy społeczeństwo leniwych spaślaków. W PM, lenistwo jest raczej umysłowe. Wreszcie, upadek religii. Wojny z tym związane, chaos. Ludzie, en masse, nie jakieś jednostki, sekty czy elity - nie mają poczucia sensu życia. To właśnie elity, rządy, czy jakieś ich pozostałości wykorzystują ezoterykę. Skłonność ludzi do magicznego myślenia. 

Jest też jedna ważna sprawa którą pomijasz. Te przepowiednie, cała ezoteryka - jest zwyczajnie prawdziwa, działa. Wprowadzano ją stopniowo, testując (jest tam krótka linijka o oficjelach i przepowiadaniu ich przyszłości). W opowiadaniu, akcja ma już miejsce kiedy system został wprowadzony powszechnie i wręcz zaczyna ulegać przerostowi, wynaturzeniom. Przez cały środek system ten jest kwestionowany przez bohatera, tylko po to żeby na końcu przepowiednia wypełniła się niemal co do joty.
Nie tłumaczę tego, czy to magia, czy zbieg okoliczności, czy wreszcie spełniająca się samoprzepowiednia. Może to być każda z tych rzeczy. Ja nie wiem, bohater też nie.  

Co do sprawy Vulpen/Katias: Porobiłem takie wyróżnienia i sugestie, są one jednak bardzo delikatne. Po pierwsze, Katias wkłada garnitur bo wydaje mu się odpowiedni. Robotnik by o tym nie pomyślał. Po drugie, myśli dyrektora Franka Ocapa. Facet wyraźnie daje do zrozumienia, że z Katiasem jest o czym porozmawiać i dziwi się, że taki bystry chłopak został zatrudniony w roli pomocnika budowlanego. Co do Vulpena, z braku innych możliwości nakreśla go dopiero Lavarosa na samym końcu. Czytając dossier, mówi, że facet nie sprawdzał się na swoim stanowisku, był nawet nielubiany. Nie stracił pracy tylko ze względu na swoją kartę urodzenia.   

Ale pomyślę nad konstrukcją, czy nie przebudować lekko.

Fasoletti: to dobrze! Dzięki :) 

Widzicie panowie, byki robię. Taki jestem, że mi słabo też w szkole szło z tego powodu. Nie znaczy to, że nie należy nad sobą pracować. Zwyczajnie sięgnąłem granic swoich autokorecyjnych możliwości. Może za jakiś czas, będę miał wszystko w małym paluszku. Tymczasem, zwyczajnie musiałem to tutaj wrzucić, bo bałem się, że to opowiadanie faktycznie będzie post mortem, ale moim :) Siedem lat wystarczy. Nie zależy mi chyba aż tak na punktacji, jak zależy mi na tym, żeby się podobało. Są babole które psują, dobrze, babole mogę usunąć w miarę "łatwo". Ma to jednak jakiś polot, jak sami oceniacie, a to już jest przyzwoita baza. Jeśli się nad tym zastanowić, to taka sytuacja mi odpowiada. Nie tak zajebiście żeby mi się w głowie poprzewracało, akurat tak, żeby się starać :) Także bardzo dziękuję. Poważnie.

AdamKB: z tym szybko, to już jak kto uważa :) W każdym razie poprawie i dam do przeczytania chętnym.

TomaszMaj: ależ ja się nie gniewam. Poza tym, wstyd to by był jakby to miało do księgarni pójść w takiej formie. A tak to sobie siedzimy, gadamy... dywagujemy :)

Co do Triumwiratu. Raczej nie zakładam, że są nieśmiertelni, chociaż masz rację, że takie rozwiązanie jest możliwe. Nie chciałem się zagłębiać i wyjaśniać tego wątku. Mało istotny dla bohatera. Czytelnik może sobie pogdybać. Zawsze ciekawi mnie co dany człowiek widzi czytając, mając do dyspozycji skromnie nakreślony obraz sytuacji. Jest miejsce dla wyobraźni, a gdyby nie ona, to na cholerę książki, lepiej oglądać filmy.

Co do nawijania oficera. Wydaje mi się, że postać trzyma się charakterologicznie. Zbyt poważny ton jego mentorskiej wypowiedzi (tutaj pomyślałem, że tak to zawsze wyglądało u Herkulesa Poirota na końcu i zawsze było to wnerwiające, ale jednak, co za kozak intelektu) starałem się rozbić rozluźniającymi wrzutkami młodszego z trójki który tracił co i rusz cierpliwość. Przydała mi się ta postać tutaj, nie powiem.

Jeszcze pytanie do wszystkich, na koniec. Czy opowiadanie Was zaskoczyło w którymś momencie? A zakończenie? Chciałem żeby były zwroty akcji. Już tu człowiek myśli, że wszystko odgadł, a tu ciach, zmiana o 180 stopni. Rozumiem, że początkowy "zgon" zaskoczeniem nie jest. Zresztą nie miał być, na tamtym etapie to zabawa z koncepcją. Dobrze by jednak było gdyby zaskoczeniem była podwójna tożsamość i chociaż w jakimś stopniu taka, a nie inna śmierć bohatera.

Acha. Czy wytłumaczenie przyjęcia takiego systemu społecznego trzyma się kupy? Tylko temu służy scenka z dziećmi w szkole. Gadanie na samym końcu to już rozwinięcie tematu przez pryzmat tłumaczenia się winnych.

Poza tym jeszcze jedna sprawa. Ogólnie, opowiadanie ma charakter sensacyjny. Moim zamiarem było jednak wplecenie, nie, wróć. Charakter pokazał się podczas pisania, natomiast pomysłem i moją myślą przewodnią był raczej temat śmierci jako takiej. Granicy wolności jednostki i możliwość wyboru. Wreszcie, przeznaczenie, jest czy go nie ma? Mówi się, carpie diem. Tutaj 'chwytanie dnia' posunięte jest do granicy absurdu. Nie tyle można, co trzeba każdy dzień na maksa wykorzystać, bo kolejnej okazji nie będzie. Większość ludzi przeżywa swoje życie w puchatym kokonie rutyn, na wytłumieniu. Tutaj praktycznie nie ma takiej opcji. - Cześć stary, idziemy na piwo i pogapić się na cycki w barze? - Nie... nie chce mi się. - Co ? Popieprzyło cię? Przecież w przyszły wtorek umierasz. :)

mkmorgoth: O! - powiedziała - O! - zdziwiła się jeszcze raz wróżka. Odpaliłem explodera i udało się zmienić czcionkę! Dobry pomysł (wcześniej wstawiałem na Chromie). Tada! *fanfary*

Fasoletti: Heh, dzięki? W każdym razie, nie jest to tekst do szuflady więc krytyka musi mieć zastosowanie w praktyce. Niech się podoba ludziom. Zwłaszcza, jeśli idzie o "pierdoły" gramatyczne, stylistyczne, fleksje czy co tam. Poza tym, wiem, że gamoń jestem w tych sprawach :)

Dobra, niech się puści w odruchu bezwarunkowm jak mu odłamki świsną koło ucha. Na Rambo.

Fasoletti:

Zaimki, podmiot - si, naturlich, yes of course.

Temat kuli w płot - w oryginale było "Huk i odłamki", ale jak huk może odrzucić? I jaki huk? Wystrzału? Uderzenie kuli o płot to coś innego, wizg może? Nie wiem. W każdym razie jeśli chodzi o sens, karabiny snajperskie to zazwyczaj duży kaliber. Tzn. te najbardziej bajeranckie. Dlatego uznałem, że ten musiał być jak na sf, zajebisty, stąd miał prawo nawet przepołowić ramę na której zamocowana jest siatka. Takie pierdyknięcie w płot, na pewno by go z niego zrzuciło. Brakuje mi koncepcji na ubranie tego w słowa. 

Pozostałe - uważam za mało zgrabne zdania począwszy od zamyślenia w autobusie po zejście z placu centralnego. Chociaż co do przesiąknięcia smrodem, w przypadku plastikowych foteli. Nie wiem jak to się dzieje, ale właśnie tak jest w tramwajach i autobusach. Zwłaszcza w lecie, kiedy ludzie przyklejają się do foteli pozostawiając coraz to nowsze warstwy potu. A nie daj bogowie, usiądzie taki zasikany menel i pokapie jeszcze. Myślę, że substancja nieoniecznie musi zaraz zeżreć cały fotel, żeby po prostu waliło jak z chatki szamana.

 Mam też nieśmiałe przeczucie, że coś chłopak za dużo myśli. Albo za dużo powtarza te same myśli. Tyle, że jak zastanawiałem się nad obecnym zapisem, uznałem, że nie bardzo jest co wywalić. Prawdopodobnie powinienem ten fragment zwyczajnie napisać od nowa. Tzn. jak będę miał dobry dzień :) 

Wracając do komentarzy (qrwa, nawet próbowałem fragment tekstu tylko pozbawić kursywy i nadal to samo), dziękuję. Od razu powiem, że zgadzam się z opiniami, uważam ten fragment za mniej udany od pozostałych. Nawet starałem się dzisiaj trochę poprawić przed wrzuceniem, ale  mnie "życie" dopadło i chyba nie miałem głowy. 

Teraz, for the record. Tekst pisałem, pierwszy fragment, gdzieś w 2003 roku, a od miesiąca trwa redakcja, korekta i wieczne zmienianie zdań. Ogólnie ciągle nie jestem zadowolony, jak widać po Waszych spostrzeżeniach - słusznie. Wróciłem do niego po trzech latach pisząc drugą część, która zupełnie mi jednak nie odpowiadała. Przerabiałem wielokrotnie, aż wywaliłem zupełnie i zacząłem od nowa.  Wtedy coś się porypało z dyskiem i straciłem dopisany środek. Musiałem zacząć znowu i tym razem historia potoczyła się inaczej. Jakoś dwa lata temu utkwiłem w martwym punkcie jeśli chodzi o zakończenie. Happy end? Czy lepiej tragicznie? Ostatecznie udało mi się, w chwili olśnienia, wykoncypować trzecią drogę. To z kolei pociągnęło za sobą konieczność pewnych zmian we wcześniejszych fragmentach. Poprosiłem o wstępną korektę osoby trzecie i odcedziłem tekst z licznych "i", dodałem przecinki, wywaliłem "Katas to, Katias tamto", po przeróbkach było tego sporo. Zrobiłem sobie przerwę na tydzień. Wróciłem do tekstu i znowu pozmieniałem. Wyraźnie widać to w tej części, w zasadzie akurat w tych linijkach podkreślonych przez Fasolettiego. Za każdym razem jak to czytam, mam ochotę coś pozmieniać. Szału można dostać. Poza tym utraciłem dystans i znając historię na wyrywki już nie umiem ocenić gdzie gubię sens.

Najważniejsze dla mnie, to, że historia się Wam podoba. Dam sobie chwilę na odsapnięcie i wszystkie Wasze komentarze w tych trzech wątkach naniose na tekst. Przyda mi się wtedy szybkie przeczytanie końcowe w celu wyłapania ostatnich baboli.  Ale już raczej na maila, dla chcących pomóc, żeby nie zaśmiecać "opowiadań". W nagrodę obiecam, że ta końcowa wersja wzbogacona będzie o okładkę, co  żem narysował ;)

Przepraszam Was za pochyloną kursywę. Dusze odznaczenie w edycji, tekst staje się normalny, zapisuję. Dupa. I tak ciągle. 

Fasoletti: Oooo.. bardzo sympatycznie. Faktycznie dużo bzdur tutaj wyskoczyło. Dzięki. Poza szuraniem (tak, poprzesuwał kartony, wysunął się i przepadł - wyobrażam sobie, że gdyby był to film, to ujęcie byłoby tylko na pojazd i dźwięk z off`u) oraz wodospadu pamięci (staram się unikać zbyt dużych metafor, ale ta, bardzo mi się podoba! Tak się na niego wylała świadomość, że aż zakwiczał).  A to zgubienie podmiotu... co za wstyd. I wózek rezolutny i chodnik spoglądający, ech. Się poprawi. Dzięki :)

TomaszMaj: Bez przesadyzmu, jest w porządku jeśli chodzi o Twoje komentarze tutaj. Na temat innych się nie wypowiadam, bo nawet nie kojarze.  Co do kartki, dzięki, przebuduję zdanie w archiwum. Zwróciłem na to uwagę. Dlatego Katias grzebiąc w szufladzie przegląda teczki (tzn. w tej większej, są mniejsze. Hm, może powinien to być segregator? Ale nie, to za duże i zbyt staroświeckie). W dorozumieniu miało być, że jedną z tych mniejszych zabiera. Trzeba będzie wyraźniej to zaznaczyć.

Dziękuję za Wasze miłe pochwały dotyczące fabuły. Wiem, że warsztatowo kuleje, ale jeśli mimo tego potrafię coś ciekawego opowiedzieć to jest po co się starać.  

Jak najbardziej będzie następna część (chyba już ostatnia, powinno się zmieścić - to prawie 20.000 znaków razem).  Nie chcę wrzucać wszystkiego na raz.

TomaszMaj:

Ja chyba nie zgłaszałem zastrzeżeń co do Twoich komentarzy do tego tekstu (sprawdzam - nie, nic nie mówiłem na ten temat :) ). W słowie wstępnym odnosiłem się do ogółu komentujących, nie konkretnie do Twoich komentarzy. Chociaż pewnie były takie przypadki, jak sam mówisz. Także, bez 'nerw' :) Uwagi analizuje i staram się stosować. Tzn. Postaram się, bo na razie zostawiam redakcję całości na chwilę kiedy już wrzucę cały materiał.

TomaszMaj:

1. Pierwsze zdanie zawsze mnie męczyło podczas licznych auto-korekt, wielokrotnych zmian i przeobrażania się całego opowiadania (tudzież rozwijania się). Fragment który wkleiłem powstał dobre 7 lat temu. Miałem pomysł, wydał mi się zabawny, więc napisałem pare słów żeby nakreślić historię i kiedyś do tego wrócić. Ogólną koncepcję miałem taką, żeby to wprowadzenie przesycić opisami. Nakreślić ironiczny ton. Później to się trochę zmieniało. Odchudziłem wstęp. Budyń jednak pozostaje zagwozdką. To budyń or not to budyń? Dzięki. Może jednak wywale jeśli jest rażący i nie będzie pasował do całości.

2 i 3.  Masz chyba rację.

Co do dialogów które miejscami się zlewają. Wynika to z tego, że tekst skrajam ostatnio pod epuby. Nie ma problemów z akapitami i dzieleniem w wersji PDF ale czysty, dobrze sformatowany tekst to moja pięta achillesowa. Ucze się teraz tej trudnej sztuki, tak żeby wszystko wyglądało jak należy bez użycia tabulatorów i przesadnego enterowania. 
 

AdamKB: Opłótł - jak winorośl. Zamysł miałem taki żeby nieco przesadzić z opisem sugerując tym samym nieprzyjemność takiego mało adekwatnego do sytuacji gestu. Nie wiem jak Ty, ale ja na przykład jestem wyczulony na punkcie naruszania mojej przestrzeni osobistej przez obcych ludzi :)
Co do prawdopodobieństwa pomysłu. Zgadzam się z innymi komentarzami, że na tym etapie opowiadania ciężko to ocenić. Jest to później wytłumaczone. Nie bardzo dokładnie, bo wolałbym pozostawić czytelnikowi miejsce dla wyobraźni i domyślania się (mnie to zawsze bawi w opowiadaniach). Jeśli chodzi jednak o całość, to jest to fantastyka. A skoro tak, to, w moim przekonaniu, świat może być zupełnie szalony, ale w tym szaleństwie musi być spójny. Tzn. drugorzędną sprawą jest czy coś takiego mogłoby się zdarzyć w naszej rzeczywistości, ważne, żeby samo w sobie było spójne.  

Naviedzony: Autor, autor :)


Jakoś po północy wrzucę kolejną część. Opowiadanie jest już skończone, więc nie piszę na bieżąco. Sęk w tym, że po wielu, wielu godzinach spędzonych na poprawianiu i cyzelowaniu tekstu człowiek gubi dystans i zdolność rzeczywistej oceny jakości. Stąd poddanie tekstu krytycznej ocenie. Dzięki, zobaczymy jak Wam się spodoba reszta. 

Dziękuję za wyłapanie przykrości językowych  i miłe słowa :)

Fasoletti: wprowadzenie, ma być właśnie takie - w tym fragmencie to głównie zabawa koncepcją i co-by-było-gdyby.  Zresztą, Hithcock mówił, żeby się zaczynąło ostro, a później tempo powinno wzrastać ;)

TomaszMaj: Oblukam. Dzięki. Chociaż przypomina mi się, że czasem stosuje myśl, krótki opis itd. jako przerywnik dialogu. Mogłem miejscami przesadzić.

Suzuki M: Ha! To nie wazelina, no, najwyżej troszkę. Co się dziwisz? Przejrzałem forum i parę opowiadań na tej stronie i komentarze wraz z ocenami potrafiły urwać d*pe. Wyszedłem więc z założenia, że bezpiecznie będzie się najpierw przywitać. W końcu jak mam usłyszeć żebym sp....... to chciałbym w spokojniejszej formie :)

Nowa Fantastyka