Mało jest rzeczy równie przyjemnych, co kubek gorącego grogu, dobra książka i barowa pogoda za oknem.
komentarze: 35, w dziale opowiadań: 35, opowiadania: 21
Mało jest rzeczy równie przyjemnych, co kubek gorącego grogu, dobra książka i barowa pogoda za oknem.
komentarze: 35, w dziale opowiadań: 35, opowiadania: 21
Cenię sobie Twoje komentarze tak samo jak możliwość dyskusji. Nie jestem zwolennikiem spłycania twórczości przez nadużywanie nowoczesnych / nie pasujących do założeń świata zwrotów. Z drugiej strony – posłużę się przykładem. To, co podoba mi się w twórczości Sapkowskiego to mistrzowskie używanie anachronizmów w celu budowy świata, który prezentuje współczesne problemy polityczne i społeczne w średniowiecznej, fantastycznej otoczce. Dzięki wymianie komentarzy z Tobą zwróciłem jednak uwagę na fakt, jak ważny jest balans – po to, żeby nie zaburzać immersji. Ostatecznie wolałbym, żeby to co piszę było strawne zarówno dla czytelników szukających lekkiej rozrywki jak i dla tych, którzy wymagają nieco więcej. Muszę się z tym przespać kilka dni i może ostatecznie wywalę te „cholery” z moich opowiadań… A może zostawię. Mam również cichą nadzieję, że w przyszłości, po publikacji kolejnego tekstu (albo nawet przy betowaniu) doczekam się jeszcze Twojego komentarza. Dziękuję! :)
Dziękuję że przeczytałaś również to opowiadanie. Dzięki Ci również za wypunktowanie błędów lub niepoprawnych fragmentów :). Prawie wszystko poprawiłem, ale kilku zdecyduję się bronić:
…kontynuował jazdę w dół z ogromną prędkością, podskakując dziko na dziurach i wybojach. → Na czym polega dzikość podskakiwania?
A może: …kontynuował jazdę w dół z ogromną prędkością, podskakując niebezpiecznie na dziurach i wybojach.
Wydaje mi się że dziko to dobre określenie. Oznacza nieprzewidywalne, szybkie i gwałtowne zmiany położenia. Nadmienię, że powtórzenia pojawiające się dalej w tekście zlikwidowałem, faktycznie było ich zbyt dużo.
– Omijaj te cholerne dziury, sucza twoja mać! → Skąd w czasach tego opowiadania znano to przekleństwo?
Uwaga dotyczy też choler w dalszej części opowiadania.
…zdało się, że za chwilę wybuchnie niby dojrzały pomidor ściśnięty w pięści. → Skąd w czasach tej opowieści wiedziano o pomidorach?
Opisywany przeze mnie świat jest całkowicie fikcyjny. Przekleństwa nie muszą być całkowicie historyczne – tak jak i język, którym posługują się bohaterowie.
To samo dotyczy obecności pomidorów – nie chciałem czerpać inspiracji tylko z tego, co było a czego nie było w Europie w, dajmy na to, XIII wieku. To trochę tak jakby mieć za złe Tolkienowi ziele fajkowe, bo stylizuje swój świat przedstawiony na średniowieczną Europę, a tytoń trafił do starego świata dopiero po odkryciu Ameryki przez Kolumba.
…wszystko wygląda jelegancko i prawilnie… → Skąd tu rosyjskie słowo pochodzące ze slangu więziennego?
Co tu dużo mówić, wyglądał jak żul i pachniał tak, jak żul pachnieć powinien. → Czy słowo pochodzące z rosyjskiego to najwłaściwsze określenie w tym opowiadaniu?
Uważam, że slangi i gwary stanowią niewyczerpane źródło zapożyczeń, którymi można wzbogacać jezyk, jakim posługują się bohaterowie. Zwłaszcza jeśli bohater jest kryminalistą i mógł siedzieć w więzieniu… A co do żula – można użyć słowa “menel” lub “kloszard” o pochodzeniu francuskim. Używanie zwrotów i zapożyczeń z innych języków i gwar uważam raczej za zaletę niż wadę, choć rozumiem że niektórym czytelnikom może to burzyć poczucie immersji.
Jeszcze raz dziękuję za przeczytanie obydwu opowiadań i bardzo wartościowe komentarze.
Dziękuję, że poświęciłaś czas nie tylko na przeczytanie, ale także na niezwykle dokładną analizę. Wiele z poprawek i błędów poprawiłem (niektóre ze wstydem… ;)). Znalazło się jednocześnie kilka propozcyji poprawek, z którymi muszę podyskutować.
Zmian po kolei nie będę opisywał, poprawiłem wszystkie. Przy okazji dowiedziałem się kilku nowych rzeczy, na przykład że “runąć przed siebie” to niepoprawny zwrot. Dzięki :)
Co do fragmentów, które zostawiłem po staremu:
Zamieć szalała w najlepsze, spoza srebrzystego tumanu niewiele było widać, dało się odróżnić jedynie zarys donżonu i wieży, smoliście czarną plamę na tle ciemnogranatowego nieba. → Czy podczas szalejącej zamieci na pewno można dostrzec barwę nieba?
Można, będąc w zamieci widziałem dobrze kolor nieba, nawet w nocy.
Chłopak schodził powoli w dół, dzierżąc w lekko drżącej prawicy miecz. → Masło maślane o czy mógł schodzić w górę?
“Schodzić w dół” to dpuszczalna forma. Można zejść z tego świata, albo z majestatu… Rozumiem co masz na myśli, skoro wiadomo że idzie do lochu po schodach to na pewno w dół… ale jednak zostawiłbym to. Chyba że naprawdę robi dysonans i kłuje w oczy :)
Zmurszałe kości osunęły się… → Wiem, że murszeje drewno, ale nie mam pewności czy kości też murszeją.
Kości również murszeją. Termin nie jest medyczny ale poprawnie opisuje proces rozkładu. Sprawdziłem :)
Niech ta cholerna wyprawa… → Czy w czasach opowiadanie na pewno znano to przekleństwo?
– Posikałam się. Cholera, posikałam się ze strachu! → Skąd w czasach tego opowiadania znano przekleństwo cholera?
Opowiadanie jest otagowane jako “high fantasy”. Świat przedstawiony jest całkowicie fikcyjny, więc niejako zwalnia to mnie z obowiązku łamania sobie głowy nad tym, jak mówiono w tamtych czasach… bo te czasy są inne, niekoniecznie dawne. I świat też jest inny – choć podobny:)
…i nie tracąc czasu na dobycie miecza dopadł do hrabiny. → Skąd wiadomo, że to hrabina?
…opadała na wymiętoszoną, porwaną kryzę, jedyne co zostało z bogatej niegdyś sukni. → Skoro została jedynie kryza, to skąd wiadomo, że niegdyś suknia była bogata?
Przyjąłem taką formę, w której narrator jest wszechwiedzący. Wydaje mi się że to dość popularny zabieg, stosowany szeroko w literaturze – od Sienkiewicza po Hamingwaya, a w fantastyce choćby przez Lema i Sapkowskiego. Gdybym pisał z punktu widzenia bohaterów naaracja prowadzona byłaby w pierwszej osobie, a obserwacje i wnioski ograniczone tylko do ich percepcji.
Na upartego mogę poza tym stwierdzić że hrabina pojawiła się już w pergaminie w lochach, a suknię było widać na obrazie :).
Kopnęła frontem podeszwy w miejsce… → Czy na pewno kopnęła frontem podeszwy? Kopie się zazwyczaj nogą.
A może miało być: Kopnęła i czubkiem buta trafiła w miejsce…
Jak najbardziej można podeszwą. Fachowo nazywa się to kopnięcie frontalne, szeroko praktykowane w sztukach walki. Czasem wychodzi przypadkiem. Jeżeli jest się po niewłaściwej stronie podeszwy może bardzo zaboleć :)
Głowa pękała mu w szwach, a oczodół pulsował tępym bólem. → Gdzie znajdują się szwy głowy?
Proponuję: Głowa pękała od uderzenia, a oczodół pulsował tępym bólem.
Czaszka ma kilkadziesiąt szwów – są to połączenia monolitycznych kawałków kości z których składa się całość. W przypadku urazów skutkujących pęknięciem czaszki zwykle takie pęknięcie pojawia się wzdłuż szwu. Stąd wyrażenie “głowa pęka w szwach”. Chociaż może i ma ono dłuższa historię związaną z krawiectwem, nie wiem. Ale spotykałem się z nim w przeszłości :)
Pierwsze wrażenie opowiadanie robi tylko raz, ale mam nadzieję że po poprawkach prezentuje się lepiej.
Absurd goni absurd, chociaż w miarę czytania tekst nabiera coraz więcej sensu. Z ciekawości: długo fromował Ci się w głowie pomysł i koncepcja, nim siadłeś i napisałeś? I czy pisałeś “od strzała”, czy na raty? :)
Wódzie lejącej się strumieniem z sufitu żaden alkoholik by się nie oparł. Fajny tekst napisany wg. ciekawych założeń.
Fajna opowieść. Przywodzi na myśl twórczość Pilipiuka. Połknąłem w pięć minut, z zapartym tchem czekając na epilog albo wyjaśnienie pochodzenia czarnych stworów.
Mam tylko kilka drobnych spostrzeżeń:
nadstawiać ucha i zapisywać, zapisywać, wszystko dokładnie notować
Celowe powtózenie?
a wiatr świstał jak potłuczony (albo raczej: potępieńczo).
Może lepiej: świszczał?
Ach! Cóż to było za miejsce – tera już takich ni ma – niezelektryfikowane, pozbawione dróg dojazdowych i przez to kompletnie, ale to kompletnie odizolowane,
Jakoś tak do maniery Gienka bardziej pasowałoby mi proste “bez”
Teren przygraniczy
Przygraniczny?
Nagle jak nie zaszumi, jak nie zahuczy tak jakoś złowrogo. Zza drzewa wynurzyła się czarna maszkara, coś jakby glizda, ino większa, plugawsza, straszniejsza; gliza nie z tej ziemi.
Glizda? :)
Smród od niej buchał taki, że joj, jak od mojej starej, krucafiks!
Padłem i leżę, wstać nie mogę :D
Ścigały mnie te spuszczone ze smyczy kurwiszony zaciekle i już nawet wyczuwał ja ich oddech smrodliwy siarkowy na plerach, a wibracje podłoża pod stopami swymi.
Znowu, “Wibracje” jakoś mi nie pasują do sposobu, w jaki Gienek się wysławia.
Jedno mogłoby mnie tera uratować – zjazd na złamanie karku ze stromizny o kącie nachylenia minimum czterdziestu stopni aż do mojej wioski i wołanie tam o pomoc.
Też bym zmienił ten fragment na jakiś mniej matematyczno-ścisły opis :).
Niesamowicie podoba mi się Twoje opowiadanie. Nie każdy, kto pisze postapo potrafi przedstawić dojmująca samotność, ale Tobie się udało. Bardzo ciekawy pomysł i gęsty klimat. Gratuluję.
Jeśli usłyszała cię i zawróciła. Może gorzej, odeszła z tej części podziemi.
Wydaje mi się, że zamiast pierwszej kropki powinien być znak zapytania.
Wiersz z morałem :-) podoba mi się dobór słów. Niesie za sobą taką lekką, przyjemną atmosferę. Mimo wszystko, przesłanie jest bardzo życiowe.
Wiersz z morałem :-) podoba mi się dobór słów. Niesie za sobą taką lekką, przyjemną atmosferę. Mimo wszystko, przesłanie jest bardzo życiowe.
Cześć, ta żelazna dziewica faktycznie nie jest najlepszym wyborem, ale tutaj świadomie weszła licentia poetica. Jakoś mi pasowało, trochę dlatego że według legendy Elżbieta Batory też taką miała, a trochę dla klimatu :). Haki rzeźnickie byłyby bardziej praktyczne, ale na potrzeby opowiadania uznajmy, że hrabinę radowały krzyki ofiar zamykanych w dziewicy :)
Bóg jeleń08 – muszę zajrzeć do Wiedźmina… Wieżę czytałem już jakiś czas temu, więc podobieństwo może jest, ale raczej nieświadome lub podświadome :) dzięki za opinię i komentarz. Miało być klasycznie, zawsze chciałem napisać coś podręcznikowo gotyckiego, ale osadzić to w swoich własnych realiach. Koala75 – miło że zajrzałeś, chociaż nie obraziłbym się, gdybyś ominął szerokim łukiem nie lubiąc horrorów. Tym bardziej dziękuję za opinię :).
Bruce, dziękuję jeszcze raz. Udało mi się przeanalizować twoją opinię. Poprawiłem błędy i wprowadziłęm parę zmian we fragmentach, na które słusznie zwróciłaś uwagę. Choćbym sprawdzał pięć razy, rażący ortograf i tak czasem jak widać się prześlizgnie (albo i dwa :) ).
Kapłan jest politeistyczny i to celowy zabieg. Świat przedstawiony, który sobie wymyśliłem jest całkowicie fikcyjny, ale nie skupiałem się dotąd za bardzo na religiach. Skojarzenia z Elżbietą Batory jak najbardziej słuszne :).
Fajne, ale mam wrażenie że trochę za krótko :). Druga połowa opowiadania, ta w której duchy pokazują się nowym mieszkańcom zamku zyskałaby na pewno gdyby była nieco bardziej rozwinięta.
Bruce, dziękuję za wnikliwą analizę. Dziś wieczorem siądę do ortografii i dokładnie prześledzę Twoje sugestie. Bardzo się cieszę że Ci się podobało. Opowiadanie wywiera zamierzone emocje, to dla mnie bardzo ważne :).
Zaintrygowałeś mnie już na wstępie bo zdarzyło mi się żeglować po Dąbiu :). Zgrabne opisy, klimat trochę jak z powieści “Szło Nowe” Gołubiewa, z tym że z fantastyczną nutką.
Fajny i wartościowy tekst. Stylistycznie tylko jedno “ale”:
“Chrzczę cię jako Mare Dambiensis” – wypowiedział do wody, za co ochroniarz z kitką uderzył go w nos. Czerwona wstęga popłynęła mu z nosa, zalewając usta. Była zadziwiająco słodka.
“Nos” się powtarza. Może lepiej “Czerwona wstęga popłynęła w dół, zalewając usta”?
Na samym początku zaintrygowała mnie branża, w której bohater działa – można powiedzieć że mam z nim trochę wspólnego :).
Wydaje mi się że nie robiłeś autokorekty po napisaniu, jest bardzo dużo błędów interpunkcyjnych. Skróciłbym również fragmenty które nie wnoszą nic nowego do fabuły, bo zaburzają tempo narracji.
Podobał mi się plot twist z poczuciem winy, gdzieś tak od momentu wejscia przez pierwsze drzwi opowiadanie nabrało tempa.
Dobre :D Przypomina mi się jak będąc małym bajtlem bawiłem się w niszczenie wszechświatów przy pomocy jedzenia. Fajnie łączysz naukowe terminy z lekkim klimatem tekstu.
Przez chwilę myślałem że można użyć “Strzępów”, ale po namyśle… “Płatów” brzmi chyba lepiej. Nieoczywisty, trochę intrygujący dobór słów.
Ciekawe opowiadanie, dobry pomysł który moim zdaniem jest wart kontynuacji.
Mam dwie uwagi które przychodzą mi “na gorąco” do głowy:
Kilka dni temu, stojąc przed jedną z warszawskich kamienic, Paweł został zabrany przez dwóch mężczyzn ciemnym BMW. Zawieźli go na Krakowskie Przedmieście, do jednego z państwowych budynków.
– tu powinno być chyba “kilka dni później” – żeby zachować chronologię.
Z całego opowiadania najbardziej podoba mi się emocjonalny język i pomysł. Refleksje małego chłopca i śmierć dziadka – klasa, naprawdę czyta się z gulą pod gardłem.
Chciałbym dowiedzieć się co było dalej :)
Ciekawy pomysł, chociaż lekkim przerażeniem napawa mnie AI której dyktuje się powieść. Zastanawia mnie czy AI zapisuje jeden do jednego to, co dyktuje babcia, czy też babcia rzuca zwięzłe hasła i pomysły które AI rozwija…
Dziękuję za to, że przeczytałaś. Magii tu faktycznie mało, taki był zamysł, a co przejeżdżania wozem przez pnie… Sam jestem ciekawy jaki byłby efekt, niestety nie mam ani wozu ani koni :). Mimo wszystko wydaje mi się że wyszłoby jak w opowiadaniu, gdyby konie były przestraszone i nie stanęły dęba w ostatniej chwili.
To gdzie on miał te oczy? Na szyi? ;-)
To by dopiero było… Poprawione, oczywiście że powinno być “znad” :)
Jeśli dobrze rozumiem, podmiot liryczny jest tu płci żeńskiej :) Mam zastrzeżenia do “płatów” w pierwszym wersie. Jakoś mi nie pasują :). Za to im dalej tym bardziej mi się podoba. Z wersu na wers mam uczucie budzącej się samoświadomości i to jest bardzo fajne.
Fajny tekst, chociaż Hard SF to wymagający gatunek – nie jestem w 100% pewien czy tekst jest poprawny od strony naukowej. Podziwiam za odwagę, bo uważam, że pisanie Science Fiction tego typu nie jest łatwe.
Dzięki że przeczytałeś, cieszę się z merytorycznego komentarza. To, że komuś się podoba bardzo mnie motywuje. Powyższe opowiadanie jest pierwszym moim tekstem, który puszczam między szerszą publikę, natomiast w “szufladzie” mam jeszcze trochę zawartości. Niestety, panuje w niej niezły bajzel i dlatego wszystko, co z niej w przyszłości wyjdzie będę musiał powtórnie zdredagować :). W wolnych chwilach dalej piszę, więc na pewno coś niebawem wrzucę.
Brakuje trochę kontekstu, czyta się to jak zajawkę większej całości. Chętnie poznałbym pozostałą część (jeśli istnieje) – wtedy mógłbym wyrobić sobie bardziej określone zdanie.
…I może dowiedziałbym się, dlaczego admirał dowodzi piechotą uzbrojoną w broń jazdy. Oczywiście to wszystko da się wytłumaczyć, ale bez wspomnianego kontekstu brzmi trochę dziwnie :).
“Za to satyrowie i fauni stali nie do wytrzymania.” – nie powinno być “stali się?”.
Fajny pomysł, bardzo przyjemnie mi się czytało :) Chylę czoła przed znajmością Panteonu oraz nazw własnych z epoki. Podoba mi się lekki klimat opowiadania.
Nie czuję się jeszcze na siłach żeby komentować warsztat, bo sam mam dużo do nadrobienia w tej kwestii, ale zauważyłem coś innego, bardzo interesującego.
Trafnie i ciekawie przedstawiasz motywacje i postępowanie samurajów – nie są do końca sprawiedliwi, nie są bez skazy i na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, że nie postępują w zgodzie z kodeksem Bushido (na przykłąd chcąc wyrżnąć mieszkańców wsi). A mimo to, w kontekście czasów w których dzieje się akcja i mentalności ówczesnych ludzi, takie postępowanie było jak najbardziej dopuszczalne i nie narażało honoru samuraja na szwank.
Podobnie było w śrendniowiecznej Europie – rycerze dopuszczali się największych bestialstw, a jednocześnie w ogólym mniemaniu ówczesnych ludzi dalej byli wierni rycerskim cnotom takim jak honor, wierność i sprawiedliwość (na przykład podczas krucjat) – taka ciekawostka, którą wyraźnie widzę w twoim opowiadaniu. :).
Ambush, faktycznie przysłówek “partykularnie” nie jest najszczęśliwszym wyborem w tym kontekście. Zmieniłem na inny, dziękuję.
Anaksymander, dziękuję że przeczytałeś. Faktycznie, po przeczytaniu “Miecza” widzę pewne analogie.
Pozdrawiam!
Całość wywołuje we mnie miłę skojarzenia ze starym SF. Czuć tutaj ducha “Bajek Robotów” Lema. Uważam jednak, że stanowczo zbyt wiele tu nazw włąsnych, co skutkuje chaosem i trudnością ze zrozumieniem.
Bardzo ciekawe – musiałem przeczytać dwa razy żeby zrozumieć :) Świetny pomysł.
Fajnie było przeczytać – przypominają mi się nocne wędrówki po Bieszczadach sprzed lat. Historia tamtych gór też jest krwawa i skomplikowana. Mocno pobudzała wyobraźnię :).
Tylko jedna drobnostka mnie zestanawia – na samym początku piszesz o piciu z gwintu. W kontakście picia szczęśliwszym wyrażeniem byłoby chyba ”z gwinta”?
@Ambush, dziękuję za komentarz. Przecinki – wezmę sobie do serca, podobnie jak kwestie techniczne dotyczące zapisu dialogów (wstyd się przyznać, ale te reguły były mi obce do tej pory). O betowaniu również pomyślę.
Nie będę ukrywał, zachęciłaś mnie do kontynuowania :).