Profil użytkownika


komentarze: 1814, w dziale opowiadań: 1105, opowiadania: 692

Ostatnie sto komentarzy

Dziękuję za odkopanie i przeczytanie tego nieco zakurzonego opowiadania :)

 

Koala75 → Hmm, co dalej? Nadal twierdzę, że kiedyś jeszcze się dowiemy, choć nie mam pojęcia kiedy ;)

 

BurtonThescribe → Ciekawa jestem czy ten przypadek ma coś wspólnego z przypadkiem nam wspólnym miejscem zamieszkania ;) Dzięki za dobre słowo, cieszę się, że Ci się podobało. 

Ale sypnęło! Gratuluje wszystkim!

Piszę, piszę :)

Dziekuję, Navazie, za przeczytanie i komentarz :) 

Cały czas pokładam sama w sobie nadzieję, że kiedyś stworzę coś, co wypełni te dziury i pozaspokaja niespełnionych. Tym bardziej, że mimo mojego uwielbienia dla niedomówień, sama chciałabym jeszcze tę opowieść poodkrywać :)

Wszystkiego dobrego, droga Regularorko! Ogromnie dziękuję za Twoje lożowanie. Arnubisue, powodzenia!

Gratuluję i ja! :)

Gratki jeszcze raz, fun! :))

Gratki, MrB! :))

I dla wszystkich, którym zalegam :)

Dziękuję, jerohu :)) strasznie to fajne, jak ktoś przeczyta dawno już opublikowany tekst :))

Damn. To nie wyszło z pokrzepieniem serca. Ale wiesz, to chyba kwestia interpretacji ;) W kazdym razie milo mi ze zajrzałaś, dziękuje. To tekst sprzed pięciu lat, dziś czytając go sama widzę masę niedociągnięć, nie ma co już się nad nim pastwić ;)

Soniu, serdeczne gratulacje po raz kolejny, już po lekturze :)

Postawiłaś na światotwórstwo i wyszło Ci świetnie. Może aż za świetnie, bo świat w moim odczuciu przyćmił nieco bohaterów i fabułę, ale za to bardzo mnie sobą zaintrygował i jeśli rzeczywiście rozważasz kolejne teksty w nim umiejscowione – totalnie go for it :)

Wspaniale stworzyłaś postać Ciepłejskóry. A drobny detal, który przykuł moje oko swoją czystą gravelowatością to słówko “szachraj” (<3).

Hej, Tenszo. Cudna ta Twoja psinka, przesyłam jej wirtualne głaski :)

Gratuluję kolejnej publikacji i jeszcze bardziej gratuluje bycia Autorką Zamawianą :)))

Wiesz, bardzo lubię to, jak pod koniec opowiadania wyciągasz asa z rękawa i pokazujesz, o czym tak naprawdę jest dany tekst. Trochę przypomina to morał, ale w dobrym sensie, poruszasz jakąś ważną strunę i ona sobie potem jeszcze wibruje jakiś czas w czytelniku. Pamiętam, że podobnie odebrałam “Mechanizm gojenia” – czytałam z pewnym zainteresowaniem, odbierając tekst jako lekki, raczej rozrywkowy i nie koniecznie mający zapaść mi w pamięć. A potem robisz taki trik, że zaczynam się bardziej przejmować. :)

Fajnie, gratki jeszcze raz.

Sorry, całkiem mi się luty wyrwał spod kontroli i nie dałam rady :( Nie wiem, czy przypadkiem już nie podpadam pod skreślenie z dyżurów, w każdym razie chyba tak czy inaczej muszę zrezygnować na jakiś czas. Wrócę, być może, jak mi się uda nieco ogarnąć.

Styl, muszę przyznać, masz porywający :) Początek nawet mnie uwiódł klimatem i scenografią – tak, bardzo przywodzi na myśl Bajki Robotów. Nawet bym powiedziała, że trochę za bardzo, w tej warstwie scenograficzno-plastycznej – ona jest świetna, ale momentami wydaje się być już nie tylko inspiracją, a nosić znamiona jakiegoś naśladownictwa. Nie chcę żeby to zabrzmiało jak poważny zarzut, ćwicząc warsztat i poszukując swojego stylu fajnie jest sprawdzać się w takich formach. 

Warstwa fabularna jak dla mnie wypada bardziej blado – tak ot, opowiastka, grubo zakrapiana, nieco przez to przaśna. Ale barwnie opowiedziana, przez co dużo zyskała i ogólnie rzecz biorąc, lektura sprawiła mi sporo frajdy. Sądzę, że chętnie zajrzałabym do innych opowiadań z cyklu :)

Dorzucam klika :)

Zaczynałam lekturę z pewną nieufnością, scena wykłócania się o cenę biletu spowodowała we mnie obawę, że pójdzie to w kierunku dość wymuszonego absurdu. A poszło w stronę dość nieprzewidywalną :)

Czytało się płynnie i z uśmiechem, bez może jakichś zachwytów, ale z przyjemnością. Monolog woźnicy nieco mnie przytłoczył, ale tak tylko umiarkowanie, a pojawiający się na końcu sceny bełt bardzo fajnie zrównoważył rozłażące się w tej gadaninie napięcie.

Z drobnych technikaliów: w scenie rozmowy woźnicy, maga i rozbójniczki pogubiłam się, kto tam właściwie mamrotał pod nosem – z tekstu można wywnioskować, że rozbójniczka pytaniem o to mamrotanie odnosi się do wypowiedzi woźnicy. 

Kurczę, końcówka nadal wydaje się od czapy, choć łapię chyba jaki za tym stał zamysł i doceniam. Na odczapność przymykam oko i klikam z satysfakcją bibliotekę. 

Przegadane to, nic się nie dzieje, sny – wiadomo, nuda. Tylko że wcale nie. Ani chwili się nie nudziłam. Opowiadaj mi o czym chcesz, ale takim językiem jak tutaj, a nie przestanę słuchać. Albo czytać. Zresztą, to nie tylko kwestia języka, stylu, to też dzięki temu, że czuć w Twoim pisaniu jakąś prawdę, jakiś drobiazgowo odmalowany kawałek rzeczywistości – choćby tej wyśnionej. No mi się bardzo podobało.

Sympatyczny tekścik, choć raczej na dłużej nie zostanie w mojej pamięci. Szkoda, że nie udało Ci się bardziej ukryć tożsamości Jacka. Jednak czytało sie płynnie i wargi rzeczywiście mogły kilka razy zadrgać w uśmiechu :)

Wow, Tenszo, super! Gratulacje!

Dziękuje Ci bardzo, Thargone, lepiej późno niż wcale. A co więcej, zrobiłeś mi miłą niespodziankę, bo nie spodziewałam się już komentarzy ;) I nie martw się, jeśli Tobie nie było szkoda czasu, by napisać kilka słów, to mi tym bardziej nie szkoda, żeby je przeczytać, zwłaszcza, że mimo wszystko to całkiem miłe słowa były ;)

Ale miłą niespodziankę przyniósł mi dziś listonosz! :))) <3

Drakaino, dziękuję, bardzo bardzo mnie ten TAK cieszy :)) Jeśli uda Ci się wrócić z zeżartym komentarzem, będzie mi ogromnie miło:)

Hej, Gravel :) Fajnie, że można Cię znowu więcej widywać na portalu :)

Czytało mi się bardzo dobrze, jak zawsze, i jak zwykle brawa dla Ciebie za klimat, porządne pisanie i mocny temat. Trochę się jednak zgodzę z funem, że stylistycznie wypadło bardzo oszczędnie, jakby zabrakło gravelowego pazura. Widać go może jeszcze w pierwszym fragmencie, w tym pstryku szczególnie – to też jest oszczędność, ale zupełnie innego rodzaju. To jest małe słowo i potężny obraz – tak jak potrafisz. Potem jakby tych małych słów o wielkiej mocy było mniej, a ja miałam apetyt na więcej.

Zakończenie jak dla mnie bardzo dobre, eleganckie ostatnie zdanie. Bardzo spodobało mi się również to, że zadbałaś o realizm elementu fantastycznego – bohater ma swoje receptory cały czas, nie tylko wtedy, gdy wykonuje robotę. Te drobne gesty jak nie podawanie dłoni czy chowanie rąk w kieszeniach – bardzo zacne.

NoWhereManie, dziękuję za lożowski komentarz, cieszę się, że moje fajerwerki błysnęły przejmująco, a kolejne uwagi o niedokończoności biorę pokornie na klatę, bo cóż mi innego pozostało? :)

 

Coboldzie, brzmi jak trudna sprawa, ale chyba jedyna droga ku temu, to pisać, jak chcę. Wierzę, że z czasem będzie to wyglądało dokładnie tak. Hm, mam nadzieję.

 

Wilku, dziękuję za rozbudowany komentarz. Bardzo się cieszę, że Dizavul wydał Ci się właśnie taki – ludzki, choć nie-ludzki. 

 

Fajny nastrój, bardzo ciekawie zagrałeś klimatem – jest tu szczypta świątecznej magii, ale dominuje groza, i to w interesującej kombinacji – trochę nadprzyrodzonej, a trochę tej jeszcze gorszej, wynikającej z ludzkiego okrucieństwa. 

Początek buduje klimat i zaciekawia pojawieniem się trójki widmowych postaci. Akcja nabiera kształtów, ale mam wrażenie, że dzieje się to nieco zbyt powoli, wstęp wydaje się rozwleczony i myślę że nie zaszkodziłoby wyciąć to i owo, czasami może po prostu doszlifować zdania, obierając je ze zbędnych słów (zgodzę się z przedpiśccami, że przykładem takich zbędnych informacji jest to, czego nie ma w pustych oczodołach ;)). 

Ciekawa wydała mi się postać brodatego starca, trochę Święty Mikołaj, trochę Dickensowski Duch Świąt Minionych. 

 

Wyłapałam jeszcze takie rzeczy:

 

Dziewczynka o ściągniętej strachem, bladej twarzy wychodzi zza drzewa, jednym ramieniem wspierając o konar.

 

Franciszek pada na plecy i ryjąc śnieg zmieszany z błotem, przez chwilę stara wycofać.

Powyższe zdania, zdaje mi się, zostały potraktowane eliminacją “się” – w moim odczuciu w sposób nietrafny. Nadmiar “się” zazwyczaj wypada słabo, ale niedobór jednak też. Według mnie można je tak po prostu usunąć, gdy masz już inne “się” w tym samym zdaniu i oba czasowniki zwrotne dotyczą jednego podmiotu, np: “Alicja czesała się i ubierała.” Jeśli masz kilka kolejnych zdań i w każdym np po jednym “się”, co w rezultacie sprawia, że jest ich dużo blisko siebie, lepszym sposobem na ich eliminacje jest poszukanie synonimów lub innych konstrukcji które przekażą to samo, ale bez czasowników zwrotnych. Przykład, w odniesieniu do powyższych zdań: 

Dziewczynka o ściągniętej strachem, bladej twarzy wychodzi zza drzewa, chwytając konar, by utrzymać równowagę.

Może to też nie brzmi jakoś najpiękniej, ale chodzi mi o zobrazowanie tego, o co mi chodzi ;)

 

 

Gdy zjawa jest tuż przy nim, chłopiec zrywa się z pleców w przypływie adrenaliny i rzuca do ucieczki.

Że leży na plecach, wiemy z poprzedniego bodajże akapitu, wystarczy że się zrywa – te plecy nie brzmią tutaj dobrze.

 

Franek, bez namysłu, odwraca się na pięcie i rzuca do dalszej ucieczki. Po chwili wydaje stłumiony jęk, gdy spoglądając za siebie, widzi że parka na powrót zlewa się w jedno, w mroczną chmurę sunącą nad śniegiem, która z każdą chwilą nabiera prędkości.

W końcu wpada na drewniany mostek, przewieszony nad Jaszkówką i pędzi w górę zbocza. W jego płuca wlewa się płynny ogień.

Miałam problem z wyobrażeniem sobie, co się tu dzieje, wynikający z niejasności co do tego, czy pogrubione zdanie odnosi się do parki czy do Franka.

 

W jego płuca wlewa się płynny ogień. Przypomina sobie, jak jego trener lekkoatletyki zawsze poucza go po mentorsku. 

Powtórzenie.

 

Odwraca się w tył i dostrzega, że pościg zatrzymuje się o kilkanaście kroków za nim i wraca pospiesznie w kierunku linii drzew.

Wiadomo, że w tył ;)

 

– To niemożliwe, wojna skończyła się dekadę temu, to niemożliwe… wojna… – myśli kumulują się w to jedno zdanie, gdy pojazd zatrzymuje się przy wezgłowiu jego śnieżnego łoża.

Zamyka oczy i czeka, aż zjawa odejdzie – Przepadnij, odejdź, zgiń…To niemożliwe… ten koszmar już się zakończył, to niemożliwe.

Bardzo mi to zazgrzytało. W tym momencie nie wiemy jeszcze, ile dokładnie Franek ma lat, ale wiemy, że chłopiec mający najwyżej dziesięć, jest od niego “nieco młodszy”. Obstawiałam więc, że Franek ma jakieś dwanaście, potem zresztą okazuje się, że byłam blisko, bo trzynaście. Tak czy inaczej, w tym fragmencie myśli Franka brzmią jakby koszmar wojny pamiętał bardzo wyraziście, co raczej nie jest możliwe – miał trzy latka, gdy się skończyła.

 

Rozchorował się od tego dość poważni.

Literówka.

 

– Skąd wiedziałeś, synu, że właśnie tutaj mamy szukać.

Znak zapytania zamiast kropki by się przydał.

 

Opowiadanie zdecydowanie wymaga szlifu, ale według mnie to całkiem niebanalne podejście do tematu Świąt :)

Hrabio, dziękuję za lekturę i za kredyt zaufania – mam nadzieję, że którymś kolejnym tekstem Ci go spłacę ;)

Niemniej, ja opowiadanie traktuję jak fragment i nic z tym chyba nie pocznę.

Eh, nic nowego. Teraz to i ja zaczynam je tak traktować. No, prawie ;)

Czy mógłbyś dać znać co jeszcze oprócz tego wrażenia, że urwane, mogło wpłynąć na Twój zawód? (Napisałeś, że “głównie” to, zatem domyślam się, że było coś jeszcze, mniej głównego). 

Trzymaj się też :)

 

Coboldzie, dziękuję. Piękny komentarz, choć może mało słodki :)

Do perfekcji pewnie jakoś tam dążę, ale tych wysiłków świadomie zwiększać nie chcę, bo wiem, jakie w tym dążeniu czyhają pułapki. Za to “twórcza bezczelność” – to brzmi jak coś, co chciałabym znaleźć. Tylko powiedz, proszę, co by to miało konkretnie znaczyć?

 

Wydaje mi się, że rozumiem Twój koncept (też techniczny) na to opowiadanie i szanuję próbę, i cieszę się z powrotu na portal. Ale piórkowego TAK-a nie dam.

No cóż, czasem człowiek dostaje piórko, a czasem wartościową lekcję. Próby będę podejmować dalej, chociaż trochę boję się porażek. I ja się cieszę z powrotu, choć czasu starcza mi bardziej na zerkanie niż większą aktywność i życzę sobie na nowy rok, żebym go miała więcej :)

Hej, NearDeath :) Dzięki za wizytę! A widzisz, jednak wychwyciłeś coś nowego – imiona :) 

Bardzo się cieszę, że ogólnie przypadło Ci do gustu i polecam się na przyszłość (choć znając moje tempo pisania, to może być dość odległa przyszłość ;)).

Hmm. Po pierwszym fragmencie miałam chwilę zawahania czy czytać dalej – już na tym etapie niestety zmęczył mnie sposób, w jaki skonstruowałeś kolejne zdania. Sprawiają wrażenie napompowanych, jakby mnóstwo tam było zbędnych słów, co powoduje niepotrzebny patos.

Dalej to idzie mniej więcej podobnie, ale przyzwyczaiłam się i przymknęłam oko, zwłaszcza że opowieść całkiem mnie zaciekawiła, na koniec jednak zostawiła z rozczarowaniem – ostatecznie jakby niewiele z tego wyniknęło. O co chodziło z tymi pożarami? dlaczego Metanpozon, który zdawał się być specem od szukania leczniczych zdrojów, nie poradził sobie z tym? Jaka rzeczywiście była jego motywacja? I co sprawia, że warto o tym opowiadać? Na te pytania nie znalazłam odpowiedzi, a liczyłam, że znajdę.

 

Jednakże ta wersja wydaje się dziś niesprawiedliwa i oszczercza, co w obliczu późniejszych wydarzeń wydaje się jeszcze bardziej oczywiste.

Powtórzenie

 

Gdy wysłuchali tego mieszczanie, zaczęli entuzjastycznie wiwatować na cześć dziwnego wędrowca, byli wniebowzięci, że ich gnuśna i szarobura mieścina niebawem przemieni się w przystań dla bogatych, tłumnie do niej ściągających ludzi z najodleglejszych krain. Poszukiwacz, otrzymawszy jeszcze oficjalne pozwolenie od rady miejskiej, raźno zabrał się do pracy. Wpierw upatrzył sobie stanowisko. Była nim polana przy opuszczonym domu, ogrodzonym drewnianym, nieco pogniłym płotem z licznymi lukami po odpadłych sztachetach. Nieoczekiwanie z rudery zaczął wydobywać się gęsty, smolisty warkocz dymu (…)

Nie skopiowałam całego akapitu, ale generalnie mam sugestię, że należałoby go podzielić. Zaczyna się od wiwatujących tłumów, co w zasadzie kończy jedną scenę, a potem piszesz o kolejnych wydarzeniach, zmienia się miejsce akcji, w dodatku dzieją się rzeczy istotne. To wszystko zasługuje na wyodrębnienie.

No jak nie ma fantastyki? Ja jakąś widziałam. Nic to, że może nic się nie wydarzyło, mnie satysfakcjonuje że mogło, bo uwierzyłam w tę możliwość podróży w czasie, w czarownice, czarty i krasnoludki. Zawsze jak jestem w takich miejscach, to wierzę :) 

Piękna wyprawa, dziękuję! Klikam, bo niezmiernie ładnie to napisałeś.

Zapowiadało się fajnie – pierwsza scena rozmowy ukazywała jakąś intrygę, konflikt, kawałek świata w tle, intrygował odmienny sposób mówienia bohaterów. No słowem, dużo fajnego na początek.

Potem, gdy pojawili się zakapiorzy, raziły mnie słowa typu “motywacja” czy “perswazja”, dialog też zdecydowanie mniej przypadł mi do gustu, wypadł w moim odczuciu sztucznie. 

Gdy nasi bohaterowie weszli w głąb wąwozu, przeniosłeś tam cały ciężar fabuły. Wątki rabunku i zakonu urwały się, pojawili się jacyś zupełnie nowi przeciwnicy i zupełnie nowa rozpierducha, zakończona w sposób mocno otwarty. To wszystko razem sprawia, że opowiadanko wydaje się wprowadzeniem do dłuższej opowieści. Patrzę na nie jednak jak na całość i w takim układzie mam wrażenie skopanej kompozycji – zaczynam czytać o czymś i nagle czytam o czymś zupełnie innym.

Mocniejsze elementy tekstu, takie, w których widać fajny potencjał, to postaci i napięcie. Fajnie intrygujesz postacią harnasia, sugerując jego interesującą przeszłość. Spytko i Gwizdołek budzą sympatię, ich strach i wątpliwości pozwalają nasycać sceny nutką konfliktu. Przy tym nie wydają się trzóchliwi, raczej rozsądni. Fajne chłopy :)

W kolejnych scenach bohaterowie pozostają w nieustannym zagrożeniu, dzięki czemu utrzymuje się napięcie. Gdyby nie to, podejrzewam, że mogłabym mieć problem z doczytaniem do końca, bo zabrakło mi tego, co zwykle sprawia, że daję się tekstowi porwać – soczystego, wyrazistego stylu. Najbardziej ucierpiały na tym według mnie sceny walki, wydały mi się drewniane i mało wyraziste. Zrozumiałam, co się działo, ale nie podziałało to na moja wyobraźnię. 

Przeczytałam :) Bardzo dobra robota, Panowie!

W moim odbiorze tekst wypadł raczej jednorodnie, gdybym nie wiedziała, to pewnie nie podejrzewałabym podwójnego autorstwa. A z drugiej strony czuć w tym pióro każdego z Was – ale na zasadzie bardzo fajnej harmonii.

Bardzo podobały mi się smaczki i nawiązania oraz klimat. Początek czytało mi się dobrze, ale czysta przyjemność pojawiła się na strychu Adama – ta scena i wszystkie listopadowe są wyśmienicie odmalowane. Czyja to była działka? ;)

To, co trochę mnie trapiło, to wielość bohaterów, których odbierałam jako równie głównych, co w krótkim tekście trochę wprawia w konfuzję. Czy to było bardziej o Konradzie czy jednak o Olwidzkim? Momentami wydawało mi się nawet, że jeszcze ważniejszy jest Sanchez. Chociaż podejrzewam, że tak przede wszystkim, to było o Polsce. 

Dziękuję, ninedin, za opinię jurorki, cieszy mnie jej pozytywny wydźwięk :))

Dzięki, dziewczyny :) Edit: o, widzę że tekst Jose nawet czytałam i musiał mi się podobać, ale teraz zupełnie nie pamiętam :/

Kam, miło Cię widzieć :) dziękuję za opinię, pochwały i sugestie, bardzo się cieszę że lektura sprawiła Ci przyjemność :) Eh, gdybym nie pisała tego na ostatnią chwilę, to pewnie trochę bym podłubała przy wątku Xixi, bo też nie do końca mnie satysfakcjonuje to jak jest teraz, zgadzam się z Tobą. Nie mogłam jednak z niego całkiem zrezygnować, bo wówczas stawka, o jaką Diza decyduje się zagrać, byłaby nieporównanie mniejsza. 

 

Śniąca, dzięki serdeczne za jurorski komentarz, oraz za konkursowy całokształt :)) Fajnie, że udało mi się dobrze zagrać konkursowym motywem, obawiałam się, czy nie za mało będzie kół pojazdu w pojeździe ;)

Co do zakończenia – no cóż, wszystko już wiem.

Dzięki!

Anet, fajnie! :))

 

MrBrightside, dzięki za odwiedziny. Mam nadzieje, że było jednak nieco bardziej pasjonująco niż w instrukcji piekarnika ;) Dziękuję za miłe słowa i przykro mi z powodu niedosytu. Tym bardziej, że jeśli napiszę ciąg dalszy, to nie będziesz już pamiętał początku ;P

 

Regulatorko, cieszę się że zajrzałaś i dziękuję za komentarz. Przykro mi z powodu Twojego zawodu :( (znaczy tego, że się zawiodłaś, nie z powodu odgadywanej ostatnio zbiorowo na szałtboksie profesji ;))

Ja widziałam w tym pomyśle zamkniętą całość, choć owszem, otwierającą furtkę kolejnym wydarzeniom. Ta całość zawiera się dla mnie w tym, że bohater odnajduje coś, czego szukał. Opowieść o konsekwencjach to już, jak w Niekończącej się Historii – “…inna opowieść i opowiemy ją innym razem” ;)

Oczywiście, zupełnie poważnie, te wszystkie uwagi o niedosytach biorę sobie do serca, postaram się na przyszłość kończyć bardziej definitywnie, a rozgrzebane tutaj sprawy – być może – pozamykać kiedyś w dłuższym tekście. 

Dobrze, że na osłodę mogę sobie wyłuskać z Twoich słów, że “fajne” ;)

 

Poprawki naniosę jutro lub w najbliższej wolnej chwili, dziękuję za łapankę.

Co do kapelusza, ja spotykałam się właśnie z koroną, sprawdziłam że taka nazwa funkcjonuje – przynajmniej na stronkach poświęconych kapelusznictwu, zamiennie z główką.

 

 

Dwie rzeczy spodobały mi się, jeśli chodzi o dobór tematu: pierwsza, to zazdrość – uważam, że to bardzo interesująca emocja, a wcale nie nadmiernie eksploatowana w literaturze. To fajny trop do eksploracji i przyznam, że gdy zorientowałam się, co jest skazą bohaterki, zaczęłam czytać z rosnącym zainteresowaniem. Druga ciekawa sprawa, to sytuacja bohaterki przed utratą głosu – zazwyczaj w tego typu opowieściach spotykamy kogoś, kto wiele już osiągnął i w tym momencie traci to, czemu te osiągnięcia zawdzięcza. U Ciebie jest ciekawiej – Julia opłakuje głos, którego nikt nie doceniał. To pozwala dowiedzieć się więcej o niej samej, o jej pasji, uporze, determinacji. To, w połączeniu z zazdrością tworzy naprawdę interesującą postać. Fajnie to wyszło, brawo.

Pomysł na tramwaj również uważam za ciekawy, choć przyznam, że najbardziej spodobało mi się to, jak ojciec wykorzystywał te opowieść by pogodzić siostry (niewidzialne krzesła :)).

Całość odebrałam jednak jako mocno moralizującą bajkę, co nie bardzo mi się spodobało. Sceny w jaskini są, owszem, bardzo plastyczne, chwilami jednak miałam poczucie ugrzęźnięcia w opisach i pewnego znudzenia. Następnie wszystko wydaje się prowadzić po sznurku do wiadomego zakończenia i całkiem już siada napięcie. Walka z psychiką, którą narrator zapowiada jako trudniejszą, wydała mi się w istocie o wiele prostsza niż to, co bohaterka przeszła będąc “zżeraną przez zazdrość” (przy okazji, wplecenie tego zwrotu bardzo mi się spodobało). Zabrakło tu czegoś, jakiejś może bardziej dynamicznej sceny, jakiejś wewnętrznej walki, najlepiej wyrażonej dodatkowo w postaci zewnętrznych działań, dla zdynamizowania całości, podciągnięcia napięcia, wprowadzenia nutki niepewności, jak to się wszystko skończy. No i kwestia zakończenia – strasznie mnie tu łopatą przez łeb zdzieliłaś, ale to już wiesz z poprzednich komentarzy ;)

 

Jejciu, jaka szlachetna akcja! :))

Szorcik jest wzruszony i szczerze dziękuje! 

Wickedzie, dziękuje za solidny jurorski komentarz, dziękuję w ogóle za konkurs, dzięki niemu w końcu coś napisałam :) Cieszę się, że opowiadanie przypadło Ci do gustu i że odczytałeś wszystko zgodnie z moim zamierzeniem. Niedefinitywne zakończenie jest pewnie jakimś minusem, ale skoro udało mi się nim u niektórych rozbudzić apetyt na więcej, to ostatecznie wychodzę na plus ;)

Muszę pomyśleć o tych przerywnikach, masz racje, że czasami mogłoby się bez nich obyć. Zdaje mi się, że stosując je bardziej mam na celu wybrzmienie jakiejś sceny niż zaznaczenie przeskoku miejsca lub czasu akcji. Ale na pewno będę się zastanawiać, czy to ma sens.

 

Morgiano, dziękuję, że zajrzałaś :) Tak, obawiałam się, że pojazd może być za mało wyeksponowany, ale jak widać w komentarzu Wickeda – wystarczyło, a nawet się spodobało, więc chyba ok ;)) 

Yhym, nie publikowałam nic od ponad roku – dramat, zwłaszcza, że to co opublikowałam ostatnio (Z prochu powstaniesz…), napisałam dużo wcześniej. Ale wiesz, powoli wracam do formy ;)

 

Chrościsko, dzięki za wizytę, piąteczkę i komentarz :) Cieszę się, że ogólnie odebrałeś opowiadanko pozytywnie, pomimo tego czegoś, co przeszkodziło Ci dać się porwać.

Najbardziej prawdopodobnym powodem jest chyba jednak to, że wciąż pamiętam Twoją Tilszę, która była punktem odniesienia, a to jest niezwykle wysoko ustawiona poprzeczka.

Ehh, to jest ten kawałek klątwy Cesarzowej, który spadł na mnie :(

 

Świat mroczny i uwodzący jednocześnie. Snujesz opowieść w sposób bardzo “gęsty” – rzucasz czytelnika na głęboką wodę, nie opowiadasz świata ani go nie pokazujesz, pozwalasz po prostu w nim być i widzieć go oczami bohaterów, którzy świetnie go znają – choć niekoniecznie świetnie się w nim odnajdują. To powoduje nieco dezorientacji, ale również angażuje. Zbliża do postaci i ich emocji. Nie jestem pewna, czy wszystko tutaj zrozumiałam, ale to opowiadanie tego typu, że mi to nie przeszkadza – wystarczy że poczułam i że zobaczyłam ten świat, na poziomie doznań jestem absolutnie usatysfakcjonowana.

Bardzo podoba mi się Twój styl, czuć wprawne pióro i dobry warsztat. Dialogi, zwłaszcza wypowiedzi Bynniego – świetne.

Wow, jak szybko! :))

I jak fajnie znaleźć się tuż za podium :)) Zwłaszcza, że pozostałe wyróżnione teksty, które już miałam okazję przeczytać (przede mną jeszcze dwa podiumowe i Sonata) według mnie reprezentują bardzo wysoki poziom. Gratuluje wszystkim wyróżnionym, gratuluję organizatorom i dziękuję za fajną zabawę, i najbardziej oczywiście gratuluję Katii, NoWhereManowi i Drakainie :)

Wciągnęło. Piszesz bardzo sugestywnie, plastycznie. Kilka słów i człowiek przenosi się do Twojego świata :)

Tu chodzi o obserwowalny wszechświat; jego granice tak bardzo się kurczą, że zostaję sam, w małej, blaszanej banieczce ciepła, z aureolą świateł mijania, otoczony ciemnością i szumem. Oni wszyscy są tak bardzo daleko, a ja, otoczony grubą, czarną zasłoną w ogóle dla nich nie istnieję. Byłem w punkcie A na południu, pojawię się później w punkcie B na północy. W międzyczasie mnie nie ma i bardzo mi to odpowiada. Pewnie dlatego, że nikt nic ode mnie nie chce, przecież jestem w podróży.

Ten fragment szczególnie do mnie trafił, bo dokładnie tak samo myślę o byciu w trasie i lubię to uczucie. Choć nie zdawałam sobie nigdy sprawy, że w tym myśleniu dotykam zasady nieoznaczoności ;)

 

Sama pętla może nie jest szczególnie oryginalna, jednak to (kolejne już w tym konkursie, podobnie miałam u Minuskuły) opowiadanie przedstawia ją w bardzo zjadliwy sposób. Bardzo spodobał mi się motyw szukania różnic w tej powtarzalności, oraz to, że mimo iż nie poznajemy praktycznie wcale większości z uczestników tych wydarzeń, poza głównym bohaterem i kierowcą od zepsutego koła, to wydaje się, jakby cała reszta – tirowcy i pirat – mieli jakąś dobrze określoną i wyczuwalną charakterystykę, osobowości. Nie wiem, jak udało Ci się to osiągnąć, ale wyszło rewelacyjnie.

 

Taki drobiazg wyłapałam:

 

Inne auta wyprzedzają mnie bardzo rzadko, bo grzejemy jak cholera. Jednak przed chwilą jakieś zimnoniebieskie, zmrużone w gniewie oczy pojawiły się w lusterku. Bardzo szybko zbliżyły się, wyprzedziły nas z lewej i zmieniły w dwie czerwone smugi, te po paru sekundach rozpłynęły się w czerni. U nas, gdzieś spod maski, wydobył się gniewny pomruk. Nie lubiliśmy takich upokorzeń. 

Zgrzyta ta liczba pojedyncza w pierwszym zdaniu, dalej konsekwentnie stosujesz mnogą.

Mnie zamiast barokowości bardziej nasuwa się przymiotnik “solidny”. Czuć tu konkretny styl, porządny warsztat, pewien rozmach – i w pomyśle, i w tych opisach i w świecie, i w koncepcie pojazdu. Spodobało mi się to.

Obawiam się, że nie do końca wszystko zrozumiałam, ale nie wiem, czy wynika to z jakiegoś mojego nieogarnięcia, czy z Twojego zamysłu, żeby było tak właśnie onirycznie i niejednoznacznie. Zastanawiam się, co się właściwie wydarzyło pomiędzy bohaterami i jak rozumieć zakończenie. Chłopak sam podpisał umowę i dzięki temu zyskał immunitet? Jeśli tak, to po co była próba skłonienia do tego Leny? To dla mnie nie jasne.

To, co z pewnością bardzo Ci się udało, to stworzenie niepokojącej atmosfery, wzbudzenie niepokoju. Aż trochę żałuję, że przeczytałam Twoje opko przed snem ;) Zwłaszcza, że sama zmagam się właśnie z choróbskiem.

Ciebie, Finklo, czyta się zawsze niezmiernie przyjemnie. I tym razem również. Myślę, że nie wniosę wiele nowego moim komentarzem, bo wiele rzeczy powtórzyłabym za Marasem. Zwłaszcza z tym bym się zgodziła, że bardzo ta podróż przyjemna, scenografia zaciekawiająca, smaczki fajne, ale zaciera się gdzieś w tym jakaś główna oś fabuły, nie wiadomo ku czemu i po co ta podróż właściwie.

No i jestem absolutną fanką dj Liry ;)))

Wow, świetny tekst, rybaku. Znalazłam tutaj chyba wszystko, co w literaturze lubię znajdować – klimat, który z miejsca mnie porywa i przenosi w miejsce akcji, prawdę – nie historyczną czy biograficzną tylko takie spojrzenie, taki kawałek świata, który potrafię poczuć i w niego uwierzyć, emocje, które doskonale dźwięczą – ten niepokój i tą nostalgię, piękne zdania, malowanie słowem cudownych detali, angażowanie zmysłów (jak mi było przytulnie w tym carskim wagonie!).

Ja bym to widziała z piórkiem i widziałabym to na papierze.

Łosiot, dzięki za uzupełnienie komentarza i za nominację :)) Niezmiernie się cieszę, że spodobało Ci się zakończenie :) Pozdro!

 

Żonglerko, dziękuję! Zbieram sporo pozytywnej motywacji, zatem jest bardzo prawdopodobne, że – może nie za szybko, ale jednak – będziesz sobie mogła tę herbatkę jeszcze wypić ;)

 

 

Staruchu, ja poproszę tę wykładnię :)

Nie zrozumiałam zakończenia i podejrzewam, że mogłam nie zrozumieć wiele więcej, dlatego trudno mi komentować fabułę czy przesłanie. Jeśli chodzi o inne elementy, to mogę chwalić – bardzo sprawnie napisane dialogi (zwłaszcza Olaf wyszedł niesamowicie naturalnie, Ruda miejscami kulała – jak ktoś wyżej zauważył, zdawała się wypełniać po prostu potrzebną rolę), ciekawie skonstruowany świat (te jego elementy, które były dla mnie jasne), haki na zaciekawienie czytelnika, styl. To, na co można narzekać, to to o czym wspominasz w przedmowie – kompozycja. Dość rozwleczony początek, gdzie poświęcasz dużo uwagi rozmaitym detalom i pospieszny finał, brakuje tu niestety balansu. Zastanawiam się, czy dopakowanie drugiej części tekstu nie sprawiłoby, że zakończenie stałoby się bardziej zrozumiałe?

Łosiocie, miło mi ogromnie, dziękuję! No to czekam na ten komentarz ;)

 

Bailoucie, no i fajnie, że przypełzłeś, i jeszcze fajniej, że nie żałujesz, nawet jeśli bez ochów i achów. Dzięki! :)

Minuskuło, bardzo dobrze się bawiłam przy lekturze :) I to nawet ku mojemu zaskoczeniu, bo zazwyczaj motywy pętli czasowych są dla mnie irytujące. Spodobał mi się humor, fajne żonglowanie detalami (jak kapelusz), zwięzłe i plastyczne opisy i charakterystyki postaci, zdeterminowana bohaterka i twist pod koniec (gdyby rzeczywiście dotarli do stacji wtedy, gdy wydaje się, że to się dzieje, byłoby marniutko, Ty za to serwujesz bardzo satysfakcjonujące zakończenie). Całość odebrałam jako lekkostrawną i humorystyczną, choć można by do tematu podejść z dużo większym ciężarem. Wtedy pewnie oczekiwałabym więcej emocji i rozwinięcia tego, co dzieje się między uczestnikami feralnej wycieczki, jednak w takiej konwencji, na jaką się zdecydowałaś, zupełnie nie przeszkadza mi brak tych elementów.

Zwróciłam uwagę na jeden techniczny szczegół, być może nieistotny zupełnie, ale przykuł mój wzrok, czy tam może raczej moje wewnętrzne ucho. W opisach często stosujesz taka powtarzającą się konstrukcję “<coś jakieś> i z <czymś>. Zwróć uwagę, może wyszło tak przez przypadek, a może jakoś rzeczywiście często sięgasz po taki schemacik, co w dłuższych tekstach może brzmieć jak taki niezamierzony refren. Przykłady, krótko po sobie:

 

kolejką na Majorce, sunącą z Palmy do Sóller po torach skąpanych w złotym słońcu i z nachylającymi się ku oknom wagonów drzewami pomarańczowymi.

 

jedziemy historycznym składem o drewnianych ścianach i z wiszącymi nad głowami siatkami o dużych oczkach, na których leżą atrapy skórzanych walizek.

 

żwawa staruszka w okularach przeciwsłonecznych i z bordowymi włosami upiętymi w wysoki kok na czubku głowy.

 

 

W tym pierwszym przykładzie wydaje mi się że coś też nie gra gramatycznie – co właściwie jest z drzewami?

Za najmocniejszy element opowiadania uważam wykreowany przez Ciebie świat – z dominacją pociągów i ekologią w ekstremalnym wydaniu. To fajny, bardzo plastyczny pomysł, budzący przy tym dużo niepokoju. 

Postaci też wyszły dobrze, każde z nich ma w sobie coś, co zaciekawia, każdy ma swojego “ducha” – nawet zanim rzeczywiste duchy zaczynają się pojawiać. To bardzo dobrze. A do tego dają się lubić, szczególnie Sar wzbudził we mnie sporo sympatii.

Sama fabuła nie do końca mnie jednak przekonała, począwszy od wątku leczenia fobii, który nijak nie jest wiarygodny. To dziwny pomysł, żeby pakować Martę do lokomotywy, w dodatku na pełnym nielegalu, z kimś kto co prawda zna się na pociągach, ale niekoniecznie na zaburzeniach psychicznych. Tym bardziej, że znacznie później pojawia się jednak myśl żeby Marta oswajała się z jazdą pociągiem podróżując w przedziale czy łatwiejszy etap oswajania wąskotorówki. To czemu nie można było od tego zacząć?

No wiem, nie byłoby wtedy opowiadania, bo nie miałaby jak zobaczyć wypadku. Pokombinowałabym w takim razie z jakimś dodatkowym powodem, dla którego taka szokowa terapia była jedynym rozwiązaniem dla Marty. 

Sporą część opowiadania zajmują dialogi, co sprawia, że czyta się szybko, gładko i przyjemnie, pozostaje jednak wrażenie pewnej powierzchowności. Przekazanie niektórych informacji w formie wypowiedzi lub przytoczonych wprost myśli bohaterów z pewnością pozwoliło Ci zawrzeć ich więcej w limicie znaków. Gdyby nie ten limit, myślę że fajnie byłoby pogłębić opisy tła (ten świetnie wymyślony świat bardzo na to zasługuje!) i wewnętrznych przeżyć bohaterów.

Jest tu pomysł, i to naprawdę ciekawy. I na same zdolności bohatera, i na jego rozwój (odkrywanie mocy i korzystanie z niej). Czyta się to całkiem płynnie (choć potknęłam się tu i ówdzie na jakiejś literówce), narrator wypada generalnie wiarygodnie (choć może bardziej by mi się podobał, gdyby w stylu wypowiedzi bardziej wykazywał artystyczne zamiłowania ;)).

Forma, w jakiej zdecydowałeś się opowiedzieć tę historię sprawia jednak, że całość jest dosyć monotonna, jako czytelnik pozostałam w dużym dystansie do przedstawianych zdarzeń – czyli pomimo dobrego pomysłu, historia mało mnie ruszyła. Sądzę, że to właśnie przez formę relacji, mimo wszystko dość suchej.

To, co według mnie również można by dopracować, to kompozycja. Początek jest dość mocno szczegółowy, rozbudowany, jednocześnie na tym etapie bohater jest bierny, przygląda się tylko swojej mocy, domyśla się jej. W zestawieniu z tym fragment, w którym bohater zaczyna działać wydaje się krótki, nakreślony dość pobieżnie. A potem zakończenie – całkiem już skondensowane. Brakuje jakiegoś mocnego akcentu na koniec, czegoś, co tłumaczyłoby po co w ogóle narrator snuje tę opowieść. Albo motywowało jakoś tę kolejną przemianę, akceptację. 

Podsumowując, spodobał mi się pomysł, sądzę jednak, że dałoby się wycisnąć z niego więcej.

Finklo, dziękuję za komentarz :o) Fajnie, że spodobały Ci się postaci i pomysły. Mniej fajnie – z jednej strony – że masz wątpliwości co do samodzielności tego tekstu, ale z drugiej, w zestawieniu z tym, że wyżej wymienione Ci się podobały, zinterpretuję to sobie jako argument za tym, że warto ten pomysł rozwinąć :)

Stylistyka, jak dla mnie, trochę za bardzo rozbuchana, ale nie musisz się tym przejmować. Czasami ładnie, a czasami po drugiej stronie cienkiej linii.

Trochę się jednak przejmuję. Zdaje sobie sprawę z tej cienkiej linii, wolałabym balansować na niej z gracją jak Vincent niż iść w ślady Dizavula ;)

 

ANDO, dzięki, w razie czego będę się do Ciebie uśmiechać ;)

 

Katiu, dziękuję! <3

Uff, dobrze że czasem pojawia się głos, że samodzielnie też daje radę :)

 

Aryo, dzięki za ogromnie miłe słowa, z czego zwłaszcza jedno (”gaimanowskie”) leje miód na me serce ;)

No i sama już nie wiem, czy mi przykro z powodu tego niedosytu czy wręcz przeciwnie.

 

ANDO, dzięki za wizytę, komentarz i klik, cieszę się, że Ci się podobało. Dziękuję, że zwróciłaś uwagę na giermków, widzę że się orientujesz w temacie – czy jeśli będę potrzebowała dokładniejszego researchu w temacie Tarota, podpowiesz jakieś źródła? 

 

Rrybaku, dziękuję za kliczka. Kurczę, no może i spróbuję ;)

Pozdrawiam!

 

 

Piękny tekst, Katiu, gratuluję!

Od początku chwyta i zasysa – niesamowitością bohatera, oryginalnością świata. Potem dochodzi do tego jeszcze intensywność emocji. Wszystko podane w płynnej, klimatycznej narracji. Bardzo, bardzo mi się podobało. Aż do ostatniego zdania.

Cześć, Cieniu :)

Jestem usatysfakcjonowana lekturą, choć nie zachwycona.

To, że czyta się Ciebie z przyjemnością, to jasne, bo czuć tę przyjemność, jaką Ty masz przy pisaniu. Te Twoje złożone zdania z mnóstwem wtrąceń, humorem i doskonałą melodią to po prostu bajka – wyobrażam sobie jak łapiesz takie słowa i się nimi bawisz. 

Tylko być może za bardzo mnie przyzwyczaiłeś do takich zabaw we wszelkich Twoich pisanych wypowiedziach i gdy znajduję je w opowiadaniu, to za mało, żeby mnie to absolutnie urzekło i szukam czegoś więcej, czego tutaj nie znalazłam wystarczająco dużo, żeby było wow. Bohater jest wyrazisty, owszem, ale odpychający. Fabuła fajnie wymyślona, ale umiarkowanie – dla mnie – angażująca. Potoczystość narracji w zestawieniu z czarnym humorem stworzyły, nie wiem czy zamierzenie, dystans jeśli chodzi o warstwę emocjonalną. 

No fajne to, ale mnie do końca nie kupuje. Ale wiesz, ja wole wzrusz i takie tam rzeczy, przy których można se popłakać ;)

Staruchu, dziękuję za kąpiel w miodzie ;) 

Co do babolków, zdaje mi się, że skoro jest po deadlinie a przed wynikami konkursu, to nie mogę chyba ich poprawić?

 

Minuskuło, dziękuję za obszerny i bardzo merytoryczny komentarz. W zamierzeniu opowieść miała się domykać na poziomie przeżyć wewnętrznych bohatera, co przy okazji (niezależnie od tego czy mi się to udało) doprowadziło na końcu do otwarcia potencjalnej, jak mówisz “historii właściwej”. Skoro dostrzegłaś w niej potencjał do sensownej powieści, to cieszy mnie to ogromnie :) nawet jeśli tutaj za mało się pospinało. Ale oczywiście wszystkie te konstrukcyjne uwagi biorę sobie mocno do serca na poczet kolejnych opowiadań.

 

Jego czyli czyja? Korona jest kapeluszem? Nie potrafię sobie tego zwizualizować.

Korona to górna część kapelusza. Znaczy się ta, która nie jest rondem ;)

Nikolzollern, dziękuję za miłe słowo, bardzo się cieszę że Cię to zaciekawiło, choć przykro mi z powodu tej trzęsawki, to pewnie mało przyjemne ;) Ciąg dalszy być może nastąpi, ale na pewno nie prędko. Wicked, :o)

Nie napiszę chyba nic oryginalnego, ale dorzucę swój głosik i cegiełkę do argumentów o przegadaniu, mało zaciekawiających oczywistościach i fajnej puencie, która byłaby jeszcze fajniejsza, gdyby pojawiła się nieco szybciej ;) 

Mimo wszystko jednak nie poczułam się jakoś ogromnie znudzona i czytanie nie sprawiło mi przykrości, a zakończenie podciągnęło mój całkiem neutralny odbiór do umiarkowanej satysfakcji z lektury ;)

Opowiadanie zaciekawia od początku – rzucasz kilka intrygujących informacji o bohaterce, szybko pojawia się tytułowa melodia, tu i ówdzie delikatnie zasugerowana scenografia, a czyta się to wszystko płynnie bez potknięć. Lektura szybko stała się dla mnie przyjemnością i właściwie pozostała nią do końca, choć zgodzę się z MrB, że im dalej w las, tym jakoś nieco słabiej.

Mnie również raziły zbiegi okoliczności i przypadki – profesja teścia, obecność rudych kobiet w tym jednym z wielu więzień, w którym akurat pracował jego znajomy, sam fakt znalezienia tego listu przez syna akurat w tym momencie, takie rzeczy. Pojedynczo to nawet można by kupić, ale jak się robi tego za dużo, to historia mocno traci na wiarygodności, niestety :(

Nie do końca dobrze wybrzmiała mi również scena kulminacyjna w klinice, przy czym sama nie wiem, czy była dla mnie za bardzo czy za mało dramatyczna. Niby sporo się tam działo (uwaga spoilery!) – krzyki, przytrzymywanie bohaterki, żeby się nie rzuciła na lekarkę, śmierć… ale z drugiej strony słabo to poczułam. Jakby czegoś zabrakło. Lub coś było za bardzo (może właśnie ta śmierć Yuki akurat w tym momencie – to też taki podejrzany zbieg okoliczności, a ponieważ jest kolejnym takim zabiegiem, to traci swój emocjonalny potencjał. Na zasadzie – no tak, to by tutaj pasowało, żeby umarła, to umrze).

Ale wróćmy do tego, co wyszło – zdecydowanie początek, zdecydowanie bohaterka (no, może trochę by można jeszcze podkręcić pokazanie zespołu Aspergera, inne jego kawałki niż fiksację na detalach), zdecydowanie zakończenie i ostatnie zdanie, a także klimat, który przez większość tekstu jednak naprawdę fajnie budujesz.

Jooo, a ja myślałam, że to tylko nasze toruńskie jest to “jo” na każdą okazję :)

Bardzo zacny tekst. Lektura była czystą przyjemnością – pouśmiechałam się, polubiłam bohaterów, a zdania opisujące przyrodę prawdziwie mnie zachwyciły. O pięknym miejscu można pisać tylko tak właśnie!

Początkowo nieco się obawiałam, że mimo tego humoru i trafiającego do mnie bardzo stylu nie będę mogła w pełni pochwalić samej opowieści, bo realizuje po prostu pewien po wielokroć powielany schemat o tych nieszczęsnych zrobionych w jajo diabłach, jednak wraz z pojawieniem się gęsi i jej supermocy poczułam się fabularnie absolutnie usatysfakcjonowana. A zakończenie stanowiło jeszcze wisienkę na torcie. 

Takie porównanie to mnie bardzo zaszczyca :)) dziekuje, tsole!

Dziękuję za odwiedziny, Nikolzollernie. Cieszę się, że tekst skłonił Cię do wnikliwszej analizy. Bardzo mnie pociąga boskość we wszelkich odmianach. Pociąga ku literackiej interpretacji oczywiście :)

Interesujący pomysł na kosmitów i inwazję, zdecydowanie mogę powiedzieć, że mi się podobał. Całość czytało się bardzo przyjemnie, poza może krótkim momentem dezorientacji na początku – trudno jest rozpocząć tekst sceną z udziałem kilku postaci w taki sposób, by czytelnikowi łatwo było ją sobie wyobrazić i ogarnąć kto jest kim i kiedy zabiera głos. Ja tutaj miałam problem. 

Nie jestem jednak do końca przekonana co do samodzielności tego tekstu. Owszem, stanowi jakąś całość, ale w moim odczuciu czegoś mu brakuje, bym mogła go odebrać jako pełnoprawne opowiadanie. To kwestia subiektywnego odbioru, który mocno opieram na odczuciach, ale szukając jakiejś – może słusznej a może nie – merytorycznej sugestii, która może za nim stać, zastanowiłabym się chyba nad rozłożeniem akcentów. Ponieważ to ojciec Mikołaj jest tutaj tą postacią, która przebywa jakąś drogę i w wyraźny sposób zmienia coś w swoim życiu, wydaje się, że ta historia właśnie z jego perspektywy mogłaby być najciekawsza. Tutaj przez długi czas pełni on rolę obserwatora, którego oczami obserwujemy ogarniający Ziemię chaos i przed długi czas wydaje się, że taka właśnie ma być jego rola w opowieści o Stettenie. I pewnie doskonale to działa w większej historii, której ta jest fragmentem. Ale z tą samodzielnością to tak, no właśnie… dla mnie nie do końca. Jeśli to Stetten jest tutaj głównym bohaterem, to opowieść wypada niestety niezbyt ciekawe – przybywa, zabiera co chce i odlatuje, nie napotkawszy żadnych przeszkód, nie będąc zmuszonym do podjęcia żadnych trudnych decyzji, nic nie ryzykując, nie tracąc, niewiele doświadczając poza krótką i w zasadzie nieszczególnie istotna interakcją z ziemianami. Mało.

Co nie zmienia faktu, że spędziłam na lekturze przyjemna chwilę :) 

Bardzo lubię takie teksty – traktujące o emocjach a przez to dotykające jakiejś esencji życia.

Przeszkadzało mi nieco to, że szybko się domyśliłam, jakie odczucie wybrał Kolekcjoner, by zapłacić swoją cenę. Dla mnie był to wybór prosty – nie z punktu widzenia bohatera oczywiście, ale autora. Z drugiej strony pozwala to pewnie uwydatnić jakiś być może stojący za tekstem zamysł, dotyczący właśnie tego, jaką cenę i za co gotowi jesteśmy ponosić?

W każdym razie to dobry tekst. Gratuluję :)

Przeczytałam w chłodny wieczór przy kubku gorącej czekolady i stwierdzam, że to opowieść w sam raz na takie właśnie okoliczności – zabrakło mi tylko jakiegoś ognia i może głosu, który by poniósł tę historię (chociaż ten akurat sobie wyobraziłam).

Czyli chcę przez to powiedzieć, że mi się podobało.

W moim odczuciu to bardzo porządnie skomponowany szort. Pieknie domyka się w swojej długości i formie, wszystko ma na swoim miejscu – znaczy się jest wstęp, rozwiniecie i zakończenie ;) A w to wszystko wpisany całkiem zgrabny pomysł. No, fajnie!

To, co podobało mi się mniej, to klimat, wiarygodność i styl. Klimat – bo mało go było. Niewiele tu opisów, emocje bohaterów raczej zarysowane niż pokazane, brak sugestywnych detali, które pozwalałyby się wczuć w świat przedstawiony. Wiarygodność – to w sumie też kwestia emocji i wypowiadanych przez bohaterów kwestii. Brakuje im pazura, brakuje prawdziwej nuty. Jakoś nie wierzę, że żołnierz w takiej sytuacji powie, że jest nieziemsko zły – wierzę, że powiedziałby to znacznie dosadniej ;)

I styl – miejscami jest suchy, skręcający w kierunku raportu raczej niż literackiego opisu, choćby tutaj:

 

Kapral zdążył przygotować karabin do działania, wycelował we wrogiego robota i pociągnął za spust. Pociski przebiły pancerz, uszkadzając przednią i tylną łapę Mega-Lamparta-3. Jameson został ranny. Wykrwawiał się. W momencie wystrzału coś oderwało się od broni i przebiło go na wylot, niszcząc organy wewnętrzne. Zupełnie jakby ktoś zaprojektował broń do takiego działania.

Są kwestie do dopracowania, ale widać też bardzo fajny potencjał w młodej Autorce :)) 

Sorry, nic nie ogarniam ostatnio :( Na wszelki wypadek na sierpień proszę urlop, ale jak dam radę to się będę aktywizowac.

Nie spodobał mi się tytuł. Ale reszta już tak. Bardzo przypadły mi do gustu Twoje zdania – okrąglutkie (ale bez przesady ;)). Tekst ma melodię i rytm, a dla mnie to często wystarcza, żeby dać mu się porwać. Tutaj dodatkowo jest jeszcze niepokojący temat i bohater-narrator z gatunku tych, którzy są paskudni i pełni uroku jednocześnie. Fajne to :)

Początkowo czułam się nieco zagubiona, ale zwykle tak mam, jak autor wyrzuca mnie gdzieś w kosmos ;) Ciekawi bohaterowie pozwolili mi jednak lepiej wczuć się w tekst i obserwować stworzony przez Ciebie świat. Widać, że ich budowanie i opisywanie przychodzi Ci z łatwością i czyta się to bardzo dobrze.

A temat wojny z planta sapiens budzi we mnie złość i skojarzenia z tym, co aktualnie dzieje się także w naszym mieście (jak miło zobaczyć tu kogoś z Piernikowa ;))

Tekst wywołuje pewien niepokój, począwszy od pierwszego zdania – bardzo fajne otwarcie. Dobrze udało ci się oddać odczucia dziewczynki. Widziałabym jednak tę scenkę jako fragment czegoś dłuższego, według mnie nie broni się jako kompletny utwór. Zniecierpliwienie i niepokój dziewczynki, choć naprawdę nieźle oddane, to ciut za mało, żeby zapamiętać tekst na dłużej. Ale potencjał tutaj jest :)

Od kiedy wspomniałeś o Postoju, obstawiałam, że to polowanie kanara na pasażerów na gapę. Prawie mi wyszło ;)

Tekst ma sporo usterek typu powtórzenia (naprawdę sporo), jakieś zabłąkane chochliki no i dłużyzny – ze sporej części informacji mógłbyś moim zdaniem zrezygnować bez szkody, a wręcz z zyskiem dla tekstu. 

 

Spodobał mi się pomysł i dobór realiów, ale muszę niestety przyznać, że narracja mnie znudziła. Scenę batalistyczną przeczytałam bez emocji (może dlatego, że to nie moja bajka, a może dlatego, że zabrakło w niej napięcia), a w scenie z popijawą tempo zupełnie siadło. Tutaj zacząłeś odkrywać pomysł, czegoś jednak tu było za mało, żeby bardziej mnie zainteresować. Pojawiały się tu i ówdzie jakieś błyski w postaci wyrazistszych wypowiedzi Saszy, ogólnie jednak wypadło dość mdło. 

Szkoda, że zabrakło też miejsca na lepsze pokazanie doli Lancelota, skutkiem czego, jak sądzę, zdecydowałeś się po prostu o niej opowiedzieć w ostatnim fragmencie. 

Smutne to.

Podoba mi się zestawienie efekciarskiego początku z refleksyjnym zakończeniem. Ciekawy pomysł, mimo że postać Lokiego bardzo jest już wyeksploatowana.

 

Z łapanki: 

 

Zrzucił powłokę samotnej matki trójki dzieci, ubranej w dziurawy poliestrowy fartuch i cisnął w kąt nieobranego do końca ziemniaka. Gwar zabaw dzieci dochodzący z pokoju obok umilkł jak ucięty nożem.

– powtórzenie

 

Już wiedzą kim jest i kolejne maskowanie nie będzie możliwe. Tego był pewien. Kiedyś próbowałby zmienić wymiar. Skierować myśli i otworzyć wrota Asgardu, jak to tylko on potrafił. Ale to nie było już możliwe.

– powtórzenie

 

aby Loki mógł dostrzec nienaturalne bladą skórę naznaczoną czerwonymi naczynkami

– literówka

 

Spojrzenie dziesiątek oczu wpatrzonych w jego olbrzymie ciało nie wyrażało niczego.

– wydaje mi się, że lepiej brzmiałyby spojrzenia w liczbie mnogiej

Nowa Fantastyka