Profil użytkownika


komentarze: 1009, w dziale opowiadań: 836, opowiadania: 336

Ostatnie sto komentarzy

W sumie każda beletrystyka to opowiadanie o czymś.

Fakt. Najgorzej, gdy narrator przynudza albo fiksuje się na kwestiach, które nas nie obchodzą :)

Cześć, Darconie!

Myślę, że czytelnik nie sięga po beletrystykę, by “słuchać” jak ktoś mówi/opowiada.

Mnie od czasu do czasu zdarza się sięgać po tego rodzaju literaturę. Nie ukrywam, że bywa nużąca, choć na przykład powieści Myśliwskiego, które miałem okazje czytać, podobały mi się bardzo. Niekończąca się gawęda o codzienności, jak dla mnie, ma swój urok. Fakt, emocji przy tym niewiele, ale przyjemność z lektury mam :) Oczywiście rozumiem, że tego rodzaju sposób narracji może zmęczyć.

Tak czy inaczej cieszę się, że znalazłeś w moim opowiadaniu coś pozytywnego :) Bardzo dziękuję za kolejną wizytę!

Pozdrawiam!

Cześć, Darconie!

W tych trzech pierwszych akapitach miałem problem z odnalezieniem się w miejscu i czasie. Pierwszy – bohater rozmyśla, drugi – są w chacie, trzeci – nocą na zewnątrz. Nie wiem czy ten fragment nie jest zbyt skrótowy.

Jasne, przyjmuję tę uwagę, może warto lekko to zmodyfikować.

 

Cieszę się, że, wziąwszy wszystko do kupy, oceniasz opowiadanie pozytywnie :) Dzięki za wszystkie uwagi, miło mi, że zajrzałeś.

Pozdrawiam!

Cześć, Verus!

…która jest nie do końca normalna.

Zgadzam się, to zdecydowanie ekscentryczna osoba.

Cała sprawa telepatów dodaje światu i fabule znaczącego kolorytu, wątki ładnie się łączą.

Fajnie, że ten pomysł Cię przekonał. 

Jedyny zarzut, jaki miałabym do tekstu, to może to, że delikatnie mi się dłużył środek. Ale naprawdę delikatnie. ;)

Jak delikatnie, to pół biedy :)

 

Dziękuję za komentarz i za TAKa!

Pozdrawiam!

Ale się posypało na koniec roku! Gratulacje dla opierzonych i nominowanych!

A, adamie – pani z poczty powiedziała, że to pewnie przez firmowy adres. Nie przyszło mi to na czas do głowy, zresztą nie wypada wytykać, że firmowe przesyłki od różnych innych firm do mojego biura na przykład dochodzą. :D

No daj spokój, kto to widział wysyłać paczkę z firmy do firmy, nie można jakoś tak po ludzku, jak człowiek do człowieka? Te panie na poczcie to tam z Tobą mają…

Ale dotarło, bardzo dziękuję :)

Hej, Anet, dzięki :)

 

Cześć, JolkoK 

Trochę zabrakło mi powiązania tych obrazów w jakąś przyczynowość i skutek, ale jak to w życiu, nie zawsze tak jest, więc nie przeszkadzało bardzo.

Cieszę się :) Dziękuję za wizytę!

( Czy był już jakiś konkurs wielkanocny? )

Kiedyś był: https://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/10983

Uuu, to mnie tu wtedy nie było :D

Prehistoria :) Konkurs szalony. Limit 6k znaków?? 

Ambush – Szalejówka – 3

Sonata – Reszta jest materią – 3

Krokus – Bracia upiorni – 2

Finkla – Sanktapokalo elfów – 2 

JolkaK – Robótka na drutach – 1

Cezary_Cezary – Co diabeł zrobił… – 1

skryty – Zabójcza wigilijna trucizna – 1

Ananke – Ꙩﻣ[^^]Ꙩ – 1

 

Nie ma chyba lepszego pomysłu na udziwnienie tekstu, niż poprzez zrobienie jego narratorką ośmiornicy. W dodatku operującej językiem w ten sposób :) Jest dziwnie, ale to dziwność, która intryguje, a nie odpycha. Kompozycja ciekawa, końcówka dobrze przemyślana. Udany short.

Pozdrawiam!

Wiadomo, że końcowy twist jest najważniejszym punktem opowiadania (zgodzę się ze skrytym, że, mimo wszystko, jest nieco mroczny), ale cała historia, która do niego zawiodła, wyszła Ci naprawdę zacnie. Kłótliwe elfiki przesłodkie.

Pozdrawiam!

Oniryczny klimat świetnie pasuje do tych wszystkich znaków zapytania, które pojawiają się w głowie w trakcie lektury. Równocześnie wszystko pozostaje zrozumiałe na tyle, by móc z zaciekawieniem śledzić losy głównej bohaterki. Doceniam pomysł, na którym oparłaś tekst. Materializm może znużyć.

Pozdrawiam! 

Zabawne i ciepłe, oparte na dziwacznym, przerysowanym pomyśle. Lubię takie połączenia. Motyw upojenia alkoholem obcych był pewnie u Pilipiuka, to znaczy zdziwiłbym się, gdyby go nie było :) Biednemu ufokowi nie zazdroszczę, oby skończyło się na kacu.

Pozdrawiam!

Tekst ciekawy, na pewno oryginalny. Stylizacja, jak dla mnie, troszkę “zbyt”, ale nie mogę powiedzieć, że mi przeszkadzała. Zdecydowanie spodobał mi się sposób, w jaki wprowadziłeś do historii grozę – było to niespodziewane. Zakończenie odrobinę mętne, ale usprawiedliwiam to taką a nie inną konwencją.

Pozdrawiam! 

Ciekawy pomysł, udana realizacja. Kiedy wjechały piłkarskie tematy, byłem pewien, że porozumienie jest blisko :) Fajnie oddałeś to, jak napięcie opada, jak wszystko zmierza ku dobremu zakończeniu, w które nie wątpiłem. Przyjemna lektura.

Pozdrawiam!

Znów wrzucasz masę przeróżnych motywów i popkulturowych symboli do gara, mieszasz, i wychodzi z tego coś dziwnego i zabawnego. Niby to nic nowego – dwaj pocieszni intryganci, którzy nie grzeszą sprytem i zorganizowaniem, przez co ich misterny plan kończy się nie po ich myśli – ale to naprawdę przyjemna lektura :)

Pozdrawiam!

Podobał mi się typ humoru, zwłaszcza przełamywanie czwartej ściany – ten zabieg pojawił się dość niespodziewanie, ale wypadł jakoś naturalnie. Może dlatego, że początek był dość dziwaczny, surrealistyczny wręcz, ale w pozytywny sposób. Przyjemny tekst.

Pozdrawiam!

Cześć, Tarnino

… o ile proboszcz z poczuciem humoru zawsze w cenie, ten konkretny chyba powinien się skupić na prowadzeniu ksiąg parafialnych.

Mało to takich proboszczów :D?

Mmmm, nie do końca wiem, co próbujesz powiedzieć, bo cierpienie duchowe nie oznacza złamania ducha.

Tutaj Karolina sugeruje, może zbyt naokoło, że ksiądz wolny był od prawdziwego, w jej mniemaniu, bólu. Czyli bólu duchowego. Cierpiał wyłącznie fizycznie. Wynikałoby z tego, że, jej zdaniem, ból nie osłabił jego wiary. Rzeczywiście pogmatwane.

w tym radosnym czasie

Okresie.

„Simply having a wonderful christmas TIME” :D Poprawione, poprawione…

Czyli jednak fresk? Ale dlaczego, u licha, ktoś namalował na ścianie kościoła portret służącej? Czy była już wtedy błogosławioną?

Tak, namalowano ją jako błogosławioną.

Zależnie od dokładnego czasu akcji – do niedawna w adwencie w ogóle obowiązywał post jakościowy. Co prawda nie zauważyłam, żeby ktoś go przestrzegał (ale mam mało znajomych).

Nie przekazałem dostatecznie jasno tego, co miałem na myśli – ksiądz sugerował, że podejmuje ścisły, drakoński post, miałem na myśli coś zbliżonego do głodówki.

Kto był na pogrzebie i co z tego wynika? Czy chodzi o to, że wpadli tylko na pogrzeb i pojechali dalej?

W sumie zastanawiałem się, czy ta informacja, rzucona mimochodem przez Karolinę, jest niezbędna, ale stwierdziłem, że można ją wcisnąć. Tak żeby zaznaczyć, ze Tomasz nie miał silnych więzów rodzinnych, mieszkał sam, że był, najpewniej, starym kawalerem.  

Mmmm, obfitych?

A w starej polszczyźnie, rodem z początku XX wieku, nie byłby to komplement? Sam nie wiem.

Niewątpliwie jest oryginalnie, emocjonalnie nośnie i poruszająco.

Cieszy mnie ta opinia!

Ale coś słabo umocowane w świecie, bo skąd kult Lilit (zdaje się, bogini kannanejskiej) w dwudziestowiecznej (dobrze zgaduję, że to lata dziewięćdziesiąte? tj. główna część akcji?) Polsce

Myślałem raczej o czasach bardziej współczesnych. A czemu malarz postanowił czcić właśnie tego demona? Jeśli zainteresował się ezoteryką i postanowił zgłębiać ten mało przyjemny temat, myślę, że dość szybko natknął się na postać Lilit. Inna sprawa, że jej kult mógł w tamtych czasach stawać się modny, bo:

 Czyżby gdzieś w tle zaszło coś nieprzyjemnego, czego Karolina zobaczyć nie mogła, bo wisiała nad ołtarzem?

Tak, zakładam, że w tak zwanym dużym świecie zaczęło dziać się źle. Bardzo źle.

Ciekawe, co się tam na zewnątrz stało…

Raczej nic przyjemnego.

Mmm, ja też nie. Argh, co to znaczy "utożsamiać", wrrr, wrrr, wrrr :P

Sam nie wiem, skąd mi się to utożsamić przyplątało…

Postać Tomasza, malarza, jest kluczowa o tyle, że – jak sugeruję – to on sprowadził ów kult do parafii.

Mmm, mówisz tylko, że był najgorliwszym wyznawcą, co nie oznacza, że sprowadził kult.

Racja, nie zaznaczyłem tego w ten sposób, może powinienem to doprecyzować. Chociaż, czy trzeba?

Cóż. Są tacy ludzie. To znaczy, ludzie, którzy tak myślą.

Ano tak.

 

Dziękuję Ci za wszystkie cenne rady i opinie! Babole poprawione, parę hmmmyhów muszę sobie przemyśleć.

Pozdrawiam!

Ananke,

No ale nawet gorliwie wierząc, pobudka w obrazie jest na tyle nietypowa, że może każdego wpędzić w szaleństwo, zwłaszcza że chyba trwamy w bezruchu, w bezczasie, jako obserwator, jakby włączyć jeden kanał w tv i oglądać go bez końca, nie mogąc uciec.

Pełna zgoda. Można zakładać, że po śmierci zmienia się perspektywa, że to, co wydaje się koszmarem dla żyjących, nie jest już tak straszne dla tych, którzy są po drugiej stronie… ale niewykluczone, że tak się nie dzieje. Rzeczywiście – nieciekawa perspektywa.

 

Witaj, HollyHell!

 Zastanawiam się tylko, o czym właściwie było to opowiadanie? Bo to brzmi trochę jak relacja przypadkowych zdarzeń, które nie mają ze sobą wiele wspólnego, oprócz wątku malarza i satanistów. Co właściwie chciałeś nam przekazać?

Powiedziałbym, że głównym motywem tego opowiadania, z którym wiążą się dramatyczne i najważniejsze zwroty akcji, jest bluźnierczy kult Lilit, który przez lata rozwija się w niewielkie, wiejskiej parafii.

Postać Tomasza, malarza, jest kluczowa o tyle, że – jak sugeruję – to on sprowadził ów kult do parafii. Trudno powiedzieć, czy od razu zaraził nim wielu parafian, czy zaczęto się nim bardziej interesować dopiero po śmierci malarza. Śmierci niewiarygodnej, filmowej wręcz. Przypuśćmy, że Tomasz zafascynował mrocznym kultem garstkę parafian. Jaka byłaby ich reakcja na fakt, że zginął w kościele, niemal przeszyty włócznią archanioła? Dramatyczna śmierć byłaby dobrym powodem do tego, by uwierzyć, że Bóg, uchodzący za dobrego i miłosiernego, postanowił zabić tego, który przeciwko niemu wystąpił. W takim wypadku pozostali bluźniercy mogliby z przerażeniem porzucić mroczny kult. Albo tym mocniej się z nim związać.

Jest więc parafia, w której, oprócz normalnej dla dzisiejszych czasów laicyzacji, postępuje rozwój mrocznej sekty, mającej swego męczennika. Ksiądz proboszcz wie, że coś jest nie tak. Może to przeczucie, może dolatują do niego jakieś plotki, w każdym razie po wypadku malarza nie jest w dobrym stanie, miota się między obojętnością a fanatyczną surowością, jego postawa z pewnością nie przyciąga ludzi do kościoła.

W końcu następuje przełom, to znaczy kultyści objawiają się wprost i przy okazji świąt Bożego Narodzenia, święta przesilenia, postanawiają przejąć świątynię. Wydaje się to czymś niewiarygodnym, ale… tak naprawdę nie wiadomo, co dzieje się poza świątynią. Jak wygląda obecna sytuacja gospodarczo-polityczna? Może doszło do jakiegoś dramatycznego kryzysu finansowego czy innej katastrofy, będącej katalizatorem gwałtownych przemian?

W końcu, po długim czasie, kultystów płoszą wybuchy. Co mogą one zwiastować, czego mogą być wynikiem? Wojna? Możliwe. Zwłaszcza, że w świątyni przez długi, długi czas nikt się nie pojawia. Pytanie, kim są ci, którzy w końcu do niej zaglądają. Możliwe, że to niedobitki ocalałe z potężnej wojny. Tak czy inaczej, przy okazji Bożego Narodzenia znów dochodzi do przesilenia – wierni wracają do świątyni.

Mniej więcej tak to widzę :)

I nie rozumiem też, dlaczego wypadek malarza aż tak znacząco wpłynął na całe otoczenie: dlaczego ludzi przychodziło na msze coraz mniej, dlaczego ksiądz tak bardzo schudł i dlaczego nie obchodzono Bożego Narodzenia. Przecież jak ktoś zginie na autostradzie to jej nie zamykają?

Odpływ wiernych z Kościoła jest pewną ogólną tendencją, ale bardzo możliwe, że w parafii, w której malarz poniósł śmierć, wykonując zbożną pracę, ten odpływ przybrał rozmiar prawdziwego tsunami. Zachowanie księdza było dziwaczne, myślę, że mocno zapadł na zdrowi, nie tylko fizycznym. Niechęć do celebrowania Bożego Narodzenia mogła być wynikiem traumy – w końcu to w Wigilię zginął malarz – ale mogła też wynikać z tego, że kapłan uznał parafię, w której oddawano cześć demonom, za niegodną przyjęcia nowonarodzonego Zbawiciela.

A po wypadku świątynia została zamknięta na czas śledztwa, w końcu doszło do zdarzenia, które mogło okazać się morderstwem.

Dziękuję Ci za wizytę, miłe słowa i dociekliwy komentarz :)

Pozdrawiam!

 

Cześć, Krokusie!

W całym tekście zaginęły Święta – niby były, ale równie dobrze mogłoby ich nie być. Hasła również potraktowane bardzo luźno.

No tak, no tak. Mogę się bronić tym, że święta Bożego Narodzenia, symbolizujące przesilenie, idealnie pasowały jako tło znaczących przemian, które zachodziły w parafii.

Tak czy inaczej cieszę się, że Twoja opinia jest raczej pochlebna :)Dziękuję za lekturę i za komentarz.

Pozdrawiam! 

Mam nadzieje, że nadchodzący rok przyniesie Ci jeszcze wiele nietypowych pomysłów. :)

Też na to liczę, reg ;) Dzięki!

 

Ananke,

Wiem, chodziło mi też o to, że wątek obudzenia się w obrazie jest bardzo ciekawy (i czy nie sprawia, że można zwariować?), więc tego momentu może trochę mi zabrakło. ;) 

Choć jej sytuacja może wydawać się koszmarna, to myślę, że bohaterka (póki nie zaczęły się dziać naprawdę okropne rzeczy) była spokojna. Po śmierci trafiła do kościoła, więc – w jej mniemaniu – nie straciła pewność co do tego, że cały czas znajduje się pod Bożą opieką.

Myślę że gdyby odpowiednio opisać moment, w którym narratorka budzi się jako naścienne malowidło, to byłby to mocny punkt opowiadania. Można to było w sumie przedstawić w retrospekcji :)

Przemyślenia bardzo ciekawe, sam pomysł na czyściec w obrazie i możliwość poznawania świata z obrazu, bez ingerencji, samą obserwacją, też ma swój urok. ;) 

Dzięki :)

Pozdrawiam!

Rzeczywiście opowiadanie wydaje się mało świąteczne, ale pomysł, na którym je oparłeś, uważam za naprawdę ciekawy. Myślę, że tekst o starciu wiedźmina z Mikołajem-poborcą i jego szczególnymi reniferami zasługuje na dłuższy tekst. Zwłaszcza, że Mikołaj miał dobry powód, żeby rozliczyć się z łowcą.

Pozdrawiam! 

Milutkie. Nawet niedolę Jadźki przedstawiasz w taki sposób, że mimo wszystko czytelnikowi robi się ciepło. Może to świadomość zbliżającego się happy endu, który, na szczęście, nastaje. Oszczędna forma służy opowiadaniu.

Pozdrawiam!

Cześć, Ananke!

Rozumiem, że pokazywałeś jej punkt widzenia na przestrzeni lat, ale zastanawiam się, kiedy zyskała coś w stylu duszy?

Nie precyzuję kiedy i w jakich dokładnie okolicznościach jaźń bohaterki wlała się w naścienne malowidło. O niej samej mało wiadomo, właściwie tylko tyle, że zginęła. Można więc zakładać, że jej dusza wniknęła w kościelne mury.

W gruncie rzeczy zgadzam się z uwagą:

No i uwięzienie duszy w obrazie raczej średnio kojarzy się z chrześcijaństwem, raczej z magią i Harrym Potterem. :D

W tym opowiadaniu pozwoliłem sobie popuścić wodze fantazji w temacie tego, jak wygląda stan zbawienia duszy. Choć może to nie do końca tak, może bycie uwięzioną w tym miejscu jest dla Karoliny formą czyśćcowej kary. Tak, mało tu ortodoksji, a sporo mojej inwencji :)

Ale sam pomysł ciekawy i czytałam z dużym zainteresowaniem, zwłaszcza wątek satanistów opowiadany przez obraz doświadczający od nich upokorzenia – to był niesamowity, nietypowy zabieg.

Fajnie, że ten zabieg do Ciebie przemówił :)

Dziękuję za wizytę, pozdrawiam!

 

Cześć, reg!

Bardzo nietypowy pomysł na opowiadania świąteczne, ale mam wrażenie, że nie święta są tu najważniejsze

Tak, myślę, że to słuszna uwaga, choć starałem się, by święta i ich symbolika przewijały się przez tekst.

Dobrze wypadło pokazanie wszystkiego oczami dawnej parafianki, zamordowanej w czasie I wojny.

To cieszy :)

Dziękuję, pozdrawiam!

Cześć, Anet!

Twoja opinia sprawiła mi dużą radość, dziękuję!

Pozdrawiam!

No, trudno, żeby się nie kojarzyły, skoro wypadają tuż po solstycjum…

Otóż to :)

Cześć, Ambush!

Niesamowite jak dużo może się dziać, jeśli się chwilę poczeka;)

Mam nadzieję, że udało mi się zaskoczyć :)

Piękna opowieść.

Bardzo się cieszę, dziękuję!

 

Cześć, Finklo!

Zgadzam się z CC, że święta słabo się wiążą z tekstem. Bo gdyby do przełomowych wydarzeń dochodziło w okolicy Bożego Ciała albo w dzień św. Karoliny, czy coś by się zmieniło?

Prawda, przy czym chciałem się zaczepić tego, że okres świąt Bożego Narodzenia tradycyjnie (w wielu tradycjach) kojarzy się z szeroko rozumianym przesileniem, zmianą.

Dziękuję za miłe słowa, pozdrawiam!

Tarnino,

W każdym razie trzeba odróżnić pojedynczą instancję czegoś od ogólnej idei – a w przypadku wynalazku liczy się idea. Ta już istniała.

No tak.

I chciałeś takie subtelne filozoficzne rozważania upchać w 50 tysięcy znaków? Ambitnie. Ale raczej bez szans.

Tak, ale wydaje mi się (to znaczy miałem taką nadzieję, pisząc tekst), że opowiadanie może okazać się zajmujące również wtedy, jeśli nie będzie się go wałkować od tej filozofii strony. Co innego, gdybym od początku próbował zwrócić uwagę czytelnika na tę kwestię, wówczas należałoby ją odpowiednio rozbudować, i rzeczywiście 50 tysięcy znaków mogłoby nie starczyć, aby temat zgłębić. Tutaj jest to potraktowane po macoszemu, bo ta idea gdzieś tam jest, i czytelnik nie musi się jej dopatrzeć, a jedynie może (hmmm…. no właśnie – może? Sam nie wiem. Czyżby miało tu miejsce stare dobre: no przecież skoro ja to napisałem i to widzę, to przecież każdy to zobaczy :D).

Tak. Nie bardzo wiem, dlaczego w angielszczyźnie podobne użycie się utarło (kolonialna przeszłość?), ale w polszczyźnie "rasa" to odmiana w obrębie gatunku.

To ma sens. W sumie szkoda, że w polszczyźnie utarła się ta rasa. Gatunek brzmiałoby lepiej, bardziej niepokojąco nawet. No ale tego już się raczej nie odkręci :)

Aha. A w jakim celu to zaznaczasz?

Narratorka wspomina o tym, bo chce dać się lepiej poznać widzom dokumentu, w którym występuje. Pokazać ludzką twarz. W końcu to coś w rodzaju spowiedzi jej życia. Nie wydaje mi się, aby była przy tej okazji zupełnie szczera – zbytnio to wszystko teatralne – ale tuta akurat może mówić szczerze. Przynajmniej do pewnego stopnia: myślę, że naprawdę przeszkadzało jej to, że ludzie obdarzeni talentem budzili głównie podziw i lęk, a przyznanie się do tego, że jako młoda kobieta miewała koszmary, uczłowiecza ją. Równocześnie, dając do zrozumienia, że teraz, u kresu życia, zostawiła te lęki za sobą, chce nas przekonać, że z wiekiem nabrała koniecznego (jak jej się może wydawać) dystansu do tak zwanych dawnych dziejów.

 

 Pozdrawiam poświątecznie!

Witaj, Tarnino!

 

Z uwagą przeczytałem Twój komentarz. Pozwól, że odniosę się do niektórych kwestii:

 

Jak wspomniałaś w temacie z wynikami, opowiadanie średnio nadawało się na Twój konkurs. W sumie tak.

Wynalazek: trudno orzec, na podstawie głębokich przemyśleń i komentarzy autora – skodyfikowana moralność (humanistyczny)

Wynalazkiem miały być przykazania, które bohaterka przekazała obcym. Wiadomo, że kodeks to nic nowego, ale że była to rzecz stworzona specjalnie dla obcych… Czy można podciągnąć to pod wynalazek? Sam miałem poważne wątpliwości.

…kosmici już mieli jakąś własną moralność. Oczywiście, że rozbieżną z ludzką (a wziął ktoś pod uwagę, że kosmici nie muszą być "przebranymi ludźmi"?), ale jakąś wyraźnie mieli. Musieli mieć, skoro współpracowali – i skoro czasami robili rzeczy niesłużące bezpośrednio przetrwaniu ich genów, dziwne rzeczy, które można uzasadnić tylko istnieniem abstrakcyjnego rozumowania (zauważ, że abstrakcyjne rozumowanie nie musi być słuszne, ani nawet sensowne).

Najgorsze w tym wszystkim jest to, że nigdy nie dowiedziano się, jaki wpływ na zachowanie kosmitów mógł mieć ich pierwszy kontakt, a więc spotkanie z kapitanem Morganem. Wszystko mogło wynikać z tego, co zdołali wyssać z jego umysłu. Czy obcy w ogóle mieli jakąś jaźń, zanim spotkali człowieka? Można tak przypuszczać – podczas kontaktu z narratorką kosmita opowiada jej co nieco o ich gatunku. Ale może nie była to jaźń podobna do ludzkiej, a jedynie jakaś… parajaźń, która podpięła się pod to, co obcy wzięli sobie z Morgana? Może nosili w sobie wspomnienia oraz wrażenia, których doświadczali, ale dopiero wgranie sobie ludzkiego oprogramowania pozwoliło im na odczytanie oraz (ewentualnie) interpretację tych wspomnień? 

Czytałam już zresztą kiedyś takie opowiadanie, w którym ludzie próbują wytłumaczyć kosmitom, że zabijanie się nawzajem jest be, ale to było z punktu widzenia kosmitów – czytelnik wiedział, dlaczego oni się zabijają, nie wiedzieli o tym tylko astronauci. (Zabij mnie, Sheckley?)

Jeśli sobie przypomnisz, koniecznie daj znać :)

…naturą pojęć zajmuje się epistemologia, czyli wiedza o wiedzy. Ontologia zajmuje się naturą rzeczy

Hmm, ok, ale pisząc to, nie miałem na myśli różnic pojęciowych, a to, czy (przykłady, po które sięgnęła narratorka) kosmici potrafili objąć umysłami takie idee jak wróg czy zamiar. Kombinowałem w tę stronę i bardziej niż epistemologia pasowała mi ontologia, ale, oczywiście, mogłem się mylić.  

„silna niechęć połączona z poczuciem zagrożenia i przeświadczeniem, że niezbędne jest sięgnięcie po przemoc” to koncept tak bliski nienawiści, że nie wiem, czy jest sens je rozróżniać.

Ale nienawiść wiele ma imion. Silne poczucie zagrożenia i niechęci może paraliżować, a od takiego paraliżu już tylko pół kroku do racjonalizacji w stylu: z tą okropną rzeczą, której nienawidzę, nic nie można zrobić – w tym wypadku nie może być mowy o przemocy skierowanej względem nienawidzonego obiektu.

„Nie są dla mnie ciężarem, ale kiedyś, dawno temu, miewałam przez nie koszmary.” czyli były, ale już nie są ciężarem?

No tak, to miałem na myśli.

Albo: „pozbawieni talentu”, co sugeruje, że naturalnym stanem ludzkości jest bycie utalentowanym – na pewno tak ma być?

Chciałem, by zabrzmiało to tak, jakby narratorka patrzy na pozbawionych talentu z góry.

„teorię, zakładającą, że głupota jest bardzo demokratyczna” a co tłumaczy ta teoria?

Powinienem raczej użyć słowa założenie, ale mogę się bronić tym, że narratorka w gniewie sięgnęła po nieprawidłowe określenie :)

czy wizerunek się imituje? 

A jeśli wizerunek lub wizerunki (czyli różne osoby, które zapisane były w świadomości kapitana Morgana) są przez obcych odtwarzane w sposób niedoskonały, to można powiedzieć, że doszło do imitacji ich wizerunku? Sam nie wiem.

I czy osoba się odciska?

To brzmi potocznie i nie jest poprawne, ale myślę, że jako skrót myślowy mogłoby ujść w tłoku.

…ogólnie wydaje się uporządkowaną, rozsądną osobą, nieskłonną do egzaltacji

Niby tak, na pierwszy rzut oka wydaje się do bólu racjonalna, ale nie nazwałbym jej osobą uporządkowaną. Nie uważam, aby miała zdrową strukturę osobowości. Myślę, że jest lekko (może nawet bardziej niż lekko) narcystyczna i histrioniczna, pewna teatralność i egzaltacja, zwłaszcza w chwilach szczególnego zdenerwowania, wydają mi się u tej postaci na miejscu.

Swoją drogą – „sędzina” w sensie „kobieta – sędzia” to kolokwializm odstający od normalnego sposobu mówienia bohaterki

Tutaj kolokwializm wydał mi się na miejscu. Może dlatego, że bohaterka przedstawiła tę kobietę nie tylko jako profesjonalistkę, ale i kogoś, kto zaproponował niezgodne z konwenansami skrócenie dystansu. 

„rasa”

Znaczy, uważasz, że użycie tego słowa do określenia gatunku obcej cywilizacji jest średnim pomysłem?

I, uch, te feminatywy („filolożka”?)

W kwestii feminatywów kieruję się chyba najprostszą zasadą, jaką można się kierować, to znaczy sięgam po te, których używanie przychodzi mi naturalnie.

 

Wybacz mnogość baboli, pewnie coś bym wyłapał, gdyby tekst poleżał dłużej. Tak czy inaczej ogromnie się cieszę, że poświęciłaś mu, jak przypuszczam, wieeele czasu. Oczywiście jestem zainteresowany plikiem :) 

Bardzo dziękuję!

Cześć, Sonato!

Wyjątkowy tekst i na pewno zapadnie mi w pamięć.

To chyba najlepszy komplement, jaki autor może otrzymać :) Dziękuję za lekturę, pozdrawiam!

Super, wpadło wyróżnienie :) Gratulacje dla wszystkich nagrodzonych i podziękowania dla organizatorki! 

Witajcie!

 

pnzrdiv.117,

Też fajnym aspektem jest to, że czczili Lilit, która jest rzadko wspominana (a przynajmniej ja nie widziałem wielu tekstów o niej).

Też mam takie wrażenie.

Dziękuję za podzielenie się wrażeniami z lektury, z wdzięcznością przyjmuję wszystkie komplementy i uwagi.

 

Canalusie,

Może słowo “przejmujący” jest trochę zbyt górnolotne, ale w tej chwili nie mam melodii szukać synonimu.

Niezmiernie miło mi to czytać!

(tak, jak w drugim członie Twojej ksywki) – wysadzone.

:D

Wielkie dzięki za miłe słowa!

 

Krokusie, witaj!

 

Pozdrawiam!

Zgadzam się, że to sympatyczne i bardzo ciepłe opowiadanie, ale z pazurem – fajnie oddałaś klimat wnerwionej kolejki. Dodatkowym atutem jest dziwaczność oczekujących, jak i sam fakt, że tak naprawdę nie wiadomo, za czym stoją. Piramidalny absurd, a na jego czele rezolutna, umiejąca ładnie się odciąć, Przylaszczka.

Pozdrawiam!

Przyznam, że nie spodziewałem się piórka, to spore, bardzo miłe zaskoczenie :)

Jeszcze raz dziękuję użytkownikom nominującym mój tekst! Dziękuję za gratulacje i sam ślę gratulację dla OS i wszystkich, którzy walczyli o piórko. 

Cześć, cezary!

Nie chciałbym wyjść na malkontenta, ale jak na konkurs świąteczny, to trochę mało tych Świąt;) W sensie, gdzieś tam się przewijają na dalszym planie, ale również dobrze mogłyby to być np. Wielkanoc, albo w ogóle dowolny okres w roku. I chyba fabularnie nic by się nie zmieniło, tak myślę. 

W sporej mierze się z Tobą zgadzam. Mogę się tłumaczyć tym, że święta Bożego Narodzenia o tyle lepiej pasują do okoliczności tekstu, że utożsamia się je ze zmianą, przesileniem, rewolucją nawet, ale i nadzieją.

Szkoda tylko, że kult satanistów przemknął przez kościół w tempie błyskawicy. Pod względem fabularnym był to najfajniejszy element, ale ostatecznie poświęciłeś mu bardzo mało znaków.

Zastanawiałem się, czy inaczej nie wyważyć proporcji, ale w końcu zostawiłem tak :)

Fajnie, że czytało się dobrze, dziękuję za wizytę!

Cześć wszystkim!

 

Realucu,

i ja się ciszę, że przed zaśnięciem zajrzałeś do mojego tekstu :)

Bardzo mi miło, że przypadło Ci do gustu. Z początku chciałem opowiedzieć historię od zupełnie innej strony, ale strasznie mi się nie kleiło, więc postawiłem na taką a nie inną perspektywę.

Wielkie dzięki za podwójne zgłoszenie!

 

Bruce,

“przytargali żywego świerka”, “włóczno anielska”, “pogromczynio Lilit” itp. są stylizowane na gwarę. 

Tak, ale literówka też mi się wkradła :)

Przypadło mi w udziale to szczęście, że w dzieciństwie miałam wybitnego Proboszcza parafii, pochodzącego z Kresów, który jako mały chłopiec był świadkiem bestialskiego wtargnięcia Rosjan podczas wojny na polskie ziemie i opowiadał o tym na katechezach. Mowa oczywiście o innej wojnie, lecz zachowanie tych żołdaków niewiele się zmieniło. Jego wspomnienia często cytowałam podczas lekcji historii. Tylko mieszkańcy tamtych ziem wiedzą ( w tym i część mojej Rodziny), przez jakie piekło przyszło im przejść… Można wiele przebaczyć, owszem, ale nie powinno się zapomnieć, głównie – ku przestrodze i z obawy o następne pokolenia.

Nie jestem w żaden sposób rodzinnie związany z Kresami, ale znam świadectwa opisujące tragiczne wydarzenia, o których wspominasz. Rzeczywiście ściskają za serce.

Postać błogosławionej Karoliny z mojego tekstu inspirowałem postacią Karoliny Kózki, która również poniosła męczeńską śmierć.

Bardzo dziękuję za wizytę i podwójną nominację :)

 

Heskecie,

bardzo mi miło, dziękuję za lekturę i za klika!

 

marzanie,

Prawdziwym cudem jest pozytywne zakończenie tak mrocznej opowieści, którego jako czytelnik się nie spodziewałem.

Na to liczyłem – że będzie niespodziewane :)

Zastanowiłbym się, czy “Obcy w Święta” pasuje jako hasło. Niby jest Lilit i są nowi parafianie, określani jako “obcy”…

Tak właśnie postanowiłem zinterpretować hasło – obcy są dzikusy w maskach, Lilit, ludzie, którzy na końcu ściągają do parafii. 

Podoba mi się za to bardzo “grzechocząca puszka” jako określenie farby w aerozolu, pasuje do bohaterki która ma ograniczoną wiedzę o otaczającym świecie.

Tak, o ile bohaterka może sporo wywnioskować czy wprost dowiedzieć się o pewnych rzeczach słuchając tego, co mówi się w kościele, to jej wiedza siłą rzeczy musi być mocno fragmentaryczna.

Dziękuję za lekturę i za wskazanie zbędnych zaimków, zaraz się za nie zabieram.

 

Pozdrawiam!

Witajcie!

 

Krarze,

(jakkolwiek to brzmi, kiedy facet pisze o czymś, co napisał inny facet)

Szczerze mnie to zdanie rozbawiło :D

…jednak po lekturze zastanawiałem się, czy to faktycznie jest fantastyka, czy raczej socjopsychologiczna rozprawka (lub może przypowieść?) z nieco fantastycznym tłem.

Tak, zgodziłbym się z tym opisem, też wydaje mi się, że fantastyka jako taka zeszła tu na dalszy plan.

 

Dziękuję Ci za lekturę i ciekawy, rozbudowany komentarz, werdykt przyjmuję z pełnym zrozumieniem :)

 

Zygfrydzie,

 

miło, że doceniasz historię, przyjmuję krytykę za sposób, w jaki ją przedstawiłem :) Dzięki!

 

Ambush,

 

ciszę się, że doceniasz mój warsztat i rozumiem, że narracja mogła wymęczyć :) Dzięki!

 

Pozdrawiam!

Cześć, Irko!

W gruncie rzeczy współczuję kosmitom ;)

Ja też :)!

…w poziomie cynizmu pomiędzy nami. Znaczy, mój jest zdecydowanie większy ;)

Spróbuję dowieść, że co najmniej Ci dorównuję :D!

Sądzę, że noże w kieszeniach decydentów, a i zwykłych obywateli też, zaczęłyby się otwierać już w momencie nadzyczaj szybkiego powiększania się populacji przybyszów. Nie trzeba być jasnowidzem, żeby przewidzieć, że sprawi to problem. Obcy byli trudni w integracji, trzeba było przeznaczać na nich sporą kasę, a korzyści z ich przybycia nie było właściwie żadnych. Prawdopodobnie spadek populacji w najlepszym razie przywitano by z ulgą, władze znalazłyby filozofów i etyków, którzy przekonaliby niedowiarków, że należy uszanować ich kulturę i takie tam. W najgorszym do wzajemnego wyrzynania się przybyszów by nie doszło, bo ludzie wyrznęliby ich sami. Powód na pewno by się znalazł, a jak nie, to odpowiednie służby coś by wymyśliły.

Hmm, ciekawy punkt widzenia, ale ja widzę to inaczej.

Zwykli śmiertelnicy oraz włodarze z pewnością czuli wielki niepokój, kiedy populacja obcych zaczęła się rozrastać. Zwłaszcza, że tak naprawdę nie wiedziano, czego można się po nich spodziewać. Ale już na tym etapie widzę masę korzyści, jakie rządzący mogliby osiągnąć dzięki samemu faktowi, że kosmici żyją na terenie ich kraju.

Sugeruję, że akcja opowiadania dzieje się na terenie Stanów Zjednoczonych, a więc światowego supermocarstwa, mającego silnych konkurentów, rywalizujących z nim o rolę światowego hegemona. Wydaje mi się oczywiste, że Jankesi graliby tym, że – być może – uzyskali dostęp do zaawansowanych technologii lub innego rodzaju przełomowych odkryć (w końcu pozwolili całemu światu ujrzeć to, że obcy potrafią zmieniać swą postać). Dałoby to bardzo szerokie pole do szerzenia dezinformacji, i to dezinformacji takiego kalibru, że wrogim wywiadom poszłoby w pięty.

Wydaje mi się też, że rządzącym nie zależałoby na przekonywaniu opinii publicznej, że obcy stanowią zagrożenie, które najlepiej jest zneutralizować, a wprost przeciwnie. Prezydent kraju byłby podziwiany przez naród, gdyby dał się poznać jako ten, który oswoił obcych. Albo ich ujarzmił, gdyby akurat to sprzyjało jego czy jej wizerunkowi. Wspominam o rysunku Timmy'ego, który zjednoczył niemal wszystkich w zachwycie. A gdyby urzędujący włodarz otrzymała podobną laurkę skierowaną imiennie do siebie? Myślę, że wygraną w kolejnych wyborach miałby w kieszeni.

Poza tym – obcy wciąż mogli okazać się pożyteczni w inny, bardziej wymierny sposób. Nie zaczęto na nich porządnie eksperymentować, a z pewnością prędzej czy później, w tajemnicy przed opinią publiczną, jakoś by się za to zabrano.

Dziękuję za wizytę i komentarz!

Cześć, Marcinie_Maksymilianie!

Podoba mi się jak długo żonglujesz tajemnicą. Bo “wszyscy wiedzą co tam się stało”, tylko nie czytelnik.

Tak, trzeba się odrobinę natrudzić podczas tego żonglowania :)

Super, że tekst przypadł Ci do gustu, dziękuję za wizytę!

Witaj, Krokusie!

…relację i jakąś chęć wytłumaczenia się, przy czym jeśli miało być to czymś jeszcze podszyte, to nie wyłapałem drugiego dna.

Wydaje mi się, że właśnie o to chodziło bohaterce – na ponownej próbie przedstawienia tych wydarzeń ze swojej perspektywy. Teraz, po latach, i być może w obliczu niedalekiej śmierci, pozwala sobie na większą szczerość, wręcz prowokuje.

Sam sens, że w kontakcie z obcymi (co można też projektować na niekoniecznie kosmitów, a na ludzi z obcych kultur) powinniśmy dążyć do wzajemnego pełnego zrozumienia, a nie rzucania hasłami, które w kontekście innej kultury mogą mieć znacznie inne znaczenie, jest jak najbardziej na plus i w kontekście wydarzeń dobrze podbudowany.

Chyba tak mógłbym streścić myśl przewodnią opowiadania. 

To bardzo miłe, że doceniasz moje zmagania z formą, wtedy wiem, że warto ;) A że taka a nie inna forma mogła w jakiś sposób stłamsić pomysł – bardzo możliwe.

Wielkie dzięki za podzielenie się opinią, pozdrawiam!

Mikołaju, w tym roku konkretnie. Poproszę:

– Przygodowe Święta

– Obłęd i Święta

– Obcy w Święta

Cześć, cezary!

Cieszę się, że Ciebie również nie odstraszyła taka a nie inna forma narracji :) Dzięki za miłe słowa!

Pozdrawiam!

Przedstawiasz emerytów jako osoby żyjące na uboczu, niemal wykluczone, ale i zdolne do odrobiny (nawet więcej niż odrobiny) szaleństwa. Nie wahają się walczyć z trudnościami, a zapału i wigoru mają więcej niż niejeden młodzieniec. Fajny obraz. 

Podobały mi się analityczne wstawki – na początku, kiedy Zofia rozwiewała wątpliwości dotyczące wynalazku, jak i dalej, przy rozpatrywaniu różnych przeszkód i trudności związanych z uprowadzeniem (motyw, który szczerze mnie rozbawił).

Fajny tekst, dobrze się bawiłem :)

Pozdrawiam!

Tekst jest nasączony humorem ale w gruncie rzeczy odbieram go jako dość ponury – wydaje się, że oparty jest na sugestii, że pełna szczerość może doprowadzić do rozpadu związku, a nawet do zbrodni. A przynajmniej do snucia krwawych fantazji na jej temat.

Mimo wszystko szkoda mi Patrycji – z takim poziomem nieufności trudno normalnie funkcjonować. Szkoda, że wybrała najgorszy chyba sposób na poprawę samopoczucia.

Czytało się bardzo dobrze :)

Pozdrawiam! 

Hej, Canalusie!

Można się wczuć. Można kibicować lub kogoś tu nie darzyć sympatią. To plusy, bo postacie nie są obojętne.

To super, bo chyba najgorsze, co może się trafić, to gdy czytelnikowi postacie są obojętne.

a z kolei ten opis jest upiornie genialny i bardzo plastyczny. Siadł

Cieszę się. Dzięki za pochwały i sugestie.

 

Cześć, Nova!

Pomyśl o ciągu dalszym. Bo przecież któryś z obcych mógł się uratować.

Ciekawy pomysł, choć nie wiem, czy uda mi się go zrealizować. W każdym razie cieszę się, że opowiadanie podobało się na tyle, że nie miałabyś nic przeciwko jego kontynuacji :)

 

Cześć, reg!

 

Bardzo się cieszę, że opowiadanie nie okazało się nużące, a wręcz wydało Ci się na tyle ciekawe, że postanowiłaś je nominować. Dziękuję! Babole poprawione :)

Ślimaku,

przyznaję, że skłaniam się ku podejściu Grzeni. Wprowadzając po dwukropku nowe zdanie, zaczynam je od wielkiej litery. Ale nie jestem do tej zasady szczególnie przywiązany, więc może od niej odejdę.

Dzięki!

Rany, ilu gości! Witam wszystkich!

 

Bruce, :)

 

empatio,

Super, że tekst skłania do refleksji

Cieszę mnie to, że tak uważasz, i że tekst Cię nie znużył, bo tego obawiałem się najbardziej :) Dziękuję!

 

Koalo,

dziękuję za lekturę, wskazanie baboli i zgłoszenie!

 

Tarnino,

dzięki za wizytę!

 

NaNa,

Nie zanudza, choć przy takiej objętości z góry pojawiła się przed tym obawa…

 

Nic dziwnego, kiedy skończyłem pisać i zobaczyłem liczbę znaków, to się przestraszyłem. Świetnie, że mimo tego opowiadanie Cię wciągnęło, dziękuję za wizytę!

 

 pnzrdiv.117,

 

Bardzo ciekawa forma opowiadania, spodobało mi się przedstawienie wydarzeń jako wywiad z główną bohaterką.

 

Lubię tę formę, nie kryję, że to satysfakcjonujące, kiedy czytelnikom też ona odpowiada :) Dziękuję za wizytę!

 

Jolko,

Przez chwilę zastanawiałam się, gdzie jest wynalazek, ale domyślam się, że “dekalog”, tak?

 

Tak, nie byłem pewien, czy kwalifikuje się to jako wynalazek, ale poszedłem tym tropem, że jeśli są to przykazania dane kosmitom, to można potraktować to jako coś nowatorskiego :) Dziękuję za wszystkie bardzo miłe słowa i za zgłoszenie!

 

Finklo,

 

Interesująca forma pierwszego kontaktu. Nie kojarzę czegoś takiego, a to już osiągnięcie.

 

Przyznam, że tutaj siliłem się na oryginalność :)

 

Technicznie – przydałoby się jakoś ten tekst podzielić na części.

Widzę potencjał do cięć – bohaterka wielokrotnie powtarza, że współczuje Morganowi, że został źle potraktowany… IMO, można to spokojnie zredukować.

 

Jasne, niby mogę bronić się konwencją, ale nawet w przypadku gawędy snutej przez starszą kobietę pewnie można by tu i tam coś ciachnąć bez szkody dla tekstu, a z korzyścią dla czytelnika. Dziękuję za wizytę!

 

Sajmonie15, 

 

dziękuję za odwiedziny i za klika!

 

Ślimaku Zagłady,

 

Nie twierdzę, że to automatycznie kasuje zmęczenie, ale uzasadnia to uczucie, wpisuje je w kontekst. Co prawda, zdaję sobie sprawę, że wielu czytelników gorzej ode mnie znosi powolną narrację i dla nich tekst może okazać się niestrawny.

 

Prawda. Konwencja konwencją, ale to może nadmiernie zmęczyć i rozumiem, jeśli ktoś od takiej formy zwyczajnie się odbije. 

 

Ja odczytałem “jasnowidzów” jako metaforę naukowców, którzy są instrumentalnie wykorzystywani przez władze…

 

Pisząc o jasnowidzach, wyobrażałem ich sobie raczej jako autsajderów, ale i narcyzów świadomych swej przewagi nad zwykłymi śmiertelnikami.

 

podejrzewani przez laików o niestworzone rzeczy oraz często nie są w stanie wytłumaczyć swojego postrzegania świata osobom bez dogłębnego przygotowania.

 

Przez postać narratorki chciałem zaznaczyć, że jasnowidzom nieobca jest tęsknota za powszechną aprobatą i, może nawet, sympatią. Bo to, co mogą dać im nieobdarzeni talentem bliźni, to głównie podziw i lęk.

Ostrzeżenie nie jest bardzo oryginalne: wiadomo, że nieodpowiedzialne podejście do prowadzenia rozmów w połączeniu z wielkimi różnicami kulturowymi łatwo powoduje tragedie.

Zgoda.

To liczba ofiar w skali samych Stanów szłaby co najmniej w setki tysięcy.

 

Po raz pierwszy wspominam tysiące ofiar, ale potem dopowiadam, że ich liczba szła w setki tysięcy.

 

Również zatrzymało mnie niedowierzanie, że Johnson nie przejrzałby tak prymitywnego kłamstwa i pozwolił jej na ponowną rozmowę,

Myślę, że Johnson był świadom tego, że narratorka kłamie. Mimo wszystko pozwolono jej na ponowny kontakt, zakładając, że jest to nieobarczone żadnym ryzykiem. Kalkulacja mogła wyglądać w ten sposób: Nie wiem, czemu ta nawiedzona wariatka ponownie chce zobaczyć się z kosmitą, może po prostu jej się to spodobało, ale mniejsza o to – bez względu na to, czy dozna ekstazy, padnie trupem, czy usłyszy prośbę o przemalowanie pokoi – dowiemy się czegoś nowego.

w ogóle taka decyzja strategiczna musiałaby zapaść na znacznie wyższym szczeblu.

Johnson pewnie miał gorącą linię z kimś stojącym znacznie wyżej niż on, dlatego nie dał zielonego światła od razu, tylko musiał to skonsultować.

Zastanawiałem się jeszcze, w jaki sposób rasa tak łatwo przyjmująca rozkazy i podatna na manipulacje nawet osiągnęłaby poziom rozwoju pozwalający na podróże kosmiczne, ale to raczej poza zakresem tematycznym opowiadania.

Założyłem, że obcy przybyli na Ziemię na kawałku kosmicznej skały, nie przy pomocy statków. Czy tak zaawansowane organizmy, choćby superwytrzymałe, mogły przetrwać tego rodzaju podróż? Jak miałyby w nią wyruszyć? Jak długo musiałaby ona trwać i gdzie byłby jej początek? Przyznaję, że nawet nie łypnąłem w stronę nauk ścisłych, cieszę się, że zarówno Ty, jak i pozostali czytelnicy, patrzą na to przez palce. Rzeczywiście nie o popisywanie się moją lichą wiedzą z zakresu fizyki i chemii tu chodziło :)

 

Dziękuję Ci za rozbudowany komentarz, wylistowanie baboli, i za klika!

 

HollyHell91,

 

Dlaczego akurat kynologa?

Chciałem, żeby ta propozycja była absurdalna, narratorka podkreśla, że w okoliczności pierwszego kontaktu każdy byłby równie kompetentny. A raczej niekompetentny :) 

A kto to jest niusokleta? Bo nie mogę znaleźć.

Szukałem jakiegoś synonimu dla dziennikarza, najlepiej pejoratywnego, i wymyśliłem takie słówko :) Coś jak wierszokleta, tylko produkujący taśmowo niusy :) (Może powinno być njusokleta?)

Nie rozumiem. Skąd kosmici mieli o nieprzyjaznych warunkach pojęcie? Nie rozumiem tego pytania. Dlaczego mieliby nie mieć?

Tutaj może powinienem bardziej to doprecyzować – chodziło mi o niekorzystne warunki atmosferyczne panujące na Ziemi, albo – jeszcze szerzej – o coś takiego, jak niekorzystne warunki w ogóle. Zakładanie, że przybysze z kosmosu, przy okazji pierwszego kontaktu, proszą o dach nad głową, co najmniej tak, jakby byli co przedstawicielami jakiejś zaginionej cywilizacji, a nie obcego gatunku, wydaje mi się dość zaskakujące.

Naprawdę, przeszedł mnie dreszcz.

O to chodziło :)

 

No właśnie, bardzo mi ten szczegół nie gra. Nie rozumiem, dlaczego właściwie bez wahania zdecydowano o pomocy kosmitom i wybudowaniu im osiedli. W takiej sytuacji wydaje mi się, że ludzkość byłaby o wiele ostrożniejsza i bardziej sceptyczna.

Bardzo możliwe, rozumiem ten punkt widzenia, ale założyłem, że wydano rozkaz, by dać obcym dach nad głowo. Sugeruję, że akcja opowiadania rozgrywa się w Stanach Zjednoczonych, więc decyzja o tym, co zrobić z przybyszami, zależałaby pewnie od niej/niego. Zachowawcza postawa mogłaby nie pasować do wizerunku tego przywódcy, kłócić się z jego medialną personą.  

Chyba czegoś nie rozumiem. Skoro publicysta twierdził, że autorka monologu uratowała ludzkość, to czemu miał nadzieję, że skończy ona na krześle elektrycznym?

Publicysta domagał się dla narratorki najwyższego wymiaru kary za skrajnie nieodpowiedzialną samowolkę, która doprowadziła do ogromnej tragedii. Jako coś, co dodatkowo ją obciąża, zwrócił uwagę na to, że gdyby, akurat, pod wpływem kaprysu pomyślała sobie o trzy słowa za mało, to obcy mogliby – niewykluczone – pstryknąć cała ludzkość, a nie tylko jej część.

Silnie mi się skojarzyły z “Dolores Claiborne” Stephena Kinga

Nie czytałem, ale słyszałem na temat tej powieści sporo dobrego.

Na zasadzie: co byś nie zrobił i tak będzie źle, i tak wszyscy będą cię krytykować. A pomysłu lepszego nie ma nikt.

No tak.

 

Dziękuję Ci za wyczerpujący komentarz, wyłapanie baboli, wszystkie miłe słowa, no i za podwójną nominację :)

 

 

Pozdrawiam wszystkich!

Witaj, bruce!

Twoja wizyta jest dla mnie równie miła, co zaskakująca :) Bardzo się cieszę, że zajrzałaś.

Wielkie dzięki za łapankę, sporo baboli się prześlizgnęło.

– moja pierwsza myśl po tym fragmencie – czy Johnson nie miał do niej pretensji, dlaczego wcześniej o tym nie wspomniała? – w ogóle nie zapytał, czemu im tego wcześniej nie powiedziała, a to wydaje mi się dziwne w opisywanej sytuacji

Myślę, że Johnson zastanawiał się, w co gra ta dziwna jasnowidzka, ale postanowił zobaczyć, co z tego wyniknie – w sumie nie ryzykował (jak mu się wydawało) niczym, a ponowny kontakt mógł zaowocować jakimiś nowymi odkryciami.

Twoja entuzjastyczna opinia bardzo mnie cieszy, w podsumowaniu wymieniłaś wiele kwestii, które chciałem, by wybiły się na pierwszy plan :) Dziękuję za podwójną nominację!

Pozdrawiam!

To jest niesamowicie ciekawy sposób odczytu; chociaż nie jestem pewien, czy istotnie może wynikać z treści utworu, to w dobrej kreatywnej nadinterpretacji nie ma nic złego.

Dzięki, przyznaję się do daleko idącej nadinterpretacji :) Ale tak, też wyszedłem z założenia, że mogę sobie na nią pozwolić.

…Anka “grubo nawywijała” coś z naszej perspektywy nieznaczącego lub wręcz dobrze świadczącego o jej charakterze, co jednak nie spodobało się tym jakimś siłom decyzyjnym – ale to już mój autorski sznyt, nie mam do siebie zaufania, czy realnie ulepsza koncepcję.

Myślę, że gdybym miał napisać tekst oparty na tym pomyśle, to również przedstawiłbym Ankę jako postać tragiczną, której czytelnik kibicuje i jej współczuje. Dość jednoznacznie przedstawiłbym Ankę jako postać samoświadomą i uduchowioną, muszącą mierzyć się ze złośliwością sił wyższych, które faworyzują tych, którzy (przynajmniej z perspektywy kolejnych wcieleń Anki) łażą na skróty i, ku wielkiej frustracji naszej bohaterki (czy też bohatera), dochodzą do celu.  

Anko-Marto-Żaba wypruwa sobie żyły i babra się w codzienności, przy okazji zmieniając swoje doczesne powłoki (trudno mieć bratu za złe to, że wszystko mu się miesza, w końcu jego uwagę zaprzątają wyższe cele. A skoro Anka, czy tam obecnie Marta, chce się zajmować pierdołami typu opłacanie rachunków, to jej sprawa, może w kolejnym wcieleniu zmądrzeje!). Ale na zmądrzenie chyba nie powinna liczyć - w tej interpretacji dodatkowym smaczkiem jest to, że Ankę przyszpilono do jednego miejsca i w rajdzie po wcieleniach pozwolono zachowywać część (a może całość?) jaźni. Okrutne, musiała kiedyś tam grubo nawywijać.

Swoją drogą to ciekawy pomysł na dłuższy tekst – bohater odradza się tylko po to, aby doświadczać, jak ci, o których ma niskie mniemanie, osiągają nirwanę na sposoby, które on lub ona uważa za uwłaczające rozumowi i godności. Przeskakując między wcieleniami, zachowuje na tyle świadomości, aby frustracja miała okazję się kumulować. Albo i nie. Tylko czytelnik wie, że tabula rasa, dopiero co była utytłana, żeby nie napisać dobitniej, frustracją i zawiścią. W sumie nie wiem, co gorsze. 

Przeczytałem Twój tekst już jakiś czas temu, ale jakoś nie znalazłem chwili, żeby usiąść i podsumować wrażenia z lektury. W końcu się udało.

Na samym początku wielkim plusem była dla mnie niby banalna scena w markecie – zakłopotanie Kazimierza, podszyta rutyną uprzejmość kasjerki, fakt, że staruszek kupuje samą tylko drożdżówkę z budyniem… To wszystko złożyło mi się na uderzający obraz smutnej, godnej współczucia starości, i jestem pewien, że te wrażenia nie przyczepiły się do mnie potem, w toku lektury, a już po paru pierwszych akapitach.

Potem te wrażenia tylko się spotęgowały. Widać, że Kazimierza gnębi jakiś problem, być może obsesja, a kiedy na scenę wkracza nieżyjący ojciec, a na stacji zjawia się pociąg-widmo, można spodziewać się, w jaką stronę pójdzie tekst, ale trudno uznać to za wadę. Również z tego względu, że – takie mam wrażenie – o ile znany jest motywy bohatera, który cierpi z powodu tego, że nie sprostał oczekiwaniom rodzica, jak i bohatera, który u kresu żałuje podjętych decyzji, tak perspektywa staruszka, będącego prześladowanym przez ducha swego ojca, to zupełnie wiarygodny, a jednak nieczęsty motyw. Z zaciekawieniem towarzyszyłem Kazimierzowi do końca podróży. Udany tekst, gratuluję piórka!

Pozdrawiam!

Cześć, Tarnino!

kurka wodna… ubiegacie mnie ze wszystkimi lepszymi zagadnieniami ;)

Myślę, że nie tylko ja chętnie bym zobaczył, jak przedstawiłabyś podobną historię :)

 

Za podzielenie się opinią i poprawki, które jeszcze dorzuciłaś, serdecznie Ci dziękuję!

 

Pozdrawiam!

Hej, MaSkrolu, dzięki za lekturę.

 

Cześć, Żonglerze!

Słychać, jak żwir chrzęści pod butami, czuć jak zimne jest wnętrze tunelu, widać jak ciepłe jest światło pochodni.

Te słowa szczególnie mnie cieszą. Zależało mi na tym, aby czytelnik wsiąknął w tamtą mroczną, nie do końca zrozumiałą, rzeczywistość.

Dziękuję Ci za pochlebną opinię. Rozumiem, że końcówka mogła nie przekonać :)

Jeszcze raz dziękuję za ten konkurs!

 

Pozdrawiam!

Gratuluję wyróżnionym, cieszę się, że znalazłem się w ich gronie! Podziękowania dla jurorów.

Podium trudno wytypować, muszę nadrobić sporo tekstów. Ale zdziwiłbym się, gdyby to nie Edward był numerem jeden :)

Witaj, reg!

To się samo odkopało w ramach skracania kolejki. ;)

A mówią, że robota sama się nie zrobi ;) Cieszę się, że dotarłaś do mojego tekstu, i że przypadł Ci do gustu. Dziękuję, pozdrawiam!

AdamC4

Nie ma mnie w tej antologii :p

 

Ale na Kapitularzu, no i rzecz jasna  na Twoim standupie (polecam!), będę :)

Przybywam w sobotę, w niedzielę może też zajrzę.

 

Cześć, kra­rze!

Wiel­kie dzię­ki za ko­men­tarz i za TAKa, to za­wsze cie­szy, gdy czy­tel­nik ku­pu­je wizję, którą sta­ram się sprze­dać w opo­wia­da­niu. Chcia­łem, żeby było we­ir­do­wo (i zdaw­ko­wo), ale zro­zu­mia­le.

Po­zdra­wiam!

Cześć, Młody pisarzu!

Dziękuję za wizytę! Rozumiem, że otwarte zakończenie i rozwiązanie wątku starego mogły Cię nie przekonać, ale mimo wszystko cieszy, że tekst Ci się spodobał :)

Pozdrawiam!

Hej, krarze!

Dzięki, to czekam :)

 

Pozdrawiam!

 

Na początku opowiadania, a konkretnie do momentu, kiedy współpasażerowie nie przestają kryć się ze swoimi zamiarami, zaintrygowała mnie kwestia, którą umiejętnie (bo nienachalnie) wplotłaś do tekstu – motyw zagubienia głównego bohatera i tego, że żywi on do siebie jakiś rodzaj niechęci. Przyznam, że kiedy jego wampirza natura wyszła na jaw, oczekiwałem, że pociągniesz ten motyw dalej i przeniesiesz na jego relację z Ewą – liczyłem na jakieś solidne wyrzuty sumienia w związku z tym, jaki kształt (przez to, że Adam był wampirem) przybrała ich relacja. Zwłaszcza w związku z tym, że Adam, nieopacznie, wydał Ewę w ręce sekty.

Kontrast między przaśnym początkiem a niepokojącym środkiem i makabryczną końcówką to duży atut opowiadania. Podobnie jak moment, w którym Adam próbuje wydostać się z ruchomej pułapki – mam wrażenie, że dobrze oddałaś poczucie osaczenia i rosnącej beznadziei.

Ja też przyznaję, że w pewnym momencie trochę się pogubiłem :) Kiedy przedstawiasz postać Ewy, to poza tym, że od strony językowej jest to zrobione naprawdę umiejętnie, miałem wrażenie, że coś mi umknęło. Ale całościowe wrażenia z lektury mam zdecydowanie pozytywne.

Pozdrawiam! 

Cześć, Irko!

Współczuję córce Guntera, bo pewnie fakt, że jej jaźniak zabił jej ojca sprawi, że całkiem prędziutko będzie potrzebowała kolejnej przejażdżki.

Ciekawe spojrzenie na sprawę, myślę, że masz rację. Nawet jeśli córka Guntera wiedziała, że ojciec planuje złożyć siebie w ofierze, nawet jeśli była świadoma tego, że to on, ojciec (wnioskując po jednoznacznym kształcie jaźniaka) odpowiada za jej problemy, to świadomość tego, że zginął przez nią i dla niej, będzie jej ciążyć.

Horrorków nie lubię, co akurat w przypadku głosowania piórkowego działa na korzyść autorów ;)

Fajnie, fajnie ;)

 

Dziękuję za lekturę, pozdrawiam!

No, to jest weird pełną gębą, wydaje mi się, że świetnie czujesz ten gatunek. To nie tak, że w tym tekście jest sporo dziwności, on sam jest jedną wielką dziwnością i chyba o to chodzi. Co ważne – Twoja wizja, mimo wszystko, jest klarowna i spójna, co dla mnie (choć może nie dla wszystkich) stanowi wielką zaletę. Stacje, na których wysiadali podróżni, przemiana głównego bohatera, morderczy lizak, natura samego pociągu – każdy z tych motywów mi się podobał, składa się to wszystko na bardzo udany tekst.

Pozdrawiam!

Świetnie oddałeś klimat carskiej Rosji, dbałością o liczne detale mocno uwiarygodniłeś setting opowiadania. Motyw ruchu, potrzeba przemieszczania się, nasunęła mi skojarzenia z Biegunami Tokarczuk. Bardzo umiejętnie szafujesz tym motywem, widać, że nic w tym tekście nie jest przypadkowe – każdy dialog, myśli i działania bohatera, klamra spinająca tekst – jak dla mnie, tutaj wszystko ma sens. Bardzo mi się podobało. Gratuluję zasłużonego piórka.

Cześć, Zygfrydzie!

 

Bardzo mi miło, że doceniasz klimat i relację między bohaterami.

Według mnie trochę zabrało szerszego przedstawienia świata(…)

Też bym chętnie przeczytała trochę więcej o świecie, ale znaków już za wiele nie zostało. 

W sumie Ananke ma rację, ale, co przyznaję bez bicia, gdybym się uprał (i to nie wcale mocno), mógłbym przemycić trochę informacji o świecie. W końcu postanowiłem tego nie robić, co być może nie wyszło całości na dobre :)

Pozdrawiam! 

Witam jurorkę!

 

Cześć, Ananke!

Gunter i jego szaleństwo z sektą – coś mi to do niego średnio pasowało, zwłaszcza że z tą córką to jednak więzi silnych nie miał, wydawał się osobą twardo stąpającą po ziemi, bez sentymentalnego oddawania życia za historie powtarzane przez sektę. Gdyby to była prawda albo wierzenia z jego religii, wtedy inaczej, a tak to miałam zgrzyt.

Myślę, że Gunter naprawdę wierzył w to, że złożenie samego siebie w ofierze jaźniakowi pozwoli jego córce w pełni wyzdrowieć. Rzeczywiście – wydawał się ortodoksem, a tu jednak okazało się, że skusiły go prawdy głoszone przez sektę. Najwidoczniej chęć pomocy i zadośćuczynienia córce (którą, co sugeruję, musiał w jakiś sposób skrzywdzić) była u niego silniejsza niż przywiązanie do ortodoksji.

Poza tym – czemu nie odrzucił własnej pochodni, skoro rzucił pochodnią młodego?

Święty ogień to nie tylko narzędzie do zwalczania bestii, ale i nośnik prawdziwej (zdaniem wierzących) obecność siły wyższej. Myślę, że Gunter, w ostatnich chwilach życia, nie chciał rozstawać się, odrzucać (czysto dosłownie i symbolicznie) tej boskiej cząstki.

Tak samo jak polowanie z chłopakiem, przecież mają listy, mógł napisać, co zrobi i pójść tam sam, w razie czego nie narażać młodego. Okej, można uznać, że chciał mieć świadka takiego czegoś, ale tak naprawdę po co? Ryzykował, że młody w jakiś sposób pokonałby jaźniaka (albo jaźniak mimo wszystko by go skrzywdził) i wtedy z planu nici.

Myślę, że Gunter miał dwie motywacje: Pierwsza – rzeczywiście taka, by chłopak na własne oczy zobaczył, że Gunter zginął z rąk jaźniaka i zrobił to na własne życzenie. Druga – aby młody łowca, widząc na własne oczy, że jaźniak pragnie zgładzić tylko Starego, uwierzył w moc rytuału, a więc i – pośrednio – w to wszystko, w co Gunter wierzył. Krótko mówiąc, to wydarzenie miało chłopaka nawrócić. I może się udało.

No i Gunter, w swym fanatyzmie, naprawdę wierzył w to, że jaźniak nie zrobi chłopakowi krzywdy.

Ale to końcowe marudzenie niech nie przyćmi tego, że całość bardzo mi się podobała. Mroczny klimat, oryginalny pomysł, ciekawi bohaterowie, świetne zawody. Byłam oczarowana. ;)

Bardzo mnie to cieszy :) Dziękuję Ci za podzielenie się ze mną licznymi wrażeniami i uwagami związanymi z lekturą!

 

Pozdrawiam!

Przejrzałem komentarze i nie napiszę chyba niczego nowego. Na pochwałę z całą pewnością zasługuje Twój styl – widać ogromną wprawę, pióro masz lekkie i – padło gdzieś to słowo – eleganckie. Z pewnością dobrze pasujące do przedstawionej przez Ciebie historii, która potrafiła mnie zaangażować, choć, o czym już tutaj wspomniano nie raz, przedstawiony świat zaintrygował mnie bardziej niż same dzieje fatalnego romansu.

Mimo znalezienia się w rzeczywistości odmiennej i dziwnej, miałem wrażenie, że moje poczucie zagubienia jest kontrolowane. Znaków zapytania mam całą furę, ale przyjmuję, że tak miało być.

Pozdrawiam!

Witajcie!

 

Jerohu,

Ko(s)miczne.

Mam nadzieję, że przy lekturze bawiłeś się dobrze :)

Jerohu, widzę, że zainspirowałeś się Anet. Ale różnorodność wypowiedzi jeszcze masz za dużą. ;-)

Ale trop właściwy!

Anet zasię to tutaj wybitna figura, którą – mniej lub bardziej świadomie – inspiruje się wiele osób. Podobnie jak Tobą.

Niewcześni epigoni tłoczą się w blokach startowych…

 

PsychoFishu,

Bardzo zabawny czarny humor, taki lubię.

Z czarnym humorem łatwo jest przedobrzyć, więc cieszę się, że, w Twojej opinii, udało mi się tego uniknąć.

…odmalowałeś zabawnie, z sympatią i odpowiednią dozą niepoprawności.

W to celowałem :)

Dziękuję, rozerwałem się przednio.

Ja również dziękuję! Fajnie, że zajrzałeś.

 

Pozdrawiam!

Cześć, Rosso!

 

Wielkie dzięki za tak wiele miłych słów, cieszę się, że tekst do Ciebie trafił!

bardzo fajne, są klauny i wiedźmin, ładnie napisane, pochwalić.

No i dla takich recenzji warto stukać w klawiaturę :)

 

Pozdrawiam!

 

Cześć, JPolsky!

 

Ciszę się, że akcja jest jak na Twój gust wystarczająco wartka, i że miks, który zaproponowałem, okazał się strawny. 

Nie jest to oczywiście typowy Grabiński, ale podejrzewam, iż nie miałeś zamiaru go naśladować i dlatego pozostałeś przy swojej koncepcji.

Tak, myślę, że nie potrafiłbym stworzyć tekstu inspirowanego stylem pisarskim Grabińskiego. Dlatego postawiłem na inspirację innego rodzaju, mam nadzieję, że jury to przekona :)

Dziękuję za wizytę, pozdrawiam!

Reg :)

 

Cześć, Bardzie!

ja do końca nie wpadłam na to, co właściwie robią bohaterowie i czemu akurat pociągi wyciągają jaźniaki z pacjentów.

Właściwie sam dokładnie tego nie wiem :)

Ale to nie przeszkadza, tylko zastanawiam się, jeśli byś kontynuował historię, o co tu chodzi :D

Myślę, że gdyby tekst był sporo dłuższy, w jakiś sposób starałbym się to wyjaśnić, nakreślić szerszy kontekst. A tak, zależało mi tylko na przedstawieniu historii w świecie, o którym bardzo mało wiadomo, i miałem nadzieję, że ta historia zainteresuje czytelnika, więc cieszę się, że czytało Ci się bardzo dobrze :) Dziękuję za wizytę!

 

Cześć, Marcinie_Maksymilianie

 

Bardzo miło czytać tak pochlebną opinię! Dziękuję za wizytę i komentarz!

 

Pozdrawiam!

Cześć, reg!

Brakło mi może nieco szerszego zarysowania świata

Betujący również zwracali na to uwagę, ale podczas pracy nad tekstem nie udało mi się, niestety, nic na to poradzić.

 

Nie wiem, co ja z tymi zaimkami… babole poprawione :)

Cieszę się, że lektura okazała się satysfakcjonująca! Dziękuję za wizytę i za łapankę!

 

Cześć, Finklo!

Wątek bohatera i Klary wydaje mi się niedomknięty. Co on w końcu jej w liście napisał?

Postanowiłem tego nie dopowiadać :) Sam nie przepadam za otwartymi zakończeniami, ale tutaj aż mi się prosiło, by uciąć opowiadanie wielką niewiadomą.

Chociaż linijka odstępu…

Kiedyś była, ale wywaliłem ;)

 

Cieszę się, że kupiłaś mój pomysł na bohaterów oraz na zajęcie, którym się parają. Dziękuję Ci za wizytę!

 

Pozdrawiam!

Też zwróciłem uwagę na dwie sceny – kiedy bohaterowie wskakują do pociągu i kiedy ksiądz trafia do upiornego przedziału. Ta pierwsza ma bardzo dobre tempo i dynamikę, ta druga naprawdę może przestraszyć, no i ma ładny symboliczny wydźwięk – duchowny, który powinien stawać w obronie swych wiernych oraz wyznawanych wartości, postanawia uciec z tonącego okrętu. Cóż, nie każdy jest materiałem na męczennika.

Mnie trochę zabrakło bliższego nakreślenia idei, która stała za rewolucją. Rewolucje zawsze są brutalne i pożerają własne dzieci, co dobrze podkreśliłeś w tekście, i rozumiem, że ten przewrót można traktować symbolicznie (zresztą całe opowiadanie symbolami stoi). Tak czy inaczej wydaje mi się, że interesujące by było, gdyby cały ten przewrót miał jakąś zaskakującą przyczynę, coś, co mogłoby również wyjaśnić, a może i częściowo usprawiedliwić, zaangażowanie Gustava.

Tak czy inaczej – przyjemna lektura :)

Pozdrawiam!

 

Witam wszystkich Gości!

 

Edwardzie,

cieszę się, że opowiadanie Ci się spodobało, i że miałeś udział w jego solidnym doszlifowaniu :) Dziękuję za pomoc, lekturę, klika.

 

cezary_cezary,

 Ogólnie pod względem klimatu opowiadanie budzi wiele skojarzeń z Bloodborne

No patrz – znam tę grę, i to całkiem nieźle, jest to zdecydowanie mój ulubiony soulslike, acz pisząc tekst ani razu świadomie o niej nie pomyślałem. Przy czym już nie raz okazało się, że tworząc fabułę opowiadania czerpałem z jakiegoś dzieła kultury pełnymi garściami, zupełnie sobie tego nie uświadamiając. Tak było i tym razem!

Dziękuję za masę dobrych słów i za klika, cieszę się, że zajrzałeś!

 

Ślimaku,

Potem, w ostatniej scenie… Droga Klaro, wybacz mi długie milczenie… to jest jeszcze najłatwiej napisać, dalej zaczynają się schody.

Pełna zgoda. Postawiłem na zakończenie otwarte – w sumie trudno odgadnąć, co narrator zechce w tym liście przekazać kobiecie, wiadomo tylko (a przynajmniej mam nadzieję, że udało mi się to zasugerować), że zdecydował się na rozwiązanie radykalne – a więc albo zerwanie kontaktu, albo wprost przeciwnie. 

Właściwie po co oni zabierają sztylety, skoro te stworzenia można skrzywdzić tylko ogniem?

Zamysł miałem taki, że unicestwić może je tylko ogień, ale zranić może również stal.

W ogóle mam pewne wątpliwości co do oznaczenia epoki, ale lampy naftowe są nieco przestarzałe i próbuje się hospitalizować osoby z jadłowstrętem psychicznym, więc może z grubsza odpowiednik lat trzydziestych?

Myślę, że akcja opowiadania dzieje się w zupełnie innej rzeczywistości, albo w bardzo, bardzo odległej przyszłości. 

W takim razie trudno zrozumieć, dlaczego to niebezpieczne zajęcie dla pojedynczych łowców: rząd lub konsorcjum medyczno-kolejowe zatrudniałoby dużą grupę specjalistów, którzy wspólnie zabijaliby potwory bez ryzyka, pewnie używając miotaczy ognia i bomb zapalających raczej niż pochodni.

Słuszna uwaga! Pierwotnie chciałem poświęcić trochę miejsca w tekście na to, by – myślami lub słowami narratora – wyrazić podobne wątpliwości. Zabawne, że wspominasz o miotaczu ognia, bo o takim właśnie sprzęcie miał fantazjować młody sceptyk :) Zostawiłem tę kwestię niedopowiedzianą, a Czytelnik ma prawo pytać. A więc dlaczego, zamiast wynająć ekipę profesjonalistów i wyposażyć ich w potężną broń, co umożliwiłoby eksterminowanie pokrak taśmowo, cała procedura wygląda tak, jak wygląda?

Podróż pociągiem, oczyszczenie nieświadomości ze złogów i unicestwienie jaźniaka przez łowców oraz idące za tym odzyskanie (choćby na krótko) przez pasażera psychicznej równowagi jest rodzajem usługi, ale, oprócz tego, stanowi też rytuał. Rytuał quasi-religijny albo wprost religijny, zważywszy na to, że jaźniaki zniszczyć może jedynie święty ogień. Daleko idąca komercjalizacja w jakiś sposób mogłaby ten rytuał wypaczyć.

Myślę, że to, jak wygląda cały proces w kształcie, w jakim go przedstawiłem, stanowi dla tamtejszego społeczeństwa pewne optimum. Zatrudnienie dodatkowego łowcy lub łowców, sięgnięcie po innego rodzaju oręż (broń palna, granaty, bomby), dodatkowe kursy, zwiększenie liczby pasażerów… to wszystko, choć technicznie wykonalne, mogłoby wpłynąć na „skuteczność” wspomnianego rytuału. Skuteczność wziąłem w cudzysłów, ponieważ zakładam, że owej skuteczności nie można w żaden sposób zmierzyć, ale jednak (w co się powszechnie wierzy) odstępstwa od ustanowionych (i uświęconych) metod traktowane byłyby jako obniżające szansę na to, że oczyszczający rytuału (który – jak wspomniałem – i tak nie jest skuteczny stuprocentowo) się powiedzie.

(Prawda, miałem jeszcze zaprotestować przeciw niepochlebnemu przedstawieniu ślimaków w tekście)

Oups, a to wpadka! Ale to nie tak, że mam jakieś uprzedzenia do ślimaków, albo że zaszły mi jakoś za skórę, dołożę starań, by w przyszłości nie przedstawiać ich w taki niekorzystny sposób.

Szkoda, że tekst nie porwał, ale dziękuję Ci za wizytę i komentarz!

 

Krokusie,

Swoją drogą to jest prawie 40k znaków, a nie ma wiele scen, a przy tym tekst się nie dłuży.

Uff, całe szczęście, że się nie dłuży.

Chociaż miałem lekkie problemy, bo linia czasu tego opowiadania trochę skacze, a w pewnym momencie mieliśmy nawet retrospekcję w retrospekcji i to już było wyzwanie, żeby w tym wszechogarniającym upale się nie pomylić ;)

Dobrze, że Edward i Duago wzięli tekst w obroty, bo przed betą mętlik byłby gwarantowany nawet w strefie podbiegunowej :D Mogłem jeszcze nad tym popracować, ale uparłem się, że wystarczy.

Natomiast uważam, że dla samego tekstu nie jest to istotne i chcąc pisać więcej w tym świecie, dałbyś radę to wyjaśnić.

Szedłem tym tropem. Znaczy z braku miejsca i ze sposobu przyjętej narracji miałbym problem, by zdradzić o tym świecie więcej informacji, co, być może, byłoby pożądane, choćby w przypadku kwestii, o których w komentarzu wspomniał właśnie Ślimak. 

Czy jest to tekst na ten konkurs, to na szczęście nie moje zmartwienie.

Pewno, wystarczy, że ja się tym martwię :)

 

Dziękuję Ci za wszystkie uwagi i dobre słowa!

 

Koalo,

miło, że wpadłeś. Dzięki!

 

Pozdrawiam!

– Jesteś dorosły, nie musisz potrzebować rzeczy, które kupujesz.

Ależ ładny bon mot! Wart zapamiętania.

 

Mnie skojarzyło się trochę ze „Sklepikiem z marzeniami” Kinga. Masz tu sporo grzybów w barszczu – uwagi na temat podróży tramwajem, zakupoholizm, problemy małżeńskie, pakt z diabłem – a to wszystko podlane cierpko-absurdalnym sosem. Smakowało naprawdę nieźle! Fajny tekst.

Witajcie!

 

Duago_Derisme,

wielkie dzięki za klika i za pracę przy becie, tekst niewątpliwe zyskał dzięki Twoim uwagom.

 

Reinee,

Dobry bilans między akcją a historiami bohaterów

Cieszę się, że tak uważasz, muszę się pilnować, żeby nie przynudzać.

W sumie zgodzę się, że horroru tu nie za wiele, ale, mam nadzieję, że można to pod horror podciągnąć :)

Dziękuję za wyłapanie baboli, lekturę i klika!

 

AP,

miło mi, że Twoja opinia o tekście jest tak pochlebna. Dziękuję za lekturę i za klika!

 

Pozdrawiam!

Cześć, Edwardzie!

Cieszę się, że wpadłeś, i że opowiadanie bardzo Ci się spodobało!

Dziękuję, pozdrawiam!

Tarnino, :)

 

Cześć, Darconie! Szkoda, że opowiadanie nie przypadło Ci do gustu, ale dziękuję, że podzieliłeś się ze mną opinią na jego temat.

Pozdrawiam!

Najmocniejszym punktem opowiadania, a zarazem jego głównym elementem, była próba oddania mentalu fanatycznego funkcjonariusza sowieckiego totalitaryzmu. Zdecydowałeś się na ciekawą konwencję – jest na swój sposób zabawna (humor czarny jak noc), przerażająca i groteskowa. (Przypomniał mi się utrzymany w podobnym tonie film „Śmierć Stalina”.) Mnie się to zdecydowanie podobało, bardzo dobry szort. 

Do mnie też dotarło! Z początku myślałem, że te gwiazdki są jadalne :) Piękna pamiątka, dziękuję! 

– Co to ma być?

– Paczka.

– To widzę. Co TO ma być?

– No… adres zwyczajny.

– Proszę pani! Ten adres to zwyczajny nie jest! Niech pani spojrzy.

– Patrzę.

– Ech, oko niewprawne, inaczej by pani patrzyła po czterdziestu latach w okienku. Do kogo to idzie?

– Do znajomego.

– Jakiego?

– Znajomego.

– Aaaa, znaczy się że internetowego?! No to se jaja zrobił.

– Ale ja nie pierwszy raz wysyłam paczkę pod ten adres!

– A co tam jest?

– Proszę pani…

– No, no, nie ma co przewracać oczami, wystarczy powiedzieć, że sprawa osobista, ze mną trzeba prosto i po żołniersku. To gdzie to w końcu ma iść?

– Do Krakowa.

– No nic. Udowodnię pani. Gdzie ten atlas… Popatrzmy. Ale heca! Z tego Krakowa to blisko do Czechosłowacji. Niby człowiek wie, a jakby nie wiedział. No i widzi pani? Nigdzie tej ulicy nie widać.

– Nie ma pani innego atlasu?

– Nie tak to załatwimy. Krysia! Podejdź!

– Co tam?

– Szukam takiej ulicy.

– Przecież nie ma takiej ulicy, to od razu widać.

– No to tłumaczę pani, ale nie wierzy.

– Ech.

– No wiem, że ech. Gdzie wysłać zapytanie, żeby pani udowodnić? Wyskoczymy na weekend do Pragi?

– Mogli pozamieniać nazwy ostatnio, jak województwa obcięli, nowe nazwy dali. Stary się nie zgadza.

– Adres?

– Mój Zbyszek. Mówi, że jedna wycieczka w roku i szlus. Gdera, że mu się nie chce.

– A to same wyskoczymy. Może polecony wysłać tam do Krakowa, do ksiąg wieczystych, z zapytaniem?

– Jadzia, Jadzia, ty to sobie lubisz życie utrudniać… Pismo im faksem wyślij, dam ci numer, mam gdzieś w kajeciku. Albo wiesz co? Wyślę za ciebie. 

– Poważnie?! Kochana jesteś!

– Tylko mi kalkę pożycz, bo moja się przedarła.

– Trzymaj! To co? Babski wypad?

– Pomyślimy, pomyślimy….

– No i tak to jest… To przyjdzie pani pojutrze, powinna być już odpowiedź.

– Może to po prostu wyślemy? Na moją odpowiedzialność.

– Proszę pani! Ale ja wtedy pani nic nie zagwarantuję! Nic! Że to nie zginie!

– Dobrze.

– Nic nie gwarantuję! NIC!

– Dobrze, dobrze.

– To proszę mi tu podpisać, że jest pani świadoma i się wszystkiego zrzeka. A tak poza tym, to niech pani uważa z tymi internetowymi. Czytałam ostatnio w gazecie, że taki chłop się spotkał z kobitą i ją zadusił, no i, rozumie pani, miał wtedy na sobie stanik własnej matki! A ta matka już nie żyła i była schowana w tej… A nie, to akurat w takim filmie było, co widziałam na wideo.

– Dziękuję…

– Pół nocy nie mogłam zasnąć, a jak się wreszcie oko zamknęło, to jak nie wierzgnę przez sen, Kazek aż z łóżka wyskoczył i dalej do mnie, że on już ze mną filmów więcej oglądać nie będzie.

– Do widzenia…

– No i dobra! Jak polecimy z Kryśką do Pragi, to niech sobie ze Zbyszkiem siedzą i oglądają we dwóch te zboczeństwa, mnie to nic nie interesuje.

Podziękowania dla jury za wszystkie wyróżnienia! Gratuluję reszcie nagrodzonych i pozostałym, którzy zaproponowali swoje teksty. No i osobne podziękowania dla Tarniny za organizację konkursu! 

Cześć, Tarnino!

Dziękuję za wszystkie miłe słowa na temat opowiadania, cieszę się, że humor oraz zabieg z wyeksponowaniem narratora Cię przekonały. Za wyłapanie baboli też dziękuję, jak najbardziej będę zainteresowany ich szczegółową listą.

Pozdrawiam!

Autor/ka wybaczy,

imo styl ślimaczy

nie deprecjonuje,

lecz nobilituje.

Jasne!

Votum separatum zgłosił Miś, proponując mi z kolei Szarą kulę. W tej kwestii wystarczy wspomnieć, że nie używam wymiennie form “Atlantyda”, “Atlandyda”, “Atlandyta”.

 

Ślimaku, te ‘błędy’ nie były dla ‘zmylenia przeciwnika’?

A pewnie. Zwróciły tnące ostrza podejrzeń w stronę jakiegoś zatraconego dyslektyka. Przy czym można było pomyśleć, że autor wcale dyslektykiem nie jest i – jak sugeruje Koala – próbuje tylko zmylić tropicieli. Więc już nie wiadomo, czy szukać pośród tych z orzeczeniem, czy gdzie indziej.

Wymienność jest też uzasadniona fabularnie – na samym początku opowiadania narrator zaznacza, że kraina, w której rozgrywa się akcja, przestała istnieć. Potem, z jakiegoś powodu szybko zmienia zdanie. Trudno orzec, kiedy mówi prawdę, zwłaszcza że sięga po nazwę mitycznej wyspy (czy archipelagu), dodatkowo raz po raz myląc jej nazwę (co wydaje się dziwne, skoro, jak wynika z opowiadania, Atlanty… no, tamto miejsce, to jego ojczyzna). Może popełnia ten błąd z rozmysłem, byśmy jednak wątpili w jej istnienie? Może w końcu sam jest dyslektykiem?

Zgrabnie wyszło! 

(Całe szczęście, że dzieła bywają mądrzejsze od swoich twórców…) 

Wydaje mi się, że jednak służby specjalne raczej złapałyby takich ludzi do prowadzenia kolejnych badań. Ale może to wyobrażenie zbudowane na literaturze sf;P

Jasne, to jest jak najbardziej słuszna uwaga. Nawet jeśli przejrzeli na wylot tamtego Kulawca i wyizolowali wirusa, to mieli na wyciągnięcie ręki masę obiektów do dalszych badań. Myślę, że włodarze postawili na wygodę – doszli do wniosku, że nie ma co przewozić całej wioski do odpowiednich placówek, skoro mogą sobie ściągnąć dowolną liczbę królików doświadczalnych z więzień i kolonii karnych.

Cześć, Golodh!

prawdę mówiąc trochę nie złapałem puenty (bardziej pod kątem motywacji ministerstwa)

Przyznam, że była to kwestia, która najbardziej zaprzątała moją uwagę – czy takie a nie inne działanie ministerstwa po pierwsze, w ogóle mają sens, a po drugie, czy były optymalne. Pozwolę sobie, w odpowiedzi na Twój komentarz, rozwinąć tę myśl.

Po kolei: Do ministerstwa zgłasza się stary mężczyzna, który utrzymuje, że – podobnie jak mieszkańcy leżącej na końcu świata wioski, z której przybywa – od pewnego czasu potrafi czytać w myślach. Jakimś cudem nie zostaje przepędzony i ktoś rzeczywiście sprawdza, czy mówi prawdę. Okazuje się, że istotnie, potrafi to robić. Przechodzi serię rozmaitych testów i badań. Przyznaje, że od pewnego czasu dokucza mu infekcja. Z jego organizmu udaje się wyizolować wirusa i zakazić jakiegoś królika doświadczalnego, który również zaczyna przejawiać telepatyczne zdolności (choć może być i tak, że wirusa udaje się wyizolować dopiero później. Póki co zbrodnicza władza, wykorzystując bezpośrednio starego Kulawca, tworzy rezerwuar zakażonych jednostek, na których można dalej eksperymentować). Obiekt zero zostaje uśmiercony i poddany autopsji, która wykazuje zmiany w obrębie płatów skroniowych mózgu. 

Ok, co w takiej sytuacji powinni zrobić włodarze autorytarnego państwa? Po pierwsze nie dopuścić do tego, by wirus się rozprzestrzenił, a więc wyeliminować świadków i zabezpieczyć strefę, w której doszło do infekcji, licząc na to, że wirus nie szaleje już po innych wioskach. Można by uprzednio wyłapać całą wioskę i przeprowadzić na niej testy, ale byłoby to działanie logistycznie skomplikowane i obarczone pewnym ryzykiem. Najlepiej dokonać masakry na miejscu, względnie po cichu. Można by wysłać do tej roboty szwadron uzbrojonych zabójców, ale dużo subtelniejszym rozwiązaniem było użycie do tego androida, którego „procesy myślowe” są bliźniaczo podobne do tych ludzkich, dzięki czemu telepaci je widzą, ale przewaga polega na tym, że można je – podobnie jak zachowania sztuczniaka – kontrolować. Głównym zadaniem androida jest więc podanie mieszkańcom śmiertelnej trucizny (którą ci, nie widząc w myślach androida niczego podejrzanego, przyjmą z ufnością). Niejako przy okazji sztuczniak przeprowadza z sołtysem krótki wywiad – może usłyszy coś istotnego. Udaje się ustalić, od kogo wzięła się infekcja, ale trudno powiedzieć, czy odzwierzęcy trop, który pojawia się w rozmowie, jest właściwy. Po „wyczyszczeniu” wioski, przyjdzie pora na szukanie przyczyn zarazy.

 Tak to widzę :) Miło, że pomysł i opowiadanie generalnie Ci się podobały, dziękuję za wizytę i komentarz!

Pozdrawiam!

Nowa Fantastyka