Profil użytkownika


komentarze: 213, w dziale opowiadań: 188, opowiadania: 56

Ostatnie sto komentarzy

Dzięki za odwiedziny i cieszę się, że przypadło do gustu. Pozdrawiam.

z pewnym opóźnieniem, spowodowanym okolicznościami zawodowymi i zupełnie niezawodowymi – oto jestem. Czytam. Odpowiadam. smiley

CIENIU BURZY – interesująca opinia. Naprawdę. Formę tekstu taką, a nie inną, przyjąłem trochę eksperymentalnie (moje drogie Bety niech mi poświadczą blush), bo byłem bardzo ciekawy jaka będzie reakcja na takie rozegranie fabuły. Były pochwały, były przygany… ale Twój komentarz jest rzeczowy  i mówi mi coś więcej. Ciekawym było w tak szczegółowy sposób dowiedzieć się o odbiorze poszczególnych fragmentów. Wielkie dzięki! Jedynie co do lekarzy i ich wiedzy nt pacjenta nie mogę się zgodzić. Po pierwsze: owszem, wiedzieli w jaki sposób Jonasz znalazł się w śpiączce – przecież sami to opowiedzieli pozostałym. Po drugie: a któryż to lekarz zna CAŁY życiorys swojego pacjenta? To byłby dopiero absurd wink. Tak więc z tymi zarzutami się nie zgodzę, pozostałe… cóż: vox populi, vox dei.

GRAVEL – szkoda, że nie udało mi się wzbudzić Twojego zainteresowania. Może następnym razem.

Pozdrawiam. 

A Bycza Krew też niby słodkawa… choć reszta smaku taka już nie do smaku. Ale w starych, dobrych, punkowych klimatach nie o smak przecież chodziło devil

Ja tam żadnej soli nie widzę. Patrzę na youtube na ocean, a tam po prostu woda. Zaglądam do szafki, a tam torebka z napisem SÓL, a w środku takie białe kryształki. W oceanie nie widać kryształków.

ERGO:  teza o słonym oceanie może być mocno naciągana!

@Cień Burzy

Dobre, reszta komentarzy… może jeszcze w tym roku, ale nie dzisiaj.

Otóż to! Nie ma co przemęczać Jurka. Toż już Cień z niego został, choć jeszcze się Burzy wink

Ja Cię Cieniu doskonale rozumiem i nie zamierzam Cię męczyć. Mi tam wystarczy, jak zrobisz zwykłe, niemęczące kopiuj-wklej komentarza dla Reinee i wstawisz u mnie. angel

 

PS. Oj, coś czuję, że pochwał u mnie nie będzie frown

Samotny Wilku – nie przesadzaj też z samokrytyką – nie popełniłeś żadnej zbrodni na tekście. Wskazałem chyba sporo elementów, które mi się tam spodobały. Inne są wg mnie do poprawy lub przynajmniej rozważenia. Nie przyjmuj każdej krytyki tak bezkrytycznie – autor powinien wierzyć w swoje dzieło zanim je opublikuje, a rolą krytyki nie jest pozbawiać Cię tej wiary, tylko wskazać, na ile różni się odbiór czytelników od odbioru autora.

Póki co jesteś Samotny Wilku na dobrym tropie – choć wciąż daleko od stada cheeky

Dzięki za życzenia i Tobie również: udanych i rodzinnych świąt (ze stadem wink)

Bardzo przyjemne opowiadanie! Pomysłowe i treściwe. Ozdobników upiększających tekst też nie brakowało, ale były podawane szczyptami, więc znakomicie spełniły swoje zadanie, bo nie było ich przesadnie dużo. Motyw niby dość banalny, a urasta do baśniowych rozmiarów. Nieprzegadane – cały czas coś się dzieje konkretnego. 

Nie mogę się zgodzić z niektórymi komentarzami, że opowiadanie było jednowymiarowe – ja dostrzegam (zamierzone lub nie… tego nie jestem pewien) kilka skrytek w tym dziełku, które nie były nachalnie wyeksponowane, ani też nie dołączyły do finałowych wyjaśnień wszystkiego, ale których odkrywanie przynosiło dodatkową satysfakcję. Na przykład dobór imion i/lub nazwisk (bo to różnie było z różnymi postaciami):

ogrodnik Ziemo, jego syn Gerbert, dziewczyna syna Malina, rada miasta nazwana Akurat, gorąca linia telefoniczna Eureka… nawet mam wrażenie, że imię Antona Wiltosa i nazwisko braci Kruc żegnających się krzyżem nad ciałem Bobkontera wpisują się poniekąd w ten schemat. Jeśli Było to zamierzone, to brawo! Dałaś mi sporo uciechy tym ukrytym w imieniu lub nazwisku dodatkowym aspekcie danej postaci. Jeśli jest to przypadek – to gorąco polecam przyjrzeć się temu raz jeszcze, bo wyszło to interesująco. Osobiście uwielbiam takie skrytki zawierające skompresowaną, bonusową treść w tekstach. Sam czasem lubię w swoich tekstach dać coś takiego, choć nie zawsze się to udaje i nie każdy czytelnik jest na to wyczulony.

@funthesystem

Ja odpowiem: nie istniałaby! :D

@Finkla

Istniałaby. Na przykład: Mały człowieczek idzie wrzucić pierścionek do dziury w ziemi.

Nie zgodzę się z Wami… ale może to ja niezbyt precyzyjnie sie wyraziłem. Chodzi o takie książki, które wypełnione są treścią, a nie zapychaczami. Jak główny bohater spotyka kobietę sprzedającą jajka, to ta kobieta, albo ta sytuacja potem wraca, buduje, wikła akcję… a nie jest zwykłym zapychaczem książki.

Jedną z takich książek w ostatnim czasie jest wg mnie Ziarno Prawdy – Miłoszewskiego. Pomijając natrętne wstawki ideologiczne (ściągnięte bezrefleksyjnie od Larssona), to czytając tą książkę miałem wrażenie, że żaden motyw i żaden bohater się tu nie marnuje, ciągle jest jakaś akcja, ciągle się czegoś człowiek dowiaduje. Nawet jeśli jest to jakieś prywatne zdarzenie z życia bohatera, to i tak ma to jakiś wpływ na resztę akcji. Oczywiście nie każdemu ta książka mogła przypaść do gustu, ale chodziło mi o pokazanie, o co mi chodziło – i że to nieprawda, że treściwie oznacza, że zamykamy treść książki w jednym zdaniu. Wielu autorów tak robi, że jedno zdanie rozbudowuje do rozmiaru książki i stąd pewniee takie przeświadczenie u wielu czytelników.

Co do terminologii (…) Cóż, może następnym razem się wyrobię ;)

Ależ ja Ci to właśnie na plus policzyłem, że całkiem sporo tych obcych zwrotów wyjaśniasz. Dzięki temu tekst był bardziej klarowny.

jakby wyselekcjonować samą treść z tego opowiadania, to wyjdzie jakieś 5k.

COUNT: Śmiem twierdzić, że większość książek, gdyby wyselekcjonować ideę, dałoby się zamknąć w podobnym skrócie. Pytanie, czy wtedy nadal istniałaby fabuła?

 

Masz rację, ale – nie  wiem czy się ze mną zgodzisz, czy nie – większość książek na rynku to zwykła grafomania. Mało jest tych nasyconych treścią, “mięsistych”, co to się połyka w całości i czuje się, że głód dopiero został rozbudzony. Na tą chwilę ja mam rozpoczęte chyba 5 albo 6 książek i żadnej nie mogę przebrnąć. Robię sobie przerwy w czytaniu po kilka tygodni, albo miesięcy, bo często tam nic się nie dzieje (a literek co niemiara). W Twoim przypadku odnoszę wrażenie, że stać cię na coś bardzo treściwego, ale naśladujesz grafomanów i marnujesz swoje możliwości – bo wg mnie mógłbyś być lepszy od nich.

Zilustruję to przykładem z życia. Miałem kiedyś dobrego znajomego, który założył niszową, ale bardzo fajną kapelę. Nie była to muzyka popularna, ale w pewnych kręgach cieszyła się dużym powodzeniem. Zapytałem go kiedyś na jakich muzykach się wzorował, a on odpowiedział, że na żadnych – stworzył kapelę własnie dlatego, że nikt nie grał tak, jak on by tego chciał jako słuchacz. I dzięki temu odniósł jakiś tam sukces w swoim niedużym, alternatywnym raczej światku.

 

 

Do mnie Sapkowski nie przemawia, więc nie zachwyciłem się kopiowaniem jego stylu. Nie będę też rozczulał się nad Twoim wiekiem – dzięki temu dowiesz się więcej o swoim opowiadaniu smiley

Zgadzam się z większością komentarzy Funthesystem. Od siebie mogę dodać co następuje:

Ładnie oddany klimat Pragi – zwłaszcza w karczmie. Poczułem to. Dialogi całkiem niezłe. Postacie wystarczająco wyraziste. Ogólna wiedza o temacie też niezła, choć wg mnie niewystarczająca (np. kręcisz się wokół tematu kabały żydowskiej, ale nie czerpiesz z niej, a to duża strata… zamiast tego jest liczenie literek, a to po turecku, a to po polsku… taka naiwna trochę numerologia).

Pomysł… coś tam był, do czegoś to zmierzało, ale jakoś nie bardzo mnie zaintrygowało poszukiwanie sposobów na wywołanie szatana. Może dlatego, że za dużo miejsca poświęciłeś zbudowaniu fajnego klimatu, a za mało dramatyzmowi, czy ogólnie fabule (to też ktoś z komentujących już poruszał).

Styl, całkiem-całkiem… choć momentami miałem wrażenie, że był zbyt pobieżny. Zakończenie – niezbyt udane i sprawia wrażenie nieprzemyślanego. Hynek wywołuje szatana (samo zło) i przejmuje się złym postępkiem? To czego on się spodziewał? Naiwnie to trochę wyszło. Samo też wykonanie zakończenia nie było już tak fajne jak wcześniejsze partie tekstu. A jak wiadomo: koniec wieńczy dzieło. Nawet w prostych rozmowach, kiedy ktoś komuś opowiada jakąś historię, która się mu przydarzyła, to robi to po to, aby na sam koniec wykazać coś niesamowitego, wartego właśnie opowiedzenia – a te wszystkie zdania poprzedzające miały tylko przygotować słuchacza na niesamowitość ostatniej sceny, po której powie on: “no coś niebywałego! Niemożliwe!”. A w tym opowiadaniu właśnie w miejscu zakończenia opowiadanie zaczęło więdnąć.

Ogólnie: przeczytałem z zainteresowaniem, ale nie wywarło to na mnie większego wrażenia i chyba nie wryje się w moją pamięć.

Dość ciekawe opowiadanie, ale czytałoby się znacznie lepiej, gdyby nie kilka elementów, które mi dość znacznie przeszkadzały. 

Po pierwsze: przesadnie poetyckie wykonanie w wielu momentach. Za dużo tych koronek. Kilka koronek w ubiorze dodaje uroku, ale cała ich masa zmienia się w fałdy, gdzie niewiele widać, a trudno się w tym poruszać. I takie miałem niestety wrażenie.

Po drugie: Zgodzę się z Funthesystem, że zbyt wiele medycznej terminologii może niektórym utrudnić lekturę. Pech chciał, że ja zazwyczaj do tych “niektórych” należę i padło na mnie. Na plus jednak policzę Ci, że starałeś się wiele z nieznanych powszechnie terminów medycznych, geologicznych itd wyjaśnić w tekście – nie odsyłałeś mnie do Wiki (co by jeszcze bardziej spowolniło moje czytanie) i dzięki Ci za to!

Po trzecie: nie mogę zgodzić się z Dogsdumplingiem, że narracja była zróżnicowana. Była próba włożenia różnych fragmentów narracji w usta różnych bohaterów, co zasadniczo powinno dać ciekawy efekt zmiany perspektywy dla czytelnika. Jednak nie wyszło to zbyt dobrze właśnie dlatego, że styl narracji nie zmieniał się bez względu na to, który bohater się do niej dorwał. Przez to sami bohaterowie stali się mniej wyraziści (mówią i opisują tym samym stylem, trochę jest wrażenie cyborgów lub klonów). 

Po czwarte: w pamiętniku zaczynasz narrację właśnie tak, jak ją prowadziłeś przed pamiętnikiem… i dopiero po kilku wpisach zaczyna się jakaś zmiana stylu tej narracji – widać inny język, inny sposób wypowiadania się. Gdybyś to zastosował od samego początku pamiętnika i ciągnął do końca, to by nie było mojego “po trzecie” i “po czwarte”. A tak to wyszło trochę dziwnie – autor pamiętnika najpierw bawi się w poetę w obliczu tragedii swojej ukochanej, wstawia koronki o tym jak to traciła równowagę i się przewracała (Jakby się tym upajał, osobowość ocierająca się o Nerona lub Jockera), a potem nagle przypomina sobie, że jednak ma emocje i zaczyna kląć w duchu na lekarzy, zaczyna w duchu zaprzeczać ich opiniom, zupełnie inaczej opisywać partnerkę. Ta zmiana nie trzyma mi się kupy. Albo inaczej: ten zbyt poetycki styl na początku nie pasuje mi zupełnie, a ten późniejszy – jest całkiem OK.

OGÓLNIE: Warsztat masz dobry, ale trochę zbyt barokowy jak dla mnie – jakby wyselekcjonować samą treść z tego opowiadania, to wyjdzie jakieś 5k. Pomysł ciekawy, przygotowanie solidne, końcowy zwrot interesujący. Jest dość dobrze. Ode mnie 4 smiley

Dziękuję, Lana! Widzę, że styl opowiadania wzbudza dość spolaryzowane opinie: jednym zdecydowanie nie pasuje, innym zdecydowanie tak. To dla mnie ciekawa obserwacja, więc choćby z tego punktu widzenia daje mi to pewne minimum satysfakcji.

Co do dialogów… biorę na klatę, skoro kolejna osoba się o to upomniała. Cóż począć? Przekażę Jonaszowi i Dorianowi, niech zmienią styl, albo im obetnę gażę za udział w tym opowiadaniu. wink.

A co do zmierzania historii donikąd – czy na pewno? W końcu Wassermann osiągnął swój cel. Być może niektórzy czytelnicy zasugerowali się początkiem akcji i sądzili, że podmiotem jest tu Jonasz – a on był tylko przedmiotem.

Witam Coboldzie i dzięki za wsparcie w kwestii medycznej smiley

Witaj Gravel.

…z Reg już się witałem, ale to było wczoraj, a zatem: witaj Reg w dniu dzisiejszym wink

Regulatorzy – Nie mówimy w tym przypadku wyłącznie o ciuchach, więc zastosowanie słowa “rzeczy” nie wydaje mi się trafne. Kiedy mam do sprzedania kurtkę, aparat fotograficzny – to mam do sprzedania kilka przedmiotów. Nie widzę w tym niczego niepoprawnego.

Co do czepka – nie napisałem skąd przyszła akurat Wanda i jakiej jest specjalności. Może przyszła akurat z takiego miejsca, gdzie ten czepek był potrzebny? W szerszym tekście to by można było rozwinąć, ale tu nie widzę potrzeby. Jest czepek, jest szpital, w szpitalu czepki nosi się w takich a takich okolicznościach, resztę można sobie dopowiedzieć, jak ktoś chce – choć nie jest to zasadnicza część akcji, więc można się też nie przejmować.

Drewian – skoro się nie spodobało, to trudno. Żałuję. Co zaś do sposobu zwracania się Doriana do Jonasza… wiesz, to można zapisać na różne, mega osobiste dla nich sposoby, wręcz ich własną, przyjacielską gwarą zrozumiałą tylko dla nich. Ale nie uważam, żeby w tekście dla czytelnika, w dodatku tak krótkim, że nie ma miejsca na porządne wprowadzenie postaci, ich sposób mówienia itd, aby zasadnym było stosowanie takich skrótowych sformułowań, jak te, które zaproponowałaś. Dla kilku osób to będzie zrozumiałe – ale dla kilkunastu może to być niejasne. Dlatego zdecydowałem się na ten styl wypowiedzi u Doriana. Poza tym – a skąd to wiadomo, w jaki sposób Dorian z Jonaszem rozmawiają? A może Dorian jest sztywniakiem i formalistą, z urzędniczej rodziny? wink Dorian jest właśnie taki, jakiego go opisałem, nie widzę potrzeby robienia z niego swobodnego gościa. 

Co do capsa – mała czcionka to coś innego niż małe litery.

Jak się zdejmuje kurtkę płynąc? Normalnie smiley. Przestajesz na moment machać rękoma, zsuwasz kurtkę z siebie i machasz rękoma dalej. Nic trudnego. Jak przyjdzie lato, to można sprawdzić. wink

Reg – żałuję, że nie przypadło do gustu. Trudno, tak bywa. sad.

Dziękuję za spory wysiłek korektorsko-edytorski.

Nie do końca jednak zgodzę się w kwestii przedmiotów ograniczających ruchy. Niby to dlaczego nie można użyć tego sformułowania? Czy to ubrania, czy sprzęt fotograficzny jak najbardziej można uznać za przedmioty. Owszem – samo określenie “przedmiot” nie mówi nic o tym, co to jest, ale w tym przypadku zostało to określone nieco dalej: kurtka i aparat fotograficzny. Można jedno i drugie nazwać rzeczami, choć to akurat słowo kojarzone często z ubraniami. Można jedno i drugie zaliczyć do przedmiotów właśnie. Użycie tego sformułowania wydaje mi się poprawne.

 

co do czepka – w niektórych sytuacjach czepki są używane przez lekarzy – np. http://eodziezmedyczna.pl/sklep/czepek-medyczny/

albo inne zdjęcie http://www.edukacjamedyczna.pl/wiadomosc/padaczka-operacja-farmakoterapia/20605.html 

Napisane bardzo sprawnie – sam chciałbym tak pisać, kiedy byłem w Twoim wieku. Główny motyw fantastyczny (Śmierciodawca) też ciekawy. Podobał mi się. Motywy społeczne (chłopiec okaleczony przez złego ojca – a jakże, ojcowie to samo zło – któremu to ojcu wydaje się, że wszystko może, bo taki bogaty jest, itd) bardzo oklepane, wręcz hollywoodzkie. Niczego nowego tu niestety nie było. 

Umieszczenie niektórych fragmentów jest dla mnie niezrozumiałe… np. po co opowieść o tej dziewczynce, co to się w łuk wygięła? Na moje to niczego nie wniosło do historii (albo też bardzo mało). Taki trochę zapychacz z tego wyszedł. Uroczy, ale zapychacz.

Za to narracja w pierwszej osobie wyszła świetnie. Charakteery postaci oddane przekonująco, dialogi też niezłe.

Ogólnie z mojej strony na plus yes

 

 

Dzięki Reinee.

Co do lekarzy i drukarki – nie wydaje mi się, aby celem tego eksperymentu było podglądanie czystych snów osób w śpiączce, a raczej dowiedzenie się, jak działa podświadomość w takim wypadku i jeśli docierają do niej bodźce zewnętrzne (takie jak drukarka… ale może to być w innym przypadku głos bliskiej osoby), to jak to jest odbierane, jak przetwarzane, jak to chory przetwarza sobie na wizję senną. W końcu jeśli będą chcieli się podjąć np. próby wybudzania przy pomocy wiedzy zdobytej w tym eksperymencie, to będzie to przede wszystkim przy pomocy bodźców zewnętrznych i dlatego warto wiedzieć takie rzeczy. Dlatego ta drukarka im bynajmniej nie przeszkadza w eksperymencie (na tym etapie – a nie wiemy w sumie jaki to jest etap. Może początkowy?)

opowiadanie napisane prosto niczym bajka, ale dzięki temu metafora była bardziej wyrazista. Akcji wielkiej nie było, aczkolwiek basniowy styl sam podpowiadał, że trzeba czytać między wierszami. Co prawda porównania do spraw forum się nie domyśliłem (ale to nic nie znaczy, bo ja słynę z niedomyślności – większość kobiet, które mnie znają tak twierdzi wink), ale po zapoznaniu się z komentarzami metaforę uważam za interesującą.

Co do kwestii bibliotecznej – masz Biohazardzie akurat rację. Z grubsza tak to działa – bibliotekarze nie wszystko czytają, zwłaszcza u nowych forumowiczów. Też to zauważyłem. Mało jest takich tytanów literatury jak Regulatorzy, Finkla czy Bemik, którzy potrafią przeczytać absolutnie wszystko i konstruktywnie skomentować. Chylę czoła drogie panie!!! Gdyby więcej bibliotekarzy tak postępowało, to by nie było tego problemu… Bo problem, o którym mówi Biohazard wcale nie dotyczy pozytywnych komentarzy, tylko tego, że forumowicze długo działający na forum i są rozpoznawalni – są jednocześnie chętniej czytani przez bibliotekarzy. Z kolei wielu nowych – bardzo rzadko. To łatwo zauważyć, choćby w ilości komentarzy i osób odwiedzających dane opowiadanie – ile jest u starych bywalców, a ile u nowych.

I zgodzę się również z Biohazardem, że nieraz do biblioteki trafiają teksty moim zdaniem średnie, a wiele bardzo dobrych ma zaledwie kilka komentarzy (też tu widać, że bywalcy mają z górki).

I w tym wszystkim masz rację Biohazardzie, mniej więcej takie jest wrażenie…

ALE Z DRUGIEJ STRONY – Biohazardzie:

jeśli napiszesz książkę i szczęśliwie znajdziesz wydawcę, to myślisz że będzie inaczej? Że każdy czytelnik w księgarni będzie się kierował zasadą, że każdej książce należy się taka sama uwaga? Że księgarze będą polecali debiutanta z takim samym zapałem jak autora z wieloma sukcesami na koncie? 

Nie ma takiej opcji! Tego nie przeskoczysz. Można co prawda wydać miliony na promocję – jest to jakieś wyjście – ale i tak będziesz debiutantem. Jak z tego wyjść? Wydać kolejną książkę. A potem jeszcze jedną. I znowu… Aż bywalcy księgarń w końcu oswoją wzrok z Twoim nazwiskiem i z ciekawości zerkną na streszczenie, albo nawet kupią na próbę.

Tyle, że na rynku księgarskim jest o wiele trudniej, bo wydanie książki dla debiutanta jest rzeczą bardzo trudną (a co dopiero drugiej i trzeciej). Tu na forum jest to prostsze – nawet pomimo tego, że nie zawsze dobre opowiadania dostają się do biblioteki. 

Moim zdaniem jedynym sensownym wyjściem jest pisać jak najwięcej, jak najciekawszych opowiadań i udzielać też dużo ciekawych komentarzy. Wtedy staniesz się osobą rozpoznawalną i coraz chętniej będą do Ciebie zaglądać bibliotekarze, a co za tym idzie – Twoje szanse na dostanie się do biblioteki z dobrym opowiadaniem zrównują się z bywalcami. Bo sam staniesz się starym bywalcem.

Dzięki za komentarz MrBrightside

Wandę spotkało pewnie największe upokorzenie w życiu, a Jonasz mówi, że może stracić pracę. Ała. ;)

Drań! wink

Łatwiej o przejście z tamtego świata do tamtego świata?

raczej z międzyświata – jeśli tak to można ująć. Przecież Jonasz jeszcze nie umarł.

 

Błędy zaraz poprawię.

edit: 

Liczyłem na więcej zwodzenia i meandrowania w tej kwestii, a dostałem hasłem w pysk.

Cóż… jedni robili z hasła zagadkę dla pozostałych konkursowiczów – a ja nie miałem takiego zamiaru. Od razu chciałem wskazać wokół czego będzie się rozgrywała akcja.

Ślady We Krwi – przeczytane, własny ślad tam też pozostawiony. Pozwolę sobie zrobić pewne porównanie między Śladami a Rubinowymi Łzami. Tamto opowiadanie (rozdział?) było sporo krótsze – a bardziej treściwe. Tamto miało bardzo ciekawy element fantastyki (rytuał nekromancji), co stanowiło centralny, przykuwający uwagę i pamięć element. Tu tego zabrakło (rozmowa z magistrem, albo z sukubem-kanibalem nie spełniła takiej roli). Tam była intrygująca furtka zachęcająca do czytania dalszych części (obcy, Chryste panie!), a tu… ja się nie doszukałem.

Ślady były lepsze, a Rubinowym przydałoby się nieco przeróbki.

I wrócę jeszcze do tych opisów postaci i społeczności demonów, co zrobiłeś częściowo w Śladach (wygląd Malakiasza i jego partnera, Mez, oraz ich szefa – [a niech go Mrok!]), a czego nie zrobiłeś prawie wcale w Rubinowych. Bez względu na to, czy miałyby to być osobne, powiązane ze sobą opowiadania, czy kolejne rozdziały powieści – moim zdaniem czytelnikowi przy róznych okazjach warto przypominać takie szczegóły (że oliwkowa skóra, że rogi takie, że jego broda…). To odświeża pamięć czytelnika i pomaga wczuć się w postać. Opisanie postaci tylko raz w pierwszym rozdziale nie jest wg mnie wystarczające – zwłaszcza jeśli te rozdziały są aż tak obszerne.

Te same uwagi dotyczą opisu społeczności, hierarchii, struktury… co jakiś czas warto pewnee rzeczy odświeżać, no i rozwijać ten opis. W Rubinowych tego brakuje jak na moje.

Dobrze się czyta, choć muszę przyznać trochę racji Rogerowi, że trochę za dużo “zapisywactwa szczegółów” – pewne rzeczy można było opisać zwięźlej. Ale i tak jest fajnie – bardzo obrazowo. Z tym portalem i obcymi to ciekawy pomysł, zachęcający do przeczytania dalszego ciągu.

Zakończenie tej części mogło być lepsze – powrót po kota (jakakolwiek pisana mu jeszcze rola w tej powieści) jest słabym finałem – czy to opowiadania, czy to rozdziału. Już miałem nadzieję, że jak Malakiasz wróci na miejsce zbrodni, to zobaczy cygankę leżącą w pentagramie, co świadczyłoby o tym, że właśnie ktoś na niej dokonał rytuału nekromancji, chcąc się czegoś dowiedzieć… to by było nie tylko finałem mocniejszym, ale też dość ciekawym ponownym wykorzystaniem wcześniejszego motywu – takie nawroty dobrze utrwalają w czytelniku pewne kwestie. 

No, ale skończyło się na kocie…

Ogólnie: bardzo pozytywnie, choć z pewnymi mankamentami.

Przeczytaj “Ślady”, jeżeli wciąż będziesz zainteresowany, daj znać na priv, podeślę Ci kopię.

spoko, widzę to na portalu. Na pewno przeczytam i wypowiem się.

 

elity demoniego społeczeństwa to gnidy (zupełnie jak u nas).

Cooo???? To nie może być prawda!!!!

laughlaughlaughdevil

Krzysztofie

Oczywiście, że z przyjemnością zapoznam się z dalszym ciągiem. Moim zdaniem masz jeden z najciekawszych stylów na tym portalu i dużo fajnych pomysłów. Co do ludzkiego charakteru Twoich demonów: no dobra, piją alkohol, biorą używki… pewnie to samo możnaby powiedzieć o Jezusie i apostołach (gdyby wtedy były inne używki niż wino) wink. Ale z drugiej strony Twoje demony potępiają przemoc, zabójstwa, okaleczanie. Mało demoniczne te demony. Może i jest jakiś zamysł wyklarowany w innej części przygód Malakiasza, ale ja to opowiadanie odczytałem tak, jak ono zostało tu podane, czyli jak samodzielny twór. Nie znalazłem w tekście niczego (może poza zakończeniem, ale też nie do końca), co by mi kazało pomyśleć: “cierpliwości, Gostek! Tam się coś kluje, ten z tamtym coś knuje – acha! Czyli dowiem się w następnej części… już kapuję!”. Takiej reakcji w mojej głowie zabrakło przy czytaniu tego tekstu.

Wszystko zależy od intencji autora przy zamieszczaniu swoich prac na portalu: czy ma to być prezentacja ukończonego i niezmienialnego już dzieła – czy raczej okazja do szlifowania warsztatu, otwarta na zmiany, przeróbki. W pierwszym przypadku sprawa kończy się na opiniach wyrażonych rzez czytelników – i koniec. W drugim przypadku dzieło może się jeszcze diametralnie zmienić w sensie wykonania, aby być jak najbardziej czytelne dla odbiorców. 

Zauważ, że jest bardzo mało autorów, których stać na takie przeróbki, bo to jest trudne podejście z psychologicznego punktu widzenia (każdy z nas ma reakcje obronne w takich chwilach – ja też nie jestem wyjątkiem). Po prostu myślę, że drugi przypadek zarezerwowany jest dla autorów najwyższej marki – i Ciebie właśnie dostrzegam w tej grupie. 

Uważam, że to opowiadanie nie jest tak udane, jak poprzednie – ale ma potencjał i gdybyś jednak spróbował napisać wersję BIS (albo BIeS, w tym przypadku), to jestem pewien, że byłaby to lepsza wersja. 

Krzysztof_Adamski to jak dla mnie marka sama w sobie. Dlatego wymagam więcej niż od innych. Niestety to opowiadanie nie daje mi tyle satysfakcji, co poprzednie. 

Przede wszystkim: świat. Znakomity pomysł, aby akcję umieścić w świecie demonów! Ale dlaczego oni są tacy ludzcy?! Po pierwszych akapitach spodziewałbym się jakiegoś anty-świata. Niby realia podobne do naszych, ale na odwrót. Inna moralność, inne jej objawy, inna obyczajowość… a tu nic. sad. Wszyscy bohaterowie najzwyczajniej ludzcy, tyle że rogi jakieś noszą.

Poza tym, skoro to odmienny świat, to przydałoby się z początku więcej opisów zarówno postaci, jak też struktury tego świata. Tego nie było, więc do samego końca (i po tymże końcu) czułem się zagubiony. Zabrakło też bardziej szczegółowych opisów poszczególnych grup demonów – to utrudniało wejście w klimat.

Generalnie tekst jest trochę przegadany. Skrócenie go o jakieś 10-20k wyszłoby mu na dobre. Zwłaszcza, że nie brak tu jakichś elementów z “innego świata”. Jedną z nich jest wypłacenie zakładu przez Malakiasza jego koledze Jamaleusowi, za… nie wiadomo co? Przecież we wcześniejszej części tekstu się nie zakładali! I takich wybijających w rytmu sytuacji jest znacznie więcej.

Błędów ortograficznych też nie brakuje – ale to akurat jest do ogarnięcia. Bardziej doskwiera tak “ludzko” zrobiony świat oraz sama wydłużająca się akcja, której bynajmniej nie ratuje nieciekawe zakończenie. sad

 

Pomysł jest dobry, ale aby mógł być wykorzystany, wymaga bardzo solidnej zmiany.

 

 

 

 

Plus za mito-słowiański motyw. Zawsze warto wspierać swoje! smiley

Ale reszta pozostawiała już sporo do życzenia. Warsztat stosunkowo poprawny, ale proporcje poszczególnych fragmentów niewyważone – np. pierwszy dialog Marcina, Artura i Kuby (poniekąd) nazbyt długi jak na tekst 25 k! A to nie jedyny taki fragment.

Akcja nie porywała. Postacie były dorywczo wrzucane do kotła opowieści i trudno było do kogoś się przywiązać, komuś kibicować.

 

Zakończenie dość ciekawe, ale niestety nie ratujące wcześniejszych wpadek.

A tak przy okazji: pierwszy raz słyszę o Południcach porywających dzieci. W mitologii słowiańskiej zazwyczaj była to domena innych demonów. Będę wdzięczny za wskazanie źródła tego podania.

Przeczytałem z zainteresowaniem. Taki zaledwie slajd sytuacji, ale obrazowy i ciekawy.

Piękne opowiadanie. Miło spędziłem przy nim czas. Gratulacje!

Włochy też nie są złym skojarzeniem. Też było tam pełno księstw i ciągłej rywalizacji między państwami-miastami i arystokracją.

Wydaje mi się, że szukanie odnośnika w jakimś skrawku dawnej Europy niewiele daje. Włoskie księstwa również były uzależnione od protekcji: jedni od cesarstwa niemieckiego, inni od Bizancjum, inni od papiestwa… swoje wpływy miała też Francja i Hiszpania. Do pewnego stopnia niezależne były księstwa normańskie, ale one były uzależnione od sojuszy – zwłaszcza ze sobą nawzajem.

Wg mnie to zbyt śliskie i całkiem niepotrzebne przyrównanie – przecież to fantastyka. Łatwiej zbudować własny model. smiley

Finklo – a to ma coś wspólnego z piórkami? Nie znajduję takiej informacji w opisie głosowania na wstępie tematu dla każdego miesiąca. Zresztą za wrzesień to jak widzę powinno wygrać opowiadanie Bemik, miało najwięcej punktów (nawiasem mówiąc – najwcześniej zgłoszone, bo wcześnie opublikowane, co potwierdza moją tezę), ale nie widzę piórka przy jej opowiadaniu. Sądziłem raczej, że chodzi o wybór powszechny tego, co się ludziom podoba, jakby poza piórkami i konkursami. Tak to się prezentuje.

Reg – to nadal nie daje wielkich szans opowiadaniom z końca miesiąca. W systemie, gdzie głosować można w ciągu trwania miesiąca publikowania prac, oczywistym jest, że prace z początku miesiąca będą miały często już dość dużo głosów zanim jeszcze inne prace w ogóle się ukażą. Moim zdaniem głosowanie może sobie trwać nawet tydzień, albo i miesiąc, ale powinno zaczynać się po zgłoszeniu wszystkich opowiadań za dany miesiąc. Inaczej to nie jest fair wobec autorów z końca miesiąca.

A czy to trochę nie mija się z celem, aby głosowanie na najlepsze opowiadanie miesiąca zaczynało się na początku tegoż miesiąca? Przecież wiadomo, że te, które będą opublikowane na początku miesiąca mają przygniatającą przewagę czasową nad tymi z końca miesiąca. W efekcie powstaje głosowanie nad ciekawą i najszybciej opublikowaną w danym miesiącu pracą, a chyba nie o to chodziło? 

Jeśli takie głosowanie ma mieć sens, to powinno się rozpoczynać pierwszego dnia następnego miesiąca. A zatem dnia 01.12 powinno się zaczynać zbieranie głosów za listopad. W obecnej formie to trochę dziwacznie się prezentuje. frown

@ Belhaj

wycinek świata, w którym panuje rozdrobnienie feudalne jak powiedzmy na terenach średniowiecznych Niemiec

Hrabia to hrabia – a książę to książę. Pomijając fakt, że nad książętami niemieckimi panował (lepiej lub gorzej, ale jednak) król, a nad polskimi w czasie rozbicia dzielnicowego – teoretycznie Senior, a praktycznie oddawali się oni w opiekę zagranicznym władcom – to pokazuje istotę także i tego tytułu. Książę niemal zawsze był podległy komuś. Nie można było sobie wszcząć jakieś wojenki ot tak… trzeba było mieć nie tylko ważny powód, ale też zgodę suwerena… lub przynajmniej poparcie innych książąt / hrabiów. To była cała machina dyplomatyczna uruchamiana w tym celu. 

Jeśli planujesz z tego zrobić większe opowiadanie, to proponuję o pomyśleniu nad wprowadzeniem rozbudowanej dyplomacji, bo to daje znakomite pole dla różnego rodzaju intryg, zwrotów, zakulisowych rozmów, zawierania i zrywania, a czasem pozorowania sojuszy – to tylko wyjdzie na plus :)

Jeśli chodzi o o nielicznych obrońców miasta to jest o tym wzmianka w tekście. Większość sił grafa została fortelem wywabiona z Montcasson i zniszczona przez geomantę.

Czy to znaczy, że poszli z artylerią gonić za rabusiami i podpalaczami pól? Skoro istnieje w tym świecie artyleria, to spodziewałbym się, że graf, właściciel imponującego miasta, posiada taką broń do obrony na własnych murach. a tu nic? nawet machiny do miotania kamieni?

Enazet – nie rozumiem tych emocji. Nie napisałem chyba niczego, aby odpowiadać takim tonem.  Nie dostrzegam w mojej wypowiedzi tonu pretensjonalnego. Jeśli jest tam słowo, które Cię szczególnie dotknęło, to mi je wskaż.  Moja wypowiedź tylko wskazywała, że autor ma prawo pisać o różnych sprawach – i tych, którym sam kibicuje, jak też tych, z którymi się nie zgadza. Zależy od podejścia autora: jedni chcą świat naprawiać lub czynić go na swoje podobieństwo, inni mają upodobanie w odkrywaniu tego co jest i jakim jest, albo co by było gdyby coś było takie a nie inne…

Które z tych zdań uprawnia do stwierdzenia o moim protekcjonalnym podejściu?

Opowiadanie dość ciekawe. Zaletą jest na pewno dobra konstrukcja tekstu – bohaterowie wyraziści, opisy obrazowe i nie za długie, dialogi dość sprawne. To wszystko ujęte w ramy niezłego pomysłu przynosi interesujący efekt. Choć i tu nie ustrzegłeś się kilku dość naiwnych momentów: np. po zdobyciu miasta krasnoludy dostają polecenie przygotowania stosu dla grafa – i to nie byle jakiego, bo to nie jest zwykły chłop. Wykonują to polecenie w trakcie krótkiej pogawędki grafa i hrabiego… w sumie to w ciągu maksymalnie kilku minut, w mieście, a więc z dala od drzew. rozumiem, że znajdą się deski, drewniane wózki… ale dajże im chociaż godzinkę. laugh. Niby szczegół, ale psuje przyjemność czytania przez małą wiarygodność.

Wadą – i to w moim odczuciu dość sporą – jest nie do końca chyba przemyślana konstrukcja świata. Wyjaśniam o co mi chodzi:

Głównymi oponentami są graf i hrabia… tylko, że oba tytuły oznaczają to samo (graf to niemiecki odpowiednik hrabiego) – więc już na początku zaczęło mi się to gryźć. Może trzeba było po prostu ukazać konflikt między hrabią X a hrabią Y? Byłoby to bardziej spójne, gdyby to byli wodzowie plemienni lub nawet niech mają tytuły niezależnych książąt… albo jeszcze lepiej gdyby w ogóle nie dawać im tytułów historycznych, tylko jakieś wymyślone – mniej by to obciążało tekst odniesieniami do desygnatów zastosowanych tu terminów.

Dalszą konsekwencją tego użycia hrabiego i grafa jest zmniejszenie wiarygodności samej możliwości wybuchu takiego konfliktu. Pojęcie hrabiego czy grafa – o ile nie jest w tekście wskazane, że w tym świecie panują inne stosunki, inna hierarchia – automatycznie implikuje istnienie jakiegoś suwerena, czyli króla, albo cesarza. Hrabia / graf władał danym terytorium w imieniu króla/cesarza. A zatem jakikolwiek atak na hrabiego lub grafa (i to jeszcze z udziałem renegatów poszukiwanych listami gończymi!!!) to z miejsca oznacza atak na samego suwerena. Owszem – zdarzały się różne konflikty międzyhrabiowskie, ale to na tej zasadzie, jak to robił w twoim opowiadaniu graf – rzekome bandy łupieskie, skrytobójstwo itd. Graf wypadł więc realistycznie. A hrabia – kompletnie poza realiami. 

Tak więc hrabia nie tylko zaciąga bandziorów wyjętych spod opieki królewskiej, ale w imię dużej cyrkonii atakuje innego hrabiego, czyli pośrednio samego suwerena, jego miasto miażdży, a samego grafa pali na stosie – można powiedzieć, że hrabia już sobie założył stryczek na szyję. 

Zaznaczam, że nie chodzi o przeniesienie realiów historycznych, tylko o realia ukazanej struktury społecznej. Gdybyś opisał w inny sposób zakres władzy i relacje między poszczególnymi tytułami, to inna sprawa – ale nie robiąc tego automatycznie odsyłasz czytelnika właśnie do historii – i stąd całe zamieszanie.

Jeśli już hrabia zaatakował oficjalnie hrabiego (grafa), to wątpię, aby wyższe instancje w państwie (król, inni hrabiowie, kapłani) pozwoliliby mu na to, aby posunąć się za daleko. Całość skończyłaby się prawdopodobnie ugodą, jakąś rekompensatą w postaci kilku wiosek za oszustwo z tym diamentem i takie tam. A jeśli już nawet doszło do złapania grafa, to absolutnie nie mogło być mowy o jego zgładzeniu i to bez sądu!

W ten sposób postać hrabiego została przedstawiona wyjątkowo naiwnie – a szkoda, bo warsztatowo tekst jest naprawdę przyjemny!

Dziwnych sytuacji było więcej, podam jednak jeszcze tylko takie zestawienie: z jednej strony bombardy krasnoludzkie, tak wielkie, że aż uszy pękają od huku – i to w rękach jakiegoś tam herszta zbójeckiego, czy najemnika. Z drugiej strony bogate miasto samego grafa, prezentujące się imponująco… ale miasta bronią zaledwie łucznicy. Skąd taka dysproporcja? Rozmywało to mi realizm tej sceny.

W tej formie opowiadanie budzi we mnie wiele sprzecznych uczuć. Gdybyś jednak zmienił tytuły i nakreślił nieco co właścicielowi takiego tytułu przysługiwało, jakiś choćby zarys fragmentu struktury społecznej – prezentowałoby się to znacznie lepiej. Pod tym kątem wystarczyłby pewnie jeden akapit zmieniający kierunek odniesień u czytelnika (zwłaszcza jeśli czytelnik jest  jako tako obeznany ze średniowieczem).

Co do zarzutów ENAZET – mocno przesadzone. Nie zauważyłem tu nic szowinistycznego. Gdybyśmy  każde dzieło pisarza, poety, malarza, reżysera, aktora itd traktowali jako wyraz osobistych przemyśleń i światopoglądu – to wszystkich artystów dawno by już spalono na stosie. To trochę jak zabijanie posłańca za to, że przyniósł wieści, które są komuś nie po myśli. Chyba zbyt osobiście to potraktowałaś Enazet. smiley

Natomiast kiedy jest to szort czuję, że pomysł z miejsca dostaje po głowie i już nie ma szansy się rozwinąć. Zawsze pozostanie fajną i nie rozwiniętą koncepcją. 

Poniekąd przyznaję Ci rację – też wolę czytać dłuższe teksty. Ale z drugiej strony zman takich, dla których 5k tekstu to grubo za dużo laugh

Pomysłowe, ale zagmatwane jak na moje… albo raczej mało przejrzyste. Nie chodzi nawet o zastosowanie niedopowiedzianego zakończenia, tylko o to, że tych niedopowiedzeń, domysłów itd było zbyt dużo. Przy 60k, albo lepiej 100k tekstu takie celowe zakręcenie czytelnikiem ma sens, ale przy tak krótkim – niekoniecznie. Czułem się trochę niekomfortowo. A te wszystkie japońskie imiona pogłębiały moje wrażenie zagubienia. W połowie tekstu zrezygnowałem z łamania sobie języka na tych imionach i patrzyłem tylko na ich fragment, żeby je jakoś w głowie utrzymać… ale potem Minohito pomylił mi się z Katahito i koszmar wrócił sad.

Duży plus za pomysł, ale z tą Japonią, to nie to…

A tak przyszło mi teraz do głowy, że gdyby to działo się u nas, między odnalezionymi potomkami Piastów i Jagiellonów, a sąd boży inwokowałby ojciec Rydzyk – to by dopiero było przezabawnie!

Oooo… nie ma tak łatwo Śniąca! Dam hasło jeszcze w tytule, a potem każdy akapit będzie się od niego zaczynać devil

Bella – a niby dlaczego ma usunąć. To nie jest konkurs na odgadywanie haseł, tylko na to kto w jaki sposób potrafi z danego hasła zrobić opowiadanie.

Atonalista? Super! Kompletnie nie wiem co to jest i już jestem ciekawy jak to autor wykona, jak w ogóle wyjaśni mi co to jest, i jaką historię do tego dorobi. 

Ja swoje hasło też pewnie podam na wstępie opowiadania.

Ale jaką fantastykę ja dołożyłem od siebie?

hmmm… chodziło mi nie o istnienie Draugrów, ale o ich magiczne moce. Jakoś nie kojarzyłem ich z oddziaływaniem na pogodę, umysły, wilki… ale zmuszony Twoim dociekaniem przewertowałem internet i faktycznie masz rację. Odmalowałeś Draugra jak ta lala laugh. Cofam swoje niedorzeczne zastrzeżenie i przyznaję kolejny PLUS yes

gdyż jak mawiał klasyk Jan Himilsbach

pochwalę się, ze swego czasu paradowałem w jego krawacie (jak go zdobyłem, to insza inszość)… rzecz o tyle nietypowa, że Himilsbach zasadniczo w krawatach nie chodził. Ale razu pewnego w moim rodzinnym mieście nie wpuścili go do baru bez krawatu… więc kupił, a zaraz po wyjściu pozbył się go laugh

 

dobra, koniec tego offu

ooooo… widzisz, Finkla! To oznacza, że nie jestem pijakiem, tylko ARTYSTĄ! A to brzmi inaczej. Dodatkowo to tłumaczy, dlaczego kiedy jestem pod wpływem… weny, to nikt mnie nie rozumie: gdyż jestem ARTYSTĄ WYPRZEDZAJĄCYM SWOJĄ EPOKĘ… o jakieś kilka kolejek blush

Finkla, Ty jej nie zniechęcaj… moja wredność też musi na kimś znaleźć czasem ujście! angry Inna sprawa, że Śniąca to jeden z najtrudniejszych materiałów do narzekania… ale coś się znajdzie!

Klimat wikingów bardzo mi pasuje… pewnie dlatego, że przecież wikingowie byli Słowianami wink, których żony puściły w rogi. I takie wersji historii należy się trzymać laugh.

Początek i zakończenie dość banalne. Opisy świetne, bardzo obrazowe, przenosiły w czasie. Niektóre porównania trochę jakby na siłę… nie pasowały mi i psuły płynność ciągu wyobrażeń (np. porównanie uderzania nożem, do uderzania wiosłem – ani to podobne jedno z drugim, ani to obrazujące… właściwie psuło mi trochę obraz tego fragmentu akcji).

Bardzo pozytywnie odebrałem dużą wiedzę na tematy nordyckie, którą emanuje Twój tekst, zwłaszcza, że umiejętnie też poddawałeś sugestie tłumaczące wątki mitologiczno-obyczajowe, co mniej zorientowanym w klimatach północnych czytelnikom powinno pomóc wczuć się w opowiadanko. 

Z drugiej strony – dałeś też sporo fantastyki… moim zdaniem zbyt dużo, co przy tak wdzięcznym temacie jak wikingowie nie jest konieczne (co udowadnia choćby wspomniany wyżej serial “Wikingowie”, gdzie magia czy religia pochodzą ze źródeł historyczno-etnologicznych i są całkowicie wystarczające). Ale co tam – taką miałeś wizję, więc się nie czepiam. cool

Za to bardziej ponarzekam na niektóre momenty akcji – regularnie się gubiłem kto kogo dźgnął, kto się osunął itd. Wracałem po 2-3x do początku akapitu, a i tak niekiedy musiałem czytać na czuja, w nadziei, że kolejny akapit to nakreśli. Ten element warsztatu mi nie odpowiadał.

 

…To kiedy w końcu kolejny sezon Ragnara? devil

 

Nooo… to teraz moja kolej (myślałeś, że starszych tekstów już nikt nie czyta? hehe!! Otóż czytają starsi ludzie wink).

Historyjka całkiem ładna, odmalowany świat poatomowy dość przekonujący. Akcji – jak na mój gust – trochę za mało. Zwrotów akcji i zapętleń też mi brakowało. Było przecież z czego korzystać. Skoro wstawiłeś już Niemców, za którymi wstawił się Profesor, to aż się prosiło, żeby na końcu ich temat wrócił jak bumerang. A tak to wyszedł z Niemców tylko bibelot do odmalowania klimatu i charakterów. Można było wykorzystać też Narodową Armię, skoro już się pojawiła… Tyle w ogóle tych postaci było wymienionych z ksywek w grupie Profesora, że chociaż komuś można było przydzielić jakiś nowy epizod w tej historii. Było czym tą opowieść zapętlić, zaskoczyć, ale nie wykorzystałeś tego wszystkiego.

Idea szlachty – trochę przerysowana, rubaszna, ale właśnie taka mi się spodobała. To wg mnie taki dość humorystyczny motyw (pomimo tego, że parszywce z nich straszne).

Masz generalnie fajną narrację i ciekawe, lekkie pióro – czyta się dość dobrze. Jednak kilka elementów gryzło się jak dla mnie. Przede wszystkim ten Profesor nie pasował sam do siebie – niby ta ksywa z jakieś większej ogłady, a przecież klnie gorzej od pozostałych. 

Zupełnie niepotrzebne też te tak liczne komentarze – niemal każde zdanie z dialogu profesor musi jakoś skomentować? W dialogu zawsze jest okazja przyspieszyć, zagęścić akcję, a tu te komentarze to mi bardzo przeszkadzały. Gdyby połowę z nich usunąć, to tekst nabrałby rozpędu i byłoby więcej znaków do wykorzystania, aby na koniec zrobić ww. zwrot akcji cheeky.

Ogólnie: Podobało mi się na tyle, że chętnie przeczytałbym jakąś nową wersję tego tekstu, bo można z niego jeszcze sporo wyciągnąć. O ile uznasz to za potrzebne. 

Mam pewną teorię: Pomiędzy każdymi dwiema literkami komputer stawia jeszcze jakieś 10-15 dodatkowych, niewidocznych znaków! Bo jak inaczej zrozumieć, czemu w tak krótkim (jak dotąd) tekście statystyka wykazała mi ich tyle tysięcy??? 

I to jest temat dla ABW!

@Natan – oki, w takim razie wyłączam Twoją osobę z mojego oglądu sytuacji.

@ Finkla 

Jeśli chodzi o broń palną, to trzymałam w łapach łuk. Ale nazwiska wynalazcy nie znam. ;-)

A nazwisko ŁUKASIEWICZ nic Ci  nie mówi?

@ Staruch

ewentualnie zastosuję się w przyszłych tekstach (o ile takie powstaną).

Liczę, że tak!

Widzisz Finklo? I wyszło teraz, kto tu z nas jest pokojowo, a kto bojowo nastawiony wink

Dzięki za wyjaśnienia, choć szkoda, że nie ująłeś ich w jakiś sposób w tekście. Żadnego z podanych nazwisk nie kojarzę – bo i niby skąd miałbym ich kojarzyć. A zatem czytając poprzestałem tylko na tym, że to ktoś tam wielki, ale kto? Tego Autor nie podał, więc Autor powinien mieć pretensje do siebie.

Sens rozmowy Kuczera, ktory podajesz teraz w komentarzu jest nawet fajny, szkoda tylko, że nie sposób było wyłapać go w opowiadaniu. A zatem może warto przerobić ten tekst przed zakończeniem konkursu? Bo jak widzę, to chyba nikt z komentujących nie domyślił się takiej roli Kuczera.

Przejechany jeżyk i róże… no tylko kolce mi się zgadzają, a cała reszta była niestety opisana w sposób, który bynajmniej nie naprowadził mnie na przesłanie stojące za jeżykiem (i chyba nie tylko mnie).

Jest jeszcze czas, więc może warto spróbować trochę doszlifować tekst?

Przyjemna lektura o nieprzyjemnych sprawach. Tylko nie mogę załapać mechanizmu tej zabawy… Idea Przeznaczenia jest taka, że w jakimś czasie komuś tam wydarzy się to, co mu przeznaczone – czasem coś dobrego, czasem coś złego. To czego właściwie dotyczyła zabawa? Przesuwali zegar, żeby zobaczyć, jakie będzie przeznaczenie kogoś? Czy przyspieszali w czasie to przeznaczenie? Ale jeśli tak, to powinny być zawsze dwa zegary, a ich wskazówki biec w przeciwległych kierunkach, skoro ściągamy przeznaczenie z przyszłości do teraźniejszości… Jeśli dobrze zrozumiałem ideę tej zabawy Czasu i Przeznaczenia.

Przyznam szczerze, że tego motywu nie załapałem.

Zdenerwowałem się tak bardzo, że pozostałe do końca testu pytania rozwiązałem, nie analizując dokładnie ich treści. Nie miało to większego znaczenia. Zwykle celowo robiłem kilka błędów. Wiedziałem, że w grupie przetrwają najlepiej dostosowani, najbliżsi średniej, a nie najwybitniejsi.

a później np. taka sugestia, że kto jest najlepszy z życia Lothara, ten jest do niego najbardziej podobny, co (jak rozumiem) było jednym z ważniejszych celów edukacji

Rano znowu długo patrzyłem w lustro. Nie jestem androidem. Chyba staję się podobny do Lothara. Nie tak bardzo jak Pablo Picasso, który siedzi w pierwszej ławce i ma same dziesiątki z Życia, ale jednak

i jeszcze coś tam było później o tym, jak Mickowi najwięcej satysfakcji przynoszą dobrze napisane testy itd. Jak zmienisz ten pierwszy, podany przeze mnie akapit – to te niezgodności znikną.

Czytało się ciekawie. Czasami jakieś karkołomne konstrukcje w stylu

tym razem pasażer usłyszał (jeśli to w ogóle można dosłyszeć – przemknęła przez głowę uczonego przelotna myśl) w głosie kierowcy… wyraźne mrugnięcie okiem?!

Innym razem niepotrzebne bibeloty nie wnoszące nic do akcji, w stylu przejechanego jeżyka… nie mam pojęcia po co to było, skoro nie miało późniejszego rozwinięcia.

Pomysł dość oklepany, ale nie nudziłem się – całkiem niezłe wykonanie.

Zakończenie mało przejrzyste… taka właśnie “kompletna szarość” mnie spowiła wink. Przydałoby się bardziej klarowne wyjaśnienie (nie znaczy to, że wprost – po prostu bardziej klarownie) – o co chodziło.

Ogólnie: pozytywnie z mojej strony

Tyle tych pochwał, że ja znowu wyjdę na marudę… sad. Ale cóż za to mogę – każdy ma swój gust, a wymienione w komentarzach książki, do których przyrównano tekst “wyałtowały” mnie już w pierwszych rozdziałach. Wiec to pewnie kwestia po prostu gustu. Ale mam nadzieję, że autor doceni też opinię osoby nieco inaczej patrzącej na te sprawy – w końcu pochwały dodają śmiałości, ale konstruktywna krytyka dodaje zrozumienia. smiley

Jak na moje, to tekst był miejscami mocno przegadany. Były fragmenty, gdzie spokojnie co trzecie zdanie można usunąć bez żadnej straty dla opowiadania – a może nawet z zyskiem. Wielu spraw dość szybko się domyśliłem – choćby tego, że oni są wszyscy klonami tego Lothara, dlatego nie ma dziewczynek itd. Na szczęście pomysł z przybranymi imionami i nazwiskami znacznie ożywił ten motyw. 

W pierwszej połowie tekstu prawie nie było akcji… przebrnąłem z trudem (pomogło mi w tym bardzo solidne, przyjemne wykonanie). Narracja pierwszoosobowa dość infantylna. To niestety zjawisko większości autorów, którzy pod hasło “nastolatek” z automatu podstawiają kogoś z osobowością pięciolatka. Niestety jest bardzo mało twórców, którzy potrafią umiejętnie przedstawić postacie niedorosłe. W tym tekście to się nie udało.

Rzuciło mi się w oczy też kilka niespójności – np. Mick nie może się zdecydować, czy najlepiej być średniakiem, czy prymusem? Raz twierdzi tak, a raz inaczej.

Akcja jednotorowa, bez wielkich zakrętów – gdyby nie dobry styl wykonania, to szybko stałaby się monotonna. W połowie pojawiła się chwila wartka i nawet zabawna z tą głową Pani i biegnącym za nią robotem sprzątającym… Ale potem już po staremu.

Na plus (oprócz stylu i pseudonimów uczniów) – na pewno pomysł (choć szkoda, że taki monolityczny), smaczki w stylu Edison ściąga  od Tesli (choć tak na prawdę od Tesli ściągał współczesny koncern, to byłoby jeszcze fajniejsze), no i zakończenie. Pomimo tego, że się domyślałem dużo wcześniej – to jednak wykonanie końcówki bardzo mi się spodobało.

Ogólna ocena tekstu: satysfakcjonująca, co biorąc pod uwagę, że nie znoszę utworów w stylu “Mechaniczna Pomarańcza” można uznać za dużą pochwałę devil

 

 

ciężkostrawne sad. Takie krótkie, a z takim trudem przebrnąłem… a znaczenie będę pewnie jeszcze kilka dni odgadywał. Niestety – nie przypadło mi do gustu.

więc i końcówka nie powaliła.

zależy kogo! kucharza Amarena powaliła na pewno devil

A mi przypadł do gustu ten tekst – zarówno styl, użycie rymów, jak i ogólnie pomysł. Lekkie, zabawne, zgrabne… może faktycznie tu i ówdzie można to dopracować, jak sugeruje Bemik, ale generalnie jestem usatysfakcjonowany. 

aaaa… no to widocznie trollingu też nie umiem załapać. Nawet tego kiepskiego. Widocznie sam jestem kiepski… ech! frown

Hmmm… ja tak sobie myślę, że pewnie wyniki już są, tylko należy jurorów ośmielić do ich opublikowania przez powszechną aklamację laugh

Podoba mi się wykonanie, ciekawy język… ale treści to już chyba nie załapałem do końca. Co ma Furia wspólnego z frezarką? Pożerająca frezarka? No kombajn to jeszcze, ale frezarka jakoś mi się z tym gryzie. Nie bardzo też potrafię połączyć ze sobą obu części. Co właściwie tam robił Nick na tej frezarce? Coś tam robił, ale potem już go nie było… więc może źle robił i go zjadła? Hmmm…

A tak poza tym: jak to w końcu jest z tą ilością znaków w tym konkursie? Czyż nie zostało powiedziane, że objętość tekstu powinna wynosić od 5 k do 5,1 k? 

na stronie: (O boże-bożeńku… spraw, żebym wylosował DRUKARKĘ! Wsławię się najgłupszym opowiadaniem fantasy na świecie!!!)

laugh

Nie jestem pewien, czy dobrze rozumiem te zasady w moim małym, wsiowym łepku. Czyli teraz podaję na chybił-trafił numer strony i numer hasła – jury to losuje między tymi, którzy się zgłoszą, a wtedy wybrańcy mają czas do 12.12.16, aby przydzielone hasło rozwinąć w opowiadanie, zgadza się?

Żniwa skończone, świnie nakarmione, to mogę się dzieła podjąć :)

Zgłaszam swój udział i podaję hasło: s193/h2

Porażający sado-maso spektakl, kompletnie niezrozumiała ekscytacja brzydotą, upadkiem i cierpieniem – do tego stopnia, że zabrakło pomysłu i miejsca na akcję. Postacie nijakie, bez charakteru – wszystkie jak klony: mówią w ten sam sposób, myślą w ten sam sposób… skoro już zastosowałeś Autorze narrację w pierwszej osobie dla kilku różnych postaci, to czy nie było warto wysilić się trochę na odmienny styl wypowiedzi u każdej z tych osób. 

Bardzo słabe! Całe szczęście to tylko 20 K – choć w sumie szkoda, że aż tyle. Przebrnąłem tą lekturę bez żadnej satysfakcji.

Zachęcony Donnerwetterem przeszedłem do niniejszego odcinka. Niestety: pomimo, że jest dobrze, to jednak słabiej niż w tamtym opowiadaniu.

Co mi się podobało:

– Znakomicie odmalowujesz klimat, otoczenie, postacie – widziałem to oczyma wyobraźni.

– Świetne przeskoki z akcji na akcję, z miejsca na miejsce – to ładnie splatało ze sobą różne wątki i zagęszczało intrygę.

– ciekawe elementy fantastyki, jak choćby “pancerne” żółwie wink.

Co mi się nie podobało:

– Wiele miejsc jest przegadanych – zgodzę się z niektórymi przedmówcami.

– W niektórych momentach próbujesz być zbyt precyzyjny, zbyt dużo wyjaśnić… np. historia życia Schumahera do niczego mi nie była potrzebna. Wystarczyłoby na tym etapie krótkie stwierdzenie, że był gnidą i już. Gdybyś tą historię pana Gnidy opowiedział w kolejnym odcinku – byłoby to bardziej wciągające (dowiedzieć się wreszcie, dlaczego ten gość jest taki, a nie inny). Przez to wszystko mocno i często spowalniałeś akcję i to jest jeden z powodów dłużyzn.

– Niektóre sceny były naiwne – np. nie przemawia do mnie to, że w środku bitewnego szału, przy ostatnim prawie szturmie, kiedy orrkowie już czują smak zwycięstwa – nagle ktoś “z byka spada” i woła “stop, stop! momencik, mała przerwa, coś wam powiem…”. Takie rzeczy to się dzieją tylko na planie filmu wojennego. Nie przekonałeś mnie tym.

Innym przykładem naiwnej sceny jest ten dość wyświechtany chwyt ze złym bohaterem, który już ma zabić dobrego, ale koniecznie musi opowiedzieć wszystkie szczegóły swojego chytrego planu. No kurcze…. aż mnie palce zaświerzbiły, czy by nie napisać opowiadania zaczynającego się od takiej sceny, a wtedy dobry bohater udaje, że nie kapuje tego… więc ten zły jeszcze raz mu tłumaczy – a ten nadal nic ni rozumie… i tak pół nocy zły mu tłumaczy, rysuje kredą na ścianie, opowiada jakieś anegdoty, a ten wciąż nie rozumie i zły nie może go zabić, bo tamten nie załapał jego planu.

Pewnie wyszłoby przekomicznie. devil. Ale to dlatego, że tego rodzaju sceny mają zwiększony potencjał na komiczność. Wolałbym dowiedzieć się o tych knowaniach w inny, bardziej wyrafinowany sposób.

No i jeszcze jedno, zasadnicze pytanie: czy te krasnoludy w ogóle tam trzeźwieją? Piją i piją, w każdej scenie coś tam wlewają w siebie, a jak pojawia się jakiś problem  to zdwajają dawkę. Niby nazwiska niemieckie, ale piją jak ruscy smiley.

Ogólnie podobało mi się, ale gdybyś zadał sobie trochę trudu i przerobił jeszcze ten tekst troszkę – to mógłby on być wręcz czarujący. A tak – co najwyżej 4+.

Acha – literówek jest wciąż dużo.

Bardzo interesujący sposób szybkiego przeskakiwania w czasie akcji – a mimo to nie zabrakło obrazowości. Temat prowokacyjny, ale w sposób nieobraźliwy, niewyszydzający – raczej ciekawa zabawa w stylu “a co jeśli…”.  Ostatecznie daje sporo do myślenia.

Trochę męczyło mnie to mało oryginalne, mega stereotypowe podejście do różnych grup społecznych (worek złota temu, kto znajdzie mi  tak idealnie stereotypowo pasujących np. mieszkańców wsi) – ale jeśli cały tekst potraktować jako jedną, wielką metaforę, to jakoś to mogę przełknąć.

Bardzo dobry tekst. Gratulacje! 

Tekst najzwyczajniej w świecie ZNAKOMITY! Nie zgadzam się, że trzeba go przycinać z przodu. Nie szkoda mi też Donnerwettera – rozwalono go dokładnie w odpowiednim momencie. Scena ze strzelaniem do smoka nie była za długa – była świetnie wymierzona i trzymająca w napięciu. Świetne było to połączenie fantasy i nowszej techniki – zaskakujące i ujmujące!

Co najwyżej do słabości zielonych mógłbym się przyczepić – ale tylko nieznacznie.

Przy okazji – nadal masz literówki niewyłapane przez powyższe, życzliwe duszyczki… więc się strzeż (przed nimi nie obroni Cię nawet Długi Hans!) laugh

Uffff… ależ chaotyczne to było. Jakiś pomysł może w tym jest, sporo wyobraźni również, ale brakuje poukładania, usystematyzowania, a przede wszystkim: przejrzystego zaprezentowania tego pomysłu czytelnikowi. Tego wrażenia bałaganu dopełniały jeszcze złe zapisy poszczególnych partii tekstu – gubiłem się niekiedy nie wiedząc, czy to narracja, czyjeś słowa, czy myśli. No i nie rozumiem, p=o co tyle ozdobników? One były niekiedy zgrabnie wymyślone, ale po co aż tyle? 

Na koniec jeszcze: mnie osobiście raziły też takie wpadki jak użycie słowa Elohim dla jednego boga… podczas, gdy w języku hebrajskim jest to liczba mnoga od słowa El (bóg). Może niewiele już pamiętam z nauki tego języka, ale coś tam jednak jeszcze zostało w głowie. Cóż jednak poradzić, skoro ten błąd jest masowo powtarzany przed twórców i media?

Napisane całkiem fajnie, akcja mozolna, ale wciągająca. Niektóre postacie trochę jakby niedopracowane, ale ogólnie i tak jest ciekawie. Za to nie mogłem nijak strawić tej masy komunałów… Nie przepadam za opowiadaniami, które nic nie wnoszą, niczego nowego do myślenia, do zastanowienia się – ot, po prostu płyną sobie z głównym nurtem. W Twoim opowiadaniu nawet bogowie byli opisani w politycznie poprawnym stylu frown. Toteż wg mnie wyszedł taki barok – ładnie, błyszcząco, zgrabnie… ale niewiele z tego człowiek wynosi. Zanosiło się na piątkę-szóstkę… a z ledwością zdecydowałem się na czwórkę.

Wypraszam sobie używanie argumentów ad personami klasyfikowanie autora jako przedstawiciela jakiejś “partii”.

Ryszardzie – Twoje zaangażowanie ideologiczne jest aż nadto widoczne, a to nie jest miejsce na to wg mnie – i tego dotyczył mój komentarz. Nie zauważyłem jakiegoś ataku na Ciebie, za to wielu ludzi wierzących mogłoby się poczuć dotknięci Twoiimi insynuacjami, jakby byli bezmózgimi, krwiożerczymi idiotami… bo tak to między wierszami zabrzmiało. I nie spodobało mi się traktowanie tamtej grupy ludzi w ten sposób. Wierzą, to wierzą – ani to Twoja, ani moja sprawa.

Dlatego powtarzam – to nie jest miejsce na agitację ani ideologiczną, ani polityczną, ani religijną.

tak z ciekawości , Gostomyśle.. Na kogo głosowałeś?

żenujące… albo nie czytasz postów, albo nie rozumiesz słowa idea.

To nie jest miejsce do uprawiania polityki, powtarzam.

Niepotrzebnie robicie z tego forum scenę do prezentowania waszej ideologii, panowie. To nie to miejsce. Wydrukujcie broszurki i rozdajcie gdzieś na wiecu “ludzi światłych znających jedyną prawdę” – co tam chcecie. Ale tu jest miejsce do rozmów na tematy literackie związane z fantastyką, co w dużej mierze zahacza o tematy filozoficzne i społeczne, a idea Boga jest elementem tych tematów. 

Rozumiem, że następni na Waszej liście do koszenia z tego portalu są krasnoludy, kosmici, mutanci, postacie ze snów, elfy, smoki, demony, boginki, południce… bo przecież są niezgodne z programem ideologicznym “oświeconej elity”, no nie? Słowo daję – jakbym Shreka oglądał.

Panowie – biuletyny partyjne są drukowane w gdzie indziej. Tu raczej jest miejsce na rozpatrywanie za pomocą pewnych form literackich różnych kwestii, które w sferze symbolicznej są reprezentowane przez tego właśnie smoka, elfa, albo Boga. Atakowanie rekwizytów, którymi posługują się twórcy fantastyki wygląda jak jakiś przesąd Voo Doo z nakłuwaniem lalki. Wyżywanie się na fetyszach przy jednoczesnym zarzucaniu ludziom dokoła zacofania – to dopiero jest znakomity przykład ideologicznego opium dla współczesnych mas.

Szkoda czasu na dalszą rozmowę – odbiegamy od tematu tego forum.

ach! Ludzie kochają czasem takie małe igiełki… takoż i ja, jako ortodoksyjny homo sapiens lubię niekiedy wyszukiwać takie nawiązania do różnych tematów. Bynajmniej nie chcę już kontynuować dyskusji, a kto chce, to może to skomentować jak uważa… ale aż nie mogłem się powstrzymać przed zamieszczeniem tu linku do artykułu, który jako żywo pasuje do uwag co do tego, jak zachowywała się Cecylia wobec Urko.

Artykuł jest niezwykle dosadny i potwierdza, że ludzie częściej ulegają swojej nieracjonalności niż słuchają zdrowego rozsądku. Może nie każdy w tak ekstremalnej formie jak Cecylia i ta pani z artykułu, ale jednak takie przypadki się zdarzają i nie są wyssane z palca.

Pozdrawiam.

LINK

eee…. tam! Ryszardzie! Jak byłem mały to też zasłaniałem się starszym bratem, ale z tego wyrosłem. Powoływanie się na cudze wypowiedzi skłania mnie raczej do przypuszczeń o braku własnych przemyśleń u cytującego. Zwłaszcza, jeśli cytat pochodzi z dość dawnych czasów i od tamtej pory doczekał się niejednej, całkiem sensownej odpowiedzi.

Ale przede wszystkim – udało Ci się mnie zwieść.

Z początku myślałem, że jest to faktycznie wiersz neutralny światopoglądowo i religijnie, filozoficzny, stawiający trudne pytania… Tymczasem Twój ostatni komentarz rozłożył całkowicie to pierwsze wrażenie, gdy okazało się, że tekst jest nie wcale neutralny – tylko zaangażowany po jednej ze stron; nie filozoficzny, tylko ideologiczny, i nie stawiający trudnych pytań, tylko dający łatwe odpowiedzi. 

Szkoda. Ta pierwsza wersja zapowiadała ewentualną dyskusję – ta druga wersja ze wzglęędu na swoją “jedyną słuszność” nie znosi sprzeciwu…

 

Zostawiłem tu furtkę uchyloną… nie precyzuję czy  jestem ZA czy PRZECIW. 

Dziękuję za opinię

wg mnie wszechmoc jest przede wszystkim niepojęta. Dla nas, jako ludzi, którzy mają mnóstwo ograniczeń. Tak jak Ameryka była niepojęta przed jej odkryciem. Wygłaszanie jakichkolwiek tez o Amerykach przed Kolumbem (lub Wikingami, jak kto woli) byłoby nonsensem (twierdzenie, że ona jest taka czy inna). Natomiast na podstawie pewnych przesłanek można było sądzić, że jakiś ląd na zachód od Europy się znajdował.

Z Bogiem i wszechmocą jest moim zdaniem podobnie.

O Bożeńku… a co ma z tym wspólnego Macierewicz?  Może od razu Batman???

Boskie istnienie lub nieistnienie – tego żaden z nas raczej pewien być nie może. Tu nie chodzi o kwestię wiary, tylko o filozoficznie wyrażoną ideę Boga jako takiego. Czy też innej, wszechmocnej jednostki – choćby hipotetycznej (bo dawanie Bogu zadanie stworzenia kamienia, skoro się w niego nie wierzy, również jest w sferze hipotez jedynie). A zatem bardziej chodzi o wykazanie błędu w samych już założeniach przytoczonej przez Ryszarda anegdoty, a nie o kwestie wiary, ani też światopoglądu, które sugerujesz.

też tak mi się wydaje… ale tak mnie Mr nakierował. Jeśli jednak są jakieś inne wskazówki, to wtedy również znajdzie się zdanie naprowadzające.

Czy ja wiem? Ja z tekstu dowiedziałem się sporo o opcji kwantowych bliźniaków, ale jak widać – nie dość dużo, by załapać pewne kwestie. Mi zabrakło np. w miejscu rozmowy obu braci choćby jednego zdania w stylu: wiesz, że nasz przypadek jest ewenementem, bo ty czarny, ja biały, a jak dotąd takich odwrotności nie zaobserwowano… bla, bla…

Oczywiście idę tropem zasugerowanym przez MrBrightside – ja się na tym nie znam, nie wiem, czy to właściwy trop.

Takie zdanie zapaliłoby mi już lampkę w głowie, że coś tu jeszcze w tle się gotuje… a na koniec miałbym większą satysfakcję z odkrycia: aaaaa… to taki związek!

Jedno… no góra 5 zdań i ten tekst zupełnie inaczej by dla mnie wyglądał. 

Ale i tak jest całkiem porządny.

MrBrightside – nie znam się na bliźniakach kwantowych, nie wiedziałem, że tylko biały z białym i czarny z czarnym mają prawo być… A skoro reprezentuję tą mniej zorientowaną w tematyce fizyki grupę czytelników, to mój głos jest taki, że jak dla mnie to skoro różnica kolorów skóry maiła być dla mnie wskazówką – to ja tego nie załapałem. Wystarczyłoby jedno zdanie uzupełniające wiedzę ludzi takich jak ja – i byłoby po sprawie. A tak to wracamy do wątku wiele już razy poruszanego na tym portalu przeze mnie, że wielu autorów często błędnie zakłada, że czytelnik ma obowiązek znać temat co najmniej w takim stopniu jak autor (a jak nie wie, to ma sobie wygooglać… co jest już kompletnym nieporozumieniem). Jako czytelnik czytam tekst takim, jaki on jest – niczego nie zamierzam googlać, ani douczać się w temacie… to autor jest odpowiedzialny za prowadzenie czytelnika (również tego mniej zorientowanego) w arkana wiedzy o prezentowanym przez siebie świecie – a dokładnie: w tych jego elementach, które nie należą do zwykłych, codziennych itd.

 

chwilka czasu, zajrzałem jeszcze raz do uwag stylistyczno– językowo-… ogólnobłędowych wink.

W Instytucie Fizyki Wszelakiej (…) –  Chyba zbędny wielokropek na początku zdania.

Właśnie nie jestem tego pewien. Urwałem gwałtownie jeden sposób narracji i podłożyłem drugi, trochę na zasadzie jakbym przełączył programy w TV. po przełączeniu nie widzę przecież danego programu od początku, tylko jego kontynuację… Takie miałem odczucie w trakcie pisania, więc uznałem ten wielokropek za uzasadniony. 

A pozostali co o tym myślą?

Ten wielkolud, z wielkim łbem to był Bogdan Twaróg… – Czy to celowe powtórzenie?

Nie, to moje przeoczenie. Wyszło faktycznie bardzo niezgrabnie.

Oburącz podtrzymywał ku górze spodnie… – Co to znaczy podtrzymywać coś ku górze? Czy chodzi o to, że Wołek podciągał opadające spodnie?

Dokładnie o to chodzi, ale czy to błąd? Podciągnął spodnie, kiedy mu opadały. To była chwilowa czynność. Później już je tylko podtrzymywał w tej pozycji – wydaje mi się, że to brzmi sensownie. sad

Nowa Fantastyka