- Opowiadanie: Zanais - Echo

Echo

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Echo

 

Powiedzieli jej, aby weszła w mgłę. Starzy ludzie ze starej osady, której nie odnalazła na mapie podczas samotnej wędrówki po górskich bezdrożach. Kościstymi palcami wskazali odległą dolinę, ledwie widoczną wnękę między dwoma zalesionymi szczytami.

Zaśmiała się głośno z ich dobrotliwych słów, a po cichu z drewnianych chat bez talerzy satelitarnych oraz kabli, z faktu, że nie posiadali samochodów ani motocykli, lodówek i laptopów. Dziwiła się, że nie ma tu żadnego dziecka, ale oni każde pytanie kwitowali wzruszeniem ramion i spojrzeniem na pasma mgły sunące doliną. Pokiwała głową, bo rozumiała samotność i tęsknotę – dawno temu jej córka także opuściła dom. A może nie tak dawno? Czas rozciąga się w różnych kierunkach.

O wschodzie słońca odeszła, a gdy mijała tubylców, siedzących przed domami na byle jak zbitych ławkach, widziała uśmiechy na pomarszczonych twarzach, tęskny, głodny wzrok i spokój przypominający pośmiertne oblicza w domu pogrzebowym.

Wędrowała długo, ale nie pierwszy raz przemierzała górskie pustkowia z ukochanym plecakiem. Długie godziny na siłowni wzmocniły jej ciało, więc mimo prawie pięćdziesięciu lat na karku, wspinała się śmiało, wyszukując łagodne zbocza, ledwie przetarte przez dziką zwierzynę szlaki i przejścia między zielonymi ścianami świerków.

Tak, panie prezesie. Oczywiście, panie prezesie. Werka, odłóż to. Przepraszam, to do córki. Tak… Tak, oczywiście, zrobię to na jutro.

Ktoś na nią zatrąbił. Przytrzymując telefon między uchem a ramieniem, skręciła gwałtownie, warcząc pod nosem przekleństwo.

Są takie zawody, w których godziny pracy to tylko puste cyfry na umowie. Są takie związki, w których „kocham cię” to tylko puste słowa rzucone w kierunku już zatrzaśniętych drzwi. Iza nie przypuszczała, że tak skończy: samotna matka, próbująca pogodzić karierę z wychowywaniem córki. Wieczorem zadręczała się lekturami o kobietach, którym się udało – może szukała cudownych rozwiązań, podpowiedzi, wskazówek? Odnajdywała tylko mdłe cytaty motywacyjne i przygnębiające pytanie: dlaczego u mnie nie działa?

Kamyczki posypały się jej spod stóp, ale nie straciła równowagi. Spojrzała za siebie. Kilka kroków dalej mgła zasłaniała już wszystko. Uwięziona w bąblu widocznego świata, szła naprzód. Czy to już dolina? Przymglone słońce stało w zenicie, jasna plama na mdłym niebie.

Zanim teren się wyrównał, dyszała ciężko. Kosodrzewina łapała ją za rękawy, suche, brązowe igły trzaskały pod butami. Brnęła dalej przez siwe pasma.

Przedszkole. Praca. Dom. Przedszkole. Praca. Dom.

Samochodem tu, samochodem tam. Zawsze w pośpiechu. Czas kurczy się niemiłosiernie, aż masz wrażenie, że ledwo się obudziłaś, a już wieczór, za to lista pilnych spraw rośnie każdego dnia.

– Mamo…

Serce podskoczyło jej do gardła, gdy tuż obok rozległ się dźwięk klaksonu. Odruchowo rzuciła się przed siebie i wylądowała na zimnej, wilgotnej trawie. Dopiero po chwili zaśmiała się z własnej głupoty. Skąd tu samochód? Coś słyszała, ale co? Może skrzeczenie jakiegoś ptaka lub skamlące zwierzę?

Była świetną kłamczuchą i łatwowierną słuchaczką, więc przekonała samą siebie, po czym ruszyła dalej.

Biel zaciskała się coraz bardziej, pożerając resztki świata centymetr po centymetrze.

Odgłos wirników helikoptera zaczął się jak cichy śpiew cykad, później urósł, przypominając niebo mruczące przed burzą, wreszcie dudnił i zawodził, ona zaś spoglądała w górę, czekając, aż mgła się rozwieje, a słońce zostanie przesłonięte przez ciemny kadłub.

Nie, wtedy był żółtopomarańczowy.

Wirniki umilkły.

Coś z trudem wypłynęło z jej pamięci. Wspomnienia wróciły, a wraz z nimi – gorzkie uczucie winy.

Tamtego dnia nie była w humorze. Projekt nie poszedł najlepiej, szef wściekał się i rzucał oskarżeniami, które musiała znosić bez słowa sprzeciwu, spadł deszcz i poślizgnęła się na jednej z kałuż, łamiąc obcas nowych butów i zanurzając stopę w lodowatej wodzie. Telefon dzwonił bez przerwy. Konsultacje w sprawie poprawek nie mogły czekać.

A Weronika zaczęła trajkotać, ledwo wsiadła do samochodu: ten kolega to… a tamten tamto… pani powiedziała, że… na stołówce ktoś…

Nie słuchała córki, zirytowana, przytakując i mrucząc, gdy mijała samochody, wciskała pedał gazu, zerkała na wiadomości tekstowe i rozmyślała o nowej wersji projektu.

Z tylnego siedzenia bez przerwy płynęły słowa: bawiłam się z… rysowaliśmy… a Ania płakała, bo…

– Cicho, Wera! – Spojrzała do tyłu. – Powiesz mi w domu!

– Mamo! Obróć się…!

Jej wina nosi postać zdjęcia zagrzebanego w portfelu pod karnetem na basen, wizytówką nieżyjącego już adwokata i starymi biletami. Może wyrzucić portfel, ale teraz już wie, że nigdy nie wyrzuci zdjęcia ze swej pamięci, już nigdy nie zapomni. Łkając, zrywa się do biegu, by uciec z tej przeklętej mgły.

Skądś dobiegł warkot przecinarek strażackich i zgrzyt odrywanego metalu, z innej strony zawyły syreny, a między nimi mdłe cienie krzyczały słowa otuchy. Na twarzy poczuła lepką krew z rozbitej głowy; bała się dotknąć włosów. Zresztą to już bez znaczenia.

Biegła, aż wyczerpana upadła, a wtedy mgła zamknęła się nad nią i pod nią, zagarniając ostatnie skrawki widocznej ziemi.

Klęczała, dusząc łzy i krzycząc:

– Wera! Wera!

– …raaa! – odpowiedziało echo, jakby stała na skraju otchłani.

– …aaa!

– …aaa! – rozległ się pisk małej dziewczynki.

Płakała, obejmując się ramionami.

– Przepraszam – szepnęła, lecz echo przyniosło inne słowa:

– Obróć się.

– Obróć się – powtórzył ktoś za jej plecami.

 

***

 

Gdy wyszła z doliny, pusty dom już na nią czekał. Prosty posiłek podany na tacy, łóżko i milczenie królujące między ścianami.

Usiadła na ławce przed chatą, a siedzący na ławeczkach starzy ludzi ze starej osady, która nie widnieje na mapach, pokiwali głowami. Wraz z nimi spojrzała daleko, w stronę doliny. Wzrok miała głodny i spokojny.

Tylko odpocznie, a potem tam wróci.

Koniec

Komentarze

Nie do końca zrozumiałem, ale ładnie i sugestywnie napisane.

Z poczuciem winy niełatwo sobie poradzić.

 

Parę uwag:

– “Pokiwała głowa” – ogonka brak;

– “zasłaniała już wszystko, odcinając ją od wszystkiego” – to powtarzanie słowa “wszystko” to celowy zamysł?;

– “Była świetnym kłamcą i łatwowiernym słuchaczem” – jak nie lubię nowomowy w stylu “ministry”, tak tu uważam użycie feminatywów za wskazane;

– “zaczął jak cichy śpiew cykad” – zaczął się;

– “zamaczając stopę w lodowatej wodzie” – gdyby tylko zamoczyła, to byłby pikuś; “skąpała”, “zanurzyła”?

– “Biegła, aż wyczerpana upadała” – upadła.

 

Kliczek się należy jak psu micha :)

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

 Starzy ludzie ze starej osady, której nie odnalazła na mapie podczas samotnej wędrówki po górskich bezdrożach. – kończysz, a następnie rozpoczynasz kolejne zdanie Kościstymi palcami wskazali odległą dolinę, ledwie widoczną wnękę między dwoma zalesionymi szczytami.

Może lepiej, gdybyś kontynuował po przecinku. Byłoby to bardziej czytelne. Wiem, co miałeś na myśli, ale nie wygląda to najlepiej.

Pokiwała głowa – literówka, głową

Długie godziny na siłowni wzmocniły jej ciało, więc mimo prawie pięćdziesięciu lat na karku, wspinała się śmiało, wyszukując łagodne zbocza, ledwie przetarte przez dziką zwierzynę szlaki i przejścia między zielonymi ścianami świerków. – Wnioskuję, że lubiła ćwiczyć i chodzić na siłownię. Nie rozumiem w takim razie, dlaczego szukała łagodnych zboczy :) Myślę, że ktoś lubiący wysiłek fizyczny, nie będzie szedł na łatwiznę wspinając się po górach.

Kamyczki posypały się jej spod stóp, ale nie straciła równowagi. – kamyczki. Nie przekonuje mnie użycie zdrobnienia, ale to już kwestia mojego smaku.

Uwięziona w bąblu widocznego świata, szła naprzód. – Proszę wytłumacz mi to zestawienie (bąbel widocznego świata). Nie twierdzę, że jest złe, tylko zwyczajnie nie rozumiem.

Kosodrzewina łapała ją za rękawy… – może lepiej prosto: zahaczała rękawami o kosodrzewinę

Serce podskoczyło jej do gardła, gdy tuż obok rozległ się dźwięk klaksonu. Odruchowo rzuciła się przed siebie i wylądowała na zimnej, wilgotnej trawie. Dopiero po chwili zaśmiała się z własnej głupoty. Skąd tu samochód? Coś słyszała, ale co? Może skrzeczenie jakiegoś ptaka lub skamlące zwierzę? – Jak mogła pomylić dźwięk klaksonu ze skrzeczeniem ptaka lub skamlącego zwierzęcia? Mało prawdopodobne.

Biel zaciskała się coraz bardziej – biel zaciskała się? Rozumiem, że miałeś na myśli mgłę, która gęstniała, ale (zaciskała) – trochę to karkołomne.

Odgłos wirników helikoptera zaczął jak cichy śpiew cykad, później urósł, przypominając niebo mruczące przed burzą, wreszcie dudnił i zawodził, ona zaś spoglądała w górę, czekając, aż mgła się rozwieje, a słońce zostanie przesłonięte przez ciemny kadłub. – czyli: odgłos wirników zaczął jak cichy śpiew cykad… – ale co zaczął? (…przypominając niebo mruczące przed burzą…) – według mnie określenie, że niebo mruczy przed burzą, jest strzałem w ogóle poza tarczę. Wirniki helikoptera nie dudnią – myślę, że miałeś okazję słyszeć lądujący helikopter. No dobra, może mi się to nie kojarzyło nigdy z dudnieniem. Skąd wiedziała, że kadłub będzie ciemny? Domyślam się, że chodziło Ci bardziej o efekt, jaki miałby miejsce, kiedy helikopter przysłoniłby słońce, wtedy dla obserwującej byłby ciemny.

Nie, wtedy był żółtopomarańczowy. – to jaki w końcu?

Coś wypłynęło z jej pamięci na kształt źródła z trudem przedzierającego się przez zaschniętą ziemię. – źródło się nie przedziera. Źródło rozumiem jako miejsce z którego wypływa woda.

Z tylnego siedzenia bez przerwy płynęły słowa: może inaczej. Słyszała nieustannie, dobiegający z tylnego siedzenia głos córki.

Jej wina nosi postać zdjęcia zagrzebanego w portfelu – zdjęcie zagrzebane w portfelu. Czy w mowie potocznej, używamy zwrotu, że (zagrzebaliśmy) coś w portfelu?

Może wyrzucić portfel, ale teraz już wie, że nigdy nie wyrzuci zdjęcia ze swej pamięci, już nigdy nie zapomni. – powtórzenie (portfel).

Skądś dobiegł warkot przecinarek strażackich i zgrzyt odrywanego metalu, z innej strony zawyły syreny, a między nimi niewidoczne cienie krzyczały słowa otuchy. Na twarzy poczuła lepką krew z rozbitej głowy; bała się dotknąć włosów. Zresztą to już bez znaczenia.

Cienie są widoczne. Nie mogą być niewidoczne. Chyba że miałeś na myśli bohaterkę, która tych cieni nie widziała. Czyli np. Nie mogła dostrzec cieni, które mówiły do niej, dodając otuchy. Dlaczego bała się dotknąć włosów? Co takiego strasznego miała we włosach, że bała się ich dotknąć?

Gdy zeszła z doliny, pusty dom już na nią czekał. – Z doliny się raczej nie schodzi. Można wyjść z doliny.

Prosty posiłek podany na tacy, łóżko i milczenie królujące między ścianami. – Tutaj zmieniłbym prosty posiłek. Dlaczego? W jakim sensie prosty? Jak linijka? W mowie potocznej taki zwrot jest bardziej uzasadniony, ale nie w tekście.

 pokiwali głowami ze swoich ławeczek – czyli mieli głowy z ławeczek?

Wzrok miała głodny – jej wzrok czuł głód?

 

Wykonanie pozostawia wiele do życzenia. Nie zajmowałem się interpunkcją, ponieważ to nie jest moja mocna strona. Napisałem Ci, co rzuciło mi się w oczy. Myślę, że inni wychwycą więcej. Wprowadź poprawki i będzie dobrze. Słabością tego tekstu nie jest historia, którą przekazujesz, tylko sposób w jaki to zrobiłeś.

Pozdrawiam

 

 

Hej, Staruchu

Z poczuciem winy niełatwo sobie poradzić.

Czyli zrozumiałeś ;) Jakoś wielkich przemyśleń tu nie ma, prócz winy, która zostaje do końca.

Poprawki wprowadziłem.

Dzięki za klika i pozdrawiam

 

Hej, Heskecie

Dzięki za łapankę. Część uwag wprowadziłem, część, niestety, nie, ponieważ ingerują w mój styl. Przykładowo prosty posiłek i głodny wzrok to normalne wyrażenia literackie, powtórzenia nie zawsze są złe itp. 

Ale, jak mówiłem, dzięki za wskazanie błędów. Każdą uwagę przemyślałem :)

Pozdrawiam

 

Cześć, Zanaisie!

 

Ogromne słowa uznania za warstwę językową opowiadania. Lektura była płynna i dosłownie zanurzyłem się w opowiedzianą historię.

 

A historia smutna. Jak rozumiem, Weronika ucierpiała (zginęła?) w wypadku samochodowym, więc matka pozostała z poczuciem winy, którego nie sposób się pozbyć. Cholernie to prawdziwe i, pewnie dlatego też, przygnębiające.

 

Dzięki za podzielenie się lekturą, biegnę klikać.

 

Pozdrawiam!

„Pokój bez książek jest jak ciało bez duszy”

Dla mnie to taka opowieść o tym, że jak coś dręczy, to nic co zrobisz tego nie zmieni.

Wędrowała, szukała, ale znalazła pustkę.

To już drugi tekst, po Nic Koali75, który przypomina mi piosenkę Wysockiego o bezdźwięku.

Lożanka bezprenumeratowa

Zanais, cześć.

Tekst w moim stylu.

Może fantastyki tu wiele nie doświadczyłem, bo jedziesz po oczach obyczajówką, ale co z tego, jak czynisz to dobrze. Jest dramat, są emocje. 

Z jednej strony ten tekst nie wywołuje jakiegoś wielkiego WOW, jak wiele Twoich, bo i w porównaniu do tworzonych przez Ciebie światów jest wielce… rzeczywisty. Ale pewnie tak miało być. Tym razem skupiłeś się na tym, co każdy dobrze zna, a ja emocje w tekstach cenię. Często bardziej, niż  światotwórstwo z fajerwerkami.

Klikam i na koniec jedna riposta od górskiego wędrowca:

 

Wnioskuję, że lubiła ćwiczyć i chodzić na siłownię. Nie rozumiem w takim razie, dlaczego szukała łagodnych zboczy :) Myślę, że ktoś lubiący wysiłek fizyczny, nie będzie szedł na łatwiznę wspinając się po górach.

Błędne myślenie w tym konkretnym przypadku. Oczywiście, ktoś kto idzie w góry i jest zaprawiony może umyślnie wybrać najtrudniejsze szlaki itd., ale akurat bohaterka nie była tam w formie treningu, to po jakiego spróchniałego pniaka miała dodawać sobie wysiłku, skoro nie było takiej potrzeby? Przez fakt, że chodzi na siłkę, ma wspinać się po najstromszym zboczu? Bez sensu.

Hej, cezary_cezary

Ogromne słowa uznania za warstwę językową opowiadania. Lektura była płynna i dosłownie zanurzyłem się w opowiedzianą historię.

Dziękuję, miło mi.

A historia smutna. Jak rozumiem, córka Weroniki ucierpiała (zginęła?) w wypadku samochodowym, więc matka pozostała z poczuciem winy, którego nie sposób się pozbyć. Cholernie to prawdziwe i, pewnie dlatego też, przygnębiające.

Weronika to właśnie imię córki ;) Tak córka zginęła, a matka nie potrafi sobie z tym poradzić. Trafia do osady zamieszkałej przez ludzi, którzy także doświadczyli straty. Mieszkają tam, bo w pobliżu jest dolina, gdzie można spotkać dusze lub duchy swoich zmarłych bliskich i trochę ukoić ból. Postanawia zostać.

Dzięki za klika i wizytę.

Pozdrawiam

 

Hej, Ambush

Myślę, że matka jednak znalazła jakieś małe pocieszenie. Jak napisałem wyżej, u Cezarego, zostawiła stare życie za sobą i została w osadzie, gdzie blisko do doliny przywołującej dusze zmarłych.

Czy to happy end? Nie sądzę. Matka porzuca stare życie, zostaje w osadzie i żyje tylko pragnieniem kolejnego ujrzenia zmarłej córki.

Dzięki za klika i komentarz.

Pozdrawiam

 

Hej, Realucu

No WOW faktycznie tu nie ma, ale po tekście na złodziejski tego wowania na razie wystarczy ;)

Cieszę się, że tekst się spodobał. Nie ma tu rzeczywiście wiele fantastyki, jest w domyśle, gdzieś poza planem, aby nie przysłoniła tego, co najważniejsze.

Wina po doprowadzeniu do śmieci własnego dziecka potrafi zjeść człowieka żywcem (normalnego, nie jakichś zwyrodnialców). Myślę, że tacy rodzice szukają przede wszystkim zapomnienia, choćby chwilowego. Matka Weroniki nigdy już nie będzie szczęśliwa, ale znalazła swoje ukojenie.

Sam po górach nie chodzę, ale myślałem, tak samo, jak Ty, gdy pisałem tekst – chodzi się w góry także rekreacyjnie, dla samej wędrówki, a nie dla treningu. Dlatego też zostawiłem to zbocze, jak jest.

Dziękuję za wizytę i klika.

Pozdrawiam!

Weronika to właśnie imię córki ;)

Tak, oczywiscie. Chochlik powstal przy edycji komentarza przy uzyciu telefonu :)

„Pokój bez książek jest jak ciało bez duszy”

Zanaisie, piszesz o sprawach trudnych dla mnie do pojęcia, ale chyba o to w końcu chodzi w tym konkursie. Mam jednak wrażenie, że chyba zrozumiałam obudzone wspomnieniami odczucia bohaterki, a także to, że w osadzie, której nie ma na mapie, można doznać swoistego ukojenia.

Tuszę, że zdążę odwiedzić klikarnię. :)

 

Są takie za­wo­dy, gdzie go­dzi­ny pracy to tylko puste cyfry na umo­wie. Są takie związ­ki, gdzie „ko­cham cię” to tylko puste słowa→ Zaimek gdzie zastępuje określenie miejsca, a ani zawód, ani związek, miejscami nie są.

Proponuję: Są takie za­wo­dy, w których go­dzi­ny pracy to tylko puste cyfry na umo­wie. Są takie związ­ki, w których „ko­cham cię” to tylko puste słowa

 

Była świet­nym kłam­cąła­two­wier­nym słu­cha­czem… → Piszesz o kobiecie, więc: Była świet­ną kłam­czuchąła­two­wier­ną słu­cha­czką

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hej, Reg

Nie życzę nikomu, aby łatwo mu było zrozumieć bohaterkę, ale cieszę się, że tekst nie był za “krawędzią pojmowania” ;)

Poprawki oczywiście wprowadziłem.

Dziękuję za wizytę, łapankę i kliczka :)

Pozdrawiam!

Rzeczona krawędź jest tu zaiste nad wyraz cienka, ale udało się ją dostrzec. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Smutne. Myślę, że granicę pojmowania stanowi tu nawet nie strata dziecka, ale bycie rodzicem lub w szczęśliwym związku. Dla osoby samotnej problem jest teoretyczny, ‘przed’ granicą pojmowania. Pozdrawiam. Powodzenia w konkursie. :)

Od pierwszego akapitu coś tak miałam wrażenie, że ktoś tu nie żyje, ale obstawiałam protagonistkę. Jej quest odnalezienia spokoju jest niczym droga przez pokutne mgły do nieba.

Skojarzyło mi się z filmem Osada, choć było mało miejsca na skojarzenia.

Tak jak Syzyf przez wieczność wtacza kamień, tak mama Wery będzie wracać do doliny? No, smutne, a więc misię ;) Ładne połączenie z górami/dolinami i fizyczną granicą wysiłku człowieka w żałobie. Wklikuję i pozdrawiam.

Hej.

 

No, ja miałem jak Żongler – od początku poidejrzewałem, że ktoś tutaj umarł i kiedy tylko pojawiła się wzmianka o dziecku, wiedziałem od razu kto i dlaczego. Jak zwykle u Ciebie, kiedy poruszasz trudne tematy – a tutaj mamy poczucie winy, w dodatku uzasadnione – tekst jest spokojny, a jednocześnie podskórnie odczuć można kipiące emocje, boleśnie uwierające napięcie, odczuwane przez protagonistkę. Nie wiem jak to lepiej ująć, więc może tak – emocje są tutaj zimne i obojętne, jak mgła i górskie echo, ale ten chłód nie wynika z braku umijętności przekazania uczuć, tylko dlatego, że emocje tego typu, te, o których piszesz, właśnie takie są: to wyziębiony granit, którego nie sposób rozbić, a którego ciężar przygniata pewnością istnienia, nieusuwalnym konkretem, który zginać Cię będzie każdego dnia do ziemi i nigdy się od niego nie uwolnisz.

Ładny szort.

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Hej, Koalo

Owszem, czasem tematyka dotyka czytelnika zawsze indywidualnie, w zależności od jego doświadczeń. I na to już nie poradzimy :)

Dzięki za wizytę.

 

Hej, Żongler

No jak to tak bez trupa? ;) Ktoś musiał nie żyć. Nie próbowałem bawić się w twisty, chociaż, muszę przyznać, martwa protagonistka też by tutaj pasowała.

Mama Wery będzie już zawsze wracać do Doliny, zamieszka w osadzie i spędzi w niej resztę życia wraz z innymi, którzy nie potrafią się pogodzić z odejściem bliskich.

Dzięki za kliczka!

 

Hej, Outta

Świetnie to ująłeś. Nieodwracalne poczucie winy, którego już się nie pozbędziesz. Możesz tylko znaleźć chwilowe ukojenie, ale ból zawsze będzie wypływał z powrotem.

Nie chciałem tutaj fajerwerków, bo ani miejsca, ani okazji.

Miło, że wpadłeś.

Pozdrawiam serdecznie

Hej Zanais!

Bardzo przyziemna fantastyka, ale to nie umniejsza w żadnym wypadku wydźwięku tego opowiadania. Przecież po to ludzie zajmują się fantastyką (między innymi), by uciec od rzeczywistości, jak bohaterka ;)

Pozdrawiam serdecznie ;)

Kilkukrotnie próbowałem się zarejestrować, żona raz spróbowała – oto jestem Sanderką.

Nie chciałem tutaj fajerwerków, bo ani miejsca, ani okazji.

Takim tekstom fajerwerki szkodzą, więc dobrze, że ich nie ma :)

Known some call is air am

I niby nic nowego: tracimy Uważność, więc tracimy to, co najcenniejsze w naszym życiu. Gnani powszedniością, wybieramy byle co, więc to co Naprawdę Ważne przegapiamy, i to Najważniejsze w efekcie znika, opuszcza nas w ten czy inny sposób. Bezpowrotnie, niestety najczęściej. A refleksja przychodzi nieodmiennie zbyt późno.

I niby to wszystko już było. Tysiąckrotnie w literaturze było, albo i więcej. Mimo to, nie wpadło to opowiadanie w truizmy, nie było kolejnym sztampowym ogrywaniem starych kawałków. A to w warunkach tak ostrej konkurencji – bardzo dużo.

Podobało mi się. Bym kliknął, ale już po ptokach ;)

 

Jedna uwaga – górskie bezdroża powtórzone akapit po akapicie przestają być tak całkiem bezdrożowate :).

 

Już tylko spokój może nas uratować

devil

Mam jak Staruch – nie wszystko zrozumiałam, ale widzę, że napisane ładnie.

Tekst w dużym stopniu koncentruje się na emocjach, więc nie całkiem do mnie trafia. Jednak dostrzegam, że może się podobać. Poruszasz ważne kwestie, chociaż tę teorię chyba wszyscy znają, tylko z praktyką gorzej.

Babska logika rządzi!

Hej, Rybaku

“To już było” to kwintesencja mojej twórczości, ale zawsze staram się dodać chociaż odrobinę świeżości. Cieszy mnie, że nie widzisz truizmów, bo z tym różnie bywało.

Górskie bezdroża poprawione.

Dzięki za wizytę i komentarz :)

 

Hej, Yantri

angel

 

Hej, Finklo

Wiem, że to nie Twoja bajka, bo mocno obyczajowa, dlatego tym bardziej cieszy, że widzisz, czemu może się podobać ;)

Dzięki za wizytę :)

Pozdrawiam

Starzy ludzie ze starej osady, której nie odnalazła na mapie podczas samotnej wędrówki po górskich bezdrożach. Kościstymi palcami wskazali odległą dolinę, ledwie widoczną wnękę między dwoma zalesionymi szczytami.

Zaśmiała się głośno z ich dobrotliwych słów, a po cichudrewnianych chat bez talerzy satelitarnych oraz kabli, z faktu, że nie posiadali samochodów ani motocykli, lodówek i laptopów.

IMO fatalny wstęp. :/

 

Dalej jest już lepiej i jakkolwiek czytałem bez przykrości, to obawiam się, że ten szorcik nie zapadnie mi w pamięci. Lubię wątki obyczajowe i dramaty w każdej ilości, ale ten tutaj był taki typowy, nijak nie zaskakujący. Do tego wątek mgły zaciekawił mnie, choć pozostał mętny, więc w sumie wyszedł taki średniak, jak na Zanaisowe standardy. :<

Hej, MrB

To takie spokojne coś, żeby nie było, iż pisze tylko o kanibaliźmie i bezczeszczeniu zwłok ;) Szału nie ma, wiem.

Natomiast nadmiar przymiotników u mnie typowy, lubię go, nie zmienię. Ale, oczywiście, opinię szanuję i rozumiem :)

Dzięki za wizytę i pozdrawiam!

Całkiem, całkiem. Zakończenie takie słodkogorzkie.

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Hej, Szyszkowy

Dzięki, tak, zakończenie nie jest zbytnio wesołe.

Pozdrawiam

Piękny język, klimat, emocje. Podobało mi się :)

 

Powodzenia!

E.

Hej, Cesarzowo

Dziękuję :)

Pozdrawiam

Możliwe, że jednak masz jakieś słabe strony. :) Krótką formą, przynajmniej tą, odstajesz trochę od własnych długich opowiadań. Oczywiście nie piszę tego ze złośliwą satysfakcją itp., ale mimo ładnych zdań brakuje miniaturze głębi. Z poczuciem winy idziesz tu na granicy banału, jednak sam pomysł wędrówki, a przede wszystkim chat i staruszków, ma w sobie coś ciekawego.

Czytałem też srebrne piórko, które jak zwykle jest świetnie napisane, choć nie wciągnęło mnie tym razem. Nie wiem jednak dlaczego. Już sam początek i uczta z żywej kobiety jest świetny. Sceneria i klimat skojarzyły mi się z Bizancjum, piaskami pustyni, turbanami i półwyspem arabskim. Tyle, że lektura mnie nie pochłonęła, ale kolor piórka rozumiem. To solidny tekst.

Jak widzisz niewiele dzisiaj wynika z mojego komentarza, ale chciałem zostawić ślad, że “śledzę” Twoje poczynania. :) No i liczba piórek na profilu robi wrażenie. Wydaje mi się, że jesteś pod tym względem numerem jeden. :)

Pozdrawiam serdecznie.

 

Hej, Darconie

Możliwe, że jednak masz jakieś słabe strony. :)

Mam z pewnością, moje teksty to takie chybił-trafił ;) Raz się uda, a raz nie.

Krótką formą, przynajmniej tą, odstajesz trochę od własnych długich opowiadań.

Brak pomysłu i ogólnie trudność krótkich form. Zdecydowanie lepiej czuję się w długich. Jeśli krótki jest chociaż “ok”, to już jestem zadowolony. Nie będę bronił tekstu, bo wiem, że nie ma czego.

Czytałem też srebrne piórko, które jak zwykle jest świetnie napisane, choć nie wciągnęło mnie tym razem. Nie wiem jednak dlaczego. Już sam początek i uczta z żywej kobiety jest świetny. Sceneria i klimat skojarzyły mi się z Bizancjum, piaskami pustyni, turbanami i półwyspem arabskim. Tyle, że lektura mnie nie pochłonęła, ale kolor piórka rozumiem. To solidny tekst.

Hm, jak Ty nie wiesz, czemu nie wciągnęło to i ja się nie domyślę ;) Może tematyka nie podeszła, albo bohaterowie (nie są za mili)? A może po prostu brakuje głębi – to typowy akcyjniak.

Jak widzisz niewiele dzisiaj wynika z mojego komentarza, ale chciałem zostawić ślad, że “śledzę” Twoje poczynania. :)

Bardzo mi miło :)

No i liczba piórek na profilu robi wrażenie. Wydaje mi się, że jesteś pod tym względem numerem jeden. :)

Nie, Cień Burzy ma chyba 11. Nie wiem, czy ktoś więcej, ale może w końcu wysunę się na prowadzenie ;)

Dzięki za wizytę i również pozdrawiam :)

Nowa Fantastyka