Profil użytkownika

W przerwach od pisania staram się jak najwięcej czytać, komentować i klikać. Parę razy zdarzyła się nawet beta...

 

Z góry uprzedzam, że wyżej cenię sobie dobre pióro od dobrej rozpierduchy, podobnie jak rozgwieżdżone niebo od pokazów fajerwerków ;) Najchętniej sięgam po fantasy w jego przygodowej odmianie, ale zdarza mi się znajdować perełki w różnych muszlach.

 

Jeśli za bardzo się mądrzę, zawsze można kompletnie się nie przejmować moją opinią :)


komentarze: 184, w dziale opowiadań: 160, opowiadania: 87

Ostatnie sto komentarzy

@regulatorzy, @Tarnina

To zaszczyt móc rozstrzygać takie spory – gorzkie rozczarowanie it shall be.

 

Za chwilę poprawię też inne błędy i błędziki z uwag regulatorów, poza tą ostatnią – chodziło mi o nawiązanie do biblijnego rzucania losów o szaty Chrystusa: “Ukrzyżowali Go i rozdzielili między siebie Jego szaty, rzucając o nie losy, co który miał zabrać.” (Mk 15, 24).

 

Na koniec, również w imieniu markiza, dziękuję za pamięć i miłe słowo!

Twój głos jest miodem... dla uszu

Khaire!

 

Nie wiem, czy to tylko ja, ale na początku nie załapałem, że Kazimierz Geisler i emerytowany zegarmistrz to ta sama osoba. To chyba ten czas teraźniejszy sprawia, że czyta się to jak reportaż o dwóch postaciach, których losy mają się jakoś ze sobą przeciąć.

No, ale to detal.

Potem jest dobrze, Twój styl pisania sprawia, że opowiadanie czyta się spokojnie i jest przy tym przestrzeń na refleksję. Historia Kazimierza jest zajmująca, nawet jeśli obywa się bez szczególnych zaskoczeń i ma w sobie coś z retrospektywnego serialu obyczajowego. Horroru i Grabińskiego ni w ząb nie widać, ale czy to źle? Dla samego opowiadania imho – nie, a dla konkursu – nie mi decydować ;)

Nie spodobał mi się tylko ostatni akapit. Takie jakby podsumowanie, streszczenie dla tych, co nie uważali? Ja uważałem. Wystarczyłoby mi ostatnie zdanie.

 

Pozdrawiam,

D_D

Twój głos jest miodem... dla uszu

Khaire!

 

Duża to była przyjemność, czytać Twoje opowiadanie. Rzadko się zdarza, żeby wielokrotnie złożone zdania w takiej ilości wchodziły tak gładko, świetna potoczysta narracja.

Warto jednak chyba wspomnieć o pewnym dysonansie – byłem pewien, że rzecz dzieje się w nieodległej, ale jednak przeszłości, więc wzmianka o podcaście wytrąciła mnie z immersji. Jeżdżę trochę pociągami i, z mojego doświadczenia, współpasażerowie raczej ze sobą nie rozmawiają, a już w ogóle rzadko zawiązują znajomości. Takiego paplania nie słyszałem w komunikacji od dobrych dwudziestu lat ;)

Intryga w porządku, interesujący bohaterowie (choć interesujący głównie ze względu na hmm… gatunek, profesje?), klimat grozy odczuwalny. Trzeba przyznać, że taki markotny, wrażliwy i podatny na ciosy wampir to nieczęsty motyw. Jakby Louis, a nie do końca ;)

 

Co szczególnie rzuciło mi się w oczy:

Zazgrzytały tory. Miarowe uderzenia topornej, żelaznej konstrukcji niosły się echem po polach.

Nie spodobał mi się samiuśki początek (i jak się okazuje, również samiuśki koniec). Czy to tory zgrzytają, czy zgrzyta coś o tory? O jakie uderzenia chodzi, jakiej topornej żelaznej konstrukcji?

 

Hela odgarnęła włosy za uszy, wyprężyła mimowolnie białą szyję. Niezbyt kuszącą, oblepioną tanimi perfumami i pudrem, dość pulchną, by ukryć wszystko, co w niej ciekawe.

Tu dla odmiany opis tak smakowity, że palce lizać.

 

Naprawdę, wyrzuty sumienia wbijały się w gardło mocniej od każdego sznura.

Jakoś nie leży mi to wbijanie się, imho sznur raczej się wrzyna, ewentualnie ściska lub zaciska na gardle.

 

Pozdrawiam,

D_D

Twój głos jest miodem... dla uszu

Hej, Bardjaskier!

 

Co do języka – pomieszanie z poplątaniem, jak to w większym mieście. Bogdan miał gadać jak stary przyjezdny robotnik, z naleciałościami z tzw. prowincji. Natomiast opryszek operuje gwarą warszawską ;) Nikt tak już nie mówi, ale uznałem, że tak zagadkowej postaci to pasuje.

 

Dzięki za zostawienie komentarza i klik biblioteczny!

Twój głos jest miodem... dla uszu

Khaire!

 

Postanowiłem poczytać więcej z Żołnierzy fortuny i na dobry początek wykopałem ze śniegu to opowiadanie. Według mnie całkiem solidne, zwłaszcza w pierwszych trzech czwartych, bo końcówka wydała mi się nieco pospieszna i mniej zgrabna od reszty.

Przemyślałbym sceny akcji, tą z Haidi i finałową. Niby napisałeś je w zgodzie ze sztuką, cedząc krótkie zdania, co nadaje dynamiki, ale brakuje mi w tych starciach emocji i finezji. Myślę, że mogłoby pomóc większe zróżnicowanie zdań, podziałanie na inne zmysły niż tylko wzrok. Równoważniki zdań też są dobrymi przyjaciółmi wojownika :)

Tak czy inaczej, choć ten trop bestii z Gevaudan też nieco zbyt wyraźny jak na mój gust, za przyjemny setting i więcej niż dobre zawiązanie historii zgłaszam do biblioteki.

 

Pozdrawiam,

D_D

Twój głos jest miodem... dla uszu

Khaire!

 

Krótki fragment, do którego chyba nie mam żadnych zastrzeżeń. W którymś momencie pojawiła się w mojej głowie wątpliwość, jak to jest, że Sally kompletnie nie zna języka rilgerdzkiego, a mimo to coś tam jednak rozumie z dialogów, ale zakładam, że przez lekturę we fragmentach mogłem coś przeoczyć. Tak sobie myślę, że gdyby do mnie mówiono w wysoko-niemieckim, to nawet mimo znajomości jakichś podstaw współczesnego niemieckiego nie zrozumiałbym nic a nic :)

 

Pozdrawiam,

D_D

Twój głos jest miodem... dla uszu

@gravel

Dziękuję bardzo za jurorski komentarz, sprawił mi wiele radości. Mogę dalej pocieszać się, że stosunkowo rzadko sygnalizowanym problemem moich opowiadań jest styl i światotwórstwo, natomiast muszę intensywnie popracować nad szyciem zwięzłych intryg. Nie pierwszy to raz, że skracam końcówki, bo kiedy chcę opowiedzieć historię w pełni, znaków robi się dwa razy więcej niż w limicie (niemałym przecież).

 

PS: Ośmiornice są tak niesamowite, że same z siebie budzą respekt i trwogę, nie trzeba im niczego dodawać. Nie mogło być mowy o innym stworzeniu, władającym Chiloną ;)

 

Pozdrawiam,

D_D

Twój głos jest miodem... dla uszu

@Rossa

Dziękuję uprzejmie za klik i cieszę się, że przyniosłem trochę przyjemności z czytania :) Chyba już tak mam, że za dużo zostawiam do domysłu, wychodząc z założenia, że kawa na ławie nie jest potrzebna, żeby się dobrze bawić.

Twój głos jest miodem... dla uszu

Khaire!

 

Podobnie jak szacowne żyri, przybyłem w charakterze archeologa, gdyż tekst przeleżał u mnie w kolejce przez ponad pół roku pod warstwami innych tekstów. Ale co się odwlecze, to nie uciecze.

Ad rem. Nie ma zaskoczenia, że podobało mi się, bo lubię Twój styl i lekkie pióro, nawet jeśli kręcę nosem na rozwój historii lub zachowania postaci. Tutaj wręcz świetnie wygląda para głównych bohaterów i ich relacja – w moim odczuciu bardzo oryginalna, zapodana z energią i humorem. Było w tej historii tyle potencjalnych pułapek, żeby się wywalić choćby na nienaturalności dialogów, a przeszedłeś przez nie nie tylko bez szwanku, ale i z gracją wprawnego włamywacza.

Będę się natomiast czepiał tła – no bo czegoś trzeba, prawda? ;) Ten ludowy background Abe’a sprzedawcy warzyw wydaje mi się tak bardzo karykaturalny, że niemal memiczny – coś jak Jan Jansen z BG2. Od metody “wniknięcia” do pałacu po przemianę w szlachcica musiałem nie tyle zawiesić, co powiesić swoją niewiarę. Takie rzeczy uchodzą chyba tylko w komediach.

Przychylam się też do opinii gravel odnośnie dziwnego zrządzenia losu, że na drodze bohaterów stanęła księżniczka, która akurat miała zbieżne plany. Gdzieś tam po cichu liczyłem, że będzie mocno iskrzyć między wierzchołkami tego oryginalnego trójkąta – szkoda, że nie poszedłeś w tę stronę.

 

Na koniec raz jeszcze oklaski za postać Mal. Naprawdę ją polubiłem.

 

Pozdrawiam

D_D

Twój głos jest miodem... dla uszu

@SNDWLKR

Ciekawe, że skupiłeś się na spowolnieniu czasu, podczas gdy starałem się przedstawić świat skalibrowany inaczej w wielu wymiarach. Dzięki za lekturę i komentarz!

 

@panrebonka

Tak wiele pytań, tak mało odpowiedzi.

Czasem wydaje mi się, że piszę proste teksty, które okazują się pokręconymi kostkami rubika, do których nie wiadomo, jak się zabrać ;) Postawione przez Ciebie pytania dałoby się, jak sądzę, wyjaśnić założeniem, że każdy jest ośrodkiem swojego uniwersum i płaszczyzny są obracane wokół niego.

 

@regulatorzy

Dziękuję za korektę (poprawione) i cieszę się, że przyjemnie się czytało. To najważniejsze!

Twój głos jest miodem... dla uszu

@dogsdumpling, @Irka_Luz

Dziękuję uprzejmie za uwagi, zastosowałem się bez szemrania. Zamieniłem warsztat na zakład i wyeliminowałem “majstra”, powinno być klarowniej. Przerobiłem ostatnie zdanie, też zdaje się z pożytkiem ;) Hellena mnie osobiście chichotała w duchu, ale może to moje płytkie poczucie humoru.

 

Ukłony za kliki!

Twój głos jest miodem... dla uszu

@Koala75

Dzięki za komentarz – myślę, że mogę tu pokusić się o małą wskazówkę, że świat “Plus dwanaście” może być dla Bogdana jeszcze większym wyzwaniem niż “Minus dwa”.

Twój głos jest miodem... dla uszu

@Młody pisarz

Szorty na portalu liczą się do 10k.

Jak pogrzebałem za tą informacją, to znalazłem, że szorty to plus minus 10k, więc według mnie łapie się nawet podwójnie ;) A tak serio, jeśli ktoś mnie upomni, to oczywiście zmienię.

 

Ładnie napisane, ale nie jestem pewien, czy dobrze wszystko zrozumiałem. Bo zasadniczo mam wrażenie, że historia pomimo "luźności" zawiera co najmniej kilka przesłań, w zależności od interpretacji. Wybiorę te, które mi się najbardziej podoba ;⁠)

Ciekaw jestem Twojej interpretacji! Zawsze cieszę się, kiedy coś zostaje po lekturze (o ile nie jest to niesmak), ale nigdy nie oczekuję od Czytelnika, żeby odgadywał, co miałem na myśli. Każda wykładnia jest OK, a najlepsza taka, która się podoba ;)

 

@Nikolzollern

Barwnie i nastrojowo napisane. Przesłanie bardzo mi się podoba. Człowiek, który chce poprawiać rzeczywistością trafia w łapy “poprawiaczy”, którzy krok po kroku obdzierają go z jego rzeczy. Można pomyśleć, że z kawałków jego osobowości.

Ciekawe, czy dopiero nagi i bosy Bogdan odnajdzie właściwą drogę. Dziękuję za klik!

Twój głos jest miodem... dla uszu

Khaire!

 

Bardzo ciekawy fragment, ładnie to się wszystko zazębia i może być trampoliną do doniosłych wydarzeń. Jest jednak trochę błędów, jakbyś pisał w pośpiechu:

Do drzwi zapukali.

Tu chyba coś Ci wycięło, albo miało być „zapukano do drzwi”.

– Chodźmy, Hauptmannie – wyszczerzył się gość – przyjmiesz gospodarstwo. Po śniadaniu kapitan polecił im, aby dokonali przekazania zamkowej zbrojowni, nad którą dotąd, z braku dowódcy garnizonu, sprawował pieczę oficer zbrojeniowy, a teraz miał objąć Hans.

Błąd w zapisie dialogu powoduje, że (chyba) elementy narracji załapały się do wypowiedzi Weissa.

Długie na kilkanaście metrów, szerokie na jakieś pięć i wysokie co najmniej na cztery było zastawione piętrzącymi się skrzyniami i przesuwnymi stojakami ustawionymi jeden przy drugim z tylko jednym przejściem. Do przemieszczania stojaków służył mechanizm uruchomiany przez duże drewniane koło.

Zgubił się podmiot w pierwszym zdaniu. Rozumiem, że chodziło o „pomieszczenie”. Zabrakło mi też najważniejszego, czyli co było na stojakach, że zrobiło takie wrażenie na Krallem. Przecież nie same stojaki smiley

Liczyć tego wszystko chyba nie miało sensu, ale należało zachować pozory.

„wszystkiego”

Krallemu Weiss się nie podobał, był jakiś śliski i giętki jak rózga.

Krótkie i obrazowe porównanie, oryginalne a bardzo celne. Wyróżnia się z tłumu!

– Doňa Elwira, niedawno poślubiona małżonka don Romualda…

Chyba nie tak niedawno, skoro don Romuald był dziadkiem Fredegara?

 

Pozdrawiam,

D_D

Twój głos jest miodem... dla uszu

Khaire!

 

Ze skokowym czytaniem powieści we fragmentach jest ten problem, że ciężko złapać naturalny rytm tekstu. Normalne, że po momentach żywszych następuje wyciszenie i tak widzę ten fragment, choć nie jestem w stanie ocenić, czy w całości proporcje akcji i spokojnego budowania tła są dobrze wyważone.

W każdym razie mi się to podoba. Nigdzie mi się nie spieszyło, więc mogłem pozwiedzać sobie “Undine” i oddać się słuchaniu muzyki.

Na marginesie, ciekaw jestem, czy pisanie przychodzi Ci raczej łatwo i szybko, czy jesteś raczej typem “rzeźbiarza”, obstawiałbym jednak to pierwsze. Wyczuwam “pewną dłoń” w snuciu narracji i konsekwentnie przyjęty niewymuszony styl, dzięki któremu mógłbyś pewnie usiąść i od ręki popełnić całą sagę rodu Stettenów.

Żeby nie było, że nie zauważyłem i nie doceniam – tak, ślady tajemniczej kobiety (dziewczyny? A może jednej i drugiej?) fajnie zahaczają o uwagę Czytelnika. Czytam dalej!

 

Pozdrawiam,

D_D

Twój głos jest miodem... dla uszu

@Anet

To jak laur konsumenta, dziękuję :)

 

Hej @Ananke

Miło, że wpadłaś!

Trochę miałam wrażenie, jakbyś tworzył gdzieś tam swój świat i pod konkurs umieścił dodatkową akcję w pociągu, albo jakby to był wycinek z dłuższej historii. 

Cóż, chyba nie da się tego ukryć – istotnie to opowiadanie istnieje całkiem na marginesie pisanej przeze mnie powieści. Może miałem do niego zbyt mało serca, żeby stało się samodzielne.

Twój głos jest miodem... dla uszu

@adam_c4

Miło mi to czytać. Tak jak Czytelnicy mają swoje typy Autorów, tak i ja lubię ten typ Czytelnika, który niekoniecznie musi mieć wszystko na tacy.

 

@Żongler

Keep rollin’, rollin’, rollin’…

 

Twój głos jest miodem... dla uszu

Khaire!

 

Wciąż czyta się przyjemnie, a jak człowiek przywyknie do Twojego stylu i punktów ciężkości, to lektura zlatuje nie wiadomo kiedy. Ale żeby mój komentarz nie był ciekawszy, pokuszę się o parę uwag ;)

– pouczanie Sally przez Krallego trwa zbyt długo. Na moje czucie opowieść o znęcaniu się kucharki nad Luizą jest zbędna, a fragment byłby żywszy i lżejszy, gdyby Kralle skończył na tym zdaniu:

Szczególnie uważaj na kucharkę, jeśli tam taka będzie! – powiedział z przejęciem – Mówię ci to z doświadczenia…

Domyślanie się, jakież Kralle ma złe wspomnienia z kucharkami to byłaby większa frajda niż czytanie przydługiej anegdoty o kimś trzecim.

– podobnie zbyt długi (a może zbyt monotonny?) jest opis załogi, widzianej oczami Sally. Trochę jakbyś opowiadał o postaciach na obrazie – obok, po lewej, po prawej, kobieta, mężczyzna, wygląda tak i tak – jest to zbyt statyczne.

– zdarza Ci się żonglować perspektywą – przeskakujesz z postaci na postać, nie tylko wkładając im w usta linie dialogowe, ale też wchodząc im do głów i przedstawiając do tego wewnętrzne monologi. Można się w tym trochę pogubić, vide powitanie Fredegara na statku przez kapitana.

 

Widziałem po drodze trochę literówek, ale czytałem na komórce, więc nie miałem jak ich pozaznaczać, wybacz. Przydałaby się jednak (ponowna?) korekta tego tekstu.

 

Pozdrawiam,

D_D

Twój głos jest miodem... dla uszu

Chyba przeskoczyłeś przez odcinek 5.

Nie wiedziałem, że taka jest kolejność :) Choć wydaje mi się, że nie ma to w tym wypadku większego znaczenia. Nic z części 5 nie było mi potrzebne do zrozumienia wydarzeń w Szabrze sakralnym.

Twój głos jest miodem... dla uszu

Khaire!

 

Sądząc po scrollu, masz ze trzy razy więcej tekstu w komentarzach niż samego opowiadania :) Muszę przyznać, że byłem niemiło zaskoczony, kiedy natrafiłem na “Koniec”. Ten fragment, w zasadzie spin-off, bardzo mi przypadł do gustu. Nie jest przeładowany infodumpem, a postać ojca Mikołaja jest świetnym przewodnikiem na te trzy dni ultimatum od “kosmitów”. Odliczanie jakoś mgliście skojarzyło mi się z Problemem trzech ciał a trochę też z Nie patrz w górę!, ale zagrałeś tym motywem w świetny sposób, przeciwstawiając festynowi i panice spokój i pokorę duchownego. Śledzi się wydarzenia z dystansu, niejako “z góry”, skąd, jak wiadomo, lepiej widać :)

No i jest możliwość poznania ojca Fredegara. Powierzchownie, bo powierzchownie, ale jednak.

 

– Jak już mieli bawić się w kosmitów, to robiliby to jak należy! A ci wepchnęli się do telewizji z taką fuszerą! – burzyła się Ana – Naprawdę![W4] 

– Był w Ameryce taki facet, co zrobił w radiu słuchowisko o inwazji z Marsa, a ludzie pomyśleli, że to reportaż na żywo, zaczęła się panika. – powiedziała Laura, Filipinka ze Szwecji.

– Nazywał się Orson Wells. – wykazał się erudycją Tomek – To była dobra robota! Nie taka lipa jak to coś!

 

Tu Ci się zaplątał chyba jakiś techniczny znacznik i literówka w nazwisku Orsona Wellesa.

 

Pozdrawiam,

D_D

Twój głos jest miodem... dla uszu

Khaire!

 

Umiłowani, przyjmę z wdzięcznością każdą dodatkową parę oczu, zdolnych wypatrzeć rysy, drzazgi i wystające gwoździe w pierwszej, roboczej wersji mojego opowiadania. No, krótkie nie jest. Ale liczę, że jak ktoś lubi heroiczne fantasy, to go zaciekawi. Tak, drakon to smok (tak w każdym razie mówią legendy).

 

Tytuł: Dyamantra i drakon

Znaki: 49731

Gatunek: Fantasy (heroiczno-mitologiczne)

 

Z góry dziękuję za pomoc,

D_D

Twój głos jest miodem... dla uszu

Khaire!

 

Byłem ciekaw, co też słychać u Fay. Ładne opisy, ciekawe wzmianki o Fabriziu i Meliane (o ile zna się poboczną historię z Kabestanu losu), jednak dopiero od pojawienia się Alvaro fabuła zaczyna nabierać rumieńców.

Nie zrozum mnie źle, lubię te szczegóły, którymi zasypujesz Czytelnika, obawiam się tylko, że ciekawostka z rodzaju wymowy głosek, wariantów i zdrobnień Febronii, to już jest naprawdę dla koneserów ;) Czy tu na portalu, czy w opiniach innych recenzentów, co i rusz spotykam się z radą, żeby ciąć bezlitośnie rzeczy, które nic nie wnoszą do fabuły. Co innego np. opis rzeźby-alegorii cyberlingwistyki, gdzie to jest taki wykwintny kąsek, który wyzwala skojarzenia i buduje klimat całego wnętrza, co innego chit-chat, który można równie dobrze streścić opisowo w dwóch zdaniach.

Obszerną salę dodatkowo powiększały przemyślnie ustawione lustra. Ogromny kryształowy żyrandol nie tyle oświetlał, ile migotał, odbijając światło kilkuset świec w niezliczonych kryształowych wisiorach. Świece w kinkietach odbite w swoich lusterkach z polerowanego brązu rozpraszały mrok na obrzeżach pomieszczenia. Odblaski i odbicia przeplatały się z cieniami, szykując gotowe zacząć jakiś groteskowy taniec.

Ten fragment sobie zapisałem, bo się nałożyło parę niezgrabności, co bardzo kontrastuje ze świetnym opisem wystroju akapit wyżej.

Nie próbował się usprawiedliwiać i kręcić, tylko wywalił kawę na ławę, a nawet przyznał się do bycia mamy synkiem.

Według mnie wyłożył kawę na ławę oraz przyznał się do bycia maminsynkiem.

 

Pozdrawiam,

D_D

Twój głos jest miodem... dla uszu

@Krokus, @Marcin_Maksymilian

Pozwólcie Panowie, że zbiorczo podziękuję za uwagi i miłe słowa. Zdaję sobie sprawę, że to opowiadanie nie spełnia takich casualowych potrzeb w typie sympatycznych postaci i happy endu, a przede wszystkim cierpi na wyrwaniu z kontekstu uniwersum, ale jeśli warsztat i setting w miarę trafiają, to mam się z czego cieszyć.

Ostatecznie nie chciałem napisać niczego innego, tylko właśnie to, więc mogę tylko zarzucić sobie słaby pomysł, nie kiepską realizację ;)

Twój głos jest miodem... dla uszu

Już od pierwszego akapitu ucieszyło mnie, że z Sally i jej alter ego jednak nie poszło tak gładko i że w ogóle ten wątek rośnie, są upadki i wzloty. Super, odrobina takiego ludzkiego zmagania jest jak ten befsztyk z ziemniakami na pusty żołądek :)

– Tylko nie próbuj go uwodzić! Nie próbuj się przypodobać. Lepiej nie rób nic, bo tak niczego nie zepsujesz. Pospłacaj długi, nie rób głupstw i się módl, Klaro.

– Idę się modlić – powiedziała Sally, oddając naczynia. Pomysł modlenia się nie wydawał się głupi, bo skoro zawitali tu jacyś normalni ludzie, to i Bóg mógł usłyszeć ją w tym zadupiu wszechświata.

Tak sobie myślę – to Cyloni (czy też Cylony) są ludźmi pobożnymi, a tu mamy do czynienia z Ziemianami i to wyrwanymi z serca (żołądka?) cywilizacji zachodniej. Zarówno zachęta barmana do modlitwy, jak i ochocze przystanie na ten pomysł Sally / Starbuck / Klary, wydaje się nieco grubymi nićmi szyte. A gdyby to było coś w stylu: „[…] nie rób głupstw. No i, jak to się mówi – módl się”, „Modlić się? Ze wszystkich rzeczy, tylko tej jednej jeszcze chyba nie robiłam…”, brzmiałoby to w ich ustach według mnie nieco naturalniej.

– No to módlmy się.

Starbuck dała mały wstecz i wypłynęła z hangaru.

Niesygnalizowany przeskok z retrospekcji w czas rzeczywisty. Nawiasem, praca Sally na „widlakach” automatycznie przywodzi na myśl Ripley, ale chyba nie ma w tym nic zdrożnego. Naprawdę ładny ten akapit o lataniu w górę i w dół i wieńczące go zdanie o chęci polecenia do przodu.

Nie wiem jeszcze, czy wszyscy bohaterowie, w których historie tak się zagłębiasz, znajdą swoje miejsce w dalszej części powieści (doktor, Frankie)? Mam nadzieję że tak, w innym wypadku tylko zajmowałoby to miejsce i spowalniało akcję.

 

Z takich bardziej czepialskich uwag:

Za oknem jarzył się neonami aktualnie nie istniejący Vegas.

Według mnie: Za oknami jarzyło się […] nieistniejące Vegas.

Po co oni mnie uratowali? Oszaleję! Pokazali światełko, a potem co-o?

Podejrzewam, że ten zapis to tak specjalnie, ale mam problem z jego interpretacją :)

– Jud, muszę się pomodlić o pewnej sprawie

Według mnie: o pewną sprawę lub w pewnej sprawie. Natomiast dalej widzę konsekwentnie „To o tym chcesz się modlić?”, więc może zależy Ci na użyciu czasownika „modlić się” jak „mówić” (o czymś, nie o coś). Gramatycznie to chyba błąd, ale zrozumiałbym sens tej niegramatyczności.

dzięki barmańskiej komunikatywności łapał słówka i zdania, jak mewa rybę

Zatrzymałem się nad tym porównaniem, bo jest tu niezgodność liczb i w ogóle nie mam w tej sytuacji żadnych ornitologicznych skojarzeń. Co sądzisz o: chwytał słówka i zdania w lot?

Żeby ci skurczybyki przynajmniej mieli jakiś inny język

IMHO te skurczybyki.

 

Pozdrawiam,

D_D

Twój głos jest miodem... dla uszu

Jestem strasznym dyletantem, piszę tak jak mi się to wymyśla, a nie tak, jak byłoby ciekawiej.

Nie nazwałbym tego dyletanctwem – przypuszczam, że wielu autorów pisze, jak czuje, nie według takich czy innych zasad budowania narracji czy dialogów. Gdyby było inaczej, wszyscy pisaliby to samo. Ja tylko zachęcam do gmatwania, utrudniania i zderzania, bo wydaje mi się, że zgoda i zadowolenie bohaterów dają Czytelnikowi satysfakcję tylko wtedy, gdy są okupione jakimś trudem, a nie dane z góry.

 

Nie będziesz prezentował tu swojej powieści? Spaleniem to raczej nie grozi. We fragmentach i tak niewielu to przeczyta, ale można doszlifować to i owo.

Obawiam się, że bardzo spowolniłoby to i tak mozolny proces, gdybym się zagrzebywał w kolektywnych analizach fragmentów, a nie daj Bóg zastanawiał nad przerabianiem czegoś u podstaw. Nawet po krótkich opowiadaniach widać, że ilu ludzi, tyle opinii i pomysłów, jak to zrobić lepiej, fajniej, ciekawiej etc. – tyle że przy powieści tylko autor ma w głowie, co będzie dalej. Wolę chyba zaufać intuicji i domknąć przynajmniej kilka-kilkanaście rozdziałów, jeśli nie cały pierwszy tom, zanim pójdzie do beta-czytaczy.

Twój głos jest miodem... dla uszu

Khaire!

 

Generalnie podoba mi się wątek z dilerem – całkiem dosłowni rycerze są takim spełnieniem fantazji o ziemskiej sprawiedliwości, że przyjdzie w końcu ktoś z długim mieczem i wymierzy karę szujom – natomiast według mnie sprawę rozwiązujesz za prosto, za szybko i bez tak zwanego “oomph!”.

Nie podobają mi się dialogi, które ociekają streszczeniami i moralizatorstwem. Żeby tylko jedna postać operowała frazesami i była to jej cecha charakterystyczna, ale u Ciebie dyskusje sprowadzają się często do kiwania głowami i kontynuowania myśli poprzednika. Czasem ciężko nawet rozróżnić, kto mówi, kiedy wszyscy mówią to samo (nawiasem, warto popracować nad atrybucją dialogową, bo kwestie Bootha, Odoakera i komentarze Fredegara podczas czytania potrafią się kompletnie zlewać). Niestety też coś, za czym w głębi duszy tęsknię – czyli żeby ludzie byli zgodni przynajmniej co do pryncypiów – kompletnie nie sprawdza się w literaturze rozrywkowej. Tu potrzeba sporów, odmiennych perspektyw, iskrzenia, żeby to było ciekawe.

Do Chicago przybyło prawie pięćset osób. Okazało się jednak, że to prowokacja cesarskiego kontrwywiadu, który w rzeczywistości stał za inicjatywą konferencji. Kapnęliśmy się trochę wcześniej, niż chciał organizator i część zdołała uciec. Zgarnięto trzysta pięćdziesiąt osób, w tym kilkudziesięciu przypadkowych, a ktoś celowo wkręcił się w nasze towarzystwo.

– Coś takiego! Najpewniej uciekał przed katem. – wtrącił Kralle.

– Na pewno. Cylony… przepraszam, zdobywcy ostro wzięli się za narkotyki. Jeśli złapali jakiegoś dilera, to wlekli do katowni i przypiekali, aż wsypał następnych, a potem wieszali, nie bacząc, ile ma lat. Domyślam się, że jeden producentów prochu zobaczył, że niedługo go dopadną, skorzystał z obławy i został skazany jako opozycjonista. Z początku siedział cicho. Powiedział wszystkim, że jest farmaceutą.

Bardzo chaotyczna relacja. Na raz jest kompletnie niejasne, kogo złapano, kto uciekał i w czyje towarzystwo się wkręcił, trzeba się w to dokładnie zagłębić, na co casualowy Czytelnik raczej nie będzie tracił czasu.

Przy okazji, w tym i poprzednim fragmencie używasz określenia “Cylony”, jakby chodziło o obcą rasę. Czemu nie “Cyloni”? Chyba że to jest coś w rodzaju pogardliwego określenia typu “Ruscy” czy “Angole”, ale mam wrażenie, że nie w każdym miejscu ta pogarda jest czytelna.

To satanista, socjopata z tych bezstresowo wychowanych.

Nie rozumiem, co ma piernik do wiatraka? Satanizm to kult szatana, opcjonalnie hedonistyczna ideologia, socjopatia to zaburzenie osobowości, a “bezstresowe wychowanie” to zbiór metod pedagogicznych z nurtu psychologii humanistycznej. Nie chcę prowadzić dyskursu światopoglądowego ani wymieniać się oceną zjawisk, ale zwrócić uwagę, że zestawiasz ze sobą w moim odczuciu losowe pojęcia. Równie dobrze mógłbyś napisać, że “To wegetarianin, liczykrupa z tych ocalałych z pogromu Ormian” :)

– Więc tak, – powiedział Odo, nie czekając na reakcje społecznego szeryfa – najpierw trzeba sporządzić akt powołania sądu. Przewodniczącym będziesz ty – jesteś głową rodu i panem na zamku.

Booth chciał wypowiedzieć się w tej kwestii, ale zorientował się, że nikt go o nic nie pytał. Panowie z długimi mieczami już przejmowali władzę, ot tak – w trakcie rozmowy.

Fredegar znowu skinął. „Oto urodzony lider, gotowy do rządzenia poddanymi, z należytym wykształceniem i wychowaniem. A kim ja jestem? Panem kosmicznego zamku ze słomą w butach, ale znającym żywoty świętych.”

„Oni nie czekają, że ktoś coś zrobi! Nie polegają na instytucjach, bo rycerz jest instytucją sam w sobie.” – pomyślał Ben – „Mogę – więc powinienem” – to jest ich zasada. Ciekawe, jak długo pożyje Chemik?”

Spiętrzenie perspektyw czterech osób na tak małej przestrzeni robi niemały mętlik.

Wysoki miał w ręku buzdygan, rudy – krótki miecz, a niski – długi, ale w pochwie, bo w ręku miał zrolowany dokument, z którego na kolorowych sznurach zwisały dwie odciśnięte w lace pieczęcie.

Powtórzenie, ale generalnie myślę, że to zdanie jest za długie i warto je podzielić na dwa.

 „Człowieka diabły wzięły…”

Ja bym powiedział, że diabli wzięli, bo takie jest dokładnie brzmienie tego frazeologizmu.

 

Pozdrawiam,

D_D

Twój głos jest miodem... dla uszu

Khaire!

 

Ode mnie pobetowy klik do biblioteki – niewielkie usterki zostały doszlifowane, tekst dobrze się czyta, nie zgrzyta. Nie chcę się powtarzać, więc zacytuję:

Podoba mi się za to Twój styl pisania, świetnie wykorzystujesz narrację pierwszoosobową, tekst czyta się lekko i ma cechy osobistego zwierzenia, które przykuwa uwagę (można nawet w momentach pisanych kursywą wyobrazić sobie ton głosu opowiadającego).

Odrealnione, tajemnicze tło intryguje, a osobiste historie wciągają, kiedy dajesz im trochę więcej miejsca. Bardzo świeży i interesujący koncept pociągu terapeutycznego.

Pozostaje lekkie poczucie niedosytu. Chciałoby się wiedzieć, skąd te elementy fantastyczne czy mistyczne się wzięły, jak na siebie oddziaływają, aczkolwiek zdaję sobie sprawę, że wszyscy jesteśmy niewolnikami form i limitów…

 

Pozdrawiam,

D_D

Twój głos jest miodem... dla uszu

Khaire!

 

odskoczył przed nawałnicą bryzg

W mojej opinii toporne sformułowanie.

Omal nie upuścił teczkę

teczki

Akurat ten facet nie zmienił ani pod względem postury, ani usposobienia.

nie zmienił się

 

W ogóle ten pierwszy akapit wygląda na niedopracowany – chyba nie będę wytykał zgrzytów, bo może to bardziej wersja robocza, która i tak przejdzie redakcję w wydawnictwie. Zostawię wrażenia ogólne.

Ten fragment wygląda na początek bardzo dobrej kontynuacji – tak właśnie powinny zaczynać się sequele. Inne miejsce, inna rzeczywistość, nowi bohaterowie i dopiero po zbudowaniu pewnego napięcia i pozornego zagubienia, wprowadzasz znajome twarze.

Przywoływanie współczesnych filmów i seriali, żeby zarysować tło wydarzeń raczej do mnie nie trafia – może też dlatego, że nie wszystkie te tytuły oglądałem. Poza tym wydaje się to nieco sztuczne i wybija z immersji.

Wciąż brakuje mi konfliktu, wokół którego kręcić się będzie historia, ale nie uprzedzam się i czekam dalej :) Historia Sally obiecująca, mam nadzieję, że to nie skończy się tylko anegdotą o terapii bezinteresowną pomocą Krallego i wyprowadzeniu “starszej siostry” na prostą.

 

Pozdrawiam,

D_D

Twój głos jest miodem... dla uszu

@feniks103

Nie czytam raczej fantasy, ale tekst mi się podobał. Romantyczna opowieść, taka jak za dawnych czasów.

Cieszę się, zwłaszcza, że nie każdemu ta forma przypadła do gustu.

sam nie wiem, czego bać się bardziej, sekty stosującej tortury czy szalonego młodziana wysadzającego pociąg

Dobre :) Cóż, dla każdego coś strasznego. Już sam brak happy endu to dla niektórych wystarczający koszmar.

 

@regulatorzy

Zobaczyłam obcy i mało zrozumiały świat. Umieściłeś w nim historię pełną wydarzeń i może dlatego, że w opowieści cały czas coś się dzieje, a nagromadzenie wypadków nie pozwala na chwilę wytchnienia, lektura okrutnie mnie zmęczyła i nie mogę powiedzieć, że jestem nią usatysfakcjonowana.

To zabawne, że do tego samego tekstu jedni mają uwagi, że mało się dzieje, drudzy, że nie ma chwili wytchnienia. Więcej jednak goryczy z faktu, że jest dla Was okrutnie męczący. Dziękuję za wylistowanie potknięć, poprawiłem niezwłocznie.

 

Pozdrawiam,

D_D

Twój głos jest miodem... dla uszu

@Finkla

Bardziej doceniam wysiłek włożony w pisanie i tworzenie świata niż tekst. […] Biblioteka tak, ale jeśli dojdzie do głosowania piórkowego, będę na nie.

“Doceniam wysiłek” zabrzmiało tak, jakbym zajął ostatnie miejsce w szkolnych zawodach w trójskoku ;) Ale jeśli Biblioteka tak, to chyba nie jest z tym niedocenianym tekstem aż tak źle. Może kiedyś któraś z napisanych przeze mnie historii przypadnie Ci do gustu yes

 

@Rossa

Bardzo dziękuję za klik i fajnie, że zainteresował cię mój autorski świat. Uniwersum jest stworzone pod piszącą się powieść, a osadzona w nim poboczna historia miała upiec dwie pieczenie na jednym ogniu –  wpisać się w ramy konkursu i pogłębić moje “czucie” opisywanego regionu. Wygląda na to, że niestety jedna z tych pieczeni pozostawia duży niedosyt, a druga jest tylko dla mnie.

 

@Reinee

To, co Ślimak Zagłady i Finkla wymieniają jako wady, czyli pewne nieścisłości w fabule i zachowaniu bohaterów, dla mnie są integralną częścią tekstu. Jest to teatralne, pasuje do klimatu i tworzy warstwę niepokoju, rzeczy się dzieją, a my musimy to zaakceptować, uwięzieni w świecie, który działa tak, a nie inaczej.

Tak mi się zdawało, że pewna teatralność, skupienie na emocjach i wrażeniach będzie ładnie pasować do neoromantycznego opowiadania grozy (zresztą opowiadania Grabińskiego też nie obfitują w zawiłości fabuły ani pragmatycznych bohaterów – nie o to w nich chodzi), ale… nie mam problemu, żeby zaakceptować, że Czytelnicy życzą sobie czegoś innego.

 

@cezary_cezary

W takim razie ja też nie mogę napisać nic nowego, jak tylko: dziękuję za lekturę i komentarz! ;)

Twój głos jest miodem... dla uszu

@Bardjaskier

Nie dla mnie, skromne fabularnie, bez dynamiki, ale klik i polecam do piórka? No, taką krytykę to ja lubię ;) Dziękuję, chętnie przyjmę parę batów, bo wiem, że przecież opowiadanie nie jest wybitne.

 

@Nikolzollern

Dla mnie jest to zapowiedź ciekawego uniwersum i nie chce się wierzyć, że zostało stworzone dla jednego tylko opowiadania. […] Mam nadzieję, że cała para nie pójdzie w gwizdek. 

Nie zostało, nie pójdzie ;) Prawdę mówiąc to opowiadanie powstało zupełnie na marginesie czegoś większego i cierpi też na związane z tym bolączki. Tym niemniej niezmiernie cieszę się, że ta warstwa światotwórcza zwraca na siebie uwagę.

 

@Koala75

Dziękuję za lekturę i życzenia.

 

@Ślimak Zagłady

Nie jestem z tych, którzy tłumaczą zachowania swoich bohaterów i twierdzą, że Czytelnik się myli. Zgodzę się co do maszynisty, o którym wspominał też Nikolzollern – przyznam, że ja również zostałem w pewnym sensie zaskoczony jego obecnością przy lokomotywie i chyba sam pogroziłem mu toporkiem, żeby się szybko zmył ;) Co do reszty, wyobrażam sobie wiele powodów, dla których postaci zachowały się tak, a nie inaczej, ale jeśli Ty nie dajesz temu wiary, muszę to przyjąć.

Dzielność to zdolność statku do utrzymania prędkości i stabilności w danych warunkach.

Generalnie dziękuję za małe porządki, wszystko poprawiłem – w tym konkretnym przypadku również, choć był to zwyczajny archaizm i element stylizacji

(https://sjp.pwn.pl/doroszewski/dzielnosc;5424698.html).

 

@pusia

Zapewniam, że na tym opowiadaniu świat się nie skończy, choć być może skończą się w nim opowiadania ;)

 

Dziękuję za kliki, jestem zaszczycony.

Twój głos jest miodem... dla uszu

Khaire!

 

Jako miłośnikowi i gorliwemu wyznawcy tych pisarskich Wielkości – jakości, dbałości i lekkości pióra – niezwykle miło mi było uczestniczyć w tym obrządku. Z całą pewnością rzecz na ponadprzeciętnym poziomie i byłoby miło, żeby została doceniona. Ja daję klika, choć gdybym mógł, dałbym dwa.

Przede wszystkim wypada pochwalić klimat i swadę, z jaką snujesz tę opowieść. Tak jak napisał Edward Pitowski – jest tam pod spodem warstewka niepokoju i tajemnicy, bardzo subtelna, nie wciskana na siłę. To naprawdę trzeba umieć.

 

Gdyby ktoś mnie pytał o minusy, pokręciłbym lekko nosem, że ten anty-mnich zarysowany dość typowo, ikonicznie (w powierzchowności, sposobie bycia i dialogu). Ale to takie czepianie się na siłę, dla zasady, bo podobnie jak świat opowiadań, ten realny też wcale nie jest pełen aż tylu oryginalnych rysów.

 

A, tu się jeszcze palec omsknął:

Bystroj okazał się przedsiębiorcą wracającym z urlopu spędzonego w domku myśliwskich.

 

Pozdrawiam,

D_D

Twój głos jest miodem... dla uszu

Problemem nie jest Biblioteka, tylko zbyt wybujała wyobraźnia. Jeśli komuś się wydaje, że ranga na forum, trafienie do takiej, czy innej zakładki to jakaś automatyczna trampolina do nowego, lepszego świata – think again…

Nie chcę być źle zrozumiany – głęboko doceniam inicjatywy, dzięki którym amatorskie teksty mają szansę się jakoś wyróżnić i zyskać kilkunastu-kilkudziesięciu czytelników (i to często zaangażowanych na tyle, żeby podzielić się rzetelną opinią, czy dokonać darmowej redakcji). Nie mylmy jednak nieba z gwiazdami odbitymi nocą na powierzchni stawu ;) Podróż po szerokich wodach zaczyna się wyjściem z zatoczki.

Twój głos jest miodem... dla uszu

Khaire!

 

Wracam z komentarzem pobetowym, chociaż w zasadzie wszystko już ode mnie wiesz :) Według mnie w dość krótkiej formie udało Ci się zawrzeć wszystkie niezbędne elementy opowiadania grozy. Tło jest mocno nieokreślone, symboliczne, ale ja to kupuję, wszak strach karmi się niepewnością i niewiedzą. Jak zawsze można się czepiać poszczególnych elementów czy scen, że na daną osobę działają bardziej lub mniej, ale całość ładnie się broni.

Daję klika, chociaż nie wiem, czy już Ci się komplet nie skolejkował w międzyczasie.

 

Miałem uwagi co do tej kaskady iskier, a tu się okazuje, że takie było hasło na bilecie, LOL. Aż mnie ciekawi teraz, w jakim kontekście pan Grabiński to umieścił :)

 

PS: Widzę, że niektóre zgrzyty przedarły się przez korektę, a szkoda, na dzień dobry miałbyś mniej kręcenia nosem od Czytelników :)

 

Pozdrawiam,

D_D

Twój głos jest miodem... dla uszu

Umiłowani, może ktoś jeszcze pokusi się o betę mojego opowiadania kolejowego? Zależy mi na wskazaniu ewentualnych niezrozumielizn – że się długo rozkręca to już wiem ;)

 

Tytuł [(bardzo) roboczy]: Błyskawiczny znaczy śmierć

Znaki:33447

Gatunek: prawdopodobnie coś w rodzaju steampunku.

 

Wydaje mi się, że raczej przyjazne dla osób wrażliwych, więc bez ostrzeżeń.

Twój głos jest miodem... dla uszu

Wiosna to dobra pora roku na podróż. Miałem jechać o 12:00, ale się spóźniłem, to niech będzie następnym.

Twój głos jest miodem... dla uszu

@Irka_Luz

Dziękuję za lekturę i podzielenie się komentarzem. Na pytania, które postawiłaś, Czytelnik może w mojej ocenie odpowiedzieć sobie samodzielnie, nie naginając zbytnio fantastycznej rzeczywistości – ja osobiście lubię zostawić pewne sprawy niedopowiedzianymi i tajemniczymi, zamiast podawać wszystko na tacy. Podrzucę tylko, że Thoma – w przeciwieństwie do reszty “starej gwardii” – przeżył we wrogim środowisku czternaście lat, można domniemywać że między innymi dzięki mocy heksu, która też ma swoje ograniczenia. Poza tym buty miał, tylko je sobie ufajdał ;)

 

@Ambush

Bardzo się cieszę, że Ci się spodobało i lektura zostawiła jeszcze posmak na dłużej – niczego więcej mi nie trzeba usłyszeć :) A co do happy endu – zależy co dla kogo jest happy endem… Czy Thoma aby na pewno zasłużył na lepszy koniec? ;)

Twój głos jest miodem... dla uszu

Khaire!

 

Na wstępie muszę zaznaczyć, że to nie moja bajka. Nie przepadam za czytaniem o dziecięcych bohaterach ani tych dorosłych, którzy przy rezolutnych dzieciach wyglądają na nieco większe dzieci.

 

Mając to na uwadze, napiszę tylko o tym, co mi się podobało:

– światotwórstwo – uważam, że każdy Demiurg powinien podchodzić do swojego uniwersum z miłością i uwagą i czuję to w Twoim opowiadaniu na każdym kroku. Panujący w nim klimat nie musi mi się nawet podobać, ale nie sposób nie docenić szczerego zaangażowania.

Nie ma w Twoim nazewnictwie, panteonie, magii czy układzie społecznym wydumania na potrzebę chwili, te systemy są wewnętrznie spójne, a dodatkowo odpowiada im klimat narracji. Niełatwo też wymyślić i zarysować nową rasę, która będzie jakoś interesująca i nie powielała zbyt wielu schematów z niezliczonych uniwersów książkowo-filmowo-growych, a Twoje spinele wypadły całkiem obiecująco!

– przebijający się miejscami vibe mrocznej baśni, który przywodził mi na myśl “Czarny kryształ” albo “Labirynt”.

 

A na koniec dwie literówki, które rzuciły mi się w oczy:

Nikt z nasz nie poszedł w głąb!

Macierz nie zgadza się, że Sztormem, kogo poprzeć? – usłyszała w głowie.

Czy tu nie miało być nie zgadza się ze Sztormem?

 

Pozdrawiam,

D_D

Twój głos jest miodem... dla uszu

Cześć, Krokusie!

 

Na wstępie dziękuję za czas poświęcony na lekturę i komentarz :)

Nie spodziewałem się, że Ośmiornica będzie bardzo dosłowną ośmiornicą ;) Obstawiałem naszą portalową […]

Postać ośmiornicy jest zapowiedziana bardzo subtelnie. W zasadzie nie spodziewałem się już ją spotkać, a tu cyk! Zaskoczony! Plus!

Nie ukrywam, że tak właśnie miało być wink Z portalową chyba nie miałem jeszcze przyjemności (pokutuje krótki staż lub rwana aktywność), mam nadzieję, że jest milsza niż ta chilońska ;)

[…] na zakończenie delikatnie sobie będę narzekał, bo złodziejskie teksty lubią pozytywny finał. Jeśli obserwuję opowieść z perspektywy złodzieja, to chciałbym, żeby dopiął swego, a tutaj został wykiwany, w dodatku nie w jakiś wybitnie zakręcony i zmyślny sposób.

Jeśli mam być szczery, to, co mi się raczej nie udało w tym opowiadaniu, to nie tyle wzbudzenie sympatii do głównego bohatera, a przekonanie Czytelnika, że Thoma krok po kroku dąży do samozagłady. Chciałem, żeby jawił się wręcz antybohaterem – niemądrym, upartym, nieodpowiedzialnym i zatwardziałym dziadem, którego spotyka to, na co od samego początku zasługuje.

Wychodzi na to, że spora grupa Czytelników widzi z założenia protagonistę i chce mu kibicować (z falą czy bez ;). Z mojej perspektywy finał jest pozytywny – świat zawojowany przez tego typu przebrzmiałych “bohaterów” byłby dopiero okropny ;)

Natomiast pod kątem technicznym wkradło się sporo niezręczności, trochę powtórzeń. Przydałaby się lepsze korekta tekstu.

Ciężko mi się do tego odnieść bez podania przykładów. Dziwi mnie ta uwaga o tyle, że tekst przeszedł chyba z pięć korekt (nieautorskich) i na bieżąco poprawiałem wszystkie usterki wskazane przez komentujących. No cóż, jeśli coś tam jeszcze zgrzyta, to już chyba taki urok tego opowiadania ;)

Pozdrówka i powodzenia w krokusie!

Dziękuję i wzajemnie!

Twój głos jest miodem... dla uszu

@A­nan­ke,

 

Dzię­ki, że wpa­dłaś! Je­stem zo­bo­wią­za­ny za wska­za­nie tych kilku błę­dów – na szczę­ście dało się je w miarę szyb­ko po­pra­wić :)

 

Po­rów­na­nie dość ob­ra­zo­we i za­baw­ne – nie wiem, czy miało taki cel. ;p

Oczy­wi­ście :) Ton nar­ra­cji jest lekko przy­pra­wio­ny (cza­sa­mi czar­nym) hu­mo­rem i na prze­strze­ni ca­łe­go opo­wia­da­nia.

Mocno stresz­czasz. Po co nam (na samym po­cząt­ku, kiedy ledwo co Thoma wszedł do karcz­my i jesz­cze nie wiemy za wiele o bo­ha­te­rze) opi­sa­na w stresz­cze­niu hi­sto­ria ojca Ju­nio­ra? Dla mnie to bez sensu.

Cóż, dla mnie to ma duży sens. Opo­wieść o Se­nio­rze w grun­cie rze­czy przy­wo­łu­je wspól­ną prze­szłość Thomy i Ju­nio­ra, uka­zu­je ich dawne re­la­cje na tle mi­nio­nych wy­da­rzeń i sta­no­wi punkt wyj­ścia do nie­ła­twej roz­mo­wy.

W takim przy­pad­ku trze­ba zdjąć buta przez roz­cię­cie i cho­dzić bez/z ban­da­żem. Ina­czej jest jesz­cze go­rzej, po­wi­nien o tym wie­dzieć.

Och, pełno jest prze­cież ta­kich, któ­rzy wie­dzą lub po­dej­rze­wa­ją, że są po­waż­nie cho­rzy i nic z tym nie robią. Nawet jeśli to ich za­bi­ja. Cza­sem mają “waż­niej­sze” rze­czy na gło­wie, a cza­sem wolą nie my­śleć o pro­ble­mach.

Rouk (chyba przez to za­cho­wa­nie i smar­ka­nie) ko­ja­rzy mi się mocno z An­go­ule­me. ;)

I pew­nie słusz­nie… Nie my­śla­łem wpraw­dzie o An­go­ule­me w trak­cie pi­sa­nia, ale jak już to za­uwa­ży­łaś, to i ja widzę :P

Na plus Thoma i jego myśli o tym, żeby wy­ki­wać Kle­men. Faj­nie, że to do­da­łeś. ;)

Yaaay!

Hm, akcja dostania relikwii – tu coś mi zgrzyta. Mamy trochę walki Klemen, ale wszystko dość mało obrazowe, tzn. jasne, czary, zaklęcia i w sumie tyle. Rouk wchodzi po skale, niby plan się sypie, bo Klemen odpada, ale potem urywasz i w następnej scenie Thoma przychodzi już do kupca.

Well, jest to za­pew­ne błąd kon­cep­cyj­ny, żeby przed­sta­wić tylko per­spek­ty­wę Thomy. Siłą rze­czy sama akcja, ob­ser­wo­wa­na z boku, wy­pa­da blado na tle po­zo­sta­łych scen, w któ­rych bie­rze on czyn­ny udział.

 

@re­gu­la­to­rzy,

 

Dzię­ku­ję za opi­nię! Cie­szy mnie, że jest w miarę po­zy­tyw­na. Pro­blem z koń­ców­ką, wy­tknię­ty już przez kilku sza­now­nych Czy­tel­ni­ków, muszę wziąć na klatę.

Błędy po­pra­wię nie­zwłocz­nie. Na szczę­ście nie jest to ścia­na na kilka scrol­li ;)

 

Po­zdra­wiam,

D_D

Twój głos jest miodem... dla uszu

@kasjopejatales

Jak opisywałeś sadzawkę z ośmiornicą (zawsze mile widziane stworzonka), to zaczęłam podejrzewać, jak to się skończy.

Bo to była ośmiornica Czechowa ;)

Dzięki za odwiedziny i komplementy, jeśli się podobało, to nie zostaje mi nic innego, jak spocząć w poczuciu dobrze wykonanego obowiązku.

 

@SNDWLKR,

OK, pewnie tak wyglądają prawdziwe heisty – długie przygotowania do szybkiej akcji – ale w przypadku takich thrillerowatych historii sztuka raczej nie powinna naśladować życia, jeśli wiesz, o czym mówię. ;)

Yep, niestety muszę odtworzyć tę zdartą płytę: “gdyby nie limit…” ;)

A tak poważnie – jeszcze jedna taka uwaga i naprawdę dopiszę tam jeszcze te luźne 2,5k znaków ;)

Czemu nie ma piratów? :(

Ależ są! Nawet całe miasto starych piratów. ;)

Co?…

Edytor zrobił mi na złość. Albo klawiatura. Dzięki za spostrzegawczość!

Twój głos jest miodem... dla uszu

Khaire!

 

Mam ten luksus, że moi przedpiścy już rozłożyli opowiadanie na czynniki pierwsze, więc ja skupię się na wrażeniach ogólnych…

 

[No, może z takim wyjąteczkiem, o którym jeszcze nikt nie wspomniał:

Jedyne czego pragnął to spokój. No i może dużą butelkę ostrego sosu.

Rozsypały się przypadki. Teoretycznie można byłoby dać butelkę sosu w mianowniku, ale według mnie ładniej będzie tak: Pragnął jedynie spokoju. No i może dużej butelki ostrego sosu.]

 

Pierwsze akapity niezbyt zachęcające. To jest może kwestia indywidualna, ale u mnie ten początkowy obraz wegetacji bohatera o generycznym imieniu od razu wywołał lustrzane odczucie znużenia. Może przydałby się tam jakiś malutki haczyk dla podtrzymania uwagi? Skąpo ubrane wróżki były pierwszym elementem, który mnie trochę wybudził z marazmu ;)

A im dalej w las, tym więcej pozytywnych zaskoczeń. Bardzo umiejętnie kręcisz Czytelnikiem, zacierasz tropy, mieszasz nastroje, twist goni twist, a historię obiera się jak cebulę (albo jak ogra) z kolejnych warstw. Z każdym fragmentem klimat zmienia się na coraz bardziej niepokojący.

Podobało mi się mnóstwo drobiazgów porozrzucanych w tekście: deszcz świętomagiczny, policjant wampir i jego metody śledcze, podkowa centaura… Może odrobinę szkoda, że to są tylko rekwizyty, a nie narzędzia, które coś wnoszą do fabuły, ale nie będę narzekał na taki bufet ciekawych pomysłów.

Świeżo po lekturze całego opowiadania jestem bardzo usatysfakcjonowany, a ponieważ wierzę w naprawę usterek, klikam do biblioteki.

 

Podobnie jak Żongler, zastanawiałem się, dlaczego Joe tak nagle poszedł w cug z Bielą, jeśli miał ją w zasadzie cały czas pod ręką? Chyba wcześniej mu się to nie zdarzało, skoro miał jej taki zapas?

 

Pozdrawiam,

D_D

Twój głos jest miodem... dla uszu

Khaire!

 

Konkurs chyba zaorany ;) Można by nawet rzec oskórowany i zjedzony. Bardzo jestem ciekaw obrazka wygenerowanego przez AI, który zostawi Ci jury laugh

 

Dyskusja pod opowiadaniem to praktycznie drugie opowiadanie (mimo wszystko mniej ciekawe), więc wybacz, jeśli się z kimś powtórzę. Ile tu jest dobra, ciężko wymienić, choć najbardziej zazdroszczę wyobraźni, która podsuwa Ci tak fascynująco pokręcone, ale jednak spójne rozwiązania fabularne tudzież światotwórcze. Spotkałem się z czymś podobnym do kultu skórożerców w paru cRPGach, (Pillars of Eternity, Tides of Numenera), ale w Twoim wykonaniu to nie jest odgrzewany kotlet, tylko świeżutki tatar.

 

Z ewentualnych wątpliwości po lekturze został mi transport Maquira po linie z okna cytadeli do łódki. W tym fragmencie musiałem mocno zawiesić niewiarę, zwłaszcza, że oszczędziłeś szczegółów, a te, które były, jakoś mnie nie przekonały.

 

Z kolei tak językowo:

Wątpiłem, lecz wierzyłem, jak prawdziwy kapłan.

Doceniam finezyjny zabieg, ale nie da się wierzyć i wątpić jednocześnie. Mnie to zgrzyta.

 

Krwioturgia, nekromancja, rzeźbienie w ciałach żywych i umarłych.

Świetny pomysł, ale „krwioturgia” brzmi dziwnie jako połączenie słów różnego pochodzenia. To tak, jakbyś napisał dalej trupomancja :) Czemu nie „hematurgia”?

 

Pozdrawiam,

D_D

Twój głos jest miodem... dla uszu

Khaire!

 

Jakoś się nie ogarnąłem, że tekst, który już komentowałem przy okazji bety nie jest tą samą publikacją, która zbiera teraz opinie :)

Moje uwagi znasz, ale podsumuję je jeszcze krótko w ramach uzasadnienia kliku – stylistycznie i językowo tekst trzyma dobry poziom, a pod nieco skotłowaną powłoczką uniwersum kryją się angażujące wątki. Między postaciami potrafi mocno iskrzyć (w dobrym i złym sensie), partie dialogowe są konkretne i mocne, narracja kluczowych scen robi wrażenie rozmachem i plastycznością obrazu.

 

Trochę szkoda, że od tego opowiadania można się zwyczajnie odbić ze względu na zawiłość tła, mnogość postaci i nieoczywistych zależności, bo jak się już w to wgryzie, to nie można Ci odmówić pomysłowości i satysfakcjonująco domkniętej historii.

A może nie wszystko jest materiałem na opowiadanie. Czasem odwaga w kreowaniu świata po prostu domaga się większego formatu.

 

Pozdrawiam,

D_D

Twój głos jest miodem... dla uszu

Khaire!

 

O tak, spodobało mi się, odrobinę perwersyjnie ;) Kąpiel w tak gęstym klimacie była jak odświeżająca kuracja w łaźni Durstana i możesz wstawić moją uśmiechniętą czaszkę między dwugłową żabę i Wielką Księgę Kikutów (świetne są światotwórcze smaczki w tym opowiadaniu, a ustęp z Księgi Plagi to wisienka na tym torcie).

Mrok odmalowany pieczołowicie, postaci mięsno-krwiste, fajne dialogi i interakcje między nimi. Sugestywne opisanie plagi ma swój ciężar gatunkowy, więc groźba wydaje się bardzo realna. Fajna “optymistyczna” końcówka :)

 

Mam parę uwag, z których część nie będzie oryginalna, więc być może tkwi tam diabeł. Już na samym początku znalazł się odrobinę przedobrzony opis. IMHO poetyckość porównań przechodzi gładko w dwóch, trzech zdaniach, ale w większym zagęszczeniu trzeba uważać, żeby nie otrzeć się o pretensjonalność. Wiem, bo sam lubię popłynąć w opisach, tylko potem kończy się to beto-batami i przekłuwaniem tych nadmuchanych olbrzymów ;)

Jedyna plama jasności poszła w strzępy, kiedy białe płótno napięło się i rozdarło, a bezradny żagiel przepuścił napierającą falę.

Gdyby rozłożyć to zdanie na trzy, trzy razy pisałabyś o rozdarciu tego samego żagla.

 

Miejscami robi się też dość chaotycznie, co na pewno cieszy mrocznych bogów, ale już niekoniecznie oko:

Niezwykłość mechanizmu regulującego pływy wody Zamku-Na-Klifie zdumiewała każdego, jednak on czuł także dumę, iż jest jego częścią. Lecz poraniony przybysz nie był zachwycony działaniem łaźni, a umierający w jej progach.

Już Durstan jako element mechanizmu wydaje mi się trochę przekombinowany, ale OK, za to konstrukcja drugiego zdania już mocno zgrzyta na imiesłowach. Może: Lecz poraniony przybysz nie zachwycał się działaniem łaźni, a umierał w jej progach?

Durstan wzdrygnął się od zimna, które wpadało przez uchylone skrzydło okutej żelazem bramy. Mimo jej ogromnych rozmiarów, posłańczyni wciąż była ponadprzeciętnego wzrostu.

W jakim sensie rozmiar bramy (nie) wpływał na ponadprzeciętność wzrostu posłańczyni (posłanki?).

 

Końcowy twist raczej niesygnalizowany (podobnie zresztą jak u mnie), co może potencjalnie psuć frajdę z domyślania się, o co chodziło. Dodatkowo monolog syna Króla Przemytników jest dość gęsty w tłumaczenia, co trąci odrobinę typowymi przemowami czarnych charakterów, szczegółowo omawiających swoje niecne plany.

 

I na koniec, z ciekawości – skąd żaby w oceanie? Żeby nie było, one mi tam bardzo pasują przez skojarzenie z jedną z egipskich plag i czarną magią w ogóle, jednak znak zapytania się zapalił ;)

 

PS: Zabieram do biblioteki, może tam zbadają tę pieczęć ;)

 

Pozdrawiam,

D_D

Twój głos jest miodem... dla uszu

cezary_cezary,

 

Dzięki za odwiedziny i komentarz!

 

Jeżeli miałbym się czegoś przyczepić to trochę mało kradzieży w kradzieży

Żeby mogło być jej więcej, musiałbym przyjąć perspektywy innych bohaterów. Wyglądałoby to chyba dziwnie, wrzucone nagle w tę jedną scenę. Pozostaje mi liczyć, że finał odrobinę rekompensuje oglądanie skoku z tylnego siedzenia ;)

Twój głos jest miodem... dla uszu

Nie, ale to temat na dłuższy esej :)

Masz rację, dałem głupi przykład angry Nie mylę się jednak, że temat ewolucji uczuć u robotów to nie jest żadna nowinka, prawda? ;)

Twój głos jest miodem... dla uszu

Kwestia oryginalności

Tekst jest z 2017, przypomnę. Dokładnie z 30.11.2017.

A czy nie pisał już o tym choćby Dick? Ja nie jestem ekspertem, ale wydaje mi się, że temat “uczuć wyższych” u androidów to ścieżka przemierzana w tę i nazad przynajmniej od półwiecza ;)

 

Uczucia bohaterów

Zależy, co masz na myśli.

Mój zarzut dotyczył powierzchownego opisania sytuacji (nie mylić ze zbyt krótkim, bo to nie kwestia ilości słów), w której robot był głęboko nieszczęśliwy, choć został zaprogramowany na uśmiechanie się (jak się okazuje, wadliwie). Ja nie tylko nie czuję jego nieszczęścia (nie jest mi go żal), ale również nie rozumiem, w jaki sposób zgorzknienie doktora miałoby wpłynąć na zaszczepienie w robocie poczucia straty. Nie widzę tu połączenia, a jeśli już – bardzo naciągane ;)

 

Na Wery biją autorów za próby objaśniania tekstu poza tekstem.

Wcale nie oczekuję, że mi coś wytłumaczysz ;) Wręcz przeciwnie – wolałbym, żeby tekst kończył się spojrzeniem doktora w lustro, bez pointy. Rozwiązanie, co się stało, Czytelnik powinien wyprowadzić z treści opowiadania samodzielnie.

Twój głos jest miodem... dla uszu

Khaire!

 

Mnie z kolei sens (chyba) nie umknął, ale aż ciężko mi uwierzyć, że to co zostało podane, to już wszystko. Nawet zajrzałem pod talerz, czy jeszcze czegoś tam nie ma, może jakiejś wiadomości na serwetce. Nie znalazłem.

W dobie triumfalnego pochodu AI temat androidów jest dość popularny w opowiadaniach dłuższych i krótszych, a zestaw refleksji dotyczących ich działania z grubsza pozostaje ten sam. W tym sensie, kwestia możliwości “zaszczepienia” czy wręcz “zarażenia” logicznych systemów emocjami projektantów wydaje mi się mało oryginalna. Sam zresztą dość nieświadomie załapałem się na tę falę z jednym opowiadaniem, chociaż na co dzień nawet nie interesuje się SF i nowoczesnymi technologiami ;)

Mam nadzieję, że krytyka Cię nie ubodzie – tak czysto literacko, zastanowiłbym się, czy uwypuklenie emocji Właściciela Kota i stosunku do zwierzaka (prawdziwego czy nie) i opisanie jej w jakiś mocniejszy, bardziej poruszający sposób nie zrobiłoby temu szortowi lepiej niż pointa wygłoszona wprost ustami doktora. Tak nawiasem, zestawiasz poczucie straty ze zgorzknieniem i sarkazmem, tak jakby to były pokrewne rzeczy…

 

Pozdrawiam,

D_D

Twój głos jest miodem... dla uszu

Khaire!

 

Po lekturze przychodzi mi do głowy stwierdzenie “lovely mess” :)

Ekspozycja wchodziła w bólach, jak popatrzyłem po komentarzach, nie tylko mi. Początkowo miałem problem ze wszystkim – z tłem trochę a la Skellige, ze Svenem trochę a la Varys, z Landorfem trochę a la Kenneth, z mnogością bytów politycznych i postaci, z narracją poszatkowaną jak na sałatkę, no po prostu nie chciało wciągnąć.

Ale gdzieś tak w połowie zacząłem się wkręcać i muszę przyznać że:

– twist wokół Heima jest bardzo sprytnym rozwiązaniem, doceniam też podpowiedź na samym początku tekstu, którą rozumie się dopiero później. Taka podmianka, o której nikt nie ma prawa wiedzieć, to świetny zabieg, zwłaszcza, gdy po jej ujawnieniu wszystko składa się do przysłowiowej kupy. Aczkolwiek ja bym się zastanowił, czy perspektywa Heima jest potrzebna, bo istotnie wprowadzasz zamęt u Czytelnika, kto tu jest główną postacią.

– kiedy drużyna jest już skompletowana i zamykasz ją w ogrodzie Ansalemiego, w przytulnym mikroklimacie postaci nagle zaczynają ożywać. Czuć zew starej, dobrej przygody – przyznam się, że byłem w tej gęstwinie nie raz i za każdym razem wspinałem się po pniu, żeby popatrzeć ponad koronami drzew; walczyłem z gigantycznym wężem; wspinałem się na najeżoną pułapkami samotną wieżę i wyjmowałem klejnot z zasuszonych dłoni szkieletu. Byłem już tym małym złodziejaszkiem i miałem w drużynie Wiedzącą i Łowcę, a mimo to nie mam nic przeciwko przeżyciu tej przygody po raz kolejny w Twoim wydaniu. Bo to jest bardzo fajna przygoda :)

– akcja daje radę, nie nuży ani nie przytłacza tempem. Opisy walk są miejscami chaotyczne, ale idzie się w tym połapać i naprawdę interesuje Czytelnika wynik tych starć. Postaci mają czas krwawić (niedużo, ale jednak), czasem muszą zapodać tyły albo je sobie wzajemnie poratować.

– opowiadanie to tylko opowiadanie, ale udało ci się nadać postaciom charakteru na tyle, że mógłbym z marszu poczytać ich dalsze przygody. Jestem nawet trochę zawiedziony, że ten team się do końca nie scalił. A że byłaby to kolejna klisza? Na bogów, przecież cały ten konkurs opiera się na kliszy, w tym cała zabawa.

 

Podsumowując – technicznie jest się czego czepiać, jak wszędzie, ale jeśli na koniec stwierdzam, że mi się podobało, to zadanie wykonane, nie?

 

Pozdrawiam,

D_D

Twój głos jest miodem... dla uszu

Kolejny konkurs? LOL.

Nie wiem, czy dam radę, choć ten zdaje się być uszytym w sam raz dla mnie. Może wreszcie przyda się do czegoś moja rozległa niewiedza o nowoczesnych technologiach.

Twój głos jest miodem... dla uszu

Khaire!

 

Gdzieś w okolicach transformacji w księżycową krowę (swoją drogą, z jakiegoś powodu wydało mi się to na miejscu, pewnie przez skojarzenie z taką angielską rymowanką, w której krowa przeskakuje księżyc) zacząłem zachodzić w głowę, jakim cudem ta opowieść ma się zmieścić w limicie. To oznacza, że tekst zaczął mi się dłużyć albo rozjeżdżać z tym, co mnie w nim zainteresowało.

Początek – czapki z głów! Barwne postaci, świetny klimat, interesujący kryzys i bardzo obiecujący artefakt, katapultujący bohatera do nowej rzeczywistości.

Popisy pierwszej nocy uzasadnione, nieco szalone szastanie bogactwem umiejętności, choć wypatrywałem już tej głównej ścieżki fabularnej, do czego to zmierza. Fajny motyw drzewa, symbolicznie wydającego nowe owoce, ładnie zaznaczył w mojej wyobraźni jakąś zapowiedź – teraz się zacznie!

Według mnie, mniej więcej od tamtego momentu historia niestety zaczęła się trochę rozmieniać na drobne. Nie przekonała mnie próba Pani Księżyca, zwłaszcza że nie zbudowałeś napięcia, że próba będzie, próba się odbywa, a co, jeśli Henryk jej nie podoła. Zawiodła mnie intryga Korabia i bartłomiejowy twist, do końca nie wiem też, jaka była w tym wszystkim rola Damy. Nie odczułem satysfakcji z końcówki, zrobiło się po prostu… dziwniej.

Niemniej, wprowadzenie do tego świata – póki co :) – najlepsze spośród tekstów konkursowych, jakie czytałem. Chwyciło jak w imadło. Fajny styl pisania, żywa narracja, dobre tempo i umiejętne przykuwanie uwagi czytelnika. Jak by nie było, przeczytałem na raz, mimo przesiadki między środkami transportu ;)

 

Pozdrawiam,

D_D

Twój głos jest miodem... dla uszu

Może wyjdzie z tego swoista mozaikowa powieść.

Krótko: czytałbym.

 

Jeśli zechcesz zobaczyć Wielką Rzeszę w formacie powieściowym, z chęcią podrzucę “Przypadki rycerza Fredegara von Stettena” w wersji papierowej.

Krótko: pewnie, że chcę! ;)

Twój głos jest miodem... dla uszu

Khaire!

 

Przyjemne opowiadanie, lekkostrawne, powiedziałbym nawet relaksujące. Pomysł wciąga, różne modele zegarków robią świetną robotę rekwizytów, które samemu chciałoby się kolekcjonować, wyszukiwać kolejne i kolejne. Świetny haczyk! W kategoriach fabularnych nie wydarzyło się znowu aż tak wiele, a mimo wszystko ma się poczucie satysfakcji po lekturze, wszystko się ładnie domknęło.

Z ewentualnych wad – nie do końca mogłem zgrać się z tokiem myślenia Ernesta (wspomniałem o tym niżej w czepiance) i wciąż wydawało mi się, że wie o czymś, o czym ja nie wiem. Jego posunięcia były dla mnie zupełnie nieprzewidywalne. Z jednej strony – dobrze!, a z drugiej to on miał być przecież zielony… ;)

 

Taka mała subiektywna czepianka:

 

Uderzenie nie było przyjemne, ale rozumiał swojego przewodnika po fachu złodziejskim. Kto wprowadzał nowicjusza do sztafety, ten ryzykował też swoim honorem.

Według mnie trochę wydumane. Czemu nie mentor? Wiemy przecież, że chodzi o szajkę złodziejską.

 

Licznik długu cofnął się po spotkania z Kosmatym, i jeszcze to drżenie…

Literówka, ale w zasadzie mam wątpliwość do tego miejsca w tekście. Ernest nie wydawał się do tej pory szczególnie lotny, ale działanie zegarka (również kolejnego modelu) rozgryza błyskawicznie. Gdyby trafił mi w ręce pierwszy sikor, w życiu po znikającej cyferce nie powiązałbym „długu” ze spotkaniem z Kosmatym. No, ale może z Ernesta jest lepszy Sherlock ode mnie ;)

 

Zostawił monetę na blacie i ruszył za studentami.

 

Gdy podążał za grupą studentów, minął grupkę dzieci, bawiących się w piaskownicy.

Jest tam wprawdzie pusty wiersz po drodze, ale mimo wszystko zwraca to uwagę jak niepotrzebne powtórzenie.

 

Ernest kopnął go w piszczel, na co szlachcic wydał z siebie jęk bólu.

A tu jakoś tak nienaturalnie, prościej byłoby jęknął z bólu.

 

Będzie złodziejem złodziei.

Może lepiej złodziejem nad złodzieje?

 

Pozdrawiam,

D_D

Twój głos jest miodem... dla uszu

Khaire!

 

Słowo się rzekło, robokobyłka u płota. Czas uległ wprawdzie poważnemu wydłużeniu, ale to wszystko przez kosmiczne przestrzenie i anomalie po drodze.

Przeczytałem z przyjemnością, bo co tu ukrywać, Twój styl i pomysły zwyczajnie trafiają w moje gusta. Zarzuty o zbytnią opisowość są natomiast w pełni uzasadnione. Nie ma co tu wypisywać, że mógłbyś poprawić ten akapit czy tamten, bo według mnie zawartość zawsze będzie wylewać się z tej formy. Może i dałoby się wstawić ekspozycję w pełnoprawną scenę albo cały akt, zamiast opowiadać z offu, skąd łzy Meliane, pytanie, czy to nie zajęłoby pięć razy więcej miejsca.

Twój świat jest bardzo oryginalny, odważny i jako taki, wymaga mnóstwa wyjaśnień, na czym traci fabuła, smakowanie życia bohaterów, poznawanie ich wzajemnych relacji itp. IMHO krótka forma jest dobra do ćwiczeń warsztatu i prezentowania go do degustacji Czytelnikom, ale jeśli Autor ma do przekazania coś więcej niż impresję czy atrakcyjną anegdotę, to kompresja zawsze odbije się czkawką. Nie zgadzam się w każdym razie ze stwierdzeniem, że opowiadanie jest ostateczną sztuką trafiania w punkt i trzeba je tłuc tak długo, aż portal Nowej Fantastyki opierzy Cię jak wielkiego ptaka ;)

Ergo jako opowiadanie Kabestan losu zawodzi, ale nie dlatego, że pomysł jest zły, tylko w mojej ocenie to jest materiał na powieść albo przynajmniej jej spory fragment. Zaś ten tekst przypomina mi bardziej jej streszczenie.

 

Pozdrawiam,

D_D

Twój głos jest miodem... dla uszu

Khaire!

 

Czytałem już coś kiedyś z tego uniwersum, zdaje się o sępach krążących nad Hedżeret. Podobnie jak tam, największą siłą tej historii jest tło – nieoczywiste, ale przemyślane, spójne, z dostosowanym do niego językiem opowiadania. Wydaje mi się, że jest to pewien poziom swobody, który może osiągnąć Autor, spędziwszy godziny, dni i noce na przemierzaniu wykreowanych przez siebie światów. Wie, co się kryje za węgłem, którędy do najbliższego portu, jak wygląda Heweszyta itp. I cokolwiek nie napisze, ja Czytelnik będę to łykał jak pelikan, bo wiem, że on wie i można mu zaufać.

Teraz nawet mogę sobie obejrzeć mapkę, za co kolejny wielki plusior :)

 

Tej opowieści trochę zabrakło, żebym zaangażował się w fabułę, nabrał sympatii do bohaterów czy trochę podskoczyło mi tętno na zwrotach akcji. Zastanawiałem się, czemu tak – myślę, że to kwestia kontroli tempa i tego, że Ahmes jest strasznie absorbujący. Wciąż komentuje, zarówno w dialogach jak i z narracji, bije się z myślami i ludźmi, biegnie gdzieś, skacze, jakbym uczestniczył w live z przejścia na czas Assassin’s Creed czy Prince of Persia. I nie zrozum mnie źle, nie mam nic przeciwko przygodówkom. Osobiście wolę mieć jednak czas na oddech i samodzielne zastanowienie się, co i jak. Kiedy tempo jest zbyt duże, przestaję czuć prędkość i momenty przyspieszenia, kiedy ludzie ciągle gadają, przestaję ich słuchać i przepadają czasem ważne wypowiedzi, a żarty w zbyt dużym zagęszczeniu zwyczajnie przestają mnie śmieszyć.

Jeszcze styl miejscami wydaje mi się odrobinę przekombinowany, niektóre opisy kompletnie nie siadły:

Marszczył się i krzywił przy tym, jak depilowany starzec.

Myśli kotłowały mi się w głowie i coraz to dziwniejsze teorie kształtowały się z chaosu idei.

Na koniec, tak sobie myślę, że limity w Twoim przypadku bardzo szkodzą. Masz rozległe i bogate uniwersum, które naprawdę zasługuje na to, żeby w nim sobie trochę pobyć i poznać je lepiej, a nie tylko rzucić okiem na dioramę dwa na dwa metry ;)

 

Pozdrawiam!

D_D

Twój głos jest miodem... dla uszu

@Finkla, dziękuję za klik, choć najlepsza to dla mnie nagroda, że udało się uczynić lekturę przyjemną i skutecznie zamarynować ją w sosie z owoców morza.

 

@Nikolzollern, wszyscy pałują Klemen (tzn. mnie) za jej postawę, czyli coś w tym musi być. Przyznam szczerze, że trochę już mi się flaki przewracają od poprawiania tego opowiadania, ale ku chwale Większego Sensu… Pomyślę!

A co do cyklu, nie pomyliłeś się ;) Ciasto na dwa inne opowiadania rośnie od jakiegoś czasu i może czas wziąć się za ich wyrabianie.

 

Dostawać od Was komentarze, że chciałoby się więcej – bezcenne. Merci blush

Twój głos jest miodem... dla uszu

Cześć, Żonglerze.

 

Na wstępie dzięki za rozbudowany komentarz i podzielenie się konkretnymi uwagami, to (prawie) zawsze miód na serce autora.

 

dlaczego Rouk zainteresowała się Thomą tak bezpośrednio, czy wyłącznie dlatego że była niegrzeszącą rozumem „artystką”?

Myślę, że przede wszystkim zaciekawiły ją jego metody – z ukrycia była wszak świadkiem manipulacji Brian. Na drugim miejscu postawiłbym, że była pierwsza do afery, a nietuzinkowy Thoma akurat się napatoczył.

A że była głupiutka, to swoją drogą.

 

Natomiast Klemen i jej rola Deus ex machiny zdecydowanie podobała mi się najmniej. Nie kupuję też jej motywacji, szczególnie że misja okazuje się samobójcza.

W życiu też czasami pojawia się taki czy inny bóg z maszyny, czyż nie? angel A tak serio – wiem, wiem, w nielimitowanym świecie nie musiałbym się streszczać z kompletowaniem drużyny i miałbym miejsce na rozwinięcie postaci i działań ciotki. Z jej backstory zostały mi tylko luźne wtręty w rozmowach…

 

Jedyne, co nie bardzo mi się spodobało, to same inkantacje: dziwaczna łacina połączona z jakąś celtycką hybrydą, rodem z twórczości Wiedźmina.

Kwestia gustu, jak sądzę – znam przynajmniej jedną osobę, która lubi Wiedźmina laugh

Nie będę o to kruszył kopii ani udawał, że poświęciłem lata studiów na stworzenie nowego języka. Jest, jaki jest, a dziwnych hybryd wśród języków nie brakuje. Ważne, że zaklęcia działają.

 

Czy dobrze rozumiem że rola Thoma ograniczyła się wyłącznie do roli wioślarza?

Zgubny wpływ Silnej Kobiety.

 

Zastanawia mnie także czy Thoma rzeczywiście nie widzi różnicy w skali problemu pochodzenia relikwii i jej świętości? Historia opowiedziana przez kapłankę trochę zmienia postać rzeczy.

Trochę tak, ale czy uwagę Thomy w którymkolwiek momencie zaprząta kwestia Światła i Ciemności, czy w ogóle w nie wierzy? Starałem się przedstawić go w najlepszym razie jako filistra, który wierzy tylko w tego boga, co się błyszczy i można sobie za niego kupić trochę życia.

 

Kto dreptał Thomie po piętach, mordując świadków, z którymi rozmawiał? Ośmiornica? […] Czy jeśli szefowa jest ośmiornicą, wpływa na swoich wyznawców mocą, czy też przemawia do nich w humanoidalnej formie? W sensie, czy sięgnęła materialną macką, by modyfikować świat, czy działa tutaj raczej boska, niepojęta moc? Wydaje mi się, że zbyt wiele zostało w domyśle.

W zamyśle Ośmiornica miała do końca wydawać się czymś w rodzaju mafii, a myk w tym, że na jej czele stała dosłownie ośmiornica. Ta dam. Ot, taki makiaweliczny stwór, obdarzony mocą Wpływania i Knucia. Starałem się dać parę hintów, że działa u niej telepatia i o tym też jest ostatni akapit, do którego pijesz. Być może przedstawiłem sprawę nie dość umiejętnie lub zbyt naokoło.

Myślisz, że gdybym napisał “jakby ktoś wstrzyknął mu atrament do mózgu” to byłoby bardziej obrazowe?

 

Dlaczego ośmiornica chciała układać się z kupcem? 

Damn, czyli nie jest to jasne, że kupiec nie jest takim sobie kupcem, tylko agentem Diaspory, czytaj Potężnych Mrocznych Sił Nie Z Tego Świata? Która zła ośmiornica nie chciałaby mieć do nich dojścia…

 

Pozdrawiam,

D_D

Twój głos jest miodem... dla uszu

Khaire!

 

Ostatni! ;)

Opowiadanie na dobrym literackim poziomie, ale z jakiegoś powodu po obiecującym początku moja uwaga zaczęła gdzieś odlatywać i w rezultacie czytałem w trzech kawałkach, co nigdy nie robi dobrze na odbiór.

Jak już zauważył Golodh, poszczególne części są sobie nierówne, ale powiedziałbym, że nie tylko objętościowo. Zaburzenia proporcji wpływają też na percepcję i niektóre fragmenty wydają się bardziej skrótowe od innych.

Fajnym zabiegiem są zmiany perspektywy między Liją i Agrafem. Taka żonglerka punktami widzenia pozwala pokazać dynamiczną relację między bohaterami, chociaż ja też nie do końca rozumiem, z jakiego powodu oni zmieniają do siebie stosunek. Może czegoś nie załapałem albo wyleciało mi z głowy w trakcie przerw w lekturze, ale Agraf wydawał mi się zdystansowany i raczej oschły w części 1., po czym mocno spuścił z tonu. Ciężko mi też namierzyć moment, w którym Lija przestaje mieć małżonka dość i dlaczego tak się dzieje. Choć odpowiedzią może być wódka ;)

Generalnie jednak czytanie o parze bohaterów wciąga dużo mocniej niż sama intryga. Motywacje polityczne porwania czy nawet akcja jako taka nie wzbudziły we mnie wiele emocji, ale co się działo między tym dwojgiem, jak najbardziej zasługiwało na uwagę.

Klimat drugiej połówki XIX wieku, trochę jakby z CK Monarchii, bardzo przyjemnie tu wchodzi. Fabryczna rzeczywistość sprzyja opowieści o napadach i kradzieżach, a gorzelniane opary tylko podkręcają atmosferę. Nie brakuje mi tu wcale szczególnego pogłębienia uniwersum, bo bez problemu potrafię sobie sam dopowiedzieć resztę.

 

Pozdrawiam,

D_D

Twój głos jest miodem... dla uszu

@BardJaskier

Wspaniale, że fajnie Ci się czytało i posłużył Ci chiloński klimat ;)

Zimowy Wilk wrzucił konkurs na opis świata

W berserkerskim szale pisania i redagowania zwykle omijają mnie fajne rzeczy… Muszę sprawdzić, o co cho!

silne kobiety […] są tylko silnymi kobietami, trochę szkoda, że te postacie nie zostały dokładniej przedstawione

Nie poradzę, pewnie to kwestia umiejętności lepszego planowania, ale już nie znalazłem na to miejsca. Zgadzam się, że dziewczyny aspirowały do czegoś więcej niż role team companions, niech im Durman świeci. Do “silnych kobiet” zabrakło im jednak trochę – przynajmniej nawrócenia Thomy i ocalenia świata.

nagle odkrywasz nowych bohaterów i spisek, który wcześniej (chyba, że coś przegapiłem) nie został czytelnikowi nakreślony

Thoma i Rouk też byli niemiło zaskoczeni. Ten i poprzedni słuszny zarzut jest pokłosiem koncepcji, by podążać za Thomą, który niestety nie mógł być zawsze i wszędzie, wszystkiego widzieć ani rozumieć. Postawiłem więc na terapię szokową, obnażenie niewiedzy, głupoty i bezpodstawnej brawury. Być może dało się rzucić tu i tam parę tropów, które czytelnik mógłby sobie poukładać niezależnie od bohaterów, ale zachowam to w pamięci na poczet kolejnych opowiadań.

 

@Folan@Caern

Nigdy dość podziękowań dla takiego beta teamu. Bez Waszych celnych, krytycznych uwag nie porwałbym się na to, żeby poprzekłuwać nadmuchane opisy i przyjrzeć się bliżej kostropatej powierzchni. Much obliged!

 

Wszystkim serdecznie dziękuję za kliki!

Twój głos jest miodem... dla uszu

Khaire!

 

Czy uda mi się tu znaleźć paru śmiałków na dłuższą złodziejską wyprawę?

Chodzi oczywiście o tekst konkursowy. To takie odrobinę przybrudzone klasyczne fantasy, z odrobiną mistyki, magii i humoru.

 

Tytuł: Pies, Ośmiornica i stare kości

Gatunek: fantasy

Znaki: licznik portalu mówi, że 56 801

 

Twój głos jest miodem... dla uszu

Nie ma za co, życzyłbym sobie do czytania więcej tekstów o podobnej jakości :)

Twój głos jest miodem... dla uszu

Khaire!

 

Nie podobało mi się, natomiast uważam, że twoje opowiadanie ma wiele wspólnego z ostatnim filmem spod szyldu Dungeons&Dragons, który zebrał raczej pozytywne recenzje i poklask fandomu, więc moja opinia może wynikać po prostu z odmiennego gustu. Mam z grubsza ten sam główny zarzut – historia jest tylko pretekstem do przemycania kolejnych efektownych kadrów, żartów, pojedynków i nawiązań do kanonu, podczas gdy ja wolę na odwrót :)

 

Forma też wydaje mi się zwyczajnie mało atrakcyjna.

Nie cierpiał przychodzić do gospody „Pod Złotym Gryfem”.

Myślę, że Xaros nie cierpiał gospody pod Złotym Gryfem, to znaczy tego miejsca (a jeszcze konkretniej jego atmosfery tudzież klienteli), nie przychodzenia do niego. Jeszcze bardziej naturalnie i swojsko zabrzmiałoby, że nie cierpiał Złotego Gryfa, bo przecież już z poprzedniego akapitu wiemy, że akcja ma miejsce w gospodzie.

– Darmowa kolejka dla wszystkich, my stawiamy – wykrzyknął mężczyzna w czarnym płaszczu wchodzący do gospody.

To kolejny przykład. Darmowa kolejka dla wszystkich, my stawiamy – ta wypowiedź znaczy tyle, co: Kolejka dla wszystkich!. Tak samo jej atrybucję można zapisać prościej, swobodniej np. krzyknął od progu mężczyzna w czarnym płaszczu.

 

Ten sam problem przejawia się w nienaturalności dialogów:

– To oficjalna wersja. Tak naprawdę wszyscy wiedzą, iż to sprawka Mieczowników. Są prawdziwymi artystami wśród złodziei.

– Brzmisz, jakby ci wariaci tobie imponowali.

– Powtarzam tylko to, co mówią ludzie.

– Skoro naprawdę są tacy wspaniali…

– Mógłbyś wynająć ich, aby odzyskali twój kamień filozoficzny.

– Tak, Aniko… – zamyślił się ponownie. – Właśnie to miałem powiedzieć, kochanie.

Ja na miejscu Aniki zauważyłbym znacząco: oficjalnie… zamiast tłumaczyć to oficjalna wersja. Ten dialog (i inne) nie brzmi, jakbyśmy podsłuchiwali twoich bohaterów, tylko czytali instrukcje dla nich, co mają mówić. Jak się zamieni: brzmisz, jakby ci wariaci tobie imponowali na: imponuje ci to?, czuć różnicę w ładunku emocjonalnym, prawda?

 

A skoro już o emocjach… Nie czułem niestety żadnych. Jeśli zaczynasz od Xarosa i jego perspektywy, a potem wyłączasz go praktycznie z akcji, to na dość wczesnym etapie gubisz czytelnika, komu ma (ewentualnie) kibicować. Bohaterowie, których daje się opisać w paru słowach (cwaniaczek w czarnym płaszczu, muskularny ork, opryskliwa elfka z szablą, etc.) mają niewielką szansę zaistnienia w wyobraźni na dłużej. Kiedy nie stawiasz przed nimi przeszkód, najlepiej takich, które celnie uderzają w ich słabości (o ile je mają…), brakuje napięcia, że cokolwiek pójdzie nie tak. Zwroty akcji można mnożyć w nieskończoność, ale na końcu i tak zostaje najważniejsze pytanie: co za różnica, kto kogo oszukał?

 

Na koniec powtórzę, że rzeczywistość rozbiła się w moim przypadku o oczekiwania. W każdym opowiadaniu, nawet tym nastawionym na przygodę, zabawę i akcję, szukam atrakcyjnego stylu, wciągającej fabuły i trójwymiarowych postaci. Czy te elementy są generalnie obowiązkowe, to już kwestia dyskusyjna, pewnie nie dla każdego.

 

Pozdrawiam,

D_D

Twój głos jest miodem... dla uszu

Khaire!

 

Przeczytałem za jednym zamachem, co musi oznaczać, że przy swojej długości opowiadanie trzyma poziom :) Tym niemniej te zmiany nastroju i żonglerka gatunkami, o których ci już wspominano, powodowały więcej zamętu niż dobrego. Widzę tu sporo fajnych elementów, jak choćby świetnie pomyślany i klimatycznie opisany artefakt, charakterystycznie wykreowana postać Włocha, parę celnych i nawet zabawnych opisów tu i tam. A obok nich z kolei sporo niewiele wnoszących dialogów i scen (Czym miały być te tajemnicze strachy na cmentarzu? Przed czym uciekał główny bohater? Czemu to właściwie miało służyć?), a najbardziej szkoda diabła, którego intryga okazała się raczej grubymi nićmi szyta. Myślę, że można tu było naprawdę mocniej pokombinować.

Tak nawiasem, kiedy Jakub zdecydował się ukraść ją (Marię) w końcówce wstępu, wcale nie było dla mnie jasne, że zamierza ukraść jej tożsamość. Zrozumiałem, że planuje porwanie. Stąd planowanie w kolejnych fragmentach zmiany wyglądu było dla mnie cokolwiek niejasne… No, chyba że to był zamierzony efekt.

 

Pozdrawiam,

D_D

Twój głos jest miodem... dla uszu

Khaire!

 

Opowiadanie wprawiło mnie początkowo w nienajlepszy nastrój.

Ale tak działa zazdrość. Że ja tak nie umiem :P

 

Nie powiedziałbym, że jest tu tyle absurdu, że gubi się w nim sens historii. Nie wiemy wprawdzie, co sprawia, że nieodżałowany Ziggy Stardust objawia się po trochu, ale wystarcza mi świadomość, jak ładną ramę tworzy to dla stopniowo uwalnianego przekazu. Gwiezdne dziecko, poszukiwacz marzeń większych niż wszechświat, rozbija się na blokowisku i próbuje porozumiewać się z jego indyferentnym mieszkańcem. Problem w tym, że tylko pozornie mówią jednym językiem i obserwują ten sam świat, bo w szarej rzeczywistości nie ma miejsca na całą tę artystyczną, kosmiczną, nieskończoną tęsknotę za czymś więcej. Tak jak utwór po utworze, albumy Bowiego dopełniają się i cichną.

Tak to odbieram i nawet jeśli Poeta co innego miał na myśli, zostanę przy tej interpretacji, bo mi się ona niezmiernie podoba :)

 

O formie się nie wypowiem, bo, jak wyżej, zazdrość. Nie do przecenienia jest fakt, że miałaś dodatkowo chęć podzielić się w komentarzu wskazówkami warsztatowymi. Chociaż to nie było do mnie – bardzo ci dziękuję!

 

Pozdrawiam,

D_D

Twój głos jest miodem... dla uszu

M.G.Zanadra,

 

Rozumiem Twój punkt widzenia i nawet wróciłam do wskazanego fragmentu. Wydawało mi się, że opisanie pierwszej sali i wymienienie wśród obecnych w niej osób tylko ekspedientki załatwia sprawę. Rose ogląda wnętrze, a czas leci, babka mogła wparować od razu do swojego gabinetu i wyszła dopiero po chwili. Widać powinnam to bardziej podkreślić…

Jasne, wszystko jest możliwe i stosunkowo łatwe do wytłumaczenia, ale jak się zaczytam, to nie analizuję (a w każdym razie robię to niechętnie), co się mogło wydarzyć w czasie, kiedy postaci np. rozglądają się wokół. Przeczytanie jednego akapitu to kwestia co najwyżej kilkunastu sekund i z mojej perspektywy najlepiej byłoby, gdybym nie musiał się w tym czasie zatrzymywać ani cofać :) 

Co więcej, nie wydaje mi się, żeby scena wymagała rozwinięcia o tor poruszania się postaci, proponowałbym raczej pominięcie informacji, które mogą powodować zamęt. Zawsze może być tak, że w tym konkretnym fragmencie tylko ja zaliczyłem zwieszkę, ale ponieważ miałaś już jakieś uwagi o pewnej chaotyczności tudzież zawiłości narracji, skłaniałbym się ku teorii, że słów może być za dużo, niż że jest ich za mało :)

 

Z tym pozwolę się sobie nie zgodzić. Poznajemy kobietę z już wyeskalowanym problemem. To nie jest tekst o macierzyństwie, a o problemach zagubionej osoby, która właśnie matką być nie potrafi i od tego ucieka. Szczerze pisząc, nawet nie wiem jak inaczej mogłabym to opisać. Zaintrygowałeś mnie.

Z jej perspektywy oglądamy większość zdarzeń, więc zaaferowana sobą, mogła nie dostrzegać, co i czy Adam coś dla niej robi…

Problem jest chyba w tym, że skazując czytelnika wyłącznie na taką perspektywę bohaterki (nawet jeśli jest ona całkiem legit dla osoby zagubionej / pogrążonej w depresji i będziemy traktować ją jak krzywe zwierciadło), tworzysz siłą rzeczy antypatyczny obraz świata. Nie mam skąd domniemywać, że jest inaczej, niż widzi to Rose, a ciężko jej współczuć, jeśli obserwujemy tylko jej miotanie się i niezgodę na rzeczywistość. W dodatku jej emocje są często oddane opisowo, co nie sprzyja pobudzaniu empatii:

Z gniewu, w który ostatnio łatwo wpadała, zaczęła się trząść. Nie mogła uspokoić nerwów, aż chciało się jej ryczeć. Od dłuższego czasu czuła, że utknęła w miejscu. Żałowała zajścia w ciążę, a ciągły płacz i wymiociny dziecka doprowadzały ją do szewskiej pasji.

Targały nią skrajne emocje, czuła dziwny głód, którego nie sposób było zaspokoić nawet największym posiłkiem. Płakała, ale mimo wylanych łez, żalu z niej nie ubywało.

Czuła zmęczenie, ciągły stres i bezradność, i nadal nie nadciągała fala miłości, która miała zalać matczyne serce tuż po porodzie. Z tego powodu poczucie winy nie opuszczało jej od tygodni.

Uniosła ramię, a dziecko zaczęło krztusić się i płakać. Tego ostatniego nie znosiła najbardziej! Płacz drażnił ją. Niecierpliwił. Jednak tym razem ulżyło jej, że go słyszy. Przerażona tym, co właśnie próbowała zrobić, porzuciła dziecko w plastikowej wanience i wybiegła z mieszkania.

Wydaje mi się, że te fragmenty zyskałyby na rezygnacji z nazywania uczuć, gdyby tylko pozwolić jej po prostu trząść się, mieć torsje, płakać, pokazać ból i napięcie w ciele. W zestawieniu z introspektywą, wspomnieniami, jakimś wewnętrznym konfliktem, czy oskarżeniami skierowanymi do konkretnych osób (dziecko, matka, mąż), to byłaby naprawdę mocna mieszanka.

Człowiek o którym słyszałem, że jest zły, smutny i zlękniony jest dla mnie tylko w połowie tak poruszający jak ten, którego cierpienie widzę, znam go lub wiem skądinąd, że toczy wewnętrzną walkę i nie zasługuje na to, co go spotyka. Wtedy to jest prawdziwa tragedia.

 

Przepraszam za ten przydługi komentarz. Daleko mi do narzucania swojego zdania, ale może jako część składowa do czegoś ci się ono przyda.

 

Serdecznie pozdrawiam!

Twój głos jest miodem... dla uszu

Khaire!

 

Przyznam ci się, że wczoraj zasnąłem na tym opowiadaniu, ale to nie dlatego, że jest nudne, tylko ja byłem bardzo zmęczony, a interesowało mnie, co będzie dalej i próbowałem czytać jeszcze na małym ekranie :) Dokończyłem rano, a tak się składa, że przez noc nawaliło śniegu i okna rzucają mi na tę historię więcej światła.

 

Takiemu nowofantastycznemu wyjadaczowi nie trzeba pewnie pisać, że teksty traktujące o trudnych emocjach, w których w kategoriach akcji niewiele się w gruncie rzeczy dzieje a pierwsze skrzypce odgrywają wewnętrzne konflikty, mają zwyczajnie trudniej. Nie dziwi mnie, że opowiadanie nie robi furory, a ludziom ciężko się zidentyfikować ze zjawiskiem.

Mnie ono w każdym razie nie przygnębia, ani też nie drażni. Wręcz przeciwnie, bije od niego spokój, choć nie taki z serii “głęboki fotel, kocyk i zimowa herbatka”, ani taki po seansie wszystkich części Avengersów, ale ten wypływający z akceptacji trudnej rzeczywistości, czasem z rezygnacji i odpuszczenia. Nie ma tu prostych rozwiązań, satysfakcjonujących jak mleczna czekolada. Jest dużo cynizmu, gorzkości, jest tęsknota i zmęczenie, odwieszenie pewnych rzeczy w próżnię.

Nie muszę tu do końca rozumieć wszystkich niuansów, w tym tytułu i zakończenia (bogowie, jak ja nie lubię tych otwartych), żeby czerpać przyjemność z lektury. Przede wszystkim dlatego, że “mięso” jest w środku, czyli tak, jak być powinno. Nie spieszyło ci się z podróżą bohatera, dałeś mu tyle czasu, ile potrzebował, żeby coś zaczęło w nim pękać – tym samym dałeś mi czas, żebym pobył w jego świecie, przyjrzał mu się i nieco rozgościł. Mam na szczęście cierpliwość do zmian tempa i nastroju, więc nie powodują u mnie znużenia ani irytacji, szczególnie, że rozumiem, czemu służą.

 

Ranek jak kartka […] spadł na twarz, powoli z kartki stając się chodnikową płytą. Na twarz pod tym rosnącym ciężarem, głodną jeszcze sennych mar i wieczornych obietnic. Nim na dobre przetarł oczy, z mrzonek nie pozostało nic.

To już jest chyba poezja prozą :) Nie jestem pewien, czy coś tu się nie pogubiło po drodze, bo drugiego zdania nie kumam, ale plastyka opisu i tak trafia do mnie, z pomocą logiki, czy bez.

 

Podsumowując – jestem na tak. Nawet jeśli fantastyki jest tu tyle, co lekarstwa w hinduskich tabletkach.

 

Pozdrawiam,

D_D

Twój głos jest miodem... dla uszu

Khaire!

 

Ostatnio zdarza mi się przeskakiwać między tekstami o bardzo różnym poziomie i tak jak z reguły z tych IMO słabszych staram się wyłapywać pozytywy, tak w tych lepszych rzucają mi się w oczy raczej mankamenty. Pewnie to kwestia większych wymagań, które podczas lektury narzucam z automatu ciekawym i zgrabnie napisanym tekstom, a za taki uważam twoje opowiadanie – żeby nie było co do tego żadnych wątpliwości.

 

Nie byłbym jednak sobą, gdybym nie pomarudził wink

 

Wydaje mi się, że miejscami grzęźniesz ładnych, ale przydługich i zbyt szczegółowych opisach, przez co tracisz z oczu postacie, gdzie są i co robią. Przy pierwszej wizycie w sklepiku, podfruwajka w bieli* zjawia się, by otworzyć drzwi kluczem, a po chwili Rose jakby z zaskoczeniem dostrzega ją w środku. Babka, która jak rozumiem ledwo weszła przed lub razem z Rose, nagle wychodzi z innego pomieszczenia. Serio, przez moment myślałem, że to jakaś inna, czwarta kobieta…

 

*Rzuciłaś tym określeniem niejako na dzień dobry, opisując po raz pierwszy pomocniczkę szeptuchy. To tak jakbyś napisała, że ni stąd, ni zowąd drzwi otworzył im gnojek w czerwieni. Trochę nie wiadomo – co za gnojek i jak to, w czerwieni? Słowo “podfruwajka” jest świetnym wyborem, zwłaszcza w kontekście jej natury, ale ja bym tego użył dopiero jako dookreślenia lub synonimu dalej w tekście.

 

Ktoś napisał w komentarzu, że to opowiadanie jest kobiece. Mnie bardzo interesuje kobiecy punkt widzenia – szczególnie na sprawy tak intymne jak macierzyństwo, czy specyficzne jak relacja córki z matką – bo ile bym nie miał o nim przekazów, to zawsze będzie terra incognita. W swoim tekście zawierasz ten punkt widzenia w trzech prostych emocjach: złości, wstydu i lęku. Nie mam wrażenia, że chcesz mi powiedzieć więcej ani sprawić, żebym też to poczuł. Trochę na zasadzie “kto przeżył, ten wie”. Fakt, że w tym świecie mężczyźni są symbolicznie reprezentowani przez (nomen omen) Adama, istotę równie ludzką, co ten wodnik na początku, potęguje tylko wrażenie ekskluzywności. Rzecz jasna, wykreowałaś taki świat, jaki był ci potrzebny do opowiedzenia tej historii, zwracam tylko uwagę, że część Czytelników – choćbym to miał być ja jeden – może poczuć się w tym świecie obca i nieproszona.

 

A cała reszta mi się bardzo podoba :) Elementy fantastyczne odmalowane ze smakiem, nie nazbyt grubą kreską, opisy plastyczne i, jako się rzekło, po prostu ładne. Jednak największy plus za sam pomysł – jego oryginalność nie pozwoliła się oderwać od lektury.

 

Pozdrawiam,

D_D

Twój głos jest miodem... dla uszu

Khaire!

 

Gratuluję opowiadania i uważam, że powinieneś być z niego dumny. Nie to, że tekst nie ma wad*, ale konsekwentnie przedstawiłeś w nim swój bardzo oryginalny (!) i ciekawy pomysł. Zaskakujące niekiedy obrazy z twojej wyobraźni trafiły bez większych przeszkód do mojej i zostawiły w niej dobre wrażenie.

Tak sobie myślę, że kreatywności ci nie zabraknie, tylko popracuj nad formą, językiem i stylem. 

 

*Większość dostałeś już w konkretach powyżej, ode mnie taki tip, żebyś w miarę możliwości unikał ogólników. Kilka przykładów poniżej:

 

Niedługo potem kilkunastu specjalistów rozpoczęło zabieg mumifikacji. Skomplikowany i czasochłonny. Usunięto organy wewnętrzne, wysmarowano ciało różnymi olejkami, by na końcu dokładnie owinąć je kilkoma warstwami bandażu. Trwało to wiele godzin.

Bar, którego śmieszna nazwa po przetłumaczeniu na polski brzmiała „Smaczny wielbłąd” był budynkiem dużych rozmiarów.

Udało mu się poznać Konrada, faceta, który miał łeb na karku i posiadał wiedzę jak wszystko załatwić, by było zgodne z prawem i nie wzbudzało podejrzeń.

Prace trwały dwa i pół tygodnia, wreszcie usunięto część piasku nagromadzonego przez setki lat wokoło piramidy i przy pomocy zaawansowanej, ale ogólnie dostępnej technologii zlokalizowano wejście.

 

Jeśli nie czujesz się pewnie, pisząc o czymś – nie wiesz, jak coś działa, jak wygląda, albo jak zachowują się ludzie w danych sytuacjach – rozwiązania są dwa:

1. Research (polecam) – czytasz wszystko, co jesteś w stanie znaleźć na ten temat, albo z czym ci się to kojarzy. Czasami to mozolna praca, a czasami czysta przyjemność, zależy od podejścia i doboru źródeł. Nie ma tak, że jak się czegoś nie wie, to już kaplica. Można i trzeba się dowiadywać.

2. Taktyczny odwrót (też polecam wink) – zastanów się, czy szczegóły są naprawdę istotne. Być może nie. Są elementy kluczowe dla fabuły, dopełniające twoich bohaterów, pozwalające rozwiązać jakiś problem, czy popchnąć wątek do przodu (wtedy patrz: punkt 1). Są też takie, bez których świat i Czytelnik się spokojnie obejdzie – o takich po prostu nie pisz.

 

Dzięki za tę przygodę, nieźle się przy niej bawiłem yes

D_D

Twój głos jest miodem... dla uszu

Khaire!

 

Zmieściłem się z lekturą jeszcze w miesiącu opublikowania, hurra!

A teraz do rzeczy – nie czytałem wcześniej twoich tekstów, więc nie wiedziałem, czego się spodziewać. Początek z wycinkami dialogów bez atrybucji wziąłem za przemyślany zabieg, strzępki wspomnień lub jakiś rodzaj wybrakowanego zapisu pamięci. Ciąg dalszy wyprowadził mnie z błędu. Te luźne rozmowy i sceny chyba miały układać się w historię wynalezienia wrogiej człowiekowi AI, ale ich okrojona i nieco infantylna forma zupełnie nie pasowała do przemycanych tam naukowych rozważań. Skok do części postapokaliptycznej mógłby zadziałać szokowo dla czytelnika – mamy jakieś sprytne wynalazki niewinnych dzieciaków i nagle bum, okazuje się, że zniszczyli świat – ale musiałbyś zaserwować w nim coś naprawdę oryginalnego. Uświadomiona AI i roboty niszczące ludzkość… No, mam wrażenie, że jednak gdzieś to już widziałem cool 

Czy dla tej historii w ogóle istotne są przedstawione postacie? Czemu jest ich trzy, a nie dwie lub jedna? Jedynym rozwiązaniem, jakie przychodzi mi do głowy, jest to, że uczyniłeś z “trójki” motyw przewodni dla swojego opowiadania (kod trójkowy, Trinity itd.), co byłoby dość sprytne, gdyby jeszcze był wpleciony w angażującą historię. Ciężko jednak stworzyć fabułę bez postaci posiadających jakieś charakterystyki, historie, dążenia, wzajemne relacje. OK, Jacek poświęca się dla dwójki przyjaciół, ale bez zbudowania wcześniej dramaturgii tej sceny, napięcia, poczucia, że ta decyzja coś znaczy, jakoś domyka tę postać… pozostaje to tylko tanim chwytem.

 

Małe “ale” na koniec – twoje pióro wcale nie jest złe. Myślę, że wystarczyłoby się bardziej przyłożyć i przemyśleć głębiej, o czym (a właściwie o kim) chciałeś napisać, a dostałbyś diametralnie odmienne opinie.

 

Pozdrawiam,

D_D

Twój głos jest miodem... dla uszu

Khaire!

 

Pamiętam, że czytałem już parę twoich tekstów z przyjemnością. “Słona zapłata” nie będzie moim ulubionym, ale pomimo dość dużych – na moje oko – wad, tekst czyta się dobrze i nie brakuje mu walorów rozrywkowych.

Masz coś, co nazwałbym dobrym słuchem językowym – jak się czyta niektóre Twoje dialogi (choć nie tylko), przed oczami stają sceny z filmów tudzież stronic książkowych klasyków danego gatunku. Obrazy, które przekazujesz czytelnikowi, również wydają się znajome, jakbyś poruszał się bezpiecznym torem skojarzeń, które każdy powinien mieć w banku wyobraźni.

To jest z pewnością świetna umiejętność dla pisarza, chociaż muszę przyznać, że w moim odczuciu momentami zdarza Ci się balansować na granicy między inspiracją a kalką.

 

Do wspomnianych wyżej wad zaliczyłbym:

– niewybredny infodump w pierwszym dialogu między Harlanem a Amaią,

– niski level trudności, jaki ustawiłeś swojemu protagoniście. Niby na każdym kroku grozi mu mniej lub bardziej straszliwa śmierć, ale kompletnie tego nie czułem. Te wszystkie próby i nieprzyjemności, jakie spotykają Harlana, zdają się nie nadwerężać go zbytnio ani psuć mu humoru. Wystarczy pierwszy pomysł, jakaś sztuczka, łut szczęścia, jedno zdanie i iluzja zagrożenia zaraz się rozwiewa – przeskakuje nad lawą, spada na skalną półkę, oprawcy dają się przekonać do współpracy, itp.

– położone starcie z Bossem, począwszy od dziwnych kwestii po obu stronach i jeszcze dziwniejszych reakcji na nie, a skończywszy na finale, w którym właściwie pstrykasz palcami i ni z tego, ni z owego jest po wszystkim. No i serio diamentem wystarczy rzucić o ziemię, żeby się rozpadł, czy to krew Nieśmiertelnego go tak rozpuściła? wink

 

Pozdrawiam,

D_D

Twój głos jest miodem... dla uszu

Khaire!

 

Nie żebym miał kłócić się z krytycznymi uwagami poprzedników, ale odebrałem tę bajkę całkiem pozytywnie. Nie zaprzyjaźniłem się bardzo z bohaterem (za mało go znam, patrz komentarz dogsdumpling), zwrot akcji z gatunku “bo tak” i morał raczej prosty, a jednak jest coś w rytmie tej opowieści, co przyjemnie kołysze i pozwala lekturze płynąć. A to nie jest tak znowu mało, ileż to razy człowiek trafia na wyjątkowe pomysły, wielokrotnie złożone fabuły i pozostających w pamięci bohaterów, tyle że podane w kompletnie niestrawnej formie.

 

spiczastą, arabską czapką z pędzelkiem

Czy nie chodziło o fez? Kojarzy mi się ze strojem kataryniarza, ale wtedy powiedziałbym: turecka czapka z frędzelkiem ;) Chociaż mam wątpliwości, bo nie pasuje do niej przymiotnik “spiczasty” (brak szpicu). Nie znam jednak żadnych spiczastych arabskich czapek, stąd pytanie smiley

 

Pozdrawiam,

D_D

Twój głos jest miodem... dla uszu

Khaire!

 

Według mnie opowiadanie ocieka Lovecraftem i gdybym miał zgadywać, starałeś się nawiązać do klimatu jego prozy. Jeśli tak, to nic w tym zdrożnego, z zastrzeżeniem, że raz to się udaje lepiej, raz gorzej, a i sam Lovecraft miał przecież momenty zarówno mocne jak i słabe.

O takich rzeczach, które szczególnie rzucają się w oczy, napisali już Jim i panrebonka:

 

W opowiadaniu mnóstwo rzeczy jest mocno niedookreślonych – są "jakieś" czy "czyjeś" ale nie dowiadujemy się jakie czy czyje konkretnie.

O tak, to kłuło w oczy szczególnie na początku opowiadania, kiedy po enigmatycznym otwarciu “przy jednej z plaży w okolicy pewnego nadmorskiego miasta” następuje bardzo szczegółowa w daty i miejsca biografia profesora.

 

Zgodzę się z tym, że same zapiski czyta się lepiej, jednak coraz dziwniejsza stylizacja z czasem zaczęła mi przeszkadzać. Nie wiem, czy miało to obrazować postępujące szaleństwo bohatera, ale jeśli tak, to dla mnie osobiście tekst był przeładowany dziwnymi słowami, co utrudniało mi czytanie i sprawiało, że się zacinałem.

Zgadza się i o ile pomysł na ten zabieg uważam za ciekawy, to brakuje mi jakiejś sygnalizacji, że to “cofanie się w czasie” w umyśle bohatera następuje. W trakcie lektury nie byłem na tyle wnikliwy co Jim, za to z marszu założyłem, że po prostu popuściłeś cugli ;)

 

Od siebie dodam, że dla opowiadania grozy najgorsze, co może się przytrafić, to śmieszność, a niestety sięgnięcie po pierwsze z brzegu dzieła markiza de Sade wydaje się za mocno skręcać w tę stronę. Ja w każdym razie nie potrafię traktować jego libertyńskich fantazji poważnie frown Widzę w nich tylko cyniczne zabiegi zszokowania czytelnika oraz pewnego rodzaju zabawę w obalanie kolejnych barier. Choć z drugiej strony, może to ja jestem współcześnie znieczulony i nie potrafię już postawić się na miejscu czytelnika sprzed stu czy dwustu lat, dla którego może istotnie książka markiza mogła wydawać się dziełem diabła, a nie bezwstydną prowokacją…

 

Wilgiusz z Syrii też zabrzmiał mi niezbyt wiarygodnie, lepiej brzmiałby Wilgiusz Syryjczyk (jako przydomek) lub, jeśli “skądś”, to raczej z jakiegoś miasta, np. Damaszku. Natomiast podobał mi się klimatyczny ustęp z jego księgi.

W ogóle niektóre fragmenty z tego opowiadania są według mnie naprawdę fajne, szczególnie właśnie te z zapisków, które odnoszą się do szczególnej przypadłości ich autora. Świeże, interesujące i ciekawie podane, wciągające w jego dziwny świat.

Finałowi trochę zabrakło, żeby zmrozić krew w żyłach, ale i przecież wspomniany na początku Lovecraft średnio dziś straszy – liczy się klimat!

 

Pozdrawiam,

D_D

Twój głos jest miodem... dla uszu

Khaire!

 

Skrótowo mógłbym chyba podpisać się pod tym, co napisał Krokus, ale dorzucę swoje trzy grosze – po średnim początku fabuła wciągnęła mnie nadspodziewanie gładko i bez przeszkód dotarłem do końca, nie tracąc zainteresowania historią. Może nie do końca chodziło tu o los bohatera, bo on nie jest szczególnie wyrazisty, ale sytuacja statku była ciekawa sama w sobie (zawsze szkoda, gdy grozi zamknięciem starym dobrym barom, takim z barmanem przecierającym szklanki wink) Całość domknięta świetną pointą.

Sporo fajnych skojarzeń, trochę Lśnienia, trochę zapachniało mi Hyperionem przy wzmiance o rojach SI… To bardzo szlachetne skojarzenia.

Zgodności z nauką nie mogę ocenić, bo się nie znam, ale dla mnie brzmiało to wszystko wystarczająco wiarygodnie i zrozumiale, więc nawet jeśli tam pojechałeś za grubo, to i tak punkt dla Ciebie – w oczach laika wszystko się zgadza :)

 

Sporo niebezpiecznych przygód go spotkało, ale nigdy nie znalazł się w tak kiepskiej sytuacji.

Od tego zdania zabolały mnie zęby. Jest tak ogólnikowe, nieważkie i odstaje od nieźle czytającej się reszty… Pozbądź się go! devil

 

Pozdrawiam,

D_D

Twój głos jest miodem... dla uszu

Khaire!

 

Technicznie nie jest źle, choć to zupełnie nie moje klimaty. Mechy i te dziwne anioły to taki dość niespotykany miks, jakby Generała Daimosa z Noem: Wybranym przez Boga Aronofsky’ego ;)

Fabularnie jest tu raczej skąpo. Wszystko kręci się wokół efektownego pojedynku, w którym wprawdzie dużo się dzieje, ale emocji to we mnie wywołuje, bo przecież o postaciach wiem tyle, co nic, więc skąd miałbym mieć do nich jakiś stosunek. Doceniam, że dodałeś tu i tam elementy kultur afrykańskich – myślę, że w dużym stopniu to one niosą to opowiadanie i stanowią jego najciekawszy element.

 

Drobne czepiando:

 

Dowódca wywołał pilota przez radio, jednocześnie wymieniając pusty zbiorniczek w pompie nowym.

Albo wymieniając zbiorniczek na nowy albo zastępując zbiorniczek nowym.

 

– Głodny? – zapytał Tessema, po czym poczęstował przyjaciela proponowanym jadłem.

Zupełnie niepotrzebne dookreślenie.

 

Sangodele wrócił oczyma wyobraźni do okresu, gdy służyli jako ochrona na statku kupieckim.

Wrócił pamięcią, własnej przeszłości nie musimy sobie raczej wyobrażać.

 

Sangodele skupił się na robieniu chaosu, strzelając na około błyskawicami

Naokoło.

 

– Może i tak, lecz po ślubie rzadko starego ojca odwiedza, nawet jak oboje byliśmy na przepustce.

Obaj.

 

Błyskawice Shango uderzały w anioła, nie wywołując na nim większego wrażenia.

Tu nie dam głowy, czy to błąd, ale intuicyjnie wrażenie na kimś raczej się robi lub wywiera.

 

Pozdrawiam,

D_D

Twój głos jest miodem... dla uszu

Khaire!

 

Uuu, fajne. To znaczy dobre, fajne to może złe słowo.

Nawała prostych, ogólnikowych, ale uderzających komunikatów, hasła, które bohater powtarza jak mantrę – według mnie to robi w tym opowiadaniu robotę. Wydaje mi się bardzo wiarygodny taki obraz depresji, bez głębokich rozmyślań i mrocznej poezji, tylko z problemami na każdym kroku, dotyczącymi najprostszych czynności, generalnie funkcjonowania w świecie. Wciąż te same dojmujące emocje, na okrągło, urywki myśli. W punkt!

W nawiązaniu do poprzednich komentarzy dialog z dziewczyną istotnie wypada dość sztucznie, zwłaszcza w zestawieniu z dobrymi dialogami z Zielonym. Jest tak jakby na siłę, żeby koniecznie wyjaśnić problem bohatera. Nawiasem, do mnie ten problem trafia, bo osobiście go rozumiem i pamiętam, natomiast wyobrażam sobie, że on nie jest uniwersalnie poruszający. Spodziewałbym się, że część czytelników wzruszy tu ramionami i powie „Eee, serio?”.

 

Mam jedną wątpliwość natury technicznej. Myślnikiem oddzielasz słowa od myśli, przez co wydaje mi się, że brakuje go tam, gdzie by się bardziej przydał:

 

– Mógłbyś coś powiedzieć. – Za to. On? Gada dużo. Niech będzie on.

Może w ten sposób byłoby to lepiej przyswajalne:

 

– Mógłbyś coś powiedzieć.

Za to – on? – gada dużo. Niech będzie: on.

 

Parzę na rzekę.

A tu literówka.

 

Pozdrawiam,

D_D

Twój głos jest miodem... dla uszu

Khaire!

 

Mam nadzieję, że nie obrazisz się, jeśli założę, że to twoje początki z pisaniem? Bo jeśli to początki, to według mnie dość obiecujące. Komentarze moich poprzedników są oczywiście słuszne, ale jeśli dopiero próbujesz, chcesz się sprawdzać i rozwijać – będzie dobrze.

Dlaczego tak uważam? Ano choćby dlatego, że zaczynasz od prostych zdań. Początkujący mają raczej tendencję do kombinowania ponad siły i umiejętności. U ciebie jest czasem za prosto, ale lepiej w tę stronę, niż żeby czytelnik nie rozumiał, co miałeś na myśli. Ten tekst jest całkowicie zrozumiały.

Są tutaj ciekawe elementy, na przykład zasady, które Kordian otrzymuje, kiedy nie wiemy jeszcze, o co właściwie chodzi. Brzmią dziwnie, tajemniczo i niepokojąco, w sam raz na początek opowiadania grozy. Postać dorywczego opiekuna dla starszej, chorującej psychicznie osoby to też dobry punkt wyjścia. To przecież trudna, czasem straszna praca, taka, którą większość ludzi nie chciałaby się zajmować. On robi to, bo potrzebuje pieniędzy, sytuacja nie do pozazdroszczenia. I bardzo dobrze, czytelnik też ma się czuć niekomfortowo.

Dalej fabule zabrakło niestety przemyślenia, pokazania emocji bohaterów i sprawdzenia ich w akcji, najlepiej takiej z niespodziewanymi zwrotami. Nie odkryję tu Ameryki, że żeby się tego nauczyć, trzeba przede wszystkim czytać, czytać i jeszcze raz czytać książki, zwracając przy tym uwagę, jak są napisane. Pojedynczy pomysł, jakiś potwór, noc, nawiedzony dom, studnia, to tylko składniki, niewystarczające jeszcze, żeby zrobić z tego opowieść. Bohaterowie muszą mieć jakieś problemy i zmagać się z nimi, działać. Próbować. Walczyć.

Także działaj! Próbuj! Walcz! :)

 

Pozdrawiam,

D_D

Twój głos jest miodem... dla uszu

Khaire!

 

Jesień obradza horrorami. Nie jest to mój ulubiony gatunek, a jakoś tak wychodzi, że co chwila mam z nim do czynienia, więc to musi być sezon.

Albo i nie! Bo to niespodzianka i niehorror. Chyba że miałeś na myśli horror naszych „co za czasów”, ale to ja już nie wnikam.

 

Pomysł ze zmianą punktu widzenia był najbardziej oryginalny z całego opowiadania i przywracał na chwilę nadzieję, że to nie będzie tylko stand up. Umiesz bawić słowem i miejscami miło było się rozerwać przy środzie, aczkolwiek w którymś momencie naszło mnie nieuchronne pytanie: można klaskać, czy będzie coś jeszcze? Ciężko mówić o fabule, kolejne sceny są tu tylko pretekstem do wydłużania żartu. Zakręt w stronę satyry politycznej IMHO niefortunny, a im dalej w las, tym bardziej udzielało mi się znużenie formą. Ale cóż, podobno kto mieszka w Polsce, ten się w cyrku nie śmieje.

 

w weekend trzeba obwieść tego francuzo-żydo-rusa

Byczek

 

Kto to tak wymyślił, żeby te rury były tak blisko siebie? Z drugiej strony – pomyślałem patrząc na jedną z ubzdryngolonych koleżanek, której imię wyleciało mi z głowy – pewnie dlatego, że głowy nie miałem – dokładnie z drugiej strony… Ta hydraulika człowieka…

Idzie załapać, o co chodzi, ale z trudem. Wydaje mi się, że przesadziłeś z ilością wtrętów, człowiek się gubi między myślnikami i wielokropkami.

 

Puki co, poszedłem do osiedlowego sklepiku

Byk jak się masz, Jim

 

Co za ciemnogród. A z wsi się wyśmiewają!

To chyba nie jest błąd, że nie ze wsi, ale brzmi dziwnie.

 

Można powiedzieć, że sam ściągnąłem ją sobie na głowę. Ale mogę dać głowę, że to nie prawda, bo przecież głowy nie mam.

Pomijając, że mogę dać głowę jest już chyba niepotrzebnym fikołkiem w tej słownej akrobacji, znalazł się też i byczek.

 

Pozdrawiam,

D_D

Twój głos jest miodem... dla uszu

Khaire!

 

Odgrzebywania opowiadań z kolejki ciąg dalszy. Pewnie po takim czasie moja opinia do niczego się już nie przyda, ale uznałem, że zostawię ślad. A co.

 

Generalnie całość przyjemnie napisana (w tym „przyjemnie” mieści się ogół pisarskiej sprawności – miło, gdy nie trzeba się martwić, że za każdym akapitem może czaić się jeden z tych wybojów, które psują relację, w tym wypadku pomiędzy czytelnikiem a tekstem wink), tylko punkt zwrotny i rozwiązanie okazały się mało satysfakcjonujące.

Myślę, że coś zaczęło się sypać po przyjeździe do motelu, bo wtedy przestałem rozumieć, o co właściwie chodzi bohaterowi, czy chcę nastraszyć dziewczynę, dać jej szansę ucieczki, zostawić ją na pastwę zawartości bagażnika, czy po prostu zobaczyć, co się stanie. Jego bierną obojętność mogę wytłumaczyć sobie tylko tym, że jest osobą zaburzoną. Jednak najgorsze, że finalnie ta kwestia nie ma żadnego znaczenia, czyli jej budowanie przez 3/4 opowiadania było trochę po nic.

Końcówka wydaje się pospieszona a dialog niedbały, taki infodump, tyle że niezwyczajnie na końcu wink Zaskoczenie – OK., ale nie to, żeby wyrwało mnie z butów.

 

Uważam, że ten pomysł ma niewykorzystany potencjał, ale pióra nie ma co się czepiać.

 

Pozdrawiam,

D_D

Twój głos jest miodem... dla uszu

Khaire!

 

Dawno, dawno temu wrzuciłem sobie Twój tekst do kolejki i nadszedł w końcu jego czas smiley

 

Mój główny problem z tym opowiadaniem to chaotyczny styl, jakbyś co chwilę odlatywał myślami i opowiadał ciekawe rzeczy, ale trochę bez ładu i składu.

Zacząłeś od tego, że bohatera ugryzła pszczoła. To ciekawe, ale zamiast rozwinąć ten temat (albo zawiesić go tajemniczo w powietrzu), kontynuujesz o pochodzeniu i obróbce drzewa figowego. Wszystko w jednym akapicie. Co z tą pszczołą? Czy Samuelowi zdarzyło się to pierwszy raz? Czy ukąszenie okazało się niebezpieczne? Dlaczego to wydarzenie było takie ważne, że podałeś jego dokładną datę? Na część z tych pytań otrzymałem odpowiedzi, ale zdecydowanie zbyt daleko w tekście. Zaprzątnąłeś moją uwagę dygresjami i powracająca kwestia pszczoły była już trochę musztardą po obiedzie.

Akapity powinny być wewnętrznie spójne i układać się w logiczne ciągi, jeśli to dopracujesz, twoja proza tylko na tym zyska.

 

Przeszkadzał mi też nadmiar słów (a czasem ich dobór). Fragment:

Samuel miał dość kruchą cierpliwość. Gdy tylko złamało mu się trzecie dłuto, cisnął bezużytecznym narzędziem o podłogę, zdjął fartuch i wyszedł z izby, żeby powdychać zapach lokalnej akacji. Zaczęły pylić jakieś pięć dni wcześniej, a stary cieśla ukochał sobie ich woń. Powodem tego była prawdopodobnie matka – wspaniała i kochająca kobieta, pracująca przy zbieraniu kwiatów z tych drzew. Zawsze przynosiła ze sobą z pracy cudowny aromat.

To był ciepły dzień. Samuel miał zatem odsłonięte rękawy. Założył ręce na piersi i wziął kilka głębokich oddechów, żeby ochłonąć. Trzecie dłuto…

można odchudzić o jedną trzecią, zapisując go np. tak:

 

Kolejne dłuto pękło Samuelowi w rękach. Cisnął bezużytecznym narzędziem o polepę i zrzucił fartuch. Musiał wyjść z dusznego warsztatu, by ochłonąć.

Woń kwitnących akacji była zapachem dzieciństwa Samuela, pamiętał, że matka przynosiła go z pracy przy zbiorach. Odetchnął z ulgą. Ciepły wiatr głaskał go po nagich ramionach.

 

Oszczędność środków to rzecz przydatna nie tylko przy założonych limitach znaków, ale wpływa na ogólną schludność i przyswajalność tekstu.

 

Kolejna rzecz to praca nad słownictwem. Piszesz na przykład:

Samuel podskoczył w górę z prędkością strzały

albo

Samuel zamrugał zawzięcie oczami i przetkał palcem małżowiny uszne.

To są zwyczajne błędy, ale żeby je wyłapać, trzeba się spokojnie zastanowić, co się napisało. Czy strzały podskakują w górę i czy da się podskoczyć w dół? Na czym polega przetykanie małżowiny? Kiedy szukasz na siłę malowniczych słów lub porównań, prawdopodobieństwo, że przestrzelisz, jest dużo większe niż kiedy piszesz coś wprost.

 

Samuel aż podskoczył.

 

Samuel zamrugał i powiercił palcem w zatkanym uchu.

 

To tyle z czepialstwa. Fajnie udało Ci się wprowadzić bliskowschodni klimat, jest tu parę przyjemnych skojarzeń zmysłowych. Starasz się wpleść w opowiadanie różne tradycje i dawną kulturę Izraela. Podobają mi się monologi Samuela do Jahwe, chyba stosownie oddają ducha żydowskiej pobożności.

Po słabszym, chaotycznym początku historię śledzi się dużo łatwiej (jeszcze jeden „dołek” zaliczasz w trakcie urodzin Anny – wprowadzasz zbyt dużo postaci, które mówią jedna przez drugą i nie wiadomo, do czego to zmierza). Ostatecznie jednak wszystko się ładnie spina, a relacja Samuela z drzewem krzyża angażuje do samego końca.

 

Pozdrawiam!

D_D

Twój głos jest miodem... dla uszu

Ja to mam zapłon… Dziękuję, Anet!

Twój klik okazał się przemiłą niespodzianką, nawet nie wiedziałem, że dzięki temu tekst dostał się do Biblioteki. Jednak najbardziej cieszę się, że opowiadanie po prostu przypadło Ci do gustu :)

 

Twój głos jest miodem... dla uszu

Irka_Luz, dzięki za lekturę i zostawienie komentarza!

 

Jak to się stało, że roboty przejęły kontrolę, czyją była to decyzją, czy same ją wymusiły, czy też ludzie się po prostu na nie zdali. Jestem człowiekiem, więc bardziej interesują mnie ludzie niż roboty. Gdzie są ci podróżujący, czy to jakaś wirtualna rzeczywistość? Czemu akurat tak, czemu utrzymywanie ciał, nie da się przenieść umysłu do maszyny? I znowu – czyja to decyzją, ludzka?

Cieszę się, że zainteresowało Cię tło i postawiłaś przede mną ważne pytania, ale według mnie zostawienie tu znaków zapytania jest jak najbardziej zasadne ;) Nie jest to opowieść o ludziach, wręcz przeciwnie, chodziło zależało mi na ich nieobecności. Opowiadam o ich następcach i próbach interpretacji zaszczepionych im ludzkich (obcych) emocji i wartości.

 

Fabuły praktycznie nie ma, wszystko, co najciekawsze pojawia się w rozmowach między bohaterami i jest po prostu streszczone.

Jak by nie patrzeć, fabuła jest i to dość klarownie zarysowana wokół dwóch postaci, które mają swoje odmienne cele i dążą do ich zrealizowania. Rozumiem jednak, że szukałaś w moim tekście czegoś innego, a czego w nim po prostu nie ma :)

 

Język mnie trochę nużył, szczególnie na początku. Jak dla mnie zbyt poetycki, nie pasujący do maszyn.

To już kolejna uwaga dotycząca kwiecistości języka narracji, co niechybnie oznacza, że słuszna :) Wezmę to sobie do serca i pomyślę jeszcze, jak to przerobić.

Twój głos jest miodem... dla uszu

Jednak czy jest to tak bardzo potrzebne?

Jeśli bohater jest bezimienny przez większą część tekstu, to według mnie powinien być ku temu ważny i wytłumaczalny fabularnie powód. W tym przypadku, gdzie po prostu nie znalazłeś miejsca na nazwanie swojego bohatera i uznałeś to za szczegół bez znaczenia – wydaje mi się to po prostu błędem. Znajdź jeden przykład głównego bohatera dowolnej opowieści, który nie ma imienia (lub jakiegoś ekwiwalentu – przezwiska, charakterystycznej tylko dla niego profesji lub indywidualnej cechy, która go opisuje) wink

Twój głos jest miodem... dla uszu

Khaire!

 

Ja też zawsze najbardziej lubiłem podwójne paluszki, choć dużo też zależało, czy są odpowiednio sprężyste i nie kruszą się w rękach :) Zbyt duże kryształki soli też bywały dyskwalifikujące…

Dzięki za tę małą furtkę do wspomnień smaków dzieciństwa :)

 

D_D

Twój głos jest miodem... dla uszu

każdy dziś korzysta z chatGPT, DALL-E-2 czy midjourney

No przecież… Dopiero po napisaniu komentarza zdałem sobie sprawę, że w raczej oczywisty sposób gorący ostatnio temat sztucznej inteligencji musi gęsto zasiewać ziarno w wyobraźni autorów fantastyki :) Nic nie powinno tu dziwić.

 

A może by portalową antologię opowiadań o androidach wydać? ;-)

Łajnot? A gościnnie zaprosić do niej również czat GPT :)

Twój głos jest miodem... dla uszu

Panowie, po co te wycieczki?

 

Bardjaskier, to nie tak, nie uważam, że należy mi się więcej uwagi i komentarzy. Decydując się na małą autoreklamę, choć pewnie przypiąłem tym sobie łatkę atencjusza cheeky, wychodziłem po prostu z błędnego założenia, że tekst nie został nawet napoczęty przez wystarczającą ilość czytelników ergo nie dostał swojej szansy. Ostatnie komentarze dały mi do myślenia, że jest inaczej – i dobrze, inaczej mógłbym się tylko dalej zastanawiać, o co cho.

 

Nikolzollern, możliwe, że mamy dość podobne gusta i oczekiwania względem zarówno własnych jak i innych tekstów, a za tym idą analogiczne trudności :) Dla mnie to powtórka znanej skądinąd reguły, tj. znaj swojego odbiorcę. Nie ma co obrażać się na vox populi, trzeba wyciągać wnioski.

Nie będę uparcie twierdził, że to, co napisałem jest jakimś dziełem sztuki, ale myślę, że nawet pozbawione błędów, przeredagowane i odsączone z wody, mogłoby utonąć tak samo w tym przelewającym się forumowym garnku rozmaitości. Z tego, co zdążyłem zauważyć (wyłączając konkursy, które rządzą się trochę innymi prawami), z tego gulaszu wyławiane są w pierwszej kolejności teksty lekkostrawne, tj. krótsze, przyjemniejsze, wciągające od pierwszych zdań humorem tudzież akcją.

Będąc świadom słabych stron “Ostatniego Domu”, ostatecznie napisałem mniej więcej taki tekst, jaki chciałem napisać. Twoje opowiadania, które uważam za obiektywnie lepsze, również stawiają na elementy, które nie muszą znajdować się na najbliższej orbicie forumowych oczekiwań. Ich niespieszność, powściągliwość w dogadzaniu czytelnikowi, cierpliwe budowanie z dbałością o szczegóły i rozmach wizji to dla mnie siła, a dla innych – czytających czasem w wolnej chwili, też po pięć, dziesięć opowiadań tygodniowo, w dodatku o różnym poziomie – być może już pretensjonalność i nuda.

 

Asylum, cześć! Miło mi gościć cię pod tekstem i liczę, że jego przegadanie nie zrazi cię do moich kolejnych prób ;)

Myślę, że twoje uwagi odnośnie przeładowania słowami (a nie treścią) są jak najbardziej uzasadnione. O ile był w tym po części zamysł oddania gadulstwa i pyszałkowatości pierwszoosobowego narratora, o tyle rozumiem, że jest tego za dużo i może to być zwyczajnie męczące. Ogólniki i pozorne konkrety – pokutuje ostrożność, by nie władować się w technikalia, na których po prostu od razu bym poległ.

U Ciebie widzę bardzo dobre pisanie, lecz niemiłosiernie przegadane. Fabuły, napięcia, bohaterów brakuje.

Wydaje mi się, że potrzebny mi bohater i problem.

Tutaj odpala mi się postawa obronna. Niedostateczne napięcie – może, ale brak problemu i bohaterów – z tym pozwolę sobie zwyczajnie się nie zgodzić :) Wydaje się, że nie tylko ja jestem całkiem zadowolony zarówno z przedstawienia postaci, ich odmiennych motywacji, celów, jak i dynamiki pomiędzy nimi.

 

D_D

Twój głos jest miodem... dla uszu

Bardjaskier & Fascynator

Przepraszam, że zbiorczo, ale ponieważ puenta komentarzy ta sama, to i nie będę odpisywał dwa razy tego samego. Dziękuję wam both. Czuję się spokojniejszy i już sobie odpuszczę zastanawianie się, co jest nie tak z tym opkiem. Czasem dobrze jest usłyszeć wprost, że najwyraźniej sporo osób odbiera je jako nudne. Simple as that.

Twój głos jest miodem... dla uszu

Nowa Fantastyka