Profil użytkownika

Zawodowo jestem tylko prawnikiem. Jeśli chodzi o fantastykę to ze mnie tylko czytelnik amator. Pisanie mam dopiero gdzieś tyłu głowy. 

Z fantastyki interesuje mnie wszystko, co dobre oprócz space opera i facetów w rajtuzach.

Poza fantastyką to prawo, historia (zwłaszcza europejskie późne średniowiecze), ekonomia, polityka. Szkoda, że nie ma czasu, żeby to wszystko zgłębić, tak jakbym chciał. Chciałbym mieć parę żyć.

Pozdrawiam wszystkich i

połamania nóg na fantastycznej drodze!


komentarze: 81, w dziale opowiadań: 72, opowiadania: 59

Ostatnie sto komentarzy

Nie będę się silił na oryginalność. Zgadzam się z przedpiścami, a najbardziej z Thargone, który z ust mi wyjął to, co sam bym powiedział.

Świetny warsztat oraz lekkość i wdzięk stylu sprawiają, że opowiadanie samo się czyta.

Transakcje z diabłem niemalże zawsze mają jakiś haczyk. Człowiekowi nigdy nie wychodzą na dobre. U Ciebie jest inaczej, joseheim. Diabeł sprzedaje prawdziwe szczęście i to wcale nie tak drogo (narrator szybko nadrobił debet). Spiłowane rogi i czerwony poblask w oczach Kingi, to też niewysoka cena. Bo poza tym Kinga jest normalną babką. Nie? Czy też raczej mam się domyślać, że po zakończeniu opowiadania Kinga nabije narratora na widły, wypije mu krew itp? To pytanie do Autorkismiley

Opowiadanie ma w sobie coś, czego nie potrafię sprecyzować (styl to czy treść?), co odrobinę nastraja pozytywnie. Jak dla mnie w sam raz na pochmurne popołudnie. Milutkie.

Pozdrawiam, joseheim!

Urodziwa poetycka ….mmm… impresja. Udało Ci się, Katia, w tych kilkudziesięciu zdaniach stworzyć hipnotyzujący klimat, który wciąga, jak ta rusałka z opowiadania.

Czytałem, Katia, trochę Twoich wcześniejszych opowiadań i uważam, że piszesz co raz lepiej

W realu zdarzało mi się spędzać czas nad brzegami górskich strumieni i jezior i wykańczać plecak bronków. Teraz widzę, że cudem uniknąłem porwania przez rusałkęsmiley Tak więc opowiadanie potraktuję jako ostrzeżeniesmiley

Bardzo pouczającesmiley

Jak to było małe, to mi wyglądało na jakiegoś szczura. Znaczy się myszoskoczka. Seriosmiley

To mówisz, że nie jesteś człowiekiem, joseheim. To kim Ty właściwie jesteś? Czas wyłożyć karty na stół. Od dłuższego czasu podejrzewam, że w istocie jesteś niksą (wodnicą). Ha!smiley

Bardzo sympatyczne, wesołe opowiadanie. Leciutkie i milutkie. Ulubiona postać: Bobo. Osobiście podejrzewałem, że to on porwał Sylwię. Pasowałoby mi tosmiley No powiedz, powiedz, proszę, Joseheim, że Bobo to druga postać leśniczego! Co by oznaczało, że ja to, nie chwaląc się, przebiegle odgadłemsmiley.

Mam pytanie zasadnicze. Kim, u diabła, jest Zdzichu, człowiek nie stąd? Czy też należy do tej bandy bajkostworów jak Baba Jaga i wilk? No, niby normalny chłop, ale pojawia się tak nie wiadomo skąd i po co. Aha, i jeszcze, dlaczego na początku wilk powiedział do Mariki “To dobrze, że jednak usiadłaś na tym murku”, czy jakoś tak. Co on miał na myśli? Bo po takiej jego uwadze, to pomyślałem w późniejszym kontekście zaginięcia Sylwii, że dobrze, iż Marika uniknęła w ten sposób jej losu, ponieważ Sylwia została zgwałcona lub zamordowana. Serio, tak pomyślałem.

Wyłapałem dosłownie kilka niuansów. Od razu mówię, że nie mącą one zupełnie obrazu całości. Styl, jak zwykle u Joseheim, jest więcej niż poprawny. Jest gładki, swobodny, niewymuszony, lekkostrawny. Po prostu ładny. Z tym zastrzeżeniem, odnośnie tego tylko opowiadania. W niektórych dialogach język totalnie wsiowaty gryzie się z raczej literackim. Przykład z brzegu, w jednej wypowiedzi wyrażenie “połówkie orzechówki” (bardzo wsiowe) występuje ze “skądkolwiek nie przyszłaś” (o wiele za mądre jak na wiochmenkę).

“Siarczysty mróz (…) nie zdołał jednak powstrzymać unoszących się wokół oparów alkoholu.” A co w ogóle mróz ma do rzeczy z oparami alkoholu? Byłby je w stanie kiedykolwiek powstrzymać? Z tego co wiem alkohol ma tylko taki związek z mrozem, że znajdując się we krwi zmniejsza zimno odczuwane przez osobę, która się napiła. W żadnym wypadku nie zmniejsza zimna wokół, obiektywnie.

“Wilk (…) ze zdwojoną energią przystąpił do szorowania twarzy Mariki” Tak mi się wydaje, że mówimy, iż ktoś coś robi w sposób zdwojony, jeżeli ktoś już to robił wcześniej, a teraz robi to jeszcze raz, tylko mocniej. Nie było mowy o tym, że wilk wcześniej szorował Marikę. Ale może się mylę, albo przeoczyłem wcześniejsze lizanie.

W taki zdaniu “Drzwi otworzyły się kiedy stanął u podnóża schodów.” Po “się” powinien być przecinek. Wskazała to już chyba Tarnina. To akurat słusznie wskazała.

W chatce Baba Jaga (chyba) stanęła “z rękami założonymi na bujnej piersi”. Nie brzmi to trochę, jakby obie ręce założyła na jednej piersi? Wiem, że na obie kobiece piersi można powiedzieć “pierś” (raczej literacko), ale w tym konkretnie zdaniu tak mi się to kojarzy j/w.

Muszę zacytować trochę dłuższy fragment: “kluczem do odnalezienia córki sołtysa jest to, co usłyszała dziewczyna od matki tuż przed wyjściem na popijawę w remizie. Młoda damo, jeszcze raz tego dotkniesz, a ręka ci uschnie.” Przeczytawszy to, od razu tak pomyślałem. Tuż przed wyjściem Mariki mama powiedziała do niej dokładnie “Młoda damo, jeszcze raz tego dotkniesz, a ręka ci uschnie”. Co więcej, wziąwszy po uwagę realia (wiejska dyskoteka etc), pomyślałem, że mama przestrzegła Marikę przed dotykaniem męskich spodni, fiutów itp.smiley

Marika w pewnym momencie powiedziała “Miejcie litość, na bogów”. I później jeszcze ktoś tak powiedział “na bogów”. Czy tak się współcześnie potocznie mówi? A nie po prostu “Na Boga”? Nie wiem, może po prostu nie znam wschodniej Polski.

Wyjąwszy pierwsze dwa akapity, wszystko co powiedziałem, to duperele i można by to spokojnie zignorować. No może za wyjątkiem w/w brakującego przecinka.

Pozdrawiam!

Wpadłem na to przypadkiem w takim polskim kryminale z akcją osadzoną historycznie i trochę poszperałem. Dawniej zapalenia płuc w ogóle nie wyodrębniano, a na choroby o podobnym pochodzeniu i objawach mówiono czasem influenca. Ale to chyba nie pasuje do opowiadanka, bo za bardzo z obca brzmi, a ma być słowiańsko. Nie wiem.

To jest komentarz do “Gorączki” i ‘Powrotu” łącznie. Te dwa opowiadania są powiązane tj ważnym wątkiem ducha Semana. Właściwie nie rozumiem, jak ktoś mógł twierdzić, że wszystko jest dla niego z samej “Gorączki” jasne. Pojawia się tam np ta stara kobieta, Gala. Bez lektury “Powrotu” nie wiadomo, jaka właściwie jest jej rola. Nadal nie wszystko jest zresztą jasne w zakresie wątku Semana. Zwrócił na to uwagę także Nevaz i ja się przyłączam. Skąd u ducha Semana moc “ożywienia” martwego ciała oraz wchodzenia w ciała innych ludzi. Czy na tym świecie to rutyna? A dlaczego akurat w Asgera Semanowi nie udało się wstąpić? I wobec tego, co się stało z tym duchem? Znalazł sobie innego “gospodarza” (może Taruka?), czy odszedł w zaświaty? Te pytania to nie są zarzuty. Domyślam się, że odpowiedź może kryć się poza “Gorączką” i “Powrotem”.

Zacząłem od szczegółów. To teraz powiem ogólnie. To jest dobre. Tzn niegłupie, ciekawe i fajnie się czyta. Jeżeli takie sobie postawiłaś cele, Ocho, to je osiągnęłaś w stu pięćdziesięciu procentachsmiley Nie dziwię się tym, którzy Cię namawiają do spróbowania drukowanej publikacji.

Mi osobiście najbardziej podoba się w tych opowiadaniach (plus “Mieście”), że elementów nadprzyrodzonych jest niby niewiele, ale akurat tyle, żeby zachwiać równowagą poza tym racjonalnego świata. Innymi słowy, dozowanie (szeroko pojętej) magii jest idealne.

Język jasny, przystępny, czytelny. Narracja wartka. Jak przystoi solidnej fantasy. Wyłapałem jedno malutkie potknięcie w “Powrocie”,którego zresztą nie jestem do końca pewien Jest tu takie zdanie gdzieś mniej więcej w środku “Przysunął do siebie świecę, zapewne chcąc dokładniej oświetlić gościa, ale blask oświetlił również jego twarz”. Logicznym byłoby, że to słowo “jego”, które teraz zaznaczyłem, odnosi się do mężczyzny. Jednak reguły języka, jak mi się wydaje, w tym przypadku bezwzględne, każą to “jego” odnosić do poprzedniego rzeczownika w rodzaju męskim lub nijakim (w liczbie pojedynczej), czyli do “gościa”. Sprawia to, że zdanie jest bez sensu. Podkreślam, że nawet jeżeli mam rację, to drobiazg. Poza tym jednym dżinksem “Powrót” jest bez zarzutu.

Pozdrawiam, dziś po raz trzeci! Mam nadzieję, że dla Ciebie, Ocho, liczba szczęśliwasmiley

 

Przekonałaś mnie, Ocho. Taka natychmiastowa i surowa reakcja na gwałt na żołnierce jest logiczną konsekwencją wysokiej pozycji, jaką kobiety mają w armii. Nie wziąłem tego pod uwagę, bo brałem pod uwagę różne armie w ujęciu historycznym, gdzie taka wysoka pozycja kobiet jest czymś niespotykanym. Ale masz pełne prawo do takiej kreacji świata. W końcu to fantasy, nie zaś powieść historyczna. Inaczej mówiąc, w kreacji świata – może być tu i ówdzie freestyle, pod warunkiem zachowania spójności i logiczności. A Ty ten warunek z łatwością spełniasz, co mówię w odniesieniu do i “Gorączki” i “Miasta” i “Powrótu”. Przy tym ostatnim opowiadaniu ufam, że zamienimy jeszcze słowosmiley

Jeszcze raz pozdrawiam!

Ja się na razie uchylę od ogólnej oceny tego opowiadania. Dopóki nie przeczytam tego chronologicznie wcześniejszego. Z Asgera czytałem dotąd “Miasto” i uważam, że tamto opowiadanie było bardziej samodzielne, stanowiło domkniętą całość. Co do tego opowiadania, chwilowo kilka uwag.

Fajnie, że rozwijasz swojego pupila. Postać nabiera coraz więcej indywidualnych rysów, a zatem głębi. Ja w komentarzu do “Miasta”napisałem, że Asger jest zbyt idealny. Żartowałem sobie trochę wtedy (podobnie jak kiedy mówiłem, że sam jestem idealny). Asger nie jest idealny. Jest ludzki. To się chwali, bo myślę, że w światach fantasy za dużo jest postaci stereotypowych. Tak więc nie mam najmniejszych zastrzeżeń co do kreacji tej postaci.

Mniej podoba mi się za to (i w “Mieście” i tu) wojsko Asgera. Żołnierze Asgera, zwłaszcza oficerowie, ale szeregowcy też, są wszyscy zbyt inteligentni i zbyt szlachetni, żeby nie powiedzieć pryncypialni. W tym opowiadaniu uwiera mnie szczególnie reakcja wojska na, przepraszam za wyrażenie, zwykły gwałt. Natychmiastowa kara śmierci? Przyznam, że nie słyszałem o czymś takim w żadnym wojsku w żadnym czasie, a cokolwiek na ten temat wiem. Czy na tym miał polegać element fantastyczny?

Co do strony językowej, powiem tak. Walczyłem zaciekle, czytając uważnie, żeby wyłapać choćby jedno potknięcie, np brakujący lub zbędny przecinek. I poległem. Nic nie znalazłem. Czuję się zdruzgotanysmiley Nie ma się czego przyczepić.

Pozdrawiam, Ocho! (tak się robi wołacz?smiley)

 

 

To jest tak dobre, że zasługuje na piórko!

W związku z czym wszem i wobec ogłaszam, że niniejszym sam sobie nadaję prawo samodzielnego nadawania piórek!!!smiley

Tym prawem nadaję ci piórko, Panie Suseł, za szort “Pani Jesień”smileysmiley Ta Dam!smiley

Otrzymasz je pocztą.

Zgodzę się z hrabią, tylko pójdę jeszcze dalej. Nie widać tu grozy. Ja się nie przestraszyłem, ale to najmniejszy problem. Najgorsze, że nie wiadomo, czego właściwie przestraszył się główny bohater. Tego, że Nova kilkukrotnie majtała nogami, czy zachowywała się jak dziecko? Tego, że wygłaszała niezbyt mądre uwagi, w tym nadmieniając coś o istnieniu (do czego zresztą inspirował ją Paweł), albo w rodzaju “jestem pokojem”? Czy może tego, że była (sic) “do przodu”? Co to w ogóle znaczy? Do przodu w stosunku do czego i pod jakim względem? Dziewczynka nazywana jest przez niektórych komentatorów sztuczną inteligencją. To mocno na wyrost. Ja tam nie znalazłem w jej zachowaniu niczego, co by o jakiejkolwiek inteligencji świadczyło. Co w takim razie tak Pawła przeraziło?

Nie ma grozy i nie ma sztucznej inteligencji. O co więc chodzi w opowiadaniu?

Z przykrością muszę stwierdzić, że opowiadanie napisane jest dosyć niechlujnie. Nie chodzi o literówki, czy interpunkcję (to jest akurat OK), lecz o stylistykę, która kuleje. Kulejąca stylistyka sprawia, że opowiadania nie czyta się płynnie i gładko, bo co chwilę coś zgrzyta. I nie jest to kwestia tego, że styl mi się nie podoba. To są po prostu błędy stylistyczne. Tak się po polsku nie mówi. Odrębną sprawą są pojawiające się gdzieniegdzie nielogiczności i niejasności.

Żeby nie być gołosłownym wymienię przynajmniej niektóre błędy lub potknięcia.

Z tym “zakleszczeniem się” rąk na kubku, to rzeczywiście brzmi nieszczęśliwie. Tak jakby ręce tak przyczepiły się do kubka, że normalnie nie dało się ich oderwać. Czy potrzebne były do tego np obcęgi? Czy Paweł był robotem? Wystarczyło np napisać, że ręce zacisnęły się na kubku. To oczywiście tylko sugestia.

“Przy pełnym wysiłku okrzyku, usiadł na krawędzi łóżka” Okrzyk nie może być pełen wysiłku, bo to jest dźwięk. Może za to np wyrażać wysiłek, świadczyć o wysiłku itp Niezależnie od tego budzi zdumienie, że Paweł krzyczał tylko siadając na łóżku. Za chwilę jest przecież wprost powiedziane, że nie bolało.

Syn Pawła i Zuzy “tylko zmienił pokój, w którym można się na wieczność zamykać”. Wynika z tego, że, po pierwsze, chłopiec ma jakiś pokój, w którym można się zamykać (na wieczność). Po drugie zmienił ten pokój na jakiś inny. Chyba nie o to Autorowi chodziło, lecz raczej o to, że chłopiec zmienił pokój na taki, w którym można się na wieczność zamykać. Mówię “chyba”, bo nie wiem. Mogę się tylko domyślać.

W takim fragmencie “przeszedł w stronę biurka, zza którego, na werandę, prowadziły przeszklone drzwi” oba przecinki przed i po słowach “na werandę” są zwyczajnie zbędne. Nie wymagają ich postawienia reguły interpunkcji i niczego do treści zdania nie wnoszą.

W którymś momencie jest napisane, że Paweł wkłada “noirowski płaszcz”. Czy to znaczy, że Paweł jest miłośnikiem Chandlera, kina noir itp? Czy też Autor miał po prostu na myśli, że Paweł włożył prochowiec.

Trochę dalej jest powiedziane w odniesieniu do Pawła “dziwna fanaberia, która wrosła jeszcze w czasach, kiedy starał się być wyjątkowy”. Jak to “wrosła?? Czy fanaberia to roślina lub grzyb? Fanaberie się ma/miewa.

W innym miejscu “niewinny głos, przekrzywiona główka” nazwane są “skondensowanym ładunkiem emocji”. To chyba gruba przesada.

W którymś miejscu Pawła “złapała refleksja”. Tak się nie mówi. Refleksje nikogo nie łapią. Ja rozumiem, że poprzez słowo “złapała” Autor chciał wyrazić jakoś nagłość myśli Pawła. Nie można jednak, było napisać po prostu, że Paweł “pomyślał, że …”, albo “nagle pomyślał, że…”. Można by oczywiście inaczej. Tylko nie o łapiącej refleksji.

Dalej są wspomniane “cybernetyczne konie ze skórkami w pakiecie” Za żadne skarby świata nie powiem, co to za skórki. Zwyczajnie nie mam pojęcia.

Jeszcze dalej o kimś/o czymś jest napisane, że wygląda, jak kilka obrazów Picassa jednocześnie. Co znaczy “jednocześnie”. Że się różne obrazy nakładają, są obok siebie, jeden za drugim, zazębiają się? Notabene o każdym obrazie Picassa można by właściwie powiedzieć, że wygląda jak różne obrazy Picassa jednocześniesmiley.

Trochę dalej o jakiejś, zdaje się, powierzchni jest powiedziane, iż “była szorstka, agresywna w dotyku”. Szorstka OK. Z całą stanowczością muszę jednak powiedzieć, że agresywność jest cechą, jaką mają wyłącznie rzeczy ożywione np ludzie, zwierzęta itd.

Główny bohater to Paweł, jednak prawie nie jest wymieniany z imienia. Narracja jest prowadzona w trzeciej osobie i wiadomo, że o niego chodzi. Wszystko jasne. Jeden jedyny raz mowa jest jednak, że Zuza, że, ściskając “prawie chłopa nie udusiła”. Mówię całkiem serio – przynajmniej dla mnie sprawia to wrażenie, że dotyczy kogoś innego, jakiegoś “chłopa” (tak sobie w pierwszej chwili pomyślałem), zwłaszcza, że określenie “chłop” pada w toku “normalnej” trzecioosobowej narracji, nie zaś np w ramach wypowiedzi Zuzy skierowanej do Pawła.

Zuza uściskała Pawła “tak mocno, jak tylko uważała, że potrzeba”. Takie zdanie wcale nie musi znaczyć, że mocno go uściskała. Równie dobrze mogła go lekko uściskać (a jednak prawie go nie udusiła). To jest nieścisłość. A wystarczyło powiedzieć krócej i jaśniej np., że uściskała Pawła ze wszystkich sił.

Trochę dalej jest krótki opis (realnego, nie wirtualnego) nieba za oknem: “…za oknem ciemność. Niebo nie pokazuje nic więcej, jak tylko dym z ludzkich fabryk” Po pierwsze, jako że to niebo to nie hologram, ono niczego nie pokazuje. Tak się nie mówi po polsku. Można ewentualnie powiedzieć np, że na niebie coś widać itp. Po drugie, nie wiem czemu służy, w odniesieniu do fabryk, ten przymiotnik “ludzkich”. Czy w opowiadaniu występują ufoludki, które mają swoje fabryki? Nie wystarczyło powiedzieć “fabryk”?

“Opadające kąciki ust, zwężone oczy, dziecięcy gniew” nazywane są (sic!) “zagięciami na twarzy”. To bardzo, ale to bardzo, niezręcznie powiedziane. Wystarczy powiedzieć np “miny”, co jest tylko moją propozycją, bo można i inaczej. Ale “zagięcia na twarzy” – uchowaj Boże.

A potem o tym wszystkim jest powiedziane, że “emocja prysła”. Po pierwsze, po polsku mówi się raczej “emocje prysły”. Po drugie, tych emocji było rzeczywiście więcej.

Innym razem jest napisane “słowa i miny czynione przez dziewczynkę”. Wprawdzie nie mogę z całą pewnością stwierdzić, że to stylistyczny błąd, jednak na pewno brzmi to niezgrabnie. Słowa się raczej wypowiada, mówi itd, itd. O minach natomiast najczęściej mówimy, że się je robi.

Albo “doskonała kształtami”. Może i ujdzie. Ja jednak nawykłem do czytania, że ktoś/coś jest “doskonałych kształtów”.

W innym miejscu mowa o “manifestacji kobiecych ideałów”. To gruba nieścisłość. Ja bym powiedział, że dla wielu kobiet ideałem jest (”kobiecym ideałem” innymi słowy) posiadanie zdrowych, szczęśliwych dzieci, a dla innych kariera itd. Chyba nie takie ideały miał Autor na myśli. Stawiam, że chodziło mu raczej o ideał kobiecości, a to co innego.

Raz, kiedy Autorowi chodzi o wskazanie dziecięcych cech Novy, dziewczynka opisana jest w ten sposób: “dziewczęcy uśmiech, mimika wciąż pretensjonalna”. Z ostrożności powiem, że pretensjonalność to nie okazywanie pretensji np nadąsana mina u dziecka. Dzieci są generalnie jak najdalsze od pretensjonalności. Pretensjonalne zachowanie zdarza się tylko niektórym dorosłym.

Wątpliwości mam też co do takiego fragmentu “drżącymi palcami wędrował po skórze. Szukał wypustek”. Jak to? Jak się wydaje, te wypustki to jakiś rodzaj wszczepu, czy coś takiego. Dlaczego ich w ogóle szukał. Nie wiedział gdzie je miał? Nie czuł ich i do tego zapomniał gdzie są na jego własnym ciele? A nie mógł po prostu sięgnąć do wypustek? A tak w ogóle to, dlaczego to są właśnie wypustki. Jako kompletny laik, wyobrażałbym sobie zamiast wypustek raczej jakiś port, czy gniazdko, w które się wkłada kable.

Nieco dalej w opowiadaniu Paweł spojrzał na łóżko i “Zuza leżała tam. (sic!?) Spała spokojnie.”Już pomijam, że to zdanie “Zuza leżała tam”, aczkolwiek jest poprawne gramatycznie, ma nietypową kolejność wyrazów i brzmi dziwacznie. Rzecz w tym, że to zdanie jest zwyczajnie zbędne. Przecież wystarczyło powiedzieć np “Paweł spojrzał na łóżko. Zuza spała spokojnie.”.

Jest taki fragment “Po pierwszych wrażeniach Paweł był na siebie zły”. “Pierwszych” to znaczy, których? Pierwszych, licząc od kiedy?

Kilkukrotnie w opowiadaniu dziewczynka “majta nogami”. Tak po prostu. Świetnie. Dziewczynki rzeczywiście czasem tak mają. Jednak, żeby majtać nogami trzeba jakoś specjalnie siedzieć, bo ja wiem, na za wysokim krześle, na huśtawce, jakiejś krawędzi itd. Czy dziewczynka była tak wirtualna, że prawa fizyki i ludzkiej anatomii w zakresie majtania nogami jej nie obowiązywały i majtała nogami, stojąc??

Inne niewytłumaczalne zachowanie dziewczynki. Otóż ona “zabawiała dłonie laleczką”. Zabawiać to można kogoś tzn sprawiać, że ten ktoś się bawi. W zdaniu tym więc raz, że dłonie potraktowane są jak osoba. Dwa, skoro dziewczynka zabawiała dłonie, to sprawiała, że te dłonie się bawiły (a sama dziewczynka nie).

Wróćmy do Pawła. Mianowicie on był “poniżony majtającymi nogami dziewczynki, jej uśmiechem, przekrzywioną niewinnie głową” A co w tych rzeczach poniżającego? Na tej zasadzie to mógłby czuć się cały czas poniżony każdy ojciec, który ma małą córeczkę.

Tak poniżony Paweł nie wytrzymał i “wyrwał kabel. Koszmar zniknął” A jaki to koszmar? Powiem, że ja, gdybym miał mieć koszmar, to chciałbym mieć właśnie taki. Strach i poniżenie Pawła w tym momencie trudno wytłumaczyć nawet i faktem, że dziewczynka “weszła” do jego budzika-hologramu. W końcu Nova zrobiła tylko tyle.

Pawła ciekawił u dziewczynki brak “wizualnej reakcji na inaczej płynący w rzeczywistości czas” A co to właściwie znaczy “wizualna reakcja”? Czy to wytrzeszcz oczu? Czy chodziło po prostu o widoczną reakcję.

Kawałek dalej “Paweł pracował od wielu miesięcy. W skali długiego życia nie było to wiele” Powtórzenie. Ponadto mam wątpliwości co należy rozumieć przez “długie życie” Czyje życie miał Autor na myśli? Pawła? Czyli mam się z tego domyślać z tego zdania, że Paweł żył długo? Czy też Autorowi chodziło o ludzkie życie w ogólności, które jest długie w stosunku do wielu miesięcy (a jest, zdaniem Autora?). Ja bym powiedział “w skali całego życia”, ale to tylko propozycja. Można inaczej. Jednak “długiego” jakoś zgrzyta.

Na końcu przedostatniego “rozdziału” Paweł znowu “odszukał wypustki”. Czyli wciąż nie pamiętał gdzie są.

Jest taki fragment opisujący widok, jaki miał Paweł na “kafelkowej równinie”. Mianowicie widział, że “horyzont pokrywała biel, jak mgła zasłaniająca wszystko co nie powinno zostać zobaczone”. Moje pytanie, przez kogo nie powinno zostać zobaczone? Przez Pawła? Ludzi w ogóle? Avatary? Kogokolwiek? Ponadto, jeżeli mgła zasłania to, co nie powinno być zobaczone, to, a contrario, tego co powinno być zobaczone nie zasłania. Czyli mgła działa świadomie wybiórczo. A jak wygląda taka działająca świadomie wybiórczo mgła, poza tym, że jest biała, bo tylko tego z opowiadania się dowiadujemy. A kto to ocenia, co powinno być zobaczone, a co nie? Chyba Nova. W końcu jest “do przodu”. Czy tak? A skąd Paweł, spojrzawszy na horyzont, wiedział, że mgła zakrywa akurat to, czego nie powinien zobaczyć, skoro tego nie widział, bo zasłaniała mu mgła?

Kawałek dalej Paweł “chciał przełknąć ślinę, ale nie mógł”. Brzmi to nieładnie, a przede wszystkim, kiedy ktoś coś chce, a nie może, mówimy po prostu, że usiłuje. Paweł usiłował przełknąć ślinę.

Za chwilę Pawłowi strach wstąpił “między zmysły”. To bardzo, bardzo niezgrabne wyrażenie. Brzmi wręcz pokracznie. Poza tym, dlaczego akurat między zmysły? A co właściwie jest między zmysłami? Strach to rodzaj stanu emocjonalnego, który kształtuje się na podstawie wyobrażenia o otaczającym świecie ukształtowanego z kolei na podstawie wrażeń odbieranych przez zmysły (wyłącznie). Z pomiędzy zmysłów nie pochodzi nic – jest poza ich zasięgiem, zatem tego w ogóle nie widzimy, nie czujemy.

Nova miała “oczy brązowe. Z mleczną bielą odchodzącą w kilku kierunkach, jak promienie słońca”. Nie potrafię sobie tego wyobrazić. O jaką biel tu chodzi? O białka oczu? Niezależnie od tego, promienie słońca nie odchodzą w kilku kierunkach (chyba że mówimy o japońskiej fladzesmiley). Odchodzą we wszystkich kierunkach.

Gdzieś w tych okolicach opowiadania Paweł “zauważył, że idzie podobnym tokiem myślowym, że rozbija na części. Smakuje kolejne wyrazy.” Tokiem myślowym podobnym do czego? Do toku myślenia Novy? Nie zauważyłem u niej żadnego toku myślowego. A co tak w ogóle Paweł rozbijał na części i smakował? Przecież powiedział dwa słowa (”Czego chcesz?”) Te dwa wyrazy tak smakował? Serio?

Nova “nie przestawała się uśmiechać, zupełnie jakby sama była teraz awatarem”. A nie była? A, ogólnie rzecz biorąc, jeżeli ktoś nie przestaje się uśmiechać, to świadczy, że jest awatarem?

I w tej chwili “– nie zmieniaj, wychowuj” Kto to powiedział? Paweł? Nova? Głos znikąd? Nova chyba nie, bo przecież nie przestawała się uśmiechać.

W tym miejscu jest też napisane, że Nova była jakby “kurtyną, zza której rzucała kolejne emocje”. Skoro Nova była kurtyną, to kto rzucał emocje zza kurtyny? Nova była kurtyną, zza której emocje rzucała Nona? Nawiasem mówiąc “rzucać emocje” tak się nie mówi po polsku. Emocje można np okazywać.

W tym samym, ostatnim, “rozdziale”, Paweł “obracał w głowie sytuację”. Tak się też nie mówi. Najprościej powiedzieć po prostu “zastanawiał się nad sytuacją”, albo “rozważał sytuację”. Można inaczej, ale nie “obracał w głowie”.

Paweł również “zrozumiał, czemu Nova nie bała się postaci hologramu. Czemu nie była zaskoczona”. A skąd te pytania Pawła, na które sobie sam odpowiedział (nie wiem, na jakiej podstawie)? A dlaczego w ogóle Nova miałaby bać się postaci hologramu, lub być nią zaskoczona?

Na koniec Paweł zrozumiał też, że “każdemu tyknięciu zegara poza siecią odpowiadały miliardy tyknięć tutaj”. A skąd u niego takie olśnienie akurat wtedy? Skąd w ogóle u niego takie olśnienie? Innymi słowy – skąd on to wiedział? A jak to w ogóle policzył, że wyszły mu miliardy, a nie np miliony lub biliardy? Czy sam też był “do przodu”? A, abstrahując od wiedzy Pawła na ten temat, dlaczego czas w sieci płynął szybciej niż w realu?

Na sam koniec Paweł trzyma nową lalkę i jest napisane, że “podobała mu się jeszcze bardziej. Jeszcze i jeszcze”. Zamiast trzech “jeszcze” wystarczyłoby powiedzieć “coraz bardziej”. Tak się mówi po polsku. To nie angielski, gdzie mówimy np “more and more”. Nie wiem ponadto, co symbolizuje ta lalka (poprzednia zresztą też)

 

Może po tylu uwagach zabrzmi to niewiarygodnie, ale niczego nie mówiłem złośliwie. Również nie złośliwie powiem, że na mojej duszy (jeżeli ją mam) opowiadanie nie zagrało.

Pozdrawiam!

 

To jest zajebiście zabawne!smileysmileysmiley Najzabawniejszy szort, jaki czytałem na tym portalu.

Można to zinterpretować i tak. Dziadek zostawił sobie z czasów służby jedną cysternę tego spirytusu i pod jego dobroczynnym wpływem zwidziała mu się taka kontrowersyjna Pani Jesieńsmiley

Opowiadanie jest lovecratowskie w treści. W stylu absolutnie nie. Zdania w porównaniu do HPL, suche, rzeczowe, zbyt mało rozbudowane. Za mało charakterystycznej dla Lovecrafta emfazy.

Porządnie napisane i czytało się gładko. To co opowiadaniu zarzucam, to ani krztyny oryginalności. To jakby Lovecraft uproszczony. Lovecraft w pigułce. Lovecraft dla początkujących

Co do szczegółów to zgrzytnęły mi następujące dżinksy.

“Stąd, muszę przyznać, moje ogromnie zaskoczenie faktem, że to mnie wyznaczył na swojego dziedzica, ale mój wuj nie miał żadnego potomka, a, z tego co wiedziałem, nigdy się nie ożenił.” Podobnie jak Darconowi nie podoba mi się to zdanie. Jest nielogiczne. Skoro narrator wiedział, że wuj nie ma innych prócz narratora dziedziców, to czemu się w ogóle dziwił, że sam dziedziczył. Ja od siebie dorzucę, że, skoro narrator był najbliższym żyjącym krewnym wuja, to zapis, czy powołanie narratora do dziedziczenia, były najzwyczajniej zbędne. Poza tym jeszcze zdanie, aczkolwiek poprawne gramatycznie, nie należy do najładniejszych. HPL by tak na pewno nie napisał

28 października mowa jest między innymi o notatkach wuja i o tym, co znajdowało się “na jednej” z nich. Wypadałoby to tak rozumieć, że była jakaś notatka, a na niej jeszcze znajdował się jakiś napis (był nadpisany). Czy o to chodziło?

Znacznie dalej podobne trochę potknięcie (wytknął to już mr maras). Jest napisane, że jakiś stwór został “wyrzeźbiony w statuetce”. Wynika z tego, że była sobie przedstawiająca jakąś postać statuetka i w niej jeszcze coś zostało wyrzeźbione. Chyba nie o to chodziło. Można było napisać, że statuetka przedstawiała stwora, była wyrzeźbiona na podobieństwo stwora itp. Tak lepiej.

Pod sam koniec jest napisane, podaję w skrócie, iż narrator źle sypia, że za ścianą są stwory. Wg mnie to błąd. Nie można sypiać (źle lub dobrze), że coś tam. Po prostu słowo “sypiać” nie łączy się w ten sposób ze słówkiem “że”. Wystarczyło np napisać, iż narrator źle sypia w obawie, że za ścianą są stwory.

Pozdrawiam Autora!

Gdzieś do 80% taka urodziwa, poetycka opowieść. Język tak fajnie stylizowany na mniej więcej przełom XIX i XX w. Nawet mi to przypominało trochę wczesnego Knuta Hamsuna. To potężny komplement z mojej strony. Do chwili powtórnej rozmowy narratora ze sprzedawcą pasikoników (włącznie) wrażenia jak najbardziej pozytywne

Popsuła to wszystko końcówka. Jest dla mnie niezrozumiała i nie trzyma się kupy. Wygląda to, jakby Autor nie miał dobrego pomysłu na zakończenie, albo pod koniec śpieszył się. Może trzeba było jeszcze pozwolić opowiadaniu płynąć.

Wyłapałem dwa niuanse, które zwróciły moją uwagę.

Ratusz nazwany jest “siedzibą władz grodzkich”. Ratusz to ze swojej istoty, od zawsze, siedziba władz miejskich. Ewentualnie, gdy chodzi o niektóre większe miasta, władze miejskie mogą zajmować się jednocześnie sprawami grodzkimi. I tak jednak na ratusz nikt nie mówi “siedziba władz grodzkich”, ale “siedziba władz miejskich”. Sprawy miejskie to podstawowe kompetencje każdego ratusza.

Gdzieś na początku jest takie porównanie “jak orgietka pląsających blasków”. Orgietka to przede wszystkim zdrobniale orgia. Wiem, że również jakaś inna frywolna zabawa. Niemniej przeczytanie “orgietka” w pierwszej kolejności nasuwa mi skojarzenie z orgią. I na pewno nie tylko mi. Stąd nie pasuje do poza tym tak poetyckiego, wygładzonego języka opowiadania. A nie można by napisać, bo ja wiem, np “dokazywania”, “harce”?

Pozdrawiam Autora!

Koniec świata widziany oczami dziadka, którego utrzymują przy życiu już chyba tylko wspomnienia o zmarłej żonie. Patrzy na ten świat wzrokiem, w którym jest rezygnacja i zobojętnienie. Ale też nostalgia i tęsknota. I w takiej tonacji jest to opowiadanie, za wyjątkiem końcówki. Co do niej – ożywający kotek wielce OK. Promyk słońca – przesada. Starczy tej nadziei.

Co do stylu i języka opowiadania, ujmę to tak. Jest w nich coś, że człowiek, czytając to, czuje się jakby zasiadł w wygodnym fotelu, choćby tkwił na taborecie. Podobnie jest z pozostałymi opowiadaniami Autorki, przynajmniej tymi, które znam.

Ogólne wrażenie jak najbardziej pozytywne. Jednak nie powiem, żebym zapamiętał to na całe życie, co zresztą dotyczy chyba wszystkich szortów w ogóle.

Wiem, że Autorka nie lubi, jak z jej opowiadania odczytuje się ukryte znaczenia. Dlatego jej na złość  (smiley) powiem, że opowiadanie ma dwa przesłania.

Pierwsze. Dla człowieka śmierć najbliższej, ukochanej osoby jest ważniejsza niż koniec nawet całego świata. Zgadzam się z tym.

Drugie. Postawienie w domu pudełka po butach sprawia, że prędzej, czy później zmaterializuje się w nim kot. Wolę w to nie wierzyć. Ostatnio kupiłem buty i pudełko wyrzuciłem już w sklepie. Uwierzenie w Twoją teorię, joseheim, kazałoby mi przyjąć, że w pewnym sensie dokonałem kociej aborcjismiley

Pozdrawiam, Autorko!smiley

 

Dobre opowiadanie i fajnie się czytało. Warsztat jak szwajcarski zegarek. Drobiazgowy research. Co do tanga i ekskluzywnych win to muszę wierzyć Autorce na słowo, bo nie znam się na tym (i nie specjalnie mnie to interesuje). Ale wierzę. Wyższe sfery pokazane jak żywe, a w tle polski weselny folklor. Świetne zestawienie.

To już rzecz zupełnie subiektywna – ja bym jeszcze dokończył końcówkę. Są te rozterki Heinricha, a potem nic. I czytelnik pozostaje w zawieszeniu. Dla mnie przydałaby się kropka nad “i”. Chętnie widziałbym coś nawet kompletnie odjechanego, taką wycieczkę poza konwencję opowiadania.

I jeszcze tylko jedno. Heinrich arcyinteligentny, arcyprzebiegły i wyrachowany. Jak taka postać mogła nie przewidzieć, że młoda para może się częstować tortem? (także w większych ilościach). To było nie tylko możliwe. To było wręcz prawdopodobne.

To czego się czepiłem to tylko drobiazgi. W dodatku, co do tej końcówki, to wyłącznie mój punkt widzenia. Ogólne wrażenia mam naprawdę pozytywne.

Pozdrawiam Autorkę!

Leciutkie i milutkie. Wesoło jak to na weselu, zwłaszcza, że tańcują tam i chleją pocieszne umarlaki. Strasznie zakręcone. Nawiązania w większości skumałem, ale na koniec pogubiłem się w akcji. Nie szkodzismiley

Kwiecisty język. Zdania okrągłe. Takie barokowe. Ładnie opowiedziane. Ale nie dla mnie. Historia mnie nie ruszyła. Nie skumałem puenty. Za wysoki poziom absurdu i abstrakcji. Jednak gołym okiem widać, że niejednemu to się może spodobać.

W takich słowach “Bboże”, “Kkarły” i “Ssupernowej” nie wiem czy to literówki. Jeżeli to świadomy zabieg, to nie pojmuję.

“Sterczenie na baczność, wywijając parasolką” jakoś tak niegramatycznie mi brzmi. Mogę się mylić. Ja na wszelki wypadek napisałbym “Sterczenie na baczność i wywijanie parasolką”

Jest taki kawałek, gdzieś w połowie, “zaraz potem spłonił się rumieńcem, choć równie dobrze wspomniane wcześniej wypieki mogły się jeszcze bardziej zaczerwienić”. Nie zauważyłem, żeby wypieki były wspomniane wcześniej. Być może to moje przeoczenie.

Poza tymi drobiażdżkami dopieszczone.

Pozdrawiam Autora!

Nie będę, powtarzał, że świetny warsztat, bo pewnie masz tego już powyżej uszu, joseheim. Styl swobodny, lekki, niewymuszony, jak zwykle. Przeczytałem, że to wcześniej napisane, co mi każe podejrzewać, iż masz ten styl we krwi.

Jednak co do meritum, to dla Ciebie nietypowe. Ja nie rozumiem co chciałaś przez to powiedzieć i czy w ogóle coś chciałaś powiedzieć (wcale tego nie wymagam od fantastyki). Jeżeli miało po prostu zapadać w pamięć, to Ci się udało, joseheim. Pomysł oryginalny i elegancki. Postać samobójcy pedanta jednocześnie zabawna, żałosna i tragiczna. Zastanawiam się w szczególności – jeżeli to karty, to kto miał w nie grać i w co? I co z waletem kier, który na końcu zmienia się w Jokera. Czy Talia będzie odtąd wybrakowana?

Osobiście i całkiem dla siebie odczytuję to tak. Samobójca, arystokrata i utracjusz, naprawdę podcina sobie żyły. Gdy krew już cieknie, trzyma w ręku talię kart z waletem kier na wierzchu. Przygląda się jej, ponieważ podobizna waleta przypomina mu jego własną. Cała reszta opowiadania to przedśmiertne majaczenia.

Na koniec uwaga “techniczna”. Myślałem, że to wszyscy wiedzą, iż żyły podcina się skutecznie nie cięciem w poprzek nadgarstka, lecz cięciem wzdłuż ręki i głównej żyły od łokcia aż po nadgarstek. Ale z drugiej strony walet był przecież nieudolnym amatorem – użył tępego nożyka do papieru.

Pozdrawiam, joseheim.

Ludzie! Dlaczego wy wszyscy podchodzicie do wszystkiego tak śmiertelnie poważnie? To space opera. Bajka w kosmosie. Przecież ten cały naukowy i pseudonaukowy żargon to tylko taki bajer. Nie podlega analizie. Właśnie o to chodzi, żeby wzrok się nad nim prześlizgiwał. Zarzucanie, że lustrzani kapitanowie powinni się zderzyć, to ta jak zarzucanie Kubusiowi Puchatkowi, że nie powinien gadać, bo niedźwiedzie nie mówią ludzkim głosem.

Miało być śmiesznie i jest. Ja przynajmniej dwa razy się zaśmiałem, co mi się naprawdę rzadko zdarza przy czytaniu. I o to chodzi. Nic więcej od tego nie chcę. Porównywanie tego z “Trzeba czekać” po prostu nie ma sensu, bo to inna półka jest (właśnie “inna”, a nie “niższa”). Wiem, że mam dość specyficzne poczucie humoru i czasem śmieję się, kiedy prawie nikogo to nie śmieszy. Tym bardziej się cieszę, że napatoczyłem się na powiadanie zabawne dla takich oryginałów, jak jasmiley. Jest jakaś szansa, że więcej takich to przeczyta

Wyłapałem dwa malutkie dżinksy, które absolutnie nie psują obrazu całości.

“Saan od początku wyczuwał w tym geście pewną ironię ze strony Imperatora” W jakim geście?

Taki fragment zdania “przez kolejne minuty upływającej w lokalnej bańce czasowej”. Powinno być “upływające”. Literówka.

Pozdrawiam, mr maras, i przy okazji gratuluję piórka!

Bardzo fajne, wciągające fantasy. Czyta się jednym tchem. Tętni magią. Jak to człowiek czyta, to żałuje, że sam nie jest czarownikiemsmiley Zgrabnie zarysowany fragment quasi-chińskiego świata. Bardzo udane opowiadanie. Do tego (nie wiem, na ile po poprawkach) warsztat niemalże bez zarzutu. Widać włożoną w to pracę i, co najważniejsze praca ta się opłaciła. Mnie osobiście najbardziej podobała się kreacja tego bożka zwanego Buddą

To najważniejsze, co chciałem powiedzieć. Co powiem dalej, to duperele.

Na początku opowiadania Zhan Liu stwierdza, że, mówiąc w skrócie, prostytutki nie wykazują nim zainteresowania z uwagi na brak klientów w burdelu. To nielogiczne. Im mniej klientów, tym większe zainteresowanie powinien budzić każdy, który jednak tam zawitał.

Też na początku, tylko trochę dalej, kiedy Zhan Liu przybywa do klasztoru jest napisane, że “tym razem, jak poprzednio, zapukał we wrota”. Nie było mowy wcześniej o tym, że Zhan Liu pukał wcześniej do drzwi klasztoru, ani że w ogóle tam się wcześniej zjawił.

W sali klasztornej Zhan Liu słyszy głos wyłącznie we własnej głowie (ze wszystkich stron otacza go cisza), a jednocześnie stwierdza, że głos pochodzi od Buddy. Skąd on to w ogóle wiedział?

Dlaczego słowa “Budda” w opowiadaniu pisane jest z wielkiej litery. Czy to imię tego kolesia w posągu albo ten jedyny Budda? Bo jeżeli nie, i budda to tylko jakiś rodzaj istoty, powinno być pisane z małej.

Po opuszczeniu klasztoru Zhan Liu jest zadowolony, że odtąd dysponuje pełnomocnictwem Buddy (trzymam się pisowni Autora) i może tym samym działać w jurysdykcji klasztoru. Pomijając fakt, że Budda wcale mu tego pełnomocnictwa wyraźnie nie udzielił (vide – dialog Zhana Liu z Buddą w sali klasztornej), jakim to dowodem pełnomocnictwa Buddy mógł się Zhan Liu legitymować wobec miejscowej, podlegającej klasztorowi, ludności? Przecież Budda nie dał mu żadnego dokumentu i nie napisał pełnomocnictwa Zhanowi Liu na czole.

Podczas drugiej rozmowy z burdelmamą Zhan Liu dochodzi w pewnym momencie do wniosku, że nie chce “ponownego wysłuchiwania jej planów na życie”. Jak dotąd burdelmama ani słowem nie mówiła o swoich planach na życie. Mówiła jedynie o swoim wcześniejszym życiu, a to różnica.

W około połowie opowiadania Zhan Liu stwierdza, iż, jest oczywiste, że jego przeciwnik (zabójca) i mnisi współpracują Z czego ta oczywistość wynikała? Do chwili wyrażenia powyższej (i kluczowej dla biegu opowiadania) opinii, Zhan Liu nie miał nawet poszlak na takową współpracę.

Zaraz po stwierdzeniu tej oczywistości stoi dokładnie tak “po tym jak rozdzielili się, zajęli się realizacją różnych celów” Jest dla mnie niejasne kto z kim (i kiedy) się rozdzielił.

Podczas tortur Budda tłumaczy Zhanowi Liu, dlaczego mnisi go nie słuchają. Twierdzi na wstępie, że “trudno to wytłumaczyć poza terminami naszej wiary, ale spróbuje” i rzeczywiście próbuje. Moim zdaniem nie udaje mu się.

W fragmencie opowiadania obejmującym rozważania Zhana Liu na temat spaczenia, jest taki kawałek “a ponieważ jego oddziaływanie”. Logicznym byłoby, że to “jego” dotyczy spaczenia. Jednak zgodnie z bezwzględnie obowiązującymi regułami języka polskiego owo “jego” powinno stosować się do poprzedniego rzeczownika rodzaju męskiego lub nijakiego w liczbie poj.. Tymczasem poprzednie takie rzeczowniki to “aparat” i “niedopuszczenie”. Czy o to chodziło?

Przyznaję, że dopiero pod koniec opowiadania zorientowałem się, że feralne osuwisko znajdowało się w centrum miasta i zaskoczyło mnie to. Czyli całe miasto, nie tylko któraś z przylegających do niego wsi, znajdowało się na zboczu (lub skarpie) na tyle stromym, by osuwisko było możliwe. To bardzo rzadkie dla choćby trochę większych miast, które niemalże zawsze leżą (przynajmniej w swojej centralnej części) w dolinach. Ale niczego nie można wykluczyć, zwłaszcza w fantastycznym świecie.

Podczas finałowego starcia Zhan Liu strzela swoimi rękomackami między innymi w kierunku dusti, spaczenia. I natychmiastowym tego efektem jest, że tulpa trzyma w ręku małą figurkę. Czy nie logiczne byłoby , że figurka znalazła się w dłoni Zhana Liu, który to właśnie po nią sięgnął?

Gdzieś w tych okolicach Zhan Liu nie wyobraża sobie, aby (między innymi) trzymał dusti na tyle długo w ręku, by je stworzyć. Nic dziwnego. Nie można trzymać czegokolwiek w ręku, by to stworzyć. Nie można trzymać czegoś, czego jeszcze nie ma.

Na koniec pozdrawiam, Issander. Podwójnie, ponieważ sam kiedyś ładnych parę lat mistrzowałem w takim jednym RPG, aczkolwiek autorskiego świata nie stworzyłem nigdy.

 

 

Znakomicie naśladuje styl autentycznej XIX-wiecznej literatury grozy. Napisane ze znawstwem klimatów, które Autor tak nastrojowo buduje. Powinieneś urodzić się w XIX w., bzugaj. Albo naprawdę się urodziłeś i masz 150 latsmiley Dopiero z komentarza autorskiego dowiedziałem się, że wewnętrzna narracja (zakończona pierwszym końcem) jest opowieścią, którą starzec w kółko opowiada Maciejowi. Zmyliło mnie, że narracja ta jest prowadzona w trzeciej osobie, a już kompletnie zbiło z tropu zakończenie jej wyjaśnieniem słowa “świroń”. Czyżby starzec co noc to Maciejowi tłumaczył, posługując się w dodatku architektonicznym pojęciem “dachu naczułkowego”?

Znalazłem malutkie potknięcia. Usunięcie ich byłoby, jakby strzepnięciem niewidocznych pyłków z i tak już wymuskanego odzienia (udzielił mi się trochę język opowiadaniasmiley)

W takim zdaniu “szedł nieprzerwanie od wielu godzin, ale w pogarszającej się pogodzie stracił orientację” słowo “ale” sprawia, że poszczególne części zdania złożonego nie mają ze sobą logicznego związku. Zamiast “ale”, dałbym “i”. Dla mnie logiczne byłoby po prostu, że facet długo łaził dlatego się zgubił.

W takim zdaniu “blask księżyca odbijał się w bielonych śniegiem łąkach potęgując wrażenie niezwykłości tej krainy” wg mnie po słowie “łąkach” powinien być przecinek.

W takim fragmencie “okazały, niegdyś, świroń” oba przecinki są wg mnie zbędne.

W innym fragmencie “poczerniałym, podobnie jak popękane ściany od dymu” po słowie “ściany” dodałbym przecinek. Jeżeli zostawić tak, jak jest, to wygląda, jakby ściany były popękane od dymu, a chyba nie o to chodziło.

Pozdrawiam Autora

Fajne, zgrabne opowiadanie. Celna puenta.

Wszelkie rozważania nad obcymi, ich językiem, historią itd (podjęte przez niektórych wcześniejszych komentatorów) są bezcelowe. Opowiadanie nie jest o obcych, tylko o ludziach. Pokazani są tu na tle palety swoich najważniejszych wad, a jednak również jako twórcy idei. W tym tej najważniejszej – idei dobra. Dobro jest tak potężną ideą, że przetrwa nawet zagładę ludzkości, zaszczepiona obcym. To pozwala podejrzewać, że Autorka jest optymistką, mimo zniesmaczenia naszym gatunkiemsmiley

Z opowiadania nie wynika, jakoby skazany obcy był Chrystusem. Przeciwnie, to on nauczył się dobra od ludzi, a nie na odwrót. Opowiadanie jest w tek kwestii jednoznaczne.

Motyw znany SF (mi się skojarzyło z “Obcym w obcym kraju” Heinleina). Nie jest to żaden zarzut wobec Autorki, bo w fantastyce wszystko już było.

Pozdrawiam Żongler(kę)smiley

 

 

Obiektywnie opowiadanie mógłbym określić nawet jako błyskotliwe. Jednak nie w moim guście. Ale to nie jest wina Autora, ani opowiadania, tylko moja.

Zaskoczyło mnie na końcu. Pod wpływem ostatnich lektur, także na tym portalu, w trakcie czytania opowiadania spodziewałem się raczej, że narrator w końcu zamorduje Joannęsmiley

Fajnie, że opowiadanie stwarza różne możliwości interpretacji. Z chwilą gdy autor opublikuje opowiadanie, wystarczy, że je wrzuci, traci na tą interpretację wyłączność. Możliwa jest taka:

Jest taka koncepcja z dziedziny fizyki teoretycznej, że sama możliwość zdarzenia się czegoś sprawia, że powstają różne możliwe światy, które są tak samo prawdziwe. Najprościej zrozumieć to na przykładzie. Jeżeli mam w danej chwili możliwość skręcić w lewo lub prawo, powstają dwa światy, tak samo realne, identyczne z tą tylko różnicą, że w jednym skręciłem w lewo, a w drugim w prawo. Przenosząc to na grunt portalu, istnieją realne światy, w których Autor postąpił stosownie do wskazówek komentatorów, oraz inne, w których pozostał niewzruszony. A na gruncie opowiadania prawdziwe jest to, że narrator poderwał Joannę i związał się z nią, jak również prawdziwe jest i to, że jej nie poderwał, bo poszedł do toalety. Narkotyk, który narrator zażywał, mógł mu pozwolić na widzenie jednego z tych możliwych światów, z których wszystkie się i tak zdarzą. 

Jeżeli przeczyta to jakiś prawdziwy fizyk, albo fizyk amator, zapewne zmiesza mnie z błotem np za zwulgaryzowanie jednej z koncepcji wieloświatów. Dlatego asekuracyjnie powiem, że zwracam się do laików, sam będąc jednym z nich.

Na koniec taka drobna uwaga techniczna. Ktoś już przede mną zwrócił na to uwagę (chyba dziewczyna o ksywie regulatorzy). Powiedzieć “dziewczyna z wcześniej” jest trochę niezgrabnie. A nie można by np zamiast tego powiedzieć “dziewczyna, która podała mi wcześniej wodę”?

Pozdrawiam Autora i każdego komu chciało się przeczytać ten komentarzsmiley

 

Opowiadanie ma w sobie swobodę i wdzięk rusałkismiley Krótkie, ale milutkie. Wysoce OK.

Mi akurat zgrzytnęło zapalenie płuc, na które obawiał się zapaść młodzieniec. Wiem, że dawniej używano jakiejś innej nazwy na choroby tego rodzaju, ale nie mam pojęcia, jak to sprawdzić. Czy ktoś to wie?

Tagi dobrane idealniesmiley Pozwalają na właściwą interpretację – rusałka, okrutny magiczny potwór przebiegle mści się na biednym młodzieńcu, który go wyratował z bagien (!?)

Proponuję zmienić tytuł na “Zemsta magicznego potwora”smiley

Bardzo porządna rasowa fantasy. Jest walka, nieustraszeni i niezwyciężeni bohaterowie, wartka akcja, potwory. Fajnie wyje mantykora. Serio. Prawie ją słyszęsmiley Soczyste dialogi. Można by zarzucać, że to stereotypowe, wpisuje aż do bólu w konwencję, jednak wydaje mi się, że akurat to Autorka chciała osiągnąć. Z tego punktu widzenia pewna sztampowość nie jest wadą, lecz zaletą. Myślę, że wielu czytelników fantasy (jeśli nie większość) tego oczekuje, zwłaszcza młodszych. Kiedyś łyknąłbym to jak ciepłą bułeczkę, albo smakowity kawałek mięska.

Niemniej zgodzę się z niektórymi wcześniejszymi komentatorami, że bohaterom idzie zbyt łatwo, zarówno jeśli chodzi o rozwikłanie zagadki (Bremen), jak i pokonanie potworów (Chavez). Inkwizytor jest killerem jeszcze lepszym od Conana. On te stwory po prostu zjada na śniadanie. Ale to jeszcze ujdzie. Bardziej uwiera mnie to, jak szybko intrygę rozpracował egzorcysta. Rozumiem jak rozpoznał wilkołaka. OK. Dzięki pierścieniowi, który pokazał kumplowi. Ale jak zorientował się w całej reszcie (szczególnie co do kluczowej roli wiedźmy)? Jego przenikliwość mnie przerasta.

To, że bohaterowie tak wręcz od niechcenia pokonują wszelkie trudności, tłumaczę sobie tym, że to dla nich tylko rozgrzewka przed poważniejszą przygodą (albo odpoczynek po niej). Tą większość całość ma już pewnie Autorka w głowie, albo dopiero tam się rodzi. W każdym razie życzę bohaterom, aby mieli w kolejnych (albo poprzednich) zmaganiach trochę bardziej po górkę, a Autorce życzę odwrotnie.

Od strony językowej nie ma się czego przyczepić, choć przeczytałem uważnie, a opowiadanie nie jest krótkie. Opowiedziane nie tylko poprawnie, lecz z taką swobodą, że wchodzi leciutko, jak jogurt Danone (uwaga – lokowanie produktusmiley). Fajne zwłaszcza dialogi Bremena z Chavezem, które są solą tego opowiadania. Ich cięty język pasuje do starych wyjadaczy, co to już z niejednego pieca jedli chleb. Pewnie za jakiś czas będzie można to powiedzieć i o Autorcesmiley

Pozdrawiam, joseheim!

Nie znam biografii Dalego w ogóle i tylko kilka obrazów z krótkiego widzenia. Mimo to opowiadanie mi się spodobało. I dlatego nie masz racji, Finklo, że ta znajomość jest kluczowa. Nie potrafię powiedzieć właściwie, czemu mi się spodobało. Warsztat? Wyobraźnia? Talent? Może wszystkiego po trochu.

Ten Dali z opowiadania… ktoś powiedział, że jest egoistyczny. Ja powiem więcej (czasem lubię nazywać rzeczy po imieniu). To człowiek etycznie odrażający. Dysponując śmiercionośną bronią, przygląda się biernie gwałtowi na swojej “ukochanej”i jej zamordowaniu dla zrealizowania jakiś swoich artystycznych obserwacji. To dewiacja! I bez znaczenia jest to, że to jedna z rzeczywistości, które odwiedził.

Sowiecka Rosja w opowiadaniu rzeczywiście wydaje się nieco sielankowa, cukierkowa w porównaniu z tą prawdziwą. Ale to można prosto wytłumaczyć. Skoro w tej alternatywnej rzeczywistości II wojna zaczęła się wcześniej, to równie dobrze mógł jeszcze wcześniej przeważyć jakiś łagodniejszy nurt w rosyjskim komunizmie (taki “przedłużony” NEP), zamiast stalinizmu. Nie znalazłem w opowiadaniu wzmianki o Stalinie.

Abstrahując od szczegółów, opowiadanie ma swoją oryginalną urodę. Tak bym to ujął.

Zacznę od tego, co mi się spodobało. Fajne, sympatyczne, przyjemnie się czytało. Spodobała mi zwłaszcza się niewytłumaczalność i nieuchronność Przemiany (chociaż innych zdaje się to drażnić). Dla mnie to kwintesencja tego opowiadania. Przemiany nie da się wyjaśnić i nie da się z nią walczyć. Niech tak zostanie. Tak musi być, żeby opowiadanie miało swój walor. W fantastyce spotykałem się już z tego rodzaju “apokalipsami”, ale nigdy, przyznaję, z przemianą świata z niechlujnego w schludny. Czy to sen jakiegoś faszysty (eliminacja bezdomnych itp)?

Postać Sławka … hmm… jest on kompletnym przygłupem, czemu daje wyraz w prawie wszystkich swoich wypowiedziach i przemyśleniach. Od pierwszych słów. Dlaczego przedstawia się jako Mirosław? O co mu chodzi? Dla mnie jednak czarę goryczy przelała taka jego refleksja. W okresie gdy ludzie (w tym siostra Miny) i miejsca już masowo znikają, na całym świecie, Mina, co chyba zrozumiałe, jest zdenerwowana i przygnębiona. Na to Sławek do siebie “dlaczego kobiety zawsze wszystkim przejmują się na wyrost?”smiley. To mówi wszystko o tej postaci.

Teraz parę szczegółów, które mają znikome znaczenie w porównaniu z tym, co wyżej.

Sławek sprawdza, czy nie ma alergii u internisty. Czy internista jest od tego? Nie wiem. Tylko pytam.

O Sławku jest stwierdzone, że nie ma raka mózgu albo “podobnych nieprzyjemnych przypadłości”. Powiedzieć o raku mózgu, że jest nieprzyjemną przypadłością, to jakoś niezręcznie. To ciężka, zwykle śmiertelna, choroba.

Jest takie zdanie, w pierwszej połowie, o Sławku i Minie, że “nie spotkali nikogo więcej podobnego do siebie”. W jakim sensie? Czy chodzi o to, że nikt inny nie dostrzegał zachodzących przemian? Chyba nie, bo przecież dalsze przemiany były powszechnie zauważalne i ostateczne.

W takim zdaniu “Sławek starał się ją wspierać jak tylko potrafił” przed “jak” powinien być przecinek. Ktoś na to już zwrócił uwagę (chyba Bemik).

Jest taki fragment zdania o Sławku “jego rodzina na razie, choć podenerwowana, była cała i zdrowa”. Przy takiej kolejności słów to wygląda, jakby rodzina Sławka tylko na razie była jego rodziną. Raczej nie o to biega. Ja bym dał zamiast tego tak “jego rodzina, choć podenerwowana, na razie była cała i zdrowa”.

Gdzieś w drugiej połowie opowiadania o światłach ulicznych jest napisane, że “zaczęły chodzić jak złoto”. “Chodzić jak złoto”? Tak się mówi? Znowu nie wiem, tylko pytam. Mi tam nawet nie chciałoby się tego sprawdzać i dałbym po prostu “jak szwajcarski zegarek”.

Też gdzieś w tych okolicach mowa jest o “dzikich” parkingach z emerytami w blaszanych budkach. Dla mnie, jeżeli te parkingi były strzeżone, choćby teoretycznie, przez emerytów w budkach, to już nie były dzikie. Zawsze mi się wydawało, że dziki parking to taki, który wcale nie jest wyznaczony jako miejsce do parkowania, a kierowcy i tak tam parkują. Ale może się mylę.

 Reasumując. To trzecie Twoje opowiadanie, joseheim, jakie przeczytałem i z tych trzech najsłabsze. Ale nie znaczy, że słabe. I tak masz ode mnie mocne 4 (w skali 1-6).

Pozdrawiam

Dla mnie wszystko tak wygląda. Nie wszystko jednak da się kupić. Np dziewczyny nie da się kupić, przez co Kościół Hedonistyczny zmuszony jest do oszustwa i sprzedaje narratorowi podróbę dziewczyny. Dziewczyna jest taką hipisówą świata przeżartego konsumpcjonizmem, która swoją postawą wszechpotędze konsumpcjonizmu zaprzecza. Ona wygrywa. Przegrywa narrator, klient idealny. Daje się oszukać w sprawie dziewczyny, a jego kościół uważa go w związku z tym, a może w ogóle, za motłoch.

Ponura wizja przyszłości z bardzo optymistycznym akcentem. Tą wizję można odczytać jako ostrzeżenie przed rozbuchanym kompsuncjonizmem po prostu. Osobiście wizji Autorki nie uważam za realną co do bliskiej przyszłości w tym aspekcie, by tradycyjna religia dała się całkiem albo prawie całkiem zastąpić bożkom komercji. Niemniej krytyka tych bożków ze strony Autorki jak najbardziej słuszna. Są pazerni i oszukująsmiley Ale dziewczyna się nie daje. Olśniło mnie! Może to Finkla jest tą dziewczyną. Finkla, masz pieprzyk?smiley

A serio, to opowiadanie dobre i cenne. Czegoś mi tu nieuchwytnego brakuje, jednak instynktownie wyczuwam, że to spowodowane jakimiś regułami konkursowymi, których nie znam. I duży plus za to, że powiedziałaś coś ważnego i głośno to powiedziałaś w tak krótkim opowiadaniu, Finklo!

Pozdrawiam

Język, styl tworzą klimat, którego nie powstydziłby się profesjonalny pisarz grozy. Mówię serio. Do tego dopieszczone aż do poziomu przecinkologii W tym aspekcie przyczepiłbym się tylko dialogów nastolatków, które brzmią jak dialogi osób dorosłych, w dodatku wykształconych. Jeremiasz i inni mówią językiem Autora.

Te dialogi to drobiazg w porównaniu z fabułą, która mi się nie zazębia i jest częściowo niezrozumiała, zwłaszcza w końcówce. Wyjaśniłeś to w jakimś zakresie, Panie Hrabio, w komentarzu. To jednak powinno jasno wynikać z tekstu. W dodatku miejscami te wyjaśnienia jeszcze bardziej mi gmatwają.

Mam w szczególności następujące wątpliwości co do fabuły.

Nie rozumiem całokształtu zachowania ojca Jeremiasza. Dlaczego, będąc lekarzem, w tak nieudolny przeszczepiał synowi kalece różne organy? Przecież nawet laik, nie tylko lekarz, zorientowałby się, że czyni chłopcu jeszcze więcej krzywdy, a pożytku żadnego. Np kwestia, że nie da się przywrócić wzroku za pomocą przeszczepienia oka, jest elementem wiedzy potocznej, a nie tylko medycznej. Kolejne pytanie. Dlaczego właściwie Więcesław (skąd to imię?) wyłupił Jeremiaszowi oko? Przecież każdy w zasadzie człowiek, nawet o małym rozumku, nie obwiniałby dwulatka winą za śmierć żony, która spadła ze schodów. Więcesław katował córkę, wyłupił Jeremiaszowi oko. To on zachowywał się jak Szeptulec, a wszak ani nim nie był, ani nie obejmowała go “klątwa” Szeptulca, bo nie był dzieckiem! Jednak złem wcielonym okazał się Jeremiasz, który opiekował się siostrą i zło usiłował wytropić (sam siebie?!). Dlaczego Więcesław tak znienawidził Jeremiasza, że aż go poważnie okaleczył, a potem zwyczajnie go ignorował, a za to znęcał się nad Bogu ducha winną Aurelią?

Dlaczego Jeremiasz akurat w związku znalezieniem zwłok brata Romana w worku doznał olśnienia, że to Więcesław cały czas znęcał się fizycznie nad Aurelią. Wszakże widział, że Aurelia jest skatowana. A wcześniej to myślał, że niby kto to zrobił?

Dlaczego w finałowej scenie Aurelia jak Filip z konopi wyskoczyła akurat w miejscu i czasie, by zabić Jeremiasza. Wszakże wszystko wskazuje, że Jeremiasz i Więcesław byli wtedy sam na sam. Aurelia ani nie mogła słyszeć, że Jeramiasz przyznaje się, że jest Szeptulcem, bo powiedział to szeptem, ani nie mogła wiedzieć, że Jeremiasz chce zabić ojca, ponieważ w tym celu zaledwie zrobił w kierunku ojca jeden krok.

Jaką rolę grają przedmioty/znaki jak chusteczka, tatuaż w kształcie róży itp? Ja tego nie pojmuję. Twoje wyjaśnienia z odpowiedzi na komentarz Finkli, Panie Hrabio, są dla mnie zbyt zawiłe. Ja tam widzę czasem piękno w prostocie. Nawiasem mówiąc, moim skromnym zdaniem fabuła mogłaby się bez tych “znaków” doskonale obejść, chyba że chodziło o to, żeby popchnąć ją do przodu, naprowadzając “łowców Szeptulca” na dom Romana.

Wreszcie dlaczego ten Szeptulec, “zło pradawne”, jak go ktoś wyżej określił (w nawiązaniu do HPL) z wszystkich chłopców na świecie wstąpił akurat w Jeremiasza? Dlaczego swoje “rozkazy” wydawał ówże Szeptulec tylko nastolatkom? Czy dorośli nie byliby bardziej poręcznymi narzędziami czynienia zła? Czy chodziło o to, że w swojej diaboliczności chciał Szeptulec upodlić tych jeszcze niewinnych?smiley

Mówię to wszystko nie złośliwie, tylko, żeby powiedzieć, że gruntowne dopracowanie kwestii fabularnych sprawiłoby, że wg mojej skromnej oceny opowiadanie zasłużyłoby na miejsce w jakiejś szacownej antologii horroru. Tą uwagę możesz, Wasza Mość, odnieść do swoich kolejnych opowiadań.

Reasumując gdyby nie te fabularne luki, w skali zajebistości byłoby naprawdę wysoko.

Pozdrawiam

Autorka nie postawiła sobie poprzeczki zbyt wysoko i ją przeskoczyła.

Mistrzostwo świata w skoku wzwyż do jednego metra wysokoścismiley

Miał być żart i jest. Taki w stylu “Nagiej broni”smiley W tym kontekście niesmaczne znaczy dobre!

Naprawdę śmieszne imiona.

Mi tam się to skojarzyło z historyjką o Ratmanie, gdy Ratman podejrzewa swojego lekarza o potajemną budowę UFO i mówi do niego “Pokaż, lekarzu, co masz w garażu!”smiley Pozdrawiam Bel-haismiley

Chyba jestem chory na umyśle, bo powiem, że dla mnie sympatyczne i wesołesmiley Zabawne dla zwłaszcza, że te Pijawki przy całej swojej potworności zachowały poczucie humoru i symulują pitraszących działkowiczów.

Najbardziej nie mi pasuje to, na co już ktoś wcześniej zwrócił uwagę. Mianowicie z pierwszej połowy opowiadania wynika niepodważalnie, że narrator napatoczył się na kucharza i artystę przypadkiem, uciekając przed czymś i, aczkolwiek przeczuwał zagrożenie, nie wiedział z kim/czym ma do czynienia. Przecież nieomal skosztował rosołu.Pod koniec opowiadania natomiast, z dialogu między narratorem, a Robertem, wprost wynika, że narrator cały czas świadomie służył za przynętę. No to w końcu jak?

I jeszcze taki drobiazg. Z wypowiedzi narratora o działkowiczach, że “”mieli problem z wymówieniem nazw, które przynajmniej znałem” wynika logicznie, że, jeżeli narrator nie znał nazw, to działkowicze nie mieli problemu z ich wymówieniem. Czy o to chodziło?

Wyłapałem jeszcze kilka innych malutkich potknięć, ale nie będę zawracał głowy.

Pozdrawiam Autora

Dorzucam jeszcze garść uwag dot. logiki i kwestii języka. Zaznaczam, że robię to nie, żeby Cię po prostu skrytykować, Nemeriss, lecz żeby pomóc Ci doprowadzić opowiadanie do połysku, na jaki zasługuje. Podkreślam, że wszystko co podaję niżej to drobiazgi w porównaniu z poprzednim komentarzem, który uważam za znacznie ważniejszy.

Gdzieś w pierwszej poł. mignęło mi napisane o kimś, że “ominą” i w innym miejscu “przytakną”. Powinno być odpowiednio “ominął” i “przytaknął”, bo chodzi o jednego człowieku. Też gdzieś w tych rejonach literówka. Jest “nadmiar testosterony”. Powinno być nadmiar testosteronu”. 

Jest takie zdanie “próbowali stworzyć portret psychologiczny sprawcy, ale różnił się od poprzedniego”. By nadać zdaniu sens, którego w tym kształcie nie ma, np przed słowami “różnił się” dodałbym słowa “każdy nowy”.

W takim zdaniu “ktokolwiek miałby dorwać sukinsyna, stałby się bohaterem” słowa “miałby dorwać” zmieniłbym na “dorwałby”. Przecież, jeżeli ktoś kto dopiero miałby sukinsyna dorwać (a jeszcze nie dorwał), nie byłby jeszcze bohaterem.

Taki fragment zdania “gromadzić informacje każdymi możliwymi źródłami” brzmi dla mnie niezręcznie i chyba jest niepoprawne. Między innymi dlatego, że nie gromadzi się informacji “źródłami” lecz “ze źródeł”. Delikatnie zasugerowałbym “gromadzić informacje z wszystkich dostępnych źródeł”.

Takie wypowiedź o ludziach, że “piją kawę, żeby sobie ulżyć” jest dla mnie jak najbardziej językowo poprawna. Tyle, że mi się wydawało, że, żeby sobie ulżyć, to ludzie raczej piją piwo, strzelają setę itp. Kawę to się pije, żeby, bo ja wiem, obudzić się, wzmocnić.

Jest taki fragment zdania “…jedynym co łączyło ofiary było z grubsza miejsce zbrodni w postaci terenów zalesionych (wokół Włodawy) i czas…”. Rzecz w tym, że ofiary łączyły dokładnie (nie z grubsza) dwie okoliczności śmierci tj miejsce i czas, z tym że obie okoliczności faktycznie były określone tylko z grubsza. Jakoś bym to zaznaczył, np tak “jedynym co łączyło ofiary było miejsce zbrodni określone z grubsza na tereny zalesione…”

W takim fragmencie “wypełnione wodą płuca sugerowały na utonięcie” słówko “na” jest na 100 procent do wykreślenia. Sugeruje się coś, a nie na coś.

Jeszcze raz przyczepię się tego, że Badura miał “dłonie całe w rdzy”. Dlaczego nie po prostu “krwi”?. Ja rozumiem, że rdza jest mniej więcej koloru krwi, jednak dla mnie to niepotrzebnie kojarzy się z rdzą, którą Badura wcześniej zamalowywał flamastrem na swoim samochodzie

W drugiej połowie opowiadanie jest (chyba o Badurze), że “mimo ograniczenia prędkości nie puści nogi z gazu”. To chyba zwykła literówka. Powinno być “nie puścił”.

Pod koniec opowiadania jest o Badurze, że “głowa opadała mi na szyję”. Znowu literówka. Powinno być “opadała mu”.

Ktoś już na to zwrócił uwagę. Taki fragment “Obudził się o świcie. Tym razem szło w obie strony.” jest kompletnie niezrozumiały.

Nie wiem, po co jest w opowiadaniu mowa o czymś co zrobił ojciec Badury (z czego, zdaniem Badury, powinien być dumny), skoro nie jest w najmniejszym stopniu wyjaśnione, co to takiego. Chyba że ja to przeoczyłem, albo się nie domyśliłem, a powinienem. W takim razie zwracam honor. Te dwa poprzednie zdania dotyczą całego komentarza.

Pozdrawiam.

Urocza bajka. Ma w sobie mnóstwo ciepła, chociaż opowiada o zimie. Urzekła mnie i poprawiła mi humor. Jest w niej coś takiego, co sprawia, że człowiek się mimowolnie uśmiecha.

W dodatku, przynajmniej w takiej wersji jaką przeczytałem, napisana bezbłędnie. Tylko jeden drobiazg mi (cichutko) zgrzytnął. Mianowicie te powtarzające się kilkukrotnie metry i centymetry zmieniłbym na miarę brzmiącą bardziej “starodawnie”, bo ja wiem, łokcie, cale, stopy (?).

Zasadniczo nie komentuję komentarzy. Odniosę się jednak do komentarza Finkli, bo jest najbardziej merytoryczny, jak lubię.

Obecność przedstawicieli kilku różnych zawodów w tak małej wiosce można wytłumaczyć tym, że zaspokajali oni potrzeby również i mieszkańców innych wiosek, które tworzyły z wioską dziewczynki jakąś wspólnotę gospodarczą. Przecież fakt, że wioska dziewczynki była w czasie zimy odcięta od świata, nie znaczy, że była izolowana zawsze.

Kupa śniegu może się komponować z mrozem, np jeżeli śnieg spadł jeszcze zanim mróz się zaostrzył.

Kwintesencją opowiadania jest siarczystość mrozu. Mały chłopczyk mógł szybko zamarznąć przy takim mrozie w nieogrzewanej piwnicy. Wystarczyło że niewiele zjadł, albo cały posiłek spalił podczas zabawy. Wino mszalne mogło oczywiście zamarznąć razem z nim. Nie trzeba tego tłumaczyć złośliwym działaniem Mroza skierowanym specjalnie na chłopca.

Nie można wykluczyć, że gospodyni na plebanii go nie usłyszała. Przecież nie wiemy, jak była położona piwnica w stosunku do reszty plebanii, jak grube były drzwi, gdzie była gospodyni w tym czasie itp. Dla zupełnej jasności wystarczyłoby zamieścić wzmiankę w opowiadaniu, że gospodyni była przygłucha.

W jednym Finkla ma rację. Na ostrym mrozie nie da się lepić fajnych śnieżek.

Reasumując, bajka zasługuje na piórko i na to, żeby ją umieścić w towarzystwie innych bajek w opasłym oprawionym w skórę tomie, napisaną na żółtawym welinowym papierze. Jako że ciągle jestem po wpływem czaru tej bajki, będę na koniec infantylny i powiem też, że te oddzielające “rozdziały” znaki graficzne, które tak spodobały się Nimrodowi, zamieniłbym na sopelkismiley

Pozdrawiam Autorkę i gratuluję!

 

Nie zgodzę się z niektórymi poprzednimi komentatorami. Dla mnie to kryminał. Wyrazistość głównego głównego bohatera temu nie przeczy. To kryminał krótki i opowiedziany dosadnie, co w tym przypadku jest zaletą. Wciąga. Przeczytałbym jednym tchem, gdybym nie zwracał uwagi na usterki.

Zgodzę się za to w 100 procentach z komentarzem Ochy. W seryjnym mordercy nie dopatruję się diabła. Dwiema rękoma podpiszę się pod tezą, że wątek kryminalny (stanowiący oś opowiadania) wymaga nieco dopracowania. Zwłaszcza w aspekcie kluczowym, czyli tego, jak Badura wpadł na rozwiązanie zagadki. Zaraz po upchaniu puszek i butelki w kuble Badura zorientował się, że jego ręce “są skąpane w rdzy” (na marginesie, dla mnie brzmi to trochę niezręcznie), czyli, jak rozumiem, całe były we krwi. Dlaczego Badura akurat wtedy się zorientował? Przecież musiał się ubrudzić wcześniej, jeżeli nastąpiło to przez kontakt z reklamówką od Grzybiarza, którą wyrzucił wcześniej. Jak on to w ogóle skojarzył, że krew na jego rękach pochodziła z reklamówki, skoro wcześniej nie widział na tejże reklamówce żadnej krwi. Wreszcie skąd krew wzięła się na reklamówce od Grzybiarza. Czy mam przyjąć za oczywistość, że Grzybiarz nosił w niej również i okrwawione zwłoki?

Jako że opowiadanie uznaję za kryminał, byłbym dociekliwy również w innej sprawie, chociaż to już rzecz mniejszego kalibru. W opowiadaniu opisane są pokrótce okoliczności śmierci czterech dawniejszych ofiar Grzybiarza. Na jakiej podstawie przyjęto, że dwie ostatnie osoby (chłopiec i pijaczek) w ogóle były ofiarami? Czy wystarczyło ustalenie, że śmierć nastąpiła we wrześniu i w okolicznych lasach? Przecież o chłopcu wprost jest powiedziane, że utonął (a nie np został utopiony), a o pijaku, że się powiesił.Co do potknięć technicznych w opowiadaniu, to że o nich na razie nie wspominam, nie znaczy, że ich nie dostrzegam. Może wymienię niektóre innym razem. Teraz powiem tylko, że nie przesłaniają one bardzo pozytywnego wrażenia, jakie sprawia opowiadanie. To się po prostu łyka jednym haustem!

Do Autora mam tylko jeszcze taką uwagę. Wprawdzie nie jestem tu starym wyjadaczem, jednak zdążyłem się zorientować, że komentatorzy na tym portalu, którzy wytykają autorom różne uchybienia, robią to w olbrzymiej większości w dobrej wierze. Niemniej, oczywiście, jak to ludzie, mogą się mylić. Niektóre sprawy zresztą to kwestie czysto subiektywne.

Pozdrawiam

 

 

Gładko przeczytałem. Spodobało mi się w całości, ale końcówka zwłaszcza. Magia, której niby nie ma, a jednak jest. W to mi graj. Nie zgodzę się z zarzutem, że końcówka jest przewidywalna. Można ją przewidzieć tylko dlatego, że tekst zawisł na portalu fantastycznym. Gdyby dokładnie to samo opowiadanie zamieścić na portalu mainstreamowym, końcówka mogłaby kompletnie zaskoczyć. Nie zgodzę się, że za mało fantastyki. Fantastyka może być miarkowana z korzyścią dla literatury, jak np w tym opowiadaniu, gdzie jest jej wprawdzie niewiele, ale okazuje się kluczowa.

Zwrócę uwagę na tylko trzy dla mnie niejasności. Drobne zresztą. To naprawdę bardzo niewiele, jak na tak stosunkowo długie opowiadanie. Na pewno świadczy to bardzo dobrze o opowiadaniu, które nie dość, że fajne, jest po prostu czytelne, co w świecie fantastyki nie jest oczywistością. Mogą też te niejasności być pozorne i świadczyć za to o moim umysłowym zaciemnieniusmiley

Tak gdzieś na oko po 60 procentach opowiadania Hadar spotyka się z Asgerem w altanie w zarośniętym ogrodzie, w okolicznościach, które dla mnie wyglądają trochę na konspiracyjne. Za chwilę pojawia się doktor. Jak ich on tam znalazł? Czy się z nim tam umówili? Chyba nie, bo sam wyjaśnił, że tylko przechodził.

Gdzieś chyba mniej więcej w środku opowiadania jest takie zdanie “… przywitała go Dalina Trakia, salutując, jak zwykle, wyjątkowo służbiście.”. Nie wiadomo, co Dalina zrobiła “jak zwykle”. Jak zwykle zasalutowała i zrobiła to tym razem służbiście? Czy też jak zwykle zasalutowała służbiście? Strzelam, że to drugie. W takim razie jednak ostatni przecinek w omawianym zdaniu jest zbędny.

Też jakoś w środku opowiadania Asger i Hadar odwiedzają w areszcie Agdę, jej matkę i babcię. W opowiadaniu jest, że “najstarsza trzymała się prosto i pewnie”, a za chwilę (zanim cokolwiek zdążyło się zmienić), że wszystkie trzy “zbiły się w zestrachaną, zastygłą w odrętwieniu gromadkę”. Nie ma tu pewnej sprzeczności?

Dalina Trakia dla mnie też jest w opowiadaniu kompletnie niepotrzebna, aczkolwiek domyślam się, że ma jakąś rolę do odegrania w, nazwijmy to roboczo, uniwersum Asgera.

Przy okazji, Ocha, skoro się w nim zakochałaś, tym bardziej powinnaś, dalej rozwijając jego postać, wyposażyć go w jakąś skazę. Anioły są takie nudnesmiley Ja np w realu jestem po prostu ideałem i dlatego palę fajki, żeby tej swojej anielskości dodać pazursmiley. Dowcip. Ale serio, dlaczego ani Asger, ani żaden z żołnierzy, nie przeklina? Dla żołdaków to nienaturalne.

Też mi nie pasuje tytuł. A nie mogłoby być np “Babcia Guna rzuca klątwę”?smiley Znowu dowcip. Niemniej tytuł można by zmienić.

Pozdrawiam Autorkę! Ocha, niech Twoja droga dalszej kreacji Asgera będzie prosta, ale jego ścieżki jak najbardziej poplątane.

 

Dla mnie to przejmujący dramat społeczny. Nawet gdyby się tu dopatrzyć ducha, to ja bym go i tak uznał za metaforę. Jego zawodzenie to skarga człowieka pokrzywdzonego przez los (i pozostawionego przez państwo), która ma poruszyć sumienie nas, tych którzy mają gdzie mieszkać i sprawny umysł.

Na marginesie, roztrząsanie, czy to fantastyka, czy mainstream, ma drugorzędne znaczenie. Ważne, czy to jest dobra literatura. A jest.

Pozdrawiam Autorkę i gratuluję (drukowanych, jak się domyślam) publikacji!

Jestem pewien, że wielu przeczytało Twoje opowiadanie i wielu się podobało, Roger. Mi też. Pisząc “kogokolwiek komu to się chciało przeczytać” miałem na myśli swój komentarz, nie Twoje opowiadanie.

Zainspirowany Twoją przemową poczytałem trochę o transseksualizmie i wychodzi na to, że jest on (nie mylić z biseksualizmem) niemalże wyłącznie psychiczny. Na tym właśnie polega.

@Finkla i pozostali. “Ziemianie” piszemy z wielkiej, tylko dlatego że są określeni w ten sposób poprzez swoje miejsce pochodzenia (w tym przypadku planetę). Z tego samego powodu piszemy np Europejczyk (z tym, że chodzi w tym przypadku o kontynent pochodzenia). Jeżeli w opowiadaniu przeczytamy “Lunatyczki” musimy założyć, że pochodzą one np z planety, czy układu gwiezdnego Lunatykos, czy jakoś tak. 

@ARHIZ. Chadecy to chrześcijańscy demokraci. Kategoria partii politycznej. Piszemy z małej. Chyba, że istnieje jakiś naród, plemię Chadeków, o którym nie słyszałem.

“Przaśno-anielskie”. Tak to ujął Autor w ostatnim komentarzu. I takie rzeczywiście było. Nic dodać, nic ująć. Po prostu słodkie. Gdyby nie końcówka.

Dłużej nad nią dumałem, niż czytałem opowiadanie, żeby ją zazębić z resztą opowiadania, zwłaszcza w świetle przedmowy Autora. I wykombinowałem tak. Bóg zdecydował, że wszyscy ludzie mają odtąd prawo wyboru płci. Dotyczyło to również tych już urodzonych. Skutkiem tego wielu z nich zdecydowało się na nową płeć, tj inną niż biologiczna. Taka niezgodność pomiędzy płcią psychiczną (w tym przypadku wybraną), a biologiczną nazywa się transseksualizmem. W opowiadaniu mocą boskiej i ludzkich decyzji nastąpił więc skokowy przyrost transseksualistów na świecie. Przykładem na to jest akuszerka z końcówki opowiadania. która z pięści rozwala szafkę. Biologicznie kobieta, a psychicznie facet. To podręcznikowy przykład transseksualizmu. Prawda, że to zabawne?smiley

Pozdrawiam Autora i kogokolwiek, komu to się chciało przeczytać!

W takim krótkim utworze chciałeś napisać o snobizmie i zawiści. I napisałeś. Dobitnie. Nie znam się na szortach, ale domyślam się, że takie mają być.

Technicznie najwyraźniej jestem nieteges, bo nie załapałem, jak się ma sól do korozji metalowych drzewek. Ja bym soli użył raczej do wyjałowienia gleby pod organicznymi drzewkami.

Pozdrawiam!

Satyra na biurokrację. Sprawnie i gładko napisane. Nie powiem, żeby porywające, ale milutkie. Poza tym, żeby się nie powtarzać, powiem też że zgadzam się z tym, co powiedział MPJ 78.

Dodam, że zlecanie zabójstwa w trybie zamówienia publicznego jest dla mnie kuriozum, tak współcześnie, jak i dawniej. Zwłaszcza gdy zabójstwo zleca się w celu ochrony życie głowy państwa lub bezpieczeństwa państwa. Mocno wątpię, czy np amerykańscy egzekutorzy Bin Ladena zostali wyłonieni w drodze przetargu. Owo kuriozum uwzględniam jako jedyny element fantastyczny w opowiadaniu.

Wyłapałem tylko jedno potknięcie, o którym nie wspomnieli pozostali. Jest takie zdanie, że skarbnik “skłonił się nie za głęboko, ale też niezbyt nisko”. Dla mnie głęboko, czy nisko, to to samo, co sprawia, że zdanie jest bez sensu. Powiedziałbym zamiast tego np, że nie za głęboko i nie za płytko (albo “i niezbyt oszczędnie”).

Bardziej niż opowiadanie ubawiło mnie stwierdzenie Autorki z któregoś jej komentarza, że jakiś przetarg w realu (w domyśle “na szczęście”) się nie odbył. Czyli nie było biurokratycznej mitręgi. Doskonale rozumiem ten punkt widzenia. Niemniej to brzmi trochę tak, jakby nauczyciel powiedział, że wszyscy uczniowie na szczęście chorzy i nie ma lekcjismiley

Pozdrawiam Autorkę!

Fajne, wesołe opowiadanie. SF very light, Takie miało być i to się naprawdę udało. Do tego bardzo porządnie napisane. Pełnokrwista żołnierska narracja bez popadania w wulgarność. O takich tekstach mówi się, że ich autor miał lekkie pióro.

Znalazłem kilka nie podobających mi się drobiażdżków. Wymienię te nieco grubsze. Są ich tylko trzy.

Na początku opowiadania żołnierze otrzymują “restrykcje” nie wchodzenia do anańskich statków i obiektów. Słowo restrykcje ma określone znaczenia i żadne z nich tu nie pasuje. Ewentualnie dopuściłbym w tym miejscu słowo “instrukcje”. Gdyby nie to, że żołnierze nie dostają ani instrukcji, ani restrykcji. Żołnierze dostają rozkazy. Rozkaz może być także zakazem, np zakazem wchodzenia do obcych statków, czy baz, jak w opowiadaniu. Mówiąc krótko. Wyrażenie “dodatkowe restrykcje” na początku opowiadania zamieniłbym po prostu na “dodatkowe rozkazy”.

W opowiadaniu jest odwołanie do “Płonącej Żyrafy” Salvadora Dali. Malarz ten nie namalował takiego obrazu, aczkolwiek teoretycznie oczywiście mógł. Salvador Dali namalował “Płonącą żyrafę”. Ja doskonale rozumiem, że Autor obydwa słowa napisał z wielkiej litery, żeby jakoś wyodrębnić tytuł obrazu z reszty tekstu (skoro nie użył cudzysłowu). W tym przypadku jednak jest to mylące.

Określonym rodzajem pozaziemskich stworzeń w opowiadaniu są stworzenia nazywane Lunatyczkami. Dlaczego jest to pisane z wielkiej litery? Czy chodzi tu o imiona, narodowość albo miejsce pochodzenia? Nie, tu chodzi o określony gatunek, rodzaj itp. Powinno być pisane z małej, tak jak piszemy np “lwy” lub “ludzie”, nie zaś “Lwy” lub “Ludzie”.

Abstrahując od tych pierdół (smiley), powiem że bez wahania zagłosowałbym na bibliotekę, gdybym mógł. Pozdrawiam Autora!

 

 

Ktoś o to pytał wyżej.

Znalazłem przykład “podwójnej “ kobiety pisarki.

Wisława-Szymborskasmiley

Przez 99 procent opowiadania bardzo dobre oldskulowe SF. Miał być styl retro i to się świetnie udało. Poza tym napisane nie tylko poprawnie, ale naprawdę ładnym językiem, a to coś więcej. Nie jestem krytykiem literackim i mój ubogi warsztat pozwala mi powiedzieć, że po prostu czuje się talent. Zwłaszcza jeśli chodzi o uchwycenie psychologicznego napięcia wśród członków załogi bazy, co się Autorowi udało w tak stosunkowo krótkim opowiadaniu.

Czy komuś się podoba dosłownie biblijna końcówka, to kwestia gustu. Ja tylko powiem, że nie widzę sprzeczności pomiędzy takim końcem Ziemi, a jej końcem spowodowanym przez przyczyny pozabiblijne. Zagłada mogła nastąpić na skutek katastrof naturalnych, czy wojny nuklearnej, a anioły mogły ją następnie tylko “zatwierdzić” (smiley) za pomocą trąb lub chórów. To by tłumaczyło, czemu apokalipsa nie dosięgnęła Marsa.

Wyłapałem tylko jeden merytoryczny błąd popełniony przez narratora. W wypowiedzi nagrywanej dyktafonem, w opowiadaniu ukośnikiem. Błąd taki narratorowi nie wypada, jako naukowcowi zapewne starannie wyselekcjonowanemu do misji na Marsa. Zaznaczam, że tego, co teraz powiem, jestem pewien na 100 procent.

Autor nazywa przedmiotową misję na Marsa nie do końca zaplanowanym “eksperymentem socjotechnicznym“. Ta misja ze swoje istoty nie ma i nie może mieć nic wspólnego z socjotechniką. Socjotechnika to celowe przekształcanie społeczeństw za pomocą instrumentów władzy państwowej. Całych społeczeństw, bądź ich znacznych części, nie jakichś wydzielonych małych grupek, jak np załoga misji. W dodatku załoga ta znajduje się w odosobnieniu, właściwie poza jakąkolwiek państwową władzą. Sytuacja jest jak najdalsza od możliwej do zastosowania socjotechniki. Dla jasności powiem, że niektóre klasyczne instrumenty socjotechniki to masowe wywłaszczenia, masowe przesiedlenia, obozy koncentracyjne, łagry itp. To ulubione narzędzie państw totalitarnych. Jak się to ma do treści opowiadania?

Natomiast misja jak w opowiadaniu to świetny eksperyment socjologiczny. W realu, na Ziemi, wielokrotnie przeprowadzano eksperymenty związane z pozostawieniem grupek ludzi w odosobnieniu, żeby, mówiąc najprościej, sprawdzić, jak się ludzie w takich warunkach zachowują. Z tym że, co oczywiste, było to odosobnienie symulowane. Każdy z uczestników eksperymentu mógł zrezygnować z udziału w eksperymencie w każdym czasie. Na Marsie załoga bazy byłaby wyizolowana (od reszty ludzkości) rzeczywiście. Eksperyment socjologiczny byłby wręcz doskonały.

Mówiąc krótko, w opowiadaniu określenie “socjotechniczny” zmieniłbym na “socjologiczny“.

I jeszcze jedno. Ale to już drobiazg, którego w dodatku tym razem nie jestem pewien, czy słusznie się go czepiam. Na początku, chyba w pierwszym akapicie, opowiadania, stoi, że narrator podsłuchał wstęp do takiej lekcji: “Widzisz dziecino…”. Wynika stąd wprost, że treść lekcji podana jest po dwukropku. Ale w takim razie, co było tym wstępem, który podsłuchał narrator? Czy nie sensowniej byłoby napisać, że narrator “podsłuchał taki wstęp do lekcji:” (dalej po dwukropku oczywiście ta sama gadka Eliasa)?

I takie zdanie, jakoś około połowy. Też kwestia subiektywna. W pewnym momencie narrator “trzasnął z siłą “ (w przycisk uruchomiający drzwi). Dla mnie to odrobinę niezręcznie. Lepiej by napisać “trzasnął mocno”, ale wtedy znowu powstanie kwestia, czy to nie masło maślane. Ja bym napisał po prostu, że walnął w ten przycisksmiley.

Ale tak poza tym powiem Autorowi: “Mr Maras, rozwijaj sobie opowiadanie, jak Ci podpowie wyobraźnia, ale niczego już nie zmieniaj! Nie usuwaj zwłaszcza mielizn, czy dłużyzn, bo ich w opowiadaniu nie ma.” Wszystko, co przed apokalipsą po części świetnie buduje przedapokaliptyczny klimat i w ogóle klimat opowiadania, a po części może przydać się w rozwinięciu.

Pozdrawiam Autora i każdego, komu chciało się to czytać.

 

Nie będę oryginalny i też powiem, że wysoka telenoweliczność. Przejawia się ona między innymi w bardzo łatwym odbiorze, co można by uznać nawet za zaletę. Z drugiej strony też w jakiejś takiej ekranowej płaskości postaci. Tak się zastanawiam, czy gdybym miał, choćby w kilku słowach, scharakteryzować np Weronikę, to bym potrafił. Z opowiadania wynika tylko, że była piękna.

Wątek fantastyczny wydaje się dorobiony na siłę. W tym sensie, że cała historia by się bez niego właściwie obeszła. Przecież Weronika mogłaby zachorować na raka bez udziału czarów. Czy ze strony Uli nie byłoby jakoś bardziej magicznie, i przede wszystkim skutecznie z punktu widzenia uczuć Grześka, zamienić Weronikę we wstrętną i wredną jędzę?

Stężenie telenoweliczności pogłębia dla mnie ten fragment, gdzie rodzice Grześka nazywani są z imienia, nie wiem po co. Przecież fragment ten, jak również większość opowiadania, napisany jest wprawdzie w trzeciej osobie, jednak z punktu widzenia Grześka. Dla Grześka rodzice to rodzice, nie zaś Witold i Matylda. Nawiązuję do telenoweliczności, bo to właśnie we wstępie do każdego odcinka, zwłaszcza polskich, oper mydlanych, bohaterowie przedstawiani są z imienia, choćby nie wiem jak byli zgrzybiali. Tam to jednak ma sens, bo chodzi o to, aby przypomnieć imiona bohaterów oglądającym to sklerotycznym staruszkom, które stanowią większość widowni. W opowiadaniu sensu nie widzę.

No i tytuł. “Odcienie miłości” nieodparcie nasuwa mi skojarzenie z “Barwami Szczęścia “smiley

Jest taki inny fragment, gdy Ula rozmawia z Grześkiem. Usiłuje go uwieść. Stoi do niego przodem, co naturalne i poza tym wynika choćby z tego, że się do niego uśmiecha. Ani słowem nie ma mowy, jakoby się odwracała. Jednak kręci pośladkami, jak rozumiem zalotnie. Wynika z tego jedno z dwóch. Albo zaleca się do kogoś innego, kto z stoi z tyłu. Albo też Ula ma pośladki z przodu, co można by uznać za jeszcze jeden element fantastycznysmiley. No chyba, że Ula zakręciła (może ładniej “zakołysała“) biodrami, co z punktu widzenia Grześka byłoby widoczne.

Jeszcze taki fragment, gdy Ula rozmawia z Weroniką przed domem. Weronika pyta się Uli, jak długo ta pracuje z Grześkiem. Ula odpowiada, że prawie dwa lata. Na to Weronika mówi, że Ula powinna wiedzieć, że Grzesiek nie mieszka już z rodziną (od kilku dni). Ula zdaje się podzielać ten pogląd, co sama przed sobą przyznaje. Ja się pytam, czy jest jakiś oczywisty związek pomiędzy dwoma powyższymi faktami. Tj pomiędzy okresem wspólnego zatrudnienia Uli z Grześkiem, a wiedzą Uli co do aktualnego adresu Grześka. Bardzo aktualnego, bo zmienił się niedawno. Czy jest to jakiś zamierzony przez Autora przykład na tzw babską logikę?

Pytam się, bo bardziej jaskrawy przykład takiej logiki jest trochę dalej, we fragmencie z rodzicami Grześka. Ojciec się pyta Grześka, czy mu zrobić herbaty. Na to matka, że oczywiście, przecież Grzesiek jest bardzo głodnysmiley.

Na wypadek, gdyby czytała to jakimś cudem jakaś dziewczyna, asekuracyjnie powiem, że dla mnie w określeniu “babska logika“ nic się nie zgadza. Ani nie jest logiką, ani nie jest specyficznie babska.

Z takich drobiazgów, to wychwyciłem jeszcze dwukrotnie, jak ktoś do kogoś mówi “Skarbie“ Raz brakuje mi przed tym słowem przecinka. Za każdym razem nie wiem natomiast, czemu to słowo jest pisane z wielkiej litery. Czy to jest jakieś imię? Ja to doskonale rozumiem, że wypadałoby to tak pisać zwracając się do kogoś w korespondencji, tradycyjnej, czy mailowej. Jednak to opowiadanie, nie wiadomość skierowana do określonego adresata.

Znalazłem jeszcze parę usterek w dialogach, ale się nie czepiam, zakładając, że Autor świadomie przymyka na nie oko, jako na uchybienia języka potocznego. Może tak wygląda bardziej naturalnie.

Nie jest jednak częścią dialogu zdanie, w którym Grzesiek zaciska ręce na kierownicy, żeby nie wiedzieć, że mu drżą. Skoro je w tym celu zaciska, to już o tym wie. Za późno. Ja bym prędzej powiedział, że zaciskał ręce, by nie czuć, jak mu drżą.

Zgodzę się z kimś wyżej. We fragmencie, kiedy chyba Marta mówi do Uli “już raz ich ukarałaś”, to brzmi tak, jakby chodziło o ukaranie sabatu, nie zaś ukaranie rodziny Grześka. Ja sam tak, przysięgam, w pierwszej chwili pomyślałem.

I też zwróciło moją uwagę, że Wiki to chyba nie od Weroniki. Aczkolwiek przyznaję, że nie pomyślałem, że zamiast tego mogłoby być od Wiktorii.

Na koniec powiem, że widać u Autora taką żyłkę pisarską, której ja nie mam. Gdybym ją miał starałbym się ją wykorzystać inaczej. Czytałem (podkreślam czytałem, nie tylko oglądałem) naprawdę sporo literatury obyczajowej i wiem, że nie musi ona ani odrobinę przypominać telenoweli. Sakramentalnie powiem, że tematyka pisania NIE przesądza o jego charakterze.

 

Trochę wyżej mam komentarze Rosabelle, zgadzam się z nimi, więc po prostu podpisuje się pod nimi obiema rękami.

Lecz powiem więcej.

Opowiadanie urzekające w swojej prostocie! Przaśne i jędrne. Jest jak łyk świeżego powietrza wobec zalewu fantastyki wydumanej, przekombinowanej, pisanej z przerostu ambicji. Mam na myśli fantastykę w ogólności, nie tutaj. Podobała mi się zwłaszcza postać diabła, w typie staroświeckiego dżentelmena, z sercem czarnym, lecz nie do końca złym, jak bywa w słowiańskich baśniach. Katarzyny bym się nie czepiał. Stereotypowość postaci jest ich zaletą, nie wadą, w tego typu opowiadaniach. Krótko mówiąc, Kaśka nie jest od hamletyzowania.

Słowem, moim skromnym zdaniem, to się nadaje do druku. Jeszcze nikomu tutaj tego nie mówiłem. (kurczę, to zabrzmiało ja wyznanie miłoścismiley może zakochałem się w tym opowiadaniusmiley). Jak nie wierzysz, możesz sprawdzić moje komentarze, @joseheim. Niewiele ich, niemniej nigdy jeszcze żaden nie był tak entuzjastyczny.

Bardzo sprawnie i poprawnie napisane. Mimo tego, nie byłbym sobą, gdybym nie wtrącił swoich trzech groszy.

W opowiadaniu rzeczka daje kołu młyńskiemu siłę. Nawet, a może przede wszystkim, w języku potocznym tak bym nie napisał. Woda daje kołu młyńskiemu napęd.

Diabeł jest w opowiadaniu rzemieślnikiem i zarazem wyrobnikiem. Nie można być jednym i drugim. Te pojęcia sobie przeczą. Sprawdziłaś to?

Jest w opowiadaniu jakaś szopa, gdzie pasterze zatrzymują się “na popasy”. Tak się na pewno mówi? A nie “na popas”? Wg mnie jeden pasterz (bądź grupa pasterzy) staje na jeden popas, niezależnie od liczby zwierząt, pasterzy, czy pastwisk w tym miejscu, gdzie się zatrzymał (zatrzymali)

W pewnym miejscu jakiś pies wydaje “sporadyczne szczeknięcie“. Dla mnie sporadyczna może być czynność (zdarzenie) powtarzająca się z rzadka, jednak powtarzająca się. Więc, albo sporadyczne szczeknięcia, albo pojedyncze szczeknięcie.

To, co teraz powiem, to już czysto subiektywne. Diabeł jest dżentelmenem w każdym calu. Zatem kiedy zwraca się do Katarzyny np “Moja Panno”, powinien resztę wypowiedzi grzecznościowo konstruować w trzeciej osobie. Więc powinien dalej mówić nie np “A zatem zdecydowałaś się”, lecz “A zatem zdecydowała się Panna “. Itd w kolejnych zdaniach.

Jeszcze raz dzienx za smakowitą lekturę @joseheim. Połknąłem to, jak czekoladkęsmiley

Jak zwykle w moim komentarzu, najważniejsze to, co na początku. Cała reszta to pierdoły (chyba).

Hipnotyzujący klimat wszechobecnej apatii, zobojętnienia, wręcz zbydlęcenia mieszkańców obozu. Pewnie odnosi się to w jakimś stopniu do wszystkich podobnych obozów w realu, mimo że windreavery ich nie nawiedzają. Nie zgodzę się jednak z @Naz, że trucie i zabijanie jest jakąś normą we współczesnych obozach dla uchodźców. To często nędzne, bo nędzne, ale jedyne miejsce schronienia dla ludzi uciekających przed wojną, czy katastrofą.

Zamierzone przez Autora niedopowiedzenia są istotą tego opowiadania. Oddają jego klimat. Nie powinny być w samym opowiadaniu dopowiedziane. 

Masz ode mnie Nobla (smiley) za to, że na końcu narrator okazuje się wbrew pozorom biały. To doskonale pokazuje, że wobec upodlenia w obozie takim, jak np w opowiadaniu, wszyscy jesteśmy tacy sami, bez względu na kolor skóry.

Niczego, co dalej napiszę nie bierz do siebie, @Cerlegu. Ostatnio nie miałem skrupułów zgłosić dość liczne uwagi nawet wobec opowiadania już wydrukowanego w NFsmiley.

Tytuł i samiutka końcóweczka (o leopardzie i czapli) mnie przerosły. Nie wiem, jak mają się do reszty.

Jak wynika z treści opowiadania, z windreaverami narrator zetknął się dopiero w obozie. Skąd w takim razie bez zawahania i z angielska akurat tak je nazywa. Mam też pytanie, dlaczego narrator, jak sam mówi, nie pamięta akurat pierwszego spotkania z windreaverem. Mimo całego otępienia, ten pierwszy raz, gdy widzi się coś tak dziwnego i złowrogiego, to się powinno zapamiętać. Już prędzej bym zrozumiał, że następne naloty, których było wiele, zlały się w pamięci w całość. Ponadto, skąd u narratora refleksja, że zapamiętał windreavery tylko dlatego, że były gigantyczne? A skąd narrator wie, że nie zapamiętałby tych UFO, gdyby były po prostu “tylko” duże? Wreszcie ostatnie pytanie co do tych pojazdów. Co było w nich takiego, że budziły nadzieję wśród towarzyszy narratora? Wg narratora, siały tylko zniszczenie.

Autor ustami narratora stwierdza, że powolne, rozłożone na 12 lat, “opuszczanie życia “ przez mieszkańców obozu było jak błotna lawina. Nie użyłbym tego porównania. Błotna lawina to, jak każda lawina, zjawisko gwałtowne. Nawet duży obóz (jak w opowiadaniu, czego można się domyślać) wchłonęłaby w nie więcej niż kilka minut.

Narrator zarzeka się wielokrotnie, że tak niewiele pamięta, tylko kilka obrazków. To oczywista nieprawda. Z tego, co potem opowiada wynika, że pamięta o wiele, wiele więcej. Już w następnym zdaniu po tym, jak po raz pierwszy narrator zasłania się prawie kompletną niepamięcią, ówże narrator mówi, że “zawsze“ coś tam wcześniej. Żeby stwierdzić, że coś było zawsze, trzeba wiele pamiętać. To zresztą tylko maleńki przykład. Z całej narracji wynika dobitnie, że główny bohater dokonywał stałej obserwacji obozowej rzeczywistości, spostrzegając, że coś się działo z określoną częstotliwością, czy w określonej kolejności. Wymaga to tysięcy zapamiętanych obrazów, a nie kilku. Jednak narrator uporczywie powtarza, że tak niewiele pamięta. Czy zamiarem Autora było, aby narrator ściemniał?

W jednym fragmencie opowiadania narrator wyjaśnia, że “gdyby sprawy potoczyły się inaczej” wcześniej by wiedział, że mieszkańców obozu wykończą nie nękające ten obóz plagi, lecz zbiorowe zapominanie. Jednocześnie narrator nie wyjaśnia wcale, jakie to sprawy i jak inaczej miałyby się potoczyć. Mam wątpliwości, czy to świadome niedopowiedzenie Autora, czy zwykłe jego przeoczenie.

W pewnym momencie narrator stwierdza, że po sprawdzeniu obecności w jaskini, do której schronili się niektórzy mieszkańcy obozu, nie pamięta ulgi ani złości. W tym banalnym z pozoru stwierdzeniu kryją się logiczne pułapki. Skoro nie pamięta, to czemu wymienia w ogóle uczucia? Czemu wymienia akurat te? Czy znaczy to, że uczucia, których nie wymienia (np radość, napięcie, rozczarowanie) to za to pamięta? Czy wymienia te uczucia, dlatego że uważa, iż akurat te powinien był odczuwać? W takim razie dlaczego uważa, że innych nie powinien był odczuwać albo pamiętać?

W którymś fragmencie ukośnikiem jest tak, że mężczyzna wciąga powietrze, jakby się zatkał. Proszę o wybaczenie, ale dla mnie brzmi to odrobinę śmieszne. Nie można tego powiedzieć jakoś inaczej? W tym samym fragmencie “coś się przepycha” i powietrze trafia do płuc. Czy mogę spytać jakie to “coś”, prócz powietrza, “się przepycha “. Nie można by np napisać po prostu, że powietrze przepycha się do płuc?

W innym fragmencie ukośnikiem narrator dotyka swoich rakowatych “nacieków” na twarzy. Abstrahując od terminologii medycznej. Czy tak się mówi? Czy nie brzmi to niezręcznie?

Już w którymś “normalnym “ fragmencie, tym o konwoju, narrator najpierw przekazuje przechwycone środki pomocowe komuś z chungu. a potem patrzy, czy ktoś “od nas“ nie potrzebuje pomocy. “Od nas “, czyli od kogo? Chodzi też o chungu? Jeżeli tak, powinno być chyba np “jeszcze ktoś od nas”. Przecież część pomocy narrator już przekazał.

Skoro jestem przy tym chungu, jeszcze jedna wątpliwość. W słowniczku na początku podaje Autor trzy możliwe znaczenia tego słowa, a potem posługuje się nim w tekście (wyłapałem dwukrotnie) w jeszcze innym, chyba na oznaczenie pojedynczego mieszkańca obozu. Raz mowa o stu chungu. Nie chodzi raczej o sto wspólnot jedzenia. Innym razem mowa wyraźnie o dwóch chungu, którzy są chłopcami.

Śpiesząc na spotkanie konwoju, narrator i towarzysze usiłują “dogonić “ odpowiednie miejsca. Dla mnie dogonić to można coś co ucieka, oddala się itp. Miejsca można ewentualnie zająć.

Zamaskowani konwojenci są przez narratora przedstawieni jako bez oczu, ust, włosów itd. Rzecz w tym, że jeżeli byli tak dobrze zamaskowani, to nie można było stwierdzić, czy te oczy, usta , włosy mają czy nie. Raczej zwyczajnie nie było ich widać.

Nawet jak na stłamszonych, wynędzniałych mieszkańców obozu, postępek siostry Nakato, która umyślnie wpycha swojego brata pod koła, wydaje się nieracjonalny. Dlaczego ona to właściwie zrobiła?

Wojenka to dla mnie po prostu zdrobniale wojna. Wojenką można nazywać małe wojny, aczkolwiek niekoniecznie, bo tak np Polacy nazywali wojnę polsko-bolszewicką 1919-1921. Wojenki to jedna zawsze wojny. Narrator zaś używa tego słowa na określenie zwykłych bijatyk w obozie.

Narrator zwierza się, że czegoś tam nie był świadom do dnia, kiedy “Zuri NIE wskoczyła mu na plecy “ Wiem. że językowo to poprawnie. Czy jednak takiej wypowiedzi nie można by zrozumieć w pierwszej kolejności dosłownie? Mianowicie, że wcześniej Zuri codziennie wskakiwała narratorowi na plecy, pewnego dnia nie wskoczyła, co uświadomiło narratorowi zbiorowe samobójstwo. Nie prościej powiedzieć, że narrator nie był zbiorowego samobójstwa świadomy do dnia, kiedy Zuri wskoczyła mu na plecy?

Dalej z opowieści narratora wynika jednoznacznie, że to on nadał Zuri właśnie to imię. Wprost mówi, że wcześniej jej nie znał. Dlaczego nazwał ją akurat “Zuri”, a nie np “fikum pakum “? smileySłowa “zuri “ nie ma w słowniczku.

Narrator żali się, że zanim Zuri się do niego zaśmiała, jedynym odbiciem jego twarzy były reakcje obcych. Pomijając leciutką niezgrabność tego sformułowania, powstaje pytanie, o jakich obcych tu chodzi. Czy wszystkich ludzi poza samym narratorem? Czy ludzi spoza obozu? Spoza chunga? Ludzi, których narrator nie zna? Wątpię, czy to zamierzone niedopowiedzenie Autora. Kolejne pytanie. Czy śmiech Zuri do narratora nie był też reakcją?

Gdzieś w drugiej połowie opowiadania narrator schował się wraz z Zuri w podobno “malutkiej” jaskini. Chyba nie była taka malutka, skoro Zuri prowadziła go zaraz przez zakręty tej jaskini. Co najwyżej bym się zgodził, że była wąska.

Mówiąc delikatnie, nie jestem mistrzem interpunkcji, jednak wydaje mi się, że w takim fragmencie zdania “wiązce chrustu, przyniesionej z zagajnika“ przycinek jest zbędny.

Pod koniec, kiedy narrator za ostatnim razem urywa zdanie “co nam zrobiliście? “, po tym “co nam“ na miejscu Autora wstawiłbym “…“.

Sam końcówkę omówiłem na początkusmiley

Moja interpretacja jest taka, że narrator jako jedyny przeżył ostateczną zagładę obozu. Dzięki szczęściu oraz temu, że schował się w jaskini pokazanej mu wcześniej przez Zuri i skorzystał z jej maski. We fragmentach ukośnikiem spisuje ocalałe wspomnienia z obozu. Kartki i ołówek zostawił wcześniej on sam w jakimś przebłysku świadomości, wywołanym najpewniej założeniem maski, co pozwalało w jakimś stopniu uniknąć zapomnienia (stąd maski nosili konwojenci).

Wszystko co napisałem, to w najlepszej wierze. Życzliwie, nie złośliwie.

Pozdrawiam, Cerlegu!smiley

Ja tam skumałem dopiero po przeczytaniu komentarzy. Nie chwyciłem nawet tego, że to startowało w jakimkolwiek konkursiesmiley Niemniej gratuluję!

Chyba na to za późno, ale ja bym zmienił na końcu drugiego zdania “ucieka“ na “ócieka “smiley “Ucieka“ jest rażąco prawidłowo!smiley

Przeczytałem to uważnie w błogiej nieświadomości, że zostało to już wydrukowane i ułożyłem sobie w głowie komentarz. Teraz ten komentarz wydaje się bez sensu. Jednak i tak go napiszę. W imię zasad!smiley Żeby, jak ktoś już powiedział, portal nie był tylko słupem afiszowym, a komentarze klakąsmiley.

Ogólne wrażenie jest takie, że widać tu mrówczą robotę, która jest efektywna, a jej rezultat efektowny. Tym rezultatem jest urocza piracka baśń i przygoda. Widać też jasną iskrę talentu, czegoś, czego nie można się nauczyć.

Analizowałem to zawzięcie przez kilka godzin nie tylko dla przyjemności, ale także, żeby się czegoś przyczepić i właściwie mi się nie udało. To co piszę niżej, tego wcale nie jestem pewien i podaję to tylko pod rozwagę.

Co lub kto to jest jakiś klekot, który na początku opowiadania spadł na podwórko rodziny narratora i pozostał na jej wikcie. Czytelnikom należałoby się jakieś wyjaśnienie.

Podobnie niektórzy czytelnicy, np ja, chcieliby wiedzieć co są ventusy. No co? Oczywiście można pewnie wyguglować, ale wolałbym to znaleźć w opowiadaniu.

Wikt klekota jest ubogi i pożywny. Dla mnie ubogi nie może być pożywny. Właśnie dlatego między innymi jest ubogi. Ja bym powiedział raczej “skromny, lecz pożywny “.

W którymś miejscu tekstu słońce porusza się po niebie płynnie i miękko. Że płynnie, to jeszcze przełknę, ale dlaczego miękko? Równie dobrze można by powiedzieć, że posuwa się nieubłaganie, czyli twardo naprzód. 

W opowiadaniu pada też słowo “nabełtała “ (to o gorzale). Czy na pewno jest takie słowo? Zwracam uwagę, że słowo bełtać znaczy tyle, co mieszać, a nie np nawarzyć itp

W pewnym miejscu pierwszej poł. opowiadania “taki sam strach pojawia się na obcych twarzach”. Tak sam jak co? Nie było wcześniej powiedziane, że strach pojawił się na czyjejkolwiek twarzy, aczkolwiek można się domyślać, że chodzi o twarze narratora i jego towarzyszy.

Dla mnie też (to “też “ dodaję już po przeczytaniu komentarzy) zobrazowanie, że powietrzne okręty unoszą się każdy na swojej płanecie, jest zbyt oszczędne. Domyśliłem się tego dopiero, gdy przeczytałem, jak piraci schowali swoją planetę za altostratusem. Zmyliło mnie to, że na początku ojciec narratora przejrzyście i myślałem wyczerpująco wyjaśnił, że to wyspy unoszą się na płanetach. Nic nie wspomniał przy tym o okrętach!

Jakoś też w 1 poł. opowiadania narrator włóczy się po wyspie z nudów, zaglądając we wszystkie wykroty. Co jest takiego ciekawego w wykrotach, że mogłoby zabić nudę? Zrozumiałbym raczej zaglądanie we wszystkie zakątki itp.

Także w pierwszej poł. opowiadania pada ze strony rabusiów zdanie “kurwę weźmiemy, kmiotkę wszeteczną“. Zdanie to jest jest jednocześnie stylizowane na staropolszczyznę i w zdecydowanie pogardliwym tonie. Gryzie się z tym tonem określenie “kmiotka”, bo w staropolszczyźnie oznacza żonę zamożnego gospodarza, a więc wyraża raczej szacunek.

Gdzieś tak w połowie opowiadania narrator oddziela kryształy od wszechkwarcu, żeby “na się nie oddziaływały “. Dlaczego zamiast “na się”, nie jest po prostu “na siebie”?

Też ok. w połowie opowiadania narrator, już jako kapitan piratów, “mustruje” swoich ludzi, żeby sprawdzić, którzy są lepsi. Szukałem słowa “mustrować”, lecz nie znalazłem. Może po prostu nie dość dobrze szukałem. Jednak jeśli chodzi o musztrowanie, to podaję, że musztrowanie to wg mnie to nie najlepsza metoda doboru ludzi. Musztrowanie służy zasadniczo utrzymaniu dyscypliny w wojsku (załodze itp), ewentualnie poprawianiu sprawności fizycznej. Wszyscy mają wykonywać dokładnie te same proste rozkazy i trudno na tej podstawie wyłonić, kto jest naprawdę lepszy. Ludzi sprawdza się o wiele lepiej już przy wykonywaniu zadań.

W drugiej połowie opowiadania jest mowa o tym, jak narrator wpadł na to, jak przedostać się przez dno powietrzne “długo przed tym, gdy“ wszedł w posiadanie niebieskiego kryształu. Ja bym powiedział zamiast tego “długo zanim“. Przede wszystkim, żeby pozbyć się jednego przecinka, których w ogóle wydaje mi się jakoś trochę za dużo w opowiadaniu. Oceniając rzecz czysto interpunkcyjnie, zapewne jest OK. Ale oceniając estetycznie, za dużo.

Także w drugie połowie jest takie zdanie, którego fragment brzmi “za okręt da tyle kruszcu, ile ten będzie ważyć”. Tak to wygląda, jakby za okręt miało być tyle kruszcu, ile waży ten kruszec. Oczywiście można się łatwo domyślić, że chodzi o okręt. Ja bym jednak dla zupełnej jasności w drugiej części cytowanego fragmentu dałbym “ile będzie ważyć ten okręt “.

Zagadkowe jest za to inne zdanie blisko (nie sposób się wszystkiego domyślić). Mianowicie diabeł, który ofiarował piratom złoto najpierw wiele tłumaczył, a potem “przebierał kopytami, jak tłumaczył, z zadowolenia “. Powstaje pytanie co właściwie tłumaczył? smiley Czy tłumaczył, że przebiera kopytami z zadowolenia? smileyCzy tłumaczył to co wcześniej, a potem po prostu przebierał kopytami z zadowolenia, ale tego już nie tłumaczył? smileyCzy tłumaczył wszystko. w tym powód, dla którego przebierał kopytami. Co było zresztą przyczyną, a co skutkiem. Czy diabeł był tak zadowolony, że przebierał kopytami? Czy przebierał kopytami i dopiero z tego przebierania był zadowolony?smiley

W drugiej połowie opowiadania, podczas wyprawy na ziemię, narrator po raz pierwszy widzi rzekę, nazywając ją “wodną wstęgą”. Góry natomiast rozpoznaje. Jako ich synonimu używa nawet określenia “masyw skalny”. Rozpoznaje również śnieg, który na tych górach leży. Wszystko to oznacza, że w górze, na unoszących się w powietrzu wyspach, góry występowały i to takie skaliste i ośnieżone. Rzeki natomiast nie występowały.

Końcówka mnie rozczarowała, w tym sensie, że oczekiwałbym kontynuacji. Dobrze to świadczy o całym opowiadaniu. To dobra przygodowa proza.

Mam nadzieję, że po przeczytaniu tego komentarza Autor jeszcze zajrzy na fantastyka.pl.smiley

Jako że apetyt rośnie w miarę jedzenia, życzę mu wydrukowania tego i kontynuacji po angielsku w SF&Fantasy Magazinesmiley

Ja to też tak to widzę, że pokazałeś nie tyle wizję końca ludzkości, co dekadencję ostatnich pokoleń. Przy takim stanie umysłu, jak autorki pocztówki, trudno się dziwić, że koniec ten nastąpi. Nie w opowiadaniu, ale w “naszym” realusmiley

Ja pewnie nie będę odkrywczy, jak powiem, że bardzo, bardzo sprawny warsztat. Widzę to to, chociaż czytam dopiero drugie Twoje opowiadanie, F. Szacun zwłaszcza za “fachowe” opisy życia dworskiego, którym sprostała by zapewne tylko osoba z arystokracji. Pochodzisz z Windsorów, koleżanko F.?smiley

Dla mnie osobiście przewidywalne i dlatego nieco nużące. Ale może takie powinno być. Skoro bajki są bajkowo przewidywalne , to i antybajki powinny mieć przewidywalną antybajkowość (?) (Sam się zastanawiam, co ja wygadujęsmiley)

Nie zgadzam się z NoWhereManem, a zgadzam się z Tobą, F.. We wszystkich “klasycznych “ monarchiach europejskich (i średniowiecznych i nowożytnych), na których nasze, europejskie, bajki się opierają, bękart NIE mógł być dziedzicem, niezależnie od uznania monarchy, czy następcy trony.

Zgadzam się natomiast z kolegami Pietrkiem Lecter i Thargone, że brak tu opisania, jak i kiedy książę przestał kochać Kopciuszka. Musiał ją wcześniej kochać, skoro ją, dziewczynę znikąd, sprowadził na dwór i się z nią ożenił. Ograniczyłaś się do lakonicznego i dość enigmatycznego stwierdzenia gdzieś w środku opowiadania, że wstrzemięźliwość “stała się udziałem“ Kopciuszka. To wcale nie jest oczywiste, że człowiek, który się zakochuje od pierwszego wejrzenie, równie szybko się odkochuje. Wstrzemięźliwości, a może wręcz oziębłości, księcia na pewno nie tłumaczy ta historia z koszulą nocną na balu. Choćby z Twojego komentarza, koleżanko F., wynika że była to koszula tak piękna i elegancka, że mogła być wzięta przez prostych ludzi, jak kobiety bolszewików, czy Kopciuszek, za suknię balową. Zresztą jaki facet zraziłby się do swojej ukochanej tylko dlatego, że ją zobaczył nawet w zwykłej koszuli nocnej

Nie widzę tu mizoginii. Tak naprawdę wredna jest tu jedna baba, Dobra Wróżka. Cała reszta kobiet po prostu wpisuje się w swoje role. Zwłaszcza Kopciuszek w rolę słodkiej idiotki. Notabene, z treści opowiadania wynika tak samo głupi książę. Tak samo jak Kopciuszek daje się omotać intrygom Wróżki, co jest dla zakończenia kluczowe.

Skojarzenia z historią Anny Boleyn nasuwają się same.

Na koniec pytanie, bo padło takie zdanie. Jaka konkretnie sylwetka wprawia serce mężczyzny w drżenie?smiley

Błyskotliwe i punktujące problem. Chyba taki powinien byś szort. Mówię “chyba “, bo tak naprawdę nie wiem. Z tą nazwą spotkałem się po raz pierwszy na tym portalusmiley

Problem samoleczenia jest rzeczywiście starszy niż google. Prócz porad znajomych, były kiedyś też domowe encyklopedie medyczne, po przeczytaniu, których można było stwierdzić, że jest się chorym na wszystko!smiley

@Rossa nie daj się prosić! Zdecyduj się i zdradź, jak jest Twoja interpretacja. Duchy, wampiry to, czy porąbani pacjenci?

Ja mam jeszcze trzecią interpretację, zwłaszcza co do ducha. Ten duch to prawdziwy duch, który wcześniej, jeszcze jako człowiek, już zdążył skorzystać z porad dr Googlesmiley

Przychylam się zasadniczo do tego, co napisała Regulatorzy z istotnym zastrzeżeniem. Końcówka mi się podobała. Wg mnie ratuje ona opowiadanie i nadaje mu sens. Do tego końce świata tak lapidarnie opowiedziane, że aż banalnie i głupkowato to brzmi, są po prostu śmieszne. Chyba tak miało być. Było?

Też czepię się tytułu. Przecież ten prorok w opowiadaniu, pouczany przez anioła, miał rację zawsze (Sudan, Bałkany itd), nie czasami.

Dalsze drobiazgi.

Na samym początku. Skrzydła szły jak burza (domyślam się, że znakomicie się sprzedawały). Wydawało mi się, że jak burza, to coś się może poruszać, robić postępy itp Jeśli coś się świetnie sprzedaje, to sprzedaje się, jak świeże bułeczki.

Też na początku. Popyt nie robi podaży Może, podkreślam może, mieć na podaż wpływ. Gdyby tak się działo automatycznie, to ceny wcale by nie wzrosły, Ale rozumiem, że narrator, mówiąc delikatnie, nie jest ekonomistąsmiley

Gdzieś w środku jest zdanie “jak nie jak tak “. Powinno być chyba “ jak nie, jak tak“, ale mogę się mylić. Nie jestem polonistą.

Też gdzieś w środku dla mnie niejasność. Narrator mówi, że kasy trochę było, a w tym samym zdaniu, że zaskórniaków ni hu hu. To była kasa, czy nie? Domyślam się, że nie, tylko ze sprzedaży skrzydeł był spory dochód. Wydaje mi się, że nawet tak nieokrzesany narrator, jak w opowiadaniu, powiedziałby w tej sytuacji raczej, że “było z tego trochę kasy “, a nie “było trochę kasy“.

Chyba w drugiej części opowiadania prorok okazuje się winny ciemnych chmurom (które zbierają się nad narratorem). Co i ile jest tym chmurom winny? Powinno chyba być winny ciemnych chmur. Podobnie jak mówimy raczej np winny zabójstwa, a nie winny zabójstwu.

Pozdrawiam @Emelkali!

Przechodząc do meritum. To mroczna, gęsta od klimatów sado-macho, wręcz odrażająca wizja piekła. Wizja, jaką ma pewna dziewczyna udręczona poczuciem winy. Mam na myśli Alicję, nie autorkęsmileyZakładam optymistycznie, że narratorka i autorka to nie te same osoby. Ciężko przez to opowiadanie przebrnąć, ale warto. Postaram się to ocenić bez emocji.

Alicji zarzuca się (czy też zarzuca to sobie sama) zdradę małżeńską. Zdradziła męża z nim samym, w dodatku, jak się wydaje, w wyniku gwałtu małżeńskiego. Jej wina to absurd. Alicja lubiła fajne ciuchy, chłopaków, imprezy itp. Przyjmując, że jest tego winna, do piekła musielibyśmy jednocześnie wsadzić 95 procent dziewczyn, nie tylko młodych. I w tym miejscu wina Alicji to też absurd. Wreszcie Alicja odczuwa podniecenie seksualne w trakcie gwałtu. To normalna reakcja fizjologiczna. Zdarza się. Alicja winna? Znowu absurd.

Reasumując Alicja jest niewinna. Skąd w takim razie u niej to nieuzasadnione poczucie winy i wyobrażenie piekła, na które w swoim mniemaniu zasługuje? Otóż Alicja jest w głębi duszy bardzo religijna. Świadczy, o tym modlitwa, jaką przypomina sobie i odmawia na końcu. Można się domyślić, że jest również wychowana w jakiejś skrajnie konserwatywnej, fundamentalistycznej odmianie religii, jaką od stuleci głoszą wszelkiej maści inkwizytorzy.  Wizja piekła w opowiadaniu, jest nieco uwspółcześniona, ale w swojej istocie średniowieczna. Podobnie pojęcie winy i kary.

Szacun dla autorki za rysunki. Zwłaszcza pierwszy pasuje do tekstu, bo przedstawia chyba to, jak Alicja widzi siebie sama. I za trzeci, na którym jest chyba Brobabaluk. Notabene, wcale nie jest sympatyczny, a jego żarty nie są śmiesznesmiley.

Sama końcówka niepotrzebna. I bez niej tekst stanowiłby kompletną całość. Wartościową całość.

 

Najpierw kwestie”techniczne”, Katia.

Po rozdziale ósmym (VIII) masz rozdział dziewiętnasty (XIX). To świadomy zabieg? Wątpię. Po rozdziale VIII powinien być dziewiąty, czyli IX. Oczywiście numeracja następnych rozdziałów też powinna być odpowiednio zmieniona.

Gdzieś w środku rozdziału V Alicja słyszy od Brobabaluka cytat z Alicji z Krainy Czarów  i cytat ten jest podany od razu w cudzysłowie. Tak to wygląda, jakby Alicja znała tą książkę dokładnie na pamięć i od razu ten cytat rozpoznała. O tym, że to był ten cytat Alicja dowiedziała się jednak dopiero za chwilę od Brobabaluka. Wobec tego cytat nie powinien być wzięty w cudzysłów, aczkolwiek może być przytoczony dosłownie, o ile karzeł cytował prawidłowo.

@regulatorzy i @śniąca. Ja jednak upierałbym się, że można się golić nie na łyso. O “goleniu do gołej skóry” mowa jest ostatnio np dużym drukiem pod tytułem artykułu “Brzytwa Błaszczaka” na str 26 nr 35 z 2017r. tak szacownego tygodnika jak Polityka i o zasięgu nie jakimś lokalnym, lecz ogólnopolskim. Zarzucać dziennikarzom i redaktorom tego czasopisma niepoprawność językową byłoby impertynencją, Skoro mowa tam o goleniu do gołej skóry, to rozumując logicznie a contrario możliwe jest także golenie nie do gołej skóry. Takie też rozumienie golenia stosowałem skutecznie smiley (nikt nigdy nie ogolił mnie kompletnie na łyso) przez większość życia  i wcale nie lokalnie, tylko np we Wrocławiu i Kolonii.

 

Zanim napiszę coś innego, może istotniejszego. Wyjątkowo, po raz pierwszy i w jednym jedynym miejscu nie zgadzam się z zawsze bezcenną koleżanką @Regulatorzy. Oczywiście, że można ogolić się nie na łyso. Za każdym razem, kiedy idę do fryzjera mówię “ golenie, 3 mm”.  I każdy fryzjer mnie  doskonale rozumie. Golenie to po prostu skracanie włosów za pomocą maszynki do golenia, nie zaś nożyczek. Poza tym jak zwykle świetna robota kol. Reg.

Dla mnie płeć Ubupugu nie ma znaczenia. Abstrahując od konotacji gramatycznych, trzeba powiedzieć, że to stworzenie szuka po prostu przyjaciela, nie faceta, czy kobiety

Urocza poetycka bajka. Jak ktoś powiedział, dla dorosłych. Krótka rzecz na temat ludzkiego zobojętnienia i wyobcowania.

Jednak, żeby udowodnić, że to uważnie przeczytałemsmiley, muszę się czegoś przyczepić. Zaznaczam, że to drobiazgi.

W sposób jaki opisałaś w rozdziale III w zdaniu drugim do czwartego, poruszają się osoby po ciemku lub ŚLEPCY, nie lunatycy. Wbrew pozorom lunatycy widzą w trakcie lunatykowania, zmysł wzroku im pracuje w realu. więc mogą poruszać się całkiem  sprawnie, jeżeli tylko nie jest ciemno.

W rozdziale V jest mowa o nieistniejącym suficie. Wcześniej było, że to dom bez ścian. Nic nie było, że też bez sufitów.

Bohaterka raz nazywa się Ugupugu, a raz Ugugpugu. A w komentarzu chyba jeszcze jakoś inaczej. Zlituj się nad stworkiem i daj mu jedno imię na stałesmiley.

Faktycznie uderzające podobieństwo do Małego Księcia

 

W opowiadaniu najbardziej podobają się rysunki. Przemawia do mnie zwłaszcza ta staruszka do rozdziału II. Może, dlatego, że jej twarz miała babcia duch, jaką kiedyś widziałem razem z kumplami. kiedy się upaliliśmy i poszliśmy w środku nocy na cmentarz, żeby złapać klimaty. Tamta babcia była w koszuli nocnej, cała przeźroczysta i unosiła się lekko nad grobem. Wpatrywała się w nas tak jakoś “na wylot “ i miała jakąś skargę w oczach. Nie wiem na co. Chyba nie muszę dodawać, że spieprzaliśmy, gdzie pieprz rośnie. To właśnie babcia z Twojego obrazka.

 

Ale miało być o Twoim opowiadaniu. Daję 4 w skali od 1 do 6 i duży plus za rysunki

 

 

Oddawaj te ciągotki, Katia. Zyskasz spokój ducha. Ale jaka strata dla sztukismiley!

Nie ma takiego słowa fotoopowieść. Setka innych wymyślonych tytułów, też będzie nie po polsku, jeżeli tylko jednym słowem chcielibyśmy powiedzieć photostory. Słowem tytuł jest OK.

Stylowe ciuchy? Myślałem, że to świat postapo, a nie galeria handlowasmiley.

Nie słuchaj Cerleg tego, co niektórzy mówią o tytule, że niezasadnie jest anglojęzyczny. Opowiadanie osadzone jest w Stanach, a nawet styl pisarski wzorowany jest na klasycznej literaturze amerykańskiej, więc brzmiący z angielska tytuł pasuje. Zresztą angielskie słowo photostory nie ma jednosłownego odpowiednika po polsku, zatem trzeba przyjąć, że jest równocześnie polskim słowem.

Przechodząc do meritum. 

Jerry w swoim opisie Kaktusa mówi, że ma wszystkie zęby. Żeby stwierdzić, czy ktoś ma wszystkie zęby, trzeba przeprowadzić badania dentystyczne. By tak od razu zobaczyć, czy ktoś ma np siódemki albo ósemki, trzeba mieć rentgena w oczach. Czy w świecie Neuroshimy wszyscy tak mają, czy też Jerry widział tylko, iż Kaktus ma wszystkie zęby na przedzie?

Również w opisie Kaktusa jest wzmianka, że miał koszulę z łatami na łokciach, ale WSZYSTKIE ciuchy nie znoszone. No to jak?

Pod koniec opowiadania szeryf ociężale zwlekł się z łóżka. Zawsze mi się wydawało, że zwlec z łóżka, to może ktoś, kto, jak sama nazwa wskazuje, wcześniej na nim leżał. Szeryf tylko na nim siedział. Nie mógł po prostu ociężale wstać? Ponadto ociężałe zwlekanie się do dla mnie masło maślane. Czy zwlekanie się może być np energiczne.

Podobnie jak Cobold nie kumam, czemu Kaktus nie kupił zdjęcia z butelką, skoro go tak wzruszyło. Ważniejsze jest dla mnie jednak, jakie to zdjęcie w samej końcówce pokazuje Kaktus szeryfowi. Przecież nie mogło być to zdjęcie domniemanej matki z kosiarką, bo z treści opowiadania wynika, iż ,Kaktus go od Jerrego nie wziął. 

W sumie to nie trybię całej końcówki. Dlaczego w końcu szeryf kazał zlikwidować Jerrego? To był motyw rabunkowy, czy też jakaś forma kary za sprzedawanie wspomnień?

Ogólnie to naprawdę fajnie się czytało. Zwłaszcza ze względu na styl. Nawiązujesz do najlepszej tradycji dziś już klasycznej literatury amerykańskiej. Wcale nie dlatego, że opowiadanie dzieje się w Stanach, tylko właśnie z uwagi na styl. Nie wiem, czy jesteś tego świadom. W każdym razie to nie jest zarzut, lecz wyrazy uznania.

Aha, pisanie opowiadań, czy nawet powieści, w oparciu o wymyślone przez kogoś innego światy wcale nie musi być chałturą. Weźmy Metro 2033.

W rozdziale II Zachary słyszy trzeszczenie schodów uginających się po ciężarem ciężkich nóg. Drzwi do pokoju były zamknięte. W chwili, gdy to słyszał, nie mógł tego wiedzieć. skąd pochodzi trzeszczenie. Schody mogłyby trzeszczeć równie dobrze pod ciężarem lekkiego kolesia niosącego telewizor.

Chyba w rozdziale V głos Zacharego wydobywa się z z (bladych) warg. Żaden dźwięk nie może wydobywać się z warg. Raczej z pomiędzy warg. 

Niezrozumiałe  dla mnie dlaczego  wskazałaś, w rozdziale VIII, na malowidło bogini Astarte. Czy chodziło o sex?

W sumie to ponowne twórcze wykorzystanie motywu schizofrenii, jak w Twoim poprzednim opowiadaniu. Tym razem alter ego bohaterów  jest nie siostra bliźniaczka, lecz komputerowe awatary. W realu miałem znajomych, którzy kompletnie zatracili się w świecie gier komputerowych.

Mimo drobnych usterek, podobało mi się.

Nie zmieniaj tego z karaluchami. Dla mnie też karaluchy są obrzydliwsze niż, dajmy na to,  mrówki. A pająki to nie tylko są pożyteczne. Są dosyć inteligencję. Niektóre jak małe ssaki. Przy okazji, dlaczego właściwie Zachary Martę zamordował. Za obrzucenie karaluchami? To chyba nie wystarczający powód do morderstwa. Czy był urodzonym mordercą? Czy też po prostu popieprzyło mu się w głowie od tych pełnej przemocy gier.

 

Zgadzam się z Pietrkiem Lecter. Nie widzę tu fantastyki. Co nie zmienia faktu, że świetnie napisane. Swojego IQ nie mierzyłem, ale mam chyba z 10, w genialnych przebłyskach do 20, bo do końca nie przewidziałem zakończeniasmiley. Z tego samego powodu nie kumam, jak się mają te wstawki kursywą do reszty tekstu. Ten mustang. Dziewczynka z bączkiem. Pegaz. Co to ma do rzeczy?

Masz zadatki na poetkę, Katia, albo już nią jesteś. Kto was poetów zrozumie, Wy sami chyba nawet nie.

Rysunki fajne i profesjonalnie wykonane. Takie emocjonalne. Tyle potrafię powiedzieć, bo na tyle pozwala mi mój ubogi warsztat. Na sztuce znam się, jak świnia na gwiazdach. 

Czepię się tylko jednego. Dziewczynka w sukience w groszki puszcza bączek agresywnym ruchem.  Dla mnie agresja to przemoc, a przynajmniej jej zamiar. Skierowana na ludzi, bądź przedmioty. Czy miałaś na myśli, że dziewczynka chce zniszczyć bączek? Nie mogła go puścić po prostu gwałtownym ruchem?

Ale to drobiażdżek. Ogólnie to, w szczególności za błyskotliwą puentę, daję aż 5 minus w skali od jeden do sześć. Minus za te irracjonalne z punktu widzenia tępogłowca, jak ja, wrzuty kursywą.

Więcej takich opowiadań, Katia! Na pewno  w swoim czasie przeczytam jeszcze jakiś Twój tekst. I obejrzę rysunki.

Do Annyone:

Na początku jest taki dialog. Aga umawia się na akcję i pyta, czy może być jutro. Facet na to, że Dorota ma dziś dyżur, więc pojutrze. Dlaczego nie mogło być jutro? Czy Twoim zamierzeniem było, aby facet był nielogiczny? Czy chodzi o to, że do Doroty nie można było się dodzwonić w czasie dyżuru, ani po nim, czy też, że Dorota nie mogła mieć dyżuru dzień po dniu, czy jak?

W jakimś opisie ulicy domy są podobne do siebie nawzajem. A czy mogą być podobne nie nawzajem? Nie mogą być do siebie po prostu podobne?

To chyba przesada powiedzieć, że szara fasada domu zapowiada sosnową boazerię i brązowo-buraczkowy dywansmiley. Chodziło Ci o styl gierkowski?

Jak tatuaż może być organiczny? Ze swojej istoty jest sztuczny. Chyba, że miałaś na myśli, że przedstawiał jakieś wijące się rośliny, węże, czy coś takiego. W takim razie trzeba to było napisać.

Ale to drobiazgi. W sumie to fajne i przyjemnie się czytało. Jednak zdecyduj się, czy opowiadanie to tylko impresja na temat powiedzenia, czy też poruszyłaś poważny problem  społeczny, jakim są nielegalne hodowle psów, gdzie się nad nimi znęcają. Ja, podobnie jak Ty, lubię, gdy fantastyka mówi nam coś ważnego o realu.

 

Do wszystkich:

Wasze rozważania w zakresie tego, czy legalne byłoby używanie psów do zdejmowania uroków są zdumiewającesmiley.  Miłego pobytu w wariatkowie, życzę smiley.  Sam jestem wariatem. Dlatego się do was przyłączyłem. No more comment.

Dziewczyny już Ci świetnie wypunktowały literówki, Dorjee, więc nie będę się tym zajmował. Skomentuję to tylko z punktu widzenia tego, na czym się trochę znam.

Bohaterowie opowiadania zdają się nie wiedzieć, że Trybunał Praw Człowieka zwany potocznie Trybunałem w Strasburgu jest instytucją odrębną i niezależną od Unii Europejskiej. Działa jako sąd Rady Europy, której członkami jest obecnie aż 47 państw. Obywatele i mieszkańcy tych państw mogą do Trybunału wnosić indywidualne  skargi z powołaniem na naruszenie swoich praw człowieka niezależnie od tego, czy ich państwo jest członkiem Unii i, czy Unia w ogóle istnieje. Mam nadzieję, że autor opowiadania to wie.

Bohaterowie opowiadania zdają się nie wiedzieć również, że Trybunał Konstytucyjny nie jest od rozpoznawania indywidualnych skarg, w tym na naruszenie praw gejów, niezależnie od tego, czy jest niezależnym sądem, jak do niedawna, czy de facto organem politycznym, jak obecnie. Mam nadzieję, że autor to wie.

Żaden rząd nigdy w żadnym kraju nie mógłby samodzielnie zmienić konstytucji. Nawet Hitler zmienił, jako kanclerz, konstytucję Republiki Weimarskiej dopiero z upoważnienia Reichstagu, czyli parlamentu.

Osobiście uważam, że prawdopodobieństwo wyjścia Polski z Unii Europejskiej poprzez uruchomienie wzorem Wlk. Brytanii art 50 Traktatu jest w dającej się przewidzieć przyszłości więcej niż znikome. Póki co członkostwo w Unii cieszy się w Polsce 80procentowym poparciem. Znacznie bardziej prawdopodobna jest faktyczna erozja członkostwa, stopniowe ograniczanie subwencjonowania Polski, ewentualnie spychanie jej na peryferie Unii np poprzez wprowadzenie Europy dwóch prędkości itp. Ale rozumiem obawy autora opowiadania. Notabene, który to w opowiadaniu mamy rok?

Ostentacyjnie dużym długopisem to podpisywał Wałęsa porozumienia sierpniowe. Ani Jarek, ani żaden z jego ludzi, tego słynnego gestu z pewnością by nie powtórzył, bo oni wszyscy Wałęsy po prostu nienawidzą. Z tytułu opowiadania wnoszę, że to PiS wyprowadza Polskę z Unii. Ale rozumiem, że tytuł jest wieloznaczny, bo chodzi też o dobrą zmianę jako korektę rzeczywistości dokonywaną przez program naprawczy wspólnie z Tomaszem Ciszewskim. Ta korekta w opowiadaniu to zresztą też zapobieżenie wyjściu Polski z Unii.

Ogólnie rzecz biorąc, to podzielam obawy autora, narratora i pana Zbyszka. Sam jestem trochę taki wariat, jak pan Zbyszeksmiley. Ale obiecuję sam z siebie nie truć więcej na fantastyka.pl o polityce. To autor mnie sprowokowałsmiley.

Wątku fizyczno-naukowego nie komentuję, bo się na tym po prostu nie znam. Nie jestem w stanie ocenić, czy ma to jakiś sens. Mam tylko takie pytanie. Rozumiem, że program naprawczy cofnął się w czasie akurat do momentu, gdy ma przyjść na świat Zofia Ciszewska, która w przyszłości dokona przełomowego odkrycia. Ale dlaczego nie mógłby cofnąć się jeszcze wcześniej i np sprawić, aby Cesarstwo Rzymskie nie upadło? Wtedy byśmy już teraz pewnie fruwali do innych galaktyk, czerpali energię bezpośrednio ze słońca i generalnie dokonywali odkryć nawet lepszych niż Zofia Ciszewska. Dlaczego wielki zderzacz hadronów miałby nie powstać, dajmy na to, już w XIIIw?

W sumie to wątek naukowy gryzie mi się trochę w opowiadaniu z mocnymi akcentami politycznymi. Ale i tak daję autorowi wysoką notę 4plus w skali 1 do 6smiley. Wahałem się, czy nie dać 5 minus

Szacun również za podjęcie tematu starych ludzi, coście, Dorjee, uczynili ostatnio uczynili wspólnie z kolegą Funthesystem.

Teraz sobie Dorjee chwilę odpocznij, bo widać, żeś się nieźle napracował. A potem oczywiście jeszcze coś napisz!

 

 

 

 

Mam takie zastrzeżenia;

  1. Na początku opowiadania staruszek zostaje zostawiony na pastwę Archimedesa. Można zostawić kogoś WYŁĄCZNIE na pastwę losu. Można się pastwić nad kimkolwiek, czymkolwiek, ale słowo pastwa łączy się tylko ze słowem los. Inaczej jest nie po polsku, aczkolwiek oczywiście rozumiem, co chciałeś powiedzieć.
  2. Diogenes i Arystoteles to nie kultura hellenistyczna. Początek tej kultury wyznacza śmierć Aleksandra Macedońskiego, a obydwaj panowie filozofowali wcześniej.
  3. Mowa jest, gdzieś po koniec opowiadania, o jakiejś wodzie z obrazu. Jaka z obrazu może być woda?  

Ogólne wrażenia:

Porządnie napisane, lecz dla mnie zasadniczo niezrozumiałe.  Za dużo przysłów i metaforyki. Jeżeli to ma być o starczej demencji, nie rozumiem co ma do tego Archimedes i Święty Mikołaj. Nic nie wiadomo, jakoby Archimedes przechodził demencję. Był filozofem przyrody, czyli, tłumacząc to na dzisiejsze, naukowcem, nie filozofem. Myślał zdecydowanie ściśle. Nie kumam, czemu akurat jego wybrałeś na postać ględzącą od rzeczy z obrazu. Archimedes się nie powiesił, ani nie utopił.  Został zabity przez rzymskiego legionistę podczas oblężenia Syrakuz. Czy istnieje jakiż znany obraz wiszącego na stryczku Archimedesa? Czy to staruszkowi tak pomieszało się w głowie? Ale dlaczego widział właśnie Archimedesa? Czy to tylko dlatego, że znalazł obraz w wannie?

W sumie to doceniam, że miałeś ambicje powiedzieć coś ważnego. Tylko mi to umknęło. Może po prostu jestem za głupismiley.

Typowa lekka łatwa i przyjemna fantasy. To nie jest żaden zarzut. Chyba takie właśnie miało być wg zamysłu autora. Określiłbym to, podobnie jak RogerRedeye, jako sympatyczne. Nawet w pewnym stopniu błyskotliwe. Jednak nie powiem, żebym umarł ze śmiechu. Ale może to tylko dlatego, że jestem niereformowalnym smutasemsmiley.

Szacun za zachowanie zwięzłości i spójności jednocześnie. Nie każdemu to się udaje.

Fajne, wesołe opowiadanie.

Mnie do takiego wesołego opowiadania brakuje tylko happy endu. Radomira powinna na końcu przygarnąć Sambojkę, a nie tylko nieść ją na rękach Jest dziewczynce to winna. W końcu skorzystała na śmierci jej opiekuna i wierzchowcasmiley.

I jeszcze to. Może jestem zbyt tępy, ale to jest dla mnie niejasne. Pod koniec opowiadania narratorka pyta “dlaczego po nas wróciła?”. Kto wrócił?

Rozumiem natłok akcji. Limit znaków w opowiadaniu. Lepiej przerób je na dłuższe i wystartuj z nim w jakimś konkursie, gdzie nie ma takiego limitu. 

Wyjaśnienia wymaga zwłaszcza kwestia skąd nagle wziął się ten bies. Czy biesy fruwają sobie tak, gdzie popadnie? Ja sobie to tak logicznie tłumaczę, że to ten bies zamordował wcześniej prawdziwych rodziców Sambojki. A może złymi czarami zamienił jednego z tych rodziców w olbrzymiego wija? Może Paciorek to de facto biologiczna mama Sambojki?smiley

Oczywiście to tylko luźne pomysły. To Twoje opowiadanie, nie moje i nie chcę w nie w żaden sposób ingerować. Chodzi mi tylko o to, że sprawę pojawiającego ni stąd ni zowąd biesa trzeba jakoś wyjaśnić. Jak i to, dlaczego dziewczynka jest zaprzyjaźniona z ogromnym wijem. I żeby w ogóle opowiadanie jakoś bardziej się zazębiało. Bo tak to wydaje się lekko chaotyczne.

Tego życzę, Natarela.

Chciałem się czegoś przyczepić, ale ta gościówa regulatorzy mnie uprzedziła i nie ma sensu jej powtarzać. Wykonała kawał dobrej roboty. Może powinienem powiedzieć wykonali, bo podejrzewam, że za tym nickiem regulatorzy kryje się kilka osób.

Wobec tego przyczepię się tylko jednego. Mianowicie gdzieś w jednej czwartej opowiadania stoi “dziewczyna sięgnęła po wcześniej upatrzoną gałąź “, a zaraz dalej “zważyła go w rękach”. Skoro chodzi o gałąź, to chyba zważyła ją, abstrahując od tego, co znaczy słowo drągsmiley.

Ale to drobiazg. Ogólnie rzecz biorąc, opowiadanie to świetna parodia znanej wszystkim bajki. Zamiast królewny Śnieżki pyskata krasnoludka, ha, ha, hasmiley.

Nie zgadzam się z Tobą Emelkali, a zgadzam się z Finklą. Wbrew temu co mówisz, w opowiadaniu jest sporo erotyki. A jak jednemu z krasnoludków staje pod wpływem Benerii. Albo jak gwardzista, który ma krasnoludkę zamordować chce jej zamiast tego dać buziaka. To co to jest, nie erotyka?smiley

Rację ma hrabia Primagen, że opowiadanie sprawia wrażenie niedokończonego. Ja sobie zadaję przede wszystkim pytanie, co się dalej stało z siedmioma krasnoludkami. Beneria zabiła czarownicę Ninu, która ich czarem uwięziła w kiczowatym domku i pozbawiła prawdziwych imion. Co wobec tego? Czar prysł? Czy na zawsze pozostali tam uwięzieni? A co ze złą królową?  Czy pogodziła się z utratą kawałka lustra zapewniającego wieczną urodę? Czy też będzie ścigać Benerię, która przecież ukryła ten kawałek we włosach.

W obliczu tych niedopowiedzeń, życzę Emelkali wszystkiego najlepszego na drodze kreacji spaczonego, krasnoludzkiego uniwersum baśni braci Grimm!

Aha, jeszcze jedno. Ciekawi mnie, jak wyobrażasz sobie tą Benerię. Z treści opowiadania wynika dla mnie tylko tyle, że musi być raczej sexysmiley.

Pozdrawiam, Emelkali

 

 

Ależ opowiadanie ma więcej elementów fantastycznych niż tylko tytuł:

  1.  Urząd Miasta Mnichów nie istnieje, bo
  2. Mnichów nie istnieje
  3. Nawet gdyby istniał, to nie mógłby dysponować działkami Skarbu Państwa. Tymi działkami z zasady administrują starostwa. I w praktyce ewentualnie dysponują. Ale na pewno nie urzędy gmin, w tym miast, zwłaszcza takich pipidów, jak Mnichów.
  4. Mnichów, gdyby istniał, mógłby za to rozporządzać własnymi działkami. Wobec tego nie rozumiem po co ta wrzuta ze Skarbem Państwa. Ale i w tym przypadku zważ, że rzeczona urzędniczka by cokolwiek w sprawie sprzedaży gruntu ułatwić musiałaby być naprawdę wysoko postawioną urzędniczką np skarbniczką miasta itp
  5. Kto przy zdrowych zmysłach stawia w dzisiejszych czasach wypożyczalnię DVD? smiley I to jeszcze w Mnichowie. Żeby wypożyczać DVD kuromsmiley.  Nie mógłby być zwykły spożywczak?

Ale czepiam się teraz szczegółów. Ogólnie to mi się podobało. Opowiadanie rozumiem jako słusznie krytyczny głos w sprawie pozycji, jaką obecnie uzurpuje sobie w państwie polskim nasza matka Kościółsmiley

 Dyskusja o serialu przerodziła się w gadanie o wyprawie na Spitsbergen . Fajnie tam jechać/płynąć, gratuluję Diriad. Poważnie.

Jednak mowa nie o tym, lecz o serialu Fortitude. Napiszcie coś o tym. Dla mnie ten film jest genialny. Ciekawi mnie wasza opinia,

Powinieneś, Mytrix, i wy wszyscy, którzyście go jeszcze nie oglądali. Dostępny za darmo np na www.cda.pl. Wymaga tylko odrobiny skupienia. 1,5h.  Napisz/napiszcie coś, jak zobaczycie.

Ja z kolei nie widziałem, ani nawet nie słyszałem o one point 0. Gdzie to można znaleźć i czy warto?

Masz rację Jastek, Możemy sobie wszyscy pomarzyć. Sanderson, Zelazny na ekranie itp , byłoby super. To jednak wymaga kasy. Kasę ma Hollywood, który w odpowiedzi na nasze marzenia wypuści zaraz 15-ego Robin Hooda albo 50-ych Trzech Muszkieterów. Ewentualnie nową edycję kolesi w rajtuzach

Arcydziełem SF dlatego, że to bardzo rzadki przypadek bardzo dobrej filmowej real SF. Czy nie uważacie, że segregacja genetyczna jest w najbliższej przyszłości prawdopodobna? Być może faktycznie jesteśmy jednym z ostatnich pokoleń dzieci szczęścia.

Arcydziełem jest ze względu na perfekcję wykonania, patrząc od strony czysto filmowej. Oraz siłę rażenia od strony emocjonalnej.

 

Nie to miałem na myśli, Zalth. Zapomniany ponieważ mało się o nim mówi wśród nas, fanów SF.

 

Witam wszystkich. Ja naprawdę jestem tu nowy, 

Wrodzona skromność nie pozwala mi pisać :) Nie umiem. W realu jestem tylko prawnikiem.

Za to jestem zagorzałym fanem fantastyki (wszystko, co dobre, prócz space opera). Szukałem platformy, żeby z kimś pogadać po prostu o fantastyce, ale widzę, że tu chodzi przede wszystkim o pisanie. Chylę czoła i powodzenia każdemu z Was. 

Poważnie. Siedzę w Niemczech i o ile wiem, niemiecka scena fantastyczna leży. Polska scena stoi w porównaniu zajebiście i, być może dzięki któremuś z Was, będzie stała jeszcze wyżej. Może słyszy mnie teraz jakiś nowy Dukaj, czy Sapkowski. Sam jeszcze nie wie, że nim jest. 

Wasz portal wydaje się zakręcony, prawdopodobnie dlatego, że, będąc nowicjuszem, nic nie kumam. Ale za to fajny.

Pozdro.

Nowa Fantastyka