Profil użytkownika


komentarze: 100, w dziale opowiadań: 71, opowiadania: 48

Ostatnie sto komentarzy

Całkiem ciekawy klimat, podoba mi się, trochę taki hard sci-fi, ale tekst bardzo niejasny. Nie chcesz tłumaczyć od razu detali, dla mnie super, ale jest ich tak dużo i przez tak długo, że tracę motywację do czytania całości. Na pewno jest intrygująco, ale czasem miałam wrażenie, że może bardziej skupiasz się na stronie estetycznej niż fabularnej? A może po prostu nie jestem Twoim targetem. Stylistycznie nic do zarzucenia nie mam, jest fajnie, ale ciężko.

Dzięki, spróbuję! Ciągle nie mam nic do publikacji, ale może kiedyś. Nie rozmawiałyśmy jakoś nigdy za bardzo, ale miło Cię widzieć! Ciągle wytykasz nieoznaczanie tekstów jako “fragment” w taki sam sposób. ;) Nie wiem dlaczego, ale poczułam się jak w domu, gdy to zobaczyłam.

Edit: Spojrzałam sobie w moje wiadomości sprzed sześciu lat i cholera, aż mi głupio. 

 

Tytuł interesujący, weszłam dzięki niemu. Niezbyt lubię tę tematykę, ale to powtarzane ostrzeżenie stworzyło niezły klimat. Wyrzuciłabym ten cytat na samym początku, bo po pierwsze, wybija mnie z tego klimatu, po drugie w zasadzie niczego nie wnosi (a jak już ktoś naprawdę nigdy o świadomym śnie nie słyszał, ani nie jest w stanie się domyślić co to, to sobie wygoogla, jeśli chce czytać dalej), a po trzecie – ciężko mi traktować tekst poważnie jeśli zaczyna się od cytatu z portalu abczdrowie.

 

Latarnie i światła w niektórych oknach mieszkań, które mijał, były jedynym oświetleniem wśród nocnego mroku (…).

Pogrubione możesz wyrzucić.

 

 

Nagle zatrzymał się i postanowił na szybko przeprowadzić inspekcję pobliskiego parku (…).

Zdanie brzmi raczej komicznie, nie wiem czy taki był twój zamiar. Według mnie, wstawka ze stylu urzędowego nie ma tu uzasadnienia. Trochę dużo informacji w nim.

 

Opis życia i osobowości bohatera jest dość długi i, dla mnie, nużący. Myślę, że bez części tych informacji moglibyśmy się obejść, resztę mogłoby się dać łatwo pokazać w jakimś kontekście, choćby telefonu od znajomego. Nawet jeśli bohater nie chciałby odbierać. 

 

Liście opadały z Gracją na starą drewnianą ławkę, za którą stała wielka kamienna tak wielbiona przez Chłopaka fontanna

Wielkie litery niepotrzebne. Tak samo Fotel, Zamarł i Doktor. 

 

Mam wrażenie, że od piątego akapitu przestałaś się starać? Powtórzenia, literówki, spacje przed znakami interpunkcyjnymi, długie, za długie, skomplikowane zdania, część do robota dla spellcheckera. 

 

Retrospekcja jest wprowadzona jak dla mnie dość chaotyczne. Nie byłam pewna, czy to retrospekcja czy zgubiłaś wątek narracji. 

 

Natychmiast doszedł do siebie; znał to miejsce doskonale. „W każdą środę po obiedzie przychodzę tutaj”. Zrobił monolog.

Monolog się wypowiada, ale jedno zdanie w myślach to jeszcze nie monolog.

 

– No, znowu tam byłem , doktorze – westchnął. „W tym samym ciemnym parku, nad tym samym stawem, widziałem jego drugi koniec.

Dość niespodziewanie gubisz zapis dialogu. Czasem mam nawet problem ze stwierdzeniem, gdzie kończą się wypowiedzi i czyje. I czy są na głos czy w myślach.

 

Dlaczego tam jestem i co mnie tam czeka? Lecz natychmiast zacząłem uciekać bo nagle… - Max podsumował.

Doktor Perez zamilkł z kwaśną miną. Nie mógł mówić przez dłuższy czas, wpatrując się w szeroko otwarte oczy chłopca. Doktor Perez wpadł we wściekłość. „Bo nagle co, Max? Co  nagle? Mów w tej chwili!"

Jeśli Max po prostu urwał po “bo nagle”, dobrze by było zaznaczyć to na przykład trzykropkiem. 

Gdy mówisz, że doktor zamilkł, to sugeruje, że to on aż do tego momentu mówił, a przecież mówił Max. Doktor zamilkł dużo wcześniej. 

 

wystrzeliły we mnie jego kły

Może “wystrzelił do mnie z kłami?”. Potocznie tak by można było powiedzieć, oryginalne zdanie brzmi, jakby pies dosłownie strzelał do chłopaka. 

 

Nie jestem pewna, ile lat ma Max. Wygląda na dorosłego, ale doktor nazywa go “chłopcem”. 

 

To Tyle ode mnie! Ciężko powiedzieć coś o fabule czy ogólnym wrażeniu, bo to tylko fragment, momentami chyba pisany na szybko, bez sprawdzania.

Powodzenia :)

Ojej. Myślałam, że zdążę przeczytać jeszcze jedno opowiadanie przed wyjściem z domu, ale takiej ściany tekstu nie dam rady. Czy mógłbyś uwzględnić akapity, wyodrębnić dialogi? To długi tekst i w ogóle niesformatowany. 

Nowa nie jestem, ale ze trzy lata mnie tu nie było. Chyba spróbuję zostać na dłużej, także no, cześć :) Przez ostatnie dwa lata głównie posługiwałam się angielskim, również na co dzień. Boję się, że moja pisownia nieco ucierpiała, ale będę się starać. 

Miło Was wszystkich widzieć! 

Hej! 

Wydaje mi się, że pokazanie 4 perspektyw, z których 2 nie wnoszą tak naprawdę nic nowego to lekki overkill, chociaż pomysł ciekawy. Wstawki narratora dla mnie brzmią nieco sztucznie i nie na miejscu, mordując nastrój. Chyba że o czymś nie wiem, bo nie znam całości. To fajny zabieg, ale jeszcze trzeba by go dostosować. Opis pary na początku według mnie niepotrzebny, wybija z klimatu. 

Ciężko powiedzieć coś więcej tylko po tym fragmencie. Powodzenia! :)

 

Będę więc szczególnie wdzięczna za uwagi dotyczące właśnie kwestii żeglarskich i zbudowania klimatu…

Uderz w stół, a nożyce się odezwą ;) Oto jestem, by służyć pomocą.

 

Chciałabym tylko uprzedzić z góry, że jeśli chodzi o “kwestie żeglarskie”, lubię czepiać się detali. Nie złośliwie, raczej mój mózg traktuje to jako przyjemne ćwiczenie umysłowe, także nie miej poczucia, że chcę udowodnić ci niekompetencję czy coś. Tak samo gnębię twórców zarówno “Piratów z Karaibów” jak i uznanych autorów marynistyki.

 

Jeśli chodzi o całość tekstu, moja opinia jest w zasadzie taka sama jak opinia regulatorzy. Plus może dodam od siebie, że czuję potencjał do dalszej pracy, bo tekst jest trochę naiwny, ale nie z gruntu zły. Wydaje mi się, że piszesz o tym, co cię akurat zajarało, a takie podejście wydaje mi się cenne. Doceniam również zrobienie podstawowego researchu (albo obejrzenie ze zrozumieniem właściwych filmów). Tak więc, do rzeczy, oto moje czepianie się detali żeglarskich:

 

U niektórych dało się dostrzec noże przy pasie oraz zarys pistoletu ukrytego pod koszulą. Piraci z reguły sprawiali największe problemy, lecz często zostawiali całkiem sporo srebra.

A to normalni marynarze czy kupcy nie noszą żadnej broni? Zostało to zaznaczone, jakby było uważane za atrybut, niewątpliwy znak rozpoznawczy piratów…

 

W ogóle gdzie się dzieje akcja opowiadania? Sądząc po licznych nawiązaniach, podejrzewam złotą erę piractwa na Karaibach. Co to więc za port, w którym można spotkać zarówno “dobrych” marynarzy jak i pełno nieukrywających się piratów? Wydaje mi się, że albo jedno albo drugie. No, chyba że to byli kaprowie, ale nie precyzujesz… Jeśli miejsce jest wzorowane na Port Royal to raczej Morski Rubin nie mógłby tak sobie korzystać z tego portu. Pewnie więc bardziej Tortuga, ale hmm… To nie brzmi jak piracki port, nie widzę tego klimatu. Obstawy Royal Navy niby faktycznie brak – nie ma jej, bo nie ma tu wpływu? Nie nie pokoi piratów w tak oczywistym miejscu?

 

To flagowa łajba Johna ”Pogromcy Burz” Storma.

Nie mówię nie, zdarzały się takie floty, ale większość piractwa na Karaibach to jednak mniejsze żaglowce, nie wypływające zbyt daleko od “baz”. 

 

Mama w końcu dała mi wisiorek z małą, rubinową kropelką. Powiedziała wtedy, że dostała go od mojego ojca.

Nawiązanie do ostatniej części “Piratów…”?

 

Właśnie odwiązywano ostatnie cumy, ale Pogromca Burz stał jeszcze przed trapem.

Raczej trap, element wyposażenia statku, w momencie odcumowywania powinien już dawno być schowany.

 

Zostaliśmy na pomoście sami. Mój ojciec wycofał się na trap, patrząc na mnie wyczekująco. Czerwone żagle łopotały na wietrze.

Nope. Jak się potem przekonamy, statek wygląda na dość sporawy. Po pierwsze, nie stanąłby przy “pomoście” (jak już to kei), tylko na kotwicowisku, na które dopłynąć trzeba z lądu szalupą. I takie monstrum nie byłoby w stanie samodzielnie wpłynąć na sam koniec czegoś, co prawdopodobnie jest osłoniętą zatoką czy czymś w tym rodzaju – po pierwsze z powodu braku miejsca do manewrów, po drugie przez słabszy i kręcący wiatr w osłoniętym miejscu. Podejrzewam raczej konieczność holowania. No albo stanięcie w miejscu, w którym jeszcze dało się manewrować na własnych żaglach. 

 

Gdy podążałam za nim do wnętrza dwupiętrowego kasztelu, udało mi się już odrobinę lepiej zachowywać równowagę.

No i po tym głównie wnoszę, że statek musiał być sporawy, chyba że inaczej rozumiemy te “piętra”… Jeśli ma to dla ciebie znaczenie, możesz podrzucić wizualizację, to podyskutujemy na temat rozmiarów, liczebności załogi i tak dalej (bo wydaje mi się, że dwaj oficerowie do pełnienia wacht to trochę mało… Kapitan raczej nie zawracał sobie tym głowy na większych jednostkach).

 

Skinął na Charlesa i obaj zeszli do kasztelu – pewnie do kajuty kapitańskiej.

Sformułowanie “zejść do kasztelu” jakoś mi zgrzyta. Spokojnie mogłoby być pod pokład czy coś w tym rodzaju.

 

Pierwszy oficer Charles Vale spędzał sporo czasu na wyznaczaniu kursu.

 A co, takie miał problemy? ;)

 

Odwrócił jedną z map w moją stronę.

– Jak myślisz, gdzie jesteśmy?

Pochyliłam się, by lepiej odczytać drobne litery.

Na tej mapie powinny być zaznaczone pozycje z każdego robionego pomiaru. Wystarczy, by Liz znalazła ostatnią kropkę.

A uczenie się nawigacji, zwłaszcza takiej pełnomorskiej, to nie takie hop siup. Panna powinna znać chociaż podstawy matematyki, żeby cokolwiek zrozumieć, że o trygonometrii i różnych specjalistycznych tabelach i przyrządach nie wspomnę.

 

– Idzie burza! – krzyknął ktoś.

Na pokładzie nagle zrobiło się poruszenie. Od zachodu nadciągały ciemne, burzowe chmury zwiastujące kłopoty.

Nic wcześniej nie zapowiadało burzy? Żadne zmiany pogody, kołysania morza, zachmurzenia, kierunku wiatru? A w ogóle, to jak się ma w zwyczaju żeglować po pełnym morzu, z reguły burzy nie da się uniknąć, więc nie rozumiem, skąd ten niepokój, wszyscy powinni być przyzwyczajeni. To czym faktycznie może popisać się kapitan, skoro już ustaliliśmy, że pływanie w burzy to nie taki wyczyn, to na przykład duża brawura – niechęć do refowania żagli, zmiany kierunku na bezpieczniejszy, te sprawy.

 

Jeden z piratów stracił równowagę, lecz zdołał utrzymać się na rei. Upadek mógłby nie skończyć się zbyt dobrze.

– Szybciej tam! – zawołał bosman z irytacją.

Maszty i żagle miały swoich dowódców, którzy pilnowali porządku. Przecież z dołu nie wszystko widać i słychać, nie ogarniał tego wszystkiego wyłącznie jeden oficer.

 

Mój ojciec trzymał ster jedną ręką, a drugą dłoń wciąż zaciskał na moim przegubie.

Raczej u steru byłby sternik, a nie kapitan, ale nie czepiam się, może lubił. Bardziej się zastanawiam, jak Liz tam dotarła. Ster powinien znajdować się na nadbudówce rufowej, a Liz turla się wyraźnie gdzieś po śródokręciu. Wturlała się po drabinie ;)

 

Fale wciąż szamotały statkiem, lecz w pomieszczeniu nic się nie poruszało – koja, skrzynia i malutki stoliczek blokowały się nawzajem tak, by nawet sztorm ich nie przesunął.

Niektóre przedmioty można było przyczepić na stałe. A poza tym, jednak polecam hamaki, zwłaszcza w kabinach niższych rangą niż kapitan. 

 

– W większości tak – odparł. – Połowa rei się złamała, naprawimy ją na razie jakkolwiek, by przetrwała resztę rejsu.

Połowa jednej rei? To trochę tak, jakby powiedzieć, że złamała się połowa zapałki, czy połowa nogi… Jakoś mi to nie pasuje, drzewce i tak do wymiany. Statki często woziły zapasowe reje, to często pierwsze co szło, zarówno w walce jak i sztormie.

 

Statek zacumowano w pobliżu, a kapitan wydał rozkaz do spuszczenia szalup.

Raczej rzucił kotwicę.

 

 

 

W ogóle widzę sporo nawiązań do “Piratów…”, co trochę odrywa od lektury, jest aż nazbyt oczywiste, momentami ma się wręcz wrażenie, że czyta się coś zaledwie odtwórczego. Lekko przekręcone tylko imiona prawdziwych piratów również drażnią. Czuję się tak, jakbyś próbowała pójść po najmniejszej linii oporu, licząc na to, że nie zauważę. A domyślam się, że nie było to twoim zamiarem.

 

Żeglarskiego klimatu trochę mi brakuje. Tekst mogłyby poprawić opisy codziennego życia, bardziej specjalistyczne słownictwo (nawet to najbardziej oczywiste, np. chyba nigdzie nie pada słowo “rufa”), jakieś smaczki historyczne może. W zasadzie równie dobrze ta wyprawa mogłaby się odbyć samolotem, większej różnicy w nastroju by nie było. Brakuje żeglarskich zwyczajów, morskich przesądów, w ogóle opisów i konkretów, tworzących klimat detali. Takie jest moje zdanie, ale może ktoś ma inne. Sądzę, że ciężko uchwycić morskie klimaty.

 

Zakończenie nawet mi się podoba, nie spodziewałam się go :)

 

Powodzenia i polecam się na przyszłość :) Jeśli chcesz dalej iść w gatunek, zapraszam na priv, może będę mogła coś doradzić, uwielbiam marynistykę i historię morską.

 

 

 

Teraz nie mam czasu, ale myślę, że w wolnej chwili przeczytam do końca, bo opis trochę przypomniał mi mój ukochany Dragon Age Origins :) 

 

Dorzucę od siebie, że pierwsze zdania nie zachęcają, są raczej sztampowe i niestety opisują pogodę. Zaczynanie od opisu okoliczności przyrody to tak zgrany motyw, że aż mnie odstrasza. Ale bardziej zniechęca mnie to, że w pierwszych zdaniach w zasadzie każdy rzeczownik ma przynajmniej jeden przymiotnik, jak nie więcej. Bardzo to spowalnia czytanie i męczy, a wcale nie sprawia, że opis jest bardziej obrazowy. Przynajmniej ja to tak odbieram.

 

Może po weekendzie uda mi się przeczytać całość.

Bardzo zgrabnie, z pomysłem, motywy od różnych autorów świetnie połączone w całość. Wpadłam tylko na chwilę, zobaczyć, co nowego przed Świętami, ale mnie wciągnęło :) Czytało się gładko – podoba mi się Twój gawędziarski styl. Może tylko imiona nastolatków trochę mnie drażniły, tak bardzo są oczywiste, ale rozumiem i doceniam konwencję.

Ciekawy motyw, choć przewidywalny, przeczytałam jednak bez specjalnych problemów. Nie chcę zabrzmieć stereotypowo, ale niestety opisujesz, a nie pokazujesz. Wszystkie emocje, przemyślenia, backstory są nam łopatologicznie wyłożone, a bohaterowie to ładne, ale jednak ręcznie przestawiane kukiełki. Brakuje mi u nich ludzkich odruchów, znamionujących niepokój, wątpliwości… Towarzyszą im same oczywiste, symboliczne reprezentacje zachowań w tych emocjach i dodatkowo tłumacząca wszystko narracja, nie pozostawiająca miejsca na własną interpretację. Trochę to zabija klimat i atmosferę. 

Mam nieodparte wrażenie, że znacznie ciekawsze byłoby opowiadanie, zaczynające się w momencie, gdy Bastian zaczyna spełniać swoje marzenie, prowadzi knajpkę, a dar powoli zaczyna wracać. Wtedy też w jego życiu mogłaby ponownie pojawić się Kinga.

 

Ja też naprawdę chętnie bym o tym przeczytała, jak nauczysz się budować klimat. Jest potencjał.

Tak ostatnio zaczęłam tu ponownie zaglądać po przerwie, ale że czasu mało, to tylko przeglądam nowości i czytam wybrane teksty. Twój za jednym zamachem przeczytałam do końca :) Uznaj to za komplement, chociaż to nie moje klimaty.

 

BTW gdzieś mi mignął komentarz, że wilków tam nie uświadczysz. A ja słyszałam co innego zdaje się, – właśnie zaczyna ich powoli przybywać :)

 

A i u mnie może byłoby ciężko, ale są takie miejsca, w których da się złapać tramwaj po północy

Podobają mi się, Anonimie, twoje pomysły na drabbelki, widać, że wszystko przemyślałeś i wiesz, na czym polega wybrana forma :)

Zupełnie nie rozumiem, dlaczego chowasz się przed światem, bo nie masz się czego wstydzić!

Finkla, Mała Syrenka zdecydowała się nie zabijać księcia. Z tego co pamiętam stała się przez to takim duchem powietrza.

 

Ciekawy koncept, naprawdę mi się podoba. Tylko rzeczywiście trochę za słodkie, chociaż z drugiej strony wydaje mi się, że to celowy zabieg. 

Elitarne grono :)

Trzymajcie tak dalej!

No tak, tak. Chyba że jeszcze coś wysychającego powinno znaleźć się w tym zestawie? Aż tak zaawansowana nie byłam :) Miałam w słoiczkach i w takich kolorowych nabojach do specjalnych piór. Hmm, teraz to bym poćwiczyła kaligrafowanie tengwaru (jak zdam wszystkie egzaminy…).

A, no chyba że tak :) 

Domyślam się też, że takie szychy muszą w miejscach publicznych zachowywać wszelkie środki ostrożności. No wiecie – ONI nie śpią i tylko czekają na chwilę nieostrożności dj… ;)

Czasem tak mam, jeśli akurat się czymś interesuję. Wspinaniem na przykład ;) Ale to tylko czepnięcie się takie.

A propos,  gdzie twoja dotychczasowa sygnaturka? ;) 

Rozumiem, o co ci chodziło, ale znudziłam się w połowie. Chyba bym trochę skróciła ten tekst, bo mnie taka ilość absurdu zwyczajnie zmęczyła. I niestety nie sprawia, że opowiadanie jest wybitnie odkrywcze.

A w ogóle jeśli sama… góra ma z 10 km  to prawie na pewno wychodzi poza troposferę. Trochę sporo, pozwól że się czepnę ;)

Fajne ostatnie zdanie, ale nie rozumiem, dlaczego reszta tekstu obala w jednoznaczny sposób wszystkie religie. Trochę to naciągane. I pretensjonalne. Chyba niespecjalnie czuję twój tekst. 

Dopiero teraz przeczytałam twoje wyjaśnienia pod poprzednim wierszem. 

 

Nie chcę zabrzmieć prymitywnie, ale nie zgadzam się z powszechnie panującą opinią, że analizy wierszy w szkołach są bez sensu, bo nie o to chodzi, by odgadnąć co do joty, cóż takiego autor miał na myśli. Oczywiście zależy na jakiego nauczyciela się trafiło i co nam wpycha do głów. Ja trafiłam swego czasu na dobrego. Kiedy zaś czytam utwory tych, co “wielkimi poetami byli” to jednak coś z ich tekstów wynika, czasem nawet bardzo konkretne coś. Tak na marginesie interpretacja utworów literackich jest nie do końca celem samym w sobie, a drogą do celu, do rozwoju wrażliwości i logicznego myślenia na przykład. 

 

Uważam, że gdyby poeci chcieli stworzyć tylko swego rodzaju impresjonistyczne odbicie własnej duszy, to nie upublicznialiby masowo swych wierszy i mało kto, na dłuższą metę, by ich czytał. Oczywiście, taki rodzaj tekstu także może być intrygujący, a nawet sama pisywałam tego typu utwory, ale jeśli tworzę wiersz lub prozę to chcę przekazać coś ludzkości, choćby o małym znaczeniu. Nawet wyznawcy idei “sztuka dla sztuki” chcieli, by ich dzieła coś sobą reprezentowały (przynajmniej tę zasadę, która łączy się przecież z pragnieniem nieskrępowania i oderwania od płytkiego utylitaryzmu). 

 

Wiersz może mieć wiele interpretacji (nauczyciel powinien zdawać sobie z tego sprawę i dopuszczać na zajęciach inne, jeśli nie są rażąco sprzeczne z treścią), a ja wręcz reprezentuję pogląd, że wiersz zasadniczo należy do odbiorcy, bo to on odczytuje go pod wpływem własnych doświadczeń. Nie chcę brzmieć napastliwie, ale wytłumacz mi proszę – po co publikujesz wiersze, skoro (jeśli dobrze zrozumiałam wszystkie twoje posty) nie służą one w zasadzie niczemu i nie są przeznaczone do jakichkolwiek interpretacji? Forma twoich utworów nie wynagradza mi braku zrozumiałej treści. 

 

Z twojej powyższej wypowiedzi nie wynikło, czy sformułowania “szklane domy” użyłeś świadomie, ale czy chcesz tego czy nie, jest to związek frazeologiczny łączący się z konkretnym znaczeniem, z czego musisz zdawać sobie sprawę, bo narzuca pewną interpretację. 

Właściwe nawet nie chodzi mi o to, ze nie pasuje, tylko że to takie rozdrabnianie się na części. Nie wiem, jak to wytłumaczyć. Nie mówię, że to źle, ale może gdyby skupić się na jednym i trochę go rozbudować opowiadanie byłoby bardziej klarowne?

Ale to tylko mój subiektywny punkt widzenia. 

Nie rozumiem ostatniej strofy, poza tym może nie jest ot wybitny tekst, ale coś w sobie ma. Nie wiem też, dlaczego kursor pulsuje, ale to bardzo intrygujące skojarzenie :)

 

Poza tym nie jestem pewna, czy trafnie użyłeś motywu szklanych domów. Ale może kontekst tej zwrotki nie jest dla mnie do końca jasny  i po prostu się mylę.

Nawet intrygujące, podoba mi się motyw z darem drzwi, ale ten drugi trochę mi zgrzyta. Może bardziej wyraziście by było, gdyby dar był jeden? Ale to już tylko moja sugestia. 

Nie warto czekać z tak ważną rzeczą, jak rozwój relacji. Oczywiście, różne bywają sytuacje, ale moim zdaniem ta dalsza, według twoich słów bardziej rozbudowana, część będzie się znacząco odcinać od reszty. Pewne wątki powinny być prowadzone harmonijnie na każdym etapie tekstu, by były wiarygodne i potem nie raziły. 

Jak na razie losy bohaterów są mi obojętne, jakoś brakuje mi klimatu. Mimo niedociągnięć zdecydowanie jestem zdania, że coś kiedyś z tego będzie :) Dorośli ludzi potrafią pisać dużo gorzej, życzę więc powodzenia i wytrwałości! Widać, że tekst jest w miarę przemyślany, jest jakiś pomysł i da się czytać. Moja rada jest taka, abyś dawał swoim dziełom trochę “odleżeć” – łatwiej wtedy zobaczyć usterki techniczne i niedociągnięcia fabularne. Skupiłabym się też na charakterze bohaterów i budowaniu klimatu. Podoba mi się na przykład umieszczanie w tekście szczegółów o rodzaju broni. To, co na pewno przeszkadzało mi w czytaniu to brak kropek tam, gdzie być powinny. 

 

Pierwszy fragment moim zdaniem niepotrzebny; jeśli część zawartych z nich informacji jest niezbędna, lepiej umieścić je, niby mimochodem, w akcji właściwej. Nie chciałabym tu zaczynać dyskusji na tle politycznym, ale czy mogę spytać, dla prywatnych celów statystycznych, czy pierwszy fragment został napisany pod wpływem twych poglądów na naszą scenę polityczną? Jeśli chcesz, możemy pogadać o tym na PW. Lubię political fiction, choć jakoś mało ciekawych ostatnio powstaje. 

 

Moment – dlaczego opowiadanie jest oznaczone jako “2-os”?

Bardzo mi się podobało i wciągnęło od pierwszego zdania :) Przez większość czasu czytałam płynnie i jednym tchem, choć to nie moje klimaty. Natomiast od powrotu Anioła zaczyna się trochę gorszy fragment, pełen literówek, powtórzeń i nie do końca zrozumiałych zdań. Niestety jest też bardzo łopatologiczny – wolałabym jakieś niedomówienie niż dokładne wytłumaczenie; nie trudno się z resztą domyślić, że Janna podpisała cyrograf. Nie do końca zadowala mnie też zakończenie, brakuje w nim jakiejś puenty, jest zbyt otwarte, jak na mój gust.

Ale poza tym, aż do tej słabiej napisanej części (z resztą jestem pewna, że poprawienie tego fragmentu nie stanowi dla ciebie problemu), opowiadanie jest naprawdę na poziomie i zapadnie mi w pamięć. 

Jak na 15 lat, to jestem pod wrażeniem. Może nie wszystko było jasne i nie wszystkie zdania mi się podobały, ale pierwsza i ostatnia część są naprawdę niezłe :) Trzymaj tak dalej! Wyczucie przyjdzie z czasem.

 

(Ciekawe, czy ktoś sprzątał pod tym łóżkiem raz na jakiś czas ;) )

W poniedziałkowy poranek obudziło mnie słońce, a dokładniej rzecz ujmując jego promienie wpadające przez uchyloną zasłonę prosto , na zamknięte dotąd powieki.

Zbędny przecinek

 

Szósta była odpowiednią porą, aby zwlec się z łóżka, mimo , że budzik w telefonie ustawiłam na szóstą trzydzieści…

Zbędny przecinek. Wyrażenia “mimo że” nie rozdziela się przecinkiem, jest jedną całością.

Nawiasem mówiąc za dużo dajesz wielokropków, które nic nie wnoszą, moim zdaniem. 

 

– Zrobiłaś to specjalnie, prawda? – Wyszeptała, kiedy tylko zdążyłam zająć miejsce.

– Ee? – Odpowiedziałam tym samym spojrzeniem.

– No przestań, przecież wiem, że twój brat miał wczoraj tą imprezę… i patrząc na twoje o dziwo nie zamykające się ze zmęczenia powieki podejrzewam, że była udana.

Błędny zapis dialogów. 

– Zrobiłaś to specjalnie, prawda? – wyszeptała, kiedy tylko zdążyłam zająć miejsce.

– Ee? – odpowiedziałam tym samym spojrzeniem.

– No przestań, przecież wiem, że twój brat miał wczoraj tą imprezę… i patrząc na twoje, o dziwo nie zamykające się ze zmęczenia, powieki podejrzewam, że była udana.

 

Przegadałyśmy prawie całą lekcję, w pewnym sensie lekceważąc obecność nauczyciela

“W pewnym sensie” niepotrzebne. Po prostu lekceważyły. 

Razem z rówieśnikami opuściłam klasę, wychodząc na hol.

Do holu – na hol to można wziąć samochód :)

Na religii tylko Jasiek jak zwykle odstawił szopkę, kompletnie wyprowadzając księdza z równowagi… Ale tak było co tydzień, jako , że ten przedmiot odbywał się zaledwie raz na siedem dni.

Błędnie postawione przecinki.

Po skończonych zakupach tata dał mi kluczyki do samochodu i kazał zawieźć oraz poukładać towar.

To brzmi, jakby ona pracowała w tym sklepie. Dopiero po namyśle doszłam do wniosku, że tata kazał jej zapakować zakupy do auta.

Było betonowym sześcianem, z którego wyjść można było , tylko przez mosiężne drzwi z małym okienkiem wypełnionym więzienną kratą.

Niepotrzebny przecinek.

 

Była to tylko przyboczna straż kobiety , o posępnej twarzy i sercu zimnym, jak bryła lodu.

Interpunkcja. Troszkę sztampowy opis Tej Złej. Tak się tylko przywitała i nic nie mówiła? To po co w ogóle wlekli do niej główną bohaterkę? 

 

– Hej. – Powiedziałam cicho.

– Hej – powiedziałam cicho.

 

Do moich uszu docierały różne, czasami nawet ciekawe informacje. Starałam się zapamiętać jak największą ilość szczegółów, padających we wszechobecnym gwarze.

Szkoda, że nie przytaczasz tych informacji – jako czytelnik zupełnie nie orientuję się w tym, co się dzieje, nie mam nawet sugestii, na której mogłabym się oprzeć. Główna bohaterka jest naprawdę bardzo wyluzowana w takiej sytuacji i jeszcze planuje brawurową ucieczkę, mimo realnej groźby ze strony strażników.

 

Bynajmniej póki co.

Chyba chodziło o “przynajmniej”, ale i tak nie za bardzo zrozumiałam sens zdania :(

 

Ucieczka, która była surowo karana, choć nikt z więzionych nie wiedział jeszcze jak, stawała się wręcz niemożliwa.

Ucieczka, która była surowo karana, (…) CO? Zabrakło chyba części zdania. 

Rozumiem, że z izolatki przenieśli ją do pokoju, z którego może spokojnie wychodzić, tak?

 

Na razie tylko 1 rozdział. Zupełnie nie łapię, co tu się dzieje… Choćbym bardzo chciała, nie jestem w stanie się zainteresować historią głównej bohaterki. Z resztą wiele czytałam już podobnych.

Musisz dopracować fabułę i popracować nad warsztatem oraz kreacją bohaterów. Przejrzyj zasady interpunkcji i zapisu dialogów. W dotychczas przeczytanej części tekstu nie czuję napięcia ani emocji i mam wrażenie, że bohaterowie także nie. Czyżbym wyczuwała Mary Sue?

 

Pracuj dalej i nie zniechęcaj się :) Mam nadzieję, że znajdziesz tu przyjazny kącik. Na przyszłość polecam wrzucać raczej krótsze fragmenty, bo tak monumentalnych rozmiarów tekst odstrasza potencjalnych komentatorów.

Powodzenia! Może jeszcze tu wrócę :)

Dla mnie absolutnym mistrzostwem są tytuły takie jak “Zabić drozda” i “Idź, postaw wartownika”. Nie dość, że odnoszą się do treści, to jeszcze są jednocześnie proste i intrygujące. Nie lubię tytułów jednowyrazowych. 

Jeśli kompletnie nie znam jakiejś książki to przede wszystkim oceniam po tytule. Zwłaszcza pamiętam takie sytuacje z dzieciństwa – pewne tytuły jak “Znaczy Kapitan”, “Atramentowe serce”, “Kraina Chichów” lub “Był sobie raz na zawsze król” przyciągały mnie do siebie. Może nie od razu się za nie zabrałam, ale siedziały mi w głowie przez lata, aż do nich dorosłam. 

Jeśli zaś chodzi o tytuły zniechęcające… Długo nie chciałam sięgnąć po “Księcia mgły” albo “Felixa, Neta i Nikę”, ale potem byłam zachwycona (przynajmniej do czasu). Po tytuły w rodzaju “Pocałunku wampira” chyba nie sięgnęłabym nigdy. Może żeby się pośmiać. 

Kiedy wybieram opowiadanie do poczytania z tego lub innego portalu, kieruję się przede wszystkim tytułem i pierwszym zdaniem lub dwoma. Jeśli są przeciętne zostawiam je na później. Łatwo ulegam pierwszemu wrażeniu w takiej sytuacji. 

Podoba mi się pomysł umieszczenia powtórzenia na początku każdej strofy oraz rytm (jeśli udało ci się go zachować). Czytuję poezję, ale niestety twój utwór nie porwał mnie, choć masz lepsze i gorsze zwrotki. Mimo to chętnie o tym podyskutuję, ale nie bardzo wiem, od czego zacząć. O czym jest ten wiersz? Zdarza się, że nie jestem nawet w stanie zrozumieć niektórych wersów – mam wrażenie, że używasz formy gramatycznej, która ładniej zabrzmi, a nie takiej, która jest w danym kontekście w miarę przynajmniej poprawna.

Ale generalnie myślę, że w swoje utwory wkładasz dużo serca i to widać – tak więc życzę ci powodzenia i wytrwałości :)

(Czy w inspiracji “Światem Mroku” chodzi o “Kroniki Pradawnego Mroku”? :) )

Co to jest “prawicowa interpunkcja”? Pierwszy raz spotykam się z takim określeniem. 

Hmmm, czytało się płynnie i całkiem przyjemnie, ale chyba nie zrozumiałam, o co tak do końca chodziło. Akcja rozwiązuje się jakoś tak mimochodem, że tak to ujmę.

 

W połowie tekstu trochę zaczęła irytować mnie maniera bohaterów – prawie w każdej swojej wypowiedzi zawierają ksywę tego drugiego, nawet w sytuacji wymagającej ekspresowej komunikacji. To mało naturalne, a czytelnik się nie pomyli, jeśli trochę tego poucinasz. 

 

Czy to jakiś przypadek – to już drugie opowiadanie w ciągu ostatniej doby, które kojarzy mi się z twórczością Orsona Scott Carda (i nie chodzi tylko o robale)…

Niezbyt oryginalnie, ale chyba z sercem pisane. Niestety, mnie też nie wciągnęło, a do kliknięcia zachęcił mnie błąd (?) w tytule ;) Narrator jest jakby… wilkołakiem? Imię Jan trochę mi się z tym gryzie, ale to może kwestia gustu. Za mało o nim wiem, żeby szczególnie przejąć się losem mężczyzny. 

Poza tym podoba mi się sceneria, choć mógłbyś ją nieco bardziej rozbudować. Marcin to jakiś chatar? Czy ta historia odbywa się w jakimś konkretnym miejscu, które miałeś na myśli? :)

Coś w stylu “Księcia…” właśnie :) Chociaż ja wolałam “Cień wiatru”, “Grę anioła” i “Więźnia nieba”. Te mniejsze powieści teraz zlewają mi się w jedno i jakoś mnie nie ciągnie, żeby do nich wracać, ale kilka lat temu mi się podobały. 

Proszę bardzo :) Mam nadzieję, ze wrzucisz coś jeszcze z klimatów socjo sf.

Fleurdelacour, spróbuj też “Światła września” Zafona. Mnie podobało się nawet bardziej niż “Książę…”, chociaż to są takie lektury na raz.

Widać, że włożyłeś w to sporo pracy. Fabuła nie powaliła mnie co prawda na kolana, ale ogólny efekt trzyma poziom, choć do doskonałości jeszcze trochę brakuje, moim zdaniem. Temat ciekawie zarysowany, choć wygląda trochę jak kompilacja pierwszej i drugiej części “Gry Endera”, ale fajnie, że da się go interpretować również w odniesieniu do współczesności. Myślę, że można by historię jeszcze trochę podrasować. 

Co mi zgrzytnęło:

 

  1. Hiperpoprawność przecinków

Detektyw mimowolnie zmrużył, nieprzyzwyczajone do takiego blasku, oczy, co zrzucił życzeniowo na karb zmęczenia podróżą

Bardzo dziwnie wyglądają te oddzielone przecinkami oczy, utrudnia to czytanie tekstu. U ciebie jest wręcz nadmiar znaków interpunkcyjnych. Zauważ, że nie jest trudne zrozumienie powyższego zdania i gładkie go odczytanie. Ja bym zapisała to tak “Detektyw mimowolnie zmrużył nieprzyzwyczajone do takiego blasku oczy, co zrzucił życzeniowo na karb zmęczenia podróżą”. Druga część tego zdania złożonego brzmi dość dziwacznie, więc uważaj na konstrukcję w przyszłości. 

 

  1. Stosowanie niemalże wyłącznie zdań złożonych i wielokrotnie złożonych. Ciężko się to czyta po prostu, męczy się mózg i oko. Brakuje melodyjności, rytmu, który ułatwiałby odbiór i sprawiał, ze miło się czyta. Krótkie zdania pomogłyby także w budowaniu napięcia i przyspieszeniu akcji.
  1. Brak napięcia i “stateczność” akcji. W twoim opowiadaniu chyba dużo się dzieje, ale konstrukcja tekstu i budowa zdań jakoś tego nie potwierdzają. Czytając miałam wrażenie pewnej stateczności, powolności, nawet w dramatycznych przypadkach. Przez nie nie mogłam się wczuć, a cała historia brzmi dla mnie troszkę jak jej mniej porywające streszczenie. 
  1. Bohaterowie. Fajnie, że różnią się poglądami i pewnym sposobem bycia, ale to jest w zasadzie jedna lub dwie, dość powierzchowne, cechy. Nie widać na przykład różnicy w sposobie mówienia, zachowania w kryzysowej sytuacji ani nic. Dla mnie oni po prostu są. 
  1. Łopatologia. Czasem zbyt dokładnie tłumaczysz coś, czego czytelnik łatwo by się domyślił. Jak tu:

– I co w tym dziwnego? Wenus-2 też zamieszkują tylko kobiety. Od setek lat żyją w pokoju, bez szkodliwych męskich wzorców przemocy – oznajmiła z całkowitą powagą Sklodovsky. Była święcie przekonana w głoszone przez siebie tezy.

Jak mówiła z “całkowitą powagą” to wiadomo, że “była święcie przekonana”. A nawet gdyby nie było, to zdążyliśmy się już o tym przekonać z kontekstu. To trochę irytuje. 

 

Sklodovsky zbyła tą uwagę milczeniem. Nie miała już ochoty wchodzić z detektywem w żadne polemiki. Postanowiła czekać na swoją szansę.

Tu dostarczasz czytelnikowi informację “Inspektor męczy już zachowanie detektywa” aż trzy razy, po kolei. 

 

To najważniejsze, co mi się rzuciło w oczy. Pisz dalej, myślę że może powstać z tego coś całkiem fajnego :)

 

Fasoletti, to dopiero fragment tekstu, więc zemsta i odkupienie mogą być w dalszej części :) 

Biegł dobrze oświetlonym chodnikiem wzdłuż drogi do której był przyklejony.

Kto przykleił tego sportowca do ulicy? :P

 

Znowu zobaczył światło, teraz trochę inne, jakby jego źródło miał za plecami. Pewno samochód pomyślał ale zaraz, światła samochodów jadących po ulicy nie oświetlają go tak, nie w taki sposób.

Mam dysonans poznawczy – najpierw zapowiadasz, że to nie samochód, lecz coś zupełnie innego, tajemniczego, a potem nagle okazuje się, że to jednak zwykłe auto.

 

Chodź oprowadzę cię i odpowiem na wszystkie Twoje pytania.

“Twoje” z małej litery. Z wielkiej tylko w listach.

 

 

Cóż, to raczej nie moje klimaty. Mimo to czytało by się znacznie przyjemniej, gdyby nie przytłaczająca ilość błędów ortograficznych i zły zapis dialogów. Czytałeś tekst przed publikacją? Radziłabym ci też popracować na psychologiczną wiarygodnością bohaterów i ich plastycznością. 

Kiedyś oglądałam na stronie TED wypowiedź Andrew Stantona o story tellingu, z której dowiedziałam się (i zdecydowanie zgodziłam), że najważniejsze przykazanie opowiadania to “make me care”. Tobie niestety się to nie udało. Może następny fragment wniesie do historii coś więcej.

 

 

 

Książki dla młodzieży są całkiem niezłe, jeśli nie zaczynają się od wampirów, wilkołaków albo karczm i zielonych płaszczy ;)

Zaczęłam czytać “Siedem minut po północy”, a dziś śnił mi się Potwór… :/

 

Ale generalnie zapowiada się nieźle, polecam. ;) Ktoś zna? Zwiastun filmu niesamowity.

Fizykę możesz stworzyć własną, ale musisz się jej trzymać i nie traktować wybiórczo :)

 

Powodzenia!

Używaj synonimów; ciągle powtarza się imię Krzysztof i Ryszard. Brakuje opisów, jakichkolwiek. Nie twórz dziwnych metafor, bo trzeba przerywać czytanie i zastanawiać się, o co w ogóle ci chodzi, są też zbyt rozbudowane.

 

A co ważniejsze – wytłumacz mi, czemu właściwie posłużyłeś się absurdem? Co on wnosi do tekstu? 

 

Proszę, zanim zdecydujesz się na pisanie absurdu dla własnego dobra oraz dobra twojego czytelnika, zapoznaj się z poważnymi autorami z tej branży i jej pokrewnych. Zajrzyj do “Procesu”, “Pamiętnika znalezionego w wannie”, przeczytaj Gogola, Jonathana Carrola, Słonimskiego. Bo twój “absurd” polega głównie na żenujących skojarzeniach oraz bezsensownym używaniu wulgaryzmów i do niczego nie prowadzi, niestety.

Czuję się zniesmaczona, a nie rozbawiona. 

Ale broń palna to jest późne średniowiecze, a nie science-fiction (jeśli cię dobrze zrozumiałam) :)

 

Tak, twój okręt w fantastyce mógłby być z papieru, ale musiałby istnieć jakiś powód, dla którego ktoś postanowił stworzyć taki właśnie okręt oraz zasady fizyki, które pozwoliłyby mu normalnie funkcjonować. Nawet świat fantasy musi być wewnętrznie spójny, nie jest w nim wszystko możliwe tylko z tego powodu, że w zasadzie cała reszta i tak nie istnieje. 

 

Polecam się, w razie gdybyś miał jakieś “rzemieślnicze” pytania ;) 

Pozwolisz, że wypowiem się na razie pokrótce, o ogólnym wrażeniu i jako ktoś, kto przez pół życia marzył (a poniekąd marzy nadal) o zostaniu marynarzem. 

Nie powaliło mnie na kolana. Nie udało mi się poczuć tego morskiego klimatu. Niby wydaje się, że jakieś pojęcie masz, ale chyba nie potrafisz go, jak dla mnie, wiarygodnie przedstawić. Mogę zapytać, co stało za wyborem napisania marynistyki? Mam wrażenie, że tego nie czujesz… deklaracje kapitana, że kocha morze, bo mewy, fale i przyjaciele brzmią mało przekonująco. 

 

Po wielu miesiącach na czerstwym chlebie, owocach i różnych okrętowych papkach jedzenie było prawdziwa rozkoszą.

Wiem, kwestia klimatu i tak dalej, ale nie jestem przekonana do tych wielomiesięcznych rejsów z owocami. A w ogóle coś długo trwało to konwojowanie. A jeśli jednak zawijali do portów i pływali z różnymi konwojami, to chyba mieliby okazję do zjedzenia czegoś świeższego. Zwłaszcza kapitan. 

 

– Tak, młodzieńcy mogą zacząć od czternastu wiosen wypływać z nami w morze. A wcześniej obserwują pracę w stoczni i Gildii. (…) 

Nie wystarczył zwrotny statek, potrzeba jeszcze było załogi, która będzie gotowa stawić czoła morzu i grozie na nim panującej. Na szczęście dla marynarzy, nie brakowała chętnych do wstąpienia w szeregi Gildii. Pękate sakiewki i awanturnicze życie zwabiały rzesze. Nie każdy się nadawał, dlatego naczelnik wymagał by przyszłych marynarzy trenowano tak, by po ćwiczeniach ledwo stali na nogach. Potem uczono ich żeglugi i dopiero kiedy te wiedzę przyswoili wysyłano ich na misje.

Znaczy, jak ich trenowano przed nauczeniem żeglugi i trafieniu na statek? Na lądzie nie dałoby się zdobyć takiego doświadczenia w żeglarskich pracach co właśnie na morzu. Trenowali ich w szybkim wspinaniu się po linach czy co? Wystrzeliwaniu pocisków (lepiej byłoby uczyć tego na okręcie, bo do ostrzeliwania celu na wodzie trzeba sobie wyrobić wyczucie, którego nie da się zdobyć na lądzie)? Jasne, siła i wytrzymałość są ważne, ale tych źle rokujących pewnie odsiewano już na początku, skoro mają tylu chętnych. Może warto, żeby kandydaci zaczynali jako tacy chłopcy okrętowi, w wieku lat ok 12 na przykład? Rozumiem, że należenie do tej Gildii jest pewnym prestiżem, więc chyba nie muszą tam za bardzo ściągać załogi na ostatnią chwilę. Z tekstu wynika wręcz, że nie ma takiego zwyczaju.

 

Łajba rzeczywiście nie należała do największych, zbudowana z drewna sosnowego, z dwoma masztami i rumplem. Z tego ostatniego wynalazku Gildia była szczególnie zadowolona. Dzięki niemu statki musiały się posiłkować wiosłami tylko wtedy, kiedy nie było wiatru, albo przy bardziej skomplikowanych manewrach. Wypływanie z portu i dobijanie do brzegu odbywało się także przy pomocy wioseł. Wielkość statku nie była przypadkowa, ważne było by rumpel mogła obsługiwać jedna lub dwie osoby. Przy większej łajbie byłoby to niemożliwe.

Tego fragmentu nie rozumiem. Rumpel to najnowszy wynalazek? To w zasadzie najprostsze urządzenie umożliwiające sterowanie, gdzie ramię łączy się bezpośrednio z płetwą sterową. W większych żaglowcach nieużywane, ze względu na ogromną siłę, której trzeba by użyć do zmiany kursu o czym krótko wspominasz, ale… dziś używany raczej na niezbyt dużych jachtach śródlądowych. Słusznie czy nie, ale już, powiedzmy, dziesięciometrowe jachty miewają koła. Jak nieduży jest więc twój okręt? Koło sterowe posiada przekładnie, które pozwalają na mniejsze przyłożenie siły i większą precyzję. Dlaczego więc, według Gildii, rumpel to taki nowoczesny wynalazek, który zmienił żeglugę? wytłuszczonego fragmentu nie rozumiem zupełnie – wcześniej w ogóle nie skręcano, jeśli akurat w ruchu nie były wiosła? Nawet drakkary miały stery.

 

A i jeszcze – z drewna sosnowego? Sosna jest dość miękka, okręty budowano raczej z innego rodzaju drewna. Z dębu chociażby i paru innych egzotycznych gatunków…

 

Realia opisane przez ciebie wyglądają na zbliżone do ok. późnego średniowiecza. Nie wynaleźli jeszcze prochu, że używają wciąż balisty? 

 

Przepraszam, jeśli zdaniem kogoś nadmiernie czepiam się szczegółów, ale po pierwsze poczułam się wywołana to tablicy :) A po drugie no… nie orientujesz się za bardzo w morskim rzemiośle.

Może chodzić o to, że człowiek jest istotą społeczną i potrzebuje w życiu uznania i pomocy innych, żeby coś osiągnąć. Wiele talentów marnuje się, bo nie otrzymały odpowiedniego wsparcia na początku swojej drogi.

Rzeczywiście, można by to tak interpretować, ale nie jest to pierwsza rzecz, która mi przychodzi na myśl. Przychodzi raczej coś, co niezbyt jasno kołacze się z tyłu głowy, wiem, jakiej kategorii dotyczy, ale nazwać to to jakoś konkretnie – ciężko. Wydaje mi się, że za bardzo ciebie dotykał ten temat. Mnie jest trudno pisać, jeśli nie potrafię się zdystansować. Wtedy wychodzi coś, co tylko dla mnie oczywisty przekaz.

 

Mam nadzieję, że teraz Janek zbuduje nową łódkę? Może lepszą nawet, która zwróci uwagę profesjonalnych wioślarzy? ;)

Ja też czytałam go wcześniej – gdzieś już wspominałam, że to dopiero on zmotywował mnie do wpadania tutaj i wszystko wyjaśnił. Bez niego bym chyba poległa, próbując zrozumieć funkcjonowanie portalu ;)

Kłaniam się więc nisko i ślę podziękowania!

Po zajściu słońca i zgaszeniu lamp, do mrocznego pokoju prędko dotarły gwiazdy zza okien. Srebrne promienie przeszywały gęste chmury i koronkowe firany, by rozwiać czarną mgłę spowijającą pomieszczenie. Sześć zaciśniętych źrenic odbiło smugi światła. Jedna para oczu lśniła strachem, druga gniewem, a trzecia pełnym spokojem, zakrawającym o znudzenie. Cykady grały swą pieśń, klimatyzacja toczyła prawie niesłyszalną walkę z gorącym powietrzem letniej nocy. Księżyc wychylił się zza framugi i zabłysnęły dwa pistolety. Komar uderzył w szybę.

Moim zdaniem trochę przeginasz z tym opisem. Udziwniłeś tekst, ale nie zbudowałeś klimatu (z wyjątkiem klimatyzatora i komara).

 

  1. To były chmury i jednocześnie było widać gwiazdy? 
  2. Czy “czarna mgła spowijająca pomieszczenie” to po prostu ciemność? Te gwiazdy świeciły specjalnie, by ją rozproszyć? Dodanie “by” w zdaniu sprawia wrażenie, jak by te gwiazdy były jakimś sztucznym tworem, stworzonym w jednym celu.
  3. Źrenice nie odbijają światła. W ogóle nie jestem pewna, czy można o nich napisać, że są zaciśnięte… zwłaszcza że w ciemności powinny być rozszerzone. Fragment o parach oczu jest bardzo odrealniony, przerysowany, nie wiem, jak go skomentować. 
  4. Fragment o klimatyzacji całkiem udany :)
  5. Rozumiem, o co chodzi, ale mam wizję tajniaczącego się księżyca z pistoletami ;) Zmieniłabym to zdanie.
  6. Nieźle budujesz klimat – groźną sytuacje przeciwstawiasz sielskiemu, letniemu wieczorowi. 

– Mój drogi – przemówił jeden z cieni. Miał emanujący mocą głos i beznamiętne spojrzenie. Ta mieszanka w sekundę budziła szacunek. – Jesteś teraz więźniem. Więźniem, pamiętaj. Więc więźniu, opowiedz mi swoją historię. Wiesz, spróbuj zawrzeć w niej całe swoje istnienie, dobrze?

– Dobrze – wysapały usta spod przerażonych gałek.

  1. Czy cień może mieć spojrzenie? ;) Strasznie tu tajemniczo…
  2. Dość hollywoodzka ta scenka. Zwłaszcza postać Tego Głównego Złego
  3. “Usta spod przerażonych gałek wdeptały mnie w ziemię! Unikaj tak anatomicznych określeń, bardzo udziwniają tekst i przeszkadzają w odbiorze. I śmieszą.

 Czterech mężczyzn znieruchomiało obok parkingu betonowej restauracji, w środku gorącego miasteczka potu i kurzu. Char Av O’San nosił drogi, czarny garnitur z niedokładnie odciętymi rękawami. Ustawieni za nim Geo i San Mowe dźwigali na barkach ciężkie i grube kamizelki kuloodporne, przeklinając temperaturę i niemiłosierne słońce w zenicie. Przeciwko tej trójce stał łysy człowiek bez koszuli, jedynie w krótkich, szarych spodniach. Pewien siebie, spokojnie kołysał umięśnionym torsem gladiatora. Oprócz Av O’Sana, wszyscy wypluli flegmę i wyciągnęli pistolety. Miasteczko w całej swej historii nie odnotowało tak wielkiej strzelaniny. W końcu przez większą cześć roku samych stopni Celsjusza było w nim więcej niż mieszkańców

 

  1. Nie jestem pewna, czy można napisać, że restauracja była betonowa… parking raczej.
  2. Jak wygląda “garnitur z niedokładnie odciętymi rękawami”? Nie noszę, więc może się nie znam, ale nie potrafię sobie tego wyobrazić.
  3. Określenie, że jego kumple nosili te kamizelki na barkach brzmi, jakby je właśnie dźwigali, ale ich nie włożyli.
  4. Napisałabym “naprzeciwko”. Wiem, że istnieje określenie “stawać przeciwko komuś”, ale źle brzmi to w tym zdaniu. Ewentualnie “przeciwko nim występował”?
  5. Mam wizje, jak ci gangsterzy symultanicznie wykonują te same te same czynności :) Równocześnie spluwają, wyciągają broń…
  6. Ostanie zdanie według mnie całkiem udane!

Chwilę czekali, modląc się lub klnąc cicho. Geo splunął i półnagi strzelił. Lecący nabój zdawał się być szybszy od promieni słońca. Gorące powietrze drżało wokół niego, pocisk zaginał rzeczywistość. Bez wahania, litości i emocji pędził na przeciwnika. A umysł jego przyszłej ofiary stał się mu podobnym. Kula mózgu zmieniła się w katanę. W mniej niż sekundę do pewnej śmierci, zaczęła emanować ostrością brzytwy i nagłym oświeceniem, chwilą czystości. To było absurdalne uczucie niezniszczalności chwilę przed końcem. Czas zwolnił, a Char zdołał uniknąć naboju.

  1. Nie jestem pewna czy porównanie naboju do promieni jest porównaniem trafionym… Jest raczej mało naturalne.
  2. Niby ten nabój taki szybki jak fotony, a leci, leci i leci przez te zagięte przestrzenie jakby trafił do sceny w slow motion z “Matrixa”.
  3. Reszty akapitu nie pojmuję… Dlaczego umysł stał się podobny do naboju? A potem zmienił się w katanę? Strasznie przegadane i udziwnione.
  4. W tej scenie brak adekwatnej do sytuacji dynamiki. Zabijają ją przede wszystkim opisy i za długie zdania.

– Aaa…! – Geo zwalił się na asfalt. Pech. Trajektoria lotu objęła go, gdy cud uratował Av O’Sana.

Kolejny grom wstrząsnął światem. To była broń San Mowe. Pudło. Kolejna błyskawica i znów pocisk ominął czoło Chara o centymetry, przeleciał nad dachami samochodów i uderzył w betonową ścianę restauracji. Av O’San niemalże słyszał wibracje pistoletu, chętnego do następnej próby zestrzelenia go. Był gotowy.

– Jestem szybszy od kul – pomyślał dygocząc w euforii. – Szybszy od błyskawic.

Nic z tego. Łysy zabójca osunął się na kolana. Z ust wypływało mu życie. Szyję przebijał nóż.

  1. Zupełnie nie rozumiem, co to się dzieje… Kto w kogo celuje, kogo nie trafia, kogo trafia… 
  2. “Matrix”…?
  3. Kim jest Łysy Zabójca? Nie uwzględniłeś go wcześniej. W tym miejscu opis stał się na tyle niejasny, że zupełnie nie rozumiem, co się z nim w ogóle stało – dlaczego się osunął, czy to on strzelał i jaki właściwie nóż.

Wrzaski uciekających ludzi rozbrzmiewały w ciężkim gorącym powietrzu, mieszając się z klaksonami samochodów na ulicy i jękami cierpienia na parkingu.  

– Panie Char, on żyje!

Raniony w bitwie syczał przez zaciśnięte zęby, głowę otaczała mu aureola krwi.

– Panie Char, on dostał w bark. Żyje. Uciskaj, Geo, uciskaj!

– Jakim cudem? – Char Av O’San przykląkł obok dwóch ochroniarzy. – Aha! Nieźle! Widzę, że nie tylko pogoda dopisała. Koleś jest wysoki jak żyrafa! Chyba z dwa i pół! Nieźle. Szczęście, że ja byłem trochę niższy. Zadzwoń po karetkę.

  1. Gdzie wcześniej podziewali się ci ludzie? Dużo miejsca poświęcasz niejasnym opisom lecących pocisków, ale za mało otoczeniu. Twoje ujęcie opisu tych ludzi kojarzy mi się z Simsami – kiedy na przykład wybucha pożar wszyscy simowie na parceli bezsensownie panikują, potem się uspokajają, ale w zasadzie nie robią nic konkretnego i robią za tło.
  2. Niestety, dialogi są bardzo drewniane.
  3. Porównanie do żyrafy brzmi zabawnie w ustach gangstera.

 

Na razie tyle. Na więcej nie mam siły, bo musiałabym komentować prawie każde zdanie. Nie zrozum mnie źle, ten tekst nie jest z gruntu zły (poza tym, ze dość hollywoodzki), ale trzeba by go przepisać od nowa, dodając więcej konstruktywnych opisów i ucinając te przegadane i udziwnione w kosmos. Niestety, nie powodują one, że tekst staje się głęboki… Zdarzają ci się naprawdę udane zdania, choć styl trzeba dopracować. Dopieść też dialogi i bohaterów, bo są dość papierowi (przynajmniej do tego punktu). Spróbuj też w trakcie pisania zastanowić się, jak twoje słowa zinterpretuje czytelnik. Ja na prawdę w wielu miejscach miałam problem, żeby zrozumieć, o co chodzi. Panuj nad słowem.

 

Niestety, tekst mnie nie wciągnął, ale życzę powodzenia :) Myślę, że jak na 17 lat masz potencjał, więc się nie zniechęcaj! Dojrzalsi od ciebie piszą gorsze teksty, masz czas i ćwicz dalej.

 

 

 

 

Nie rozczuliłam się jakoś bardzo, może to dlatego, że wiele widziałam już artystów nawiązujących do tego tematu, ale gdyby na moim miejscu był ktoś inny, byłby może bardziej zaangażowany w czytanie. Tekst nie jest zły, ale nie zapadnie mi w pamięć. Za to mam wrażenie, że świadomie operujesz motywami – rzeka i łodzie pasują do nadziei. Czyta się płynnie.

 

Tu mi zgrzytnęło:

Nadzieja miała miejsce dla pięciu wioślarzy. Takie były zasady, każdy sternik musiał zgromadzić pełną obsadę, żeby dopłynąć do mety. Janek głęboko wierzył, że mu się uda.

– Nie zapomnijcie, że możecie dopłynąć tylko do drugiego znacznika! – Wykrzyknęła za nimi sędzina. – Nie pamiętasz przepisów? – dodała, widząc pytające spojrzenie chłopaka. – Linię mety można przekroczyć tylko z pełną obsadą. Z jednym wioślarzem możesz płynąc do pierwszego znacznika, z dwoma do drugiego i tak dalej… Na kolejnych przystankach z reguły łatwiej jest namówić następnych wioślarzy – mrugnęła do Janka. Chłopiec tylko westchnął i z nadzieją spojrzał na kolejnych gości.

No to chłopak zna te zasady, czy nie? Pewnie chciałeś, aby czytelnik się nie pogubił, ale trochę łopatologicznie wyszło.

 

I zapis dialogów:

 

– Ładna – sędzina szybko zlustrowała „Nadzieję”. – Ale musisz być świadomy, że te zawody rządzą się własnymi prawami.

– Ładna. – Sędzina szybko zlustrowała “Nadzieję”.

Jeśli nie pojawia się czasownik oznaczający mówienie po przytoczeniu wypowiedzi stawiamy kropkę, a po myślniku zaczynamy z wielkiej litery. Podobne błędy się powtarzają, więc zerknij na zasady zapisu dialogów.

 

– Ale to jest niesprawiedliwe! Tak się starałem i „Nadzieja” wygląda naprawdę pięknie – lamentował chłopiec – sędzina wyjęła z kieszonki złoty zegarek na łańcuszku i sprawdziła godzinę.

A tu wygląda jakby to Janek mówił, że sędzina wyjęła zegarek ;)

 

– Ale to jest niesprawiedliwe! Tak się starałem i „Nadzieja” wygląda naprawdę pięknie – lamentował chłopiec.

Sędzina wyjęła z kieszonki złoty zegarek na łańcuszku i sprawdziła godzinę.

 

Poza tym tekst nie razi po oczach błędami, ale zastanawiam się, ile Janek ma lat, że tak z zimną krwią jest gotowy się zabić? Rozumiem, to metafora, ale mam gdzieś z tyłu głowy, ze jest to nieprawdopodobne psychologicznie, nie mamy żadnego backstory…

 

 

 

Hmmm, nie zupełnie chodziło mi o tworzenie nowego stylu. Nie wiem, jak to inaczej wyjaśnić… Właśnie częścią stylu Goscinnego są takie zachwycające wszystkich wtręty z życia codziennego czy rozumowania dziecka. U ciebie one są, ale wzięte po prostu z oryginału. I to te co bardziej popularne. Brakuje mi trochę tej świeżości, która zachwyca w “Mikołajku”, ale i tak czyta się miło, a świeży jest u ciebie koncept :)

Sympatyczny przerywnik w ciągu dnia :) Wpadłeś na całkiem fajny pomysł i udało ci się go zrealizować. Puenta, która nie jest powtórką z “Mikołajka” na plus. Trochę przeszkadzało mi tylko, że reszta tekstu pełna była zwrotów i sytuacji żywcem wziętych z innych opowiadań i oprócz kosmosu nie było tu nic nowego.

Ale puenta nie zawodzi :)

Burku, uważam, że gdzieś tam pod tą skorupą pisarskiego niechlujstwa kryje się coś, co powinien mieć każdy twórca. Czy będzie on lubiany czy nie to już sprawa drugorzędna, ale zaklinam cię, zacznij pisać bardziej przejrzyście i poprawnie! Przecież te błędy wychwytuje autokorekta. A tak, nie wiem nawet po której stronie (czy po żadnej?) się opowiadasz, więc treści nie skomentuję, bo zwyczajnie nic nie zrozumiałam. Ale dodam tylko, że gdybym rozumiała co piszesz, zaglądałabym co jakiś czas do twoich tekstów, niezależnie od prezentowanych przez ciebie poglądów.

Czytałam z prawdziwą przyjemnością :) Zabrakło mi tu co prawda jakiegoś punktu kulminacyjnego, trochę też żałuję, że bioroboty nie różniły się od ludzi nieco bardziej, ale generalnie klimat i punkt wyjścia historii mnie urzekły! I jeszcze ten tytuł!

Właściwie jak już ludzkość doszczętnie zwariuje na punkcie kiełków, diety wege, Starbucksa i Chodakowskiej to na pewno tak właśnie będzie się leczyło depresję ;)

Zabawna końcówka i ciekawy koncept, ale, tak jak regulatorzy, mam wątpliwości co do tego chłopa. Rozumiem jednak, że jego aktualny stan i pozycja to wynik działań mnicha, a nie zaawansowania depresji? ;) Kim jest ta kobieta i dlaczego jest "mistrzynią w swoim fachu"?

Jogurt, mnie rozczarowała zwłaszcza pierwsza połowa "Biblioteki…" – dłużyła mi się strasznie, a ponieważ czytałam w orginale to bałam się coś pomijać, żeby nie przeoczyć czegoś istotnego.

Moje odczucia do “Dziewczyny z pociągu” są cokolwiek ambiwalentne. Jak dla mnie to materiał bardziej na opowiadanie niż na książkę – koncept jest bardzo ciekawy, ale rozciągnięty do granic możliwości. A zwiastun filmu też niestety nie rzuca na kolana :/ Ja bym tę książkę nazwała raczej dramatem psychologicznym niż thrillerem, ale może po prostu jestem mało wrażliwa ;)

 

Ja ostatnio jestem pod ogromnym wrażeniem “Miss Peregrine’s home for peculiar children”. Oba zwiastuny podbiły po prostu moje serce, musiałam sięgnąć po książki :) Nie zawiodłam się, choć autorowi nieco brakuje do literackiej biegłości. Mimo potknięć i pewnych niejasności postawiłam trylogię na mojej ulubionej półce i nie mogę się doczekać filmu (choć trzeba go chyba traktować jako coś osobnego od książki).

Krótkie, ale treściwe. Ciekawe, choć temat nie jest raczej z tych nowatorskich. Mimo to widać, że włożyłeś w wiersz serce.

Pewnie to przez ten październik ;)

Mnie dla odmiany tytuł zaintrygował. Nie zachwycił może jakoś wybitnie, ale jednak przyciągnął. Jeśli zaś chodzi o mapkę to, hmmm… Nie jestem geologiem, ale te góry jakoś do siebie nie pasują. Warto by także było umieścić na niej rzeki, dwie przynajmniej. W końcu kraj nazywa się Dwurzecze. 

 

Komnata Najwyższego była przestronna i wygodna. Naprzeciw drzwi znajdował się granitowy kominek, w którym wesoło trzaskał ogień. Po prawej pokój zmieniał się w sypialnię, odgrodzoną kolumnami, między którymi zawieszono przewiewne zasłony. Po lewej stronie natomiast,  znajdowało się wielkie, ciemne, grubo ciosane biurko, pełne stert papierów i ksiąg, przy którym zwykle można było spotkać pracującego Lorda Pretriana Atrenisa.

 Szkoda, że opisy są tak mało plastyczne – mamy po prostu wymienione, co znajduje się w pomieszczeniu. Czytelnika nie obchodzi to, gdzie dokładnie znajdowała się sypialnia i czy były w niej kolumny. Pozwól zadziałać jego wyobraźni (nietrudno wyobrazić sobie komnatę władcy; to czy między pokojem do pracy a sypialnią zobaczę drzwi czy zasłony nie ma wpływu na akcję ) i skup się jedynie na najważniejszych informacjach, które są w jakiś sposób znaczące, pokazując je jakby mimochodem, spojrzeniem bohatera. 

 

Jak wielu z was – najwybitniejszych wśród głów  Dwurzecza – godzinami konstatując losy naszej skromnej ziemi…

Konstatować to znaczy “stwierdzać”. Innymi słowy: “Jak wielu z was – najwybitniejszych wśród głów  Dwurzecza – godzinami stwierdzając losy naszej skromnej ziemi…”? Musisz poszukać innego słowa.

 

Król władający ziemiami północy, jak i południa, winien posiadać wszystkie (lub chociaż większość) charyzmaty, które wymieniłem powyżej,

“Charyzmaty” to obecnie termin typowo chrześcijański i oznacza łaskę, dary Ducha Świętego. Niby kontekst poprawny, ale jednak… nie do końca. 

 

Temu człowiekowi brak jednak honoru. Woli hańbić Dwurzecze swoimi bezpodstawnymi decyzjami, które niedługo wpędzą nas wszystkich w złe czasy

Frazeologia – nie można nikogo “wpędzić w złe czasy”.

 

– I co myślisz, Panie? – zapytał odkładając list na stół.

“Panie” małą literą. To już nie list :)  To samo z “Lordem”.

 

Tekst jest niechlujny, zwłaszcza pod względem interpunkcji. Nie umiesz zapisywać dialogów, robisz literówki. Zgrzyta mi regularne używanie wielkich liter.

 

Treść nie pochłonęła mnie, ale może gdybyś udoskonalił swój warsztat i wziął sobie do serca radę Piotra to kto wie… Tylko coś mi ten status potencjalnego dziedzica przeszkadza. Niezupełnie rozumiem, co tam się dzieje, dotychczasowe postępowanie Najwyższego jest wewnętrznie niespójne. Powinni zatroszczyć się o odpowiedni PR.

 

 

Zgłosiłabym swoją kandydaturę do pomocy, ale nie spełniam na razie wymagań. Cóż, poczekamy, zobaczymy. Na razie będę was wspierać mentalnie i uprawiać freelancerkę w miarę możliwości czasowych  ;)

Witajcie wszyscy nowi i starzy! Widzę, że przybyło ostatnio trochę ludzi. Nagle wyskoczyły na mnie dość niespodziewane i burzliwe wrześniowe wakacje i zniknęłam. Teraz jednak znowu zaczęły się studia, więc, oczywiście, czas poświęcam na wszystko, tylko nie na naukę ;) 

Przyznam, że mnie zdarza się popadać w takie podejście do sprawy ;) Chyba powieszę sobie twój tekst nad biurkiem. Odnoszę wrażenie, że to temat coraz częściej poruszany, ale forma bardzo mi się spodobała. 

 

– Ach, weno! – Zakrzyknął poeta cichutko gniotąc rękopis, ale żeby matula nie usłyszała.

Zakrzyknął powinno być z małej. Zgrzyta mi to “ale”… Lepiej by brzmiało na przykłąd “gniotąc rękopis, ale tak cichutko żeby matula nie usłyszała”. O to chodziło w tym zdaniu? Bo trochę go nie rozumiem, ale nie będę narzucać autorowi swojej interpretacji ;)

Dodam, że ten portal spodobał mi się między innymi dlatego, że odniosłam wrażenie, że każda opinia, pozytywna czy negatywna, jest jednakowo uprawniona, ot – kwestia gustu choćby, które czasem bywają zbliżone, czasem nie. Nie odniosłam na przykład wrażenia, że jak Regulatorzy skomentuje opowiadanie pozytywnie, to zaraz reszta użytkowników biegnie na przetarty szlak.

 

A wracając do tekstu.

 

Prim Chum, mnie także konwencja przypomniała trochę Lema, szczególnie “Bajki robotów”.  Jak tak sobie przeczytałam opinię Finkli to przypomniało mi się, że też nie przepadam za romansem. Także brawo dla ciebie, że tematyka w ogóle mi nie przeszkadzała. Jak dla mnie tekst jest ożywczy i świeży. Przynajmniej jeśli wziąć pod uwagę moją półkę :)

Hmm, chyba gdzieś widziałam drabbla, który składał się z jednego zdania i przypisu do niego.

Jestem tytanem intelektu ;) Musiałam się jednak trochę wysilić, żeby do tego dojść. Ale skoro to taki hermetyczny drabbelek to nie będę się czepiać. A może dla tych nieobytych dać przypis, żeby też zrozumieli?

Zakochałam się w Alojzym ;) Niektórzy wspominają, że czytali o jego wcześniejszych przygodach, ale jakoś nie mogę tego znaleźć. Pomożecie?

 

A tak na marginesie trochę zgrzyta mi opis szkolnego dziedzińca; skoro mutanci mają takie rozmiary, że nie wydaje im się on gigantyczny, to dla kogo sprawia on takie wrażenie, skoro narrator to zaznacza? 

Coś mi chyba świta… Dowiedziałam się, że “semantiek” to z holenderskiego po prostu semantyka. Mam rację? (Po co umieszczać tytuł w innym języku, skoro nijak to się ma do treści?)

 

Chodzi o taką względność, że wystarczy zmienić etykietkę na atrakcyjniejszą, a ludzie uznają to na ślepo za dobro objawione? Kluczem do zrozumienia jest to, że semantyka bada “problem znaczenia w języku, a także relacji formy znaku do treści oznaczanej”?

 

Jak nie, to nie wiem. 

O właśnie, właśnie. Choć jest czytelniej niż w pierwszej wersji. Jednak drabbelki to trudna sprawa, zwłaszcza na naszym polskim gruncie, dlatego myślę, że ten nie jest taki tragiczny i kiedyś uda się autorowi napisać coś naprawdę fajnego :)

Tylko niech nasz Anonim pamięta, tak na przyszłość, że puenta w drabble powinna wdeptywać w ziemię. Trzeba mieć dobry koncept, taka specyfika gatunku. 

Nie ma za co :) Teraz faktycznie czytelniej. Tylko jeszcze po ”szanowni demagodzy” powinno coś być. Przecinek albo nawet wykrzyknik.

Drodzy populiści, szanowni demagodzy zamierzam was dziś ośmieszyć, upokorzyć i obnażyć waszą obłudę. A uczynię to z dziką przyjemnością, gdyż szczerze wami gardzę.

IMO skoro to wypowiedź, to powinna być w formie dialogu.

 

 Naród, od miesięcy był tak bardzo oburzony na władzę, że pokochałby każdego, kto się tej władzy postawi.

Zbędny przecinek po “naród”.

 

Opłacono, więc człowieka, aby grał politycznego oponenta.

Bez przecinka przed “więc”.

 

Aktor, zagrał swoją rolę, oszukując najemników.

 

Zbędny przecinek po “aktor”. 

Jeśli dobrze zrozumiałam drabbelka, to oszukał on tych, którzy go opłacili. Czyli nie “najemników”, bo to raczej o nim można by powiedzieć, że był najemnikiem. Rozumiem, że chodziło ci o coś w rodzaju zwierzchników?

 

IMHO wyodrębniłabym bardziej puentę, aby naprawdę mocno dawała po głowie.

 

Chyba wiem, o co chodzi w drabbelku, ale jakoś niejasno to zostało przedstawione… Jaka tam jest chrobologia? Z kompozycji tekstu wynika to tak:

 

prelegent chce ośmieszyć władzę, a naród jest wzburzony ---> władza uznaje, że musi coś z tym zrobić i opłaca aktora ---> aktor gra swoją rolę ---> aktor (w domyśle) wraz z narodem obala władzę, choć ta spodziewała się po nim czego innego.

 

Tak to wygląda? A może aktor i prelegent to ta sama osoba, a pierwsze zdanie jest chronologicznie ostatnim wydarzeniem, nie pierwszym? Władza wynajmuje aktora, aby ten udając, że jest oponentem trzymał w ryzach opozycję i działał na jej szkodę, tak? Ale w takim wytłumaczeniu nie do końca rozumiem końcówkę, która sugeruje, że władza była mimo wszystko zadowolona z roli aktora…

 

Nie jestem też do końca przekonana do tego rymu wewnątrz utworu.

 

Bardzo dobre i smutne. Przyciągnął mnie tytuł, przeczytałam jednym tchem. Opis uczuć bohatera wygląda bardzo autentycznie. Myślę tylko, że można by nieco skrócić opowiadanie. Nie będę się szczegółowo rozpisywać, bo chyba wszystko zostało już powiedziane. Dodam tylko, że jestem pod wrażeniem :)

 

Hmm, muszę poszukać tego druczka ;)

 

KPiach, dziękuję za tekst o Fantastyce! Bez niego chyba bym się tak łatwo nie połapała w tym wszystkim :) Musiałam do niego kilka razy wracać podczas poznawania portalu ;)

Nie, nie, nie. Proszę zaprotokołować, że odmawiam czytania dłużej niż za pierwsze gwiazdki. Czemu ta stylistyka ma w ogóle służyć?! To jakaś prowokacja? Czy autor uznał, że epatowanie wulgaryzmami i uczynienie bohaterami cech płciowych jest wyznacznikiem humoru?

Proszę o wyjaśnienia, bo jestem wręcz ciekawa. 

Wygląda intrygująco, ale nie zaangażowałam się zbytnio w treść. Jakoś tak beznamiętnie brzmi ta narracja i jest niemalże wyłącznie opisem technicznym, co zrazi zapewne wielu czytelników. Uważaj na zdania wielokrotnie złożone :)

 

Pewnie długo by spekulowano na forach o strefach zakazanych określanych krótko FOZ, gdyby nie pewien przypadek, który pozwolił nam na wykrycie błędu w kodzie ISU, właściwie to tylko, teoretycznego błędu, bo do dzisiaj nie było możliwości go przetestować, dodatkowo, test może być przeprowadzony tylko raz, bo z pewnością nie dana nam będzie druga szansa, i tylko teraz, gdyż pewne decyzje polityczne wykluczą jego wykonalność na zawsze.

Strasznie pogmatwane.  

Przeczytałam w całości, ale bez wielkiego zainteresowania. Właściwie o tym fragmencie mogę powiedzieć tylko tyle, że jest w miarę poprawny – za wyjątkiem stosowania apostrofów (Jack – Jacka, Paul – Paula) oraz zapisu dialogów:

 

– Jedziemy, szybko, wyjaśnię ci za chwilę. – powiedziałam do  Jack’a i ruszyliśmy z miejsca. – moja matka próbowała mnie tu zatrzymać z pomocą policji. – takiej zdziwionej twarzy jeszcze nigdy w życiu nie wdziałam.

– Jedziemy, szybko, wyjaśnię ci za chwilę (kropka) – powiedziałam do  Jacka i ruszyliśmy z miejsca. – Moja matka próbowała mnie tu zatrzymać z pomocą policji.

Takiej zdziwionej twarzy jeszcze nigdy w życiu nie wdziałam (lepiej by mi to zdanie wyglądało w następnym akapicie).

 

– Proszę nas zrozumieć. Pani córka jest dorosła. My możemy ją zatrzymać, tylko wtedy jeśli złamie prawo, bądź się do tego przyczyni. – moja matka znowu histeryzuje. Nie chce mnie z domu wypuścić, ja jej jeszcze pokażę – pomyślałam. Odwróciłam się na pięcie i pobiegłam do auta.

– Proszę nas zrozumieć. Pani córka jest dorosła. My możemy ją zatrzymać, tylko wtedy jeśli złamie prawo, bądź się do tego przyczyni.

Moja matka znowu histeryzuje. Nie chce mnie z domu wypuścić, ja jej jeszcze pokażę. – Pomyślałam. Odwróciłam się na pięcie i pobiegłam do auta.

 

 

Oprócz tego liczebniki w tekście literackim zapisujemy słownie. Poza tym tylko drobne wpadki. Czasem tworzysz zbyt rozwlekłe zdania, kiedy lepiej brzmiałyby zdania krótsze, porozdzielane. Ale może to tylko kwestia gustu.

 

Według mnie tekst brzmi sztucznawo, zwłaszcza w początkowej części. Warto by jakoś spersonalizować sposób wypowiadania się bohaterki, sposób myślenia, bo zupełnie jej nie czuję. Bohaterowie są papierowi. Szkoda też, że nie pokazałaś nam, jak wykorzystywana była Jo – na dowód mamy tylko jej słowa, że tak faktycznie było. Z akcji dowiadujemy się tylko, że jej matka była nadopiekuńcza. 

I jeszcze tak na koniec – chciałabym, żeby opowiadanie było bardziej obrazowe. Opisów jest niewiele i z reguły są dość toporne; po prostu mamy wymienione po kolei cechy wyglądu. Mam poczucie, że akcja dzieje się niemalże w próżni, nie wizualizuje mi się prawie otoczenie bohaterki. Brakuje też doznań  zmysłowych innych niż wzrokowe. 

Mimo wszystko nie czytało się trudno. Powodzenia w pisaniu następnej części. Zerknę, jak się pojawi :)

 

edit: o takiej godzinie to nawet nie dostrzegłam połowy błędów wskazanych przez regulatorzy… Ale wydaje mi się, że są one trochę kwestią niechlujności. 

 

Burku, BARDZO intrygująco :) Jeśli rozbudujesz pomysł i zapanujesz nad gramatyką lepiej niż w poprzednich twoich tekstach to z ciekawością przeczytam!

Jej minusem jest to, że jest praktycznie o tym samym + parę wątków. Ale mnie tam się podobało.

 

Może teraz film się pojawi? :)

Przeczytałam opowiadanie jakąś dobę temu i powiem ci, Werweno, że nie mogę przestać o nim myśleć. Podoba mi się dosłownie wszystko; nie dziwię się, że zajęło w konkursie I miejsce. Trochę przypomina mi opowiadania Tolkiena (”Opowieści z Niebezpiecznego Królestwa”), aż się ciepło robi na serduszku. Fantastycznie budujesz klimat, operując szczegółami i odczuciami bohaterów – tak idealnie wstrzeliłaś się w mój gust, że nie jestem w stanie dostrzec żadnych uchybień ;) I nie będę próbować.

A pierwsze zdanie po prostu mnie podbiło i nie wypuściło aż do końca!

A dziękuję :)

No, to teraz nie fantastyka, ale klasyk. Chyba niezbyt trudne, znany cytat:

 

– Wiesz co, Smyk? Ja już sobie wszystko wykombinowałem. Są cztery rodzaje ludzi na świecie. Zwyczajny rodzaj, to znaczy my i nasi sąsiedzi i wszyscy do nas podobni. Inny rodzaj: to tacy jak Cunninghanowie tam w lasach, i jeszcze inny, jak Ewellowie przy śmietniku, i jeszcze inni: Murzyni. 

– A Chińczycy i ci potomkowie z Luizjany, co są w hrabstwie Baldwin?… Nie, Jem. Myślę, że jest to tylko jeden rodzaj ludzi. Ludzie.

 

 BTW ta książka oraz “Znaczy Kapitan” znajdują się bezkonkurencyjnie szczycie mojej listy “ulubione” :)

Hej, czy to nie moja, swego czasu ukochana, “Kraina Chichów” Carrolla? :)

Jak ja dawno tam nie zaglądałam… 

Jak dla mnie całkiem udany tekst :) Przeczytałam też poprzedni fragment i z przyjemnością zerknę na następny! Jest klimatycznie, pociąga mnie ogół konceptu i zręcznie zarysowani bohaterowie. Zauważyłam kilka potknięć, ale to tylko przypadkowe wpadki.

Według mnie nie musisz podawać aż tylu szczegółów technicznych, o które dopomina się burk, choć kilka takich wtrąceń mogłoby pomóc w budowaniu steampunkowego klimatu. Lubię takie zabiegi, ale wiem, że niektórych one odstraszają. No, i nie każdy autor zna się na technologii maszyn :)

 

Tylko jedna rzecz wytrącała mnie z rytmu. Kiedy przedstawiasz jakąś scenę, opisujesz ją na tyle szczegółowo, że czytelnik odnosi wrażenie, że wie już wszystko – a tu po chwili okazuje się, że jest jeszcze jeden szczegół, o którym nie wspomniałaś. Widzę to na przykład we fragmencie, w którym nieznajomy łapie Mirabelle za ramię. Kiedy zdążyłam już wyobrazić sobie jakiegoś zwykłego przechodnia, nagle dziewczyna zauważa, że był to klaun i muszę sobie całą scenę wizualizować od nowa. Myślę, że cały ubiór artysty – cyrkowca nie daje się przeoczyć, nawet jak nie patrzy mu się prosto w twarz. 

Uważałabym więc na opisy :) I skróciłabym aż tak szczegółowy opis wyglądu Grabarza, bo brzmi trochę sztucznie, a moim zdaniem jest zbędny; zdążyłam już wyobrazić sobie bohatera w podobny sposób jeszcze w poprzednim rozdziale. A to, czy Grabarz będzie miał nos garbaty czy haczykowaty to już sprawa drugorzędna :)

 

Powodzenia!

 Bemik, widywałam znacznie gorsze – stąd też moja łagodność ;) Jeden tekst mnie nie przepędzi.

 

Mnie naszyły (odrobineczkę…) skojarzenia z twórczością Jonathana Carrolla. Chodzi mi o te fragmenty, dzięki którym pojawił się tag “absurd”. Są pozostawione bez komentarza, intryguje mnie to. Zastanawiałam się, czy to nie tylko wymysły Jasia, które bierze za coś tak oczywistego, że nawet się im nie dziwi; stąd ten brak wyjaśnień w tekście. Gdyby pójść w tę stronę i uczynić tekst mniej naturalistycznym i wulgarnym… 

Ale to pewnie moja nadinterpretacja. 

 

Miałam się zacząć udzielać, więc zaczynam :) 

 

Niestety, nie rozumiem twojego opowiadania. Absurd miejscami jest intrygujący, ale brak wyraźnej puenty, kulminacji akcji oraz pewien chaos w opisach sprawiają, że nie bardzo wiem, o czym właściwie czytałam. 

Wulgaryzmy i naturalizm pasują do konwencji, ale miejscami wydają się jednak wciśnięte na siłę; np. ”Dziadek postanowił zaszaleć – rozpędził się i skoczył na łóżko, rozpierdoliwszy mebel.” (BTW wychodzi, że najpierw “rozpierdolił”, a dopiero potem wskoczył – imiesłów uprzedni).

IMHO za bardzo lubisz zdradzać, że zaraz coś się wydarzy; piszesz, że chłopiec “nie przypuszczał, że jest w olbrzymim błędzie” albo  “podczas przejazdu przez bagna Jaś był świadkiem niewyjaśnionych zjawisk.” Strzelasz tym sobie w stopę, bo zabijasz we mnie napięcie. Nieprzewidziane wydarzenie jest bardziej nieprzewidziane, gdy na prawdę się go nie spodziewam. 

Całość nie przypadła mi do gustu, ale może ktoś bardziej obeznany w podobnych klimatach będzie miał nieco lepsze odczucia? 

 

Oczywiście, że na to wpadłam! Ale okropnie mnie drażniło to ciągłe odświeżanie – no bo ile można? :)

 

Miło mi was poznać! 

(Edytuję, żeby dyplomatycznie nikogo nie pominąć ;) )

 

Hej, hej :) Mam nadzieję, że znajdę tu przytulny kąt i worki inspiracji! Nie zadomowiłam się jeszcze na dobre i trochę poczekałabym z rejestracją, gdyby nie przycisk "zaloguj", który po najechaniu kursorem rośnie, zasłania pół ekranu i nie daje się zwinąć. Albo tylko ja tego nie potrafię ;) Pozdrawiam osobę, która go zaprojektowała – to dzięki niej zaczynę udzielać się już teraz. Oby ;) Do usłyszenia!

Nowa Fantastyka