Profil użytkownika


komentarze: 4112, w dziale opowiadań: 1952, opowiadania: 934

Ostatnie sto komentarzy

Witaj, Reg! Bardzo miło mi Cię gościć i cieszę się, że się podobało!

Piersi niezwłocznie zamieniam na pierś, natomiast model statku, jako że był futurystyczny i lewitujący, uważam, że mógł wierzgnąć, korzystając z trzeciego znaczenia w linku, który zamieściłaś.

Pozdrawiam serdecznie!

Bardzo interesujący pomysł na wątek fantastyczny. Paranoja sączy się powoli lecz ustawicznie i prowadzi do satysfakcjonującego finału – ostatnie zdanie bardzo zgrabne!

Choć początek ciut przegadany, to podobało mi się.

Do Alma Mater zajrzę jedynie na jej rytualne spalenie, na które się aktualnie niestety nie zanosi. :>

O, podobało mi się. Fajny klimat gawędy, niestety na temat realiów niezbyt fajnych. Mentalność homo sovieticus oddana przerażająco prawdopodobnie. Liczyłem w sumie na bardziej poważny twist na końcu, ale płaskoziemstwo dodało tej historii orientalnego, absurdalnego sznytu. ;D

Podobało mi się!

Starzy ludzie ze starej osady, której nie odnalazła na mapie podczas samotnej wędrówki po górskich bezdrożach. Kościstymi palcami wskazali odległą dolinę, ledwie widoczną wnękę między dwoma zalesionymi szczytami.

Zaśmiała się głośno z ich dobrotliwych słów, a po cichudrewnianych chat bez talerzy satelitarnych oraz kabli, z faktu, że nie posiadali samochodów ani motocykli, lodówek i laptopów.

IMO fatalny wstęp. :/

 

Dalej jest już lepiej i jakkolwiek czytałem bez przykrości, to obawiam się, że ten szorcik nie zapadnie mi w pamięci. Lubię wątki obyczajowe i dramaty w każdej ilości, ale ten tutaj był taki typowy, nijak nie zaskakujący. Do tego wątek mgły zaciekawił mnie, choć pozostał mętny, więc w sumie wyszedł taki średniak, jak na Zanaisowe standardy. :<

Łooo.

Przyjemne steampunkowe realia, intensywna rozmowa żołnierza z naukowcem, zakończona zgonem – to niespodziewane, ale tym lepiej dla sceny. Tytułowy motyw fantastycznie upiorny i świetnie użyty w zakończeniu. Moje zastrzeżenia budzi jedynie sposób zaproponowany przez profesora – wielkie niepokonane machiny zniszczenia nie powinny mieć tak trywialnej wady konstrukcyjnej. Jakby nie potrzeba profesora by odkryć coś takiego, a z drugiej strony projektant maszyny powinien przewidzieć tak oczywistą ułomność.

Niemniej czytało mi się bardzo przyjemnie.

Po ciekawym rozpoczęciu następuje dość nużąca część budowania Boga. Już myślałem, że będę rozczarowany, ale końcówka mnie usatysfakcjonowała. Zwłaszcza rozmowa z pielęgniarką, chyba najjaśniejszy punkt tego tekstu.

Niemniej nie mogę oprzeć się wrażeniu, że choć szorcik skromny w metrażu, to spokojnie można by go przyciąć i to dość drastycznie. :>

Hej, Czarku Czarku, dzięki za komentarz, miło że się spodobało.

 

Hm, faktycznie, przypominam sobie ten odcinek dra House’a. Pewien zrąb konfliktu rzeczywiście mógł być inspiracją. Ech, człowiek myśli, że wymyślił coś w miarę fajnego, a tu się okazuje, że wszystko już było. :P

Doskonały szorcik, Tucholko!

Czy gdybym chciał zacytować fragmenty, które najbardziej mi się spodobały, musiałbym zacytować połowę tego opowiadania? Być może.

Humor jest tutaj w punkt, do mnie przynajmniej trafia. Kryje się pod nim komentarz do współczesności, która niejako wymusza, by każdy miał opinię o wszystkim. Osobiście cenię, gdy mogę sobie pozwolić na brak opinii w jakiejś sprawie i cieszę się, że bohaterowie też docenili taki stan rzeczy (gdy już go utracili :<).

Błyskotliwy, bardzo dobry tekst. Będę polecać po wszystkich wsiach!

Panie Barbarzyńco, witam serdecznie! Na medycynie się jako tako znam, to z tego korzystam. :>

 

Ach, Sonata niby sypnęła dziegciem szczodrze i od serca, ale miodek jaki się polał wspaniały! heart

Co do nadmiaru wydarzeń – hm. Prawdę mówiąc, myślałem, że jest zbyt skromnie. Twoja opinia będzie dla mnie zaczynem do rozmyślań, dziękuję Ci za nią!

 

Misiu, dziękuję za życzenia!

 

Reinee, witaj! Miło mi, że coś się jednak spodobało. Przyznam, że faktycznie zakończeniu przydałoby się kilka dodatkowych zdań, by mogło lepiej wybrzmieć. Będę mądrzejszy na przyszłość!

Jako taka gawęda o fizyce raczej przeleciała gdzieś obok mnie, ale wyłaniająca się sugestia, że galaktyka jest olbrzymim, myślącym mózgiem? Jest w tej wizji rozmach i coś niesamowitego.

Podobało mi się także przepoczwarzanie głównego bohatera w coraz to nowsze, coraz mniej ludzkie formy. Być może aż tak długie przeskoki czasowe powinny generować bardziej odjechane realia zastanych światów, ale wiem, 1000 słów… :P

Podobało mi się.

Jeśli je stać, to przecież obie mogą przejść procedurę stymulacji i wytworzyć zarodki, a potem zdać się na los przy implantacji. Czy to moralnie właściwe i legalne, to inna sprawa, ale jesteśmy pod opowiadaniem fantastycznym. :>

Tytułowy smutek jest tutaj obrazowo zarysowany, choć mam wrażenie, że ponieważ brak jakiejś obiektywnej jego przyczyny, lamenty bohaterki nie uderzyły mnie jakoś szczególnie.

Wytłumaczenie zjawiska nieznaną chorobą to fajny twist, ale dlaczego choroba ujawniała się akurat po śmierci przodka?

Plusik za niepotraktowanie wątku LGBT powierzchownie. :>

Jeśli zawodowy filozof wyjściowo okazał się filozoficznym zombie, to czymże okazalibyśmy się my, prostaczki? ;D

Zawsze miło spotkać kolejnego członka Klubu Solipsystów. Cieszę się, że dałeś znak życia, Szyszkowy, bo choć tematyka Twoich opek bardzo mija się z moimi gustami, tak z jakiegoś powodu chętnie do nich zaglądam.

Pozdrowienia!

Dzień dobry.

Coś się zalęgło pod morzem tudzież miastem, przegapiło podwieczorek i zaczęło tupać nóżką? Ach, biedni ludzie…

Sposób narracji ciekawie kontrastuje z epoką, w której dzieje się akcja. Taka mieszanka imo wypada całkiem świeżo. Spodobała mi się też kreacja syreny.

Porządny szort, Barbarianie Cataphrakcie!

Dzięki za błyskawiczne podliczenie, Wilku.

 

Witaj, Zebulonalessandro! Miło, że się podoba.

Z tym napięciem to wstyd… ;_; Jeśli tekst załapie się dalej, to ten fragment pierwszy poleci w redakcji. Póki co, zostawię, jak jest, żeby być fair względem innych uczestników.

Cześć, Cezary, Cezary! ;D

Przeczytałem fragment otwierający i uważam, że jest tak błyskotliwie napisany, że trudno byłoby to zrobić lepiej. Po prostu musiałem przeczytać dalej tę historię, tak się powinno to robić.

A historia leciutka, budząca uśmiech, zwłaszcza, gdy dociera, jak subtelnie łamana jest tutaj logika rzeczywistego świata, jednak jak przy tym spójny jest powstały obraz. Dodatkowo odniesienia do Małego Księcia nadają historii głębi i dodatkowy kontekst.

Bawiłem się doskonale. Mam nadzieję, że wielu czytelników tu zajrzy, bo naprawdę warto!

 

Bardzie, musiałbyś dodać Ninedin jako betującą (a ona musiałaby to zaakceptować). Kopię roboczą widzi tylko autor, chyba, że przekształci ją w betę.

Nie śpijcie, bo was przegłosują! ;D

 

None

Arnubis

BarbarianCataphract

Ślimak Zagłady

Irka_luz

Finkla

Golodh

Krokus

wilk-zimowy Shanti

Oidrin

Krar85

stn

Gratulacje!

Gravel w ramach warna powinna nie mieć możliwości zrezygnować z kolejnego roku lożingowania. :3

Mam troszkę więcej słów niż 300, ale mam nadzieję, że wybaczycie.

 

“Najdroższy”

 

Śpisz tak spokojnie. Nadal z tą miną wkurzonego, kiedyś chłopca, teraz już mężczyzny. Wiem, to tylko maska. Twój sposób, by sobie radzić. Nie sądzę, by znowu cię bolało, bo nie wyrażałbyś niezadowolenia; narzekałbyś, że po prostu nie masz już na to siły. Leki w końcu działają. Więc śpisz. Widzę, że odpoczywasz.

              Nasze wnuki z wrzaskiem ekscytacji przebiegają pod oknem, bo pędzą właśnie na ślizgawkę lub znowu okładają się śniegiem. Z wysokiego parteru ich sylwetki są dla mnie niewidoczne. Widzę za to dokładnie grube jak pnie wiekowych dębów sznury, które opuszczają ich ciała przez potylicę i nienachalnie znikają gdzieś pośród chmur.

              To linie życia. Sama je tak nazwałam. Zaczęłam je widzieć niedługo po twojej diagnozie, czyli niecały rok temu; na pewno już po ostatnich świętach. Gdy zadzieram głowę i widzę niepozorny kabelek łączący twe ciało z sama nie wiem czym, to serce mi pęka. Za wcześnie. Nie zasługujesz. Nikt nie zasługuje.

              – Znowu rozmyślasz – twój głos rozdziera sączącą się w tle kolędę i krótko przewiercasz mnie wzrokiem, który mimo miesięcy trudów nie stracił na bystrości. – A nie ma nad czym. Naprawdę.

              Peszę się niczym trzpiotka, bo czytasz we mnie jak w otwartej księdze. Bo nigdy nie powiedziałam ci, co widzę, choć zdajesz się rozumieć, co czuję. Nie, tu nie ma wątpliwości. Ty doskonale rozumiesz.

              – Masz rację – mówię. – Czasem to silniejsze ode mnie.

              Siadasz i wkurzoną minę burzy grymas. Opanowujesz go szybko.

              – Być może nie zbudujemy już razem zbyt wiele. – Łapiesz mnie za dłonie. – Ale mieliśmy dobre życie. Ten magiczny czas co roku był dla nas wyjątkowy, nie psujmy tego, proszę. Te wigilie u twoich rodziców, sylwestry u mojego brata. Zakrapiane pasterki, uszka z własnoręcznie zbieranymi grzybami, roraty o świcie, czułe pocałunki nocami…

              Oczy mi się szklą.

              – Jeśli to ma być nasz ostatni taki grudzień – ciągniesz, – to przeżyjmy go najintensywniej, jak tylko się da. Niech następne pokolenia patrzą i się uczą.

              Wzruszenie odbiera mi głos. Próbuję odwrócić głowę, ale nieporadnie skręcam nią tylko i ją zadzieram.

              – Dasz sobie radę – szepczesz, gdy gorącym uściskiem otulasz mocniej me dłonie.

              A ja zerkam pod sufit. Twoja wątła linia mimo wszystko jakoś się trzyma, ale towarzyszy jej moja – rachityczna nić targana powiewami wiatru przeznaczenia. Mogąca w każdej chwili się zerwać. I zabrać z tego ciała wszystko, co we mnie żywe.

              Przez tyle miesięcy milczałam, bo byłam pewna, że wieść o tym, co potrafię i co przypuszczam, jedynie pogorszy twój stan. Dlatego nie dźgnę cię w plecy tymi informacjami. Nie teraz, gdy potrzebujesz jedynie mojego wsparcia.

              – Wesołych świąt, najdroższy. Ten ostatni raz.

Statek drży, a jego nity jęczą z wysiłku, gdy ogromne silniki wyhamowują prędkość. Uważnie obserwuję wskaźniki na pulpicie, upewniając się, że lądowanie przebiega zgodnie z planem. Stabilizatory automatycznie dostosowują kąt nachylenia, aby zapewnić jak największą precyzję, a zaawansowane systemy bezpieczeństwa sztucznej inteligencji monitorują każdy parametr, aby wykryć jakiekolwiek nieprawidłowości.

Bardzo techniczny akapit, a jednocześnie mocno niekonkretny, zwłaszcza ostatnie zdanie. IMO można by to bez szkody dla tekstu zredukować do pierwszego zdania.

 

Powierzchnia wydaje się być pokryta cienką warstwą pyłu i kamieni, co świadczy o intensywnej erozji.

Powierzchnia jest mocno zerodowana, pokryta cienką warstwą pyłu i kamieni. <– jeśli narrator wyciąga po wyglądzie powierzchni wniosek o erozji, to wyrażenie „wydaje się” jest nie na miejscu, bo narrator wyraził dalej pewność.

 

Od wielu tygodni przebywam na pokładzie międzygwiezdnego statku „StarWell”. Przytłumione światła, nieustanny szum generatorów i metaliczny posmak powietrza już dawno mi zbrzydły, więc ten widok i świadomość, że niedługo zakończę podróż, budzą we mnie cieplejsze uczucia. Po raz pierwszy od kilku dni.

Po raz pierwszy od kilku dni co? Ten akapit, tak zapisany, sugeruje, że bohaterka od kilku dni ogląda zerodowane równiny, lecz dopiero dzisiaj pojawiły się cieplejsze uczucia.

 

Kiedy statek dotyka powierzchni, uczucie ulgi, którego oczekuje, zostaje zagłuszone przez zgiełk procedur kontrolnych.

Statek oczekuje ulgi? Czy zgubione „ę”?

 

zmarszczki nieco pogłębione, włosy nieco rozwichrzone, a w oczach – zmęczenie, które widuję ostatnio w lustrze.

Powtórzenie, domyślam się, celowe, ale użyte niezgrabnie. Albo idziemy na całość „nieco pogłębione, nieco rozwichrzone, w oczach nieco zmęczenia”, albo jedno nieco powinno się przetransformować w coś innego.

 

Spojrzenie, którym mnie obdarza, zanim znika za drzwiami pokoju, jest pełne współczucia.

Podmiotem tego zdania jest spojrzenie, czy aby na pewno to ono znika za drzwiami pokoju?

 

Spojrzenie, którym mnie obdarza, zanim znika za drzwiami pokoju, jest pełne współczucia. Nigdy bym nie pomyślała, że majora Hartmana stać na takie uczucie.

Może gest zamiast uczucia?

 

Nigdy bym nie pomyślała, że majora Hartmana stać na takie uczucie. Z drugiej strony, nigdy bym nie pomyślała, że mogę zostać bezwzględną morderczynią, więc być może wszyscy jesteśmy zdolni do rzeczy, które wydawały się nam nieosiągalne.

Masz tu (celowo) powtórzoną frazę z „bym pomyślała”, a potem jeszcze wchodzi „być”. Koślawy ten fragment.

 

W końcu zgrabnie ląduję na tyłach domu.

Czy bohaterka ma na tyłach domu pas startowy? Bo jakby tego wymaga do wylądowania awionetka; to nie helikopter.

 

Pod płaszczykiem tej tradycyjnej, wręcz sielskiej formy, kryją się jednak najnowocześniejsze systemy bezpieczeństwa – zarówno widoczne, jak liczne kamery i czujniki, jak i te ukryte przed oczami przypadkowych, raczej nielicznych, gości.

Powtórzenie „jak” bardzo mąci ten fragment. Może „zarówno widoczne, jak kamery i czujniki, oraz te okryte(…)”

 

Nie jest to szczególnie duża posiadłość – raczej skromne, ale wygodne miejsce do życia, które przywodzi na myśl typowe amerykańskie ranczo z werandą otoczoną drewnianymi balustradami i kamiennymi schodkami. Dach pokryty jest czerwoną dachówką, a ściany mają kremowy odcień.

Mnóstwo detali dotyczących wyglądu domu, ale czy któryś z nich będzie istotny fabularnie? Jeśli tak, to wypadałoby go podkreślić lub w ogóle skupić się na nim. Jeśli nie, uważam, że ten opis jest w większości zbędny.

 

Od razu kieruję się do lodówki w poszukiwaniu zimnych napojów, chociaż wiem, że ani niska temperatura powietrza, ani chłodzone piwo, nie ugaszą wewnętrznego żaru, który trawi mnie od kilku dni. Przykładam oszronioną butelkę do karku i machinalnie sięgam po tablet.

Oszroniona byłaby butelka wyciągnięta z zamrażarki i to np. z wódką, która nie zamarza w tych -4; piwo z lodówki byłoby zroszone wodą.

 

Nie niespodziewanych

Kiepsko to wygląda.

 

Planeta, która pęka jak bańka mydlana pod naporem prototypowej broni.

Zbyt ogólnie, konwencja dotychczasowej części opowiadania sugeruje wstawić tutaj jakiś konkret.

 

Cześć! Dość sprawnie napisane opowiadanie, choć nie powiem, bym czytał z wypiekami na twarzy. Jest problem ze strukturą tego tekstu. Brakuje zrębu w postaci Hitchcookowskiej zasady o trzęsieniu ziemi. To opowiadanie niczym nie przykuwa uwagi na samym początku, zamiast tego czytelnikowi jest serwowana okrutnie obszerna scena lądowania.

Opowiadanie próbuje skupiać się na kwestiach psychologicznych i nie ma w tym nic złego. Nie widzę natomiast tego ogromu emocji, które niby targają główną bohaterką, przeciwnie, jest raczej zimna w tych swoich rozważaniach nad zdjęciami Ziemi, którą zniszczyła. Sam fakt katastrofy, jej przyczyny, to wszystko jest przemilczane i to też byłoby akceptowalnym zabiegiem, gdyby warstwa psychologiczna była dopracowana i satysfakcjonująca. Sam finał także nie dostarcza odpowiedzi, co bohaterka wybrała, a odnoszę wrażenie, że na przestrzeni tekstu nie padają wskazówki, na co by się zdecydowała. Otwarte zakończenie tego typu miałoby większy sens, gdyby czytelnik z podrzuconych tu i ówdzie klocków mógł sobie dopowiedzieć najbardziej prawdopodobny scenariusz. Tych klocków również mi zabrakło.

Podsumowując, uważam, że jest to czytadło z którym można spędzić parę miłych chwil, jednak obawiam się, że przez mniejsze i większe usterki, nie zostanie w pamięci na dłużej.

Pozdrawiam!

Cieszę się, że SNDWLKR zawitał tutaj z łopatą, bo pamiętam jak duże wrażenie wywarło na mnie to opowiadanie. To prawda, jest nieidealne, ale ma to coś. :>

Chcę kogoś potrącić samochodem (tzn. zesłać na niego takie nieszczęście w opowiadaniu), tak żeby przeżył, zachował przytomność, ale był na jakiś czas wyłączony z akcji.

Po wypadku komunikacyjnym może dojść do wstrząśnienia mózgu, który na chwilę wyłączy delikwenta, wywoła u niego najpewniej niepamięć wsteczną, ale potem względnie normalnie mógłby funkcjonować, choć początkowo w pewnym oszołomieniu.

Złamanie to przede wszystkim duży ból, trudności z poruszaniem złamaną kończyną, niektóre złamania mogą być wręcz śmiertelne (po złamaniu kości udowej można się wykrwawić). Natomiast wszystko należy podzielić przez dwa a nawet więcej, ze względu, o którym wspomina Tarnina – adrenalina.

Powodzenia :)

Przybyłem pogratulować, a tu piórka brak. :c

Zatem gratuluję samej nominacji! To także wyróżnienie!

Czy moglibyśmy przypinać gdzieś na górze listę tytułów? Przeczytałem tego Chianga, przyszedłem po kolejny tekst, a tu widzę, że już 5 kolejnych omówiliście, a prawdę mówiąc, nie mam kiedy się przedrzeć przez dyskusję. :c

Miłej pracy nowym lożankom i wytrwałości jedynej ostoi tego zakładu – Finkli. :>

Witam czytelniczkę, która zbłądziła tutaj po tylu latach! :)

Z językowo-stylistycznymi uwagami nie zamierzam dyskutować. Nie dlatego, że uważam, że masz lub nie masz racji – po prostu temu opowiadaniu stuknęło w tym roku pięć lat i jest to rodzaj pamiątki, takie zdjęcie tego, jak pisałem tych parę lat temu. Dziś pewnie napisałbym to trochę inaczej, ale myślę, że nie jakoś bardzo.

To, co zdawało Ci się najbardziej doskwierać, czyli mnogość postaci i wątków, to jak najbardziej celowe działanie. Zamierzałem wprowadzić dużo bohaterów, umyślnie nie wybierać żadnego z nich na głównego, przez to nikogo nie chronił plot armor, dosłownie każdy mógł umrzeć w ferworze akcji i wielu faktycznie zginęło. Że niewiele o nich wiadomo i trudno się nimi przejąć? To istotna i bardzo cenna uwaga; coś, nad czym należy popracować. W “Sukcesorze” nadal postaci jest sporo, choć tam zdecydowałem się na 2-3 wiodące. Ćwiczenia trwają, po latach. ^^

Wątków, detali, detalików też świadomie poupychałem sporo. Chciałem, by ten świat odbierać jako żywy, tętniący własnymi sprawami, powiązaniami, zawiłościami. Mam świadomość, że może to być przytłaczające, ale poniekąd miało takie być. Gdyby kogoś wrzucić do fantasyworldu, to jasne, pewnie skupiłby się na jakimś wątku głównym i wydarzeniach wokół niego, ale niechybnie docierałyby do niego rozpraszacze nt. świata, zewsząd, które nie zawsze od razu potrafiłby pojąć.

Cieszę się, że opisy walki się spodobały. Też je tutaj lubię. :>

Pozdrawiam!

Myślę, że najciekawszym jest, że opowiadanie roku 2022 dostało się do stawki w zasadzie rzutem na taśmę. ;D

Jeszcze dwa słowa o wyborze stawki plebiscytowej.

 

W pierwszym etapie każdy członek loży 2022 wybierał od 5 do 10 opowiadań spośród piórek z 2022 roku, a każde wskazanie miało moc jednego punktu. Lożanie nagrodzeni piórkiem w 2022 nie mogli wskazać swojego opowiadania. Wynik głosowania był następujący:

 

BasementKey – Bogu niech będą dzięki – 7pkt

mortecius – Nigdy nie chciałam zwykłego życia – 6pkt

Krokus – Powiadają, że drzewa mają dusze – 5pkt

mr.maras – Dzieci Marii – 5pkt

Zanais – Ich zabawy (+18) – 5pkt

Sonata – Jeszcze jedna muza – 5pkt

fmsduval – Mglistowie  – 4pkt

Ślimak Zagłady – Wieszcz i niewolnica – 4pkt

CM – Nowa Aztekia – 4pkt

Gekikara – Pani Metamofoz – 3pkt

drakaina – Marsjański gambit – 3pkt

Gekikara – Miłość Schrödingera – 3pkt

emlisien – Mistrz i Małgorzata – 3 pkt

Outta Sewer – Eleos – 3pkt

Krokus – Co w pustelni się staje, w pustelni ostaje – 2pkt

Darcon – Pokuta – 2pkt

Qutta Sewer – Jak zostałem – 1pkt

Pozostałe opowiadania nie uzyskały żadnych wskazań.

 

W pierwszym etapie głosowania nie udało się wyłonić stawki dziesięciu opowiadań, dlatego trzeba było przeprowadzić dogrywkę. Dziewięć opowiadań, które uzyskały w pierwszym głosowaniu 7-4pkt znalazły się na ostatecznej liście. Do dogrywki o ostatnie miejsce stanęły opowiadania, które uzyskały 3pkt.

Każdy członek loży ustawił tych pięć opowiadań w osobisty ranking, przyznając 5pkt najlepszemu, aż do 1pkt najsłabszemu wg niego opowiadaniu. Członkowie loży, których opowiadania brały udział w dogrywce (Drakaina oraz Gekikara) nie brali udziału w tym etapie głosowania. Wynik był następujący:

 

Gekikara – Miłość Schrödingera – 27pkt

drakaina – Marsjański gambit – 21pkt

Outta Sewer – Eleos – 19pkt

Gekikara – Pani Metamofoz – 19pkt

emlisien – Mistrz i Małgorzata – 19pkt

 

 

Zgadza się, mało tego nie byłaś nawet pierwsza.

Co nie zmienia faktu, że to opowiadanie najdłużej czekało na pierwszy głos ze wszystkich dziesięciu. :>

Garść ciekawostek

-Standardowo, głosujący podzielili się na tych, którzy głosowali od razu i tych, którzy zagłosowali na sam koniec (dosłownie między 26.03 a 11.04 nie wpłynął żaden głos).

-Głosujący od razu w tym roku byli wyjątkowo mało zgodni; po kolejnych typach na prowadzeniu potrafiło być 4-5, nawet 6 opowiadań jednocześnie.

-Głosujący od razu najczęściej wybierali opowiadania Sonaty, Krokusa i BasementKey.

-Wśród głosujących na koniec, zauważalnie częściej punktował Ślimak Zagłady.

-Ponadto Mortecius i Gekikara punktowali w obu grupach równie często.

-W czołówce przez praktycznie cały okres głosowania utrzymywały się opowiadania Morteciusa i Krokusa, które wkrótce zaczęły się wymieniać na pozycji lidera.

-Gekikara zaliczył jednak wspaniały finisz; na 11 głosów które wpłynęły jako ostatnie, zaliczył aż osiem wskazań.

-O ostatecznym wyniku, łamiącym remis pomiędzy Mortem a Gekim, zadecydował dosłownie ostatni głos.

-Opowiadaniem, które najdłużej pozostawało bez jakiegokolwiek głosu były “Dzieci Marii”.

-Opowiadania z najdłuższą przerwą w punktowaniu to “Ich zabawy” (15 kolejnych głosów bez wskazania) oraz “Nowa Aztekia” (14 głosów).

Miło mi ogłosić, że opowiadaniem roku 2022 portalu fantastyka.pl głosami jego użytkowników zostaje “Miłość Schrödingera” autorstwa Daniela “Gekikary” Kordowskiego, zdobywając 13 głosów! Serdeczne gratulacje!

 

Tym samym zaszczytne drugie miejsce przypadło dla opowiadania “Nigdy nie chciałam zwykłego życia“, którego autorem jest Marcin Bartosz “mortecius” Łukasiewicz. Było bardzo blisko remisu, gdyż to opowiadanie zdobyło głosów 12.

 

Morteciusa, Gekikarę i Krokusa proszę o skontaktowanie się z Berylem w sprawie upominków.

Tyle ode mnie. Kolejny plebiscyt za rok. Do zobaczenia!

Przyspieszmy trochę!

 

Miejsce 4., głosów: 9

Paweł “Ślimak Zagłady” Sawicki – Wieszcz i niewolnica

 

Serdeczne gratulacje!

 

Zostało już tylko podium!

Aż nie chce się wierzyć, że w tym roku jeden Kwiatuszek pokusił się o typowanie i jego faworytka już odpadła!

OMG nikt w tym roku nie pokusi się obstawić wyników?

 

Póki co idziemy jak po sznurku.

Miejsce 7., głosów: 6

Marek “mr.maras” Kolenda – Dzieci Marii

 

Przy okazji zdradzę zdobywcę miejsca 6. – otóż nie ma takiego!

Drodzy autorzy i czytelnicy naszego forum!

Kolejny rok dobiegł końca, zostawiając nas z mnóstwem ciekawych opowiadań i tylko jedno pytanie pozostawało bez odpowiedzi – które z nich było najlepsze?

Po miesiącu głosowania, wszystko jest już jasne. Serdecznie dziękuję wszystkim 33 osobom, które wrzuciły karteczkę do urny. Po nieco słabszym poprzednim roku, tym razem frekwencja znów zdała się dopisać.

Dziękuję zeszłorocznej loży za pomoc w organizacji plebiscytu a także Psychofishowi za wsparcie techniczne.

Oto wyniki:

 

Opowiadanie roku 2022 portalu fantastyka.pl, głosów: 13

Daniel “Gekikara” Kordowski – Miłość Schrödingera

 

Miejsce 2., głosów: 12

Marcin Bartosz “mortecius” Łukasiewicz – Nigdy nie chciałam zwykłego życia

 

Miejsce 3., głosów: 11

Mateusz “Krokus” Pawlak – Powiadają, że drzewa mają dusze

 

Miejsce 4., głosów: 9

Paweł “Ślimak Zagłady” Sawicki – Wieszcz i niewolnica

 

Miejsce 5., głosów: 7, ex aequo

Grzegorz “BasementKey” Kałużny – Bogu niech będą dzięki

oraz

Lidia “Sonata” Gręda – Jeszcze jedna muza

 

Miejsce 7., głosów: 6

Marek “mr.maras” Kolenda – Dzieci Marii

 

Miejsce 8., głosów: 5

Krzysztof “CM” Marciński – Nowa Aztekia

 

Miejsce 9., głosy: 4

Filip “fmsduval” Duval – Mglistowie

 

Miejsce 10., głosy: 3

Rafał “Zanais” Łoboda – Ich zabawy (+18)

 

Chciałbym także poinformować, że laureaci trzech pierwszych miejsc mogą liczyć na upominki od wydawnictwa, dlatego będą proszeni o kontakt w tej sprawie z Berylem. Na opowiadanie zwycięzcy postaramy się zwrócić uwagę _mc_.

Gołodoczu, jako że nabyłeś teraz nowe umiejętności, pamiętaj o obowiązku klikania. :>

W idealnym świecie głosujący powinien wybrać faworytów po zapoznaniu się ze stawką… ale nic nie stoi na przeszkodzie, by wesprzeć w głosowaniu swojego faworyta, licząc się z pominięciem części reszty opowiadań. Jedyne ograniczenie, to że nie można głosować na siebie. ;D

Nie wyobrażałem sobie Kygo jako tak przypakowanego, ale wygląda czadowo. :>

Stawka to wypadkowa gustów lożan z danego roku. Jeśli gustują w obyczajówkach i bizzaro, to cóż, sami się do tej loży nie wybrali. :p

Mówisz, że ginie “prawdziwa fantastyka”, jednak cóż kryje się pod tym pojęciem? Jako zwolennik bardzo szerokiej interpretacji pojęcia “fantastyka” chętnie się tego dowiem.

 

Na tekstowy recykling można mieć różny pogląd. Na pewno opko już gdzieś publikowane nie może dostać się do portalowej antologii. Czy szedłbym dalej i blokował możliwość opierzania i ewentualnego późniejszego udziału w plebiscycie? Wróćmy do podstaw, czyli czym w ogóle jest piórko jako idea – platformą pozwalającą dać się zauważyć redakcji NF, dzięki czemu można sobie utorować drogę do publikacji w magazynie. Droga piórkowa ostatnimi czasy niedomaga, jednak plebiscyt wciąż jest realną szansą na zwrócenie uwagi redaktora. Uważam, że jak już zwracać uwagę, to najlepszym czym się ma, a niekoniecznie czymkolwiek, byle było nowe.

 

Ciekawą dyskusję zainicjowałeś, STNie. Czekam na więcej głosów w dyskusji. :>

 

Miło mi, że wpadłaś, Reg!

Poprawki wprowadziłem.

Szkoda, że się zgubiłaś, naprawdę starałem się, żeby było przejrzyście. :c Cieszę się natomiast, że opowiadanie mimo wszystko nie przeszło bokiem, tylko coś tam z tego magicznego starcia z Tobą zostało.

Dzięki!

Cameo czyli takie wspomnienie, wzmianka, mignięcie jakiejś postaci w utworze, nieistotne praktycznie fabularnie, taki rodzaj smaczku. Nie wiem, czy ten zabieg się jakoś po polsku nazywa, chyba właśnie temu smaczkowi najbliżej. Cameo to nie imię, postać ma na imię Entresto. :)

KLIK

Opowiadania są skończone, krótsze i przez to bezpieczniejsze. W książkę włożysz mnóstwo pracy, a nie wiadomo, czy wyjdzie. Uważam, że trzeba być bardzo pewnym swoich umiejętności, żeby się porwać na pisanie książki.

 

A widzisz, który to rok? Ach, jesteśmy już starzy. ;D

I na czym polegało ożywienie Maxima?

Uriah używał swojego zaklęcia by wskrzeszać zmarłych w ciałach żyjących ludzi i tym sposobem korzystać z ich umiejętności. Dama z kolei użyła innego zaklęcia – przeniosła swoje życie na martwe ciało Maxima. Efekt obu zaklęć jest ten sam – wskrzeszenie martwego. Cena za ich użycie jest jednak nieporównywalna.

“Sukcesor” powstał, by rozwinąć parę wątków tutaj ledwie zarysowanych i przez to pewnie niezbyt czytelnych. Przede wszystkim tam akcja przenosi się na Północ i pozostaje tylko tam. Rozwija wątek czaru gromadzącego ciepło na zimę dla kontynentu (Golv’en Stroom, tutaj nienazwany, którego Givaoo używa przy przenieść front na pustynię). Nakreśla historię i perspektywę rodów Espenskogarów i Hakkinenów, w “Transgresji” skąpo wspomnianych. Pokazuje genezę rodu Houganów, którego przedstawiciel w “Transgresji” odgrywa jedną z głównych ról. Cameo przedstawiciela rodu Mounire’ów w końcówce “Sukcesora” to takie mrugnięcie, że losy tych dwóch rodów przeplatają się w historii. A zaklęcie, na które zwróciłaś uwagę, czyli zapewne Taniec Migotliwych Zwierciadeł, to ot ciekawostka, którą postanowiłem zawrzeć w kontynuacji-prequelu.

Takich detali, detalików mógłbym, myślę, ukrywać w tych opowiadaniach bez liku. Bardzo mnie to cieszy, że komuś sprawiło frajdę podróżowanie przez te historie i odszukiwanie tych nawiązań. Innych opowiadań z uniwersum póki co, niestety, nie ma. :c Ale dzięki takim czytelnikom jest szansa, że coś się jeszcze urodzi. ^^

Na książkę nie mam śmiałości…

Pozdrawiam!

Witaj, Monique! Cieszę się, że parę rzeczy się spodobało.

Co do zmiany nazwiska – chciałem wejść w sposób rozumowania Sivana po tym wszystkim, co przeszedł. Ród jego ojca opuścił go i chciał zgładzić (no dobra, może nie cały, ale Kygo miał wszelkie podstawy by działać w imieniu kolektywnego rodu), stąd rozumiem, że chłopak po prostu nie chciał być dłużej kojarzony z Hakkinenami. Ponadto przedstawianie się poza Północą tym nazwiskiem z pewnością powodowałoby pytania (to znany ród, posiadacze okrucha, itd), stąd Sivan wymyślił to tak, że nie zerwie z pamięcią o ojcu, którego kochał i cenił, ale z resztą rodu już jak najbardziej. Tym samym stał się sukcesorem rodu Hakkinenów, de facto zapoczątkowując swój własny ród (o którym więcej w Transgresji).

Co do śmierci konkretnych postaci – chciałem uniknąć oczywistości. Chciałem, by w ostatecznym starciu każdemu groziła śmierć; by nikogo nie chronił plot armor. W tym celu potrzebowałem wielu bohaterów, bo wielu musiało umrzeć. Sądzę, że gdybym postawił na mniejszą liczbę postaci, tryumf tych, którzy przeżyli, nie wybrzmiałby, jak należy.

Dzięki za klika!

Pozdrawiam!

Miło Cię widzieć, Finklo!

Inuici – nie są Inuitami, których znamy. Tak są nazywani przez obcych sobie, a sami siebie nazywają Inusaami i to jest wskazówka, co do ich pochodzenia i także miejsca akcji (nie jest to Grenlandia). Wszystko to jednak bzdurki, które raczej nie powinny wpłynąć na odbiór historii, którą chciałem opowiedzieć.

Muszę jeszcze dopytać, czy pisząc, że “to jest świat na książkę” miałaś na myśli:

  1. to jest świat na książkę, chętnie bym poczytała więcej i szkoda że tu tak mało;
  2. to jest świat na książkę, totalny chaos, nic nie rozumiem, patrzyłam tylko końca.

 

Witaj, Irko!

Wschodnie jest na południe od Północnego, ale to nie oznacza, że pod Wschodnim nie ma jakiegoś Południowego… ;D

Miło mi, że się podobało. Starałem się okiełznać chaos informacyjny i jestem dość zadowolony z efektu, ale rozumiem, że mogłaś mimo to poczuć się zagubiona. Wolałabyś, mówisz, poczytać o świecie. Widzisz, wydaje mi się, że o tym świecie to aż za dużo tutaj miejsca poświęciłem, z pół opka na pewno, a przecież ta kobyła ma 60k. Cóż, żeby się sensownie o tym rozpisać, trzeba by chyba metrażu książki, a na to nie mam siły ani śmiałości. :>

Cieszę się, że wpadłaś!

Ach, pamiętam!

Szacunek zatem, że się udało, choć faktycznie, widać ten pośpiech.

Jeśli planujesz dać tej historii drugą szansę i przepisać ją na spokojnie, tak jak pierwszy rozdział, na pewno przeczytam.

 

Jeszcze jeden babol mi się rzucił w oczy:

zaplecza jakiś spelun

jakichś

Pierwszy rozdział jest rewelacyjny. Postaci wyraziste, charakterne, różne, a dodatkowo trudność w ich kreacji została podbita szczątkowymi didaskaliami lub nawet ich brakiem. Autentycznie zaciekawiła mnie historia feniksów, to czego szukają i dlaczego tego szukają. Później pojawił się dość infodumpowy fragment o bożku polującym na feniksy – uważam, że absolutnie do przełknięcia! Został wrzucony w takim momencie, że czytelnik jest już zainteresowany tą historią i chętnie pozna więcej detali, nawet jeśli są przedstawione w takiej formie.

Niestety, reszta tekstu przypomina bardziej streszczenie niż opowiadanie. Dodatkowo bardzo nieprzystępnie zgrupowane w olbrzymie bloki tekstu. Fatalnie się to czyta i ta historia dużo traci, gdy zostaje przedstawiona z tak dużego dystansu.

Klikam trochę na zachętę, bo pierwszy rozdział naprawdę zrobił na mnie wrażenie.

Powodzenia w konkursie!

Najpierw trochę głupotek:

 

Hugo De Brass drżącymi rękami założył pętlę na szyję.

– Jesteś pewien? – zapytał jeden z towarzyszy.

– Nie mamy wyboru. To jedyny sposób. Jeśli nie wrócę…

[+Hugo]Powiódł wzrokiem po twarzach przyjaciół i wziął głęboki oddech. Nie mógł ich zawieść. Mieli w końcu uratować świat.

Dał znak. Poczuł gwałtowne szarpnięcie

Dodałbym podmiot ponownie po dialogu, a nie jechał na domyślnym, bo po drodze w didaskaliach wplątuje się jakiś towarzysz i tak w sumie wygląda, że ten towarzysz wszystko robi w dalszej części akapitu, a chodzi najpewniej o Hugo.

 

zmurszałym murem

mur-mur

 

Salę tronową wytyczała kolumnada, której wejście wieńczył łuk ozdobiony płaskorzeźbami.

Wejście do której? Do której wejście?

 

o splątanych białych włosach sięgających żeber.

Niezbyt precyzyjny ten opis, bo żebra ciągną się od obojczyków po talię. :P

 

Korona z cierni nie raniła jej skóry, a twarz skrywała za maską rzeźbioną w siwym drewnie.

Korona skrywała twarz?

 

Siedzibę Wisielczego Króla stanowiły rozległe ogrody, poprzetykane martwymi drzewami i zmurszałym murem. Ścieżki wiły się i przecinały niczym w labiryncie, a kopuła z trującego bluszczu zasłaniała niebo. Kilkukrotnie w oddali dostrzegł zakapturzone postacie, ale te szybko znikały w mroku.

Salę tronową wytyczała kolumnada, której wejście wieńczył łuk ozdobiony płaskorzeźbami. Ze środka wyzierała korona ogromnego, gęsto porośniętego listowiem drzewa.

Już z daleka widział liczne postacie, przemykające w cieniu i wymieniające urywane szepty. Gdy podeszli bliżej, dziesiątki bladych twarzy zwróciło się w ich kierunku. Niektóre stare, inne zbyt młode, wszystkie z dziwnym blaskiem w oczach i fioletową pręgą na szyi. Dworzanie Wisielczego Króla.

Tłum rozstąpił się i w końcu mógł ujrzeć tron stworzony z korzeni i ziemi. Nieregularne siedzisko było jednak puste. Zerknął na swoją przewodniczkę, ale ta pewnie ruszyła do przodu. Dopiero po chwili dostrzegł mniejszą ławę, którą zajmowała drobna dziewczyna o splątanych białych włosach sięgających żeber. Korona z cierni nie raniła jej skóry, a twarz skrywała za maską rzeźbioną w siwym drewnie.

Czyżby królowa?

Przestąpił z nogi na nogę, gdy cisza stała się trudna do zniesienia. Zerknął na boki, ale wszyscy wyraźnie na coś czekali. Rozważał, czy powinien przemówić pierwszy, ale przybył rozmawiać z królem.

Spory akapit, a ani razu nie pada imię/nazwisko bohatera. Cały czas jedziesz na podmiocie domyślnym, część z nich naturalnie odnosi się do Hugo, ale niektóre są co najmniej mylące. Na przykład akapit rozpoczynający się podmiotem „tłum” sugeruje, że to ten tłum zerka na przewodniczkę, dostrzega ławę, itd.

Swoją drogą rozważyłbym ograniczenie takiego łypania na prawo i lewo, IMO opis będzie bardziej dynamiczny. Jeśli coś się dzieje, to bohater domyślnie to widzi, a jeśli nie widzi, to wtedy można to zaznaczyć w narracji.

 

Dobro, zło. Lubicie sobie wycierać nimi ręce.

Jeśli chodzi o slogany, to nie lepiej wyglądałoby „wycierać nimi usta”?

 

Przerwał na moment[+,] nieco speszony brakiem reakcji.

 

Po tych słowach Wisielczy Król wstał i zniknął między korzeniami, a ku zaskoczeniu Hugo drzewo ożyło.

Drzewa to są żywe organizmy. Może: drzewo poruszyło się?

 

– Mam na imię Hugo. I w przeciwieństwie do ciebie mam tylko dwie nogi – odpowiedział De Brass, siląc się na uprzejmy ton.

Uprzejmy ton, a wypowiedź taka nie za uprzejma…

 

– Ale co to znaczy? Powtarzacie to, ale nic mi [+to] nie mówi.

 

Dostawałam wszystko, czego chciałam. Suknie, klejnoty, służących na każde zawołanie. Poza miłością i uwagą tych, którzy powołali mnie do życia.(…)

Matka się go bała, ale byłam jej oczkiem w głowie.

Jak to możliwe, że choć była jej oczkiem w głowie, nie zaznała z jej strony uwagi ani miłości? Chyba że to nie matka powołała ją do życia.

 

Spokojnie. Dasz radę. Wyczekuj przeciwnika. W końcu zaatakuje. Jesteś w stanie go usłyszeć, po to od lat trenujesz… Nadchodzi!

Klinga miecza wbiła się w miękkie ciało tuż nad pępkiem, a Hugo poczuł ulgę. Ciężko dyszał, a pot spływał mu po twarzy. Oczy nadal piekły i wszystko wokół lekko wirowało. Nie dałby rady zbyt długo kontynuować walki.

Hm. Zara całą walkę atakowała dystansowo, w defensywie również polegała na pnączach – niby czemu w newralgicznym momencie zaatakowała osobiście (jeszcze widząc, że przeciwnik wyczekuje ciosu)?

 

– Ona umrze?

– Nie można zginąć dwa razy. Wydobrzeje, ale do tego czasu nic nie powstrzyma tych, którzy znajdą ścieżkę do dzieci.

Hugo przymknął oczy. Coś zakłuło go w piersi.

Hmm. Czemu przejął się tak losem dzieci, skoro, jak padło przed chwilą, nie można umrzeć dwa razy?

 

Był taki ekscytujący, zakazany owoc.

Dałbym tutaj średnik zamiast przecinka lub dopisał „jak zakazany owoc”. Obecnie zapis jest bardzo niejasny.

 

– Mogą je uronić tylko ci, którzy odebrali wiele niewinnych żyć – wyjaśniła Tissa,

A czemu Tissa się odzywa, skoro przysługa była wyświadczona hersztowi?

 

W KOŃCU, po zmęczeniu własnego opka, mogłem się zabrać za obczajenie reszty stawki i postanowiłem zacząć u Ciebie. :>

Początkowo nie byłem zadowolony. Opowiadanie zaczyna się mnóstwem drobiazgowych opisów, które mają zapewne służyć zbudowaniu klimatu zaświatów, natomiast imo wypadło to bardzo ciężko. Bogactwo detali sprawdziłoby się w animacji czy filmie, lecz co do opowiadania – nie jestem przekonany. Na przykład opis wyglądu Finony zajmuje masywny akapit, który jest tak wypakowany szczegółami, że jeśli któryś z nich jest na tyle istotny fabularnie, że powinienem go zapamiętać, no to zniknął w tłumie, bo ostatecznie nie zapamiętałem niczego. A skoro te drobiazgi nie są istotne, to po co je wprowadzać, w takiej ilości?

Spodobały mi się próby, jakimi poddano Hugona. Najzgrabniejsza imo zdecydowanie ta z wybieraniem skazańca. Ogólnie odniosłem wrażenie, że pewne “narracyjne flow” pojawia się z czasem, czyli początek nieco kolebie, ale później ekspozycja miesza się z akcją w fajnej proporcji. Liczyłem, że finalnym posiadaczem łez okaże się sam Hugo, jako ten, który np. skazał na śmierć łotrzyka z trupy. Albo, idąc za ciosem niejednoznaczności dobra-zła, Hugo przypomni sobie jakąś śmierć, którą zadał za życia, wierząc, że morduje w imię dobra. Ale postawiłaś na Finonę i to też się obroniło.

Co mi w sumie najbardziej doskwierało, to że w tym ciekawym świecie nie udało się osadzić odpowiednio wyrazistych postaci. Hugo dość biernie jest popychany od wydarzenia do wydarzenia, wszyscy mu (i czytelnikowi) tłumaczą o co biega, a on wszystko przyjmuje do wiadomości. Jeśli postać sili się na odrobinę charakteru, zazwyczaj wypada stereotypowo: narzucona towarzyszka-tajemnicza, król – cyniczny, biesiadnicy – rubaszni, itd.

Na koniec muszę przyznać, że po przebrnięciu przez wstęp, czytało mi się bardzo płynnie i nawet nie zauważyłem, kiedy ten cały metraż zleciał. Powodzenia w konkursie!

Nie był to przytyk, absolutnie! Ja bym się po prostu chyba nie zdecydował na ponowną lekturę, gdyby pierwsza okazała się dla mnie niejasna. Skusiłem się na coś takiego raptem parę razy, gdy już znałem ogląd historii i dzięki temu mogłem wyłapać parę detali, które przy pierwszym czytaniu mogły mi umknąć. Nie do końca zrozumiałem, jakie jest Twoje podejście.

Pozdrowienia!

Misiu, cieszę się, że pomimo braku zrozumienia, nie potrafiłeś się oderwać i doczytałeś do końca. Jest w tym pewien masochizmu, którego nie rozumiem, ale nie oceniam. ;D

 

Z Sonatą już obgadaliśmy to opowiadanie, ale powiem, że faktycznie, Naruto był jedną z inspiracji przy powstawaniu tego opowiadania. Inkantacja zaklęć to tam sprawa drugorzędna, raczej chodziło o intensywność akcji, którą chciałem przenieść na tekst pisany. W “Transgresji” ta młócka była dużo większa, ciut bardziej nieczytelna i w “Sukcesorze” chciałem się zmierzyć z tematem ponownie, nieco tonując narrację, jednocześnie nie rezygnując z oryginalnego pomysłu. Czy wyszło? Czytelnicy ocenią. Natomiast fakt, że uważasz opowiadanie za drukowalne, jest bardzo miły. heart

 

 

Z dwoma kolejnymi oddanymi głosami (jest ich już 16!), nadal nieznacznie prowadzi jedno opowiadanie. Pozostałe depczą mu po piętach, w czołówce jest bardzo ciasno, a raptem dwa opowiadania wydają się odpadać z walki o laur.

Tymczasem nie minął jeszcze nawet tydzień głosowania! Dobrze idzie! :>

Cześć, Bruce!

Cieszę się, że tyle elementów przypadło Ci do gustu! Sprawy językowe mogą być cierniem w moim oku, to prawda, zwłaszcza że pióro mogło mi już nieco zaśniedzieć.

Z mapki jestem super zadowolony; zrobiona długopisami polecanymi przez Gruszel, a fotka strzelana wczoraj – cholerne słońce nie chciało wychodzić, musiałem polować na nie w krzokach jak jakiś zwyrol. XD

Również pozdrawiam, dziękuję za klika. :>

Nowa Fantastyka