Profil użytkownika


komentarze: 90, w dziale opowiadań: 87, opowiadania: 69

Ostatnie sto komentarzy

Hej!

Bardzo przyjemny tekścik, właśnie czegoś takiego tu teraz szukałem, czegoś co łatwo wprowadzi mnie w swój świat i przytrzyma mnie w nim na tyle, bym z przyjemnością pozostał aż do samego końca. Wielka w tym zasługa umiejętnego skonstruowania napięcia, zwięzłej, komunikatywnej narracji i zaskakującego suspensu. Sam pomysł oczywiście również wart jest pochwały, no i nie wypada też pominąć wyglądającego zza węgła drugiego dna. Oczywiście nasuwa się bowiem głębsza refleksja; absurd absurdem, lecz, tekst zdaje się nas pytać, czym jest tak naprawdę rzeczywistość, w którą wierzymy? Czy to aby nie przez przypadek pewna umowa między ludźmi, która może się przecież nagle zmienić, a zagrożenie tego typu sytuacją – co dostrzegłeś i umiejętnie wykorzystałeś – jest jednym z tych dziwacznych, nie do końca określonych lęków, które żywią ludzie. 

Podsumowując, podobało mi się.

Pozdrawiam,

Maldi.

Hej!

Na po­czą­tek parę dro­bia­zgów, które wy­ła­pa­łem:

Na­stęp­na na ko­lej­ce była pani Anna, która, jak nie trud­no było z bli­ska za­uwa­żyć, pod­da­ła się no­wo­cze­sne­mu od­mła­dza­niu, dzię­ki czemu jej twarz[y] nie ska­la­ła ani jedna zmarszcz­ka, choć spoj­rze­nie oczu zdra­dza­ło wiek.

Myślę, że pani Anna po­win­na być na­stęp­na w ko­lej­ce, a jej twarz za­słu­gu­je wciąż, nomen omen, na od­mie­nie­nie ;)

Druga jego część miała odbyć się za mu­ra­mi tego bu­dyn­ku, ale to już nie była jego dział­ka.

Tro­chę dużo po­dob­nie brzmią­cych za­im­ków w tym zda­niu, wy­rzu­cił­bym pierw­sze “jego” bo można się do­my­ślić z kon­tek­stu, że cho­dzi o eks­pe­ry­ment, na­to­miast dru­gie można za­stą­pić np. sło­wem “na­ukow­ca”.

No do­brze, a teraz przejdź­my do me­ri­tum, czyli do tre­ści. Z po­cząt­ku po­mysł na przed­sta­wie­nie mo­ty­wu za­mknię­te­go po­ko­ju ale nie w celu roz­wi­kła­nia za­gad­ki mor­der­stwa, lecz prze­pro­wa­dza­nia testu Tu­rin­ga, wzbu­dził we mnie duże na­dzie­je. Z przy­jem­no­ścią roz­wa­ża­łem, jak ten tekst może za­grać na­wią­za­niem do Dwu­na­stu gniew­nych ludzi. Za­sta­na­wia­łem się też, czy aby roz­wią­za­nie nie bę­dzie po­dob­ne do Mor­der­stwa w Orient Expre­sie. Sam nie po­tra­fi­łem bo­wiem wy­ty­po­wać ko­go­kol­wiek z bo­ha­te­rów. Ale i na New­ma­na przez mo­ment padło moje po­dej­rze­nie. Osta­tecz­nie jed­nak… cóż, nieco się roz­cza­ro­wa­łem. 

Po­ja­wia się więc py­ta­nie, czy moje czy­tel­ni­cze roz­cza­ro­wa­nie (niech już bę­dzie ten rym, skoro mi przy­szedł do głowy), jest tutaj dobre czy nie. Oba­wiam się, że tro­chę zmar­no­wa­łaś po­ten­cjał, który krył się w tym tek­ście. Czy sztam­po­wy motyw przej­mo­wa­nia wła­dzy nad świa­tem przez ro­bo­ty i wzbu­dze­nia w lu­dziach stra­chu przed ich prze­wrot­no­ścią na­praw­dę jest naj­lep­szą kon­klu­zją jaką chcia­ła­byś przed­sta­wić czy­tel­ni­ko­wi? Czy roz­wa­ży­łaś może, jak tekst by wy­brzmiał, gdyby np. nikt nie oka­zał się ro­bo­tem a wszy­scy lu­dzie byli go­to­wi po­dej­rze­wać sie­bie na­wza­jem, albo gdyby jed­nak ktoś się oka­zał, a potem sam byłby tym naj­bar­dziej za­sko­czo­ny? Czy chcia­łaś, by w Twoim tek­ście prze­brzmia­ło py­ta­nie, co to na­praw­dę ozna­cza być czło­wie­kiem? Ja bym chciał.

Rzecz jasna był to Twój twór­czy wybór. Zo­staw­my więc to i przejdź­my dalej. Mam też pewne za­strze­że­nia co do kre­acji Two­ich bo­ha­te­rów. A w za­sa­dzie do in­te­rak­cji mię­dzy nimi. Tro­chę za dużo w nich dla mnie skraj­nych emo­cji, prze­kleństw, ubli­ża­nia, itd. Jakoś też mnie razi pro­stac­kość więk­szo­ści bo­ha­te­rów i dość sztam­po­we, jed­no­wy­mia­ro­we ich przed­sta­wie­nie. To mój drugi głów­ny za­rzut do Two­je­go tek­stu. Myślę, że kre­acje bo­ha­te­rów da­ło­by się po­pra­wić.

Na plus muszę z kolei przy­znać, że zre­ali­zo­wa­łaś moje czy­tel­ni­cze ocze­ki­wa­nie, to zna­czy przej­ście od ma­te­rii słów do ma­te­rii ciał. W isto­cie, kiedy na pod­sta­wie roz­mo­wy sądu wydać nie spo­sób, po­zo­sta­je jesz­cze to dru­gie, zdaje się, roz­strzy­ga­ją­ce roz­wią­za­nie. W miarę jak o tym myślę, coraz bar­dziej mi się na­rzu­ca, że to po­win­no być coś, na co bo­ha­te­ro­wie po­win­ni wpaść w pierw­szej ko­lej­no­ści, co oczy­wi­ście zni­we­czy­ło­by więk­szość akcji, i do­brze, że usta­mi stu­den­ta da­jesz znać, że je­steś tego świa­do­ma.

Poza tym po­mysł, by ko­lej­no pro­wa­dzić nar­ra­cję z per­spek­ty­wy wszyst­kich bo­ha­te­rów, rów­nież jest cie­ka­wy. Po­zwa­la on na, mam wra­że­nie nie do końca wy­ko­rzy­sta­ne, uka­za­nie ich po­dej­ścia do sa­me­go pro­ble­mu ludzi i ro­bo­tów, a zwłasz­cza do za­da­nia naj­bar­dziej doj­mu­ją­ce­go py­ta­nia o to, czy aby sam nie je­stem ro­bo­tem. Myślę, że to rów­nież dobry ob­szar do głęb­szej eks­plo­ra­cji.

Pod­su­mo­wu­jąc nie jest to tekst, któ­rym do końca chciał­bym, żeby był, pewne aspek­ty mogły być też nieco le­piej zre­ali­zo­wa­ne, ale jed­nak po­mysł był cie­ka­wy, wy­ko­na­nie po­praw­ne, ca­łość mimo wszyst­ko skła­nia­ją­ca do re­flek­sji. Tro­chę zmar­no­wa­ne­go po­ten­cja­łu, który jed­nak, je­stem pe­wien, można jesz­cze roz­wi­nąć w ciągu dal­szej pracy ;)

Po­zdra­wiam,

Maldi.

Hej!

No proszę, już myślałem, że zniknąłeś (ja też swoją drogą na chwilę zniknąłem) ale jednak jesteś. Prawdę mówiąc chciałem iść spać, bom dziś chory, ale widząc Twój tekst nie mogłem się oprzeć. Ostrzegam, że z powodu kataru mogę być lekko zgryźliwy, tym niemniej postaram się streszczać.

Jak zwykle (zazwyczaj) decydująca o jakości Twej prozy jest narracja, i chyba nie pomylę się jeśli powiem, że najbardziej Ci odpowiada właśnie taka jak tutaj, pierwszoosobowa. Bardzo zgrabnie potrafisz tkać za jej pomocą zwiewną osnowę swych literackich światów przedstawionych. Starasz się też kreować nią postać głównej bohaterki co już mniej Ci się udaje. Powracam tu znów do zarzutu, który miewałem do Ciebie wcześniej, a mianowicie do tego, że w kreacji bohaterów zbyt eksponujesz własną (?) kreację.

Porównaj te dwa fragmenty:

Młody wyczuł, że ja fizyczna, bo na etacie fizycznym w zakładzie zakotwiczona – „przy” taśmie produkcyjnej, a najchętniej „na” chciałabym miłość kiedyś z nim zrealizować. Jak on to załapał? Ty, kocie, no nie wiem jak dawno, nic o mojej miłosnej „tasiemce produkcyjnej” nie nawijałeś

A więc Zenek, dziesięć lat ode mnie młodszy, wtedy na hali – co ci zaczęłam przed chwilą mówić – jak zwykle bezczelnie szczerzył do mnie zęby. No, nie powiem, ładne ma, równe, białe, bo młode, nie to, co te twoje korony i szczerby. Ale nic. On tym swoim holyłuckim uśmiechem zmierza do mnie, a ja, jak go widzę, zwykle się rumienię.

W pierwszym gry słów, igranie znaczeniowe, czym się cechujesz Ty, niekoniecznie Twoja bohaterka. W drugim – moim zdaniem bardziej udana kreacja kobiecej bohaterki, bez nieco sztucznego, a w każdym razie nadmiernego krasomówstwa.

Ale. Wszystko to oczywiście leży w pewnej nieco groteskowej konwencji, która spaja to razem. Najbardziej zakończenie, dobrze kontrapunktujące cały tekst. Bez niego, mam wrażenie, byłby miałki i nijaki. A tak – skłania do pewnej refleksji, też nieco przewrotnej. Czyżby biedak mąż został zagadany na śmierć? Czy może to metafora utraty jego znaczenia dla bohaterki? Tak czy owak, nie ma tu nic spektakularnego, ale mi się podobało.

Pozdrawiam,

Maldi.

 

Hej!

Na początek jeszcze drobiażdżek, który wyłapałem:

Postanowiłam nic więcej nie mówić, niech się sama wykażę, autorka od siedmiu boleści.

Wcześniej mówiłaś o (sobie? sobie-autorce?) w trzeciej osobie, więc teraz wygląda mi to na błąd. 

Poza tym tekst bardzo sprawny, płynna narracja świadcząca o czymś przeciwnym do braku weny. Chyba że masz pozazdroszczenia godny talent do nadawania poczucia potoczystości tekstom pisanym z uporem i trudem ;) Choć więc zrodził się z frustracji, wygląda mi na taki, który napędzała nikt inny, a Wena we własnej osobie.

Jak napisał mi pan Wojciech Gołąbowski z redakcji Esencji w mailu z odmową przyjęcia mojego opowiadania “Być jak Mistrz Maron” opowieści o tym, jak pisarz odwiedza własne narracje, nie są niczym nowym. Tym niemniej Twój tekst, w przeciwieństwie do mojego, wydaje się faktycznie wprowadzać jakąś świeżość, odkrywczość dla tego motywu i – przynajmniej ja – z przyjemnością powitałbym możliwość jego przeczytania na łamach jakiegoś czasopisma.

Twist jest, co prawda nie finalny, ale taki, powiedziałbym, środkowy, tym niemniej działa bardzo dobrze, bo oczekujemy naturalnie, że jesteś właśnie naszą narratorką pierwszoosobową. Pakt, który Twoja personifikacja zawiera z wcieleniem literackiej Nemezis, a w gruncie rzeczy – z tą (nieco neurotyczną) częścią Ciebie, częścią, którą przypuszczam większość pisarzy i ogólnie twórców, którzy nie są grafomanami, posiada, sprzedałaś mi w sposób, który był dla mnie bardzo satysfakcjonujący.

Kreacja obu bohaterek (obu części Ciebie) jest bardzo dobra, istnieje między nimi wyczuwalne napięcie i napędzająca akcję dynamika, choć jest ona (akcja) w gruncie rzeczy zbudowana tylko na dialogu. Również dość wymagający problem przedstawienia meta-świata literackiego, swoiste przełamanie czwartej ściany pokazałaś bardzo zgrabnie, znów w odkrywczy sposób posługując się ogranym motywem białej kartki.

Podsumowując – tekst pisarki o pisaniu, głównie dla pisarzy ale i nie tylko, o czym przesądza sprawność, z jakim go stworzyłaś. Czytało mi się to bardzo przyjemnie – tak, że wybiorę się do Biblioteki, by zostawić kilka.

Pozdrawiam,

Maldi.

Hej!

Pojawiam się tutaj ostatnio jeszcze mniej regularnie i bez konkretnego wzorca, który niewątpliwie istnieje w tym opowiadaniu?/eksperymencie?/po-twarzy-u-tworzy?/mizernym epigoństwie Cortazara? Tak czy owak niewątpliwie miałem frajdę zarówno kierując się ustalonym porządkiem jak i oszukując, na przemian twierdząc, że jestem mężczyzną, to znów kobietą.

W istocie czytelnik jako bohater utworu jest chyba ostatecznym eksperymentem literackim (prawdopodobnie aż do chwili, gdy zostanie wynaleziona technologia, która umożliwi dekodowanie albo tworzenie tekstu in statu nascendi, w chwili, kiedy na nośnik padnie uwaga czytelnika) i niewątpliwie chodził on wielu zuchwałym i sfrustrowanym nieuniknioną konstatacją, iż wszystko już było, twórcom po głowie (przepraszam za karkołomną składnię, tym niemniej wobec przykładu nie-składnego poskładania tego tekstu czuję się do tego niejako upoważniony), wielu także próbowało, z mniejszym lub większym skutkiem, wcielić go w życie. 

Nasuwa się nieuchronnie pytanie: czy to jeszcze literatura? Czy już literatura-post? Neo-twór, czyli literacki nowotwór? W zależności od osobistych przekonań radzę wybrać bliższą swemu sercu konotację tych słów. Jak dla mnie była to okazja do całkiem przyjemnej zabawy. Wyjątkowo doceniam, drogi Autorze, że uwzględniłeś moją czytelniczą przekorę, co wcale nie zmniejszyło mojej przyjemności, z łamania ustalonych zasad. W istocie jednak – jak chyba chcesz powiedzieć – czy są w ogóle jakieś zasady?

Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Na dłuższą metę jednak wolałbym mieć nadal dostęp do klasycznej prozy, z solidną fabułą, bohaterem, którym nie jestem ja sam i który ma wyraźnie rozdzielone role w swym świecie. Cóż, niejako przykro mi to stwierdzić, ale takiego czegoś na dłuższą metę nie da się czytać. Jako ciekawy wybryk – jestem za; jako nowy standard – dziękuję bardzo.

Tym niemniej pozdrawiam serdecznie, 

Maldi.

Hej!

Czytało mi się bardzo przyjemnie, w czym duża zasługa poprawności technicznej i sprawnej narracji. Zagadnienie, jak przedstawić punkt widzenia robota zawsze będzie podatne na pewną fundamentalną krytykę – to znaczy filozoficzną wątpliwość, czy robot może w ogóle posiadać swój punkt widzenia – w porównaniu jednak do innych tekstów o tej tematyce wydaje mi się, że zrealizowałeś ten pomysł całkiem przekonująco. Trop, którym – podobnie jak inni autorzy – się posłużyłeś, tzn. stwierdzanie faktów wyzbyte z emocji nie jest rzecz jasna odkrywczy, tym niemniej taka beznamiętność może paradoksalnie wzbudzić w czytelniku uczucia podczas lektury, co mogę stwierdzić na przykładzie siebie samego. Zastanawiam się czy dałoby się to jeszcze ulepszyć i – przeciwnie do sugestii przedmówcy – odnoszę wrażenie, że zachowanie wierności konwencji również w finale i zrezygnowanie choćby z końcowego i w istocie dość (niezamierzenie) komicznego motywu łzy z płynu chłodniczego poprzez kontrast z immanentnym dramatyzmem sytuacji zwiększyłoby jeszcze emocjonalny wpływ na czytelnika. Inne sugestię, takie jak na przykład dość powszechne zastosowanie rodzaju nijakiego w narracji pierwszoosobowej – środek może i nieco nienaturalny – pozostawiam do rozważenia, jako że w Twoim opowiadaniu zwykły rodzaj męski również działał dobrze. Tym niemniej warto byłoby się choćby (jeśli tego nie robiłeś, rzecz jasna), zastanowić, dlaczego akurat taki rodzaj – i, być może, jakoś taką decyzję uzasadnić w tekście. Waham się natomiast co do finalnego dialogu o możliwości zaistnienia emocji – czy aby to nie nadmierna antropomorfizacja. Ale, oczywiście, to jak najbardziej uzasadnione pytanie literatury sf o możliwość ich powstania u robotów. Po prostu w mojej osobistej opinii nie jest to możliwe.

Podsumowując, bardzo solidny kawałek literatury, może i nic odkrywczego ale rzecz dobrze skomponowana, ze zbalansowanymi proporcjami akcji i opisu, która ma zdecydowanie moc by poruszyć czytelnika. Czytało mi się to bardzo przyjemnie. 

Pozdrawiam serdecznie, 

Maldi.

Hej!

Ja tam czytam, sam nie wiem według jakiego klucza ;) W każdym razie jak już czytam to staram się mieć jakieś pomocne uwagi. Na początek więc oto one:

W końcu, gdy nadszedł kres nauki w podstawówce przyjaciele odczuwali wielką radość. Obaj zdecydowali się na taką samą dalszą edukację.

Zakończenie nauki jest wydarzeniem dość wydzielonym w czasie. W związku z tym również związane z tym odczuwanie radości raczej bywa krótkotrwałe. A zatem zamiast aspektu niedokonanego, moim zdaniem lepiej pasowałaby tu dokonany, tzn. “odczuli”.

Jeżeli chodzi o “taką samą dalszą edukację” wyrażenie to wydaje mi się dość niezręczne. Zamiast tego sugeruję np. “by dalszą edukację odbierać wspólnie” lub “na to by dalej uczyć się razem”.

– Myślisz, że obaj zdaliśmy? – zagaił Marcin.

W kontekście sceny tutaj i dalej słowo to wydaje mi się niewłaściwe. Raczej pasuje tutaj: “dostaliśmy się”? Zdaje się egzamin, ewentualnie do następnej klasy, ale nie do nowej szkoły. Ewentualnie można się “zakwalifikować”. Dla potwierdzenia załączam cytat z internetowego Słownika Języka Polskiego:

1. powierzyć, przekazać coś komuś oficjalnie;

2. narazić na coś, pozostawić kogoś w trudnej sytuacji;

3. zaliczyć, przejść pomyślnie egzamin, przejść do następnej klasy;

4. zdać się – zaufać, zawierzyć w czymś komuś; być odpowiednim, nadać się

– Przedstawcie się i opowiedzcie coś o sobie. Poznajmy się lepiej. Może zaczniemy od pierwszej ławki. Od Ciebie!

Proza to nie list, zaimki piszemy z małej litery.

Ten rocznik posiadał dobrą cechę charakteru, którą była łatwość nawiązywani kontaktów

Czy cały rocznik może mieć cechy charakteru? Albo to celowy zabieg, kreacja astrologicznego świata, w którym istotne są znaki zodiaku (co dostrzegam tu i ówdzie – jakby co, piszę ten komentarz na bieżąco) albo jednak pewien błąd logiczny. Tak czy owak, nie musisz tak wyjaśniać, dlaczego się dobrze dogadywali, możesz po prostu stwierdzić ten fakt – i już.

I faktycznie, po dwóch minutach w trzech rzędach przy użyciu ławek stali uczniowie razem ze swoją wychowawczynią, panią Kozek.

Jak można stać przy użyciu ławek, doprawdy nie pojmuję. Odsuwając na bok ironię, oczywiście rozumiem o co chodzi, ale niezręcznie to wyraziłeś. Lepiej byłoby po prostu: “w trzech rzędach, ostatni na ławce, stali uczniowie” albo coś w tym rodzaju.

– Bo się nie wyspałem. – odparł uczeń. Żart był na tyle dobry, że klasę ponownie wypełniły śmiechy.

Ta kropka po wypowiedzi jest niepotrzebna. Ogólnie dobrze zapisujesz dialogi, ale widzę, że nikt chyba nie podlinkował Ci poradnika, więc ja to zrobię: https://fantazmaty.pl/pisz/poradniki/jak-zapisywac-dialogi/ 

Stało się nieszczęście bo po podgrzaniu porcelit pękną[ł] i zaczęła wyciekać woda.

Zjadłeś jedną literkę.

Prawdę mówiąc, mam mieszane odczucia. Doceniam, że chciałeś poruszyć istotny społecznie temat, jakim są problemy ze zdrowiem psychicznym wśród nastolatków, ale nie jestem pewien, czy dobrze udało Ci się zrealizować ten pomysł. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że w Twoim tekście nie ma napięcia, a jednak ono jest, bardzo silne, ale zakamuflowane. Niby zdaje się, że tekst jest naiwny i dziecinny, ale dostrzegam przesłanki zdecydowanie większej głębi. Ten fragment wydaje mi się emblematyczny:

Długo chodził po lesie. Gdy zobaczył rosnącego muchomora sromotnikowego, zastanawiał się, czy go zjeść. W pewnym momencie spotkał starszego mężczyznę, który spacerował z psem. Ten zauważył smutek na twarzy Roberta i ze współczuciem zapytał:

– Chłopcze, coś taki smutny?

– Nie, nie jestem wcale smutny – odparł

Moim zdaniem to bardzo dobry fragment, byłby nawet lepszy, gdybyś ograniczył się do tego, co zacytowałem i pominął wspominanie o stróżkach łez. Problem w tym, że ta genialna prostota mogła Ci wyjść niejako przypadkiem, bo ogólnie sprawiasz jednak wrażenie dość niedoświadczonego w posługiwaniu się narracją. Tak czy owak, takie przebłyski to dobry znak, wystarczy ćwiczyć a będziesz wydobywał ich z siebie coraz więcej.

Te pierwsze dni były w miarę normalne, potem Robert z niewiadomego powodu zaczął się dziwnie zachowywać.

Podoba mi się bardzo jak przy użyciu trzecioosobowego narratora niewszystkowiedzącego, przy użyciu tak prostych środków kreujesz te ukryte napięcie, o którym wspominałem. I znów można to interpretować jako doskonałą twórczą intuicję lub pisarską nieporadność. Takie określenia jak “niewiadomy”, kiedy używa ich narrator mogą bowiem być interpretowane jako pójście po najmniejszej linii narracyjnego oporu, ale – znów – odpowiednio (tzn. nie w nadmiarze) użyte mogą Ci ładnie wykreować dyskretną perspektywę drugiego bohatera, Marcina, z którego punktu widzenia tak naprawdę jest prowadzona narracja. Przyjmę jednak z korzyścią dla Ciebie, że taki właśnie był Twój zamysł. Opieram swoje wnioski przede wszystkim na tym fragmencie:

Prawda była taka, że wyglądał co najmniej dziwnie. Jakby miał inną orientację seksualną.

Finałowa scena jest pod tym względem doskonałą ekspozycją, która pokazuje wszystko, nie mówiąc niczego wprost. Gdybym tylko miał osądzić na podstawie tego jednego fragmentu Twoje umiejętności, uważałbym Cię za bardzo zdolnego pisarza. A jednak pozostałe partie nie są tak dobre.

Tak czy owak, uważam, że w tym tekście jest potencjał, którego jednak do końca nie wykorzystałeś. Ale praktyka czyni mistrza.

Pozdrawiam,

Maldi

 

Hej!

Chwilę mnie tu nie było, ale wracam i przypadek sprawił, że akurat Twoje opowiadanie jest najświeższe. Nie czytałem (na razie) opinii innych, żeby postarać się oddać jak najbardziej moje własne zdanie, a więc oto ono.

Na początek garstka uwag, co bym poprawił:

Zbierał fundusze i chociaż nie był pewien, jak dokładnie je spożytkuje, to wiedział, że będzie to związane z oceanem.

Drobiazg, nie jest to błąd, ale jako że masz zaraz potem kolejne “to”, pierwsze można równie dobrze wyrzucić a zdanie nabierze odrobinę więcej płynności.

Jak to zwykle bywa, to trwało, dopóki nie poznał eterycznej pani naukowiec.

Tutaj zamieniłbym szyk obu słów.

Ogólnie doceniam minimalistyczny, a zarazem pełen rozmachu zamysł opowiadania. Historia, za sprawą krótkiej formy, którą obrałeś, z konieczności przybiera postać streszczenia, choć stara się być przypowieścią. Widzę tu próbę oddania jednego z klasycznych motywów: Człowieka, Który Realizuje Swoje Marzenie, rzecz dość ograną już, wręcz archetypiczną. Przez to, mam wrażenie, Twoja opowieść nie porywa tak bardzo, jakbyś zapewne chciał, żeby porywała, choć sama w sobie jest bardzo zgrabna i skoncentrowana. Nie ma tu nic świeżego, nic co by czytelnika zaskoczyło i lekko choćby wywróciło jego oczekiwania. Wiem, że ten element nie jest obowiązkowy, a jednak myślę, że dodałby Twojemu tekstowi głębi, której w innym przypadku trochę brakuje. Istnieje na przykład etyczne zagadnienie, czy człowiek ma prawo zmieniać postać planet pozaziemskich, nawet jeśli nie ma nich żadnych organizmów? W “Pragnieniu” jest tego zalążek, który mógłby pięknie wykiełkować, gdybyś wykorzystał też głębiej drugą postać. “Szalona” naukowiec (lub naukowczyni – jak kto woli), jest tutaj tylko po to, żeby umożliwić bohaterowi spełnienie jego zamierzeń. Nie ma swojej podmiotowości. Gdybyś obdarzył ją własnym punktem widzenia, choćby w tym istotnym szczególe topienia lodu, mogłoby to być zaskoczenie oczekiwań czytelnika, którego w aktualnej wersji brakuje. Byłby też konflikt, który dodałby opowieści zdecydowanie więcej dramaturgii.

Poza tym tekst napisany sprawnie, nie dostrzegłem błędów, o czym świadczy zresztą to, ile miałem do niego uwag. Czytało się mi się nieźle. Ale – przynajmniej dla mnie – to jeszcze nie poziom do Biblioteki.

Pozdrawiam,

Maldi.

Hej, LabinnaHu!

Po lekturze Twojego tekstu pozwoliłem sobie pominąć (na razie) wpisy innych użytkowników, tak by ich opinia nie ukształtowała mojej, będę więc pisał ją nieświadomy odbioru innych.

Muszę przyznać, ten tekst zrobił na mnie wielkie wrażenie. Jest to jeden z najlepszych, jeśli nie najlepszy, jaki tutaj do tej pory miałem okazję przeczytać. Wspaniałe, dojmujące studium jak szczegółowy szkic oddające związek romantyczny dwojga bohaterów, szczególny nacisk kładąc na owo nieuchronne stadium wygasania namiętności. Tyle pięknych słów przychodzi mi do głowy, bo w istocie wyśmienicie wykorzystałeś tutaj swoją największą umiejętność – narrację pierwszoosobową. W Twoim wykonaniu monolog wewnętrzny bohatera jest tak sprawnie poprowadzony, że świetnie wystarcza, by przedstawić perspektywę obu stron. A przy tym narracja jest snuta bardzo ściśle i zwięźle, przez co typowe dla Ciebie zabawy językiem wybrzmiewają jeszcze wyraźniej.

A przy tym, choć wszystko jest tak plastycznie i jasno przedstawione, pozostaje wszak zagadka tytułowego “cofnij zapis i enter”. Cóż to tak naprawdę oznacza? Czy bohater posiada niedostępną innym ludziom fantastyczną umiejętność kasowania własnych wspomnień? Czy może po prostu w tym przebłysku goryczy i rozpaczy udało mu się zmienić swoje własne podejście do związku i spojrzeć na swoją ukochaną na nowo? Lub też – jak zdaje się sugerować otwarty finał – była to myślowa wycieczka w marzenia zgoła skazana na porażkę? 

Widzę też, że starasz się nawiązać do procesów społecznych, które przetaczają się w ostatnich latach przez świat, w wyniku których proste relacje międzyludzkie komplikują się. Przemilczane urazy, niezrealizowane aspiracje, przyjmowane a priori założenia, zastałe przekonania i stłumione uczucia z pewnością znajdują teraz ujście, w dużej części właśnie w świecie wirtualnym. Jakiekolwiek poglądy mają czytelnicy – zachodzące zmiany pozostają faktem – a jedną z funkcji literatury jest dostrzeganie ich i twórcze rozwijanie. 

Podsumowując, bardzo dobry tekst. Będę głosował na Bibliotekę.

Pozdrawiam,

Maldi

Hej!

Mam wolną chwilę i nie zawaham się jej użyć, żeby przeczytać Twoje szczególne opowiadanie i oczywiście zasugerować, co bym poprawił. Będę notował moje uwagi na bieżąco:

Odkaszlnął kilkukrotnie, czując w gardle ten sam zaklejający drogi oddechowe kurz.

Skoro gardło, to wiadomo, że drogi oddechowe ;) A tak bardziej serio moim zdaniem dookreślenie niepotrzebne, ale to bardziej kwestia gustu niż błąd. Także do rozważenia.

Widocznie pierwsi zbieracze rozpoczęli już swoją pracę. Tylko czekać aż zaczną pracować małe silniczki w fabryce, a Junkyard raz jeszcze przywita kolejny bezbarwny dzień.

Tak a propos powtórzeń. Jedno jest rzeczownikiem, drugie czasownikiem w formie bezokolicznika, ale mają ten sam źródłosłów, więc warto poszukać jakiejś zamiany. Może zamiast pracy daj silniczkom jakiś odgłos? Może zaczną szumieć? 

Po przeciwległej stronie, zaraz obok drzwi, wisiały na prętach ich robocze kostiumy: peleryna z na wpół porwanej folii termicznej, prowizoryczne karwasze z [innego rodzaju] folii, którą niegdyś nazywano spożywczą, i stworzone z puszek buty z wypłowiałymi napisami “Coke”.

Czasami powtórzeń trudno uniknąć, ale nie zawsze trzeba. Jeśli powtarzasz słowo świadomie, nie jest to błąd. Jak natomiast pokazać, że celowo się powtarzasz? Na przykład w ten sposób odnosząc się do pierwszego zastosowania danego słowa – dzięki temu czytelnik wie, że autor celowo użył je ponownie.

Zamknął oczy, próbując odgonić wszechogarniającą woń smaru i palonego plastiku. Dobrze wiedział, że prędzej straciłby powonienie, niż odgonił fetor, ale ten element był częścią swoistego rytuału.

Tutaj na przykład waham się, czy uznać to za błąd, bo zdajesz się być świadomy podwójnego użycia tego czasownika. Zastosowałeś bowiem bezpośrednie odniesienie do poprzedniego zdania. Ale jeśli uznasz, że nie chcesz jednak tego powtórzenia, zawsze można wstawić jakiś synonim, np “odegnać”.

Pod koszulką kreśliła się rachityczna sylwetka, a skóra od wewnętrznej strony obydwu dłoni wydawała się być wymęczona.

– Tak, od jakiegoś czasu – odparł, patrząc wprost w zmęczoną twarz.

Jak skóra może być wymęczona? Trochę mnie to zastanowiło. Może bardziej specyficznie, np.: “wysuszona”? Zresztą, potem podobne słowo się powtarza, więc tym lepiej byłoby je zmienić.

W dużej kieszeni płaszcza tłoczyło się kilka kapsli, które dopiero po puncowaniu nabiorą wartości, obok nich gnieździł się stary procesor, wykorzystywany przy procesie tworzenia maszyn, i kilka strzępków folii dla miastowych krawców.

Procesor wykorzystywany przy procesie? Może nie powtórzenie, ale masło maślane. Czemu nie po prostu: “przy tworzeniu maszyn”?

Jej spokojny temperament zdawał się idealnie komponować z jej wyglądem

Wiadomo, że jej wyglądem, więc drugie “jej” możesz wyrzucić.

Zimna woda przyniosła ulgę, nawet pomimo swojego kwaśnego smaku. Zapewne odetchnąłby teraz z ulgą, ale “teraz” już nie istniało. 

Te dwa zdania razem wydają mi się niezręczne. Przede wszystkim chodzi o powtórzenie, ale też o konstrukcję drugiego. Czegoś mi brakuje na jego początku. Może wstaw: “jeszcze wczoraj” albo “każdego innego dnia”. 

Następnie pochwycił pięciodniową porcję dyskietek z jedzeniem i po kolei po wsuwał je do maszyny, która od razu wypluła dwie kolby kukurydzy, worek przemieszanej z ryżem kaszy i jasny bochenek chleba.

Razem.

Było już chwilę po Przejściu, słońce powoli wznosiło się ku niebu, szary dym rozpoczął już proces oblepiania gardeł mieszkańców Junkyardu.

Powtórzenie. Wyrzuciłbym pierwsze “już”.

Zdążył się już przyzwyczaić do tego, że każdy patrzy na zbieraczy jak na dyskietkę z kaszą, ale dziś uświecał mu jeden cel i warto było wyruszyć jeszcze przed nadejściem pierwszej fali gorąca.

Chyba chciałeś powiedzieć: “przyświecał”. 

Lustrowała ich imperatywnym wzrokiem, jakby dawała do zrozumienia, że rzeczywiście ma to być jedynie chwilka, aż nie zniknęli za ciężkimi drzwiami.

Imperatywnym, czyli takim z imperatywem, to znaczy wewnętrznym nakazem, normą moralną? Intrygujący przymiotnik, nie mówię, że to błąd. Tym niemniej wydaje mi się, że bardziej na miejscu byłoby tu “impertynenckim” ale to bardziej sugestia.

Strumienie potu raz za raz spływały po śniadym czole, znajdując ujście na szpiczastej brodzie.

Raz za razem.

Przez cały okres trwania marszu tkwił w tępym stuporze; nie był w stanie rozszyfrować, czy to gorąc wywołał taki wpływ na jego mózg, czy może to była siła jego własnego charakteru.

Stupor to medyczny termin oznaczający zupełne zastygnięcie pacjenta, który przestaje reagować na jakiekolwiek bodźce. Jestem całkiem pewien, że nie do końca o to Ci tutaj chodziło. Zamiast tego, sugerowałbym słowo “upór”.

Z utęsknieniem wspominał poranny chrobot maszyn, chrzęst blaszanych butów, a nawet ten cholerny dym..

O jedną kropkę za dużo na kropkę, a o jedną za mało na wielokropek.

Najchętniej wcale nie opuszczałby łóżka. Ale od kiedy jego materac jest taki miękki?

Panicznie zerwał się z łoża i przetarł zaspaną twarz.

Łoża i łóżka, to nie powtórzenie ale brzmi podobnie. Wiem, że czasami może być trudno się ich pozbyć, jednak w tym wypadku nie musisz dookreślać, z czego się zerwał, mógł też np.: “stanąć na równe nogi”.

W przedsionku stał wysoki mężczyzna o sędziwym wieku.

Tak się raczej nie mówi. Może po prostu “wysoki, sędziwy mężczyzna”?

– Czy mógłby Pan powtórzyć, jak nazywa się miasto?

Proza to nie list, zaimki piszemy z małej.

Ruszył dopiero wtedy, gdy ich sylwetki rozpłynęli się wśród tumanów kurzu i żelaznych drobinek.

Sylwetki rozpłynęły się.

Rzeczywiście tekst robi wrażenie jak na debiut. Widać rzecz jasna pewną niezręczność w komponowaniu zdań, ale to wszystko kwestia wyćwiczenia. Poza tym bardzo ciekawie podszedłeś do klasycznego motywu Bohatera Wyruszającego w Podróż, który, choć rzecz jasna ograny we wszystkich wariantach wydał mi się w Twoim wydaniu intrygujący. Pomysł, że dokądkolwiek się nie udać, znajdzie się w miejscu, które nazywa się tak samo, że nie ma nigdzie prawdziwego Lepszego Miejsca (poza agonalnym rojeniem) jest oczywiście bardzo depresyjny i w istocie kafkowski, ale jednak satysfakcjonujący. Duża w tym zasługa żywej kreacji głównego bohatera, któremu rzeczywiście można kibicować i współczuć, poprzez oczy którego czytelnik może patrzeć na świat.

A ten jest wspaniale zbudowany, głównie w szczegółach ale i w perspektywie, a przy tym opisy nie wchodzą w paradę akcji, lecz są z nią zgrabnie splecione. Również backstory bohatera zostaje nam ładnie zmiareczkowana, także nie dostajemy na początku niezgrabnego infodumpu, lecz stopniowo dowiadujemy się o nim tego, co niezbędne. Sama akcja jest dość prosta, finalnego twista w zasadzie nie ma, ale też i to wiąże się z pomysłem, który obrałeś; bohater miał w zasadzie tylko dwie możliwości – albo odnajdzie Lepsze Miejsce, albo też nie. Tak czy owak sama podróż mówi nam wiele o jego charakterze i o samej ludzkiej naturze, która zawsze będzie nas motywowała do poszukiwania czegoś lepszego.

Podsumowując, udany tekst na początek, oby tak dalej ;)

Pozdrawiam,

Maldi.

Hej!

Kiedy mam tę okazję stać się pierwszym komentującym, pierwopiścem, żeby użyć tutejszego neologizmu, staram się korzystać z niej skwapliwie, a z pewnością z przyjemnością. Już wydawało mi się, że uda Ci się jakże rzadka sztuka napisać opowiadanie bez ani jednego dialogu ale jednak w końcu jakiś się trafił, więc się przewrotnie rozczarowałem. W każdym razie jestem rozdarty, tak jak Twój nieszczęsny (choć sam się o to prosił) bohater. Z jednej strony zrobiła na mnie wrażenie Twoja umiejętność zgrabnego tkania słów, czym niewątpliwie chciałeś się pochwalić, z drugiej jednak mam wątpliwość, czy można w zasadzie całe opowiadanie w ten sposób zbudować na opisie. Ani nie jesteś Proustem, ani Turginiewem, ani też ich parodią, choć chcesz nadać swej opowieści wyraźnie prześmiewczy charakter. I choć z początku byłem oczarowany Twoimi opisami i elokwencją, to z czasem zaczęły mnie one nużyć. W efekcie nie zrobiły na mnie większego wrażenia ani te wizje jak po ketaminie, ani też finalny twist, który ostatecznie wydał mi się nie do końca zrozumiały i jakiś niedorobiony. Czemu bohater mówił o sobie w liczbie mnogiej? Czy był w istocie duchami? Ale skoro znalazła ich gospodyni to zgon musiał być świeży. Skoro więc to tylko stylizacja, to moim zdaniem jest ona zbędna. Albo też ja nie pojmuję jej znaczenia. W każdym razie wiem jedno, to mianowicie, że jakiekolwiek napięcie w tym tekście rozmyło się w otchłani opisów i drwiącego podejścia bohatera-narratora, finalnie więc pozostaję po jego lekturze zadziwiony ale nie poruszony. Tym niemniej kwieciście pisać umiesz, to trzeba Ci przyznać.

Pozdrawiam,

Maldi.

Hej!

Najpierw to, co wyłapałem:

Obudził mnie dźwięk kościelnych dzwonów, który przerodził się w stukot, dochodzący z zewnątrz. Nie mogłem ponownie zasnąć, bo oprócz natarczywego odgłosu, swędział mnie tyłek.

– Cholera jasna! – wrzasnąłem w końcu, budząc przy okazji moją ukochaną, Melissę.

Wstałem i podszedłem do okna. Pomimo tego, że na zewnątrz panowała ciemność, od razu dostrzegłem źródło hałasu

Czy musimy wiedzieć od razu, że on dochodził z zewnątrz? Może pozwolisz na początku na trochę tajemniczości? ;) Zresztą to dookreślenie wykoślawia to zdanie. Poza tym “zewnątrz” masz niedaleko potem, co niebezpiecznie zahacza o powtórzenie.

Poza tym jednym, nie mam zastrzeżeń. Ogólnie rzecz biorąc tekst napisany bardzo sprawnie. Oprócz tego jednego zgrzytu na początku, czytało mi się go gładko i przyjemnie. Sama historia wydaje mi się niesamowita, zupełnie nieprawdopodobne skrzyżowanie Dicka, Kafki i Pratchetta. Surrealistyczny, schizofreniczny klimat w idealnie przypadł mi do gustu i każdą kolejną niesamowitość przyjmowałem z rosnącym entuzjazmem. A przy tym bohaterowie doskonale zgrani z kreacją świata, wiarygodnie się w niego wpasowują a ich wzajemne interakcje napędzają akcję i wzmacniają napięcie. 

Podsumowując, bardzo dobry tekst. Jak tylko zrobisz porządek z tym początkiem (widzę teraz, że chciałeś zmylić czytelnika, sugerując, że stukot dochodził z zewnątrz, ale twist jest tak zaskakujący, że moim zdaniem nie musisz tego robić), z wielką przyjemnością i czystym sumieniem idę na niego głosować do Biblioteki.

Pozdrawiam,

Maldi.

Hej, LabinnaHu!

Cieszę się, mając okazję zyskać przywilej pierwopiśca – przynajmniej na moment, kiedy piszę te słowa – skomentować Twoje opowiadanie. Na pierwszy rzut wstawię to, co mi się rzuciło w oczy, drobiazgi, żeby już mieć to z głowy i przejść do ciekawszych rzeczy:

Urodziny, są wspaniałym czasem, zwłaszcza dla jednorocznych maluchów.

Sam w przecinkach się nie specjalizuję, tym niemniej czegoś się już tutaj nauczyłem i wiem, że nie oddziela się przecinkiem grupy podmiotu od grupy orzeczenia. “Urodziny” wyglądają mi na podmiot, “są” natomiast – na orzeczenie i w tym konkretnym przypadku, który chyba nie może być prostszy, mam nadzieję nie omylić się jeśli stwierdzę, że przecinek między nimi jest tu zbędny i kaleczy to zdanie.

Polizali mnie po – przepraszam, pysku i lekko stuknęliśmy się głowami.

Przypuszczam, że miałeś jakiś cel z tym pyskiem, jednak w moim odczuciu kłóci się on z reszta wypowiedzi, gdzie stosujesz jeśli nie zdrobnienia, to bardziej łagodne określenia (”mama”, “tata”). Zważywszy na to, bardziej by mi tu pasował “pyszczek”.

– Wiesz, tydzień temu miałem pierwsze urodziny – ten sam głos pobudził moją uwagę. [-] Zabrakło tortu i jednej świeczki. Nie szkodzi.

Tutaj brakuje półpauzy.

I to by chyba było na tyle, jeśli chodzi o moje sugestie. Poza tym czytało mi się bardzo przyjemnie. Nie wiem, jak sytuuje się ten tekst chronologicznie względem poprzednich, tym niemniej widzę powrót do tego, do czego przyzwyczaiłeś mnie ze swoich pierwszych tekstów, jeśli chodzi o psychologię postaci, która tutaj wydaje mi się satysfakcjonująco wiarygodna. Podoba mi się też, że znalazłeś balans między treścią a stylizacją, mam wrażenie, że trochę okiełznałeś swoje konie. Jednocześnie więc tekst jest swoiście Twój a przy tym forma nie przesłania nam akcji.

A ta jest, no cóż, w formie zawiązka, jak to w szorcie. Ale przecież nie o to chodzi. W bardzo interesujący sposób przedstawiłeś wielokrotnie poruszany problem masowej produkcji zwierząt hodowlanych, tego jak nieludzka ona jest. Przy tym wcale nie musiałeś częstować czytelnika drastycznymi szczegółami – dramatyzm doskonale wypływa z samej opowieści jagnięcia. To na tle jakże ludzkiego odruchu jego rodziców – paradoksalnie – uwypukla się (nie?)ludzkie okrucieństwo, na jakim zbudowano przemysłową produkcję pogłowia. Wiemy, że w Wigilię zwierzęta mówią ludzkim głosem, nie spodziewamy się jednak, że mogłyby przemówić do nas wprost z talerza. Można więc zrozumieć szok bohatera-narratora a także jego zakłopotanie, kiedy jego smakowity obiad nie zadaje mu pytania – domyślam się – czy zechce je zjeść.

Pozdrawiam, 

Maldi.

 

Hej, LabinnaHu!

Nie, nie przekonałeś mnie do swojej racji, ale rzeczywiście uznałem, że postaram się dookreślić, o co mi chodziło. O co Tobie chodziło wiem – a przynajmniej tak mi się wydaje – lecz sęk w tym, że nie to, co zrobiłeś, wprawiło mnie w ów stan “nieznoszenia” (braku zgody na ten sposób przedstawienia treści, który odczułem tak dojmująco, że nie mogłem znieść czyli zniwelować w sobie potrzeby napisania o tym) ale jak to zrobiłeś. Przypomniało mi to dobitnie moje odczucia z czytania Twojego poprzedniego opowiadania “Wiadomo młodzi mężczyźni” i było powiązane ze stylem i psychologią bohaterów. Zresztą, inni też zwracają Ci na to uwagę.

Ale żeby zacząć, trzeba mieć punkt wyjścia. Pozwolę sobie zacytować znów wypowiedź Twojej bohaterki, Carrey, która budzi się związana na łasce porywacza, o następującej aparycji: metr sześćdziesiąt, bez zarostu, oczy w dół, zmięta twarz.

– Na imię mam Carry, przyjazne, irlandzkie. Pełne wiary w młodość, szczęście i przyszłość. Cokolwiek się stanie, pozostanę sobą. Taka jestem. Wiem i czuję, dlaczego tu się znalazłam. Jednak to ty się boisz. Rozszerzone, nieświadomym strachem oczy, potwierdzają to. I… tylko władza przez zniewolenie, pozwala ci na moment być kimś innym, lepszym, prawie bogiem.

Domniemywam przy tym milcząco, że narracja prowadzona jest w tym momencie właśnie z jego perspektywy i dlatego napisałem o tych słowach do wzięcia w cudzysłów, co mylnie zrozumiałeś, jako sugestię ukazania myśli Carrey. Wprost przeciwnie: chodziło mi o ukazanie tego, jak na to, co mówi Carrey, reaguje porywacz. Pozwolę sobie przeredagować ten fragment na moją modłę, a wówczas może lepiej zobaczysz, o co mi chodzi. Napiszę to tak jak ja bym to napisał, bo ja jestem mną, ale nie chodzi tu o szczegóły, ale o myśl. Więc szyk i dobór słów to sprawa drugorzędna. Oto moja wersja Twojego tekstu:

 

/ – Mam na imię Carrey – zaczęła pewnym głosem.

“Przyjazne, irlandzkie” – chciałem prychnąć, lecz ona ciągnęła:

 – Wierzę w młodość, szczęście i przyszłość. Cokolwiek zrobisz, pozostanę sobą. Taka jestem. Wiem, dlaczego się tu znalazłam. Ale nie boję się ciebie.

“Zaraz zobaczymy” – przemknęło mi przez myśl.

 – To ty się boisz. Widzę to w twoich oczach. Są szerokie… od strachu. Tak straszliwie się boisz. Siebie samego? Śmierci? Tylko to, co robisz, przejęcie nad kimś władzy poprzez zniewolenie, pozwala być ci przez moment kimś innym, lepszym, prawie bogiem./

 

Tak ja bym napisał ten tekst, gdyby był on mój, a nie Twój. W każdym razie chodzi mi o to, że dostrzegam problem w Twoich tekstach, który przedstawia się w ten sposób, że zarówno w narracji jak i w wypowiedziach bohaterów, przejawiasz swoją własną psychologię. Oczywiście autor swoją własną psychologią obdarza wszystkich bohaterów, ale trzeba zawsze dążyć do tego, by przynajmniej część z nich od siebie od-podobnić, tak by uprawdopodobnić cały tekst. Spójrz na dalszą część tego dialogu:

 

– Zamknij się, szmato.

– W dzieciństwie zdarzyło się coś okrutnego, co cię złamało. Studiuję psychologię. Nazywamy to, beznadziejnym, ostatecznym zjazdem w pustkę samotności. Współczuję. Sama od lat się z podobnym problemem borykam, ale – o tym za moment.

– Za chwilę się zamkniesz…

– Może nie wiesz. Nie wszyscy mężczyźni urodzili się, by powalać w lesie drzewa. Potrzebni są też tacy jak ty. Masz w sobie wyjątkowość, której dotychczas nie odkryłeś. Pomogę ci ją odnaleźć, przyrzekam.

“Ale – o tym za moment”???????????? Przecież to Ty tak piszesz, LabinnaHu. Czy naprawdę sądzisz, że kobieta przywiązana do łóżka, która nigdzie się nie może ruszyć i prawdopodobnie staje przed swym katem będzie tak zajęta rozplanowywaniem swojej wypowiedzi, że boi się, że jej oprawca się znudzi i odejdzie, przez co musi utrzymywać jego uwagę tego typu zwrotami??? Widzisz teraz, o co mi chodzi? Tak jak piszesz wiadomości, tak samo piszesz kwestie bohaterów – a nie powinieneś tak robić. Sam wiesz dobrze, jak różnią się moje teksty prozatorskie od komentarzy – cóż, niestety na niekorzyść prozy. Ale uważam, że Tobie trochę tego rozdwojenia jaźni potrzeba.

Jak widzisz, tu chodzi o szczegóły. O to, by psychologia postaci była wiarygodna. Bym wreszcie ja, czytelnik, czytając wypowiedzi kobiecej bohaterki, nie słyszał LabinnaHa kapitalikami wykrzykującego mi w oczy swoje myśli. Wierz mi, to da się zrobić.

Mam nadzieję, że ta wiadomość ukazała lepiej mój punkt widzenia i być może to ja przekonałem Cię do mojej racji. Tak czy owak – pozdrawiam, jak zwykle otwarty na dalszą owocną współpracę,

Maldi.

PS O te “fucki” też się potykałem. Zresztą widziałem, że nie tylko ja. Czemu by nie rzucić czasem starą, dobrą “kurwą”? Przecież wszyscy jesteśmy tu chyba dorosłymi ludźmi.

Hej!

Na początek wynotuję na bieżąco to, co bym poprawił:

– Wszelki duch pana Boga chwali. Co sprowadza w moje skromne progi.

Jakoś mi się tu ciśnie pytajnik zamiast kropki.

Od czasu do czasu przystawał[a] i praktycznie do ucha mówiła, co mijamy, zupełnie przypadkiem demonstrując przy okazji kuszący dekolt

Literówka. Lepiej popraw, bo z kontekstu opisu przez moment pomyślałem, że coś innego (przy)stawało.

– Dlaczego mam wrażenie, że pani pracuje tu od niedawna.

– Może dla tego, że to prawda. – Dziewczyna uśmiechnęła się lekko.

Po pierwszej wypowiedzi również sugeruję wstawić pytajnik. A “dlatego” razem.

– Będę pamiętał [-] odrzekłem puszczając do niej oko.

Brakuje półpauzy.

Tym razem nawiązałem kontakt z kimś [kto] zdawał się być świetnie zorientowany w tej sprawie.

Sugeruję uzupełnić.

– Co pan wie o sytuacji związanej z Odrą.

Znów pytajnik bym tu wstawił.

Najwidoczniej moja sława mnie poprzedzała, ponieważ po spotkaniu z podejrzanie miłym dyrektorem, do zapoznania mnie z zagadnieniem „KGHM i jego wpływ na Odrę” oddelegowana została Jagoda, sympatyczna brunetka o długich lekko kręconych włosach, czarnej lekko prześwitującej bluzeczce, co w połączeniu z połączeniu z jej piersiami skrytymi za koronkowym biustonoszem dawało iście piorunujący efekt.

Jakiś relikt redakcyjny. 

Liny zaskrzypiał[y], traktorzysta, który wedle dokumentów nazywał się Henryk Ciapek, odzyskawszy przytomność zaczął się miotać.

Literówka.

Nie szarp się tak, bo sobie ręce poobcierasz – poradziłem życzliwie.

Brakuje półpauzy przed kwestią dialogową.

– Henryk skinął głową.

Tu z kolei półpauzy nie powinno być.

Teraz każde uderzenie przecinało skórę na plecach i zostawiało na plecach szramy.

Zupełnie niepotrzebne powtórzenie. Jedno “plecach” wywal.

Wszystko bowiem skazywał, że Ciapek co najwyżej dołożył swoje do problemu, który przypłynął gdzieś z wyższego biegu rzeki.

Chyba “wskazywało”.

Detektywistyczna uczciwość kazał[a] mi ruszyć w stronę zakola i sprawdzić i ten trop.

Literówka.

– Nie było łatwo, ale znam kogoś, kto miał kontakt z Shango, bogiem tropikalnych afrykańskich burz, który zrobił załatwił kilka oberwań chmur w newralgicznych miejscach w efekcie czego wszystkie substancje spuszczane do Odry, jak ona długa i szeroka znacząco się rozproszyły…

Zrobił albo załatwił. 

Ogólnie rzecz biorąc, ja też mam mieszane uczucia. Teoretycznie napisane dość sprawnie, nie licząc błędów, ale jednak nie bardzo mnie przekonało. Zdaje mi się, że nie zetknąłem się wcześniej z żadnym tekstem z tej serii, nie wiem więc, czy wszędzie jest ten sam bohater. Jeśli tak, to trochę tłumaczy jego dość słabo zarysowaną kreację. Ale nawet jeśli tak, to nie za bardzo przypadł mi do gustu. Trochę za bardzo skupiłeś się w tym opowiadaniu na tych wszystkich pięknych laluniach. Ani to bardzo śmieszne, ani oryginalne, trochę też niesmaczne mam wrażenie. 

W każdym razie żałuję tego, że ten ogólnie ciekawy pomysł rozmył się, nomen omen, w takich niepotrzebnych wątkach pobocznych. Gdybyś poświęcił więcej uwagi głównemu, wprowadził nieco więcej opisów czynności śledczych, byłoby to zdecydowanie lepsze. Tym niemniej doceniam za przedstawienie naszego politycznego światka, początkowe sceny rozbawiły mnie zdecydowanie najbardziej. Chciałbym też przeczytać jakiś prawdziwy opis pojawienia się wozu strażackiego podwieszonego na wielorybie, ponieważ uważam, że ten epizod na to zasługuje. 

Reasumując nie do końca zrealizowany potencjał, choć czytało się dość przyjemnie.

Pozdrawiam,

Maldi

 

Hej!

Ja też jeszcze coś wypatrzyłem, wrzucam poniżej:

Dzisiejszego dnia powietrze nie poruszył nawet najlżejszy podmuch wiatru.

Literówka.

Niewątpliwie jest to tekst medytacyjno-kontemplacyjny, ale i takie można czasem przeczytać. Nie muszę wcale rozumieć, o co chodzi, mogę ograniczyć się do napawania samym obrazem, który zakreśliłeś słowami. Takie coś też jest literaturze potrzebne, doceniam to. Jednak od takiego tekstu wymagałbym odrobinę większej sprawności i wdzięczniejszego stylu, na co zwróciła już uwagę gravel. Wszystko jednak jest kwestią praktyki.

Tym niemniej, czytało mi się przyjemnie, w wyobraźni powstały obrazy, a o to chyba chodziło. 

Pozdrawiam, 

Maldi

Hej!

Groszek jak to groszek, jaki jest każdy widzi, ale tutaj dla odmiany wyrasta on nam niemal na metaforę ludzkiego życia i dzieli z ludźmi niepokoje co do życia-po-śmierci. Przynajmniej ja tak interpretuję ten tekst. W innym wypadku nie za bardzo wiem, co mógłbym o nim powiedzieć. 

W każdym razie, nawet jeśli to tylko literacki eksperyment, to można się nad nim chwilę zatrzymać z zaciekawieniem.

Pozdrawiam,

Maldi

Hej!

Na początek, jak zwykle, to, co rzuciło mi się w oczy:

W chwilach słabości brałam głęboki chłyst powietrza i wody i plułam przed siebie, tak aby dokładnie zmyć wszystkie brudne ślady myśli.

Chłyst, z tego co widzę, to “młody byk jelenia”. Tymczasem Tobie zapewne chodziło o słowo haust.

Blond trwała utrwalała się na jej rzęsach, powiekach i policzkach.

Trwała utrwalała? No nie wiem, spróbowałabyś czegoś innego, żeby nie było masła maślanego. Może tkwiła? barwiła? zalegała? pokrywała? nasączała? przenikała? pokrywała? Wybierz sama.

Czy mam się wypowiedzieć, o czym dla mnie jest ta historia? Jeśli tak, to powiem, że dla mnie jest w tym sens. Ta miniatura, dość przejmująca, trzeba dodać, moim zdaniem opowiada o trudnym związku kobiety chorej psychicznie (”dziwnie brzmiąca choroba”), choć nie wiadomo do końca, na jaką konkretnie (schizofrenia? depresja? – obstawiałbym te dwie) i mężczyzny alkoholika. Widzę tu dojmujący smutek, złość i bezradność głównej bohaterki, która, sama zmagając się z cierpieniem, przygląda się bezsilnie, jak jej partner stacza się nieuchronnie, niepowstrzymanie w otchłań bez godności i bez szacunku. Sama nic na to nie może poradzić, lecz tkwi w tym związku, bo zapewne nie potrafiłaby żyć sama, boi się, wstydzi lub nie chce prosić nikogo o pomoc. Bardzo to przykre.

Myślę, że opisane dość plastycznie, z solidnie wyeksponowanymi uczuciami, o które tu przecież głównie chodzi. Jako taka jest to przejmująca historia, choć faktycznie, fantastyki tu nie widzę, ale i teksty bez niej pojawiają się tu od czasu do czasu. Chyba, żeby zamiast choroby psychicznej to, co nęka główną bohaterkę umiejscowić gdzieś poza nią, w postaci jakiejś wrogiej, kosmicznej siły albo uporczywej klątwy. Ale to chyba by spłycało ten tekst.

Ogólnie rzecz biorąc, podobało mi się. Poruszyła mnie ta historia. A o to chyba chodzi.

Pozdrawiam,

Maldi

Hej!

Na początek drobna uwaga biologiczna:

Młody chochlik, z grupy Scriptoris fantastic

Skoro podajesz nazwę rodzajową i epitet gatunkowy to zgodnie z zasadami taksonomii mamy do czynienia z binomialnym nazewnictwem i tym samym – gatunkiem, a nie grupą. 

Poza tym (oczywiście) bardzo zgrabny tekścik i jakoś tak bardzo (może nawet za bardzo) życiowy… W każdym razie, jeśli o mnie chodzi, nie ukradłeś mi pomysłu. A nawet jeśli ukradłeś go komuś innemu, tak zgrabne wykonanie z pewnością wykorzeni zazdrość i sprawi czytającemu dużo frajdy.

Pozdrawiam,

Maldi

Hej LabbinaHu!

O mały włos, a przeoczyłbym. Przez chwilę myślałem, czy zostawić na jutro. Ale nie mogę. Zbyt jestem ciekaw. I tym razem – moja (”zbyt moja”) ciekawość przeważyła nad potrzebą snu. 

Na początek – wybacz – uwagi. Nie mogę znieść jak piszesz dialogi w ogólnie tak dobrym tekście:

– Na imię mam Carry, przyjazne, irlandzkie. Pełne wiary w młodość, szczęście i przyszłość. Cokolwiek się stanie, pozostanę sobą. Taka jestem. Wiem i czuję, dlaczego tu się znalazłam. Jednak to ty się boisz. Rozszerzone, nieświadomym strachem oczy, potwierdzają to. I… tylko władza przez zniewolenie, pozwala ci na moment być kimś innym, lepszym, prawie bogiem.

Proszę, błagam, zwróć swoją uwagę na te pogrubione słowa. Czy coś z nimi źle? Ależ skąd. Jedyny problem w tym, że piszesz tę kwestię tak, jakbyś pisał narrację. Wiem, że masz narratora pierwszoosobowego, którego percepcja może to zniekształcać. Ale… pozwól czasem wybrzmieć innym bohaterom swoim językiem. A jeśli bardzo Ci zależy na tych słowach – czemu nie mógłbyś ich przedstawić jako bieżącego myślowego komentarza bohatera? Tymczasem uważam, że gdyby nie te zaczernione słowa, wypowiedź Carry nabrałaby jeszcze mocy. Dlaczego? Poprzez kontrast dla specyficznej narracji całego opowiadania, za którą opowiada nasz bohater.

Potem to Ci się ładnie zlewa i już jest ok. Ale na początku mi zazgrzytało. Myślę – jeśli zdecydujesz się to wziąć pod uwagę – że taki kontrast, który stopniowo znika, jeszcze uwypukli wspaniały finał Twojego opowiadania. Teraz, kiedy przeczytałem całość (pisałem moje wrażenia na bieżąco), widzę jak bardzo Ci zależało na charakterologicznym podobieństwie bohaterów. Rozumiem to. Bardzo frapujący pomysł, bardzo zgrabnie przeprowadzona akcja (dialogowa), w której napięcie narasta wprost namacalnie aż do finalnego, szokującego (trochę, cóż) twista. Satysfakcjonuje. A przy tym naprawdę poruszasz głębokie tematy. Unde malum? Skąd zło? Przez moment wręcz uwierzyłem, że w tej chwili rozmowy, jakimś akcie (niekoniecznie seksualnego) połączenia dwoje bohaterów uzyska jakieś ukojenie. Ale jednak przemoc zwyciężyła. Czy słusznie? Wiarygodnie. To się liczy.

Podsumowując, do przemyślenia, mój drogi LabinnaHu, jak konstruujesz wypowiedzi bohaterów. Tylko to jedno zastrzeżenie mam w zasadzie do Twojego tekstu. Poza tym – wcale nie widzę tu żartu. Piszesz, owszem, nieszablonowo, co może być kłopotliwe w odbiorze – ale porywająco. Od swojego pierwszego tekstu mnie porwałeś. A tym porwałeś mnie, niemal dosłownie.

Pozdrawiam,

Maldi.

Hej!

Coś tam wyłapałem. Raczej mało, bo na przecinkach się nie znam, więc choć tu i tam mi zgrzytało, to się nie wypowiadam. Tym niemniej tutaj ewidentnie wkradł się jakiś bubel:

Poszło szybko tym razem, Zerkali niespokojnie na wciąż chichoczące kobiety.

Przypuszczam, że miała być kropka.

– Mam wrażenie, że to przez kota. – rzuciła Dorota.

“Kota” rymuje się z “Dorota”. Uważaj na rymy wewnętrzne, chociaż ten akurat nawet cieszy oko. Poza tym, źle zapisujesz dialogi. Tu masz poradnik: https://fantazmaty.pl/pisz/poradniki/jak-zapisywac-dialogi/

 

Paniczne iskierki można było dostrzec w oczach dziewczyny.

Trochę słaby szyk. Czy paniczne iskierki stały się nagle bohaterem? Moim zdaniem brzmi lepiej: “W oczach dziewczyny można było dostrzec paniczne iskierki.”

Ponieważ w jej poczuciu, to zwierzę wywoływało ataki śmiechu, musiała się przygotować na trudne dni i na to, co mogło się zdarzyć.

Ojej. Co to za zdanie. Czemu zaczynasz od “ponieważ”? Poza tym “trudne dni” brzmią trochę jak problemy w związku i odrobinę zahaczają o “te dni”, a nie niepokojący wpływ kota, więc całość wygląda groteskowo. Sugeruję: “Jak zdążyła się przekonać, to zwierzę wywoływało ataki śmiechu. Nie wiedziała jednak, co jeszcze mogło się zdarzyć.”

Marcin z Krzyśkiem spojrzeli na kota, jakby dopiero teraz go zauważyli naprawdę.

Nie chciałbym wchodzić w neurobiologiczne i filozoficzne dyskusje dotyczące postrzegania i pamięci, ale w naszym kontekście zupełnie wystarczy założyć, że mogli go po prostu zauważyć albo nie, więc to “naprawdę” jest zbędne.

Ale Magda właśnie wentylowała nagromadzone napięcie i chyba nie słyszała samej siebie.

Wentylowała? Studiuję medycynę i od razu mi się to kojarzy z wentylowaniem pacjenta, który ma zatrzymanie krążenia. Ewentualnie wymianę powietrza w płucach można nazwać wentylacją. Ale zdenerwowana Magda? Może po prostu “odreagowywała” albo “dawała upust”. Będzie zgrabniej.

– Faceci to myślą, że mogą wszystko, że nie musza pytać, że świat jest ich!

Brakuje ogonka.

– Czy pan jest kawalerem? Bo jeśli pan ma dziewczynę, to musimy z nią porozmawiać. Proszę z nią przyjechać, lub przylecieć… Koniecznie. Ona musi się dowiedzieć.

W tym fragmencie nie ma błędu, ale problem w tym, co zawiera. Zapamiętałem, że Nietoperz wspomniał o żonie. Skoro więc ja, czytelnik, to zapamiętałem, dobrze by było, gdyby bohaterka też. Oczywiście mogła go nie słuchać, ale wtedy wartałoby jakoś to ograć w dialogu. Tymczasem Nietoperz po prostu wychodzi do toalety. To tylko przykład, ale ogólnie sprawia to wrażenie, że Twoje dialogi nie mają uzasadnienia, są pustymi kwestiami dla samych kwestii.

Jej uśmiech przybrał niebezpiecznych odcieni a po chwili z czeluści wydobył się misterny chichot zabarwiony nutami złośliwości.

Uśmiech przybrał niebezpiecznych odcieni? Jakiego koloru? Trochę mi tu tego brakuje. A te “czeluście” to jakie są? Piekielne, czy tylko gardzieli? Skoro popadasz w taki groteskowy ryt, myślę, że dobrze by było dopowiedzieć pewne sprawy, tak by komizm nie wynikał z niedopowiedzeń, ale z tego, jak zestawiasz ze sobą słowa.

Widzę, że LabinnaH już Cię odwiedził i spełnił dobrze rolę surowego redaktora. Ja w gruncie rzeczy mam podobne przemyślenia. Ale żeby się tak nie powtarzać, zacznę z innej strony: serwujesz nam opowiadanie o magicznym(?)opętanym(?)kosmicznym(?) kocie, więc i ja powiem coś o kocie, ale tym razem Schrödingera. Pozwolę tu sobie na lekki wtręt felietonistyczny: kiedy sięgam po książkę, o której słyszałem ale jej nie czytałem, albo, niech będzie, klikam w opowiadanie na portalu Nowa Fantastyka, nie wiem jeszcze, jaki będzie ten tekst. Można powiedzieć, że znajduje się on w swoistej superpozycji. Może się okazać zarówno dobry, albo zły. Całe szczęście, że literatura nie jest tak zero-jedynkowa jak mechanika kwantowa i na ocenę tekstu przeze mnie jako czytelnika wpływa spektrum rzeczy.

Przede wszystkim język. Twój jest raczej poprawny, ale momentami niezgrabny, o czym już pisałem. Potem wydarzenia. Z tym jest gorzej. Widzę, że starałaś się maksymalnie udziwnić normalne, monotonne wydarzenia – swoją drogą, najtrudniejszy temat do przedstawienia w literaturze – ale, no, nie wyszło Ci to dobrze. Przede wszystkim ten okropny chichot, ciągły, nieustający, n i e w y j a ś n i o n y . Pisał już o tym LabinnaH – więc nie będę się rozwodził. W mojej głowie po prostu kotłują się pytania: po co? Dlaczego? Cóż, wiem, po co. To miała być ta dziwność. Ale dziwność musi mieć też sens. Nie wiem, czy czytałaś Mistrza i Małgorzatę, czy to celowe nawiązanie. Jeśli nie, warto zapoznać się z fragmentem, gdzie Korowiow (bodajże) rzuca urok na pracowników teatru. Jeśli tak, cóż, porwałaś się naprawdę na wyżyny. Żeby jednak wyciągnąć z tego jakąś lekcję, zwróć uwagę, jak tamtą scenę skonstruował Bułhakow: mamy punkt wyjścia, w postaci śpiewania piosenki przez pracowników. Mamy też jakąś myśl się za tym kryjącą. U Ciebie tego nie ma. Nie ma genezy dziwnego śmiechu. Nie ma uzasadnienia.

Oczywiście rozumiem, że to historia o pracownicach biurowych stających się czarownicami. Tutaj jednak pojawia się kolejny problem: zaczynasz zupełnie inaczej, niż kończysz. To zupełnie różne konwencje. Można to nazwać klimatem, itd. I tutaj podpisuję się pod słowami LabinnaHa. Dobrze jest przemyśleć przed pisaniem ogólny charakter opowiadania. Jeszcze lepiej, kiedy to, co napiszemy, okaże się spójne i nie będzie wzbudzało dysonansu. Nad tym zdecydowanie musisz poćwiczyć.

Nie rozumiem też, czemu wprowadziłaś dwie bohaterki. Niczym się one od siebie nie różnią, nawet nie czułem potrzeby rozróżniania wypowiedzi jednej od drugiej. Czy chodziło o pomysł grupy czarownic? Skoro jednak tak, to powinny być trzy, typowo: starucha, matka i dziewczyna. Jak u Pratchetta. Tam jednak każda z bohaterek miała swoją osobowość, swoje motywacje i swoje manieryzmy. U Ciebie są jak dwie krople wody. Że o męskich, jednowymiarowych bohaterach nie wspomnę. Czy naprawdę chciałaś pokazać Nietoperza tylko poprzez pryzmat jego obleśnego uśmiechu?

Reasumując, dużo (niepotrzebnych) wydarzeń i wypowiedzi, dość chaotycznie, bez wyraźnej myśli, która by to spinała poza ogólnym pomysłem. Ale za to sam pomysł wydaje mi się ciekawy. Sposób, w jaki konstruowałaś zdania, ogólnie również mi się podobał. Choć momentami krótkie, jak serie karabinowe, jednak miały przez większość tekstu swój rytm. Pisać więc umiesz.

Choć to może jeszcze nie udana twórczość, wierzę w Ciebie. To wszystko wymaga praktyki, dużo praktyki. I odwagi, by konfrontować się z opiniami innych. Mam nadzieję, że te moje okażą się choć trochę pomocne.

Pozdrawiam,

Maldi

Hej!

 

Ogólnie tekst napisany raczej poprawnie, nie wyłapałem zbyt wiele usterek. A oto, co mi się rzuciło w oczy:

Gdyby mężczyzna podszedł nieco bliżej, byłby w stanie zobaczyć tkwiącą nieco niżej (przynajmniej z tej perspektywy) powierzchnię ochranianego przez nich Tytana.

Rym wewnętrzny. Staraj się ich unikać, bo wprowadzają poczucie dysonansu; to nie poezja, to proza. A zmiana, która go niweluje, może być bardzo kosmetyczna: “Gdyby mężczyzna zbliżył się nieco…”

– Do czego was rzucili tym razem? – Zapytał na powitanie.

Czasowniki “gębowe” w didaskaliach zapisujemy z małej litery. Tu wrzucam poradnik jak zapisywać dialogi: https://fantazmaty.pl/pisz/poradniki/jak-zapisywac-dialogi/ 

– Panie i panowie, kapitan kazał mi wtajemniczyć was w annały tego, co się właśnie wydarzyło.

Nie jestem pewien, czy użyłeś tego słowa w znaczeniu, które myślałeś, że ma. W każdym razie internetowy słownik PWN podaje następujące znaczenia:

1. «dawne roczniki lub kroniki»

2. «dawne dokumenty, zapisy»

Czy nie lepiej po prostu “szczegóły”?

Od czasu opuszczenia przez nich Tytana większość czasu spędzał na mostku, ale zdarzało mu się pojawić również na którymś z pokładów.

Powtórzenie. Zamiast pierwszego “czasu” sugeruję użycie np. “dnia”.

Otóż odpowiem na nie w taki sposób: ma to ogromny sens w tym wymiarze, w którym dla nas nie ma go w cale

“Wcale” piszemy razem.

Jednak Anton nie mógł dojść do wniosku, czy czuł się teraz lepiej czy gorzej niż przedtem. Jakby wyczuwał, że coś jednak nie do końca wyglądało tak, jak to spokojnie wyłożył Endrics.

To nie do końca powtórzenie, ale jednak. Drugi czasownik ma ten sam źródłosłów, więc lepiej coś z tym zrobić. A może wyrzucić początek zdania, to “jakby wyczuwał, że”? Wtedy ten fragment nabierze jędrności i napięcia.

Siedzieli na prawym końcu rzędu siedzeń, kompletnie nieruchomi, ze wzrokiem wbitym w jakiś punkt przed sobą.

Siedzieli na siedzeniach, nie brzmi to zbyt dobrze. Może to nie powtórzenie, ale masło maślane. Zamiast siedzeń, może niech będzie rząd stołków? Albo po prostu krzeseł?

Ten sam hałas powtórzył się z resztą kilka chwil później, tyle że wydawał się dochodzić z bliższej odległości.

Razem.

Lądowanie chyba połamało mu kilka kości, bo czuł, jak coś chrupie mu w plecach i nogach. Przed oczami miał mroczki, w dodatku lewe oko zalała mu chyba krew.

Powtórzenie. Poza tym, prowadzisz narrację trzecioosobową, wiem, że przeważnie z punktu widzenia głównego bohatera, ale to nie znaczy, że narrator może być pewny tego, co mówi. Zresztą, w takiej scenie nawet naturalniejsze byłoby, gdyby bohater w wyniku szoku zaczął patrzeć na wydarzenia z większego dystansu.

 

A tak poza tym, to czytało mi się przyjemnie. Widzę w tym tekście rozmach, który jest przynależny bardziej powieściom niż opowiadaniom. To dobrze i źle jednocześnie. Masz bowiem tendencję do rozwlekania narracji. To typowe dla tych, którzy jeszcze nie mają doświadczenia. Kiedy już się umie dość dobrze opisywać, chce się opisać jak najwięcej – szczegółów, motywacji, domysłów – a czasem i wrzuci się jakimś odautorskim wtrętem dla dramaturgii. Wydaje mi się, że u Ciebie jest tego wszystkiego trochę za dużo. Czytelnik czasami chciałby się czegoś sam domyślić, nie musi mu to być podane na tacy. 

Na przykład takie zdanie:

Ale kiedy zamyka się ludzi na kilka dób wewnątrz okrętu mknącego przez kosmiczną pustkę, bez kontaktu ze światem zewnętrznym, z zestawem ponurych wiadomości i perspektywą strzelania do cywilów, pesymizm i defetyzm szerzą się z prędkością światła.

My to wiemy, drogi Autorze. Czytelnicy zdają sobie z tego sprawę. Nie musisz nam mówić takich rzeczy. Wcześniej dobrze, dokładnie wszystko opisałeś, takie zdanie jest już niepotrzebne. Tylko nieświadomie rozbijasz napięcie.

A skoro już o napięciu mowa:

Powietrze w pomieszczeniu wydawało się gęstnieć z każdą mijającą chwilą, zewsząd czuć było napierające napięcie. Dla prawie wszystkich była to w końcu pierwsza taka sytuacja w życiu.

Mogli mieć teraz tylko nadzieję, że przeżyją by przekonać się, czy nie będzie też ostatnią.

Po czasie który zdawał się trwać wieczność poczuli kolejne szarpnięcie, nawet silniejsze niż to na samym początku. Usłyszeli jak coś przesuwa się po zewnętrznej powierzchni kabiny transportowej, po czym dobiegł ich odgłos zwalniania zamków i blokad. Właśnie dokowali do dolnej stacji. Pomieszczenie wypełniło jeszcze bardziej namacalne napięcie, gdy właz wyjściowy zaczął się powoli otwierać…

Po co piszesz o napięciu, kiedy opisujesz rzeczy, które je wywołują? Napięcie jest wrażeniem, które powstaje w czytelniku, kiedy czyta o następujących po sobie wydarzeniach, które sprawiają, że bohaterowie są zagrożeni. Nie jest to coś, co należy werbalizować w narracji. 

Wszystko to jednak kwestia wprawy. Myślę, że masz w sobie duży potencjał, wystarczy więc tylko ćwiczyć, a będziesz stawał się coraz lepszy. Bardzo mi się spodobał główny pomysł na opowiadanie, dobrze go poprowadziłeś, w wyniku czego finalny twist był zaskakujący. Lubię grać w szachy i słowo gambit w tytule od razu mnie przyciągnęło. Obawiałem się przy tym, czy wystarczająco uczynisz mu zadość – po przeczytaniu tekstu uważam jednak, że spełniłeś moje oczekiwania. Jestem zadowolony.

Pozdrawiam, 

Maldi

Hej dawidiq150 !

 

Bardzo Ci dziękuję za Twoje przemiłe słowa, cieszę się zwłaszcza, że dostrzegłeś nawiązania do prozy Lema, ponieważ to właśnie było moim zamiarem. Mam nadzieję, że uda mi się nadal tworzyć na takim poziomie, a być może jeszcze się udoskonalić, tak by moje teksty zasługiwały na tak łaskawe oceny jak Twoja. 

Pozdrawiam!

Maldi

Hej!

Na początek wrzucam to, co wypatrzyłem:

W moją [stronę] zmierzał cały oddział; kilkadziesiąt piechurów w granatowych zbrojach, kilka opancerzonych łazików ciągnących ze sobą artylerię.

Przyjemnie mi się czytało, piszesz sprawnie, plastycznie pokazujesz emocje. Tryskają one wprost z tekstu ale moim zdaniem nie są nadmiernie lepkie, nie odstręczają swoją natarczywością, a raczej, dzięki płynnej narracji, czytelnik łatwo może z nimi rezonować i sam je poczuć, przynajmniej część. Wiąże się to bezpośrednio z kreacją głównego bohatera, który jest wyrazisty, niejednoznaczny i choć popełnił czyny godne potępienia można zdecydowanie mu współczuć i kibicować. Podczas lektury więc kibicujemy mu (przynajmniej ja kibicowałem), by jednak jakoś odnalazł drogę ucieczki z tej planety-pułapki. Zamiast tego odnajduje drogę do wnętrza siebie i to również nas satysfakcjonuje, ponieważ w literaturze tak naprawdę najważniejsze są nie wydarzenia i miejsca, ale to, jak zmieniają się bohaterowie. A Tobie udało się to pokazać. Podoba mi się refleksja, którą nasunęła mi lektura Twojego tekstu. Mianowicie człowiek, postanowiony w sytuacji bez wyjścia, kiedy nie może nic innego począć, nieuchronnie spogląda w swoje wnętrze, co wcześniej różne sprawy mu uniemożliwiały, rozpraszając jego uwagę. Przez chwilę myślałem nawet, że chcesz przedstawić za zasłoną science-fiction metaforyczną opowieść o zespole stresu pourazowego, lecz potem rzeczywiście piszesz o PTSD dosłownie, co również jest jak najbardziej uzasadnione. Przyszło mi też do głowy skojarzenie z Solaris Lema, gdzie był podobny pomysł na planetę, której wpływ sprawia, że bohaterowie poznają samych siebie.

Podsumowując, gnothi seauton, mawiali starożytni Grecy, a to wezwanie, w naszych czasach, kiedy dzięki osiągnięciom techniki i wyobraźni cały (wszech)świat staje przed nami otworem, pozostaje bardziej aktualne, niż kiedykolwiek. 

Pozdrawiam,

Maldi.

Hej!

Na początek zwyczajowo błędy, które wyłapałem:

Nastała ciepła sierpniowa noc, a mieszkańcy Berlina oddali się w objęcia morfeusza.

Morfeusz to imię, nie ma znaczenia, że występuje we frazeologizmie, piszemy je z wielkiej litery.

W wieku czterdziestu lat nie chciało mu się już uganiać za zbirami, jednak nie mógł rozstać się z komisariatem gdyż za dobrze się tu czół.

Ortograf, popraw prędko, nim inni zauważą. 

Nagrzane za dnia powietrze z domieszką nocnej wilgoci wdarło się do pomieszczeni[a].

Literówka.

Śledzę Pańską karierę od pewnego czasu i wiem, że jest Pan właściwą osobą, żeby zająć się tą sprawą.

Proza to nie list, osobiste zwroty piszemy małą literą.

nie zadziała również nagrywanie rozmowy gdyż w nie ma taśmy w żadnej nagrywarce. Monitoring u was nie działa u was i w okolicy od tygodnia.

Relikty redakcyjne. Usuń potworki, bo straszą. W tym dialogu niepoprawnie zapisujesz też dialogi. Sprawdź, jak możesz to robić właściwie: https://fantazmaty.pl/pisz/poradniki/jak-zapisywac-dialogi/ 

Rodziny z z dziećmi korzystając z pięknej soboty wyległy do Hyde Parku.

Znów relikt redakcyjny.

Z powycinanymi strasznymi wzorami oraz innych strasznych dekoracjach.

Powtórzenie. Jestem pewien, że możesz wymyślić jakiś inny przymiotnik. A jak nie, polecam Słownik synonimów dostępny darmowo online.

Gdy poznałem moją dziewczynę, która później stała się moją narzeczoną mieliśmy zwyczaj odwiedzania tego zacnego miejsca ale później stało się ono raczej sporadycznymi wizytami.

Coś mi nie gra w tym zdaniu. Albo stało się ono (miejsce) obiektem sporadycznych wizyt, albo one (wizyty) stały raczej sporadyczne.

Poza tym przy moim wzroście metr osiemdziesiąt górowała nad mną o głowę.

To wyrażenie przyimkowe prawidłowo zapisujemy “nade mną”.

Ta zołza wreszcie wypościła Ciebie z domu?

W takim razie pozwól że postawie Ci U-Boota na mój koszt. – mówiąc to przygotował[a]

Co teraz zamierzasz zrobić jak bankowo wywalą Ci[e]bie z pracy. – spytał[a]

Jak wyżej. Czasowniki mają w didaskaliach mają poza tym niepoprawną formę. A propos didaskaliów, warto sprawdzić zapis dialogów, również niewłaściwy.

Gdy o piątej nad ranem impreza z okazji Halloween wygasła. Zadeklarowałem się, że odprowadzę moją znajomą do domu.

Składnia tu nie gra. Albo wywal “gdy” albo zamień kropkę na przecinek.

Co teraz zamierzasz zrobić jak bankowo wywalą Ci[e]bie z pracy. – spytał[a] zmartwiona.

Przyjmuję ale tylko dla tego, że chcę zobaczyć jak wychodzi Ci praca na kuchni. – odparła

Jak wyżej. Pełno tego, więc dalej już odpuszczam punktowanie wszystkich miejsc.

Od początku listopada w całym Londynie zaczęły pojawiać się ozdoby świąteczne lecz gdy nastał grudzień zaczęło się prawdziwe szaleństwo

Powtórzenie.

Ludzie biegali od sklepu do sklepu, bożonarodzeniowe jarmarki przeżywały oblężenie niczym Jerozolima za czasów wojen krzyżowych, a do tego sypiąc[y] od kilku dni śnieg okrywał miasto białą kołderką zimnego puchu

Śnieg jest tu podmiotem.

Chociaż sam ledwie przekroczyłem trzydziestkę poczułem się staro. Z krótkiego zamyślenia wyrwało mnie szturchnięcie starszego pana.

Ten akapit nie jest dialogiem, nie powinien więc zaczynać się od półpauzy.

Wpadnij do mnie na boże narodzenie.

Boże Narodzenie to nazwa własna, powinna być zapisana z wielkiej litery.

Opady śniegu ustały parę dni temu, termometr wskazywał minus dziesięć stopni Celsiusza

Celsjusza, nie Celsiusza.

Przez te wszystkie dni pogoda za oknem zmieniała się jak w kalejdoskopie przechodząc odśnieżnej kołdry pokrywającej miasto poprzez zimne wiosenne deszcze a na zielonej i ciepłej pogodzie w czerwcu kończąc.

Bardzo niezręczne to zdanie. Poza tym, czy pogoda może być “zielona”? Może lepiej “widok za oknem”?

Dni między spotkaniami poświęcałem na staranne planowanie swojej akcji, która miała rozbić między narodową

Razem.

Mia[ł] odbyć się pogrzeb Georga,

Zjadłeś “ł”.

Od razu uwagę, że miała wyjątkowo dużą ilość makijażu.

Czegoś w tym zdaniu brakuje i tym czymś jest orzeczenie. Zapewne chciałeś napisać “Od razu zwróciło moją uwagę”.

O to moja piękna narzeczona

Razem, jeśli chciałeś użyć słowa “oto”, albo z przecinkiem, jeśli chciałeś pokazać zaskoczenie bohatera. A może nawet z wykrzyknikiem.

Mówiąc to popatrzyła na mój garnitur i zegarek.

Kolejne zdanie, które nie jest kwestią dialogową, a zaczyna się od półpauzy.

Wyświetlacz pokazał napis Siergiej.

Skoro był to napis, który cytujesz, powinieneś jakoś to wyszczególnić, np. cudzysłowem lub kursywą.

Właśnie wychodzę do pracy w hotel. Wszystko bez zmian? – spytał Rosjanin.

Tu dla odmiany brakuje półpauzy dla wyszczególnienia dialogu.

Te niewinne kłamstewka w połączeni[u] z fałszywymi dokumentami lub ludzką wyobraźnia czy złym zrozumieniem języka obcego czyniły cuda.

Popraw odmianę.

Laptop z kilkoma urządzeniami do wykrywani[a]

Kolejna literówka.

Włamanie się do hotelowego systemu komputerowego i monitoringu zajęło mi kilka minut lecz załadowanie programu który kasował wszystkie moje dane oraz usuwał wszystkie nagrania z kamer bezpieczeństwa. Wystarczył zaledwie kwadrans by wszystko zniknęło.

Te dwa zdania nijak się ze sobą nie łączą. Pierwsze jest wyraźnie urwane, a jego kontynuacja, już ze zmienionym znaczeniem, znajduje się w drugim.

Gdy wiadomość dobiegła końca telefon za wibrował

Razem.

Z dwóch mniejszych czarnych samochodów wysiadło dziesięciu uzbrojonych gangsterów jasnych garniturach zaś z limuzyny Wysiadł Erik Neumann oraz postawny ciemnoskóry mężczyzna

Relikt redakcyjny. Potem takich bubli jest jeszcze więcej, nie miałem już siły wszystkich ich wskazywać.

Erik dał znak pracownikom obsługującym dźwig, a Ci pospiesznie wyładowali ze statku dwa kontenery w prost na specjalne ciężarówki.

Razem. Poza tym “ci” z małej.

Widzę, że jednak nie wycofałeś się z interesu, a kompromitujące materiały na twój temat jakie wysłałem nie zrobiły na nikim wrażenia. – powiedziałem przez telefon

Brakuje półpauzy dla wyszczególnienia dialogu na jego początku.

– Nie rozłączając się odjechałem na bok tak by zniknąć za starym magazynem

Tu z kolei jest ona zbędna.

Oni mieli swoje metody, ja swoje i do puki

Dopóki.

Miesiąc później gdy nadeszła wyznaczona data pojawiłem się na godzinę przed wyznaczonym czasem na rogu Spandauer Damm i Otto Shur Allee.

Powtórzenie.

Usiadłem w ogródko włoskiej knajpy i zamówiłem duże piwo, żeby obsługa nie czepiała się faktu, iż siedzą tak długo przy przy pustym stoliku.

Popraw odmianę.

Rozglądając się dookoła wszedł do budynku, a dziesięć minut później wybiegł stamtąd z grubą teczką pod pacha

Tutaj brakuje ogonka.

Założyłem ta twarz

Powinno być “na twarz” jak mniemam.

Zaraz obok drzwi wejściowych do apartamentu była wnęka, do której nie dochodził blask ulicy, w tym samym momencie usłyszałem kroki właściciel[a] nieruchomości, który przeklinają[c] po niemiecku szedł sprawdzić przyczynę braku prądu.

Zjedzone literki.

Już ty coś dasz radę jakoś to wykombinować

“Coś” tutaj jest zbędne.

Zaskoczona spojrzała na mnie z zaskoczeniem, a następnie ze spontanicznym okrzykiem radości uściskała mnie.

Masło potrójnie maślane.

 

Przykro mi to mówić, ale choć pomysł na tekst był ciekawy, w ogóle mnie on nie wciągnął, w czym wina głównie marnego wykonania. Jednak również cała intryga jak i wiele szczegółów wydaje mi się bardzo naiwne, wręcz fantastyczne, choć fantastyki nie ma tu ani za grosz. Emerytowany gangster, który się nawrócił na dobre uczynki zatrudnia przypadkowego przechodnia, żeby pogrążył a nawet wyeliminował jego syna? Była partnerka, a nawet narzeczona głównego bohatera nie poznaje go, choć wydaje jej się, że już go gdzieś widziała? Neumann, zawodowy gangster, bez namysłu przyjmuje zaproszenie do pokoju od człowieka, którego poznał tego samego wieczoru, w dodatku po tym, jak został tak ostentacyjnie postawiony w stan gotowości? Mógłbym tego wymieniać jeszcze wiele. W każdy razie widać tu niefrasobliwą sensacyjność opisywaną bez większego podbudowania reaserchem, która gra tylko na tanich efektach narracyjnych a nie na dążeniu do realizmu.

Sama akcja rozwijała się też bardzo powoli, strasznie dużo tu opisów świątecznych kolacji i imprez, które zupełnie rozbrajają sensacyjny nastrój. Również wątek miłosny wydawał się sklecony na siłę i wciśnięty tu nie wiadomo po co.

Podsumowując, widać, że jesteś dopiero na początku swojej pisarskiej drogi. Jeszcze wiele przed Tobą, ale wierzę, że konsekwentna i wytrwała praca pozwoli Ci rozwinąć pełnię Twoich możliwości.

Pozdrawiam,

Maldi.

Hej!

Nie mam wiele uwag technicznych, bo tekst napisany jest bardzo schludnie i zgrabnie, jednak jedno ciągle powracało i rzucało mi się w oczy – słowo jednak, właśnie. Zdaje się, że poza nim nie używasz innych spójników przeciwstawnych, a przecież są też takie ładne, zasługujące na uwagę jak ale czy lecz. Dla egzemplifikacji wrzucam akapit, przy którym już nie wytrzymałem tego natłoku:

Dyrektor musiał jednak przyznać, że z perspektywy drugiej strony, było to całkiem przyjemne. Nie musiał wbijać się w przyciasne spodnie od garnituru, na wyciągnięcie ręki miał gorącą kawę, kanapki i ciasteczka. Żyć, nie umierać. Może jednak home office to nie taki zły pomysł. Oczywiście wyłącznie dla niego. W końcu siebie nie musiał pilnować. Wiśniewski wiedział jednak, że po kilku dniach brakowałoby mu Areczka, Dimy, Anetki i wszystkich innych członków zespołu, którymi mógł dyrygować niczym dyndającymi kukiełkami.

Poza tym tekst niewątpliwie przaśny i pocieszny, tak jak obiecywałeś. A przy tym – żeby użyć neologizmu – memiczny, co może być o tyle niekorzystne, że bardzo szybko wiele żartów się zestarzeje i trzeba będzie je opatrzyć przypisami. Dostrzegłem jednak również pewne nawiązanie (czy świadome?) do Lśnienia Kinga i w związku z tym poczułem się intertekstualnie usatysfakcjonowany. Co do Cieplarni Aldissa nie jestem już taki pewien, ale w sumie kojarzy mi się, że nie była to jedyna historia o myślących grzybach. Nic więc odkrywczego, ale doceniam za naszą, polską, swojskość.

Rozkręcałeś się powoli, na początku, kiedy powinna być jakaś (kolwiek) akcja, zwłaszcza zważywszy na swojskość (nudzi nas czytanie tego, co znamy, fascynuje to, co nieznane), przedstawiłeś nam wstęp rodem z literatury klasycznej. Co prawda poznaliśmy dobrze Janusza, to prawda, ale zastanawiam się… jeśli to taki stereotypowy Janusz, to czy naprawdę musimy go tak dobrze poznawać już na wstępie?

Aczkolwiek było to sprawnie napisane, więc dla mnie to nie problem, zwłaszcza że sam mam takie zapędy by zaczynać zgoła felietonistycznie. Jedno tylko mam jeszcze poważne zastrzeżenie: tam, gdzie Janusz walczy z grzybo-prawnikiem i jego grzybową żoną w łazience, zaskakująco szybko odrywa się od ściany, po tym jak miotał w nich gorącą wodą ze słuchawki prysznica. Wyczyn ten, zwłaszcza zważywszy na to jak trudno było oderwać mu same ramię, wart jest choćby kilkusłownej adnotacji, choćby o tym, że ściskające go strzępki nagle się rozluźniły, czy coś w tym rodzaju.

Inni, w tym mój drogi LabbinaH widzę ładnie Cię już wypunktowali, więc na tym zakończę mój wywód. Jak dla mnie było dość sprawnie i całkiem zabawnie.

Pozdrawiam,

Maldi.

Hej!

Coś tam wyłapałem, drobne rzeczy do rozważenia:

Nagle z platformy, w równych kilkudziesięciometrowych odstępach wysunęły się gigantyczne igły i zaczęła wydostawać się z nich biała mgła. Parę minut później odczuliśmy, że temperatura powietrza zaczęła spadać.

Powtórzenie. Może po prostu “spadła”? Co prawda później “nadal spadała” ale to “nadal” jest moim zdaniem wystarczające gwoli logiki.

Temperatura mogła być niska, lecz dzięki grubej skórze, która obrosła nasze ciała nikt tego nie odczuwał.

Wcześniej pisałeś o futrze (sierści?), teraz natomiast wspominasz o skórze. Jestem więc trochę skonfundowany. Czy skóra też im urosła (zgrubiała)? 

Momentalnie rękę podniósł chłopak, wyglądający na trzydzieści kilka lat, z charakterystycznie rozczochranymi ciemnymi włosami.

Cały tekst osadzony jest w konwencji gry, rozumiem to. O tym parę słów później. Jednak czy gościu po trzydziestce nie zasługuje już na miano mężczyzny? Zwłaszcza z perspektywy młodszego od niego narratora? (A wszyscy chyba wiemy, jak stary wydaje się starszy wiek, zanim sami go nie osiągniemy).

Poza tym jeszcze tu i tam rzucały mi się w oczy problemy z interpunkcją (głównie kropki po wypowiedziach, gdzie nie powinno ich być), ale nie chciało mi się ich wszystkich punktować. Możesz to uznać za okazję do ćwiczenia się ze spostrzegawczości.

Nie wczytywałem się przed lekturą za bardzo w komentarze innych. Wolę tego nie robić, żeby nie zasugerować się za bardzo czyjąś opinią przed napisaniem własnej. Mogę przez to powtórzyć coś, co już ktoś wcześniej powiedział.

Ogólnie rzecz biorąc narracja podobała mi się. Była dość płynna, choć momentami może nie aż tak bardzo zręczna. Miałem jednak kilka zgrzytów. Po pierwsze zupełnie mnie zaskoczyłeś, dając bohaterowi jego osiemnaście lat. Kiedy zaczynałem czytać, uderzyła mnie infantylność tekstu i uznałem, że narrator musi być dzieckiem, nie może mieć więcej niż dwanaście, trzynaście lat. Po drugie momentami dość oględnie opisywałeś pewne rzeczy, które prawdopodobnie wymagały głębszego potraktowania.

Obcy wiedzieli o tym, ale nie mieli ochoty rozwiązywać tego problemu nawet byli zadowoleni.

Nie jestem specem od przecinków, więc w tej materii się nie wypowiem, tym niemniej wydaje mi się, że przed “nawet” przecinek powinien być. Abstrahując jednak od interpunkcji, tym jednym lakonicznym zdaniem zbywasz ważny szczegół, który chwilę wcześniej wprowadziłeś. Czytelnik domyśla się, że jest on (zwiększona agresja bohatera) czymś, ze względu na co bohater mógł zostać wybrany, dobrze jednak byłoby wyrazić ustami narratora pierwszoosobowego jakiś sąd względem takiego nastawienia/decyzji.

Jak na opowiadanie o walce na śmierć i życie jest w nim bardzo mało emocji. A jeśli są, to są one infantylne, dziecięce, nieprzystające do nastolatka u progu dorosłości. Jednak zakładam, że w pewnym stopniu był to zabieg zamierzony, ponieważ dostrzegam tu wyraźną paralelę pomiędzy grą “Civilization” (swoją drogą, moją ulubioną – w którą część bohater grał? ;) ) a owymi igrzyskami śmierci kosmitów. Intryguje mnie pomysł, że nawet obce cywilizacje, choć rozwinięte technicznie, mogą być tak niedojrzałe emocjonalnie, że za swą główną rozrywkę uznają gladiatorskie spektakle.

Zupełnie niezrozumiały wydaje mi się natomiast pomysł przekształcenia bohaterów w yeti. Czy chciałeś pod futrem ujednolicić wszystkich przedstawicieli ras biorących udział w rozgrywkach? Czy może w ten sposób chodziło Ci o to, by pokazać zezwierzęcenie ludzi, których losem się one stały? Sam zdajesz się czuć z nim niezręcznie, bo znika on potem, rozpływa się. Czy kobiety też porosły futrem? A jeśli nie, to jak przyjęły swoich mężów i synów, którzy porośli? Jeśli futro było tak grube, to czy wężowi w łazience, który spadł (i – zapewne – ześlizgnął się) było tak łatwo uchwycić się ramienia bohatera by skutecznie go ukąsić? I – to już lekki absurd z mojej strony, ale mnie to intryguje – czy futro miało szatę letnią i zimową?

Osią akcji Twojej fabuły jest łatwość akceptacji, z jaką bohaterowie przyjmują swój los. Jakkolwiek jest to w dużym stopniu – nomen omen – akceptowalne, to jednak momentami budzi pytania. Z drugiej jednak strony nadaje opowiadaniu swoisty, lekko odrealniony klimat, który mi się spodobał.

Podsumowując, ciekawe połączenie historii o pierwszym kontakcie, wizji obcej cywilizacji i metafory społeczeństwa jako gry. Osobno z pewnością nic oryginalnego, razem jednak udało Ci się skomponować je w intrygującą całość, choć pewne rzeczy trzeba by jeszcze dopracować.

Pozdrawiam, 

Maldi.

@JPolsky

Cieszę się, że lektura mojego tekstu sprawiła Ci przyjemność. Dziękuję też za to, że doceniłeś ironię i absurd w tym opowiadaniu, ponieważ na nich głównie mi zależało. Oczywiście jakiś dłuższy zbiór pozostaje w sferze moich planów, lecz raczej dalszych, ponieważ najpierw muszę zgromadzić potencjalne pomyły, a tych na razie nie mam zbyt wiele. 

@LabbinaH

Jesteś nieoceniony. Naprawdę. Wiedziałem, mój przyjacielu, że nie zawiodę się na Tobie i dasz mi dokładnie to, czego chciałem: najszczersze słowa krytyki. 

Na początek zapewnię Cię, że jestem jeden i ten sam, który próbuje z mozołem spleść to, co wiem na temat pisania, z samym pisaniem, które w gruncie rzeczy jest narowistym koniem i często mnie ponosi, niekoniecznie tam, gdzie bym chciał. To by było jednak jeszcze pół biedy, gdybym tak wyraźnie widział błędy we własnych tekstach, w porównaniu z tym, co mogę rzec o tekstach innych. Aczkolwiek afekt ojcowski (rodzicielski – żeby być bardziej powszechnym) jest myślę nie tylko moją zmorą.

Właśnie ze względu na uwagi dotyczące języka jestem Ci szczególnie wdzięczny. Jedna z redakcji osądziła go bowiem jako “napisany dość słabym językiem”, a bez perspektywy kogoś innego sam naprawdę nie potrafiłem rozszyfrować tego podsumowania. 

Nie wiem, czy mogę coś rzec na obronę jakości tego tekstu, więcej niż to, iż w zamyśle powstał w konwencji buffo i jako taki niejako sam z siebie miał być bardzo literacki – a więc byłem bardziej skłonny uleganiu sztampowym sformułowaniom, niż zazwyczaj. W większości przypadków, odpowiadając na jedno z Twoich pytań, wyłuskane przykładowo:

„…pisarz zakrztusił się” – wiadomo, wszyscy wiedzą – po tym, co usłyszał. Jednak najważniejsze jest, że ty kolejny raz użyłeś wyświechtanego pomysłu na jakiś nieważny element narracji – dlaczego to zrobiłeś – czy ty to wiesz?

Cóż, w gruncie rzeczy chodziło o tani efekt komiczny. Bardziej nawet filmowy. W każdym razie widzę, że moja częściowo zamierzona-niezamierzona sztampowość obróciła się przeciwko mnie. Choć, skoro jesteśmy tacy szczerzy, część z tego prawdopodobnie bierze się z lenistwa. Kto wie. Ale zaś z drugiej strony, kiedy próbuję użyć oryginalnego sformułowania, wpadam w poetyckość, o czym też już pisaliśmy. Jak więc widzisz i tak źle i tak niedobrze. Ale będę starał się poszukiwać złotego środka.

Natomiast bardzo intrygujące uważam Twoje spostrzeżenia odnośnie “rozrywania zdań”. Zawsze miałem skłonność do “bowiem”, “jednak” itd ponieważ bez nich dręczy mnie ciągłe wrażenie, że tekst mi się właśnie rozrywa. Bardzo ciekawie dowiedzieć się, jak to odbiera ktoś inny. Dziękuję za kolejną niezwykle pomocną kwestię do rozważenia.

Jak jednak widzisz (tak, “głos z offu” to mój własny tekst) potrafię również pisać inaczej. Gros tego, co dostałeś i czego tak nie znosiłeś, było więc po części moim zamiarem. Teraz jednak już widzę dokładnie, że to co bawi mnie, niekoniecznie musi bawić innych. To cenna przysługa.

@GreasySmooth

Faktycznie, wiele w tym tekście można by jeszcze rozwinąć. Mam wrażenie, że jest on taki skrótowy, ponieważ ucierpiał przez to, że umiejscowiłem go w świecie przedstawionym jednej z moich powieści. Zwróciłeś mi uwagę na rzeczy, które dałoby się lepiej poprowadzić. Jak zwłaszcza ten pomysł pisarza zamkniętego w swojej twórczości – myślę, że jak nie w tym tekście, jest to aspekt, nad którym będę jeszcze pracował w przyszłych. Rzeczywiście sam w sobie mógłby być rozwinięty jeszcze bardziej, rozbudowany o sceny, jakie zasugerowałeś i jest to również jak najbardziej zagadnienie, które rozważę.

Bardzo kusząca sugestia na koniec! 

 

Hej!

Coś tam wyłapałem, ale to naprawdę drobiazgi: 

Jak nic a zacznie pić krew miejscowych dzieci.

Mam wrażenie, że możesz wyrzucić “a” po “nic”, wtedy wypowiedź stanie się płynniejsza. 

Tej nocy postanowił oddać się grzesznym uczynkom, bo musiał jakoś odreagować tę przeklętą wiedźmę, która od tygodnia panoszyła się w jego parafii.

Odreagowuje się emocje, a nie przyczyny ich powstania. Wiem, że to skrót myślowy, ale jednak brzmi to dziwnie. Sugeruję dodać: “odreagować złość na” albo coś w tym rodzaju.

Normalnie o dziecięce kleiki było niezwykle trudno, ale prezes zawczasu nabył w Pewexie cały zapas, gdy tylko się okazało, że Janina zaszła [w] ciążę.

Brakuje “w”.

Ogólnie rzecz biorąc, nie będę oryginalny, jeśli powiem, że czytało mi się lekko i przyjemnie. Tekst bowiem jest sprawnie napisany, dialogi są bardzo dobre, opisy zręcznie wprowadzone w akcję, sprawnie poprowadzone przejścia czasowe. Podoba mi się, jak umiejscowiłeś fabułę na społecznym tle PRL-u, które jest wręcz kolejnym bohaterem opowiadania. Bardzo też przypadła mi do gustu dynamika relacji między dwoma przeciwstawnymi biegunami: magią i wiarą. A w zasadzie reprezentującymi je ludźmi. Doceniam to, że do obu podszedłeś – to nie paradoks – poważnie i choć opowiadanie było prześmiewcze, to czytelnik śmiał się razem z bohaterami, a nie z nich. Oczywiście to nic obowiązkowego, ale jako czytelnik nie czułem się przez to rozdarty, ponieważ i ksiądz Marek i wiedźma Milena mają swoją godność, swoje pobudki i swoje słabe strony, a Ty to umiejętnie ukazałeś.

Tak już zupełnie na marginesie największą fikcją w tym opowiadaniu wydaje mi się cesarskie cięcie przeprowadzone w salonie. No ale cóż, taka licentia poetica konwencji fantasy, jak mniemam. W każdym razie w sumie trochę bym żałował, gdyby mi, studentowi medycyny, taki pacjent przeszedł koło nosa. 

Pozdrawiam, 

Maldi

Hej!

Bardzo mi miło również Cię tu powitać! Zauważyłem jeszcze jeden, naprawdę nieznaczący drobiazg.

Podmuchy miłosiernego wiatru zbierały zapachy rozgrzanej łąki, kwiatów ciężkich od kolorów, traw szumiących wybujałym bogactwem gęstej zieleni .

Zbędna spacja przed kropką.

Poza tym bardzo przyjemny tekścik, podoba mi się pomysł na personifikację abstrakcyjnych idei i opartą na tym, punktową w zasadzie, ale jednak akcję. Mam wrażenie, że oryginalnie podeszłaś do dość ogranego motywu Nawiedzonego Miejsca, w nieoczekiwany sposób splatając różne fikcyjności: fantasy i metaforę. Ciekawy eksperyment, a przy tym nie popadłaś w pułapkę przytłaczającej sielankowości, która wlewa się wielką falą na początku opowiadania i ładnie udało Ci się wpleść bardziej mroczny wątek, czyniąc z tego niemalże prawdziwą baśń.

Pozdrawiam,

Maldi

Hej!

Zgadzam się, naprawdę dobry, dopracowany tekst. Potrafi zagrać na emocjach. A to chyba najważniejsze. Poprzez formę miniatury pokazałaś jak w soczewce wyjątkowo ostro to głębokie, biologiczne pragnienie macierzyństwa, rodzicielstwa. Widzę w nim (a może dopatruję się sam) też trafną diagnozę społeczeństwa już nam współczesnego, kiedy wielu ludzi, z różnych względów, decyduje się nie mieć dzieci. Oczywiście każdy człowiek ma do tego prawo. Mam jednak wrażenie, że osaczeni zewsząd dehmunizującą technologią i wychowani na niej ludzie (czy to już? czy to jeszcze kwestia czasu?) nie dojrzewają naprawdę do tak odpowiedzialnych ról, jakimi są rola ojca i matki. Ci natomiast, którzy tego pragną, powoli przechodzą do mniejszości. Pojawia się więc pytanie, które bardzo umiejętnie sama stawiasz: czy to rządy powinny kontrolować to, kto ma dzieci, a kto nie? Eugenika odeszła w niesławie do lamusa, jaką jednak mamy pewność, że nie wróci?

Poruszasz również modne ostatnio pytanie o to, co jest rzeczywistością. Czy może żyjemy w symulacji? Poprzez konkretny problem świetnie ukazujesz ten dylemat. Jak zauważył przedmówca, czy jeśli Jennyfer odzyska dziecko, będzie dalej potrafiła tak samo się nim cieszyć? Skoro wie, że nie jest prawdziwe? Ja jednak postawię sprawę dość przewrotnie: prawdziwe jest to, co przeżywamy. Nie ma znaczenia, w jaki sposób nasz mózg jest pobudzany. Czy to naturalnie, czy to sztucznie. Jennyfer odczuwała obecność dziecka zupełnie namacalnie. I – jeśli ono do niej wróci – nadal będzie je tak odczuwać. Mimo świadomości, że to tylko symulacja.

Prezentujesz już poziom, który moim skromnym zdaniem redakcja Nowej Fantastyki mogłaby rozważyć na swoich łamach.

Pozdrawiam, 

Maldi

Hej!

Na początek przybywam z garścią swoich uwag. Nie wczytywałem się w komentarze innych, więc nie wykluczam, że mogę się powtórzyć. W każdym razie mam nadzieję, że zaproponuję coś pomocnego.

Wiem, że tę drogą dojdę do parku, który zapewni mi przez chwilę bezpieczeństwo, umożliwi dalszą ucieczkę. Ale nie biegnę. Wiem, że to podejrzanie wygląda.

Powtórzenie. Z tego co wiem, uważa się, że po zastosowaniu danego słowa przynajmniej dwa zdania powinny rozdzielać je od następnego. W praktyce jednak wygląda to tak, że najlepiej nie stosować tego samego słowa, a zwłaszcza tej samej konstrukcji (jak Ty zrobiłaś), tak długo, dopóki czytając tekst z Twojej głowy nie wyparuje wrażenie jego poprzedniego użycia. Ująłem to nieco poetycko, przyznaję, ale w praktyce do tego się to sprowadza. Oczywiście można zastosować celowe powtórzenia, są też słowa, których powtarzanie tak bardzo nie razi (jak “które”), ale trzeba być tego świadomym. Podobnie w tym miejscu:

Wymijam te, które ktoś postawił na mojej drodze. Mijam kilku z nich.

Literówki. Łatwo je przeoczyć:

Ja nie miałam bladego pojęcia gdzie i w jakim stanie się znajduje

Narracja. Więcej o niej później. Tutaj, choć prowadzisz narrację pierwszoosobową, stosujesz wykrzyknienie, które warto byłoby wyróżnić cudzysłowem, albo nawet od myślnika, jak kwestię dialogową:

Jedynie ból, ciemność i strach. Jesteś w szoku, ogarnij się! Musisz się stąd wydostać.

Kolejna literówka, którą zauważyłem:

Zaraz przyniosę ci wody, wypukasz usta.

Skądinąd, prawidłowa forma tego czasownika w 2 os.lp to “wypłuczesz”.

Prawidłowe formy słów. Kiedy nie jesteś pewna pisowni, zawsze ją sprawdź. A jeśli nie wiedziałaś, jak się pisze ten przyimek, to właściwa forma brzmi: “spoza”.

Rządowi ściągają posiłki z poza planety.

Kolejna zabawna literówka:

Zaszczycało mnie ramię.

Oczywiście jest tego jeszcze mnóstwo, ale nie będę punktował wszystkiego, to głównie kwestie poprawnego redagowania dialogów i interpunkcji. Jeśli chodzi o sam tekst, ja również nie za bardzo widzę związek pomiędzy pierwszą częścią tekstu a resztą. Rozumiem, że sny są źródłem weny, ale same w sobie to tylko chaotyczny zbiór dziwacznych scenek. Twoja rola natomiast polega na tym, by je wkomponować w tekst tak, by wszystko do siebie pasowało.

Pozostając wciąż przy początkowym śnie, naprzemienne stosowanie czasu przeszłego i teraźniejszego w narracji jest trudną sztuką. Owszem, to pożyteczne narzędzie, które właściwie użyte pozwala świetnie wyeksponować nastrój, ale trzeba go używać z wyczuciem. A tego Tobie, mam wrażenie, brakuje. Później prowadzisz narrację już tylko w czasie przeszłym i jest ona całkiem sprawna. Myślę więc, że warto najpierw wprawić się w stosowaniu jednego czasu w jednym miejscu. A kiedy zyskasz wprawę, możesz zacząć eksperymentować z trudniejszymi formami.

Podobały mi się Twoje dialogi. Były wiarygodne i potoczyste, chyba najbardziej ze wszystkiego wciągały mnie w lekturę tekstu. To więc Twoja silniejsza strona. Oczywiście musisz nauczyć się je poprawnie zapisywać, bo w obecnej postaci stan techniczny tekstu znacznie utrudnia czytanie.

Poza wprowadzającym snem, zgrabnie skonstruowałaś też akcję. Twist był dla mnie nieoczekiwany ale wiarygodny i satysfakcjonujący. Finalny motyw zemsty – oklepany i banalny ale do zaakceptowania. 

Podobało mi się też, jak konstruowałaś świat przedstawiony dzięki dialogom. Nie każdy na początku to potrafi. Dzięki temu można praktycznie ominąć opisy, które u Ciebie są praktycznie niezauważalne, wkomponowane w akcję, tak jak powinno być w prozie tzw. “bestsellerowej”. To też plus.

Reasumując, dużo pracy przed Tobą, ale masz potencjał. Miło by było, gdybyś zastosowała się do sugestii zmian, które już dali Ci inni. Nie chodzi nawet o to, czy zależy Ci na tym tekście, czy też obchodzi Cię, jak czują się traktowani czytelnicy, ale po prostu zawsze warto ćwiczyć się w redagowaniu.

Pozdrawiam, 

Maldi.

Hej, LabinnaHu

Nadrabiam komentarzowe zaległości, więc piszę z niejakim opóźnieniem.

Oczywiście wezmę Twoje zastrzeżenia pod uwagę. Nie mogę jednak obiecać, że dostosuję się do nich dokładnie tak, jak byś tego oczekiwał. Z jednej prostej przyczyny: piszę komentarze na podstawie tego, co czuję. Gdybym się przy tym naginał, nie byłoby to szczere. Potrafię zrozumieć, że znudziła Cię eseistyczna forma, jaką nadałem mojemu komentarzowi, lecz było to zgodne z moimi odczuciami. Na przyszłość postaram się więc streszczać.

Co do tego natomiast, co inni sądzą – mogą się ze mną zgadzać lub nie. Jeśli się zgadzają, podpiszą się pod moim komentarzem, jeśli nie – napiszą, co myślą. Jestem pewien, że nie tylko pod moimi tak robią. Cóż, kto pierwszy, ten lepszy, a komuś może nie chcieć się powtarzać – to również zrozumiałe. 

Osobisty wtręt z kolei był mi potrzebny w kontekście tego, o czym pisałem. Inni też takie czynią – niedawno sam taki otrzymałem i zupełnie rozumiem, że był uzasadniony. Nie uważam, że to, co napisałem było tak prywatną sprawą, by Ci o tym pisać w prywatnej wiadomości.

Jeżeli zaś chodzi o moją propozycję zmiany – tu rzeczywiście przyznaję Ci zupełną słuszność. Sam nie byłem przekonany do tego, co sugerowałem. Ale i raziła mnie Twoja wersja. Nadal nie jestem pewien, czy to dlatego, że – jak utrzymujesz – w tym zdaniu wyraża się szczyt emocjonalności, czy też dlatego, że jest ono dość topornie skomponowane. Oczywiście potrafię umiejscowić tam ten szczyt – lecz tym razem nie potrafiłem wczuć się w emocjonalność tekstu. Tak jak pisałem, za dużo formy, za mało treści.

Podsumowując posłużę się parafrazą: pisz i pozwól pisać innym. Piszesz ciekawe, nieszablonowe opowiadania – i czasami są one udane, a czasami mniej. Ja staram się je komentować tak jak potrafię najlepiej i tak, jak uważam za słuszne. Swoją drogą, masz zupełne prawo robić to samo pod moimi tekstami. Niedawno wrzuciłem tu nowy tekst – jeśli znajdziesz chwilę, zajrzyj, zapraszam.

Pozdrawiam ciągle Ci oddany,

Maldi

reg, teraz już chyba wszystko rozumiem. Dziękuję za link do wykazu. Na pewno się z nim zapoznam ;) Powinienem był wskazać, że chodzi mi konkretnie o ten przypadek:

Ach! Szkoda słów! – Odparł tamten, po czym zaczął opowiadać:

W każdym razie dziękuję też za dodatkowe wyjaśnienia i za życzenia. Naprawdę brakowało mi bardzo takiego feedbacku, jaki można uzyskać na tym portalu, dlatego tym bardziej się cieszę, że dojrzałem do decyzji, by odkryć jego możliwości. 

Miłego dyżurowania!

;)

 

Dracon, bardzo mi miło, że dostrzegłeś moją próbę balansowania pomiędzy groteską a dramatem. Kiedy przystępowałem do pisania tego tekstu miałem w zamyśle uczynić go ani zupełnie humorystycznym, ani też całkiem poważnym. Chciałem bowiem powiedzieć coś na poważnie, ale też nie popaść w takie bardzo depresyjne, grobowe tony. Z Twojego komentarza wnioskuję, że ta sztuka mi się udała. 

drakaina, Twój komentarz sprawił mi dużo przyjemności. Bardzo doceniam, że dostrzegłaś moje starania o to, by to, co piszę brzmiało schludnie i kulturalnie. Owszem, jest w tym coś staroświeckiego, może to kwestia wielu klasycznych lektur, na których ukształtowałem swój gust ;) Jeśli chodzi o tradycję Jedermanna czy Everymana to przyznaję, nie miałem w zamyśle stworzyć takiego nawiązania, choć rzeczywiście chciałem stworzyć takiego bohatera “przeciętnego”. Dzięki temu, ukształtowany przez cywilizację Zachodu, był dla mnie dobrym kontrastem dla przedstawiciela kultury Wschodu, z którym go zderzyłem na potrzeby konkursu, na który napisałem ten tekst. To właśnie z tej perspektywy, poprzez optykę wschodnich filozofii życie człowieka, który nie “odkrył” samego siebie w sobie, można nazwać zmarnowanym. Ale zgodzę się, jest to z pewnością temat do potencjalnego rozwinięcia.

 

Pozdrawiam serdecznie,

Maldi

Hej, reg!

Bardzo się cieszę, że znalazłaś czas, żeby zapoznać się z moim opowiadaniem i wypunktować niedoróbki. Dziękuję też za garść przemiłych uwag. Błędy poprawiłem – i obiecuję, że na przyszłość będę się zmagał wytrwale z zaimkami cisnącymi się pod palce. Nie jestem natomiast pewien odnośnie tych fragmentów, w których w dialogu didaskalia kończą się dwukropkiem. Źródło, które podałaś, wskazuje: 

– Poczekaj. – Podniósł do ramienia karabin i przez lunetę spojrzał na wiszącą nad basenem tarczę, po czym mruknął: – Rzucę okiem.

[…] możemy powiedzieć, że didaskalia dialogowe są zapisywane przed wypowiedzią. Jest to zabieg poprawny

Czy mam rozumieć, że jeśli zdanie w didaskaliach zaczyna się czasownikiem “gębowym” zawsze należy zaczynać z małej litery, natomiast zastosowanie dwukropku nie ma wpływu na wielkość litery na ich początku? Tylko po nim traktujemy wypowiedź już jako nowe zdanie? W ostatnim czasie studiowałem te zasady i mam wrażenie, że już je z grubsza opanowałem, tylko kłopocze mnie wciąż ta jedna kwestia. Tak czy owak poprawiłem wskazane miejsca wg Twoich sugestii.

Jeszcze raz dziękuję za uwagi i pozdrawiam serdecznie, 

Maldi

Hej!

Bardzo mi miło powitać Cię na portalu ;) Na początek pozwól, że zasugeruję trochę zmian, tego, co mi się rzuciło w oczy podczas czytania.

Na domiar złego ulewa, która wydawałoby się miała być jedynie mżawką, śledziła ich przez cały dzień, zabarwiając świat wkoło szarością i granatem.

Myślę, że to dopowiedzenie jest niepotrzebne. Bez niego zdanie nabiera głębi, moim zdaniem lepiej relacjonuje pośrednio myśli bohatera.

 Zanim Brus się obejrzał wszyscy się rozeszli, nawet ksiądz życzył mu już dobrej nocy a młodzi pomocnicy biegli już spełnić wyznaczone im zadania.

Powtórzenie. Wywal jedne “już”, nie są tam niezbędne.

Ogólnie miałbym więcej technicznych uwag, ale widzę, że masz wciąż poważne braki w zapisywaniu dialogów. Tutaj podrzucę Ci odpowiedni link:https://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/2112. Zredaguj zgodnie z tymi wskazówkami tekst, bo na razie ciężko się to czyta i inni z pewnością Ci to wytkną. Wiem, że technikalia nie są najważniejsze, i że pewnie nie o nich chciałabyś usłyszeć, ale to jest coś, na co ludzie w pierwszej kolejności zwracają uwagę.

Jeżeli natomiast chodzi o samo sedno, to cóż, faktycznie wygląda to jak wyrywek z czegoś większego. Intryga jest w zasadzie szczątkowa, początek dużo obiecuje, ale potem to się rozmywa, również przez problemy techniczne. Widać, że jesteś na początku swojej drogi, bo zwracasz uwagę na rzeczy drugorzędne. Piszesz dużo o jedzeniu i piciu, gdzie ma to chyba najmniejsze znaczenie. Sam wątek Miry wprowadzasz też bardzo niezręcznie: wioska, która wydaje się opustoszała co od razu nasuwa konotacje horrorystyczne, okazuje się być pełną życia u jednej gospodyni. Czy naprawdę całe życie wszystkich jej mieszkańców kręci się wokół niej? To typowy błąd początkujących: skupiają cały świat przedstawiony wokół jednej postaci, która jest istotna dla akcji, zupełnie zapominając o tle, które przecież ma prawo żyć własnym życiem. Poza tym brakuje Ci umiejętności budowania napięcia, wybrałaś najprostszą z możliwych linię fabuły, i choć prostota bywa dobra, to tutaj linearna opowieść bardzo spłyca całą historię. Chciałbym zobaczyć naprawdę tego upiora, choćby w retrospekcji, choćby w koszmarnym śnie. Relacjonowanie o nim w rozmowach bohaterów to jedna ze słabszych opcji. Chciałbym też zobaczyć rozpacz Eleny, chciałbym zobaczyć lepiej wpływ upiora na mieszkańców wioski. Chciałbym też, żeby świat przedstawiony był bogatszy, żeby bohater nie musiał posługiwać się kilometrami na określenie zależności przestrzennych, ale mógł odnieść się np. do jakiejś sąsiedniej miejscowości, uczęszczanego traktu, itd. Chciałbym wreszcie zobaczyć odrobinę więcej opisów, bo nie zobaczyłem tego świata.

Oczywiście wszystko to można dopracować. Ale jedyną drogą jest ciągła praktyka. Jeśli więc pisanie sprawia Ci radość, rób to dalej. Bądź jednak świadoma, jeśli np marzy Ci się publikacja w jakimś czasopiśmie, że do tego poziomu ta droga przed Tobą jeszcze jest długa i możesz wiele razy odbić się od ściany. W każdym razie mam nadzieję, że moje przemyślenia okażą się pomocne i będziesz nadal się doskonalić na swojej pisarskiej ścieżce! ;)

Pozdrawiam, 

Maldi

Witaj, mój drogi LabinnaHu!

Oto jestem znów zwabiony Twoim tekstem, który czytam drugi raz (pierwszy raz przeczytałem w południe na telefonie) żeby uporządkować sobie wszystkie moje myśli. A te tym razem zdążają w stronę rozważań o stylu. Będę sobie notował to, co mi przychodzi do głowy na bieżąco, więc nie przejmuj się tymi cytatami w tych zdaniach, samych w sobie, nie ma błędów.

Uradowani i pełni optymizmu, byli pewni, że od teraz, wszystko dobrze się ułoży.

Kryminaliści, w dodatku recydywiści, a tacy radośni. No cóż, pewnie to kwestia gorącej krwi południowców. Ach, ci Włosi. Oczywiście jest to wiarygodne, wierzę, że przestępca wychodząc kolejny raz może sobie obiecywać poprawę a potem i tak poddawać się starym skłonnościom. Pod względem konwencji ustawiasz bohaterów w dość protekcjonalnym świetle poczciwych idiotów. 

Nie mając pojęcia, jak daleko jest do najbliższego miasta, ruszyli w nową drogę życia.

No proszę, w gruncie rzeczy nie byli nawet zorientowani, gdzie trafili do więzienia. Skoro są tak bardzo beztroscy coś im się musi przytrafić, to się już staje oczywiste. A czytelnik – a przynajmniej ja-czytelnik – nie do końca wie, czy się z nimi utożsamia. Zauważ, jak stworzyłeś dystans w swojej narracji. To nadal nic złego. Po prostu tym razem zainteresował mnie Twój mechanizm kreacji.

Po jakimś czasie bracia zauważyli nadciągające z oddali dwa, czarne jak heban punkty, siedzące – jak być powinno – na zaprzęgniętym w osła wozie.

Czemu tak być powinno? Czy to wyraz radosnej konstatacji bohaterów, że świat przed i po ich kolejnej odsiadce się nie zmienił, czy może raczej to mrugnięcie do czytelnika przez auto-świadomość tekstu, którego narrator w ten sposób przełamuje czwartą ścianę? Zwróć uwagę, że w taki sposób znów oddalasz czytelnika od świata przedstawionego a skupiasz jego uwagę na tekście jako tworze literackim.

Na pustym placu, przy jedynym otwartym straganie, wdowa Paola, cierpliwie, choć bezmyślnie przeganiała osy z pozbawionych lukru pączków.

Wdowa Paola i cała reszta wskazują nam, że narrator jest jednak wszystkowiedzący, więc po raz kolejny oddalamy się od bohaterów. Choć tak wyraziści, mam wrażenie, gdzieś mi się rozpływają między treścią a formą. I znów: tak może być. Po prostu zastanawiam się, czy mogłoby ich czuć więcej.

Braciom, siedzącym obok na ławce, dewastująca organizmy nuda, nakazała to zauważyć.

Tutaj się trochę potykasz. Bo bardziej Cię ciągnie forma niż treść. A można by prościej, zgrabniej, np tak: “Bracia nie mogli tego nie zauważyć, kiedy siedzieli obok na ławce i nudzili się.” albo: “Uporczywa nuda nakazała im to zauważyć, zwłaszcza że siedzieli tuż obok na ławce”. 

Zwęszyli zabawę „aż po kres” i weszli do środka.

Cóż to jest zabawa “aż po kres”? Czy to jest język tych dwóch prostych facetów z południa Włoch? Czy raczej język narratora-literata? Jak widzisz, intryguje mnie. Jest to niewątpliwie fascynujące wyrażenie, ale spostrzegam, że oddala mnie ono od bohaterów, o których czytam.

– Pakujmy się na ten gigant fotel. Nikt wcześniej nie przywalił go bardziej niż my. Na mus, sto sześćdziesiąt kilo. Ta staroć musi wytrzymać. A ty Ugo, pokaż, kto jest ważny i decyduje, ile ton ważymy. Twoja fucha. Powoli nasuwaj na wypiłowane zęby ten rdzawy, stary odważnik, aż dwa jęzory wagi – nie naszego życia, matole – zrównają się.

Moje przypuszczenia potwierdzają się: bohater mówi odmiennym, stylizowanym językiem. Skąd jednak u niego to wtrącenie, którego znaczenia ja sam nie do końca pojmuję? Czy to ma być odwołanie do jakiś religijnych, mitycznych motywów ważenia dusz? Jeśli tak, to bardzo nie na miejscu w takich ustach. 

Kretynie. Jest ciemno jak w grobie, a ty bredzisz głupoty. Daj grabę. Muszę się wygrzebać z tej kupy gruzu. Dobra, git. Kto mógł wiedzieć, że podłoga w starociu była zbutwiała. Kupa rozwrzeszczanych srajdów i obżerające się lodami mamuśki, tam, na górze, przechodzą codziennie obok, a nas tak zwaliło. Brniemy dalej. Damy radę. Po ciekawsku, po harcersku, tylko do przodu.

Ten z kolei przykład nie jest może tak ewidentny, ale też mi się wydaje, że trochę wykraczasz poza zamierzone ramy. Nie do końca wiem, dlaczego. Po prostu dziwnie mi to brzmi. Chyba dlatego, że opisujesz, jak miałoby to wyglądać, zamiast odnaleźć sformułowania, które by to wyrażały nie wprost, ale poprzez sposób użycia.

Stul dziób. Cisza ma być. Przypadkiem trafiliśmy na święto wyznawców szatana. Albo mszę dla nieutulonych w żalu matek, które straciły synów i raz na rok obok grobów, modlą się o przywrócenie ich do życia. Zrozumiałeś, co mówię? Teraz mamy trudny czas, więc nawijam idiotyczne gaduły, aby przestać się bać. To nie jest bajka ani nasz wspólny, koszmarny sen, choć chciałbym, żeby był. Gdzie my do fucka jesteśmy? Wyszliśmy z mamra, a tu nowy dołek? Przysięgam. To się musi zmienić.

Przyjrzyj się. To, co zaczerniłem, w gruncie rzeczy nie jest niezbędne. Dodaje szczegółów, rzecz jasna, ale czy to na pewno kwestie bohatera? Czy raczej to Twoje kwestie, które na siłę wciskasz mu w usta? Czy naprawdę chciałeś, żeby był on tak samoświadomy?

Ogólnie rzecz biorąc, myślę, że sformułowałem już mój wniosek, z jakim nosiłem się od początku, kiedy po raz pierwszy zetknąłem się z Twoim tekstem. Otóż, jesteś formalistą LabbinnaHu. Stąd wszystkie Twoje zawiłe wstępy, imponujące, przebogate komentarze, tytuły, które piszesz wielkimi literami i też to, o czym tutaj powyżej pisałem. Czy to źle? Nie wiem. Po prostu mam wrażenie, że bardziej Ci zależy na konstruowaniu, niż samej konstrukcji, bardziej dbasz o szaty niż o człowieka, którego w nie ubierasz. Jesteś w tym bardzo sprawny, Twoje kreacje nieustannie intrygują, mam jednak wrażenie, że za tym może ginąć trochę głębsza myśl, psychologia bohaterów, czy wreszcie, no cóż, powaga tekstu.

Przynajmniej ja widzę tym razem tylko opowieść o dwóch głupcach, którzy istnieli tylko po to, by paść łupem tajemniczego kobiecego spisku-sekty. Gdybym chciał, pewnie dopatrzyłbym się czegoś jeszcze, ale tym razem nie dałeś mi zbyt dużo przesłanek. Niewątpliwie bohaterowie mieli jakieś intelektualne aspiracje, coś tam czytali, sam świat też wibruje, jakby chciał nam coś powiedzieć… ale ostatecznie to nie wybrzmiewa. 

Tym niemniej, masz w końcu fantastykę. A w fantastyce równie dobrze może chodzić o fantastykę i to jest jak najbardziej w porządku. Jeśli więc to sobie zamierzyłeś – to myślę, że cel swój osiągnąłeś. Tekst, choć o prostej fabule, ma swój dziwny, osobliwy magnetyzm. Aż chciałoby się głębiej zanurzyć w tym świecie gdyby nie rzucała się tak bardzo w oczy sama forma,

Treść i forma – oto odwieczna wewnętrzna walka twórców! A ja mam nadzieję, że z każdym kolejnym tekstem będziesz potrafił lepiej odnajdywać między nimi złoty środek.

Pozdrawiam serdecznie,

Maldi

Widzisz, LabbinaHu, już ja Cię uodparniam i uczulam na przyszłe wiwisekcje, którym niewątpliwie będziesz poddawany kiedy (nie mówię jeśli bo chciałbym gorąco wierzyć w Twój literacki sukces), osiągniesz taką bądź inną sławę. Nie chciałem być niedelikatny, a może chciałem, ale bez złych intencji, w każdym razie widzę, że Ci to dało asumpt do kolejnej komentarzowej diatryby, więc chyba było warto. W to jednak, że, cytując 

to mój (oprócz ukochania kasy) główny cel żywota

wybacz, ale nie uwierzę. Znając Twoje teksty, znając Twą wrażliwość i Twoją osobowość wypływającą z komentarzy nie mogę czegoś takiego przyjąć bez zmrużenia oczu. Zresztą i tak jesteś – wybacz, że się powtarzam – dla mnie fascynującą zagadką, być może kreacją nie mniej dobrą niż same Twoje teksty. Mam tylko jedną uwagę:

ho, ho, ho x 1000

gdyby zamiast 1000 było 100 to by się ładnie zrymowało. Ale być może było tak po prostu, swoją drogą widocznie tylko mnie musiało się to zdarzyć, że spłynęła na mnie historia z astralu i nie wiedziałem do końca, co autor miał na myśli. A to:

twoje ‘wykwitki i nie usterki’ + moje słowne rozterki =… książka…?

traktuję jako propozycję biznesową. 

ps. oczywiście też się zgrywam. Nie bierz więc tego do siebie. 

ps2: ale tylko trochę. O propozycji biznesowej całkiem serio.

Hej!

Na początek parę sugestii:

Na komódce przy łóżku trzymała nowy, stylizowany na stary, dziennik, służący jej do zapisywania wszystkich swoich snów z nadzieją, że może ją do czegoś zainspirują.

Widzę, że dziennik już zgrzytał innym, ale moim zdaniem zgrzyta nie sam dziennik, ale to, że był “nowy, stylizowany na stary”. C’man. Możesz to zrobić lepiej, wierzę w Ciebie. Daj mu konkretny okres, na jaki był stylizowany. Może na secesję? XVIII wiek? A może średniowiecze? 

Zofia obeszła brudny notes szerokim łukiem i weszła do swojego mieszkania w poszukiwaniu czegoś długiego.

Może to nie do końca te same czasowniki, ale brzmią podobnie. Poszukaj synonimów. Polecam używać zawsze podczas pisania Słownika synonimów. Jest darmowy i bardzo pomaga.

– Dawno nie jadłem cytrynowych. – stwór ciemności zaklaskał szybko dłońmi.

Skoro dałeś kropkę, powinieneś zacząć następne zdanie z wielkiej litery.

– Tak czy inaczej, to już nie moje zmartwienie. Możesz już iść. Chociaż czekaj. Najpierw pozmywaj po sobie. – wskazała na talerz, z którego jadł Mort.

Podobnie tutaj. Ewentualnie możesz usunąć kropki. W innych miejscach też Ci się to trafia. Tutaj masz poradnik, jak zapisywać dialogi: https://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/2112 

I tak domyślała się, co działo się z ojcem, a średnio interesowało ją, co stało się z Marcelem

Jestem Marcel, miło mi, więc w przeciwieństwie do bohaterki, obchodzi mnie, co się stało z Marcelem. Swoją drogą dlaczego (z jednym wyjątkiem) Marcele w literaturze są takimi draniami? Doprawdy nie wiem. Jakby co, nie przejmuj się tym, co napisałem w tym akapicie.

Między niczego nie wartymi wierszami, dowcipami i uwagami o codzienności, przewijały się wyznania podobne do tego napisanego przez chłopca, który zrobił ze swojego ojca wylęgarnie owadów.

Zdaje mi się, że to powinno być w liczbie pojedynczej, więc brakuje ogonka.

Rzeczywiście pierwszy akapit nijak tu nie pasuje. Przede wszystkim psychologicznie. Czy ktoś, kto zajmuje się, niejako zawodowo, koszmarami, może obawiać się własnych snów? Poza tym po co nam ten notatnik, który trzymała na komódce przy łóżku? Zaczyna się jak XIX wieczna powieść obyczajowa a kończy jak horror. I to bez żadnego uzasadnienia.

Ogólnie jednak tekst jest napisany sprawnie. Umiejętnie splotłeś ze sobą elementy humorystyczne i horrorystyczne, a nie to niełatwa sztuka. Niektóre zdania może i dałoby się poprawić, ale nie było nic, co rzuciłoby mi się tak bardzo w oczy. Odnośnie motywacji głównej bohaterki to faktycznie była nieco naciągana. Ale to nic poważnego. Wystarczy kilka dodatkowych zdań, żeby to lepiej przedstawić.

Jest też kilka innych drobiazgów do dopracowania, o których już wspominali przedmówcy. Ale to drobiazgi. Ogólnie tekst jest udany, ma pazur. Podoba mi się.

Pozdrawiam!

Maldi

Hej!

Na początek kilka sugestii zmian:

Gdy miejscowe władze podjęły się skomplikowanej i kosztownej akcji odpompowania wody oraz zasypania jeziora, dziwne wypadki w tym czasie się wydarzyły.

To nie pierwsze miejsce, w którym stosujesz dość toporny szyk, ale w tym chyba jest to tak ewidentne. Czemu nie “dziwne wypadki wydarzyły się w tym czasie”? Albo “w tym czasie wydarzyły się dziwne wypadki”? Tak – moim zdaniem – brzmi lepiej.

W naszej, niewielkiej miejscowości organizowany jest festyn, na który [w tym roku] przyszło sporo ludzi.

Najpierw piszesz o festynie ogólnie, a potem nagle przeskakujesz do konkretnego festynu w tym roku, co może rodzić pewien zamęt myślowy. Choć zazwyczaj dopowiedzenia nie są potrzebne, to, które sugeruję, wydaje mi się poprawiać tekst.

W pracy nie było zbyt wiele roboty, więc mogłem się poobijać. Siedziałem przy biurku, wpatrzony w niebo za oknem, gdy doznałem umysłowego oświecenia.

Tutaj z kolei dopowiedzenie jest niepotrzebne. Czy oświecenie może być nieumysłowe? Cielesne? Jeśli tak, to ja nigdy o czymś takim nie słyszałem.

Ogólnie rzecz biorąc, podobał mi się Twój tekst. Bardzo sprawnie konstruowałeś napięcie, które narastało stopniowo, aż do finalnego (zawieszonego w domyśle) zwrotu akcji. Jak widać, nie potrzeba do tego wiele: jeden motyw i zwyczajna codzienność, która stopniowo zostaje przezeń zaburzona. Jestem też zadowolony, że finalnie nie wyjaśniłeś tajemnicy tego jeziora, co dodaje jeszcze tekstowi, nomen omen, głębi. Zazwyczaj w literaturze tajemnice wyjaśniają się, ale ja jestem zwolennikiem poglądu, że nie zawsze muszą. Dlatego też popieram decyzję, by nie ujawniać istoty sprawy.

W tym miejscu przychodzi mi do głowy paradoksalna myśl: kto wie, może tak naprawdę tajemnica została ujawniona? Może tak naprawdę są nią sami mieszkańcy, którzy wierzą w to, że jezioro jest przeklęte? I potem, na zasadzie samospełniającej się przepowiedni, przyjezdni (nieświadomie) ulegają temu wpływowi, co doprowadza ich do zguby? Jeśli tak jest i od początku było to Twoim zamiarem, to tym bardziej chapeau bas – zrobiłeś to naprawdę wyjątkowo sprawnie.

Twój język jest momentami trochę niezręczny, co wyraża się w szyku, o czym pisałem wyżej. Ogólnie jednak – poprzez pamiętnikarską konwencję – świetnie kreujesz dzięki niemu bohatera. Oczywiście to typowy bohater horroru – który nie wierzy w realność sił nadprzyrodzonych – ale dzięki relacjom, w które wchodzi z innymi postaciami, ten ograny motyw rzeczywiście nabiera więcej świeżości.

Pozdrawiam,

Maldi

Hej, drakaina!

 

Wielkie dzięki za głos bardziej doświadczonego i rozeznanego w temacie czytelnika! Nieprecyzyjne użycie terminu poprawię rzecz jasna. Sam nie jestem jakimś namiętnym czytelnikiem fantasy, bardziej przepadam za science-fiction, więc siłą rzeczy mój głos jest głosem ignoranta w tej materii. I bardziej też pisząc te słowa miałem na myśli moje dotychczasowe (niewielkie) doświadczenia na tym portalu, a powyższy tekst tchnął pewną nowością. Samo odwrócenie sytuacji: bohater wchodzi do tawerny – bohater widzi, jak ktoś wchodzi do tawerny, wydało mi się ekscytujące. Tym niemniej wierzę, że i to zostało już dogłębnie rozpracowane. W końcu wszystko już było ;)

A może nie było. Kto wie. Tak czy owak wielką frajdę sprawia mi poznawanie pracy innych i uczenie się ciągle nowych rzeczy. To dotyczy również perspektywy innych czytelników. Choć więc to nie mój tekst, ja również (offtopowo), dziękuję Ci za Twój komentarz.

Pozdrawiam raz jeszcze!

Maldi

Hej!

Z niejakim ociąganiem zabierałem się za skomentowanie tego Twojego tekstu, mój drogi LabbinaHu, gdyż w tej akurat materii nie czuję się kompetentny. Ze wstydem muszę przyznać, że pierwsze słyszę o takiej literackiej formie, jaką jest ekfraza. Ale cóż, człowiek uczy się całe życie.

Skoro mówisz, że rymy miały być grubo ciosane, to dobrze, że robiłeś to świadomie, bo takie właśnie są. Tak czy owak, widzę, że dalej rozwijasz swoje umiejętności żonglowania słowem, a tak ograniczająca formuła jaką jest droubble z pewnością wymaga dużo skupienia. W warstwie znaczeniowej oczywiście na pierwszy rzut oka rzuca się chęć zabawy słownej i literackiej zgrywy, co może być rzecz jasna celem samym w sobie. Zastanawiam się jednak, czy podczas pisania kierowała Tobą jakaś myśl. Wspomniałeś, że miałeś lekko prześmiewczą intencję. Co jednak chciałeś wyśmiać? Czy aspekt kobiecy, owe trzy gracje, które uważają się za piękne, choć w rzeczywistości (”sto kilo”), są otyłe? Czy więc ostrze Twojego języka zwraca się przeciwko próżności i (kontekstowej – konkurs o tytuł najpiękniejszej) zawiści między kobietami? Czy może raczej myślałeś o męskim spojrzeniu na kobiety, które uosabia Rubens? Czy chciałeś zwrócić uwagę na to, że głosy kobiet w literaturze i sztuce są przede wszystkim męską projekcją, że to męskie (pożądliwe) spojrzenie kształtuje ich obraz?

Rzecz jasna, jak widzisz, to echo rozterek współczesnego społeczeństwa. Piękno niejednoznaczności tkwi w tym, że każdy może widzieć w tekście to, co chce widzieć. Ja jednak zastanawiam się, kim jesteś Ty, LabbinaHu; czy *mrugam* reakcjonistą, czy *mrugam* progresywistą? Autentycznie mnie to ciekawi, bo to pytanie, co autor miał na myśli, nie jest wcale takie głupie: kiedy czytamy dany tekst, poznajemy tym samym wrażliwość człowieka, który go napisał. Wiążemy się z nim emocjonalnie i chcemy wiedzieć, jakim jest człowiekiem. Tak po prostu.

Oczywiście nie musisz odpowiadać na tą moją rozterkę. Taki przywilej autora. 

Pozdrawiam, nieustająco zafascynowany,

Maldi

Hej!

Na początek krótka łapanka, co mi się rzuciło w oczy:

Mojej głowy za sowitą nagrodę, bo poco by przychodzili? 

Osobno.

Geralt widząc moją minę smutno pokiwał głową.taką z

Jakiś relikt redakcyjny. Usuń potworka, bo straszy.

Obawiałam się[,] iż wiedźmini nie zniosą tego bez przygotowania.

Ogólnie nie jestem specem od przecinków, ale co do tego jestem pewien. W każdym razie wydaje mi się, że problemów z interpunkcją może być więcej.

Podobno nie lubią tu fanfików, więc musisz im uwierzyć na słowo. Ja sam jestem tu dość nowy i nie mam wiele przeciwko Twojemu tekstowi. I choć chciałbym być miły, bo jesteś tu zupełnym świeżakiem, to mówię to wcale nie dlatego. Pytasz o styl; cóż niewiele można o nim powiedzieć, poza tym, że jest poprawny, bo tak naprawdę jest neutralny – i dobrze. Na początku nie ma co eksperymentować ze stylem, bo jak się człowiek na nim skupi to ważniejsze rzeczy mu mogą umknąć. Najistotniejsze, żeby umieć opowiadać historię, nie rozwlekać się i nie spieszyć, a Tobie się to udało.

Bardzo mi się spodobał pomysł pierwszoosobowej narratorki zajmującej się mało heroicznymi sprawami. Mam wrażenie, że tak mało tego w fantastyce. Cóż, podstawowym toposem fantasy jest heros dokonujący heroicznych czynów, a służące, barmanki, pachołkowie, etc., zazwyczaj nie dokonują takich czynów. Tym niemniej myślę, że to rejon warty spenetrowania – chciałbym przeczytać jakiś tekst, o np. barmance, która jest świadkiem jakichś karczemnych intryg a w kluczowym momencie poprzez drobną ingerencję niweczy albo umożliwia ważne przedsięwzięcie. Pomysł do rozważenia.

Mam nadzieję, że jeszcze się tu zobaczymy, bo na pewno masz potencjał ;)

Pozdrawiam!

Maldi

 

Hej!

Zgrabna miniatura, podobał mi się ten crossover Ptaśka z Batmanem. Przy tym fascynująco ukazałeś odwieczną zagadkę, która trapi ludzkość: co jest po śmierci? Czy jest cokolwiek? A jeśli jest, to czy można się tego jakoś dowiedzieć tutaj, jeszcze za życia? Tylko jedna rzecz rzuciła mi się w oczy jeśli chodzi o względy techniczne:

Wszystko, co jest nieznane, pozostaje za kurtyną niewiedzy – Pomyślał.

Nie jestem pewien, ale wydaje mi się, że to powinno być z małej litery. Zresztą sam w innym miejscu tak zapisujesz ten czasownik.

Pozdrawiam,

Maldi

Hej!

Diabeł, jak zwykle, tkwi w szczegółach. Tutaj redaktorski chochlik zamienił kropkę z przecinkiem:

– Dzień dobry panie prezesie – głośno i wyraźnie powiedział Diabeł, – Proszę wybaczyć namolność, ale chciałem porozmawiać.

Ogólnie zazdroszczę tego zaszczytu bycia opublikowanym. O samym tekście niewiele mogę rzec, bo rzeczywiście jest świetny. Niemal w całości skomponowany z dialogów, które są zgrabne i potoczyste, literackie a zarazem realistyczne, czyli takie, jakie powinny być. A przy tym tekst, choć żartobliwy, niesie też przecież jakiś przekaz: to co złe, niejako samo przychodzi, bez wysiłku, kiedy człowiek poddaje się temu, co jest prostsze, kiedy godzi się na zaniechanie, dobro natomiast wymaga trudu, poświęcenia się, wzięcia na siebie odpowiedzialności. 

Pozdrawiam!

Maldi

Hej!

Na początek drobna niezręczność, coś co brzmi raczej komediowo niż fantastyczno-poważnie: 

Był akurat w wieku, w którym dziewczyny zaczynają być interesujące.

Dlaczego komediowo? W tym zdaniu kryje się niebezpieczna dwuznaczność – zdaje się ono mówić, że w wieku, w którym był bohater, dziewczyny zaczynają interesować – ale nie bohatera, tylko jakiś niesprecyzowany ogół mężczyzn. Zamiast tego sugeruję prostsze, przyzwoite: “w którym chłopcy zaczynają interesować się dziewczynami”.

Nie ma go, ale mieszkanie wygląda tragicznie

Czemu użyłaś tu “ale”? Przez to brzmi to tak, jakby fakt, że nie ma dziadka, był czymś pozytywnym, jakby chcieli urządzić w nim imprezę. Zamień na “a” i będzie zupełnie w porządku.

Starzec, mężczyzna w sile wieku i młodzieniec weszli do wody [po] pas.

Trzeba uzupełnić.

 

Nie wiem, czy jesteś złakniona czyjejś opinii tak jak tamte rusałki były złaknione ciał dwóch biednych mężczyzn – ale pewnie trochę tak, więc postaram się Ci ją dać. Ogólnie rzecz biorąc nie jest to niestety nic bardzo oryginalnego – kolejny crossover fantasty i sf, z którym się tu spotykam. Ale napisany raczej poprawnie, więc to na plus. Trochę mnie jednak zastanawia jak pofragmentowałaś tekst. Czy to aby na pewno najlepsza jego możliwa postać, czy też nie miałaś innego pomysłu, jak spleść to wszystko razem w ściślejszą narrację? Może i by się to broniło gdybyś stosowała taki układ bardziej konsekwentnie – gdyby te nawoływania, ten natarczywy szept pojawiły się choć z trzy razy. A tak… powiem szczerze rozbawiło mnie to, jak napisałaś, że nie dawał mu jeść ani spać. A nie powinno. Ale wiesz dlaczego? Po pierwsze dlatego, że użyłaś wyłącznie takich krótkich, spazmatycznych zdań. A po drugie dlatego, że wyskoczyłaś z tym nagle, bez ostrzeżenia, bez przygotowania. Dobra rada: strzeż się niezamierzonego komizmu, bo widzę, że masz do niego skłonność. Dokładnie trzeba się zastanowić, czy coś, co się napisało, nie może być przez przypadek odczytane inaczej, niż to zamierzyłaś.

No i ta kwestia Jezusa konającego na krzyżu pod koniec… No nie wiem, czy w tym kontekście brzmi to dobrze. Niektóre zdania jednak są już dość zabarwione kontekstowo i mogą się nie do końca wpasować w Twój tekst. Też warto zwrócić na to uwagę.

Ogólnie jednak czytało mi się dobrze, więc podstawowy warsztat już masz.

Pozdrawiam!

Hej!

Przyznam szczerze Twoja wizja przytłoczyła mnie nieco, więc musiałem przeczytać tekst dwa razy, żeby lepiej go zrozumieć. To może być problem – ale nie musi. Tak czy owak zdecydowanie dużo jest tu zarysowane, wspomniane, napoczęte i – niedokończone, więc czytelnik musi sobie dużo dopowiadać. I znów – to niekoniecznie problem, po prostu ja miałem pewną trudność w odbiorze Twojego tekstu. Ale może właśnie taki powinien być – trudny w odbiorze. Ponieważ opowiada o nie-wiadomo-jak dalekiej przyszłości, o – domniemywam – przedstawicielu obcej rasy, kosmicie? komputerze? cyborgu? A przede wszystkim – o zjednoczeniu umysłów, zlaniu się pojedynczej jaźni w Jaźń mnogą, pomysł, który należy do jednych z najbardziej fascynujących i frapujących w całej fantastyce. Bardzo dobrze komponuje się z ogólną atmosferą onirycznego horroru tego tekstu.

Mam jedno drobne zastrzeżenie logiczne – obcy przybyli z celem terraformowania Ziemi – jeśli jednak spojrzymy na źródłosłów tego wyrazu, trudno nie uciec przed sprzecznością; jak można ukształtować Ziemię na kształt Ziemi, skoro już jest Ziemią? Rozumiem, że chciałeś pokazać ten pomysł z perspektywy obcej cywilizacji – może jednak lepiej byłoby wymyślić nazwę ich ojczystego globu, z którego pochodzą, posłużyć się nią parę razy, a potem, na jej bazie utworzyć neologizm xxx-formowanie? (Czy to Venifex jest tym globem? A może to nowa nazwa Ziemi – widzisz, o co mi chodzi.)  Wiem, że się czepiam, ale jakoś mnie to ubodło i na moment odrzuciło od tekstu, do którego przez pozostałą większość czasu chciałem jak najsilniej przylgnąć, żeby go lepiej zrozumieć.

Nie jestem też pewien, czy to otwarte zakończenie wybrzmiewa tak silnie, jakbyś tego chciał, kiedy większość tekstu składa się z zagadkowej rzeczywistości pełnej nie do końca wyjaśnionych tajemnic. Na koniec zastanawiam się też, czy jak na świat na skraju upadku nie jest w Twoim tekście trochę za dużo… emocjonalności. Chodzi mi o to, że wyobrażam sobie taki świat jako osowiały, wszystkie emocje, które miały wybrzmieć już wybrzmiały i teraz bohater snuje się po nim, aż nie zlewa się z Jaźnią. Ale to tylko moja luźna sugestia. Do przemyślenia, do rozważenia, niekoniecznie do uwzględnienia.

Pozdrawiam,

Maldi

Hej!

To znowu ja – Maldi. Przybywam z niejakim opóźnieniem, ale za to z tym większym zainteresowaniem. Choć widzę komentarze postanowiłem nie czytać ich przed napisaniem własnego, ponieważ mam bardzo dużą skłonność uleganiu zdaniu innych. Dlatego jeśli w jakimś względzie powtórzę jakąś myśl – to przepraszam.

Ktoś mógłby pomyśleć, że to tekst dość schizofreniczny, dla mnie jednak idea rozszczepiania samego siebie jest nieobca; sam niegdyś napisałem tekścik (wierszyk) o rozmowie dwóch osobników – pierwszego mnie i drugiego mnie. Myślę bowiem, że choć z pozorów dość zaskakująca – idea ta jest jednak dość uniwersalna. Choć jesteśmy jedni – pojedynczy – stąd subiektywni, nie istniejemy nigdy w ściśle tej jednej, pojedynczej wersji. Zawsze życie i prze-życie rozszczepia nas. A to na siebie teraźniejszego i siebie przyszłego (którym chcemy być, lub nie chcemy być). A to na lepszą wersję siebie i gorszą wersję siebie. A to na swój bardziej kobiecy/męski (niepotrzebne skreślić) aspekt psychiki, który gdzieś tam w nas się kryje, choćby w snach. A to wreszcie – w wymiarze twórczym – na wewnętrzną, buchającą nieokiełznaną inwencją wizyjno-marzącą istotę i zewnętrzne twórcze superego, które ujeżdża tą pierwszą, niczym jeździec na koniu powściągając uzdą wymogów formalnych, konstrukcyjnych, stylistycznych jej nieposkromiony twórczy pęd. Swoją drogą, czy nie jest to od razu uniwersalna teoria twórcza? Czyż na pytania o to, jak zostać jak najlepszym twórcą, nie można odpowiedzieć właśnie tak – poprzez jak najlepsze zrównoważenie obu części twórczego siebie – tak by żadna nie dominowała nad drugą. Myślę, że wielu mogłoby wziąć z tego pewną lekcję ;) …

Zastanawiam się jednak, czy jest tu w zasadzie jakaś historia. Mamy rozmowę – owszem – budowanie tekstu na dialogu to nic niezwykłego i nie-niewidzianego. Fabuła jest w zasadzie miniaturowa i sprowadza się do przed-twórczej walki z samym sobą, akt twórczy i po-twórcze (jak w wielu innych dziedzinach życia), zjazd i rozczarowanie. Wszystko to znamy, niepewność i zwątpienie w to, co się stworzyło. Zastanawiam się więc, czy jest to bardziej opowieść, czy może raczej fabularyzowany esej. Jeśli esej – czy to źle? – nie wiem, mnie czytało się dobrze. A, jak widzisz, dało do myślenia.

Pozdrawiam i lecę czytać komentarze innych,

Maldi

Hej

Na wstępie drobna uwaga odnośnie motta – trochę się czepiam, wiem, ale warto rozważyć – sam mózg nie pojmuje, to galaretowaty narząd, w którym rozchodzą się wyładowania elektryczne, tym, co właściwie pojmuje, jest umysł. W gruncie rzeczy to tylko różne poziomy opisywania tego samego, jako że jednak pomiędzy tymi poziomami zieje wciąż niezasypana przez nas przepaść, jak na mój gust lepiej byłoby tu użyć słowa “umysł” a nie “mózg”. 

Poza tym w oczy rzuciło mi się parę błędów:

Czerniawe sosny górowały nad każdą duszą, którą brawura zaprowadziła pośród rachityczną choć gęstą knieje smolistych drzew o równie niezdrowo wyglądających igłach.

Trochę pogubiłeś się z odmianą. Jeśli była jedna knieja, to “knieję”, a jeśli miało być ich więcej to “pośród rachitycznych choć gęstych kniei”. 

Ku jej zdziwieniu, zaspy beżowego śniegu były wcale problematyczne do przejścia, jakby był niczym więcej jak byle puchem przywianym z innego świata.

Jeśli chcesz powiedzieć, że były łatwe do przejścia, to brakuje Ci partykuły przeczącej “nie”. Bo bez niej to zdanie jest bez sensu – “wcale” bez “nie” podkreśla, a nie zaprzecza daną właściwość opisywanego zjawiska. I znów to samo błędne zastosowanie “wcale” w innym miejscu:

W niektórych wyrżnięto symbole wcale znane dla Ababuo, chociaż widok każdego z nich napawał ją inną, wielce intensywną emocją.

Skoro napawał ją nieokreśloną emocją, domyślamy się, że były jej nieznane, a nie wcale znane.

Uniosła wzrok, a jej kolana momentalnie ugięły się w przerażeniu

Może nie jakiś wielki błąd, ale drobna niezręczność. Kolana same w sobie nie czują przerażenia. Raczej uginają się “od” przerażania, lub “z powodu” przerażenia. Albo po prostu się uginają, a my się domyślamy, że z przerażenia. Poza tym potem posążek dodatkowo przeraża bohaterkę, więc mamy powtórzenie.

Sądząc po głośności ów odgłosu, stworzenie nie, nieważne czy było czymś czy kimś, znajdowało się zaraz za nią, ale nie rzucało cienia na piach.

Jakieś relikty redakcyjne. Proponuję taką zamianę pogrubionego fragmentu: “głośności dźwięku, stworzenie”…

Na szczycie jej trupio chudej czaszki znajdowała się korona ułożona z patyków oraz liści Ababuo nie była w stanie przypisać do żadnej znanej sobie rośliny.

Tutaj wyraźnie brakuje “których”, czego wyraźnie starałeś się pozbyć, żeby nie było powtórzenia w następnym zdaniu. Tym niemniej w tej postaci brzmi to dziwnie, jakby zabrakło kropki po “liści”. Zamiast tego, co jest po “liści”, bez czego można by się, moim zdaniem, spokojnie obyć, czy nie dałoby się po prostu napisać “liści nieznanej Ababuo rośliny”? Ale o tym jeszcze później.

Po tak długim czasie, pomyślałam, że w stanie będziesz opuścić Vokunfei z zamkniętymi oczyma.

Cóż za przedziwny szyk. Czemu nie “będziesz w stanie”? Czy to mówi mistrz Yoda? 

 

Ogólnie tak mógłbym określić całe opowiadanie, bo jest zdecydowanie przegadane. W pierwszym akapicie mamy niekończący się opis przedziwnej kniei i nie do końca wiemy, do czego to zmierza. Wszystko jest przedziwne i narrator nie pozwala nam o tym zapomnieć, z swojego inercjalnego punktu odniesienia w centrum Wszechświata spoglądając na tą krainę i ciągle się nad nią dziwiąc. Dobra rada: samo używanie przymiotników takich jak “dziwny”, “osobliwy”, “tajemniczy”, jeszcze nie wykreuje Ci takiego nastroju, na jakim Ci zależy. Owszem, można tu i ówdzie jakimś rzucić, ale trzeba z nimi uważać, bo one niebezpiecznie blisko dotykają czwartej ściany. Przypominają czytelnikowi, że to tylko opowieść, tworzą dystans, który utrudnia zawieszenie niewiary. Ale to nie tylko problem przymiotników. Tak jak mówiłem, ogólnie za dużo tu narracji, która niewiele wnosi, a jedynie rozmywa akcję i sztucznie ją napęcznia. Przez to wcale nie dziwiłem się temu światu, ale nużył mnie on. Za dużo słów. Mniej, znaczy lepiej: niby i patrzyliśmy na  przeżycia i obserwacje bohaterki, jednak wielosłowie i pozycja narratora rozmywały ten obraz. Pozwól spojrzeć na świat jej oczyma, a nie oczyma zdystansowanego, paternalistycznego, beznamiętnego opowiadacza z odległego kosmosu. Nie chodzi o to, że narracja ma być pierwszoosobowa, ale o to, żeby tak opisywała świat, jakbyśmy patrzyli na niego jej oczami.

Kolejny problem. Kreacja głównej bohaterki. Jest nam ona rzucona przed oczy jak kolejny rekwizyt tego świata. Znów protekcjonalny narrator jest tu wielkim problemem: okropne psychologizowanie, odwołania do jej niezdolności pojmowania świata, podkreślanie statusu dziecka, dodatkowo zwiększają jeszcze i tak duży dystans czytelnika. 

Dobrze jest nauczyć się ciąć swoje teksty. Zastanowić się, czego jest za dużo, co jest niepotrzebne. Sam pomysł był ciekawy, może nie jakoś bardzo oryginalny, ale jednak intrygujący. Kim była kobieta-kruk? Skąd się wzięła? I dlaczego taka, a nie inna? Jacy starzy bogowie władają światem snów? To pytania, które tekst prowokuje, ale nie do końca je eksploruje, warto by pogłębić te wątki, nie tylko – znów – paternalistycznym wyjaśnianiem. Akcją. 

Sama akcja była prosta, trochę zbyt prosta. Nie było zbyt wiele dramaturgii. Bohaterka po prostu napotykała kolejne elementy świata, idąc jak po sznurku i nie za bardzo łączyły się one w jedną spójną całość. Nad tym też można by popracować. 

To mogę powiedzieć na koniec: trzeba pracować. Tylko tak można stawać się lepszym i lepszym. A jeśli się chce – wierzę, że tak – to warto. Bo czemu by się nie rozwijać?

Pozdrawiam!

Hej!

Wszystko można i wszystko jest usprawiedliwione, o ile jest dobre. A Twój tekst jest dobry, nawet bardzo. Zamiast grzebać w czyjejś szufladzie i dosztukowywać coś z resztek, lepiej odbić się od poziomu tego, co zastaliśmy i wskoczyć na nowy, swój. Nie wiem czy infantylizm jest tutaj czymś złym, moim zdaniem wręcz przeciwnie, spaja całą historię, bez niego nie byłaby taka, jaka jest. Daje dystans, który jest potrzebny, żeby zabrać część zbędnej tutaj dramaturgii i wyjaśnić koleiny akcji, które inaczej nie byłyby absurdalnie zabawne, ale irytująco nielogiczne. Innymi słowy widzę tu bardzo spójną wizję, podaną w odpowiedni sposób. Podobało mi się. Nie mam uwag.

Pozdrawiam!

LabinnaHu!

Oczywiście czekam na wszelkie Twoje teksty – zarówno na takie, które uznasz za dobre, jak i, jeśli odważysz się je upublicznić, takie, które uznasz za słabsze. W takim wypadku rzecz jasna spróbuję odnieść się do obu – uznaję to za wyzwanie. Kto wie, być może i mnie uda Ci się w końcu zainspirować do napisania tego rodzaju literackiego utworu.

Pozdrawiam,

Maldi

Hej, LabinnaHu!

Doprawdy nie wiem, czy bardziej fascynuje mnie czytanie Twoich właściwych tekstów, czy też Twoich komentarzy. Trochę rozumiem Finklę – często nie potrafię do końca określić, gdzie kończy się Twoja autokreacja, a gdzie zaczyna Twoja prawdziwa osobowość. Ale w sumie to nieważne – jesteś wyjątkowy taki jaki jesteś, ze swoimi fantastycznymi girlandami akapitów pełnych wykrzyknień i niedomówień. Przyjmuję więc za dobrą monetę Twoje wyjaśnienie, które tak naprawdę dodaje tylko kolejną warstwę tajemnicy – kim jest Twoja Pani? Ale nie chcę tego wiedzieć, bo cała magia kryje się właśnie w tajemnicy.

Swoją drogą, wcale mnie nie zgorszył tak rażący ortograf – przypuszczałem, że coś jest na rzeczy. 

Pozdrawiam nieustająco zaintrygowany,

Maldi

Przed tym, jak zacząłem udzielać się na tym portalu, nie zdawałem sobie sprawy z istnienia takich gatunków literackich jak dribble, drabble i droubble. I nadal nie mogę się nadziwić, ile można zmieścić w tak krótkim tekście potencjalnych treści, wzbudzających (potencjalne) dyskusje. Choćby na przykładzie tego Twojego tekstu, drogi LabinnaHu, zaczynam snuć fantazje, czy to aby nie historia owładniętej obsesją kastracji swego partnera szalonej kobiety, czy może opowieść o właścicielce pudla, która chce mu przystrzyc sierść i przypiłować pazurki, czy też zgoła metaforyczne przemyślenie na temat tego, jak rzeczy, którym się poświęcamy, nasze namiętności czy pasje mogą opętać nas i przejąć nad nami kątrolę.

Jedno chyba wiem na pewno – sam tak zwięźle i zarazem treściwie pisać na razie nie potrafię. 

Podziwiam więc. I – pozdrawiam!

Terry Pratchett kiedyś powiedział, że to co nazywamy normalnością, jest tylko krąg światła wokół ogniska. Jakkolwiek by jej nie przekraczać, nie można się jej pozbyć, bo zawsze stanowi punkt odniesienia i bez niej nie byłoby w ogóle wiadomo, jak się zorientować w świecie.

A zatem to niemal sentencja, którą można wykuć gdzieś w ścianie. Daje do myślenia!

Pozdrawiam!

Hej!

Na początek garść wyłapanych błędów…

 

Nie jestem specem od interpunkcji, tym niemniej jestem prawie pewien, że tutaj w nawiasie kwadratowym nie powinno być przecinka, natomiast przed “które” powinien być:

Alex powtarzał to[,] niczym mantrę, patrząc za okno, próbując odnaleźć piękno, które ulatuje odkąd pierwszy raz usłyszał transmisję.

To zdanie brzmi topornie, w nawiasie sugeruje uzupełnienie, które by je poprawiło:

Usiadł ciężko, rozejrzał się wokół, szukając oznak [wskazujących na to, że] i jego dom popadał w rozpad.

Podobnie tutaj:

Na ścianie [naprzeciwko tej, pod którą] siedział dwa okna, pomiędzy nimi telewizor i konsola.

Z kolei w tym miejscu popraw literówkę, powinno być “szyi”:

Ostatnio mocno się zapuścił – pociągła twarz schudła, włosy do szyj były tłuste, kilkudniowa broda zaś dopełniała smutny obraz.

I następną nieco dalej:

Zielone oczy, kiedyś pełne życia, teraz był[y] mętne.

Nie brzmi to dobrze, tak samo jak “skierować się w kierunku”. Proponuję zamiast tego “wsparł się o oparcie” albo “położył rękę/plecy na oparciu”. Drobna rada: przy pisaniu zawsze warto mieć otwarty na zakładce Słownik synonimów. Sam tak robię i zawsze kiedy nie przychodzi mi na myśl dobre zastępstwo danego słowa sprawdzam tam to szybko i unikam niepotrzebnych frustracji.

Gdy zamknął oczy i oparł się o oparcie, usłyszał lekki statyczny trzask, jakby radio samo się włączyło.

Rymy wewnętrzne. Unikaj jak ognia, jeśli nie są zamierzone. Inaczej Twój tekst nabawi się chorobliwego, niezamierzonego komizmu. W końcu piszesz poważny horror a nie żartobliwy wierszyk. Kolejna rada: zawsze czytaj na głos to, co napisałeś. Poza tym masz tam powtórzenie “była”. To też warto poprawić.

Granica z ciemną stroną planety była cały czas obserwowana. Kryjąca swoje tajemnice, była niezbadana.

Może to nie do końca błąd, ale brzmi niezręcznie. Czy my, czytelnicy, jesteśmy wśród członków ekspedycji tej planety? Jeśli nie stosujesz w narracji mowy pozornie zależnej, tylko zwykłą narrację trzecioosobową, unikaj takich wyrażeń, które wyglądają jak cytowanie wypowiedzi lub myśli bohaterów. Zamiast tego sugerowałbym np.: “której według wielu nigdy nie będzie można zgłębić”.

Jednak, było tajemnicą, której według wielu ludzi nie przyjdzie nam nigdy zbadać.

Ten przyimek piszemy łącznie i z “s” zamiast “z”:

Otworzyły sklejone szczęki, a z pomiędzy czarnych kącików ich pozbawionych ust paszcz wylał się huk oskarżeń, huk maszyn, huk wystrzałów, huk końca.

Zawsze warto upewnić się, jak zapisujemy względnie rzadkie, bądź bardziej potoczne wyrażenia. Powinno być “Ostatnimi czasy”:

Ostatnimi czasu mało jadł, jednak musiał jeść cokolwiek.

Czasami prostota jest odpowiedzią. Tutaj raczej powinien się budzić:

Koszmar nie kończył się w momencie gdy się zbudzał.

Tutaj chciałeś wyraźnie uniknąć czasownika “było”, przez to jednak temu fragmentowi zdania brakuje trochę podmiotu. Łatwo można temu zaradzić: zamiast pogrubionych słów wstaw po prostu “trawiły” – i znowu wszystko ładnie się składa. Kolejna drobna rada: tam gdzie brakuje czasownika, spróbuj go zrobić z czegoś innego. Często się to udaje.

Patrzył tępo przed siebie, a wszystko co widział trawione przez koszmarne zespolenie myśli z trzewiami.

Z kolei w tym miejscu chyba jakiś relikt redakcyjny. Powinno być “jednej z”, bez “w”:

Gdy odwrócił wzrok w stronę w jednych z dziur gdzie wydobywano dziwną substancję, dojrzał dłonie, trzymające się kurczowo krawędzi dołu.

Podobnie tutaj. Możesz wybrać, czy wolisz “po bokach tułowia”, czy “z tułowia”:

Cztery pary dłoni wyrastały z po bokach tułowia.

Choć to nieco inna forma, ale jednak rdzeń czasownika ten sam. W takich wypadkach też lepiej poszukać jakiegoś synonimu, np. “cisnął” zamiast “wrzucił”:

Zrzucił z siebie ubrania i wrzucił je do bębna, następnie usiadł na desce klozetowej i patrzył tępo w podłogę.

Zaimki w prozie piszemy z małej:

Choć wywołało to pewny niepokój mieszkańców, Ci, żyjąc tak blisko granicy, byli świadomi jej fenomenów.

Powtórzenia, powtórzenia. Nie musisz czytać na głos, wystarczy, że przeczytasz sobie w głowie tekst, który napisałeś. Ale, co ważne: czytaj cały akapit za jednym zamachem. A potem przeczytaj kilka sąsiednich akapitów i zobacz, czy one między sobą dobrze grają. Tekst to nie tylko poszczególne zdania. To także akapity. I one powinny być dobrze skomponowane:

Nie mógł spędzić pod prysznicem zbyt długo, toteż po kilku minutach wyszedł. Wytarł się pośpiesznie, następnie poszedł w stronę sypialni.

Po prysznicu czuł się lepiej. Zdał sobie sprawę że nie pamiętał, by choć raz tak dobrze czuł się pomiędzy interwałami.

Wiem, że czasami trudno opędzić się od zaimków, ale warto próbować, bo i one, jeśli nie zostały użyte nieumiejętnie, dają efekt niezamierzonych powtórzeń. Poeksperymentuj z wyrzuceniem części, a może nawet wszystkich pogrubionych zaimków i zobacz, czy na pewno tekst stracił na przejrzystości: 

Po jego aksamitnej skórze przebiegły palce jego myśli. Dotykał swojego ja. Ja rozłożyło się niczym kwiat, wewnątrz i na zewnątrz niego, eksponując przed nim jego umysł i ciało.

Wyrażenia potoczne. Skoro wcześniej waliłeś w czytelnika potężnymi archaizmami jak “niźliby”, to teraz nie częstuj go czymś takim. Albo na odwrót. Ale nie obie rzeczy na raz. Zamiast tego sugerowałbym: “ale to wszystko, na co”, albo “ale tylko na tyle”.

Rejestrował fakty, był świadom, ale to maks na ile pozwolił mu jego mózg.

Cóż, trzeba przyznać, że jeszcze długa droga przed Tobą. Myślę, że najbardziej brakuje Ci umiejętności płynnego prowadzenia narracji – a redagowanie tekstu rzeczywiście odgrywa tu wielką rolę. Ale to wszystko kwestia praktyki, więc tym się za bardzo nie przejmuj. Po prostu musisz pisać wciąż nowe teksty, a im więcej będziesz ich pisać, tym będą one lepsze i lepsze. Docelowo pisanie powinno przychodzić Ci naturalnie, bez zastanowienia – kiedy już zaczniesz pisać. Prawdopodobnie dużo się zastanawiasz nad konkretnymi zdaniami. To widać w tekście, ponieważ jest nierówny, momentami akapity są ładnie skomponowane, dobrze używasz jednowyrazowych równoważników zdań, a momentami się rozjeżdżają od niezręczności i powtórzeń. Jeżeli natomiast nauczysz się najpierw przemyśleć treść a potem pozwolić jej płynąć – tekst będzie o wiele bardziej naturalny. I równy. Ale do tego trzeba praktyki. Dużo praktyki. 

Tym niemniej myślę, że masz potencjał. Dobrze budujesz świat. Jest on bogaty i pełen emocji. Wręcz przytłacza, ale to niekoniecznie źle. Ważne, żeby nie tłamsił akcji, a z tym już u Ciebie trochę gorzej. Co prawda miałeś bardzo statyczny pomysł – akcji tam jak na lekarstwo, bohater tylko naprzemiennie budzi się i popada w swoje koszmary – ale jednak tekst trochę się wlecze. Jestem ciekaw, jak inni to odbiorą – dla mnie wlókł się trochę za bardzo, trochę za dużo było kreacji i ekspozycji, a jednak za mało dramaturgii. Ta pojawia się pod koniec i od razu tekst nabiera życia. Zakończenie więc to duży plus.

Reasumując, pisz dalej. Masz ciekawe pomysły, masz też już zadatki na dobrego narratora, ale jeszcze jesteś niezborny, jak dziecko, które uczy się dopiero chodzić. Jeśli tylko będziesz wystarczająco dużo ćwiczył, kiedy nauczysz się literacko “biegać”, to efektem tego będą naprawdę dobre teksty. 

Pozdrawiam!

 

 

Hej!

Mój drogi LabinnaH-u, Twoje teksty są niezwykłą kreacją i Ty sam jesteś niezwykłą kreacją, albo niezwykłą ludzką istotą, jeśli wolisz, która wprost pulsuje od emocji i uczuć i przelewa je w swoją twórczość. Czasami więcej w tym groteski i zgrywy, może trochę to surrealistyczne, ale czasami, tak jak teraz, jest śmiertelnie, dotkliwie wręcz poważne. Rozdzierające. Myślę, że masz w sobie wielki literacki potencjał, może niekoniecznie do fantastyki, która, mam wrażenie, wcale Cię nie przyciąga. Tobie trzeba realizmu, wiernego, dogłębnego realizmu, który tutaj niestety może nie znaleźć tyle zainteresowania i zrozumienia, ile byś chciał, skoro w końcu to portal miłośników fantastyki. Cóż, widzę tam na końcu jakąś nieśmiałą sugestię, boskiej (?), kosmicznej (?) obecności, tego, komu można zaufać. Zapewne chodziło Ci o niejednoznaczność, żeby czytelnik sam się domyślił, czy to właśnie Bóg, kosmita, a może po prostu psychoterapeuta był tą wyższą instancją, do której bohater chciałby się odwołać, której chciałby zawierzyć.

Właśnie to pragnienie zawierzenia, głęboko zakorzenione w naszej chrześcijańskiej kulturze, która przyniosła ludziom sakrament spowiedzi, pierwotnie dogłębnie oczyszczający i wyzwalający, teraz natomiast, obawiam się, bardzo skostniały i nie tak żywy, wydaje mi się centralnym motywem Twojego opowiadania. Pragnienie, które w świetle zaniku roli religii w życiu współczesnych ludzi, przestaje posiadać jasny sposób nasycenia się. Kiedy Bóg odchodzi powoli za mgłę niewiary, pozostawia po sobie wielką pustkę, której ludzie nie potrafią wypełnić. A każdy miał lub będzie miał w życiu takie momenty, kiedy czuje dotkliwie potrzebę zawierzenia czemuś wyższemu od siebie, kiedy sytuacja go przerasta i nie potrafi sobie z nią poradzić. Do pewnego stopnia rolę takiej wyższej instancji pełnią rodzice, ale potem człowiek dorasta i zaczyna dostrzegać, że i jego rodzice, jeśli wciąż ma z nimi taki głęboki kontakt, nie mają na wszystko odpowiedzi, że jedyne co mogą doradzić, to tylko na przykładzie własnych, również bolesnych doświadczeń. 

Mam jedną tylko uwagę techniczną. W jednym miejscu piszesz, że Twój bohater ma piętnaście lat i od pięciu jest w poprawczaku, przed opisem kluczowych wydarzeń natomiast stwierdzasz:

Jak się ma dwanaście lat, to nikt, no nikt ci nie podskoczy.

Nieco dalej natomiast Twój bohater znowu ma dziesięć lat. Myślę, że to szczegół, który wymaga poprawy.

Innym czytelnikom Twoja powaga może wydać się przesadzonym patosem, ale myślę, że te drobne niezręczności, które może gdzieś tam kryją się w narracji to tylko kwestia doszlifowania. To, co najważniejsze, czyli pisarską wrażliwość, już w sobie masz. Jesteś jak diament, który właśnie potrzebuje jeszcze trochę oszlifowania. Musisz też czasami okiełznać rozszalałe konie swojej narracji i (auto)kreacji, co dobrze potrafisz, jak pokazałeś na przykładzie tego tekstu.

Pozdrawiam!

Hej!

Garść uwag na początek: 

To idealnie definiuje poziom samotności tego człowieka. Myślę, że już po trzech dniach w niejednej głowie pojawiła się myśl, że tam być może ktoś nie żyje, bo to dość specyficzny zapach, ale każdy wolał okłamać sam siebie i trochę jeszcze poczekać.

W tym miejscu zdecydowanie lepiej pasuje aspekt niedokonany czasownika, tzn. “okłamywać samego siebie”; w przeciwieństwie do okłamania kogoś, co może nastąpić jednokrotnie, siebie raczej okłamujemy poprzez ciągłe wypieranie lub zaprzeczanie nawracających, dręczących nas myśli.

Zwykle ograniczyliśmy to się “dzień dobry”, “ale pogoda” czy “znowu czynsz podnieśli”.Zwykle ograniczyliśmy to się “dzień dobry”, “ale pogoda” czy “znowu czynsz podnieśli”.

Tutaj miało być “się do” jak mniemam.

– Dzień dobry! – Jak zawsze powiedział to bardzo głośno, akcentując pierwsze słowo. -Jak wrażenia po pogrzebie? – powiedział znacznie ciszej.

Powtórzenie. Sugeruję na miejscu drugiego “powiedział” zastosować “dodał”.

Ma pan chwilkę? Wejdzie Pan na moment? Muszę kogoś poprosić o radę, a może pan mi pomoże.

To “pan”, podobnie jak wszystkie pozostałe, które potem pojawiają się w tekście, powinno być napisane z małej litery.

Nigdy nie byłem w żadnym innym mieszkaniu w tym bloku, po za moim

“Poza” piszemy łącznie.

To nie była wódka tylko jakaś nalewka czy wino, w każdym razie słodkie, ale to nie ważne.

Podobnie “nieważne” w tym znaczeniu.

Wieczorem jak w każdą sobotę pojechał na basen, wypocić wszystkie problemy kończącego się tygodnia.

Powinna być pierwsza osoba liczby pojedynczej.

Widzę, że masz skłonność do gawędy; ja podobnie. Czasami to dobrze, a czasami źle, kiedy zamiast rozpocząć akcję, snuje się gawędziarskie wstępy. U Ciebie jednak mam wrażenie ta skłonność ładnie się skomponowała w tym krótkim, jednowątkowym opowiadaniu. Moim zdaniem bardzo ładnie uwidacznia centralny motyw nawiedzonego (?) domofonu, również napięcie jest budowane nie przez akcję, ale poprzez dialog. Komuś może się to nie spodobać, ale moim zdaniem zbudowanie całego opowiadania na jednym dialogu sprawdziło się całkiem nieźle. Widać, że masz zadatki do tego, by pisać tego typu narracje, masz słuch i Twoje dialogi brzmią wiarygodnie. Nie każdemu ta sztuka wychodzi na początku.

Przy okazji poruszasz też trochę głębszych problemów, psychologii tłumu (tutaj raczej: społeczności bloku), a ta ludzka obojętność, która jest jak najbardziej autentyczna i realna, bardzo dobrze akcentuje tą paranormalną historię.

Pozdrawiam!

Hej!

Intrygujący tekst, trochę kafkowski w nastroju, krótki i zwięzły ale przez to tym bardziej nasycony niepokojącą treścią. Sprawnie napisany, nie potknąłem się na niczym podczas czytania, narracja ma swój rytm. Pomysł ciekawy, podoba mi się bardzo splecenie motywów baśniowo-horrorowych z kontekstem niedawnych afer z naszego krajowego podwórka. Trochę jak w piosence Andrusa Ciocia w gablocie, choć tam było to zdecydowanie humorystyczne.

Pozdrawiam!

Hej!

Ciekawy tekst, bardzo oniryczny, nie zdziwiłbym się, gdyby był napisany pod wpływem snu. Dużo się dzieje, tym niemniej jest to podane czytelnikowi w wyjątkowo zwięzły, wręcz telegraficzny sposób. Muszę przyznać, że nieco osobliwie czyta się tekst, w którym akapity powyżej trzech wersów można policzyć na palcach jednej ręki. Momentami sprawia to wrażenie pewnej zadyszki, ogólnie jednak ładnie się komponuje, paradoksalnie dając odczuć strumień świadomości bohatera-narratora, który wyraźnie wyłuszcza z otaczającej go rzeczywistości jedynie to, co istotne. Tylko w jednym miejscu trochę mi to zazgrzytało, dając efekt, mam wrażenie, niezamierzonego komizmu:

Wystarczyło mi kilka minut, by się ubrać i zmyć z twarzy ślady snu. Limuzyna czekała na osiedlowym parkingu. Szybko zająłem miejsce obok kierowcy.

– Mamy niewiele czasu, żeby przekonać straszydło, iż wypada poszukać innego lokum. I to najlepiej na odległym kontynencie.

– Mam mocne argumenty w zanadrzu – odparłem.

[Milczał. Jechaliśmy może z kwadrans, zanim mi odpowiedział.]

– Zaraz się przekonamy. Jesteśmy na miejscu

Bez pośpiechu wysiadłem z samochodu.

Zaledwie wsiedli do tego samochodu, już zajechali. Nawet jak na warunki tego tekstu, bardzo skrótowego, wygląda to dość komicznie. W nawiasie kwadratowym sugeruję krótkie wtrącenie, które nada temu fragmentowi więcej naturalności. Oczywiście to tylko sugestia. 

Ogólnie rzecz biorąc, tekst bardzo sprawny. Może nieco monotonny, właśnie ze względu na te jednakowej długości zdania, ale jednak one nadają mu ten osobliwy, oniryczny charakter.

No i ta puenta! Sama jeszcze zdecydowanie podbija wartość tekstu w moich oczach.

Pozdrawiam!

Witam Edwardzie-LabinnaHu!

Przykro mi myśleć, że Cię tak niefortunne spotkało wydarzenie, wrodzoną delikatnością kierowany nie będę więc drążył tego tematu, zamiast tego skupię się tylko na tym, co nam dałeś, czyli na Twoim tekście. A dałeś nam, no cóż, w warstwie dosłownej, z wyjątkowym dystansem opowiedziany, zapis powstawania kompleksu. Ów męski narząd jest rzecz jasna najczęstszą przyczyną męskich kompleksów, jest więc to już sam w sobie temat dość uniwersalny. Oczywiście jednak sprawę można potraktować również bardziej metaforycznie – i uznać, że w drugiej warstwie mamy tu do czynienia z przemyśleniami na temat załamania się pewności siebie i wiary we własne umiejętności/cechy/pasje pod wpływem zewnętrznego wyśmiania i krytyki. W takim ujęciu jest to tekst jeszcze bardziej uniwersalny i opowiada o wspólnych wszystkim ludziom lękach i obawach związanych z tym, co im najdroższe – choćby i z twórczością. A zatem, tak pięknie nazwany “najwspanialszy punkt ciała”, w kontekście nowej dla Ciebie, mój drogi, formy literackiej jaką jest drabble-droubble, może, jak podejrzewam, również wyrażać lęk przed nieprzychylnym odbiorem tegoż. Rzecz jasna, są to tylko moje spekulacje, jakkolwiek myślę obawa, czy tekst zostanie odebrany przychylnie, jest wspólna wszystkim pisarzom, również na tym portalu. A zatem – króciutki tekst niby to tylko o urażonej męskiej dumie – równie dobrze może być tekstem o uniwersalnym ludzkim lęku przed chwaleniem się tym, co się stworzyło.

Pozdrawiam!

Hej! 

Ogólnie bardzo sprawny tekst, umiejętnie stopniowałeś napięcie, które pięknie się uwolniło w finale. Również twist był bardzo ciekawy, zaskakujący, ale nie aż tak, w świetle całego tekstu. Podoba mi się pomysł na morderczynię, która tak się przeraziła swym czynem, że wyparła jego wszystkie wspomnienia, lecz podświadomość wciąż się upominała się o swoje. 

Stała tak przez dobrą minutę, obserwując kłębiące się coraz gęściej obłoki pary, jakby oczekiwała, że i one zaraz utworzą coś – jakiś napis, a może sylwetkę lub twarz – co poważnie nadszarpnie jej pewność co do natury świata, który ją otacza.

Wiadomo, dlaczego się tego boi, zresztą pisałeś już wcześniej o jej obawach i przemyśleniach dotyczących zjawisk paranormalnych i zdrowia psychicznego. Moim zdaniem ten fragment jest tutaj niepotrzebny, tylko osłabiasz swój tekst.

Pozdrawiam!

 

Witam znów, LabinnaH!

Cóż, muszę przyznać, oszołomiłeś mnie. Żart li to czy nie żart – nie do końca potrafię określić. Bo jednak gdzieś mi świta, że nie tak do końca żart. Skądś tam przychodzi mi myśl, że w tym opowiadaniu nie tyle chciałeś stworzyć zabawną historyjkę, co powiedzieć coś istotnego. Nie o śmierci, a o życiu właśnie. O tym jak jest ono zakłamane, pełne konwencji i konwenansów, protokołów, dyplomatycznych i innych, skrępowane więzami uprzejmości i tchórzostwa. O tym, że nigdy prawie nie czynimy tego, co byśmy chcieli i nie mówimy tego, co byśmy chcieli. A w każdym razie nie do końca tak, jakbyśmy chcieli. Właśnie przez wzgląd na innych ludzi, którzy są ciągle dookoła nas, patrzą na nas, oceniają, osądzają, są oburzeni lub zawstydzeni, ludzi, opinią których się przejmujemy, ludzi, na których nam zależy. I dopiero właśnie w momencie śmierci – swoją drogą, onirycznie sprolongowanej, kwantowo obecnej i nie-obecnej – możemy dopiero być naprawdę sobą, nie przejmować się niczym, bo i czym, skoro i tak umrzemy. Bardzo to skłania do refleksji i bardzo jest pouczające.

A przy tym podane na Twój wyjątkowy sposób, który tutaj znów wykazuje swoje zalety – monolog wewnętrzny pozwala Ci na wykreowanie tej opowieści, w której w zasadzie nie ma żadnych wydarzeń – inaczej nie wyobrażam sobie, żeby ten tekst mógł zaistnieć. To zapewne jedyny, ale i najlepszy sposób, który przywodzi na myśl gombrowiczowskie pamiętniki, będące w istocie wyzwaniem rzuconym czytelnikowi. Wyzwaniem, które mówi: no i spójrz, czy widziałeś kiedyś taką historię? Czy ty sam nie jesteś właśnie taki? Pewnie, że jesteś. 

Pozdrawiam!

Zwięźlej się już chyba nie da a i tak pomyślałem nie tylko o przemianie w wilkołaka, ale i o tym, czy to może aby nie przez przypadek historia o dojrzewania… Puenta tym lepiej więc wybrzmiewa. 

Jestem tu od niedawna, więc dopiero przekonuję się, jak jesteś dobry w bardzo krótkich formach. Twoje poczucie humoru bardzo mi się podoba.

Pozdrawiam!

Hej, AmonRa!

Dokładnie, ja także nie miałem zamiaru sugerować jakiegoś osądu tej sytuacji, cieszę się więc, że tekst tego nie narzuca. Opowiadanie Cię zasmuciło ponieważ takie właśnie miało być – smutne, ale też nie za bardzo, dlatego przyjąłem konwencję lżejszej narracji. Odnośnie natomiast tego, czy Dennet “zmarnował” swoje życie – nie chodzi o to, czy było ono płytkie i zwyczajne, ale jak je przeżył. W tym tekście odwołuję się bowiem do tradycji filozoficznych Wschodu – buddyzmu i adwajtawedanty. Zgodnie z nimi, żeby życia nie “zmarnować” bohater powinien żyć bardziej świadomie – z chwili na chwilę. Tymczasem on pozwolił, by życie przemknęło mu między palcami, pogrążony w zawodowych i rodzinnych obowiązkach. Nie chodzi o to, jakie chwile przeżył, czego się nauczył i co zaoferował innym – ale o to, jak to robił. A robił to – w domyśle – nieświadomy tego, kim naprawdę jest, czyli, w myśl wspomnianych filozofii, wewnętrznym obserwatorem, którego nie można utożsamić z osobowością, jaką sobie ukształtował. Dlatego właśnie musiał zostać z niej oczyszczony – jak cebula.

Dzięki wielkie za komentarz i polecenie – naprawdę to doceniam! Cieszę się, że mój tekst Ci się spodobał! 

Pozdrawiam!

 

Hej! 

Bardzo przyjemny tekst, podobał mi się jego klimat, również główny temat opowieści, którym jest dla mnie relacja dwóch inkwizytorów, wydaje mi się ciekawie ukazana. Spotkanie z tajemniczą “anomalią” również poprowadziłeś w miarę sprawnie. Ogólnie opowiadanie jest wyważone i ładnie skomponowane.

Kilka rzecz można by poprawić:

Będąc przekonany że kuzyn szybko nie wróci do niego, postanowił przywiązać wierzchowce do uschniętego drzewa, rosnącego nieopodal zajazdu i sprawdzić kto lub co czai się w zrujnowanym budynku.

Jeśli było uschnięte, to już raczej nie rosło – brzmi to niezbyt szczęśliwie. Postaraj się zastąpić jakimś innym czasownikiem, np: “sterczącego”.

Spanikowany sytuacją w której się znalazł, chaotycznie próbował zlokalizować przeciwnika. Nie mogąc oderwać głowy od sufitu, miał ograniczone pole widzenia, w którym nie dostrzegł żadnego zagrożenia.

Trochę niezgrabnie wyglądają te zdania obok siebie. Powtarzanie “który”, nie zawsze jest błędem i nie zawsze razi tak bardzo jak inne powtórzenia, ale tutaj jednak postarałbym się to przeredagować. Swoją drogą, po “sytuacją” powinien być przecinek. W kilku innych miejscach też mi go brakowało przed “że” lub “który” ale nie jestem specem w tej dziedzinie. Ale np tutaj:

Spodziewał się że ten, którego szukają, będzie silnym i trudnym przeciwnikiem

Jestem całkiem pewien, że powinny być przecinki.

– Dla czego mi to w ogóle proponujesz.

Myślę, że “dlaczego”.

Chciał się bronić, zaprzeczyć, stwierdzić że młodemu łowcy coś się przewidziało, ale nie był w stanie. Czuć że cokolwiek powie, zadziała na jego niekorzyść.

Z kontekstu wynika, że nie powinno być tu bezokolicznika. Swoją drogą, drobne przemyślenie: narrator trzecioosobowy wszystkowiedzący, który zagląda do głów wielu bohaterów, jest dość trudnym sposobem narracji. Łatwiej i z lepszym efektem, lepiej trzymać się punktu widzenia głównego bohatera, zwłaszcza w większości opowiadania to z jego punktu widzenia prowadzisz narrację. To natomiast, co czuł drugi bohater możesz np zasygnalizować także poprzez to, co robił i np zdaniem: “jakby bał się, że cokolwiek powie, zadziała na jego niekorzyść”.

Pozdrawiam!

Hej, LabinnaH!

Cieszę się, że moje komentarze sprawiają Ci taką przyjemność. Mam też nadzieję, że naprawdę będziesz potrafił wyciągnąć z nich jakieś konstruktywne wnioski. Co do przemocowca, to cóż, gdybyś go starał się od-sztampowić, to mógłby już nie być takim fiutem, bo to by najpewniej się wiązało z nadaniem mu jakiejś niejednoznaczności, a tego byś tutaj pewnie nie chciał. Choć… Mógłbyś np pomyśleć o bardziej wyrafinowanym oprawcy, np inteligencie, który nie sprawia przemocy w tak oczywisty sposób. Niechby np stosował gaslighting, czyli wmawiał swojej żonie, że ma zaburzenia psychiczne. Cóż, to byłoby trudniej poprowadzić, ale mógłbyś np dać jakieś oznaki w zmianach zachowania żony, podczas jej wychodzenia do pracy, które bezdomny, codziennie na swoim miejscu, mógłby zaobserwować i potem np zagadać czy wszystko ok, albo podsłuchać jakąś rozmowę, w której mąż manipuluje żoną… Tak sobie fantazjuję na bieżąco. Jeśli chciałbyś rady, spróbuj zawsze zastanowić się, czy efekt, który chcesz osiągnąć, możesz osiągnąć także w inny sposób, nie tylko ten, który przychodzi Ci pierwszy do głowy. Może jak się zastanowisz chwilę dłużej nad jakimś problemem, pomyślisz o jakimś innym rozwiązaniu.

Jeśli chodzi o moje opowiadania, to na razie tutaj nie publikuję nowych; chciałbym je zachować jako “nigdzie dotąd niepublikowane” dla czasopism i na konkursy. Tym niemniej parę już kilka razy się odbiło więc myślę nad tym. Ale jakby co zawsze możesz napisać na PW a wtedy z chęcią coś Ci wyślę.

Pozdrawiam!

Witam ponownie!

Spójrz choćby na ten fragment. Czy naprawdę potrzebujesz tutaj tego finalnego wyartykułowania wrzasku? Spróbuj przeczytać go tak, jakby tej kwestii nie było. Przy tak emocjonalnym opisie, kiedy jeszcze dorzucisz tak pokawałkowaną kwestię, przekraczasz granicę dramaturgii i wstępujesz trochę w groteskę. Przynajmniej ja to tak odbieram. Zwłaszcza radziłbym uważać na takie rozkawałkowywanie słów, rozumiem, że mają bulgotać w gardle bohatera, ale kiedy czytelnik, który jest daleko od takiego nastroju, zobaczy coś takiego, zamiast jeszcze bardziej się przejąć, może parsknąć śmiechem.

Sto dwadzieścia osiem żyć, tysiące migawek z przeszłości, milion obrazów, słów, myśli. Miliardy bóli. Przejeżdżają mi przed oczami jak rozpędzony pociąg, stapiają się w jedno, nie potrafię odróżnić kolorów, kształtów, głosy wspomnień plączą się coraz bardziej, coraz bardziej, aż w końcu nie ma już nic poza jednym bezrozumnym wrzaskiem.

– Wypierdalaj! Z mojej! G-g-gło-gło-wyyy…!

Próbuję wstać z podłogi, ale ta przestaje istnieć. Ja przestaję istnieć. Rozpadam się na kawałki, a kawałki na atomy, jestem zbudowany już nie z mięśni i kości, ale z samej pamięci, obrazów, wspomnień, krzyku i zamętu… Nie wiem kim jestem, gdzie jestem, gdzie jest góra, gdzie dół… Czy w ogóle jest jakaś góra i jakiś dół. Wiem tylko, że jest czas. Czarna rzeka czasu niesie kry strachu, lęku i cierpienia. Płynę pomiędzy lodowatymi bryłami, lawiruję, kompletnie bezwładny, bez nadziei, że gdzieś jest brzeg.

Jakby co, to moja osobista opinia. Ogólnie Twój tekst jest sprawny, jednorodny i trzyma się konwencji, więc tego typu rzeczy nie rzucają się tak bardzo w oczy. To, co mnie raziło, komuś innemu może się wydać całkiem w porządku. Po prostu wydaje mi się, że istnieje w prozie taki punkt napięcia, któremu podlega bohater, kiedy jego skrajny stan oddaje lepiej sam opis, niż słowa. Bo wtedy tak jakby oddziela się od samego siebie, zatraca się w tych emocjach i może już nie potrafić wyartykułować żadnych słów, kiedy np tak ogarnia go przerażenie. Ale… znów, to zależy też od kreacji bohatera. Twój jest bardzo wygadany, więc i to można usprawiedliwić. Tak jak mówię, to moja opinia. Bardziej kwestia gustu, niż twarda akademicka teoria. Jestem więc ciekaw, co powiedzą inni.

Pozdrawiam!

Hej!

Ufff, w końcu. Wciągnęło mnie, nie powiem, ale jednocześnie strasznie się męczyłem przy czytaniu. Jeśli chciałeś stworzyć bohatera, którego nie sposób polubić, to muszę przyznać, że Ci się udało. To prawda, zostałem ostrzeżony, że jest dużo wulgaryzmów, ale to nie z nimi mam problem. Cóż, po prostu sam bohater, konieczność ciągłego zlewania swojej świadomości z jego monologiem wewnętrznym była bardzo męcząca. Może wybór narracji pierwszoosobowej nie był tutaj konieczny (choć rozumiem, że służy finalnemu twistowi)…? Może jednak dałoby się opowiedzieć tę historię z perspektywy trzeciej osoby? Takie tylko moje sugestie. 

Ogólnie rzecz biorąc bardzo ciekawy pomysł. Taki trochę jak u Dicka, trochę też mi się skojarzał ten tekst z Codringherem i Fennem od Sapkowskiego, podobny klimat. Piszesz sprawnie, Twoje zdania są raczej zgrabne, Twoim problemem jest jednak nadmierne wyrażanie emocji w tekście. Dlatego nie mam problemu z wulgaryzmami. Mam problem z tym, że tekst jest lepki i gęsty, jakby osmalony ciemną energią, która się przykleja do czytelnika. Rozumiem, że chciałeś oddać umysłowość czarnego charakteru, jednak zrobiłeś to kosztem łatwości odbioru tekstu. Emocjonalne wykrzyknienia, nie zawsze trzeba oddawać literalnie, czasami można użyć po prostu czasownika jak: “krzyknął”, “wrzasnął”. Spróbuj, takie jedno krótkie słowo lepiej punktuje nastrój, jaki budujesz, natomiast literalne zapisy wrzasków rozwlekają go, a przy okazji immersję czytelnika, jak walec drogowy.

Wypatrzyłem trochę błędów:

Szyja wyciąga się i skręca jakby miała zaraz pęknąć z trzaskiej, a twarz wykrzywia w wyrazie potępieńczego, niemego krzyku.

Palec Ci się tu omsknął na klawiaturze.

Odstrzeliłeś się jak stróż w boże ciało i udajesz, że mnie [nie] znasz?

Ty chyba powinno być nie, albo ja nie rozumiem, o co chodzi w tej wypowiedzi jednej z bohaterek.

Ledwie dociera do wysepki na środku drogi na nowo depnę gaz, samochód wyrywa do przodu i mruczy aż miło.

“Depnę” to czas przyszły, a w tym fragmencie piszesz w teraźniejszym, choć w ogóle brzmi jakoś dziwnie. Lepsze byłoby już “dociskam”, “wciskam”, “wduszam” albo jakiś jeszcze ich krewny lub powinowaty.

Rozpłakał się, zaczął błagać, skrzypienie fotela wlało zlało się w jedno z jego lamentem.

Te “wlało” tutaj jest zbędne, relikt redakcyjny jak mniemam.

Ale nie odpowiedział kim jest ten cholerny Kuba, która niby miał go uwolnić.

Który.

Wyciągam z kieszeni telefon, sprawdzam status czujnika, który zainstalowałem na  drzwiach wejściowych.

Brakuje kropki.

Przejechałem dwadzieścia kilometrów, w tym osiem przez las, cisnąć gaz tak mocno, że pedał niemal przebił podłogę.

I znów ten gaz, nie “cisnąć”, tylko “cisnąc” jeśli już, nie bezokolicznik tu jest potrzebny. A już najlepiej “dociskając” skoro słownik się buntuje.

Patrzą na dom Stefana.

Patrzę, chyba że nagle oczami bohatera patrzą jakieś obce istoty. Potem jeszcze ten sam błąd (?) pojawia się z dwa razy, więc już nie jestem pewien

Stawiam zapalniczkę na podłodze, wydobywam z kieszeni portfel,.

Zbędny przecinek.

Chwytam go za wszarz i jednym ruchem wyciągam go z fotela, wyrywam jak zasuszony chwast.

Powtórzenie, możliwe, że celowe, ale moim zdaniem niepotrzebne tutaj.

Pozdrawiam!

@nilfheim cieszę się, że moje uwagi okazały się pomocne. Myślę też, że sam pomysł jest naprawdę wart dopracowania – aż mnie naszła ochota, by napisać swoją wersję :D Ale pozostawiam to Tobie, bo praktyka naprawdę czyni mistrza, tylko potrzeba trochę czasu. Jeśli natomiast chodzi o mój tekst, to zapewne w przyszłości go tu opublikuję, ale najpierw chciałbym popróbować z nim w innych konkursach, ewentualnie czasopismach. Chyba że chciałbyś przeczytać go prywatnie, wtedy daj znać ;)

Hej!

Tak się składa, że zajmowałem się niedawno problemem widzenia naukowo i tak też się składa, że również wysłałem opowiadanie na ten konkurs (również nie zajęło żadnego miejsca). Twoje opowiadanie skłoniło mnie do tego, by przeczytać te, które zostały wyróżnione, w związku z czym naszła mnie pewna refleksja. Co sprawia, że jedne opowiadanie zajmuje pierwsze miejsce, a inne jest pomijane bez nagrody? 

Cóż, na pewno wiele czynników. Ale chyba można wyróżnić dwa główne: pomysł i wykonanie. Twój pomysł na kodowanie informacji na drodze chromatycznej jest bardzo ciekawy. Problem w wykonaniu. Powiem wprost: Twój tekst jest przegadany. Jego połowę, a może nawet większość (?) stanowi wykład naukowca na temat mechanizmów widzenia. Właśnie tak: czytając Twoje opowiadanie czułem się, jakbym czytał transkrypcję wykładu neurobiologa a nie tekst fantastycznonaukowy. Rozumiem, że chciałeś pochwalić się swoją wiedzą, rozumiem też, że intryga Twojego tekstu wymaga złożenia pewnych naukowych wyjaśnień… ale czy aby na pewno? W tym właśnie cała sztuka i wielkie wyzwanie dla nas, pisarzy, aby tak zaprezentować swoje pomysły, tak spleść je z naukową wiedzą, żeby tekst był wciągający, żeby nie nużył jak akademicki wykład. Może zamiast wyjaśniać wszystko przez pół tekstu mogłeś poprowadzić bohaterkę do instytutu w inny sposób? Skoro pracują tam nad kontaktem z obcą cywilizacją to przedsięwzięcie zapewne jest ściśle tajne, może więc wcale nie musiała wiedzieć, w czym konkretnie uczestniczy? Może dopiero na samym końcu, kiedy, skuszona ciekawością, za namową Nuwana (swoją drogą, postać o trochę zmarnowanym potencjale, też bym ją dopracował), który był tak intrygujący (mógłby być – dobrze by było, gdyby był!) i np zaproponował jej duże pieniądze za wzięcie udziału w zagadkowym eksperymencie, po wszystkim wymknęłaby się gdzieś, podsłuchała jakąś rozmowę, zobaczyła coś, czego nie powinna była… i wrzuciła to na Insta.

No właśnie. Rozumiem, że żyjemy w czasach technologii telekomunikacyjnych i współcześni bohaterowie robią niewiele więcej, niż tylko siedzą na swych telefonach. Już pomijam to, że i tych jej technologicznych zmagań i rozterek, było mi trochę za dużo. Ale niech już zostaną, skoro je umieściłeś, były tam przynajmniej emocje. Skoro jednak są, to czemu nie spuentować jakoś tego wątku jej życia? Wydaje mi się bowiem, że takie jest też dobre opowiadanie: to, co zaczęło, to też kończy. Jeśli jakiś motyw jest napoczęty, to potem jakoś powinien się zamknąć. 

Wypatrzyłem też kilka drobnych błędów:

Czerwony znaczek dzwonka, klikam i widzę zdjęcie kota, który wskakuje z pudełka.

Tutaj brakuje “z”.

Natomiast płyta, która do nas wróciła wyglądała inaczej.

A tutaj “s”.

Nie czuję się kompetentny, by się wypowiadać w kwestii interpunkcji, ale wydaje mi się, że trochę też trzeba by popracować nad przecinkami.

Reasumując, pomysł ciekawy, ale wykonanie gorsze. Ale zawsze do dopracowania.

Pozdrawiam!

Hej, to znowu ja!

Na początek mam pytanie: 

Wyłazi na ulicę i kwaśno uśmiechnięty łasi się do ludzi, żeby coś dali. Żeby na bułkę, na wodę w hali u Maryli, na leki.

Czy to celowy rym wewnętrzny? Znając Ciebie tak, a jeśli tak, i go chciałeś, to wszystko w porządku. Jeśli nie, to warto uważać.

Że nie fantastyka inni pisali, ale dajmy temu spokój. Nawet w samej NF opublikowali niedawno tekst o barszczu, bo się spodobał redakcji. Jeśli chodzi o sam tekst, coraz bardziej widzę jak lubisz monologi wewnętrzne. Myślę, że jesteś w nich dobry, nawet bardzo, choć można jeszcze lepiej. Gdzieś tam nie byłem pewien przecinków, ale ja nie jestem specem od interpunkcji, więc nie będę się wypowiadał. W każdym razie jest świetnie, ale może być jeszcze lepiej. Narracja przychodzi Ci naturalnie, jest płynna, potoczysta, choć ma typowy dla Ciebie, urywany, nieco spazmatyczny charakter. Ale to Twój styl, dzięki temu tworzysz też napięcie w ogólnie dość mało podatnym na wykreowanie napięcia tekście.

A jednak jest intryga, która mi się bardzo podobała. To prawda, vilan, przemocowiec, jest najbardziej sztampowy ze sztampowych, pije, chodzi w żonobijce, żonę bije i dziecko też. Na pewno są tacy ludzie ale no to trochę schematyczne jednak. To taki drobny minus. Sam pomysł zemsty bezdomnego jednak bardzo mi się spodobał; zarówno pomysł sam w sobie jak i jego wykonanie. Oryginalne i faktycznie raczej dość niespotykane. Więc się zastanawiam, co chciałeś osiągnąć. (Nie czytałem za bardzo komentarzy, przed komentowaniem jakby co, żeby sobie nie uwarunkować osądu), I myślę, że to jasne. Chciałeś uczłowieczyć tych, którzy zazwyczaj są dehumanizowani. Chciałeś nadać im sprawczość, której zazwyczaj nie mają. Godność, którą życie i inni ludzie ich pozbawili. W dodatku poprzez wymierzenie sprawiedliwości – coś, z czym każdy mógłby się utożsamić.

Reasumując, poruszający tekst. Chyba najlepszy Twój tekst, jaki do tej pory przeczytałem.

Pozdrawiam!

Witam ponownie, mój drogi lustrzany HannibaL-u!

Z innymi Twymi tekstami zapoznam się wkrótce. Odnośnie natomiast do Twojego stylu pisania, to wydaje mi się, że mógłbym wyróżnić dwie główne składowe, które stanowią o jego charakterze i (potencjalnie) o utrudnionej recepcji. A są to: szyk zdań i neologizmy. Twój szyk jest bardzo urywany, sakadyczny (jak nieświadome, gwałtowne ruchy gałek ocznych), sprawia wrażenie przyduszenia, skandowania, dopominania się o uwagę. Jednocześnie jest on bardzo sprawny, ale taką szczególną konstrukcję tekstu radziłbym raczej zarezerwować dla momentów w tekście, w których występuje duże napięcie emocjonalne. Wówczas, mam wrażenie, wymowa tych, skądinąd bardzo sprawnych, zabaw językowych, mogłaby w pełni wybrzmieć na tle w miarę zwyczajnych, potoczystych zdań. Możesz to potraktować jako sugestię. Jeśli natomiast chodzi o neologizmy, to cóż. Taka już ich natura, że komuś, kto nie poznał ich źródłosłowu, procesu powstawania, może mieć problem z rozszyfrowaniem znaczenia kiedy zetknie się z nimi pierwszy raz. Ale też nie zawsze, byle nie przesadzić z kreatywnością. Tym niemniej, zwłaszcza że stosujesz monologi wewnętrzne, można rozważyć przedstawienie procesu słowotwórczego, wychodzenia od znanego słowa i docierania do docelowych zbitek słowno-słownych. To druga sugestia. Czy 

Więcej nie przychodzi mi do głowy. 

Pozdrawiam!

 

Hej, LabinnaH!

Oto jestem, skłoniony Twym zaproszeniem, znalazłszy wolną chwilę. 

Trzeba zacząć od tego, że lektura Twojego tekstu jest dość trudna. Nie za trudna – ale tak prawie na poziomie, który utrudnia zrozumienie opowiadanej historii. Ale tylko prawie. A gry słowne cieszą same w sobie, choć przypuszczam, że nie chciałbyś, żeby czytelnicy czytali Twoje teksty dla samego komponowania słów w ładne i zabawne kompozycje.

Wiem, że lubisz tkać swą opowieść właśnie w warstwie słownej. Ale to nie wszystko. Oczywiście widzę tu coś więcej, może zgrabną satyrkę na relacje damsko-męskie, a może (wybacz bezczelność, ale w sumie to nic złego – nie bezczelność, ale to jak skonstruowałeś historię) po prostu prostolinijną fantazję przelaną na papier. Mogę uwierzyć zarówno w satyrę jak i w fantazję o szczecionogich rusałko-owado-uwodzi-cielkach. Wszak dwie zgrabne nogi są przyjemne, a co dopiero sześć, czyż nie? ;)

Kolejnym tropem był tytułowy Midas – zabrzęczało, więc wygooglowałem – i proszę: król znany z głupoty. I tu mam do Ciebie zarzut. No może nie zarzut, ale żal. Żal niewykorzystanego potencjału. Gorąco liczyłem, że w finale nasz robotyczny Casanova o jakże szczytnej misji wskrzeszania ludzkości padnie ofiarą swych jakże rozbuchanych (ludzkich) zmysłów i przez to zostanie w jakiś sposób przewrotnie wyrolowany przez owe szcześcionogie istoty. 

Na koniec: przemyślenie. Ludzkość wymarła. W bitewnym szale, więc jest domniemanie jakiejś ostatecznej wojny. Ergo: nie zmieniła się wcale. Jej natura pozostała tak samo poddana namiętnościom. Widzimy również, że i robot, jej wytwór, poddaje się swym namiętnościom (nadanym mu przez ludzi). Ergo: dzieło nie jest wcale lepsze od swego stworzyciela. Jest to przemyślenie bardzo stare, zgoła biblijne i bardzo mi się tutaj podoba. Uczeń nie jest lepszy od swojego nauczyciela. Kupuję to.

Pytanie tylko: czy glina może powiedzieć do swego nauczyciela – jak mnie ulepiłeś? Czy lubieżny robot potrafi spostrzec swoje uwarunkowanie – i być może – sam siebie, poprzez autorefleksję, udoskonalić? Pytanie pozostaje otwarte, jak rozumiem, dla czytelnika. I to mi też się podoba.

Reasumując: ciekawie, ale trochę czegoś brakuje. Mogło być lepiej.

Pozdrawiam!

Hej!

Sam wiem, jaka to przyjemność, kiedy ktoś wyraża dogłębną opinię na temat tego, co się stworzyło, uznałem więc, że poza przyuczaniem się do krytycznego myślenia (w czym wciąż pozostaje dla mnie duże pole do nauki, mam wrażenie) będę przy okazji sprawiał tą przyjemność innym ;) Tym bardziej więc mi miło, kiedy mogę przeczytać tak szczegółowy feedback :D Cieszę się, że moja intuicja okazała się trafna. Co do moich tekstów natomiast… cóż na razie udostępniłem tu tylko dwa, pierwszy tekst jest już starożytny i szczerze mówiąc pozostawiłem go samemu sobie, chcąc tylko przekonać się, jak bardzo był (nie)dopracowany, nawet nie poprawiłem błędów. Ale chyba to zrobię, bo w sumie na to zasługuje. Drugi jest już nowszy i na tym mi zdecydowanie bardziej zależało. To tak kosztem wyjaśnienia.

Pozdrawiam!

Hej!

Nie jestem pewien, co napisać. Prawdopodobnie nie jestem najlepszym znawcą strumieni świadomości dlatego trudno mi ocenić jakość tej konkretnej strugi, a może strużki. Na pewno rzuca się w oczy natarczywy, obsesyjny charakter narracji (i głównego bohatera), ale czy to jest fantastyka? Czy tylko zapis monologu wewnętrznego jakiegoś obsesjonata (nie byłem pewien, czy istnieje takie słowo). Porozmawiajmy więc o tym, co mamy, o nastroju groteskowo-absurdalnym. Doceniam grę z homonimicznym skojarzeniem, myślę, że to bardzo sprytny i nie taki wcale łatwy w wymyśleniu zabieg, nadaje tekstowi jeszcze bardziej posmaku schizofrenii. Na tym tle wyrastają nieoczekiwanie głębsze przemyślenia, nie tylko natury gastronomicznej, co zgoła egzystencjalnej. Czyżby kanapka była i metaforą? Może i tak, uznajmy więc, że to nasza nisza, luka, miejsce w czasoprzestrzeni, które sobie tworzymy i gospodarujemy w nim. Czy znajdzie się w nim, w naszym kręgu, na naszej orbicie, jakaś druga istota? Mam wrażenie, że tu kryje się prawdziwy tragizm, skryty za zasłoną absurdu. Tekst sugeruje smutną odpowiedź – sam, sam; więc jesteśmy sami; sami ze swoim odbiciem w metrze, sami, zanurzeni w morzu konsumpcji, sami, ponieważ naszą samotność napędza zbyt natarczywe pragnienie posiadania drugiego człowieka, jego obecności przy nas. Czy o to chodziło Autorowi? A może to tylko jedna z interpretacji? Aż strach się bać, co by pomyśleli maturzyści na widok takiego tekstu.

Innymi słowy, jak to kiedyś napisał Dino Buzzati: bisetne krik krak!

Pozdrawiam!

Hej!

Osobliwy tekst, nie do końca wiem, o co w nim chodzi. Jeśli chciałeś oddać nudę i monotonię głównego bohatera, to Ci się to udało, obawiam się, że z początku mogłeś jednak trochę zanudzić też czytelnika. Myślałem wręcz, że w tym opowiadaniu w ogóle nie ma konfliktu, ale jakiś tam się pojawia, choć również osobliwy. Ogólnie mam wrażenie, że to tego rodzaju tekst, który przychodzi do pisarza we śnie i jeśli oddać go jeden do jednego, pozostawia osobliwe wrażenie. Główny bohater sam porusza się i mówi jakby śnił albo był czymś odurzony. Również obcy przybysze nie wydają się zbyt mocno stąpać po ziemi. W efekcie trudno jest zrozumieć ich cele, nie wiemy czy to rzeczywiście przybysze z kosmosu, a może to wszystko jest symulacją? Pewnie o taki efekt właśnie Ci chodziło. Może mogłeś coś więcej wyjaśnić, a może nie. Może to źle. A może dobrze.

Znalazłem trochę błędów:

W nocy chodziłem na boso po ogrodzie z zamkniętymi oczami, szukając owoców przez dotykanie krzewów.

O ile wiem, mówi się po prostu “boso”, albo “na bosaka”. Na boso brzmi dla mnie niepoprawnie, ale mogę się mylić.

W Tobie widzimy potencjał, ale stałeś się nudnym obiektem.

Proza to nie list, w prozie piszemy zaimki z małej litery.

 

Ogólnie rzecz biorąc czytało mi się przyjemnie, Twoje zdania są zgrabne i ładne, oko się na nich nie potyka. 

Pozdrawiam!

Hej!

Na początek kilka błędów, które wypatrzyłem: 

 Byłabym rad, jakby zajęli się zmienianiem muzyki, bo niemiecka patologia nijak mi nie pasowała do tego, co zamierzałam uczynić.

W tym zdaniu, poza ewidentnym błędem odmiany, nadal coś trzeszczy. Zamiast “jakby” sugerowałbym wstawienie tu “gdyby”.

Jeśli zignorować by jego rozpaczliwe łapanie powietrza, jakby dopiero co tonął, można by uznać, że siedział cicho.

 To zdanie jest nieporadne, za dużo w nim gdybania. Proponuję taką wersję: “Siedział prawie zupełnie cicho, tylko rozpaczliwie łapał powietrze, jakby dopiero co tonął.”

Żadnego, nawet, bicia serca, choć zmysłom, tak jak się niedawno przekonałam, nie powinnam już ufać.

Tutaj chyba zjadłeś słowo “dźwięku”.

Mogłabym teraz spróbować ją zaatakować, ale czuję, że go głupi pomysł.

Miało być “to”, jak przypuszczam.

Odrzucam ja na bok. Doskakuje

Brakuje ogonków.

 

Jeżeli chodzi natomiast o sam tekst, to muszę przyznać, że jest on bardzo dobrze skomponowany i rozplanowany. Akcja rozwija się w jednorodnym tempie, nie ma nieładnych skrótów, do czego niektórzy mają pewną skłonność przez lenistwo. Zwroty akcji są dokładnie tak nieprzewidywalne, jak potrzeba, nawet finalny twist, choć wpisuje się doskonale w kompozycję utworu, potrafi zaskoczyć. A przynajmniej mnie nieco zaskoczył. Ale może zrobiłem sobie zbytnie nadzieje na jakiś motyw początków nawrócenia/przemiany/odkupienia, co z pewnością byłoby ciekawym przełamaniem schematu. Tym niemniej nie zdecydowałeś się na to i dzięki temu tekst jest spójny i ładnie mości się w swojej konwencji. Myślę, że to dodatkowo wspomaga kreację świata, w którym jedynymi bogami są sami ludzie… Konkluduje też zabieg kreacji głównej bohaterki, jako osoby, którą bardzo trudno jest polubić. Cóż, widzę tu odwieczną chyba fascynację absolutnym złem. Abstrahując od dyskusji, czy jest ona szkodliwa/potrzebna/uzasadniona chciałbym tylko zwrócić uwagę, że łatwo popaść w oczywistości, by nie powiedzieć banały. Trochę mi brakuje pogłębienia backgroundu naszej Marzanny, który został tu tylko ledwie zasygnalizowany. Skąd u niej taka fascynacja zabijaniem? Jak to się stało, że korporacja Weles ją znalazła? Cóż, również posługiwanie się traumami jest już z pewnością ogranym zabiegiem, ale mimo wszystko jakiś drobny przebłysk wspomnienia, jakaś retrospekcja, jakakolwiek wskazówka, dlaczego życie uczyniło z nią takiego morderczego robota myślę ubogaciłaby tekst. Bo samo odwołanie się do słowiańskich wierzeń – ów dziwny crossover fantasy i sf, z którym ostatnio wciąż się spotykam – wydaje mi się, przykro mi to stwierdzić, trochę na siłę tutaj wciśnięty, zwłaszcza że nie znamy drogi naszej bohaterki. Z pewnością to moja subiektywna opinia i inni mogli odebrać to inaczej ;)

Ogólnie rzecz biorąc fascynujący tekst. Dobrze mi się go czytało, choć momentami z trudem, ale to głównie dlatego, że jednak nie przepadam kiedy zbytnio leje się jucha. Więc to akurat nie zależy od Ciebie :D

 

Pozdrawiam!

Hej!

Ciekawe opowiadanie, doceniam bardzo za wykorzystanie elementów lokalnego folkloru, te zawsze warto popularyzować. Spodobał mi się również motyw opieki nad babcią z demencją, której odchodząca pamięć ładnie się tu komponuje z przekazywaną z pokolenia na pokolenie opowieścią o duchu. 

Co do samego ducha natomiast… Cóż, historia ta była przewidywalna od samego początku, do tego stopnia, że można się złościć na bohatera, że tak długo nie dostrzegał prawdy. Ale cóż, w końcu żyjemy w materialistycznym świecie, mało kto bierze pod uwagę istnienie duchów więc to raczej realistyczne przedstawienie. Mimo to nieco kłuło w oczy, przynajmniej mnie.

Myślę też, że można by dopracować kreację głównego bohatera. Jego wykrzyknienia, rozmowy z samym sobą, cały on wydały mi się dość infantylne. W każdym razie wyobraziłem go sobie jako dwudziestolatka co najmniej, może w Twoim zamyśle miał być młodszy. Nie wykluczam, że po części wynika to z tego, że podjęłaś się dość ambitnego zadania stworzenia narratora pierwszoosobowego przeciwnej płci, co myślę zawsze jest trudne. Nie mówię, że Ci się to nie udało – nie; uwierzyłem w niego, w jego uczucia, w jego motywacje i działania. Tylko jego monologi wewnętrzne trochę mnie raziły. Także jest to, myślę, kwestia wymagająca praktyki.

Błędów nie dostrzegłem, zdania są zgrabne, łatwo i szybko się czyta zważywszy, że akcja rozwija się dość powoli. Być może inni będą mieli zastrzeżenia techniczne, ale ja nie mam.

Pozdrawiam!

Hej!

Bardzo dobrze mi się czytało Twój tekst, chociaż potknąłem się o kilka niezręczności. Nie są to może błędy ale wydaje mi się, że brzmią trochę topornie. A oto one:

Przegapiłem moment, kiedy przestała być sobą i zaczęła się stawać kimś, a nawet czymś innym.

Zastosowanie tutaj “nawet” nie wydaje mi się do końca trafione, oczywiście jest to kwestia uznaniowa i dzięki temu słowu uzyskujesz wzrost napięcia, wydaje mi się jednak, że lepsze byłoby tu “może”, które zamiast wzrostu napięcia dałoby efekt tajemniczości.

Opowiadała mu te swoje bezsensowne historie, ale jemu z wiadomych powodów to nie przeszkadzało.

Myślę, że zdanie lepiej by brzmiało, gdybyś wyrzucił pierwszy zaimek. Skoro bowiem opisujesz jak siedzi obok stracha na wróble i opowiada mu swoje historie, to wiemy z kontekstu, że to właśnie o niego chodzi ;)

Poza tym tekst jest bardzo sprawny, naprawdę dobrze mi się go czytało. Podczas lektury przypomniała mi się wersy tej piosenki, nie wiem czy to trafny trop…

 

Lubiła tańczyć pełna radości tak ciągle goniła wiatr

Spragniona życia wciąż zawsze gubiła coś nie chciała nic

Nie rozumiałem kiedy mówiła mi: "Dzisiaj ostatni raz

Zatańczmy proszę tak jak gdyby umarł czas" Mówiła mi…

 

Nawet jeśli ta piosenka nie miała żadnego udziału przy powstawaniu Twojego tekstu podoba mi się myśl, że jest on jej literacką pochodną. Dość przewrotną, trzeba przyznać, może nawet trochę wstrząsającą, kiedy czytelnikowi przychodzi do głowy myśl o chorobie bohaterki, ale zostaje ona w finale zupełnie poddana w wątpliwość.

Pozdrawiam!

Cóż, młody wiek niestety przemija… Ale staram się go dobrze wykorzystać na rozwój i naukę. Ja z kolei zazdroszczę doświadczenia ;) 

Hej!

W gruncie rzeczy to literacki żart, ale sprawnie napisany, a parafrazując klasyka, żadne opowiadanie nie jest dobre ani złe, może być tylko dobrze albo źle napisane. Drogi Autorze, nie czuję się więc ani dotknięty, ani obrażony, ani nawet sprowokowany. Co najwyżej rozbawiony. 

Żadnych błędów nie wypatrzyłem.

Pozdrawiam ;)

Hej!

Bardzo przyjemnie mi się czytało, cała historia jest przedstawiona wyjątkowo skrótowo a jednak sugestywnie, przez co puenta wybrzmiewa tak wyraźnie, jak powinna. 

Wypatrzyłem jedną literówkę:

Lawa, która została wydalona na powierzchnie zniszczyła chaty

Domniemywam, że powinien tu być ogonek ;)

Pozdrawiam!

Hej!

 

Parę wytropionych błędów na początek: 

Najbardziej zapadły mi z tamtego okresu moje dziwne instynkty, przejawiające się głównie w snach, mgliste przebitki niedających się wytłumaczyć obrazów, te dziwne mary pełne krwi i morderstw.

Powtórzenie. Drugie “dziwne” bym wyrzucił. Poza tym, że to powtórzenie, tego typu przymiotnikiem osłabiasz wrażenie, które tworzy opis tych mar.

z których koniec końcu

O ile się nie mylę ten frazeologizm brzmi koniec końców.

Czasem wprawdzie rzucano jakimiś ogólnikami, lecz żadne z nich nie usatysfakcjonowałyby mnie nawet wówczas, gdybym w nie święcie uwierzył.

To brzmi nielogicznie. Czy jeśli w coś się święcie uwierzy, to tym samym nie oznacza, że jest się swoją wiarą usatysfakcjonowanym? Zważywszy na naukowe inklinacje bohatera zamieniłbym to może na “gdyby przedstawiono mi na to dowody” czy coś w tym rodzaju.

Podszedł do mnie starszy brat, chwycił silnie, tak że zabolało mnie ramię, i poszedł ze mną do mojego pokoju. Wołałem usilnie, by mi chociaż coś wyjaśnili, lecz oni ze stanowczą obojętnością milczeli bądź odmawiali.

Pogrubione słowa może nie są do końca powtórzeniem, ale tworzy się niepotrzebny rym wewnętrzny. To “usilnie” swoją drogą i tak nie jest tam zbyt potrzebne. Natomiast jeden z podkreślonych czasowników zmieniłbym np. na “zbliżył się”.

Był radosny, lecz nie tak wykazywał się tak szaleńczą ekstazą jak reszta

O jedno “tak” za dużo. Wywal to pierwsze.

 

Ogólnie brakuje mi tu płynności narracji, wiele zdań jest trochę pokracznych i trudnych w czytaniu. Widzę, że opowiadanie przychodzi Ci z niejakim trudem, ale żeby nie być gołosłownym, posłużę się przykładem:

Wykonał dziwny gest w stronę członków mojej rodziny i po chwili kilka młodych, najroślejszych krewniaków wyszło w jakimś nieokreślonym celu.

– Gdzie poszli? – zapytałem, nie wiedzieć czemu poważnie zmartwiony.

Pogrubiony fragment jest niepotrzebny. To, że bohater nie wie, w jakim celu wyszli, objawia się nam lepiej poprzez pytanie, które zadaje. Natomiast zebranie obu tych sformułowań razem sprawia toporne wrażenie.

 

Pod koniec tekst nabrał więcej życia. Dobrze by było, gdyby ten sam poziom utrzymywała całość, chociaż akcja niewątpliwie rozwija się powoli. W każdym razie na pewno trzeba by trochę przetrzebić dużo zdań, bo wiele z nich jest dość niezgrabnych. Ale to typowe na początku, zazwyczaj popada się w wielosłowie, dopiero po długiej praktyce człowiek uczy się ograniczać, żeby to samo wyrażać przy pomocy mniejszej liczby słów. Innymi słowy – praktyka, praktyka i jeszcze więcej praktyki! ;)

 

Sam pomysł wydaje mi się ciekawy, chociaż nie jestem namiętnym czytelnikiem podgatunku fantasy a zwłaszcza horroru. Można się utożsamić z bohaterem, który odkrywszy przerażającą naturę swojej rodziny, zdobywa się na odwagę, by się przeciwstawić tradycji.

 

Pozdrawiam!

 

Jest tu niewątpliwie rozmach, który, mam wrażenie, trochę się dusi w krótkiej formie, w jakiej zawarłeś tę historię. Sam wątek magicznej – czy też dysponującej niepojętym sposobem działania – substancji i jej wpływu na społeczeństwo wydaje mi się dobrze poprowadzony, choć bohaterowie są przez to potraktowani trochę instrumentalnie. Cóż, niewątpliwie to materiał na pełnowymiarową powieść, a nie krótkie opowiadanie. W obecnej postaci są dość słabo zarysowani, czy też raczej szkicowo, zaledwie zdążymy ich poznać, już zastępują ich inni.

Nie jestem redaktorem, ale na pierwszy rzut oka tekst wygląda na dobrze technicznie opracowany, nie widzę w nim błędów. W tym względzie jednak zdałbym się na innych, bardziej doświadczonych forumowiczów ;) 

Reasumując, sugerowałbym na przyszłość dopracowanie kreacji bohaterów, choć zdaję sobie sprawę, że cel, jaki sobie postawiłeś, czyli ukazanie długiego okresu, mocno się z tym kłóci. Uważałbym też z patosem, który tutaj jest co prawda dobrze wymierzony, nie ma go za dużo, ale no, zawsze trzeba się mieć na baczności, żeby nie popaść w niezamierzony komizm.

Pozdrawiam!

Dopracowałem jeszcze fragment biograficzny, zgodnie z sugestią rozbiłem go na dwa akapity i zastosowałem mały zabieg, celowe powtórzenie, które mam nadzieje daje mocny efekt emocjonalny. W każdym razie jestem nadal otwarty na wszelkie dalsze uwagi ;) 

Dziękuję bardzo wszystkim za komentarze, uwagi i wskazanie błędów. A także za głosy. Niestety interpunkcja nie jest wciąż moją najmocniejszą stroną… Dopiero dzisiaj wróciłem do domu i mogłem nanieść stosowne poprawki, przez co mam nadzieję tekst stał się jeszcze odrobinę lepszy.

 

Pozdrawiam wszystkich serdecznie.

Nowa Fantastyka